W tym miejscu odbywają się szkolenia dla przyszłych Aurorów. Każdy kto chciałby pracować w tym zawodzie i marzy o ciągłych podróżach, a przy tym jest człowiekiem rozważnym i odpowiedzialnym; powinien tutaj trafić. Należy także pamiętać, że ci, którzy odbywają szkolenie aurorskie, winni zachować wszystko co się tu wydarzy w sekrecie, ponieważ przyszli czarodzieje walczący z niebezpieczeństwami i czarną magią są zobowiązani do zachowania tajemnicy zawodowej.
Ostatnio zmieniony przez Eiv C. Henley dnia Wto Wrz 02 2014, 12:51, w całości zmieniany 1 raz
Jak łatwo się domyślić, zawód aurora jest jednym z najbardziej pożądanych w świecie magii. Każdy może nim zostać, o ile spełni kilka podstawowych warunków, a finalnie zda egzamin praktyczno-teoretyczny. Najważniejsze w pracy aurora są opanowanie, spokój, zawziętość, a także walka z czasem w bardzo stresujących sytuacjach. Przejdź zajęcia psychologiczne i sprawdź, czy się nadajesz!
Wymagania: • Ukończone magiczne studia • Kurs płatny: 100G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 15pkt z OPCM Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie • Nagroda: +4pkt do OPCM i Zaklęć
CZĘŚĆ TEORETYCZNA I PRAKTYCZNA
Kurs składa się z wykładów i ćwiczeń, na które uczęszczasz przez trzy miesiące. Uczysz się różnych zagadnień związanych z aurorstwem i wykorzystujesz swoje umiejętności w praktyce, dowiadując się jak powinien zachowywać się prawdziwy auror. Pod koniec przychodzi czas na zaliczenie obydwu części. Jeśli ci się uda, pozostanie już tylko zdanie egzaminów!
Egzamin Teoretyczny
Nadszedł ten wyczekiwany dzień. W końcu możesz z ulgą przystąpić do pierwszej części egzaminu, która jest początkiem drogi do uzyskania licencji aurorskiej. Co stoi na przeszkodzie? Teraz już jedynie opanowanie stresu, udzielenie kilku poprawnych odpowiedzi na pytania, które masz na kartach egzaminacyjnych, a finalnie oddanie swoich prac oraz poczekanie dwóch tygodni na wyniki.
Kostki:
1: długo czekałeś na ten egzamin, ale nerwy okazały się dużo większe niż można było przypuszczać. Do teorii musisz podejść jeszcze raz. Nie masz wyjścia, trzeba pisać ponownie, ponieważ zawaliłeś na całej linii, a egzaminatorzy byli bardzo rozczarowani. (Musisz zapłacić za poprawę) 2: oddałeś swoją pracę przed samym końcem. Bardzo się starałeś, by wszystko wyszło perfekcyjnie i możesz odetchnąć z ulgą. Teraz tylko praktyka i masz licencję w rękach! 3: egzaminator przyłapał Cię na ściąganiu! Nie rozumie Twojego zachowania, a co za tym idzie zostajesz wyrzucony z sali, Twój egzamin natomiast jest nieważny. Może tak było, a może coś mu się przywidziało? (Musisz zapłacić za poprawę) 4, 5: próbujesz odpowiadać dość wyczerpująco na wszystkie pytania, ale chyba coś jest nie tak. Masz wątpliwości co do jednego zadania, zastanawiasz się długo, bo wiesz że od niego zależy Twoje „być albo nie być”. Rzuć dodatkową kostką, jeśli wypadnie nieparzysta, udało Ci się zaliczyć egzamin, jeśli parzysta, musisz zdawać jeszcze raz! (W żadnym wypadku nie musisz płacić za poprawę) 6: napisałeś wszystko, ale oddałeś swój egzamin bardzo wcześnie – nawet nie minęła połowa ustawowego czasu. Egzaminatorzy patrzyli na Ciebie zaskoczeni, ale na całe szczęście udało Ci się zaliczyć ten etap i teraz już tylko praktyka dzieli Cię od licencji.
EGZAMIN PRAKTYCZNY
To już ostatni etap, który pozwoli Ci na stwierdzenie czy nadajesz się do pracy aurora. Teraz najważniejsze jest odepchnięcie ekscytacji i radości na bok, bo praktyka jest dużo trudniejsza niż to co robiłeś do tej pory. Pełne skupienie, zero rozproszonych myśli i przede wszystkim zawziętość doprowadzą Cię szczęśliwie do finału tego kursu, a nagroda jest przecież bardzo cenna, prawda?
Kostki:
1: walczyłeś bardzo długo z nerwami, ale niestety te okazały się dużo mocniejsze niż mogłoby Ci się wydawać. Twój egzamin został przerwany, gdy nie zamiast teleportować się po raz trzeci, Twoja noga odczepiła się od ciała. Natychmiast sprowadzono medyka, a Ty musisz spróbować zdać jeszcze raz! (Nie płacisz za poprawę) 2: możesz odetchnąć z ulgą ponieważ zadanie, które otrzymałeś, wykonałeś bardzo dobrze. Egzaminatorzy z radością przyznają Ci licencję aurora. 3, 4: próbowałeś na wiele sposób obejść wszystkie zasady egzaminu praktycznego, ale zostałeś przyłapany. A może tylko zostałeś o to posądzony? Niestety, egzaminatorzy zawiesili Twoją możliwość zdawania testu praktycznego na okres dwóch tygodni. Spróbuj jeszcze raz! (Zapłać za poprawę) 5: podszedłeś do sprawy bardzo poważnie, odepchnąłeś wszystkie złe myśli, ukoiłeś swoje nerwy, aż wreszcie udało Ci się zapanować nad stresem. To była dobra robota, bo zadanie praktyczne wykonałeś bezbłędnie i udało Ci się zdobyć licencję aurorską. 6: pamiętasz marzenia z dzieciństwa, w których już byłeś aurorem? A może pamiętasz moment, w którym razem z kolegami bawiliście w strażników i ratowaliście pluszowe misie przed zaklęciami czarnomagicznymi? To dodało Ci siły, bo już teraz możesz cieszyć się licencją aurorską!
Ronald wiedział, że jeśli chce zostać aurorem, musi przejść kurs. Nie mógł się tego doczekać, chociaż trochę przerażała go cena tej przyjemności. Nie pochodził z bogatego domu i wydanie stu pięćdziesięciu galeonów nie było łatwe. Cóż, nie ma nic za darmo na tym świecie. Na zajęciach teoretycznych bardzo próbował się skupić. Starał się zapamiętywać jak najwięcej rzeczy i robić jak najdokładniejsze notatki, żeby móc douczyć się w domu. Niestety, śmierć matki odcisnęła na nim tak duże piętno, że czasem zupełnie nie docierało do niego to, co mówił do niego prowadzący ani co przeczytał w podręczniku. Bezbrzeżny smutek odcinał go od świata. Nigdy nie był wybitny z przedmiotów teoretycznych, więc nie spodziewał się cudów, ale czuł, że jego dotychczasowa wiedza może nie wystarczyć, żeby podejść do egzaminu. Któregoś dnia uznał, że weźmie książki do domu i tak solidnie przysiądzie, żeby nadrobić braki. Do głowy mu nie przyszło, że dwóch mężczyzn, idących w jego stronę, może mieć złe zamiary. A jednak - jeden minął go z jednej, drugi z drugiej strony, niepokojąco blisko, żeby w kluczowym momencie szarpnąć jego torbę i uciec! Próbował ich gonić, ale byli szybsi. Nie wiedział, co robić. Nie miał w torbie nic wartościowego, poza tymi dwoma podręcznikami! Nie chciał myśleć, skąd weźmie pieniądze, żeby je odkupić. A już tym bardziej nie chciał myśleć, co będzie jadł, jak je spłaci. Początkowo naprawdę nie miał z czego spłacić skradzione podręczniki. Zanim nie zebrał wystarczającej kwoty, w ogóle nie pojawiał się na zajęciach. Było mu wstyd, zresztą nawet nie miałby się z czego uczyć. W końcu pożyczył pieniądze, ale to wiązało się z odpracowaniem ich również wtedy, kiedy powinien siedzieć na zajęciach. Ostatecznie opuścił ich tyle, że prowadzący nie dopuścił go do egzaminu. Kiedy jednak w końcu to zrobił, Ronald był niesamowicie szczęśliwy. Miał nadzieję, że teraz będzie już z górki. Lepiej szło mu na zajęciach praktycznych. W tym zawsze czuł się pewniej, więc i wyniki były bardziej satysfakcjonujące. Był niemal pewien, że wszystko robi perfekcyjnie. Bo niby gdzie tu miejsce na błąd? Okazuje się jednak, że nie jest tak pięknie i właściwie wisi na granicy niezaliczenia. Decydowało ostatnie ćwiczenie, stres prawie go pożarł... Ale udało mu się! Kamień spadł mu z serca, kiedy pomyślał, że przynajmniej jedno ma już za sobą. Teraz tylko egzaminy... Jakoś to będzie.
Kiedy podchodził do egzaminów, był dość mocno zestresowany. Po przejściach, jakich doświadczył w trakcie zajęć, obawiał się, co może stać się teraz. Egzaminy były ważne, ale były też trudne i niejednokrotnie słyszał narzekania swoich kolegów, że muszą podchodzić do tej próby po kilka, jeśli nie kilkanaście razy, bo wcześniej nie byli w stanie podołać. On starał się nie brać tego pod uwagę. Uczył się naprawdę dużo, przykładał się, bo niesamowicie mu zależało, by zdać ten kurs. Chciał być najlepszym aurorem, jakiego kiedykolwiek widziano w ministerstwie - ale bez zdanych egzaminów nie miał na co liczyć. Teoria okazała się być zaskakująco prosta. Pisał szybko i dużo, a kiedy skończył, okazało się, że nie minęła nawet połowa czasu. Nie był pewien, czy to dobry znak. Wszyscy inni zawzięcie skrobali po swoich pergaminach, a on przejrzał swoje odpowiedzi jeszcze ze trzy razy i wiedział, że już nic więcej nie dopisze. Nie chciał kończyć egzaminu jako pierwszy, nie brał tego za zbyt dobry znak. Nawet jeśli napisał wszystko, co wiedział, może się to okazać zbyt mało. A wtedy będzie pluł sobie w brodę, że nie został dłużej, że nie pomyślał, przecież coś jeszcze mogło mu się przypomnieć... Posiedział bezczynnie jeszcze kilka minut, po czym wstał i oddał arkusz. Takie siedzenie go jeszcze bardziej stresowało, więc postanowił, że jednak pójdzie do domu. Co ma być, to będzie. Najwyżej podejdzie do tej próby jeszcze raz. To żaden wstyd, prawda? Całe szczęście szybko okazało się, że zdał. Najwyraźniej to, co napisał, wystarczyło i teraz śmiało mógł próbować swoich sił podczas egzaminu praktycznego. Tu jednak już czuł, że coś pójdzie nie tak. Bardzo wiele ćwiczył w domu, mimo to nie mógł pozbyć się uczucia, że w tym wypadku na jednym podejściu się nie skończy. Wszystko zależało od zadania, jakie dostanie i kto wie, czy wystarczy mu szczęścia. Naprawdę, szczerze się bał. Tym bardziej że poza nim czekało pod salą jeszcze kilkunastu innych młodych czarodziejów, każdy bardziej zdenerwowany od drugiego i tylko się nawzajem nakręcali. Ronald starał się ich nie słuchać, ale nie do końca mu to wychodziło. W pewnym momencie stwierdził z pewnym zdziwieniem, że jeszcze tylko jedna dziewczyna musi zaliczyć swoje podejście, a wtedy kolej na niego. Trochę mu się ręce trzęsły. Patrzył na nią i zastanawiał się, czy zda, czy może też obleje. Jego zdaniem kobiety nie powinny zajmować się takimi rzeczami, jak aurorstwo. Niech zostaną w domu i robią to, co wychodzi im najlepiej, no tak czy nie? Jego teoria szybko znalazła potwierdzenie, kiedy zaraz przed wejściem do sali dziewczyna zemdlała. Egzaminatorzy szybko zainterweniowali, więc nie było obawy, że coś jej się stanie, ale jednocześnie przełożono egzamin na następny dzień. Następnego dnia, ku bezbrzeżnemu zdziwieniu i, nie ma co ukrywać, złości Ronalda, sytuacja się powtórzyła. Do egzaminu jako pierwsza miała podejść ta dziewczyna, która zemdlała dzień wcześniej, ale najwyraźniej denerwowała się do tego stopnia, że znowu straciła przytomność. I znowu kazano młodemu Reaganowi wrócić następnego dnia... Całe szczęście, trzeciego dnia już jej nie było. Może wreszcie zajęła się tym, co do niej należało. Tym razem to właśnie Ronald jako pierwszy wszedł na salę egzaminacyjną. Kiedy tylko przekroczył próg, stres momentalnie go opuścił, a ręce przestały drżeć. Wiedział, że teraz wszystko zależy od niego i już nic dodatkowego nie może zrobić, więc nie ma się co denerwować. Spokój sprawił, że zadanie wydało mu się wręcz banalne i wykonał je bez problemu - jak się chwilę później okazało, bez jakiegokolwiek potknięcia. Egzaminatorzy z dumą przekazali mu, że w ten oto sposób zdobył licencję aurora. Odetchnął z ulgą. Jedno marzenie spełnione.
Auror. Tak bardzo cudowna i wymarzona przez Gutka praca. Nie ukrywajmy – również wyczekiwana. No, ale co poradzisz, skoro są takie a nie inne ograniczenia? W sumie, może nawet i lepiej? Przecież potrzebne są pewne umiejętności, nie tylko z zakresu zaklęć, ale także psychiki ludzkiej, by odbywać pracę w tak ważnym i odpowiedzialnym zawodzie. Bo przecież jest to pewna odpowiedzialność za ludzkie życie. Zarówno tych zwykłych cywilów, często też mugoli, jak i osoby nieco wyżej postawione. No, ale wszystko w swoim czasie, bo póki co to trzeba było jeszcze kurs zaliczyć i papier zdobyć. A to mogło nie być takie łatwe, jak sądziła większość osób, wraz Jensenem podchodząca do kursu. Początek przebiegał bardzo dobrze. Naprawdę bardzo. Chociaż.. trzy miesiące wykładów i ćwiczeń. Nie brzmiało to zbyt zachęcająco, niemniej jednak. Trzy miesiące, do kilku lat, które musiał czekać od momentu ukończenia szkoły, do dziś dnia? No właśnie. Nic. Zgadzam się. Okej, okej. Kurs trwał sobie w najlepsze, Gustav chodził na zajęcia, uczył się pilnie w domu, robił notatki, zadawał pytania i takie tam. Przede wszystkim jednak, na bieżąco systematyzował informacje i co najważniejsze – odrabiał zadania domowe, w postaci wyprzedzania nieco materiał do przodu, ale także utrwalając już omówiony. Z taką strategią po prostu nic nie mogło pójść nie tak. Inna sprawa, że przecież robił też wspomniane notatki. Zatem z teorii był obkuty. Tak sądząc, wracał pewnego dnia właśnie z zajęć. Tylko, że po nich postanowił udać się na jednego, czy dwa do Trzech Mioteł. Nie skończyło się to zbyt dobrze, skoro zostały mu ukradzione podręczniki, które akurat tego feralnego dnia postanowił zabrać ze sobą do domu. Cholera jasna. No, ale nic. Jak pod górkę, to pod górkę. Problem w tym jednak, że prawdziwa górka dopiero zaczynała się przed nim piętrzyć. Wszystko bowiem dlatego, że bez tych książek, nauka nie była tak łatwa, jak oczekiwał. Cóż, cóż. Ledwo, naprawdę ledwo, wręcz cudem, dostał się na egzamin. I jego nie zaliczył. Polecono mu przyjść w drugim terminie, za dwa tygodnie, nauczonym tym razem. Z praktyką na szczęście nie poszło, aż tak źle. No, ale w końcu to praktyka, prawda? Nic innego jak formułki i ruchy dłonią których efekty można łatwo zmierzyć. Bo przecież efekt rzucenia zaklęcia widoczny jest od razu, prawda? Prawda! Widać było jednak pełne przygotowanie z jego strony, bowiem wszystkie kolejne zadania wykonywał po prostu cudownie. Miód, miód. Z ostatnim zadaniem miał tylko lekki problem. Obawiał się, że nieco go przerosło i że efekty mogłyby być lepsze. Nic bardziej mylnego. Nauczyciel prowadzący był wręcz pod wrażeniem bezbłędności Gustava i śmiało wypisał mu rekomendacje, niezbędną do przystąpienia na egzamin praktyczny. Teraz tylko poprawić teorię..
Precjusz od zawsze chciał pracować w ministerstwie, wiedział, że ścieżka aurorstwa to coś co jest mu przeznaczone bez względu na okoliczności. Po ukończeniu Hogwartu postanowił więc wziąć udział w kursach Aurorskich. Wiele o nich słyszał, ale nigdy nie zaprzątał sobie głowy pytaniami "Jak to będzie"? Teraz, gdy siedział na kolejnych zaklęciach na których nudził się niemiłosiernie, bo większość tych informacji już znał, wybiegał myślami ku swoim przyszłym zadaniom. Miał nadzieję, że przyniesie chlubę swoim przyszłym pracodawcom, ale do tego była jeszcze daleka droga. Wszystkie pomniejsze teściki chłopak pisał jak ręką odjął, wydawało by się, że wszystko do końca pójdzie już łatwo, ale do nauki było jeszcze sporo teorii. By przygotować się dobrze, zdecydował pójść śladem wielu młodych ludzi i tego dnia uczył się na świeżym powietrzu. Wiedza wchodziła jak nigdy, Growlly czuł, że to będzie krótka piłka. Jednakże przeczucie zawiodło go, bowiem seria niefortunnych zdarzeń związana z warunkami pogodowymi sprawiła, że podręczniki porwane przez wiatr (bądź złośliwe zaklęcie) wpadły do jeziora całkowicie niwecząc plany chłopaka. Musiał zapłacić karę, ale same zaliczenie teorii jakoś się udało. Na zaliczenie części praktycznej Precjusz szedł już z podniesioną głową. Chłopak błyszczał podczas niemal całego bloku, wykonując większość zadań po prostu idealnie. -Nieźle Growlly, szczęście dzisiaj się ciebie trzyma jak widać. Tak trzymaj to nie masz się o co martwić, droga do egzaminów stoi otworem. - Gdy zaliczenie chyliło się ku końcowi, młody kandydat na Aurora uśmiechnął się delikatnie i wykonał serię ostatnich poleceń. Czekając na wyniki nie obawiał się w ogóle, i jak się okazało, chwilę później otrzymał kartę zwrotną z potwierdzeniem zaliczenia kursu i możliwością udania się na egzaminy końcowe. Odebrał kartę i z uśmiechem podziękował prowadzącemu. -Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się jeszcze, być może jako partnerzy podczas akcji. Dziękuje panu za wszystko, żegnam! - Teraz nie było już odwrotu, między nim a aurorstwem były już tylko testy końcowe.
Gdy chłopak wolnym krokiem wchodził do poczekalni, gdzie odbyć miał się egzamin teoretyczny, Precjusz nie czuł strachu. Dobrze się przygotował by nie dać plamy i w miarę sprawnie przejść kolejną przeszkodę w drodze do jego pracy wymarzonej. Kobieta przy informacji poprosiła go o kartę zaliczeń, po czym spisując odpowiednie dane poprosiła o zajęcie miejsca, bowiem kandydaci wchodzą na egzamin dwójkami. Precjuszowi czas upłynął dość szybko, gdy nadeszła jego kolej kiwnął głową i wszedł do niewielkiej sali gdzie zajął swoje miejsce. Kiedy tylko otrzymał pergamin z pytaniami, momentalnie zaczął pisać, był jak w transie. Każde słowo wydawało się przychodzić zaraz po poprzednim nie dając chłopakowi wytchnienia. Nie podejrzewał sam siebie, że może wpaść w taki trans. -*Kontroluj czas, kontroluj czas.* - powtarzał sobie w myślach, bowiem nie chciał dopuścić do sytuacji, w której jedno zadanie będzie pisał tyle, że na resztę zwyczajnie braknie mu czasu. Chłopak nie chciał oddawać wypocin, chciał by wszystko było idealne, perfekcyjne, bez skazy. Gdy skończył odpowiadać na ostatnie z pytań, klepsydra już prawie zsypywała się ku końcowi. Zadowolony z siebie Growlly przekazał kartę z odpowiedziami pilnującym ich egzaminatorom, po czym z przeświadczeniem powodzenia opuścił sale. Przez dwa tygodnie, czekając na wyniki chłopak intensywnie powtarzał czary i zachowania z praktycznej części kursu. Nigdy nie miał problemu z zaklęciami, ale mimo wszystko chciał być perfekcjonistą więc ćwiczył jak często mógł. Gdy sowa przyniosła wyniki egzaminy teoretycznego, czuł się dumny. Zaliczył testy niemal najlepiej spośród zdających, a to napwało go tylko optymizmem przed częścią praktyczną, na która miał udać się już za kilka dni.
***
Wchodząc do sali egzaminacyjnej czuł się już niemal jak Auror. Precjusz wiedział, że jest tylko o krok od zrealizowania swoich marzeń i wstąpienia do elity. Chłopak wyciszył się, odepchnął złe myśli i skupił jak jeszcze nigdy wcześniej. Gdy nadeszła jego kolej, wszedł do dużego pomieszczenia i przywitał się z egzaminującym. -Witam panie Growlly, gratuluję owocnego przejścia egzaminu praktycznego. Dziś zapewne spodziewa się pan, co może go czekać. Bez zbędnych wstępów przejdźmy do podstaw. Jeśli jest pan gotowy, zacznijmy od rzucania zaklęć ogłuszających w ciągłym ruchu. - Pierwszy test, jak i kilka kolejnych Precjusz przeszedł na pełnym skupieniu, bez pomyłek. Widział po reakcjach egzaminującego, że jest na dobrej drodze do pozytywnego zaliczenia. Po ponad godzinie ciężkich akrobacji i miotania zaklęciami, ten moment nadszedł. Wyraźnie uradowany egzaminator wbił finalny stempel i uścisnął dłoń Growlliego. -Gratuluję! Teraz jesteś jednym z nas, a z częścią spotkasz się z pewnością podczas pracy w terenie. Jesteś obiecująca jednostką, dlatego nie zawiedź żadnego z nas! Mało młodych wśród Aurorów! - chłopak podziękował i uradowany opuścił gmach. Stało się, od dziś mógł nazywać się Aurorem.
W końcu zacząłem szkolenie na Aurora, co było dla mnie niesamowicie ważnym etapem życia. Chciałem zemścić się na wszystkich czarodziejach, którzy kiedykolwiek podnieśli różdżkę na mugola, więc oczywistym był owy wybór kariery. Chociaż przygotowałem się na to, że będzie ciężko, nie zdawałem sobie do końca sprawy z kosztu samego przygotowania. A to wcale nie był koniec wydatków. Sam kurs, który był przygotowaniem do egzaminów, wydawał się bardzo prosty. Szczególnie część teoretyczna, którą zdałem bez przeszkód. No może nie do końca. Kiedy uczyłem się na ostatni etap, jakiś debil stwierdził, że moje książki lepiej wyglądałyby mokre, jednak kiedy udało mi się ją wyłowić zachowałem się bardzo nie po "aurorsku". To jednak nie przeszkodziło mi w zaliczeniu teorii. Część praktyczna była równie prosta co teoria, jak nie prostsza. Przeszedłem więc szkolenie bez większych strat moralnych jak i pieniężnych. Jednak tylko szkolenie. (4 i 1 ze szkoleń) Egzamin teoretyczny zupełnie mi nie poszedł. Podchodziłem do niego z dziesięć razy za każdym razem nie wytrzymując presji i za każdym razem będąc na siebie bardziej wściekły niż przy poprzednim podejściu. I oto przyszło kolejne starcie z egzaminem teoretycznym. Gdyby nie fakt, że tak cholernie bardzo potrzebowałem tej posady już dawno bym odpuścił. Jak bym wyglądał, kiedy poddałbym się w połowie tego co zacząłem. Co sam sobie postanowiłem. Więc przyszedłem na egzamin teoretyczny i... zdałem go. Długo zastanawiałem się nad każdym z pytań, jednak w końcu... udało mi się. Mogłem podejść do praktyki. (w ciul jedynek, kilka trójek i w końcu 4[1] ) Praktyczny egzamin również nie był usłany różami. Tyle razy zawodziłem, tyle razy wychodziłem z sali egzaminacyjnej z pobielałymi od ściskania pięściami. Nie byłem zadowolony z siebie i już nie chodzi o stracone pieniądze. Wiedziałem, że potrafię tego dokonać i musiałem po prostu pokazać to innym. Dzięki Bogu koniec końców dostałem tą licencję Aurora i od tej pory mogłem legalnie ścigać czarnoksiężników. (znów kilka jedynek i 6 w końcowym rozrachunku )
Szła przez śniegi, po drodze spotykając wielu uczniów. Z częścią z nich przeprowadziła krótką pogawędkę, o historii tego miejsca, o innych ciekawostkach. O dziwo każda z nich wyglądała podobnie, jakby w pewnym momencie odpowiedzi, nieważne z jaką pasją rzucone, spływały z jej ust machinalnie. Pożegnała się z ostatnią osobą, polecając jej do napisania esej, który chętnie by przeczytała w przyszłości i zniknęła w końcu w motelu. Szła długo przez korytarz, za długo, szukając drzwi do własnego pokoju. Szczęśliwie nie zdążyła się jeszcze nawet wypakować, więc zgarnęła tylko kufer, zaadresowała go na mieszkanie brata i poprosiła w recepcji żeby w ten czy inny sposób, przez kulig reniferów czy cholera wie jak inaczej przesłać bagaż do brata. Sama odnalazła szybko Hampsona, tłumacząc mu, że musi przegapić wyjazd z przyczyn prywatnych. Nie pytał. I słusznie, najpewniej nieświadomie i tak zbyłaby go uśmiechem.
Już Londyn:
Kilka godzin później siedziała już w pociągu powrotnym do Londynu. Czytała książkę, z której jak miało się okazać następnego dnia, nic nie zapamiętała. Wychodząc z peronu, trzymała tomik przed sobą idąc tak najpewniej z nim przez całe miasto, w tym zaangażowaniu ledwie co nie wpadając komuś pod maske samochodu, ale to była Irka. W typowym odruchu, cofnęła się krok i ruszyła dalej, prosto do mieszkania Magyara. Zatrzymała się przed jego kamienicą dopiero tam chowając książkę do bagażu podręcznego. Poprawiła skórzany pasek na ramieniu zanim zapukała do drzwi. Jakaś dobra dusza poinformowała ją, że mężczyzna był w pracy. Chociaż jechala tu najpewniej całą noc i zaczynało świtać, przetransportowała się do Ministerstwa, nie pamiętała dokładnie jak. Wiedziała, że kiedy w końcu znalazła się w Kwaterze Głównej Aurorów i szukała swojego brata, uśmiechnęła się do niego szeroko, wkraczając do salki, w której się znajdował. — Laszlo! Rzuciła swoją torbą pod drzwiami, w sumie trochę pod siebie, więc przeskoczyła nad nią, zanim podskoczyła do mężczyzny, obejmując go za szyję. — Nie uwierzysz, co się działo na feriach — mruknęła, ale wcale nie miała w planach opowiadać mu o tym, jak się zgubiła uczennica. Cofnęła się, uśmiechając się jeszcze chwilę szeroko, zanim otworzyła usta, żeby zacząć właściwą część historii. Zamiast tego łzy spływały jej gęsto z oczu, kiedy śmiejąc się, rzuciła przez szloch: — Ale nie spytałam, czy masz czas?
Właśnie kolejna młoda osoba o wielkich ambicjach wychodziła z sali szkoleń ze spuszczoną głową. Laszlo, pamiętając jego własne szkolenie pokręcił tylko głową z rezygnacją i wypił łyk herbaty, która zrobił sobie przed kursem. Odgarnął włosy w tył jedną ręką po czym spojrzał na papiery. Widząc, jak oceniane są zdolne osoby, które ulegają emocjom i w ten sposób oblewają, węgier był bliski stwierdzenia, że ministerstwo ułożyło ten kurs tak, by jak najwięcej zarobić, nie by wyszkolić jak najlepszych aurorów. Mężczyzna przeciągnął się ziewając, co było dosadnym sygnałem, że noc bez zmrużenia oczu nie była dobrym pomysłem i na pewno będzie dawała się we znaki. - Po cholerę ja zostałem aurorem... - Zapytał sam siebie po węgiersku. Popatrzył raz jeszcze w stronę rozwalonych po biurku papierach i nie dotykając ich nawet wstał z krzesła. Herbatę dopił jednym haustem, a mógł to zrobić, bo przez cały kurs zdążyła już wystygnąć. Kiedy odłożył filiżankę ruszył w stronę wyjścia, żeby zaanonsować przełożenie kolejnego kursu. Nie miał zupełnie ochoty katować tu kolejnego nieszczęśnika, który mimo umiejętności, trząsł nogami tak bardzo, że mógłby śmietanę ubijać. Prawdziwą wartość można pokazać tylko na prawdziwej akcji, w terenie. Nie na kursach czy egzaminach. Tak przynajmniej zawsze powtarzał Magyar, a gdy sobie o tym przypomniał, zaśmiał się pod nosem. Ludzie w dzisiejszych czasach bardziej boją się testów niż realnego zagrożenia... Tragiczne. W tym samym momencie, w drzwiach zobaczył osobę, której nigdy by się nie spodziewał w jego miejscu pracy. Zobaczył swoją siostrę, która zawsze... która nigdy nie przychodziła do pracy brata, nigdy nie pokazywała się przy Laszlo publicznie, bo nie chciała, żeby węgier się za nią wstydził, a skoro już to zrobiła... Laszlo nie uśmiechnął się na widok siostry, ponieważ wiedział, że nie jest w porządku, skoro tu przyszła. Bez słowa rozłożył ręce pozwalając się jej przytulić. Kiedy chciała się oddalić starszy brat położył swoją dłoń na jej głowie i wpatrzył się podejrzliwie w Irinę. - Opowiadaj. - Zawsze oszczędny w słowach obdarował ją uśmiechem, który powinien dopowiedzieć resztę. Przy nim mogła się otworzyć, a on, jak bardzo żenująco by się nie czuł, zawsze jej pomoże. Laszlo nawet nie zaproponował zmiany miejsca. Chyba czas skończyć z tym, że tylko Irina poświęca się dla mnie - pomyślał. Czas, by dać tez coś od siebie.
Opowiadanie tego Laszlo było wyjątkowo żenujące. Laszlo w oczach Iriny był kimś kto nie ponosił nigdy żadnych porażek, a jeśli takie odnosił to nigdy swojej siostrze o nich nie mówił. Zresztą, przez całe życie mało słów padało pomiędzy nimi. Byli dość specyficznym rodzeństwem. Gdyby poszła w jego ślady, zdała kurs aurorski, gdyby tak samo, jak on nie lubiła magii, a nie nie umiała i jednocześnie fascynowała się nią – wtedy być może mieliby więcej wspólnych tematów. Co i tak nie gwarantowałoby im wspólnej rozmowy. Teraz jednak nie wiedziała do kogo innego, jak nie do niego mogłaby się zwrócić. Był jej bratem i nieważne co się działo, nigdy z premedytacją nie wyrządziłby jej żadnej krzywdy. Uniosła do niego załzawione spojrzenie, czując się nawet trochę tak, jak mała dziewczynka, kiedy oparł jej dłoń na głowie, ale przy nim zawsze się tak czuła. — Wydaje mi się… nie jestem pewna… że coś się popsuło. Między mną, a Archiem i to moja wina. W gruncie rzeczy było jej wstyd, bo chciała się mu pochwalić mężem, bo uważała, że jej mąż to była jedyna rzecz w jej życiu, którą Laszlo rzeczywiście pochwalić by mógł, nawet jeśli nie głośno to w myślach. Tylko, że wszystko poszło nie tak, a teraz zamiast przedstawiać mu swojego pana Blythe, przedstawiała wynikający między nimi problem. — Za dużo chciałam — rzuciła ze smutkiem, nieadekwatnym do jej osoby i cofnęła się, przechodząc się po tej sali, próbując zainteresować się czymkolwiek, co tu było, ale nie miała punktu zaczepienia. Sala wydawała się pusta i zupełnie bez niczego angażującego w środku. Siadła na miejscu aplikujących aurorów, opierając dłonie na udach. I na tym skończyła się jej historia, bo nie potrafiła powiedzieć Magyarowi więcej, nie wiedząc nawet czy chciał słuchać kolejnych niepowodzeń z życia siostry. Przy nim zawsze była wobec siebie bardziej krytyczna. Zapominała, ze robiła to co kocha i na ogół uszczęśliwiało ją to bardziej, niż gdyby zajmowała bardziej znaczące stanowisko w Ministwerstwie, a mogłaby, gdyby chciała, ale uwielbiała nauczać i nie potrafiła zrezygnować ze swoich podróży.
Chociaż Laszlo był starszym bratem i zawsze, bez względu na wszystko starał się pomóc swojej zdziwaczałej siostrze, za każdym razem, kiedy przychodziła do niego z problemami sercowymi, jego twarz przybierała taki sam wyraz. Troska ustępowała zobojętnieniu, grymas na twarzy znikał, zostawiając ją bez żadnych emocji, a w oczach dzika furia do osoby, która skrzywdziła Irę, walczyła z bólem, związanym z tak nikłym doświadczeniem Węgra w tych sprawach. Po raz kolejny stanął przed smutnym faktem, że nie jest w stanie pomóc swojej siostrze w inny sposób, jak tylko wysłuchanie tego, co ma do powiedzenia oraz spróbowanie odciągnięcia jej myśli od całej sytuacji. Kiedy odeszła od niego, mężczyzna założył ręce na klatce piersiowej i popatrzył w sufit. Na prawdę współczuł Irinie, że z tak ważnymi sprawami nie ma się do kogo zwrócić, prócz jej beznadziejnego starszego brata. Westchnął lekko i odwrócił się do już siedzącej Iriny. - Dużo mi to nie mówi. Jeśli powiesz mi ze szczegółami o co poszło, to postaram się coś na to zaradzić. Może nie jestem jakimś specjalistą w sprawach sercowych, ale razem na pewno coś wymyślimy. - Powiedział patrząc się badawczo jak zareaguje jego siostra. Chyba powinien zaproponować jej, żeby zamieszkała u niego, jednak dawno nie sprzątał w swoim mieszkani, chociaż bardziej precyzyjnie byłoby powiedzieć, że nie bywał w nim od miesięcy. Praca tak go pochłonęła, że sypiał w fotelu w swoim biurze. Tym lepiej. - Przejdźmy się na kawę, a później wprowadzisz się do mnie. Ja i tak sypiam w biurze, więc będziesz miała całe mieszkanie da siebie. - Stwierdził siląc się na ciepły uśmiech. Na prawdę nie lubił sercowych spraw Iry.
Uniosła do niego zapłakane spojrzenie. Rzadko kiedy się zdarzało, żeby Irina wylewała lzy, zwłaszcza przy swoim starszym bracie. Teraz jednak sytuacja była wyjatkowa. Pociągnęła nosem, łapiąc powietrze w płuca, otworzyła usta i … nic. Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że nie odezwała się wcale. Żadne słowa nie chciały spłynąć z jej warg. Ściągnęła je więc w niezbyt cienką linię, układając sobie to wszystko w głowie zanim była gotowa udzielić mu odpowiedzi. W pierwszej kolejności pokręciła przecząco głową: — Nie potrzebuję kawy. Chodźmy od razu do Ciebie. Nie przeszkadzam Ci chyba w pracy? Wstała z miejsca, podchodząc bliżej, oddychając z westchnieniem. — Archibald i ja… przechodzimy problemy. Z komunikacją. Ja komunikuję za dużo, a on za mało i chyba przez to nie potrafimy się znaleźć w środku. Rozumiesz? — ona nie rozumiała wcale, ale przecież Laszlo czy Archibald byli mężczyznami w oczach Blythe o największym autorytecie. Jeśli ktoś z nich by jej tego nie wyjaśnił, musiałaby szukać odpowiedzi w książkach, a chyba żadna nie mogłaby jej powiedzieć, dlaczego Archie dystansował się wobec swojej żony w tak wielkim stopniu. — On nie potrafi powiedzieć mi, czy mnie kocha, a ja nie potrafię kłamać mu, że mnie to nie martwi. — dorzuciła przed wyjściem z Biura.
rok 1982, kurs na Aurora, kostki: (4, 5), (milion 4 z parzystymi, 3, 1, wreszcie 4 z 1), (2)
Po przebytym stażu na pomocnika Aurora Bartholomew czuje się jak przyszły władca świata. A może raczej zbawca, bo przecież na tym praca Aurora polega - na walce ze złem i niesprawiedliwością społeczną. Choć rodzice wciąż uparcie negują niezwykłe powołanie i kpiąco wyrażają o tym pięknym zawodzie, Barthy z zapałem chodzi na zajęcia i skrzętnie notuje wszelkie wykłady, by na ćwiczeniach praktycznych i testach zachwycać wiedzą. Po takim przygotowaniu zaliczenie wydaje się być formalnością i część teoretyczna faktycznie idzie mu jak po maśle. Wprawdzie o mało co nie traci drogocennego podręcznika, ale znakomity refleks przyszłego Aurora ratuje tomiszcze od utonięcia. Praktyka idzie odrobinę gorzej, bo Barty zapomina iść wcześniej do toalety - a, jak wiadomo, nic nie działa tak straszliwie na koncentrację jak pełny pęcherz - niemniej jednak nie ma żadnych wątpliwości (no, przynajmniej Rogers nie ma takowych), że następnym etapem jest zaliczenie egzaminu teoretycznego. Który miał być - teoretycznie, he he - kolejną formalnością. Niestety się nim nie okazał. Za pierwszym razem Barty panikuje i szuka pomocy u kolegi, co kończy się oczywiście wywaleniem z sali. Dwa razy udaje mu się później zadania rozwiązać, ale pozostaje mu jedno zadani\e, z którym nie może dać sobie rady i oczywiście go uwalają. Jakby nagle zdurniał, jakby nagle napadła go jakaś straszliwa choroba odbierająca rozum. Później jest tak załamany, że zawala po całości, potem w desperacji zerka znów do kolegi i odchodzi splugawiony. Trzy razy łamie głowę nad ostatnim pozostałym mu zadaniem i wreszcie, och, słodki Merlinie, wreszcie się udaje. Do trzech (a właściwie ośmiu) razy sztuka! Odchodzi (prawie) zwycięsko. Przecież za dwadzieścia lat nikt nie będzie go pytał o wyniki egzaminów, prawda? Ale na praktycznym tak nie będzie. Bartholomew po dłuższym zastanowieniu stwierdza, że ten teoretyczny to hańba na jego honorze i jedynym sposobem na zmycie tej brudnej plamy z szaty jego dumy jest zdanie praktycznego za pierwszym. Powtarza więc wszystko pięć razy, nim rusza na egzamin, potem idzie do toalety, by pęcherz mu myśli nie rozwiewał, wreszcie staje - skupiony, zdecydowany, zaangażowany. I faktycznie, postawione przed nim zadanie spełnione zostaje tak, jakby do niczego innego w życiu nie był stworzony. Może tak jest faktycznie. Auror Bartholomew Rogers.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde marzyła o tej chwili odkąd sięgała pamięcią. Była najmłodszą kursantką i z pewnością najbardziej... niepasującą do roli aurora, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale miała już spore doświadczenie, a jej szef bardzo ją cenił, dlatego się tu znalazła, mimo że nie osiągnęła jeszcze wymaganego wieku. Wiedzę chłonęła, zresztą wcale nie musiała ślęczeć nad podręcznikami, by przyswoić teorię - wiedziała całkiem sporo z własnego doświadczenia, a starsi koledzy podczas spokojnych dyżurów chętnie jej pomagali i przepytywali, nie mogąc się nadziwić, że tak łatwo wszystko wchodzi jej do głowy. Teoria okazała się pestką i prowadzący bez chwili wahania dopuścił Isolde do egzaminu teoretycznego. Na zajęciach praktycznych niemal wychodziła z siebie, dwojąc się i trojąc, nie pozwalając sobie na arogancję kogoś, kto ma już doświadczenie w terenie. Wiedziała, że od tego zależy jej kariera i traktowała sprawę bardzo poważnie. Prowadzący miał wyraźne wątpliwości, czy taka delikatna, młoda kobieta w ogóle nadaje się do tego zawodu, jednak zdesperowana Isolde dała taki pokaz swoich umiejętności, że zmiękł i pozwolił jej przystąpić do egzaminu. Isolde zdała część teoretyczną śpiewająco, ale była już bardzo zmęczona. Praca, nadgodziny i jeszcze nauka... wykańczały ją zupełnie, mimo że koledzy próbowali ją choć trochę odciążyć. Właśnie dlatego oblała ostatni egzamin, najważniejszy. To była ironia losu, bo przecież naprawdę dobrze sobie radziła, ale była zbyt zestresowana, rozkojarzona i zmęczona, żeby udźwignąć presję. Dlatego oblała po raz kolejny. Cały wieczór przepłakała w domu, wściekła i bezsilna, ale obiecała sobie, że do trzech razy sztuka. I w ten sposób została dumną posiadaczką licencji, jednocześnie przestając być młodszym aurorem, a stając się po prostu - aurorem.
Kostki: Część Teoretyczna: 5 Część Praktyczna: 5 Egzamin Teoretyczny: 2 Egzamin Praktyczny: 3, 1, 2
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Odkąd pamiętam marzyłem o tym żeby zostać aurorem. Zawsze chciałem być taki jacy byli moi rodzice, więc robiłem wszystko co w mojej mocy, żeby dobrze wypaść na każdej lekcji zaklęć i Obrony przed Czarną Magią. Czytałem wiele książek na temat pracy aurora, to była rzecz, która mnie po prostu interesowała. Słuchałem uważnie wykładów, chłonąłem każde słowo i starałem się jak najwięcej zapamiętać. Kiedy wracałem po wykładach, sporządzałem dokładne notatki i powtarzałem. Byłem zadowolony, że zdecydowałem się na ten kurs. Czułem wręcz, że to moje powołanie, więc cieszyłem się kiedy tak łatwo wchodziła mi wiedza teoretyczna. Jak to się mówi? Nie chwal dnia przed zachodem słońca? Coś w tym jest, bo mimo, że część teoretyczna tak gładko mi poszła, praktyka była jakąś katorgą. Nie potrafiłem się skupić, nie wiedziałem dlaczego, po prostu wszystko dookoła mnie rozpraszało, a ja tylko myliłem kolejne zaklęcia. Byłem tym faktem zirytowany, nie potrafiłem wyjaśnić tej zależności. Nawet teleportacja mi nie wyszła! Poprawiałem tę część najpierw jeden raz, ale poszło mi tak samo beznadziejnie jak za pierwszym razem. Do trzech razy sztuka! Za trzecim razem wszystko szło mi wyśmienicie. W końcu... Nie pomyliłem żadnego zaklęcia i widziałem zadowolenie prowadzącego, którego męczyłem tyle czasu. Byłem szczęśliwy, że zostałem zakwalifikowany do egzaminu teoretycznego. Gdy w końcu nadszedł ten długo wyczekiwany przeze mnie dzień egzaminu teoretycznego byłem tak zestresowany jak nigdy w życiu. Nie mogłem zapamiętać jednej, jedynej rzeczy, więc postanowiłem ją sobie zapisać na ręce. Dajmy spokój to tylko jedna rzecz! Cóż, przejechałem się na tym. Zostałem przyłapany i natychmiastowo wyrzucony z sali. Nie poddałem się wtedy. Postanowiłem spróbować ponownie. Wszystko szło jak po maśle, ale jedno pytanie... To była ta rzecz, przez którą ostatnio wyleciałem. Głupie pytanie sprawiło, że nie zdałem po raz drugi. Jak to jest, że pojedyncze pytanie może zawalić cały egzamin? Na tak, trzeci raz. Chyba coś miałem z tymi trójkami, skoro ciągle zdawałem dopiero za trzecim razem. Kułem całą noc i czułem, że jestem naprawdę przygotowany. W końcu uczyłem się na trzy terminy, co się dziwić. Sprawnie napisałem odpowiedzi i bardzo szybko oddałem arkusz. Już tylko czekał mnie egzamin praktyczny. Egzamin praktyczny był czymś czego bałem się najbardziej. Na ironię, poszedł mi najlepiej. Nie wiedziałem czym to było spowodowane, chociaż brałem udział w takiej ilości ćwiczeniach, że chyba nie powinno mnie to dziwić. Dostałem swoje zadanie i bez problemu je wykonałem. Powiedziałbym, że wręcz doskonale. Nie potrafiłem w to uwierzyć... Mogłem się chwalić licencją aurora, rodzice byliby dumni.
część teoretyczna: 1 część praktyczna: pierwsze podejście 2, drugie podejście 2, trzecie podejście 1 egzamin teoretyczny: pierwsze podejście 3, drugie podejście 4 -> 6, trzecie podejście 6 egzamin praktyczny 2
1981 W końcu nadszedł ten dzień. Mógł przystąpić do kursu na aurora. Alistair bał się niesamowicie tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć, ale jeszcze silniejsza od tego strachu była determinacja. Zawód aurora i krążące wokół niego legendy były jak syreni śpiew. Przerażający i śmiertelnie niebezpieczny, ale zwabiający każdą istotę, która go usłyszy. Nie interesował go prestiż ani przywileje. Stołki i wewnętrzną partiokrację też miał w dupie. Widział siebie jako profesjonalistę i rzeczywiście nim był. Z takim też profesjonalizmem podszedł do kursu. Pomimo początkowej tremy i zagubienia w nowym świecie służb specjalnych, Alistair szybko poczuł się jak świnia w błocie. Cholernie podobało mu się to, że chcieli dać mu w kość już na samych wykładach, zasypując ogromną ilością bardzo ważnych i równie trudnych do przyswojenia informacji. Dzień i noc spędzał z nosem w książkach i swoistym wiadrem kawy przy łóżku, wchłaniając wszystko niczym gąbka. I rzeczywiście, opłaciło się to. Mimo niezliczonych zarwanych nocy i kilku mimowolnych napadów chęci do rezygnacji, Alistair szybko okazał się być jednym z najlepszych kandydatów na aurora w swojej grupie, jeśli nie najlepszym. Pewnego dnia wybrał się na plażę celem przyswojenia ostatniego tematu z podręcznika, wyjście jednak o mało nie skończyło się bardzo niefortunnie, bo grupka dzieciaków wbiła się w przechadzającego się wzdłuż brzegu czarnowłosego, przez co ten omal nie utracił swojego podręcznika. Zdążył jednak złapać tego największego łobuza. W napadzie szału porządnie opierniczył i omal nie sprawił mu wielkiego siniaka na twarzy, ale w ostatniej chwili się opamiętał i koniec końców - wypuścił go. Miał szczerą nadzieję na to, że uda mi się zdać ten kurs bez większych problemów. Choć, jakby nie patrzeć, wkroczył w świat, w którym definicja "większego problemu" przybiera zupełnie nowy wymiar. Ćwiczenia praktyczne również wychodziły mu bardzo dobrze, choć nie obeszło się bez sporej dozy szczęścia. Było kilka sytuacji, w których chłopak popełniał ewidentne błędy, ale dzięki opatrzności boskiej te uchodziły jakoś uwadze instruktorów. Dzięki temu zarówno część teoretyczną, jak i praktyczną zdał bez żadnych problemów. Zostały jedynie egzaminy, czyli największe wyzwanie w jego dotychczasowym życiu.
Na egzamin teoretyczny przyszedł równie zestresowany, co przygotowany. Zasiadł w ławce i otworzył znajdującą się przed nim magiczną kopertę, w której skrywał się egzamin. Świat przestał istnieć. Przestrzeń wokół; pozostałe ławki, ściany, podłoga, sklepienie i nawet egzaminatorzy, zaczęła się powoli rozmywać. Był Alistair i była kartka. Pytania, z którymi przyszło mu się zmierzyć nie należały do najłatwiejszych z aurorskiego curriculum, ale dał sobie z nimi radę bez większego problemu. Nie dziwota zresztą, w końcu od początku trwania kursu był uczniem bardzo dobrym, jeśli nie powiedzieć nawet, że wybitnym. Głuchy odgłos uciekających sekund umykał jego percepcji, która pogrążyła się w stanie maksymalnego wyostrzenia i skupienia na zadaniu. Jego umysł działał jak dobrze naoliwiona maszyna, odpowiadając na pytania niemalże machinalnie, wyłapując przy tym wszelkie pułapki, niuanse i casusy wymagające bardziej dogłębnej analizy. Zaciął się więc w sumie na teście kilka razy, ale chwila głębszej koncentracji pozwoliła mu znaleźć odpowiedzi, które jego zdaniem były poprawne. Gdy tylko skończył pisać ostatnie zdanie, wstał z miejsca i oddał egzamin. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że minęła ledwie połowa wyznaczonego czasu. Był, niemniej, pewny, że wyniki egzaminy zapewnią mu awans do ostatniej części kursu - egzaminu praktycznego. I nie pomylił się. Egzamin praktyczny był o wiele prostszy niż się spodziewał. Wystarczyło jedynie zdjąć klątwę z dwóch zaczarowanych przedmiotów, co okazało się pułapką, bo były one magicznie połączone i zdjęcie klątwy z jednego z nich automatycznie sprawiało, że drugi uwalniał czar ofensywny. Było to jednak nic innego, jak zaklęcie paraliżujące, a chłopak oczekiwał zadań tego typu, więc bez większych problemów odbił zaklęcie, a następnie rzucił własne, które poradziło sobie z klątwą. Drugie zadanie odbyło się w terenie i polegało na wytropieniu i pojmaniu jednego z aurorów, który na potrzeby misji traktowany był jak czarnoksiężnik. Również i z tym zadaniem Alistair dał sobie radę wzorowo, wytropił "przeciwnika" dziesięć minut przed wymaganym czasem, a następnie pokonał go w krótkim "pojedynku". Zdał. Parę dni później dowiedział się, że auror, który pierwotnie miał być jego przeciwnikiem, nie mógł się pojawić, gdyż został wysłany na oficjalną misję. Alistair nie wiedział o nim wiele, oprócz tego, że "Dick" był doświadczonym łowcą i gdyby to on miał być celem, zadanie byłoby kilka rzędów trudniejsze. Jego marzenie w końcu się spełniło, jeśli można je w ogóle tak nazwać. On sam świadomie traktował to jako środek do celu, którym miała być sama walka z czarnoksiężnikami. Mógł już, poniekąd, tytułować się aurorem. I sam ten fakt sprawił, że jego determinacja wzrosła dziesięciokrotnie.
Kostki: tutaj Wpłaty (zadłużenia): tutaj Część teoretyczna: 2, 3, 2, 3, 5 Część praktyczna: 4
Kurs na aurora Część teoretyczna i praktyczna Retrospekcja styczeń - marzec 2011
Spellsinger pracował już od roku jako młodszy auror. Po odbyciu stażu udało mu się dostać do siedziby aurorów i powoli zdobywać swoje pierwsze doświadczenia. W końcu po roku przepracowanym, czując wzrok bardziej doświadczonych, uznał, że należy przejść kurs. Przez trzy miesiące chodził na różne zajęcia teoretyczne oraz praktyczne. Na tych ostatnich całkiem dobrze mu szło, zresztą zawsze bardziej wolał machać różdżką niż myśleć nad tym, jak powinien postąpić czy coś zrobić. Niestety, praca aurora nie polegała jedynie na samym machaniu różdżką. Adam nie miał zbyt wiele szczęścia z teorią. Kiedy po raz pierwszy ukradziono mu podręczniki, miał ochotę usiąść na podłodze i zwyczajnie płakać. Nie miał komu ponarzekać na zły świat. Chodził wciąż na zajęcia, ale obrywało mu się za to, że nie miał ze sobą podręczników. Zwyczajnie kłamał, że ich zapomniał. Niby dwadzieścia galeonów nie było niczym wielkim przy jego zarobkach młodszego aurora, ale jednak był poirytowany. Kiedy zakupił sobie nowe podręczniki, za jakiś czas znów mu je ukradziono. To był po prostu szczyt. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy pech, który prześladował go w szkole, czasami nie powrócił. Może to był znak, że wcale nie powinien zostać aurorem? Może powinien przestać marzyć i się otrząsnąć z cudownego snu…? Zaraz, zaraz! Nie zamierzał pozwolić, by jego rodzice zatriumfowali i poddać się na początku tej drogi. Podniósł wysoko głowę i spróbował jeszcze raz. I jeszcze raz. Zanim przystąpił do piątej próby poprawy części teoretycznej, spotkał się ze starszym czarodziejem u którego przebywał na stażu. Czarodziej już zdążył przejść na emeryturę, ale Adam znalazł go bez problemu. Mężczyzna poświęcił młodemu naprawdę dużo czasu. Wytłumaczył mu wszystkie kwestie jeszcze raz, przypomniał najważniejsze zasady i podpowiedział, czego powinien się spodziewać na teście. Mocno tym podreperowany Spellsinger przystąpił do poprawy części teoretycznej. Już się nie stresował. Kiedy popatrzył na pytania, nagle wszystkie odpowiedzi przyszły mu do głowy. Podziękował w duchu starszemu czarodziejowi. Był pewien, że dzięki niemu udało mu się wreszcie zdać. Z częścią praktyczną poradził sobie śpiewająco, zresztą nie było mowy o tym, by nie zdał jej za pierwszym razem. Stanął naprzeciwko swojego nauczyciela, zrobił wszystko to, o co go poprosił. Tym samym wywalczył sobie przepustkę do podejścia do egzaminu. Po przejściu kursu ponownie udał się do starszego czarodzieja, aby mu podziękować za wszystko i… poprosić go, by pomógł mu w przygotowaniu się do ostatecznego egzaminu.
Kostki: tutaj Wpłata za poprawki: tutaj Egzamin teoretyczny: 1, 3, 1, 2 Egzamin praktyczny: 2
Kurs na aurora Egzamin teoretyczny i praktyczny Retrospekcja kwiecień 2011
Cały kurs przedłużył się znacząco, a Adam naprawdę był poirytowany z powodu swoich porażek na części teoretycznej. Teraz przyszło mu zmierzyć się z egzaminem. Chociaż od początku przygotowywał się ze swoim starym nauczycielem, to i tak nie uniknął aż trzech porażek na samym początku. Za pierwszym razem nie mógł dostatecznie się skupić. Przyglądał się tępawo egzaminatorce, która przechadzała się tam i z powrotem. Miała dziurawą spódnicę i to w dodatku w bardzo strategicznym miejscu. Nic w tym dziwnego, że oblał egzamin.
Drugiego razu nie skomentuję. Spellsinger dawno o tym zapomniał i nigdy nikomu o tym nie wspominał. Dobrze, że nikt nie wpisał tego incydentu do jego akt, wtedy miałby przechlapane w swojej pracy.
Za trzecim podejściem do egzaminu teoretycznego wydawało mu się, że to już koniec jego męczarni, ale niestety przeliczył się okrutnie. Kiedy dostał wyniki egzaminu, nie mógł uwierzyć w swojego pecha. Naprawdę znów się podłamał i zaczął wierzyć w jakąś klątwę egzaminów teoretycznych. Życie za bardzo dawało mu w kość.
Nie przygotowywał się za bardzo, gdy podchodził do egzaminu po raz czwarty. Uznał, że i tak nie zda, bo życie to zwyczajna suka. Jaki szok przeżył, gdy okazało się, że jednak wszystko było dobrze i pozwolono mu przejść do części praktycznej.
Na części praktycznej poradził sobie śpiewająco. W końcu nazwisko Spellsinger do czegoś zobowiązywało. W końcu po wielkich bólach i wyrzeczeniach udało mu się skończyć ten kurs. Miał nadzieję, że już nigdy nie powróci do tej wielkiej bolączki…
Nareszcie... kurs na aurora. Nie mógł się już go doczekać. Od zawsze chciał zostać aurorem, a gdy był młodszy wierzył w swoje szanse na dostanie stanowiska Ministra Magii. Cóż... była to tylko dziecięca fantazja. Lorenzo raczej nie sprawdziłby się w roli polityka, choć nigdy nie zagłębiał się w ten świat. Jednak wracając do samego kursu. Lorenzo bardzo starał się na wszystkich zajęciach. Robił notatki, uczył się na bieżąco, lecz nie spodziewał się, że teoria będzie tak ciężka. Szczerze? Trochę ją zlekceważył. Postanowił wziąć się w garść, a także pouczyć się więcej w domu. W ten sposób, wziął książki ze sobą. Idąc ulicami Londynu był zamyślony i układał plan nauki. Zastanawiał się jakie rozdziały będzie musiał sobie powtórzyć i to w dużych ilościach. Nie spodziewał się ataku. Jacyś mężczyźni zerwali mu plecak i uciekli. Lorenzo gonił ich, ale niestety nie udało mu się ich złapać. Co z niego za auror, jak nie może sobie poradzić z dwoma złodziejami? Było mu wstyd. Postanowił nikomu o tym nie mówić, a w wypożyczalni powiedział, że zgubił książki. Oczywiście musiał za nie zapłacić. Jego dług robił się coraz większy. Niestety przez to nie nauczył się dobrze na teorię i musiał ją powtórzyć. Na szczęście mógł podejść do części praktycznej na której szło mu o niebo lepiej. Wykonywał każde ćwiczenie ze skupieniem i precyzją. Nawet jak udało mu się zdobyć wystarczającą ilość punktów instruktorzy zastanawiali się czy powinni go przepuścić. Enzo nie chciał dawać im powodów do zmartwień i postanowił pokazać co tak naprawdę potrafi. Po kilku zaklęciach i sztuczkach nie mieli już żadnych wątpliwości i dopuścili go do egzaminu. Niestety, zanim pójdzie na egzaminy, musiał jeszcze poprawić część teoretyczną kursu. Na szczęście wiedział już czego może się spodziewać i w jego przypadku wystarczyło powtórzyć znaną już mu dziedzinę. Był gotowy na egzamin teoretyczny. Na szczęście instruktorzy też tak stwierdzili dając mu przepustkę. Pierwszym egzaminem był egzamin teoretyczny. Przygotowywał się na niego dość długo, lecz w ostatnich dniach zaczął zjadać go stres. Gdy nadszedł jego dzień sądu i otrzymał kartkę z pytaniami, trochę się wyluzował. Odpowiadał dość wyczerpująco na pytania, chcąc udzielić jak najlepszych odpowiedzi. Co do jednego pytania nie był pewny. W jego głowie trwała batalia pomiędzy dwoma odpowiedziami. Po chwili dłuższego zastanowienia, postanowił wybrać bardziej rozsądną i dzięki temu zaliczył egzamin teoretyczny. Egzaminem praktycznym mniej się stresował niż teoretycznym. Wiedział, że do niego jest o dużo lepiej przygotowany. Wykonywał każde ćwiczenie, przypominając sobie szkolne czasy, jak ze znajomymi trenowali przeróżne zaklęcia, a także po cichu się pojedynkowali. To mu dało otuchy i był bardziej pewniejszy siebie. Zdał ostatni egzamin i otrzymał licencje aurora.
Część teoretyczna: 2, 1 Część praktyczna: 5 Egzamin teoretyczny: 4, 5 Egzamin praktyczny: 6 Kostki: Klik
Kurs aurora był spełnieniem moich marzeń – pracowałem na to przez miesiące i już po pierwszych zajęciach teoretycznych zauważyłem, że było warto. Każdy pomniejszy test zdawałem na maksa, a wszyscy podziwiali moje osiągnięcia. Został mi do zaliczenia zaledwie jeden rozdział – ze względu na upał zdecydowałem się przygotowywać nad jeziorem i to niewątpliwie był błąd. Przez durne wygłupy grupy dzieciaków straciłem podręcznik – na szczęście udało mi się go odkupić i bez problemu przygotowałem się do ostatniego podejścia. Przez cały czas zajęć praktycznych radziłem sobie dobrze – wprawdzie miałem pewne braki, ale dość szybko je nadrabiałem. Nie przypadłem jednak do gustu prowadzącemu, który starał się mi udowodnić za wszelką cenę, że nie umiem wystarczająco dużo. Mężczyzna uwalił sporą część grupy, a w moim przypadku rozważał również rozważał niedopuszczenie do egzaminu. Finalnie dzięki mojemu popisowi umiejętności prowadzący (z wyraźnym bólem) pozwolił mi zdać. Egzamin pisemny okazał się piekielnie łatwy – oddałem pracę jako pierwszy, chociaż nie minęła jeszcze nawet połowa czasu. Zaskoczenie egzaminatorów nie oddało mi pewności siebie – zdałem z bardzo wysokim wynikiem, a skoro nie musiałem przygotowywać się do poprawki miałem więcej czasu na ćwiczenia do egzaminu praktycznego. Nie obawiałem się tego etapu, bo pracowałem na ten egzamin przez wiele tygodni. Podszedłem do niego na luzie i pewnie dlatego poszło mi tak dobrze! W końcu mogłem się cieszyć ukończonym kursem!
Chociaż ze zdaniem egzaminu licencyjnego na aurora musiałem czekać do ukończenia studiów to kursy podjąłem jeszcze podczas nauki w Hogwarcie - chciałem jak najszybciej z tym uwinąć i szczerze powiedziawszy później tego żałowałem. Nie dość, że bezustannie niedosypiałem to jeszcze mój mózg słabo znosił taki bezmiar informacji. Nie mniej jednak minęły trzy miesiące, a ja ukończyłem szkołę z wyróżnieniem i tym samym mogłem podejść do egzaminu teoretycznego. Niestety ze względu na egzaminy i pisanie pracy zupełnie się nie przygotowałem i dość szybko zorientowałem się, że nie uda mi się zdać tego egzaminu bez lekkiej pomocy. Niestety próba ściągania okazała się daremna i zostałem wyjebany z sali egzaminacyjnej na zbity pysk. Po uregulowaniu płatności za poprawkę podszedłem do egzaminu jeszcze cztery razy - jedną poprawkę podjąłem jeszcze przed wyjazdem na wakacje, na drugą przyjechałem specjalnie z Meksyku, zaś dwie ostatnie miały miejsce po powrocie z wakacji. Bez wątpienia byłem beznadziejnym teoretykiem, niemniej jednak za piątym podejściem udało mi się zdać. Nie ukrywam, że te liczne podejścia trochę osłabiły moją pewność siebie, nie zamierzałem jednak się poddawać. Między ostatnimi poprawkami przyjęto mnie na wymarzony staż, miałem wiec zdecydowanie mniej czasu na naukę umiejętności praktycznych. Na całe szczęście w kwestii machania różdżką miałem mnóstwo wprawy i tym razem poradziłem sobie bez problemu. Mimo wielu przejść udało mi się w końcu uzyskać wymarzoną licencję aurora.
Teoria: 3 Poprawka 1: 4 i 4 (parzysta) Poprawka 2: 5 i 2 (parzysta) Poprawka 3: 5 i 6 (parzysta) Poprawka 4: 5 i 1 (nieparzysta sic!)
Ukończenie szkoły wiązało się z koniecznością znalezienia pracy. Najlepiej byłoby trafić na stanowisko które nie jest ani nudne, ani nie odbiega bardzo od zainteresowań. Wybór kariery aurora nie należał do łatwych, Thomas spędził wiele wieczorów mocując się sam ze sobą, próbując ułożyć plan na przyszłość. Myśl za myślą upadała, nie mogąc zaspokoić wymagań, aż wreszcie trafił. Doskonale wiedział, że samo przyjęcie będzie wymagało wiele wysiłku, nie byłby jednak sobą gdyby chociaż nie spróbował. Z takim podejściem po złożeniu wymaganych papierów zjawił się na sali szkoleń. Otrzymał na wstęp kartkę, gdzie musiał się zgodzić na zatajenie wszelkich informacji z przebiegu egzaminów. Bez wahania ją podpisał, czego później pożałował. Wykłady i ćwiczenia były bardzo ciekawe, chętnie w nich uczestniczył i nikt nie musiał go ścigać listą obecności. Cały kurs trwał jakieś trzy miesiące, zdołał przez ten czas poznać potencjalnych przyszłych współpracowników, obecnie pracujących aurorów i szychy prowadzące wykłady. Niestety nie wszyscy życzyli mu dobrze, czy to z zazdrości czy też palnął przypadkowo głupią rzecz. Szczególnie podpadł jednemu z egzaminatorów, który za punkt honoru obrał sobie oblanie Thomasa. Zbliżający się termin egzaminów przyjął dość spokojnie. Jego rówieśnicy bali się co ich może czekać, próbowali robić ściągi czy na szybko nauczyć się całej wiedzy, a Thomas na spokojnie robił swoje i niczym się nie przejmował. Pierwszy termin egzaminu teoretycznego okazał się fiaskiem. Wcześniej wspomniany egzaminator wyrzucił Rowella z sali za...ściąganie. Przez cały następny dzień mężczyzna nie wiedział czy ma się śmiać czy płakać. Osądzenie go o oszukiwanie było tak mądre jak nazwanie słonia żyrafą. Drugi termin również zakończył się fiaskiem, ale przynajmniej nikt mu nie przeszkodził w wypełnieniu całego testu. Dość długo zastanawiał się nad jednym z pytań i najwidoczniej odpowiedział na nie błędnie. Wciąż bez stresu, a jedynie znudzony, podszedł do egzaminu po raz trzeci. Powiedzenie "do trzech razy sztuka" spełniło się w tym przypadku, Thomas doczytał rzeczy których nie był pewien i wreszcie zdał. Pozytywny wynik uczcił piwem w Dziurawym Kotle, co nazajutrz przyniosło nieprzyjemne skutki. Egzamin praktyczny zdawał na kacu. Kompletnie nie wiedział co ma robić, nie potrafił się skupić i popełniał błąd za błędem. Wyrzucony na zbity pysk dostał dwu tygodniową karę za pyskowanie do egzaminatora. Po upływie tego czasu ponownie przystąpił do egzaminu i tym razem zdał. Otrzymaną licencję aurora przyjął z ulgą, mogąc wreszcie odhaczyć kurs. Pozostawało załapać się na staż, a później do roboty!
Zawsze najbardziej obawiał się teorii. Praktyka wychodziła mu znacznie lepiej, zwłaszcza w tych kwestiach. Nie zmienia to faktu, że tak czy inaczej przyłożył się do nauki. Przerobił każdy podręcznik co najmniej ze dwa razy, w całym mieszkaniu walały się stosy notatek, praktycznie nie sypiał. I być może to właśnie był jego błąd; w dzień egzaminu wyglądał co najmniej szaro, dzwoniło mu w uszach i skupienie przychodziło mu z ogromnym trudem. Litery rozmywały mu się przed oczami, każde zadanie przyszło mu czytać kilka razy dla pewności, czy dobrze zrozumiał jego treść. Czas gdzieś mu uciekł, od początku egzaminu mogło minąć pięć, lub równie dobrze i czterdzieści minut. Sam nie wiedział. Utknął przy jednym z ostatnich zadań, które wydało mu się podchwytliwe. Na moment odłożył pióro i rozmasował oczy palcami - zamajaczyły mu przed nimi różnokolorowe plamy. Znał odpowiedź, ale czy to aby na pewno o to chodziło? Zawahał się. Kreślić?
Nie skreślił. I to była dobra decyzja, bo nie popełnił w nim błędu. Egzamin teoretyczny miał już z głowy, teraz czekała go już tylko praktyka - a tej się jakoś nie obawiał.
Przystępując do egzaminu praktycznego zadbał uprzednio, aby się wyspać. I to porządnie, bo w tej sytuacji jego rozkojarzenie mogłoby przysporzyć mu znacznie więcej problemów niż w przypadku egzaminu teoretycznego. Pokusił się nawet o cienkie śniadanie, kawy też sobie nie odmówił. Przed salą był znacznie wcześniej wiedziony przyzwyczajeniem - lepiej być o krok przed czasem, niż spóźnić się i zostać za drzwiami. Praktyka nie mogła chyba wyjść lepiej. Nie stresował się wchodząc do sali, wszystko miał przećwiczone i opanowane tak, jak tego od niego wymagano. Nie odpuścił sobie aż do ostatniej chwili i nawet jeśli nerwy nie towarzyszyły mu w czasie egzaminu, tak wychodząc już z licencją czuł swego rodzaju ulgę. Formalności zostały dopełnione.
Błądziła pomiędzy korytarzami, jak gdyby dając sobie jeszcze kilka chwil na możliwość znalezienia tej jakże konkretnej osoby, która być może pomogłaby w problemach kumulujących się pod sklepieniem czaszki Marceline. Nie umiała prosić o pomoc; nigdy, dlatego też przewidując najbliższe minuty – nie zdecydowałaby się na wydukanie choćby słowa, kreując się na osobę skorą do odwiedzin Lysandra. Ostatnie dni utwierdziły ją w przekonaniu, że winna przeprosić za sylwestrową noc, a także ostatnie tygodnie, lecz nie wiedziała jak ubrać to w odpowiednie frazesy, by mężczyzna zrozumiał iż nie wszystko w tym przypadku było jej winą. Emocje rozpoczęły taniec w jej tunelach żylnych, gdy po kolejnym, minionym już korytarzu, nie dostrzegła odpowiednich drzwi, gdzie mogłaby zastać byłego gryfona. Irytacja raz po raz wypełniała ją całą, zaś umysł podpowiadał, by zaniechać ów pomysłu i wrócić do Dziurawego Kotła, próbując uspokoić rozkołatane serce, które uderzało zbyt szybko. Szalejące odczucia przemieniały się i łączyły wraz ze złością i utratą motywacji do dalszej wędrówki, a im dłużej to trwało, tym bardziej nie dostrzegała jak duży wpływ ma na otoczenie. Cienkie papiery gazet unosiły się ponad półki, powoli (bez większej szkody dla otoczenia) spadały na podłogę, analogicznie – uderzając o ściany, czego rudowłosa nie wyłapywały. Zakłócenia magii, czyż nie? Zacisnęła bezwiednie piąstki i przysiadła na jednym z krzeseł, analizując raz jeszcze słowa mijanego pracownika Ministerstwa, który dość jasno starał się wyjaśnić dziewczynie – gdzie dokładnie powinna się udać. Niemoc i gniew sprawiały, że szalejące dokumenty czyniły coraz większe spustoszenie, aż wreszcie każda opadła na posadzkę. Serce Holmes wypełniło się dziwnego rodzaju smutkiem i tęsknotą, bo skoro zawodziła w tak prostych sprawach, kto wie – czy nie zawiodła w jeszcze większych, bardziej istotnych? - Kurwa mać – jęknęła żałośnie, analizując na nowo ścieżkę, którą przemierzyła, nie zważając na to, co działo się dookoła. Nikogo tutaj w końcu nie było, prawda?