Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Trudno było nie zauważyć reakcji dziewczyny. Kiedy tylko ją dotknął to wyglądała jakby miała zemdleć. Bała się dotyku wszystkich czy tylko jego? Będzie musiał sobie zapamiętać żeby nigdy więcej jej nie dotykać bo jeszcze oberwie. Nie dziwił się, że ciągle miała jego za wroga i chciała się trzymać jak najdalej od niego, ale żeby aż taka reakcja? Udał, że tego nie dostrzega. Naprawdę chciałby tego nie widzieć. W każdym razie kiedy zechce by umarła na zawał bądź też jakąś inną przypadłość którą dostała kiedy ją dotknął to właśnie to zrobi. To będzie szybsze niż wyciągnięcie różdżki! Może jeszcze trochę i się okaże, że ma naprawdę jakąś nadprzyrodzoną moc? Nie, za dużo mugolskich filmów się naoglądał w czasie wakacji. Jego rodzice to nie pochwalali. Jego znajomi również, ale on miał to w nosie. Czyżby mieli kolejną wspólną cechę? Szczerość. Kto by pomyślał, że i ona bywa szczera. Była księżniczką, a te nie zawsze są szczere. Mogła się nazywać księżniczką, królową i inne pierdoły, ale on i tak nigdy nie będzie myślał o niej w tych kategoriach. Od dawna wydawało mu się że to tylko pozory. Chciała sobie to wszystko wmawiać ale skoro tak lubi to dlaczego miał ją wyprowadzać z błędu? skoro lubi to niech się uważa za oschłą księżniczkę. Może kiedyś naprawdę i w jego oczach taka się stanie. -Tylko pewnego razu nie zamarznij bo wtedy będziesz tylko martwą królową. Ale to zawsze jakaś królowa- parsknął. Miał nadzieję, że w razie potrzeby duma nie zabroni jej prosić o pomoc. To naprawdę by było przykre. Czy on też był kiedyś taki dumny? Nie, raczej nigdy. Zawsze raczej był przyjacielski, lgnął do ludzi i lubił pomagać. Zazwyczaj raczej w sposób czysto intelektualny. Nie mógł się powstrzymać od złośliwego uśmieszku kiedy to zaczynała się na głos zastanawiać gdzie go dopadnie. -Nie rób mi nadziei bo naprawdę się nastawię że mnie dopadniesz!- zaśmiał się o potarł swoje ciemne włosy-Nie zmieniłem sypialni, wiesz gdzie śpię.-jak miała zamiar go dopaść wszędzie to wszędzie. Niech cieszy się, że jest dziewczyną i ma dojście do jego sypialni! W drugi sposób to niestety by nie działało. Chociaż i tak wątpił by kiedykolwiek chciała tam wejść. -A i łazienka raczej nie zmieniła swojego położenia- zaczął dalej się zastanawiać. Chciała żeby nigdzie nie był bezpieczny? To musiało być naprawdę ciekawe zajęcie. Chociaż nie będzie się nudzić w ostatnim czasie. - Tak naprawdę nie jestem pewien czy chcę jeszcze w to się bawić. Fajnie jest ci dogryzać i męczyć ale z drugiej strony są inne rzeczy które mógłbym robić- zaczął smutnym głosem. Może najwyższy czas zacząć się przestawiać? Za rok też nie będzie mógł jej dogryzać bo jej już nie będzie. znajdzie kolejną ofiarę. Nie był pewien czy chce szukać kolejną ofiarę losu. Może jakaś ślizgonka się znajdzie. Nie wiedział jeszcze co go czeka. -Ostatnio wszystkich zaskakuję. Nie wszystko kreci się wokół mnie. Nie wszyscy muszą mnie pamiętać-przyznał. Nie był idealny. Wiele ludzi skrzywdził. Zwłaszcza Clarisse, która zniknęła po tym jak kazał jej się od niego odwalić. On ją naprawdę kochał a ona poszła do łóżka z jego przyjacielem i po pierwszej nocy z nim dorobiła się dzieciaka. A sam jego przyjaciel też zniknął. Miał wielkiego pecha w życiu. został zdradzony i opuszczony przez przyjaciół ale starał się tym nie przejmować. nie znaczyli już dla niego nic. -Szczeniaka! Nie masz już o czym pamiętać? Nie mogłabyś na przykład tej chwili zapamiętać zamiast szczeniaka?- zapytał. Ludzie zdecydowanie woleli zapamiętywać te gorsze chwile niż te lepsze. Nic dziwnego.
- Jeśli zamarznę i umrę to będę cię prześladowała jako duch - odpowiedziała, puszczając mu oczko. - Przynajmniej mogłabym przenikać przez ściany i może mogłabym tutaj zostać - rzuciła, wzdychając cicho pod nosem. Naprawdę dobijała ją myśl o ukończeniu szkoły; żarty żartami, ale bolało ją to, że musi się z tym miejscem pożegnać. A jeszcze bardziej niszczyła ją myśl, że może nie uda jej się zostać opiekunką smoków, a przecież na tym jej najbardziej zależało. Po prostu się bała, że wszystkie jej marzenia i trud, jaki włożyła w naukę, poszłaby na marne. Słysząc kolejne jego słowa, parsknęła śmiechem; chyba nie zapuszczałaby się aż w jego sypialnię. Raczej czyhałaby pod nią. - Ciężko mi to mówić, ale chyba masz rację. Było tyle czasu na… to wszystko. Chyba warto byłoby stworzyć teraz nowe, lepsze wspomnienia? - mruknęła. Nie miała na myśli tego, żeby zaraz rzucać się sobie w ramiona albo robić nie wiadomo co, ale chyba warto by było się trochę otworzyć. Chciała go polubić, zobaczyć jaki jest, a nie takiego jakiego go znała. - Tej chwili? O, na pewno ją zapamiętam, to jak punkt pojednania. Chyba, że to nie pojednanie i zaczniemy zaraz walczyć na śmierć i życie! - Zabrała rękę z jego ramienia, ale nadal stała przed nim. - Ale liczę, że dzisiaj obejdzie się bez krwi. Ale chyba lepiej już nie mówić o szkole. Jeszcze tu jestem i muszę to wykorzystać. - Wzruszyła niewinnie ramionami, po czym obróciła się na palcach jak tancerka, żeby znów przystanąć i uśmiechnąć się do niego łagodnie. - Swoją drogą, zazdroszczę ci, zawsze chciałam grać na gitarze. To super instrument, ale ja nie mam do tego rąk - westchnęła jakby z żalem.
Żarty o śmierci go nie bawiły. Tak samo jak same duchy, które straszyły. Co było w tym takiego fajnego? To nie było zabawne, ani śmieszne, ale mimo to uśmiechnął się do niej. - Wątpię czy takie zostanie w murach szkoły by cię fascynowało- stwierdził. Chyba naprawdę bardzo się zżyła z tą szkołą, że już wolałaby umrzeć niż ją opuścić, ale przecież to nie to samo! Czas mijał i każdy z nich by opuścił szkołę a ona by tam została. Straszyłaby mnóstwo osób kiedy wszyscy jej bliscy zakładaliby rodziny i kolejno odchodzili z tego świata.- Myślę, że tak naprawdę tego właśnie nie chcesz. Może nie zdasz w tym roku i uda ci się tu jeszcze zostać?- zastanowił się na głos chociaż sam w to nie wierzył. Dziewczyna była mądrą dziewczyną i nie było mowy nawet o niezdaniu. Ona chyba nawet takiej opcji przez myśl nie przepuściła. Ożywił się, a jego źrenice pewnie aż się rozszerzyły na jej słowa! - Kto by pomyślał, że Elaine po tylu latach i sprzeczkach przyznaje mi racje! Nie wierzę własnym uszom normalnie. Mogłabyś to powtórzyć- zapytał patrząc w jej oczy. Mógłby sobie co prawda odpuścić kiedy to zaczynali się dogadywać, ale to była okazja a słowa na usta same mu się cisnęły i nie mógł nic z tym zrobić. Jednak szybko się zamknął. Zdecydowanie nie chciał by znów się zamknęła w sobie kie4dy to próbował się do niej zbliżyć a właściwie to poznać ją. Zdał sobie sprawę, że przez te wszystkie lata prawie nigdy nie rozmawiali. Przynajmniej nie bez rzucania mięsem! Nie dosłownym oczywiście. - Ja nie mogę uwierzyć, że czeka mnie to za rok. W tej chwili sama myśl wywołuje u mnie przerażenie- wyznał jej. Mimo, że spotkało go tu tutaj tyle przykrych rzeczy to nadal by chciał znaleźć się w niższej klasie i wpadać przypadkowo na ludzi albo podczas zimy obrzucać kogoś śnieżkami lub zwyczajnie na parapecie czytać jakąś książkę. Inni mówią na to dorosłość. -Jeśli tylko chcesz to jestem gotowy na pojedynek. Nie w jednym już brałem udział- przyznał przypominając sobie szkolne pojedynki i inne gry jak dureń czy szachy. To była smutna chwila i mimo, że to nie on opuszczał mury szkoły to było mu smutno. Musiał się opanować. Dziewczyny nie lubią smutasów! - Było częściej zostawać na ferie świąteczne w szkole. Co roku grałem w wielkiej Sali i uczyłem nie jedną osobę. Niektórzy razem ze mną śpiewali i było naprawdę radośnie.- podczas świąt kiedy to grupka uczniów zostawała w szkole nie było podziałów na domy, dogryzania sobie. Wszyscy zostali przy jednym stole i niektórym uczniom pokazywał jak stroić gitarę, podstawowe ruchy. Kto został przez te kilka lat to nawet potrafiłby sam zagrać jakąś piosenkę. Co prawdę byłaby ona świąteczna, ale byłaby! Wolał zostawać w szkole i cieszyć się z innymi uczniami niż wracać do domu i tylko dostawać pasem po dupie i być zamykanym w piwnicy na cały ten okres. Czego nie można powiedzieć o jego braciach.
- Ja bym miała nie zdać? Ja? To byłaby najbardziej absurdalna rzecz na świecie - powiedziała, krzywiąc się, jakby śmierć była bardziej sensowna. - Jestem zbyt mądra na to, żeby nie zdać. To byłoby totalnie upokarzające, gdybym musiała tu zostać ze względu na stopnie czy katastroficzne wyniki egzaminów. Przerażające - dodała i jakby na potwierdzenie własnych słów, zadrżała ze strachu. - Zostało mi tylko pogodzić się z przyszłością. - Wzruszyła ramionami, jakby to nic nie znaczyło. W rzeczywistości znaczyło i nie była w stanie tego ukryć; po prostu się martwiła i było to całkowicie normalnie. Elaine wywróciła oczami, widząc jego nieco podekscytowaną reakcję, ale nie ukrywała lekkiego uśmiechu, który i jej cisnął się na usta. Dziewczyna parsknęła krótkim śmiechem, by zaraz spoważnieć i machnęła lekceważąco ręką. Rzadko kiedy była skłonna do przyznawania innym racji, ale gdy się nie mylili to nie sprawiało jej to tak dużo trudu. - Zapamiętaj to, świrze, to pierwszy i ostatni raz, gdy to słyszysz - rzuciła, ale nie było to nawet w najmniejszym stopniu złośliwe. Chyba sama poniekąd nie mogła uwierzyć w to, że właśnie zacieśnia więzy z Adamem Hendersonem. - Mam dobry dzień, korzystaj póki znów nie zamienię się w zołzę. - Puściła do niego oczko, ściągając z głowy kaptur i odgarniając włosy, przestąpiła z nogi na nogę, jakby miała w sobie za dużo energii. I w sumie rzeczywiście była pobudzona jakoś bardziej niż zwykle. - Cóż, straconego czasu już nie odzyskam. Zawsze możesz mnie pouczyć jak będziesz miał ochotę i czas - dodała po dłuższej chwili i nim zdążył coś dopowiedzieć, wyciągnęła palec i mruknęła typowe “a-ha!”. - Nie będę tego powtarzać i nie rób tej miny. Elaine Demetria Selwyn ma do ciebie prośbę, szokujące. Blondynka rozejrzała się po punkcie widokowym, zaczynając się już nudzić tym, że poza ich rozmową, nie działo się tu nic specjalnego. Mruknęła przeciągle i złapała chłopaka za rękę, ciągnąc go, aby usiadł na ławce, razem z nią. W jej oczach błysnęło podekscytowanie, gdy patrząc w ciemne tęczówki Adama, uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób. - Zróbmy coś fajnego - powiedziała. - Zagrajmy w… prawda czy wyzwanie! - Puściła go i klasnęła zadowolona w dłonie, jakby był to pomysł stulecia.
Adam znał ją nie od dziś i wiedział mniej więcej jak się dziewczyna uczy. Była mądra i ambitna i zawsze oddawała swoje prace na czas, ale nie było w tym nic absurdalnego. Każdemu mogą się mogła podwinąć, nawet jemu. Adam w tym roku nie chodził na żadne korepetycje, ale pewne w przyszłym roku będzie musiał to zrobić by nie mieć z wszystkiego O. Ale będzie musiał też znaleźć jakąś pracę. Nie stać go było na korki dziś, ale po wakacjach wszystko może się zmienić. W ciągu wakacji może znaleźć nową pracę! - W to nie wątpię. To, ze jesteś mądra to fakt- czy większość tych rzeczy przyda im się w dalszym życiu? Na przykład astronomia której tu się uczył… przecież gdy skończy szkołę nie będzie latał z teleskopem. Najwyżej jak się dorobi dzieci to będzie mógł pokazać im to i owo oraz inne rzeczy mniej przydatne zawodowo, ale życiowo mogą się kiedyś przyznać. -Tak czy siak będę trzymał za ciebie kciuki- obiecał. - Czy ty całe życie będziesz mnie nazywać świrem? To że mam lepsze poczucie humoru i lepiej umiem się bawić od ciebie nie oznacza, że musisz mnie tak słodko nazywać, królowo- odparł mrużąc oczy. Naprawdę musiał czymś zasłużyć że specjalnie dla niego wymyśliła taką ksywkę. Nigdy nie pomyślał, że ktoś mógłby się tak trudzić. Kiedy zaczęła przystąpywać z nogi na nogi nie miał pojęcia czy to z zimna czy to dlatego, że chce jej się do łazienki. A może po prostu nogi ją bolały? Na wszelki wypadek wolał nie pytać. -Mogę cię pouczyć chociażby dziś. Lekcja tak jak korepetycje. Trzydzieści galeonów za sesję. Naprawdę się opłaca- powiedział. Pewnie jej się nie przelewało z kasą, ale miał ten sam problem. Zwłaszcza kiedy wciąż chciał się usamodzielnić coraz bardziej i bardziej. Co z tego, że miał wynajęte mieszkanie skoro nie miał jak żyć bo ciągle hajsu mu brakowało. Wcześniej czy później musiał wracać do rodziny. Zdziwił się trochę kiedy złapała go za rękę i zaczęła go ciągnąć, ale nie protestował. Jej pomysł nie był zły. Zdarzyło się, że pod koniec imprezy w alkoholem w ręku siadał pijany w kółku i zaczynał grać. Zasady były nieco inny. Kto nie chce odpowiadać albo wykonać zadania to potem musiał pić whisky albo też inny mocniejszy trunek. Czasami kończyło się to naprawdę źle. - Doskonały pomysł, księżniczko. Ale to przenieśmy się w inne miejsce?- zapytał zerkając w jej podekscytowane oczy. Naprawdę powinni iść do jakiegoś pomieszczenia których w Hogwardzie było mnóstwo bo jeszcze zamarznie mu tu na kość! Nie chciał jej mieć na sumieniu. Aż bał się o co może go pytać.
Chciało jej się spać. Ostatnio - nie czuła się zbyt dobrze. Być może zmiana klimatu wpływała na jej samopoczucie? Wbijała się niczym szpilki w umysł, napychając do niego coraz to więcej bólu i cierpienia? Nie wiedziała, kiedy to jasne oczy zwracały uwagę na otoczenie, wyszukując w nim jakiegokolwiek niebezpieczeństwa; była niczym zabłąkany pies w niektórych momentach. Trzeźwe myślenie jednak pozwalało jej na to, by zachowała wewnętrzny spokój, tak niezwykle potrzebny (czy aby na pewno?) w ostatnich chwilach. Była na względnym wylocie; nie mogła sobie pozwolić ani na chwilę zwłoki, na jakikolwiek odpoczynek, zregenerowanie energii, odrobinę relaksu, z którego i tak nigdy nie skorzystała. Musiała się skupić; powoli już żuła listek mandragory, potrzebny podczas dodawania do specjalnego eliksiru. Pieniądze już miała, wystarczyło tylko i wyłącznie dopełnić trzymania niezbyt przyjemnego w smaku składnika w buzi aż do dwudziestego czwartego października. Na początku był strach; niemniej jednak wepchnięcie listka do policzka spowodowało, że powoli się przyzwyczajała do nowego elementu jej życia, będący jedną dwunastą całego roku. Prawie, bo dokładnie był to miesiąc minus jeden dzień. Budzenie się, sprawdzanie, czy przypadkiem nie wypluła, a nawet i nie połknęła; wszystko jednak szło w miarę gładko, a jedyną barierą było uwarunkowanie psychiczne, a raczej wytrzymałość w zamiarze pozostania animagiem. Wstawanie rano, inkantacje - no cóż, nie jest to dosłownie dla wszystkich z zakresu świata magicznego. Nie bez powodu jest to dość rzadka umiejętność - nie każdy potrafi być wyjątkowo cierpliwy, zaś Winter nawet specjalnie zrezygnowała z treningów w celu uniknięcia niezbyt przyjemnej sytuacji wyplucia najważniejszego składnika mikstury przez kompletny przypadek. Nie oznacza to, że kompletnie zignorowała aktywność fizyczną, skądże! Nie mogła ustać w miejscu, dlatego nie bez powodu udała się ponownie na spacer w celu zasięgnięcia po świeże powietrze; terenów Hogwartu jednak nie opuszczała, nie stawiając kroków tam, gdzie niebezpieczeństwo mogło na nią czyhać. Aviatores. Zaklęcie niezwykle przydatne w szpiegowaniu, wydawało się być jednym ze specjalnie do tego przeznaczonych. Zdołała o nim Winter wyczytać w jednym z podręczników, kiedy to "pomogła" Franklinowi w wykonaniu zadania domowego. Zachodziło ono o iluzję, niemniej jednak sama możliwość wczucia się w ptaszynę wydawała się być jedną z przydatniejszych umiejętności. Może nie uderzało to o animagię, co nie zmienia faktu, że na razie mogłaby się posłużyć właśnie czymś takim. Poza tym nie znała ani dnia, ani godziny, kiedy przyda się ono na tyle, że będzie zmuszona je rzucić, śledząc być może kogoś, o kogo zacznie się wreszcie martwić. Siostra znajdowała się na razie w bezpiecznym obszarze, jednak... nie wiedziała, co przyniesie jej jutro, o ile będzie w stanie wstąpić do niego na tyle, żeby bez problemu pobiec dalej, nie potykając się o kłody rzucane przez życie pod jej nogi. Usiadła spokojnie. Piękne miejsce do obserwowania i zrelaksowania się, niemniej jednak Winter nie mogła znajdować się w jednym miejscu. Musiała działać - dlatego beznamiętnie chwyciła za różdżkę, której to ufała od wielu lat. Punkt widokowy zdawał się być doskonałą lokacją do wypróbowania tego zaklęcia - niemniej jednak bała się, że nie da sobie rady z kierowaniem stworzenia w przestworzach. - Aviatores. - wypowiedziawszy, przybrała wygodniejszą pozycję, kiedy to oczy ptaka stały się jej ślepiami. Dziwne uczucie, jakby czuła, że naprawdę jest ptakiem, a tak naprawdę ciało zostało na chwilę wyłączone. Zdziwiło ją to niezmiernie, ale nie zmienia to faktu, że postanowiła wylecieć - i chociaż zdawać by się mogło, że ta sztuka będzie niezwykle trudna, tylko na początku miała problemy z pokierowaniem stworzenia, potem poszło znacznie lepiej. Dziwne uczucie oraz delikatny strach oblał Rieux, kiedy to widziała, jak wysoko znajduje się nad ziemią, chociaż zachowywała ten sam spokój. Niezmierny, niezliczony, obserwując za pomocą zaklęcia zamek z zupełnie innej strony. Nie trwało to jednak zbyt długo, zważywszy uwagę na jej pierwszą poważniejszą próbę użycia tego zaklęcia - by po chwili ocknąć się w rzeczywistości oddawanej przez punkt widokowy wieży. Westchnąwszy cicho, rzuciła niewerbalnie już Draconifors, by następnie zaobserwować skutki zakłóceń - smoki, trochę większe od kamyków, na które zaklęcie zostało użyte, zdawały się posiadać w sobie więcej siły niż sama uczennica. Według woli poruszały się oraz ostatecznie zawitały na jej ramieniu, by następnie zamienić się z powrotem w nieożywioną materię, zaś Winter - wzięła ze sobą potrzebne rzeczy oraz zniknęła.
| zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Niektórzy powiedzieliby, że jest zbyt zimno na to, by tak po prostu obserwować sobie okolicę. Te same osoby jednak najczęściej nie dostrzegały w ogóle tego, co je otaczało, nie dostrzegały piękna świata, które mieli właściwie na wyciągnięcie ręki, które mogli dotknąć, jeśli tylko na moment przystanęli i nie spieszyli się tak bardzo do swoich spraw. To nie tak, że Christopher odmawiał im racji bytu albo wagi, uważał jednak, że sporo osób gna gdzieś na złamanie karku i nawet nie zastanawia się jakoś szczególnie mocno nad tym, co je otacza, nie zastanawia się nad tym, jak podejść do życia i czy aby na pewno nie traci czegoś ważnego, czego po prostu nie jest w stanie spostrzec w swoim pędzie. To również nie było tak, że sam uciekał od własnych obowiązków, czy coś podobnego, doceniał i szanował swoją pracę, miał w niej wszystko poukładane, żeby nie musieć robić wszystkiego na ostatnią chwilę i trzymał się zasad, jakie sobie wytyczył, co bardzo pomagało mu w życiu. Gdyby ktoś go o to zapytał, z całą pewnością powiedziałby, że jest w gruncie rzeczy szczęśliwy, że wie doskonale, gdzie się znajduje i wie, jak cenne jest to, co w tej chwili złapał. Być może jednak, by móc to docenić, trzeba było najpierw obudzić się ze snu, jaki śnił przed nazbyt wiele lat, snu Śpiącej Królewny, której nie zbudził wcale pocałunek ukochanego, a opadnięcie klapek z oczu. Trzeba przyznać, że porównywanie się do księżniczek, tym bardziej pochodzących ze zdecydowanie mugolskiego świata, było z jego strony co najmniej śmieszne, ale właściwie nie widział podstaw do tego, by zaprzestać podobnych działań. Skoro mu to odpowiadało, a jednocześnie nie krzywdził tym nikogo, to nie było nawet sensu zastanawiać się, czy nie należałoby, aby na pewno, zmienić swoich nieco dziecięcych i może dziewczęcych przyzwyczajeń. Spoglądał w stronę jeziora, w stronę Zakazanego Lasu, który zdołał już całkiem dobrze poznać, a przynajmniej tak mu się wydawało, i przekręcał w palcach ołówek, którym szkicował właśnie widok, jaki się przed nim roztaczał. Było w nim coś tajemniczego, a jednocześnie pociągającego, Chris miał nieodparte wrażenie, że to wszystko, co go otacza, co się przed nim rozciąga, jakoś go do siebie woła. Miał jeszcze co prawda zadania do zrealizowania tego dnia, ale czuł wewnętrzną potrzebę, by później wybrać się na spacer przynajmniej obrzeżem Lasu. Było chłodno i miał właściwie całkowitą pewność, że zamarznięte liście będą cicho trzeszczeć pod naciskiem jego ciężkich butów, co zawsze sprawiało mu pewien szczególny rodzaj przyjemności. Nie wiedział właściwie, dlaczego kochał ten odgłos, ale był dla niego oznaką jakiejś tajemnicy i samotności, którą lubił, dźwiękiem, który być może kojarzył mu się z możliwościami, jakie się przed nim rozciągały, a może po prostu było to coś, co pozwalało czuć mu się całkowicie swobodnie, ze swoimi myślami i marzeniami, jakich przecież jeszcze ostatecznie nie porzucił, a które, w gruncie rzeczy, powolnie realizował, właśnie tutaj, gdzie na nowo znajdował swój dom. Poprawił okulary, które zsuwały mu się powoli w stronę czubka nosa i na moment obejrzał się na mijających go uczniów, ale nie powiedział nic na głos, pozdrowił jednak tych, którzy się do niego odezwali. Nie był aż takim mrukiem oraz skrajnym odludkiem, by nie móc udzielać najprostszych odpowiedzi, by nie posiadać, chociaż resztek kultury. Odetchnął nieco głębiej, a od jego ust uniósł się obłoczek pary, który prędko poszybował gdzieś w dal, zaś Christopher spojrzał ponownie na trzymany w dłoni szkicownik i porównał to, co właśnie narysował z widokiem, jaki się przed nim roztaczał. Nie miał pewności, czy uchwycił ten szczególny czar, jaki dostrzegał, jaki wyczuwał, ale był w gruncie rzeczy całkiem zadowolony ze swojej pracy, co w pewnym sensie go uspokoiło i spowodowało, że poczuł się spełniony. Proste rzeczy bardzo często dawały mu więcej satysfakcji, niż ściganie nie wiadomo czego, ani tym bardziej nie wiadomo czego dokładnie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bianca nie potrafiła sobie odpuścić odwiedzenia szkoły, kiedy to załatwiała kilka spraw w Hogsmeade, przy kuflu dobrego kremowego piwa, które przypominało jej o czasach, kiedy wszystko zdawało się być jakby łatwiejsze. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie taki czas i będzie musiała porzucić swoją jakże młodzieńczą ikrę, na rzecz czegoś ważniejszego. Nigdy wcześniej nie przypuszczała jednak, że rzuci studia, jednak zadając sobie jedno pytanie, czy były jej naprawdę potrzebne, znała odpowiedź zanim ta do końca uformowała się w jej głowie. Nie była swoim bratem, który koniecznie ich potrzebował, a fach w rękach miała od dawna. Odkąd tylko pamiętała. Rzuciła to wszystko, bo musiała dorosnąć, przestać żyć głupimi marzeniami, chociaż nie była osobą twardo stąpającą po ziemi, i zacząć po prostu działać. Nie żałowała wyjazdu, wiedziała, że dał jej on więcej niżby nawet milion kolejnych lekcji z działalności artystycznej, poznała naprawdę ważne nazwiska i wiedziała, że wyjdzie jej to wszystko na dobre, była tego pewna. Jednakże ujrzawszy zamek czuła dziwne ukłucie w okolicy serca, jakby patrzyła na dawno zamknięty rozdział, chociaż jeszcze niedawno widziała grube mury, lecąc na bal bożonarodzeniowy. Wszystko się zmieniło. Ona sama się zmieniła, z zewnątrz co prawda wciąż była tą piękną, ciągle roześmianą Biancą, ale w środku zaczynała bardziej rozumieć siebie i dążyć do celu. Gdzieś z tyłu głowy pałętała się ta jedna myśl, to jedno marzenie o własnej wystawie. Chciała, by ludzie mogli spojrzeć na świat tak jak ona nań patrzyła, a jej obrazy zdawały się być oknem do jej duszy. Nie oczy, zielone tęczówki nie miały nic wspólnego z jej duszą, choć mówi się, że to właśnie oczy są jej zwierciadłem. Do duszy Zakrzewski była tylko jedna droga – obrazy. Nigdy nie zapomniała piękna okolicy Hogwartu, mogła wszystko malować z pamięci, ale to było nieporównywalne z faktycznym patrzeniem na las, jezioro, czy nawet głupią sowiarnię. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tych wszystkich chwil, w których to potrafiła przesiadywać godzinami na zewnątrz, niezależnie od pogody, byle tylko uchwycić tę jedną, konkretną i ulotną chwilę. Otuliła się mocniej czarnym, długim płaszczem i potarła swoje ramiona dłońmi okrytymi jedwabnymi rękawiczkami. Gdy podniosła wzrok ujrzała przed sobą postać, która siedziała tak jak niegdyś ona i porównywała swoje dzieło z rzeczywistością. Nigdy nie jest idealnie. Nie byłaby sobą gdyby nie podeszła do mężczyzny, uwielbiała rozmawiać z innymi artystami, miała wówczas wrażenie, że ktoś ją rozumie. Nie otaczała się, broń Merlinie, samymi takimi osobami, była zbyt dużą ekstrawertyczką, by zamykać się tylko na osoby swojego pokroju. Różnorodność, lubiła różnorodność. Stawiała niespieszne kroki, aż nie stanęła w dostatecznej odległości, z której widziała doskonale rysunek czarodzieja. Na jej wargi wypełz uśmiech. - Nieźle! – pochwaliła, patrząc nań bystrym wzrokiem. Nie zrozumcie jej źle, mogła powiedzieć, że fantastycznie, ale Bianca była profesjonalistką. Nie chodziło o błędy, które być może dostrzegła, ona doskonale zdawała sobie sprawę, że pochwały innych są dużo mniej ważne, niż pochwała od samego siebie. Nie mówiła o wielkich autorytetach, miłe i pochlebne słowa osób większych od niej zawsze miło pieściły jej ego, ale ona żadnym autorytetem nie była. Jeszcze.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Poszukiwanie siebie i znalezienie tego, co nam w duszy grało, było według Christophera najlepszą rzeczą na świecie. On również zostawił studia, nie chciał brać w tym dalej udziału, bo wreszcie dotarło do niego, że powielanie kroków swego najlepszego przyjaciela, jest działaniem co najmniej żałosnym. Nie był nim, a robiąc z siebie jego cień, stawał się po prostu nikim. Trudno powiedzieć, by jego rodzina w pełni to pochwalała, być może patrzyła na niego niepewnie, niektórzy zaś na pewno całkowicie krzywo, kiedy pakował plecak i po prostu wyruszał w podróż po Europie, ale ostatecznie wyszło mu to na zdrowie. Wrócił ze świadomością tego, kim naprawdę jest, ze świadomością, że są rzeczy, których zmienić się nie da i nie ma nawet sensu próbować, bo prowadzi to tylko do sytuacji co najmniej ciężkiej. Nie wspominając o tym, że wreszcie dotarło do niego, że szczenięce zauroczenie, które siłą rzeczy przemieniło się w coś głębszego, jest uczuciem wyniszczającym go od środka i nie pozwala mu na zrobienie choćby jednego kroku naprzód. Cofał się i zapadł, ostatecznie więc postanowił odciąć się od tego, co znał i ruszył jedynie własną drogą, by skończyć jako gajowy w szkole, z dala od rodziny, daleko od przyjaciela, z daleka od wszystkiego, co miało kiedyś być jego przyszłością. Wybrał sam i uważał, że zrobił najmądrzejszy krok, bo teraz w końcu był w stanie oddychać pełną piersią i nie musiał wmawiać sobie, że robi dobrze. On po prostu wiedział, że brudzenie się ziemią, ocieranie twarzy gałęziami Zakazanego Lasu, gonienie nieposłusznych uczniów, czy opieka nad magicznymi stworzeniami była tym, do czego został po prostu stworzony. Tu było jego miejsce. Nie na żadnym świeczniku. Drgnął zaskoczony, kiedy usłyszał jej głos. Nie spodziewał się zupełnie, że ktoś do niego podejdzie, a już na pewno nie wpadł na to, że ktoś będzie oceniał jego pracę. Nic zatem dziwnego, że zarumienił się chyba po czubki samych uszu i zatrzasnął dość gwałtownie szkicownik, o mało nie gubiąc ołówka, który trzymał w tej samej dłoni. Poprawił nerwowo okulary, które nawet nie poruszyły się o milimetr, ale musiał się czymś zająć, po czym w końcu spojrzał speszony na kobietę, która tak go zaskoczyła. Nie wiedział właściwie, co powinien ze sobą zrobić, ani jak zareagować, był jednak bardzo bliski tego, żeby ze zdenerwowania zaszurać nogami i po prostu pochylić głowę kornie jak jakiś uczniak. Miał pewne nawyki, od jakich nie umiał się odsunąć i jakie wiecznie mu towarzyszyły, to zaś był doskonały przykład tego, że Christopher nie potrafił docenić własnych zdolności, że się ich wstydził i po prostu nie wierzył we własne możliwości na tym polu, zachowując je tym samym w większości dla siebie. Nie chciał, by inni zaglądali mu przez ramię, kiedy coś rysował, w końcu to było co najmniej stresujące, ale zdawał sobie sprawę z tego, że wiele osób tego po prostu nie rozumiało. - Dziękuję - powiedział w końcu, co było już i tak wyczynem, bo naprawdę niewiele by brakowało, a stałby tutaj jak słup soli i czekał na to, co jeszcze się wydarzy. Czasami zastanawiał się, jakim cudem udało mu się ostatecznie zdać kurs, jak w ogóle był w stanie funkcjonować w społeczeństwie i jeszcze nie uciekł w jakąś całkowitą głuszę.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Prawda była taka, że Bianca wciąż szukała swojej drogi, a wydawać się mogło, że już dawno ją znalazła. Nawet w takim krótkim czasie, po powrocie do Anglii, znalazła świetną pracę jako artystka w galerii sztuki i owszem, wiedziała, że ścieżka kariery była obrana bardzo dobrze, natomiast czy chciała całe życie spędzić w galerii, dorabiając malując obrazy na zamówienie? Nie wiedziała, miała wrażenie, że im więcej doświadczenia nabierała tym wie mniej i stawało się to co najmniej dezorientujące. Była malarką, ale czy to wystarczy? Nigdy nie zapomniała uczucia, kiedy dostała pierwsze poważne zlecenie, malowanie na ścianie w galerii zdawało się być wówczas spełnieniem wszystkich marzeń, jej nazwisko widniało w holu często uczęszczanej galerii, czego chcieć więcej? W tym tkwiło sedno problemu, ona chciała więcej, mimo że nie miała pojęcia czym to więcej tak właściwie było. Zazdrościła wszystkim, którzy poczuli czym jest całkowite spełnienie w tym co robią. Zadowolenie było jednym, ale nie znała tej granicy, kiedy to osiągnęła już wszystko co by ją uszczęśliwiło. Zadręczała się tym każdego dnia, zupełnie zapominając, że na wszystko potrzebny jest zbawienny czas, a blondynka miała dopiero dwadzieścia jeden lat i całe życie przed sobą. Głęboko wewnątrz siebie, zastanawiała się czy nie taki był los oddanego artysty. Zawsze było coś do poprawy, zawsze znalazł się ktoś lepszy, zawsze można jeszcze pracować nad swoimi umiejętnościami. Czy to w ogóle było możliwe? Dojście do końca artystycznej drogi wydawało jej się koszmarnie abstrakcyjne. Nie sądziła, że mężczyzna tak zareaguje. Nigdy nie rozumiała ukrywania talentów, uważała, że tymi należy się chwalić i kształcić wciąż i wciąż. Zawsze wszystkim kibicowała, w tym sobie najmniej. Natura panny sprawiała, że Zakrzewski była naprawdę krytyczną osobą, a najwięcej krytykowała samą siebie, nigdy nie będąc zadowoloną z ostatecznego efektu. Posłała mężczyźnie ciepły i pokrzepiający uśmiech, widząc jak się zdenerwował. Bianca była przyzwyczajona do różnych reakcji ludzi, krew wili sprawiała, że każdy reagował nań inaczej i choć ona sama często zapominała o swojej babce wili, ludzie nieustannie jej o tym przypominali. Nic więc dziwnego, że mimochodem stwierdziła, iż właśnie stąd owa reakcja. Nie mogła przecież wiedzieć, że ten zestresował się przez jej komentarz. Nie wiedziała też nic złego w swoich słowach, ot co, zwykła, luźna i do niczego niezobowiązująca uwaga. Nic nie poradzi na to, że mężczyzna siedział, cóż, w miejscu raczej bardziej publicznym niż prywatnym i akurat Bianca tamtędy przechodziła, zwykły zbieg okoliczności. - Pardonne-moi*, nie chciałam cię wystraszyć. – odparła, jak zwykle uprzejmie. O tak, nauczyła się bycia uprzejmą w niemal każdej sytuacji, kiedy z pokorą przyjmowała uwagi francuskich krytyków. Już dawno przestała być tą Biancą ze szkolnej ławki, która zdenerwowana potrafiła rzucić przekleństwo w jednym z języków, które znała. Dorosła? Być może, a może po prostu widziała w tym dużo lepszy środek do osiągnięcia swoich celów, ludzie lubili, kiedy inni byli dlań uprzejmi. Wiedziała też jak to jest zatracić się w rysunku, jak to jest stracić kontakt ze światem zewnętrznym, w zupełności oddając się płótnie i pędzlu, pozwalając, by kilka (kilkaset) pociągnięć farby było odbiciem wyobraźni. - Naprawdę nieźle. Długo rysujesz? – zagaiła, mając nieodparte wrażenie, że to ona powinna prowadzić tę konwersację jeśli takowej chciała. Cóż, nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem kontaktów, toteż nie był to dla niej żaden wyczyn.
*wybacz mi
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pogoń za szczęściem i spełnieniem? Czym właściwie była? Każdy o czymś marzył, ale nie każdy mógł to robić, nie każdy decydował się skakać na głęboką wodę, a poza tym ludzie byli tak różni, tak odmienni, że to, co dla jednego było nieopisanym wręcz sukcesem, dla drugiego było tragiczną wręcz porażką i ostateczną pomyłką, które wskazywały na to, że lepiej nie brać się za pewne sprawy już nigdy. Trudno również powiedzieć, czy Chris miał absolutnie poczucie spełnienia, istniało bowiem kilka pól, po których poruszał się raczej po omacku, niczym ślepiec, który próbował zorientować się, co się przed nim znajdowało. Gdyby jednak zapytać go, czy w ogóle swego życia jest zadowolony, odparłby w sposób twierdzący i ze spokojem skinął głową, jasno dając do zrozumienia, że istnieją tylko drobne niepewności i małe wyboiste ścieżki, którymi nie chciał pójść albo z jakiegoś powodu nie chciał w ogóle spoglądać w ich stronę. Istniały rozdziały, których nie zamknął i z całą pewnością żałował tego, nie znalazł jednak w sobie tej siły, która ostatecznie pozwoliłaby mu wykonać ostateczny krok, zrzucić z barków pewne tajemnice i po prostu powiedzieć sobie, że to już koniec, że jest od nich wolny i od tej pory może robić to, na co tylko ma chęć. I tak osiągnął to w dużej mierze, a samotne wędrówki z dala od oczu wścibskich gapiów, czy to uczniów, czy profesorów, czy po prostu nieznajomych, były tym, co pozwalało mu na całkowite oczyszczenie umysłu. Nie bał się Zakazanego Lasu, nie bał się właściwie niczego, co najczęściej wpisywało się w wielkie lęki mugoli i czarodziejów. Potwory? Nic z tego. Ciemność? Ani trochę. Samotna noc w ciemnym lesie? Jedynie napawała go spokojem i zachęcała do dalszych wędrówek i poszukiwań. Nie bał się wilków, ich groźniejszych starszych braci, nie bał się tarantul i ich potężnych kuzynek, nie bał się szukać śladów na ciałach, jakie czasem odszukiwał pod osłoną koron wielkich drzew. Nie. Bał się ludzi. Tego, co mogą o nim powiedzieć, pomyśleć, co mogą w nim dostrzec i kiedy wytkną go palcami. Był przy nich mały i małym chciał pozostać, bo czuł się dobrze, gdzieś tam na boku, gdy nikt nie zwracał na niego uwagi. Tak przeszedł całe swoje dotychczasowe życie i chociaż zarówno brat, jak i przyjaciel, powtarzali mu, że jeśli ostatecznie zapadnie się w sobie, źle skończy, nie umiał się z tego wyrwać. Teraz zaś Bianca była świadkiem tego, jak mocno Christopher umiał zapadać się w sobie. Jak bardzo potrafił chcieć zniknąć pod ziemią, rozwiać się, stać się jedynie cieniem. Nie lubił, gdy zaglądało mu się przez ramię, nie lubił, kiedy komentowano to, co robił, a o tym, że rysuje, wiedziało bardzo mało osób. Gdyby się nad tym uważniej zastanowił, z całą pewnością doszedłby do wniosku, iż mógłby policzyć ich na palcach jednej ręki, góra dwóch, i wolał po prostu, żeby tak pozostało. Nie sądził zaś, by ktokolwiek tutaj interesował się tym, co teraz robił. W końcu nie był nikim wielkim, nikim ciekawym, a uczniowie spieszyli do swoich spraw — przywitali się z nim grzecznie, jeśli tylko zorientowali się, że się tutaj znajdował i to wszystko, każdy ostatecznie spieszył się do swoich spraw, a również profesorowie nie sprawiali wrażenia, jakby niesamowicie bardzo zależało im na tym, by z nim rozmawiać i spędzać czas. Tym bardziej był zaskoczony, że ktoś się do niego odezwał i jeszcze na nieszczęście, dostrzegł w jego rękach szkicownik. - Nie... To nic - powiedział i pokręcił głową, zupełnie niczym speszony uczniak, którym najwyraźniej był właśnie w tej chwili. Odetchnął nieco głębiej, starając się uspokoić skołatane serce i właściwie miał nawet nadzieje, że dziewczyna da sobie spokój, ale ta najwyraźniej postanowiła, że spróbuje nawiązać z nim jakąś znajomość. Nie miał pojęcia, skąd się tutaj wzięła, ani kim była, ale też nie bardzo miał jakąkolwiek drogę ucieczki, nie miał dokąd pójść, ani jak się wywinąć, bo jego asertywność znajdowała się bardzo nisko w hierarchii jakichkolwiek wyznawanych przez niego wartości, tak więc ostatecznie przełknął ślinę, by udzielić jej odpowiedzi. - Od kiedy pamiętam - stwierdził, bardzo starannie pomijając kwestię komplementu, jaki został mu właśnie sprzedany. Chris robił to od bardzo dawna, puszczał pewne uwagi mimo uszu albo udawał, że ich nie rozumie. Czasami nawet taka była prawda, bo przez takie zachowanie, stracił jakby tę zdolność do wyłapywania słów, pomiędzy słowami, które miały prawdziwie głębokie znaczenie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bianca westchnęła w głębi swojej duszy, bo gdyby to ją ktoś zapytał czy była zadowolona ze swojego życia, nawet by się nie zastanawiała, pokiwałaby twierdząco głową i odparła „oczywiście”. Dopiero później zaczęłaby się zastanawiać czy aby na pewno dobrze odpowiedziała. Niezadowolona też nie była, robiła to co kocha. Rzecz w tym, że Zakrzewski innego życia nie znała. Zawsze była artystką z krwi i kości, chyba nawet na długo zanim w ogóle się urodziła. Cóż, niektórzy nie wiedzieli co chcą robić, a ona nawet nigdy nie musiała się zastanawiać. Tak więc nie dość, że była artystką, fantastyczną malarką, to nie miała pojęcia co innego niby miała robić i ostatnimi czasy stała się chyba pracoholiczką, ale na razie jej to nie przeszkadzało. Bianca zupełnie przypadkiem zobaczyła Christophera, nie pamiętała go ze szkoły, w której była jeszcze rok wcześniej, toteż poczuła się naprawdę zaintrygowana. Nigdy jej celem nie było wystraszenie go, albo co gorsze – speszenie. Tak się chyba jednak stało, co nie uszło uwadze Bianci. Nie chciała naciskać, ale była zwyczajnie ciekawa. Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, ale mało ją to obchodziło. Nie zamierzała być wścibska, ot co, zwykły luźny komentarz, do niczego niezobowiązująca rozmowa. Mężczyzna mógł jej nawet nie odpowiadać, prawdopodobnie by wtedy odpuściła, ale skoro odpowiedź tę otrzymała, uznała to jako zachętę. Od kiedy pamiętam. O tak znała to, ona sama nie pamiętała czasów zanim zaczęła malować. Chyba nawet takich czasów nie było, rysowała zanim nauczyła się mówić. Tak więc doskonale rozumiała co miał na myśli. Być może dlatego nie chciała już odpuścić. Bianca była raczej kiepska w ocenianiu tego co czują inni. Dlatego zazwyczaj była uprzejma, stąpała wówczas na neutralnym gruncie. - Rozumiem. – odparła i się ciepło uśmiechnęła, po czym zorientowała się, że się nie przedstawiła. - Bianca Zakrzewski. – powiedziała i zdjęła rękawiczkę, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny. - Uczyłam się tu, ale Ty chyba nie długo tu pracujesz, inaczej bym zapamiętała. – dodała i wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że jej odpowie. Mógł też dać jej jasno do zrozumienia, że na żadną konwersację ochoty nie ma. Bianca nie była nachalna, decyzja należała do Christophera.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Czasami można było zazdrościć tym, którzy od urodzenia wiedzieli, co chcą robić w życiu. Pod pewnymi względami było to fascynujące i pewnie wiele ułatwiało, ale z drugiej strony — czy nie pomijało się przypadkiem ścieżek, jakie nie wydawały się tak atrakcyjne, a byłyby takimi, gdyby tylko spróbować? Christopher poszedł tam, gdzie nie powinien i dokładnie to pozwoliło mu w końcu obudzić się, przejrzeć na oczy i postanowić, że to najwyższa pora, żeby zająć się własnym życiem, własnymi marzeniami i własnymi pragnieniami, a nie gonieniem za mrzonkami. Dlatego też znajdował się tutaj i pośrednio właśnie z tego powodu rozmawiał z Biancą, ale to już nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Na razie zresztą dość nerwowo przesuwał palcami po brzegu szkicownika, nie umiejąc sobie do końca znaleźć miejsca, ale będąc równie zbyt mało wygadanym, by po prostu sobie pójść. Poza tym i tak uznałby to za całkowicie niekulturalne, a do kobiety nic nie miał. Nie spodziewał się jedynie, że ktoś nagle zacznie zaglądać mu przez ramię, co w pewnym sensie było stresujące i powodowało, że Christopher nieznacznie zagryzał wargę. Przynajmniej nie rumienił się tak niemądrze, jak w czasie rozmowy z niektórymi, bo tego już by sobie chyba nie darował. Był w końcu całkowicie dorosłym mężczyzną, a czasami zachowywał się jak dziecko. - Christopher O'Connor i jestem gajowym - mruknął, ale nie komentował jakoś dokładnie jej uwagi o czasie pracy. Nie wiedział, kiedy dokładnie odeszła, a nie czuł potrzeby robienia jej jakiejś przykrości, czy czegoś podobnego, gdyby okazało się, że uczyła się w szkole jeszcze w czasach, kiedy on już tutaj był. Po nim zapewne spłynęłoby to, jak po kaczce, bo daleko mu było do wielkoformatowej gwiazdy, ale nie wiedział, jak zareagowałaby na to kobieta, a naprawdę nie marzył o tym, żeby z jego powodu było jej jakoś nieciekawie. Ostatecznie zatem zdecydował się na całkowicie neutralną uwagę, zaraz po tym, jak niepewnie uścisnął jej dłoń, co było z jego strony dość sporym wyzwaniem, bo mimo wszystko nie przepadał jakoś szczególnie za dotykiem i cenił sobie swoją przestrzeń osobistą. - Nie rzucam się w oczy - powiedział na to, dość lekko, bo mimo wszystko nie było to dla niego coś złego, czy przerażającego, faktycznie nie należał do ludzi, którzy od razu muszą siedzieć na świeczniku, którzy źle się czują, jeśli nie są należycie podziwiani, wręcz przeciwnie. Jeśli dziewczyna, czy raczej już kobieta, nie miała świadomości, z kim właściwie ma do czynienia, nie przejmował się tym zupełnie, nie był to dla niego bowiem żaden wyznacznik własnego istnienia, czy coś podobnego. Przywykł do tego, że całkiem spora część uczniów nie miała nawet pojęcia, jak wygląda i w gruncie rzeczy wcale mu to nie przeszkadzało, nie był ich nauczycielem, nie był również nikim niesamowitym, więc po prostu akceptował taki stan rzeczy i pracował w spokoju, ciesząc się ciszą, świeżym powietrzem i tym wszystkim, co go otaczało. Dla niego nawet niebezpieczne stworzenia i rośliny miały w sobie coś, co spokojnie można było uznać za niesamowity wręcz urok, lubił na nie patrzeć, lubił obserwować ich życie i zachowania, bo mylili się ci, którzy twierdzili, że chociażby takie zioła są nudne i w żaden sposób się nie zmieniają. Żeby jednak to widzieć i rozumieć, trzeba było umieć spoglądać tak, jak robił to on, a wiedział już doskonale, że nie każdy w jego otoczeniu ma takie oko i wyczucie, jak on. Niektórzy nawet rysowali kółka na czołach, gdy orientowali się, że gajowy rozmawia z gumochłonami albo miauczy do kotów i nie krępuje go to w żaden sposób. Właściwie zatem Walsh miał rację, nazywając go dziwakiem, w końcu nie zachowywał się jak normalny, całkowicie przeciętny czarodziej, który wiedzie poukładane życie i pracuje spokojnie za jakimś biurkiem.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bianca nie sądziła, że coś ją w życiu ominęło. Nie wiedziała też zbytniego sensu, żeby pchać się gdziekolwiek, tylko po to, by być może odkryć swoje nowe pasje. A co jeśli okazałoby się to totalną porażką i zmarnowała definitywnie zbyt dużo czasu? Zupełnie bez sensu, tym bardziej kiedy doskonale wiedziała w czym jest dobra i co sprawia jej radość. Może czas gdzieś z tyłu głowy chodziły jej różne myśli „co by było gdyby...”, ale szybko przestawała zawracać sobie tym głowy, dochodząc do wniosku, że nie ma potrzeby tak gdybać. Zakrzewski musiała żyć tu i teraz, wybiegając nieco w przyszłość i radząc sobie z wyzwaniami, które spotykała na każdym kroku, każdego dnia. Chyba właśnie na tym polegało życie. Kochała swoją pracę za to, że pozostawiała jej tak wiele możliwości rozwoju. Wiedziała, że największą katastrofą będzie dla niej stanięcie w miejscu. Na razie jednak tak się nie stało i była wdzięczna za to Fatum. Bardzo dużo podróżowała, jak tylko sięgnęła pamięcią. Kiedyś jeździła razem z ojcem, teraz natomiast opuszczała granice Wysp Brytyjskich w celu samorozwoju i musiała przyznać, że to uwielbiała. Zwiedziła kawał świata w swoim niezbyt długim życiu i wiedziała, że los pod tym względem ją uhonorował. Bianca kiwnęła głową w zrozumieniu na słowa mężczyzny. Wydawało jej się, że czuł się naprawdę nieswojo w jej towarzystwie, więc uśmiechnęła się ciepło w jego kierunku. Nie chciała go stresować, nie miała w tym absolutnie żadnego celu i sama poczuła się nieco zdezorientowana, ponieważ nie sądziła, że zrobiła coś złego. Dziwne.Przeklęła w głębi duszy swoją krew wili, ale i wykorzystała ją, żeby Christopher poczuł się trochę lepiej. Mimo, że nie znosiła swojego talentu do wpływania na ludzi, czasem go wykorzystywała, a naprawdę nie chciała, żeby O’Connor zaczął zaraz z nerwów wbijać sobie paznokcie w skórę, czy coś w tym rodzaju. Bianca nie była nikim ważnym i na pewno nie widziała żadnego powodu, by niepokoić się jej obecnością. Wiedziała, że później będzie rozpamiętywać swoją małą manipulację odczuciami mężczyzny, ale może chociaż trochę mu ulży. Nie zrobiła też nic wielkiego, było to tak delikatne, że niemalże niezauważalne. Kiedy podał jej już rękę, wsunęła z powrotem na dłoń rękawiczkę. Było jej zdecydowanie zbyt zimno, żeby stać bez nich, a Bianca nienawidziła zimna. Znała słowo poświęcenie w imię dobrego rysunku, jednak teraz nikt od niej tego nie wymagał. – Rozumiem. – odpowiedziała i chwilę zastanowiła się co powiedzieć dalej. Nie należała do osób, które przesadnie dużo gadają, chociaż grupa tych cichych również była jej obca. Niemniej jednak uznała, że gdyby teraz bez słowa się oddaliła, byłoby to co najmniej dziwne. – Powinieneś wykorzystać swój talent. Zdecydowanie zbyt wielu artystów marnuje swój potencjał. – powiedziała i wzruszyła ramionami. Naprawdę tak uważała. Jedno zerknięcie wystarczyło jej, żeby zdać sobie sprawę z tego, że Christopher miał naprawdę dobre oko. Niewielu nawet zawodowych malarzy potrafiło dostrzec pewne rzeczy. Być może była to kwestia długich obserwacji, jednakże Zakrzewski zawsze będzie namawiała do rozwijania swojego talentu, zwłaszcza tego artystycznego.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To prawda, że gdybanie nie zawsze przynosiło pożądane efekty. Czasami można było stać się zgorzkniałym, gdy nasze myśli poszybowały nazbyt daleko i uświadamialiśmy sobie niespodziewanie, że to, co nas otacza, że to co nas dotyczy, jest po prostu jakieś dziwne i płytkie, niekomfortowe i nie takie, jakie byśmy chcieli, by było. Spełnianie marzeń to w końcu nie tylko jakaś mrzonka, to coś więcej, aczkolwiek nie wszyscy to rozumieli i często machali na to wszystko ręką. Podobnie było w kwestii szukania odpowiedniej pracy, bo znajdowali się również tacy, którzy utknąwszy w jednym miejscu, choćby ich nie satysfakcjonowało, nie chcieli i nie umieli się już zmieniać. To było coś na kształt błędnego koła, a Christopher był jednym z tych ludzi, którzy mogli się cieszyć, bowiem przerwali cykl, po prostu zatrzymali karuzelę i uznali, że to najwyższa pora, by zrobić dokładnie to, czego chcieli, a nie szukać nie wiadomo czego i pocieszać się jakimiś ochłapami, które nawet nie miały stosownego smaku. To, jakkolwiek by na to nie patrzeć, spokojnie można było uznać za odwagę. To, że w tej chwili był taki nieswój, wiązało się z faktem, iż nie spodziewał się, że ktoś będzie zaglądał mu przez ramię. Nie chwalił się tym, że rysuje, być może dlatego, że jego babka uważała to za śmieszne i zdecydowanie mało męskie zajęcie, które z całą pewnością nie zaprowadzi go w żadne dobre miejsce. Poza tym nie był w stanie zarabiać sztuką i zdawał sobie z tego sprawę, nawet nie wiedział, czy by chciał. Wykonywanie poleceń profesorów, czy zajmowanie się zwierzętami albo roślinami, to było coś zdecydowanie innego, niż malowanie portretów albo pejzaży, jakie miały oddawać dokładnie rzeczywistość. Do abstrakcji było mu daleko, kubizm go nie przekonywał, a jego szkice przypominały chyba bardziej dawnych mistrzów, którzy starali się po prostu oddać wszystko tak, jak widzą. Prawdą jednak było, że Christopher najbardziej na świecie kochał zamykać w swoich pracach dusze, o ile to w ogóle było możliwe. Niemniej jednak nie chwalił się swoim talentem, rysował tylko wtedy, kiedy miał właściwie pewność, że nikt go nie widzi albo po prostu nie zwraca na niego uwagi, dlatego też teraz był nieoczekiwanie spięty, na dokładkę kobieta była bardzo otwarta i radosna, a on przy takich osobach dość często się krępował, nie daj Merlinie, kiedy byli to mężczyźni. Widać jednak było, że nieco się rozluźnił i nie zwrócił uwagi na to, co się z nim dzieje, kiedy zaś odezwała się ponownie, uśmiechnął się do niej jedynie lekko, nieco chyba nawet krzywo. - Nie chwalę się swoimi pracami, nie lubię tego. Chyba nie chciałbym słyszeć żadnych ocen albo po prostu... Coś, co podoba się mnie, niekoniecznie musi podobać się innym - zauważył całkiem spokojnie. W pierwszej chwili chciał nawet powiedzieć coś o Van Goghu, którego wielką miłośniczką była jego babcia, ale nie wiedział, czy Bianca w ogóle będzie wiedziała, o kogo może mu chodzić. Chciał jedynie zauważyć, że czułby się śmiesznie pokazując swoje prace, kiedy inni po prostu patrzyliby na nie i kręcili głową z politowaniem albo w ogóle nie zwracali na nie uwagi. To, zdaje się, była nadal jego pięta achillesowa, do której istnienia najwyraźniej nie zamierzał się w ogóle przyznawać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bianca była zdania, że wszystkie marzenia powinno się spełniać. Bez różnicy czy owe marzenie było małej wagi, jak pragnienie tabliczki czekolady, czy ogromne, niczym chęć dołączenia do narodowej drużyny quidditcha, lub jak w przypadku panny Zakrzewski – własnej galerii nazwanej jej nazwiskiem. Nigdy nie chodziło jej o zadowolenie swojej rodziny, była bowiem pewna, że ojciec byłby z niej dumny bez względu na to co by postanowiła (babka już była wniebowzięta jej osiągnięciami), Bianca spełnia swoje marzenia, żeby zadowolić samą siebie i była przekonana, że to było najważniejsze. Pasja była jej całym życiem, malowała w wolnych chwilach i w pracy i bynajmniej jej to nie przeszkadzało. Jedni mogli szukać swojego powołania, ona jednak należało do tych szczęśliwców, którzy od początku wiedzieli do czego są stworzeni. Nie wyobrażała sobie spędzać tygodni, miesięcy, a nawet lat, zastanawiając się do czego się nadawała, ona to wiedziała, wiedziała od zawsze i być może właśnie z tego względu należała do pewnego grona szczęściarzy. Zakrzewski nigdy nie uważała czegokolwiek za mało męskie, to tak jakby powiedzieć jej, że nie może grać w quidditcha, bo to nie sport dla kobiet. Kompletnie żałosne stwierdzenie, a ona grała na pozycji obrońcy przez większość swoich szkolnych lat i co więcej – szło jej całkiem dobrze. Brakowało jej tego, lubiła czuć wiatr we włosach i zdawało się, że to fantastyczna odskocznia od pociągania pędzlami po płótnie. Zresztą, nie rozumiała jak można nadawać zajęciom płeć, bezsens, nic więcej. Znała wielu artystów przeciwnej płci, którzy byli wprost niesamowici, tym bardziej, więc nie widziała żadnych przeciwwskazań, by Christopher wykorzystał to co potrafi. Bianca doskonale wiedziała co znaczy zamykać swoją duszę w obrazach, robiła to od zawsze, a babka zawsze mówiła, że właśnie to nadaje jej dziełom magię, nie żadne zaklęcie, którym mogła tchnąc w nie życie. Nie chciała go niepokoić, nie chciała go peszyć, chciała zrobić mu przyjemność, jakkolwiek to brzmi. Zdecydowana większość ludzi lubiła pochwały, nawet, a może szczególnie, kiedy płynęły one z ust nieznajomych. Taka uwaga była bowiem obiektywna i ku temu nie było żadnych wątpliwości. Cieszyła się, że jej wpływ był na tyle delikatny, że mężczyzna nie zareagował gwałtownie, a nawet ledwo to zauważył. Odwzajemniła lekki uśmiech i wysłuchała jego słów. - Oczywiście, że nie. Właśnie w tym tkwi cały sekret. – powiedziała i wzruszyła ramionami. - Wiesz, to zależy do kogo chcesz, by twoje rysunki trafiły, to może być zupełnie zamknięte grono. – taka była prawda. Sztuka współczesna nie trafiała do wielu ludzi i absolutna większość ludzi ją zwyczajnie oczerniała, z powodu braku zrozumienia. - Ale rozumiem, nie każdy lubi się aż tak otwierać. – dodała jeszcze i poprawiając swój płaszcz przysiadła obok mężczyzny, spoglądając w dal. Lubiła to miejsce, nie miała już wiele czasu, ale kilka chwil mogła poświęcić. - Brakuje mi tego widoku. – mruknęła szczerze, bardziej do siebie niż swojego towarzysza.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Podejście całkiem dobre, chwalebne nawet, ale z tym również należało uważać, a przynajmniej według Christophera. Istniały bowiem osoby, które miały marzenia zdecydowanie paskudne i takie, jakich nie należało nigdy spełniać. Niestety, nie wszyscy byli szlachetni i krystaliczni niczym łzy, w większości przypadków wyglądało to o wiele gorzej i trzeba przyznać, że trudno byłoby na tym świecie, gdyby każdy, kto pomyślałby jakieś przekleństwo albo jakąkolwiek klątwę, zaraz otrzymywał to, czego chciał. Gdyby czyimś marzeniem było dokonanie zabójstwa, czy nadal uważałaby, że należy spełniać wszystkie pragnienia, jakie w nas siedzą? Owszem, to było już daleko posunięte przypuszczenie i niesamowicie ciężka możliwość, ale mimo wszystko gajowy lubił spoglądać na świat dość szeroko, bo doskonale wiedział, że obok ludzi dobrych, są również ci na wskroś źli, istniały również półcienie, jakich nie dało się pominąć i jakich w pewnością nie chciało się pomijać, istniało tego naprawdę wiele i nie można było tego ignorować albo przechodzić obok, bez cienia namysłu. Być może za dużo myślał i doszukiwał się rzeczy, których nie powinien, ale wolał to, niż później znowu być rozczarowanym albo znajdować się w sytuacji, którą spokojnie można było nazwać taką bez wyjścia. I chociaż w pewnych kwestiach na pewno zgodziłby się z Biancą, to jednak nie mówił o tym na głos, nie opowiadał i nie chwalił się, po jakiej dokładnie stronie barykady stoi. To wszystko wiązało się z jego wychowaniem, ze świadomością, że w jego domu wcale nie jest tak kolorowo, a on nie chciał walczyć dokładnie o wszystko. Powinien, skoro miał być odważny, ale nie wyobrażał sobie dokładania kolejnych cegiełek niezadowolenia babce i mamie, która już całkowicie zgnuśniała i stała się podobna do swojej teściowej. Nic zatem dziwnego, że chciał wiele spraw ukryć i zostawić je dla siebie, tak żeby inni nie mogli się do nich dostać, jak do pozornie zwyczajnej sztuki. To było coś jego, coś intymnego i godził się na dzielenie swoimi rysunkami jedynie w przestrzeni, w której nie dało się wyśledzić osoby, którą był tak naprawdę. Nie, zdecydowanie nie chciałby, tak jak dziewczyna, mieć galerii, która kryłaby się pod jego własnym nazwiskiem. Właśnie dlatego jednak świat był na tyle ciekawym miejscem - bo każdy był inny i różni ludzie potrzebowali i oczekiwali różnych rzeczy. - Zawsze traktowałem je, jako coś własnego - powiedział na to, nadal jeszcze spokojnie, bo faktycznie miała na niego delikatny, ale łagodny wpływ, co bardzo mu pomagało. Mówiąc tak, a nie inaczej, jednoznacznie pokazywał jej, przynajmniej w jego odczuciu, iż własną sztukę traktuje jako coś niemalże intymnego i nikogo nie powinno dziwić to, że nie chce, by ktokolwiek wchodził do niej z butami, to było dla niego coś, czego nie oczekiwał i podejrzewał, że nie znajdzie zbyt wielu osób, które zrozumieją, co właściwie rysuje i o co w tym wszystkim chodzi. Nie chciał tego nawet, bo te wszystkie komentarze byłyby chyba czymś, czego nie byłby w stanie znieść, w jakimś sensie był na to zbyt, cóż, wstydliwy. Zerknął również nieco zdziwiony na kobietę, gdy ta zatrzymała się i na moment przy nim przysiadła. - Dlatego tutaj pracuję - rzucił na to, teoretycznie bez żadnego związku. - To zupełnie tak, jakby zamknąć się w jakimś obrazie - dodał, czując jednocześnie, że nieznacznie się rumieni, bo uwaga wydawała mu się mimo wszystko śmieszna i nie do końca stosowna, ale jednak chciał jej przekazać, że doskonale wie, o czym mowa i dlaczego ma taki sentyment, jak sądził, do tego miejsca.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Gonienie za marzeniami było czymś dobrym dopóki, nie dążyło się doń po trupach. Bianca nigdy nie rozumiała osiągania własnego sukcesu kosztem innych ludzi, było to absolutnie podłe i złe. Starała się być dobrym człowiekiem i nie sądziła, żeby było inaczej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że po świecie chodzą różni ludzie, jednak jako artystka niczego nie widziała ani białego, ani czarnego. Świat tak po prostu nie działał, a ona wierzyła w to, że każdy codziennie staczał pewną wewnętrzną bitwę, między dwiema stronami swojej osobowości. Wierzyła też w to, że nawet ludzie okrzyknięci złą sławą, mają swoją drugą twarz, która skrywa prawdziwe emocje. Była również przekonana, że ktoś zły miał za sobą przeszłość, która do tego doprowadziła. Dlatego Bianca nie oceniała ludzi zbyt powierzchownie. Pozostawała na neutralnym gruncie, a kiedy przyszło jej kogoś nieco bliżej poznać – wyrabiała sobie pewną opinię, nie była ona jednak nigdy sztywna i w każdej chwili mogła się zmienić. Znała w swoim życiu wiele osób z tak różnymi osobowościami, że jej teoria się sprawdzała, bowiem w życiu było zbyt wiele odcieni szarości. Ludzie byli różni, a ona doskonale wiedziała, że nie wszystkich cechuje ta otwartość, która cechowała właśnie ją. Nie naciskała nigdy na innych i potrafiła wyczuć kiedy może sobie pozwolić na więcej, a kiedy po prostu usiąść obok bez słowa tudzież odejść. Domyśliła się, że Christopher należał do raczej skrytych osób i nie zamierzała zmuszać go do zbyt gwałtownego wyjścia poza swoją strefę komfortu. Wiedziała jednak, że nieco ją naruszała, dlatego była bezapelacyjnie delikatna i chciała poprowadzić zwykłą, zupełnie niezobowiązującą rozmowę, która niczego większego za sobą nie pociągała. Pokiwała głową na słowa Christophera. Rozumiała to, naprawdę rozumiała, chociaż mogło się zdawać, że jest inaczej. Tak, marzyła o własnej galerii, pragnęła chyba też tego specyficznego podziwu określonej grupy społecznej, natomiast to nie było tak, że wszystkim co namalowała się chwaliła. Miała swoje prace, które nigdy nie zostały ujrzane przez kogoś innego niż ona sama. Czasem tak było i Bianca była przekonana, że Chris był niezwykle wrażliwym człowiekiem. Rzadko kiedy Zakrzewski spotykała osoby, które wykazywały tak wielką i szczerą wrażliwość. – Rozumiem. – odparła i zawiesiła swój wzrok na czymś w oddali. Uwielbiała to miejsce, Hogwart miał w sobie coś, czego nie miało nic innego. Miała bowiem wiele porównań, los chciał, że w swoim życiu naprawdę wiele miejsc odwiedziła, czy to za sprawą taty, czy na własną rękę. Od pewnego czasu podróżowała, by lepiej poznać siebie, ale przede wszystkim bardziej się rozwinąć. Wciąż miała wiele do nauki, a nie wszyscy artyści, których naprawdę podziwiała znajdowali się na Wyspach Brytyjskich, toteż wyjeżdżała całkiem często i musiała przyznać, że naprawdę to lubiła. Hogwart jednak sprawiał, że czuła ogromny sentyment i wiedziała, że mogłaby tu spędzić resztę dnia, zwyczajnie wpatrując się w widok przed nią. Nie było jej to jednak dane, aczkolwiek czas jej jeszcze nie gonił. Uśmiechnęła się więc na słowa Christophera, zupełnie nie sądząc, że jego słowa są śmieszne, miał poniekąd rację. – Niby tak, ale nie zliczę ile razy próbowałam to namalować. – pokręciła głową, ze śmiechem błąkającym się w kąciku jej ust. – To chyba nie jest wykonalne. – dodała. Albo za mało umiem.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Trudno stwierdzić, czy w tym zakresie by się zgodzili. Christopher dużo słyszał od swoich dziadków, nie tylko mówili o tym wprost, ale czasem rozmawiali, gdy akurat sądzili, że wnuków nie ma w pobliżu. Mieli doświadczenie z naprawdę złymi ludźmi, zaś gajowy odnosił wrażenie, że niektórzy z nich po prostu tacy się rodzili, wściekli, pełni agresji i niezrozumienia, które gdzieś musieli wyładować. Doskonale znał pojęcie socjopatii i psychopatii, które być może nie były tak rozpowszechnione w świecie czarodziejów, nie wiedział zatem, czy byłby w stanie zgodzić z Biancą w sprawie tego, że do morderstwa czy innych rzeczy zawsze prowadzi wydarzenie z przeszłości. Jako człowiek zainteresowany tematem, sięgał po mugolskie książki traktujące o sprawach kryminalnych i często dostrzegał, że jedyną podstawą do tego, by kogoś zamordować, była chęć pozbycia się go z własnego życia, wyłudzenia pieniędzy albo coś podobnego, nie dostrzegał tam jednak żadnych wcześniejszych pobudek, ponad własne dobro, ponad własne ego mordercy, dla którego liczyło się tylko to, kim sam był i czego sam potrzebował. Z drugiej jednak strony zgadzał się, że wychowanie, otoczenie i doświadczenie na pewno wpływa na nasze życie, kształtuje je o tyle, że kieruje nas ostatecznie w wybrane miejsca, popycha do zadań, jakimi naprawdę chcemy albo powinniśmy się zajmować. Mówiąc inaczej, w istocie, świat nie był na pewno czarno-biały, miał tak wiele odcieni szarości, że aż trudno było je tak naprawdę zliczyć i zrobić z nimi coś porządnego. To prawda, że był niesamowicie skrytym człowiekiem. Nie potrzebował nadmiernej ekspresji, jego znajomości ograniczały się raczej do powierzchownych, koleżeńskich relacji, mógł śmiało powiedzieć, że miał tylko dwóch przyjaciół - Charliego i Neila, który był jednocześnie jego starszym bratem, zawsze gotowym do tego, by nieść mu pomoc. Była jeszcze April, ale jej nie traktował tak poważnie i entuzjastycznie jak pozostałej dwójki, do nikogo innego zaś nie podchodził jak do przyjaciela, śmiało można było zatem uznać, że Christopher żył w swojej niewielkiej bańce mydlanej, podatny na różne bodźce, wrażliwy na to, co go otaczało, a jednocześnie pełen empatii do zwierząt, a nawet roślin, jakimi się opiekował. Nie potrzebował rozgłosu, był tym typem człowieka, który spokojnie może siedzieć w tylnych rzędach życia i wcale się tym nie przejmuje, po prostu ciesząc się tym, co ma, co go otacza. To pewnie nieco kłóciło się z jego gryfońską krwią, ale gdyby spotkał się z Biancą w innych okolicznościach, być może dziewczyna zrozumiałaby, dlaczego tiara przydziału nie miała najmniejszych nawet wątpliwości, gdy opadała na głowę zestresowanego dziecka. - Czasami trudno jest oddać to, co się tylko czuje - zauważył w końcu spokojnie na jej uwagę, ale nie pozwolił sobie na żadne większe komentarze. Nadal był nieznacznie spięty, choć dzięki jej działaniom nie aż tak mocno, jak początkowo. Poza tym nigdy nie wiedział w takich sytuacjach, czy przypadkiem nie brzmi śmiesznie, a mimo wszystko wolałby sobie oszczędzić wstydu. Nikt tego nie lubił, tych uśmieszków i krzywych spojrzeń, które jasno pokazywały, że coś jest nie tak, jak być powinno, że ktoś się ośmieszył, powiedział niemądrą głupotę i wyszedł po prostu na błazna. Tutaj również było mu ciężko o tym mówić, gdyż został całkowicie wybity z rytmu, a teraz leżał na grzbiecie, niczym żółw i wymachiwał rozpaczliwie krótkimi nogami wiedząc, że nie bardzo ma szanse na zmienienie swojego położenia, to zaś niesamowicie go deprymowało i w pewien, dość znaczny sposób, stresowało.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bianca ze światem czarodziejów miała tyle samo wspólnego co i z tym mugolskim. Swego czasu naprawdę dużo przesiadywała u babci i zawdzięczała jej wyciągnięcie niegdyś skrytego w niej talentu malarskiego, który niewątpliwie miała. Z kultura Mugoli była zaznajomiona, jednak prawdę mówiąc, książki kryminalne nigdy jej nie przypadły do gustu, wolała literaturę obyczajową, a także, co mogło być zaskakujące, horrory. Czytywała więc zarówno i nieobdarzonych magicznym talentem osób, jak i czarodziejów. Nigdy jednak nie interesowała się zbytnio szeroko pojęta psychologią, jak to chyba Chris miał w zwyczaju. Miała swoje poglądy i zwyczajnie uważała, że człowiek nie rodził się ani zły, ani tez dobry, a dopiero życie wystawiało go na próbę, która pokazywała jaka jest jego natura. Jednakże natura ta nigdy nie była banalna i skrywała w sobie wiele tajemnic, niektóre z nich nigdy nie miały zostać odkryte. Tym jednak nie zajmowała się panna Zakrzewski i nawet niespecjalnie chciała o tym myśleć. Mogła dojść do różnych konkluzji, które będą zaprzątać jej głowę przez kolejne tygodnie, ponieważ taka właśnie była Bianca – wiecznie rozmyślająca o rzeczach, które prawdopodobnie dawno powinna zostawić w świętym spokoju. Miała inne problemy na głowie, niż roztwarzanie się nad profilem mordercy, nie należało to do jej obowiązków i definitywnie wolała te aspekty zostawić specjalistom, do których ona bynajmniej nie należała, i dobrze, ponieważ Zakrzewski kompletnie się do takich rzeczy nie nadawała. Rozumiała to, że ludzie są różni i Merlinie – całe szczęście. Była pewna, że nie wytrzymałaby, dłużej przebywając w otoczeniu łudząco do niej podobnych, tak się żyć zwyczajnie nie dało. Różnorodność była czymś co bezapelacyjnie kochała. Miała też talent do czytania ludzi i dostosowywania się do nich, nie była namolna ani wścibska, była po prostu Biancą. Miała wielu przyjaciół, chociaż przez jej liczne wyjazdy ich kontakt się popsuł, co sprawiało, że obwiniała siebie. Była gryfonka była dla siebie niebywale krytyczna i tak było od zawsze. Może i nieco dojrzała, nie rzucała się nerwowo i potrafiła zacisnąć zęby kiedy było trzeba, jednak jej krytycyzm nie uległ żadnej zmianie, Bianca bowiem wciąż była dla siebie najsurowszym sędzią, uważała więc, że pogorszenie kontaktów, nawet z własnym bratem, to tylko i wyłącznie jej wina. Empatii do zwierząt również jej nie brakowało, miała w mieszkaniu dwa duże psy, z którymi spędzała chyba więcej czasu niż z ludźmi. Lubiła mieć chwile dla siebie i swoich zwierząt, które traktowała w gruncie rzeczy jak swoje dzieci. Nie zamieniłaby Caramel i Cookie na nic innego na świecie i była w stanie dla tych psiaków zrobić absolutnie wszystko. Być może dla niektórych było to dziwne, albo nawet chore, jednak Bianca skrywała w sobie całe pokłady miłości, którą głównie przelewała na te dwa niesforne stworzenia. Do roślin jednak ręki nie miała, chociaż naprawdę doceniała ich piękno i żałowała, że nie potrafi o nie dbać. Gdyby tylko wiedziała jaką wiedzę o nich ma Chris, kupiłaby ich całą masę i pisała doń w listach co i kiedy robić, żeby nie umarły po dwóch tygodniach. – Lepiej bym tego nie ujęła. – odparła i westchnęła, zupełnie nie uważając słów Christophera za głupie czy śmieszne. Miał rację i nie zamierzała temu zaprzeczać. Już wiele razy miała w głowie idealny obraz, doprawiony uczuciami i emocjami, kotłującymi się w niej, ale na płótnie, kiedy już naniosła na nie farby – nawet nie przypominało tego co ma w głowie. Szczerze nie znosiła takich sytuacji, jednak pojawiały się znacznie częściej niżby chciała.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Być może żyjąc gdzieś poza światem, jeśli można tak powiedzieć, skupiając się na czymś zupełnie innym i nie mając zbyt wielu styczności z ludźmi, od których wyraźnie stronił, poświęcał się po prostu rozmyślaniom, jakie innych ludzi nie intrygowały. Część z tego wszystkiego na pewno zawdzięczał dziadkom, bo ci znajdując się właściwie w samym środku tyglu dotyczącego przestępstw, uchylali nieco rąbka tajemnicy. Christopher zaś był zaciekawiony tym, co prowadziło całkiem zwyczajne osoby do zachowań, o jakich lepiej było nie mówić, ciekaw był, co kryło się w ich głowach, a jednocześnie - bał się tego i w dużej mierze brzydził, zastanawiając się, jak człowiek może czerpać przyjemność z pewnych zachowań. To była jednak nie ukrywajmy, kwestia niesamowicie złożona, bo można by sięgać również, chociażby i do zachowań w czasie wojen światowych, czy w dobie kryzysu, co było wielce intrygujące, ale jednocześnie - przerażające, na co niektórzy nawet nie zwracali uwagi. Oczywiście, łatwiej było żyć, gdy odsuwało się od siebie to wszystko, gdy było się pewnym, że to nas nie dotyczy, ale Christopher akurat był daleki od tego, by całkowicie porzucać myślenie o podobnych sprawach. Gdy rozegrała się jedna z największych bitew ich świata, miał ledwie dziewięć lat, ale i tak był dość mocno świadomy tego, co działo się dookoła nich, w końcu jego rodzina również była zagrożona, jego dziadkowie, jego matka i chociaż nie mówiło się o tym na głos, to jednak - czuło się, że coś wisi w powietrzu. Jego starszy brat był w tym czasie w szkole i nie da się powiedzieć, by nie drżeli o jego życie, by nie zastanawiali się, jak to wszystko się skończy. Nic zatem dziwnego, że gajowy był dość mocno ciekaw tego, co kryje się w głowach osób gotowych do zachowań, jakich nigdy by nie popierał, zastanawiał się, co nimi kierowało, co ich napędzało, ale jednocześnie, w dużej mierze, czuł, że nie chce znać odpowiedzi. Różnice zaś były tym, co gajowy lubił. W ogóle przepadał za obserwowaniem innych, za przyglądaniem się, jak ci różnie się zachowują, ale również za tym, by porównywać ich, zestawiać i dostrzegać, że nie da się znaleźć drugiego człowieka, który byłby czyjąś wierną kalką. Tego był pewien, bo zawsze istniały niewielkie różnice, których, choć nie dało się tak łatwo wychwycić na samym początku, to dostrzegało się je po czasie. To samo tyczyło się zwierząt, które również miały odmienne charaktery i po prostu były sobą, ale Christopher je uwielbiał, kochał przebywać pośród nich, chciał spędzać z nimi czas i poświęcać im swoją uwagę, podobnie zresztą, jak roślinom, które zawsze go oszałamiały. Znał je, rozumiał, postępował z nimi, jak uważał, właściwie, toteż nic dziwnego, że był w stanie zapanować nad większością z nich i poradzić sobie, gdy pojawiały się jakieś problemy w hodowli. Był jednakże otwarty na nową wiedzę i nigdy się nie wahał, jeśli sytuacja tego wymagała, po prostu udawał się do właściwego sklepu, do szklarni, gdziekolwiek, gdzie mógł uzyskać stosowną poradę. Uśmiechnął się do niej lekko, kiedy tylko usłyszał jej słowa i przyglądał się jej przez chwilę, aczkolwiek nie nazbyt natarczywie i na pewno nie szukając z nią kontaktu wzrokowego. To nie było coś, czego potrzebował, spokojnie mógł się bez tego obyć i nie czuł z tego powodu skrępowania. Nie wiedział jednak zupełnie, co powiedzieć, nic zatem dziwnego, że po prostu stał w miejscu i czekał chyba na dalszy rozwój sytuacji. Drgnął, dopiero kiedy ktoś go zawołał i powiedział, że jest potrzebny w szklarniach, bo coś niedobrego dzieje się z wnykopieńkami i ktoś musi koniecznie na nie spojrzeć, zanim będzie za późno. W pierwszej chwili nie wiedział nawet, czy to jeden z profesorów, czy może któryś z uczniów, musiał otrząsnąć się z letargu, w jaki teraz popadł, by móc skupić się na tym, co najważniejsze. - Wybacz, ale obowiązki wzywają - powiedział i zebrał swoje rzeczy, by jak najszybciej skierować się do cieplarni. Z jego notesu wyleciała luźna karta, na której znajdowały się szkice krzewów różanych i całkiem sporo notatek dotyczących tego, kiedy je podlewać, jak przycinać, kiedy nawozić, słowem, wszystko, co dotyczy tej właśnie rośliny. Christopher jednak nie zorientował się, co się stało i po prostu szybkim krokiem skierował się w stronę zamku, po tym, jak tylko pożegnał się z dziewczyną. Mimo wszystko był dość mocno oddany swojej pracy i nie zamierzał jej porzucać, z uwagi na własne przyjemności.
//zt; kończę, bo już trochę nam ta sesja idzie, ale zawsze można wymyślić coś nowego, specjalnie zostawiam ci trop
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bianca o tak absolutnie złożonych sprawach rozmyślać nie lubiła. Była autentyczną marzycielką, która stąpała po ziemi z głową wysoko w chmurach, zastanawiając się nad rzeczami, których inni czarodzieje, a także Mugole, zwyczajnie nie zauważali, jednakże niektóre sprawy były zbyt trudne i przepełnione zbyt dużą ilością bólu, by swobodnie przemieszczać się od jednej myśli do drugiej, a każdy z nich zakręcona była wokół morderstw, socjopatach i wojnach. Bitwy o Hogwart, wieńczącej Drugą Wojnę Czarodziejów, nie pamiętała, bowiem urodziła się na krótko po niej, a jej brat był definitywnie za mały by też cokolwiek pamiętać. Nie lubiła jednak wracać wspomnieniami do tych wczesnych chwil swojego życia, gdyż niedługo potem zmarła jej matka, a niczego Bianca nie żałowała bardziej niż tego, że nie mogła spędzić ze swoją mamą więcej czasu i prawdę mówiąc – naprawdę średnio ją pamiętała. Przekonana nawet była, że pamięć ją na tyle zawodzi, że wykreowała sobie własny obraz matki, który mógł kompletnie odbiegać o rzeczywistości. Nie chciała jednak o to pytać swoją rodzinę, a już na pewno nie ojca, któremu samo wspomnienie jej imienia, sprawiało niewyobrażalny ból. Zakrzewski chciała też uniknąć zawodu, bowiem matka w jej wyobrażeniu była idealna, począwszy od wyglądu i skończywszy na charakterze, chociaż wszyscy, który jej matkę znali i znają także ją, mówią, że jest doń niesamowicie podobna. Nie wiedziała więc skąd to perfekcyjne wyobrażenie Tove, skoro Biance do perfekcji brakowało naprawdę wiele, a przecież podobieństwo było uderzające. Różnorodność ludzka była właściwie jej pracą. Upodobała sobie bowiem odwzorowywanie ludzi na płótnie, oddając ich wierne portrety. Bianca uwielbiała ludzi, podchodziła do każdego zgoła indywidualnie, zwracając uwagę na szczegóły każdego z nich osobno, nie zestawiając ich z drugą osobą i poświęcając czas tej jednej osobie, która złożyła zamówienie. Być może właśnie w tym tkwił sekret jej małego sukcesu – pochodziła do każdego naprawdę indywidualnie, pozwalając, by jej skupienie ogarnęło tę jedną, ulotną chwilę. Niektórzy artyści, u których pobierała rady, tudzież uczestniczyła w ich warsztatach i praktykach, tego nie rozumieli. Zawsze wówczas zagryzała zęby, powstrzymując się od niepotrzebnych komentarzy. Czasem tak właśnie było trzeba, chociaż prawdę mówiąc, długą drogę przebyła zanim się tego nauczyła. Pokiwała głową na słowa mężczyzny i sama zerknęła na zegarek, dostrzegając jak późna pora już była. Jej oczy nieco się rozszerzyły, widząc miejsce wskazówek i przełknęła ślinę na myśl o tym, że koniecznie będzie musiała, po przekroczeniu granic Hogwartu rzecz jasna, się teleportować. Nie znosiła tego, jednak nie miała wyboru, naprawdę nie sądziła, że czas postanowi tak pędzić. – Tak, ja też już muszę się zbierać. – powiedziała i posłała mu uśmiech. Kiedy się oddalił Bianca westchnęła głęboko, przypominając sobie ile jeszcze do zrobienia miała tego dnia. W pewnej chwili dostrzegła na ziemi kartkę papieru z rysunkiem krzewu, całkiem niezłym jak na jej oko i wieloma notatkami. Zmarszczyła brwi i podniosła ją swoją odzianą w rękawiczkę dłonią. Przyjrzała się jej dokładniej i podniosła wzrok, próbując odszukać Christophera, nigdzie go jednak nie widziała. Cóż, będzie musiała go kiedyś znaleźć, wyglądało to na coś ważnego i prawdopodobnie będzie chciał odzyskać swoją własność.
|zt
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Jego zamiłowanie do czytania książek chyba wchodziło powoli na nieco wyższy poziom niż zwyczajne przeglądanie ich w swoim gabinecie czy też bibliotece. Kto by pomyślał. Zupełnie jakby nie czytał jej całkiem niedawno w barze. Wieczorem... na pewno nie był normalny. W zasadzie można było powiedzieć, że ostatnimi czasy nie wyciągał nosa z kolejnych, coraz to bardziej zawiłych, zaklęciowych lektur. Sam nie wiedział co było powodem takiego, a nie innego stanu rzeczy, niemniej jednak czy ex-Krukon musiał tłumaczyć się z tego, że czyta ponad normę? Znajdowanie kolejnych tomiszczy nieznanych mu woluminów sprawiało mu wręcz przyjemność, dlaczego więc by sobie jej odmawiać. Tak było i w tym przypadku, kiedy przemierzał kolejne hogwardzkie korytarze zaczytany w jeden z rozdziałów odnośnie magii żywiołów nieco potężniejszej niż ta, którą znał do tej pory. I choć gdzieś, coś mu dzwoniło w tym temacie, tak w ostateczności okazywała się to dla niego wiedza dość tajemna. To znaczy już niedługo, bo właśnie się w nią zagłębiał. ....Przemierzał kolejne metry stukając swoimi butami o posadzkę – tym razem o dziwo bez swojej czarnej, hebanowej laski – i choć jeszcze trochę kuśtykał na lewą nogę, tak jednak radził sobie całkiem nieźle. Sam nie wiedział, kiedy wyszedł na zewnątrz i skierował swoje nogi na wielki most, jeszcze nie tak dawno – bo jakieś dwadzieścia lat temu (!) – całkowicie zawalony. Podniósł wzrok znad lektury przyglądając się konstrukcji i westchnął lekko, opuszczając książkę wzdłuż swojego ciała i podążając dalej, jakby sprawdzając czy faktycznie ta budowla jest z powrotem na miejscu. Mówiąc szczerze – dawno tu nie był, a i od początku roku ani razu tędy nie przechodził. Autentycznie. ....Dotknął palcami szorstkich belek pomostu uśmiechając się lekko na wspomnienie tego, co działo się tu jakiś czas temu. W zasadzie, co tu się nie działo. Dziwne wspomnienia. Takie zamglone, jakby nie do końca spamiętane. Stał przed dłuższą chwilę w jednym miejscu jak jakiś tłuk, aby w końcu otrząsnąć się z tego transu i ruszyć dalej, bliżej środka, a w zasadzie to ku punktowi widokowemu, z którego w istocie można było zobaczyć naprawdę wiele. Ogarnęła go dziwna nostalgia, z której ciężko było mu się wybudzić. Oparł się przedramionami o drewnianą balustradę, która choć nie wyglądała na najbardziej stabilną, to jednak pozwoliła sobie zaufać. Rozejrzał się uważnie, wciągając do płuc rześkie, poranne powietrze, aby już po chwili, z powrotem, otworzyć przed sobą książkę i znów zanurzyć się w nauce kolejnych zaklęć, co przerwał jeszcze przed chwilą. Jakby nie patrzeć wciąż pozostawał sobą, ba! wkrótce nawet zaczął niektóre z nich ćwiczyć. Nie były to zbyt imponujące próby, nawet z użyciem różdżki, ale jakoś perspektywa przebywania tutaj wydawała się dość rozpraszająca. ....W końcu jednak nawet wychylił się za balustradę przez chwilę zastanawiając się czy będzie w stanie podnieść choć trochę wody na taką wysokość z poniższego nurtu odchodzącego jeziora. Wyjął różdżkę – nawet nie łudząc się odnośnie bezróżdżkowości – aby już po chwili wycelować jej czubek w dół i rzucić inkantację. Patrzył, jak odłam jeziora unosi się i powoli zmierza ku górze, jednakże już po chwili z delikatnym plasknięciem spadł, łącząc się z resztą akwenu. Kilka takich prób utwierdziło go w przekonaniu, że jednak nic z tego nie wyjdzie – zdecydowanie nie był skupiony. Być może była to kwestia miejsca, być może czegoś innego… np. jego buzujących wciąż emocji. Mimo wszystko nie miał zamiaru się poddawać i zapewne… spróbować już wkrótce. Jego twarz wykrzywił delikatny grymas zażenowania sobą, niemniej jednak trzymał się swojego postanowienia o kolejnej próbie tak ambitnego rzucania zaklęć. ....Na tę chwilę jednak postanowił sobie darować i stworzyć coś o wiele prostszego - musiał wrócić do formy. Rzucił przed siebie najprostsze aquamenti, jednakże utrzymywał je na tyle długo, aby utworzyła się z niego dość spora, wodna kula. A później zaczął się bawić jej kształtem, modelując ją jak chciał. I choć nie do końca się go słuchała, tak wkrótce uzyskiwał pożądane efekty - szkoda tylko, że musiał korzystać ze swojej kalinowej różdżki. Westchnął odpuszczając zaklęcie, a kula wody pomknęła w dół z dość sporym hukiem i rozbryzgiem lądując w jeziorze. Schował różdżkę. ....Odszedł kawałek dalej i znów stanął przy balustradzie, aby ponownie otworzyć swoją książkę i dalej zanurzyć się w lekturze. No bo jakoś tak… nie mógł się powstrzymać.
Ostatnio zmieniony przez Alexander D. Voralberg dnia Sob 18 Kwi 2020 - 0:33, w całości zmieniany 1 raz
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie dało się ignorować powiewu wiosny, tak przyjemnie otulającego okolice Hogwartu. Leonardo chętnie porzucał zimowe kryjówki grubych okryć, wyskakując na błonia z typową dla kwietnia lekkością. Miał wrażenie, że wszystko zieleniało mu przed oczami i nie potrafił ignorować uroków związanych z ociepleniem. Wyrwał się już z zimowego letargu, który zakradał się do Meksykanina każdej zimy, wykorzystując niedźwiedzie lenistwo. Teraz przecież znacznie przyjemniej stawiało mu się łapy na miękkiej po wielu dniach deszczu ziemi. Niedźwiedzim krokiem oddalał się od zamku, czujnie rozglądając się w poszukiwaniu jakichś zabłąkanych studentów - pierwszy wyrwał się do dyżuru na zewnątrz, wobec czego nie wypadało teraz obowiązków zaniedbać. To na jego puchatych barkach spoczywało pilnowanie, by nikt nie zwariował pod wpływem wyższej temperatury, wbiegając do jeziora; by wodne zabawy ciągnące się od początku kwietnia nikogo nie naraziły na choroby. Rzecz w tym, że było wyjątkowo spokojnie, przez co i Leo zaczął się rozleniwiać. Coraz wolniej przemierzał okolice, przystając w pobliżu jeziora. Zaalarmował go ruch i to właśnie dzięki niemu profesor Voralberg zyskał widza, ciekawie pozerkującego to na taflę wody, to na wystawioną przez balustradę różdżkę. Towarzystwo zawsze stanowiło dla Vin-Eurico motywację, zatem teraz już bez zwłoki udał się prosto w upatrzone miejsce, wracając do ludzkiej postaci zaraz po tym, jak nauczyciel Zaklęć mógł go w ogóle zobaczyć. Niby wszyscy o animagii wiedzieli, ale po cholerę kogoś stresować widokiem truchtającego miśka? - Profesorze Voralberg! - Zawołał na powitanie, uśmiechając się szeroko i otrzepując dłonie, na których po tym zwierzęcym spacerze pozostało trochę ziemistych śladów. - Nie przeszkadzam? Przepraszam, ja tylko- pewnie ma już profesor dość pytań o samopoczucie?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Był całkowicie pochłonięty tą cholerną lekturą. Sam nie wiedział, kiedy aż tak się w nią zatracił, ale zdecydowanie czas zaczął płynąć szybciej niż zakładał, że w istocie jest. Siedział pochylony nad książką, opierając głowę na dłoni, co jakiś czas całkowicie niezamierzenie przeczesując opadające mu na twarz nieco przydługie włosy. Co prawda przez myśl przechodziło mu, że powinien je przyciąć, ale w ostateczności szybko o tym zapominał, a szczególnie teraz kiedy jego źrenice wodziły po kolejnych linijkach tekstu z taką prędkością, jakby ktoś miał za chwilę zabrać mu wolumin pozostawiając w irytującej nieświadomości tego co było dalej. Mimo, iż nie była to nawet powieść tylko kolejna lektura edukacyjna. ....Wzdrygnął się lekko, niezauważalnie (a może wyłącznie było to kwestią wyobrażenia), kiedy usłyszał swoje nazwisko. Uniósł głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku, które znał raczej słabiej niż inne, a kiedy jego oczy dostrzegły sylwetkę mężczyzny to nie musiał zastanawiać się dwa razy z kim miał do czynienia. Nie oszukujmy się – mało było ludzi w tym zamku, którzy dorównywali mu wzrostem, nie mówiąc już o tych, którzy go przewyższali – i do tych właśnie należał nowy nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami. ....- Profesor Vin-Eurico, dzień dobry. – wyprostował się do bardziej zgrabnego i kulturalnego siadu, czując, że musi rozciągnąć nieco zastane od poprzedniej pozycji plecy. Zmarszczył delikatnie brwi, jakby musiały dojść do niego słowa nowego towarzysza tej rozmowy – bądź co bądź przed chwilą był w całkowicie innym świecie, pochłonięty lekturą na temat zaklęć żywiołów, wciąż zresztą krążących mu po myślach i mieszających się z tymi dotyczącymi mężczyzny stojącego przed nim. ....-Nie. – rzucił, choć w pierwszym momencie nie można było dojść do tego co w zasadzie miał na myśli z tą negacją. – To znaczy, nie przeszkadza pan. – dodał, szybko niwelując swój lingwistyczny błąd i uśmiechnął się lekko w kierunku ćwierć-olbrzyma. Teraz już wiedział jak czują się ludzie, którzy z nim rozmawiają. Nisko. – Zdaje się, że już w porządku, dziękuję. – i choć Leonardo nie zapytał go stricte właśnie o jego stan, to jednak dało się doszukać w jego pytaniu drugiego, niedopowiedzianego dna. ....– A pan? Poranny dyżur? – rzucił w jego kierunku kontrpytanie, będące częścią tego całego small talku, którego z jednej strony szczerze nienawidził, ale z drugiej… był to w ostateczności sposób na neutralny kontakt z ludźmi. I za to go cenił.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Określenie "profesor", w połączeniu z meksykańskim nazwiskiem "Vin-Eurico", dalej brzmiało dla Leonardo tragicznie obco. Nie sądził, że kiedykolwiek to usłyszy, samemu chyba jeszcze w pełni nie przestawiając się na nazywanie tak swoich nauczycieli - używał tego, rzecz jasna, z tyłu głowy dalej mając wspomnienie luźnej atmosfery z rodzimej Tecquali, gdzie imiona niosły prawdziwą magię. To w nich zaklinało się cały szacunek, wszelkie grzeczności. Dodatkowe formułki były właśnie tym: dodatkiem, który w Wielkiej Brytanii nagle stał się obowiązkiem. Leo musiał stłumić odruch poprawienia Voralberga, do którego profesura pasowała, zamiast tego uśmiechając się jeszcze szerzej z subtelną nutą zakłopotania, pewnie częściowo wyczuwalną już w jego głosie. - To dobrze... a, tak. Szczerze mówiąc godzina dla mnie bez znaczenia, byle trochę pobyć na zewnątrz - przyznał, podpierając się lekko jedną ręką o barierkę, spojrzeniem uciekając gdzieś w bok, by przypadkiem nie gapić się zbyt nachalnie na swojego rozmówcę. Nie chciał jakoś ciepłą czekoladą tęczówek przyznać się do rozbawionych myśli, że dalej upierał się w swoim przekonaniu - opiekun Ravenclawu musiał świetnie przytulać... - Zresztą, profesor jak widzę też... Przyjemnie jest. W Meksyku byłoby już o wiele cieplej, ale akurat wiosnę na wyspach całkiem lubię. Idealny czas na pobudkę dla niedźwiedzi - zaśmiał się miękko, wracając do mężczyzny spojrzeniem, planując już zakończyć to swoje nieskładne trajkotanie, pewnie sprowadzające small talk na jeszcze nowy poziom niezręcznej zręczności. - Swoją drogą, chciałem jeszcze raz tak... podziękować bardziej. Za ciepłe przyjęcie w pracy. Chyba nie spodziewałem się aż tylu problemów przy awansie - przyznał ostrożnie, zakłopotany swoją szczerością i, jednocześnie, naiwnością. Pierwsze dni jako pełnoprawny nauczyciel pokryły mu się z pierwszymi dniami jako opiekun Gryffindoru, a okoliczności ściągnęły na postawną sylwetkę jeszcze więcej nie takich przychylnych spojrzeń.