Ta droga prowadzi od Hogsemade aż do hogwarckiej bramy. Jest dość szeroka, by z łatwością zmieściły się powozy przywożące uczniów ze stacji kolejowej. Na jej powierzchni widać lekkie wgniecenia od kół, zapewne z okresów gdy już we wrześniu psuła się pogoda i nowy rok rozpoczynał się wyjątkowo deszczowo, przekształcając drogę w wielką rzekę błota. Uczniowie chodzą tędy zawsze do wioski, co zajmuje im około dwudziestu minut.
Podczas podróży przez ścieżkę masz możliwość natknięcia się na uczniów pobierających przede wszystkim galeony od pozostałych uczestników życia w czarodziejskiej szkole. Nikt nie wie, kiedy dokładnie pełnią swoją wartę, niemniej jednak jest to zależne przede wszystkim od Twojego szczęścia. Zaleca się zatem trzymania w minimum trzyosobowej grupie, aczkolwiek nic nie stoi na przeszkodzie, by iść samemu - jeżeli posiada się odpowiednie ku temu umiejętności.
Aby dowiedzieć się, czy na Twojej drodze stanęli skorzy do bijatyki uczniowie, rzuć kostką.
Spoiler:
1, 2, 3, 5 - całe szczęście, tego dnia podróż wzdłuż ścieżki nie przyniosła Ci żadnych przykrych sytuacji. Pech postanowił Cię odpuścić - na jak długo - niestety nie byłeś w stanie stwierdzić. 4, 6 - swobodna przechadzka? Skądże - na Twojej drodze stają właśnie oni - wymagający pieniędzy, byś mógł w spokoju odejść. Jeżeli nie chcesz wdawać się w żadną bójkę, możesz zapłacić odpowiednią kwotę - zależną od ich humoru. Wówczas musisz rzucić jeszcze raz literką; A oznacza liczbę 1, B oznacza liczbę 2 - i tak po kolei. Następnie mnożysz liczbę przez pięć, odnotowując stratę w odpowiednim temacie. Jeżeli jednak nie możesz zapłacić wymaganej kwoty (przykładowo posiadając mniejszą ilość galeonów), musisz przejść do opcji walki.
Zasady
1. Walka opiera się z początku na wylosowaniu zaklęcia, z którego będziesz korzystać. Odruch ten jest normalny, naturalny, w związku z czym postanowiłeś użyć pierwszego czaru, który przyszedł Ci do głowy, by móc się obronić, gdy próba przekonania uczniów w żaden sposób nie zadziałała.
Spoiler:
A - Acusdolor (zaklęcie żądlące - 0 pkt z OPCM) B - Bombarda (zaklęcie niszczące powierzchnie - 0 pkt z OPCM) C - Conjunctivis (zaklęcie oślepiające ofiarę - 5 pkt z OPCM) D - Drętwota (zaklęcie oszałamiające przeciwnika - 0 pkt z OPCM) E - Expelliarmus (zaklęcie rozbrajające przeciwnika - 0 pkt z OPCM) F - Furnunculus (zaklęcie powodujące pojawienie się białych krost oraz piekących bąbli - 0 pkt z OPCM) G - Rictumsempra (zaklęcie powodujące nagły skurcz mięśni - 0 pkt z OPCM) H - Obscuro (zaklęcie powoduje pojawienie się u przeciwnika czarnej opaski - 3 pkt z OPCM) I - Relashio (zaklęcie powodujące wypłynięcie z różdżki strumienia ognia - 0 pkt z OPCM) J - Jęzlep (zaklęcie powodujące przyklejenie się języka do podniebienia ofiary - 0 pkt z OPCM)
2. Następnie rzucasz trzema kostkami odpowiadającymi za technikę użycia zaklęcia. Ważne współczynniki odgrywają tutaj przede wszystkim wymowa, ruch nadgarstkiem oraz szczęście. Sumując wynik, możesz dowiedzieć się, jak dokładnie podziałało Twoje zaklęcie i czy odniosło jakikolwiek skutek.
Spoiler:
3 - 7 - kompletna porażka, podczas której zaklęcie odbiło się rykoszetem w Twoją stronę pod wpływem Protego. W zależności od wylosowanego wcześniej czaru, zmagasz się z poszczególnym efektem aż do następnego posta; obrażenia natomiast są stałe i prędzej czy później będą wymagały uleczenia przez pielęgniarkę. 8 - 13 - po części dobrze go użyłeś, po części jednak zmagałeś się głównie ze swoim brakiem szczęścia lub odpowiedniej techniki - rzuć jeszcze raz kostką, by dowiedzieć się o ostatecznym wyniku działania zaklęcia. Parzysta - gratulacje, udaje Ci się prawidłowo zastosować czar na jednym z uczniów, odnosząc tym samym częściowe zwycięstwo; to jednak nie jest koniec Twoich działań. Nieparzysta - niestety, zaklęcie to nie jest ewidentnie Twoją mocną stroną, w związku z czym trafia rykoszetem prosto w Twoją stronę. Na szczęście jest osłabione, w związku z czym nie zmagasz się aż nadto ze skutkami tejże nieprzyjemnej sytuacji. 14 - 18 - udaje Ci się bez problemu wyprowadzić czar, w wyniku czego trafiasz jednego z uczniów i powodujesz u niego poszczególny efekt.
3. Wygrana wymaga dziewięciu prawidłowych trafień w stronę przeciwnika. Każdy z uczestników pojedynku posiada po trzy życia, o których informuje w podanym poniżej kodzie. Utrata wszystkich z nich powoduje jednocześnie wyłączenie z walki w postaci nadmiernej ilości obrażeń lub utraty przytomności. Nie można na niej zastosować Rennervate ani pozostałych zaklęć uzdrawiających, tak samo na pozostałych uczestnikach pojedynku - dodatkowo jest zobowiązana do napisania jednego posta w gabinecie pielęgniarki.
4. Każde dziesięć punktów z Zaklęć i OPCM uprawnia do przerzutu jednej z trzech kostek, w zależności od własnego wyboru. Przerzuty obowiązują podczas całej rozgrywki oraz nie resetują się wraz z kolejną kolejką.
5. Mistrz Gry oraz nauczyciele mają prawo do ingerencji w wątek w zależności od własnych preferencji oraz zastosowania odpowiednich kar za udział w pojedynku.
6. Pod koniec swojego posta należy zamieścić stosowny kod.
Spoiler:
Życia:٭ ٭ ٭ Rzucone zaklęcie: [url=Nazwa zakl%C4%99cia]Nazwa zaklęcia[/url] Statystyka z Zaklęć: Liczba punktów w kuferku Wykorzystane przerzuty: Wykorzystane przerzuty Wymowa, ruch nadgarstka, szczęście: [url=kostka, kostka, kostka]kostka, kostka, kostka[/url] Obrażenia: Tutaj wpisz Życia przeciwników:٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭
Kod:
<og>Życia:</og> [size=18]٭ ٭ ٭[/size] <og>Rzucone zaklęcie:</og> [url=]Nazwa zaklęcia[/url] <og>Statystyka z Zaklęć:</og> Liczba punktów w kuferku <og>Wykorzystane przerzuty:</og> Wykorzystane przerzuty <og>Wymowa, ruch nadgarstka, szczęście:</og> [url=]kostka, kostka, kostka[/url] <og>Obrażenia:</og> Tutaj wpisz <og>Życia przeciwników:</og> [size=18]٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭[/size]
7. W przypadku wygranej otrzymujecie nagrodę w postaci 150g (do podziału) oraz losowy przedmiot z poniższej listy - należy rzucić literką.
Spoiler:
A - Magiczny Flet B - Kompas Miotlarski C - Amulet Uroborosa D - Rozmach Grubej Damy E - Fałszoskop F - Jedno użycie Felix Felicis G - Światełko Dźwiękowe H - Smocza Zapalniczka I - Model Smoka J - Kryształowa Kula
8. W przypadku przegranej tracicie po 150g do podziału od każdej z osób.
Czy stało się coś? Naturalnie. Ale cy było to aż tak straszne? Na pierwszy rzut oka, tak, ale po głębszym przemyśleniu... nie. Jednak musiała coś zrobić ze sobą. Nie mogła tak tylko krążyć jak cień i chodzić z kąta w kąt. Zresztą, jej obraz przedstawiał się tragicznie - podkrążone oczy, niedbała fryzura... Nie panowała znowu nad swymi przemianami metamofomagicznymi i nawet nie starała się zatuszować tego, jak okropnie wyglądała. Wiedziała doskonale, że straszyła innych swym wyglądem. Ale w tej chwili nie zależało jej na tym, by dobrze wyglądać. I choć mentalnie czuła się już lepiej niż w pierwszych dniach po rozstaniu z Williamem, ale i tak nadal była w rozsypce. I ktoś musiał ją na nowo poskładać w całość. Czuła, że sama nie da rady tego zrobić, dlatego też napisała do Jareda ten list, który momentami wręcz ocierał się o rozpacz, wierząc, że chłopak pomoże jej się pozbierać. W końcu w chwili obecnej to on był najbliższą jej osobą, oprócz oczywiście matki. Tak, wiec jej ponuro wyglądająca postać snuła się po błoniach, aż doszła w końcu do drogi do Hogsmeade, gdzie miał czekać na nią Krukon, co zdołała odczytać z jego szybko nagryzmolonego liściku. Szła, trzymając ręce w kieszeni i wbijając wzrok w ziemię. Nie chciała widzieć litościwego wzroku napotykanych osób. Aż w końcu, gdy ujrzała sylwetkę chłopaka, a raczej dolną jej część, mianowicie nogi, obute w charakterystyczne dla tej osoby obuwie, podniosła wzrok i choć cieszyła się, że widziała się z przyjacielem, to nawet nie próbowała się uśmiechnąć. - Miałeś rację. Miałeś cholerną rację - szepnęła, mając w pamięci słowa wypowiedziane przez chłopaka kilka miesięcy wcześniej.
Zaczynał się już porządnie niecierpliwić, a śniegu do rozkopywania albo udeptywania zaczynało brakować. Przynajmniej naokoło niego, wszystko było już płaskie i utwardzone, w niczym nie przypominające gładkiej i miękkiej pierzynki po obu stronach drogi. Choć właściwie nie zwracał na to uwagi. W kieszeni miał list, napisany w okropnie pesymistyczny sposób, który sprawił, że nic innego poza tym kawałkiem papieru się nie liczyło. A najgorsze było to, że wcale nie wiedział o co się martwi i co może być przyczyną takiego nastroju dziewczyny. Tak, przy czymś mocniejszym niż piwo kremowe, bo na trzeźwo nie powiem tego, co muszę powiedzieć. Ale co to do cholery mogło być? Zacisnął zęby i spojrzał w stronę zamku, trafiając wzrokiem na Krukonkę. Oho. Nie wyglądała za dobrze. Aż mu stopy wbiło w ziemię. No w takim stanie to jej jeszcze nie widział! Powstrzymał się, żeby nie podbiec do niej i jakimś cudem spojrzeć w oczy. Trzymał tylko ręce w kieszeni, tak jak ona i obserwował. W końcu sama podniosła wzrok, ale bez uśmiechu wyglądała jakoś inaczej. Jakoś tak... słabo. A kiedy powiedziała te kilka słów, że miał rację, od razu się domyślił. Co innego jej mówił? Tylko to, żeby uważała na Williama. I teraz miał ochotę udusić go własnymi rękoma. Czy to nie była tylko kwestia czasu? Ale nie zamierzał jej tego mówić. Tego "a nie mówiłem?". Bo nawet mu to nie przyszło do głowy. Podszedł do niej, objął ją ramieniem i bez słowa zaczął prowadzić w stronę wioski. Coś mocniejszego, jak to określiła w liście, na pewno zadziała lepiej niż kremowe piwo.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
//To ja pierwsza napisze ;x// Teleportowała się tutaj, bo nie chciało jej sie nóg zbytnio nadwyrężać. No w końcu spotkanie z Ell, a jak wiadomo ona to wielki chodzący wulkan energii i pomysłów.. Jeszcze bardziej energicznych. Oparła się o jakieś drzewo. Raz do czasu Morgane pali. Tak więc wyciągnęła z plecaka paczkę czekoladowych papierosów. Wsadziła papieros do ust i szukała zapalniczki. Szybko ją znalazła. Zapaliła i popatrzyła na swój płaszcz. Odrobinkę się zaśnieżył. Zaczęła się otrzepywać. Na koniec poprawiła swój zielony kapelusz w kolorze podobnego do swojego płaszczyku. Chuchnęła czekoladowym dymem. Smak rozkoszy ów papierosa rozpanoszył się na jej ustach. Tak... Te papierosy mugolom się udały. Miała ich zapas. Wypatrywała swojego Płomyka. Miały się dzięki Morgane teleportować do BiB. Dziewczyna chciała sobie poczytać jakąś ciekawą książkę, zakazaną. Trudno. Rozejrzała się po okolicy. Śnieg trafiał prosto w jej oczy pomimo kapelusza. Wkurzające! -Kiedy ona będzie, kiedy?! - niby się denerwowała, ale tego nie było widać po niej.
Wiatr smagał jej i tak rozczochrane włosy, tworząc z nich coś na kształt korony. Nerwowo odgarnęła część z nich z twarzy i brnęła przez śnieg dalej. W oddali zamigotała jej ruda czupryna przyjaciółki, więc przyspieszyła. Po chwili przygaszony krok zamienił się w skoczny bieg. Dopadła Morgane, zanim ta zdążyła powiedzieć "cześć". Przytuliła ją mocno. - Wiesz co? W sumie to powinnam być na ciebie zła, że takie głupie pomysły przychodzą ci do głowy, ale nie potrafię się na nikogo, tym bardziej ciebie, gniewać dłużej niż parę sekund. - Powiedziała jej do ucha. Miała nadzieję, że mimo świstu wiatru, Krukonka wszystko usłyszy. Strasznie cieszyła się na to spotkanie, gdyż ostatnio nie miały okazji dobrze się poznać. Mało obchodziło ją to, gdzie. Morgane, przy małej pomocy Elliott, wybrała BiB. Mogło być ciekawie. Z przejęcia nawet nie zauważyła, że dziewczyna trzyma w ręku papierosa. Uświadomiła sobie to dopiero, gdy poczuła lekki swąd spalenizny. Spojrzała w dół i ujrzała, że owy papieros wypala jej właśnie dziurę w ukochanym płaszczyku. Przerażona cicho krzyknęła i wytrąciła go z ręki znajomej. Potem spojrzała na nią przepraszająco. - To co? Zbieramy się?
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Gdy zobaczyła swoją przyjaciółkę lekko zawiesiła się w bezruchu. Wolała spiąć przyskie mięśnie tak, by nie odczuwać żadnych łaskotek. -Cholera! Ona biegnie... To leci na mnie-pomimo paraliżu strasznie się bała tej lecącej na nią bomby. Nagle.. Gdy Elliott przytuliła się do niej Morgane tak w zupełności tego nie przewidziała, że kapelusz zasłonił jej oczy. W dodatku Elliott nie zauważyła papierosa, a tym bardziej moja bohaterka o nim zapomniała. - Jak można byc na mnie złym, hę? - Zaśmiała się - Staram się być twoją upierdliwą wróżką chrzesną. O, tak! - Pogroziła jej palcem - wyczaruję kulik i dynię i księcia... Buahah! - Odbiło jej na maksa. Wyjęła drugą paczkę papierosów. Tym razem wiśniowych i je zapaliła. Mały buncik. - Daj mi zapalić... Nie paliłam od półroku... i brakuje mi smaku wiśni! i czekolady! - wybłagała.
Odsunęła się trochę od Morgane i poprawiła jej kapelutek. O papierosie już prawie zapomniała. Cóż... natura Elliott. - No właśnie nie można. Ani trochę. - Pokręciła głową z uśmiechem. - Jesteś najbardziej upierdliwą wróżką chrzestną jaką kiedykolwiek miałam. I najlepszą... i jedyną zresztą. Ale wierz mi, że Nataniel i ja do siebie nie pasujemy. Przyjaciele? Owszem. Coś więcej? Dziękuję, postoję. - Pokazała jej język. Sceptycznie popatrzyła na paczkę papierosów. Jak ona ich nie lubiła! Przed oczami przewijały jej się kolejne napisy... Palenie zabija! Palenie wywołuje raka płuc! Powoduje rozwój miażdżycy! Itp, itd... W końcu przewróciła oczami i skinęła powoli, jakby niechętnie głową. - Skoro musisz... - Uśmiechnęła się lekko. - Ale tylko jednego. Pogroziła jej palcem, nadal się szczerząc.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zamknęła oczy. Zapaliła z odrobiną klasy jaka jej dzisiejszego wieczoru została. Wiśniowy dym rozniósł się na jakieś dwa metry. Był na tyle realistyczny, że dziewczyna przeniosła się do innej pory roku - lata - i wyobraziła sobie, że zbiera wiśnie. Gdy je otworzyła było już oczywiste, że za chwilkę powie swoją jakże wielką mądrość. - Elliott.. Tylko przyjaciel, serio? Żartujesz? - Przewróciła oczami - A i nie martw się, bo wróżki nei wpadają w nałogi, a przynajmniej nie do papierosów. - Zaśmiała się z własnego pomysłu. - Może poraz znikać stąd? Dośc dziwnie wyglądasz... Moja droga niepełnoletnia przyjaciółeczko - pokazała jej język. //brak weny//
Podążyła wzrokiem za strużką dymu, która unosiła się nad nimi. - Zdecydowanie tylko przyjaciele. I nie, wyjątkowo nie żartuję.- Posłała przyjaciółce znaczące spojrzenie, po czym wybuchnęła śmiechem. Ot tak, bez wyraźnego powodu. - A już się cieszyłam, że mam osobistą wróżkę, która będzie spełniać moje zachcianki. Zrobiła zrezygnowaną minę i spuściła głowę, by ukryć wesołe iskierki w oczach. Omyłkowo zaciągnęła się powietrzem i szczerze powiedziawszy lekko ją zemdliło. Zawsze, kiedy czuła dym papierosowy tak się czuła. Niezależnie czy był on wiśniowy, czekoladowy, miętowy czy jeszcze jakiś inny. Pewnie delikatnie pobladła na twarzy, bo Morgane stwierdziła, że dziwnie wygląda. - Może masz rację, chodźmy już. - Chwyciła towarzyszkę za rękę, przygotowując się do teleportacji.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Tylko przyjaciele, tylko przyjaciele, tylko przyjaciele Brzmiało to tak jak realacja między Matiasem, a Morgane. W końcu ona była w nim kiedyś tak bardzo zakochana! Ach... Jak to bardzo. Miękły jej kolana, robiła się czerwona. Wróżka miała słabość do olbrzyma... Mała wróżka. Nawet lepiej hasło wróżka pasuje do niej niż chochlik. Bo w końcu nie ma chochlikowatych wróżek, prawda? Bo musiałyby być tak małe jak nie wiadomo co... Atomy. Morganowaty atom to zapewne atom składu gazu rozweselającego. Morg miała dawno w gotowości wyjętą różdżkę. Wolała uważać... - Jak ja tego nie lubię robić od szóstej klasy - powiedziała pod nosem. Dobrze pamiętała co ma robić. Robiła wszystko to jak sobie ćwiczyła... Ile razy tak się wymykała z dziwnych sytuacji.. Zacisnęła mocno usta. Powiedziała nazwę sklepu i jakoś tak świat przy nich skrzywił się, a one zaczęły deportację. Jakże Morgane nienawidziła zasady Ce-Wu-En. Sama nie wiedziała czemu, ale jej nie lubiła. Lepsze jednak to od komuniu i tego wstrętnego pyłku. Ta głupia sieć Fiuu! Morgane przez swoje zakręcenie często myliła kominy. Kilka sekund nie minęło, a ich już tam nie było.
Jak miło jest iść o własnych nogach. Bez teleportacji ani innych ceregieli. Opatuliła się mocniej płaszczem i pierwszy raz od dawna nałożyła na głowę czapkę. Westchnęła cicho rozcierając ręce. - Wspaniały dzień, nie sądzisz? - Odwróciła głowę w stronę przyjaciółki, która szła koło niej. Jej nowo zakupiona sówka, latała nad nią, próbując się ogrzać zapewne. Uśmiechnęła się na wspomnienie cudownych zakupów, na jakie dzisiaj się udały. W końcu zobaczyła coś więcej niż tylko Zakazany Las, Hogsmeade czy zamek. Poślizgnęła się na zamarzniętej drodze, ale udało jej się złapać równowagę. Zaśmiała się cicho. Na jasnym jeszcze niebie ujrzała mały, niewyraźny kształt. Zbliżał się do nich. W pewnym momencie rozpoznała w nim swoją sówkę Hope. Kiedy ta usiadła jej na ramieniu, lekko szczypiąc ją w ucho, dała jej jedno z ciasteczek, które dostała od Morgane.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Brakowało tutaj jeszcze Afrodyty! Piękna rodzinna atmosfera. Spędzony dzień z taką przyjaciółką jak Elliott tak bliską jak siostra której nigdy nie miała. - Tak cudowny! Ciekawe co jutro powie mój portfel jak się obudzi, ale ja się czyję okey! - Zaśmiała się. Gdy zauważyła, że przyjaciółka prawie się wywaliła pomogła jej złapać równowagę. - Ell.. Uważaj na siebie! - Powiedziała wesoło. Jak przyleciała sowa Hope do dziewczyn Morgane ucieszyła się na jej widok, a jeszcze bardziej Atena. A jednak! Z daleka było widać jak biegnie Afrodyta. Tak pięknie stawiała swoje łapy podczas biegu. Niczym gepard. - Hej skarbie! - Zawołała wesoło do kuguchara. Przykucnęła przy niej i ją zaczęła głąskać tak jak jej kotek lubi najbardziej. W jej oczach napłynęły łzy. Przypomniał jej się Anubis Matiasa... Oraz sam jego właściciel. Tak dawno go nie widziała. - Elliott.. Słyszałaś może co słychać u - Przerwała na chwilkę, by wrócić do normalnego stanu - Matiasa - Jego imię powiedziała bardzo ciężko.
- Mój też nie będzie zadowoleni. Ja jutro będę na siebie zła że kupiła tą sukienkę, zamiast zostawić sobie trochę pieniędzy na zaś. Będę chyba musiała teraz żyć baaardzo oszczędnie. - Zaśmiała się. - Już wszystko okej, żyję... chyba. - No i co się stało? Przewróciła się. I to nie o coś, tylko o kogoś. A dokładniej o kota Morgane, który próbował dostać się do swojej pani. - Auć... - Wymsknęło jej się. Ale zaraz doszła do wniosku, że nic ją nie boli. - Przepraszam kiciusiu, nie chciałam zrobić ci krzywdy. Próbowała pogłaskać Afrodytę, jednak ta nie była do niej przekonana i się nastroszyła. Cofnęła rękę i powoli wstała. Spojrzała na sowy, które latały nad ich głowami, coś tam sobie hucząc. Pokiwała ze smutkiem głową. - Nie widziałam go od czasu lekcji OPCM. - Westchnęła cicho. - Na pewno niedługo się odezwie.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Morgane zaczęła się śmiać z zaistaniałej sytuacji. - Afrodytko! Jak ty chodzisz! - Zaśmiała się. Głupi kuguchar. Ciągle się pod nogami wlecze, ale cudem jest to, że Afrodyta przywiązała się do Morgane. - Mam nadzieję, że nie ma jakiegoś planu.. Unikania mnie. - Troszeczkę roztelepała się. Pomimo tego, że nie była już w nim zakochana.. Wciąż go kochała jak brata. Więc go jej brakowało. Jedna łza pociekła jej po policzku. Szybko ją wytarła i starała się polepszyć sobie humor. Nawet po kilku minutach zaczęła znowu się śmiać, bo sowy zaczęły coraz to i dziwniejsze odgłosy wydawać. Ścigały się, dziubały. Taki jakby sowi berek? Już powoli dochodziły do bramy. - Pięknie! Nawet nie zauważyłam, że minęło dwadzieścia minut! - Wzdrygała się swoimi słowami. Szły powoli ku celu. Jeszcze z jakieś 5 minut i będą na miejscu. Ciekawe co dalej?
- To raczej ja częściej powinnam patrzeć pod nogi. - Zaśmiała się. Była to najprawdziwsza prawda. Co najczęściej robiła Elliott? Chodziła z głową w chmurach oczywiście. Już wiele razy obiecywała sobie, że będzie częściej wracać na ziemię, ale jak na razie... na obiecywaniu się skończyło. - Nie... no coś ty. Unikać? Ciebie? Nawet gdyby chciał, to i tak nie dałby rady. Przed tobą nie można się schować. I potraktuj to raczej jako komplement. - Pokazała Morg język. Próbowała rozśmieszyć przyjaciółkę, gdyż wiedziała, że Matias jest dla niej ważny. Traktowała go jak brata. A przynajmniej tak się Elliott wydawało. - Co? Już tyle? Niemożliwe. - Zrobiła wielkie oczy, całą uwagę skupiając na Krukonce, co o mało nie skończyło się bliskim kontaktem z ową bramą. Zaśmiała się cicho i wpuściła Morg pierwszą.
//Nie wiem... chyba mogłabyś już napisać na Dachu... albo zresztą... jak już wolisz ^^
Szliśmy jak upiorny kondukt widm ... Ja niemal do pasa nagi z resztkami pociętych i spalonych szmat które powiewały na wietrze wraz z poszarpanymi nogawkami moich spodni na rękach niosąc martwe zwłoki Daniela. Oraz Ell w o niebo lepszym stanie na ciele lecz podobnymi jak ja jeśli nie większymi bliznami na duszy ... Zamarzałem lecz moje ciało niemal tego nie czuło gdy płatki śniegu padały na moje plecy i ramiona topiąc się na moim pooranym prowizorycznie ranami i starymi bliznami ciele... Na szczęście specyfik który zażyłem utrzyma jeszcze swoje działanie przez około trzech godzin. Miałem więc dość czasu by dojść do zamku i udać się do lekarza... Spojrzałem na Ell. och jak dobrze że szła ze mną ! Samotny z tylko z tym biednym młodzieńcem na rękach zapadł bym się pewnie w piekle moich wspomnień, a tak miałem przynajmniej świadomość iż muszę tu być by dodać jej otuchy. - Wiesz okłamałem ją ... - To znaczy Sigrid... Ten eliksir mnie nie wyleczył a poskładał na około trzech do czterech godzin a potem znowu wrócę do poprzedniego stanu... - Więc cieszę się że idziesz bo jakby coś poszło nie tak i zadziałał by źle to nie zamarznę tu sam... Nie pytałem jak się czuje ... Ja to wiedziałem. Pamiętam uczucie gdy poraz pierwszy odebrałem życie człowiekowi i wiem że coś w tedy umiera w człowieku ... Ale ona miała ciągle szansę by wrócić do dawnego życia choć po części a ja już nie
Szła jak w transie. Nie pamiętała jak znalazła się na drodze. Nie czuła zimna ani wiatru, który wkradał się w każdą dziurę jej ubrania. A dziur było wiele. W sumie... to już nie były ciuchy tylko szmaty. - Kath mnie zabije. Zniszczyłam jej szpilki. - Mruknęła. Dopiero teraz nawiedziła ją ta myśl. Wcześniej nie była zdolna do niczego, ale powoli wracała jej zdolność jasnego myślenia. Jej serce nadal, co prawda, było rozszarpane na kilkaset drobniutkich części, ale rozum przypominał o swoim istnieniu. Powoli powracała również świadomość własnego ciała i tego, co się z nim dzieje. Buty, nawet te najwygodniejsze, obdzierały jej pięty i powodowały pieczenie stóp. Mimo że wypiła eliksir nie starczyło go na wszystkie obrażenia. Wzięła jak najmniejszy łyk, by wystarczyło dla pozostałych, bardziej jego potrzebujących. Oparzenia również nie zniknęły. Nie było ich wiele, ale jednak. Spojrzała na Nataniela. - Wiesz okłamałem ją ... - To znaczy Sigrid... Ten eliksir mnie nie wyleczył a poskładał na około trzech do czterech godzin a potem znowu wrócę do poprzedniego stanu... Z nim było zdecydowanie gorzej. Przecież rzucał zaklęcia jak opętany. Poza tym użył jednego z tych niewybaczalnych. Do tego dochodziły oczywiście wszelkie rany, a ich było naprawdę sporo. - Może... może lepiej będzie, jeśli wyczarujemy nosze dla... dla Daniela? Mniej się zmęczysz. I szybciej dotrzemy do Skrzydła Szpitalnego. Znaczy... ty dotrzesz. Ja sobie poradzę. Nie będę tam robić niepotrzebnego tłumu. Pociągnęła nosem. Zaczynało jej się robić zimno. Zaczęła przeszukiwać torebkę. Jest! Wyciągnęła jakiś koc. Nie wzięła go jednak dla siebie. Ona miała kurtkę. Przykryła nim Nataniela. - Nie zamarzniesz. Nie pozwolę ci na to. Też się cieszę, że z tobą idę. Nie mogłabym patrzeć na nich wszystkich. Przede wszystkim na Jane. Wiem... powinnam z nią zostać i ją wspierać, pomagać, pocieszać. Ale... ja nawet nie wiem, co miałabym jej powiedzieć. Poza tym, najpierw sama muszę się pozbierać do kupy.
Uff cieplej ... Koc pomagał jak diabli ... I powodował że poparzenia dosłownie wyły ogniem gdy wełniany materiał dotkną moich pleców. Nie protestowałem jednak ... Lepiej niech poboli niż mam tu umrzeć z wychłodzenia. - Nie Ell dam radę. Chłopak zasługuje by go przenieść na rękach Milczałem przez chwilę warząc słowa ... - Zamierzam wejść do tej cholernej budy z nim na rękach i niech widzą psy nauczycielskie do czego doprowadziła ich beztroska! Może ich wreszcie ruszy bo jest naprawdę źle! Szedłem a gniew wibrował wokół mnie jak niemal namacalna fala ... Biedactwo mała Jane jest teraz w piekle swego smutku a Sig boi się że umrę gdzieś po drodze ... A gryfek koło mnie? Szkoda gadać... Posrane walentynki jak diabli...Zabije tego dupka który to zrobił!! - Słuchaj ... No dobra zaczynam ale boje się tej rozmowy... - Nie miałaś wyboru. Broniłaś tych których kochasz i siebie nie ma w tym nic złego że zabiłaś Spojrzałem jej w oczy chcąc dodać otuchy dziewczynie. - To ścieżka wojownika nie zabójcy, i myślę że nikt nie ma prawa ci powiedzieć inaczej Powiedziałem to z pełnym przekonaniem i wiarą w swoje słowa.
Zaszczękała zębami. Elliott, do cholery, weź się w garść! Tak być nie może! Pan Psycholog aż wrzeszczał w mojej głowie, podwajając jej ból. Nie... chyba powinna iść z tym do specjalisty. To już się robi podejrzane. Żeby głosy miały wpływ na zdrowie fizyczne? Rewolucja jakaś! Westchnęła. - Wiem. Zasługuje na o wiele więcej, niż niesienie na rękach. - Pokiwała smutno głową. Dlaczego to akurat on musiał zginąć? Tyle jeszcze było przed nim. Przed nimi, znaczy Jane i nim. Tyle radości i smutków. Tyle lat. Ale nie. Ktoś go zabił. Przełknęła gulę, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się w jej gardle. Ona też zabiła. A co, jeśli on miał żonę i dzieci? Jeśli ten dupek, który to zainicjował go do tego zmusił i zaszantażował, że zabije mu rodzinę. A co, jeśli on był po prostu nieszczęśliwym, pogubionym człowiekiem? Miała ochotę walnąć się zdrowo w głowę. - Zawsze jest jakiś wybór. Nie musiałam go zabijać. Mogłam go tylko zranić. Tak, żeby nie mógł się do mnie dostać, ale by przeżył. - Spojrzała na Nataniela. - Tu chodzi o instynkt. A on podpowiada mi, żeby w razie niebezpieczeństwa poświęcić czyjeś życie nad swoje. A tak być nie powinno. Powinnam umieć panować nad swoim ciałem nawet, podczas intensywnych przeżyć. Nie kierować się tylko impulsem, ale i rozsądkiem.
Rozumiałem i to świetnie, z tym że zdawałem sobie sprawę że ona stoi pod pewnymi względami przed czymś gorszym niźli ja kiedykolwiek ... Ja odmówiłem zabicia niewinnego. Odszedłem bo już nie umiałem tak żyć, a moje ofiary były w gruncie rzeczy jak ja złe i mroczne ... Potknąłem się padłem na kolana z chłopakiem na rękach i wyłem jak dziki do nieba. Ciepłe słone krople spływały po mojej twarzy. Płakałem i to po raz pierwszy od czasu gdy zabiłem moją pierwszą ofiarę... Tyle że nie nad sobą ... Nad moi Kotkiem która została by pomóc reszcie, Jane której po raz kolejny runęło życie ,rodzicami Daniela którzy dostaną sowę z krótkim liścikiem od dyrekcji szkoły oraz samym Danielem który stracił wszystko i przede wszystkim nad Ell która szła jak skamieniała koło mnie...Skoro ona nie mogła wyć i płakać zrobię to za nią! Sól łez raniła moją poparzoną i pokaleczoną twarz lecz nie zważałem na to. - Nie masz prawa tak mówić ! Nikt nie powinien być zmuszony do takich wyborów jakie podjęłaś a już w szczególności kobieta! Patrzyłem na nią oczami pełnymi bólu i rozpaczy -To nasza wina że cię nie ochroniliśmy tak moja i innych psełdo mężczyzn w cukierni którzy uciekli lub chowali się po kątach. To wina nauczycieli bo nie przybyli w ogóle zajęci swoimi zabawami. Oraz tego psa który nas napadł! Jeśli cokolwiek mówi ci że jest inaczej lub ktokolwiek każ się temu zamknąć i iść do diabła ! Cała moja energia wyparowała wraz z tym ostatnim krzykiem... Ręce mi opadły a chłód dobrał się do mnie na dobre... - Wiesz nie chciałem wyjść z karczmy ... Kiedy skupiłem na sobie ogień wroga chciałem po prostu tam zostać i zabić tylu ilu zdołam nim mnie zabiją ... Zrobić coś inaczej niż dotychczas. Jak wojownik i prawdziwy arystokrata walczyć za słabszych a nie tylko ich uciskać i odejść z poczuciem że coś jednak w życiu zrobiłem dobrego... To Kotek mnie uratowała, gdy narażając swoje życie przeraziła mnie iż coś się jej stanie... Nie mogłem odejść bo wiedziałem że to by ją dobiło w tedy chciałem już tylko żyć by móc jej służyć i kochać ... Więc ty też żyj a nie zadręczaj się . Znajdź swoją pochodnię życia, czyli powód by żyć a najlepiej kilka i trzymaj się ich. Spojrzałem na dziewczyną przekrwionymi oczami od płaczu i bólu w sercu... - No a teraz pomożesz mi wstać ? Czuję się jakby nogi przymarzły mi do ziemi. Spojrzałem na gryfkę szukając choć cienia uśmiechu w jej oczach ... -A i nie mów Sigrid tego co ci powiedziałem ... Błagam Dodałem nieco ciszej...
Wylądowaliśmy spory kawałek od wrót prowadzących na teren zamku. Poczułam lekkie zawroty głowy, wyczerpana padłam na kolana. Wdech, wydech, wdech, wydech... To nic innego niż wielogodzinny trening nad strumieniem. Po chwili mój oddech się unormował. W sporym oddaleniu majaczyły trzy sylwetki. To pewnie Nataniel z dziewczynami. Miałam nadzieję, że z nim wszystko będzie w porządku. Gdyby nie on... wolałam nie myśleć, co by się stało. Użył tak wielu zaklęć, w tym i tych zakazanych. Uśmiechnęłam się smutno, ale jaką cenę przyjdzie mu zapłacić... Koniec z tymi czarnymi myślami. Pozbierałam się i powoli ruszyłam do przodu. Kątem oka obserwując załamaną Jane. Światło, które zwykle z niej promieniało zgasło, lub ukryło się tak głęboko, że aby je wydobyć potrzeba będzie czasu. Moje serce krwawiło, razem z nią. Wiedziałam, co znaczy strata bliskiej osoby, aż za dobrze....
Ostatnio zmieniony przez Sigrid Weisen dnia Czw Lut 17 2011, 12:58, w całości zmieniany 1 raz
Gdy wylądowali Simon potrząsną głową. Był pod wielkim wrażeniem siły fizycznej tej dziewczyny. Nadal mocno trzymał rękę Jane. W całej grupie osób które się teleportowały,tylko ona mogła go zrozumieć.I znów ten obraz...Daniel martwy,zaskoczenie na jego twarzy. W oczach Simona zaszkliły się łzy ale szybko je opanował. Nie chciał teraz płakać. Nie tu.
-Simon, prawda? Nigdy nie rozmawiałam z tym krukonem, zwykle trzymałam się na uboczu całego towarzystwa. W oczach chłopaka zalśniły łzy, dodatkowo sposób w jaki trzymał Jane za rękę...Lubiłam Daniela, nawet bardzo, ale chyba nie mogę o sobie powiedzieć, że byłam jego przyjaciółką. Mimo wszystko jednak strata osoby z jaką jeszcze parę godzin temu się bawiło, rozmawiało... to boli... Uśmiechnęłam się uspokajająco. -Jeszcze tylko chwilka i będziemy w zamku. Mogłam już dostrzec wyraźne okucia wrót strzegących wejścia na teren szkoły. Zostało tak niewiele do przejścia, ale dla mnie były to kilometry. Poranione stopy paliły żywym ogniem zostawiając krwawe ślady na białym śniegu. Niewielka cena za życie, naprawdę niewielka...
-Tak,a ty jesteś-pomyślał chwile- Sigrid prawda?-popatrzył na nią swoimi szarymi oczyma. Zwrócił już kiedyś uwagę a ta wysoką,nie da się ukryć ładną dziewczynę,ale nigdy z nią nie rozmawiał. Naprawdę było tak widać że Simon umiera od środka? Chyba tak,bo po chwili usłyszał głos Krukonki: -Jeszcze tylko chwilka i będziemy w zamku.czyżby chciał go uspokoić? Bezwiednie spojrzał na druga dłoń,która trzęsła ją jak u histeryka. "No pięknie" pomyślał i wsadził rękę do kieszeni wbijając wzrok w ziemie. Krew. Zobaczył ze Sigrid idzie boso i złapał, ją za ramie mówiąc: -Poczekaj chwilkę-zdjął szybko swoje (45) buty i podał dziewczynie.-Tobie przydadzą się bardziej.-powiedział to takim tonę,który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu.
Jane ledwo stała na nogach. I niestety, było to widać. Informacje docierały do niej z trudem. W ogóle ledwo myślała. Elliott ją przytuliła i wyszeptała coś do ucha, lecz zanim Jane się skapła o co chodzi, Sigrid teleportowała ich. Boże, jak mogłam na to pozwolić? Aby Ell szła sama! Przecież ona też jest na wpół żywa! –myślała gorączkowo. I nagle przypomniała sobie, że z Eliś poszedł Nataniel. Odrobinkę się uspokoiła. Czuła swoją dłoń, w żelaznym uścisku Simona. Była cała mokra, a jej sukienka ledwo się na niej trzymała. W dodatku bez butów i cała poharatana. Ale było coś jeszcze. Coś, co tylko nieliczni byli w stanie dostrzec. Że Jane.. straciła radość życia. Stała się taka nikła, obojętna. Nic jej już nie obchodziło. Wiedziała, że Simon czuje się podobnie. On i … Daniel, byli przyjaciółmi. Ale Jane go kochała. Tego ślicznego blondynka, o błękitnych oczach. Czemu nie zdążyła mu tego powiedzieć? Czemu musiał zginąć właśnie on? Jane szła, ledwo tego świadoma. Ciężarem ciała opierała się na Simonie i Sigrid. Co ona by bez nich zrobiła? Usłyszała krótką wymianę zdań między Sig i Simonem, ale się nie włączyła. Jej serce, to niezwykle kruche i delikatne serducho właśnie pękło na miliardy kawałeczków. Tak jak w tedy, gdy zmarła jej matka. Ten ból był nie do opisania. Czuła, że umiera od środka. Czemu to zawsze ona traciła osoby, które kochała? Została na to skazana? Jakoś potępiona? W oddali dostrzegła zamek, ale nie była w stanie dalej iść. - Zaczekaj –szepnęła, przystając. Simon dalej trzymał ją za dłoń. Jane schyliła się i wzięła głęboki wdech. Drugi. I trzeci. Zawroty głowy nie przechodziły. Krukonka była tak zmęczona, że nie dziwiła się, że jej cialo odmawia posłuszeństwa. - I..idźcie dalej. Dogonię was –powiedziała, choć tak bardzo chciała, by nie szli. Jane nie była pewna, czy zaraz nie zemdleje. Ale po chwili zawroty głowy zaczęły ustępować. Jane wyprostowała się.
Uśmiechnęłam się promiennie widząc jak podaj mi swoje buty. Były zdecydowanie za duże i nie byłam do końca pewna czy to aby dobry pomysł. - Wiesz, dzięki. Doceniam twój gest,ale naprawdę uważam, że to tylko pogorszy mój stan. Oczyma wyobraźni już widziałam dodatkowe otarcia i pęcherze. Wzrok Simona był po moich słowach lekko zgaszony. Przystanęłam i chwilę się mu przyglądałam. Nie chciałam go urazić, byłam dość odporna i doskonale zdawałam sobie sprawę, że takie rany to tylko chwilka pobytu w skrzydle szpitalnym. Nie chciałam zadawać sobie dodatkowego bólu. - Nie przejmuj się mną, ja naprawdę dam sobie radę. Puściłam mu oczko i pod wpływem nagłego impulsu pocałowałam delikatnie w policzek. Nim się opamiętał, odwróciłam się i już szłam w kierunku zamku. Nagle usłyszałam słowa Jane...O nie kochana, teraz masz by silna. Podbiegłam do nie i złapałam ją za drugą wolną rękę starając się przekazać wzrokiem Simonowi by jej nie puszczał. - O nie Jane, dasz radę. Zobaczysz.
Gdy usłyszał odmowę Sigrid,jego oczy troszkę przygasły. Naprawdę chciał się na coś przydać,ale po chwili zreflektował się. A może gdyby je założyła,pogorszyłoby to tylko jej stan. Simon mentalnie pacną się w czoło. Gdy ta pocałował go w policzek,uśmiechnął się nikle. Simon dobrze widział jak z tej małej wesołej osóbki ulatuje całe szczęście. Nawet jej płomiennie rude włosy wydawały się wyblakłe. Nadal trzymał ja mocno nie czując ciężaru jej ciała.Nagle do jego pustej głowy wbiegła myśl "Przecież Jane,straciła matkę". Dopiero teraz Simon zdał sobie sprawę jak bardzo musi cierpieć Jane. Chciał ją pocieszyć,rzucić jakieś zdanie dla o otuchy chociażby głupie "Będzie dobrze",ale dobrze wiedział ze nie będzie. Już nigdy nie będzie dobrze. On sam nie wiedział co oznacza strata kogoś tak bliskiego,mógł się tylko domyślić.Obijał swoja małą przyjaciółkę ramieniem. Miał nadzieje ze to jej jakoś pomoże. Gdy usłyszał szept Jane zatrzymał się i patrzył na nią zatroskany. -Nie nigdzie cie nie zostawię-powiedział twardym,zdecydowanym głosem.