Sala egzaminacyjna Ministerstwa Magii mieści się w podziemiach, niedaleko gabinetu Ministra Magii. Została zaczarowana w taki sposób, aby przez wysokie okna zawsze wlewały się promienie słonecznego światła. To właśnie tutaj kształci się chętnych na wiele stanowisk, którzy mogą później szukać zatrudnienia w samym Ministerstwie.
Znasz to uczucie, gdy niemal dosięgasz swojego celu, ale gdy tylko wyciągasz dłoń, by po niego sięgnąć i chwytasz go w palce, on wyślizguje się z nich, uciekając od Ciebie jak najdalej? I śmieje Ci się w twarz, jak gdyby robił to wyłącznie z czystej złośliwości, której Ty nie potrafisz zrozumieć. Los bawi się z Tobą w kotka i myszkę, udając, że pozwoli Ci zjeść ser, zanim sam złapie Cię za ogon. I pomyśleć, że w moim przypadku jest to jedynie brak gotówki, wywołany długimi podróżami i zmuszający mnie do zaciągnięcia długu u rodziców, czego wolałam uniknąć za wszelką cenę. A mimo to zamiast wyruszyć w dalszą drogę i szukać przygód w miejscu, w którym spędziłam wiele lat, jestem zmuszona miło uśmiechać się do matki i zgadzać na wymysł z cotygodniowym obiadem w Dolinie Godryka, choć i tak muszę oddać jej wszelkie pieniądze, które poświęcam na tej iście szatański pomysł, jakim jest zostanie nauczycielką biegającą po Zakazanym Lesie. Znów kieruję się wyłącznie własnymi pragnieniami, co uświadamiam sobie stojąc w głównym holu Ministerstwa Magii. Jestem jednak podekscytowana tym, że z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zbliżam się do powrotu do Hogwartu – miejsca, do którego mam ogromny sentyment i który z pewnością przywoła wiele wspomnień, choć nie wiem, czy nie będą zbyt bolesne. Staram się jednak wysuwać na pierwszy plan możliwość poznania Ajaxa Swanna, choć Tilda wciąż siedzi mi z tyłu głowy i mam wrażenie, że słyszę jej głos szepczący mi do ucha, że sobie poradzę. To tylko wymysł mojej wyobraźni. Nie wiem, czy gdyby stała teraz tuż obok mnie, mówiłaby dokładnie to samo, ale szukam otuchy u kogoś znajomego, nawet jeśli wiąże się to z poczuciem wstydu wywołanym nigdy nie wysłanymi listami. Myśli buzują mi w głowie, mimo że jedyne, co mnie dzisiaj czeka, to odebranie szczuroszczeta, którym powinnam się przez tydzień opiekować. Jestem jednak zbyt roztrzepana, może też zbyt pewna siebie, bo gdy zwierzątko trafia do mojego domu, ciężko jest mi je ukryć przed rozhisteryzowaną matką. Nie przepada za zwierzętami, zwłaszcza tymi magicznymi, które mogą wywołać zbyt wiele szkód. Wszelkie zetknięcie się nawet z najmniejszym owadem wywołuje u niej ataki paniki, czego ja nigdy nie potrafiłam zrozumieć, bo mam jakiś naturalny dar do tego, by zjednywać sobie stworzenia. Szczuroszczet kręci się u mnie po pokoju, niezbyt zadowolony tym, że wpycham go do szafy za każdym razem, gdy słyszę pukanie do drzwi. Nie jest to zbyt rozsądne, tym bardziej odpowiedzialne, ale nie mam innego wyboru. Kończy się to tym, że zwierzę w końcu mi ucieka, a ja gonię je jak szalona po całym domu, modląc się w duchu, by nikt się o tym nie dowiedział. Nie radzę sobie najlepiej i ministerstwo dziwnym trafem jak zwykle wszystko wie. Mam wrażenie, że jeszcze trochę i będę musiała uważać, idąc do toalety, czy czasem nie wyskoczy mi z niej jakiś urzędnik. Thidleyowie z pewnością przyznaliby mi rację. Ministerstwo pozwala mi jednak powtórzyć zadanie, ale tym razem nie pozwalam sobie na błędy, uprzedzając rodziców, na czym będzie polegało moje zadanie. Mama oczywiście złości się tak,że niemal buchają jej płomienie z nosa i wynosi na tydzień do jednej ze swoich kuzynek, żebym w spokoju mogła zadbać o mojego nowego przyjaciela. Rozkładam mu nawet mugolski basenik dla dzieci, który napełniam wodą, by mógł choć trochę poczuć się jak w swoim naturalnym środowisku. Mogłabym zabrać go do rezerwatu, ale obawiam się, że po raz kolejny mi ucieknie. Egzaminator oczywiście po raz kolejny nie był zbyt zadowolony, jak to z ministerialnymi bucami bywa, ale ostatecznie akceptuje mi zadanie. Cieszy mnie to niezmiernie, bo to kolejny krok do tego, by znaleźć się z powrotem w magicznej szkole, tym razem z zupełnie innej perspektywy. Nie wyobrażam sobie siebie w roli profesora, ale nie zaszkodzi spróbować. Przeraża mnie tylko myśl, że bardziej wpasowuję się w grono studentów, niźli w osoby, które powinny nad nimi zapanować. Sama bywam nieokrzesana, niekiedy infantylna, dlatego mało ze mnie pożytku. Ze względu na niebezpieczeństwo tej pracy nie ma jednak zbyt wielu nauczycieli opieki nad magicznymi stworzeniami, a o asystentach mogą pomarzyć, więc jakieś szanse nadal mam. Przez marudzenie urzędników tracę jednak na to ochotę. Ale nie poddam się przecież przez biurokrację, czyż nie? Kolejne zadanie zbija mnie z tropu, bo wręczają mi jedynie eliksir, a potem nie wiem jakim cudem znajduję się w Wielkiej Sali Hogwartu. I mimo że doskonale pamiętam ją z perspektywy stołu Gryfonów, nigdy nie siedziałam przy tym należącym do grona pedagogicznego. Mogę omieść spojrzeniem każdego z uczniów; widzę wszystko, co robią, nawet jeśli starają się to ukryć, a wywołane czarami niebo wygląda o wiele lepiej, gdy nie muszę tak bardzo zadzierać głowy w górę, by na nie spojrzeć, jednocześnie jedząc kolację. Jak na tę porę roku jest całkiem przejrzyste, a gwiazdy migoczą radośnie, dając nadzieję na to, że nawet jeśli nie zawsze coś się udaje, to nie zniszczy to całego świata, a pozostawi w niezmienionej formie. I wtem… Pojawia się troll. Najprawdziwszy troll górski z ogromną maczugą w rękach, wtaczający się ze swoim ogromnym cielskiem przez wejście do pomieszczenia. Uczniowie panikują, zrywając się z miejsc i biegając w kółko, co tylko rozwściecza intruza. A ja nie jestem pewna, czy czuję przerażenie, czy bardziej euforię z powodu możliwości odbycia walki, o której marzyłam od dzieciństwa, a której nie miałam szans ziścić. Polowanie na trolle czas zacząć. Traktuję uczniów trochę jak kręcące się pod nogami gnomy, bo jestem świadoma, że choćbym chciała, to nie zapanuję nad takim tłumem, by wszyscy siedzieli spokojnie w jednym miejscu jak najdalej od trolla, który w każdej chwili mógł rzucić w nich swoją bronią. Plan na ewentualny pojedynek z tym stworzeniem nadal pozostaje w mojej głowie żywy, a ja znów czuję się dziewczynką, która przeżywała swoje pierwsze przygody. Po latach, choć wiedziałam, że nigdy nie odważę się poszukiwać trolli górskich w rezerwacie Shercliffe’ów, przygotowałam sobie kilka zaklęć, którymi łatwo można ogłuszyć te zwierzęta(?) i właśnie teraz mogę je wykorzystać. I to jest strzał w dziesiątkę, bo gdy tylko troll pada jak długi do Sali Wejściowej, ministerialne urzędasy wybudzają mnie, gratulując uporania się z tą paskudą. A ja jestem z siebie naprawdę dumna, bo mogę rozpocząć kolejny etap w swoim życiu. Słońce wzejdzie dla kolejnego naprawdę długiego dnia, w którym będę mogła zebrać wiedzę pod okiem Ajaxa Swanna.
Pierwszy eksperyment zawiódł na całej linii. Napoje energetyzujące mieszane z wódką i niskokalorycznym mlekiem sojowym (och, ono było najgorsze) sprawiły, że wycofał się z kursu i poważnie przemyślał swoje życie. A jednak sto galeonów to sto galeonów i głupotą byłoby je marnować na takie głupoty jak niepewność czy zmęczenie.
Spróbował jeszcze raz. Co miał innego do roboty? Oczywiście, można było to przyrównać do sytuacji, w której człowiek mówi: "hej, nie mam nic do roboty, to może dam moim znajomym połamać mnie kołem, brzmi jak dobra zabawa!". Z tym, że tutaj mógł osiągnąć upragniony stołek w ministerstwie. Dlatego trzeba było spróbować ponownie. I tym razem wepchnął książki do głowy z olbrzymią zapalczywością, chłonąc je jak najcenniejszy zapach, pozwalając im uderzyć do głowy.
Ciekawa sytuacja spotkała go na teście. Był co prawda zgorszony, że nie dano mu nawet porozmawiać z klientem, ale pod ciężarem wszystkich tych zeznań i dowodów poczuł, że będzie grał advocatus diaboli, i to diaboli na całkiem przegranej pozycji. Zirytowało go to tak bardzo, że w ogóle nie skupił się na czytaniu leżącej przed nim instrukcji. - Udzielam głosu adwokatowi. Proszę się wypowiedzieć - nakazał oprószony siwizną, ciemnoskóry sędzia o aparycji Morgana Freemana. - Momencik - rzucił nieprofesjonalnie, nadal wlepiając oczy w kartkę i próbując coś zrozumieć z tych hieroglifów. - Połowa wyznaczonego czasu - zagroził ciemnoskóry ze zniecierpliwieniem. Singer wstał. - Wysoki Sądzie! - powiedział gromko, upajając się chwilą, gdy wszystkie spojrzenia skupione były właśnie na nim. - Chciałbym, abyśmy przez tę chwilę porzucili rozważania nad tą sprawą i wczuli się w sytuację mojego klienta. - Nie przeczytał pan instrukcji, prawda? - Czym jest sprawiedliwość, jeśli nie właśnie dramatyczną próbą zrozumienia sytuacji drugiego człowieka? - ciągnął Warren. Rozgalopował się do tego stopnia, że aż sam sędzia i połowa ławy przysięgłych zaczęła słuchać go z zainteresowaniem, przytakując od czasu do czasu głową. W tym momencie poczuł delikatne pociągnięcie oskarżonego za rękaw. Winny wyszeptał mu coś do ucha. - Naprawdę, człowieku? Teraz mi o tym mówisz? Wysoki Sądzie, nasz oskarżony ma również alibi, poręczone przez, uwaga, trzynaścioro osób zarzekających się, że w czasie napadu mój klient zbierał magiczne truskawki w Nowej Zelandii... naprawdę, uważam, że nie powinieneś był się z tym kryć do ostatniej chwili - rzucił mimochodem do powoda, który wyszczerzył się i wzruszył ramionami.
W ten właśnie sposób wygraliśmy. A była to piękna wygrana.
PIERWSZE PODEJŚCIE
2 6,3
POPRAWA
4 6,6
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Etap I: 5 -> 5 -> 4 i 4 Etap II: 5 i 3 -> 2 i 2 -> 3 i 4, potem 5 -> 5 i 5, potem 2 Link do festiwalu żenady
Trzeba przyznać, że myśl o nauczaniu męczyła Leonardo już od jakiegoś czasu, chociaż niezwykle długo nie ośmielał się przyznać o tym na głos. Miał jako taką wprawę po tym, jak zajmował się dzieciakami na zajęciach z sztuk walki, dodatkowo niejednokrotnie pomagał z surfowaniem, gotowaniem... Lubił pomagać, lubił przekazywać wiedzę. Jeśli już zdołał się na jakimś punkcie zafiksować, to wychodziło to całkiem nieźle, stąd też plan odnośnie pozostania w Hogwarcie. Nie wiedział jeszcze, co chce robić dalej w życiu. Wiedział tylko, że asystowanie na lekcjach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami to dobry wstęp. Jak się okazało, nie mogło pójść mu za dobrze. Egzaminy nie były czymś, w czym Leo radził sobie zbyt dobrze... I ze względu na presję sprawdzających go czarodziejów, zdołał nawet pokłócić się ze szczuroszczetem, którym powinien się opiekować. Dopiero za trzecim podejściem udało mu się przekonać egzaminatorów, że radzi sobie ze zwierzakami i nie marnuje ich czasu. I chociaż jego pierwsza myśl była wyjątkowo depresyjna, to zaraz całość przysłoniło przekonanie, że przecież musi udowodnić wszystkim, że nie jest aż takim debilem. A potem było tylko trudniej... już sama kwestia eliksiru kompletnie się Gryfonowi nie podobała. Trafiła mu się sytuacja z jakimiś zaginionymi uczniami i chociaż bardzo chciał pomóc, to zupełnie nie mógł zebrać myśli. Pozwolono mu na ponowne podjęcie się zadania, ale wtedy z kolei bójka uczniaków go przerosła. Chciał się poddać, planował już więcej nie wracać do sali egzaminacyjnej; ba, przygotowywał się do powrotu do Meksyku! Gdyby nie dostał porządnego listownego opieprzu od matki (ach, chwała wyjcom), to zapewne tak też by się wszystko potoczyło. Zdecydował się spróbować raz jeszcze, tym razem nie radząc sobie z trollem, a potem znowu - i, Merlinie, tym razem ogarnął sytuację i znalazł zaginionych uczniów. Egzaminatorzy patrzyli na niego z powątpiewaniem, niechętnie przydzielając dyplom... ktoś mruknął coś pod nosem o "barierze językowej", która utrudniała Vin-Eurico życie, a potem się rozstali. I chociaż Leo nie był z siebie dumny, to koniec końców cel osiągnął; wiedział, że w praktyce pójdzie mu lepiej. Musiało, nie?
Claude Faulkner już od bardzo dawna myślał o tym, by przystąpić do kursu na amnezjatora. Siedzenie za biurkiem przestało go "bawić", o ile w ogóle można mówić o zabawie wśród całej sterty papierów i niedokończonych raportów. Nie zdawał sobie kiedyś sprawy, że praca urzędnika sprowadza się do ćwiczenia nadgarstków i wręcz nadwyrężania ich od nieustannego przepisywania elaboratów - wolałby jeździć w teren, wolałby działać, pracować z ludźmi! Miał w sobie tyle zapału i energii, a ciasne cztery ściany gabineciku wyłącznie tłamsiły to, kim był w rzeczywistości. Zupełnie jakby obdarta tapeta wysysała z niego całą esencję, czyniąc go tym samym... smutnym człowiekiem. Uruchomił odrobinę "kontaktów", o ile w ten sposób można było nazwać to, co zrobił. Podpytał Doriena, na początku tak o, że może kiedyś pomyśli, nie przyznając się, że faktycznie zamierza na kurs się udać. Następnie zdobył się na odwagę, by udać się do swojego szefa... I jakoś udało mu się załatwić wstęp na kurs! Zapłacił z góry za całość, odebrał materiały i to, co mu pozostało, to opanować je. Pierwsze podejście skończyło się niestety fiaskiem. Kto by pomyślał, że to teoria sprawi mu aż tyle problemów? Patrzył na pytania, patrzył... Ale odpowiedzi nie widział. Drapał się w głowę, ale nie udało mu się nic wyskrobać. Brak zaliczenia wcale go nie zdziwił, jedynie napawał lekkim smutkiem. Postanowił nie poddawać się i umówić się od razu na kolejny termin. Poświęcił tym razem nieco więcej czasu - tyle, ile uznał, że powinien. Bez przemęczania, przecież wiele z tego już i tak wiedział, prawda? Za drugim razem udało mu się pokonać trudności testu! Aczkolwiek jego wynik nie był najlepszy... Claude zmarszczył brwi, patrząc na swoje punkty. Chyba powinien się bardziej przyłożyć... Kiepski wynik na teście teoretycznym nieco podciął skrzydła Faulknerowi. Co, jeśli to nie było do końca dla niego? Czy naprawdę nie poświęcił wystarczająco dużo czasu, by odpowiednio się przygotować? Liczył, że w kolejnym etapie pójdzie mu lepiej, szczególnie że miał zajmować się wspomnieniami w praktyce, a to było już znacznie bardziej interesujące niż pisanie o teoretycznych zagadnieniach profesji amnezjatora. Pierwszym jego zadaniem było uporządkowanie wspomnień w kolejności chronologicznej, co okazało się być bardzo trudne ze względu na ich specyfikę. Claude głowił się dość długo, lecz nic z tego nie wyszło. Musiał przyjść kolejnego dnia, a wtedy ponownie spotkał się z problemami. Poszło mu nieco lepiej, chyba załapał ogólny mechanizm porządkowania. Trzecia z kolei próba zakończyła się już sukcesem, dając mu możliwość przejścia do kolejnego etapu, którym było modyfikowanie pojedynczych wspomnień. Niestety nie potrafił zabrać się za robotę, po prostu patrząc na fiolki i zastanawiając się. Nie wiedział, ile spędził w pokoju egzaminacyjnym, możliwe, że nawet kilka godzin. Głowił się i głowił, aż zaczął ziewać. Organizatorzy wcale nie ułatwiali mu zadania, popisując się wyjątkowym sprytem w umieszczaniu wspomnień do zmiany. Tego dnia Claude wyszedł z Ministerstwa niepocieszony, wręcz przybity, że po raz kolejny mu się nie udało. Co robił nie tak? Pomysł napadł go w nocy - wręcz obudził się tylko po to, by zanotować na kartce to, na co wpadł podczas przemierzania onirycznych meandrów. Chyba to rozgryzł! Poczuł tak ogromny przypływ energii, że tej nocy już nie zasnął, siedząc przy stole i rozrysowując możliwości wykonania tego zadania. W Ministerstwie od razu zabrał się do pracy, poddając kilka wspomnień dokładnej analizie. W efekcie dokonał selekcji, wybierając jedno, które należało zmienić i to na nim skupiał się przez kilka kolejnych dni. Niestety kurs wydłużał się, ponieważ w tym czasie Claude musiał wciąż wykonywać swoje codzienne obowiązki w pracy, wobec czego kurs zaliczał po godzinach, gdy już był dość zmęczony. Ostatecznie jednak udało się dokonać wszystkich potrzebnych zmian we wspomnieniu i otrzymał zaliczenie oraz przepustkę do następnego etapu. Pierwsze, co zauważył podchodząc do kolejnego zadania, to wyrazistość wspomnień, z którymi musiał pracować. Były znacznie bardziej bezpośrednie niż w poprzednim etapie i Claude od razu zauważył to, co powinno podlegać zmianie. Podszedł do zadania jednak zbyt entuzjastycznie, ponieważ w przypływie ekscytacji jego działania sprawiły, że późniejsze ułożenie wspomnień z zachowaniem ciągu przyczynowo-skutkowego było wręcz niemożliwe, z kolei każde kolejne zmiany, które próbował wprowadzać, wyłącznie pogarszały sprawę. Westchnął ciężko i porzucił to zadanie, decydując się na przyjście kolejnego dnia i zaczęcie od nowa. Przychodził tam przez cztery kolejne dni, nieustannie próbując i próbując, lecz postawione przed nim zadanie zdawało się go przerastać. Co rusz wydawało się, że już wpadł na dobry pomysł, że już rozgryzł zagadkę, którą przed nim postawiono, lecz za każdym razem komisja dostrzegała jakiś szczegół, który Claude niestety pominął. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Faulkner zdawał się nie widzieć wyjścia z tego zapętlającego się scenariusza. Co robił źle? Na szczęście przed nim był cały weekend, podczas którego mógł się zastanowić nad zadaniem i w ogóle nad całym kursem. Przeciągał się, już dawno powinien go skończyć, tymczasem z lipca zrobił się sierpień, a on wciąż miał przed sobą jeszcze wiele etapów. O ile oczywiście przejdzie ten tutaj, który do tej pory był najtrudniejszy. W poniedziałek ponownie przyszedł po odbytej pracy do sali ze wspomnieniami, gotowy poddać je ponownej analizie. Zaczął spokojnie, rozpamiętując wszystkie opcje, które do tej pory wykorzystał i które kończyły się fiaskiem. Włączył do analizy również szczegóły, które pomijał do tej pory... I chyba na coś wpadł. Nie był do końca pewny, ale postanowił poddać się intuicji, temu wrażeniu, że to mogłaby być dobra droga. Co może być najgorszego? Najwyżej Ministerstwo uzna, że Faulkner się nie nadaje i wywalą go z kursu... Przedstawił efekty swojej pracy komisji i na szczęście spodobał on się. Przepuszczono go do ostatniej już części, praktycznej, która z jednej strony Claude'a bardzo interesowała i ekscytowała, z drugiej wydawała się być jeszcze cięższa z racji udziału osób trzecich. Rzucanie zaklęć i modyfikacja na wspomnieniu to jedno, ale robienie to na głowie innego człowieka było już większym kalibrem odpowiedzialności. Jak wielkiej - przekonał się zaraz po wejściu do kolejnego pomieszczenia. Chyba mimowolnie skrzywił się nieco, prawdopodobnie w związku z zapachem unoszącym się w środku. Zrobił to zanim jeszcze jego wzrok padł na obecnym w pokoju więźniu, na którym miał "ćwiczyć" - a gagatkowi się to nie spodobało. Claude nawet nie zdążył się odezwać, gdy szaleniec zaczął przejawiać w jego kierunku zachowania agresywne. Na nic się zdały próby uspokojenia, prawie doszło do rękoczynów, kiedy do akcji wszedł instruktor. Był zawiedziony i zdecydowanie zdenerwowany tym, co przed chwilą się tu stało i pokazał to Faulkerowi bardzo wyraźnie w swojej twarzy oraz tym jednym, bolesnym słowie: "Oblałeś". Nie była to niespodzianka dla rudzielca, cóż, sam zdążył wywnioskować, że nie poszło mu najlepiej sądząc po reakcji więźnia. Następnym razem będzie się musiał przypilnować, żeby nie popełnić tak głupich błędów jak pokazanie odrazy. Kto jednak byłby zadowolony, gdyby na kursie kazano mu ugłaskiwać szaleńców z Azkabanu? Ludzi, którzy grabili, gwałcili i zabijali dla zaspokojenia własnych, sadystycznych potrzeb? Do kolejnej próby przygotowywał się chyba dwa dni, chcąc choć trochę pogodzić się z myślą, że na tym właśnie miała polegać jego praca. Chciał zaliczyć kurs bardziej, niż cokolwiek innego. Musiało mu się udać! Opanował własne nerwy i to wydawało się być kluczem do uspokojenia opryszka. Hm, nie poszło tak źle! Szkoda tylko, że później rzucone Obliviate wysłało skłonnego do pracy więźnia do Azkabanu... To był moment, w którym Claude chciał zrezygnować. Dotarł już daleko, przed nim stało wyłącznie to jedno zadanie, które oczywiście zawalił, jednocześnie przyczyniając się do cierpienia innego człowieka. Już nie było istotne to, że ów człowiek był więźniem i w swoim życiu zranił znacznie więcej osób, niż Claude w tamtej chwili. Wyrzuty sumienia kazały mu porzucić kurs na tygodzień. Przekonał się jednak, że nie powinien porzucać swoich marzeń. Czasem trzeba było sięgnąć dna, by odbić się i płynąć w kierunku sukcesu, prawda? Zjawił się w Ministerstwie gotów na kolejną próbę. Uspokoił więźnia, lecz nie poradził sobie z nim na późniejszym etapie. Nie miał wystarczająco dużo siły wewnątrz, by zwalczyć nerwy i opanować się, co zaważyło na powodzeniu zadania. Przyszedł kolejnego dnia i jego największe obawy potwierdziły się - nie nadawał się do tego. Nie powinien pracować jako amnezjator, nigdy w świecie. Myśl ta uderzyła go, gdy instruktor na niewidzialnych noszach wynosił drugiego poszkodowanego przez niego więźnia celem wysłania go do świętego Munga. Nie pojawił się tam przez kolejne dwa tygodnie, a z sierpnia nagle zrobił się wrzesień. Praktycznie poddał się, nie mogąc pogodzić się z tym, jak beznadziejnie radził sobie przez cały czas. Poświęcił tak wiele czasu, tak wiele chęci miał, by ów kurs ukończyć i wyszło jak zwykle. W pracy śmiali się z historyjek, które obiegły już cały Departament. Mówili o nim Pogromca Azkabańczyków - a jemu pozostało wyłącznie uśmiechać się niemrawo i udawać, że jego też bawi ta seria niepowodzeń. W praktyce był bardzo zniechęcony i zraniony. Własnoręcznie niszczył swoje marzenia i wcale nie potrzebował do tego ingerencji innych osób, radził sobie znakomicie na tym polu. Unikał rozmów o swoich późniejszych losach, nie chciał nieustannie przyznawać się do błędu, jaki popełnił w ogóle udając się na kurs. Aż pewnego dnia odbył rozmowę, która ponownie zaszczepiła w nim to ziarnko nadziei. Tych kilka miłych słów sprawiło, że postanowił podejść do tej próby jeszcze raz - tylko raz. Nie liczył na zbyt wiele, raczej tylko na to, że utwierdzi się w którymś przekonaniu - albo się nadaje, albo nie i los winien zadecydować, które z nich było słuszne. Idąc korytarzami Ministerstwa przypominał sobie każdy jeden raz, gdy szedł tędy do sal egzaminacyjnych, by mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami. Instruktor ujrzawszy go uniósł brew do góry - a więc postanowił posłać do Munga kolejnego więźnia? Kazał mu chwilę poczekać, po czym udał się wgłąb sal, by przygotować wszystko. Claude denerwował się, lecz kilka głębokich oddechów pozwoliło mu uspokoić się. Już nie przejmował się tak bardzo, mimo że było to jego być albo nie być. Wszedł do więźnia i poradził sobie z nim. Patrzył na niego i analizował wszystko, w myślach przewijając informacje, które uzyskał od instruktora. Adrenalina wpłynęła do jego żył, a serce przyspieszyło bicie. Zdecydował. Uniósł różdżkę i w maksymalnym skupieniu rzucił Obliviate. Tym razem wszystko zdawało się być... Poprawne. Właściwe. Gdy skończył, spojrzał na stojącego nieopodal mężczyznę. Instruktor przez chwilę milczał, po czym obwieścił, że Claude Faulkner zdał egzamin. Zdał. Zdał! W pierwszej chwili to do niego nie dotarło, gotów był wstać, ukłonić się, podziękować i wyjść, by pogodzić się ze swoim marnym losem urzędasa zatkniętego między krzesłem a biurkiem przez kolejnych kilkanaście lat. Lecz kilka sekund później świadomość przejścia kursu uderzyła go ze zdwojoną siłą. Chciał krzyczeć, chciał wybiec z Ministerstwa i po prostu krzyczeć wszem i wobec, że pokonał złą passę i coś mu się w życiu udało, w końcu! Zamiast tego jednak uśmiechnął się delikatnie, po prostu zmęczony całym tym zachodem, wszystkimi nerwami. Podziękował i opuścił pomieszczenie, z każdym kolejnym krokiem mając wrażenie, że jego dusza coraz bardziej się uskrzydla. Zaczynał nowy etap w życiu.
Nie lubił egzaminów, źle mu się kojarzyły, ale jeśli dobrze mu pójdzie, teraz to on będzie stał po drugiej stronie. Małe pocieszenie, wcale nie czekał na wyżywanie się na uczniach. Gdyby to od niego zależało, nie robiłby im testów na oceny. Nauka sama w sobie była ciekawa, a jeśli komuś nie szło wróżbiarstwo, mógł być mistrzem eliksirów, które to były udręką Sida. Nie stresował się więcej niż powinien. Nie dał się nawet zastraszyć wystrojowi przeogromnej sali. Był dobrym wróżbitą. Co my tu mamy? Kula z przepowiednią - drobnostka. Skupił się i… Nie potrafił odpowiedzieć, to było zbyt osobiste. Miał mętlik w głowie, z jednej strony próbował coś powiedzieć, a z drugiej czuł się zablokowany, zupełnie się rozproszył. Następnego dnia pozwolono mu poprawić egzamin. Sęk w tym, że na kursie szło mu dobrze, przecież był jasnowidzem. Tym razem miał więcej pokory. Skupił się i wyczytał to, co było zapisane, choć przekaz był bardzo niejasny. Egzaminatorzy z uśmiechem zaprosili go do drugiego etapu. Ciekawe doświadczenie. Nigdy przedtem nie miał okazji korzystać z eliksiru służącego do symulacji. To przypominało trochę wizje jasnowidza, z tym że sytuacja była zaplanowana przez twórcę eliksiru. Nie miał pojęcia, co go czeka, czy już zaczął się test? Ma odnaleźć salę? Nagle usłyszał dziecięce głosy, wypowiadające dobrze znane mu zaklęcia. Bili się. - Natychmiast przestańcie! - krzyknął, ale dzieciaki zupełnie go zignorowały. - Mówię do was! Wybudził się, gdy zupełnie zwątpił w swoje umiejętności. Nigdy nie miał do czynienia z osobami aż tak bardzo młodszymi od siebie. Jak z nimi postępować? Pozwolono mu się poprawić. Przemyślał sprawę, a na szczęście dostał dokładnie to samo zadanie. Nie znaczyło to od razu, że pójdzie mu dobrze, dzieciaki z wizji mogły okazać się jeszcze cwańsze niż przypuszczał. Tym razem powstrzymał je zaklęciem blokującym ruchy i z opanowaniem ostrzegł, że odejmuje punkty ich domom. Takie zachowanie spodobało się egzaminatorom i po wybudzeniu pogratulowali mu ukończenia kursu.
Kostki: Etap I Wróżbiarstwo 3 → 1 Etap II 2 i 3 → 1 i 6
Kryzys wieku średniego? Czysty idiotyzm? Nie wiedział w sumie, aczkolwiek mocno stęsknił się za Hogwartem, w wyniku czego postanowił ewidentnie spróbować swoich sił jako nauczyciel. Czy nadawał się do tego fachu? Oczywiście, że nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, jednak miał nadzieję, że pozwoli mu to choć na chwilę uwolnić się od kariery muzyka, a przede wszystkim ustabilizować w jednym miejscu na Ziemi. Owszem, podróże były wielce intrygujące, aczkolwiek tyle lat zmieniania miejsca zamieszkania spowodowały chyba u niego wspomnianą sytuację chęci zmian i rewolucji w swoim życiu; mimo iż był pełny wigoru ducha, klamka zapadła ostatecznie, werdykt zaś pozostał jeden - spróbować swoich sił jako nauczyciel dość intrygującego przedmiotu jakim jest oczywiście działalność artystyczna. Może na początku nie szło mu zbyt dobrze, aczkolwiek pierwszy etap udało mu się przebrnąć; czyżby coś nie pasowało egzaminatorowi? Tego nie był w stanie stwierdzić, co nie zmienia faktu, że ledwo co uszedł z życiem, kiedy to udało się w pewien sposób przebrnąć przez demonstrację własnych możliwości. Ożywianie obrazu było czymś łatwym, choć ewidentnie lepiej czuł się na scenie wypełnionej ludźmi; nie zmienia to faktu że należytą wiedzę z tej dziedziny posiadał. Drugi etap przyszedł mu trochę z bólem serca; symulacje sytuacji poprzez tajemniczy eliksir. Na początku Aaron spojrzał na niego dość podejrzanie, choć nie miał niczego innego do roboty jak go po prostu wypić - i od razu został postawiony w dość jednoznacznej sytuacji - dwoje studentów bijących się na jednym z korytarzy, kiedy to przechodził spokojnie wśród gwary uczniowskiej. Próba jakiejkolwiek interwencji zakończyła się fiaskiem, zaś uczniowie zdawali się być kompletnie nieprzejęci tym, że ktoś przyszedł im wlepić odpowiednie kary oraz rozdzielić, w wyniku czego mężczyzna wybudził się wyczerpany oraz najwidoczniej strudzony całą tą sytuacją. Postanowił po jakimś czasie przystąpić ponownie; ta sama sytuacja, choć po dłuższym czasie udało mu się powstrzymać nawalających w siebie uczniów, aczkolwiek w mierze egzaminatorskiej wypadło to średnio i został ponownie wezwany do poprawy. Tym razem jednak było o niebo lepiej, bo się douczył - w wyniku czego wiedział, jak ma mniej więcej postępować. Ciche westchnięcie, próba numer trzy, poprawa numer dwa - wściekły troll wszedł do sali, powodując ogromne zamieszanie. No, tego się kompletnie nie spodziewał, zaś żadne zaklęcia nie działały, do tego ewakuacja uczniów szła mu po prostu średnio; w wyniku czego ponownie musiał przystąpić do kolejnej poprawki. Ta na szczęście udała mu się wyjątkowo dobrze - zareagował niemalże natychmiastowo na nawalających w siebie uczniów, w wyniku czego wreszcie zdał ten niezbędny kurs.
Lato roku 1986 Regis zapamięta chyba bardzo dobrze do końca swojego życia. Bo w końcu dzięki temu jego życie będzie wyglądało przez kolejnych 27 lat tak samo. Wchodzi z gotowymi papierami do sali egzaminacyjnej. Szybkie złożenie papierów, aby zaraz otrzymać grube karty na temat całych procesów i procederów. Cholera jasna, nie dam rady tego zrobić w tak krótkim czasie. Taka myśl właśnie przebiegła przez głowę jeszczed wtedy młodego, bo osiemnastoletniego Regisa, który pod wcześniejszym naporem rodziców musiał w końcu ulec. Przeglądając oczywiście jeszcze przez paręnaście godzin w trakcie powrotu do domu, Regis jeszcze jedną dodatkowo zgubił. No to świetnie, wtedy to już na pewno nie zda. Ale nic, mówi się trudno, życie leci dalej. Trzeba złapać sukę za gardło i przycisnąć ją do ziemi, aby w końcu odpowiedziała na twoje wołanie. W końcu nastał dzień egzaminu, dzień sądu ostatecznego, gdzie kat założy mu na szyję czarny worek i ukróci go o głowę. Siedział sam, praktycznie ze wzrokiem wlepionym w kartki testu. Cholera, jednak ta kartka się do czegoś powinna przydać, pomyślał znowu Regis, który walnął taką gafę. Nigdy nie był dobry z teorii zaklęć. Wolał oczywiście praktykować je. Tak samo zresztą jak wiele innych rzeczy. W końcu określony czas minął. Stał jak wryty przed komisją, patrząc się na nich jak szczeniaczek proszący o stek z ubojni. Niczym student prosił o zaliczenie. Otworzyły się usta prowadzącego. Kurwa. Pomyślał po tym, gdy jednak nie zdał. O kurwa. Pomyślał znowu, kiedy jednak powiedzieli, że może przystąpić ponownie za kolejny tydzień. I to jeszcze za darmo. Nooo, to teraz się nauczę. Wracając powiedział do wujostwa, że nie mają go w jakikolwiek spokój dekoncentrować. Miał się tego naumieć i tyle. Kurwa, kurwa, kurwa, nie zdam jak chuj. Teraz to naprawdę nie ulitują się i będę musiał płacić. Pomyślał, kiedy ponownie stanął przed komisja. Wręczyli mu ponownie test, zobaczył pytania i złapał się za głowę. O kurwa mać, chyba uznali, że jestem jednak debilem i dali mi łatwiejszą wersję. Niczym wielki mędrzec z Tybetu rozwiązał test z uśmiechem i wręczył go komisji. No zdał. Czyli teraz część teoretyczno-praktyczna i z bańki do praktyki. No i chuj, znowu się ulitowali nad debilem. Dali mi jakieś proste wspomnienia i teraz będę musiał je ułożyć. Jak w podstawówce. Regis wziął się bezpośrednio za uporządkowywanie tych wspomnień i wyszło mu to naprawdę łatwo. Gorzej już było z kolejnym etapem. Okazało się, że wszystko powalił i teraz będzie musiał to znowu od nowa zaliczać. Następnie dali mu kolejny kredyt zaufania dla debili i musiał się znaleźć kolejnego dnia. Przynajmniej tyle. Oczywiście w następnym dniu przyszło mu już o wiele lepiej, bo wiedział na czym zadanie polegało i roztrzaskał je w trymiga w następne trzy dni. Teraz wyszło mu to o wiele łatwiej. I ostudziło jego emocje i myślenie. Miał w końcu nauczkę. Jednak nie patyczkowali się z nim, bo od razu przeszli do następnego etapu. Miał do zrobienia... Modyfikację szeregową wspomnień. Która poszła mu trudno, jednak w bardzo dla niego zadowalającym skutku. Mógł przejść do ukochanej części praktycznej. W części praktycznej Regis spotkał się z jakimś szaleńcem. Dali mu go z Azkabanu?! I oni się mieli za poważnych egzaminatorów. Z drugiej strony, lepiej od razu dowiedzieć się co go spotka na drodze w życiu. Żesz ja pierdolę, pomyślał. Ale zabrał się za to. Dwa wdechy i dwa wydechy, a potem kilka zaklęć, trochę perswazji, że po tym pójdzie na wolność. Wychodziło na to, że kupił to. Zresztą kto by tego nie kupił jakby siedział pod "narkotykiem" zwanym zaklęciem. W nerwach ustalił, że mężczyzna znalazł się w nieodpowiednim czasie i był po prostu świadkiem zwykłej napaści i dziwnego sposobu osiągnięcie haju. Przez przedawkowanie wzięli go do szpitala na kilka dni, aby potem oczyścić go z toksyn i wypuścić zaraz. W jego głowie chochliki majstrowały, dodawały różnego rodzaju składniki, aż w końcu osiągnęły konsensus i został poddany idealnemu wykasowaniu wspomnień. O cholera, zdał. Gościu jeszcze się do niego uśmiechnął. On serio zdał? Nikt nie robi sobie jaj?
Część Teoretyczna: 6, 4 (bezpłatne) Część Teo.-Pr.: 2 (Parzysta) Modyfikowanie Poj. Wspomnienia: 3, 2 (bezpłatne) Modyfikowanie Szeregu Wspomnień: 2 Część Praktyczna - Przesłuchanie: 6 Zmiana pamięci: 1
Egzaminy, egzaminy... nienawidziłam ich całym sercem, bo zawsze się na nich denerwuję. Miałam wrażenie, że cała moja wiedza ze mną ucieka z każdym spojrzeniem egzaminatora. Jedna różnicą było, że wcześniej byłam zmuszona do wstawania się do egzaminów, a teraz sama sobie wybrałam. Mogłam iść na każdy egzamin, jaki sobie bym tylko bym upatrzyła. Jednak ja wybrałam na nauczyciela Astronomii. Miałam tylko nadzieję, że pójdzie mi świetnie, bo innym wypadku dam ojcu pretekst do marudzenia mi nad uchem. Idąc na egzamin powtarzałam sobie jak mantrę: ,,Nie myśl o tym, nie myśl o tym...", ponieważ z każdym krokiem coraz bardziej się stresowała, że nie zdam. Musiałam zdać, nie było innego wyjścia. Wejdę tam pokaże, że znam się na Astronomii i ukończę ten egzamin śpiewająco. Z takim przekonaniem doszłam do sali egzaminacyjnej i zajęłam miejsce, by przystąpić w końcu do niego. Teoretyczny egzamin opierał się na tym, że dostałam parę mapę nieba i musiałam określić lokalizacje miejsc. Niby proste, bo przecież nie raz spoglądałam w niebo, przeglądałam różne gwiazdozbiory. Jednak egzaminator był jakoś nie przekonany coś tam mruczał pod nosem. Miałam wrażenie, że zaraz powie ,,Przykro mi". Jednak on patrzył na mnie jakby oczekiwałbym go przekonała. Nie udało mi się jakoś się nie dziwę, bo nigdy nie umiałam przekonywać ludzi do swojej racji. Musiałam na tym po pracować. Później egzamin poprawkowy i ta sama sytuacja, a później kolejna poprawka... Tym razem było o wiele lepiej uniknęłam sytuacji, kiedy egzaminator nie był przekonany do mojej odpowiedzi. Jak to się mówi do trzech razy sztuka i umie rzeczywiście to powiedzenie się sprawdziło. Poszło mi o wiele lepiej niż dobrze, test teoretyczny zdany, a przede mną psychologiczny. Dostałam do wypicia eliksir, który miał sprawdzić jak poradzę sobie symulacji. Początkowo nie zbyt dobrze poradziłam sobie sytuacją zaginionej pierwszoroczniaczka, ale mogłam podejść raz jeszcze bez płacenia i tak uczyniłam. Tym razem poszło mi o wiele lepiej. Mówiłam dokładnie i zwięźle by spróbować jakoś rozwiązać problem i pokazać się jako najlepszy pedagog . Udało się! Zdałam egzamin, cały kurs!
Kostki: Etap I Astronomia 4 → 5; 4 → 3; 6 Etap II 5 → jesteś opiekunem domu, pewnego wieczoru do twojego gabinetu przychodzi para prefektów informując, że zaginał pierwszoroczny uczeń z twojego domu, a oni szukali go już od kilku godzin, jednak po zgubie wciąż ani śladu → 3; 5 → 2
Harry przyszedł na kurs gotowy, by udowodnić, że jest świetnym czarodziejem i jeszcze lepszym człowiekiem czynu. Mimo jego ogólnych ocen i osiągnięć, Harry wymachiwał różdżką z wyraźną chęcią i zapałem do walki o pracę. Jakkolwiek by to nie brzmiało, wyglądał na skupionego z poważną miną oraz kroplami potu spływającymi mu po czole, kapiącego z nosa na świeżo wypastowane, eleganckie buty. Wziął głęboki oddech i popełnił jeden szczegółowy błąd. Lekko zgiął kolana, drgnęła mu niepewnie ręka, a różdżka zadrżała mu jakby miała zaraz pęknąć. W myślach siedział w domu, u boku swej siostry Diany. Czego by nie powiedział, zaraz go poprawiała. Uśmiech Diany i myśl o niej pomogło mu jednak dotrzeć do końca tej długiej wędrówki, po czym stanął naprzeciwko egzaminujących, którzy byli zaskoczeni jego umiejętnościami i bez wahania odpowiedzieli mu, że może przystąpić do kolejnego zadania. Jeden z egzaminatorów uśmiechnął się ku młodemu Kanadyjczykowi, a Harry mógł na moment opuścić różdżkę.
ETAP II
Na stole leżał tajemniczy eliksir, który musiał wypić. Butelka wyglądała niewinnie, szklana, misternie wykonana. Otworzył ją i poczuł czekoladowy zapach, więc bez zbędnych pytań zabrał się za jej picie. W brzuchu niepokojąco mu zabulgotało, jakby miał zwymiotować, lecz chwilę później w ogóle nic nie czuł. Kilkakrotnie zamrugał oczami i zauważył, że jest na pustym, długim korytarzu. Co więcej, nie poszło mu zbyt najlepiej. Liczył na więcej, spodziewał się pewnego niebezpieczeństwa, które miało mu pomóc w zrozumieniu całego przedsięwzięcia. Harry beknął, a potem zamknął oczy. Z powrotem był w Riverside, nocy, w której spotkał wilkołaka. Bębnił w jego uszach jego ryk, ale parę minut później leżał na ziemi jak długi, spetryfikowany. Jednak zobaczył biały sufit i żyrandol. Wrócił z powrotem do sali egzaminacyjnej. Mimo sceptycyzmu, chłopak zaliczył. I znowu przytrafiło się powiedzieć mu - głupi ma zawsze szczęście. Uśmiechnął się niewymownie w stronę egzaminatorów i podziękował im za poświęcony czas. Wyszedł zadowolony, zamknąwszy za sobą drzwi.
ETAP I - kostka: 1, 6 ETAP II - kostka: 1, 2, 5 (rzucone kości: 2 - liczba parzysta)
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
Nigdy nie widziała się na stanowisku asystentki nauczyciela, a tym bardziej na stanowisku profesora. Na pewno wyśmiałaby innych, gdyby jej powiedzieli, że niedługo po skończeniu szkoły zawita do sali egzaminacyjnej, aby zdać kurs i pracować w Hogwarcie. Była nieśmiała, nie zawsze pewna siebie, a także często rozbita emocjonalnie. Teraz stała przed wami nie dziewczynka ani nie studentka, ale młoda, utalentowana kobieta. Pełna pasji, ambicji i dążąca do samorozwoju. Była przekonana, że stanowisko asystentki profesora od magii leczniczej przyniesie jej same korzyści. Rozległa wiedza na pewno przyda jej się, gdyby miała ochotę zacząć prace jako uzdrowicielka w św. Munga i to zamierzała uczynić w przyszłości; nie oczekiwała, żeby nauczanie w szkole jej się spodobało. Nie mogła być do końca tego pewna, że nie zmieni zdania. Jej rodzina nie sprzeciwiała się jej planom i pomysłom. Może dlatego, że wybierała dobrze. Rocheleau obawiała się, że ta sprawa może mieć drugie dno. Chyba chodziło im o kolejne zaręczyny. Poprzednie Angelque nie wspominała zbyt entuzjastycznie, gdyby mogła poprosiłaby jakiegoś amnezjatora o zmodyfikowanie pamięci. Jednak nie wszystko można było załatwić za pomocą zaklęć usuwających, czy zmieniających pamięć, jakie wtedy życie miałoby sens? Weszła do sali lekko podenerwowana, nie wiedziała, czego może się spodziewać. W końcu nauczyciel musiał mieć rozległą wiedzę dotyczącą nauki swojego przedmiotu. Angela wiedziała, że jeszcze musi się wiele nauczyć. Nie potrafiła sobie poradzić z zadaniem, jakie przygotowali dla niej egzaminatorzy. Musiała kolejny raz przysiąść nad książkami, aby nie pozwolić sobie, na zostanie zaskoczoną z tym, co przyjdzie jej się zmierzyć przy kolejnym podejściu. Tym razem zaklęty fantom chorujący na smoczą ospę, którego dostała przy drugim podejściu, w ogóle nie był wyzwaniem i Rocheleau zaliczyła pierwszą część kursu perfekcyjnie. Jak wszyscy wiedzą, praktyka wymagała wiedzy, za to testy psychologiczne skupiały się na radzeniu sobie w trudnych sytuacja. Tego etapu najbardziej obawiała się Angelique. Chyba jak każdy. Symulacja po wypiciu eliksiru była naprawdę realna. Bycie opiekunem domu puchonów; koszmarne uczucie. Okazało się, że uczeń zniknął bez śladu. Perfekci prowadzili poszukiwania, ale nic z tego. Zadanie wydawało się dość banalne, jednak dziewczynie nie udało się temu sprostać. Symulacja naprawdę ją wykończyła, nie wiedziała, że ta praca może być taka męcząca. Spodziewała się siedzenia w pokoju nauczycielskim i sączeniu cytrynowego raju, a nie spraw z rodem kryminalnych zagadek. Musiała podejść kolejny raz, z większym zaangażowaniem i przede wszystkim pewnością siebie. Chyba za bardzo ją wyprowadziła myśl, że mogłaby być opiekunem Hufflepuffu. Czuła jakąś niechęć do swojego domu. Wydawało się jej to bardzo absurdalne, a także niedojrzałe. Przy drugim podejściu postanowiła nie zawracać sobie sprawy takimi pierdołami, tylko skupić na zadaniu, jakie miała wykonać. Trochę opanowania, dyscypliny czy zaangażowania, pomogło panience Rocheleau zdać wybitnie ów kurs nauczycielski. Teraz czekało ją asystowanie, znowu wróci w Hogwarckie mury; dziwnie się z tym czuła. W co ona się wpakowała? Czy naprawdę tego chciała? Czego nie robi się dla praktyki i wiedzy, czy samorozwoju? Być może są jakieś granice, a może nie ma ich w ogóle...
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Czasem wystarczy jedno wydarzenie w życiu człowieka, by doprowadzić do zmiany drogi, którą obrał. Pogoń za marzeniami nigdy nie była w stylu panienki Whitemore, dziewczyna twardo stąpała po ziemi, nauczona doświadczeniem wiedziała, że marzenia rzadko, kiedy znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ona sama marzyć przestała, kiedy była jeszcze dzieckiem, mając naście lat doświadczyła zbyt wielu ran, by pokładać wiarę w słowa "marzenia się spełniają". Decyzję o przystąpieniu do kursu na nauczyciela podjęła pod wpływem impulsu, choć po jej myślach opcja ta błąkała się od dłuższego czasu. Nauka zawsze sprawiała jej wiele radości, bynajmniej nie każdego przedmiotu, jednak Starożytne Runy jawiły się dziewczynie niejako brama do przeszłości, którą pragnęła odkryć. Poszukiwania własnego ja doprowadziły do tego, że uparcie studiowała ona kreślone na pergaminie znaki doszukując się w nich odpowiedzi na pytania, które od lat krążyły w jej głowie. Stało się to niejako obsesją brunetki, jednakże nawet po ukończeniu studiów wciąż brakowało jej odwagi, by postawić krok w odpowiednim kierunku. Na szczęście lub też nie, wystarczyła jedna sytuacja, ciągnąca za sobą lawinę zdarzeń, w których brązowooka piękność została bez pracy oraz perspektywy na znalezienie nowej wśród mugoli, aby stanęła ona przed salą egzaminacyjną czekając na swoją kolej. Była kłębkiem nerwów, jej dalszy los zależał od jednego egzaminu, zaś świadomość tego skutecznie podnosiła i tak już wysoki poziom stresu. O tym, jak wygląda egzamin i z jakich etapów się składa słyszała już dawno, uważała się za osobę przygotowaną na wszystko, jednakże tym razem jej pewność siebie, która dla niezależnego obserwatora była aż nazbyt wyraźna zawiodła. Mając przed sobą pergamin z zapisanym pismem runicznym fragmentem w umyśle brunetki zapanowała całkowita pustka. Zupełnie jakby informacje zbierane przez tyle lat w głowie nagle wyparowały, a zalały ją destrukcyjne myśli. Pierwsze podejście dziewczyny do egzaminu okazało się kompletną klapą i gdyby nie obietnica złożona starszej pani oraz potrzeba zmiany w swoim życiu Laila już dawno by odpuściła.Tymczasem po raz drugi znalazła się przed tą samą salą, zaledwie tydzień później. Poświęciła wiele czasu i energii, aby przerobić cały materiał, do którego miała dostęp. Tym razem nie czuła się już tak pewnie, lecz nie zamierzała się wycofać. Ubrana w ołówkową spódnice oraz beżową, satynową bluzkę przekroczyła próg sali. Po raz kolejny położono przed nią fragment zapisany runicznym pismem, jednak tym razem nie musiała się nawet zastanawiać. Odpowiedź automatycznie pojawiła się w jej głowie, a egzaminator wydawał się być bardzo zadowolony z jej odpowiedzi, zapraszając do kolejnego etapu. Tego obawiała się najbardziej, nie była aż tak stabilna psychicznie, jak inni którzy podchodzili do egzaminów. Przeszłość pozostawiła blizny nie tylko na jej ciele, ale również psychice. Czuła jak pocą się jej dłonie, w których szklane naczynie wypełnione eliksirem ledwo co była w stanie utrzymać. Pospiesznie wypiła wszystko i od razu przeniosła się w zupełnie inne miejsce. Szła korytarzem, jej kroki odbijały się echem od kamiennych ścian, kiedy nagle do jej uszu dobiegł inny dźwięk. Pośród okrzyków usłyszeć mogła inkantacje rzucanych zaklęć, czym prędzej ruszyła biegiem w miejsce z którego owe dźwięki dochodziły, a jej oczom ukazał się zdumiewający widok. Grupa uczniów rzucał w siebie wzajemnie zaklęciami, całkowicie ignorując wszystko co działo się wokół. Mimowolnie chwyciła różdżkę wyciągając ją przed siebie - Halo! Co tu się wyprawia?! - ryknęła wręcz wyprowadzona z równowagi. Później wszystko potoczyło się szybko, ostatecznie dając brunetce pozytywny wynik egzaminu. Dając cel w życiu.
Papiery, pozwolenia i inne takie rzeczy nigdy nie były jej ulubionymi rzeczami do załatwiania. Wolała omijać ministerstwo szerokim łukiem, szczególnie odkąd zakończyła współpracę z nimi, jednakże kiedyś musiała znowu wstąpić w jego progi i dzisiaj ten dzień nadszedł. Skoro chciała zostać nauczycielką, to musiała zdać kursy. Nie uśmiechało jej się to szczególnie, ale co miała poradzić. Ubrała się w jakieś ładne wdzianko, nawet nałożyła obcasy, żeby jej przypadkiem do biura zaginionych dzieci po drodze nie zgarnęli i udała się do sali egzaminacyjnej. Oczywiście jak to w ministerstwie musiało być jakieś super opóźnienie i jej kolejka nastąpiła po kilku godzinach, kiedy ona już prawie zasypiała na ławeczce. Niezrażona, z wielkim uśmiechem podeszła do swojego egzaminatora, który nawet nie miał zamiaru odpowiedzieć na jej dzień dobry. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy okazało się, że będzie musiała jedynie zinterpretować przepowiednię. Co to dla niej - jasnowidzki? Przecież takie rzeczy miała na codzień. Chwyciła szklaną kulę, po czym wsłuchała się w słowa, których kompletnie nie zrozumiała. Jak można dać komuś przepowiednię, w której ktoś tak sepleni i mamrocze ledwo słyszalne zdania. Spojrzała na egzaminatora, zapytała czy to jakiś żart, ale ten jedynie powiedział, że albo interpretuje to co umie, albo ma wyjść. No i co miała zrobić? Coś tam nawymyslała z tych kilkunastu słówek, które zrozumiała, ale nie zaszła daleko. Niemiły pan wyrzucił ją z sali i kazał wrócić, kiedy dowie się czegokolwiek o wróżbiarstwie. Prychnęła pod nosem i udała się prosto do okienka zapłacić za kolejny termin, który wypadł niedługo po tym pierwszym. Za drugim podejściem postarała się niewiele mniej - też odstrzeliła się, ubrała obcasy i poczekała milion godzin w kolejce i weszła na salę. Tym razem trafiła na kogoś o wiele milszego, a nawet przepowiednia była w normalnym języku, który dało się zrozumieć. Oczywiście April jak to April musiała gdzieś odlecieć myślami i zacząć pleść coraz szybciej, coraz głupsze rzeczy. Kiedy po piętnastu minutach pani egzaminatorka ucięła jej słowotok z zapytaniem o co jej właściwie chodzi musiała przemyśleć cały swój tok wypowiedzi. Faktycznie, zeszła kompletnie z tematu i to o czym mówiła już dobrą chwilę czasu można było zaliczyć do bardzo mocnej nadinterpretacji. Uśmiechnęła się do starszej pani, która przed nią siedziała i poprawiła się, tłumacząc dlaczego można tę przepowiednię aż tak naciągnąć, wplątując w swoją wypowiedź jakieś fazy księżyca i prawdopodobieństwo, że jasnowidz który wypowiedział przepowiednię był numerologiczną szóstką, co skutecznie uśpiło podejrzenia egzaminatorki, która po zadaniu jeszcze kilku pytań podbiła jej papierek i pozwoliła pójść na drugi etap egzaminu. Tego April obawiała się najbardziej, nigdy nie musiała opiekować się większą grupą dzieciaków, nie była postawiona w takiej sytuacji, gdzie musiała szybko podejmować odpowiedzialne decyzje. Próbowała wywróżyć sobie co się stanie, jednak nie dała rady - jedyne co zdołała zobaczyć to to, że będzie musiała wypić eliksir. Kiedy przyszła na drugą część kursu nie była więc zaskoczona i po prostu przyjęla fiolkę i przełknęła niezbyt dobry płyn. Już po chwili szła sobie spokojnie korytarzem, kiedy zza zakrętu wyleciało zaklęcie, prawie w nią uderzając. Wyciągnęła własną różdżkę, po czym rzuciła zaklęcia, które miały za zadanie rozdzielić i rozbroić walczących. Weszła między nich i spokojnym głosem wytłumaczyła, dlaczego przemoc jest zła i jak powinni rozwiązać swój problem w inny sposób. Kazała im siebie nawzajem przeprosić, po czym dała im szlabany, które polegały na pomocy młodszym uczniom w zadaniach domowych, oddała im różdżki i poczekała, aż każdy odejdzie w swoją stronę. Kiedy się obudziła spod działania eliksiru, komisja była dość zdziwiona jej działaniami, ale skoro zadziałały to po prostu podbili jej papierek i życzyli powodzenia w szkole. Pewnie z prawdziwymi uczniami nie poszłoby tak łatwo, ale jeżeli uda jej się zbudować sympatię, to mało kto będzie się chciał przy niej bić. Taki miała przynajmniej zamysł na swoją karierę pedagoga, czy jej to wyjdzie - kto to wie.
kostki: Etap I: 5 - poprawa/ 2,1 Etap II: 2,6
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Przyszła teraz pora na kursy. Zostaną one skrócone, bo Shawnowi ewidentnie nie szło – poprawiał pięć razy. Za piątym razem ostatecznie przyszedł i zdał wszystko co miał. Pierwszy etap był dość prosty, choć początkowo był dla niego trochę niejasny, gdyż był lekko przestarzały – funkcjonował jeszcze za czasów, kiedy nauczano magię żywiołów i tego też tyczyło się jedno zadanie, a Reed nigdy nie miał okazji uczyć się takich wyznaczonych profesji. Po pierwsze, musiał pokazać, że potrafi czarować niewerbalnie. Dla Reeda było to banalne, potrafił przecież czarować nawet bez różdżki, prawda? No więc, ten etap zdał śpiewająco, następny był związany z żywiołami, co wybiło go trochę z rytmu i gdy egzaminatorzy od razu zauważyli zawahanie, podziękowali i poprosili, żeby przystąpił do egzaminu raz jeszcze. Wtedy też nie wyszło, ale to już przez nieuwagę Reeda. Trzeci raz był już tym właściwym. Gdy już wiedział co zrobić, zrobił to profesjonalnie i poprawnie. Pobawił się trochę wodą i wykreował z niej kształty feniksów, co było według egzaminatorów ciekawe. Shawn wzruszył ramionami, gdyż chciał po prostu przejść dalej. Z drugim etapem było dużo gorzej, gdyż się tyczył sfery psychologicznej, badał podejście do uczniów i takie tam. Dostał zadanie, podczas którego miał wcielić się w rolę opiekuna domu i miał w skrócie znaleźć dzieciaka. Początkowo sama „misja” go męczyła i przez to nie zdał za pierwszym razem, ale za drugim wziął się za siebie i zrobił wszystko dostatecznie dobrze, aby dostać dyplom ukończenia kursu, który dawał mu możliwość uczenia w szkole.
Kostki: I etap: 3>4(nieparzysta)>3>6 II etap: 6 i 2>1
Nigdy w życiu D'Angelo nie wyobraziłaby sobie, że mogłaby nie zdać egzaminu sprawdzającego jej umiejętnosć latania na miotle. Kolejno testowano ją z lotu, odbijania tłuczków, rzutu kaflem do pętli, łapania znicza i z obrony pętli. Pomyślała sobie – pestka. Potrafiła to zrobić z zamkniętymi oczami na Hogwarckim boisku. Brała tu udział w tylu meczach i treningach, że nie była w stanie zliczyć swojej obecności na błoniach w ciągu jednego miesiąca, a nie mówiąc już nic o czterech latach pełnienia funkcji kapitana. Zleconych jej zadań dokonała, w swoim mniemaniu, bez zarzutu. W końcu czerpała wiedzę z własnych ambicji, prywatnych lekcji, treningów towarzyskich, meczy, rozgrywanych tutaj i podczas międzyszkolnego Pucharu Szkół czy Międzynarodowych Rozgrywek Juniorów. Wyobraźcie sobie więc jej zdziwienie, kiedy zeskakując pewna siebie z miotły, dojrzała niesprzyjające spojrzenie egzaminatora, kręcącego głową na pokaz jej zdolności. — PAN CHYBA ŻARTUJE?! — zareagowała być może zbyt gwałtownie, ale hormony dalej szalały jej po niedawno przebytej ciąży, a choć wiedziała bardzo dobrze, że nie była w formie, w jakiej znajdowała się dwa lata temu, nawet z połamanymi oboma nogami, czy z jedną kończyną, przebywając smoczą ospę i grypę żołądkową jednocześnie, z jednym dzieckiem pod jednym ramieniem i Enzo uwieszonym u witek miotly (pilnującym, żeby nikomu nie stała się krzywda) nie było opcji, żeby nie mogła zdać tak prostych testów sprawnościowych! — Przecież to był idealny przelot! Obrony pętli uczyłam się od @Julia Heikkonen, a tłuczenia pałką od @Rasheed Sharker i samego @Percival M. Follett. Nie wspominając już, że każde z nas było w Narodowej Reprezentacji Quidditcha! Co ona mu zrobiła? Zazdrościł jej młodości i talentu? Podkradła miejsce w drużynie jego synowi? Zabiła mu pufka pigmejskiego?! A może właśnie syn popełnił samobójstwo, bo pokonała go podczas meczu Quidditcha? Aż zaczęła szukać w pamięci kogoś, kto mógłby spełniać te kryteria. Zaraz potem przypominając sobie wszystkie nagłówki gazet z działu sportowego, ale nie pamiętała żeby któraś z nich niosła ze sobą tak tragiczną historię. Wtedy sobie przypomniała... Och, tak. Zabrała mu ostatni model Nimbusa 2015 z przed nosa, trzy lata temu w Markowym Sklepie Quidditcha. — Piękna Heleno... Ty chyba robisz sobie ze mnie smocze jaja! Tymi słowami podsumowała swój pierwszy w życiu oblany egzamin z miotlarstwa, zanim obróciła się wściekła jak osa na pięcie, nie wiedząc nawet jak wytłumaczyć Enzo, ze oblała... z latania na miotle. Tego nawet nie dało się ubrać w słowa. Nie powiedziała mu. Postanowiła najpierw podejść do drugiego egzaminu, dopiero później, kiedy już go zda, przedstawiając mu przebieg pierwszego. Była jednak bliska załamania, kiedy następnego tygodnia pojawiła się na boisku Quidditcha, z oddali dostrzegając sylwetkę tego samego egzaminatora. Tak. To było dla niej za wiele. Zatrzymała się wryta na krawędzi boiska i... pierwszy raz w życiu się wycofała. Zupełnie nie potrafiła sobie poradzić ze swoim zadaniem. Miała wrażenie, że jeśli teraz się nie wycofa, za kilka dni w gazecie będą pisali o napadzie szału byłej Krukonki i zawodniczki Reprezentacji Quidditcha, która zamordowała egzaminatora. A musiała się liczyć z tym, że teraz miała na wychowaniu dziecko i męża. Kiedy trzeci raz trafiła na tego samego egzaminatora... zastanawiała się co zrobiła Merlinowi, że tak ją karał za życia. Nie mogła sobie jednak pozwolić na następną poprawę. Już teraz była o dwie poprawy do tyłu. Niosła w sobie nadzieję (nie wiedziała nawet, że niedługo poważnie będzie przy innej nadziei), że Enzo przygarnie z pracy kolejną, ciepłą premię za dobre sprawowanie. Bo Święta Morgana jej świadkiem, że jej samej daleko było do subordynacji. Zacisnęła wargi w bardzo wąską linię, nie odzywając się wcale, kiedy kolejny raz podchodziła do egzaminu. Ten sam, kurewsko nieprzyjemny, zawistny człowiek znów kręcił na nią nosem. Wymyślił, że popełniła jakiś błąd, ŁASKAWIE POZWALAJĄC GO JEJ POPRAWIĆ. Zaczęła się zastanawiać, czy w Azkabanie dają przepustki do domu, ze względu na świeżo założoną rodzinę? Kolejny raz wymyślił kolejny błąd. Tym razem to ona musiała przełknąć dumę i poprosić go o naprawienie wyimaginowanego błędu. Trzeci raz w ciągu jednego dnia wykonując cały szereg testów sprawnościowych, w końcu zdała. Sapiąc i zipiąc, mimo zmęczenia, bardziej ze zdenerwowania, opuściła boisko bez słowa. Tak sfrustrowana, że kiedy dwoje uczniów następnego dnia, podczas kursu nauczyciela przyszło ją poinformować, że zniknął jeden uczeń w Zakazanym Lesie, spiorunowała ich spojrzeniem tak chłodnym i nienawistnym, że zaraz w try miga, we trójkę, znaleźli się w ciemnym lesie, a poganiani przez złowieszcze warknięcia D'Angelo, znaleźli go w ciągu piętnastu minut. — Jakie z was tępe gumochłony, tak się zgubić w lesie! Za moich czasów, kiedy nie słuchaliśmy nauczycieli, przynajmniej znaliśmy drogę powrotną do Wieży, zeby się nie dowiedzieli!
Niespecjalnie obawiała się tego kursu. Przyszła tutaj z nastawieniem, że zda egzamin bez większych problemów. W końcu czuła się dość pewnie w swojej dziedzinie i nie widziała powodu, dla którego miałaby mieć z tym problem. Zresztą, zadanie wydało jej się z pozoru proste. Miała namalować coś związanego z ucieczką. Starała się na papierze jak najlepiej oddać teleportację, bawiąc się barwami i w jej ocenie, tworząc coś względnie ciekawego. Egzaminator jednak nie podzielał jej opinii i spojrzał na wykonane, ożywione dzieło bardzo sceptycznie. Zaczęła tłumaczyć mu swoją koncepcję, opowiadając co mniej więcej z czego wynika i dlaczego użyła takich, a nie innych kolorów. W końcu kiwnął głową i puścił ją na następny etap, ale nie podobało jej się, z jaką łaską to zrobił. Miała nadzieje, że teraz pójdzie jej trochę lepiej. W testy psychologiczne również nie wątpiła. Miałaby nie poradzić sobie z grupką uczniów? Kiedy po opróżnieniu fiolki okazało się, że znajduje się na korytarzu, a niemal pod jej nosem grupka dzieciaków celuje w siebie zaklęciami, natychmiast wytrąciła zaklęciem różdżkę jednemu z nich, jednocześnie skupiając na sobie uwagę reszty. Udało jej się zapanować nad grupką i odesłała ich do swoich pokoi po wlepieniu porządnego szlabanu. Na szczęście nikt nie miał wątpliwości, że zadanie ukończyła prawidłowo. Z podpisem egzaminatora opuściła salę. Tę część miała już za sobą.
Po przebyciu dość trudnego kursu nauczycielskiego przyszedł czas na zaliczenia - absolutnie nie obawiałem się egzaminy dotyczące wiedzy, bo wiedziałem, że prezentuję naprawdę dobry poziom i że pracowałem na to wiele lat. Zdecydowanie bardziej niepokoił mnie egzamin psychologiczny - wiedziałem, że w tej materii egzaminatorzy są wyjątkowo wymagający i mimo iz znałem kilku nauczycieli psycholi to zdecydowanie obawiałem się, że mogę nie podołać. Część wiedzowa zgodnie z moimi oczekiwaniami okazała się całkiem łatwa. Otrzymałem kilka, a może kilkanaście map nieba, które zostały sporządzone w różnych miejscach na ziemi. Na podstawie gwiazdozbiorów bez problemu określiłem dokładną dokładną lokalizację tych miejsc - nie pomyliłem się w żadnym z przykładów, wykonując wybitnie dokładnie obliczenia, które przyniosły mi naprawdę wiele pochwał ze strony egzaminatorów. Zdecydowanie gorzej było w przypadku egzaminu psychologicznego - trafiłem na symulację, w której to Wielkiej Sali wpadał troll, a ja musiałem zapanować na sytuacją. Dwa razy poszło mi nieźle, ale nie na tyle dobrze żebym zdał, co poskutkowało darmową poprawką. Niestety miałem również jedną wyjątkowo nieudaną próbę, która skończyła się wybudzeniem z symulacji z krzykiem, przez co musiałem uregulować opłatę za poprawkę. Do ostatniego egzaminu podszedłem na spokojnie, z duzym przygotowaniem - tym razem zachowałem spokój i bezbłędnie zabezpieczyłem grono uczniów, a następnie pokonałem trolla. W końcu otrzymałem upragnioną licencję nauczycielską.
Kostki: I etap: 5, 3, 6 II etap: symulacja - 3, powodzenie – 1
Ostatnie dni były dość nostalgiczne, Można wręcz rzec, że nawet tragiczne, Choć nie do końca była tego warta, Psychika jego teraz dość rozdarta, Nie pozwalała mu porządnie się skupić, Jednak zdołał już kurs wykupić. Przyszedł więc struty do Sali, Wszyscy najwyraźniej już na niego czekali, Bowiem kiedy tylko podszedł do egzaminatora, Rzekł do niego ‘pana kolej, już pora!”. Stwierdził, że zaczęła boleć go głowa, Bynajmniej nie dlatego, że się denerwował, Jednakże spanie tylko dwie godziny, Sprawiło, że na twarzy był dziwnie siny, Różdżka w dłoni mu makabrycznie drżała, Działała jakby go w ogóle nie znała, Stąd też nie poszedł mu kurs w ogóle, Przypadkiem spalił facetowi koszulę, Patronus zdawał się być niemrawy, w niewerbalnych zdawał się nie mieć wprawy, Nie próbował nawet dyskutować, Bo przecież chciał jeszcze raz spróbować, Jednakże i tym razem się nie udało, Bo w jego depresji mu się zaspało, Otworzył oczy patrząc na sufit, I myśląc „Merlinie jaki jestem głupi!”. Jak to mówią do trzech razy sztuka, Przydała się mu dodatkowa nauka, Stanął tym razem przygotowany, Trzymając pewnie patyk drewniany, Raz za razem zaklęcia rzucał niewerbalnie, Brzmiało to wręcz w jego ruchach banalnie, Chwilę później ku jego uciesze, Ogier pogalopował bez zbędnych zawieszeń, Dwa okrążenia wokół Sali wykonał, W końcu sylwetka stanęła nieruchoma, Czas był teraz na zaklęcia żywiołów, Wykonał je bez żadnych oporów, Zdawał się bawić jak małe dziecko, Bawiąc się ogniem prawie zbójecko. Kiedy nadszedł czas tej części kursu, W zasadzie nie czuł swojego pulsu, Tym razem się jednak udało Co więcej – wszyscy wyszli z tego cało.
Nastąpiła chwila, na którą czekał bardziej, Miał nadzieję nie zaufać bombardzie, Trafiła mu się jednak rzecz stosunkowo prosta Można powiedzieć, że wręcz nawet żałosna Wszyscy w Wielkiej Sali wpadli w panikę, Bo wejście trolla zniszczyło im psychikę, Zareagował najszybciej jak potrafił, Miał nadzieję, że prawidłowo trafi, Wyciągnął różdżkę w stronę potwora, Odcinając go w dalszych sektorach, W grę weszła prędka neutralizacja, Bo na wszystkich czekała przecież kolacja, Bestia na podłogę powoli opadła, Różdżka Voralberga zdaje się, że go kładła, Wszystko się nagle uspokoiło, I to co najlepsze już się skończyło. Mrugnął kilka razy, zaskoczony, Rozejrzał się nieco zdziwiony, Okazało się, że to już koniec kursu, I nie miał zamiaru z tym podejmować dyskursu!*
*wiersz za pozwoleniem Doriena
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Przez długi czas przygotowywała się oraz zastanawiała, czy w ogóle warto robić ten kurs. W prawdzie pragnęła nauczać innych, ale nie była pewna, czy Hogwart jest do tego odpowiednim wyborem. Nie znała w stu procentach tego kraju, a te kilka lat, które w nim spędziła, nie była pewna, czy może uznać za wystarczające. Świadomość tego, że z pewnością młodzież też jest tutaj inna niż w jej rodzimych stronach, nie poprawiała wszystkiego. W końcu jednak, po chłodnej kalkulacji, doszła do wniosku, że jest to najlepsze możliwe rozwiązanie. Czy to nie było jednym z jej życiowych celów? Dlaczego miałaby w tym momencie się wycofać? Pojawiła się na egzaminie. Egzaminatorzy już na nią czekali. Skrupulatnie opowiedzieli jej o zadaniu, którego powinna się podjąć. Transmutacja szpilki wydawała się czymś łatwym. Ostatecznie miała ona stać się kotem. Zrozumiała zadanie i przystąpiła do działania. Poprawiła mocniej chwyt różdżki i zaczęło się przedstawienie. Najpierw krzesło. Później kufel piwa miodowego zamieniła w mysz. I tu stał się mały problem. Bo mysz miała charakterystyczną piankę na grzbiecie. Zestresowana dziewczyna spojrzała po egzaminatorach. Widziała w ich oczach, że może jeszcze wybrnąć z tej sytuacji. Krótko machnęła różdżką, by po chwili mysz wyglądała tak, jak wyglądać powinna. Cała reszta poszła jej już bez najmniejszego zarzutu. Ostatecznie transmutowany kot cicho miauczał spacerując po blacie. Wiedziała, że tę część egzaminu miała już za sobą. Pozostawał egzamin psychologiczny. Miała wypić eliksir, który działał halucynogennie. Po jego spożyciu przed oczami pojawił się korytarz. Spokojnie ruszyła przezeń, aby dotrzeć do miejsca, gdzie właśnie pojedynkowała się grupa uczniów. Kompletnie nie zwracali uwagi na to, co działo się wokół nich. Nie dłużej niż kilka sekund zastanawiała się nad działaniem, które powinna podjąć. Postanowiła użyć najpewniejszej mocy, którą posiadała. Bezgłośnie rzuciła protego pomiędzy pojedynkujących się dzieciaków, z zadowoleniem obserwując, jak jej tarcza rozdziela wszystkich. Iluzja została zakończona. Wróciła do swojego ciała przebywającego w sali egzaminacyjnej. Było po wszystkim. Komisja patrzyła na nią z zadowoleniem malującym się na twarzach. Chwilę później wypisali jej imię i nazwisko na dyplomie ukończenia kursu. Było po wszystkim a dziewczynę przepełniała radość.
Kurs Prawnik Spraw Czarodziejskich │rok 1998│wrzesień│zaraz po ukończeniu szkoły i wakacjach│
Ciepła jesień nadal trwała, liście ciągle zielone lawirują między gałęziami drzew. Spadają, ale nie chcą przyjmować innych barw, może lekko żółkną przy końcówkach; nie widać tego, nikt nie chce tego dostrzec. Wszyscy nadal cieszą się promieniami słońca. Zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i chowa je do kieszeni czarnej marynarki, którą wybrał razem z matką właśnie na tę okazję. Dzisiaj ma przystąpić do kursu na Prawnika Spraw Czarodziejskich, aby w przyszłości móc wykonywać zawód adwokata w Ministerstwie Magii. Jeszcze nie widzi, że nie jest to łatwa praca ze względu ciągłych presji podnoszenia swoich kwalifikacji i wzbogacenia wiedzy o informacje, które nie łatwo można zdobyć; najnowsze plotki kryminalne czy też to coś, co pomogłoby klientowi. Dostrzega trudy, mógł słyszeć, widzieć, ale jeszcze nie doświadczył, co ma nastąpić w najbliższych dwudziestu latach jego życia. Kurs trwa pół roku — to ciężka harówka. Rozmaite wykłady, które nie jednego przyprawiają o sen. Praktyczne obserwowanie przebiegu spraw sądowych, które dotyczą codziennych spraw czarodziejskich; nie tak to widzą młodzi asystenci prawników. Szczególnie studiowanie bibliografii, która pomaga uratować niejednego oskarżonego. Przebrnięcie przez stosy papierków, dokumentacji, spisywanie protokołów — tylko dla wytrwałych i uzdolnionych. Armando nie brakuje cierpliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o jego przyszłość, a także umiejętności nabyte, jak i te wrodzone. Wyniki i zaangażowanie. Sześć miesięcy z początku wydaje się to długim okresem, ale pół roku mija błyskawicznie. Nie ma czasu na chwile wytchnienia. Imprezy nie wchodzą w grę. Dużo czyta, jeszcze więcej wie. Doskonale łączy to, czego się nauczył z tym, co dopiero przyswaja. Drugi, a jednocześnie ostatni etap ma pokazać, czy nadaje się do tej pracy. Wcielenie się w adwokata, wylosowanie problemu i w końcu ujawnienie swoich umiejętności — to, to na co czekał. Zestaw zadań obejmuje przesłuchanie świadka, zapoznanie się z oskarżeniem i szybkie zastosowanie taktyki obronnej. Kartkę, którą otrzymuje Armando to krótki opis wersji zdarzeń klienta, której musi całkowicie zaufać. Sprawa wylosowana przez niego dotyczy pięćdziesięcioletniego mężczyzny, którego czystość krwi wynosi dwadzieścia pięć procent; rozwodzi się on z czystokrwistą żoną, pragnącej zachować cały majątek. Nie jest to łatwa sprawa. Kobieta przedstawia się w roli ofiary, porzuconej, szanowanej czarodziejki, będącej zmuszonej do zajęcia się samej swoim dziesięcioletnim synem. Prośby mężczyzny, dotyczące przejęcia opieki nad dzieckiem, nic tu nie znaczą, ponieważ kobieta opowiada o licznych zdradach męża i gdyby tylko tego było mało, klient użył magii w towarzystwie mugoli dwukrotnie, co świadczy o jego nieodpowiedzialności; tak uważa jego żona. Niestety nie są to bzdury wyssane z palca. Zdarzenia te zostały zaksięgowane przez Ministerstwo Magii. Zadaniem Armado jest uchronienie mężczyzny przed bankructwem oraz uzyskanie dla niego, chociażby odroczenia sprawy w związku z prawami rodzicielskimi. Jak każdy młody, zdający kurs czarodziej, chłopak ma wątpliwości; może towarzyszy mu lekki stres podsycony podekscytowaniem. Wornighton świetnie maskuje swoje emocje i przygotowuje sobie wszystkie niezbędne dokumenty, koncentruje się na osiągnięciu tego, co właśnie ma zamiar uczynić. Uda mu się rozegrać tę rozprawę na korzyść swojego klienta. Ma wszystko, czego potrzebuje, a także doskonale pamięta, jak niedawno siedział na tych trybunach, przyglądając się podobnej sprawie. Z jego ust wydobywają się słowa, a on skupia na sobie wszystkie spojrzenia komisji. Zegar wybija koniec czasu, w tej samej chwili on kończy przemawiać. Egzamin zdany.
Etap I:kuferek, mam 50 pkt z Historii Magii i Starożytnych Run, od razu uznaje kostkę 4 (tą najlepszą). Etap II:1, 3
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Kurs na nauczyciela odbywał w wakacje. Nie od razu wiedział, że będzie chciał pójść w tym kierunku. Po zwolnieniu się ze stanowiska prawnika Wizengamotu, długo wahał się na jaki samorozwój postawić. Praca z uczniami w Hogwarcie nie była szczytem jego ambicji. Tak naprawdę nigdy nie mieściła się w żadnej jego liście celów do osiągnięcia. Niemniej, sytuacja nie pozostawiała mu wiele wyboru. Poza prawem magicznym, na którym skoncentrował całe swoje życie, nie znał wiele więcej zagadnień. Trochę zaklęć, jak przystało na blisko czystokrwistego czarodzieja i niewiele więcej. Najszersza wiedza to ta, jaką posiadał z historii magii i precedensów oraz dekretów Ministerstwa Magii. Przed pierwszą rozmową z egzaminatorem, musiał jednak przypomniec sobie karty historii. Odświeżyć sobie trochę swoją wiedzę. Poszerzyć je nie tylko o rozprawy magiczne, wokół których obracała się cała geneza świata magicznego - konfliktów i sporów, ale również wydarzenia historyczne, jakie nie miały wpływu na prawo magiczne. Tych było niewiele, ale jednak istniały. Właśnie wokół takiej tematyki oscylowało pytanie osoby sprawdzającej jego wiedzę podczas egzaminu. Mężczyzna wypytywał o każdy szczegół Pierwszej Wojny Czarodziejów. Każdą postać, jaką znała historia. Opowiedzenie się po stronie konfliktu okazało się dużo łatwiejszym zadaniem niż pierwsza część dyskusji, a jednak czarodziej, który weryfikował jego odpowiedź, całość ocenił na zadowalającą. Shercliffe z łatwością mógł przejść do oceny psychologicznej. Wysłano go na próbne symulacje nauki w Hogwarcie, gdzie podczas kolacji w Wielkiej Sali nagle do sali wkroczył troll. Rozwścieczony i gotowy do zabicia uczniów. O ile Caine mógł przeprowadzić ewakuację, o tyle z samym trollem nie poradził sobie wcale. Wybudził się z trudnością, zmęczony i zażenowany tak ciężkim zadaniem, uznając, że niecodziennie do szkoły wbija troll i nie tylko jeden nauczyciel powinien sobie z nim poradzić, co więcej, nie powinno być to zadaniem profesora historii magii. Uczony doświadczeniem, za drugim razem podczas tej samej symulacji udało mu się zareagować nieco wprawniej. Choć jego decyzje nie składały się idealnie z kompendium nauczyciela magicznego, egzaminatorzy postanowili przydzielić mu certyfikat ukończenia kursu.
I etap:2*, 6 (zdane) II etap:3, 3 (niezdane) → poprawa: 4, 5 → 6 (zdane)
| zt
*kość zignorowana, wyrzucona przez pomyłkę na "Zadania" nauczyciela, które nie mają kości
Ostatnio zmieniony przez Caine Shercliffe dnia Pią Lis 15 2019, 16:22, w całości zmieniany 1 raz
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Do pracy jako magiczny prawnik przygotował się już w szkole. Podczas nauki wiedział, że będzie wiązał swoją przyszłość z praca w Wizengamocie. Jego wiedza znacząco wykraczała poza zakres znajomości dziedziny, jaki cechował część kursantów, którzy dopiero po ukończeniu szkoły i otrzymaniu wyników z SUM’ów, a później końcowych egzaminow na studiach, zdecydowali się na pracę jako pracownik Ministerstwa Magii w Depertamencie Przestrzegania Prawa Magicznego. Nie każdy znał wszystkie formuły, precedensy, dekrety i zarządzenia Ministerstwa Magii tak samo dobrze, jak Caine. Podczas kursu, okazało się, że w temacie jaki sprawdzał test końcowy po pół roku doszkalania się w Ministerstwie Magii, nie ma równych Shercliffe’owi. Poruszał sie w tej dziedzinie bez zawahania, z łatwością, jakby posiadajac przygotowaną odpowiedź na każde zadane mu pytanie. Większym wyzwaniem stanowiło kolejne zadanie postawione przed młodym Caine. Miał się wcielić w doświadczonego adwokata, podejmując się każdego kroku, jaki certyfikowany prawnik powinien wykonać aby wygrać rozprawę. W pierwszej kolejności należało zapoznać się z materiałami oskarżenia i obrać taktykę obrony. Następnie przygotować własnych świadków i przesłuchać świadków strony przeciwnej. Rozmowa z klientem miała pomóc mu w zweryfikowaniu obranej strategii działania. Jego klientem okazał się mężczyzna w sędziwym wieku. Sprawa zakrawała o prawo rodzinne. Wydawała się zmorą dla młodego ojca, aczkolwiek podołał jej. Żona, rozwodząca się z klientem, oskarżająca go o nieodpowiedzialność, próbująca przejąć majątek męża musiała obejść się smakiem. Gdyby była to sprawa realna, a nie symulacja, jaką kończysz aprobatą egzaminatorów, a w efekcie zdanym egzaminem.
Etap I: 55 pkt z Historii Magii → rozpatruję wynik kości 4 Etap II:1, 3 (zdane)
Kurs nauczycielski wydawał się być zachcianką w oczach wszystkich bliskich w otoczeniu Eve i sądząc po jej pierwszych podejściach do spotkań oraz powierzanych jej zadań, cóż, nie można było oprzeć się wrażeniu, że podjęła się go z nudów. Gdy usłyszała, że miała zajmować się szczuroszczetem, żeby udowodnić swoją wiedzę z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami, a także pokazać się przed komisją w dobrym świetle, parsknęła śmiechem. Robiła tyle niebezpieczniejszych rzeczy w życiu, że piastowanie pieczy nad gołym szczurzym stworzeniem. Za szybko jednak spuściła gardę i już pierwszy tydzień ze szczuroszczetem skończył się dla niej dość... tragicznie. Nieostrożność swoją przypłaciła głębokim ugryzieniem stwora, a następnie całym wieczorem w Mungu. Podjęła się tego zadania z większą ostrożnością przy drugim podejściu i tym razem udało jej się zadowolić nie tylko egzaminatorów, ale i szczuroszczeta, który w żadnym wypadku nie chciał się z nią rozstawać. Po kolejnych paru spotkaniach nadszedł czas na egzamin teoretyczny. Eve z dozą nieufności wypiła eliksir, który przeniósł ją w pewnego rodzaju symulację. Mrugnęła kilka razy i znalazła się w Wielkiej Sali, co w pierwszej chwili sprawiło, iż uśmiechnęła się i niemalże wzruszyła. Tak wiele lat minęło od opuszczenia przez nią murów zamku... Nie miała jednak za zadanie cieszyć się wspomnieniami, a zaradzić kryzysowej sytuacji, którą okazało się być wtargnięcie rozwścieczonego trolla. Eve zerwała się z miejsca i zaczęła ciskać w stwora zaklęciami, które może niekoniecznie nadawały się do rzucania w szkole, ale okazały się skuteczne, by opanować kryzys. Komisja była nieco sceptyczna, lecz po krótkim wyjaśnieniu, że użyła praktyk stosowanych przy poskramianiu smoków, jakoś przekonała egzaminatorów, by zaliczyli ów etap pozytywnie. Ostatecznie skończyła z dyplomem uprawniającym ją do nauczania!
Przyjście na kurs dzień po imprezie było nie dość, że głupie to jeszcze niebezpieczne. Usłyszawszy temat zadania zabrała się oczywiście za malowanie, jednakże jej interpretacja pozostawiała wiele do życzenia, a efekt końcowy mógł wprawiać we wszystko tyko nie zachwyt. Stała z podkrążonymi oczami koło swojej pracy, wyglądającej jak surrealistyczna wizja chorego snu psychopaty, a widząc minę egzaminatora zdołała się jedynie słabo uśmiechnąć w przepraszający sposób. Dał jej przecież nawet szansę się wybronić, było jej jednak aż tak słabo, że przy każdej próbie wyartykułowania zdania dłuższego niż trzy słowa zbierało ją na wymioty - nie ma co się dziwić, pierwsze podejście położyła po całości. Mimo to pozwolono jej powtórzyć egzamin następnego dnia i tam już stawiwszy się świeża, wypoczęta i w pełni gotowości otrzymała zupełnie odmienny temat obrazu i spędziła nad nim kupę czasu dopracowując każdy szczegół tak, by było idealnie. Już w trakcie tworzenia egzaminatorzy zerkali na jej pracę z zainteresowaniem, a gdy ożywiła abstrakcyjny taniec motyli obserwowanie tego dzieła sprawiało czystą przyjemność. Z uśmiechem przyjęła promocję do następnego etapu zajęć, który miał okazać się czystym szaleństwem w trzech aktach...
Usiadła w jednym z wyznaczonych foteli i napiła się eliksiru, dostając informację, że znajdzie się ona w imaginacji sytuacji mającej sprawdzić jak sobie poradzi w konkretnych sytuacjach jakie mogą natrafić się w życiu codziennym przeciętnego pedagoga. Z zadowoleniem zaobserwowała, że wylądowała w symulacji kolacji więc zasiadła przy nauczycielskim stole, kiedy nagle ni z tego ni z owego do sali wpadł rozszalały troll górski. Mona zaczęła się histerycznie śmiać, było to tak kuriozalne, przez co potwór zdążył zdemolować pół sali i rozdeptać tuzin uczniów nim wyciągnęła różdżkę by go ogłuszyć. Finalnie, efektem tej sytuacji musiała ponowić podejście do egzaminu. Była tym razem przygotowana, wyskoczyła przez stół niby ta gazela i rzuciła naprzeciw trollowi najokrutniejsze i najgroźniejsze ze znanych jej zaklęć, które uczyniły z niego praktycznie mielone mięso a kotlety, obryzgując wszystkich obecnych uczniów wnętrznościami i krwią. Za entuzjazm i pomysłowość dostała plusa, jednak musiała ponowić podejście i trochę przystopować z ekspresyjnością wydarzeń. Dopiero za trzecim razem ujarzmiła dzikie zwierze i zostało ono wyprowadzone z wielkiej sali, czego wynikiem był brak traumy i ofiar wśród uczniów, a finalnie egzamin zaliczony!
(-80 -5)
Scully Morton
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 189
C. szczególne : Blizny po poparzeniach na prawej dłoni. Prawe ucho ozdobione małym, czarnym kolczykiem.
Ostatnim razem, gdy podchodził do egzaminu z innego kursu, zdobył dość zdumiewającą liczbę podejść do niego. Tym razem planował nie pobijać swoich osobistych rekordów i najlepiej zdać wszystko za pierwszym razem. Pierwszym zadaniem, które otrzymał od komisji, było uwarzenie Wywaru Żywej Śmierci. Proste! Zajmował się tym już za czasów szkolnych, a w późniejszych czasach i na swoim zapleczu w mieszkaniu. Pozytywne strony mieszkania samemu i posiadania dwóch pokoi – jeden mógł przeznaczyć na niewielki gabinet doświadczalny. Ale nie o tym w tej chwili. W trakcie przygotowywania wywaru do jego głowy zaczęły napływać wspomnienia z lat szkolnych, o wspaniałości zamku, do którego za niedługo planował się dostać. Niestety spowodowało to, że w którymś momencie pracy popełnił drobny błąd i ostateczny kolor wywaru nie przypominał tego, który powinien pojawić się w poprawnie przygotowanym eliksirze. Na szczęście krótkie wyjaśnienie komisji, co zrobił źle i co spowodowało taki efekt, pozwoliło mu na zaliczenie tej części i przepuszczenie do kolejnego etapu.
Etap II (6, 4 -> 1 -> 1, 3 -> 6, 1)
I znowu szczęście nie dopisało Scully’emu, gdy podchodził do ostatniego etapu egzaminów. Tym razem udało mu się zaliczyć już w trzecim podejściu, aczkolwiek nie rozumiał, jak mógł pozwolić sobie na tak karygodne błędy w trakcie tej części. W symulacji pojawili się uczniowie domu, którego piastował stanowisko opiekuna i poinformowali go o zaginięciu ich kolegi. Z pierwszej symulacji zapamiętał, że poinformowanie innych nauczycieli o tragedii i w następnej chwili wbiegnięcie samemu do Zakazanego Lasu nie było najmądrzejszym pomysłem. Szczególnie, gdy grasowały tam niebezpieczne stworzenia, o których istnieniu nie miało się najmniejszego pojęcia. Choć gdyby słuchał uważniej na zajęciach z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, to może przynajmniej znałby ich nazwy. Podczas drugiego podejścia nie zachował się jak na członka grona pedagogicznego przystało i włączył się w magiczne pojedynki z uczniami, próbując ich uspokoić. Komisja zdecydowanie nie pochwalała takich zachowań. Dopiero w ostatniej próbie, gdy otrzymał powtórkę z pierwszego zadania, poradził sobie ze wszystkim bezbłędnie. Poinformował pozostałych nauczycieli o zaistniałem sytuacji, ale zanim udał się poza zamek na poszukiwania dzieciaka, wypytał wszystkich uczniów z jego domu o jakieś poszlaki. Takim oto tropem śpiący kolega odnalazł się w kuchni, którym opiekowały się szkolne skrzaty. Komisja doceniła ten tok myślenia i zaliczyła egzamin młodego mężczyzny z wyróżnieniem.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Co wyprawiał? Sam nie był do końca pewien czy wie. Działał bez żadnego konkretnego planu, zupełnie nie tak, jak leżało to w jego zwyczaju. Potrzebował wyciągnąć kilka dokumentów by domknąć w końcu sprawę swojego zwolnienia, więc pojawił się w Ministerstwie Magii, a przy tym postanowił odwiedzić swojego ojca i wręczyć mu spóźniony świąteczny upominek, gdyż dopiero teraz był w stanie się z nim spotkać. Nim jednak doszedł gdziekolwiek, w oczy rzuciła mu się lista kursów organizowanych przez ową instytucję. Przejrzał ją, ot tak, od niechcenia, może zastanawiając się, czy nie znalazłby pośród nich czegoś dla siebie, a kiedy odnalazł na niej kurs dla przyszłych nauczycieli, coś zakłuło go nieprzyjemnie w żołądku. Chciał odwrócić wzrok, ale nie umiał tego zrobić jeszcze przez dłuższy moment, a potem odwrócił się i zapomniawszy o czekających na załatwienie sprawach, wrócił do domu. Około tygodnia później, pojawił się tu znowu, w zgoła odmiennej sprawie. A kiedy wszedł do windy, zjechał na sam dół.
Etap I:4, 6 Pierwsze postawione przed nim zadanie miało sprawdzić jego wiedzę. Nic dziwnego, skoro miał ją przekazywać dalej, prawda? Wcześniej czytał o tym jak wygląda ten kurs i był na to przygotowany, choć eliksir, który miał dla nich przygotować pozostawał tajemnicą do samego końca. Nie bez powodu poświęcił tydzień na przygotowania, kiedy to w zaciszu własnego domu warzył eliksiry jak szalony – tak jakby w tych kilka dni potrzebował nadrobić deficyt nawarstwiony przez kilka lat. Jego wiedza była nieco zakurzona, ale wciąż znajdowała się w jego głowie, potrzebował więc po prostu nieco ją odświeżyć. Wywar żywej śmierci stanowił pewne wyzwanie, choć nie zastanawiał się nad tym w chwili kiedy przystąpił do pracy nad nim. Byłby głupcem gdyby się teraz wycofał. Kilka długich chwil i całą masę starań później, stał nad nieidealną miksturą, która mogła wystarczyć, jeśli egzaminator nie postanowi być złośliwy. Pokazał mężczyźnie eliksir, a kiedy zobaczył, że ten nie jest zachwycony, poparł efekt swojej pracy odpowiednio dobraną argumentacją. Potrafił być przekonujący, kiedy chciał.
Etap II:6, 3|2, 2|5, 2|3, 5 → 4 Drugie zadanie stanowiło dla niego większe wyzwanie z jednego względu – stawiało go w sytuacji, w której nigdy dotąd się nie znajdował. Warzenie eliksirów było dla niego codziennością – przynajmniej kilka lat temu, zanim porzucił to na tak długi czas... ale opieka nad uczniami? To oczywiste, że wymagano od niego umiejętności pedagogicznych, ale nie był pewien, czy jest na to gotowy. Skrzywił się, gdy wręczono mu fiolkę z eliksirem i nieufnie powąchał jej zawartość, wkładając sporo silnej woli w to, by nie odmówić jej zażycia. Przełknął ją prędko i nim zdążył się zorientować, znalazł się w zupełnie innym świecie. Był w swoim gabinecie, a do drzwi zapukali prefekci, przekazując mu złą wiadomość. Postanowił zająć się tym własnoręcznie, by nie wszczynać niepotrzebnego alarmu, ruszył więc do zakazanego lasu i szukał ucznia przez długi, długi czas. Tak długi, że w końcu zupełnie opadł z sił... a chłopca nie znalazł tak czy inaczej. Przypadkiem wybudził się z symulacji, a kiedy usłyszał, że nie zdał, pokiwał tylko głową, wcale nie protestując. Przyszedł tu następnego dnia i cała sytuacja się powtórzyła – prefekci przyszli do jego gabinetu, on poszedł go szukać, nie znalazł go, oblał. Przy trzecim podejściu znalazł się na korytarzu, kiedy nagle dwójka uczniów zaczęła się pojedynkować. Nie chcąc wyciągać swojej różdżki (miał do tego pewien uraz po tym chłopaku, którego uszkodził ostatnio u Emily), próbował załagodzić spór samymi słowami, ale sytuacja zupełnie wymknęła mu się spod kontroli. Był zrezygnowany i właściwie gotów się poddać. Nie wiedział czy gdyby przystąpił do tego egzaminu tuż po szkole, poszłoby mu lepiej, czy może nigdy tak naprawdę się do tego nie nadawał, ale chyba bał się poznać odpowiedź. Postanowił dać sobie jeszcze jedną szansę – tę ostatnią, po której nie będzie się więcej ośmieszać. Zapukał do dobrze mu znanych drzwi i po raz czwarty przystąpił do testu psychologicznego. Niechętnie (pomimo tylu prób!) wypił eliksir i znalazł się w Wielkiej Sali. Jadł spokojnie kolację, kiedy nagle z hukiem otworzyły się drzwi, a do środka wpadł ogromny troll. Tym razem nie zawahał się przed użyciem różdżki, natychmiast rzucił kilka zaklęć, które miały unieruchomić stwora. Potrzebował pomocy innych nauczycieli, aby zupełnie go unieszkodliwić, ale skutek był całkiem dobry. Kiedy symulacja dobiegła końca, oznajmiono mu, że zdał, choć odniósł wrażenie, że jeden z egzaminatorów dał mu spore fory. Chyba powinien być mu wdzięczny...
| z/t
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Ktoś musiał zająć się babcią i ten sam ktoś musiał zarabiać. Oszczędności, choć znacznie pomogły, nie wystarczyły na długo. Nic więc dziwnego, że dość szybko zaczął rozglądać się za pracą, a gdy usłyszał, że w Hogwarcie szukają nowego nauczyciela Quidditcha, nie wahał się. Upewniwszy się, jakie są wymagania względem upatrzonej posady, postanowił przystąpić do kursu. Etap pierwszy nie przerażał go. W końcu czym różniła się gra w trakcie meczu, przed tysiącem widzów, od lotu pod okiem egzaminatora? Zadania były dość proste, wykonywał je z lekkim uśmiechem w kącikach ust. Odbijanie tłuczków zawsze dodawało adrenaliny, teraz starał się tym zbytnio nie ekscytować, żeby nie zniechęcić do siebie egzaminatorów. Przerzucanie kafla było tym, co zawsze robił, więc nic dziwnego, że nie popełnił błędu. Obrona pętli byłaby pewnie trudniejsza, gdyby to był mecz, a nie egzamin, ale i tu nie popełnił błędu. Nawet znicz złapał w odpowiednim czasie, choć najmniej przepadał za pozycją szukającego. Zadowoleni egzaminatorzy to szczęśliwy kursant. Drugi etap egzaminu był tym, czego tak naprawdę się obawiał. W końcu quidditch miał opanowany, ale opiekę nad młodzieżą? Podejrzewał, że właśnie tu obleje, jednak nie było tak źle. Właściwie wyszło idealnie… Symulacja z wściekłym trollem nieznacznie go rozbawiła. Na szczęście zapanował nad sobą i zamiast wybuchać śmiechem, użył zaklęcia obezwładniającego i gotowe. Troll nieprzytomny, kurs zakończony. Pozostało mieć nadzieję, że w rzeczywistości uczniowie nie będą gorsi od tego trolla.