Sala egzaminacyjna Ministerstwa Magii mieści się w podziemiach, niedaleko gabinetu Ministra Magii. Została zaczarowana w taki sposób, aby przez wysokie okna zawsze wlewały się promienie słonecznego światła. To właśnie tutaj kształci się chętnych na wiele stanowisk, którzy mogą później szukać zatrudnienia w samym Ministerstwie.
Lumier nie od dziś myślał o tym, że skoro zostanie uzdrowicielem nie udało mu się, to powinien znaleźć sobie znaleźć zawód również posiadający jakies powołanie. W ośrodku padło na nauczyciela, więc jeszcze przed rozpoczeciem się roku szkolnego Lou znalazł się w sali egzaminacyjnej by dopiąć na ostatni guzik swoje zamiary. Wiadomo, że to nie była prosta zabawa. Musiał wpierw przejśc przez sprawdzenie wiedzy, a potem przez test psychologiczny. Wiadomo... Pierwsza część z bogiem, bo przeciez nie wykraczała poza materiał studiów, ale druga? Do niej Louis musial podejść dwa razy, bo jak wiadomo nigdy nie był psychicznym tytanem. Używki, ośrodek, załamanie... To wszystko człowieka zmienia, przez co podejmowanie szybkich decyzji nie było jego najmocniejszą stroną. Na szczęście nigdy opiekunem domu nie był i nie będzie, więc pierwsze podejście mógł wyrzucić z pamięci. Na szczęście już po dwóch tygodniach wyszedł zadowolony z dyplomem ukończenia kursu. Alleluja teraz tylko czekać na rozpoczęcie roku!
Pierwszy etap: 6 (zdane) Drugi etap: 6-->1 (niezdane), 4-->4 (zdane)
Retrospekcja - Kurs nauczycielski we Włoskim Ministerstwie Magii
To było wiele lat temu. Aleardo pamięta jakby to było dziś kiedy zdawał kurs nauczycielski na nauczyciela Astronomii aby móc nauczać w Calpiatto. Udał się do Ministerstwa Magii aby móc wziąć udział w kursie. Tak więc przekroczył próg sali gotowy na sprawdzian z wróżbiarstwa jak i astronomii. Postanowił zrobić kurs nauczycielski z tych dwóch przedmiotów na raz z tego względu, że chciał uczyć astronomii a wróżenie całkiem dobrze mu szło ze względu na jego zdolności jasnowidzenia. Cóż... mężczyzna miał do tego oczywiście naturalne predyspozycje. Niestety nie poszło mu zbyt dobrze z żadnego przedmiotu. Czy to kwestia niewyspania czy stresu, niestety się nie udało tym razem. Tydzień później udał się ponownie w celu zaliczenia obu przedmiotów. Cóż... z astronomii będzie musiał się jeszcze sporo poduczyć ale poszło za to mu wróżbiarstwo wyśmienicie. Idealnie zinterpretował wróżbę jaką dostał do ręki. Egzaminator był tym razem zachwycony popisem wiedzy mężczyzny. Tym samym, Aleardo, dostał się do etapu drugiego egzaminu. Znalazł się w symulacji wywołanej jakimś eliksirem. Było to bardzo dziwne ale niezwykle realistyczne. Szedł bowiem sobie w szkole kiedy to nagle usłyszał dziwne odgłosy. Kiedy zobaczył uczniów rzucających w sobie zaklęcia od razu wyjął różdżkę i rzucił odpowiednie zaklęcie, które zmaterializowało przeszkodę na torze lotu zaklęć. Uczniowie z zaskoczeniem spojrzeli na Alearda, który zaprowadził ich wszystkich do dyrektora w celu dania szlabanu. Kurs nauczycielski przeszedł pomyślnie, szkoda, że nie za pierwszym podejściem i nie tak dobrze jakby chciał ale zawsze coś!
Kostki etap 1: Astronomia - 3 (nie udało się) -> przerzut na 5 (kolejna porażka) Wróżbiarstwo - 4 + nieparzysta (nie udało się) -> przerzut na 6 (sukces) etap 2: 1 + parzysta (2) (zdane)
Serce znowu wali mi jak szalone a w środku to już już ogóle było ciekawie. Ja przygotowałam się na gruby test papierowy a tutaj dają mi Szczuroszczeta i każą się nim przez tydzień zająć. Cóż, to i owo o nich wiem ale to takie jakieś niby groźne zwierzęta...Może na wolności jak się je nadepnie stopą to można ją stracić. Ale to jest moje zadanie,odbieram więc stwora i udaję sie do odpowiednich sklepów aby kupić wszystko co mu do życia potrzebne. W domu uzupełniam klatkę i daje mu jeść, ostrożnie i szybko bo może mnie ugryźć a nie chciałabym stracić palca albo całej dłoni.
<♢> ...Dzień trzeci... <♢> Jak zawsze wstałam o 7:00 aby nakarmić głodomora, dałam mu imię Hungry bo mu to pasowało. Kiedy otworzyłam jego "więzienie" i wtedy stało się coś czego...no cóż nie przewidziałam tego. Skoczył na moją rękę i wdrapał się na moje ramię i zwiał! Chciałam go złapać ale skubany był za szybki, odruchowo sięgnęłam po różdżkę i zaczęłam gonić go po całym domu. Dobrze ze Anna była w domu więc pomogła mi go dorwać. Schował się w wannie pewnie myślał że tam go nie dorwę. Za pomocą zaklęcia lewitującego wzięłam go z powrotem do klatki i tym razem następne 4 dni już bardziej będę uważać.
☆4 dni później ☆
Czas na ocenę, denerwuje się ale chyba aż tak źle nie było co? Egzaminator coś tam mamrocze że mogło być lepiej i daje mi szansę aby się wykazać- mówię więc wszystko co wiem o Szczuroszczetach. Po tym wszystkim każe mi zaczekać, więc za drzwiami czekam i czekam aż po 30 minutach wołają mnie na etap drugi
○○○●● Etap 2 ●●○○○ Dają mi jakiś psycho-eliksir i każą to wypić. Trzymam tak chwilę fiolkę w dłoni a potem wzruszam barkami i "wznoszę toast" z uśmiechem i wypijam eliksir. Siadam wygodnie na krześle i czekam na to co się stanie. Po chwili przed moimi oczyma staje korytarz a na jego końcu widzę walczących magią grupę uczniów. Podbiegam z wyciągniętą różdżką i na początku sama unikam lecących na prawo i lewo zaklęć albo używając zaklęcia ochronnego. Potem krzyknęłam - Hej hej hej co tutaj się dzieje! Proszę się uspokoić albo załatwimy to szlabanami i punktami ujemnymi naprawdę !- Uczniowie o dziwo zaraz się uspokoili a ja spokojnie zapytałam się o przyczynę i dlaczego nie rozegrali tego np.w klubie pojedynków. Po wyjaśnieniu niestety musiałam wyciągnąć konselwencje- dla każdego domu minus 10 punktów za bijatykę na czary i każdy ma mi jutro pomóc w przygotowaniu lekcji. Dziękuję za uwagę.
Eliksir przestał działać i wszystko wróciło do normy, to było mega dziwne uczucie ale egzaminatorzy byli zadowoleni i już na drugi dzień udało mi się zdać!
ONMS Etap pierwszy (na początku 5 potem było 4,3,2,1)
Tego okresu swojego życia, Vahagn nie wspomina zbyt dobrze. Były to chwile nasączone cierpieniem i niepewnością, czas rozłąki i rozbicia, dobijające go mrokiem i niewiadomą dnia jutrzejszego. Nie pamiętał, aby jeszcze kiedyś musiał aż tak walczyć o zachowanie kontroli nad tym gdzie pogna go los. W to miejsce również trafił mocno przypadkowo, kiedy to wiedziony niewyobrażalnym cierpieniem i koniecznością, musiał gdzieś pracować, aby móc cokolwiek włożyć do garnka. W końcu nie samym powietrzem czarodziej żyje. Ani Bóg, ani Merlin nie mogli być mu na to świadkami, gdyż już od dawna przestał w nich wierzyć, ale naprawdę bardzo nie chciał podejmować kursu na nauczyciela. Nie sądził, aby w obecnym stanie rozbicia emocjonalnego, nadawał się do pracy z ludźmi, zwłaszcza tak młodymi, którzy chłoną wszystko jak gąbki. Nie tylko wiedzę, ale nawyki czy zachowania, wzorując się nawet i na belfrach. Tylko tak naprawdę to nie miał większego wyboru. Nadarzyła się okazja to i zjawił się w Ministerstwie, aby spróbować przygotować się do tej roli. Nie było lekko. Był psychicznie rozbity i zebranie się w całość szło mu z prawdziwym trudem. Ponadto jego umiejętności zdążyły zardzewieć przez tyle lat pracy w Departamencie oraz, tym bardziej, przez okres śpiączki oraz rehabilitacji. Walczył o odzyskanie sprawności nawet tutaj, kiedy dwukrotnie oblał pierwszą część egzaminu na transmutacji zwierzęcej, która przecież byłą jego ulubioną. Wreszcie przygotował wspaniałe lahmadżun z warstwą serową, o słodkim zapachu baklawy, które mąciło zmysły, stworzył nawet miniaturowy samolot z samej tylko szpilki. Potem była też piękna, różowa, kwiecista sukienka, w której umarła Goździk. Miał nadzieję, że pracownik Ministerstwa nie zauważył na niej ciemnych plam od krwi w okolicach lewego biodra. Para mniejszych zwierząt i jedno większe, a także kilka innych głupotek, składających się wreszcie na tę dziesiątkę, która pozwoliła mu zdać. Picie eliksiru nie przypadło mu do gustu. Miał wystarczająco dużo koszmarów w stanie nieświadomości, aby chcieć sięgać po kolejny, jednakże nie miał wyboru. Czas go gonił. W pierwszym podejściu zupełnie zawalił egzamin psychologiczny, co w późniejszych miesiącach wydawało mu się całkiem zrozumiałe. Wiecie, miał swojego synka, który też miał być takim zagubionym pierwszorocznym. Chodził po szkole, szukał go, aż wreszcie tak zaczął panikować, że zupełnie rozstroił się nerwowo na około dwa tygodnie. Chyba tak naprawdę, dopiero wtedy zaczął zauważać, że tak nie można żyć. Wieczne wyrzuty sumienia, panika, walka z samym sobą, to nie było coś, z czym chciałby zmagać się do końca swoich dni. Do drugiego podejścia był już przygotowany. Wiedział co go czeka i pomimo niesłabnącej niepewności czy właśnie tego chce, udało mu się zdać cały kurs.
Etap I: 3, 5, 1 Etap II: 6; 3, 2
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Frederick dowiedział się o kursie kilka dni temu. Posada Nauczyciela Eliksirów była spełnieniem jego marzeń, a bez kursu nie miał nawet cienia szansy na jej objęcie. Mimo upływającego czasu, nie stresował się wcale. Siedział spokojnie w swoim mieszkaniu i czytał nową recepturę. Książki o warzeniu eliksirów wręcz pochłaniał. Wodząc oczami, linijka po linijce, skupiał się na zapamiętaniu każdego najdrobniejszego kroczku. Było to ważne bo liczył się z konsekwencjami popełnienia ewentualnego błędu. Gdy zegar uświadomił go że została niecała godzina do rozpoczęcia, wstał nałożył płaszcz i po chwili znalazł się przed Zamkiem. Swoje kroki skierował do Sali Egzaminacyjnej, opanowany, z chłodnym wyrazem twarzy. Nie zamierzał silić się na sztuczne uśmiechy w nadziei że ułatwi mu to sprawę i wyjdzie szybciej. Nie potrzebował sympatii z ich strony, po prostu wszedł a jego kurs się zaczął. Za zadanie miał uwarzyć Eliksir Żywej Śmierci. Wziął potrzebne składniki i ze spokojem zaczął przyrządzać miksturę. Każdą ingrediencję odmierzał aby nie dodać niczego za dużo. Dokładność i precyzja. Te dwa słowa doczepiły się do niego już bardzo dawno temu. Dodał korzeń asfodelusa, walerianę i piołun. Po ponad godzinie wywar był gotowy. Wyszedł idealny, dokładnie taki jaki być powinien. A przynajmniej tak się Fredowi wydawało. Egzaminatorzy nie byli zbytnio zachwyceni ale ostatecznie przeszedł dalej. Etapem drugim kursu miał być egzamin psychologiczny. Bonmer nie spodziewał się czegoś niesamowitego, ale przeliczył się. Dostał eliksir a gdy go wypił, natychmiast znalazł się w Wielkiej Sali. Gdy był w trakcie posiłku do pomieszczenia wparował troll. Rozwścieczony troll. Nie trudno było się domyślić że jest to etap drugi jego kursu. Mimo przerażenia, stanął do walki ze śmierdzącym stworem i rzucił na niego zaklęcie "Somnium". Ujarzmił w ten sposób bestię i tym samym ukończył kurs.
Etap I : 4 i 5 Etap I (powtórka) :4 i 4 Etap II : 4+parzysta
Megan otrzymała list z poleceniem, a właściwie nakazem ukończenia kursu dla nauczycieli. - Absurd! - Krzyknęła Megan gdy przeczytała list z nakazem. W jej głowie zaczęły pojawiać się wątpliwości dotyczące tego czy praca w tym zawodzie jest aby na pewno odpowiednim miejscem dla niej. Mimo wszelkich wątpliwości szybko wybiła sobie ten pomysł z głowy i postanowiła przystąpić do egzaminu. Nigdy nie przepadała za wszelkiego rodzaju testami i sprawdzianami umiejętności, mimo że nigdy nie sprawiały jej one żadnej trudności. Dopiero gdy Megan przekroczyła próg sali egzaminacyjnej zdała sobie sprawę z faktu że tak właściwie nie ma ona żadnego planu. Tak to bywa kiedy list zostaje, udając zakładkę, gdzieś pomiędzy strona 234 a 245, w starej księdze przeznaczonej historii zaklęć. Poziom głupoty całej tej sprawy zaczynał powoli przekraczać granice normy. Megan zmarszczyła nerwowo brwi, po czym na jej twarzy zagościł ten sam ironiczny uśmiech co w chwili gdy dowiedziała się że musi przystąpić do takowego testu. Nie chciała wracać do poprzedniego miejsca pracy w ministerstwie. Sama myśl o powrocie w to jak że chłodne i pozbawione w większości szacunku do Mugoli miejsce przyprawiała ją o zniesmaczenie. Megan wiedziała zarówno jak i reszta jej znajomych że z zaklęć i uroków jest wyjątkowo dobra. Normalny czarodziej musiał by spędzić dwa, jeśli nie trzy razy więcej czasu od samej Megan praktykując sztukę zaklęć. W tej dziedzinie była specjalistką, nic dziwnego więc że do testu z zaklęć i uroków podeszła bez większego stresu. Megan stanęła przed egzaminatorami, wykonując zadnie gdzie miała zademonstrować niewerbalne używanie zaklęć. Jedyne co przyszło jej wtedy do głowy to Patronus bawiący się piórem, które poruszało by się zgodnie z jej wolą. Tak jak pomyślała, tak też uczyniła, jak można się domyśleć nie był to zbyt dobry pomysł. Dla egzaminatorów było to za mało. Megan przystąpiła więc do testu z magii żywiołów, który po otrzymaniu kilku szans oblała, twierdząc że tylko marnują swój czas jako że ona ma pustkę w głowie. Po tych zdarzeniach poziom głupoty, zażenowania, jak i absurdu osiągnął szczyt. Megan nie dostała się nawet do II etapu testu. - A to ciekawe...- wyszeptała Megan, po czym zamyślona opuściła budynek ignorując wścibskie spojrzenia pozostałych osób. Pozostał jej tydzień do kolejnego podejścia. Tym razem lepiej się przygotuje...
Oczywiście wróciła gdy nadszedł wyznaczony termin. W pierwszej kolejności przystąpiła (podobnie jak ostatnim razem) do testu z zaklęć, na którym tym razem przyzwała Patronusa, po czym używając zaklęcia "Aquamenti" podniosła poziom wody w pomieszczeniu by następnie zamknąć Patronusa w wodnej kuli, który biegnąc w kółko zaczął tworzyć istny wir wodny wewnątrz wodnej kuli. Taki pokaz przekonał egzaminatorów do przepuszczenia Megan do następnego etapu. Zaraz po zdaniu zaklęć postanowiła podejść do testu z magii żywiołów który po małych przejściach z ogniskiem nareszcie zdała. Teraz na jej drodze stał tylko i wyłącznie test psychologiczny. Megan ma swoje własne metody jak i podejście do uczniów. Miała się ona zmierzyć z zagubionym uczniem. Młody Ślizgon nie wykazał się zbytnio inteligencją, a tym bardziej odpowiednią reakcją na teleportację. Megan chciała się jak najszybciej uporać z zadaniem, nie patrząc zbytnio na to jak dobrze młody Ślizgon znosi teleportacje. Użyła zaklęcia tropiącego, którego tak często używała, jeszcze za czasów pracy jako Auror w Ministerstwie magii. Za pomocą zaklęcia Megan dość szybko odnalazła ucznia a następnie teleportowała się razem z nim na teren Hogwartu. W prawdzie odnalazła ucznia, a następnie sprowadziła go na bezpieczny teren, ale fakt że po teleportacji uczeń stracił przytomność nie mogło doprowadzić do dobrego zakończenia. Przynajmniej tym razem mogła opuścić budynek wiedząc że zdała test z dwóch wykładanych przez nią przedmiotów. Megan wyszła w podskokach z wielkim uśmiechem na twarzy. Teraz już nic nie stoi jej na przeszkodzie by cieszyć się w pełni swoją posadą nauczycielki.
I etap - z zaklęć 4 poprawione na 6, z żywiołów 2 poprawione na 6. II etap - 5 i 3 (na początku nw co ja losowałam ale to i tak nie ma znaczenia bo i tak tego nie zdała xd)
Ostatnio zmieniony przez Megan Adelson dnia Wto 29 Mar 2016 - 8:24, w całości zmieniany 1 raz
Gdy odbywała kurs nauczycielski jakiś czas temu była bardzo pewna siebie. Może nawet zbyt pewna? W każdym razie podeszłą do tego z jak największą ochotą wykazania się. Takie było jej powołanie. Uczyć gówniarzy przedmiotu, który uwielbiała. Gdy przyszły na egzamin była pewna, że sobie poradzi. Pierwsze zadanie jakie przed nią postawiono to opanowanie mocy żywiołów. To nie powinno być trudne. Nie raz ćwiczyła jak sobie radzić w takich sytuacjach to też wszystko poszło jej doskonale! Umiejętności praktycznie akurat z tego przedmiotu to bułka z masłem. Gorzej z drugim zdaniem. Tu liczyły się umiejętności pedagogiczne i psychologiczne. No cóż, Nicoline nie była jakimś wybitnym nauczycielem, który rozumie i wspiera uczniów i w ogóle. Wypiła eliksir, który wywołał u niej symulację rozwścieczonego trolla! Nie spodziewała się tego i nie zważając na uczniów użyła wszystkich swoich umiejętności by się go pozbyć. Niestety, jedna z uczennic została poparzona i z tego powodu egzamin oblała. Ta część pozostała niezaliczona... Aż do następnego razu, gdzie jakimś cudem wylosowała tą samą sytuację. Już teraz wiedziała jak postąpić! Zrobiła wszystko doskonale i tym samym została pełnoprawnym nauczycielem.
Ethan przyszedł na ten kurs z bardzo pozytywnym nastawieniem. W końcu astronomia to jego konik. Nie ma takiej możliwości żeby poszło mu coś źle. Pewny siebie wszedł do sali egzaminacyjnej i zajął pierwsze lepsze miejsce. Przed nim pojawiły się mapy nieba, które mogły być z każdego miejsca na kuli ziemskiej. Nie trzeba było mówić Ethanowi, że musi posłużyć się gwiazdozbiorem, aby odnaleźć lokalizację danego miejsca, więc zabrał się od razu do pracy. Po niedługim czasie podał wszystkie lokacje, co do najmniejszych szczegółów. Etap I zdany. Czy może być jeszcze łatwiej? Szczerze mówiąc, Ethan stresował się jedynie testem psychologicznym. W końcu był on dosyć skomplikowany, a do takiego zadania z pewnością potrzebne było proste i logiczne myślenie. Gdy już mentalnie się do tego przygotował, naraz wypił cały eliksir, a cała scena symulacji pojawiła się przed nim. Pusty korytarz. Okej, na razie jest wręcz banalnie. Czy to wszystko? Gdy czarodziej kompletnie stracił czujność zza rogu wyłania się scena pojedynku pomiędzy uczniami. Rzucają w siebie zaklęciami, zupełnie nie zważając na to, że stoi przed nimi nauczyciel. Ethan złapał się za głowę, myśląc co teraz zrobić. W sumie to nie zastanawiał się za długo, tylko paroma machnięciami różdżką rozbroił uczniów. I symulacja się zakończyła. Serio, to wystarczyło? Ethan dumny z siebie opuścił salę egzaminacyjną, przy wyjściu jeszcze kłaniając się komisji.
Głupi, głupi trener. Na serio. Co on sobie myślał, że tak po prostu może mu kazać wracać do Hogwartu, żeby tam być jakimś głupim asystentem. Strom był obrońcą. Obrońcą w Narodowej Drużynie Q.! A teraz przez trenera musiał robić jakiś głupi kurs na nauczyciela. W sumie kurs na nauczyciela kazał mu zrobić Blythe, za co go jeszcze bardziej nie znosił, ale tak czy siak była to wina trenera. Sprawdzianem na nauczyciela z OPCM był pojedynek. Bułka z masłem. Może nie do końca. Ale walka na różdżki z jednym z egzaminatorów choć niełatwa, okazała się dość poprawna, mimo tego, że mruczał, że mogło być lepiej po zamianieniu paru słów postanowił puścić Storma dalej. I tutaj dopiero zaczęły się schody. Część psychologiczna była dla niego utrapieniem. Miał nadzieję odbębnić kurs jednego dnia, a tu nici z tego jakże dobrego planu. Pierwszego dnia kompletnie nie poradził sobie w symulacji z trollem. Drugiego, z grupą uczniów, którzy odwalili pojedynek na różdżki, potem dała ciała przy szukaniu dzieciaka. Dopiero przy piątym podejściu dało mu się zaliczyć ten cholerny test. Choć wymagała to od niego o wiele więcej wysiłku niż zakładal. Przeklęty trener i przeklęty Blythe.
kostki Etap I 4, 6 kostki Etap I 3,1 2,1 5,1 1,3 1,4
14.06.2016r. Liam był pewny siebie. Starał się podejść do kursu optymistycznie, nie zamartwiać się i po prostu zrobić to, co umiał najlepiej. Wiedział, że stres jedynie mu przeszkodzi. Chciał zostać nauczycielem transmutacji, z każdą chwilą coraz mocniej wierzył, że właśnie tym powinien się zająć. Sala egzaminacyjna, w której miał odbyć swój kurs, nieco ostudziła jego entuzjazm. Atmosfera panująca tu była jakoś niepokojąco nieswoja. Czuł się dziwnie, jakby każdy patrzył na niego i czekał na najmniejsze potknięcie.
Alistair otrzymał propozycję objęcia stanowiska nauczycielskiego w Hogwarcie już jakiś czas temu, powodem było długie doświadczenie w zawodzie, które sprzyjałoby nauce uczniów z zakresu zaklęć i obrony przed czarną magią, dodatkowo magia żywiołów też była mile widzana, a w zawodze łamacza zaklęć taka magia była bardzo często używana. Z początku czarodziej nie był zbyt przekonany do objęcia drugiej posady w postaci nauczyciela, ale przekonany przez swojego brata i bratanka ostatecznie podjął się próby i dokonując ostatecznych formalności postanowił zostać zegzaminowany z zakresu Zaklęć i Uroków, Obrony Przed Czarną Magią i Magii Żywiołów. Umówiony na egzamin zjawił się nawet przed czasem, sala nie zraziła czarodzieja pomimo ogromu, najwyraźniej doświadczenie swoje robiło, tylko pozostaje pytanie czy stres nie przezwycięży wiedzy nabytej, niemniej czas pokaże. Trzeba w końcu przezwyciężać trudności.
Zaklęcia i Uroki:
Pierwszy etap - 4 i dorzucona liczba parzysta (6) Drugi etap - 5 i liczba parzysta (6)
Obrona Przed Czarną Magią:
Pierwszy etap - 5 zmienione na 2 i liczbę nieparzystą (3) ostatecznie poprawione na 1 Drugi etap - 1 i liczba parzysta (2)
Magia żywiołów:
Pierwszy etap - 6 Drugi etap - 4 i nieparzysta (5) poprawiona na parzystą (2)
Co podkusiło tą młodą dziewczynę do podjęcia takie, a nie innego kursu? Sama nie wiedziała. Czytała dużo o tej technice i prawdę powiedziawszy zafascynowała ją ona. Bawienie się ludzkim umysłem wydawało się rzeczą naprawdę fascynującą. Tym bardziej, że wszystko mogło się zdarzyć. Człowiek nie mógł stać w miejscu. Musiał się rozwijać. A co mogło dawać więcej satysfakcji niż nauka? Posiadanie własnego smoka! To z pewnością, jednak Tosia nie mogła mieć takiego zwierzątka w domu. Smutne, ale takie było prawo. Z determinacją do ukończenia postawionego sobie zadania udała się na egzamin. Większość osób czekających na swoją kolej wyglądała na przerażonych. Z uśmiechem wyższości nad nimi skierowała swoje kroki do drzwi. Wreszcie nadeszła jej kolej. Z pewnością wyczuwalną w każdym jej kroku przekroczyła próg pokoju zamykając za sobą drzwi. Teraz już nie było odwrotu. Egzamin jak się okazało był podzielny na trzy części. Niby nic wielkiego, jednak każda z nich zwiększała swój poziom trudności. Oddychając głęboko usiadła na przeciw egzaminatora przeszywając go wzrokiem. Zdecydowanie on mógł się poczuć mało pewnie w jej obecności. I dobrze. Będzie miała przewagę. Pierwszym zadaniem, które zostało jej zlecone, było opanowanie podstawowych oraz profesjonalnych zagadnień, związanych z pamięcią, wspomnieniami oraz ich modyfikacją. Miała na to kilka dni, które spędziła w stosach notatek, kubkach po kawie, jak i papierkach po czekoladzie. Nie lubiła słodkiego, jednak w tej sytuacji postanowiła wesprzeć się wszystkim co mogło przynieść satysfakcjonujące wyniki. Opanowanie zagadnień, których wbrew pozorom jest naprawdę mnóstwo, zajęło Tosi masę czasu. Podeszła jednak solidnie do zadania, nauczyła się ile mogła, starając się, aby była to nauka porządna. Jej starania zostały docenione i zdała test z wysokim wynikiem. Innej opcji nie brała nawet pod uwagę. Zadowolona z siebie mogła bez problemów podejść do drugiego etapu, jednak nie był on już taki prosty. Teoria miała zostać przełożona na praktykę. Nie bała się, że coś pójdzie nie tak. Wręcz przeciwnie. Czuła, że wszystko będzie dobrze. W tej części musiała zapoznać się ze wszystkimi wspomnieniami wokół myślodsiewni i ułożyć je w kolejności chronologicznej. Następnie umieścić je w myślodsiewni modyfikując pojedyncze wspomnienia, a następnie ich szereg w logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym. Zadanie dość skomplikowane. Skupiając się wyłącznie na uporządkowaniu wspomnień zabrała się do pracy. Okazało się to łatwiejsze niż mogła sobie wyobrażać. Z uśmiechem triumfu zabrała się za kolejną część zadania. Z trudem wybrała wspomnienie do modyfikacji i wcale nie była pewien, czy jest ono tym właściwym. Starała się jednak zepchnąć wahanie na dalszy plan i uparcie zmienić kolejne elementy, chcąc przejść do następnego etapu. Zostawiła wspomnienie w złotej myślodsiewni czekając na werdykt. Okazuje się, że wybrała złe wspomnienie. Niestety, tą część Tosia oblała. Zła na samą siebie opuściła gabinet obiecując sobie, że kolejna próba pójdzie jej lepiej. Pełna determinacji do zdania tej części przyszła kolejnego dnia do tego samego pokoju co wcześniej. I tym razem oblała zadanie. Coraz bardziej zaczynało ją to denerwować. Obiecała sobie, że jeśli następnego dnia będzie to samo, to rezygnuje z tego kursu. Jednak sytuacja ta powtórzyła się znów. I obietnica którą sobie złożyła powinna zostac wypełniona, jednak dała sobie jeszcze jedną szansę. Patrzyła na wspomnienia, które ułożyła chronologicznie i nie miała pojęcia, jak zabrać się za właściwą robotę. Organizatorzy nie ułatwili zadania, sprytnie umieszczając wspomnienie do zmiany - nie wiedziała, które z nich należy zmodyfikować. Kombinowała i męczyła się z tym godzinami, przeglądając kolejne myśli z fiolek, jednak niczego nie osiągnęła. Czy spodziewała się, że to będzie takie trudne? Patrząc na ostatnie próby to tak. Nie wytrzymując presji wyszła na kawę. Widziała, że i dzisiejszego dnia nic się jej nie uda. No cóż. Moze jutro pójdzie lepiej. Jednak i następny dzień nie przyniósł nic dobrego. Wściekła przyrzekła sobie, że po raz ostatni tam pójdzie. Sprawnie zabrała się do zadania, mając już pewien pomysł. Wśród przedstawionych wspomnień znalazła jedno, które na pewno trzeba zmienić i skupiła się właśnie na nim, poświęcając mu dużo czasu. Analizowała każdy szczegół, który mógłby spowodować niepożądane komplikacje, dzięki czemu udało się jej zmienić treść. Spędziła nad tym kilka dni, ale wreszcie się udało. Cała złość jak i stres spowodowane poprzednimi nieudanymi próbami uleciało. Czekało ją jeszcze zmodyfikowanie szeregu wspomnień. Nie była przekonana co do efektów swojej pracy. Zadanie jest trudne, ale poddać się nie mogła, więc brnąła w to, co sobie postanowiła. Ostateczna wersja, przedstawiona komisji, wydaje się dobra, ale w pewnym momencie pojawia się istotny szczegół, który pominęła. Nie mogąc w to uwierzyć stała jak wryta. Co? Kolejne źle? Na szczęście pozwolili jej spróbować raz jeszcze. Jednak i tym razem się nie udało. Jeśli był to jakiś żart to mało śmieszny. Następnego dnia znów znalazła się w swoim ukochanym miejscu. Analizując wszystkie wspomnienia myślała nad różnymi opcjami, tak jak powinna wcześniej. Każda jednak ma swoje wady, w trakcie okazuje się, że jest to bardzo trudne. Warto było jednak się przemęczyć bo po wyczerpujących próbach i przejściach, przedstawiła komisji efekt swojej pracy z którego byli zadowoleni. Wreszcie mogła przejść do następnego etapu. Jednak czy nie będzie on jeszcze trudniejszy? W poprzednich etapach nauczyła się wielu przydatnych pojęć, oscylujących wokół pamięci, oraz oswoiła się z umiejętnością zmiany i porządkowania wspomnień. Nie były to jednak wspomnienia prawdziwe. Tym razem miała za zadanie pracować nad żywym człowiekiem. Część praktyczna prowadzona była przez wymagającego czarodzieja, słynącego z niekonwencjonalnych metod. Wprowadził on Tosię do sali, w której czeka już jej "ofiara". Wzrok tej osoby był rozbiegany i w pewien sposób szalony. Stała właśnie przed więźniem z Azkabanu. Instruktor odszedł na bok i bez zbędnych wstępów kazał działać, przedstawiając krótko sytuację więźnia. Więzień stresował Tosię, przeszywając okrutnym spojrzeniem szaleńca. Nie pomaga też uśmiech, którego nawet nie potrafiła opisać. Wygląda na to, że sama potrzebowała uspokojenia... Bardzo słabo, instruktor nie jest zadowolony, kazał je przemyśleć wszystko w domu i prosi, aby wróciła następnego dnia. Chyba nie była na to jeszcze gotowa. Z niezadowoleniem wraciła następnego dnia. Niby sama chciała się tego uczyć, ale nie spodziewała się, że będzie obcować z więźniami. Nie była zbyt zadowolona z takiego obrotu spraw, ale podeszła do zadania, tym razem, spokojnie. Choć klęła w myślach, w swoim ojczystym języku, na to, że musi uspakajać szaleńców z Azkabanu, zewnętrznie udało się jej opanować nerwy. Czy to zaklęciem, czy siłą perswazji, udało się jej uspokoić więźnia. Oddychając z ulgą spojrzała w stronę instruktora. Wyglądał na naprawde zadowolonego. Pozostało już tylko ostatnie: zmiana wspomnienia za pomocą zaklęcia Obliviate. Nie sposowała go wcześniej i była naprawdę podekscytowana. Uspokojenie więźnia było pestką, w porównaniu z tą częścią zadania. Stres towarzyszył jej na każdym kroku, lecz starała się go opanować i zacząć działać. Obliviate nie jest skuteczne. Choć jakby nie patrzeć... jest, jednak nie w ten sposób, którego oczekiwano. Wygląda na to, że szpital św. Munga zyskał pacjenta, a wyrzyty sumienia jakie teraz odczuwała nie były miłe. Ze łzami w oczach postanowiła zakończyć swoją przygodę z Amnezją. Jednak... Czy jeszcze jdna próba by nie zaszkodziła? I nie był to najleszy pomysł, jak się później okazało. Kolejny więzień wylądował w Szpiltalu św. Munga. Jednak nie mogła się teraz poddać. Zbyt daleko zaszła. I choć miała te osoby na sumieniu to chciała kontynuować. Spojrzała na więźnia i przez krótki moment analizując informacje otrzymane od instruktora myślała. Bardzo szybko, choć w nerwach, ustaliła wersję, którą chciała przedstawić więźniowi i zabrała się do pracy. Skupiła się maksymalnie, koncentrując na więźniu, pamiętając o przerobionych zagadnieniach i wyuczonych zasadach. Wszystko poszło sprawnie i zgodnie z planem, a instruktor oznajmił, że właśnie zdała.
Etap I: 4 Etap II: 6, 3 (3, 1, 3, 6, 2), 6 (1, 5) Etap III: 1 (2), 4 (6, 1) Opłaty: opłata za kurs i dodatkowe podejścia
James pewnym krokiem wszedł do sali egzaminacyjnej. Wyjął dłonie z kieszeni spodni by zerknąc na zegarek. Było piętnaście minut po pietnastej. Zaskoczony że aż tyle stracił czasu, czekając az go wpuszcza sprawilo ze rzucil krótkie spojrzenie w strone egzaminatorow.Nie był zadowolony gdyż dla niego testowanie kogoś kto i tak ukończył już wyższą szkołe w danej dziedzinie, jak i naucza od ponad roku było jednym wielkim absurdem. Jak by tego bylo mało to wcale nie miał nastroju by tu przychodzic. Właściwie to nawet nie musiał prawda? "Znacznie wygodniej było by pozostać w domu, siedząc w fotelu przy kominku z kieliszkiem dobrego brandy w dłoni..." Zamiast tego tłukl się przez pół londynu w tych korkach, nie wspominając juz o tym że jako iż mamy środek grudnia wszystko jest zasypane, co dodatkowo utrudnia dostanie się gdzie kolwiek.
- Może pan zaczynać panie Everett - rzucił krótko jeden z egzaminatorów. James totalnie to zignorował. Był zmęczony, a jego życie nie było ostatnio zbyt bajkowe. Tak więc ostatnią rzecza o jakiej marzył było wykonywanie rozkazów jakiegoś starego karła. W normalnym wypadku pewnie by sie odwrócił i wyszedł, gdyby nie fakt że Kasandra by się nie ucieszyła na wieść że nawet nie próbował przystąpic do testu.Z tego też powodu zdjął marynake, zakasał rekawy białej, bawełnianej koszuli i zabrał się do przyrządzania eliksiru żywej smierci. Przyrządzenie tego eliksiru dla mistrza eliksirów jakim jest James była pestką.Nic więc dziwnego że zadanie to ukonczył wyjątkowo szybko i dokładnie. Mimo to jeden z egzaminatorów postanowił się uczepić kolejności w jakiej to James wrzucał składniki do kotła. Mężczyzna szybko i stanowczo przekonał go że w tym eliksirze i tak nie ma to żadnego znaczenia. Egzaminator machnął tylko lekceważąco ręka, przepuszczając Jamesa do kolejnego etapu.
Nadszedł czas na ostatnią część egzaminu. Tym razem miał wypić eliksir powodujący symulacje danej sytuacji. Nagle pomieszczenie zawirowało, a sam znalazł sie w wielkiej sali podczas uczty. James siedział przy stole, wraz z innymi nauczycielami gdy nagle do sali wparowal troll, a wszyscy zaczeli panikowac. James ze spokojem przygladał sie narastającemu chaosowi.Po chwili skonczył podśmiechiwać pod nosem, widząc panikujacych uczniow, któży nieudolnie usiłuja obalić trolla. - Na ziemie! - krzyknął, a wszyscy padli na ziemie by nie zostać "przypadkową ofiarą".Wyciągnął z kieszeni różdzkę i wycelował w trolla wypowiadając zaklęcie "Drętwota". Bestia zatrzymała sie bez ruchu niczym posąg z kamienia, a chaos został pokonany. James zarzucił marynarke na ramie i wyszedł z sali z szatańskim usmieszkiem chwały.
Etap I - z eliksirów 4, dorzucone 2. Etap II - 3 i 2
Wreszcie stanęło przed nią to największe wyzwanie. Miała od dnia dzisiejszego uczyć się na Amnezjatora, a nie jedynie być jego pomocnikiem. To zdecydowanie by jej nie wystarczyło. Nie urodziła się aby służyć komuś... No za wyjątkiem jej brata. Ale to długa historia i nie koniecznie miejsce jest odpowiednie do jej opowiedzenia. Delikatnie przeczesując palcami włosy weszła do budynku skupiając na sobie wzrok każdego mężczyzny. Ironiczny uśmiech zagościł na jej ustach, a koci chód jedynie mógł przyprawić o ciarki osoby spoglądające w jej kierunku. Część pierwsza, teoretyczna. Nie spodziewała się mieć z nią większych problemów. I tak też było. Choć nie od samego początku. Podchodziła do testu tego raz jeszcze co było dla niej wielką hańbą. Nie spodziewała się, że osoby egzaminujące będą wyłącznie kobietami. To jakaś dyskryminacja niby?! Kto taki skład ustawił. No nic. Jakoś musiała sobie poradzić. Po kilku dniach podeszła raz jeszcze do części teoretycznej i zdała ją, choć wynik jej nie zadowalał. Chyba te stare ropuchy uwzięły się na nią, albo nikt w nocy ich nie zadowolił. Patrząc na nie obstawiła zdecydowanie drugą opcję. Część druga, TEORETYCZNO-PRAKTYCZNA. To już powinno pójść jej lepiej. I o ile porządkowanie wspomnień nie przyniosło jej żadnej trudności, o tyle modyfikowanie poszczególnych wspomnień było koszmarem. Podchodziła do tego dziewięć razy i dopiero za dziesiątym zdała. Dobrze, że nie kazali jej za to płacić bo by się załamała. Jeszcze jedna z ropuch zażyczyła sobie kawę. Dacie wiarę?! I to Desiree musiała zapłacić. Jakiś kompletny bezsens. Na szczęście udało się jej i nie musiała już udawać słodziutkiej i milusiej dziewczynki, gotowej zrobić wszystko za pozytywny wynik. Dobrze, że modyfikowanie szeregu wspomnień nie było tak trudne. Raz dwa i po sprawie. Część trzecie, praktyczna. Tutaj jej uśmiech znacznie się powiększył. Mogła bez większych skrupułów modyfikowała wspomnienia zaklęciem i nie ponosić z tego tytułu żadnych konsekwencji. Aż paliła się do tego. Uspokojenia więźnia z początku nie poszło jej tak sprawnie jak sądziła, jednak w momencie gdy wyobraziła sobie przed sobą twarz brata jakoś poszło jej sprawniej. Chyba będzie musiała stosować tą sztuczkę częściej. I wreszcie przyszło to, na co tak czekała. Zmiana wspomnienia za pomocą zaklęcia obliviate. Aż paliła się do tego, a jej oczy niebezpiecznie się skrzyły. Z podekscytowaniem zabrała się za więźnia. I zdała. Tak bardzo się jej to podobała, że z pewnością dokonywać tego będzie częściej.
Kurs nauczycielski był interesującym przeżyciem. Podchodził do niego na spokojnie, choć było mu to niezbędne do podjęcia pracy i stażu w Hogwarcie. Wiedział więc, że musi wszystko zaliczyć już za pierwszym razem i to z jak najlepszymi wynikami i opiniami. W pierwszym etapie otrzymał kulę. Wiedział, czym ona jest. To jedna z kul, które zachowują w sobie przepowiednie wypowiedzianą przez PRAWDZIWEGO jasnowidza. Takiego, który nie bazuje na przesądach, fusach i liniach papilarnych. Jego ojciec taki był. Nie jednokrotnie analizował jego wizje doszukując się w nich symboliki, prawdziwego znaczenia. To zadanie nie powinno mu więc pójść trudno... Niestety się mylił. Wizja, którą dostał miała w sobie mnóstwo sprzeczności. Ogromną ilość symboli, które wykluczały się nawzajem. Pierwszy raz w życiu nie mógł bazować na suchych faktach, a jego interpretacja musiała porwać jego wyobraźnie. Porwała ją jednak nie w te rejony, co trzeba. Nie zaliczył. Dopiero za drugim razem udało mu się trafić na rozsądną, spójną i logiczną wizję. Wtedy wszystko poszło idealnie. Drugi etap obejmował egzamin psychologiczny. Tu powinno pójść świetnie. Mało kto tak jak on zna się na ludziach. I potrafi odpowiednio zinterpretować ich zachowanie. Bez problemu wypił eliksir symulacji oczekując tego, co się zdarzy. Szedł korytarzem ubrany w nauczycielską szatę. W kieszeni miętolił między palcami swoją różdżkę. Dzień wydawał się być spokojny jednak wiedział, że coś się zaraz wydarzy. Nie mylił się. Usłyszał trzask, huk w bocznym korytarzu. Gdy tam dobiegł zobaczył uczniów, którzy ciskali w siebie zaklęciami. Oho... Czyżby typowe sprzeczki o czystość krwi? Bez zastanowienia rzucił w przestrzeń zaklęcie. Immobilus. Zaklęcie skutecznie spowolniło całą grupę, a on złapał za ramiona prowokatorów całego zamieszania i wyprowadził gdzieś na bok, by porozmawiać z nimi i pogrozić szlabanem. Podziałało.
Listopad. Człowiek spodziewałby się raczej po tym miesiącu pokłosia siarczystych mrozów i opadów śniegu. Dziś jednak było inaczej. Słońce lśniło na błękitnym niebie nieskalanym chmurami. Mozolnie powstałam ze swego legowiska, po czym wzrok przeniosłam na zegarek. O nie - pomyślałam, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że za moment będę spóźniona. Prędko wskoczyłam w pierwsze-lepsze jeansy i w miarę czystą koszulę, jednocześnie szczotkując ząbki. Poranek wybił mnie z rytmu i nieco zdezorientował. Do sali egzaminacyjnej weszłam w nieuczesanych włosach, witając siedzącego tam mężczyznę niemrawym uśmiechem. Jak działa piekarnik? Toż to łatwizna! - wyrzekłam pod nosem, następnie poczynając objaśniać sposób działania piekarnika. - Piekarnik to podstawowe urządzenie, które prawie każdy Mugol posiada w swojej kuchni. Dzielimy je na dwa typy: elektryczne i gazowe. Elektryczne. Owe urządzenie nagrzewa się za pomocą dwóch cewek, wykonanych z tak zwanego drutu. Cewki te są umieszczone na górze oraz na dole piekarnika. Gdy do cewki dociera prąd to zaczyna się ona nagrzewać i wytworzone ciepło oddaje do wnętrza maszyny. Mugole za pomocą gałek zewnętrznych mają możliwość sterowania temperaturą. Gazowe. W tych piekarnikach cewka z drutu zastąpiona jest palnikiem. Poza tą różnicą urządzenia działają na tej samej zasadzie. - zakończyłam monolog z delikatnym uśmiechem na twarzy, wtedy też odniosłam wrażenie, że egzaminator chyba nie ma dziś dobrego dnia. Machnął na mnie ręką, po czym podał mi kalkulator. Miałam zaprezentować jego działanie. Ale jak, skoro nie posiada on działających bateryjek? Poinformowałam o tym egzaminatora. Nakazał mi zwrócić urządzenie i opuścić pomieszczenie. Ale chwila, chwila. Nie moją winą jest, że kalkulator nie posiada baterii. Trochę trwała nasza batalia, po czym mężczyzna dał mi drugą szansę i wyjął z szafki biurka drugi - działający, a także równanie, które miałam za zadanie rozwiązać. Nie jestem najgorsza z matematyki, tak więc poradziłam sobie z tym zadaniem bez większych komplikacji. Pierwszą część mogłam uznać za zaliczoną. Podczas drugiej części dostałam do wypicia eliksir, dzięki któremu weszłam w stan symulacji. Byłam w niej opiekunką domu. Siedziałam zadowolona przy biurku w swym gabinecie, kiedy to - bez pukania - do jego wnętrza weszła para prefektów. Zaginął pierwszoroczny uczeń. Spanikowałam. Zupełnie nie wiedziałam co zrobić w tej sytuacji. Zleciłam obojgu dalsze przeszukiwanie terenu szkoły, jednak i to nie na wiele się zdało. Chłopaka nie znaleziono. Pożegnałam się z zaliczeniem drugiego etapu. Wyszłam z sali egzaminacyjnej zawiedziona, zdając sobie sprawę z tego, że niebawem będę zmuszona tutaj wrócić.
Poprawa drugiego etapu miała odbyć się dokładnie tydzień później, 18 listopada. Tego dnia z łóżka zwlekłam się wcześniej. Postanowienie było jedno - poprawić. W sali egzaminacyjnej zostałam powitana przez egzaminatora sarkastycznym uśmieszkiem, od którego emanowało przesłanie "Znowu Ty? Przyszłaś nie zdać?". Ponownie do wypicia dostałam eliksir, dzięki któremu zapadłam w stan symulacji. Cóż za przypadek, sytuacja ta sama co przed tygodniem. Do mego gabinetu powtórnie weszła dwójka prefektów, zdająca mi informację o zaginięciu pierwszorocznego. Postanowiłam, że sama dokładnie spenetruje tą szkołę w poszukiwaniu młodzieńca. Trochę krążyłam między korytarzami, a czas powoli się dłużył. Nagle jednak dotarł do mnie szmer, pochodzący wprost z toalety chłopców. Miałam pewne opory, ale w końcu zdecydowałam się wejść do wnętrza pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka - pusto, a więc swój chód skierowałam w stronę kabin, otwierając delikatnie każdą po kolei. W jednej z nich natknęłam się na zgubę. Chłopiec siedział na muszli klozetowej i jak gdyby nigdy nic spał. Musiał być iście zmęczony, że zdołał usnąć w takich warunkach. Rozbudziłam go i odprowadziłam do odpowiedniego dormitorium. Wtedy też zakończyła się symulacja. Drugi etap został poprawiony. Mina egzaminatora bezcenna. Pół nocy świętowaliśmy z mężem, zupełnie lekceważąc fakt, iż jest właśnie środek tygodnia.
Kostki: Etap I - 4 i 2 = ✓ Etap II - 6 i 5 > 5 i 4 = ✓
Zawsze były te nerwy przed jakimkolwieg sprawdzianem, tego się nigdy nie pozbędziesz. Jednak Connor wszedł pewnie do sali, po czym nie długo musiał czekać na pierwsze zadanie- uważenie eliksiru Żywej Śmierci. Cóż, miał okazję przygotować go może cztery razy w całym swoim życiu, jednak pierwszorzędny nigdy on nie był w jego wykonaniu. Piołun i roślina z rodzaju asphodelus to podstawowe składniki tego eliksiru. Właściwie to piołun i sproszkowany korzeń asphodelus, woda, mózg leniwca, korzenie waleriany i fasolka Sopophorusa. Zaczął działać i wszystko szło w miarę dobrze ale pod sam koniec popełnił błąd. Ma ostatnią chwilę, żeby go naprawić, szybko dodał odrobinę więcej Piołunu i...Przesadził. Z garnka wydobył się nieprzyjemny dym, nie miał szans na zaliczenie etapu l. Wrócił po pewnym czasie aby znowu spróbować swych sił, dużo czytał i ćwiczył jednak nerwy zawsze były. Powtórzył więc w głowie to co było potrzebne, zebrał składniki i zaczął. Znowu mu się nie udało. Jednak był on wytrzymały i przybył ponownie, znowu to samo wręcz rutynowo- ćwiczenia i ćwiczenia. Jednak i tym razem znowu pech go dopadł, znowu za mało dodał piołunu. Porażki są bolesne a on się nie poddawał, minął ponownie termin wyznaczony do następnej próby. Tym razem poszło mu nienajgorzej ale egzaminator i tak coś mamrotał pod nosem, postarał się jakoś go przekonać jednak słowami tylko pogorszył sprawę. Znowu porażka, no tak przemowy i przekonanie kogoś do czegoś zawsze były jego słabą stroną. Mimo tego zrobił sobie znowu tydzień wolnego, podjemował próbę za próbą. Znowu się tutaj pokazał... Sukces! Po wielu próbach anreszcie wiedział co zawsze robił źle, to wymagało strasznie dobrej precyzji ale w końcu pojął i zaliczył etal pierwszy. Etap drugi podano mu eliksir który wywołał symulację że podczas kolacji w Wielkiej Sali, przez drzwi nagle wpada rozwścieczony troll, wszyscy zaczynają panikować. Szybko obmyślił plan i zbierając kilku anuczycieli udało się odciągnąć uwagę trolla od dzieci a te wyprowadzono, on razem z trzema nauczycielami skutecznie ogłuszyli stwora.
Po wielu trudach kurs na nauczyciela udało się zaliczyć!
Pierwsza część: 2 a potem 4 druga próba etapu pierwszego: znowu 2 a potem 4 trzecia próba 4 a potem 3 -.- czwarta próba: 2 a potem 4 piąta próba 3 szósta próba 6 !
-No cóż Mister Gibby, tego jeszcze nie przerabiałeś. Uczenie smarków coś więcej, niż jak zaciągnąć się papierosem i nażłopać alkoholem. Poprawił nerwowo muszkę i kołnierz swej koszuli, stojąc w toalecie Ministerstwa przed lustrem. Nałożył swój melonik i chwycił laseczkę, po czym dziarskim krokiem łobuza rodem z Glasgow połączonego z angielskim dżentelmenem, ruszył ku sali egzaminacyjnej. Zostało przed nim trochę biurokracji, papierków do wypełnienia i wyjaśnień związanych z karalnością, bo jednak swoje za uszami miał.. Ale poza tym, to po prostu egzamin. A właściwie pierwszy etap, jak słyszał. Z zadowoleniem odebrał fakt, że wypełnianie papierów poszło gładziutko, a łatwość egzaminu go wręcz rozbawiła. Z uśmiechem odebrał stworzenie, którym miał się zająć. To było wyzwanie? Na upartego to wystarczy osobnika trzymać w zbiorniku i karmić, a tydzień przetrwa i będzie w dobrym stanie. I tak też, jak sobie pomyślał, tak się stało. Przez tydzień trzymał w rezerwacie osobnika, w odosobnionym zbiorniku, karmił sowicie, prowokował do niezbędnej aktywności i wykonywał inne czynności pielęgnujące, żeby oddać stworzenie w lepszym stanie, niż otrzymał. Tako też, etap drugi nadszedł. Kazali mu usiąść na masywnym krześle i zażyć eliksir. Podejrzewał, że będzie to jakiś narkotyk, który sprawdzi go jako nauczyciela, jego psychologię, podejście i podobne czynniki, wpływające na rolę jaką miał pełnić. Nie spodziewał się, że scenaria wokół niego zacznie się zmieniać. Wielka Sala Hogwartu wiele się nie zmieniła odkąd był tam ostatni raz. Była spożywana wieczerza, standardowy gwar, nauczyciele obserwują uczniów i ucinają zawodowe pogawędki. Powoli przekręcił głowę w jedną, a potem w drugą stronę. Słyszał, jak jego zarost ociera się o kołnierz koszuli. Jego zmysły były dziwnie przytłumione. Coś się miało stać, co zaabsorbuje jego uwagę, lecz nie miał pojęcia co. Jego spojrzenie skierowało się na drzwi wejściowe, bo umysł podpowiadał, że tam coś się dzieje. I umysł miał rację, nawet jeśli była to tylko sugestia iluzyjnych właściwości eliksiru. Przez drzwi zaszarżował wściekły troll, widok mu znany, aczkolwiek bardziej niż niespodziewany. Szokujący, można powiedzieć bez grama przesady. Gibby wiedział, że musi nastąpić walka i nie może w trwodze siedzieć na krześle, kiedy uczniowie wpadają w panikę i uciekają w popłochu. Pierwsze co należy uczynić, jako spec od takich stworzeń, to różdżka do krtani i zaklęcie podgłaśniające. -Stanąć pod ścianami i różdżki wycelować! Strzelać czymkolwiek bez rozkazu! Samemu zaś odepchnął krzesło i wskoczył na stół, wciąż trzymając różdżkę przy krtani, aby z angielskiego przeskoczyć na trollski. -Patrzcie jaki goblin! Ale malutki goblin! Pewnie jego matka puściła się z jednorożcem! Inteligencją nie grzeszył ten, kto wyzywał trolla, zwłaszcza w jego własnym języku. Ale ktoś musiał skupić na sobie uwagę wściekłego trolla, kiedy niektórzy uczniowie, zwłaszcza Gryfoni i Krukoni, odzyskują zimną krew i zaczynają szarżować zaklęciami. To rozpraszało trolla, więc wymagało od Gibbiego dalszych akcji. -Goblin pachnący stokrotkami! Co tutaj robi goblin pachnący stokrotkami?! I to taki malusieńki! Koledzy pewnie wyrzucili z gniazda i szuka domku! Słabiutki goblinek! Znajomość trollskiego się popłaciła, bowiem trolla zaszarżował w stronę Gibbiego i ten musiał już odłożyć różdżkę od krtani. Był w bardzo dużym niebezpieczeńśtwie, nawet jeśli teraz całe grupy uczniów szarżowały zaklęciami wraz z nauczycielami. Gdyby nie znajomość sztuk walki, nie dałby rady uniknąć pięści trolla i przeskoczyć nad jego ramieniem, upadając bezwładnie na ziemię. Różdżka mu daleko odleciała i teraz był zupełnie bezbronny. Szczęściem, iluzja uznała, że z Gibbiego był dobry strateg i troll zamienił się w małego humanoida, wijącego się w agonni, a potem zwyczajnie się dezyntegrującego. Efekt został ściągnięty z Gibbiego, a gdy tylko się odświeżył i powrócił do normalnego stanu, wręczono mu certyfikaty oraz dyplomy.
Etap I Kostka 6 Zaśmiał się w głos, gdy komisja kazała mu obsłużyć kalkulator. To była jedna z najprostszych rzeczy do obsługi, stanowczo prostsza niż kasa fiskalna. Z finezją chwycił kalkulator w jedną dłoń, w drugiej wyprostował wskazujący palec i niczym ktoś rozbrajający bombę, celował po kolei w każdy klawisz, demonstrując odejmowanie, dodawanie, mnożenie i dzielenie. A nawet poprosił o bardziej zaawansowany kalkulator, gdzie obliczył sinus i cosinus! Taki Szalał z tymi banalnymi przedmiotami. Następne było użycie piekarnika, urządzenia dość dziwnego w zrozumieniu funkcjonowania, ale kiedy kończył swoje zmiany w barze i przychodził wykończony rano, to nie miał siły na nic innego, niż włożenie gotowego żarcia do mikrofali, albo właśnie piekarnika i wzięcie prysznica w trakcie. Ruszył pokrętłem na opcję z wentylatorem, która była najlepsza, bo równomiernie rozprowadzała ciepło, a następnie ustawił temperaturę. Zapytany, do czego służy reszta, wyjaśnił, że w sumie to i to daje tę i tamtą lampę, ale po prawdzie to mugole rzadko wiedzą jak to obsłużyć. Po prostu dopasowują obrazek z opakowania do obrazka z piekarnika.
Etap II 3, 4 Tako też, etap drugi nadszedł. Kazali mu usiąść na masywnym krześle i zażyć eliksir. Wiedział, że będzie to jakiś narkotyk, który sprawdzi go jako nauczyciela, jego psychologię, podejście i podobne czynniki, wpływające na rolę jaką miał pełnić. Wiedział, że scenaria wokół niego zacznie się zmieniać. Wielka Sala Hogwartu wiele się nie zmieniła odkąd był tam ostatni raz. Była spożywana wieczerza, standardowy gwar, nauczyciele obserwują uczniów i ucinają zawodowe pogawędki. Powoli przekręcił głowę w jedną, a potem w drugą stronę. Słyszał, jak jego zarost ociera się o kołnierz koszuli. Jego zmysły były dziwnie przytłumione. Coś się miało stać, co zaabsorbuje jego uwagę, lecz nie miał pojęcia co. Jego spojrzenie skierowało się na drzwi wejściowe, bo umysł podpowiadał, że tam coś się dzieje. I umysł miał rację, nawet jeśli była to tylko sugestia iluzyjnych właściwości eliksiru. Przez drzwi zaszarżował wściekły troll, widok mu znany, aczkolwiek bardziej niż niespodziewany. Szokujący, można powiedzieć bez grama przesady. Gibby wiedział, że musi nastąpić walka i nie może w trwodze siedzieć na krześle, kiedy uczniowie wpadają w panikę i uciekają w popłochu. Pierwsze co należy uczynić, jako spec od takich stworzeń, to różdżka do krtani i zaklęcie podgłaśniające. -Stanąć pod ścianami i różdżki wycelować! Strzelać czymkolwiek bez rozkazu! Samemu zaś odepchnął krzesło i wskoczył na stół, wciąż trzymając różdżkę przy krtani, aby z angielskiego przeskoczyć na trollski. -Patrzcie jaki goblin! Ale malutki goblin! Pewnie jego matka puściła się z jednorożcem! Inteligencją nie grzeszył ten, kto wyzywał trolla, zwłaszcza w jego własnym języku. Ale ktoś musiał skupić na sobie uwagę wściekłego trolla, kiedy niektórzy uczniowie, zwłaszcza Gryfoni i Krukoni, odzyskują zimną krew i zaczynają szarżować zaklęciami. To rozpraszało trolla, więc wymagało od Gibbiego dalszych akcji. -Goblin pachnący stokrotkami! Co tutaj robi goblin pachnący stokrotkami?! I to taki malusieńki! Koledzy pewnie wyrzucili z gniazda i szuka domku! Słabiutki goblinek! Znajomość trollskiego się popłaciła, bowiem trolla zaszarżował w stronę Gibbiego i ten musiał już odłożyć różdżkę od krtani. Był w bardzo dużym niebezpieczeńśtwie, nawet jeśli teraz całe grupy uczniów szarżowały zaklęciami wraz z nauczycielami. Gdyby nie znajomość sztuk walki, nie dałby rady uniknąć pięści trolla i przeskoczyć nad jego ramieniem, upadając bezwładnie na ziemię. Różdżka mu daleko odleciała i teraz był zupełnie bezbronny. Szczęściem, iluzja uznała, że z Gibbiego był dobry strateg i troll zamienił się w małego humanoida, wijącego się w agonni, a potem zwyczajnie się dezyntegrującego. Efekt został ściągnięty z Gibbiego, a gdy tylko się odświeżył i powrócił do normalnego stanu, wręczono mu certyfikaty oraz dyplomy.
"Ruth, zrób kurs, bo cię wywalą", grzmieli koledzy z departamentu od jakiegoś czasu i o ile dziewczyna całkiem pozytywnie zapatrywała się na perfekcyjne posługiwanie zaklęciem Obliviate, o tyle kompletnie nie wiedziała, dlaczego niby analityk miałby przechodzić ten stresujący i piekielnie trudny kurs. Wyjaśniła to sobie już podczas drugiej, czy trzeciej interwencji, w której -oczywiście- mogła brać udział jedynie jako obserwator. Chłopaki przylecieli na miejsce zdarzenia, które okazało się być spalonym doszczętnie przez smoka domkiem letniskowym, więc niespecjalnie mieli czas uganiać się za jakimś zszokowanym mugolem, skoro na głowę spadł im rozwścieczony, przerośnięty gad. Mało tego, kiedy jedni już załatwiali posiłki z departamentu kontroli nad magicznymi zwierzętami, inni próbowali opanować rozprzestrzeniający się pożar, toteż kiedy w końcu przerażony niemagiczny wyskoczył ze swojej kryjówki i puścił się pędem przed siebie, próbując zniknąć w labiryncie gęstych krzewów, jeden z analityków zdecydowanym ruchem rzucił weń białawym światłem Obliviate. Ruth szybko nauczyła się, że żeby być skuteczna, musi być szybka, celna i zawsze bezbłędna. Stąd zaszła potrzeba tego trudnego kursu, choć nie bez winy był tu także czepiający się jej szef, który tylko czekał na okazję, kiedy będzie mógł ją wywalić, więc tym bardziej nie chciała mu dawać tej wątpliwej przyjemności.
Część teoretyczna składała się z egzaminu wiedzy o pamięci i zagadnieniu modyfikowania wspomnień. Niestety okazało się, że na przygotowanie ma tylko kilka dni, przez co zarywała noce, uczyła się na lekcjach i w pracy, totalnie zaniedbała przyjaciół, co bolało ją najbardziej i piła hektolitry kawy sądząc, że jakoś uda jej się zaliczyć. Zdała kapitalnie, ale cóż z tego, skoro zapisała się na terminy kolejnych części praktycznie dzień po dniu, więc była już tak wyczerpana, że jedyne, na co miała ochotę to sen. A na pewno nie dłubanie w jakiejś myślodsiewni, no ale jak już zaczęła, wydała te ciężko zarobione galeony i się pofatygowała nauczyć wymazywać ludziom pamięć to musi to skończyć, choćby miała rysować nosem po kolejnych pergaminach.
Trochę się wyspała, trochę opiła kawy i ledwo żywa poszła zdawać część teoretyczno-praktyczną. Z początku myślała, żeby się cofnąć i olać temat, zanim się porządnie nie wyśpi, ale taka szansa mogłaby się długo nie powtórzyć, stąd uczciwie i metodycznie zabrała się za porządkowanie wspomnień. To były jasne, piękne wspomnienia. Wspomnienia kogoś, kto prowadził uporządkowane życie, zupełnie jak ona, dlatego bez trudu ułożyła całość w chronologicznej kolejności. Zapatrzona w te idylliczne wizje czyjejś głowy kompletnie nie potrafiła wyłuskać z nich czegoś, co mogłaby zmodyfikować. Ba, im dłużej się wpatrywała w otchłań wspomnień, tym coraz bardziej oddalała się od identyfikacji z nimi. Nagle stały się dla niej niespokojne, mało spójne i pełne wątpliwości, zupełnie jak myśli, które targały nią teraz. Wybrała złe wspomnienie. "Proszę przyjść jutro" usłyszała jak przez mgłę i to był pierwszy dzień w jej życiu, w którym faktycznie zasnęła siedząc na zmianie w Mungu. Następnego dnia była na tyle wypoczęta i zdeterminowana, że kiedy ponownie przyjrzała się wspomnieniom w myślodsiewni zauważyła jedno, tylko jedno, które koniecznie należało zmodyfikować. Ciemne, mroczne i skomplikowane wspomnienie, które nigdy nie powinno znaleźć się w niczyjej głowie. Zielona smuga, którą wypluł rdzeń różdżki widzianej oczami właściciela myśli sprawiała, że Ruth miała ciarki, ale to także sprawiło, że jeszcze metodyczniej podeszła do zadania. Ślęczała nad tym kilka dni, włócząc się po Hogsmeade z przymkniętymi oczami i pełną pomysłów głową. Zapisywała każdy detal, każdy gest i oddech, który wydawał się być jej do zmiany i tak wkręciła w tę sprawę, że sama powoli zaczynała wierzyć, że ten, kto zginął nie istniał, a ten, kto musiał ową śmierć oglądać, nigdy nie przeżył przeszywającego go na wskroś żalu. Zdała, ale kosztowało ją to tyle pracy, że czuła przez skórę, jak oblewa kolejny etap. I nie pomyliła się. Najpierw zapomniała, że istnieje coś takiego jak efekt motyla i nie można ot tak zmodyfikować sobie jednego wspomnienia be ingerencji w kolejne, dlatego zaproszono ją dzień później. Cóż, poszło lepiej, ale na samym końcu, kiedy już praktycznie miała zaliczenie w kieszeni ktoś przyczepił się do jakiejś drobnostki (w jej mniemaniu, oczywiście). Z wielką łaską pozwolono jej spróbować ponownie i zła jak osa rozpoczęła swoją ostateczną walkę z modyfikacją szeregu wspomnień. Ile się nad tym namęczyła, to jej... Kombinowała dzielnie, choć co rusz pojawiały się komplikacje i była na granicy stworzenia dualnej osobowości lub po prostu wariata, a nie czarodzieja po Obliviate, więc kiedy prawie ze łzami w oczach i głową dosłownie piekącą od analiz oddawała pracę doszła do wniosku, że już naprawdę wszystko jej jedno. Jak nie zda, to kończy tę nierówną walkę. Przeszła do kolejnego etapu. Najgorszego i wymagającego najwięcej uwagi i skupienia. Ruth doskonale wiedziała, co ją czeka, ale nie miała czasu na odpoczynek, na sen ani nawet na przygotowanie, więc kiedy stanęła pierwszy raz w swoim życiu sam na sam z więźniem...zamarła nie gorzej, niż on. Musiał nie spodobać się mu jej dziecinny wyraz twarzy, poza tym chyba się też trochę skrzywiła, bo nagle skazany wyrwał do niej gwałtownie, jakby chciał ją udusić przywiązanymi dokładnie rękoma. Szarpał się i bełkotał przez zamknięte usta jakieś słowa, mrużąc co raz oczy w szaleńczym gniewie. Takie małe niepozorne chuchro jak Ruth rozwścieczyło go do tego stopnia, że przerwano egzamin. Następnego dnia była już bardziej pewna siebie, w końcu nie raz i nie dwa będzie miała okazję pracować z narwańcami. Ten jednak był inny. Jego wzrok przeszył Szwedkę gorzej niż skandynawski chłód i omal nie upadła na ziemię, osłabiona jego pełnym najgorszego szaleństwa uśmiechem. Chciała uciec i miała ku temu okazję, bo przerwano egzamin. I tak kolejne dwa dni be skutku, aż w końcu wzięła się w garść i oswojona z "ekipą" z Azkabanu, w końcu to był już jej piąty "wychowanek". Oczywiście irytowało ją niemiłosiernie, że musi uspokajać kogoś, kogo najchętniej wsadziłaby na wieczność za kraty i klęła w duchu ten chory egzamin, ale po takiej szkole życia, jaką zaserwowano jej czterema poprzednimi próbami z najgorszymi mętami z Azkabanu totalnie przestali na niej robić wrażenie. Rzuciła zaklęcie i miała go z głowy. Szkoda tylko, że po pięciu minutach wywozili go już do Munga. Ruth obiecała sobie, że to był pierwszy i ostatni raz w jej życiu, kiedy nieumyślnie zrobiła komuś krzywdę. Nawet jeśli ta osoba zasługuje na los o wiele gorszy, niż tydzień rekonwalescencji w szpitalu. Kolejna próba, po tym szeregu niepowodzeń poszła na szczęście idealnie. Trudno się jednak dziwić, skoro Ruth dostała przed nią taki solidny trening wieńczony porażkami. Cieszyła się jednak, że mogła samą siebie upewnić, że jej umiejętności w istocie są nabyte, a dyplomu nie dostała przypadkiem, bo jej się poszczęściło, tylko naprawdę opanowała umiejętność modyfikowania cudzych wspomnień. Otworzyła sobie furtkę do drogi życia, którą od zawsze chciała iść, a to znaczyło o niebo więcej, niż kilka nieprzespanych nocy... KOSTKI: cz.teoretyczna: 4 cz.teoretyczno-praktyczna: 2 6->2 1->6->5 cz. praktyczna: 3,1,5,4->2 6->1
Wszystko działo się około 20 lat temu, gdy Beatrix była świeżo po szkole i miała przystąpić do swojego pierwszego kursu na nauczyciela Obrony Przed Ciemnymi Mocami. Była ambitną osobą i wiele się uczyła, zanim przystąpiła do tego egzaminu. Niestety już na wstępie nic nie chciało iść po jej myśli. Egzaminatorzy mieli gorsze charaktery od niej samej. Zero jakiejkolwiek współpracy i życzliwości. Jako zadanie trafił jej pojedynek z jednym z egzaminatorów. Dziewczyna tak się zestresowała wtedy, że na samym wstępie zachowała się jak przysłowiowa płotka i oblała z kretesem. Egzaminatorzy odesłali ją do domu i kazali nie wracać póki nie ogarnie materiału. Ta sytuacja dała naszej Bei wiele do myślenia, bo gdy już za tydzień wróciła ponownie, to wywołała zachwyt na twarzach egzaminatorów, a także tego z którym się pojedynkowała. Zaliczono jej ten etap jako Wybitny. Wtedy mogli ją dopuścić do etapu drugiego związanego z testem psychologicznym. Beatrix już jako młoda kobieta miewała problemy ze swoim charakterem. Była po prostu trudna i uparta. Weszła do sali i wypiła eliksir aby wywołać symulację. Była nauczycielem, opiekunem domu Slytherin, ale mimo narzuconego jej zadania, źle zareagowała, nie wiedziała co się stało, ale wyrzuciło ją z symulacji, a ona wyszła z sali z kwitkiem. Tym razem kazali jej poprawić etap drugi egzaminu. Były one takie trudne i strasznie stresujące dla młodego przyszłego nauczyciela. Za drugim podejściem była już bardziej rozważna. Trochę pomyślunku i zaginionego ucznia odnalazła dość sprawnie. Po wyjściu z symulacji, otrzymała gratulacje, a także swój dyplom ukończenia kursu. Zadowolona opuściła salę egzaminacyjną.
etap I - 5 (poprawka 1) etap II - 5, 5(poprawka 1)
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Minął zaledwie miesiąc od jego wybudzenia się ze śpiączki, kiedy Edgar rozpoczął kurs na nauczyciela. Owszem, był pracoholikiem, jednak ważniejszym powodem jego pośpiechu był fakt, że potrzebował pieniędzy. Niemal cały majątek zainwestował w tę ostatnią ekspedycję, którą musiał teraz zamknąć. Jego uzdrowiciel twierdził, że powinien odpocząć. Rzeczywiście… był taki zmęczony tym trzytygodniowym leżeniem… Wciąż przypominał mu też, że stres może go zabić, tak jakby były podróżnik o tym nie wiedział. Nie zrezygnował przecież z wymarzonej kariery dla śmiechu. Nie miał w zwyczaju płakać nad rozlanym mlekiem i szybko pogodził się z faktem, że nie jest w stanie kontynuować swoich badań. Wchodząc do sali egzaminacyjnej, Fairwyn nie widział najmniejszych powodów do stresu. Nie pierwszy raz w życiu się przebranżawiał i nigdy w życiu nie oblał żadnego egzaminu. Spojrzał na pergamin zapełniony futharkiem i w pierwszej chwili pomyślał, że dostał nie to zadanie. To był egzamin na nauczyciela, czy SUMy? Minęło trochę czasu odkąd ostatnio czytał coś w piśmie runicznym - całą jego uwagę pochłonęły ostatnio azteckie piktogramy – nie miał z nim jednak żadnego problemu. Przeczytał tekst z dziecinną łatwością i streścił go głupio uśmiechającym się egzaminatorom, którzy gratulowali mu jak niemowlakowi, który właśnie nauczył się pluć. Zaczynał powoli tęsknić za leżeniem pod gruzami świątyni. Przyszedł czas na drugi etap. Po wypiciu eliksiru, znalazł się w pomieszczeniu, które zapewne miało być jego gabinetem. O tym, że nie było świadczył nieporządek na biurku. Edgar zaczął układać równo leżące na nim papiery, kiedy do pokoju weszło dwóch prefektów informując go, że zgubili dzieciaka. Czy młodzież naprawdę była taka głupia, czy te symulacje były robione na wyrost? Mężczyzna powstrzymał się od komentarza i wypytał ich tylko, gdzie i kiedy gówniaka ostatnio widzieli oraz jak wyglądał. Mając już potrzebne do szczęścia informacje zwrócił się o pomoc do portretu wiszącego na jednej ze ścian. Czekając na powrót kobiety z obrazu, kontynuował sprzątanie na biurku. Kiedy wróciła z namiarem na ich zgubę, nie ruszając się z miejsca, kazał prefektom iść po małego i przyprowadzić go do niego. Miał nadzieję, że są na tyle ogarnięci, że nie zgubią się razem z nim. Nie byłaby to duża strata, Edgar był zwolennikiem naturalnej selekcji, wiedział jednak, że komisja egzaminacyjna nie podzieliłaby jego zdania. Na wszelki wypadek wysłał, więc za nimi kobietę z obrazu, a sam zajął się lekturą jednej z książek, która leżała na stole. Kilka kartek później do gabinetu wrócili prefekci, prowadząc zgubionego smarka. Edgar już miał go obsztorcować, kiedy obraz rozmył się, a przed nim znów pojawiła się zadowolona komisja. Wspaniale. Zdobył uprawnienia do użerania się z niewyrośniętymi kretynami.
Lipiec 2017 Kiedy otrzymał propozycję nauki w Hogwarcie został wysłany na obowiązkowy kurs. Biorąc pod uwagę jego temperament z góry zakładano, że będzie ciężko. Na pierwszym terminie Drizzt dostał łagodnych egzaminatorów by zdał szybko, otrzymał parę uwag i mógł zacząć pracować. Pierwszym zadaniem Läkare było uleczenie fantoma ze smoczej ospy. W swoim krótkim okresie pracy w Mungu Björn nie spotkał się z czymś takim i musiał improwizować. Jak się okazało tak bardzo, że egzaminator zaczął mruczeć pod nosem. Szwed nie lubiący takiego zachowania warknął na egzaminatora i oczywiście oblał. Następne podejście nie było lepsze, a gorsze. Zlał po pełnej linii, podczas egzaminu dostał napadu nerwicy i zaczął walić pięściami w ścianę. Przy trzecim podejściu zażył anydepresanty przed wejściem na sale i mimo ponownego mamrotania egzaminatora był w stanie wybrnąć z sytuacji i zdać. Kolejny etap, egzamin psychologiczny wypadł równie źle. Po wypiciu eliksiru z symulacją Drizzt zaczynał dziwnie się zachowywać i trzy razy z rzędu oblewał. Dopiero za czwartym razem udało mu się "przejść" symulację z trollem i ukończyć kurs. Jeżeli jego stan zdrowotny się nie poprawi to długo w szkole nie pociągnie.
Po ukończeniu kursu na pracownika ministerstwa nadszedł czas na nieco trudniejszy egzamin, połączony z praktyką. Pierwsza część sprawdzała wiedzę z historii magii. Ulubioną tematyką Lorda Hamiltona z tej dziedziny było prawo rzymskie. Nic zatem dziwnego, że podczas pisemnego egzaminu skupił się głównie na szczegółowym opisaniu praw starożytnych, o których posiadał największą wiedzę, toteż udzielenie obszernych odpowiedzi na postawione pytania zajęło mu cały wyznaczony czas i wyszedł z sali jako ostatni. Na arkuszu przekazał jednak całą swoją wiedzę na temat starożytności. Na kolejnych egzaminach zabłysnął wiedzą dotyczącą historii starożytnego Rzymu, z której to był najlepiej przygotowany, choć miał pewne trudności w odpowiadaniu na pytania z zakresu innych epok, zwłaszcza z wojny między goblinami, jaka rozegrała się w średniowieczu, a która była najtrudniejszym, najnudniejszym i najbardziej zawiłym tematem. Na szczęście udało mu się zyskać odpowiednią ilość punktów, żeby przejść do kolejnego etapu. Tydzień później wystąpił w roli początkującego obrońcy podczas rozprawy sądowej, jaka miała miejsce w departamencie. Sprawa dotyczyła członka szajki okradającej sklepy na ulicy Pokątnej. Złodziej twierdził, że podczas napadów owej bandy był w Nowej Zelandii, gdzie zajmował się uprawą magicznych roślin. Jednakże podczas rozprawy dwóch świadków orzekło, że ich sklepy zostały okradzione przez tego właśnie człowieka, podając jego dokładny rysopis. Wszystkie dowody wskazywały, iż był on rzeczywiście winny dwukrotnego włamania i kradzieży cennych przedmiotów. Choć Lucius wykorzystał całą swoją wiedzę, zdolności, charyzmę i nabyte umiejętności, zabrakło mu zdecydowania w odpieraniu zarzutów, gdyż wina oskarżonego była oczywistym faktem, toteż sprawa okazała się z góry przegrana. Ponadto prokurator wykazał się znacznie większą charyzmą i zdolnością przekonywania, także Lordowi Hamiltonowi ostatecznie zabrakło słów i był zmuszony uznać swoją porażkę oraz przygotować się lepiej do wzięcia udziału w kolejnej rozprawie, w roli praktykanta.
Miesiąc później odbyła się kolejna rozprawa, w której uczestniczył Lord Hamilton. Podobnie jak poprzednio, występował w roli adwokata. Tym razem otrzymał za zadanie wystąpienie z obroną handlarza magicznymi używkami, który rozprowadzał swój towar również wśród mugoli. Sprzedawane przezeń narkotyki doprowadziły do licznych prób samobójczych wśród niemagów, którzy okazali się bardziej podatni na ich działanie. Prokurator wystąpił do sądu z wnioskiem o przyznanie winowajcy 10 lat pozbawienia wolności. Lucius z kolei miał doprowadzić do złagodzenia przewidzianego wyroku. Sprawa nie była łatwa i wymagała naprawdę dobrego przygotowania. Podczas procesu Lord Hamilton skupił się na czytaniu powierzonej mu instrukcji i własnych notatek, aby przypomnieć sobie podstawowe myśli i argumenty, jakie miał przedstawić. Czuł narastający stres i presję, szukając odpowiednich słów na obronę swego klienta. W pełni wykorzystując swój dar przemawiania, zdołał przekonać komisję do swoich racji, podchodząc do całej sprawy w sposób psychologiczny, poprzez stosowne wyjaśnienie pobudek oskarżonego, który był bardzo ubogim człowiekiem, posiadającym na utrzymaniu liczną rodzinę. Ostatecznie sędzia wydał wyrok, skazujący go na 5 lat pozbawienia wolności, a Luciusowi przyznano zasłużony certyfikat.
etap I Sprawdzanie wiedzy nie było czym co Aaron lubił. Tak naprawdę nigdy w szkole nie znosił wszytskich egzaminów czy kartkówek, nienawidził tego. Zaczął się zastanawiać co go podkusiło do tego żeby w ogóle zostać nauczycielem. Fakt, miał dużą wiedzę, ale dlaczego zapragnął akurat uczyć? Cóż, skoro już tutaj przyszedł nie zamierzał rezygnować. To nie byłoby w jego stylu, nigdy się nie poddawał. Gdy dowiedział się co ma być jego zadaniem, natychmiast mu ulżyło. Obawiał się jakiś pytań, na które zacznie się jąkać i nie zdoła odpowiedzieć. Pojedynek był jednak czymś z czym na pewno sobie poradzi. Był gotowy, czekał już tylko na gotowość egzaminatora. Pojedynek trwał długo. Mężczyźni na przemian się atakowali i blokowali zaklęcia rzucane w ich stronę. Aaron był już zmęczony zaciekłością przeciwnika. Nudziło mu się, a jego skupienie było coraz mniejsze. Z trudem zbierał swoje myśli, można było się tego spodziewać. Wystarczyła chwila nieuwagi, by zaklęcie przeciwnika go trafiło. Sprawiło to jednak, że Aaron natychmiast oprzytomniał. Zaserwował egzaminatorowi taką dawkę zaklęć atakujących, że mężczyzna nie miał szans. Carver nie lubił kiedy coś nie szło zgodnie z jego planem, a powiedzmy sobie szczerze, że w OPCM był naprawdę dobry. Nie na darmo kompletował swoje liczne dzienniki.
etap II Egzamin psychologiczny był czymś czego Carver obawiał się najbardziej. Nie do końca był hm... powiedzmy, że normalny. Denerwował się, nie sądził, że zareaguje na symulację tak jak sobie będą tego życzyli. Nie miał wyboru. Wypił eliksir i przeniósł się do świata iluzji. Siedział w Wielkiej Sali w Hogwarcie kiedy nagle do pomieszczenia wbiegł troll. Wybuchła panika. Carver się skrzywił, nie lubił tych stworzeń. Uważał je za przygłupy. Nie dało się ukryć, że odczuwał także obrzydzenie. Duże obrzydzenie. W ogóle nie zwrócił uwagi na uczniów. Bardziej przejmował się sobą i tym jakby tu wymknąć się niepostrzeżenie, przecież inni nauczyciele sobie poradzą... Kiedy wylądował z powrotem w sali egzaminacyjnej, komisja tylko pokręciła zniesmaczona głową. No tak, można się było tego spodziewać, nie zdał. Carver nie miał w naturze poddawania się. Postanowił podejść do egzaminu jeszcze raz. Przeczytał nawet kilka książek o pedagogice. Skinął komisji głową i wypił eliksir jednym łykiem. Szedł sobie spokojnie korytarzem aż dotarły do niego odgłosy pojedynku. Szybko tam się dostał i zauważył, że cała grupa uczniów rzuca w siebie zaklęciami. Nie przejął się tym za bardzo. Wspominając lata młodzieńcze, sam często wdawał się w tego typu akcje. Zamiast załagodzić sytuację zaczął im wytykać błędy jakie popełniali przy zaklęciach. Cóż sytuacja z ostatniego razu się powtórzyła, Aaron nie zdał. Nic dziwnego, nie tak powinien zachować się nauczyciel. Carver mimo dwóch nieudanych prób spróbował po raz kolejny. Zrobił kilka testów i był przygotowany na wszystko. Jak to się mówi? Do trzech razy sztuka. Bez zbędnych słów oddał się symulacji. Iluzja była taka sama jak za pierwszym razem. To tylko ułatwiło mu zadanie. Długo analizował popełniane przez siebie błędy. Gdy do pomieszczeni wtargnął troll, Carver szybko zajął się stworzeniem unieszkodliwiając go, w tym samym czasie krzyczał do innych nauczycieli, by zajęli się uczniami. Wrócił do sali egzaminacyjnej i dostrzegł jak egzaminatorzy machają z uznaniem głowami. Aaron był zadowolony z siebie. W końcu mu się udało. To było jednoznaczne ze zdobyciem patentu nauczycielskiego. Bez problemu mógł teraz zacząć uczyć młodych ludzi. Pragnął im przekazać swoją zdobytą dotychczas wiedzę. To było coś niesamowitego. Wypełniało go szczęście.
etap I: 2 -> 1 etap II: pierwsze podejście - 3 i 5, po kilku tygodniach drugie podejście - 2 i 5, trzecie podejście znów po kilku tygodniach - 3 i 2 ZDANE! z/t