Dostęp mają tu tylko upoważnieni pracownicy Ministerstwa. Nikt nie może przebywać tu sam - pośród najbardziej tajemniczych ksiąg i artefaktów, od których nierzadko bije równie tajemnicza (często także mroczna) magia, zazwyczaj siedzi ktoś z Departamentu Tajemnic pilnując porządku w bibliotece. Sala jest przeogromna i zdaje się nie mieć końca, freski na suficie żyją własnym życiem, podłoga tłumi kroki - w powietrzu wiszą niezliczone zaklęcia wyciszające i ochronne, od których aż mrowi skóra. Gabloty z pismami i zamkniętymi artefaktami są zapieczętowane - tylko niektórzy Niewymowni mają do nich dostęp.
Doprawdy, mało kto w samym Ministerstwie Magii mógł bezkarnie zaglądać do tego pomieszczenia - na palcach jednej ręki można by było policzyć wszystkich upoważnionych, w tym samego Ministra. Niemniej, nawet Minister Magii nie mógłby znajdować się sam na sam ze wszystkimi mrocznymi (i nie tylko) sekretami zamkniętymi w podziemiach gmachu ministerstwa. Od tej zasady nie było wyjątku - o czym Szef Biura Rzeczoznawców z Banku Gringotta powinien doskonale zdawać sobie sprawę. Jak i z tego, że miał niepowtarzalną okazję - i zaszczyt! - uszczknąć nieco wiedzy tajemnej, którą tak skrzętnie skrywali Niewymowni. Departament Tajemnic był z reguły samowystarczalny - jednak od każdej reguły pojawiał się wyjątek, prędzej czy później. — Panie Walker, proszę za mną. — Wysoki i chudy jak tyczka mężczyzna o szpakowatych włosach - i czarnych oczach błyszczących czystą inteligencją - otworzył przed nimi drzwi, przykładając do specjalnej wnęki własną różdżkę i mrucząc pod nosem inkantację. Potężne skrzydła ledwo się uchyliło, a owiał ich zapach pergaminu, a na skórze osiadł ciężki woal magii. Peter Lynch - bo tak ów elegancki czterdziestolatek się nazywał - wkroczył do biblioteki energicznym, sprężystym krokiem, świadczącym o pewności. Widocznie był jednym z tych, którzy przebywali wśród zgromadzonych tu tajemnic na co dzień - w końcu sam dorobił się przydomka Archiwisty, a wszystkie składowane tu precjoza traktował z troską i zainteresowaniem godnym własnych latorośli. — To niezwykle delikatna sprawa — podjął, prowadząc ich w kierunku jednej z niewielu oświetlonych wnęk, w której - wyjątkowo - ustawiony został mosiężny, hebanowy stół z tajemniczą zawartością nakrytą czarnym aksamitem i dwa skórzane fotele. — Zapewne doskonale zdaje sobie Pan sprawę, że... zazwyczaj nie korzystamy z usług kogoś z zewnątrz. — Meandrował słowem wokół Walkera, łypiąc na niego badawczo znad swego wąsa. — Jednak doskonale znamy Pańską reputację, wiedzę i... ostrożną dociekliwość. — Wskazał jeden z foteli, samemu zajmując drugi z nich. — Natrafiliśmy na trzy... szczególnej urody eksponaty. Każdy z nich związany jest bodajże z czarodziejami, którzy już dawno nie stąpają po tym padole razem z nami... — Uśmiechnął się półgębkiem, rozkładając ramiona w geście ukontentowanego naukowca - historyka! — ... a przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nasz rzeczoznawca podejrzewa nawet horkruksy, jednak... Jak rozumiesz, nie możemy zawierzyć takiej diagnozie w oparciu o tylko jedną analizę — objaśnił rzeczowo, jednym zgrabnym ruchem odkrywając przesłonięte przedmioty na stole. — Potrzebujemy Pańskiej pomocy, Panie Walker. Przed Georgem leżą trzy... pozornie normalne przedmioty: szylkretowy grzebień bez kilku ząbków, zdobiony masą perłową i srebrnymi, ruchomymi ornamentami wijącymi się jak małe węże; nożyk do listów, długi i cieniutki, wyszczerbiony na końcu i pokryty dziwnym, rdzawym nalotem; oraz... monokl, o oprawie z czarnego, specyficznie połyskującego metalu i wypukłej soczewce rozbitej wpół. Wszystkie te przedmioty dają przedziwne wrażenie obecności, jak gdyby odwzajemniały spojrzenia - choć przecież to niemożliwe, są tylko rzeczami. Od grzebienia bije subtelna aura uroku; jeden rzut okiem na nożyk wzbudza uczucie głębokiego niepokoju; a monokl wręcz błaga by jeszcze raz z niego skorzystać i ułożyć w oczodole.
@George Walker - wybierz jeden z przedmiotów i zbadaj go. Możesz zadawać Lynchowi pytania. Dumaj, klucz i zabawmy się! Oznacz w swoim poście @Perpetua Whitehorn
______________________
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Nie spodziewał się wezwania z Ministerstwa Magii. Z reguły kontaktował się z Szefem Biura Aurorów, jeśli znajdowali jakiś niebezpieczny przedmiot. W całej swojej piętnastoletniej karierze nie przypuszczał, że odezwą się do niego ludzie z Departamentu Tajemnic. Gdyby był świeżo upieczonym rzeczoznawcą to stresowałby się, denerwował i obgryzał paznokcie do krwi, a to wszystko z szoku. Nie był jednak świeżakiem, a więc zachowywał pełen spokój choć wewnątrz był solidnie spięty. Skoro go wezwano to problem musi mieć znacznie większy kaliber niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ubrany w szatę służbową podążał za panem Lynch, dzierżąc w swojej niewielkiej walizeczce niezbędne do wstępnej analizy akcesoria. Starał się nie rozglądać zbyt nachalnie wszak był tu pierwszy (i zapewne ostatni) raz w życiu. Magia wisiała tu w powietrzu i osiadała na skórze niczym aksamitny materiał. - Nie ukrywam zdziwienia, panie Lynch jednak rozumiem potrzebę.- odpadł neutralnie i zajął wskazane przez niego miejsce, wcześniej cicho odkładając walizeczkę na podłogę, tuż obok swojej stopy. - Horkruksy? To dosyć odważna diagnoza.- nie ukrywał zaskoczenia. Opadł spojrzeniem na przedmioty. - Rozumiem, zrobię co w mojej mocy.- zapewnił. - Proszę pozwolić, że wstępnie je zbadam. - zasygnalizował działanie i ułożył walizeczkę na hebanowym stole. Cicho otworzył wieko, założył materiałowe, cienkie i białe rękawiczki. Sięgnął po różdżkę i pochylił się nad pierwszym z przedmiotów- grzebyk, który był najbliżej. Z pomocą niewerbalnego zaklęcia lewitującego uniósł go na wysokość swoich oczu, w odpowiednim kącie padającego światła. - W jakich okolicznościach przedmiot ten został znaleziony?- zapytał, obracając w powietrzu grzebyk i szukając na nim inicjałów. Jeśli nie znalazł, niewerbalnie narzucił delikatny czar ujawniający niewidzialne pismo - Aperacium. Sprawdzał jak przedmiot reaguje na jakiekolwiek przejaw magii płynącej z zewnątrz. Dbał o to, aby raz na jakiś czas odrywać wzrok od grzebyka bowiem aura uroku mogła sugerować mamienie spojrzenia. - Wiadomo coś na temat właściciela, bądź właścicielki przedmiotu? Ktoś dotykał go gołą dłonią bądź co gorsza, używał?- zadawał pytania spokojnym tonem. Przygotował następne zaklęcie, które magicznie pozwoli mu określić temperaturę przedmiotu - nienaturalny chłód czy nienaturalny gorąc, a może zwyczajna temperatura pokojowa? Bardzo ostrożnie przesunął różdżką wzdłuż grzebyka i delikatnie niewerbalnie inkantował zaklęcie "Caliditas". Szukał nienaturalnych magicznych objawów przedmiotu; jeśli tylko je znajdzie to zbada pozostałe aby wyciągnąć z nich cechy wspólne, które mogłyby podpowiadać, że mają coś wspólnego z przechowywaniem w sobie strzępów dusz. Nie ma co się spieszyć, a badawczy wzrok Lyncha mu nie przeszkadzał.
Widocznie George Walker miał znacznie lepszą intuicję niż sam mógłby sądzić - problem musiał mieć znacznie większy kaliber, zdecydowanie. Dlatego też zadecydowano o wezwaniu kogoś z zewnątrz, kogoś doświadczonego - a Walker cieszył się już pewną renomą na rynku rzeczoznawców, co widocznie samo Ministerstwo (i to Departament Tajemnic!) postanowiło docenić. W nieco pokrętny sposób. Lynch skinął głową, niejako zgadzając się ze zdziwieniem swego gościa na temat diagnozy - sam nie krył pełnych niepokoju zmarszczek na czole, gdy spoglądał na odkryte przed momentem przedmioty. — Proszę robić to, co uważa Pan za słuszne — stwierdził po prostu, uważnie przyglądając się jednak wszystkim podejmowanym przez Walkera działaniom. Wyraz twarzy miał idealnie neutralny - nawet lekkie zainteresowanie i uznanie wypływało na jego rysy, gdy rzeczoznawca z Gringotta z istną maestrią podjął się analizy szylkretowego grzebienia. — Akurat ten przedmiot został nam dostarczony przez aurorów — podjął się odpowiedzi na pytania zadawane przez mężczyznę. — Znajdował się w rzeczach osobistych czarownicy bezpośrednio związanej z... przemytem artefaktów z Rosji. Kobieta po jego odebraniu wpadła w histerię. Wysłużony grzebień posłusznie obracał się przed oczami George'a - a na jego perłowy grzbiet wpełzły srebrne wężyki, raz po raz układając się... W słowa zapisane cyrylicą. Raz po raz takich samych - ewidentnie układających się w pytanie. Żadnych jednak inicjałów. Żadnych ukrytych przesłanek. Przynajmniej potwierdzało się potencjalne pochodzenie artefaktu. Grzebień widocznie wibrował za każdym razem, gdy Walker odwracał od niego wzrok. Niemal jak wściekła osa - drażnił ucho niską, ledwie słyszalną wibracją. Lynch zdawał się nie zwracać na to uwagi, siedział spokojnie, oparty na własnych knykciach. — Żaden z naszych pracowników go nie dotykał — dodał jeszcze, gładząc się po wąsie. — Chociaż poprzedni badający go rzeczoznawca stwierdził, że słyszał od niego kobiecy głos, gdy wpatrywał się w niego za długo. Caliditas ujawniło tylko jedno - grzebyk miał normalną temperaturę ciała... Nie pokojową. I reagował irytacją na szeptane nad nim zaklęcia.
Analizował przedmiot ze stoickim spokojem. Lata doświadczeń nauczyły go zachowywać zimną krew w obliczu nieznanego. Wyciągnął notes, kałamarz i pióro. Słuchał słów Lyncha, a jednocześnie przepisywał wszystkie słowa, które pojawiały się na grzebyku. Zamierzał je przetłumaczyć i odszukać w księgozbiorach czy aby nie jest to czarnomagiczna inkantacja, która po wypowiedzeniu na głos mogłaby wywołać działania niepożądane. - Hmm… nie dziwię się, że przedmiot jest podejrzewany o bycie horkruksem. - mimo, że grzebyk okazywał "irytację" związaną z szeptanymi inkantacjami to nie zamierzał ich przerywać. Ba, planował to kontynuować. - Przeprowadzę dodatkowe badanie. Proszę odsunąć się od stołu, panie Lynch, rzecz jasna dla bezpieczeństwa, gdyby doszło do niespodziewanej reakcji przedmiotu.- poprosił z pełną kulturą. Odłożył przedmiot na stolik (oczywiście z pomocą zaklęcia lewitującego), a dwa pozostałe, jeszcze niezbadane (również tym samym zaklęciem) przeniósł z powrotem do kuferka, którego to wieko zamknął. Nie chciał, aby doszło do sprzężenia albo co gorsza, reakcji łańcuchowej gdyby grzebyk zareagował wybuchem magii. Powstał i wycelował różdżkę niedaleko grzebyka. Zanim jednak wypowiedział inkantację, postanowił podzielić się myślą z mężczyzną. - Chcę najpierw wyeliminować bądź potwierdzić diagnozę, jako iż miałby ten przedmiot posiadać w sobie kawałek duszy. Pierwsze badanie jest szybsze, przyniesie nam podstawowe informacje. Drugie badanie zajmie parę dni. Mam tu na myśli zamówienie u eliksirowara rozcieńczonego roztworu z jadem bazyliszka. Taki wywar wpłynie na horkruksa, nie niszcząc go, ale też zasygnalizuje właścicielowi potencjalnej duszy, że horkruks jest w cudzych rękach. - wystarczyło spojrzeć na twarz George'a aby widzieć, że przeprowadzi oba badania, choćby miało zająć mu to miesiąc. Gotów był poświęcić bardzo dużo czasu, aby ostatecznie wydać obfity raport podpisany własnym nazwiskiem. - Mój czar może wywołać dwa efekty. Pierwszy to nic się nie stanie i oznaczać to będzie, że przedmiot ma śladowe ilości czarnej magii w sobie bądź ma jej tak potężną dawkę, że badanie nie robi na nim "wrażenia". Drugi… może dojść do nieprzewidzianej reakcji. Według mojego szacowania mamy pięćdziesiąt dziewięć procent szans, że przedmiot i to coś wewnątrz mogłoby "spanikować" bądź "spłoszyć się". Ten efekt sprawi, że do dalszych badań będę potrzebował Łamacza Klątw. Sam pan rozumie, stuprocentowe orzeczenie może zostać wydane tylko po przebadaniu przedmiotu przez pełen zespół.- po tej przemowie, gdzie dzielił się swoimi spostrzeżeniami i wnioskami chrząknął, zmarszczył brwi i skoncentrował się w pełni na zaklęciu, które zamierzał wykonać. - Expecto patronum.- wyszeptał. Oto z jego różdżki wypłynęła biała magia w najczystszej postaci, zasilana wspomnieniem jego dzieci, pięknych bliźniąt, które kochał, choć nie zawsze potrafił im to okazać. Nie chodziło mu o ochronę siebie, a o tę jasność, czystość i dobroć spozierającą ze srebrzystego czaru. To badanie. Nie zamierzał uszkadzać przedmiotu, a jedynie sprawdzić czy w jakikolwiek sposób zareaguje na bliską obecność białej magii. Skierował swego Patronusa (niewyraźną kuokę) czterdzieści osiem centymetrów od grzebyka. Kontrolował, gotów był zapisywać obserwacje na pergaminie. Jeśli nic się nie działo, bardzo powoli, z ogromną precyzją, przysunął srebrzystą sylwetkę do dwudziestu sześciu centymetrów od przedmiotu. Skłamałby gdyby rzekł, że się nie obawia efektów. Pozostaje pytanie czy badanie potwierdzi przypuszczenia poprzedniego rzeczoznawcy. Jeśli tak, to czeka go dużo analizy, długotrwałej ale niezwykle pasjonującej. Nie mógł doczekać się aż się za to zabierze. Tymczasem wstrzymał oddech i nie opuszczał wzroku z przedmiotu. Tik tak...?
Lynch uniósł brwi w pewnym zdziwieniu, kiedy Walker poprosił, by ten odsunął się od stołu. Bynajmniej nie był typowym urzędnikiem, który koniecznie musiał patrzeć wszystkim na ręce - posłusznie odsunął nieco fotel i wstał, odsuwając się na bezpieczną odległość. — Proszę uważać, Panie Walker — również poprosił, strzepując z ramion niewidzialny pyłek. — Zaniepokoił mnie Pan potwierdzając te podejrzenia o horkruksa... — przyznał, wyjmując zza swojej marynarki kasztanową, długą różdżkę. — Jeśli Pan pozwoli, osłonię inne eksponaty — dodał - choć przecież wcale nie musiał - niewerbalnie roztaczając wokół nich zaklęcia ochronne. Archiwista przede wszystkim dbał o swoich podopiecznych - a w tym wypadku były to księgozbiory i artefakty znajdujące się w tej bibliotece. Każde rzucone zaklęcie wzmagało aurę irytacji, którą emanował zaklęty przedmiot. Bo akurat w to, że był zaklęty - nie wątpił nikt. — To... dłuższe badanie brzmi niepokojąco — zaczął Peter, nerwowo ciągnąc się za bujnego wąsa. — Jeśli grzebień okaże się horkruksem i zaalarmuje jego właściciela... On będzie go szukał. Gdzie najlepiej byłoby przeprowadzić taki test? — Skoro już rozmawiali, wolał zaciągnąć rady fachowca z Banku Gringotta - który jako instytucja słynął ze swoich zabezpieczeń nie do przejścia. — Wolałbym nie narażać gmachu Ministerstwa — dodał, odsuwając się jeszcze o krok, kiedy Walker chował resztę artefaktów. Lynch dodatkowo opatrzył kufer barierą i zapieczętował wieko. Urzędnik przysłuchując się objaśnieniom Walkera, przybrał szczerze zafrasowaną minę - a między jego krzaczastymi brwiami wykwitła spora, lwia zmarszczka. — I jest Pan pewien, że nie potrzebujemy Łamacza Klątw w tym momencie...? — podpytał nieco niepewnie. Nie świtała mu myśl sprawdzania 'nerwów' czarnomagicznego artefaktu - w końcu ostatecznie żaden z nich nie mógł przewidzieć ostatecznej reakcji. Walker znał się na rzeczy - ale to była magia. A magia była nieprzewidywalna i bywała niszczycielska. Tak oto Peter Lynch popełnił pierwszy błąd w swojej karierze - zezwalając bez sprzeciwów na tak inwazyjne przetestowanie przedmiotu, który choć martwy - wzbudzał sam w sobie głęboki niepokój. Kiedy tylko srebrzysta kuoka zmaterializowała się w pomieszczeniu - grzebień zawibrował niebezpiecznie, a razem z nim cały stół. Wibracje poniosły się po podłodze, można je było poczuć przez podeszwy butów. Brzmiało to jak sygnał ostrzegawczy, jak cichy syk węża tuż przed atakiem. Czterdzieści osiem centymetrów... Gdy patronus zbliżył się na odległość niecałych trzydziestu - w powietrzu rozległ się nagły wrzask, nieludzki, dziki ryk - od którego zadrżały nie tylko szyby w gablotach, ale i serca obecnych mężczyzn. Obecność najczystszej, białej magii wyraźnie nie spodobało się przedmiotowi. Bardzo mu się nie spodobała.. Wybuch nastąpił w ułamku chwili - właściwie nic na niego nie zapowiadało. Niczym implozja, magia zawirowała, skurczyła się i w jednej chwili wybuchła czarnym płomieniem - z zatrważającą, miażdżącą siłą odrzucając George'a Walkera w tył. Być może fotel zamortyzowałby uderzenie - gdyby uformowana z ciemnej materii, szponiasta dłoń nie chwyciła go niczym laleczkę za ramię i nie cisnęła o jedną z postawionych przez Lyncha barier. Mężczyźnie przy uderzeniu odebrało dech, żebra zakuły tępym bólem - i być może byłoby to tylko trochę przerażające, gdyby nie... Czarne pazury, które pozostawały wbite w bark i ramię rzeczoznawcy - a od nich, czarna siatka zakażenia magicznego rozeszła się po napiętej, jakby w gorączce skórze. — W A L K E R ! — Tylko tyle George mógł usłyszeć nim obezwładniający, palący ból odebrał mu przytomność.
Testowany przedmiot okazał się jednak horkruksem - co George Walker dotkliwie odczuł na samym sobie. Wybuch czarnej magii sponiewierał mężczyznę - jednak najgroźniejsze okazały się rany zadane przez niezwykle materialną iluzję harpich szponów. Od łopatki aż po sam bark biedną trzy, głębokie szramy o czerniejących brzegach. Czarna siateczka żył ścięła tkanki na barku i prawej piersi rzeczoznawcy niby uderzenie piorunem - szczęśliwie, że Peter Lynch potrafił rzucić zaklęcie Mora i powstrzymał rozprzestrzenianie się klątwy. Do biblioteki archiwalnej szybko wpadła gromada Niewymownych wraz z Aurorami, którzy udzielili nieprzytomnemu pracownikowi Gringotta pomocy - i przetransportowali do Munga.
Mężczyzna nabawił się trzech głębokich ran na plecach i rozległej blizny ciągnącej się przez prawe ramię, bark i rozlewającej się po górnej części klatki piersiowej po prawej stronie. Jakby tego było mało - jego sygnatura magiczna została naruszona i wszystkie zaklęcia, których inkantacji chciałby się podjąć są zakłócane - przy wszystkich musisz rzucać kostką Liter: Samogłoska - Zaklęcie udane; Spółgłoska - Nieudane. Regeneracja sygnatury zazwyczaj zajmuje od 3 do nawet 8 miesięcy.
Ponadto @George Walker musi napisać wątek lub jednopostówkę na Oddziale Urazów Pozaklęciowych w Szpitalu Św. Munga - gdzie ujmie diagnozę, przypisanie eliksirów regenerujących i zalecenie oszczędzania siebie (zarówno pod względem fizycznym jak i... magicznym).
W ramach rekompensaty od Ministerstwa Magii za narażenie zdrowia i życia - oraz znaczący uszczerbek na zdrowiu: zostaje wypłacone Ci odszkodowanie w wysokości 150% wypłaty (tj. 260G).
(Z racji tego, iż z winy @Perpetua Whitehorn nie zdążyłaś rozliczyć się za pracowniczy wątek fabularny w lipcu. Nie możesz jednak rozliczać tych postów w sierpniu.)
Rzuć kostką k6 na dodatkową przypadłość (trwającą do końca okresu wakacyjnego):
1 - Szok spowodowany tak bliskim kontaktem z czarną magią skutkuje szwankowaniem pamięci krótkotrwałej; 2 - Po wydarzeniach w Departamencie Tajemnic, George'a dotknęła mania o mniejszym nasileniu, tj. hipomania; 3 - Rany zadane przez horkruksa wpłynęły również na sprawność fizyczną mężczyzny - powodując gęste tiki nerwowe wiodącej ręki; 4 - Implozja czarnej magii zaczyna dręczyć Walkera w koszmarach - skutkując ostatecznie hiposomnią; 5 - Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku - gdyby nie fakt, że mężczyzna podczas swojej nieszczęsnej analizy nabawił się porażenia mięśnia kłębowego (kciukowego) wiodącej dłoni; 6 - Impotencja.
EOT
______________________
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Kiedy dociera do mnie informacja, że do Ministerstwa Magii niedawno zostały dostarczone jakieś nie do końca zidentyfikowane przedmioty, wiem, że to zadanie typowe dla prawdziwego historyka. Czyli mnie, rzecz jasna. Dowiaduję się o co chodzi i co trzeba zrobić, a następnie dziarsko wyruszam do p o d z i e m i Ministerstwa, aby tam w archiwalnej bibliotece raz na zawsze rozwikłać zagadkę nowych artefaktów - sprawdzić kiedy zostały stworzone, w jakim celu, jakie jest ich działanie, czy nie ciąży na nich żadna klątwa, a potem to wszystko zgrabnie skatalogować i opisać. Bułka z masłem dla takiego pasjonaty jak ja. Zostałem ulokowany gdzieś na tyłach biblioteki, żeby w razie ewentualnej awarii, nie rozwalić ważnych woluminów, a następnie ciekawsko zajrzałem do kufra pełnego przeróżnych bibelotów. Aż mnie świerzbiło, żeby pobieżnie przejrzeć każdy z nich, ale po pierwsze, byłoby to niezgodne z BHP, po drugie nie miałem czasu do stracenia, bo oczywiście robiłem to poza godzinami stażu, a w domu czekała na mnie lekka lektura na kurs prawniczy w postaci prawie tysiąca stron dywagacji na temat metod wykorzystywanych podczas przesłuchań na przełomie dwunastego i trzynastego wieku. Nie mogłem się oczywiście doczekać aż zacznę tę wybitną pozycję. Wyciągam różdżkę i za pomocą zaklęcia wydobywam ze skrzyni pierwszy dość duży przedmiot szczelnie owinięty prześcieradłem. Robi mi się gorąco, bo nie sądzę, żeby było owinięte materiałem tylko po to, żeby nic się nie stało podczas transportu, przecież od tego są odpowiednie czary. A więc już wiem, że mam do czynienia z jakimś niebezpiecznych artefaktem, który np. może przekląć moją rodzinę cztery pokolenia wstecz i wprzód albo ujebać mi rękę (a to też u nas rodzinne). Delikatnie odsłaniam trochę prześcieradła i moim oczom ukazuje się piękna złota rama. Niczym detektyw dochodzę do wniosku, że to lustro! Zauważam na ramie maleńki napis DLA FIONY i aż mrugam oczami zdumiony co do chuja. Wtedy przypomina mi się, że kiedyś czytałem jakąś fascynującą plotkę, że ktoś z wielkiego rodu miał romans z jakąś Fioną. Perspektywa przejrzenia książek opisujących historię wielkich rodów wydaje mi się niemożliwa do wykonania, więc szybko piszę do Zosi na wizbooku czy coś o tym pamięta. I jak zwykle moja ukochana jest najmądrzejsza na świecie, bo fenomenalnie skojarzyła to z nazwiskiem Whitelight. Zaintrygowany do granic możliwości, znajduję różne tomy o Whitelightach i wertuję je pobieżnie, skupiając się na tych, których autorzy mają wątpliwą reputację - bo z doświadczenia wiem, że tacy mają najwięcej racji, a ich zła sława wynika z bycia uciszanym. Docieram w końcu do rewelacji, że jakiś Raguel Whitelight był znany z posiadania tylu kochanek, że nie sposób ich wszystkich zliczyć, a do najsłynniejszych zaliczała się między innymi mugolska królowa - Elżbieta I. Teraz to już robię się aż spocony, bo wygląda to na niezły skandal na skalę światową. Szybko też odkrywam, że Elżunia w listach do Raguela (kto im wymyśla te imiona?) podpisywała się jako Fiona, żeby ich romans nie został zdemaskowany. Potem już wszystko idzie zgrabnie - dochodzę do tego, że Whitelight podarował swojej ukochanej magiczne lustro, które rzekomo pokazywało prawdziwe intencje osoby, która się w nim przeglądała. Ucieszony tym detektywistycznym sukcesem, zapisuję skrzętnie datę, krótki opis, klasyfikuję jako przedmiot, z którym należy obchodzić się ostrożnie, ale nie jest czarnomagiczny i zabieram się do pracy. Po drodze przychodzi mi pracować z jakimś dziwnym kluczem, który niby miał otwierać wszystkie zamki, ale nałożone na niego zaklęcia szwankują, więc nigdy nie wiadomo czy drzwi zostaną otwarte czy zamknięte na wieki, miedzianym kielichem, z którego pierwszy Minister Magii popijał jagodowego jabola (złośliwi twierdzą, że krew wrogów) czy prototypem półek chłodzących. Trudności napotkałem przy jakimś wyświechtanym piórze; kompletnie zrezygnowany wyruszyłem poszukać odpowiedniej książki i gdy z zadowoleniem wracałem do swojego stoliczka, potknąłem się wprost pod... Ogromny, ciężki posąg. Moja ostatnia myśl, zanim tracę przytomność, to że sam Yaxley zrobił na mnie zamach, żeby pozbyć się swojej największej konkurencji w Wizengamocie. Innej opcji nie widzę.