Sala egzaminacyjna Ministerstwa Magii mieści się w podziemiach, niedaleko gabinetu Ministra Magii. Została zaczarowana w taki sposób, aby przez wysokie okna zawsze wlewały się promienie słonecznego światła. To właśnie tutaj kształci się chętnych na wiele stanowisk, którzy mogą później szukać zatrudnienia w samym Ministerstwie.
Domyślał się jakie zadanie może dostać, w końcu jeśli w grę wchodziła Obrona Przed Czarną Magią to niewątpliwie należało wykazać swoje umiejętności praktyczne. Testy mógł pisać każdy, zwłaszcza gdy miało się szczęście po swojej stronie - czary wymagały czegoś więcej. Lennox nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy egzaminator zażartował, że pojedynkowanie się z byłym aurorem to może nie być najlepszy pomysł... ale innych opcji nie było, więc chwilę później mieli już różdżki w rękach. Było coś niemalże poetyckiego w unikaniu uroków, odbijaniu ich i celowaniu własnymi, a Lex wcale nie czuł żadnych zmartwień w tej znajomej lekkości, niby dla żartu korzystając z prostych, acz skutecznych zaklęć. Nie chodziło przecież o wielkie popisywanie się, a prędzej o pokazanie swojego sprytu, prawda? Drugi etap kursu był większą niewiadomą, a wylosowane zadanie zareagowania na atak trolla... cóż, wzbudziło pewien niepokój. Miał w głowie tyle zaklęć, tyle rozwiązań, ale nie wiedział co jest najsensowniejsze w tej halucynacji, którą wywołał eliksir. Ostatecznie za priorytet wziął bronienie i upewnienie się, że uczniowie mają opcję ucieczki z Wielkiej Sali, co zostało docenione przez egzaminatorów. Uśmiechnął się uprzejmie przy pochwale jak skromnie wybrnął na obu etapach; dla niego liczyło się już tylko to, że mógł wyjść z sali egzaminacyjnej z certyfikatem zaliczonego kursu.
/zt
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Kiedy okazało się, że moja niesamowita kariera wcale nie jest coraz lepsza, musiałem znaleźć sobie dodatkowe zajęcie. Praca w nędznych sklepach odzieżowych nie była czymś dla mojego kreatywnego umysłu, więc uznałem że kształcenie młodych ludzi to będzie coś dobrego, czym będę mógł się podzielić w przyszłości. Niestety okazało się, że nauczanie młodych nie jest takie samo jak dzielenie się swoją kreatywnością. W pierwszym etapie nie udało mi się stworzyć tego co chciał ode mnie egzaminator. Moja praca nie nadawała się dla młodego widza, więc musiałem powtórzyć wszystko od nowa. Za to w kolejnych etapach nie potrafiłem dobrze zareagować na pojedynek. Okazało się, że opowiadanie o myślicielach poprzedniego wieku nie wpływa wcale na przerwanie bitki. Tak samo jak gorące prośby pod hasłem: nie można się bić. Dopiero rozdzielenie uczniów i w miarę uprzejma reprymenda zmieniły tą kwestię i całe szczęście udało mi się nie oblać swojego kursu.
I podejście (-80G): teoria 2, nieudany dorzut (2) ale nie płacę za poprawę II podejście: teoria 1, praktyka (kolejno scenariusz i rezultat) 1, 3 III podejście (-5G): teoria 6, praktyka (kolejno scenariusz i rezultat) 4, 4, nieudany dorzut (nieparzysta) ale nie płacę za poprawę IV podejście: teoria 5 V podejście (-5G): teoria 5 VI podejście (-5G): teoria 5 VII podejście (-5G): teoria 3
VIII podejście (-5G): teoria 6, praktyka (kolejno scenariusz i rezultat) 3, 1
Persephone siedziała przed salą egzaminacyjną po raz ósmy. Czekała na wezwanie do środka, jej nerwowość zdradzał jedynie drobny, ledwo zauważalny gest – to, jak nerwowo skubie nienagannie wyprasowaną spódnicę. Tak naprawdę zastanawiała się, co też najlepszego robi. Przecież jej życie było niemal doskonałe – miała stateczną, dobrze płatną pracę, oddaną przyjaciółkę i cudowne dzieci. Po co psuć to tak nagłą, niespodziewaną zmianą? Co też najlepszego przyszło jej znowu do głowy? A jednak nie była w pełni zadowolona, skoro było ono niemal doskonałe. Coraz częściej łapała się na tym, że z dnia na dzień zwlekała się z łóżka jakby od niechcenia. Że to co tak dobrze zna i jest jej bliskie, znajome, bezpieczne powoli napawa jej serce poczuciem beznadziei. Każdy dzień był taki sam, a ona czuła się coraz to bardziej samotna. Brakowało jej sensu, chciała zrobić coś dla kogoś, chciała… mieć poczucie, że coś zmieni zanim przyjdzie jej w końcu odejść. Nie zwykła się oszukiwać – każda chwila, każdy papieros, każdy zmierzch zbliżał do nieuchronnej śmierci. Ale zanim nadejdzie czuła, że ma coś jeszcze do zrobienia. Właśnie dlatego zdecydowała się na aplikowanie na stanowisko w dawnej szkole. Wyprostowała się, gdy usłyszała zaproszenie do środka. Z premedytacją nie wywróżyła tego, co ją dzisiaj czeka, bo bała się zobaczyć kolejną porażkę. A jednak wiedziała, że nie spocznie, póki nie wygra ze swoimi słabościami. Dopóki nie udowodni i sobie, i komisji, że nie ma bardziej kompetentnej osoby na to stanowisko.
Usiadła przy stole, a naprzeciwko niej stała kula z przepowiednią. Podobna, a jednak nie ta sama co innych siedem, które stały tu przed nią. Przełknęła ślinę z przejęciem – choć władała magią jasnowidzenia dosyć sprawnie to numerologia była jej ulubioną dziedziną. W każdej innej czuła się zawsze obco i nieswojo. Skupiła się jednak na zadaniu, odrzucając od siebie wszelkie wątpliwości i kompleksy. Moje drogie demony, porozmawiamy sobie na spokojnie. W ciszy i w samotności mojego małego mieszkania. Wykonała ruch rękoma dookoła kuli, kumulując magiczną energię. Słuchała tylko i wyłącznie intuicji, bo to ona we wróżbach stanowiła prym. Na co dzień logiczna, chłodna i wyważona, oddała się całkowicie emocjom. Otworzyła oczy, a kulę zasnuły chmury przyszłości. Obserwowała ją z uwagą, szeptem inkantując odpowiednie formuły. Co widziała? Najpierw dostrzegła lasy, ale nie te, które widywała na co dzień. Były to drzewa iście śródziemnomorskie, rosnące tu i ówdzie na nabrzeżnej linii. Na horyzoncie widać było wyspy, uśmiechnęła się łagodnie, bo właśnie tak widziała oczami wyobraźni ziemię jej przodków. Błękit nieba i ciemną toń morza zaburzyła jednak czerwona iskra, która wzbudziła jej wątpliwości. Zmarszczyła brwi, wykonała taki gest ręką, jakby chciała rozproszyć mgłę zasnuwającą kulę. Scena się zmieniła zgodnie z jej intencją, ale zamiast się rozsunąć, chmur przybyło. To mogło oznaczać tylko jedno. - Pod koniec miesiąca w Grecji wybuchnie seria pożarów. Pochłonie ona życie kilkudziesięciu mugoli, ale czarodzieje mogą się jeszcze ewakuować. Warto też przekazać tę informację premierowi osób niemagicznych. Nie ma chwili do stracenia – odpowiedziała, zachowując kompletny spokój. Nie po raz pierwszy wywróżyła komuś nieszczęście. Świadomość tego, co ma nadejść to potworne brzemię. Ale jej umiejętności mogło zminimalizować szkody, więc czy w pewnym sensie całe jej życie nie było swoistą posługą?
Kolejny etap, ten do którego dostała się wcześniej dwa razy. Wypiła eliksir dosyć niechętnie, ale nie zamierzała przeciwstawiać się pracownikom Ministerstwa. I co ujrzała? Była tam, gdzie chciała być, w Hogwarcie. Zasiadła przy nauczycielskim stole i akurat nakładała na talerz pudding, gdy nagle do Wielkiej Sali wpadł wściekły troll. Gdy na niego spojrzała wiedziała, że nie może tracić ani jednej chwili. Na szali jest życie niewinnych dzieci, jej dziecka, którego co prawda nie widziała, ale była świadoma faktu, że Christine nie skończyła jeszcze studiów. Przeskoczyła gwałtownie nad stołem, wyciągnęła różdżkę, którą jak zwykle kryła za podwiązką. Poprawiła jeszcze lekko zgniecioną spódnicę, stanęła pewniej na nogach i krzyknęła inkantację. - Terminus Vetiti! – Jej głos rozległ się wokół chaosu, krzyków i odgłosów przesuwanych ław. A jednak, pomimo tego nieporządku zaklęcie dosięgnęło celu, którym wcale nie okazał się troll. Pozornie. Ciemna smuga pognała z jej różdżki prosto na ziemię, a potem zatoczyła idealny okrąg wokół intruza. Troll znieruchomiał na kilka dobrych sekund, podczas gdy Persephone wydawała dyspozycje tonem nieznającym sprzeciwu. - Odsunąć się! Prefekci na baczność! Wszyscy do dormitorium! – Kolejni nauczyciele również zdążyli poderwać się już z miejsc, a potwór powoli odzyskiwał władanie nad sobą. Te kilka cennych sekund kupiło jednak czas uczniom na opuszczenie sali. A ich bezpieczeństwo było przecież najważniejsze.
Ocknęła się. Zmrużyła oczy i spojrzała pytająco na stojących nad nią egzaminatorów. Nic nie powiedzieli, ale nie trzeba było być wróżbitą, aby domyśleć się, że przepowiadali jej świetlaną przyszłość w Hogwarcie.
Zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Przyszedł moment na wielkie zmiany w życiu Bridget. Tak naprawdę przyszła pora na powrót do korzeni - złapała lekkie opóźnienie w związku z wyjazdem służbowym sprawiło, że podeszła do kursów nauczycielskich miesiąc po czasie, który sobie wyznaczyła. Krótka korespondencja listowna z dyrekcją szkoły przesunęła termin jej przybycia z trzeciego marca na dwudziestego, cóż więc miała więcej do zrobienia, niż dopełnić formalności? Zgłosiwszy się na kurs, w pierwszym tygodniu otrzymała szczuroszczeta. Najpierw pomyślała, że to jakiś żart, lecz okazało się, że prawdziwym testem miało być utrzymanie zwierzęcia przy życiu. Bridget chciało się śmiać z prostoty powierzonego jej zadania. Nie takie zwierzęta potrafiła poskromić i nawet uleczyć, po swoich latach praktyki w klinice dla zwierząt nie widziała w tym wyzwaniu niczego strasznego. Oddała szczuroszczeta w jeszcze lepszym stanie, niż do niej trafił i dzięki temu zaliczyła pierwszy etap kursu. Druga część była już trochę trudniejsza, ponieważ wymagała od niej użycia rozumu w nieco inny sposób. Nie była długo po studiach, lecz z racji rozlicznych obowiązków, które spoczywały na jej barkach w ostatnich latach szkoły (prefektura naczelna, napięty plan zajęć, praca w przychodni dla zwierząt Findabair, wymagająca praca końcoworoczna łącząca kulturę trytońską z językoznawstwem), nie pamiętała, jak to było być beztroską nastolatką. Eliksir wprowadził ją w symulację sytuacji, w której cała grupa uczniów rzucała w siebie zaklęciami. Musiała sobie z nimi jakoś poradzić - wkroczenie w sam środek zaklęciowej zawieruchy może nie było zbyt mądrym posunięciem, lecz dobrze rzucona tarcza i kilka słów sprawiło, że pojedynek zakończył się. Egzaminator nie był przekonany, ale przymknął oko na tę niestandardową próbę łagodzenia konfliktów. Ostatecznie Bridget łagodnie przeszła przez cały proces, otrzymując odpowiednie papiery na czas. /zt
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Rzuty - część I po 4 poprawkach , część II za 1 razem opłata - 80+20g
Kurs nauczycielski zdawał się nie wprowadzać do jego życia żadnej wiedzy, której jeszcze nie posiadał, był jednak niezbędny do otrzymania pozwolenia na uczenie w szkole. Przystąpił więc do niego, chcąc poszerzyć kwalifikacje oraz w przyszłości szerzyć wiedzę i mądrość wśrod uczniów, i nie miał po drodze żadnych większych trudności dlatego był dobrej myśli, kiedy nadszedł czas egzaminu. To powinna być tylko formalność, prawda? Otóż nie! Pierwszym etapem było sprawdzenie wiedzy w całkiem oczywisty sposób, bo za pomocą odczytania z mapy nieba lokalizacji. Wydawało mu się że zrobi to z różdżką w nosie, tymczasem stres wzmagał roztargnienie i doszło do tego że musiał podchodzić do zadania aż cztery razy, rujnując nie tylko zawartość swojej sakiewki, ale i poczucie własnej wartości. Kiedy w końcu mu się udało, był tak podbudowany i szczęśliwy że jak na skrzydłach pognał na część bardziej pedagogiczną i brawurowo rozwiązał powstały problem jakim była wizyta trolla w szkole. Zachował spokój, ewakuował uczniów w bezpieczny i sprawny sposób, klasa sama w sobie. Po tych perypetiach wystarczyło tylko przeżyć staż i mógł podbijać świat edukacji!
|zt
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Dziwnie było wracać mu do Hogwartu, a dokładniej - do miejsca, które na potrzeby egzaminu przypominało hogwarcką kuchnię, a jednak nią nie było. Kuchnię, w której spędził nawet więcej czasu od tej w Londynie, w domu jego dziadków; kuchnię, którą przez długi czas znał lepiej, niż samego siebie - miejsce, które przez dziesięć lat jego edukacji było świadkiem jego sukcesów i porażek, nie tylko kulinarnych. Było w tej próbie naśladownictwa coś, co budziło w nim sprzeciw, jakby Ministerstwo wchodziło czymś niewątpliwie przyziemnym w jego strefę sacrum. A jednak nie po to niemal całe życie spędził na pracy z klientem, by teraz nie potrafić przywołać na usta bezsprzecznie ciepłego i uprzejmego uśmiechu, w którym żaden, choćby i najbardziej czepliwy z egzaminatorów, nie potrafiłby doszukać się tego, jak zirytowany tym świętokradztwem faktycznie się czuł. Zadanie, które zostało przed nim postawione, nie wydawało mu się większym wyzwaniem po kilku latach pracy w Lumos, a jednak - dostrzegając w pewnym momencie niezadowoloną minę egzaminatora - powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że przez pracę w barze zapomniał już o tym, jak wyglądały uczty w szkolnej stołówce. Przygotowana przez niego zupa bez wątpienia była zdrowa i pożywna, a jednak nie dostałaby nawet szansy na to, by zaskoczyć swoim smakiem, skoro przez pływające w niej magiczne zioła zapewne byłaby omijana szerokim łukiem przez większość stołujących się w Hogwarcie dzieciaków. Przygotowany do smoczych naleśników farsz przerobił więc szybko na złagodzony śmietaną i puree z dyni sos, zamiast nim nadziewając placki grzybami z mięsem. Podziękował sobie w duchu za partię bezpiecznych w swoim klasycznym wydaniu pasztecików, korzystając z magicznych plakietek, by te przygotowane na słodko opisać jak najczytelniej dla co wybredniejszych uczniów. Magią musiał pomóc sobie w przyspieszeniu pieczenia absolutnie nudnych w swojej prostocie udek z kurczaka, mogąc mieć tylko nadzieję, że dorzucone do pieca warzywa wystarczą do tego, by zaliczyć to danie za zdrowe, a fakt dostępności zarówno ziemniaków, jak i kasz, uznany zostanie za spełnienie warunku dostosowania się do różnorodnych gustów uczestników uczty. Świadomy swojego potknięcia podszedł do egzaminatora z dozą pokory, przyznając mu rację, co do wyliczonych przez niego błędów, więc też mając okazję wytłumaczyć się z podjętych decyzji i ze zmian, jakie wprowadził w trakcie pracy. Gdzieś między wymianą wspomnień z hogwarckich czasów, a wnioskami wyciągniętymi na przyszłość, poczuł jak nastawienie egzaminatora nieco się zmienia, więc i choć uśmiechnął się w szczerym zadowoleniu, to i nie do końca dał zaskoczyć się podpisem złożonym pod zaświadczeniem o zdaniu pierwszej części egzaminu. Druga część egzaminu pozwoliła mu cofnąć się do czasów, gdy jako prefekt naczelny patrolował szkolny teren, więc i od razu zaczął modlić się w duchu o to, by nie wylosować dla siebie scenariusza, w którym przyłapałby kogoś na paleniu, zbyt dobrze pamiętając jak zawsze przymykał na to oko. Niemal odetchnął więc z ulgą dostrzegając klasyczną potyczkę na zaklęcia, od razu wyciągając swoją różdżkę, by magicznie wzmocnionym głosem wyrwać uczniów z hipnozy pojedynku. Nie był pewien czy zadziałała aura jego spokoju czy może zwyczajnie symulacja egzaminacyjna nie była aktualizowana przez całe wieki, odgrywając zdecydowanie pokorniejszych od dzisiejszej młodzieży uczniów, ale liczył się przecież sam efekt. Kompletnie zanudził grupkę dzieciaków moralizatorską propagandą Hufflepuffu rozdrabniając się nad tym, że przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem, bo zazwyczaj okazują się nią ciastka. I tak oto bycie sobą wystarczyło mu do zdobycia drugiego z wymaganych do zdania kursu podpisów.
| zt
Barnaby Bazory
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : czarna mitenka na prawej dłoni niezależnie od okoliczności, pospieszny chód, intensywny kolor oczu;
Opłata: 80g za kurs +15g za trzy poprawy = 95galeonów
Demonstracje czarów będących chwilową manifestacją czterech żywiołów polegały na rozprowadzeniu ich kwintesencji w powietrzu, przeplecenie ich między sobą z zachowaniem odpowiedniej odległości i ostatecznie stworzenia z nich lekkiego wiru. Była w tym sztuka, którą widział w składni inkarnacji i we wzorze czarów. Niestety, używał różdżki więc czar patronusa nie wyszedł tak, jakby tego pragnął. Odzwyczajony od skupiania energii w magicznym drewnie miał problem aby przywołać czar. Prawa dłoń, owinięta non stop mitenką skrywała pośrednią przyczynę nieudanej demonstracji. Dopiero po pewnym czasie, gdy przekonał egzaminatorów to odłożenia przez siebie różdżki, mógł pokazać na co naprawdę go stać. Wykonał zamaszysty, płynny i dokładny gest ramieniem - od podłogi w kierunku słońca przebijającego się przez szyby sali. W miejscu gdzie jego dłoń kończyła swój ruch pojawiał się srebrzysty obłok, stopniowo ukształtowujący się w postać sowy. Nie była ona tak wyrazista jakby sobie tego życzył lecz udało mu się nadać wiadomość i wysłać ją za okno. Nie mówił egzaminatorom, że czar prysnął gdy tylko przebił się przez szkło. Nie musieli wiedzieć wszystkiego. Dzięki tej trudnej demonstracji udało mu się uzyskać zaliczenie pierwszego etapu.
Drugi etap był niczym z baśniowej książki. Zażył eliksir aby ujrzeć obraz, któremu miał sprostać. Widząc rozochoconego trolla w Wielkiej Sali musiał hamować swój śmiech. Absurd sytuacji wydawał się nie na miejscu. Mimo wszystko podjął się próby powstrzymania magicznego łobuza. Udało mu się go na tyle ogłuszyć, że ten wpadł w kamienne pochodnie, przewrócił je i doprowadził do pożaru. Egzaminatorzy nie mieli litości - musiał powtórzyć symulację. Rozkoszował się dziwnym smakiem eliksiru i tym razem nie pozwolił trollowi dotrzeć nawet do połowy sali. Użył kilku wymyślnych czarów, które spowolniły stworzenie a następnie otumaniły na tyle, że mógł go skutecznie związać magicznymi linami. Tym razem nie było ani pożaru ani nawet krzyku wyczarowanych uczniów. Wdał się w pogawędkę na ten temat z egzaminatorami i najprawdopodobniej podkreślił swoje umiejętności działania gdy opisywał różne alternatywne działania. Uzyskawszy odpowiednią pieczątkę i podpis, mógł złożyć ten istotny dokument do swego portfolio.
I.I Kurs nauczycielski może nie był koszmarem, ale na pewno nie był niczym przyjemnym. Mimo - według niego - bardzo dobrego przygotowania, zestaw run jakie dostał do rozszyfrowania przyprawiły go o gęsią skórkę. Ślęczał nad tym dłuższą chwilę, ku swojemu zaskoczeniu dość szybko tłumacząc całość. Równie szybko zrozumiał jak wiele błędów zrobił i choć próbował z nich wybrnąć, to jednak nie udało się.
I.II Przy drugim podejściu bynajmniej nie było lepiej. Miał coraz większe wrażenie, że jednak kompletnie nie nadaje się do run albo do nauczycielstwa. Lub do obu. Egzaminator najwyraźniej miał takie samo zdanie. Sytuacja dosłownie się powtórzyła, ale przynajmniej nie na tym samym słowie. Dzięki Merlinowi dziś trafił na innego człowieka i przynajmniej nie musiał kompromitować się drugi raz przed tym samym.
I.III Cóż jak to mówią do trzech razy sztuka. I tym razem wszystko poszło doskonale. Zestaw co prawda ponownie był trudny, ale tym razem przejrzał jeszcze kilka książek przed egzaminem i to dało mu poczucie, że wie już wszystko. Szybko przetłumaczył zadane transkrypcje, dla pewności sprawdził je jeszcze raz i choć trochę się stresował, to jednak przy przedstawianiu ich egzaminatorowi - po jego minie wiedział, że wszystko jest dobrze.
II.I Symulacja nie była czymś przyjemnym. Pozbawianie go poczucia realizmu danej sytuacji doprowadzało go do niepokoju. Na dodatek korytarz na którym się znalazł był niekomfortowo ciasny. Wyprowadzało go to z równowagi, stąd też kiedy pojawili się przed nim bijący się uczniowie kompletnie nie poradził sobie z doprowadzeniem ich do porządku, co szybko sprowadziło go na ziemię.
II.II Druga próba postawiła przed nim trolla. I to nie byle jakiego trolla, bowiem najgorszą paskudę z jaką mógłby mieć do czynienia. Nie znał się jakoś mega mocno na magicznych stworzeniach, a o tym tu wiedział jedynie, że jest dość głupi. Ta wiedza jednak nie dała mu wystarczającej przewagi i nim się spostrzegł ocknął się w sali zanim zdążyła dopaść go trollowa maczuga.
II.III Ponownie trafił na grupę bijących się uczniów, ale tym razem okoliczności były jakieś bardziej sprzyjające. Szybko porozdzielał ich i porozstawiał po kątach, a choć przyszło mu to z trudem to jednak po wyjściu z symulacji okazało się, że trafił na dość wyrozumiałego egzaminatora, który na sam koniec dał mu kilka wskazówek jak można było to rozwiązać lepiej, co z pewnością zapamięta.
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Astrid wiedziała, że jeśli chce nauczać młodzież, to musi podejść do specjalistycznych kursów, które potwierdzą fakt, że nadaje się do tej pracy. Oczywiście zdanie tych kursów nie oznaczało od razu, że bez najmniejszego problemu z młodzieżą sobie poradzi, jednak był to szczegół, którym zamierzała martwić się w późniejszym terminie. Na początek przyszło jej zdanie z transmutacji, czyli przedmiotu, który miała zamiar nauczać. Oczywiście że musiała wykazać się wiedzą w tej dziedzinie i to, z tego co zdążyła się zorientować, nie byle jaką, ponieważ kazali jej transmutować igłę w kota z dziesięcioma innymi przypadkami pomiędzy. Dlatego kobieta zakasała rękawy i zaczęła przedstawienie. Najpierw transmutowała igłę w nożyczki, potem w różę, następnie krzesło z perkalikowym obiciem. Dalej poszło jej o wiele łatwiej, bo pojawił się kosz na śmieci, książka o Historii Magii, koc, koszyk aż w końcu tych transmutacji zrobiła tyle, że na chwilę zapomniała, co miało być docelowym efektem. Podrapała się różdżką po głowie, poprawiła okulary na nosie i wtedy przypomniała sobie, że chodziło o kota. Egzaminatorzy na cały ten pokaz umiejętności patrzyli z niewzruszonym wyrazem twarzy a na koniec powiedzieli tylko "Gratulacje, może pani podejść do egzaminu psychologicznego i z wyraźnie cierpiętniczym wyrazem twarzy wskazali jej drzwi na lewo. Astrid poprawiła swoją szatę czarodzieja i poszła. Podano jej eliksir, który wywołał halucynację. Ta pokazała jej, że podczas kolacji w wielkiej sali nagle wpadł do niej rozwścieczony troll. Astrid w pierwszym odruchu nie wiedziała, co zrobić i potrzebowała chwili, aby to dokładnie przemyśleć. Szybko jednak opanowała sytuację, z pomocą innych nauczycieli powalili trolla na ziemię i a potem ewakuowali całą Wielką Salę z uczniów. Sytuacja była dobrze rozwiązana, ponieważ kiedy halucynacja minęła, miła starsza egzaminatorka uśmiechnęła się ciepło, podała jej dłoń i pogratulowała zdania egzaminu z bardzo pozytywnym wynikiem.
Zt.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Kurs - prawnik rozpoczęty w lipcu 2024 Kostki 1 etap: 3, poprawka na 4 Kostki 2 etap: 1, 2 Opłata: 105g
Wzięcie udziału w p ó ł r o c z n y m kursie na magicznego prawnika napawało Zofię jednocześnie ekscytacją i przerażeniem, bo chociaż wiedziała, że to właśnie ścieżka walki o sprawiedliwość w Wizengamocie jest jej pisana, to nie mogła się pozbyć wrażenia, że wciąż wie za mało, że nie jest tak bystra jak inni (przykładowo, Tomasz, urodzony mecenas) i że nie da sobie rady. Jeszcze przed rozpoczęciem kursu wypożyczyła z biblioteki całe naręcze ciężkich tomów, by z wyprzedzeniem zapoznać się z bibliografią, niestety wkrótce się okazało, że to nie wystarczy. Egzaminator zagiął ją pytaniami akurat z tych tematów, na które nie miała pojęcia, a może miała, tylko nie zdążyła w porę odkopać z pamięci istotnych szczegółów - i w efekcie nie poradziła sobie kompletnie. Tego dnia wylała wiadro łez i prawie umarła z rozpaczy, na szczęście jak zwykle wspierający ukochany pocieszył ją na tyle skutecznie, zapewniając że początki zawsze są trudne, że już następnego dnia Zofia odzyskała werwę i nie zważając na wcześniejsze kłopoty zapłaciła opłatę za poprawkę części kursu i spróbowała ponownie. Po tym jednym potknięciu poszło jej już znacznie lepiej i choć zdecydowanie nie było łatwo, to udało jej się zdać każdy następny egzamin i kilka razy nawet błysnąć a to wiedzą, a to wyjątkowo błyskotliwym wnioskiem czy argumentem. Nadeszła i część praktyczna, gdzie n a r e s z c i e mogła poczuć się jak prawdziwa mecenaska na sali sądowej. Trafiła jej się sprawa z zakresu prawa rodzinnego i miała reprezentować mężczyznę, który wydawał jej się nieco łajdakiem, zwłaszcza gdy zapoznała się z zeznaniami żony; poskutkowało to tym, że sporą część czasu zamiast na przygotowanie się do sprawy, Zoe poświęciła na to, by zastanowić się kim jesteśmy i dokąd zmierzamy i czy na pewno w zgodzie z jej sumieniem będzie walka o interesy zdrajcy i kiepskiego męża; potem pomyślała też o tym, jakie ma szczęście, że jej mężem (oby) będzie akurat tak wspaniały mężczyzna jak Tomasz, który nigdy by jej nie... wtedy komisja przypomniała jej, że powinna zacząć przedstawiać swoje stanowisko. Zofia ruszyła więc jak hipogryf z kopyta, rozwodząc się nad trudnym dzieciństwem i towarzyszącym w dniu jego urodzin układzie planet klienta, czym wzbudziła w komisji szczery żal i współczucie wobec niego i wyglądało na to, że udało jej się ich przekonać do swojej racji. U d a ł o się. Była pełnoprawną prawniczką. No, prawie.
|zt
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Jestem na skraju omdlenia i sam nie wiem czy bardziej z przerażenia czy z ekscytacji. Spełnia się moje jedno z największych życiowych marzeń i ambicji - nie pamiętam od ilu lat powtarzałem sobie, że zostanę prawnikiem, a właśnie jestem bliżej tego celu niż kiedykolwiek. A najlepsze jest to, że robię to wszystko wraz z ukochaną osobą. Od samego początku pilnie z Zofią notujemy wszystko na wykładach, skrupulatnie podkreślając ważne rzeczy (Scrivenshaft wyposażył nas na odchodne w papierniczy niezbędnik prawnika), angażujemy się podczas zajęć praktycznych, a podczas obserwacji prawdziwych (!!) rozpraw wzajemnie powstrzymujemy się przed wystrzeleniem jak iskra z różdżki czyt. zabraniem głosu, bo jak zwykle mamy wiele do powiedzenia. Poświęcamy dosłownie każdą wolną chwilę na zapoznawanie się z biografiami wybitnych prawników (po drodze wymyślając tytuły tych naszych), śledzeniem najnowszych nowinek na wizbooku na profilu z Wizengamotem za pan brat i wspieramy się w chwilach zwątpienia, bo okazuje się, że prawnicza droga jest wyboista i wymagająca od nas maksymalnego skupienia. Efektem są zdumiewająco dobre wyniki egzaminów, w czasie których brawurowo przytaczam różne przykłady, czasem bezlitośnie wykorzystuję tzw. luki prawne i po prostu błyszczę nabytą wiedzą. Nie daję znać po sobie, że część praktyczna przyprawia mnie o zawał. Pisemne wypowiedzi, tworzenie pozwów czy wymienianie odpowiednich artykułów prawnych to jedno, a wcielanie się w rolę prawdziwego adwokata to już nie byle co. Uważnie zapoznaję się ze sprawą, przesłuchuję świadków, czytam wersję zdarzeń mojego klienta i zaczynam zwyczajnie wątpić w to czy dam radę bronić kogoś, kto popełnił tak haniebne czyny. Ale kiedy komisja daje znak, że mam zabrać głos, poprawiam wypielęgnowane loki i nowiutką marynarkę od Madame Malkin i zaczynam walkę o niego. Podważam stan techniczny samochodu i kompetencje mechanika, który się nim zajmował i cytuję słowa adwokata, którego miałem okazję obserwować podczas kursu. Do ostatniej sekundy wygłaszam płomienną przemowę, podkreślając, że mój klient to przykładny obywatel, powołując się na słowa sąsiadki, że zawsze dzień dobry na klatce mówił. I okazuje się, że moje słowa są bardzo przekonujące. Z szerokim uśmiechem odbieram świstek (który zamierzam powielić zaklęciem, oprawić w ramkę i powiesić na ścianie w każdym możliwym miejscu, nawet w pokoju Piotrka) i lecę do Zofii, aby wspólnie świętować nasz wielki sukces. W Hibiskusie, oczywiście.