Restauracja „Amica” jest jedną z tych niewielu restauracji, które od wielu lat cieszą się pozytywną opinią wśród czarodziejskiej społeczności i nic nie zapowiada tego, aby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Jej pierwszy właściciel nie potrafił należycie nią zarządzać, dlatego sukces jaki osiągnęła jest tym bardziej spektakularny i zasłużony, co przekłada się na to, że wielu młodych ludzi chce brać udział w kursy organizowane przez głównego kucharza i barmana pracujących w „Amice”. Kto wie, może następnym kursantem będziesz właśnie Ty?
Dostępny asortyment:
Napoje: ■ Werbena cytrynowa ■ Wywar z jabłka z dodatkiem księżycowej rosy ■ Syrop z czarnego bzu
Przystawki: ■ Ogórek zielony z nasionami mandragory i kwiatami fenduli, wypełniony musem z węgorza ■ Chips z ziemniaka z kroplami żelu z Ognistej Whiskey ■ Chlebek ze scillią syberyjską i palonym sianem ■ Słodka bułeczka z walerianą, podana z masłem i z wędzoną solą
Zupy: ■ Zupa z rukwii wodnej ■ Krem ze Skaczących Muchomorów ■ Frużelina z kwaśnych czarnych porzeczek z nutką szałwii lekarskiej ■ Zupa z granitą z tykwobulwy
Dania główne: ■ Placki z ziaren amarantusa ■ Królik z liśćmi asfodelusa i lawendy ■ Troć z porzeczką i płatkami hibiskusa ■ Nerki smocze i bób w emulsji z aloesu i trybuli ■ Sałatka z granitą ze smoczego owocu
Desery: ■ Lody pokrzywowe z amarantusem ■ Kwiat nasturcji z jagodami z jemioły ■ Mus z liści raptuśnika, ze stewią i miętą ■ Kremowe lody z pudrem lawendowym
Zestaw Szefa Kuchni: ■ Tajemniczy zestaw obiadowy (przystawka, zupa, danie główne) z deserem o jeszcze bardziej tajemniczych składnikach
Autor
Wiadomość
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Jakże miała się nie przejąć kiedy dowiedziała się właśnie, że siostra rozstała się z chłopakiem. Dla dziewczyny - zwłaszcza nastoletniej - to zawsze było wielkie przeżycie. Zwłaszcza, że nie słyszała żadnych narzekań od Vicky na temat tego Fillina, więc tym bardziej nie mogła zrozumieć co takiego się stało. Ale jeśli w grę wchodził Obserwator i jego plotki, to z pewnością mogło z tego wyniknąć jakieś nieporozumienie. Usłyszawszy najpierw o tym, że siostra prawdopodobnie nie była w chłopaku w ogóle zakochana, a później wzmiankę o obgadującej Zoe, zmarszczyła lekko brwi, przyglądając się siostrze z uwagą. Swansea...? Mowa o Larkinie...? - Zaraz, chwila. Czy ja dobrze zrozumiałam: LJ pisze do Ciebie listy miłosne? - spytała rozbawiona, choć świadoma tego, że przekręciła fakty i zrobiła to zupełnie celowo. Aczkolwiek słuchając słów Victorii miała wrażenie, że chłopak zaczepiał ją, po to aby zwrócić jej uwagę na siebie. Dość dziecinny sposób - droczenia się i darcia kotów - jednak kto powiedział, że nie skuteczny. Może właśnie w ten sposób Swansea zdoła przebić się przez grubą warstwę lodu do serca jej młodszej siostrzyczki. - Oh, czyli był nie fair, ale Tobie w tej chwili to wszystko jedno, bo dostrzegłaś, że i tak Ci nie zależało? Ja tam bym mu zrobiła aferę jakich mało. Zwłaszcza, jeśli teraz ma sobie gruchać z tą Cali... - burknęła, nieco zniesmaczona tą historią, nawet jeśli Vicky nie miała tego za złe byłemu chłopakowi. Później rozmowa przeszła na jej nową pracę i Krukonka poradziła jej, aby porozmawiała z Walshem, na co Pat bezapelacyjnie się zgodziła. Byle by tylko przeżyć tą pierwszą lekcję, a potem będzie już z górki. To nie było tak, że obgadywały Jona za jego plecami. Sam nie raz pytał jej co sądzi o tym i owym, dlatego posiadała niektóre informacje z pierwszej ręki, a przecież co do niektórych z nich musiała się doradzić czy mamy, czy którejś z sióstr. Ale jako jego bliźniaczka czuła się w obowiązku aby być na bieżąco z tym co się działo zarówno u każdej z nich, jak i u brata. I właśnie dlatego temat zszedł na jego nową partnerkę. - Ja tam bym ją chętnie przepytała - rzuciła cicho, po czym zaśmiała się, oczywiście żartując, bo tak jak zauważyła Victoria żadna z nich nie była typem oceniającej pod każdym względem harpii. To jemu miała się podobać, a nie siostrom. Ale nie zaszkodziło by mimo wszystko, gdyby miały wspólne tematy do rozmów. Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, kiedy Vics zadała jej pytanie. - Ciągle szukam takiego, który bezbłędnie przejdzie test z magicznych środków transportu taty - odpowiedziała rozbawiona, puszczając oczko siostrze i zauważając, że kelner idzie do nich z zamówieniem. Podziękowały mu i Pat z zadowoleniem omiotła wzrokiem talerz. Wyglądało naprawdę smakowicie. - A właśnie, jak stoicie z ligą szkolną? Słyszałam, że przed Wami jeszcze jeden mecz, z Gryffindorem, tak? - spytała, kiedy talerze były już na stole i sięgnęła po sztućce, zerkając jednocześnie na Vicky. Próbowała jakoś wdrożyć się w szkolne życie, a zwłaszcza dla niej były ważne rozrywki obywające się między poszczególnymi domami w Hogwarcie. Była ciekawa czy jej ukochany Gryffindor nadal jest w tym sporcie tak dobry jak był za jej czasów. Słuchając jej odpowiedzi zabrała się za swoją sałatkę.
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Urażony buntownik, co prawda tato zapewne za dużo się nie myli w tej kwestii, ale Liam wcale nie musi być urażony, żeby być buntownikiem. Chociaż Cassie nie do końca rozumie swojego brata. Nareszcie mogą spędzić czas z ojcem, a on robi mu wyrzuty. To prawda, że George nie bywał często w domu, ale teraz może w końcu to nadrobią. Cassandra najlepiej zamieszkałaby z tatą, kiedy w końcu poszłaby na studia, ale z tego, co się niedawno dowiedziała, jest u nich Robin — kuzynka bliźniaków. Obawia się, czy z nią się dogada. Teraz jednak łapie dłoń Walkera i wpadają w tunel teleportacyjny. Nie często tak podróżuje, nie może się też doczekać, kiedy sama będzie mogła nauczyć się tej umiejętności, ale teraz z przestrachem zamyka oczy. Słyszała, o rozszczepieniach i strasznych rzeczach, jednak wierzy, że w ramionach taty jest bezpieczna. Otwiera oczy, łapie oddech, a po chwili na jej twarz wraca uśmiech, kiedy stoją przed restauracją Amica. Nic się nie stało. Wszyscy są cali, chociaż lekko ją zemdliło, ale szybko to mija. Pewnie trzeba się przyzwyczaić. - Siadamy przy oknie! - Oznajmia i niemal wbiega przez drzwi, zostawiając Georga z tyłu. Rozgląda się po zajętych miejscach w restauracji, by po chwili wypatrzeć stolik akurat specjalnie dla nich. Zawiesza torebkę na krześle i siada na swoim miejscu obok widoku na ulice Hogsmeade.
Kiedy tylko wylądowali przed restauracją postanowił zdjąć z siebie wierzchnią szatę. Nie dość, że panował ukrop, to nie chciał przesiadywać tutaj w stroju służbowym. Zastosował kilka drobnych czarów, aby pomniejszyć materiał, złożyć go w kosteczkę i schować do kieszeni spodni. Pozostał w cienkiej koszuli, którą zmodyfikował również do krótkiego rękawa i dopiero wtedy ruszył za Cassie, która pomimo lekkiej bladości policzków pomknęła już do środka. Czasem widział w niej własne cechy - ta umiejętność działania pomimo własnego dyskomfortu. Dołączył do córki, zajął wybrane przez nią miejsce i otworzył Menu, szukając odpowiedniego dla siebie dania. - To opowiedz mi co było słychać w szkole. - pamiętał wiele niezręcznej ciszy na wielu obiadach kiedy to nie wiedział co pytać ponadto, co zawsze. - Zakręcił się wokół ciebie już jakiś chłopak? - dodał zatem, aby wiedziała co odpowiedzieć poza "wszystko dobrze". - Niedawno poznałem chłopaka Robin, więc jeśli też jakiegoś masz to nie musisz się wstydzić, chętnie go poznam. - jak to ojciec, nie miał za bardzo wyczucia na tak delikatne tematy, które mogą kogoś wpędzić w zakłopotanie. Przy Cassie czuł niepokój na myśl, że miałaby z kimś chodzić. Robin i Liam wydawali się mieć silniejsze charaktery, ale jego córa była tak delikatna i jeszcze taka... za młoda na zakochiwanie się. Zawsze będzie dla niego malutka. Złożył zamówienie na królika z liśćmi asfodelusa i lawendy oraz wywar z jabłka z dodatkiem księżycowe rosy. Oparł dłonie o stolik i utkwił spokojne spojrzenie na twarzy swojego dziecka. - Jutro będę musiał posiedzieć dłużej w pracy bowiem dostałem wezwanie do Departamentu Tajemnic. Zamów sobie na jutro obiad, a spotkamy się w domu wieczorem. Nie musisz czekać na mnie z kolacją. - dopowiedział, aby wiedziała, że już nazajutrz rzuci się w wir pracy w Ministerstwie Magii, co zdarzało się nader rzadko. Czuł pewną dozę stresu na samą myśl lecz nie okazywał tego, aby dziewczyna nie pomyślała, że się czegoś boi. - Jeśli chcesz to przejdź się jutro po wszystkich schroniskach i może jakiś psiak wpadnie ci w oko. Zadbaj tylko, aby nie był wielkości stołu. - tutaj już nieco się uśmiechnął, wyobrażając sobie kawał wielkiego psa w ich domu, który nie był na tyle obszerny, aby pomieścić więcej zwierząt.
Cała jej uwaga skupiona jest na Menu restauracji "Amica". Mają tu dużo rzeczy, oczywiście wpierw przegląda desery, dużo tu ciekawych pyszności. No, ale to na obiad przyszli, a jak go zje, to na pewno dalszych rzeczy nie wciśnie. Zresztą tata na pewno zaraz rozpytywałby o normalne jedzenie. Zanim decyduje się na coś, George zadaje pytania. Nie często rozmawia z ojcem, a on też nie rzadko wie, co ma powiedzieć, czy jak podejść do tematu. Cassie wszystko to wyczuwa. - No wiesz... Szkoła jak to szkoła. Dużo nauki. - Mówi i wcale nie ściemnia, zwłaszcza że bywa jej ciężko i nie zawsze wszystko wychodzi, tak jakby chciała. - Merlinie, tato nie! - Unosi głos bardziej, niż zamierza. Zawstydzona takimi pytaniami, zakrywa twarz kartą menu, wpierw jednak rozglądając się czy ktoś nie zwrócił uwagi na jej wybuch. Wystają tylko oczy, co chwila jednak zerka do karty, zamawiając placki z ziaren amarantusa i to samo do picia co George. - Robin jest... starsza. - Zagryza lekko wargę z nerwów, nawijając kosmyk włosów na palec, unikając gdzieś spojrzenia Walkera. - I... mnie, ja... eemmm nie nie mam żadnego chłopaka. - Przykłada dłoń do czoła, patrząc w dół na blat stołu. Zaraz jednak cała niezręczność jej mija, gdy ojciec mówi, że zostanie dłużej w pracy. Żaden problem. - Dobrze. - Odpowiada, wcale nie ciesząc się na zostanie samej w domu, gdy tata będzie robił nadgodziny. Mama zapewne często słyszała: Nie musisz czekać na mnie z kolacją. Jednak Cassie nie jest przykro, już ma plan, że zabierze się za sprzątanie domu. Dopiero ostatnie słowa sprawiają, że pogodność znika nie tylko z jej twarzy, ale także z niebieskich oczu. - Ale... mieliśmy wybrać razem.- Pada z jej ust i zaraz to milknie. - Wielkości stołu byłby fajny. - Szepcze pod nosem, zdecydowanie zawiedziona słowami Georga.
Czuł się dosyć mocno skrępowany przy takiej rozmowie. Miał jednak świadomość, że musi to przeprowadzić, bo dzięki temu ociepla relację z własną córką. Poświęca jej ten czas choć coraz bardziej czuł potrzebę wysłania jeszcze jednego listu do biura, aby upewnić się, że wiedzą skąd odebrać ważną przesyłkę. Powstrzymywał się, dla niej. - W tym roku będziesz mieć OWUTemy. Myślałaś o przyszłym zawodzie? - jak ten czas straszliwie szybko leci. Niedawno zdawali oboje SUMy, a teraz ostatni rok nauki w Hogwarcie. Dziwnie się czuł. Trochę tak staro kiedy pomyślał o jego relacji z Theodore. Zdziwił się za to jej gwałtowną reakcją, która zmusiła go do podniesienia wzroku znad karty Menu i zawieszeniu spojrzeniu na zarumienionej buzi swojej córki. Czyżby źle sformułował pytanie? - Nie ma niczego wstydliwego w posiadaniu chłopaka. - nagle poczuł się dziwnie. Jak powinien nazwać Theo? Nie, to nie jest dobry moment na rozmyślanie. Jest mu bliski i na tym poprzestańmy. - Ja związałem się z twoją mamą gdy miałem piętnaście lat, więc nie myśl, że uważam, że jesteś za młoda na posiadanie chłopaka. - chwila, czy parę sekund wcześniej nie uznał, że jednak jest? Cóż, im dłużej rozmawiali tym uzmysławiał sobie coraz więcej rzeczy. Wolałby wiedzieć o jej zalotniku; bądź co bądź zależało mu na poprawieniu relacji z Cassandrą. Chciał uczestniczyć w jej życiu, a więc zadawał pytanie, które mogły mu to umożliwić. Zacisnął palce na karcie Menu, słysząc zawód w głosie dziewczyny. - Owszem, będziemy dzisiaj go szukać, ale nie wiem czy w ciągu jednego dnia się wyrobimy. - dopowiedział naprędce, bo przecież nie wystawi jej do wiatru. Jak ma jej powiedzieć, że wolałby "wyrobić się" z tym w maksymalnie dwie godziny? Musiał przygotować trochę materiałów na jutro, ponaglić parę delikwentów z dosłaniem zaświadczeń, których potrzebuje w trybie pilnym. Niektórzy tego nie rozumieli. - Nie zmieści się w naszym mieszkaniu. Ponadto, ty i Liam będziecie większość czasu w zamku i to ja będę opiekować się psem. Wolałbym, aby jednak nie był zbyt wielki i tym bardziej cięższy od Jonasa. - oparł plecy o krzesło i rozejrzał się po restauracji, niemo ponaglając realizację zamówienia. - Masz jakieś preferencje rodzaju psa? - zapytał, próbując skierować jej myśli na weselszy temat.
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Według Cassie zdecydowanie tato, nie ma taktu. Nic nie szkodzi, wie, że George się stara, ale czasami te jego pytania, sprawiają, że czuje się zmieszana. Zapewne nie bardziej niż Walker, chociaż nie widać tego po nim. Tata wydaje się taki idealny, oaza spokoju normalnie. Wie, że to nie wstyd mieć chłopaka, ale to brzmi jakoś podejrzanie ze strony Walkera. Może uważa, że skoro Robin ma, ona też powinna mieć? Nie rozumie zagrania ojca, jest podejrzany. Pewnie chciał się dowiedzieć czy z kimś się spotyka, taka odwrócona psychologia czy coś takiego. Chociaż może tata ma to gdzieś, ale skoro już pyta... Nie, żeby nie myślała o chłopcach, ale to za dużo obowiązków, a kiedy miałaby czas na naukę? Zwłaszcza że potrzebowała czasami dodatkowych zajęć, aby nadrobić konkretny temat. Zresztą może i Cassandra jest pełna energii, a także optymizmu do świata, ale przy bliższych relacjach staje się nieśmiałą dziewczynką, która nie ma pojęcia jak przełamać tę passę niezręczności. Nie wie co gorsze rozmowa z ojcem o chłopakach czy o swojej przyszłości. - Jeszcze nie wiem. Zobaczę, jak pójdą mi OWUTemy. - Przygryza wargę, denerwując się, bo rozmowy o przyszłości nie są fajne, gdyby mogła, to nie wybrałaby nic. Temat szkoły i co dalej sprawia tyle problemów. Przecież ma jeszcze czas. - No wiem. - Mruczy pod nosem i niemal z ulgą bierze dyskretny oddech, kiedy ojciec zmienia temat na psa. - Szkoda, że nie mogłabym go zabrać do Hogwartu. - Ciekawe czy magia może coś na to poradzić, gdyby dało się jakoś przeszmuglować do szkoły psa. - Nauczę się teleportacji i zapytam się o zgodę dyrektora, wtedy pomogłabym ci w opiece nad nim. - Może i tata ma racje co do opieki nad psiakiem i jego wielkości, jednak Cassie nie ma zamiaru tak łatwo zrezygnować, na pewno coś wymyśli. I tak ciężko przeżyła swoją rozłąkę z Puffem, który obecnie był u mamy, faktycznie owczarek kaukaski nie był już młodzieniaszkiem, no ale... - Kupmy takiego. - Wyjmuje różdżkę z torby, książkę i włącza wizbooka, pokazując George'owi zdjęcie małych, słodkich fogsów. - Wiem, że potem urośnie, ale proszę, proszę, proszę... - Jeszcze nie mieli z Liamem psa ze świata czarodziejów, a te wyglądają tak uroczo i podobno w zimie są niczym kameleony! I rośnie trochę duży. Cassie nie lubi małych psów podobnie jak Liam. Na pewno brat poprze ją w wyborze zwierzaka.
W milczeniu pokiwał głową kiedy zbyła temat "przyszłości". Starał się prowadzić aktywną konwersację, aby nie zapadała niezręczna cisza jednak najwyraźniej źle dobierał tematykę skoro nie chciała odpowiadać na pytania i krępowała się, czerwieniała, odwracała wzrok. Gdzie popełniał błąd? Odnosił wrażenie, że jej entuzjazm całkowicie oklapł i siedzi z nim z obowiązku, a przecież naprawdę starał się, aby chociaż trzy razy w tygodniu mogli zjeść wspólnie jakiś posiłek. Liama musiał przymuszać do tej czynności bo inaczej nie widziałby swojego syna w ogóle. Postukał cicho palcami o blat stołu, oczekując zamówionego obiadu. Zachowywał pełne opanowanie własnego zachowania jednakże w jego głowie wiło się wiele myśli. Co rusz przywoływał się do porządku, aby nie myśleć o pracy, a o córce, z którą spędza czas. - W takim razie dobrze, że mieszkamy teraz w Hogsmeade. Być może będziecie mogli przychodzić na obiad i pobawić się z tym psem. - z tej informacji akurat się cieszył, bo jednak to oznaczało, że będzie widywać się z dziećmi nieco częściej niż na święta. Choć ciężko było mu wypełniać wolny czas obfitymi rozmowami ze swoją dziatwą, tak wewnętrznie cieszył się, że będzie mógł ich spotkać. Kochał bliźnięta tylko nie zawsze potrafił to wyraźnie okazać. Chorował na pracoholizm jednak szkopuł tkwił w tym, że nie dopuszczał do siebie tej myśli i zawsze wynajdywał skuteczne powody, aby jednak się w niej zanurzyć po uszy. Kiedy nadstawiła tego swojego "wizardbooka" (jak go zawsze nazywał i mimo poprawiania go, to nie potrafił zapamiętać prawidłowej nazwy), zerknął na zdjęcie, całkowicie nie rozumiejąc innych dopisków (tagów) czy dialogów. - Ta puchata kulka będzie taka tylko przez parę miesięcy. - mimo, że dziewczyna wydawać by się mogło, zdawała sobie z tego sprawę to postanowił podkreślić, że gabaryty tego stworzenia całkowicie nie pasują do jego głównego wymagania. - Cassie, przecież przed chwilą powiedziałem, że nie może być wielki. Nie mamy warunków ani ogrodu dla takiego olbrzyma. Będzie się męczyć, a ja nie będę miał czasu aby codziennie wychodzić z nim do Doliny Godryka na spacer. - potrafił być surowy i zasadniczy. Cassie miała w sobie dar, który sprawiał, że często miękł, ulegał jednak w tym przypadku musiał to dokładnie przemyśleć. Nie zdoła opiekować się tak wielkim psem. - Poszukaj na tych swoich stronach jakiegoś mniejszego psa. - uznał, że w zeszycie znajdzie każdą rasę bowiem nie rozumiał na czym polega wizbook i wizzenger. W końcu przynieśli posiłki, za co gorliwie podziękował kelnerowi. Parujące i smakowicie pachnące danie przypomniało mu jaki jest głodny. Nie jadł nic od samego rana, bo nie miał czasu - tak bardzo się zapracował.
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Czasami nie wie, jak ma rozmawiać z tatą, jakich on oczekuje odpowiedzi czy po prostu tak długo nie miał do czynienia ze swoimi dziećmi, że potrafi zadawać tylko takie te mało przyjemne pytania? To jasne, że chce podtrzymać rozmowę, ale Cassie zdecydowanie wystarczy zwykła obecność ojca. Sama nie wie, o co może zapytać Georga. Nie chce pytać go o pracę, bo wydaje się, że Walker tylko dla niej żyje. I tak wydaje się całkiem zainteresowany tym, co słychać u swojej córki. Nawet te zwykłe spieranie się o zwierzaka jest dobre. - To trzeba kupić większe mieszkanie koniecznie z ogrodem! - Mówi, nadal nie tracąc swojego entuzjazmu, chociaż nie bierze swoich słów na poważnie. Wie, że tato, nawet jeśli pracuje od świtu do nocy, nie jest miliarderem i nie może zmieniać mieszkań jak... celu swoich pieszych wycieczek po Dolinie Godryka. - No dobrze, poszukam. - Odkłada wizbooka do torby i zabiera się za jedzenie, które właśnie zostało przyniesione przez kelnera. - Będę musiała obgadać to z Liamem. - Dodaje, nadal zastanawiając się jak wpłynąć na decyzje ojca o większym psie, a nie tych małych kurduplach. Może brat coś na to poradzi?
Niezręczna cisza uzmysławiała mu jak wiele brakuje w tej rozmowie. Wysilał się na podtrzymanie wesołej konwersacji ale ilekroć w oczach córki gasł ten płomyk radości tak on tracił wiarę w swoje możliwości naprawienia tej relacji. Nie było źle, chciała go widywać, przyszli tutaj razem na obiad... Zacisnął zęby i powstrzymał chęć westchnięcia. Nie potrafił. Nie potrafił rozmawiać z własnym dzieckiem. Co on ma zrobić? Jak to naprawić? Czy jest jakiś kurs, który nauczyłby rozmawiać z młodzieżą? Towarzystwo George'a nie posiadało dzieci w podobnym wieku więc nie miał kogo się poradzić. Wyłuskał z siebie uśmiech kiedy wspomniała o większym mieszkaniu. - Jeśli zamieszkacie ze mną dłużej niż na rok to zastanowię się nad kupnem większego domku. - nie był milionerem jednak posiadał oszczędności. Pracoholizm dbał o regularne wpłaty i premie na konto jednak George nie należał do rozrzutnych osób. Nigdy nie wydawał więcej aniżeli to było potrzebne. Mógł zatem obiecać chociaż tyle jednak na tyłach głowy miał przekonanie, że Liam czeka na moment by się od niego uwolnić. To smutne i prawdziwe. Opuścił wzrok na swoją dłoń i zamilkł, a wtedy przyniesiono posiłki. Niestety, ale jedli w milczeniu. Dotychczas każda jego próba utrzymania konwersacji kończyła się speszeniem Cassandry więc nie chciał jej tego na nowo serwować. Nie jedli długo, ale też wystarczyło jedno porozumiewawcze spojrzenie, aby oboje zgodnie stwierdzili, że czas wracać do domu. Odprowadził ją spory kawałek, a kilka przecznic przed Aleją Amortencji napomknął, że skoczy do księgarni i zaraz wróci. Jak zawsze coś mu "wypadało". Próba poprawy relacji nie mogła zostać zaliczona do udanych, prawda?
| zt x2
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zawsze czuł, że jego edukacja nie zakończy się na Hogwarcie, ale nie przypuszczał, że tak szybko zabierze się do poszerzania swoich horyzontów. Zdążył tylko odpocząć chwilę w domu, wyjechać na zagraniczną sesję na Bali i pokręcić się po rodzinnej galerii i już zabrał się do roboty. Możliwe, że to ostatnie było mu paliwem napędowym – że im dłużej tkwił w ścianach galerii Swansea, tym lepiej rozumiał, że to nie jest przyszłość dla niego, że pragnie czegoś innego. Trudno się w tym więc doszukiwać krukońskiej żądzy wiedzy i doświadczeń, była to wyłącznie chęć spełnienia swoich marzeń i planów. I tak właśnie wylądował na gastronomicznym stażu. Nie chcąc wyróżniać się spośród innych stażystów, użył dawno opracowanego wyglądu Josepha i niespecjalnie przyznawał się, że jest Swansea. Ludzie różnie na to reagowali... zwłaszcza kiedy było się Swansea, który zamiast do galerii, po szkole idzie w gastronomię. Być może był to błąd – być może nieco przesadził z tym nie wyróżnianiem się i zadziałał na własną szkodę. Zdawało mu się, że nikt go tu nie zapamiętuje, nikt nie zwraca na niego uwagi. To miało wiele plusów, oczywiście i czuł się z takim stanem rzeczy całkiem komfortowo, ale wiedział doskonale, że musi dać z siebie więcej, jeśli chce coś tu osiągnąć.
z/t
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Odnosił wrażenie, że na całym tym stażu nie dzieje się absolutnie nic interesującego. Przychodził do restauracji dzień w dzień tylko dlatego, że musiał – że było mu to potrzebne. Artystyczna część jego natury cierpiała katusze, nękana torturami niemożliwej do zabicia nudy. Nie wiedział, czy jego niechęć i kiepskie samopoczucie w tym miejscu wynikały z tego, że po latach pracy w gastronomii nie byli w stanie niczym go już zaskoczyć, czy może problemem były tu jego ambicje i plany. Tak bardzo chciał już stanąć na swoim, doprowadzić do spełnienia swojego marzenia, że potrzeba odbycia oficjalnego stażu uwierała go jak kamyk w bucie, na domiar złego raz po raz wżynając się w godność. Czy można go winić, że widząc bezpańskie samopiszące pióro, poczuł natrętną chęć wsadzenia go do własnej kieszeni? Że chęć szybko przerodziła się w potrzebę, a potrzeba – w czyn? Nie był kleptomanem, ale w obliczu takiej stagnacji odrobina adrenaliny na pewno wyjdzie mu na dobre. Tym właśnie się kierował – dobrem. Zamachloił sobie pióro, choć przecież nie kosztowało pięćset galeonów, żeby miał nie móc kupić go samemu... no i poczuł się jakoś tak lepiej, jakby dostał zastrzyku energii. Jeszcze tylko tydzień i będzie mógł dalej działać!
z/t
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Staż gastronomiczny, tydzień III 12 sierpnia 2021 3 6 ← Upominek
Czekał go jeszcze jeden tydzień pracy w restauracji, a już czuł, że naprawdę nie ma najmniejszej szansy na to, by spotkało go tutaj coś ciekawego. Od dwóch tygodni czuł się jak cień samego siebie, tak bardzo był tu ignorowany i pomijany. Z początku wydawało mu się to całkiem komfortową sytuacją, z czasem zaczęło go jednak irytować. Był zbyt ambitny na prześlizgiwanie się po linii najmniejszego oporu, zbyt łakomy doświadczeń i wiedzy, by czuć jakąkolwiek satysfakcję. Chciał coś zmienić, ale nie wiedział jak. No a kiedy to się zdarzyło, oczywistym było, że nie do końca to miał na myśli. Nie miał pojęcia dlaczego to jemu polecono dostarczyć pocztę szefowi, ale nie dyskutował z tym, świadom, że stażyści nie od dziś są chłopcami i dziewczętami na posyłki. Nie wiedział również, jak doszło do tego, że udało mu się tę pocztę zgubić – zwykle nie zdarzało mu się podobne roztargnienie, nie było to ani trochę w jego stylu. Szef uderzył w jego dumę... no ale na szczęście wcale nie zamierzał zatrudniać się ani u niego, ani u kogokolwiek innego, nie przejął się więc brutalnymi słowami. Postarał się skwitować je grzecznym uśmiechem, choć czuł, że cebulki włosów swędzą go charakterystycznie, gotowe by rozprzestrzenić gniewną czerwień na całej długości włosów. Nie miał pojęcia dlaczego w takiej sytuacji dostał końcową premię. Bardzo prawdopodobne, że mężczyzna tak bardzo cieszył się, że Swansea zejdzie z jego oczu, że był gotów zapłacić mu więcej, byle ten już nigdy tak nie wracał. Tym sposobem na koniec oboje wydawali się być całkiem ukontentowani.
W świadomości tutejszego kucharza Viego zapisał się jako Czarodziej Mąki i Smaku, co blondyn uznał za wielkie osiągnięcie. Zaś z samym jegomościem nauczyciel dogadywał się świetnie, niekiedy prowadząc gościnne występy na kuchni, gdyż wiadomo jak to z pracą w gastro jest: czasem pracujesz 20 dni z rzędu i jak tylko możesz poprosić kogoś o wzięcie jakiejś zmiany to korzystasz z okazji bez zastanowienia się nad niczym. Tak zatem Honeycott zagościł w kuchni Amici. Mężczyzna na przystawkę dnia postanowił przygotować ulubioną potrawę kolegi - centaurze podpłomyki. Był to prosty chlebek, ale dla przygotowanie niego stanowiło niemalże święty rytuał. Wiedział, że kluczem do smaku i w tym magicznym gotowanie było połączenie ze swoją wewnętrzną boginią. A raczej wyczuciem, zmysłami i dobrymi składnikami, o który ma się pojęcie przynajmniej w najmniejszym stopniu. W nieswojej urokliwej kuchni, na drewnianym stole obsypanym śmiesznymi runami, zgromadził składniki: mąkę, ciepłą wodę i odrobinę soli. Każdy z tych składników był wybierany starannie, jakby miał duszę. Przynajmniej Viego wierzył, że każdy składnik to element istnienia, kiedy kucharz jest dawcą życia tej przyszłej istotki, która trafi na talerz. Perwszym krokiem było skomponowanie mąki. Viego wyjął ze spiżarni ziarna, które pochodziły z pobliskich pół. Główny kucharz lubił baczyć na składniki i czerpał od lokalnych producentów. To były ziarna, które łączyły go z naturą, ziarna pełne życia i energii. Delikatnie mielił je na mąkę, a każdy ruch ręką w zaklęciu działającym jak młynek wydawał się być gestem wdzięczności wobec natury. Mąka, którą uzyskał, była biała i delikatna jak chmura - idealna, jednym słowem. Zaś czego można się spodziewać po Viego? Niczego innego. Następnie przyszedł czas na wodę. Blondyn ciepłą wodą dotknął mąki, jakby przyzywał strumienie życia. Woda łączyła się z mąką, tworząc sprężyste i elastyczne ciasto. Każdy ruch był kontemplacją, a woda stawała się mostem między czarodziejem a jego potrawą. Wszystko działo się w powietrzu w majestatyczny sposób, brudząc kuchenny stół nieznacznie okruszkami od mąki. Magiczna sól (sól morska, jak ktoś woli) stanowiła ostatni składnik. Viego dodawał ją z umiarem, jakby rysował zaklęte znaki. To była odrobina, która podkreślała smak chlebka, ale nie dominowała nad smakiem własnoręcznie wyrabianej mąki. Przyszedł czas na formowanie chlebków. Viego rozwałkowywał ciasto na cienki placek, każdy ruch był dokładnie przemyślany. Placek przypominał tarczę, symbolizując jedność z centaurami, oddając niejako cześć ich kulturze. Magiczna patelnia została umieszczona nad ogniem, ale nie było potrzeby używania tłuszczu. Chlebki smażyły się delikatnie na patelni, nabierając złotego koloru. Viego obserwował płomienie, jakby rozmawiał ze starym przyjacielem, który pilnuje jego obiadu. Po upieczeniu chlebki były delikatnie układane na drewnianym stole, dając im chwilę na ochłonięcie, aby energia się ustabilizowała. To był czas, kiedy czarodziej pochylał się nad nimi i wyczuwał ich magiczny smak.
Zachód słońca mienił się złotem na niebie, kiedy Viego skończył zajęcia i stanął w kuchni swojego kolegi, Miroga. Kucharza znanego z niezwykłych dań morskich, który musiał nagle opuścić miasto, pozostawiając swoją kuchnię pustą i przygotowaną do wieczornego serwowania zapowiedzianego wcześniej menu. Zawołał Viego i powierzył mu ważne zadanie: przygotowanie jego wyjątkowej przystawki morskiej, "Glonojady w glonowych liściach." Było to wyzwanie nie tylko dla Viego, ale również dla samego Miroga, który rzadko pozostawiał swoje tajniki kulinarne w obcych rękach. Jednak Viego był gotów przyjąć to zadanie z powagą. Kiedy Mirog wyjaśnił mu szczegóły przepisu, Viego wiedział, że kluczową częścią tego dania były świeże glonojady, które można było znaleźć tylko w pobliskim porcie. Wyruszył więc w kierunku portu, w którym fale odbijały się od nabrzeża, niosąc ze sobą zapach morza i dźwięki mew. Tam, na tle błękitnego nieba i migoczącej wodnej powierzchni, spotkał lokalnych rybaków, którzy właśnie wracali z połowu. Kiedy otworzyli swoje sieci, oczom Viego ukazał się prawdziwy skarb - świeże, soczyste glonojady, które promieniowały smakiem oceanu. Ale w sumie jeśli nie mam w mieście portu to można założyć, że stało się to na targu. Takim pełen uśmiechniętych ludzi i śmierdzącym od dziwnych cieczy wylanych na blaty straganów. Viego wybrał najlepsze z najlepszych, dbając o to, by były pełne smaku i świeżości. Z nimi w rękach wrócił do kuchni Miroga, gdzie czekały na niego delikatne, zielone glonowe liście i tajemnicza przyprawa z kruszonego, jadalnego koralowca. Rozpoczął pracę od umiejętnego przygotowania glonojadowych liści. Delikatnie umył je i osuszył, dbając o to, by zachowały swój naturalny blask. Następnie ułożył je na stole jakby były arkuszami pergaminu, gotowe na przyjęcie skarbów morza. Teraz przyszedł czas na glonojady. Viego z rozwagą odcinał delikatne kawałki, starając się zachować ich kształt i strukturę. Świeżo złapane stworzenia musiały być wyjątkowo delikatnie traktowane, by nie stracić ich smaku. Ostatnim krokiem było posypanie glonowych liści tajemniczą przyprawą z kruszonego, jadalnego koralowca. To była esencja smaku, która nadawała daniu wyjątkowy aromat i smak. Viego potraktował tę przyprawę z szacunkiem, wiedząc, że to właśnie ona nada danemu daniu jego niepowtarzalny charakter. Kiedy przystawka była gotowa, a glonojady zawinięte w glonowe liście pięknie prezentowały się na talerzu, Viego wiedział, że osiągnął sukces. Było to danie pełne smaku i magii morskich głębin, a każdy kto je spróbował, poczuł w sobie energię oceanu. Zachód słońca nad miastem rozjaśnił nie tylko niebo, ale także serca tych, którzy delektowali się tą wyjątkową przystawką morską. Viego dokładnie wiedział, że jego przygoda w kuchni Miroga była nie tylko kulinarnym wyzwaniem, ale także magicznym doświadczeniem, które zostawiło trwały ślad w jego sercu. Może nie powinien, ale cieszył się, że w tej kuchni przez kilka dni pozostanie, oddając się kolejnym wyzwaniom, które przygotował dla niego kolega.
Miróg był znanym kucharzem, a jego restauracja "Amica" była miejscem, w którym smakowały najwyższe sztuki kulinarnej magii. Jednak pewnego dnia stanęło przed nim ważne zadanie, które wymagało jego natychmiastowej obecności. Musiał opuścić swoją ukochaną kuchnię, pozostawiając ją w rękach swojego wiernego przyjaciela - Viego. Jakże to nieprzewidywalne i nikt, kto będzie to czytał (życzę dzielności) zapewne nie domyśli się jaką typowość słów wystosuję. Jednak to problem nie na teraz. Miróg, przed odejściem, powierzył Viego jedno ze swoich najcenniejszych dań - Mas Huni. Była to sałatka składająca się z posiekanego tuńczyka i wiórków kokosowych, doprawiona pikantną papryką chilli i soczystą limonką. To danie orzeźwiało, poprawiało nastrój, a przy tym było zarówno sycące, jak i lekkie. W tajemniczy sposób łączyło w sobie esencję oceanu z nutami egzotyki. Viego stanął przed wyzwaniem, ale przyjął je z pasją. Wiedział, że każdy kucharz miał swój unikalny sposób na przygotowanie potrawy, więc postanowił zachować tę esencję, która sprawiała, że Mas Huni było wyjątkowe w kuchni Miroga. Chciał oddać hołd jego pracy, ale nie chciał również zmieniać standardów, które pozostawił po sobie jego znajomy. Najważniejszą częścią tej sałatki była świeża ryba. Viego odwiedził lokalny rynek, gdzie rybacy właśnie wracali z połowu. Zmysły czarodzieja rozkwitały w miarę, jak oglądał świeżutkie tuńczyki układane na stoiskach. Wybrał rybę o idealnej konsystencji i zapachu, czując, że sama natura wskazuje mu najlepszy wybór. W kuchni "Amica," Viego rozpoczął przygotowania. Ostrożnie, jakby tańczył z rybą, kroił zaklęciem tuńczyka w małe kawałki. Jego ruchy były płynne i precyzyjne, jakby nawiązywały do tajemniczych tańców podwodnego świata. Blondyn kochał władać nożem za pomocą magii, która posiadał w dłoniach. Następnie przyszedł czas na wiórki kokosowe, które zdobiły sałatkę niczym drobne klejnoty. Viego delikatnie prażył je na patelni, uwalniając ich słodki aromat. To było jak magiczne tworzenie złota na oczach oglądających. Pikantną papryczkę chilli posiekał w drobne paski, uważając, by zachować właściwą równowagę między ostrym smakiem a delikatnością sałatki. Soczystą limonkę przeciął na pół i wycisnął jej sok, który miał nadać sałatce świeżości i kwasowości. Wszystkie składniki trafiły do głębokiej miski, gdzie połączyły się w magiczną mieszankę smaków i aromatów. Viego z dbałością o każdy detal delikatnie wymieszał sałatkę, dbając o to, by składniki się ze sobą zlazły, tworząc jedność smaku. Wieczór nadciągał nieubłaganie, a w kuchni "Amica" unosiły się zapachy egzotyki i smaku oceanu. Kiedy pierwszy kawałek "Mas Huni" trafił na talerz, każdy gość restauracji wiedział, że to był wyjątkowy wieczór, pełen magii smaku i przyjaźni między kucharzami. Viego dowiedział się, że sztuka kulinarna to nie tylko odkrywanie nowych smaków, ale także przekazywanie ich dalej, zachowując esencję i duszę każdej potrawy.
Mirog był kucharzem, którego renoma sięgała daleko poza granice miasta. Jego restauracja "Amica" była znana nie tylko ze swoich wybornych dań, ale również z niepowtarzalnych kulinarnych doświadczeń. Pewnego dnia Mirog znalazł się w nietypowej sytuacji i musiał opuścić kuchnię na kilka dni. Wiedział, że nie może pozostawić swojego miejsca w niepewnych rękach, dlatego poprosił o pomoc swojego starego znajomego, co już w tej historii wiemy. Zaś z każdym kolejnym razem, gdy Viego zapuszczał się w odmęty nieswojej kuchni, odkrywał coraz to nowsze, wspanialsze smaki, które będzie wprowadzał do swojego domu i z pewnością na swoje zajęcia, gdyż trzymanie tak świetnych przepisów w sekrecie powinno być gorsze niż grzech pierworodny. Zadaniem Viego na dziś było przygotowanie jednego z najważniejszych dań w menu "Amica" - zupy rybnej Garudiya. To danie było prawdziwym majstersztykiem kuchni, złożonym z aromatycznej zupy rybnej, liści curry, chilli, czosnku, cebuli, a na koniec doprawianej prażoną cebulką i limonką. Garudiya nie tylko była niezwykle sycąca, ale również wzmagała pragnienie, szczególnie pragnienie alkoholowe, często zaspokajane kieliszkiem wina palmowego. Co nie jest wszak problemem, potrawy, wzmagające popęd do picia wspierały lokalne biznesy. Viego stanął przed wyzwaniem, ale wiedział, że musi zachować autentyczność dania Miroga. Przede wszystkim potrzebował świeżych ryb, więc udał się na pobliski rynek rybny. Tam zobaczył różnorodność kształtów, rozmiarów i kolorów ryb, które sprawiały, że rynek tętnił życiem. Wybrał najświeższe ryby, które miały być głównym składnikiem przerabianej przez niego zupy. Zaś na wspomnianym ryneczku chłop czuł się już niemal jak w domu. Kiedy wrócił do kuchni "Amica" przystąpił do przygotowania zupy rybnej. Na początek usmażył prażoną cebulkę, która miała nadać zupie głęboki smak i aromat. Zapach prażonej cebuli wypełniał kuchnię, tworząc unikalny klimat. Następnie przyszedł czas na przygotowanie samej zupy. Viego w kotle zagotował wodę, a następnie dodał do niej świeże ryby. Wiedział, że to moment, w którym ryby przekazują swoją esencję zupie. Delikatnie dorzucił liście curry, chilli, czosnek i cebulę, która roztapiała się, tworząc kremową konsystencję. Całą kuchnią rozporządzał jak dyrygent, dopieszczając ją swoimi ulubionymi zaklęciami. Na koniec Viego dodał sok z limonki, który nadał zupie Garudiya świeżości i kwasowości. Zupa była gotowa. Podczas serwowania Viego podał ją z gotowanym ryżem i centaurzymy podpłomykami, które były doskonałym dodatkiem do tej wyjątkowej potrawy. Wieczór nadciągał, a restauracja "Amica" wypełniała się zapachami i smakami Garudiya. Goście rozkoszowali się kieliszkiem wina palmowego, które doskonale komponowało się z pikantnymi nutami zupy. Viego czuł dumę i satysfakcję, wiedząc, że mimo wielkiego wyzwania udało mu się zachować autentyczność egzotycznego dania. To był wieczór, który rozpalił miłość do gotowania na nowo w sercu nauczyciela. Dzięki temu dało się zapomnieć o paskudnych incydentach z parzeniem kawy.
Zbliżał się ostatni wieczór, w którym Viego miał zastąpić znajomego. Na blacie roboczym pozostawione mu zostały dokładne instrukcje, którym mężczyzna nie zajmował się namiętnie. Raczej przeleciał ją wzorkiem, aby się mocno zasugerować, ale absolutnie nie podążać głupio za przepisem. To się nie sprawdzało, nie miało smaku, rozczarowywało. Zadaniem Viego było przygotowanie jednego popisowego dania Mioroga - Garam Masala. Było to danie, które mogło zadziwiać i zachwycać, ale nader łatwo dało się je zepsuć. Zwłaszcza przez amatora. Składało się z prażonych przypraw, podawanych na delikatnie rozgotowanym ryżu, aby wydobyć ich wyjątkowy smak. W Garam Masala znalazły się makroskładniki, takie jak kmin rzymski, kolendra, czarny pieprz i kardamon, a także mikroskładniki, takie jak liście laurowe, goździki, cynamon, chili i gałka muszkatołowa. Im więcej tych składników, tym danie piękniej pachniało i bardziej kusiło do spróbowania. Viego stanął przed wyzwaniem, ale wiedział, że musi przygotować to danie z pełnym szacunkiem dla mistrza Miroga. Nie miał zamiaru go profanować ani zbierać złych opinii o kuchni w lokalu. Wybrał się więc na zakupy, aby zdobyć najwyższej jakości przyprawy, które sprawią, że Garam Masala będzie smakować niczym magia. Może i nie ufał pozostawionym w kuchni produktom na tyle, aby tworzyć tak wymagające danie. Blondyn potrzebował zrobić wszystko sam, od zero. Od zera do bohatera, chciałoby się rzec. Po powrocie do kuchni Viego zaczął przygotowani z hukiem. Zaklęcia nieco mu nie wychodziły, aż postanowił sięgnąć po różdżkę, co nie wydarzało się często. Najpierw prażył makroskładniki - kmin rzymski, kolendrę, czarny pieprz i kardamon. Ich zapach wypełniał pomieszczenie, tworząc mistyczną atmosferę. Viego wiedział, że prażenie przypraw było kluczowym krokiem, który uwolniłby ich pełnię smaku. Następnie dodał mikroskładniki - liście laurowe, goździki, cynamon, chili i gałkę muszkatołową. Każdy z tych składników miał swoje miejsce i znaczenie w tej kulinarnej układance. Podczas gdy przyprawy były przygotowywane, ryż gotował się delikatnie na innym palniku, gotując się w wodzie, która stała się bazą dla tego aromatycznego dania. Kiedy wszystkie przyprawy były gotowe, Viego delikatnie wymieszał je razem, dbając o to, by każdy składnik mógł spotkać się z innymi i uzupełniać się nawzajem. Na talerzach ryż oczekiwał już na swoje magiczne dopełnienie. Viego delikatnie rozsypał Garam Masala na ryżu, tworząc przepiękny wzór i wypełniając całe pomieszczenie wyjątkowym aromatem. A wystarczył jeden ruch różdżką, aby go stworzyć. To był dzień, w którym Viego nie tylko przygotował danie Garam Masala tak po prostu, ale także zrozumiał, że magia smaku jest jak czar kulinarnej przygody. Gdy goście delektowali się tą aromatyczną uczta, wszyscy wiedzieli, że Garam Masala to nie tylko danie, ale także dzieło sztuki, które pozostanie w ich sercach na zawsze. Przez ostatnie dni Honeycott przeżył kulinarne odrodzenie, którego nie żałował w żadnym stopniu. Chętnie by to powtórzył.
/zt
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas naprawdę był optymistycznie nastawiony do tego spotkania. Od ostatniej rozmowy z Anabell minęły ponad dwa miesiące, więc liczył, że to, co ich poróżniło, zdążyło przycichnąć, a to co splotło ich ścieżki, będzie miało szansę znów rozkwitnąć. Przyszedł pierwszy i zajął stolik na uboczu, z widokiem za okno, by móc podziwiać pierwszy śnieg. Było wspaniale, klimatycznie i ciepło, bo na kominku wesoło trzaskał ogień. Nico zamówił sobie poki co syrop z owoców czarnego bzu i wyciągnął szkicownik, by poćwiczyć rysowanie z natury. Ogromnie mu się podobało, że panuje tu taka sielska atmosfera. Kreślił stoliki, kreślił kominek, kreślił kontuar i zasłonki na oknach. Chciał być różnorodny w tym, co tworzył. Za każdym razem, kiedy otwierały się drzwi, by wpuścić nową osobę, Seaver odrywał się od swojego zajęcia i patrzył, czy to nie aby rudowłosa ślizgonka, na którą czekał. Ciekaw był tego, co miała do opowiedzenia. Ciekaw był, jak jej szły zaklęcia, ciekaw był, czy szczęśliwie mijał jej czas w nowym roku szkolnym. No i ciekaw był, jak im się będzie układała rozmowa.
Zbierając się na spotkanie z Nico tak szczerze to się stresowała, biegała po pokoju, nie wiedząc, co na siebie ubrać, na serce Godryka co ona miała zrobić ze swoimi włosami?! Dobra, wdech, wydech An, dasz radę i pokonasz ten strach, jedno zadanie raz i dasz radę. Okej, tak też zrobiła. Na początek ogarnęła swoje długie do tyłka włosy i związała je palcami w miarę ciasny warkocz, który związała na samym dole gumką, później wybrała odpowiedni strój, był listopad i było zimno, więc wybrała sweter w kolorze niebieskim z wzorem z białej nici. Na tyłek wsunęła cieplejsze spodnie, zgarnęła z łóżka różdżkę oraz nałożyła kurtkę i buty i poszła niemal z sercem na ramieniu. Ostatnia rozmowa, jaka pamięta była w wakacje, a potem trochę pisali listownie, a potem nastał wrzesień, szkoła, nauka i zajęcia za zajęciami, w końcu to jej ostatni rok w Hogwarcie więc już powinna zacząć myśleć nad studiami, jakie wybierze, ale chyba już wewnętrznie zdecydowała. Nim się zorientowała była już na miejscu, nieco zmarznięta i z widocznymi różowymi polikami od mrozu otworzyła drzwi, a do jej uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk dzwoneczka oznaczającego nowego klienta, uśmiechnęła się pod nosem, zamykając za sobą drzwi. Ściągnęła z głowy czapkę i palcami przeczesała swoje włosy. Pierwsze co zrobiła, to wzrokiem przeczesała wszystkich tu obecnych i dość szybko jej wzrok znalazła Nicolasa. Dlatego też zaczęła iść w jego kierunku i jednocześnie rozpięła kurtkę, czując, że ktoś rozpalił kominek, więc zaraz powinna się rozgrzać.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kiedy kolejny raz rozległ się dzwoneczek przy drzwiach, Nicholas znów podniósł wzrok i tym razem zobaczył Anabell z malowniczo zaróżowionym od mrozu nosem. Jak dziewczynka. Seavera rozczuli ten obraz, a choć nie zwykł się uśmiechać, jego czarne oczy były naprawdę pogodne. - Bells! Wspaniale cię znów zobaczyć. - powiedział, wstając. Zaoferował jej pomoc z kurtką i odsunął dla niej krzesło, jak na czarodzieja ze szlacheckiego rodu przystało. - Nie zamawiałem jeszcze nic do jedzenia, stwierdziłem że wybierzemy razem. Kiedy już oboje siedzieli, dostali kartę i mieli chwilę, żeby w spokoju się zdecydować i zacząć swobodną konwersację. Nico postanowił uderzyć w wesoły, swobodny ton. - Jak widzisz, łuski już zeszły. A co ważniejsze, rybi zapach również. Z twoim głosem chyba też już w porządku? - zagadnął. Otworzył kartę i zaczął wybierać danie. - Słyszałem naprawdę dobre opinie o tym króliku. No i pamiętaj, czuj się zaproszona. Wybierz cokolwiek, na co masz ochotę. Jak by na to nie patrzeć, ona była uczennicą, a on był pracującym i całkiem nieźle sytuowanym dorosłym. No i rzeczywiście to on ją zaprosił. Nie chciał, by przejmowała się jakimikolwiek wydatkami. - Mam wizbooka, tak jak doradziłaś, ale nadal średnio mi idzie posługiwanie się nim. Chyba przydałoby mi się kilka wskazówek.
- Wzajemnie! Dawno żeśmy się nie widzieli Nico - odrzekła pospiesznie z mocno zaróżowionymi polikami od mrozu, nie sądziła, że jest tam aż tak chłodno! No kto by się spodziewał, na pewno nie ona, dobrze, że chociaż ubrała się odpowiednio do panującej atmosfery dzięki czemu tyłek aż tak bardzo jej nie zmarzł. Usiadła gdy Nico odsunął jej krzesło i z uśmiechem zasiadła na nim zdejmując z siebie dodatki w postaci szalika i czapka i wszystkie te rzeczy wepchnęła w rękaw swojego ubrania, które zawiesiła na oparciu swojego krzesła. Och, jak dobrze, że jest kominek i to z prawdziwym ogniem! To wyglądało jak taka drobna rzecz, która powodowała radość na twarzy. - Miło będzie coś wspólnie zjeść - uśmiechnęła się, choć po chwili nieco zmartwiła się faktem, że nie bardzo wiedziała na co może sobie pozwolić, gdyż jej budżet nie był zbyt wielki więc może coś skromnego? - Tak, mewi skrzek przeszedł gdy udałam się do uzdrowiciela, pierwszy raz mi się takie coś zdarzyło, to było doprawdy dziwne i mam nadzieję, że nie wróci - Aż ją dreszcz przeszedł do ramionach gdy tylko przypomniała sobie ten czas gdy zamiast własnego głosu miała mewi skrzek, najmniej komfortowy czas jaki miała ever. - Mogę wybrać cokolwiek? Jesteś pewny? - spytała z lekkim niedowierzaniem, mogła za siebie zapłacić, stać ją było, z tego co sama zaoszczędziła z kieszonkowego. Niby nie wiele, ale starczyłoby na małe przyjemności. - Och to cudownie, że masz wizbooka, komunikacja staje sie wtedy o wiele łatwiejsza niż sowa, także w razie co mogę co nieco doradzić, podstawy znam - Taki wizbook zdecydowanie ułatwiał sprawę z pisaniem i komunikowaniem się z innymi i skracał czas odpowiedzi, stawało się to dla niej całkiem wygodnym rodzajem komunikacji z innymi. Choć wysyłanie sów miało swój własny unikalny klimat, to jednak jej serduszko było bliżej wizbooka.
Morticia von Haldenberg wybrała się do restauracji, by polować na swoje "ofiary", czyli darczyńców do jej fundacji. Miała doświadczenie w wyszukiwaniu osób, które były podatne na jej działania - z racji tego, że mimo dobiegania czterdziestki, wciąż była atrakcyjną kobietą, starała się polować na samotnych mężczyzn, szczególnie tych po nieudanych randkach. Z tego powodu często prowadziła swoją działalność w restauracjach. "Amica" była do tego świetnym miejscem, bo jej kuzynka pracowała na kierownictwie zmiany, dzięki czemu nikt nie wyrzucał Morticii z tego miejsca Tego dnia ubrała się w seksowną, czerwoną sukienkę i ruszyła na polowanie. Nie musiała długo czekać - wypatrzyła przy jednym ze stolików parę młodych ludzi. Siedząca przy stoliku dziewczyna rzuciła w stronę mężczyzny jakieś słowa o nagłej sprawie i niemal wybiegła z restauracji. To był strzał w dziesiątkę. Morticia, korzystając z tego, że mężczyzna jeszcze nie zjadł, podeszła do jego stolika i uśmiechając się, nonszalancko zapytała: - Czy to miejsce jest wolne? Była już o krok od tego, by porozmawiać z nim o plumpkach.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Przerwanie rozmowy z Anabell było nagłe i niespodziewane, ale Nicholas po cichu musiał przyznać, że trochę mu ulżyło. To już była zupełnie inna znajomość niż ta w Venetii, zupełnie inna dynamika i emocje. A jednak stanowiło to cenne doświadczenie. Coś innego, nowego, nawet jeśli nie całkiem pozytywnego. Już miał się zabrać za posiłek, który tak nagle został przerwany, kiedy dosiadła się do niego zupełnie obca osoba. Starsza, ale przystojna, co z pewnością zwróciłoby większą uwagę Seavera, gdyby nie Fire, która stała na piedestale jego kobiecych relacji. - Teraz już zajęte przez panią - odpowiedział, skinąwszy głową na powitanie. - Czym zasłużyłem na tę przyjemność? Nie miał bladego pojęcia, że czarownica naprzeciwko niego miała interes stricte finansowy. W swej naiwności założył, że może rozpoznała w nim jubilera lub twórcę amuletów i zapragnęła nawiązać z nim rozmowę na tle zawodowym.
- Szanowny Panie - odparła z uśmiechem, zajmując miejsce naprzeciwko niego - Zawsze milej zjeść w towarzystwie Sam fakt, że tak ochoczo dopuścił ją do swojego stolika, już bardzo ułatwiał Morticii "pracę", a zamierzała sięgnąć jeszcze po cały arsenał sztuczek, które miałyby jeszcze podbić jego potencjalną szczodrość. - Nazywam się Morticia von Haldenberg, a Pańska godność? - przedstawiła się, od razu odbijając piłeczkę w jego stronę. Wyglądała zamożnie, szczególnie biorąc pod uwagę lśniąca biżuterię na jej szyi, która była autentyczna, więc absolutnie nie mogła być czymś podejrzanym nawet dla takiego eksperta jak on. Ten wizerunek był budowany specjalnie, by nikt nie wziął jej za zwykłą żebraczkę. Korzystając z okazji, od razu zawołała kelnerkę, by zastosować swój kolejny trik.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Skinął głową ze zrozumieniem, przyjmując tę odpowiedź za śmiałą próbę flirtu. Cóż za bezpośrednia kobieta. A do tego wyglądała wytwornie. Czyżby znudzona wdowa szukająca pociechy po mężu? Nicholas ostatnio nie miał w zwyczaju odmawiać sobie tego rodzaju przyjemności. - Nicholas Seaver, pani Haldenberg. A może powinienem powiedzieć "panno" Haldenberg? - jego oczy zabłyszczały zadziornie. Nie kpił z niej, absolutnie. Jednak z pracy sprzedawcy u Huxleya wyniósł wiedzę, że kobiety, a zwłaszcza starsze damy, uwielbiały, gdy posądzano je o wiek niemalże nastoletni. Kontynuował swój posiłek, obserwując z ciekawością zarówno jej biżuterię, jak i dystyngowane ruchy, zainteresowany tym, co była zdecydowana zamówić. Nie wiedział jeszcze jak zakwalifikować tę znajomość, ale czuł, że już niebawem zyska w tej materii zupełną jasność.
- Jest pan niezwykle szarmancki panie Seaver. Niestety rozwódki nie mogą tytułować się pannami - odparła z zachwyconym uśmieszkiem, choć doskonale znała ten sposób postępowania. Najwyraźniej jej rozmówca miał doświadczenie z damami w jej wieku. Wyglądał na spryciarza, co w gruncie rzeczy jej nie przeszkadzało, bo wyciąganie pieniędzy od samych naiwniaków bywało okropnie nudne. - Violet - powiedziała do kelnerki, którą znała po imieniu - Proszę przekazać Pani Malcolm, żeby dopisała zamówienie tego Pana do mojej karty VIP. Dla mnie Trytoni przysmak i Smoczą Baryłkę Ten numer był całkiem prosty - pani Malcolm, czyli kuzynka Morticii, jako kierowniczka zmiany samodzielnie wpisała ją na listę VIPów, bez uiszczania żadnej opłaty. Było to drobne oszustwo, ale ze względu na niezachwianą reputację tejże kuzynki, wciąż nie zostało wykryte. Poza tym zamiast mocnej i bardzo drogiej Smocznej Baryłki, Morticia otrzymywała rozrzedzony trunek, bo to nie ona miała się upić tego wieczoru. A skoro już o tym: - Panie Seaver, a pan się czegoś napije?