Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Autor
Wiadomość
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nie spodziewała się w tej okolicy i o tej godzinie nikogo. W sumie właśnie po to wybrała się na skraj lasu, żeby nikt jej nie zaczepił. Dlatego gajowy, który pojawił się zupełnie znikąd, jakby nagle zmaterializował się tuż przed nią, tak bardzo ją zaskoczył. Wręcz wystraszył dziewczynę swoim nagłym pojawieniem się, a ta odskoczyła jak oparzona, wpadając w śnieg. - Nie wiedziałam – wymamrotała cichutko i wstała, otrzepując się z białego puchu. Vivaldi z kolei był o wiele odważniejszy od niej i zeskoczył z jej ramienia, by podejść do mężczyzny i uważnie się mu przyjrzeć, jakby szukał zagrożenia i był gotowy bronić przed nim swoją panią. Chodził na prawo i lewo, fukając na przybysza niezbyt miło, chyba i kotem musiało poruszyć to nagłe pojawienie się nieznajomego. Eliza z kolei zupełnie nie wiedziała, co powinna zrobić w takiej sytuacji. Trzęsącymi się z nerwów rękami próbowała schować szkicownik do torby. Ale te drżały za bardzo i w połączeniu z faktem, że chciała to zrobić jak najszybciej, jakby zaraz miała się co najmniej zerwać do biegu i uciec, nie wyszło jej to najsprawniej. Kilka razy zagięła o brzeg torby okładkę, nim w ogóle umieściła szkicownik w środku. Nawet gdy to zrobiła, nerwy jej nie zelżały, bo w sumie nadal nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Bawiła się tylko palcami, plątając je ze sobą i wbijała wzrok w ziemię. No bo co miała powiedzieć? W jej głowie już doszło do katastrofy, przecież on już na pewno pomyślał, że chciała wejść do lasu, prawda? W rzeczywistości nic się jeszcze nie stało, ale ona zdążyła spanikować pięć razy i odtwarzać tylko najgorsze scenariusze w głowie, jak to dostaje minusowe punkty dla domu. Ale to przecież nie wszystko, z tym wiązała się rozmowa z Nessą i, co gorsza, Fairwynem. A ona bardzo, bardzo mocno nie chciała rozmawiać o niesubordynacji z profesorem od run. I to szczególnie, kiedy była niewinna! Nie planowała wchodzić do środku, nigdy sama nie pomyślałaby, żeby w ogóle przekroczyć próg Zakazanego Lasu. Eliza nigdy nie łamała zasad i była grzeczną, pilną uczennicą, własnowolnie by tam stopy nie postawiła. Jedyne, co by ją zmusiło żeby tam wejść, to chyba tylko komunikat, że Aki zgubił się w środku i trzeba by było go szukać. I te wszystkie myśli kotłowały jej się w głowie, było ich tak dużo, że starczyłoby na wyjaśnień i przeprosin za kilka występków pod rząd. Co dopiero na jeden i to nawet niedokonany. Tylko żeby go gajowy usłyszał, wypadałoby to jeszcze uzewnętrznić, a to przychodziło albinosce wyjątkowo opornie, jeżeli można by powiedzieć, iż przychodziło w ogóle. Dopiero widok jej puszystego przyjaciela, który właśnie zamierzał całkowicie złamać zasady przestrzeni osobistej. Wiedziała po jego mowie ciała, że planował wskoczyć na ramię gajowego, by przyjrzeć mu się z bliska i ocenić surowym okiem. Nim jednak zdążył to zrobić, dziewczyna szybko złapała Vivaldiego w swoje ręce. - Przepraszam… - wydukała w końcu, wtulając się w kota. Nastąpiła po tym dłuższa chwila, Eliza musiała zebrać się w sobie na dalsze tłumaczenie. W końcu jednak otworzyła usta. – Nie zamierzałam wchodzić do lasu, chciałam tylko coś narysować… - na myśl o sztuce trochę się rozluźniła, mówienie o niej było sto razy łatwiejsze. – A natura jest bardzo inspirująca, szczególnie teraz. Wszystko wygląda bardziej magicznie, jak zaczarowane – jednak tak szybko, jak znalazła w sobie odwagę do mówienia o swojej inspiracji, tak szybko przypomniała sobie dlaczego o niej mówiła na pierwszym miejscu. – Naprawdę, bałabym się wchodzić do środka… Zamilkła, trochę dla tego, że nie wiedziała co powiedzieć. W większości jednak przez strach, zmieszanie i zawstydzenie, że w ogóle doprowadziła do takiej sytuacji.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Na pewno nie chciał jej wystraszyć. Być może faktycznie zbyt prędko wyszedł spomiędzy drzew, być może powinien podejść do tego zagadnienia nieco łagodniej i nie pchać się tak bardzo na afisz, ale jakaś jego część czuła obawę, że dziewczyna przypadkiem zrobi sobie krzywdę, a na to zdecydowanie nie mógł pozwolić. Nie był tutaj tylko do ozdoby i chociaż niewiele osób w ogóle zdawało sobie sprawę z jego istnienia, to można powiedzieć, że odgrywał rolę swoistego opiekuńczego duszka, który nie chciał przypadkiem gdzieś zniknąć albo zapaść się pod ziemię. Wolał jednak pozostawać w ukryciu, tak długo, jak to było możliwe, nie sądził zaś, żeby w zaistniałej sytuacji, stosownym byłoby rzucanie patykami albo kamykami, żeby odstraszyć dziewczynę. Podejrzewał, że wtedy otrzyma zupełnie odwrotny do zamierzonego cel, a ostatnim, czego potrzebował, to jakaś przerażona dzierlatka, która zacznie opowiadać niestworzone historie na temat tego, że w Zakazanym Lasie czai się coś bardziej codziennego niż zazwyczaj, a on będzie musiał się tłumaczyć, że tak naprawdę to wszystko jest tylko i wyłącznie jego sprawką, nie kogoś innego. Dlatego też za sensowniejsze, odpowiedniejsze i logiczniejsze uznał wyjście do niej, nawet postarał się mimo wszystko, by zrobić nieco hałasu, ale i tak uzyskał dość mierny efekt, nic zatem dziwnego, że dość nerwowo poprawił okulary, starając się przy okazji nie zachowywać jak skończony dziwak, co wcale nie było takie proste, gdy czuł ucisk w dołku i swoiste ssanie w żołądku. Nie był potworem, a dziewczyna wyglądała, jakby miała za chwilę wyskoczyć ze skóry. - Lepiej jej nie dotykać. To prawda, że jest piękna, ale może być niespodziewanie niebezpieczna - powiedział jeszcze, tak łagodnie, jak tylko umiał, co wcale nie było takie łatwe, gdyż wydawało mu się, iż za chwilę po prostu zdradzi go głos. Odchrząknął i chciał już jej jakoś pomóc, bo tak potwornie nerwowo chowała swoje rzeczy, ale jej kot nie sprawiał wrażenia, jakby chciał w ogóle pozwolić na to, by do niej podszedł. Na dokładkę nie wiedział, czy dziewczyna nie zareagowałaby tylko większą histerią, gdyby tylko ruszył się, chociażby o krok, więc po prostu stał w miejscu, nie podnosząc nawet nieznacznie nogi i czekał na to, aż jego rozmówczyni po prostu się pozbiera. Mógł ją w tej chwili zostawić i wrócić do swoich spraw, ale była taka przejęta i niepewna, że wolał jeszcze chwilę poczekać, żeby przekonać się, czy z nią na pewno wszystko w porządku, wolałby bowiem nie mieć jej na sumieniu, a jak na razie odnosił wrażenie, że serce jej zaraz wyskoczy. Sam wiedział, jak to jest, przy okazji znosząc wstyd albo jakieś pokrewne uczucia, jakie buzowały nie tylko w sercu, ale tuż pod czaszką, które wzbierały tam jak nieznośna fala, jakiej nie dało się w żaden sposób powstrzymać. Sztuką było z nimi walczyć, prawdziwym artyzmem było przezwyciężanie tej kwestii, to zaś wymagało niejednokrotnie czasu i wielkiego poświęcenia z własnej strony, by przemóc się i powiedzieć sobie dość. Christopher nadal z tym walczył i nie odniósł jeszcze zwycięstwa, aczkolwiek parę małych sukcesów na pewno mógł odnotować na koncie i nie przejmować się tym, że nie wszystko było zawsze takie, jakie być powinno. - Nie podejrzewałem cię o to - powiedział całkiem spokojnie, gotów nawet do tego, by w tej chwili przyklęknąć i wyciągnąć ręce do zaciekawionego kota. Kochał zwierzęta, wszystkie, a kiedy uczył się w szkole, sam również miał mruczącego towarzysza. Musiał go jednak niestety pożegnać przed dwoma laty, choć ten dożył naprawdę sędziwego wieku i okazał się niesamowicie wręcz wdzięczną istotą, której Chris mógł powierzać swoje marzenia i problemy, która słuchała, przytulała się i dawała mu wiele radości — najpierw z zabaw, a później z prostej obecności. Mężczyzna tęsknił za tą kupką futra, ale jednocześnie nie poczuł jeszcze, by nadeszła pora na sprowadzenie do domu kolejnego kociego towarzysza. Wiedział, że to po prostu w niego uderzy w pewnej chwili, a on ze spokojem uda się po swojego nowego towarzysza. Być może do zwyczajnego schroniska, do mugolskiego przytułku dla zwierząt, by uratować jakieś niechciane przez nikogo istnienie. Teraz jedynie westchnął cicho, kiedy dziewczyna powstrzymała kota przed dalszą wędrówka. - Owszem, wygląda pięknie, w sam raz, by go uwiecznić. Ale często to, co piękne, jest również śmiertelnie niebezpieczne. A my lubimy wpadać w takie pułapki - powiedział na to, pozostając na swoim miejscu i walcząc z pokusą zrzucenia z krzewu niewielkiej warstewki śniegu. Wiedział, że to byłoby nieodpowiedzialne i w gruncie rzeczy przeczyłoby jego własnym słowom, pozostawał zatem w bezruchu, dając tym samym znać dziewczynie, że ma całkiem spore pole do manewru i może bez większego problemu po prostu od niego odejść i wracać do zamku, gdzie na pewno będzie bezpieczniejsza, niż tutaj.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Czy właśnie padły słowa, że nie podejrzewał jej o wejście do Zakazanego Lasu? Do tej pory stała za zwieszoną głową, bojąc się spojrzeć na gajowego, teraz jednak podniosła wzrok, a w jej oczy wręcz się zaświeciły z poczucia ulgi. - Więc nie wyśle mnie pan do profesora Fairwyna? – zapytała z nadzieją, ostatnie o czym marzyła do tłumaczenie się jemu ze swojego „występku”. Trochę odetchnęła, czując się jeszcze bardziej głupio ze swoją pierwszą reakcją. Owszem, bała się takich nagłych sytuacji jak i nieznajomych, to jednak nie do końca usprawiedliwiało jej zachowanie się jak co najmniej spłoszona sarna, wszak mężczyzna nic nie chciał jej zrobić, a jedynie przestrzec przed trującym kwiatem. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich miesięcy naprawdę poczyniła postępy w zwalczaniu swoich lęków i fobii, wyszła na bal, co prawda z jej przyjacielem od lat, ale liczył się sam fakt, że wyszła do ludzi, dodatkowo poznawała nowych znajomych, nawet umówiła się na wyjście do Hogsmeade. A tutaj jedno przypadkowe spotkanie i cała jej praca stała się w jej oczach jakaś mniej efektowna i godna podziwu. Dodatkowo fakt, że gajowy chciał tylko przestrzec ją przed niebezpieczeństwem, zawstydził ją jeszcze bardziej. Brawo Eliza, dopiero teraz domyśliłaś się, że człowiek wykonuje swoją pracę, a nie próbuje na ciebie polować? Prawdziwy z ciebie Sherlock dzieciaku… Pokiwała powoli głową na jego słowa, docierało do niej to coraz bardziej, że to, czego powinna się bać to roślina a nie jej rozmówca. - Dziękuję… - przyznała w końcu, z lekkim zawodem zerkając na krzaczek, który ta ją zainspirował. – Ma pan rację, ciężko było się oprzeć. Pewnie wpadłabym w pułapkę – spróbowała się lekko uśmiechnąć, żeby opanować atmosferę. To, że sama nad swoimi emocjami nie bardzo panowała, wcale jej nie pomagało. Niemniej dalej przyglądała się w ciszy roślinie, była nią całkowicie oczarowana i przykro byłoby kończyć tę sesję rysunku. Gdyby nie jej właściwości, pewnie zapytałaby się mężczyzny, czy mogłaby jeszcze trochę tutaj posiedzieć, by uchwycić jej delikatne piękno. - Czy to jednak nie poetyckie? – zapytała w końcu, znów kucając w śniegu, tym razem w o wiele bezpieczniejszej odległości, ani myśląc, by się narazić. – Tak bardzo pragniemy tego piękna, a nie jesteśmy w stanie go pochwycić. Jeden dotyk wystarczy, by się sparzyć. I mimo tego wszystkiego i tak stoimy tutaj, patrząc się na nią w zachwycie – westchnęła, naprawdę chcąc uchwycić jej delikatność, ale i mocny kontrast z otaczającą roślinkę bielą. Zamyśliła się znowu, cichutko, ciszej od szelestu drzew, nucąc pod nosem i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, ze swojego krótkiego przemyślenia. – Przepraszam za tą nagłą refleksję artystyczną i za kłopot. Następnym razem sprawdzę, jakie o tej porze roku rosną tutaj trujące okazy, żeby przypadkiem znów nie dać się zwabić – tym razem faktycznie się uśmiechnęła, a nie tylko podjęła nieudolną do tego próbę. Vivaldi też ochłonął, widząc, że nic złego się nie działo. Podszedł do gajowego bliżej i dziewczyna mu na to pozwoliła. Jasnym była zmiana jego nastawienia, nie składał się już do skoku, by złamać wszelkie zasady przestrzeni osobistej i wspiąć się na ramię, by mierzyć mężczyznę przeszywającym wzrokiem. Teraz chciał się tylko poznać z kimś nowym, a fakt, że robił to tak prostolinijnie i z jakoby ufnością do jego osoby, przekonał Elizę, że naprawdę nie musiała się go bać. Choć i tak niepewność w niej pozostała, nie łatwo wyleczyć się ze wszystkich wyuczonych zachowań tylko dlatego, że kot pokazał, iż było bezpiecznie. - Lubi pana – rzuciła krótko, przyglądając się poczynaniom futrzaka. – Nie do każdego tak podchodzi. W sumie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czuła, że mogła odejść w spokoju i nikt o nic nie będzie jej osądzać, ale gdzieś w sercu grał jej niedosyt. Ręce same chciały się kierować do kieszeni ze szkicownikiem, rozbiegany wzrok wcale nie świadczył o jej nerwach, a o tym, że właśnie szukała nowej inspiracji wśród puszystych, śnieżnych pagórków. Tylko nic nie potrafiło złapać jej spojrzenia na dłużej. No, oprócz mężczyzny, gdy nowa myśl pojawiła się w jej głowie. - Musi się pan znać na roślinach, prawda? – tak szybko, ja zadała to pytanie, tak szybko zdała sobie sprawę, jak głupie było. Oczywiście, że człowiek pracujący w Zakazanym Lesie musiał znać się na swojej pracy. Pokręciła prędko głową i kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. – Przepraszam, nie o to mi chodziło, nie chciałam pana urazić. Pytam, bo zastanawiam się, czy zna pan coś podobnie pięknego, ale może trochę mniej zwodniczego? Poetyka tej rośliny jest naprawdę godna zilustrowania, choć chyba nie warta narażania swojego życia tylko dlatego.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby miał informować o każdym uczniu, który kręcił się w okolicy Zakazanego Lasu, zapewne nie starczyłoby mu czasu na robienie czegokolwiek innego, niewątpliwie bardziej pożytecznego. Trudniej robiło się, kiedy znajdował ich pod koronami wysokich drzew, wtedy nie było już zmiłuj się, a cierpliwość i łagodność Christophera kończyła się, wybudzając z całą pewnością uśpionego w nim Gryfona. Nie chciał, by kogokolwiek spotkała krzywda w tym tajemniczym miejscu, gdzie można było właściwie na każdym kroku potknąć się o coś nie tyle magicznego, co najmniej przerażającego. Nic jednak nie gniewało go tak bardzo, jak brawura i skończona bezmyślność młodych ludzi, którzy naprawdę wierzyli w swoją siłę, nieśmiertelność i sam Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Sam nie był oczywiście święty, ale chyba od dnia, w którym pojawił się w Hogwarcie i zobaczył Zakazany Las, czul przed nim wielki respekt i miał szacunek do tego, co w nim żyło i kryło się przed ludzkimi spojrzeniami. Dopiero później dotarło do niego, że tak naprawdę wiele istot i roślin musi być powstrzymywanych przez profesorów i gajowego właśnie, bo inaczej zapewne urządziłyby sobie całkiem przyjemne polowania na niczego niespodziewających się uczniów. Od kiedy zaś skończył szkołę i wędrował po świecie, widział już tyle dziwów i problemów, iż te skryte za jego plecami, nie były dla niego aż tak przerażające. Ale dla studentów? Owszem. Nie był również w stanie ocenić poziomu ich wiedzy, a niepewność, strach i półmrok robiły swoje, kto wie, czy jakiś delikwent nie padłby przypadkiem ofiarą choćby i chorbotka, gdyby dostatecznie go rozgniewał. - Nie. Nie znajdujesz się w Zakazanym Lesie, nie mam więc nawet najmniejszych podstaw do tego, by zawiadamiać o twoim, nazwijmy to, wybryku - powiedział na to spokojnie. Nadal się nie poruszał i trzeba przyznać, że zachowywał się nieco jak w obecności dzikich stworzeń, które nie mają pojęcia, czy aby na pewno nie zostaną za moment pochwycone i uwięzione. Znał z autopsji takie krępujące sytuacje, jak ta, w której właśnie się znajdowali, wiedział, jakie może to być przerażające, a ostatnie czego chciał, to żeby dziewczyna popadła w jakiś szok, czy paranoję, w końcu nie zamierzał jej naprawdę zrobić krzywdy, ani nie zamierzał karać jej za zbyt dużo ciekawość, wolałby jednak, żeby nie tarzała się z przerażenia w śniegu, ani nie dotykała rośliny, bo obie te rzeczy mogły być dla niej niebezpieczne, w mniejszym lub większym stopniu. - Być może, nawet romantyczne, ale prawda jest taka, że wiele roślin wabi swoim zapachem albo wyglądem. Oszukują. Jak rosiczki dzbaneczniki, ale jest o wiele więcej. Nawet zwyczajny cis jest kuszący, piękny ze swymi czerwonymi owocami, ale jest również niebezpieczny, zwłaszcza dla zwierząt. Znam takich, którzy pokusiliby się również o stwierdzenie, że kobiety zyskały także tę zdolność. Albo... tak twierdzą niektóre poematy - odparł na to, bo dziewczyna ujęła to całkiem trafnie i akurat trafiła na tory, jakimi poruszał się sam Christopher, niemniej jednak zawstydził się aż własnego gadulstwa i z przyjemnością przyjął zainteresowanie kota. Kucnął powoli, by ułatwić mu zapoznawanie się, a później zamiauczał po prostu, całkiem nieźle imitując odgłosy wydawane przez krewniaków wielkich tygrysów i lwów. Często rozmawiał tak z własnym kotem i nie było to dla niego nic dziwnego, ostatecznie bowiem prowadził nawet dyskusje z chorbotkami albo śmiał się do niuchaczy, zapewniał o bezpieczeństwie nieśmiałki i dyskutował z bazylią, żeby ta przypadkiem nie zwiędła od chłodu i braku słońca, bądź też jego nadmiaru. Gdyby się uprzeć, to dałoby się w nim dopatrywać jakiegoś druida, czy kogoś podobnego, tylko zdecydowanie bardziej współczesnego. Wyciągnął ostrożnie rękę w stronę kota, pozwalając mu na to, by zapoznał się z jego zapachem i dzięki temu nie traktował go już zupełnie, jak zagrożenia. - Zwierzęta z reguły mnie lubią. A ja je - odparł prosto. To nie była żadna tajemnica, aczkolwiek pewnie znaleźliby się tacy, którzy by się z tego potwornie naśmiewali. W końcu Chris mógł czasami przypominać te księżniczki z mugolskich bajek, za którymi ciągnęły ptaki i leśna zwierzyna, szkoda tylko, że śpiewać za nic nie umiał i pewnie mógłby jedynie do nich skrzeczeć. Lub też naśladować ich głosy, gdyż była to jedna z jego ulubionych zabaw i trzeba przyznać, że szło mu to nawet nieźle, ot, jak chociażby z tym prostym miauczeniem, którego ledwie co dał przykład. Kiedy zaś dziewczyna zadała mu pytanie, spojrzał na nią i lekko zmarszczył brwi w namyśle, po czym skinął nieznacznie głową. - Muszę, to akurat wymaganie na tym stanowisku pracy - odparł i uśmiechnął się, całkiem szczerze, traktując to wszystko bardziej w kategoriach żartu, niż jakiejś obrazy, czy czegoś podobnego, a następnie wskazał w stronę własnej chatki. - Musiałabyś pójść w przeciwną stronę, za polaną przy chacie, rośnie kilka czarujących krzewów, z których na pewno można czerpać inspirację i bez dwóch zdań, są bardziej zjadliwe - wyjaśnił jej bez większej krępacji, mówił bowiem o czymś całkiem prostym i dla siebie akurat, naturalnym.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
W głębi duszy wiedziała, że w sumie nie zrobiła nic złego. Jednak dopiero potwierdzenie od gajowego, że tak, jego zdaniem to też nie był żaden występek, sprawił, że mogła się już w pełni uspokoić. Nawet więcej, uśmiechnęła się leciutko pod nosem, zwieszając głowę. Zdawała sobie sprawę jak głupiutką była jej reakcja i panika, w zasadzie w ogóle nieuzasadnioną, ale nie mogła jej całkowicie od siebie odrzucić. Wizja, że zrobiła coś śle i zostanie za to ukarana, mroziła jej krew w żyłach lepiej, niż robiła to zimowa pogoda. Bo co z tego, że jej ciotka była daleko w Rosji, jej nauki i metody zostały głęboko w Elizi zakorzenione. - Dziękuję – odetchnęło. – I przepraszam, to było niepoważne z mojej strony – nie wiedziała, który już raz użyła tego słowa w kolejnym szyku. Czuła jednak taką potrzebę, w końcu bez powodu pewnie i mężczyznę wprowadziła w dyskomfort. – Nie jestem najlepsza w rozmowie – dodała już bardzo cichutko, łapiąc się z zawstydzenia za ramię. Jednak po raz kolejny obecność gajowego sprawiła, że dziewczyna się wyciszała. Nie wiedziała, co w nim takiego było, może to ta spokojna prezencja? Pewnie często musiał się tak zachowywać w obliczu magicznych jak i mniej zaczarowanych stworzeń tego lasu, które wymagały odpowiedniego podejścia i nastawienia. Trochę czuła się traktowana jak sarna, która właśnie zaplątała się w drut i ktoś próbował ją przekonać, że nic się nie stanie, jak podejdzie. Z drugiej strony zachowywała się właśnie jak taka sarenka, a mężczyzna działał dokładnie tak, żeby zapewnić jej jakiś komfort. W dodatku przekonał ją do siebie jeszcze bardziej tym, że nie wyśmiał jej krótkiej refleksji. Nie każdy chciał tego słuchać, wielu stwierdzało, że gadała po prostu od rzeczy, kiedy ta tylko chciała podzielić się swoimi myślami do danej chwili. On z kolei ich wysłuchał i nawet zajął swoje stanowisko, równie artystycznie i poetycko. - Biorąc pod uwagę niektóre przypadki, poematy się nie mylą – stwierdziła, znów pochłonięta myślami. W końcu jej rodzicielka była dokładnie takim cisem, tym jednak nie miała się zamiaru chwalić. – Czy nie sądzi pan jednak, że jest to właśnie tak romantyczne właśnie dlatego, że cis jest cisem, a nie przyjazną ozdobą? Tracąc swoje cechy, straciłby i głębię, a to ona tworzy jego romantyzm – pozwoliła sobie na te przemyślenia, wiedząc już, że nie zostaną odtrącone prześmiewczym komentarzem. Lubiła taką wymianę myśli w artystycznej, pobudzającej do tego scenerii. Po prostu bała się ich odtrącenia, a im mniej miała powodów do obaw, tym bardziej mogła się dzielić. Wciąż jednak zachowując swoją Elizowatą powściągliwość. Inspiracja do tych słowotoków to jedno, fakt, że nie była ona słowotokowym przypadkiem osoby, to zupełnie co innego. Przyglądała się z lekkim rozbawieniem, jak gajowy rozmawiał z Vivaldim w jego języku i w żaden sposób nie było to prześmiewcze. Potrafiła bardzo docenić takie podejście i rękę do zwierząt. Kochała pasje, nie ważne w jakiej formie i jak się przejawiające, doceniała ludzi, którzy mieli swoje zainteresowania i potrafili poświęcić się im bez reszty, oddając im duszę nawet w takich sytuacjach jak ta. Nie uważała tego za nie na miejscu czy krępujące, szczerze miała ochotę narysować i tę scenę, ale stwierdziła, że to dopiero byłoby niezręczne, portretowanie kogoś bez jego zgody. - Nic dziwnego – przyznała przyjaźnie. – Choć sama preferuję śpiewanie mu – dodała, równie delikatnym tonem. I to było prawdę, śpiewała swojemu kotkowi bardzo często. Zawsze gdy ćwiczyła muzykę, niezależnie czy był to głos, fortepian czy skrzypce, puszysty czworonóg był tuż obok niej, znosząc każdą jej naukę nowych umiejętności, z początku nieudolnych i obserwował, jak rozwijała się i dorastała artystycznie. Eliza sama już nie wiedziała, czy zwierzak faktycznie lubił muzykę, czy może to okoliczności, że to ona była jego panią, zmusiły go do jej polubienia. Tak czy inaczej aktualnie zasypiał i odprężał się szybciej, gdy dziewczyna nuciła mu do ucha melodie. - Za polaną przy chacie… - zastanowiła się na głos, jednak nie była pewna czy by tam trafiła, ani rozpoznała te mniej niebezpieczne rośliny. Nie miała o nich za dużego pojęcia. – Czy jeżeli miałby pan czas… - zaczęła nieśmiało, nie chciała w końcu zawracać gajowemu więcej czasu, kiedy on chciał pewnie po prostu dalej wykonywać swoją pracę. – … I by to panu nie przeszkadzało, mógłby mi pan je pokazać? – wydukała w końcu i spojrzała na niego szczenięcymi oczkami. Nawet nie miała w planach posyłać w jego stronę broni pod tytułem „zmokłego pieska”, jednak tak bardzo chciała rysować, że jakoś to tak samo wyszło, bez jej kontroli nad własną mimiką. Patrząc w oczy dziewczyny naprawdę można się było łatwo domyślić, czego aktualnie chciała i co sobie myślała, a aktualnie było to dogłębne pragnienie tworzenia.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W pewnym sensie Christopher był w stanie zrozumieć jej zachowanie, jej niepewność i obawy, bo ona sam również nie zaliczał się do osób, które lubiłyby podpadać. Można powiedzieć, że miał swoje zasady, lubił się ich trzymać, a szkolne wybryki czasami powodowały, że na samo wspomnienie pąsowiał niczym piwonia i szczerze zastanawiał się, co miał w głowie, kiedy godził się na takie, czy inne ekscesy. Pomijając oczywiście chęć zaimponowania przyjacielowi, niemądre pomysły, że podążając za nim, cokolwiek osiągnie, czy coś podobnego. Teraz obaj spoglądając w przeszłość, śmiali się ze swojej głupoty i brawury, która w przypadku gajowego brała się w dużej mierze z niechęci do jakiegoś odstawania, chociaż przecież Charlie nigdy nie szantażował go i nie zarzucał mu, że jest głupi, czy coś podobnego, kiedy nie był pewien, czy aby na pewno wycieczka do Zakazanego Lasu jest dobrym pomysłem. Był w pełni autonomiczną jednostką i mógł decydować o samym sobie, nigdy nic nie zostało mu narzucone, ale on niczym wierny pies pędził za przyjacielem, jakby obawiał się, że inaczej straci w jego oczach, co oczywiście było skrajną głupotą i kompletnym brakiem odpowiedzialności za własne życie, jak również — brakiem zaufania do Charliego, co po latach piekło niemiłosiernie. Oczywiście, to nie było coś, o czym chciał mówić wszystkim, nie zamierzał rozpowiadać tego na lewo i prawo, a jedynie poczuł swoistą nić porozumienia z tą nieco wystraszoną dziewczyną, która być może również znajdowała się w jakiejś własnej pułapce i nie była w stanie z niej wyjść. - Nie wszyscy musimy być - zauważył tylko cicho. Sam zaliczał się raczej do osób, z którymi ciężko się rozmawiało, nie każdy rozumiał jego sposób bycia i nie każdy akceptował to, że na początku znajomości nie był ani trochę wylewny i rzucał w większości jedynie ogólnikowe słowa, ogólnikowe wyjaśnienia i nie zagłębiał się w to, co myśli. Istniały sprawy i tematy, jakie całkowicie pomijał, puszczał mimo uszu i uważał, że tak jest najlepiej i nie ma sensu plątać się w coś, w czym jedynie utknie się, jak jakaś mucha w smole, która nie ma najmniejszych nawet szans na ratunek i ucieczkę, czy coś podobnego. Jeśli zatem była gotowa na pewne stękanie, nieścisłości i uciekanie od niektórych spraw, to na pewno dobrze trafiła, bo Christopher był w tym całkiem dobry, z powodu czego pewnie cała masa ludzi złapałaby się za głowy i zapytała, czy na pewno dobrze się czuje. Byli też tacy, którzy wysyłali go do lekarzy, twierdząc, że na pewno cierpi na jakąś fobię społeczną. Niewielu było takich, którzy pojmowali, że gajowy po prostu lubił samotność, a od niektórych osób o wiele bardziej lubił magiczne i niemagiczne stworzenia, a nawet rośliny, które po prostu umiały odwdzięczyć się za to, że dobrze je traktował. - Ostatecznie pewne rzeczy nie biorą się z powietrza - zauważył, aczkolwiek nawet on, tak nieszczęśliwie zakochany po uszy, że to było aż, powiedzmy to szczerze, żałosne, wiedział doskonale, że poematy większość spraw po prostu wyolbrzymiały i czyniły z nich kwestie niemożliwe do pokonania, stawiały bohaterów przed wyborem życia albo śmierci i nie znajdowało się tam zbyt wiele dróg pośrednich. Niemniej jednak na słowa dziewczyny przytaknął, bo zgadzał się z twierdzeniem, że gdy róża straci kolce, nie będzie już różą. Nie dało się pewnych rzeczy odmienić, wierząc, że jednocześnie zachowają to, co było w nich najpiękniejsze i zapewne, gdyby cis nie był trujący, zaś jego jagody tak pociągające, nie powodowałby zachwytu wśród wielu ludzi na tym świecie. Prawdą było, że większość istnień pociągało to, co obce, zakazane i niebezpieczne, dodawało im to bowiem niezaprzeczalnego dreszczyku emocji, jakiego nie dało się ukryć. To, czy sam również byłby w stanie podążać taką drogą i dałby się oszukać, było w tej chwili kwestią całkowicie drugorzędną, a Chris nie czuł najmniejszej potrzeby, żeby się nad tym zastanawiać, tym bardziej że po prostu nie znał odpowiedzi na takie pytanie. Nie przepadał za ludźmi, którzy oceniali innych tak dalece, że twierdzili, iż nigdy nie postąpiliby w dany sposób — skąd jednak mieli co do tego taką pewność? Czyżby ich moralny kręgosłup był tak twardy, że nic nie było w stanie go ukruszyć i złamać? - Każdy sposób na rozmowę, jest dobry - odparł na to, ponownie przemawiając do kota i nie wykonując gwałtownych ruchów. Widać było, że ma podejście do zwierząt, a obcowanie z jakąś nową istotą wyraźnie sprawiało mu przyjemność i pewnie nie miałby nic przeciwko, gdyby nagle i całkowicie niespodziewanie, kot postanowił wprosić się do jego chatki albo zrobić coś podobnego. Już nie raz i nie dwa karmił przedstawicieli mruczącego świata, którzy wybrali się na długi spacer, a powrót do zamku był zbyt męczący o pustym brzuchu. Nie miał nic przeciwko temu. Ba, gdyby był kobietą, pewnie wielu uznałoby, że zaczyna się powoli klasyfikować do klasycznego obrazu starej panny z kotami, ale znowu — nie miało to dla niego zbyt wielkiego znaczenia, w końcu postępując tak, nie wadził nikomu, a na dokładkę jeszcze mógł komuś oddać przysługę. I chociaż wielokrotnie zapadał się w sobie i uciekał od innych ludzi, to z biegiem lat przestał się tak naprawdę przejmować tym, co powiedzą. Owszem, czasem bolało, ale nawet do niego dotarło, że nie ma znaczenia to, co powie jakiś nauczyciel, którego ledwie zna, o ile oczywiście nie będzie to dotyczyło jakiś rzekomych niedociągnięć w pracy, jaką wykonywał Chris. To była jednak znowuż inna para kaloszy i z całą pewnością nie było teraz odpowiedniej chwili, by się nad nią pochylać, tym bardziej że dziewczyna w gruncie rzeczy poprosiła go o małą przysługę. - Teraz będzie tam raczej ciemno, ale możemy przejść się w tamtym kierunku, to właściwie nie tak daleko - odparł spokojnie, zauważając przy okazji, że sam również powinien raczej wracać do domu. Oczywiście, nie była to do końca prawda, ale nie chciał pogarszać sytuacji, bo jego rozmówczyni wyraźnie wstydziła się i nie była nawet pewna, czy powinna brać w tym udział, czy powinna się tym zajmować, czy powinna w ogóle zastanawiać się nad tym, czy wolno jej o coś prosić. To było już dość dziwne i chyba wiązało się z wychowaniem, jakie otrzymała, gdyż inaczej nie umiał tego nawet nazwać. Zaprowadzenie jej na polanę, nie było dla niego żadnym wyzwaniem, a wychodził z założenia, że kiedyś życie może mu się odwdzięczy za to wszystko, co robił właściwie i z sercem dla innych.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Może i rozsądnym nie było tak „szybkie” jak na introwertyka i to jeszcze Elizowego stylu, wyzbywanie się granic dyskomfortu i dystansu przy mężczyźnie, który dosłownie wyszedł na nią z krzaków – nawet pomijając fakt, że był gajowym i wykonywał tylko swoją pracę. Dziewczyna jednak nie należała do rozsądnie myślących osób, co raczej łatwo można było wywnioskować po całym jej sarenkowatym zachowaniu. I mimo to, mimo tej swojej płochliwości i wewnętrznej nieufności do obcych osób, jakoś ten „pan z lasu” przekonywał ją coraz bardziej, nawet nie próbując tego robić. A stwierdzenie, że nie każdy musiał być dobry w rozmowie już w ogóle zapewniło ją w przekonaniu, że mogła poczuć się lepiej w tej sytuacji – nikt nie wymagał od niej, że będzie się uzewnętrzniać. To był jeden z największych problemów codziennego życia Ślizgonki. Pewnie można by się zdziwić, że jako przeszkodę wskazywała właśnie kontakty międzyludzkie, przecież było to coś tak zwyczajnego, wśród fali niepewności i „skaz”, z którymi się borykała. Bo przecież czy nie powinna być tym jej genetyka? Znienawidzona część wili, która zabierała jej tak upragnioną i panicznie potrzebną kontrolę? Coś, co tak skutecznie przeszkadzało jej w byciu artystą, w wyrażaniu pełnej palety emocji, właśnie ze względu na możliwość utraty panowania? Albo jej wywodzenie się z rodu, nazwanie tego niewygodnym było zgoła śmieszne, bo aż tak nieoddające sytuacji. Ciągła presja, oczekiwania, nieustanna nauka i na górze tego wszystkiego Eteri, twardą ręką pilnującą postępów bratanicy. Oczywiście, wszystkie te rzeczy wpływały na to kim była, jak się zachowywała i jak wielki dystans wprowadzała między siebie i innych, jak bardzo zamykała się ze względu na własne niepewności i strachy. Wciąż jednak potrafiła znaleźć ukojenie od tych wszystkich rzeczy, właśnie przed ucieczkę od ludzi, czarodziejów, zamknięcie się w pokoju muzycznym i granie na fortepianie dla swojego kota. Właśnie dlatego rozmowy były jej największym problemem, bo były na co dzień, zawsze, wymagały tego zwyczaje i kultura osobista, maniery, których przecież tak skrupulatnie była uczona, jak bardzo wiedzy o nich wykorzystywać w praktyce nie chciała. Słowa gajowego były więc w tej sytuacji ukojeniem. Nie musiała mówić, nie musiała korzystać z wyuczonej dykcji i akcentacji, by nie urazić rozmówcy, mogła po prostu odpuścić i większość czasu spędzić w kojącej ciszy. - Nawet jeżeli nie zawiera słów? – zapytała jeszcze, chcąc trzymać się tej myśli, że ktoś to rozumiał. Choć pytanie takie chyba w ogóle uzasadnione nie było. W końcu mężczyzna przed nią właśnie rozmawiał z Vivaldim miauknięciami, wcale nie przejmując się otoczenie. To były tylko krótkie chwile, gdy mogła zaobserwować to zachowanie, lecz i tak podziwiała je całą swoją niewielką osobą. Miała nadzieję, że i ona pewnego dnia będzie tak mogła podejść do… Do wszystkiego. Po prostu się nie przejmować i robić swoje. Jak dotąd jedyną taką ucieczkę od dręczących myśli i własnych niepewności dawała jej sztuka. Podczas gry, tańca, rysunku, cokolwiek, na co akurat miała ochotę, mogła zamknąć się we własnym światku i była to najbardziej kojąca rzec, jaka mogła się stać. Chciała, by to weszło kiedyś i na każdy inny aspekt życia. Na razie jednak musiała zadowolić się tymi drobnymi urywkami spokoju między wyzwaniami codzienności. - Nie szkodzi, blask różdżki pewnie tylko doda kwiatom uroku – stwierdziła. Była szczęśliwa, że gajowy zgodził się ją tam zaprowadzić, sama na pewno by się zgubiła i jeszcze Slytherin straciłby przez nią punkty. – Dziękuję za to, naprawdę – dodała z wdzięcznością. Vivaldi, widząc, że jego pani zbiera się do drogi, miauknął jeszcze do mężczyzny przyjacielsko, ostatni raz obchodząc z zadowoleniem jego dłoń, by już po chwili wskoczyć na ramię Elizi jak jakaś papuga.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kwestia zaufania była naprawdę krucha i dość niepewna, nigdy nie było wiadomo, czy skacząc na głęboką wodę, nie napotka się przypadkiem przeszkody, o jakiej się nie wiedziało i z jaką nie chciało się spotkać. Faktem było jednak również to, że Christopher nie sprawiał wrażenia człowieka szalonego, nachalnego albo w jakikolwiek sposób niezrównoważonego, wręcz przeciwnie, był poukładany od samego początku do końca, co mogło dziwić, a niektórych nawet frustrować. Nie był pedantem, nic z tych rzeczy, ale po prostu nauczył się, że o pewne sprawy nie ma sensu się szarpać, gdyż do niczego to nie prowadzi, nic nie zmienia, a konflikty i spory mogą jedynie narastać, prowadząc ostatecznie do sytuacji, jakich nigdy by nie chciał. Jednocześnie jednak zdarzały się sytuacje, gdy całkowicie brakowało mu asertywności albo bał się własnego cienia, najczęściej jednak miało to miejsce w przypadku spotkania osób o specyficznym rysie charakterologicznym, który, jak doskonale wiedział, był po prostu kwintesencją Charliego, na której zakręcił się i której uczepił niczym rzep psiego ogona. Nie czuł się zatem skrępowany przy dziewczynie, bo po pierwsze była od niego młodsza, a po drugie była równie cicha i mało przebojowa, jak on. Można było do tego dorzucić zamiłowanie do sztuki, jak również samotne włóczenie się po okolicy, któremu w jej wypadku towarzyszyło pokrzykiwanie kota, a w jego wypadku była to cisza. I trzask łamanych gałązek, jaki zupełnie go nie przerażał, a wręcz wywoływał u niego zadowolenie, bo przypominał mu o tym, że las naprawdę żyje i nie dzieje się w nim nic niesamowitego. To milczenie wskazywało na to, że nadchodzi coś, czego na pewno by sobie nie życzył. Kiedy zaś dziewczyna zadała pytanie, uśmiechnął się do niej lekko. Może to było dziwne, ale w dużej mierze wyznawał zasadę, że milczenie jest złotem, nie musiał mówić na okrągło, zresztą uważał, że nie ma nic ciekawego do opowiadania, a poza tym gestami i samą obecnością można przekazać równie wiele, co bezsensowną paplaniną. Gdyby kiedyś któryś z uczniów spotkał go z profesorem Cromwellem, na pewno zacząłby się zastanawiać, jak to możliwe, że Hal gada na okrągło, a Chris jedynie siedzi obok niego i od czasu do czasu kiwa głową. Wskazywało to jednoznacznie na to, że mężczyzna po prostu czuł się dobrze w towarzystwie nauczyciela, a jeśli nie miał nic do dodania, to po prostu nie było sensu strzępić języka po próżnicy. Nie oznaczało to jednak, że nie rozmawiał, chociażby ze swoim rodzeństwem albo z Charliem, ale to były już zupełnie inne kwestie i powiązania. Trudno jednak było znaleźć się w tak bliskim kręgu, Chris bowiem nie miał zwyczaju zawierania zbyt emocjonalnych i silnych więzi z innymi, jakby wychodził z założenia, że jest tutaj, na świecie, jedynie na chwilę. Choć, w dużej mierze, był po prostu więźniem własnych uczuć, które być może nawet wygasły, ale gajowy nie pozwalając im odejść, nie pozwalał samemu sobie na to, by ostatecznie się zmienić, by zrzucić z siebie ciężar wspomnień. - Milcząc, bardzo często przekazujemy więcej, niż mówiąc, co nam ślina na język przynosi - powiedział w końcu, a później podszedł nieco bliżej, zachowując jednocześnie stosowną odległość, by nie czuła się zagrożona w żaden sposób. Na razie jeszcze nie potrzebowali światła, by podejść do jego chatki, ale z doświadczenia Chris wiedział, że gdy znajdą się już na łące, będzie na tyle ciemno, że podziwianie roślin zimozielonych oraz ich kompanów o gołych gałęziach, pośród których kryły się, chociażby zwyczajne wróble, będzie dość utrudnione. Uśmiechnął się lekko na jej uwagę i przez chwilę wyglądał, jakby poważnie się nad tym zastanawiał, starając się ocenić, jak rośliny będą wyglądały w tym szczególnym blasku prostego zaklęcia, bo nigdy dotąd jakoś się nad tym nie pochylał, a następnie wskazał dziewczynie kierunek. - Tędy, to właściwie nie tak daleko. Jeśli to cię ciekawi, to na wiosnę powinno wzejść wiele kwiatów - powiedział, nieco może niejasno, ale łącząc ze sobą kierunek i myśl o roślinach, nie uwzględnił po prostu lokalizacji, wychodząc chyba z założenia, że w kontekście ich rozmowy, ta będzie po prostu oczywista.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Czy właśnie w ten sposób wpływał na zwierzęta? Swoją prostotą, poukładaniem, które działało lepiej od słownego zaproszenia. Możliwe, że ta niema asertywność i spokój były właśnie kluczem do tego, czemu był, kim był. Na pewno cała ta aura wpływała i na Elizę, zachowywała dystans, ale jednocześnie nie czuła potrzeby, żeby odejść. W komfortowej odległości, jednak wciąż w zasięgu gajowego czuła się po prostu bezpiecznie. Nie czuła potrzeby, żeby się odezwać, miała wrażenie, że wszystko co powinno zostać powiedziane, już dawno zostało. Cisza była przyjemna i kojąca, szczególnie kiedy „rozmówca” podzielał to zdanie. Musiała przyznać mu rację, oczywiście nigdy tego nie wypowiadając, milczenie faktycznie potrafiło przekazać wiele. To zaskakujące, jak bardzo osoby niekomfortowo się w niej czujące, zdejmowały maskę po masce samą swoją mimiką i mową ciała. Ruchy głową, krok, gesty dłoni – to wszystko wiele zdradzało o drugiej osobie, samo ułożenie stóp pokazywało, czy ktoś jest nieśmiały, czy wręcz przeciwnie. Cisza potrafiła ujawnić tak wiele. Ruszyła za gajowym, będąc pewną, że musiał znać drogę do własnego domu. Sama wolała nie podejmować się wyjścia na czoło, nawet jakby jej mówił, gdzie ma skręcić, pewnie i tak wybrała drogę za wcześnie bądź za późno. Nigdy nie miała dobrej orientacji w terenie, bo nie miała kiedy jej wyćwiczyć. Jej cała nauka polegała na zamknięciu w ścianach zamku i ćwiczenia sztuki, artystycznego wyrazu, estetycznej czułości, liczyło się bycie prawdziwą damą. Dobrze wychowaną, potrafiącą zabawić swojego rozmówcę zarówno intelektualną pogawędką, jak i swoimi umiejętnościami. Nie musiała wiedzieć, jak odnaleźć się w terenie, od tego była magia, ona miała wiedzieć, jak nie pogubić się w krokach tańca czy na zapisie nutowym do koncertu. Im dłużej była w Hogwarcie, tym odkrywała jak bardzo było to mylne podejście. Wiedziała o tym od początku, jednak to właśnie szkoła przyniosła jej największą weryfikację. Oczywiście, że Eliza kochała sztukę całą sobą, jednak bycie „damą” to coś, czemu nie mogła podołać i, jak się okazało, wcale nie musiała. Hogwart dawał jej tak wiele możliwości, szersze perspektywy, a nawet tak drobną rzecz jak fakt, że rozmówca wcale nie oczekiwał od niej kwiecistej mowy i zgrabnie przemyconych żartów z puentą, w pozornie wcale nie żartobliwym dialogu. Nie oczekiwali od niej tej wiedzy, a za braki w potrzebnych zakresach nie karali, to było bardzo odświeżające. Tak samo odświeżające, jak ten spacer. Szli, trzymając komfortową odległość, a jedynym potwierdzeniem, że właśnie na tej trasie spacerowała dwójka żywych ludzi – były ich kroki. Miarowe, równe, w przyjemnym tempie, nikomu się nie spieszyło, przecież się nie ścigali. Już na początku tej propozycji obydwoje zaakceptowali fakt, że nie prześcigną nocy, a Eliza nawet chciała ją zastać, łąki i ogrody musiały wyglądać wtedy zupełnie inaczej, bardziej artystycznie, może nawet nostalgicznie. Wyobrażała sobie księżyc odbijający się w krajobrazie nocnego lasu, gdy każdy płatek, który tylko nawiązał kontakt z tym blaskiem, odbijał drobne światełko, migocząc srebrzyście. A w tej mroźnej kompozycji skrywały się rośliny, pokryte drobnym, iskrzącym się zimno puchem. Musiało to wyglądać cudownie i bardzo chciała być już na miejscu. Lecz i sama przechadzka była niezwykle inspirująca. Zachodzące słońce odziewało każdy zakątek, aż po horyzont, w karmelowej poświacie, a trzeba, rzucające długie, mroczne cienie, tworzyły w tym blasku własne wzory, jakby komponując swoją mozaikę ze światła. Ponownie w piersi dziewczyny aż zadygotało natchnienie, chęć sięgnięcia po szkicownik i wyłapania tych żywych barw, nie chciała jednak zajmować gajowemu jeszcze więcej czasu i wiedziała, że to, do czego szła było jeszcze pilniejsze do uwiecznienia. W końcu sama w życiu nie odróżniłaby roślin groźnych od tych zupełnie bezpiecznych. Ciemność zapadła niedługo potem, a las wydawał się mroczniejszy niż zwykle. Te kilka, długich chwil nim księżyc zdążył zapanować na niebie, aż przyprawiły ją o gęsią skórkę. Za każdym razem, gdy zerkała między drzewa miała wrażenie, że i ta ciemność spoglądała na nią. Co może i nie było aż tak mylnym stwierdzeniem, biorąc pod uwagę ile istot znajdowało swój dom w tej głuchej, nocnej puszczy i fakt, że była ona nazywana zakazaną. Przyspieszyła kroku, by być bliżej mężczyzny. Wciąż trzymała się od niego w odległości, była ona jednak znacząco mniejsza. Słyszała opowieści o tym miejscu i nie należała do dzielnych Gryfonów, którzy czując na sobie wzrok lasu, skoczyliby w jego krzaki. Ona była ostrożnym wężem, mądrze unikającym zagrożenia, dopóki lepiej go nie poznała. Im dłużej szli, tym bardziej jej serce się uspokajało, a ona sama zaczęła właśnie „poznawać” puszczę, jak się okazało, wcale nie była taka głucha, jak mogłoby się wydawać. Tańczyło w niej wiele dźwięków, których dziewczyna nie umiała sklasyfikować, nie uważała ich jednak za niebezpieczne. Muzyka lasu byłaby naprawdę kojącą, za dreszczyk odpowiadał jednak przydomek „Zakazany”. Chatka faktycznie nie była daleko, otoczona lasem, z ogrodem, teraz uśpionym, na wiosnę jednak niewątpliwie pięknym i wieloma drobnymi krzaczkami wyglądał jak zaczarowany w świetle księżyca. - Wygląda tak, jakby księżyc naznaczył to miejsce do bycia błogosławionym jego blaskiem – powiedziała na jednym wydechu, pełna zachwytu. Bo faktycznie będąc otoczonym gęstwiną drzew, ten jeden punkt wyglądał jak wybrany. – Oby się nie obraził, że dodam mu trochę własnego światła – uśmiechnęła się, mówiąc rozmarzonym tonem i rzuciła Lumos. Rozejrzała się z jeszcze większym, niemym zachwytem, który było tak dobrze widać po jej, wręcz skrzących się oczach. Biało niebieskawa, wręcz stalowa poświata nadawała jeszcze więcej charakteru ogrodowi, wraz z blaskiem księżyca tworząc mroźny, a mimo to kuszący obraz natury. - Które z nich mogłabym narysować? – zapytała cicho, jakby zbyt głośny dźwięk mógł zakłócić równowagę tego miejsca.
Ostatnio zmieniony przez Elizaveta Konstantinova dnia Pon Lut 10 2020, 22:56, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zwierzęta, w większości przypadków, ceniły sobie cierpliwość, a tej gajowy miał naprawdę sporo. Nie musiał się nigdzie spieszyć, potrafił po prostu siedzieć i czekać, aż stworzenie, czy to magiczne, czy też nie, zdecyduje się do niego podejść. Czasem, jak widać, podobna sztuka udawała mu się także z ludźmi, do tego jednak potrzeba było szczególnej otoczki, a przede wszystkim Christopher nie mógł wpadać na osoby, które go onieśmielały i umiały nad nim w pełni zapanować. Dziewczyna była kimś takim, jak on, nic zatem dziwnego, że jego łagodne usposobienie zdołało ją do niego przekonać, a brak gwałtownych ruchów podkreślił jedynie to, że zdecydowanie nie jest osobą groźną, a do takiej jej bardzo, ale to bardzo daleko. Nie zamierzał również wpraszać się w jej przestrzeń osobistą, po prostu wędrował przed siebie, zakładając, że skoro już poprosiła go małą przysługę, to nie postanowi go teraz opuścić i nie rzuci się gdzieś w środek lasu, by szukać przygód na własną rękę. Byłoby to z jej strony co najmniej szalone, ale z drugiej strony - nie było aż tak nieprawdopodobne, jak można było sobie wyobrażać. Zakazany Las i jego okolica żyła zdecydowanie własnym życiem, a cisza, jaka towarzyszyła im w tej wędrówce, jedynie to podkreślała. Było widać, że pośród drzew kryje się coś więcej, niż tylko półmrok, niż tylko samotność, było tam również mnóstwo dźwięków, mnóstwo szmerów i ruchu, jakiego nie dostrzegali ci, którzy pozostawali po prostu ślepi na podobne rzeczy. Takich zaś, jak nietrudno się domyślić, było całkiem sporo, nad czym Chris w dużej mierze ubolewał, ale wiedział, że na siłę ich nie zmieni. Sam jednak mógł napawać się tym, co ich otaczało, tą drogą, tą pozorną ciszą, gdy po prostu nie padały między nimi żadne słowa, aż w końcu dotarli do polanki w pobliżu chaty, która częściowo przypominała faktycznie tajemniczy ogród. Mały, ale za to sumiennie układany, pozostawiony nieco samemu sobie, by był na wpół dziki. - Wygląda tak, jak chcemy, żeby wyglądało - powiedział na to z lekkim uśmiechem, nieco jakby tajemniczym, a może błogim. Sam znajdował przyjemność w tym miejscu, w patrzeniu na to, jak wygląda ta okolica, a półmrok faktycznie przydawał okolicy jedynie piękna, jakiego można było szukać chyba tylko na kartach powieści, po jakie sięgał czarodziejski i zapewne mugolski świat. - Który tylko chcesz. Tutaj jest ostrokrzew kolczasty, na razie jeszcze mały. Niektórzy mogliby uważać go również za niebezpieczny z uwagi na jego wygląd, ale mugolscy zielarze używają go do leczenia niektórych chorób. A jednak jego owoce są trujące, nie tak, jak możemy sobie to wyobrażać, ale proszę, oto piękno pomieszane z grozą - stwierdził Christopher, całkowicie spokojnie. Widać było, ze się na tym zna, ale miłość do ogrodu i mowy kwiatów została zaszczepiona w nim już lata temu, gdy był jeszcze dzieckiem, później wszystko to pielęgnował, coraz bardziej i bardziej, rozwijając to w każdy możliwy sposób. Nie musiał hodować jedynie roślin magicznych, w tych całkowicie zwykłych było równie wiele niesamowitości, czaru i przekleństwa, jakiego nie chciały pokazywać na co dzień. - To golteria - powiedział, kiedy kucnął przy niezbyt wielkiej roślince płożącej, obecnie dość mocno przysypanej śniegiem, która jednak dzielnie wystawiała się na działanie zimowego słońca. Aczkolwiek - nie o tej porze, gdy zrobiło się już raczej dość ciemno. Miała drobne, błyszczące ciemno-czerwonawe liście, pomiędzy którymi dziewczyna mogła dostrzec kuliste, czerwone owoce. Naturalnie pochodziła z Ameryki Północnej, ale jak na razie rozwijała się tutaj całkiem dobrze i Christopher miał nadzieję, że za rok albo dwa rozrośnie się jak należy. - Wrzośce i bukszpany raczej kojarzysz, nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale są równie atrakcyjne - dodał po chwili, a później pokazał jej także inne krzewy, by ostatecznie zatrzymać się przy swoich ulubionych ognikach i mahoni. Lekko przesunął palcami po ostrych liściach tej ostatniej, dość pokracznie wyglądającej rośliny, która początkowo raczej nie prezentowała się zbyt pięknie, ale pozwalał jej rosnąć tak, jak sama chciała. Starał się, by nie zdziczała do końca, ale nie zamierzał jej ograniczać, nie tak całkowicie, w końcu to nie był równy, elegancki angielski ogród, a zakątek, w który wkradał się las, co Chrisowi niesamowicie mocno się podobało i powodowało, że uśmiechał się pod nosem, gdy patrzył na to miejsce. Wiedział, że nie jest tak do końca jego, ale dostosowywał je do własnych potrzeb, przemieniając powoli w coś, co przypominało tajemniczy ogród, nie mógł się już doczekać, kiedy na wiosnę wzejdą kwiaty, a wkrótce później również spora część krzewów pokryje się kwieciem, to był piękny czas, który kochał, ale nie krył się również z tym, że pośród zimowych pejzaży znajdował coś, co napawało go spokojem. Tajemnica, jaka kreowała się pod mrozem, śniegiem i półmrokiem była czymś więcej, niż tylko chłodem zimowej pory roku.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Słuchała uważnie słów gajowego i z jeszcze większym skupieniem przyglądała się roślinom, zupełnie, jakby czegoś w nich szukała. W trakcie tego oprowadzania zaczęły jej przychodzić różne pomysły na aranżacje tych roślin w rysunku i chciała je naszkicować na tyle mocno, że nie przejmując się, co mężczyzna by pomyślał po prostu chwyciła swoją różdżkę między zęby, by zwolnić dłoń na szkicownik i ołówek. Jednak, jakby na to nie patrzeć, gajowy nie wydawał się osobą, która oceniłaby za to dziewczynę. Przywodził jej bardziej na myśl cichego obserwatora aniżeli sędziego. Pasował do tego małego zakątka, milczący, tajemniczy ale w tym wszystkim wcale nie odpychający. Gdyby Eliza miała najmniejsze obawy, że zostałaby skarcona, pewnie w życiu nie zachowałaby się w tak mało elegancki sposób, jak chwycenie różdżki zębami, tutaj jednak zdawał się tym nikt nie przejmować, mogła więc śmiało oddać się swojej pracy. Na jednej z kartek narysowała osiem mniejszych prostokątów, w których to planowała jak mogłaby przedstawić czy też rozmieścić roślinność jej zaprezentowaną. Miała na to kilka pomysłów. Pierwszym z nim było skupienie się na konkretnym gatunku i dorobienie mu ładnego, jednak nie rozpraszającego tła, oddanie fotorealistycznego piękna, tak jak to chciała zrobić z poprzednią, zwodniczą roślinką. Drugim pomysłem było umieszczenie całej tej flory na jednym rysunku, przedstawienie ich w bardziej artystycznym, może nawet stylizowanym kolarzu. Trzeci i ostatni zakładał odtworzenie większej części tego niezwykłego ogrodu, jednak z naciskiem na konkretne roślinki, umieszczone wyraźnie na pierwszym planie, wręcz go w całości stanowiące. Jednak z każdą z tych wizji miała problem – nie potrafiła oddać „tego czegoś”. Patrzyła się na te wszystkie gatunki tak długo i intensywnie, że zdawało im się, że czasem odmachują jej liściem, a mimo to nie umiała znaleźć jakiejś iskierki, która rozpaliłaby jej wenę. Nie chodziło tu o to, że nie podobały się jej one tak, jak poprzedni krzaczek. Eliza cieszyła się tym, że gajowy ją znalazł nawet nie tyle dlatego, że uratował ją od niebezpieczeństwa, ale właśnie ze względu na przyprowadzenie jej do tego miejsca. Jego podopieczne były wspaniałe, spokojna zieleń liści idealnie komponowała się z blaskiem księżyca i jej własnej różdżki, z kolei czerwone owoce u niektórych z nich stanowiły piękny kontrast dla śniegu i nocnego nieba. Widziała tyle artystycznych możliwości do wykorzystania tych roślin w wielu, wielu pracach, jednak na ten moment wciąż jej czegoś brakowało. Ogród był w końcu żywą istotą. Oddychał i dawał oddech, gałęzie tańczyły na wietrze, liście brylowały wśród mroźnego światła, a owoce, przyodziane w puszystą biel kusiły oko. Znajdowała się w pięknym, tajemniczym istnieniu o własnych imionach, własnej historii i pewnie charakterze. I było ono na tyle wspaniałe, że aż sam księżyc sprawiał wrażenie, jakby wybrał to miejsce spośród wszystkich innych. Jednocześnie było ono otoczone mrocznym lasem, a mimo to nadal tu stało, odważnie i pewnie, nie bojąc się prezentować swych wszystkich walorów, wręcz chełpiąc się nimi przed mroczną puszczą. I choć Eliza czuła to wszystko, rozglądając się po zaułku, ilustrując te rośliny w swoich szkicach planowych, najsilniejszym z tych wszystkich uczuć był brak zrozumienia, pustka. Bo oto patrzyła, przyglądała się i podziwiała, mając wrażenie, że wciąż nie dostrzegała tego, co potrzeba. W tej całej zadumie nawet nie zauważyła, kiedy kucnęła i oparła szkicownik o kolana, by wygodniej było jej pracować. Rozejrzała się jeszcze raz, lekko zagubiona, że tak odpłynęła w świat sztuki i ku jej zaskoczeniu gajowy dalej tutaj stał. Choć nie czuła się pewnie z rozmową, nie mogła pozwolić by rysunek w ogóle nie powstał, kiedy wokoło było tyle możliwości na jego zainspirowanie. - To musi być ogromna przyjemność, doglądać tego magicznego zakątku i poznawać jego tajemnice – rzuciła lekko swoje myśli, tak, jakby to wiatr wyciągnął je z jej ust, a nie ona sama. Sztuka naprawdę pomagała jej w komunikacji, jednak wciąż nie robiła z niej dzielnego rozmówcy, raczej ciekawego artystycznej prawdy słuchacza. – Ale chyba bałabym się tu mieszkać, wygląda na tak żywy, że wydaje się jakby przez jedno zaniedbanie mógł przejąć kontrolę. Jeżeli mogę się zapytać, żeby lepiej zrozumieć to miejsce… Nie boi się pan mieszkać tutaj samemu? Nie boi się pan, że ta cudowna aura może być tak zwodnicza, jak rośliny? Nie boi się pan lasu? Wydawać by się mogło, że te pytanie nie są zadawane zupełnie w kontekście rysunku. Dla Elizy były one jednak kluczowe. To, co ona czuła do tego miejsca nie było w stanie go oddać. Nie znała go i nie rozumiała. Tylko mężczyzna mógł jej w tamtym momencie uchylić rąbka tajemnicy do przedstawienia prawdziwej duszy ogrodu.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie komentował w żaden sposób jej zachowania, ale też nie widział w nim niczego niestosownego, czy w jakikolwiek sposób obraźliwego. Ostatecznie, cóż złego było w takim postępowaniu? Sam wielokrotnie trzymał różdżkę w zębach, kiedy musiał do danego działania używać obu rąk. Podejrzewał, że gdyby rodzina dziewczyny zobaczyła go całego uwalonego błotem, z torfem we włosach i zarumienionego od wiatru, ogorzałego od słońca, czy przeklinającego cicho pod nosem, wyklęłaby go w imię Merlina i zakazała zbliżać się na więcej niż kilka kilometrów. Nigdy nie uważał, żeby nadmierna sztywność i trzymanie się prosto, były najlepszym rozwiązaniem w życiu. To nie było coś, co chciało się robić na co dzień, to nie było również coś, nad czym należało się jakoś szczególnie mocno pochylać, mimo wszystko życie było po to, żeby je przeżyć, a nie tylko egzystować. Nic zatem dziwnego, że nie odzywał się również wtedy, gdy mijał czas, a dziewczyna zdawała się znajdować w swoim świecie. Christopher w tym czasie spokojnie gładził palcami liście najbliższej rośliny, nigdzie mu się nie spieszyło, a okolica była cicha. Poruszył się dopiero nieznacznie, kiedy jego towarzyszka zadała pytanie i poczuł, że nieco zmarzł, ale tym również nie zaprzątał sobie głowy. Później wypije herbaty. - Nie. O wiele bardziej boję się ludzi - powiedział szczerze, ale zadziwiająco prosto, bez większych wywodów. Spojrzał w stronę Zakazanego Lasu, który faktycznie mógł budzić obawy, który miał w sobie wiele zwodniczego piękna i potrafił pochłonąć śmiałków, którzy uważali, że są w stanie go przechytrzyć. To miejsce żyło własnym życiem, ale Christopher nie starał się go wydzierać i niszczyć, nie deptał go, nie ignorował, po prostu uczył się go i pozwalał, żeby jego własne istnienie stało się po prostu jednym z wielu, jakie przemykały przez tę okolicę. Las musiał go akceptować, tak jak on akceptował las — wszystkie jego drzewa, zakamarki, czary i dziwy, niebezpieczeństwa, jakie się w nim kryły i ciche, nic nieznaczące przyjemności, jakich pewnie większość czarodziejów, ba, nawet mugoli, nie byłaby w stanie docenić. Gajowy czuł się wręcz wspaniale, gdy wędrował w półmroku, gdzie nikt nic nie mówił, a jedyne dźwięki, jakie do niego docierały, były wołaniem lasu, były szeptami drzew i podpowiedziami, z którejś trony może nadejść niebezpieczeństwo. Czy się bał? Nie. Był Gryfonem i to dawało o sobie znać, nie należał do osób, które uciekłyby na dźwięk jednego trzasku, był zdeterminowany i zdecydowanie nie obawiał się stawiać czoła czy to dzikiej roślinności, czy zwierzętom, które mogły się tam kryć i planować mało przyjemne spotkania, czy coś podobnego. Świat magii nie był zbyt bezpieczny, pojawiały się rzeczy, o jakich lepiej nie mówić głośno, ale wcale mu to nie przeszkadzało, nie czuł się z tego powodu w żaden sposób skrępowany, nie czuł się również źle z myślą, że o wiele lepiej dogaduje się z magicznymi stworzeniami, niż ze sporą masą ludzi, których zwykł omijać szerokim łukiem, oddając im do dyspozycji całą swoją przestrzeń. - W lesie nie ma nic strasznego. Żyje, tak jak żyjemy my, a kiedy chce, zdradza swoje tajemnice, trzeba po prostu umieć go słuchać - dodał jeszcze, spoglądając teraz na dziewczynę i uśmiechnął się do niej lekko. Nie wyglądał w tej chwili, jak jakiś szaleniec, wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie całkiem sympatycznego człowieka, który faktycznie dzieli się swoimi przemyśleniami na dany temat, aczkolwiek można było mieć wątpliwości co do tego, czy aby na pewno jego kondycja psychiczna jest dobra, skoro ma takie, a nie inne zdanie na temat otaczającego go świata. Z jakiegoś powodu las za jego plecami, był nazywany Zakazanym, coś się w nim czaiło, a Christopher nawet nie chciał opowiadać o tym, co widział. Traktował to jednak bardziej niczym własne tajemnice, jak małe sekrety, których nie chciał rzucać, komu popadnie. Były to jego przysłowiowe perły, a tych nie ofiarowywało się wieprzom. Oczywiście, nie wrzucał wszystkich do jednego worka, ale mimo wszystko była na tym świecie tylko jedna osoba, z którą dzielił się właściwie wszystkim, o czym myślał i co czuł, była tylko jedna osoba, która rozumiała to, jak bardzo jest inny i nie ingerowała w to w żaden sposób. Naiwnie jedynie zakładała, że gajowemu potrzeba kogoś, kto go pokocha i nie będzie próbował go w żaden sposób zmienić. - Wystarczy chcieć słuchać, żeby wiedzieć, że one wszystkie do ciebie mówią. Mogą ci pomóc, mogą cię ostrzec, jeśli zechcą albo wpędzić w kłopoty, jeśli je skrzywdzisz. Mugole uważają, że trzeba do kwiatów mówić, by wdzięcznie rosły i uważam, że mają rację - dodał jeszcze po chwili namysłu i skinął lekko głową, uśmiechając się przelotnie, melancholijnie, na wspomnienie swoich dziadków i ogrodu, jaki był przez nich pielęgnowany. Rośliny towarzyszyły mu właściwie od zawsze, a mowa kwiatów nie miała przed nim żadnych tajemnic, był z nią równie dobrze zapoznany, jak z ojczystym językiem. Co prawda, nie miał tego za bardzo gdzie wykorzystywać, ale w niczym mu to nie przeszkadzało, traktował to, jak własny, całkowicie prywatny skarb.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
„Nie. O wiele bardziej boję się ludzi”. To było odpowiedź zupełnie niespodziewana i nieoczekiwana przez dziewczynę. Wyrwało ją to całkowicie z jej świata zadumy nad rysunkiem i spojrzała na niego zaskoczonym wzrokiem. Nie było to nic złego, byłaby hipokrytką, gdy uważała ten strach, za coś niestosownego, w końcu sama była bardzo nieufna i raczej trudna w kontakcie przy pierwszym spotkaniu. Dopiero przed zaufanymi i dobrze znanymi osobami, takimi, które mogła nazwać przyjaciółmi potrafiła otworzyć się w pełni, być radosną, skorą do żartów i zaczepek osobą. Nie pokazywała tego często, ni też każdemu, bowiem zaufanie tej dziewczyny zdobyć było trudno. Najczęściej poprzez spędzanie z nią na tyle dużo czasu, w spokojny i nienatarczywy sposób, że wszystkie wyznaczone granice komfortu ustępowały a ona mogła poczuć się pewnie. I choć strach przed nieznajomymi był jej tak bliską rzeczą i tak zdziwiło ją to, że oto gajowy tuż przed nią, właśnie bez problemu się do tego przyznał. Może to dlatego, że jej nie wolno się było bać? Że gdyby powiedziała coś takiego w swoim domu, na pewno nie obeszłoby się bez kary i „naprostowywania”. Właśnie przez to tak dziwnym było mówienie tego na głos, bez skrępowania. - Rozumiem pana – powiedziała w końcu, tak jednak cichutko jakby bała się, że ktoś niepowołany mógłby to usłyszeć i wybić jej ten strach z głowy. W sposób dosłowny, którego wolałaby uniknąć. Nie oznajmiła dosłownie, że też boi się ludzi, jednak na tym etapie było raczej jasnym, iż dokładnie to miała na myśli. W końcu co innego mogło to znaczyć, wydobyte z ust dziewczynki, która przy pierwszym spotkaniu aż odskoczyła od mężczyzny, a która teraz, przyznając się robiła to bardziej jak wyznanie grzechu, a nie opowiedzenie o sobie. Słuchała jednak dalej gajowego, bo mimo zawstydzenia, może wręcz poczucia winy przez to, co powiedziała, wciąż chciała dowiedzieć się jak najwięcej o lesie, o tym, co on myślał na jego temat. Trudno byłoby nie wpaść na myśl, że puszcza ta musiała być dla mężczyzny tym samym, czym dla niej była sztuka – ucieczką. Mówił o Zakazanym Lesie w taki sposób, jakby to był dobry przyjaciel a nie coś dogłębnie przerażającego. Zafascynowało ją to na tyle, że znów uniosła wzrok, by przyjrzeć się jego twarzy, mimika też mogła zdradzić wiele, choć w delikatnym, niebieskim świetle niewiele było widać. Mimo to tej szczerości nawet noc nie dała rady zakryć, słowa mężczyzny choć krótkie były i prawdziwe, potwierdzał to nie tylko spokojny ton, ale i jego spojrzenie skierowane w kierunku tych tajemniczych drzew. Nie było w jego wzroku strachu, a najzwyklejsza sympatia, wyglądał na odprężonego. - Nie wiem, czy potrafię ich słuchać – przyznała, w pełni zafascynowana i oczarowana jego słowami, mężczyzna zdecydowanie potrafił mówić nie tylko pięknie, ale i ze szczerą pasją, co dziewczyna bardzo ceniła. – Ale dziękuję za to, myślę, że lepiej oddaje pan ducha tego lasu, niż mój strach do niego… Chociaż trochę respektu przed tym, co nieznane i tajemnicze chyba też nie jest złe? – zapytała, tchnięta nagłym przemyśleniem. Już wiedziała co rysować, czego jej brakowało. Nie była to roślina, nie dodatkowy listek czy inaczej padające światło, ani nie jakiś brak kompozycyjny. Brakowało w tym wszystkim jakiegoś odcisku gajowego, w końcu to on odbijał i uwydatniał… ludzkość tego miejsca. Było tajemnicze, straszne i przerażające, szczególnie w ciemnościach, chowające swoje niepokojące sekrety za kotarą nocnego nieba. A mimo to mężczyzna potrafił spojrzeć na te drzewa tak, jakby patrzył na przyjaciela, którego nie widział od lat, mówił, jakby opowiadał o dobrym znajomym z czasów szkolnych. To on potrafił pokazać, niczym w zwierciadełku, prawdziwy blask Zakazanego Lasu. Nie miała zamiaru rysować całego gajowego, byłoby to dość niestosowne, tak bez żadnej zgody czy pytania zacząć go odwzorowywać. Ale nie potrzebowała całej sylwetki czy pełnego portretu, by oddać charakter i delikatność, ufność jego słów. Wystarczyło uwiecznić dłoń, którą gładził listki roślin, tylko tyle by pokazać to miejsce z innej strony. Nie było to jednak najłatwiejsze, ułożenie dłoni, to czy była napięta, czy palce były rozluźnione, wszystko zdradzało emocje. Wszystko zdradzało to, czy w rysunku „będzie” gajowy. - Jak pan to robi? – odezwała się po kolejnej dłuższej chwili we własnym świecie. – Jak pan to robi, że mówi pan tak lekko? – to też było ważne pytanie, które mogło jej pomóc w uwiecznieniu emocji rysunku.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To nie było dla niego nic wielkiego, nie było to coś niesamowitego, czy coś, do czego nie mógł się przyznawać, bo, mówiąc całkiem prosto, taka dokładnie była prawda, jakiej nie chciał ukrywać, bo i na co by mu to było? Doskonale wiedział, że ludzie mogą być groźniejsi od lasu, że choć wiele magicznych stworzeń uważanych jest za naprawdę niebezpieczne, czasami po prostu warto jednak poświęcić się i zorientować, że atakują tylko wtedy, gdy są zagrożone albo sprawdzić, na co reagują wrogo. Inaczej było z ludźmi, a sam doskonale wiedział, że byli nawet tacy, którzy mówili mu miłe rzeczy, których chciał słuchać, by zaraz za jego plecami opowiadać, jaki to on nie jest zły, czego on źle nie robi i jak to nie warto się z nim w ogóle w żaden sposób zadawać. Nigdy nie dało się tak naprawdę w pełni przeniknąć myśli innego człowieka i to było coś, co Christophera najbardziej niepokoiło, w końcu nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że pewnego dnia nie odkryje, iż coś jest nie w porządku. Zaś las miał swoje tajemnice, które dało się przejrzeć, trzeba tylko było mu ufać, a on wtedy w większości przypadków odwdzięczał się dokładnie tym samym, nie czuł się również w żaden sposób atakowany czy zagrożony, to zaś było w odczuciu gajowego chyba najważniejsze w tej dziwnej nieco relacji. Uśmiechnął się przelotnie na słowa dziewczyny, ale ich nie komentował, bo co miał tutaj dodawać? Rozumiała go, on rozumiał ją, oboje doskonale wiedzieli zatem, gdzie czają się najróżniejsze problemy i pułapki, w jaki można było wpaść. Nie było sensu rozwlekać tego tematu, jak jakiejś krówki ciągutki, z której tylko wyszłoby więcej problemów i nieporozumień, niż było to konieczne. Christopher naprawdę wychodził z założenia, że czasami milczenie jest złotem, po jakie należy sięgać, w ciszy było o wiele więcej piękna i pewności, niż w słowach, które wypadały z naszych ust, ale nie miały żadnego znaczenia. Nie chciał się w nich taplać, niczym w jakimś bagnie, które w pełni by go pochłonęło, ale nie dało nic w zamian. Mógłby pleść trzy po trzy, ale i tak nigdy w pełni nie przekazałby w ten sposób tego, co czuł i czego oczekiwał od życia. Mówiąc mniej, dobierał słowa o wiele staranniej i w pełni wyrażał to, co się w nim działo, co czuł i co chciał z tym wszystkim zrobić. Z własnym życiem. - Jeśli nie spróbujesz go posłuchać, nigdy nie dowiesz się, czy umiesz - powiedział na to i spojrzała na dziewczynę, po czym delikatnie skinął głową na znak, że się z nią w pełni zgadza. Można było iść przez życie z pewnością, że wszystko się wie i wszystko się zrozumiało, całkowicie tracąc instynkt samozachowawczy, a do tego zaliczał z całą pewnością respekt przed tym, co nieznane. - Możesz wejść do Zakazanego Lasu pewna, że wiesz o nim dokładnie wszystko, ale wtedy okaże się, że nie wiesz o nim nic. To kara za pychę - stwierdził całkiem poważnie, a później spojrzał ponownie w stronę wysokich, starych drzew, jakie majaczyły wciąż obok nich. Było ich pełno, zdawały się tworzyć ścianę, jakiej nie dało się przebyć, ale Chris doskonale wiedział, że to szpaler, który miał chronić wszystko to, co sekretne. To jak z murami, jakie budowaliśmy wokół siebie, a warowania, jaką zbudował gajowy, była co najmniej imponująca. - Niektórzy się z tym rodzą, jak mój przyjaciel - powiedział, a przy ostatnim słowie, jego głos wyraźnie zadrżał, zdradzając bardzo wiele emocji, które aż się w nim kłębiły. Tak, tak nazywał Charliego, nie mógł określać go inaczej, nie był z nim związany na żadnych innych pułapach, choć oczywiście, jakaś jego część nadal za tym tęskniła. W dużej mierze wyleczył się z tego uczucia, nostalgia i poczucie osamotnienia jednak zostały, wciąż były z nim i przypominały o sobie w całkiem niespodziewanych momentach. Teraz zaś, ta ciemność, ten spokój, to wszystko przypominało mu szkolne czasy, gdy wymykali się na mniej lub bardziej legalne wycieczki, gdy po prostu siedzieli latem w ogrodzie domu rodzinnego Charliego i opowiadali sobie niestworzone historie, gdy zwierzali się sobie, tak całkiem zwyczajnie. Tęsknił za tym, ale jak miał go wyrwać ze szczęśliwego świata, ze szczęśliwego życia, jakie obecnie wiódł, robiąc to co lubił, na dokładkę u boku osoby, którą kochał i która kochała jego? Christopher przymknął na moment powieki, a jego dłoń zamarła, nie odsunął jej jednak od roślin, jakby ich obecność mimo wszystko go pocieszała i uspokajała, jakby dawała mu coś więcej, niż tylko strach i niepewność. Niż zagubienie i odrzucenie, które mimo wszystko musiał przeżyć, by znaleźć się w miejscu, w którym był. Czasami zastanawiał się, co by było, gdyby jednak powiedział prawdę Charliemu, doskonale jednak wiedział, że nie byliby tak naprawdę szczęśliwi, spędzając życie razem. - Inni, tak jak ja, muszą się tego nauczyć. To znaczy, że muszą nauczyć się siebie - dodał całkiem spokojnie, jakby te wszystkie emocje, jakie momentalnie się przez niego przetoczyły, w ogóle nie istniały, jakby ich nie było, jakby były tylko falą, która nie oznacza absolutnie nic. Ot, wpadły na skalisty brzeg, a gdy się po nim przetoczyły, nic nie zmieniły. Minęło dwadzieścia długich lat, wiedział już, jak żyć z tą zadrą, jaka kuła go nieustannie, spychając jednocześnie gdzieś na brzeg życia. - Robi się już późno - dodał po chwili, bo naprawdę już trochę czasu minęło, a on nie chciał, żeby dziewczyna przypadkiem się zaziębiła, czy coś takiego. Poza tym nie wiedział, jak mogą zareagować nauczyciele, a przede wszystkim opiekun jej domu, jeśli nie będzie jej nazbyt długo. - Odprowadzę cię lepiej do zamku, ale zawsze jesteś mile widzianym gościem - powiedział i poczekał na dziewczynę, a później faktycznie skierował się wraz z nią przez błonia w stronę bram Hogwartu, by spokojnie mogła wejść do zamku i zapewne wkrótce udać się na jakiś podwieczorek, a może już nawet kolację.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Była zdeterminowana do tego, by nauczyć się nowych czarów w jak najkrótszym czasie. Chciała po prostu poszerzyć swoją wiedzę i poznać jak najwięcej zaklęć, które mogłyby się dla niej okazać przydatne w przyszłości. Ostatnimi czasy stało się zbyt wiele rzeczy w jej życiu, które powinny skłonić ją raczej do nauki magii leczniczej, ale zamiast tego wolała dalej pogłębiać swoją wiedzę w zakresie zaklęć z zakresu zwykłych i Obrony Przed Czarną Magią. Tym razem zdecydowała się na zaklęcie Perfossus, na które po raz kolejny natknęła się w czasie przeglądania podręcznika do zaklęć dla bardziej zaawansowanych. Odkryła, że jest to naprawdę cenne źródło informacji. Przeczytała uważnie zawarty w książce opis zaklęcia, koncentrując się głównie na opisie jego działania oraz technicznych kwestiach związanych z poprawną wymową inkantacji lub odpowiednim ruchem różdżką. Dopiero po dokładnym przestudiowaniu zaklęcia w książce mogła zabrać się za jego praktyczną naukę. Jak zwykle zresztą. Tym bardziej, że jego efekt był dosyć spektakularny. Znalazła się na obrzeżach Zakazanego Lasu, gdzie miała nadzieję, że nie spotka nikogo, kto mógłby jej przeszkadzać w samotnych ćwiczeniach. Oraz, że wyrządzone tam niezbyt eleganckie wgłębienia w terenie nie zwróci później zbytnio niczyjej uwagi lub pozostanie niezauważona przez dłuższy czas tak, by nie skutkowało to ewentualną karą lub szlabanem za niszczenie szkolnych terenów. Dopiero na miejscu wyciągnęła różdżkę, która wygodnie ułożyła w dłoni, przygotowując się do rzucenia odpowiedniego zaklęcia. W myślach przypomniała sobie wszelkie drobne wskazówki odnośnie jego nauki i dopiero oczyściwszy myśli skupiła się w pełni na czarowaniu. - Perfossus! - wypowiedziana przez nią inkantacja rozbrzmiała w miarę donośnie, by zostać następnie porwaną przez wiatr i zniknąć gdzieś między drzewami. Zaklęcie zadziałało, ale słabo. Panna Strauss mogła jedynie podziwiać jak we wskazanym przez nią miejscu ziemia delikatnie pękła. To nie było to. Musiała się postarać raz jeszcze i ponowić zaklęcie. - Perfossus! - kolejny raz słowo opuściło jej usta, a ziemia rozwarła się i utworzyła niewielką wyrwę. Trochę lepiej, ale to wciąż nie było to. Krukonka co jakiś czas ponawiała zaklęcie, celując w konkretne w miarę puste przestrzenie pomiędzy drzewami. Za trzecim razem udało jej się wykonać już coś na kształt dosyć głębokiego dołu. Chociaż jak to śpiewały Tatu this is not enough. Dlatego też wykonała jeszcze kilka prób nim w końcu udało jej się rozerwać ziemię, w której powstała niemalże dwumetrowa dziura. Właśnie taki efekt zamierzała uzyskać. Dla upewnienia się czy na pewno opanowała w wystarczającym stopniu zaklęcie wykonała jeszcze dwie lub trzy próby, by ocenić ich efekty. Dopiero, gdy stwierdziła, że są one zadowalające stwierdziła, że nadeszła najwyższa pora na to, by powrócić do zamku. Spojrzała jeszcze na swoje niedawne dzieło zniszczenia, którego tu dokonała i mając nadzieję, że nikt tego nie dostrzegł i nie wyciągnie z tego tytułu konsekwencji. Chyba miała już dosyć przypału na cały rok szkolny.
z|t
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
To w końcu musiało się stać w Hogwarcie. To, czego jego ojciec wolał uniknąć, ale przecież Finn jest idiotą i nie widzi, że jednak pewne zachowania nie powinny mieć prawa istnienia wśród zamkowej społeczności. Od dwudziestu minut stał nieruchomo w jednym miejscu, a dokładniej dwa metry przed wysokim kasztanem. Patrzył na niego świdrującym wzrokiem i wydawać by się mogło, że nie oddychał. Co uczeń pierwszego roku studiów mógł widzieć w zwyczajnym drzewie, graniczącym po prostu z Zakazanym Lasem? Sęk w tym, że to drzewo było całkowicie... normalne, a postawa Finna mogła wzbudzać niepokój. Raz na jakiś czas na twarzy chłopaka jawił się grymas, jakby nagle zaatakował go chroniczny ból głowy. Po chwili mimika uspokajała się, a on dalej wpatrywał się w to drzewo. Po paru momentach drgnął, by je obejść. Śledził każdy jego cal (a przynajmniej do granic swoich możliwości wzrokowych), stukał w niego różdżką, coś mamrotał pod nosem, przykucał na chwilę, by zaraz odskoczyć gwałtownie i złapać się za skroń, jakby znów coś go zabolało. Wzrok miał dziwny, daleki, nieobecny, a jednocześnie tak mocno zafiksowany na tym zwyczajnym drzewie... Coś mu tutaj nie pasowało. Ten dzień był tym, który miał być przeznaczony na ten dziwny atak. Gdyby uwierzył, że z jego głową jest coś nie tak to wiedziałby, aby urwać się z wykładów i zaszyć w domu, przeczekać to. Albo chociaż zawołać Dinę, Boyda, Skylera. Kogokolwiek, by go odprowadził, a jednak nie. Na zewnątrz robiło się coraz zimniej, a on nieodpowiednio ubrany (zwyczajny mundurek Huffa bez szaty) marzł, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. To drzewo krzyczało. On to słyszał i był przekonany, że w drzewie coś uwięziono. Ten dźwięk wywoływał w jego głowie silny ból, dlatego cofał się jak oparzony, jeśli podchodził zbyt blisko. Dotykał kory, badał jej szorstkość i kombinował, myślał, analizował jak temu zaradzić. Wiedział co trzeba zrobić, ale nie był pewien jak. Musiał zebrać informacje, przetrzymać te ataki bólu w skroniach i w końcu znaleźć sposób jak ściąć to drzewo, by tak nie wrzeszczało. Mózg Finna projektował swoje własne obrazy i halucynacje słuchowe, choć ukierunkowane tylko na ten jeden obiekt. Mamrotał pod nosem: Zaraz się tym zajmę. Cśśś. Zaraz. Zaraz.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Popołudnie zachęcało do spaceru. Wiosna leniwie gościła na szkolnych błoniach, oplatała oddechem wysokie korony drzew zakazanego lasu, nadając im coraz to zieleńszej barwy. Niebo było zachmurzone, ale promienie słońca zdołały się przez nie przedrzeć, zatapiając świat w pomarańczowo-różowej łunie. Chyliło się ku zachodowi. Przyśpieszyła kroku, opatulając się szczelniej szerokim, długim szalikiem w barwach domu. Musiała odetchnąć, tak wiele się ostatnio wydarzyło i nawet lubiąca towarzystwo Alise zaszywała się w opuszczonych komnatach, przesiadując nad encyklopedią smoków i wykonując nowe szkice. Zdawała sobie sprawę, że taki stan rzeczy nie może trwać długo, bo przecież zmartwiłaby swoich najbliższych, a tego za żadne skarby nie chciała — jej wewnętrzny, mały bohater i altruista, mający marzenie ocalenia każdego i zbawienia świata by na to nie pozwolił. Szeptał jej cichutko, podsuwał pomysły, kazał przebywać wśród ludzi i upewniać się, że wszystko z nimi w porządku. Mijając jedno z drzew w drodze do zamku, zatrzymała się, dostrzegając postać. Wysoki, jasnowłosy chłopak kontemplował nad drzewem, badał strukturę kory na pniu palcami, zupełnie niczym architekt lub artysta, szukający inspiracji. Coś jednak w tym obrazie zaniepokoiło ją na tyle, że zboczyła z drogi i podeszła do niego, stając w bezpiecznej odległości — nie całkiem za plecami, bo przecież nikt nie lubił, gdy go ktoś tak nachodził. Wybrała więc kierunek od lewej, idąc dość głośno, nawet depcząc jaki patyczek. Gdy się zatrzymała, spojrzenie błękitnych oczu przesunęło po jego sylwetce. - Cześć! Wszystko w porządku? Co robisz? Znalazłeś nieśmiałka? - zapytała z zaciekawieniem, ale i łagodnością w głosie. Argent miała to do siebie, że potrafiła brzmieć niczym personifikacja okładu z rumianku, na próżno było szukać złośliwości czy negatywnego wydźwięku w jej tonie. Proste, jasne włosy opadały na ramiona i plecy, kołysząc się leniwie i łaskocząc ją po policzkach, gdy tylko wiatr zawiał mocniej. Uśmiechnęła się do niego krótko, zastanawiając się, czy dobrze zauważyła subtelne drżenie wargi. Nie mogła przecież narzucać mu się aż tak, jednak dłonie dziewczyny mimowolnie pomknęły ku górze, przesuwając się po materiale szaty, aby zaczepić palcami o ciepły szalik. - Nie jest Ci zimno? - zapytała w końcu, na chwilę marszcząc brwi i nos w zaniepokojeniu, żeby się nie przeziębił.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie usłyszał trzasku gałązki. Nie zwracał uwagi teraz na inne dźwięki, bowiem jego mózg projektował ten dziwny wrzask dochodzący z drzewa. Dopiero gdy rozległ się czyjś głos to drgnął i gwałtownie odwrócił się w stronę dodatkowego hałasu. Gest ten wydawał się tłumić jakąś agresję, a wyostrzone rysy twarzy zdradzały, że gotów byłby kogoś zaatakować jakby został teraz przykładowo dotknięty. Widząc niewinną twarz napięcie z niego uszło niczym powietrze z napompowanego balonu. Zmrużył oczu, zmarszczył brwi i czoło, jakby znów targnął nim jakiś ból. - Co? - chyba nie usłyszał, wszak ten wrzask dawał się już poważnie we znaki. - Bądźże cicho przez chwilę. - mówił do drzewa, ale zabrzmiało to tak jakby kierował te słowa do dziewczyny. Sięgnął palcami do skroni i je rozmasowywał. - Jak może ci to nie przeszkadzać? - zapytał dziewczyny i jednocześnie zlekceważył (a może nie usłyszał?) wszystkie jej pytania. - Szlag trafia, trzeba go ściąć. - oznajmił i odwrócił się z powrotem do drzewa. Przykucnął przed nim i postukał krańcem różdżki o korę. - Ale gajowy chyba je zabezpieczył przed ścięciem. A spalić nie można, żeby było nieco ciszej. - informował siebie albo nieznaną mu dziewczynę. Nie zdawał sobie sprawy, że zachowuje się co najmniej dziwnie. Kropla potu perliła się na jego skroni i spłynęła powoli w kierunku ucha, gdy uderzył go powiew silniejszego wiatru. Zadrżał, a jego odsłonięte przedramiona pokryła gęsia skórka. - Zaklęcie zabijające nie zadziałają. Co ja mam z tobą zrobić... ahh... - wykrzywił się, gdy wrzask wkręcał mu się w bębenki uszne. Niby mógłby zastosować zaklęcie wyciszające ale wątpił, aby mu (drzewu) to pomogło. Słowa wyrwane z kontekstu brzmiały jakby naprawdę chciał kogoś zamordować.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Gwałtowny obrót ze strony chłopaka sprawił, że cofnęła się pół kroku i drgnęła w miejscu niespokojnie. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, po ładnej buzi otulonej jasnymi kosmykami włosów, aż w końcu natrafiła na spojrzenie. Głębokie i z początku agresywne, na jej widok chyba złagodniało, a trzeba przyznać, ulżyło jej dzięki temu trochę. Nie chciała go denerwować, więc z zakłopotaniem uniosła dłoń, przesuwając palcem po policzku i aż do szyi, zgarniając jasny kosmyk za ucho, kręcąc głową przepraszająco. Było w nim coś niepokojącego. Kojarzyła go ze szkolnych korytarzy, chociaż nie była w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Może był samotny? To była przecież tak powszechna choroba ludzkości, podobnie jak brak szczerości czy niedocenianie drugiego człowieka. Najprostsze gesty kryły przecież w sobie najwięcej magii. - Przepraszam.. Nie chciałam Cię zdenerwować. Pytałam, czy to nieśmiałek.. - powtórzyła raz jeszcze, zdezorientowana, nie mając pojęcia, czy faktycznie miała zamilknąć, czy może chodziło o coś innego. Zacisnęła jednak usta, kiwając głowa i milknąć na chwilę. Błękitne ślepia powędrowały w stronę znajdującego się za jego plecami drzewa. - O czym mówisz? Kogo trzeba ściąć? Zapytała z zaniepokojeniem, marszcząc na chwilę brwi i robiąc krok w jego stronę, spojrzała pod nogi, aby się przypadkiem nie potknąć i nie wywrócić. Naprawdę mówił o tym pięknym, starym drzewie, co? Ala kucnęła obok niego, kładąc dłonie na kolanach. Odwróciła twarz w jego stronę, zastanawiając się, co powinna zrobić. Jej wewnętrzny altruizm, mały bohater aż szalał i szeptał z podekscytowania. Stuknęła palcami w materiał spodni, wzruszając delikatnie ramionami. - Pewnie tak, musi dbać o drzewa. To może jest domem dla jakichś zwierząt? Gdy zadrżał, a potem wspomniał o zaklęciach zabijających... Krukonka zacisnęła usta, zsuwając szalki z siebie i rozciągając to tak, aby bardziej przypominał chustę. Był dość szeroki, robiony na drutach – typowy w barwach domu, tylko poza pasami, miał jeszcze smocze naszywki przy jednym z krańców. Zarzuciła mu go na głowę oraz ramiona niczym kaptur, wywalając się i lądując na tyłku pod wpływem gwałtownego ruchu. Udała jednak, że się nic nie stało i poprawiła się na chłodnej ziemi, nonszalancko odrzucając włosy do tyłu. - Spróbuj może zatkać uszy, to przestanie? Zobaczy przez szalik, że nie chcesz go słuchać i masz ochotę porozmawiać ze mną. Jestem Alise, a Ty? Powiedziała z charakterystyczną dla siebie łagodnością i optymizmem w głosie, raz jeszcze pozwalając sobie na przesunięcie po jego twarzy spojrzeniem. Rozmowy z drzewami i chęć ich spalenia z pewnością nie było normalne, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Nie. To nie jest nieśmiałek. - odparł i wzruszył ramionami. Ludzki umysł potrafił kreować dziwne obrazy i dźwięki zwłaszcza, jeśli w jakiś sposób jest niejako cierpiący. Ciężko powiedzieć czy umysł Finna był chory bowiem nie przejawiał standardowych objawów choroby psychicznej. Po prostu znienacka uaktywniała się w nim dziwna chęć zrobienia czegoś, co jest moralnie nieakceptowalne. A on chciał tylko ściąć drzewo i już sam nie wiedział czemu zwleka. - Drzewo. - oznajmił i najwyraźniej dziewczyna nie słyszała tego wwiercającego się sporadycznego wrzasku dobiegającego właśnie z tego miejsca. A może to tylko w jego głowie? Rozmasował skronie i nabrał nieco powietrza do płuc starając się jakoś ogarnąć sytuację. Ścięcie drzewa nie będzie trudne, po prostu czasochłonne. I najwyraźniej trzeba obejść zaklęcie chroniące korę. Kto je tu nałożył? Po co? - To będą musiały się przeprowadzić. - oznajmił niemalże brutalnie, bo przecież co to ma być, że Finn Gard ma szanować życie zwierzęce? Nie był na tyle empatyczny (a przynajmniej nie w aktualnym stanie) aby się tym odpowiednio przejąć. Nie spodziewał się, że jego strefa komfortu zostanie tak naruszona. Odsunął się niemal gwałtownie od dziewczyny i zerwał chustę z głowy, zaciskając na materiale palce. - Nie próbuj tego jeszcze raz, jeśli nie zostaniesz o to poproszona. - wycedził przez zaciśnięte zęby, a posłał jej ostre jak brzytwa spojrzenie. Wcisnął kraniec różdżki prosto w bawełniany materiał i z dziką satysfakcją warknął "Incendio", pozwalając aby chusta zaczęła płonąć w jego ręku. Im bliżej skóry był płomień tym za mniejszy obszar trzymał materiał, aż na końcu zawiesił go w powietrzu i pozwalał mu płonąć, spalać się i obracać w popiół. - Tak się to kończy. Albo i gorzej. - przymrużył powieki, a w błękicie czaił się mróz. - Nie mów do mnie tonem jak do idioty. - głos brzmiał niczym rzucane w nią ostrzeżenie, które mówiło jasno i wyraźnie, że dziewczyna wtargnęła na obszar, na którym nie życzył sobie cudzej obecności. Mimo wszystko wydawało się, że niejako "otrząsnął się" z tego, co tutaj próbował zrobić od dwudziestu minut. - Finn, jeśli już chcesz wiedzieć. - przeniósł wzrok na drzewo i podrapał się po policzku. Ogłupiał, bowiem pamięć go zawodziła. Co on chciał tu zrobić? Po co tutaj przyszedł? - O czym rozmawialiśmy, hm? Zgubiłem wątek. - spalił jej szalik za naruszenie jego komfortu i to pamiętał. Ale to, co wcześniej...? To była jak gęsta mleczna mgła. To zaś wzbudzało w nim coraz silniejsze uczucie paniki, które dzielnie tłumił na dnie serca.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Intrygujący z puchona był człowiek. Kompletnie wykraczający poza granice rzeczywistości znanej im wszystkim, błądzący po własnej, cienkiej linie. Im dłużej na niego patrzyła, tym mocniej uderzało w nią to, że nie powinien być w tym wszystkim sam. Wyglądał tak samotnie, chociaż zachowanie zakrawało o psychozę, omamy. Była jednak dziewczyną, której taki widok kłuł w sercu. Chciała zbawić cały świat, naiwnie wierzyła, że każdemu może podarować uśmiech i chociaż na chwilę sprawić, aby zza chmur znów wyjrzały nieśmiało promienie wiosennego słońca, bo każdy ich potrzebował. Wierzyła też, że dalecy od perfekcji przedstawiciele ich gatunku – każdy – mógł mieć gorszy czas, a to wcale nie znaczyło, że należało z nich rezygnować. Poczuła, jak jej palce zaciskają się w piąstki, pchane jakąś mało logiczną motywacją, bo przecież wcale go nie znała. - Drzewo. - powtórzyła ze spokojem, kiwając głową na znak, że przyjęła jego osąd do wiadomości i podstępnym szeptom wcale nie był winne urocze, niewinne nieśmiałki. Wizja ścięcia wiekowego, rosłego drzewa wciąż odrobinę ją zaskakiwała i przerażała, kompletnie nie mogąc sobie wyobrazić miny gajowego, gdy ten przyjdzie tu na codzienny obchód i dostrzeże braki. Zerknęła na niego jeszcze, widząc, jak rozmasowuje sobie skronie, po czym wbiła niebieskie ślepia w koronę o szerokich oraz grubych gałęziach, na których pojawiało się coraz więcej młodych, zielonych listków. Przeprowadzki nie skomentowała, bo nie wyglądał na kogoś, kto faktycznie przejmowałby się zwierzętami na tyle, aby porzucić dla nich swój pomysł. W przeciwieństwie do niej, bo ona zwyczajnie miała odrobinę obsesji, zwłaszcza na smoki. Nikt jednak nie był w tych czasach do końca stabilny emocjonalnie i zwykły, a coraz więcej chorób dosięgało całe społeczeństwa. Nawet Moe zauważyła nieszczerość, oszukiwanie siebie, bezsensowne dopasowywanie się do tłumu. Jedno drżenie za dużo, a ona już ruszyła za impulsem. Zawsze tak robiła, myśląc o ewentualnych konsekwencjach, taka była jedna z jej wielu wad, przez które dla wielu mogła być nieznośna. Nigdy jednak nie pozwalało jej to rezygnować, więc na słowa i oburzenie chłopaka, poprawiła się na ziemi po otrzepaniu kolan. Kolejny odzwyczajony od człowieka? Dziwne, że samych wychowanków Helgi z tą przypadłością spotkała. - Wybacz, nie chciałam Cię zdenerwować. W porządku, ale będziesz chory. - odparła ze wzruszeniem ramion, przesuwając palcami po blond kosmyku włosów, zaczepiając go za uchem. Demonstracji z szalem nie skomentowała, bo i po co? Zrobi sobie nowy na drutach, a naszycie smoków nie stanowiło problemów, bo przecież miała setki gotowych wzorów na materiałach, które wystarczyło tylko odpowiednio zabezpieczyć i przygotować. - Spalenie tego szalika nie sprawi, że problem zimna zniknie. Rozumiem, jak wolisz. Nie mówię do Ciebie jak do idioty. Co to w ogóle znaczy, że tonem, jak do idioty? Przecież ja zawsze tak brzmię! Gdybym miała Cię za takowego, już dawno bym sobie stąd poszła, a wciąż tu siedzę. Dodała jeszcze z westchnięciem, marszcząc brwi. Zawsze była szczera, chociaż puchon o tym nie wiedział, ale miała nadzieję, że posłane mu, pociągłe spojrzenie. Była odważna, mało rozsądna, pewnie inny człowiek uciekłby już z krzykiem. A ona wstała, gdy się przedstawił i otrzepała dłonie, a także tył spodni. Przez chwilę zawahała się z tym, co powinna zrobić. Wyglądał, jakby zapomniał i ten wyraz niepokoju, który przemkną, przez jego twarz sprawił, że i po jej skórze przebiegł zimny dreszcz. Poprawiła jednak jak gdyby nigdy nic szatę, wsuwając w kieszenie dłonie. Miała tam jakieś monety, nitkę, smoczy breloczek, cukierki no i różdżkę. Wyjęła dwa karmelki, jednego wrzucając sobie do ust. - Finn, chcesz karmelka? To przez ten szalik! Rozmawialiśmy o drzewie, nieśmiałkach i zaklęciach. Czując intensywny, słodki smak przełamywany miejscami drobinkami soli, uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała łakocie, niewiele było jej potrzeba do szczęścia. Trzymała od niego dystans, obracając w dłoniach papierkiem i zwijając go w rulonik,m ostatecznie wrzucając do kieszeni znów, zostawiając tam dłoń. Podobnie jak drugiego cukierka, jeśli nie zdecydował się go wziąć. - Jesteś chyba całkiem dobry z czarów, co? To było perfekcyjnie wykonane zaklęcie. Też powinnam się przyłożyć, a nie tylko rysować. Uczysz czarować?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wydawało mu się, że ludzie reagują gniewem gdy zostaje zniszczona ich własność, ale najwyraźniej krukonka była jakimś wyjątkiem od reguły. Przypomniał sobie, że szalik Skylera też tak został potraktowany, choć nie pamiętał czemu tak się stało. Otulał płomieniami przedmioty, które mu wadziły. Dobrze, że nie osoby bo inaczej Riley by go ukatrupił, pogrzebał i jeszcze nałożył klątwy na jego grób na wypadek gdyby chciał stamtąd wyjść. Skoro Alise nie miała mu to za złe to on tym bardziej nie zamierzał się z tym borykać. Było, minęło, nie ma o czym gadać. Po prostu nie lubił, gdy ktoś naruszał jego sferę prywatności z taką swobodą jaką zrobiła to dziewczyna. Zupełnie jakby był jej przyjacielem i znaliby się wiele lat. Ba, nawet Dinie by zwrócił ostrzej uwagę na takie zachowanie, choć zapewne nie niszczyłby jej własności. - Czyli zawsze mówisz tonem jakbyś przemawiała do kogoś głupszego od siebie. - oznajmił nieco ostrzej niż zamierzał. - Albo ja jestem na tym punkcie drażliwy. Już nieistotne. - dodał, aby trochę załagodzić ten wydźwięk. To, że go zirytowała nie znaczy, że ma ją teraz obrażać. Powinien być bardziej przyjazny, wszak miał zbierać przyjaciół sojuszników, a szło mu to póki co opornie. Pokręcił głowę, nie chciał słodyczy, choć w sumie z chęcią by coś zjadł. Nie wiedział jak długo tu sterczał, ale sądząc po burczeniu w żołądku to pominął obiad w Wielkiej Sali. Popatrzył na nią dłużej, gdy powiedziała, że rozmawiali o drzewie, nieśmiałku i zaklęciu. Nie wyobrażał sobie, żeby miał gawędzić wesoło o jakimkolwiek "uroczym" stworzeniu, ale nie miał powodu aby jej nie wierzyć. Przez chwilę nie miał pojęcia o jakim zaklęciu mówi. Podrapał się po brwi i wysilił mózg do większej pracy. Musiał wyrwać się z tego dziwnego stanu zagubienia. - Przecież to tylko zwyczajne incendio. To żadna sztuka. - nie widział w tym żadnej perfekcji ani żadnego wysiłku. - Zaklęcia napędzane uczuciami wydają się silniejsze. Nie uczę czarować, a jedynie zapraszam czasami do sparingów. Ostrych sparingów magicznych. - odpowiedział i w sumie nieco się rozluźnił, gdy weszli na jego ulubiony temat rozmowy. Przynajmniej nie musieli mówić o tym, że właśnie miał zamiar ścinać drzewo i nie miał na to logicznego wyjaśnienia. Co się dzieje z jego głową? Z jego pamięcią? Coraz częściej się to zdarzało i zaczynała go dopadać trwoga. - Niech zgadnę, rysowanie czyli jesteś od tych Swansea? - sięgnął dłonią do karku i go rozmasował. Póki co wiatr przestał wiać więc nie było tak zimno, ale zapewne lada moment znów dostanie gęsiej skórki i stanie się tak jak Alise przewiduje. Po prostu znów się rozchoruje jakby po brzytwówce się nie wymęczył.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Rozzłoszczenie jej graniczyło z cudem. Miała w sobie tyle zrozumienia, jakieś naiwnej wyrozumiałości – wybaczyłaby chyba wszystko. Wiara w ludzkość była tak silnie i głupio wręcz zakorzeniona w jej charakterze, że przetłumaczyłaby sobie złe działanie każdego, obwiniając na samym końcu siebie. I chociaż wiedziała, że zbawienie całego świata nie jest przecież możliwe, po każdej porażce podnosiła się znów i próbowała, chcąc wywołać u ludzi, jak najwięcej uśmiechów. To był tylko szalik, wystarczyło zrobić na drutach nowy i dać naszywki. Żaden koniec świata. Błękitne tęczówki spoglądały w stronę puchona z zaciekawieniem oraz łagodnością. Nie oceniała ludzi na podstawie pierwszego wrażenia i kilku słów, jednak miała wrażenie, ze z Finnem zasadniczo będzie miała problem. Było w nim coś intensywnego. Dobre, złego – nie potrafiła określić. Przebywanie z nią mogło być męczące i absorbujące, tak często reagowała impulsem i zwyczajną chęcią bezinteresownej pomocy. - Jeśli tak brzmię, to jestem okropna i zdecydowanie nie powinnam. - mruknęła nieco zaniepokojona, unosząc dłoń i nawijając na palec złoty kosmyk włosów, westchnęła ciężko. Prawda była tak, że to siebie zwykle stawiała w gorszym świetle, idealizując innych. Zacisnęła na chwilę usta, przesuwając wzrokiem gdzieś pomiędzy pniem a koroną drzewa. - Wybacz, nie chciałam, żebyś tak to odebrał. Dorzuciła jeszcze, nie mogąc się powstrzymać, bo jako persona stroniąca od wszelkich konfliktów i przemocy, nie lubiła zostawiać niedopowiedzeń, przez które w przyszłości mogły wynikać nieprzyjemności. Nie wiedziała, co o nim myśleć. Z jednej strony brzmiał ostro i na pewnego siebie, a z drugiej wydawał się na tyle nieobecny, że aż zagubiony. Gdyby potrafiła czytać w myślach, zaraz sprostowałaby wesołe gawędzenie w raczej luźną i sugestię z jej strony, którą zresztą odrzucił. Nie miała jednak pojęcia, jak inaczej określić ich konwersację. Odrzuciła kosmyk do tyłu, podnosząc się z ziemi i otrzepując spodnie, bo chłodny dreszcz przebiegł jej po skórze pomimo noszenia szaty. - Hmmmmm... - zaczęła, chowając dłonie za siebie i splątując ze sobą palce. Zrobiła krok w stronę drzewa, czując wpadający w nozdrza zapach świeżej trawy i ten charakterystyczny dla początku wiosny, powiew wiatru na twarzy. - Jak będziesz miał sparing, mogę kiedyś popatrzeć? Bo raczej jako przeciwnik to marny ze mnie kandydat, chociaż coś tam umiem. Nie każdemu takie incendio nawet wychodzi. Słyszałam o tym, że chaos lubi wpływ uczuć na kształtowanie zaklęcia i często dodaje je niczym składnik do formuły. Nie miała pojęcia, czy to było prawdą, czy nie – jednak w książce od znajomego krukona, który czytał ich całe mnóstwo, właśnie w ten sposób to przedstawiali. Alise była odrobinę ponad przeciętną z zaklęć, nic specjalnego – znacznie lepiej szła jej magia lecznicza czy obchodzenie się ze zwierzętami, na które działała niczym magnes. Na jego śmiałe stwierdzenie pokręciła szybko głową jakby w delikatnym zawstydzeniu. - No coś Ty! Gdzie ja i moje smoki do ich niewyobrażalnego talentu na chyba każdej płaszczyźnie artystycznej. Lubię - lubiłam - patrzeć, jak pracują – Elaine czy Elijah, ale daleko mi do nich. - wzruszyła ramionami, a przed oczyma zatańczyły jej pracę uzdolnionych czarodziejów o czystej krwi, której ona tak do końca nie miała, bo przecież kiedyś tam ktoś związał się z mugolem. Niemniej jednak, porównanie do nich było prawdziwym komplementem i pomimo pokrętnej sytuacji i dziwnego drzewa, a także spalonego szalika – zrobiło się jej zwyczajnie miło. Wbiła wzrok w profil chłopaka, pozwalając, aby włosy w kolorze zboża zatańczyły na wietrze, muskając kosmykami buzię. - Co poza czarowaniem jeszcze lubisz? Przepraszam, bywam czasem zbyt dociekliwa i ciekawska, a nie chcę wyjść na wścibską. Przypominając sobie szalik, wolała to dodać i tym samym zasugerować mu, że wcale nie musiał odpowiadać. Ona po prostu uwielbiała takie zwykłe, proste rozmowy.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Był pod wrażeniem krytycznego podejścia wobec samej siebie. Powinien zapewnić, że na głupią nie wygląda i wcale nie to miał na myśli, ale jego język zwinął się w supeł. Nie miał ochoty być uprzejmym kiedy trawiło go rozdrażnienie, mróz i świadomość, że coś jest nie tak i drugi raz już zgubił wątek w rozmowie z obcą osobą. To wywoływało pulsujący ból w skroniach ale na tyle słaby, że mógł to zignorować. Wiara dziewczyny w dobro w człowieku była imponująca, ale on tego... nie chciał. W głębi serca wiedział, że nie może pozwolić, aby ktokolwiek widział w nim te wszystkie fantastyczne cechy, które kiedyś wytknęła mu Dina. To by zmuszało go do popatrzenia na siebie łagodniejszym okiem, a tego też nie chciał. Sam nie wiedział czemu. Wzruszył więc ramionami, gdy niejako go przeprosiła. Nie musiała, ale zapamiętał jej słowa. Zainteresowała go wzmianką o wpływie chaosu na zaklęcia. W końcu z jego oczu zniknął wyraz nieobecności, jakby dziewczyna właśnie sprowadziła go na ziemię poruszając bardzo ciekawą kwestię. Widać było to na jego twarzy - ten błysk w oku, gdy coś go nagle zafascynowało. Pozostało mieć nadzieję, że nie wzbudzał tym samym niepokoju. - Ciekawie ujęte. Bardzo motywująco. - przyznał nieco zwięźle i schował wreszcie zimne dłonie do kieszeni spodni. Chwila, czy on tam wyczuł kapsel od piwa? Momentalnie zabrał rękę jakby się oparzył. Postanowił skoncentrować się na rozmowie, która brzmiała coraz bardziej interesująco. - Myślę, że możesz, ale pod warunkiem, że nie będziesz interweniować. - pokiwał głową i zatrzymał wzrok na jej twarzy. Uprzedził, że lubi ostre sparingi, niekiedy kończące się jakimiś obrażeniami, które były niczym stały element magii. Wolał jednak zabezpieczyć się jej obietnicą, że nie będzie przeszkadzać czy rzucać się komuś na ratunek w ulżeniu bólu, bowiem właśnie na taką wyglądała - niczym prawdziwa Puchonka. Taka dobroć zaczynała go już krępować. Wzruszył ramionami, gdy zaznaczyła, że nie pochodzi ze Swansea. Wizualnie pasowała do ich rodu, ale tego jej nie mówił bo przecież i tak by nic to nie wniosło. - Nie wyglądasz na taką, co lubi smoki. Twoja aparycja przeczy zainteresowaniu czemukolwiek, co ma w sobie chociażby gram brutalności. - aż sam się zdziwił, że te słowa padły na głos, a nie zostały grzecznie w jego głowie. Skrzyżował ręce na ramionach i tym samym nieświadomie dał znać mową ciała, że jej dociekliwość mu przeszkadza. - Wystarczą sparingi. - oznajmił, bowiem nie przepadał mówić o sobie bez przerwy. Wolał pozostać na neutralnym gruncie i choć miał dopuszczać do siebie więcej osób tak na chwilę obecną jego humor na to nie przyzwalał.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ojciec zawsze jej powtarzał, żeby od siebie wymagała najwięcej – bo na końcu drogi najwięcej do zarzucenia możemy mieć nam samym, przez źle podjęte decyzję lub zbyt mało okazanej dobroci. Jeśli chciało się czegokolwiek od drugiego człowieka oczekiwać, należało zacząć od siebie. Może dlatego się tak z tym pilnowała, nie bała się przyznania do błędu czy przeproszenia, już nie ze względu na możliwość popsucia własnej opinii, ale przez wyrzuty sumienia. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy raz jeszcze, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze, bo wierzyła, że proste gesty są największą z magii. Nie była złe, że jej zwrócił uwagę, raczej ją to cieszyło. Zgarnęła ruchem głowy włosy na plecy, poprawiając dłońmi materiał ciemnej szaty i łapiąc krawędzie rękawów, aby schować w nich dłonie. Zaskakujące, jak wiele emocji przelatywało przez twarz puchona, najwięcej ujścia znajdując w jego oczach. Zawsze ją fascynowało, jak wielu ludzi łudziło się, że potrafi kłamać, kiedy to właśnie ślepia wszystko zdradzały. Ciekawe, jak było z nim. I ona się ożywiła, dostrzegając cień zainteresowania, błysk ożywienia. Może skupienie umysłu na tym, czym się interesował – bo wychodziło na to, że zaklęciami, sprawi, że zapomni o drzewie czy zimnie. Zaproponowałaby mu szatę, ale zwyczajnie nie wiedziała, czy może. - Mój tato mówił mi, że utrzymanie motywacji jest najlepszą drogą, do rzucania czarów. Podobnie zresztą, jak świadomość tego, co chcemy nimi osiągnąć i do czego dążymy. Ciężko jednak mieć jakiś stały cel w naszym wieku. - kontynuowała rozmowę z zaciekawieniem, wyłapując na chwilę jego spojrzenie. Uśmiechnęła się promiennie na pozwolenie i z podekscytowania chyba zacisnęła dłonie w piąstki, kiwając ochoczo głową. Uwielbiała obserwować magiczne pojedynki. - Obiecuje, że nie będę się wtrącać! Gdy wszystko skończycie, mogłabym poćwiczyć za to zaklęcia uzdrawiające! W nich też jesteś dobry, Finn? Wyglądał, na zdolnego czarodzieja, no i w jakiś sposób sprawiał wrażenie wysoko urodzonego swoim sposobem bycia, chociaż Alise nie przyglądała żadnej uwagi do statusu krwi, doszukując się w każdym zalet i pozytywów, naiwnie wierząc w piękno świata. Mogła być altruistą i mieć małego duszka na ramieniu, który kazał zbawiać jej świat, jednak obietnic zawsze dotrzymywała, uznając je za punkt honoru. Słowa były równie ważne, co czyny, a łamanie swojego sprawiało, że stawało się czasem bezwartościowe, a z tym źle by się czuła. Dlatego też zapytała, czy przeszkadzałaby mu forma treningu i dla niej, bo podejrzewała, że, nawet jeśli potrafiła trochę zaklęć rzucać, przegrałaby z nim z kretesem. Na jego słowa parsknęła śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Oparła dłonie na biodrach, a w policzkach pojawiły się dołeczki. - Dlatego, że jestem długonogą blondynką i chciałam dać Ci szalik? Nie lubię smoków, ja je kocham Finn! Nie ma absolutnie wspanialszych istot na ziemi i nawet smoczy ogień czy możliwość bycia zjedzoną w ramach śniadania nie sprawi, że odpuszczę. Chociaż fanką przemocy chyba faktycznie nie jestem. No i Rogogon ma w sobie więcej majestatu, a Ogniomiot elegancji, niż brutalności! Odparła pewnym głosem z błyszczącymi oczyma, jakby mówiła co najmniej o wygraniu amuletu nieśmiertelności lub olbrzymiej wygranej. Przywykła, że każdy postrzegał ją przez pryzmat ładnej buzi, chociaż tego nie lubiła – zwłaszcza gdy rodzice „delikatność” uznawali za argumenty godny próby przekonania jej do zagrzania stołka w mungu, noszeniu fartucha i spokojnego życia na ścieżce medycznej. Obserwowała go ukradkiem, co rusz wędrując ślepiami do drzewa lub nieba, nie mogąc się zdecydować. Łatwo się nakręcała, adrenalina skutecznie dawała jej kopa energetycznego, a potem właśnie kończyło się dzikimi pomysłami lub próbą zrobienia czegoś głupiego. Powstrzymała się jednak od mówienia, widząc splecione na torsie ręce.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Im więcej mówiła tym z jakiejś przyczyny nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Słowa trafiały w jego gust, a co za tym idzie jakimś cudem zyskiwała sobie jego sympatię i nawet się trochę rozluźnił. Dyskretnie odetchnął z ulgą i dopiero teraz zrozumiał, że od jakiegoś czasu miał napięte ramiona. Sięgnął dłonią do swojego barku, aby go rozmasować. - Masz mądrego ojca. - przyznał na głos, bowiem zgadzał się w pełni z tymi słowami. - Co do celu to polemizowałbym. Mam prawie dwadzieścia lat i wiem co chcę osiągnąć. Motywacja i ambicja to dobre połączenie. - nie zdradzał do czego konkretnie dąży, a jedynie zaznaczał, że zdarzają się osoby, które poznały cel swojego życia. Nie chciał nigdy zawieść ani siebie ani nikogo, kto by na nim miał polegać w trudnej chwili. Dodając do tego jego wybudzającą się psychozę i manię zapewniania bezpieczeństwa sobie i nielicznym bliskim... wszystko to składało się na jak najlepsze osiągnięcia w ofensywie i defensywie, niekiedy z zaczerpnięciem wiedzy z magii zakazanej. Miał motywację i choć nie była ona zdrowa, to jednak na tyle silne iż popychała go ku coraz śmielszym czynom wszak nie obce było mu już planowanie ćwiczenia czarów na sobie samym. - Uzdrawianie to nie jest mój komik. - pokręcił przecząco głową. - Ale w porządku, jeśli będzie to potrzebne to możesz dla zabawy potem połatać przeciwnika i co najwyżej mnie. - to było mu nawet na rękę, bo nie musiałby zapuszczać się do skrzydła szpitalnego ani marnować eliksiru wiggenowego na własne obrażenia. Skoro sama zaoferowała i najwyraźniej chciała przy tym też skorzystać to nie pozostało nic innego niż zawrzeć ten pakt tę ustną umowę. Zrobiła na nim wrażenie gdy z taką pasją opowiedziała o swojej miłości do smoków. Od razu przypomniała mu się twarz Rileya, a potem siłą wyobraźni nałożył coś podobnego na niemalże porcelanową skórę Alise. - Ryzykowna miłość. - skomentował zwięźle i niejako też podsumował jej pasję. - Ludzie mówią, że miłość jest ślepa więc można kochać nawet coś, co może cię zniszczyć w jednej chwili. - a gdy usłyszał te słowa padające ze swoich ust poczuł się bardzo nieswojo, bowiem pasowałoby to do jego sytuacji życiowej. Ktoś go kochał, a on to zniszczył złamaniem serca aniżeli miałby zrobić to w gorszy sposób. Ta gorycz nigdy nie minie, ten dziwny ból za mostkiem tym bardziej. Gdyby postanowił o tym rozmawiać to być może wiedziałby, że to wyrzuty sumienia i żal. Decyzja została już podjęta i musiał przestrzegać jej konsekwentnie, mimo że było mu z tym czasem naprawdę źle. Samotność jest do kitu. - Nie, dlatego, że wpatrujesz się w człowieka jakbyś spotkała jakąś gwiazdę. Masz zbyt ufne spojrzenie. - ocenił, choć przecież nie miał do tego zbyt wielkiego prawa. Pokazywał też jak ją odbiera - nie dało się nie zauważyć jej błyszczących oczu, a i nie dawała się ani spłoszyć ani zniechęcić, co też było godne podziwu. A może to on jest jednak przyjaźniejszy niż mu się wydaje? Nie miał pojęcia skąd się to brało, ale tak czy siak Alise nie wyglądała na kogoś, kto dałby radę ze smokiem. Może oceniał ją krzywdząco, a może podchodził do tego bardzo realistycznie? Drgnął, gdy chłodniejszy wiatr musnął jego twarz i szyję. Mimo wszystko wykazywał się hipogryfią upartością i nie zamierzał przyjąć pomocy nawet gdyby została mu ona zaoferowana. Zniszczył jej szalik i zrobiłby to ponownie bowiem ciężko było mu być osobą o którą ktoś się naprawdę troszczy.