Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
To był dobry dzień. Był. Ale kończył się nieubłaganie i jakkolwiek nie próbował zwolnić czasu, byle tylko tarcza księżyca nie odbiła się widoczniej na ciemniejącym niebie, tak każde spojrzenie na zegarek uświadamiało mu bolesną prawdę. Wspólny obiad to było zdecydowanie za mało, a przynajmniej jak na potrzeby wiecznie spragnionego bliskości Puchona, który najchętniej nie spuszczałby ze swojego Wilka wzroku, a im bliżej zmroku, tym silniej wzbierała w nim ta dobrze już znana troska zmieszana z niepokojem. Każda kolejna pełnia utwierdzała go w przekonaniu, że dużo lepiej byłoby, gdyby Mefisto grzecznie spędziłby ją na własnym podwórku, oszczędzając mu nerwów i nieprzespanej ze zmartwienia nocy, a jednak z tak wielu powodów nie mógł tego od niego wymagać. Nawet jeśli nie rozumiał, to przecież nie mógł odebrać mu tego, co sprawia mu tyle radości. Nie mógłby kazać mu wybierać, nie tylko z lęku, że nie zostanie wybrany, ale wiedząc ile poczucia winy by to na niego sprowadziło. I właśnie z takimi myślami, jak z ciemną chmurą zmartwień, sprowadzającą cień na całą jego postawę, pokonywał drogę do wyjścia, każdy krok stawiając w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości, dając się prowadzić pamięci ciała. I zapewne tak właśnie dowędrowałby i na piechotę do Puchońskiej Komuny, gdyby nie wybijający go z transu cudownie znany głos, zmuszający głowę do odruchowego uniesienia się z rosnącym uśmiechem. - Mefu - mruknął cicho, ale chwila wcale nie wymagała głośniejszego przywitania, bo nawet jeśli nie głosem, to witał go przecież wyraźnie ciepłym spojrzeniem i będąc pewnym, że nie dane mu będzie już go dziś zobaczyć, szaroniebieskie tęczówki z tym większym uwielbieniem łapały dla siebie każdy skrawek mefistofelesowej twarzy. Bezmyślnie poddał się tej chwili, przytrzymując się jego szyi, by łatwiej spleść nogi na nawołujących je lędźwiach, gdy tylko oddech uciekł mu zdradziecko od spotkania pleców z kamienną ścianą. - Też tęskniłem - wymruczał, przekrzywiając nieco głowę z uśmiechem, by wzrokiem kontrolnie spróbować wedrzeć się pod bluzę przykrywającą szyję, chcąc dopatrzeć się czy pozostawiona między ciemnymi splotami tatuaży malinka nie potrzebuje poprawki, a jednak jego usta komentowały już zaraz cichym pomrukiem zadowolenia fakt, że Mefisto pozmieniał im plany. Jak zawsze w pocałunku zapomniał się zupełnie, oddając się w pełni tej uwielbionej czynności, w pierwszej chwili tylko nieprzytomnym spojrzeniem odpowiadając na słowa swojego chłopaka. - Chcę - szepnął w końcu cicho, powoli przetwarzając na co konkretnie wyraził chęci, bardziej skupiając się na ponownym zassaniu na wardze z kolczykiem. - Musisz? - spytał, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze ciszej, raczej odbijając tę swoją niechęć odpowiednim ułożeniem ust, niż faktycznie dając się usłyszeć. - A mogę przenocować dziś u Ciebie? - dodał już nieco głośniej, odchylając głowę w tył, by oprzeć ją o chłodne kamienie, by z tej pozycji i z półprzymkniętymi powiekami spojrzeć w zieleń możliwie jak najmniej zdradzając swoje zmartwienie. Jeżeli już ma martwić się do rana, to przynajmniej chce dostać nagrodę w postaci poranka z Mefisto u boku lub… móc pomóc, jeśli ten znów wróci do domu poturbowany.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, żeby faktycznie spędzić pełnię na własnym podwórku, musiałby prawdopodobnie zostać uwiązanym. Co, jakkolwiek możliwe by nie było, dalej nie pasowało do top 5 najprzyjemniej spędzonych pełni Księżyca Mefisto. Jakimś cudem nie wyłapał tego skylerowego zmartwienia, być może dostrzegając je gdzieś podczas nieprzespanych nocy, a potem wygodnie zapominając; widział przecież ten uśmiech na jego twarzy i wiedział, że Sky też się cieszy z nawet tak tragicznie krótkiego spotkania, jakie udało im się zorganizować. Ślizgon mruknął potakująco, faktycznie bardzo tęskniąc, chociaż nie przekazał tego w tak jasny, zwerbalizowany sposób. - Mm? No muszę. W zamku mam siedzieć? - Zaśmiał się lekko, cmokając chłopaka raz jeszcze, nim nie pozwolił mu się nieco odsunąć. I znów pozostał ślepy na to zmartwienie, dochodząc do wniosku, że może Sky po prostu chce zatrzymać go przy sobie… - Uu… - Odstawił go na kamienną posadzkę, zaraz po tym łapiąc go za rękę i prowadząc energicznym krokiem w stronę wyjścia na błonie. Nawet jeśli postarał się zadbać o to, żeby mieć odrobinę więcej czasu, to i tak nie zamierzał nim ryzykować - chciał jak najszybciej zniknąć pośród zieleni Zakazanego Lasu. - Możesz co tylko chcesz, słońce ty moje - zapewnił Schuestera, wolną dłonią szukając już po kieszeniach kluczy, by wręczyć je chłopakowi. Tym razem był całkiem nieźle przygotowany, planując powrót bezpośrednio do Doliny Godryka, a nie ślizgońskiego dormitorium… i, cóż, głównym powodem był właśnie Sky, którego znacznie łatwiej było zwabić do Wilczej Nory, niż siedziby wychowanków Salazara. - Ale wiesz, musisz mnie w takim razie jakoś nieźle przywitać… kąpiel, śniadanko, nagość - wymienił, zerkając na chłopaka i poruszając znacząco brwiami, by ten zupełnie nie miał wątpliwości co siedzi w głowie napalonego rozpalonego wilkołaka. Świeże powietrze ostudziło go tylko odrobinę, wymuszając głębszy oddech, by mocniej nacieszyć się tym rześkim wieczorem. - Ostatnia pełnia w Zakazanym Lesie, aż ciężko uwierzyć - przyznał, nie mogąc się powstrzymać od mówienia, gdy ciągnął Sky’a bliżej siebie i obejmował go w pasie, korzystając z chłodu jako wymówki to jeszcze większej bliskości. I dzięki temu Puchon mógł na własnej skórze dowiedzieć się, że temperatura wilczego ciała faktycznie wzrosła. - To miejsce jest pojebane, ale nie wiem czy za nim nie będę najbardziej tęsknił… - Chrzanić Wielką Salę, ruchome schody, ślizgońskie lochy i wszystkie te dziwne pomieszczenia, którymi nie szczyciła się żadna inna placówka edukacyjna. To ogromna połać zieleni, “niedostępna” dla uczniów i studentów, rozbudzała w Mefisto największe emocje, przypominając zarówno o chwilach beztroski, jak i prawdziwych traumach; nie wiedział już nawet co myśli i czy ta tęsknota nie będzie przypadkiem przerobionym lękiem. Był po prostu pewien, że Zakazany Las jest - i już zawsze będzie - dla niego cholernie ważny. - Ej, ale- teleportujesz się spod bramy prosto na ganek, okej? - Uściślił nagle, nieznacznie zwalniając i wracając do wcześniej poruszonego tematu, bo nagle przypomniał sobie o położeniu Wilczej Nory i subtelnie zwątpił w jej bezpieczeństwo. Jak samym budynkiem się nie martwił, tak leśną okolicą - z każdą sekundą coraz bardziej. Ale chyba nie musiał powtarzać chłopakowi, że ma grzecznie siedzieć w środku przez całą noc?...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
To powinno być trudniejsze. Powinien martwić się bardziej i smucić się więcej, a jednak idiotycznie poddawał się tej wesołości i energiczności Wilka, nie potrafiąc nie uśmiechać się, gdy miał go obok tak żywego, ciepłego i na wyłączność. Merlinie, nie mógł, zwyczajnie nie mógł psuć mu tej nocy, skoro miał być jego słońcem i próbując dogonić jego energiczne kroki zwyczajnie cieszył się z siły uścisku w jednej dłoni i twardości kluczy w drugiej, mimowolnie już planując co powinien przygotować mu na śniadanie. Zaledwie jedną myśl poświęcił temu, by skarcić się za swoją samolubność, która kusiła go do popsucia Mefisto tej ostatniej przecież szansy na przebieżkę po zakazanym lesie. - Masz jakieś swoje ulubione miejsce w lesie, które koniecznie musisz dziś odwiedzić? - podłapał, spoglądając ciepłym wzrokiem na swojego partnera, dusząc w sobie pytanie o to, czy wie już, gdzie będzie spędzał pełnie, jeśli nie tutaj, nie chcąc tym przypadkiem zepsuć mu humoru. - Kiedyś na Opiece zabrali nas na jakąś polankę ze stawem. Gdy się nie myślało o tym, że to Zakazany, to wyglądało na nawet urocze miejsce. Wiesz, cisza, spokój, woda miała ten taki ciemnozielonkawy kolorek od odbijanych w niej liści i- i pewnie coś paskudnego się kryło pod powierzchnią, ale gdy się o tym nie myślało, to no tak, urocze - dodał powoli, całkiem składnie budując dłuższą wypowiedź, a przynajmniej jak na schuesterowe możliwości, zapewne dzięki swobodzie, jaką czuł już przy Mefisto i prostemu faktowi, że ten nie rozpraszał go teraz fizycznością, jedynie objęciem w pasie ciągnąc myśli ku gorącym możliwościom jego ciała. Nagrzał trzymany w dłoni metal, nie mogąc przestać bawić się tym podarowanym mu kawałkiem zaufania, w końcu jednak chowając go do tylnej kieszeni spodni, by spleść ramiona na torsie i w ten sposób móc przybliżyć się nieco do Wilka, chcąc resztę drogi pokonać w zdecydowanie ciaśniejszym objęciu. - Hm, no nie - zaprzeczył od razu, unosząc wzrok na zieleń, nie chcąc bezsensownie kłamać, a jednak czując, że udziela błędnej odpowiedzi - Skoro mam siedzieć u Ciebie sam, to muszę zabrać ze swojego pokoju kilka rzeczy. Głównie do nauki, no ale chociażby Błękitne Gry… ale mogę wychodzić w nocy zapalić, nie? - spytał, nagle dostrzegając dość dużą przeszkodę w przebrnięciu samemu przez noc pełną stresu, jeżeli faktycznie nie mógłby rozładować go ani bliskością Wilkołaka, ani nikotyną, pozostając na łasce… jedzenia, o ile Mefisto zadbał o zapasy, chociażby na wspomniane śniadanie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Hmf, nie. Raczej takie, których nie chcę odwiedzić. Ale to nie chodzi nawet o konkretne miejsce, bardziej o… - Machnął lekko wolną ręką, nie wiedząc dokładnie jak opisać słowami to uczucie, które likantropia w nim rozbudzała. Tę energię, wymuszającą stały ruch, który wcale nie wydawał się niepotrzebny. Tę możliwość poczucia prawdziwej wolności, którą wzmacniało każde wybicie ziemi spod ciężkich łap. - O samo poruszanie się, cały las. To jeziorko jest świetne, tak swoją drogą. Zajebista woda - westchnął już tęsknie, choć wcale jeszcze nie musiał się żegnać. I chociaż wiedział, że gdzieś w tym “świetne” mieściło się “pełne druzgotków” i “niebezpieczne”, a jednak zaślepiony ekscytacją nie widział minusów, koncentrując się tylko na czekającej go przygodzie. Nie bał się strachu i z tylu rzeczy się już wylizał, więc jedynym jego zmartwieniem byli inni. Zerknął zaniepokojony na Puchona, słuchając go i szukając jakiejś odpowiedzi, która nie byłaby zbyt chamska. Nie chciał sugerować nieporadności, nie chciał żeby Sky się czegoś bał, nie chciał go ograniczać i nie chciał wychodzić na paranoika. Milczał chwilę dłużej, niż powinien, w końcu chłopaka puszczając i opierając się plecami o pierwsze drzewo, do którego dotarli, by przystanąć przed nim i pewniej zajrzeć w zacienione półmrokiem jasne tęczówki. - Wolałbym, żebyś nie wychodził w ogóle - przyznał nareszcie, ujmując delikatnie policzek swojego Puchona, co przeczyło całemu rozedrganemu w zniecierpliwieniu ciału. - I nawet palił w domu… Aaale jeśli bardzo musisz… to na ganek? I uważaj po prostu? - Dokończył zdecydowanie bardziej niepewnie, ciągnąc Sky’a do nieco chaotycznego pocałunku, w którym nieustannie gubił i tak już płytkie oddechy. Dla niego informacja o przymusowym pozostaniu w zamknięciu byłaby bardzo trudna do przetrawienia, więc i prefektowi nie potrafił tego wciskać; wiedział już, że nawet jeśli w nocy uda mu się zapomnieć o zmartwieniu, to nad ranem puści się biegiem w stronę hogwarckiej bramy, byle jak najszybciej teleportować się do domu. - Bez sensu… rozbieram się i to nie dla ciebie - wytknął, nieco nieporadnie walcząc z uśmiechem, kiedy ściągał z ramion bluzę, przesuwając się po pniu i postępując kilka kroków w głąb lasu. Tylko wyciągniętą do tyłu ręką zdradził, że wcale nie chce się jeszcze żegnać i potrzebuje jeszcze chwili tej cudownej obecności Sky’a, która potrafiła przyćmić nawet zadowolenie z rozszerzającej się tarczy Księżyca. - Ej, nie boisz się? - Spytał nagle, ze szczerym zaciekawieniem w głosie, podczas gdy wytężał wzrok w celu znalezienia dogodnego miejsca na zostawienie swoich ubrań. Przewiesił bluzę przez pobliską gałąź, nie chcąc by schowana w jej kieszeni różdżka została przypadkiem nadepnięta, pobliski wystający korzeń uznając za odpowiedni schowek na resztę dobytku. - W sensie… no nie powinieneś, oczywiście, ale właśnie polazłeś do ciemnego lasu z wilkołakiem. Gdzie nikt nie usłyszy twoich krzy- dobra, nieważne, przy tobie to brzmi kinky…
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zamrugał i spojrzał na Ślizgona z niedowierzaniem, gdy ten postanowił podzielić się wrażeniami o leśnym zbiorniku potwornym wodnym. Zmarszczył lekko brwi, próbując przetłumaczyć sobie, że po przemianie Mefisto z pewnością nie jest tak łatwo zranić, ale - paradoksalnie - to właśnie stanowiło problem. Takie przywileje, poczucie bezkarności, bo w końcu niezależnie co zrobi, to “jakoś da radę”, “wyliże się” czy “nawet nie poczuje”, dają majestatycznie krwawy efekt w postaci rozcięć, zadrapań, ugryzień, złamań i w dalszych konsekwencjach - coraz to nowszych blizn, które może i kochał badać palcami, ale wcale nie chciał, by przybywało ich więcej. Przygryzł wargę, zwyczajnie… nie chcąc być tym typem chłopaka, który czepia się ciągle, zabijając całą radość i zabawę, a jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego własne “nierozsądne zachowanie” jest dużo bezpieczniejsze od pływania sobie w najlepsze w nocy (!) w Zakazanym (!) Lesie. W końcu czym przy tym jest nocna podróż po Londynie, nawet jeśli podróżnik jest na tyle pijany, by mieć wrażenie, że teleportował się przy pomocy mugolskiego metra. I przecież nigdy nic mu się nie działo, poza tymi kilkoma dzikimi przypadkami pecha, gdy obrywał, nie do końca wiedząc za co. Uniósł spojrzenie na zieleń, zaraz przykrywając własną dłonią dłoń Mefisto na swoim policzku i zdążył tylko uśmiechnąć się lekko, nie mając czasu na wywrócenie oczami, a tym bardziej na jakikolwiek komentarz, ani myśląc przerwać zdobyty pocałunek, ciesząc się z tej wilkołaczej energii, która odbijała się przyjemnie w ruchach chłopaka. Prychnął niezadowolony, nie godząc się jeszcze na koniec tych przywitań, które musiały być już pożegnaniami, ciągnąc Wilka ku sobie za kark, byle zgarnąć dla siebie jeszcze chwilę z językiem, który choć tak dobrze znany, miał teraz w sobie obcą nutę przez brak charakterystycznej kuleczki kolczyka. - Wychodzę zapalić, a nie nawoływać wyciem wszystkie Wilkołaki w promieniu stu kilometrów - odpowiedział, dopiero gdy cofnął się na pół kroku, przytomniejąc na tyle, by zerknąć niepewnie na Mefisto. Zaczynał odnosić wrażenie, że ten wie coś, w czym on sam pozostaje nieświadomy, dlatego tak mocno naciska na ostrożność w tej nocnej samotności. Nijak jednak nie potrafił go o cokolwiek podejrzewać, w pełni puchoniej naiwności uznając, że przecież powiedziałby mu, gdyby faktycznie jakieś większe zagrożenie miało mu grozić. W końcu pewnie Wilkowi zależało na jego bezpieczeństwie dużo bardziej, niż jemu samemu. - Czy ja wiem… trochę czuję się jakby jednak dla mnie - mruknął, łapiąc wzrokiem ruchy Mefisto, nie myśląc jeszcze o tym, że powód jego stopniowego tracenia ubrań nie jest wcale taki jak zazwyczaj gdy są sami i oparł się o drzewo, o które jeszcze przed chwilą oparty był jego chłopak, końcówką języka szukając na własnej wardze wspomnienia jego ust. - Hm? - Zdezorientowany aż zerknął w bok, jakby faktycznie nagle miał pokazać mu się odpowiedni powód do strachu, zaraz już powracając do wytatuowanej sylwetki z krótkim śmiechem, który po chwili zduszony został rozcierającymi rozbawienie palcami i mocniejszym wbiciem się tyłem w korę drzewa. - Wolałbym, żeby ten Wilkołak nie mówił głośno o moich krzykach, jeśli chce je kiedykolwiek jeszcze usłyszeć - wytknął mu, z lekkim uśmiechem odchylając głowę w tył, by i ją oprzeć o drzewo, zdecydowanie zamierzając przemilczeć, że tak naprawdę nie ma takiego wpływu na wyrywane z siebie dźwięki, nie chcąc przyznać, że przy Mefisto kontrola nad sobą wcale nie jest taka banalna. - Jak miałbym się przy Tobie bać?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie zorientował się nawet jak źle mógł zabrzmieć jego komentarz odnośnie jeziorka, mimo wszystko bardziej myśląc o nim jako o wodopoju, niż faktycznie zbiorniku do kąpieli - choć i to niewątpliwie się zdarzyło, bardziej przy niefortunnie postawionych łapach podczas biegu, niż rekreacyjnych zanurzeniach. Uśmiechnął się tylko ciepło na to zaskoczone spojrzenie swojego partnera, nie doszukując się w nim niczego podejrzanego, bo przecież przyzwyczaił się już do braku zrozumienia w wilczych sprawach. Trochę utonął w tym pocałunku, powtórzonym na rozkaz Sky’a, pomimo swojego nadmiaru energii chętnie dając mu go prowadzić. Mefisto zdecydowanie zbyt szybko się rozpraszał, przygryzając jego wargę krócej niż planował, szarpiąc go mocniej do siebie i ciężkim oddechem zdradzając irracjonalne zmęczenie, którego nie mógł się w pełni pozbyć. - No ja myślę, jeden ci musi wystarczyć - wymamrotał, uśmiechając się pod nosem i od razu zapominając o części zmartwień, powtarzając sobie szybko, że nie może traktować Puchona jakby był małym dzieckiem. - Po prostu pełnia nie kojarzy mi się tylko z wilkołakami, to mimo wszystko dość magiczny moment w miesiącu i- nie wiem no, chyba po prostu wolę mieć ciebie przy sobie - dokończył nieporadnie, wzruszając lekko ramionami. Nie miał niczego konkretnego w głowie, bo nie spodziewał się też bandy wilkołaków przy swojej posesji… a jednak dalej ściskało go nieprzyjemne poczucie, że dziwne rzeczy się zdarzały i on również natrafiał na sytuacje, które brzmiały zupełnie abstrakcyjnie. Nawet jeśli Puchonowi nie groziło żadne realne zagrożenie ze strony pełni Księżyca, to znacznie większym problemem wydawały się ograniczone możliwości Mefisto. Nie dało się go ściągnąć z lasu w razie takiej potrzeby, nie mógł się teleportować, magia pozostawała zupełnie bezużyteczna. Mógł jedynie posłużyć za masę mięśniową, a i wtedy na jego przeszkodzie stałaby znaczna odległość. Zdjął koszulkę i złożył ją odrobinę nierówno, spojrzeniem uciekając o opartego o drzewo chłopaka, z myślami mknącymi stanowczo zbyt daleko. I sam nie wiedział kiedy dokładnie się przysunął, kradnąc mu jeszcze kilka drobnych pocałunków, z żałosnym jękiem odsuwając się z powrotem do tyłu. - Merlinie, jesteś tak pociągający- twój śmiech, uh, kocham - palnął bezmyślnie, kręcąc lekko opuszczoną głową, żeby odzyskać trochę więcej świadomości. Odpowiedział też tym samym na kwestię strachu, nie zdobywając się na wyjaśnianie swoich wcześniejszych pomysłów, bo teraz faktycznie wydawały mu się idiotyczne. Czego się bać, skoro jest tak dobrze? - Dobra, to… widzimy się rano?... - Dostrzegł już błąd swojego rozumowania. Odprowadzenie przez Sky’a wcale nie było takie niewinne, jak mogłoby się wydawać - Mefisto wcale nie chciał się z nim żegnać, więc najchętniej wymuszałby jeden pocałunek za drugim, byle tylko nigdy się nie skończyły. Musiał zatem uciec spojrzeniem gdzieś w bok, nie ukrywając już co prawda uśmiechu, którym przyznawał się do swojego rozbawienia własną słabością. Pochylił się zaraz przy drzewie, chcąc wcisnąć koszulkę na wcześniej upatrzone miejsce, gdy ciche kliknięcie metalowego mechanizmu zmieniło wszystko, nie dając Ślizgonowi szans na jakąkolwiek szybszą reakcję. Grube zęby pułapki zacisnęły się w połowie jego przedramienia, nakazując nagle osłabionym palcom na puszczenie materiału, który i tak goniły już pierwsze strumienie czerwieni. Nie krzyknął i nie jęknął, a za to przykucnął gwałtownie, ze spojrzeniem wbitym w uwięzioną rękę, modląc się o to, by wszystko było przekłamaniem zmylonego półmrokiem wzroku… a jednak ból przebijał się wyraźnie, wywołany najdrobniejszym ruchem, w końcu zmuszając wilkołaka do głośniejszego nabrania powietrza. - Sky? - Zawołał ostrożnie, nie wiedząc nawet na ile chłopak zdołał się oddalić i czy jest sens ściągać go z powrotem do siebie. Bo może… może mechanizm zaraz puści, a może Mefisto jednak da radę jakoś rękę… wyszarpnąć?...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wszelkie zagrożenia zdawały mu się tylko abstrakcyjnym gdybaniem; wymyślonym problemem, który przecież go nie dotyczy. Niebezpieczeństwo groziło zawsze wszystkim wokół, zwłaszcza jego najbliższym, ale przecież nigdy nie jemu. Jego dosięgały jedynie n i e p o r o z u m i e n i a. A przynajmniej on nie rozumiał krzywdy, która była mu zadana, ale nie rozumiał też tego jak Mefisto miałby pogodzić bycie przy nim i hasanie całą noc po lesie, a jednak milczał, nie chcąc mówić głośno, że każdej najpiękniejszej, a zarazem najbardziej niebezpiecznej nocy w miesiącu będą wiecznie skazani na rozłąkę. Zamiast tego łapał się ostatnich chwil bliskości z zaangażowaniem wyraźnie mówiącym, że próbuje w ten sposób uzbierać dla siebie czułości, której wspomnienie miałoby starczyć mu na całą noc. Zaniemówił jak niemal zawsze, gdy Mefisto obdarowywał go komplementem, w którego szczerość, wbrew swojej naturze, nie potrafił jakoś wątpić, chcąc, ale też i potrzebując, wierzyć, że Wilk faktycznie tak myśli. Tym razem jednak poza zadowolonym półuśmiechem serce zabiło mu znacznie szybciej, niż zazwyczaj w takich chwilach, a wzrastające ciepło opierało się silniej na uczuciach, a nie podnieceniu, bo w tej jednej chwili mocniej liczyło się słowo, nawet jeśli konkurować miało z roznegliżowaną perfekcją mięśni. Spojrzał z rozczuleniem na swojego Wilka, który nawet nie zdawał sobie sprawy jaki sztorm wywołał na spokojnych wodach jego myśli, żegnając się zupełnie zwyczajnie, jakby właśnie nie nakarmił go największą nadzieją, jaką kiedykolwiek w życiu dostał do przełknięcia. Jeśli taki przypływ energii czuł Mefisto podczas pełni, to teraz impulsywnie przyciągając go do pocałunku za biodro i kark, nie mógł dziwić się niczemu, sam czując się jakby nagle otrzymał więcej niż jego ciało mogłoby znieść. - Nie tylko widzimy - mruknął mu w odpowiedzi i już zaraz oddalał się ku bramie wyjściowej, byle tylko oderwać siebie samego i wzrok od nawołującego go ciepła, kompletnie pogrążając się w tej świadomości, że nie tylko znalazł w końcu w swoim życiu mężczyznę, który jest w stanie kochać, ale jeszcze przyznał się, że kocha coś związanego z nim, dając nadzieję, że ma szansę, by… zgarnąć dla siebie wszystko. W końcu móc wcisnąć się w ukochane już przez siebie serce i zająć tam na tyle dużo miejsca, by móc ośmielić się chociaż pomyśleć, że mogłoby się być najważniejszym. I dopiero teraz, oddalając się już znacznie, spąsowiał nagle, uświadamiając sobie, że chodziło o jego śmiech. O ten śmiech, którym przestał się już przejmować, uciszając go zupełnie automatycznie, a jednak z leniwym opóźnieniem, uznając, że dla Mefisto jest on obojętny. I zanim zdążył zanurzyć się w analizie, że akurat to zasłużyło na kochanie, po którym miało przyjść całonocne zastanawianie się czy w takim razie on sam mógłby już śmielej wyznać dużo obszerniej swoją miłość, to odwracał się już znów w kierunku lasu, zwabiony dźwiękiem swojego imienia. Spanikował już na wstępie, wątpiąc by Mefisto wołał go tak blisko przemiany, jeśli chodziłoby o jakąś drobnostkę czy chęć ponownego pożegnania się, a jednak zmusił się do spokoju w przyspieszonym tempie kroków. - Co jest? - spytał cicho, z chrypą zdradzającą nerwowość przez fakt, że jego Wilk jeszcze do niego nie wstał, sięgając już po różdżkę, by rzucić słabo tlące się Lumos, nie mogąc wyczekać aż oczy znów przyzwyczają się do mroku prezentowanego przez korony drzew. - Kurrwa - zaklął błyskotliwie, nie walcząc z drżacą nutą szoku i przerażenia, odruchowo kucając przy Ślizgonie z dłońmi uniesionymi w gotowości do pracy i głową pustą od narastającej paniki. Spojrzał w błyszczącą od światła i wilgoci zieleń, nie poświęcając ani jednej myśli temu jak ścisk pod mostkiem kradł mu już swobodę oddechu - Mefu, czym ja- skąd to w ogóle kurwa- co ja mam zrobić? - wyrzucił z siebie, opadając wzrokiem na rozlewającą się w półmroku ciemność deformującą czerń tatuaży i dopiero teraz uderzyłą go świadomość wraz z odurzającym gorącem pierwszej fali mdłości. - Aloh-hmpf - zaczął, unosząc różdżkę i rozmyślił się niemal od razu, zbyt obezwładniony myślą, że w emocjach zaklęcie mogłoby zaszkodzić, mocniej zaciskając mechanizm na uwielbionym przez niego ciele. - Po kogo mam iść? - spytał szybko zamiast tego, nauczony już tym, że w pojedynkę jest bezużyteczny.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To była tylko kwestia czasu, aż sam się przejmie swoją bezmyślnością. Teraz nie mógł skoncentrować się na tych nieskładnych wypowiedziach i nieprzemyślanym wyznaniu, zbyt rozproszony milionem nagle niemożliwych do ogarnięcia bodźców. Jeszcze miał złapać go wstyd za to „kochanie”, do którego nie chciał (nie umiał?) się przyznawać, tylko o nim myśląc od jakiegoś czasu. Bo Mefisto ze wszystkich sił próbował odnaleźć wystarczająco dużo pewności i komfortu, by ubrać swoje uczucia w odpowiednie słowa - i szukał ich, nieustannie wszystko podważając i tonąc w wątpliwościach. Wkroczył na nieznane sobie tereny i gubił się w swojej obszernej niewiedzy, dopiero podczas pełni Księżyca zdradzając odrobinę swoich durnych przemyśleń. Ale tylko poddał się pocałunkom i westchnął na nagły chłód samotności, już tęskniąc za chłopakiem, którego jeszcze słyszał. I choć normalnie z uwielbieniem przywoływał jego imię, tak tym razem bał się i wstydził, żałując jeszcze przed tym, jak Sky przykucnął obok. Nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się zapanować nad złością na samego siebie, gdy metal wbijał się okrutnie w jego rękę, przybierając formę kary za mefistofelesowy brak uwagi. Mógł temu zapobiec, mógł darować sobie stresowanie Sky’a i mógł uniknąć nie tylko bólu, ale też robienia z siebie ofiary. Zaklął pod nosem, nie odnajdując ulgi w otulającym jego sylwetkę świetle Lumos, zamiast tego uświadamiając sobie do jak beznadziejnej sytuacji doprowadził. Zobaczył w końcu dokładny rozmiar pułapki, sunące po nieruchomym ręku strumienie czerwieni i częściowo zakryte leśną ściółką mechanizmy. - Po nikogo, czekaj, ja... - wymamrotał cicho, próbując zagłuszyć własnymi słowami dziwne poczucie pulsującej w okolicy ran krwi. Przejął różdżkę Puchona, korzystając z wybitnie bezużytecznej lewej ręki, której palce nie wiedziały nawet jak dokładnie zacisnąć się na drewienku. I zaczął spokojnie, od czegoś prostego, pierwszym Lumos Maxima nie osiągając żadnego efektu, a podwójnie drżącym drugim wyczarowując niewielką kulę z żałośnie delikatnym światłem. Wiedział, że nie osiągnie niczego sensownego i odetchnął ciężej, niewyraźnymi pomrukami kombinując czy potrzebna mu opaska uciskowa, zaklęcie Embracio czy może faktycznie ta zaczęta przez Sky’a Alohomora. Zagryzł dolną wargę, zatrzymując nieskładny słowotok i przypominając sobie o towarzystwie chłopaka, którego pewnie dodatkowo stresował swoim nieogarnięciem... Ale było za późno, bo wilgoć wybiła już w zielonych oczach, wspierana urywanymi oddechami zakrawającymi o podduszanie. Nawet jeśli Mefisto nie znalazł się w sytuacji klaustrofobicznej, to i tak uległ uczuciu uwięzienia - mała klatka wbijała się w ciało i pozostawała niemożliwą do obejścia przeszkodą. Pokazywała jaki był bezsilny i głupi, jak szybko tracił wolność i jak łatwo w rzeczywistości ulegał emocjom. Palce lewej dłoni bezwiednie zaczęły rozbijać się niespokojnymi ruchami o wystające przy poranionym przedramieniu metalowe zaczepy, jak gdyby miały szansę tą minimalną siłą je rozepchnąć na boki; Ślizgon jęknął głucho pod wpływem bólu, szarpiąc się dużo bardziej niż powinien i brnąc dalej w niepotrzebną panikę, nie dając żadnych sensownych wskazówek swojemu partnerowi, którego potrzebował jak nigdy. - S-Sky, proszę - podjął raz jeszcze, naprawdę starając się wymyślić jakieś rozwiązanie, zamiast tego poddając się lękom. Jedynym pewnikiem w tej chwili było posiadanie chęci zachowania tej ręki, która w pułapce wyglądała przerażająco obco... jakby Mefisto już ją stracił. Tak jak kiedyś ogon. I w końcu, kiedy oddech urywał się desperacko, wyraźnie alarmując obu o niepokoju wilkołaka, w lesie rozbrzmiał jeszcze jeden dźwięk, zagłuszający wszystko inne. Donośne chrupnięcie kości rozlało się pomiędzy zacienionymi drzewami, rezonując po ciele Mefisto i przechodząc po nim nienaturalnymi wygięciami. Krzyknął, chociaż nie wiedział kiedy - może wtedy, gdy gorąco rozpaliło mu podniebienie, albo kiedy skórę „rozerwała” wybijającą się na wierzch sierść. Pewnie sapał bezwiednie, osuwając się mocniej na ściółkę z pękającym materiałem spodni na coraz bardziej wilczym ciele, być może zerkając na Sky’a jeszcze ludzkimi oczami. Nie miał żadnej pewności, wstrzymując się tylko od błagania o litość, bo akurat ona nigdy go nie słuchała. Musiał przecierpieć, nieważne jak wierzgał w niewygodnym skuleniu na ziemi, ani jak szarpał złapaną w pułapce ręką łapą.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Różdżka. Jego różdżka. Oddał mu ją tak bezwiednie, naturalnie, z pełnym zaufaniem, jakby od zawsze należała właśnie do Mefisto, bo przecież i ona w jego dłoni nagle odnajdywała w sobie potencjał, o jaki jej nigdy nie podejrzewał. I zaraz już wpatrywał się w swojego Ślizgona z niedowierzaniem, bo był pewien, że ten manewr przyniesie jakieś wybawienie, a zamiast tego zawisła nad nimi ta marna imitacja słońca, pomagając jedynie w silniejszych mdłościach, gdy wzrok padł na lepiej oświetloną ranę. Sapnął nerwowo, osuwając się na kolana dla stabilności i choć dłonie w pierwszym odruchu pognały mu do pogładzenia wytatuowanego ciała w uspokajający geście, tak odbiły zaraz ku ziemi, próbując wśród trawy odnaleźć własną różdżkę, chcąc choć na chwilę oderwać wzrok od widoku, który kruszył mu serce. - Mefu, mów do mnie - jęknął błagalnie, porzucając już poszukiwania, bo przecież i z różdżką był bezużyteczny. Nawet gdyby faktycznie miał ją w dłoni, to wciąż nie mógł się teleportować po pomoc, nie mógł wysłać patronusa, nie mógłby nawet wyleczyć swojego Wilka, jakby w końcu udało mu się go uwolnić. Nie mógł nic, oprócz zaciśnięcia dłoni na odkrytym barku, by drugą wykręcić noxową twarzy ku sobie w tak znanym, a teraz zupełnie obcym geście, uświadamiając sobie, że nie dostanie nawet podpowiedzi, co mógłby zrobić, nie mówiąc już nawet o poleceniu do spełnienia. - Nie ruszaj się, zaraz coś wymy… - zaczął z zakłamaną pewnością siebie, byle popchnąć niski głos ku stanowczości, ale ten zagubił mu się gdzieś w skradzionym oddechu przerażenia, gdy spiął się od ciarek przebiegających mu po plecach, pierwszy raz w życiu mogąc usłyszeć tak wyraźnie dźwięk pękających kości. Mimowolnie cofnął się nieco, przyciągając własne dłonie do torsu w panice, że mógłby swoim dotykiem pogorszyć cierpienia Mefisto, których świadomość bolała go niemal fizycznie, gdy w mieszance zmartwienia, troski i przerażenia wpatrywał się w przemianę zahipnotyzowany przedstawianą makabrą. Zdecydowanie nie tak to sobie wyobrażał i ta zdobyta wiedza z pewnością nie ułatwi mu zrozumienia tej ekscytacji, którą odczuwa przed pełnią jego Wilkołak. Ten Wilkołak, którego łapa wciąż tkwiłą w żelaznej pułapce. Wilkołak, który w obecnej postaci nie będzie w stanie podpowiedzieć mu już nic. Ściągnął brwi jeszcze mocniej i mimowolnie przycisnął dłoń pod mostkiem, w odruchu wymuszenia na panikującej przeponie współpracy, zaraz tą samą dłonią zakrywając na chwilę usta, by powstrzymać kilka przekleństw od ucieczki, nie chcąc dodatkowo stresować nimi Wilka. Panikował tym silniej, im mocniej uświadamiał sobie, że cierpi przed nim jedna z najważniejszych dla niego osób, a on nie jest w stanie zrobić zupełnie nic. Obezwładniony poczuciem własnej bezwartowości, w końcu impulsywnie i w pełnej desperacji rzucił się na metalowe zęby pułapki gołymi dłońmi. Uniósł się napinając barki, ramiona i plecy, byle naprzeć jak najmocniej na mechanizm, napompowany adrenaliną ignorując rozcinające skórę ostrza, aż nie rozwarł zaciśniętych na wilczej łapie szczęk, umożliwiając jej ucieczkę. Cofnął się gwałtownie, pozwalając z donośnym zgrzytnięciem zatrzasnąć się pułapce na złapanym przez nią powietrzu i zaklął kilkukrotnie, sam nie wiedząc czy klnie ze zmartwienia o Mefisto, ze złości na siebie, że nie zrobił tego od razu, oszczędzając Ślizgonowi chociaż części bólu, czy może to fala pulsującej czerwieni od świeżych ran wycisnęłą z niego emocjonalną wiązankę. Uniósł spojrzenie na Wilka, chcąc znaleźć w półmroku tę ukochaną zieleń, nie wiedząc zupełnie czego się spodziewać, ani na ile właściwie może teraz sobie pozwolić. Całym sobą pragnął jedynie zapewnić sobie chwilę komfortu bliskością i ciepłem wytatuowanego ciała, którego... już przecież tutaj nie było, ustępując miejsca zupełnie obcej mu istocie. - I jak ja mam się niby nie martwić?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ból zapobiegł dalszej panice, zmuszając Mefisto do skupienia się na tym, co jest tu i teraz. Na każdej długiej sekundzie cierpienia, które zdawało się trwać w nieskończoność, nie słuchając się wcale jego niemych próśb o odrobinę spokoju. Bo nawet jeśli wiedział, że to nic takiego i miał zaraz zapomnieć o całym nieszczęściu, koncentrując się na plusach likantropii, to jednak zaraz jeszcze nie nadeszło. Płynnie przeszedł z jęków w piskliwe skomlenie, uderzając lekko bokiem o drzewo, przy którym złapał go nieunikniony pech, jak gdyby miał szansę w ten sposób przekierować ból z jednego miejsca w drugie. Uniósł łeb z zaskoczeniem, przypominając sobie nagle o obecności Puchona, chociaż mięśnie jeszcze drżały niebezpiecznie ze zmęczenia, wciąż szukając prawdziwej wilczej siły. Nie zdążyły jej odnaleźć nawet wtedy, kiedy metalowe szpony zaczęły wysuwać się z poszarpanego ciała, zalepiając ciemną sierść gęstszymi falami krwi, podczas gdy wilk cofał się pospiesznie w próbie ucieczki. W pierwszej chwili miał ochotę odbiec, w drugiej złapać językiem uciekającą mu między pazurami czerwień, a w trzeciej… W trzeciej po prostu usiadł, zupełnie zahipnotyzowany zapachem, który wybił się najmocniej na tle miliona nowych bodźców. I wtedy też Mefisto zrozumiał, że Sky nie tylko mu pomógł, ale przy okazji - kurwamaćcoznimjestnietak - poranił sobie dłonie. Gapiłby się na niego pewnie dłużej, spięciem mięśni zdradzając wysiłek, jakiego wymagał od niego bezruch, gdyby nie dźwięczny niski głos, który przesłał nawet po zwierzęcym ciele te same dreszcze ciepła. Pochylił się nisko, nosem szukając w trawie znajomego drewienka, by złapać je delikatnie zębami i spróbować przetransportować bliżej Puchona. Półmrok nie stanowił już takiego problemu, jak jeszcze przed chwilą - teraz wilkołakowi było zdecydowanie łatwiej, nawet jeśli łapę dalej trzymał kurczowo przy sobie, przyznając się jednocześnie do tego jak dalej mu doskwierała. Czujnie obserwował chłopaka przy przysuwaniu się bliżej, nie chcąc przegapić żadnego ruchu, który mógłby jakkolwiek i cokolwiek zepsuć… i wzrok opadł mu na te cholerne dłonie, które rano miał wykląć wszelkimi znanymi sobie przekleństwami. I poczuł na języku ślinę, i zacisnął szczęki mocniej, chrupnięciem doszczętnie niszcząc podawaną różdżkę, by jej fragmenty odrzucić za siebie. Z gardła wyrwał mu się głęboki warkot, zdradzający frustrację nad samym sobą. Zepsuł, bezmyślnie jak zawsze. Nie mógł przecież podać mu tej różdżki - nie zaślinioną paszczą, nie do poranionych dłoni. Ryzykowanie zetknięciem choćby kropli śliny wydawało mu się idiotyczne do tego stopnia, że nawet nie przejął się jeszcze tym jak bardzo rozbroił swojego partnera i jak wielką przykrość mógł mu zrobić tym durnym połamaniem magicznego drewienka. Nie miał pomysłu jak pomóc Sky’owi bez dodatkowego narażania go, ani nawet jak w tej sytuacji prosić jego o pomoc. Nie mógł się sobie też przy okazji dziwić, bo uproszczone wilczo-ludzkim rozumem myśli przyćmiewał własny ból, zmieszany z pokusą w puchoniej postaci, którą miał tak bardzo tuż pod nosem… I położył się powoli na ziemi, by zdrową łapą zakryć sobie pysk, uciskając go najmocniej jak tylko potrafił - by szczęki nie miały najmniejszego pola do popisu, niezależnie od tego czy wytrzymałby w bezruchu, czy też nie. Zielone spojrzenie zawiesił na dłoniach chłopaka, uderzając niespokojnie ogonem o podłoże. Zrób coś.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uspokajał się samym faktem, że największy problem w postaci pułapki został zażegnany, nie potrafiąc jeszcze przejąć się żadnymi innymi - ani raną na łapie, ani stanem własnych dłoni, a jedynie wpatrywał się w Mefisto, by przetłumaczyć swojemu wolno pracującemu mózgowi, że stojący przed nim Wilk jest jego chłopakiem. Dopiero teraz zaczynały docierać do niego fakty, które przecież znał już od dawna, a których nie potrafił potraktować inaczej jak abstrakcyjnych historii. Aż do teraz, gdy na własne oczy zobaczył i usłyszał przemianę. Jednak to, że zrozumiał i zaakceptował, nie znaczyło wcale, że pojął w pełni wszystko co się z tym wiązało. Krew na dłoniach wciąż była jedynie krwią, a nie przynętą idealną. Ślina wciąż była tylko śliną, a nie medium likantropii. Jeśli miałby się czegokolwiek bać, gdy już wyjdzie z szoku, to z pewnością nie swojego Mefisto, w którego łagodność nie tyle co naiwnie wierzył, co zwyczajnie nawet jej nie podważał. Wciąż jednak przerażał go las za plecami, wizja samotnej nocy, teraz dodatkowo sycąc lęki myślą, że jego Wilk jest ranny zanim w ogóle zdążył zagłębić się w leśną gęstwinę, więc mimowolnie uniósł ściągnięte brwi w tak typowym dla siebie wyrazie zmartwienia. - [b[Mef…[/b] - zaczął powoli, chcąc wyjść z jakąś propozycją, gdy wzrok padł mu na zranioną łapę, ale umilkł zaskoczony, że choć wywoływała w nim ten sam ucisk za mostkiem przez świadomość bólu bliskiej osoby, tak nie czuł zupełnie tych mdłości, które ściskały mu żołądek jeszcze przed chwilą. Odetchnął spokojniej i odruchowo wyciągnął dłoń przed siebie, chcąc przejąć różdżkę z wilczego pyska, gdy nagle po plecach przebiegły mu ciarki - drugi raz w tak krótkim czasie wywołane odgłosem pękania. Wstrzymał oddech, głupiejąc zupełnie, bo krew uderzyła mu do głowy, wymuszając to senne poczucie odrealnienia, jakby to jego własna kończyna pękła właśnie pod naporem wilkołaczych kłów, a nie jego różdżka - ta jedna, jedyna, którą miał od pierwszej w życiu wizyty na ulicy Pokątnej. - To nic - szepnął, właściwie sam do siebie, chcąc się zapewnić, że przecież to tylko różdżka. Tylko narzędzie jego pracy. Tylko tarcza i broń w jednym. Tylko kawałek drewna, który powrócić miał teraz do świata natury, wdeptany w ziemię przez zupełnie przypadkowo stąpające w tym miejscu istoty w przyszłości. Spojrzał na Mefisto, zupełnie nie rozumiejąc go bez jego trafnie dobranych słów, z opóźnieniem przenosząc spojrzenie na własne dłonie, by zaraz schować je za siebie pospiesznie, powracając do znajomo-obcej zieleni. - Przepraszam, nie pomyślałem, że… - wymamrotał, zaraz zaklinając pod nosem, gdy uświadomił sobie, że to nie widok wcale stanowił prawdziwy problem, a zapach, którego nie stłumi samo zabranie dłoni nieco w tył. - Mef, ja nie wiem co mam… - zaczął, ale urwał, nagle zdając sobie sprawę, że musi sam cokolwiek wymyślić, nie mogąc przecież odczytać wilczych myśli i wypuścił drżąco-rozdrażnione powietrze z płuc, by zdjąć z siebie koszulę, pospiesznie działającymi dłońmi nie tylko brudząc biel bólem i czerwienią, ale i nadszarpując guziki, by niektóre z nich zawisnęły smutno na wyciągniętych nitkach. - Nie dam rady Cię wyleczyć, Mefu - A już na pewno nie bez różdżki - Pójść po Blanc? Albo… Albo po Perpę, ona też… - urwał, skupiając się na oderwaniu rękawów koszuli i w ten sposób gubiąc zupełnie resztę zdania. - A najlepiej to daj mi się zabrać do domu, tylko… Och, nie mam jak nas… Nie teleportuję się bez… - mruczał chaotycznie, rozproszony promieniującym bólem, a jednak próbując skupić się jakkolwiek, by zakryć poszarpane metalem dłonie, obwiązując je nieprzyjemnie drażniącym materiałem, nie wiedząc czy cieszyć się ze swojej taniej koszuli, skoro tak nieodwracalnie ją zniszczył, czy raczej wyklinać się za oszczędność, skoro delikatniejszy materiał przyniósłby mu może nieco ulgi. Ten przynajmniej skutecznie tamował szkarłat już pierwszą warstwą. - Bo chyba nie zamierzasz mimo tego tu zostać? - spytał, w połowie zdania gubiąc gdzieś ostrość, gdy przypomniał sobie, że to miał być przecież ten ostatni raz, a nawet nie zdążył na dobre się zacząć i opuścił wzrok na trzymaną przez siebie resztę materiału, nie wiedząc czy obwiązanie nią rany Wilka w czymkolwiek by pomogło.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Przyzwyczaił się do tego, że był doskonale rozumiany. Neirin zazwyczaj bezbłędnie rozpoznawał myśli Mefisto, kierując się jego zwierzęcym zachowaniem i swoim bogatym doświadczeniem. W nawet najtrudniejszych sytuacjach potrafili jakoś się porozumieć i… i Mefisto bezwiednie chyba zakładał, że ze Sky’em będzie podobnie. Ograniczone możliwości powodowały, że dla niego wszelkie ruchy wydawały się oczywiste - dopiero w spojrzeniu chłopaka odnalazł wskazówkę, że wcale mu nie pomaga. Obserwował uważnie jak w końcu dociera do niego, że problemem są jego dłonie i sapnął cicho, kiedy to biała koszula została wykorzystana jako opatrunek, a nie poszarpane dresy czy tylko trochę zabrudzona ziemią koszulka. Żywiej zareagował dopiero na wzmiankę o sprowadzeniu do Zakazanego Lasu pomocy, w dodatku zupełnie nie takiej, jakiej życzyłby sobie Ślizgon. Parsknął, podnosząc się powoli do siadu, choć musiał przy tym na chwilę przymknąć oczy przez przypomnienie o poranionej łapie. Nie chciał pomocy. Zaakceptowałby tylko Neirina, a prawdę mówiąc i jego nie chciał teraz widzieć. Nie przy Sky’u i ogólnie, nie w lesie, skoro udało się Mefisto już oduczyć go od spacerowania po niebezpiecznych miejscach każdej pełni. Z kolei innym po prostu nie ufał - nie potrafił tak, jak robił to Sky. Zbyt mocno drażniła go świadomość, że im więcej ludzi wie gdzie jest i w jakim stanie, tym większe szanse na nieodpowiednie wykorzystanie tego. Jeśli coś się gdzieś wydarzy, nagle znajdzie się masa świadków, którzy widzieli w okolicy wilkołaka… Albo tylko spadnie na niego kara za “atakowanie” biednego zagubionego w lesie Puchona. Spiął się znowu, z trudem przełykając ślinę, której nieustannie zbierało mu się w pysku stanowczo zbyt dużo. Przysunął się powoli, ze łbem lekko wykręconym w bok, próbując jakoś ściągnąć uwagę na swoją łapę - potrzebował czegoś, choćby miał to być najbardziej amatorski opatrunek. W końcu nie było tak źle, a wilcza postać znacznie lepiej radziła sobie z nawet najpoważniejszymi obrażeniami. Tylko… krwi wciąż miał ograniczoną ilość i nie mógł jej pozwalać na tak swobodną ucieczkę. Przypomniał sobie, że nie “wyraża się” zbyt jasno i trącił nosem trzymany przez prefekta materiał. Bezwiednie przesunął pysk dalej, rozchylając lekko szczęki i ciepłym powietrzem owiewając dłonie Sky’a, sunąc nim po obnażonym ramieniu i już napierając na jego tors; odnalazł nieznaczne ślady roztartej na klatce piersiowej czerwieni, pozostawionej tam przy pospiesznej walce z koszulą. Przez chwilę patrzył na niego jak po prostu na ciało, nie zastanawiając się czyje jest w rzeczywistości i z przyjemnym uciskiem w żołądku zakładając, że jest jego. I może z nim zrobić co zechce, a przecież tak bardzo chciał… Jak łatwo byłoby ugryźć. Tak bardzo chciał zatopić zęby w miękkiej skórze i zatrzymać je dopiero przy zgrzycie kości. Odrobinę odpuścić, nie blokując w pełni ran i pozwalając, żeby krew zalała podniebienie i wymknęła się z rozwartego pyska, najpiękniejszym odcieniem czerwieni pokrywając już nie tylko sam umysł likantropa, co i jego najbliższe otoczenie. Usłyszeć reakcję, zarówno najcichszą jak i najgłośniejszą. Wyczuć te przyspieszające uderzenia przestraszonego serca, które skazane byłoby na nagłe zatrzymanie się w rytmie podyktowanym przez uścisk potężnych szczęk. Cichy szmer, nieuchwytny dla ludzkiego ucha, zmienił wszystko. Mefisto odwrócił się gwałtownie, obrzucając czujnym spojrzeniem las, chyba nawet podejrzewając, że to nic takiego. Prosty instynkt kazał jednak zatroszczyć się o to, by nikt nie spróbował zajść go od tyłu i odebrać mu zdobyczy - która, choć zdobyczą dalej była, to jednak zdecydowanie bardziej ludzką niż wilczą. I szczęki znowu nieprzyjemnie się zacisnęły, w pogardzie dla bezsensownych sekund słabości, które wydłużały pobyt poranionego chłopaka w Zakazanym Lesie. Przynajmniej wiedział, że skoro myśli z taką łatwością odpływały do pokus, to z łapą nie mogło być tak tragicznie.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zawsze powtarzał, że nie dogaduje się ze zwierzętami. Nie rozumiał tego, dlaczego ONMS ściąga takie tłumy, ani dlaczego ludzie decydują się robić ze swojego domu minizoo. W starej kotce w domu dziadków cenił to, że doskonale znała swoje miejsce - co przecież u kotów było tak rzadkie - i będąc w kuchni czy piekarni trzymała się wyznaczonych dla nich stref, a co najważniejsze podłogi, co najwyżej pozwalając sobie na wygrzewanie się w słońcu przy witrynie sklepowej. Dopiero dunbarowy Uzzy wprowadził do jego życia zrozumienie tego kociego braku poszanowania dla zasad BHP panujących w jego kuchni, podkreślając tylko to, że naprawdę nie miał ręki do zwierząt. Nie słuchały się go, a on nie słuchał się ich i teraz doskonale to widział, nie potrafiąc odczytać wilczego zachowania, umiejąc zrozumieć tylko te gesty, które dyktowane były przez ludzką część umysłu Mefisto. Bo przecież to wciąż był jego Mefisto, a on sam wciąż był tylko naiwnym, pełnym ideałów Puchonem, który w bliskości pyska przy nagiej skórze widział tylko chęć kontaktu, której doszukiwałby się w identycznej scenie, gdyby jego Ślizgon wciąż miał ludzką postać. Dlatego serce może i zabiło mu szybciej, ale zdecydowanie nie ze strachu, gdy pochylił się nieco, ocierając policzek o wilczy łeb, dłońmi już zajmując się opatrywaniem niedoskonałym materiałem popułapkowej rany. - Naprawdę chcesz tu zostać? Nie wystarczy Ci godzina? Albo dwie? Trzy? Mógłbym poczekać i… - urwał, skupiając się na ciasnym przewiązaniu skrawków koszuli, westchnięciem w brązową sierść komentując myśl, że miałby teraz wkroczyć topless do zamku, albo ominąć gabinet pielęgniarki i poraniony teleportować się po swoje eliksiry do Puchońskiej Komuny. Zacisnął dłonie w pięści, by ukryć dodatkowo rany i tylko lekkim grymasem bólu przepędził myśl, by tłumaczyć się opiekunce domu ze swojego impulsywnego ratunku - Mógłbym na Ciebie poczekać u gajowego i potem nas teleportować… - zaproponował ostrożnie, odsuwając się nieco, by zamkniętymi kłykciami pogładzić wilczy bok, w identycznym geście, jaki wykonałby przecież podczas każdego innego układu księżyca. I przecież wiedział, że nie ma zupełnie nic do zaoferowania swojemu Wilkowi, bo w końcu powinien po prostu odejść, dając mu spędzić resztę nocy tak, jak to sobie zaplanował, ale zwyczajnie nie potrafił teraz wstać, odwrócić się znów do niego plecami i zniknąć. Świadomość samotnej nocy zbyt silnie oznaczała już zamartwianie się o Noxa, podsycane odtwarzaniem z pamięci sceny przemiany i widoku poranionej łapy, ale też trzasku łamanej… właśnie, różdżki. - Poza tym to i tak muszę nocować w zamku, skoro nie mam jak się teleportować. Albo pożyczę Twoją różdżkę, ale wtedy Ty nie masz jak wrócić, więc… Mógłbym pójść piechotą do domu w Hogsmeade, a Ty byś się rano do mnie teleportował? - zaproponował, nijak nie będąc gotowym na zrezygnowanie z wspólnego popełniowego poranka, dopiero słysząc swoje pytanie na głos zdając sobie sprawę, że przecież Mefisto nie chciał by szlajał się sam po zmroku - Albo odwrotnie. Ja się teleportuję, a Ty przyjdziesz ran- Nie będziesz mi się szlajał prawie nagi taki kawał drogi.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Najwyraźniej Mefisto przyzwyczajał się tylko do niektórych rzeczy, bo opanowanie ludzi, mających styczność z jego wilczą wersją, dalej go zaskakiwało. Z pewnym niepokojem przyjął ten skylerowy brak strachu, zaraz zastanawiając się czy przypadkiem jego ufność nie stanie się tak niezdrowa jak Neirina… ale wierzył, że na swojego Puchona będzie w stanie wpłynąć jakoś pod ludzką postacią, więc wystarczy tylko jasno postawić sprawę. Z braku lepszego sposobu komunikacji, musiał ograniczyć się do tragicznie prostych znaków, którymi jedynie odrzucał opcje Sky’a, nie mogąc podrzucić mu własnych. Znowu usiadł, poruszając ostrożnie łapą, by sprawdzić możliwy zakres jej ruchów i przy okazji obejrzeć opatrunek. Może nie był szczególnie przyjemny, ale uciskał dokładnie tak, jak powinien. Tamował krew, oferował usztywnienie… i pokusił nawet Mefisto o oparcie łapy o ziemię, chociaż nawet delikatny nacisk przypomniał o niemożliwych do zignorowania obrażeniach. Pokręcił głową na narzucanie mu czasu, czekanie, odwiedzanie gajowego… Zawahał się przy nocowaniu w zamku i zaraz pokiwał entuzjastycznie łbem na pożyczanie jego różdżki, by ciężkim sapnięciem oburzyć się na sam pomysł szlajania się gdziekolwiek w samotności. Przynajmniej dowiedział się już jak wymusić u Schuestera słowotok - może wystarczy po prostu wystarczająco długo się nie odzywać, nawet bez nadprogramowego futra? Mefisto odsunął się z wyraźnym ociąganiem, jeszcze nie potrafiąc w pełni pożegnać się zielenią z krwistymi śladami na ciele swojego chłopaka, co powtarzał już w myślach jak żałosną mantrę, byle tylko nie mlasnąć pod wpływem bardzo nieludzkich zachcianek. Wspiął się na tylne łapy i wzdrygnął lekko, orzeźwiony przypomnieniem jak przyjemnie było mu po przemianie, niezależnie od tego jakie obrażenia zdołał zebrać do tej pory. Zdrową łapą przesunął po gałęzi drzewa, zgarniając bluzę i strącając ją w stronę Sky’a, żeby oficjalnie pogodził się z tym, że różdżka - nathanielowa różdżka, o słodka Morgano - trafia w jego ręce. Potem usiadł z powrotem na ziemi i obejrzał się w stronę Hogwartu, nie mając pojęcia jak inaczej poinformować chłopaka, że on po prostu ubierze się w dormitorium Ślizgonów i dopiero wtedy, bardzo przyzwoicie, przetransportuje się do Wilczej Nory. Bo… cóż, tym razem chyba i tak zajrzałby rano do panny Blanc. Nie wiedział już co tak dokładnie pcha go do przodu - mniej szlachetna wilcza natura, czy jednak ludzka chęć bliskości. Tak czy tak, mięśnie coraz bardziej zdradziecko drżały mu od nagminnego spinania ich w powstrzymywaniu się od podejścia jeszcze bliżej. Nox nie umiał sobie w pełni zaufać, więc tylko bił się z myślami i czekał aż to Sky uwolni go od tego ciężaru. Nie potrafię zachować dystansu nawet jako człowiek.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wodził po nim wzrokiem, próbując oswoić się z tym dziwacznym uczuciem. W pewien sposób, mimo wszystko, dużo łatwiej było mu dostrzec Mefisto w tej wilczej sylwetce, niż w tej kobiecej, na której widok przeraził się dużo silniej, choć wiązało się to raczej z lękiem przed niewiadomą - w tym wypadku miał przecież pewność, że wraz ze świtem, powróci też jego idealne, wytatuowane ciało. - Ej, Mefu, wiesz, że jesteś śliczny? - spytał, ściągając kąciki ust w dół, gdy brwi poruszyły mu się zaczepnie, przez co zaraz broda mogła zadrżeć od powstrzymywanego śmiechu, na myśl o tym, że zdecydowanie nie pomaga tym sobie w pozbyciu się podejrzeń co do zoofilii. Otwierał już usta, by dodać coś o puszystości wilczych pośladków, kompletnie wybijając się już z tej atmosfery stresu i zmartwień, a jednak zamilkł, nieruchomiejąc, gdy tylko Mefisto się wyprostował, dopiero teraz potrafiąc dostrzec w nim W i l k o ł a k a, a nie tylko przemienionego w Wilka czarodzieja. Przełknął ślinę, konfundując się przez chwilę, aż wstał, sięgając po w swoim mniemaniu noxową różdżkę i powiódł spojrzeniem na wskazany zamek. W pierwszej chwili idiotycznie pomyślał, że to jego samego tam wysyła, ale zaraz zdał sobie sprawę, że przecież wtedy nie ściągałby mu różdżki. Zmarszczył lekko brwi, przyklękując na jednym kolanie, by spojrzeć w znajomą zieleń oczu i dopiero wtedy odetchnąć lekko. - Czekam do szóstej i jak do tego czasu nie będziesz w moim łóżku, to teleportuję się pod bramę - poinformował, pewnością niskiego tonu próbując zakamuflować to, jak źle się czuł z brakiem możliwości dogadania się co do wspólnej, najdogodniejszej wersji. Nie potrafił sam wymyślić nic innego, uznając że jeśli do tej godziny Mefisto się u niego nie pojawi, to znaczy, że musi czekać do otwarcia bramy albo leży ranny/martwy w środku zakazanego lasu, więc wtedy najlepszą opcją byłaby wspólna teleportacja do Wilczej Nory, gdy tylko będzie już mógł opuścić tereny Hogwartu. - I postaraj się może już nie… - zaczął, ale westchnął tylko ciężko, czując bezsens prawienia jakichkolwiek morałów, zwłaszcza tuż po tym, gdy sam gołymi dłońmi postanowił rozewrzeć ostre szczęki pułapki, więc tylko przysunął się bliżej, by objąć Wilka na chwilę, zatapiając się w jego sierści i mruknął ciche “pamiętaj, że czekam”, które musiało starczyć za wszystkie niewypowiedziane wersje “uważaj na siebie”.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie miał pojęcia jakim cudem z taką łatwością Sky przeszedł do żartów i zanotował tylko w pamięci, żeby mimo wszystko… cóż, ugryźć go za to w ludzkiej postaci. To wybitnie bezczelne, żeby tak podjudzać wilka, który nawet nie może się za to sensownie odwdzięczyć, usilnie odpychając na bok nieprzyzwoite (i wcale niezwiązane z zoofilią) fantazje. Odetchnął z ulgą, kiedy wyszło na to, że faktycznie się dogadali. Trochę zabolało go w pierwszej chwili, że Sky wycofał się ze spędzenia nocy w jego domu, ale w gruncie rzeczy kompletnie mu się nie dziwił - może po prostu po tych wszystkich wrażeniach wolał odpocząć w swojej własnej sypialni? A może nie chciał zmuszać go do porannej teleportacji, a może w tym półmroku nie zorientował się, że to “zapasowa” różdżka i Mefisto w Hogwarcie weźmie swoją prawowitą? Opcji było dużo, a zamartwianie wychodziło o wiele gorzej w rozjaśnionym wzmocnionymi zmysłami umyśle. Spiął się nerwowo - choć czy nie był spięty cały czas? - na to absurdalne przytulenie, mimo wszystko nie potrafiąc samemu sobie wmówić, że nie jest to przyjemne. Odepchnął lekko chłopaka barkiem zdrowej kończyny, bardziej zaczepnie niż stanowczo. A potem zerknął raz jeszcze na jego przeklęte dłonie i szturchnął go raz jeszcze, tym razem jawnie już prowadząc do wyjścia z Zakazanego Lasu. Początkowo w ogóle nie używał prawej łapy, niespiesznym krokiem całkiem nieźle zakrywając swoje kulenie. Ostatecznie i tak spróbował lekko się nią podpierać, dzięki temu poruszając się z bardziej typową dla siebie gracją. Przysiadł pomiędzy drzewami, wyczekującym spojrzeniem nie opuszczając uwielbianej sylwetki, by upewnić się co do bezpiecznego przejścia Sky’a nawet przez te durne szkolne błonia. Dopiero wtedy mógł odetchnąć, otrząsnąć się i skorzystać z tego, co najbardziej lubił w byciu wilkiem - z porzucenia tego durnego, męczącego na wszelkie możliwe sposoby człowieczeństwa.
/zt x2
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wiedziała, że niemal wszyscy żyli już wakacjami, niektórzy nie odrywali się wręcz od podręczników, wkuwając historię magii czy ćwicząc zaklęcia transmutacyjne, ale chciała jeszcze przed końcem roku zorganizować ostatnie spotkanie drużyny i liczyła, że chociaż część jej zawodników dzisiaj się pojawi. Emocje po finale quidditcha powoli opadały, ale Williams już żyła przyszłym sezonem, w którym planowała dać z siebie absolutnie wszystko. Wakacje nie miały być dla niej urlopem od treningów i liczyła, że podobnym podejściem zarazi również członków Puchońskiej drużyny, postanowiła więc zorganizować im jeszcze jedno spotkanie. Wraz z nadejściem lata, uczniowie, jak jeden mąż, rozlali się po szkolnych błoniach. Niemal w każdym zakamarku ktoś siedział i powtarzał do egzaminów, obściskiwał się z drugą połówką lub ćwiczył zaklęcia. Z tego powodu Nancy zajęło sporo czasu, zanim znalazła jakieś miejsce, gdzie mogłaby spotkać się z drużyną i przeprowadzić trening. Ostatecznie przyleciała na swojej miotle na obrzeża lasu, mając nadzieję, że żaden z nauczycieli nie da jej później po głowie za ten pomysł, ale to miejsce wydawało jej się najlepsze na przygotowany przez nią wyścig. Wszystkim przyda się trochę rozrywki przed egzaminami, a nic tak nie cieszy sportowców jak odrobina rywalizacji, prawda? Radośnie witała się ze wszystkimi nadchodzącymi zawodnikami, a kiedy wybiła odpowiednia godzina, nie czekając na ewentualnych spóźnialskich, wytłumaczyła jaki ma plan. - Dzisiaj robimy sobie małe wyścigi. Koniec roku, sezon skończony, nie mam zamiaru was męczyć żadnymi ćwiczeniami. Każdemu z nas przyda się trochę rozrywki! Jeśli nie macie swoich, to tutaj są nasze miotły drużynowe, częstujcie się i w górę, bo szkoda czasu! Aha! Żeby nie było aż tak łatwo i przyjemnie, zaraz wypuszczę tłuczki, także bardzo proszę, miejcie oczy dookoła głowy! - Poinstruowała, a następnie oderwała się od ziemi. Wytłumaczyła jeszcze, którędy dokładnie przebiega trasa, a kiedy wszyscy ustawili się na linii startu, na odpowiedni sygnał, wystrzeliła do przodu.
Do startu, gotowi, start!! Dzisiaj będziemy się ścigać! Nancy pokazała wam, którędy przebiega trasa. Teoretycznie do zrobienia jest 5 kółek, praktycznie ilość rzutów może wyjść różnie, więc nie jest to specjalnie istotne. Żeby nie było zbyt łatwo, na trasie nieustannie przeszkadzają wam latające tłuczki!
Mechanika ★ Wykonujemy rzut kością k100 i sumujemy cyfry na kostce (np. 56 = 5+6 = 11) Otrzymana liczba pokazuje, o ile pól przesuwasz się do przodu! ★ Meta znajduje się na polu 30! Czyli każdy musi wykonać przynajmniej 2 rzuty, żeby dotrzeć na metę. ★ Ponieważ domyślam się, że więcej osób jednak będzie mieć pecha ( xD ), wyścig zakończy się w turze, w której do mety dotrą pierwsze 3 osoby.
★ Czas na pierwszy etap jest do 17.06 do godziny 21:00, wtedy pojawi się mój post, a po nim będzie można rzucać kolejny etap. ★ Jeśli ktoś przegapi jedną z kolejek, to może pisać w następnej, tracąc po prostu jeden rzut i uwzględniając gapiostwo w poście. Pamiętajcie jednak, że żeby dostać 2 pkt do kuferka muszą pojawić się przynajmniej 2 posty!
Dodatkowo rzucamy kością na wydarzenie:
Spoiler:
A Złapałeś dobry wiatr w witki! Mkniesz do przodu, z łatwością wyprzedzając kolejnych zawodników! (+5 pól do przodu) B Czyżbyś się zagapił? Koleżanka obok cię rozproszyła? A może po prostu się nie wyspałeś? Cokolwiek to było, po oberwaniu w żebra tłuczkiem powinieneś mocniej się skoncentrować, żeby nie odnieść kolejnych obrażeń. Rzuć, by zobaczyć czy utrzymasz się na miotle po uderzeniu: parzysta - udaje ci się (bez zmian, ale doskwiera ci ból do końca wyścigu), nieparzysta - spadasz z miotły (następna kolejka bez kości, bo musisz pozbierać się z ziemi) C Hamujesz, aby nie dostać tłuczkiem, który właśnie świsnął ci przed nosem i wpadasz na osobę za tobą (jakikolwiek gracz, który ma w tym momencie mniej punktów niż ty. Jeśli nie ma takiej osoby, tracisz tylko ty.) obydwoje macie - 5 pól D Tłuczek leci w twoją stronę, próbuj zrobić unik! Parzysta - udany (bez zmian), nieparzysta - nieudany (- 5 pól) E Ktoś rzucił zaklęcie przyspieszające na twoją miotłę? Czy to ty tak dobrze radzisz sobie ze swoim sprzętem? Co by to nie było, miotła niemal chce się spod ciebie wyrwać i mknie do przodu z zawrotną prędkością! (+ 7 pól) F To chyba nie będzie twój najszczęśliwszy dzień... Poraziło Cię słońce, które nagle wysunęło się zza chmury? Może myślami jesteś w sali egzaminacyjnej? A może po prostu masz pecha? Wyjątkowo wredny tłuczek atakuje cię między łopatki, wyciskając dech z piersi i nawet nie masz szans się przed nim uchronić. (- 10 pól, a jeśli drugi raz wyrzucisz F - spadasz i odpadasz z wyścigu. Chyba powinieneś udać się do skrzydła szpitalnego...) G Ktoś (możesz wybrać kto) zahaczył o twoją miotłę, zanim udało ci się wrócić na odpowiednie tory, przeciwnicy zostawili cię za sobą (1 tura bez kości) H Zerkając na ścianę lasu, wpadłeś na pomysł, by spróbować ryzykownego skrótu. Czy odnajdziesz odpowiednią trasę między drzewami? Rzuć k6, by zobaczyć o ile dodatkowych pól się przesuwasz. I Na drzewie, obok którego przelatujesz, znajduje się gniazdo bzyczków! Zauważasz to w momencie kiedy jeden z nich wpada ci w oko! Dosłownie... (- 3 pola, a jeśli wylosujesz to wydarzenie drugi raz - owad wpada ci do ust, i do końca dnia z twojej buzi rozchodzi się nieprzyjemny zapach). J Chciałbyś wyprzedzić osobę, która jest przed tobą, ale ciągle zastawia ci drogę! Wspinasz się na wyżyny kreatywności i wykonując wybrany przez siebie trik, udaje ci się wyprzedzić przeciwnika. +10
Dodatkowe informacje: ★ Osoby posiadające 20 i więcej pkt w kuferku - 1 przerzut za każde 10 pkt ★ Osoby posiadające mniej niż 20 pkt - 1 przerzut za każde 5 pkt ★ Dodatkowy przerzut posiadają osoby, które przyszły z własną miotłą ★ Przewiduję drobne nagrody dla zwycięzców!
W razie pytań, uwag, zażaleń zapraszam na GG: 19333331 lub dc: ElKama#5634 Mechanika jest dla mnie dość eksperymentalna, jak będzie słabo, to będę kombinować :)
Proszę o zamieszczenie kodu:
Kod:
<zg>Kuferek:</zg> ilość punktów z GM w kuferku <zg>Kostki:</zg> podlinkowane kostki i suma cyfr <zg>Wydarzenie:</zg> litera i efekt <zg>Pole:</zg> Poprzednie pole + Suma z kostek + punkty z wydarzenia <zg>Przerzuty:</zg> pozostałe przerzuty
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Kuferek: 8 pkt Kostki: 64 10 Wydarzenie: A jak Amortencja
Spoiler:
Złapałeś dobry wiatr w witki! Mkniesz do przodu, z łatwością wyprzedzając kolejnych zawodników! (+5 pól do przodu)
Pole: 10 + 5 = 15 Przerzuty: 1/1
Gabrielle mimo, że wciąż nie myślała o tym, żeby wstąpić w szeregi drużyny Puchonów to jednak postanowiła pojawić się na ich ostatnim w tym roku szkolnym treningu. Ciężko było określić czym motywowała swój czyn; czy była to chęć pomocy Nancy, jak ostatnio? W końcu przyjaciółka radziła sobie świetnie jako kapitan i drużyna żółtych jeszcze nigdy tak dobrze nie grała podczas rozgrywek międzyszkolnych, nawet jeśli ostatecznie zwycięski puchar trafił w ręce kogoś innego. A może po prostu chciała ponownie poczuć ten przyjemny wiatr we włosach i wolność, które zawsze towarzyszyły jej, gdy wsiadała na miotły? Czym by się nie kierowała, blondynka pojawiła się przy obrzeżach lasu jako jedna z pierwszych. - Cześć! - przywitała się radośnie, uśmiechając szeroko. Nie potrafiła powstrzymać ekscytacji, która mimochodem zawładnęła drobnym ciałem, dodatkowo objawiając się wesołymi ognikami w zielonych tęczówkach. Kiedy tylko Nancy wyjaśniła im na czym polegać będzie dzisiejszy trening bez zbędnego ociągania, wzięła jedną z drużynowych mioteł - swojej nie posiadała - przygotowując się do startu. Kłamstwem byłoby powierzenie, że Gabrielle nie miała talentu do latania na miotle. Już na starcie łapiąc wiatr w witki wyprzedziła kilka osób, skutecznie unikając ich niczym przeszkody i wysunęła się na prowadzenie. Dłońmi złapała najdalszy skraj trzonka jaki mogła nadając swojemu ciału opływowy kształt, by jeszcze lepiej przeciwstawiać się powietrzu, które uparcie zawsze dążyło do tego by swoją siłą zwalić zawodnika z miotły. Mimowolnie szeroki uśmiech pojawił się na ustach Puchonki, a cichy śmiech radości na chwilę zagłuszył świst powietrza. Kiedy w końcu się zatrzymała, oddychała ciężko, jednak endorfiny oraz adrenalina krążące w żyłach dziewczyny pozwoliły zapomnieć o zmęczeniu wywołanym przez ogromny wysiłek który włożyła wyścig.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Kuferek: 21 + 6 za miotłę drużynową Kostki:18 -> 1 + 8 = 9 Wydarzenie:B i parzysta (4)
Spoiler:
Czyżbyś się zagapił? Koleżanka obok cię rozproszyła? A może po prostu się nie wyspałeś? Cokolwiek to było, po oberwaniu w żebra tłuczkiem powinieneś mocniej się skoncentrować, żeby nie odnieść kolejnych obrażeń. parzysta - udaje ci się (bez zmian, ale doskwiera ci ból do końca wyścigu)
Pole: 9 Przerzuty: 2/2
Dość nietypowe miejsce wybrała tym razem ich Pani kapitan. Tak blisko Zakazanego Lasu, no, no... Krawczyk nie mogła darować sobie nawet jednego treningu, w zasadzie czegokolwiek związanego z lataniem na miotle i Quidditchem. Od momentu dołączenia do drużyny w kwietniu czuła się uzależniona od tego rodzaju aktywności fizycznej i wiedząc, że coś się dzieje, a jej tam nie ma, czułaby się chora. Pojawiła się więc na obrzeżach lasu o godzinie podanej na ogłoszeniu wiszącym w pokoju wspólnym i przywitała się w pierwszej kolejności z Nancy, a następnie pozostałymi członkami drużyny. W oczekiwaniu na resztę osób zdjęła z nadgarstka gumkę do włosów i zajęła się związywaniem ich w wysokiego kucyka - w takiej fryzurze było jej najwygodniej i w razie gdyby kita jednak przeszkadzała, to szybko można było ją przerobić w koka. Dobra widoczność w czasie lotu przede wszystkim. Na wieść o wyścigach rozpromieniła się, ale jej uśmiech szybko przygasł, kiedy tylko dotarło do niej magiczne słowo - "tłuczki". - Czekam, aż jeden z nich postanowi się do mnie przytulić. Tak długo się nie widzieliśmy, że na pewno się stęskniły - powiedziała, kierując te słowa bardziej do siebie niż do kogoś ze zgromadzonych i skrzywiła się lekko, bo akurat jakoś specjalnie nie brakowało jej tych czarnych piłek, a już na pewno nie chciała spotkać się z jedną z nich twarzą w twarz, tak jak to miało miejsce na testach u Walsha. Niech sobie lepiej latają wszędzie, gdzie je chęć niesienia krzywdy poniesie, ale daleko od niej. Marzenia. Już niedługo po starcie obejrzała się za siebie, chcąc sprawdzić, czy ktoś jej przypadkiem nie siedzi na ogonie, a kiedy ponownie obróciła się przodem do kierunku lotu, zobaczyła jedynie czarną, zamazaną kulkę i nagle przeszył ją ostry ból. Gwałtownie nabrała powietrza w płuca i zrobiła kółko na miotle. Żebra. Dostała prosto w żebra i to tak, że dobrą chwilę zajęło jej powrócenie do rzeczywistości, bo po prostu była oślepiona bólem i nie potrafiła zmusić się do przemieszczenia się trochę w bok, żeby przypadkiem nikomu nie wpaść w drogę, co mogłoby się skończyć jeszcze gorzej. Każdy oddech bolał. Przemknęła jej nawet myśl, że może ten czarny diabeł złamał jakieś żebro, ale z drugiej strony czy byłaby wtedy w stanie utrzymać się na miotle? Nie spadła, dzielnie unosiła się w powietrzu, chociaż widać było, że coś jest nie tak, bo wyprostowana sylwetka była teraz zgarbiona i Puchonka tkwiła w jednym miejscu. Opamiętała się w końcu i ruszyła do przodu, chcąc nadrobić straty wyrządzone przez ten nieprzyjemny incydent. Czyżby czekała ją kolejna wizyta u pielęgniarki po zakończeniu treningu?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Kuferek: 38 (+7 miotła) Kostki:13 Wydarzenie:E Pole: 4 + 7 = 11 Przerzuty: na razie brak
Katherine co prawda nie należała do drużyny Puchońskiej jednakże uznała że skoro inni gracze są mile widziani to ona także mogła wziąć udział w tym emocjonującym wyścigu, a zarazem treningu. Bardzo jej brakowało treningów, a Slizgoni mieli ich naprawdę niewiele, wiec mogła się chociaż w tej formie posiłkować i chodzić na treningi do innych osób. Pojawiając się na miejscu zbiórki podeszła tylko do @Nancy A. Williams po czym podała dłoń w jej kierunku w geście powitania. -Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko wspólnemu treningowi? - zapytała po czym po przytaknięciu ruszyła do gry. W momencie gdy wzbiła się wraz z resztą uczestników w powietrze, by ruszyć w gonitwie nagle poczuła przypływ mocy. Uwielbiała swoją miotłę, ale nagle poczuła się tak jakby ktoś rzucił zaklęcie przyspieszające na jej ukochaną miotłę. Czy to ona tak świetnie zgrała się ze swoim sprzętem? Co by to nie było, miotła niemal mknęła do przodu z zawrotną prędkością jakby chciała zgubić ją po drodze. W ten sposób zyskała w dosłownie parę sekund dość sporą przewagę nad innymi uczestnikami wyścigu.
Po wygranym meczu mogłaby sobie odpuścić, rzecz jasna, ale nie chciała. W końcu do następnego sezonu było już dość blisko, a ona nie mogła osiąść na laurach, bo właściwie oczywiste było, jakby to się skończyło. Nic zatem dziwnego, że postanowiła zakasać rękawy, wskoczyć w sportowy strój, zabrać drużynową miotłę, bo swojej nadal się nie dorobiła i po prostu ruszyć na spotkanie, które mogło być całkiem ciekawe. Uśmiechnęła się ciepło, witając się z zebranymi, bo chociaż oficjalnie byli przeciwnikami, to nie miała nic przeciwko temu, by ćwiczyć razem z nimi. Może chciała nieco się im przypatrzeć i zobaczyć, jak działają, jak się zachowują, jak idzie im to trenowanie, a może po prostu liczyła na dobrą zabawę. - Znowu tłuczki! - rzuciła jeszcze z cichym jękiem, bo doskonale pamiętała, co działo się w czasie treningu przed samym meczem, ale postanowiła się tym nie przejmować, w końcu była już zaprawiona w bojach, a i musiała się uczyć, jak działać dalej, bo tak naprawdę nigdy nie mogła być pewna, co stanie się na boisku. I pewnie sobie właśnie to wykrakała takimi myślami! Tłuczek nieoczekiwanie podleciał do niej, gdy znajdowała się już dość daleko, a ponieważ trafił ją w rękę, zmieniła nieco kurs lotu i ostatecznie musiała wywijać kółko, by powrócić na właściwą trasę przelotu! Masz babo placek, naprawdę...
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Miała wrażenie, że naprawdę wprasza się na wszystkie możliwe treningi Quidditcha na jakie tylko mogła. Obiecała sobie już jakiś czas temu, że przestanie, ale niestety to nie było takie proste. Zwłaszcza, gdy chodziło o Puchonów, bo chyba po prostu... coś ciągnęło ją do puchońskiej pani kapitan, która z pewnością nie powinna mieć problemu z tym, że postanowiła wpaść na jej zajęcia. Przynajmniej tak sądziła. W wygodnym sportowym stroju i Nimbusem opartym o ramię zjawiła się na obrzeżach lasu, poprawiając jeszcze związane w niezbyt dbały koński ogon włosy. Zresztą czy kogoś to kiedyś dziwiło, że jej preferowanym stylem był artystyczny (lub też nie) nieład i fryzura typu i woke up like this? Bo tak. Było tak. I nieważne która to była godzina. Ona dopiero co wygramoliła się z łóżka w wieży tylko po to, by przyjść na trening organizowany przez Nancy. Nawet jeśli średnio jej się chciało. - Hej, Nans - przywitała się z Puchonką, podchodząc do niej, gdy tylko udało jej się dostrzec dziewczynę. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że przyszłam? Po tych słowach, które nie wiadomo czy były w zasadzie pytaniem czy stwierdzeniem, obdarzyła Williams delikatnym uśmiechem. Może nieco nieśmiałym, może nieco zakłopotanym. Cholera jasna, dalej nie wiedziała jak powinna się do końca zachowywać w jej towarzystwie. Czasami miała chęć po prostu przyciągnąć ją do siebie i po raz kolejny poczuć jej bliskość, ale... jakoś nigdy nie było ku temu odpowiedniej okazji i sposobności. Przynajmniej tak sądziła Strauss, która z jakiegoś powodu nie mogła podjąć konkretnej akcji. I sama nie wiedziała czemu tak było. Z tym jednak pogodziła się już dawno temu. W końcu nie był to pierwszy raz, gdy nie rozumiała swojego postępowania i stanu w jakimś się znajdowała ani powodów, które za tym stały. Przyglądała się uważnie Nancy, gdy ta tłumaczyła im na czym będzie polegało ich zadanie. Wyścig? Dobrze się składało, bo akurat to szło jej niesamowicie dobrze. Spojrzała na swojego Nimbusa, który jeszcze ani razu jej nie zawiódł odkąd go kupiła i powoli przełożyła nogę przez trzonek, by wygodnie umościć się na miotle i oderwać od ziemi. Nie zamierzała zostawać z tyłu, ani się hamować. Jak zawsze przylgnęła do swojego Nimbusa, chcąc wycisnąć z niego pełnię mocy i manewrować w ten sposób pomiędzy innymi ścigającymi się. I nie zamierzała przebierać w środkach, starając się zdobyć prowadzenie jak tylko mogła.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Treningów nigdy za wiele, więc kiedy tylko doszły go słuchy, że Williams mobilizuje borsuczą drużynę do jeszcze odrobiny posezonowego wysiłku Fitzgerald uznał, że aż żal byłoby taką możliwość przepuścić – w końcu to, że sezon meczowy był już za nimi wcale nie oznaczało, że powinni odłożyć miotły na bok i spocząć na laurach; osobiście uważał, że to dobry moment, żeby zacząć już trenować do kolejnego, ot co. Z jego nadgarstkiem, który ucierpiał podczas musicalu, było już wszystko w porządku, więc tym bardziej był podekscytowany perspektywą wskoczenia na miotłę. Poprzednim razem puchońska pani kapitan nie miała nic przeciw przygarnięciu kilku zbłąkanych, miotlarskich dusz, więc liczył, że i tym razem będzie podobnie. Przebrawszy się w wygodny sportowy strój, zgarnął swoją Błyskawicę i żwawym krokiem udał się na obrzeża lasu, gdzie Nancy zarządziła zbiórkę. Widać nie tylko jego skusiła opcja dodatkowego polatania, bo na miejscu zjawiło się więcej osób spoza Hufflepuffu, w tym nawet Russeau i oczywiście Strauss, której widokiem nie był ani trochę zaskoczony. Zasalutował krótko w kierunku znajomych, by następnie przenieść spojrzenie ciemnobrązowych oczu na Nancy. — Mam nadzieję, że chętny na odrobinę lotu Wąż nie będzie ci przeszkadzał? — rzucił z uniesionym kącikiem ust, a nie usłyszawszy słowa sprzeciwu, po prostu przystanął wśród pozostałych, by wysłuchać co ich dziś czeka. Ślizgon aż się wyszczerzył, gdy dziewczyna oznajmiła, że będą się ścigać i nawet wzmianka o tłuczkach nie ostudziła ani trochę jego zapału, zresztą dodatkowa adrenalina zawsze w cenie. Bez zbędnej zwłoki wskoczył na swoją Błyskawicę, która go nie zawiodła ani razu, odkąd wszedł w jej posiadanie, a następnie ustawił się na linii startu. Odczekał na sygnał i natychmiast wystrzelił przed siebie, wykorzystując pełnię możliwości swojego sprzętu oraz własne umiejętności, bo dobra miotła to wszak nie wszystko. Pochylony nad trzonkiem Błyskawicy dla możliwie jak najlepszej aerodynamiki, wymanewrował między resztą uczestników wyścigu i czyhającymi na nich tłuczkami, szybko wbijając się w czołówkę stawki. Przez ładną chwilę miał przed sobą ogon Nimbusa Viol, czając się na okazję do wyprzedzenia i kiedy tylko takowa się nadarzyła – bez zawahania z niej skorzystał, wznosząc nieco wyżej i wykonując pełen obrót wokół własnej osi, śmignął jeszcze bardziej w przód. Ten drobny popis nie był może aż tak konieczny, ale nie potrafił sobie tego odmówić. Widać było, że rudzielec był obecnie w swoim żywiole i miał zamiar dołożyć wszelkich starań, żeby wygrać.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Hej, Nans! - zawołała już z daleka, machając uniesioną w górę ręką tak do niej, jak i pozostałych zebranych zawodników. W kiepskim pomeczowo nastroju była przez jakieś 40 sekund od jego zakończenia, potem, zgodnie zresztą ze swoim postanowieniem, wrzuciła to do jakichś mniej istotnych rozdziałów w swojej historii. W regularnym sezonie byli najlepsi. Potem - widziała postęp, widziała jedność, widziała chęci. To jej wystarczyło. Nie stali w miejscu, rozwijali się. W tym tempie spodziewała się, że niedługo już nic nie miałoby szans ich zatrzymać. - A co z Tobą? Będziesz nas okładać, czy lecisz z nami? - zapytała na wspomnienie o tłuczkach, po czym dosiadła Nimbusa i ruszyła w bój. Poszło jej wcale nieźle, chociaż wyraźnie nie była najlepsza w 'stadzie'. Być może trochę celowo odpuszczała? Z tłuczkami miała chyba jakieś złe przeczucia, choć nie potrafiła ich zidentyfikować. Póki co jednak żaden nie był w stanie jej sięgnąć.
Kuferek: 82 Kostki:E + 76 Wydarzenie: Miotła niemal chce się spod ciebie wyrwać i mknie do przodu z zawrotną prędkością! (+ 7 pól) Pole: 7+6+7 = 20 Przerzuty: 4/9
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Kuferek: 57 i własna miotła Kostki:najpierw 3 ale przerzucone na 88 Wydarzenie: H, dorzucone 4, czyli przesuwam się 4 pola więcej Pole: 8+8+4 (literka H) = 20 Przerzuty: 5+1 (własna miotła) łącznie 6. wykorzystany 1.
Kiedy tylko dotarła do niej informacja odnośnie tego, że Nancy planuje jeszcze jedno, wspólne latanie, w tym roku szkolnym, od razu wiedziała, że na pewno się na nim pojawi. Nie mogłaby sobie tego odpuścić po prostu! Kochała quidditcha i wszystko, co z nim było związane. Jak więc mogłaby pozwolić sobie na to, aby nie fruwać tego dnia, w szczególności, że duża grupa chętnych szykowała się na to? Kiedy tylko nadeszła odpowiednia godzina, chwyciła swojego nimbusa w dłoń i udała się we wskazanym kierunku. Zebrało się już kilka osób, ale nie przejmowała się tym. Większość z nich znała, lepiej bądź gorzej, ale wiedziała, kto jest kim. Uśmiechnęła się szeroko do Nancy przechodząc obok pani kapitan, po czym również wyszczerzyła zęby do Violetty z którą ostatnio miała przyjemność współpracować podczas głupiego pomysłu poskramiania bijącej wierzby. Żadna nie wyszła na tym najlepiej, ale zabawa w sumie była przednia. Wysłuchała szczegółowych wytycznych pani kapitan i uśmiechnęła się jeszcze szerzej (o ile to w ogóle możliwe...) Perspektywa wyścigów zapowiadała się wspaniale. Miała nadzieję wypaść bardzo dobrze i pokazać, na co tak naprawdę ją stać. Nie obawiała się tłuczków. Ostatnio bardzo dokładnie przekonała się, że nie one mogą być najgorsze na boisku... Miała tylko nadzieję, że zbyt mocno jej nie spowolnią dzisiejszego dnia. Ustawiła się na linii startowej, skupiając kompletnie na tym, aby wypaść jak najlepiej. Kiedy tylko zabrzmiał sygnał obwieszczający start, ruszyła żwawo do przodu. Szybko wyminęła kilka osób i znalazła skrót pośród drzew, z którego zdecydowała się skorzystać. Mógł sprawić jej kłopoty, albo pomóc w zwycięstwie. Miało się to okazać za niedługo. Na razie mknęła pomiędzy kolejnymi gałęziami, w głowie rozpamiętując, że te wcale nie są groźne. A już z pewnością nie tak, jak takie które samodzielnie biją chętnych do przelecenia pomiędzy nimi...
Kuferek: 39 +6 (Nimbus drużynowy) Kostki:62 → 3 → 88 czyli 16 Wydarzenie:I → A czyli 5 pól do przodu Pole: 16 + 5 = 21 Przerzuty: 1/4
Thaddeus Edgcumbe miał sobie odpuścić k o l e j n y trening? Oczywiście, że nie było ku temu w ogóle opcji. Nieważne, że ostatnio 90% swojego czasu spędzał z dupą przyklejoną do miotły - ominął go nawet finał szkolnych rozgrywek, bo musiał stawić się na treningu Srok. Niesamowicie żałował, że nie widział zwycięstwa Krukonów - bo podobno było spektakularne - i zadziwiająco jednostronne. Wierzył w Kruki, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że to Gryfoni najbardziej błyszczeli jeśli chodzi o ich szkolne drużyny. Teraz jednak jego postrzeganie takich rozgrywek nieco się poszerzyło - kiedy sam wskoczył o poziom wyżej na szczebel ligowy. Mimo wszystko, było mu szkoda, że tego nie widział. Roznosiła go energia, kiedy zmierzał na trening Puchonów - był dumny z Nancy, że im nie odpuszczała - zamierzał ją w tym wspierać, tym bardziej nie mogło go tutaj zabraknąć. — Hej wszystkim! Jak nastroje? Bojowe? — przywitał się z resztą zawodników, szczególnie szczerząc się do Williama (@William S. Fitzgerald) - i wypinając dumnie pierś poruszył znacząco brwiami - bo na jego czarnej koszulce dumnie pobłyskiwał emblemat Srok z Montrose. Oczywiście, że był z siebie dumny i nie zamierzał teraz obnosić się fałszywą skromnością. Zanim jeszcze w ogóle wszystko się zaczęło, podszedł do Nan (@Nancy A. Williams), żeby ją po prostu przytulić - rzucając przy tym tylko trochę krzywe spojrzenie na stojącą w pobliżu Violettę (@Violetta Strauss). No po prostu nic nie mógł na to poradzić - nie po tym jak Williams wyżaliła mu się nieco na wizzengerze, to było zwyczajnie silniejsze od niego. Choć nie tracił uśmiechu - przecież ostatecznie bardzo lubił Strauss... W końcu jednak - odsunął się na bok, żeby wysłuchać planu na trening swojej Pani Kapitan - poszerzając swój wyszczerz o niemal cal. Bez większej zwłoki ustawił się na linii startowej dla zarządzonych wyścigów, dzierżąc w dłoni drużynowego Nimbusa. Wskoczył na niego, przyjmując odpowiednią pozycję - i kiedy tylko wyścig się rozpoczął - wyrwał do przodu z typową dla siebie gwałtownością. Zawsze zaczynał z kopyta - co zdecydowanie teraz się opłaciło, kiedy zajął miejsce na przodzie peletonu - lecąc praktycznie ramię w ramię ze Strauss.