Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Autor
Wiadomość
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Dopiero teraz przeczytała ogłoszenie. Szczerze to się zdrzemnęła, bo źle się czuła. Cały czas kicha, pociąga nosem. Biegła na lekcję. Jak już była widoczna to się wywróciła o własne nogi. Przy ostatkach własnej godności wstała i podeszła do klasy. Rozejrzała się. Pustki. - Dzień dobry! - powiedziała - przepraszam za spóźnienie.. bardzo źle się czuję - wydukała szybko. Wzięła rękawice z plecaka i odrazu je założyła. Czekała na odpowiedź nauczycielki.
Rozejrzała się wokół siebie. Rzeczywiście. Oprócz niej nie było nikogo. Poczuła się dość dziwnie, jak wcześniej na korepetycjach czy szlabanach, których szczerze nie lubiła. Cała uwaga nauczyciela była skupiona na niej, a ona zapominała o wszystkim, włącznie z tym, jak posługiwać się językiem i mózgiem. No nic. Dasz radę. Tylko się nie skompromituj. - Em... dziękuję pani a troskę, ale proszę się nie martwić. Tata mówi, że jestem dość odporna na zmiany temperatury. - Próbowała się uśmiechnąć, lecz zdawała sobie sprawę, że wyszedł z tego raczej jakiś grymas. Widząc zbliżającą się Krukonkę, odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niej. Miała nadzieję, że tym razem jej się to udało.
- To dobrze - odparła Gryfonce, pocierając o siebie ręce, aby je trochę rozgrzać. - No to chyba idziemy dalej... - zaczęła, postanowiwszy, że nie będzie czekać na resztę, ale właśnie w tej chwili pojawiła się kolejna uczennica. - Nic się nie stało, ważne, że jesteś - odpowiedziała przybyłej. - Jeśli będziesz czuła się gorzej, to mów, dobrze? - A więc idziemy na polanę - oznajmiła, machając różdżką, aby unieść tablicę w powietrze, po czym wskazała dziewczętom dróżkę między drzewami. - Temat zaczniemy tam - wyjaśniła.
Jane szła spokojnym krokiem w strone zakazanego lasu. Nie bała się, co najwyżej była lekko podekscytowana. Spojrzała na Eli, która była kilka kroków za nią. - Nie odpowiadam za nic, co się zdaży na tej wyprawie -zastrzegła z uśmiehem.
Spojrzała na dziewczynę. - Nikt nie będzie cię za nic obwiniał. - Zapewniła ją, spoglądając jej głęboko w oczy. Dojrzała w nich głównie podekscytowanie, ale i nutkę strachu. Uśmiechnęła się pod nosem. Strach strasznie nakręca. Nawet taka odrobinka. Zobaczymy, co się stanie w lesie.
Uśmiechnęła się i pewnym krokiem weszła do lasu. Nie obejrzała się na Eli, ale wiedziała, że dziewczyna idzie za nią. Po chwili obie zniknęły za drzwami. [ Wschodnia część zakazanego lasu^^]
Rose nie wiedziała, co ma jej powiedzieć. Marlene nie wyglądała za dobrze, zauważyła to praktycznie od razu, ale cóż miała zrobić? Uściskać ją i co dalej? Ona sama wybrała dla siebie takie życie, taki sposób na nie - a on, zdaniem Harm, wyniszczał ją z każdym dniem, wyciskał z niej wszystko. Tak wiele razy próbowała ją przekonać, że to wszystko jest bez sensu, ale łatwo mówić. W rzeczywistości nie zmieniało to niczego. - Zła? Za co? - Jej brwi powędrowały w górę. Patrzyła na nią ze sceptycznym zdziwieniem i zwykłą sobie nieufnością. Dziwne, przecież można powiedzieć, że były przyjaciółkami - a ona patrzyła na nią tak, jakby kompletnie nie wiedziała, czego się spodziewać, jakby jej nie ufała. Czy przestała jej ufać w momencie, kiedy Marlene okazała, że jej też brakuje zaufania, czy może jeszcze wcześniej? A może tak naprawdę nie ufała jej ani przez chwilę? Właściwie Rose sama nie wiedziała, co ją tak zezłościło i zirytowało. Dziewczyna miała prawo się bać, przecież nie miała żadnej gwarancji, że jej tajemnica jest bezpieczna. Tylko czy tak naprawdę ktokolwiek otrzymał kiedykolwiek taką gwarancję? Czy naprawdę można być w stuprocentach pewnym, że nikt nie szepnie naszego sekretu do nadstawionego ucha, kiedy pijany będzie zataczał się w mugolskim klubie? JeślI Marlene uważała, że otrzyma tę pewność, to bardzo się myliła. Rose nie zamierzała obiecywać jej tego, zapewniać lub robić cokolwiek w tym kierunku. Nawet, gdyby miała puścić tę wiadomość w obieg, to przecież Marlene nie wydrze jej z pamięci Rose! Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej zadziwiał ją sposób myślenia Brodeur. I wpadła jej do głowy nowa myśl: może ona zdążyła się zmienić? Może była już innym człowiekiem, choć o tym samym imieniu i nazwisku? Lecz czy w takim wypadku dalej byłaby jej przyjaciółką? Spojrzała Marlene w oczy, jakby chciała znaleźć w nich odpowiedź na te wszystkie niecierpliwie zadane samej sobie pytania, jakby oczekiwała teraz na nie reakcji, choć nawet ich nie wypowiedziała. Czy naprawdę spodziewała się, że Marlene wyczyta z jej twarzy jak zwykle zakrytej maską obojętności te wszystkie wątpliwości? Tak, Rose, znów wykazałaś się naiwnością i głupotą, a przecież uważasz się za dość inteligentną. Brawo.
Zmierzch. Czekał na Elisabeth jako towarzysz przy robieniu zdjęć. Mniej więcej był bezpłatnym ochroniarzem, ale podobało mu się to. Nareszcie będzie mógł się na coś przydać. Stał po pięty w śniegu. To jednak nie było ważne, czarne oficerki mu nie przemakały. Mróz szczypał go po policzkach, ale uznał to za normalne w zimie. Wiatr wył nieustannie, a on czekał i czekał. Nie miał zamiaru się stąd jak na razie ruszyć.
Ostatnio zmieniony przez Matias Alaja dnia Czw Sty 06 2011, 18:57, w całości zmieniany 1 raz
Wyszła z zamku poprawiając swój szary płaszczyk i ruszyła w stronę zakazanego lasu. Miała nadzieję, że nie się nie spóźniła. Gdy była już na skraju lasu to dostrzegła Matiasa. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Podeszła do Krukona. - Witaj, długo na mnie czekasz? Jeśli tak to bardzo przepraszam ale musiałam coś załatwić. - Powiedziała spokojnie i poprawiła aparat, który wisiał na małej smyczy. Dopiero teraz zorientowała się, że zapomniała czapki...no ale trudno! Zaczęła błądzić wzrokiem po wysokich drzewach.
Zaśmiał się cicho. Był przyzwyczajony do tego, że niektóre kobiety się spóźniają. - Witaj. Dopiero co przyszedłem - oznajmił zerkając na świeżo wydeptane ślady w śniegu. - Nie masz czapki, przeziębisz się. Może zanim pójdziemy, to użyjesz zaklęcia accio? Zasugerował jej to, bo jakoś nie wiedział czy wytrzymałaby długo na tym zimnie. Im ciemniej tym chłodniej, a już teraz trudno było wytrzymać. Znaczy, Matias mógł, później oczywiście będzie narzekał na czerwone uszy, ale nie brał tego jeszcze pod uwagę. Poza tym, nie miał czapki, dlatego nie nosił.
- Dobry pomysł - Pokiwała głową i wyciągnęła z kieszeni swój magiczny patyczek. Wypowiedziała zaklęcie Accio jednocześnie machając różdżką. Po chwili przyleciała do niej ciepła, wełniana czapka, która pasowała do szalika i rękawiczek. Dziewczyna założyła ją na głowę odgarniając niesforne kosmyki włosów, gdy skończyła to spojrzała na Matiasa i uśmiechnęła się nieco szerzej. - A tobie nie będzie zimno? - Zapytała rozglądając się. Było już ciemno i rzeczywiście bardzo zimno...gdy zaczną iść to może zrobi im się cieplej. Elizabeth rzadko narzekała na chłód ale wolała ciepło. Uwielbiała siedzieć na trawie, wtedy obserwowała naturę a promyki słońca delikatnie muskały jej skórę. Rozmarzyła się ale czas powrócić na ziemię! Pokręciła lekko głową aby odpędzić te wszystkie myśli. Teraz musiała się skupić, przecież w lesie było niebezpiecznie.
Najwyraźniej Lizzie była taką samą marzycielską osobą jak Matias. On natomiast ,,zwieszał" się nagle i bez ostrzeżenia, myślał o kompletnie innych rzeczach, które w ogóle nie były związane z tematem. Najczęściej w głowie szumiała mu muzyka - takie mugolskie mp4, gdzie ilość piosenek jest nieograniczona. - Jestem odporny na chłód, bo sam jestem z lodu. - puścił jej oczko i wyciągnął różdżkę, zaciskając na niej palce opancerzone skórzaną rękawiczką. - Podobno najwięcej zwierząt jest w centrum. - oznajmił po chwili. - Musimy być ostrożni, ale to już wiesz. - zerknął na nią. - Uważaj na siebie, a ja będę też uważał na ciebie, dobrze? Oboje powinni najbardziej uważać na nią. Co tam Matias, to co z nim będzie nie było jakieś specjalnie ważne. On nie chciał, żeby przez niego coś jej się stało.
Elizabeth uwielbiała muzykę ale niestety nie była posiadaczką mugolskich sprzętów. W świecie magii mieli tylko radio, w którym puszczali przeróżne hity. Dziewczyna gdy była w domu uwielbiała zamykać się w pokoju, włączać grające pudło i tańczyć. Oczywiście raz rodzice ją na tym przyłapali, wtedy spaliła się ze wstydu. - Nic nam nie będzie, mamy różdżki...ale musimy uważać też na Ciebie, Matias. Nie chciałabym aby cię coś zaatakowało. - Pokiwała głową i zrobiła dwa kroki do przodu. Podniosła aparat i zrobiła chłopakowi zdjęcie. Miała nadzieje, że nie odbierze tego źle. - Och, wybacz.... Chciałabym mieć pamiątkę i mnie poniosło. Jeśli chcesz to mogę skasować tę fotografię - Odparła lekko zakłopotana i oparła się plecami o pień drzewa.
Zamrugał szybko, bo flesz go oślepił. Tak jak każdy aparat, na którym postać się ruszała, tak pewnie Matias ruszał się na fotografii - na pewno zaskoczony obrócił twarz w kierunku obiektywu. - Jestem niefotogeniczny. - wytłumaczył. - Więc nie rób mi więcej zdjęć. - poprosił, ponieważ raz mu się zdarzyło, że ktoś pokazywał jego zdjęcia bez jego zgody. Czuł się wtedy źle, poza tym od razu zniechęcił się do osoby robiącej zdjęcie. - Na mnie nie trzeba uważać. - powiedział po chwili. - Jeśli coś mnie zaatakuje, to nie zwracaj na mnie uwagi, po prostu wracaj do szkoły. Las był groźny, więc Matias wiedział co mówi. Może Lizzie mogłaby teleportować się szybko do Hogsmeade? Tak by było najlepiej, jeśli groziłoby jej jakieś niebezpieczeństwo.
- No coś Ty...Myślisz, że zostawiłabym Cię w niebezpieczeństwie? Nie jestem taka - Powiedziała i oderwała plecy od drzewa. Czyżby chłopak myślał, że Elizabeth jest samolubna i zgodzi się na takie coś? Jeśli tak, to się grubo mylił. Dziewczynie niestety teleportacja nadal nie wychodziła i próba przeniesienie się w inne miejsce mogłaby zakończyć się tragicznie. Była więc zdana na swoje nogi, chociaż zawsze mogła przywołać z zamku swoją miotłę. Bardzo dobrze latała i od zawsze marzyła o tym aby grać w drużynie Ravenclavu. Miała nadzieję, że przy następnych naborach się załapie. Nie chodziło jej o zdobycie sławy, chciała jedynie zdobyć jakieś osiągnięcia dla swojego domu. Wtedy jej rodzina byłaby bardzo dumna. Ach...
- Jeśli byłaby okazja zabrania nóg za pas, to korzystaj śmiało - uprzedził ją i nic go nie obchodziło czy ona myśli, że on uważa ją za samolubną. Samolubna czy niesamolubna... Ważne, że żyjąca. Matias nie cierpiał mioteł, więc wszystkie siły wkładał w naukę teleportacji... Polatać po stadionie na miotle mógł, owszem, ale nie nad lasem czy nad rzeką. Stawał się wtedy bardzo niepewny siebie, no i zastygał sparaliżowany. Najwyraźniej miał lekki lęk wysokości, ale nie objawiało się to krzyczeniem wniebogłosy i machaniem nogami na prawo i lewo. To była poważna fobia, bardzo mu przeszkadzała w codziennym życiu - zawsze miał jakieś obawy przed schodami w szkole, które się na dodatek ruszały.
Elizabeth już nic nie powiedziała. Ona i tak myślała inaczej. Wyłączyła aparat, bo chyba nie będzie jej jak na razie potrzebny. Spojrzała na Matiasa i się zamyśliła. Wyobraziła sobie jak spotyka jakieś wielkie, ciekawe zwierzę w zakazanym lesie, fotografuje je i szybko ucieka. Pokręciła głową aby odpędzić te wszystkie marzenia. Cieszyła się, że prawie nikt nie potrafi czytać w jej myślach. Przecież to byłoby straszne! Ludzie mogliby uznać ją za dziwaczkę... - No to...wyruszamy? - Zapytała po chwili i poprawiła czapkę oraz szalik.
Matias nie miał nic przeciwko dziwakom, ponieważ sam należał do ich grona. Trzeba było przyznać - tak humorzastej persony nie ma w całym Hogwarcie. - Chodźmy do Centrum Zakazanego Lasu, mam nadzieję, że nie ugrzęźniemy popas w śniegu. Spojrzał na nią jeszcze raz, po czym ruszył powoli w tamtą stronę. Nie bał się, adrenalina mogłaby jedynie być taka jak po szałwii proroczej. Poza tym warto było zauważyć, że Matias nie był jakiś... strachliwy, nawet gdyby dopadło ich stado centaurów to raczej by nie zareagował gwałtownie. Najwyraźniej nauczyło go życie...
Miała zrezygnować ze sławy, pieniędzy, zaproszeń pisanych na gładkim pergaminie ? Może i chciała, ale nie umiała. Sama nie dałaby rady. Z resztą, czy jest osoba, która potrafi sama wyjść z choroby ? Oczywiście, że nie. Brodeur nie była wyjątkowa pod tym względem. Wiecznie radosna, opanowana i pewna swoich atutów, a zarazem tak skromna i nieufna. Jedno pytanie - czy ufała komukolwiek oprócz.. Och, nawet sobie czasem nie ufała. Rose udało się zdobyć jej zaufanie. Nadal ją nim darzyła. Ale bała się. Tak strasznie się bała. Gdyby świat dowiedział się o tym co zrobiła, jaka była nieodpowiedzialna, głupia i naiwna. Myślała, że czary mogą wszystko. Myliła się, jak każdy człowiek. Swoją głupotą spowodowała wypadek. Zabiła człowieka! Ile sprawiła cierpienia rodzinie zmarłego, sobie, rodzicom. Tylko oni wiedzieli co zrobiła Marlene. Pod tym względem byli naprawdę wspaniali. Mimo wszystko chronili swoją córkę, choć ta pozbawiła życia. Nie wypominali jej tego, nie wspominali, nie obdarzali pogardliwymi spojrzeniami. Ignorowali... Wsparcie w tamtej chwili otrzymała właśnie od Harm. Młoda, zamknięta w sobie dziewczynka. Choć różnica wieku wynosiła prawie trzy lata dogadały się. Rose została powierniczką jej sekretów, tajemnic, bólu. Cholerna samotność! Co ona robi z człowiekiem. Nie miały wspólnych znajomych, więc Lene w tamtym momencie nie obawiała się. Po prostu zaufała. - Rose - powiedziała tylko. Nie umiała nic wydusić. Nic wytłumaczyć. Z resztą panna Harm wyraźnie nie chciała słuchać Brodeur. Zasłużyłaś na to idiotko, pomyślała o sobie. W pewnym sensie pragnęła mieć tę pewność. Marzyła o spokojnym życiu na bezludnej wyspie (która wtedy zostałaby już ludną wyspą!) z wybrankiem i gromadką dzieci. Owszem, bardzo oryginalnie. Ale już wtedy byłaby starą, siwą i pomarszczoną staruszką, która z ogromnym uśmiechem wspominałaby przeszłe czasy, kiedy to chodziła po wybiegach na wysokich obcasach bądź latała z lupą i w kapeluszu na głowie, aby wytropić przestępcę. Może i dziewczyna jest odrobinę inna, ale zostało w niej mnóstwo starych cech. Przecież nikt nie jest taki sam przez całe życie. Dalej jest niezwykle naturalna i wszędzie szuka podstępu. W końcu musi szlifować swoje umiejętności detektywistyczne, no! I co teraz ? Przyszyły, patrzą na siebie i koniec spotkania ? Nie, Marlene na to nie pozwoli. Muszą porozmawiać, wyjaśnić sobie wiele spraw, odciążyć się. Zapomnieć... - Eliz, czy.. czy naprawimy to ? - spytała nieśmiało. Lubiła jej drugie imię, toteż często go używała. I miała ogromną nadzieję, że będą potrafiły wszystko zmienić. Na lepsze...
Uśmiechnięta szła przed siebie, omijając większe zaspy i manewrując tak, by nie zakopać się po kolana w śniegu. Poprawiła czapkę, która zsunęła jej się na oczy. W sumie nie lubiła ich nosić, ale strasznie wiało i nie uśmiechało się do niej kilkudniowe leżenie w łóżku. Zapytacie pewnie, gdzie idzie i po co. Otóż idzie do Zakazanego Lasu, a w sumie na jego skraj, żeby spotkać się z Hayls. W końcu. Nie widziały się od dawna, bardzo dawna. W końcu dotarła do wyznaczonego sobie miejsca i oparła się o jedno z drzew, patrząc w błękitne jeszcze niebo. Pogoda, mimo że świeciło słońce, była dość nieprzyjemna. Wiatr wiał tak mocno, jakby chciał wedrzeć się wszędzie. Do tego wzburzał śnieg, który nieprzyjemnie uderzał człowieka w twarz. Ale kto by się tym przejmował. Najważniejsze, że spotka się z przyjaciółką. I tyle. Wpatrywała się w dal, próbując dojrzeć jej drobną sylwetkę, gdzieś w oddali.
Hayley postanowiła na przynajmniej kilka godzin zapomnieć o swojej beznadziejności, beznadziejności swojej sytuacji i beznadziejności tego świata. W końcu miała te kilka godzin spędzić z Elli, nie chciała zmarnować ich na milczenie, wbijanie wzroku pod nogi i upijanie się na smutno. Po rozmowie z Lau było jej o wiele lepiej, a i nie chciała Ell obarczać swoim ówczesnym pesymizmem. Wybiegła na błonia z torbą, w której postukiwały trzy butelki Ognistej. Nie sądziła, że zdołają wypić je wszystkie - przynajmniej ona nie. Co prawda ostatnio cały czas miała ochotę się spić, ale nie zmieniało to faktu, że alkohol raczej rzadko gościł w jej żyłach. Wręcz okazjonalnie. Wcześniej go nawet nie lubiła, ale przekonała się jakiś czas temu. Truchtem pokonała błonia, co jakiś czas podskakując, czemu towarzyszył brzęk butelek. Od razu dostrzegła postać Elliott na skraju lasu. Zamachała do niej i nie zwalniając podbiegła, by ją uściskać. - Cześć! - wykrzyknęła radośnie, ciesząc się z tego spotkania. Odsunęła się, uśmiechając się szeroko. Sprawiało jej to trochę wysiłku, bo tak dawno się nie uśmiechała w ten sposób, że wypadła z formy. - Mam Ognistą - poinformowała Elli i poklepała torbę, a butelki zgodnie brzęknęły na potwierdzenie słów Gryfonki.
W końcu ujrzała Hay. Na jej ustach zakwitł szeroki uśmiech. Zauważyła, że coraz częściej się uśmiechała. Jakiś miesiąc temu wydawało jej się to niemożliwe. A jednak. Osoby ją otaczające, wprawiały ją w doskonały humor. Dzięki nim mogła zapomnieć o przeszłości. Pomachała jej. Dobiegł do niej cichy brzęk. Butelki. Tylko... ile ich tam było? Miała przynieść trochę Ognistej. Trochę. Chyba następnym razem będzie musiała to uściślić. Nie do końca miała ochotę się upijać. Po tym, co wydarzyło się w Barze u Irka. Wzdrygnęła się delikatnie. Czego się nie robi dla przyjaciół. Dziewczyna dobiegła do niej w podskokach i przytuliła ją, co przyjęła z radością. W końcu przytulanie to coś, co tygryski lubią najbardziej. - Cześć. - Wyszczerzyła się. - Właśnie słyszę. Zaśmiała się. - Ile tego jest? Stawiała na dwie lub trzy, ale nigdy nie wiadomo. Może więcej. Jeśli to wypiją, to eliksir na kaca będzie potrzebny.
- Trzy - powiedziała. - Ale to tak na zapas. Jak zabierałam, to nie byłam przekonana co do tego, że to wszystko wypijemy. Ja na przykład jestem cieniasem, jeśli o to chodzi - wyszczerzyła zęby do Elli. Zdjęła torbę z ramienia i postawiła ją pod najbliższym drzewem. Szkło zabrzęczało. - Wiesz co? - Hayley sięgnęła do tyłu głowy i pokazała przyjaciółce kilka kosmyków swoich włosów. - Przefarbowałam włosy - powiedziała. Miała już dość tych swoich prawie białych włosów. A poza tym chciała coś w sobie odmienić; do tej pory wszystkie jej poczynania zdawały się być bardzo przewidywalne. Po chwili namysłu Hayley zdjęła zieloną wełnianą czapkę z głowy i rzuciła ją na śnieg. - To co? Wspinamy się? - Gryfonka czuła, że energia rozpiera ją od wewnątrz i musiała natychmiast zrobić coś przynajmniej trochę głupiego.
Trzy? Cóż... w sumie całkiem niedawno obaliła z Morgane trzy butelki, ale później było z nimi cienko. I szczerze mówiąc, mimo że bawiła się wyborowo, nie miała ochoty ponawiać tego "spektaklu". - Ja może nie mam wielce słabej głowy, ale nie wypiję dzisiaj za dużo. - Uśmiechnęła się do Hay. Dopiero kiedy dziewczyna pokazała jej rude teraz kosmyki, zorientowała się o zmianie koloru. W prawie całkiem białych włosach wyglądała naprawdę świetnie i oryginalnie, ale teraz... jako rudzielec wyglądała równie ślicznie, o ile nie bardziej. - Pasuje do ciebie. Również zdjęła czapkę i dla pewności związała jeszcze włosy w kucyk. Nie cierpiała, kiedy zabłąkane loki wpadały jej do oczu. Rozpięła jeszcze skórzaną kurtkę, żeby ta nie ograniczała jej ruchów i spojrzała na Hay gotowa do działania. - Wspinamy się! A jak! - Zlustrowała okoliczne drzewa i wybrała to, które wydawało jej się najbardziej stabilne. Wskoczyła na najniższą gałąź i zaczęła piąć się coraz wyżej. W końcu zaczepiła się o jedną odnogę drzewa i zawisła na kolanach głową w dół.
W duchu Hay nawet się ucieszyła z tego powodu. Przynajmniej będzie ktoś, kto będzie mógł ją podtrzymywać, kiedy już utopi wszystkie smutki i myśli onim w kieliszku. - Dziękuję. - Hayley uśmiechnęła się. Spojrzała po sobie, a potem na Elli i uświadomiła sobie, ze wyglądają niemal identycznie - obie rudowłose, w skórzanych kurtkach. Co prawda ta Hay była mniej dopasowana, ale i tak była dla gryfonki jak druga skóra. W zasadzie nigdy się z nią nie rozstawała i trudno było jej się dziwić. W końcu kiedyś należała ona do Tyrona i na początku Hay mogła jeszcze wyłapać na niej jego zapach. Teraz nie było już po nim śladu, ale pozostawała wartość sentymentalna. Splend wyszczerzyła zęby na samą myśl o łażeniu do drzewach. A mogłoby się zdawać, że z tego się wyrasta. Gdy Ell już zwisała głową w dół, Hayley poszła w jej ślady; wypatrzyła sobie gałąź znajdującą się niewiele wyżej, niż na wyciągnięcie jej rąk i podskoczyła, czepiając się jej. Podciągnęła się, opierając się nogami o pień i już po chwili leżała na niej, trzymając się rękami i nogami. - Tak w ogóle - powiedziała, podnosząc się ostrożnie do siadu - to co u ciebie, hmm?
Zawsze dobrze mieć przy sobie osobę, która jest choć odrobinę mniej pijana. Podtrzyma, odprowadzi i w razie potrzeby postawi do pionu lub powstrzyma od popełnienia jakiegoś głupstwa. W końcu po alkoholu różnie to z ludźmi bywa. Może w tym konkretnym przypadku nie, ale w razie czego Elliott jest na posterunku. Ot co! - Ależ nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. Popatrzyła na siebie, potem na nią. No tak. Teraz wyglądały jak bliźniaczki. Rude włosy, cera niemal identyczna, skórzane kurtki i trampki na nogach. Gryfonka do swojej kurtki nie była jeszcze emocjonalnie przywiązana, gdyż iż kupiła ją całkiem niedawno. Ale miała za to sentyment do płaszczyka, który teraz wypoczywał po ostatnich przeżyciach. Jak na pannę z Domu Lwa przystało, był bordowy. A co! Chwyciła się rękami gałęzi i usiadła na niej, obserwując poczynania Hay. - Cóż... w sumie nic nowego. Wiesz, szwendam się to tu, to tam. Mówiłam ci, że mam tatuaż? Zrobiłam sobie w wakacje, ale dopiero teraz się do niego przyznaję. - Mrugnęła do przyjaciółki. - Pokażę ci go kiedy indziej, bo tu jest za zimno. A co u ciebie?