Wejście do pubu znajduje się w kamiennej ścianie, tuż przy wyjściu z alei. Każdy kto obok niej przejdzie, poczuje jakby coś ciągnęło go za prawą rękę i odczuje pokusę, aby dotknąć cegieł. Jeśli to zrobi, iluzja się rozpłynie i ujrzy się drzwi, prowadzące do pubu. W środku wygląda bardzo nieprzyjaźnie. Jest brudny i ciemny, spowity atmosferą ciągłego zagrożenia, co zresztą nie jest jedynie grą wyobraźni, gdyż „Szatańska Pożoga” ma bardzo złą sławę. Można napić się tutaj alkoholi, a także bez problemu dostać papierosy i narkotyki, jednak nigdy nie wiadomo, czy któryś ze stałych bywalców nie dosypie Ci trucizny do Ognistej Whisky, jednak jest to wymarzone miejsce dla kogoś, kto chce ubić jakiś interes. Nikt nie zwraca tutaj uwagi na legalność sprzedawanego produktu, więc kwitnie tutaj handel jajami smoków oraz przedmiotami, obłożonymi straszliwymi klątwami. Jeśli jednak się nie boisz to zajmij miejsce przy jednym z drewnianych stolików, przykrytych czarnym aksamitem i odkryj prawdziwe oblicze Nokturnu.
Spis alkoholi / papierosów / narkotyków, które możesz zakupić w tym miejscu znajdziesz tutaj. Rozliczeń dokonuj w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Shaylee Harper
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Miejsce takie, jak Szatańska Pożoga nie przepełniało jej tak wielkim niepokojem, jakim prawdopodobnie powinno. Co więcej, przebywanie wśród wszystkich tych szemranych typów zdawało się w ogóle nie wywierać na niej specjalnego wrażenia, jak gdyby sama spędzała tu każde wolne, piątkowe popołudnie. Zabawne, że kiedyś wtapiała się w tłum Nokturnu, ponieważ tego wymagała od niej praca, a teraz wykorzystywała swoje zdolności, ponieważ sama potrzebowała zniżyć się do poziomu magicznego rynsztoka. Usadzona przy stoliku w kącie pomieszczenia, owinięta czarnym płaszczem, z mocnym makijażem i twarzą ukrytą pod woalem z cienia i papierosowego dymu nie wyróżniała się w towarzystwie. System, który zawiódł ją lata temu, w oczach opinii publicznej uczynił z niej kryminalistkę, więc w zasadzie nikogo nie powinno było chyba dziwić, że przypominała teraz jedną z nich. Oczywiście, gdyby tylko pod tą gęstą grzywką któremuś z jej dawnych znajomych udało się rozpoznać twarz dawnej Shaylee Harper... Shay zaciągnęła się głęboko i zaprzestała czujnych obserwacji pozostałej części klienteli, aby wlepić wyczekujące spojrzenie w drzwiach, w których lada moment mógł się pojawić jej towarzysz. @Bastien Laborde zaprosił ją na kolejne spotkanie i tylko Merlin raczył wiedzieć, co takiego chciał omówić tym razem. Biorąc jednak pod uwagę naturę łączącej ich sprawy i kawałek pergaminu z nazwiskiem, które podsunęła mu pod koniec poprzednich narad, mogła się chyba domyślać w czym rzecz. Ostatecznie kradzież z włamaniem do domu jednego z kluczowych członków obecnej partii rządzącej było chyba całkiem ryzykowne. Mimo wszystko byłaby poważnie zawiedziona, gdyby - polecony jej drogą głuchego telefonu - mężczyzna odmówił podjęcia się powierzonego mu zadania. Wypuściwszy z ust szarą chmurę dymu, Harper sięgnęła po filiżankę z parującym, wciąż jeszcze bardzo ciepłym napojem. Kawa Indian Wayúu była droga, ale zdecydowanie warta swojej ceny w obliczu zmęczenia, z którym przyszło jej walczyć przez wzgląd na zniknięcie księżyca i towarzyszące temu incydentowi konsekwencje. Wzmożona obecność dementorów była więcej niż dobrym powodem, aby utrzymywać wzmożoną czujność i gotowość do działania albo (jak w jej przypadku) ucieczki przed ewentualnym starciem. Upiła z naczynia drobny łyk, a potem następny, delektując się nie tylko charakterystycznym smakiem, ale także zaskakująco szybkim działaniem. Shaylee podniosła wzrok, gdy kątem oka wyłapała poruszenie w okolicach drzwi, na które ze swojego miejsca nieprzypadkowo miała całkiem dobry widok. Chwilę później sylwetka Bastiena zajęła niemal całe jej pole widzenia i musiała zadrzeć głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Twarz charakterystyczną i gwoli ścisłości - wcale niebrzydką. Podziwianie walorów męskiej urody nie wliczało się jednak w poczet jej listy zadań, w związku z czym poświęciła temu zajęciu zaledwie kilka sekund, nim wyprostowała nogę i energicznym ruchem wysunęła spod stołu krzesło, tym samym zachęcając towarzysza do zajęcia miejsca. — Zamówiłam jedną dla ciebie, mam nadzieję, że się nie obrazisz — mruknęła na wstępie, skinąwszy w kierunku drugiej filiżanki wypełnionej, tak jak jej własna, Kawą Indian Wayúu. Czekała, ciekawa w jaki sposób i czy w ogóle Laborde przyjmie jej gest... Jednak jako, że nie spotkali się tutaj w celach towarzyskich (chyba, że właśnie taki Bast miał cel), Shay odstawiła naczynie na pokryty starym aksamitem blat i zaraz potem oparła na nim łokcie, strzepując popiół do kryształowej popielnicy, by następnie podjąć temat: — Czym sobie zasłużyłam na kolejne, tak szybkie spotkanie? Lewy kącik jej ust zadrżał i uniósł się nieznacznie, zdradzając ślad lekkiego rozbawienia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ostatnie dni nie były najłatwiejsze dla Solberga. Chłopak miotał się między jawą, a halucynacjami, nie będąc w stanie tak po prostu wrócić do siebie po kilkudniowym ciągu na międzynarodowych wodach. Co prawda nie przesadzał aż tak i trzymał się przytomności, ale nie potrafił podpisać paktu o trzeźwości i się go trzymać. Przybrana rodzina doskonale wiedziała w jakim jest stanie i choć próbowali mu pomóc, nie było to takie proste. Max w końcu uznał, że choć mugolskie używki były jego ulubionymi, to jednak potrzebuje w krwi czegoś innego - rema. Doskonale znał rewiry pracowników Salazara i zaczął swoją wycieczkę, ale niestety, gdzie nie poszedł, kogo by nie zaczepił, wszędzie mu odmawiano. Przeklinał w duchu tego pierdolonego chuja z manią kontroli. Czy naprawdę tak bardzo źle robił, że chciał na chwilę oderwać się od rzeczywistości? Max był innego zdania, ale w końcu zrozumiał, że nie ma co liczyć ani na starych, ani na nowych zaopatrzeniowców, bo żaden z nich nie sprzeda mu tego, czego naprawdę pragnął. Ruszy więc do "Szatańskiej Pożogi", gdzie miał zamiar dorwać coś zupełnie innego. W przypływie złości i popierdolonej kreatywności wpadł na pomysł pewnego eksperymentu, który nie tylko miał ułatwić mu życie, ale i załatwić haj w taki sposób, by nikt inny nie zorientował się, co właściwie ma miejsce. Nie wiedział jeszcze, czy to zadziała, w końcu miał to być prototyp, ale uznał, że nawet jakby miał część prochów zmarnować, to warto było. Przeszedł na tyły lokalu, gdzie zazwyczaj siedział jeden z lepiej zaopatrzonych dilerów i bez zbędnego wstępu rozpoczął transakcję. Nie potrzebował na teraz wiele. Trochę na użytek własny i mały zapasik, przy czym z własnej głupoty postanowił po raz pierwszy zakupić coś, czego nigdy jeszcze nie próbował, ale co mogło mieć naprawdę wielki potencjał w tym, co przyszło mu do tego głupiego łba - jad bazyliszka. Oczywiście nie zamierzał brać hektolitrów, o nie, niewielka ilość, na tyle bezpieczna by nie zabić, a jednocześnie wystarczająco mocna, by przyzwyczajony do odlotu chłopak mógł coś poczuć - tyle miało mu wystarczyć.
Po przechadzce po głównej ulicy Nokturnu, Ariadne poczuła, że ma ochotę napić się szklanki soku z lodem. Nigdzie jednak nie widziała żadnych szyldów pubów lub kawiarni. Zdawało się, że ludzie na tej ulicy mają aż taką paranoję, że dosłownie wszystko próbują jak najbardziej ukryć. Przecież prowadzenie pubu nie było zakazane prawnie. Wickens spodziewała się, że mogą tam robić jakieś podejrzane interesy na boku, ale chyba nie w biały dzień? Ach, naiwna dziewczyna, która miała zdecydowanie zbyt dobre mniemanie nawet o szujach. Dopiero przechodząc obok którejś ze ścian poczuła ochotę zbliżenia się, a wtedy iluzja cegieł zniknęła. Pub Szatańska Pożoga. Nie słyszała nic o tym miejscu, ale sam fakt tego, gdzie się znajdował, już sugerował, że pewnie jest to dość śmierdząca spelunka. I to się właśnie potwierdziło tuż po wejściu. Zapach alkoholu i potu wzbudzał odruchy wymiotne. Dodatkowo w takich ciemnościach niemalże nic nie widziała wyraźnie. Ariadne już była w połowie obrotu do tyłu, żeby wyjść, gdy dotarło do niej, że jest cholernym aurorem i na pewno przyjdzie jej spędzić o wiele więcej czasu w podobnych miejscach. Nie mogła dać się odstraszyć już na samym początku. Odchrząknęła i prędko zajęła gdzieś samotne miejsce. Poprosiła o coś do picia, ale barman tylko parsknął śmiechem. Stwierdził, że po soczek to może sobie pójść do Trzech Mioteł. Tutaj mieli dosłownie wyłącznie alkohol... i wodę. Ariadne nieśmiało, ponieważ gruboskórność mężczyzny trochę zbiła jej pewność siebie, poprosiła więc o szklankę czystej wody. Z naciskiem na "czystej" nie tylko jeśli chodzi o brak domieszek żadnego alkoholu, ale i żeby po prostu nie dał jej wody prosto z kałuży za zapleczem. W środku przebywało kilku gości, a choć Ariadne w ogóle nie przewidywała tutaj jakiegokolwiek szpiegowania klienteli to ciężko było nie zwrócić na nich uwagi. Wszyscy zdawali się mieć coś na sumieniu, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Najbardziej zdziwiła się obecnością młodszego od niej chłopaka, który na pewno chodził jeszcze do Hogwartu. Nie mogła zrozumieć po co pchałby się do tak odstręczającego miejsca. Sama nie postawiłaby tu nigdy nogi, gdyby nie powiązanie Nokturnu z pracą aurora. Od czasu do czasu wiodła spojrzeniem za młodzieńcem. Bynajmniej nie po to, żeby jak najszybciej przyłapać go na łamaniu prawa. Bądź co bądź, sam fakt, że tu przebywał, sugerował, że ignorował zasady wytyczane przez szkołę. Ariadne robiła to z troski. Nie przejmowała się starymi wygami, którzy grali w karty i pili paskudne trunki, gadając między sobą o różnych, niepokojących sprawach. Oni byli już straceni. Ale ten młody chłopak? Wolała patrzeć czy nic mu się nie stanie w tym lokalu. Widziała, że idzie na tyły, nie ma go chwilę, a później wraca. A co jeśli... Może on też załatwiał jakiś interes? Powinna reagować? Chyba tak. Była aurorem. Ale ostatnie czego chciała to, żeby cały pub zaalarmować obecnością stróża prawa. W najlepszym wypadku każdy podejrzany rozpłynie się w powietrzu, a w najgorszym Ariadne dostanie klątwą. Przerażona tą myślą zrezygnowała z wszczynania jakiejś konfrontacji. Ale nie chciała zostawić tego tak samemu sobie. Ariadne wytarła dłonie o wyprasowane spodnie, chcąc nieco osuszyć je z potu. Cholera, wchodząc do pubu nie spodziewała się, że może być świadkiem czegoś nielegalnego, a przecież była na Nokturnie. Wypiła haustem resztę swojej wody i podeszła do ciemnowłosego. - Hej. Dają tam coś ciekawego? - zapytała, czując jak aż jej się coś w żołądku dziwnie skręca, gdy udawała podekscytowaną. Zmusiła się do lekkiego uśmiechu. Nie znosiła kłamać lub udawać. Wychodziło jej to zwykle fatalnie, bo wystarczyło zajrzeć w oczy Ariadne, żeby prawda szybko znalazła w nich swoje odbicie. Teraz też brzmiała tak przekonująco, że pewnie chłopak prychnie i odejdzie bez żadnej odpowiedzi. Liczyła jednak na to, że powie jej "Nie. Byłem tylko w łazience.". Cokolwiek, co odegnałoby podejrzenia, że chłopak przed chwilą wplątał się w coś niezgodnego z prawem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W miejscu jak to raczej mało kto spodziewał się, że będzie to lokal kulturalny. Nie, każdy kto tu przychodził, doskonale wiedział, w co się pakuje i Max nie był wyjątkiem. Był młody, to prawda, do tego stopnia, że pierwsze wizyty tutaj zawsze były okraszone eliksirem postarzającym, by aż tak nie wyróżniać się z tłumu, ale w tym momencie jego obecność nikogo już raczej nie dziwiła, a szemranych sprzedawców znał aż za dobrze. I to ze wzajemnością. Nie jednego galeona dał im zarobić i pewnie nie jedne wakacje zasponsorował podczas swojego kilkuletniego stażu z używkami. Solberg był świadom, że Nokturn od zawsze wzbudzał zainteresowanie nie tylko miłośników mocnych wrażeń, ale i stróżów prawa, którzy chcieli zarobić na swoją wypłatę. Dlatego też nie pchał się na nieznane tereny bez potrzeby i zawsze starał się zachować maksimum ostrożności. Dziś jednak widocznie nie miał szczęścia, gdy ktoś zwrócił na niego uwagę. Ktoś, kogo wcześniej nie znał, a kto dziwnie zainteresował się tym, co dzieje się na zapleczu lokalu. -Alkohol i orzeszki. Polecam. Chyba, że wolisz precle, dobrze solone. - Nie miał zamiaru przecież wyjeżdżać z tekstem o narkotykach, które obecnie bezpiecznie znajdowały się w wewnętrznych kieszeniach jego ubrań. Ci, którzy bywali tu częściej wiedzieli, że sól może być slangiem na coś dużo bardziej szkodliwego, ale dla niewtajemniczonych, to wszystko brzmiało po prostu jak dobra przekąska. Kobieta nie wyglądała zresztą na taką, która szukałaby interesujących Maxa rozrywek, co pomimo tego, że chłopak najtrzeźwiejszy nie był i tak lekko przebijało się do jego świadomości. Dlatego też, nie myśląc wiele udał się do łazienki przypudrować nosek, a następnie opuścił przybytek mając w planach rychły powrót do Inverness.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Dobrze solone precle. W tym momencie mogłaby kazać mu przestać zmyślać i na przykład pokazać kieszenie. Najzabawniejsze, że właściwie to Ariadne miała do tego prawo. Nie potrafiła jednak nawet wyobrazić sobie tego typu sytuacji z jej udziałem. Wydawało się to zdecydowanie zbyt... niekulturalne i surowe. A jakby okazało się, że chłopak faktycznie ma czyste sumienie to pewnie umarłaby ze wstydu. Tak czy siak, w ogóle nie zamierzała zmuszać nieznajomego do dalszego tłumaczenia się po tym tekście o orzeszkach. - Aha, ok. - odparła głupio, nie wiedząc jak inaczej to skomentować. Czuła, że to tylko inaczej ujęte słowa "Spadaj na drzewo, wścibska blondyno", więc jedynie skinęła głową z dość zdezorientowaną miną. Czego się spodziewała? Że jej wprost powie, że z tyłu siedzi diler i wymieni, jaki ma na ten dzień repertuar? Podrapała się po głowie, zastanawiając się czy nie jest to dobry moment, żeby zakończyć zwiedzanie Nokturnu zanim narobi sobie problemów. Tyle że dalej nieco się martwiła. Wyczuła od chłopaka, że trzeźwy to on nie był. Nie musiała przecież od razu naskakiwać na niego i grozić aresztem. Gdyby tylko wspomniała, że są dużo lepsze puby w spokojniejszych okolicach, gdzie również można się napić...? To nie wydawało się złym pomysłem. Proste upomnienie. Bardziej przyjacielskie niż oficjalne. Daj mu święty spokój, Wickens. Chłopak pewnie zabierał się już do domu i wszyscy doskonale wiedzieli, że Ariadne będzie nieznośnym wrzodem na dupie, jeśli znowu go zaczepi. Ale kierowana chęcią ocalenia jednej duszyczki przed zgniciem na Nokturnie, wyszła na zewnątrz pierwsza i czekała przed wejściem do śmierdzącego przybytku. Chwilę tak postała, zastanawiając się nad paroma rzeczami, gdy usłyszała, że chłopak wychodzi. - Hej. - powtórzyła się bezmyślnie, trochę bojąc się, że nieznajomy wystraszy się, widząc ją znowu na niego czekającą. Wzięła głębszy oddech, ale i tak wyrzuciła z siebie dość nieskładne słowa. W końcu w ogóle nie wiedziała czego się spodziewać. Chłopak może i miał przyjemną dla oka, uroczą twarz, ale co jeśli mógłby bez wahania zaatakować Wickens? - To chyba nie jest dobre miejsce na spędzanie wolnego czasu. Wszystko... w porządku? Uniosła jedną brew, próbując jak najlepiej ocenić stan chłopaka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Całe szczęście blondi nie okazała się być specjalnie namolna i bez komentarza przyjęła jego odpowiedź. Oczywiście chłopak rzucił na nią jeszcze okiem, by sprawdzić, czy udaje się na zaplecze, czy też nie, ale gdy kobieta wciąż siedziała w miejscu poczuł, że dobrze zrobił, nie dając jej jasnej odpowiedzi. No konfidentem to on nie był. Przecież teoretycznie spotykał się z największym lordem prochów w okolicy. Co prawda obecnie sprawa była nieco skomplikowana, ale i tak nigdy by go nie wsypał tak samo, jak jego pracowników, czy pomniejszych biznesmanów, którzy przecież byli mu do szczęścia potrzebni. Wspomnienia o innych pubach też nie potrzebował, bo wszystkie znał jak własną, wypełnioną dragami kieszeń. Gdyby chciał się po prostu napić, zapewne wybrałby jakieś bardziej kulturalne miejsce, albo zacisze własnej sypialni. Właśnie zamknął za sobą drzwi przybytku, szczęśliwy z kolejnej, gładkiej transakcji i faktu, że powoli rzeczywistość traci wyrazistość, gdy usłyszał ponownie głos kobiety. Spojrzał na nią powoli, nienaturalnie wielkimi oczami, po czym wyjął z kieszeni fajkę i nim cokolwiek powiedział, zaciągnął się chmurą papierosowego dymu. -Kolejna kandydatka na moją matkę? Mam już z cztery, więc nie musisz się martwić, nie potrzebuję kolejnej. - Zaczął, bezczelnie patrząc jej w oczy. -Chyba, że to Twój dziwny sposób na podryw, to szczerze powiem, że średnio działa. Chociaż jesteś niezła, jeśli nie masz innych planów na wieczór... - Uśmiechnął się do niej zawadiacko. Wyłączone przez dragi sumienie i myślenie wywlekało na wierzch tę jego młodzieńczą arogancję, którą obecnie na trzeźwo całkowicie zatracił. Przez moment nie myślał o Paco, amnezji, czy innych problemach. Potrzebował ucieczki od rzeczywistości i bólu, jaki przynosiła, a niewinny flirt nie był przecież żadną zbrodnią. Raczej...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ariadne stanęła jak wryta. Nie dało się ukryć, że słowa oraz ton chłopaka wstrząsnął dziewczyną w nieprzyjemny sposób. Objęła się ramionami, jakby ten gest miał choć odrobinę pomóc ochronić się przed szorstkością ciemnowłosego. Ponownie pomyślała: czego się spodziewałaś? W gruncie rzeczy to miała ochotę wiele rzeczy powiedzieć w tym momencie. I wszelka troska czy zmartwienie o dobro towarzysza zaczęły się gwałtownie ulatniać, gdy tylko zobaczyła ten perfidny uśmiech. To było trochę jak kubeł zimnej wody. Chłopak nie zachowywał się jak niewiniątko, a słowa o tym, że "jest niezła" napełniły Ariadne niechęcią. Wickens w ostatniej chwili nie pozwoliła sobie na pogrążenie w urażonych emocjach, ponieważ zobaczyła rozszerzone źrenice chłopaka. Jego płytszy oddech i zaczerwienione policzki mogły nic nie mówić przypadkowej osobie, ale Ariadne była zdecydowanie zbyt dobra, jeśli chodziło o magomedycynę, żeby nie rozpoznawać symptomów zażywania toksycznych substancji. Im bardziej się przyglądała tym szybciej dochodziła do wniosku, że chłopak jest nie tylko napruty przez alkohol, ale i prawdopodobnie zażył coś więcej. Na pewno wpływało to na jego zachowanie, więc wszelki słowa musiała brać pod uwagę z tą właśnie myślą w głowie. Zarówno mugolskie, jak i magiczne używki mogły mieć wyjątkowo tragiczne skutki, więc zdusiła chęć skupienia się na sobie, żeby móc pomyśleć o tym, jak mogłaby pomóc chłopakowi. Pewnie on w ogóle nie chciał tej pomocy, ale to Ariadne mało obchodziło. Może nawet z odrobiną złośliwości pozbyłaby się toksyn z jego organizmu, żeby musiał wrócić na ziemię i zmierzyć się ze światem. - Nie, nie mam planów, skończyłam na dzisiaj pracę w Ministerstwie. - powiedziała swobodnie, wzruszając ramieniem, jak gdyby nigdy nic. Na szczęście obok nikt nie przechodził, więc słowa usłyszał tylko chłopak. Zadarła głowę wyżej, chcąc spojrzeć mu w oczy. Był cholernie wysoki i choć jasnowłosa też nie była niską dziewczyną to przy nim czuła się bardzo drobna. - Także może zechce Pan... Zaniosła się nagle cichym kaszlem, usiłując uniknąć wdychania dymu tytoniowego. Tak nakopcił, że unosiła się wokół nich mała chmurka. - Może zechce Pan usiąść? Nie róbmy sceny. - powiedziała, chrząknąwszy i wskazała kamienną ławkę obok. Nie było to najwygodniejsze siedzisko i dosyć brudne, ale myślała, że lepsze to niż stanie przed wejściem do pubu, jak dwójka durni. Obserwowała uważnie nieznajomego, licząc gorąco na to, że nie zdecyduje się nagle na ucieczkę. Nie goniłaby go przecież.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zazwyczaj bywał bardziej uwodzicielski i taktowny, ale były momenty, że nie miał ochoty bawić się w żadne gierki, a kobiety nie znał, więc nie uważał, by spalenie za sobą tego mostu miało specjalnie mu zaszkodzić. Oczywiście nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, ale blondynka wyglądała na osobę raczej niewinną i średnio pasowała do tak zapchlonego miejsca. Sam Max zresztą nie był lepszy. Jego niewinna buźka potrafiła rzucić się w oczy na tle parszywej zgrai bywalców Nokturnu, ale dzięki niej często unikał też tarapatów. -Czyli tak bawicie się w Ministerstwie po godzinach. - Prychnął, kompletnie nie przejmując się tym, gdzie pracowała. W końcu nadal tu stał i nie mogła mu nic zarzucić. Przynajmniej nie, dopóki nie miała żadnych dowodów. -Aż taki stary nie jestem. Felix wystarczy. - Klasycznie przedstawił się swoim drugim imieniem, by w razie czego łatwiej mu było zachować anonimowość. Dziwnie się czuł, gdy ktoś tak oficjalnie do niego mówił. Kurwa, nawet dwudziestki jeszcze nie miał i powinien być na studiach, a tu staje przed nim jakieś dziewczę, młode wiekiem i od razu mu "Panuje". -Sceny? Nikt tu nie chce się z Tobą kłócić, piękna. Ale nie lepiej wyjść w jakieś kulturalne miejsce na drinka, niż siedzieć na tym zapchlonym Nokturnie? - Zaproponował, choć nie miał zamiaru spierdalać. Instynkt samozachowawczy mu się wyłączył i po prostu rozłożył się na wskazanej przez blondynkę ławce, robiąc jej oczywiście miejsce. Coraz bardziej zastanawiała go ta osoba i choć coś podpowiadało mu, żeby wracał do domu, nastolatek jak zwykle wyłączył rozum, przyglądając się zgrabnej figurze nieznajomej. -Po przemowie wnioskuję, że jednak coś Ci się we mnie nie podoba, choć przyznam jestem bardziej przyzwyczajony do stosowanie różdżki niż rozmowy, ale zapraszam. - Szmaragdowe tęczówki rozbłysły tajemniczym blaskiem. Co prawda miał w zwyczaju ignorowanie pytań, które mu się nie podobały, ale tego akurat kobieta wiedzieć nie musiała.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Teksty o Ministerstwie miały za zadanie pewnie sprowokować Ariadne, ale puściła je mimo uszu. Wiedziała, że ona, w przeciwieństwie do chłopaka, nie miała zupełnie nic do ukrycia. Nadal nadąsana za potraktowanie jej... no, właśnie tak, jak ją przed chwilą potraktował, nie zamierzała łagodnieć w swoim podejściu. Na początku próbowała być bardzo sympatyczna, ale zostało to zmieszane z błotem i po prostu szkoda było energii, żeby się wysilać w rozmowie z aroganckim chłopakiem. Utrzymywała profesjonalny ton i brała pod uwagę, że mógł "Felixa" wymyślić na poczekaniu. - Ariadne Wickens. - odruchowo chciała dodać "miło poznać", ale nie do końca było miło poznać. - Na drinka? Nie ma Pan dość używek? Mina dziewczyny, która spojrzała niemalże z politowaniem na Felixa sugerowała, że musiało to być pytanie w pełni retoryczne. Jego widok budził współczucie i smutek. Gdyby zastanowiła się nad tym dłużej pewnie na nowo zechciałaby być dla niego łagodna oraz ciepła. Oczywiste stawało się, że zażyta substancja dopiero co zaczęła działać na umysł Felixa. Nie próbowała zgadywać co to takiego, bo pojęcia o narkotykach wielkiego nie miała. Jedynie najpopularniejsze objawy ich zażycia znała. Oraz to, jak można pomóc osobie pod wpływem. Resztę słów chłopaka zignorowała, mając nadzieję, że szybko znudzi mu się taksowanie jej wzrokiem. Może w innych okolicznościach Ariadne spojrzałaby na młodzieńca przychylniej, może rozważyłaby propozycję wspólnego wyjścia do baru, ale teraz aurorkę objął chłód. Myślała tylko o tym, żeby uniemożliwić młodemu ćpanie. Czuła, że to jej powinność. Wickens usiadła obok na ławce, wygładzając białą koszulę. Pokręciła głową, nie chcąc korzystać z różdżki. Traktowała ją jak ostateczność, a na razie sytuacja wyglądała na dosyć opanowaną, pomimo podskórnego napięcia, jakie Ariadne wyraźnie czuła. - A co ze stosowaniem eliksirów? - napomknęła, bo słowa Felixa uruchomiły w głowie Amerykanki pomysłowy mechanizm. Odwróciła wzrok od błyszczących oczu chłopaka, żeby skupić się na grzebaniu w brązowej torebce. Nie miała w niej wiele rzeczy, więc szybko znalazła fiolkę z bezbarwnym płynem. Podała ją z drobnym wahaniem do dłoni nowopoznanego czarodzieja. - Wie Pan do czego służy eliksir hematografowy? Pytanie zadała miękkim tonem, ale po wyrazie twarzy Ariadne łatwo było poznać, że coś jej przyszło do głowy i trochę się tym podekscytowała. Felix leżał na ławce rozwalony i rozluźniony, a więc ostatnie szare komórki zostały już pewnie przeżarte przez używki. Uśmiechnęła się pod nosem, pewna, że przez tę pozycję szybko zabolą go plecy. Ariadne miała nadzieję, że żaden inny bywalec Nokturnu nie zwróci na nich uwagi. Nie tylko dlatego, że wtedy byłaby pewnie postawiona w trudnej sytuacji, ale chciała też zadbać o bezpieczeństwo Felixa. Miał rację z tym, że lepiej byłoby odejść gdzie indziej. Tyle, że gdyby już miała wybierać miejsce to byłoby to Ministerstwo, a to chyba by się mu nie spodobało. - Dodaj do tego trochę krwi. Udowodnisz, że jesteś czysty i się od Ciebie odwalę. - powiedziała nagle, całkowicie szczerze, rezygnując z prowadzenia oficjalnej rozmowy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przynajmniej nie była głupia i tak łatwo się nie poddawała, choć ciężko było powiedzieć, czy było to dla niej dobre. Max uwielbiał wyzwania i ryzyko, a w tej chwili zdawało się, że kobieta dostarczała mu i jedno i drugie. -Ariadne... Ładnie. - Skomplementował, nawet całkiem szczerze. Nie znał chyba drugiej osoby o tak oryginalnym imieniu. -Dość? Skąd ten pomysł? - Zapytał retorycznie, nie dając jej ani odpowiedzi, ani wskazówek. Gdyby miał być szczery, zapewne powiedziałby, że dopiero zaczyna się rozkręcać tego wieczoru, a po powrocie do domu może zapewni sobie długotrwały odlot bez martwienia się o zapasy, ale raczej nie chwalił się podobnymi planami na prawo i lewo szczególnie w towarzystwie osób, które tyle co poznał i to jeszcze na Nokturnie. Jak dotąd rozmowa była raczej beznamiętna z jego strony. Choć raz, czy dwa bardziej się zainteresował, to szczerze jego uwaga była mocniej skupiona na działaniu krążących po jego organizmie używek, ale gdyby tylko padło magiczne słowo, Max od razu zmienił swoje nastawienie. Szmaragdowe tęczówki zajaśniały, jakby właśnie była Gwiazdka, a on miał przed sobą górę prezentów do rozpakowania. Uważniej przyjrzał się Ariadne, po czym przeniósł spojrzenie na kryształową fiolkę, którą zamknął w swojej dłoni by lepiej przyjrzeć się jej zawartości. -Sprawdza zawartość krwi. Jeśli ktoś wie jak zinterpretować wyniki oczywiście. - Odpowiedział bez wahania na jej pytanie, wciąż wpatrzony w płyn. -Twoja robota? - Bardziej zainteresował się widać wywarem niż tym, że kobieta chciała poddać pod test jego czystość. Nie poznawał w tym jednak charakterystycznej ręki Pippina, czy Dearów, no i miał sto procent pewności, że to nie z jego kociołka wyszła ta mikstura. -Czy Ty przypadkiem nie wspominałaś, że jesteś już po robocie? Czemu miałbym to zrobić? Poza tym, bierz poprawkę, że mogłem równie dobrze wziąć coś wczoraj i nadal dostaniesz wynik pozytywny. - Spojrzał jej prosto w oczy. O tak, Max doskonale wiedział, o czym mówił. Biedna kobieta trafiła na jebanego świra eliksirowego i jeszcze w dodatku takiego, co nie raz podobne testy sobie robił. Nie mówiąc już o tym, że tyle co wyszedł z laboratorium w Inverness, gdzie pobrali mu za dużo krwi, by przebadać na wszelkie możliwe używki znane mugolom. -Skoro jednak tak bardzo Ci zależy. - Wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni swój wierny sztylet. Nie dilował, więc teoretycznie nie robił niczego nielegalne, a to, że był lekko nafukany... Cóż, każdemu się zdarza. Chwycił więc za rękojeść sztyletu i sprawnym, wyćwiczonym ruchem, przeciął tkanki na swoim nadgarstku, by następnie dodać kilka kropli własnej krwi do odkorkowanej przed chwilą fiolki z eliksirem, który wyglądał na przyrządzony poprawnie, więc raczej się nie martwił, że nagle jakiś magiczny rytuał go tutaj zmiecie z planszy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Widocznie eliksiry były konikiem tego młodego chłopaka. Trochę go ten temat rozbudził. Czy usłyszała jakąś aprobatę w pytanie o to czy samodzielnie uwarzyła eliksir? Nie spodziewała się poruszenia tego tematu i z bliżej nieokreślonego powodu delikatnie się speszyła. - Tak. - odpowiedziała, patrząc na fiolkę z nagłym ukłuciem niepewności. Chyba nie chodziło o to, że eliksir był na tyle beznadziejnie przyrządzony, że rzucało się w oczy, że nie mógł pochodzić z któregoś z uznanych sklepów. Liczyła na to, że chłopak się nie wyśmiewał. - Jestem aurorem, to nie jest tak, że nasza robota kiedykolwiek się kończy lub zaczyna. - odparła i pierwszy raz w głosie Ariadne zabrzmiała nuta irytacji. Nie była ona ukierunkowana bezpośrednio na Felixa, a raczej na ogólny kierunek myślenia, który obrał. Czy strażak, który jest po godzinach pracy w remizie, na widok pożaru również stwierdzi, że jest już po robocie i go to nie dotyczy? Albo lekarz, który skończył zmianę w szpitalu, ale natknie się na mdlejącą kobietę w metrze? Oczywiście, że bycie aurorem wiązało się ze znacznie większymi zobowiązaniami niż tylko siedzeniem w biurze. Ariadne przewróciła oczami, bo dla niej było to jasne jak słońce. Wierzyła całą sobą w tę zasadę. Początkowo nie miała zamiaru wyskakiwać z kartą "jestem aurorem", bo bądź co bądź wcale nie podchodziła teraz do Felixa jak urzędnik. Częstowanie eliksirami, aczkolwiek medycznymi i niewpływającymi w żaden sposób na użytkownika, również trochę naginało zasady kodeksu Ariadne. Już myślała, że przecież nie poda żadnego sensownego i logicznego powodu, żeby brał od obcej osoby miksturę, a więc plan runie w gruzach, ale chłopak właściwie nie czekał na żadne przekonujące wyjaśnienia. I dobrze, bo Wickens żadnych by mu nie sprezentowała. Otworzyła szeroko oczy, patrząc na wyciągnięty sztylet. Felix wjeżdżał z grubej rury, skoro nie chciał po prostu lekko nakłuć skóry na palcu i w ten sposób uronić kilku kropel. Nie, chłopak musiał wyciągnąć jebitny sztylet. I podciąć sobie nadgarstek. Gdyby nie nagły szok, Ariadne pewnie złapałaby go za ręce, aby powstrzymać przed takim okaleczeniem. - Niech Cię gumochłon ugryzie... - szepnęła, dalej oszołomiona tym, co tu się właściwie działo. Nie skupiała się teraz w ogóle na tym, że eliksir zaczął już delikatnie nabierać barw. Wyciągnęła różdżkę i ujęła ostrożnie dłoń Felixa. - Vulnus Alere. Westchnęła ciężko, puszczając rękę dopiero, gdy upewniła się, że przecięcia na skórze uległy całkowitemu zasklepieniu. Blada skóra była jedynie trochę poplamiona resztkami krwi, ale i tak Ariadne sięgnęła po chusteczkę do torebki. Wytarła wszelkie ślady po niedawnym zranieniu. Odrobinę kierowała się tym, że nie chciała by ktokolwiek widział ją, jak daje eliksiry nastolatkowi na Nokturnie, który potem tnie się sztyletem... Ciężko byłoby to wytłumaczyć. Ale nie chciała też, żeby ucierpiał. - Wybacz. To wszystko było niepotrzebne. - stwierdziła ze skruchą, bo coraz bardziej uważała za głupi pomysł przetrzymywanie chłopaka. Powinna była wcześniej odpuścić. Wtedy spojrzała na fiolkę, w której widać było różnokolorowe smugi. Każda różniła się odrobinę barwą, długością oraz konsystencją, a tylko wprawne uzdrowicielskie oko mogło odpowiednio odczyta skład badanej krwi. Ariadne posiadała odpowiednie umiejętności, więc szybko mogła dojść do wniosku, że organizm Felixa to jedno wielkie bagno, w które ktoś tonami wlewa przeróżne świństwa. Były tu oczywiste ślady po spożywaniu alkoholu, tytoniu, jakichś mocnych narkotykach, których Wickens oczywiście nie znała, różne wahania hormonalne, niedobór witamin, osłabienie, przemęczenie, nadmiar stresu, anemia, chyba nawet jakaś choroba weneryczna, odwodnienie... I w takim stanie pojawiał się na Nokturnie. To nie był jakiś efekt zażycia czegoś wczoraj, to wszystko musiało dziać się aktualnie. Wickens siedziała w ciszy długą chwilę. Nie wiedziała, co powiedzieć. Oczekiwała jakichś podejrzanych substancji, ale przegląd krwi Felixa uświadomił aurorce, że z chłopakiem jest gorzej niż źle. Przecież to się mogło skończyć przedawkowaniem. Lub trwałymi uszkodzeniami organów wewnętrznych. Nie wspominając o uzależnieniu się. Co z tego, że to wszystko zakrawało o zabranie młodzieńca do aresztu i konkretniejsze badanie tego, co brał i od kogo brał. Teraz nie miało to znaczenia. Ariadne ponownie powoli otworzyła torebkę i wyjęła inną fiolkę. Ta miała orzechową barwę. - To dictum. - odpuściła sobie tłumaczenie, jak działa, bo uznała, że ciemnowłosy to wie. - Masz bardzo zatruty organizm. Proszę, zażyj to. Głos miała dużo mniej stanowczy, cichszy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy usłyszał twierdzącą odpowiedź, popatrzył z uznaniem na Ariadne. Rzadko spotykał się z podobnym podejściem. Większość magicznej społeczności preferowała różdżki i groźby, a tu nagle trafił na kogoś, kto naprawdę potrafił go zainteresować, choć wciąż nie do końca w temacie, w którym chciałby, żeby interweniowała. -Nieźle. - Powiedział w końcu, bo widział, że robota była dobrze wykonana. Nie był to jego poziom zabawy, bo pewnie by pozwolił sobie na kilka modyfikacji, ale zdecydowanie nie było się do czego przyczepić. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. -Tak coś czułem, że mi tu nie pasujesz. Nie powinnaś ścigać ludzi po drugiej stronie spektrum, zamiast zajmować się pojebanym dzieciakiem? - Nie mógł odpuścić sobie podobnych tekstów, ale szczerze interesowały go pobudki kobiety. Jakby nie było może i był na haju, ale to jego dostawca popełniał większe przestępstwo. Nie żeby miał zamiar kogokolwiek wsypać bo do tego było mu zdecydowanie daleko. W życiu tyle razy doznał już wszelkiego rodzaju urazów, że naprawdę nic mu to nie robiło, a jak to mu ktoś kiedyś ładnie wytłumaczył, krew prosto z żyły jest dużo ładniejsza i lepsza do podobnych analiz niż ta pobrana z palca. Nie miał oczywiście zamiaru wykrwawić się tu na śmierć i gdyby nie szybka reakcja Ariadne, sam opatrzyłby swój nadgarstek. Może poczekałby jeszcze kilka sekund, ale ostatecznie zasklepiłby zadane sobie samemu rany. -Mówiłem Ci od początku. Ale od kilku kropli krwi nie zbiednieję. Jeśli ma Ci to poprawić wieczór. - Nie wyglądał, jakby specjalnie go to wszystko martwiło. W ten sposób dość pokracznie podziękował też blondynce za opatrzenie rany, po czym wpatrzył się w fiolkę, która powoli zaczynała wyglądać jak najdziwniejsze wizje na kwasie. Jakby nie było, przynajmniej sam miał obraz tego, jak bardzo zjebany ma teraz organizm, co zawsze było dobrą informacją. -I co? - Zapytał bardzo ciekaw reakcji na to, co właśnie działo się we fiolce, a gdy otrzymał Dictum, uśmiechnął się lekko. -Nie, dzięki. Nie po to wprawiłem się w dobry humor, żeby teraz z tego zrezygnować. Poza tym, niespecjalnie mam ochotę na zjazd w środku Nokturnu. Przemęczę się z tym w spokoju na chacie. - Nie przyjął naczynka, choć szmaragdowe tęczówki uważnie przyglądały się wypełniającemu go eliksirowi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Skinęła głową, przyjmując komplement. Może gdyby znała umiejętności Felixa poczułaby się bardziej zaszczycona. - Nie wrócę przecież teraz do Szatańskiej Pożogi po Twojego dilera, bo podejrzenia padłyby na Ciebie. Twoje bezpieczeństwo jest teraz priorytetem. - odparła, spoglądając w oczy swojego towarzysza. Żeby dobrać się do źródła problemów, czyli handlarzy narkotykami, zaczynało się od ich klientów. Takie działania jednak często stawiały ich w niebezpieczeństwie. Ariadne nie uważała się za gotową na to, aby próbować walczyć z bossami tego przestępczego półświatka. Może kiedyś faktycznie wypowie im otwartą wojnę, ale na razie czuła się dosyć bezradna. A z takim Felixem mogła coś zrobić. Pomóc w jakiś sposób. - Poza tym, Ty też zupełnie tu nie pasujesz... - to mruknęła już pod nosem, niemalże bezgłośnie. Oboje wyglądali, jakby urwali się z lekcji i przypałętali na Nokturn przypadkowo. Przez to właśnie w ogóle go zaczepiła. Stanowili dwa jasne ogniki w tym ponurym otoczeniu i Wickens bardzo nie chciała, aby ten Felixowy blask zgasł. Uniosła brwi, nie rozumiejąc, jak krwawienie chłopaka mogło łączyć się z poprawianiem jej wieczoru. Miał mroczne poczucie humoru. - I to - odpowiedziała na jego "I co?", patrząc na lśniącą przeróżnymi kolorami fiolkę. Zaraz potem chłopak otwarcie przyznał się do zażywania czegoś. - że masz to zażyć, bo Twój organizm lada chwila może nie wytrzymać. Eliksir pomoże Ci nie tylko z toksynami, ale też zapewni witaminy i minerały, których bardzo Ci brakuje, Felixie. Także albo przemęczysz się z tym tutaj, podczas gdy będę cały czas obok i Cię przypilnuję, albo w szpitalu, bo tam zamierzam Cię zabrać, jak nie weźmiesz Dictum. Skrzyżowała ramiona, starając się z całych sił brzmieć na pewną siebie. Prawda była taka, że szalenie martwiła się teraz o chłopaka i próbowała jakkolwiek namówić go na wzięcie leczniczej mikstury. Wiedziała, że wszystko robi dla jego własnego dobra, nawet jeśli teraz wydawało mu się, że warto trzymać się tego iluzorycznego "dobrego humoru", jaki dają narkotyki. - I oddaj mi resztę używek. - dodała, próbując unieść podbródek nieco wyżej i zaprezentować się tym samym jako autorytet. Zerkając w oczy Ariadne widać było, jak na dłoni, że nie czuje się w tej roli zbyt swobodnie, a także nie będzie umiała zmusić do niczego Felixa, jeśli kategorycznie się postawi. - Proszę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
On na jej miejscu pewnie by tak postąpił, ale nie było niczego nowego w tym, że miał nieco inne spojrzenie na świat. -Mojego dilera... Nie zasłużyłem na podobne luksusy jak własny dostawca, a ja jestem bezpieczny. Przynajmniej miałem zamiar bezpiecznie teleportować się do domu. - Nadal grał w tę grę, bo nie miał przecież zamiaru bez ogródek wszystkiego jej powiedzieć. No i naprawdę chciał się znaleźć w domu, co obecność Ariadne nieco mu uniemożliwiła w tej chwili. -Może z pozoru nie... - Prychnął, bo wiedział bardzo dobrze, że jego niewinna twarzyczka wygląda tutaj jak jakiś pierdolony żart. Nie zmieniało to jednak faktu, że był tu stałym bywalcem, więc mógł pozwolić sobie na trochę więcej pewności, gdy wiedział mniej więcej, jak się po Nokturnie poruszać. Ton, który nagle Ariadne przybrała może trochę zrobił na nim wrażenie, co nie zmieniło faktu, że chłopak wcale nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Pokręcił więc głową i wyrzucił dopalonego peta gdzieś za siebie, po czym usiadł bardziej prosto i spojrzał jej głęboko w oczy. -Słuchaj, nie wezmę tego, jasne? Na nic mi się nie zdadzą te witaminy, jeśli i tak zaraz wszystko wyrzygam, nie mówiąc już o tym, że jutro pewnie i tak znowu coś przygrzeję, więc zachowaj to dla kogoś, kto zrobi z tego użytek. Poza tym mój organizm jeszcze się trzyma. Trochę regeneracji i będzie jak nowy. - Znał siebie na tyle, że mógł z dość dużą pewnością ocenić, na jak wiele może sobie jeszcze pozwolić, choć prawdą było, że po tak długiej przerwie od narkotyków, ryzyko tego, że coś się spierdoli było dużo większe niż normalnie szczególnie, że zaczął z grubej rury od praktycznie przedawkowania. -Nigdzie nie idę, a już na pewno nie do Munga. - Odpowiedział stanowczo, bo po tym, jak spędził tam trzy miesiące bez śladu pamięci, to zdecydowanie było to jego najmniej ulubione miejsce. Uniósł jedną brew ku górze, po czym westchnął i wyjął z kieszeni paczkę fajek, którą rzucił jej w dłonie. Jeśli myślała, że nagle wyskoczy jej tutaj z całą tablicą Mendelejewa, to grubo się pomyliła. Nie miał zamiaru oddawać nawet pół grama swoich drogocennych zapasów. +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
W końcu Felix skończył palić papierosa. Wyrzucił go tak niechlujnie, że zdusiła w sobie upomnienie, aby nie śmiecił w miejscu publicznym. Ariadne udawało się w czasie rozmowy zignorować szczypanie oczu, które powodował dym. Lubiła, gdy mężczyźni palili, ponieważ wyglądali wtedy pociągająco i dość buntowniczo. Ot, miała taką drobną słabość. Jednak zawsze zapominała o tym, że najlepiej, gdy byli dość oddaleni i nie musiała wdychać tytoniu. Również wyprostowała się i pozwoliła, aby chłopak spojrzał jej głęboko w oczy. Mógł w nich wyczytać jedynie szczerą intencję poprawienia jego stanu. Ariadne utrzymała wzrok bez uciekania gdzieś w bok, choć odrobinę się intensywnością tego kontaktu rozproszyła. Przez to nie do końca uważnie słuchała następnych słów chłopaka, ale nie uważała, aby coś ważnego ją ominęło. Po prostu stawał okoniem, nie chcąc rezygnować z błogości, jaką czuł po narkotyku. Tłumacząc się w różne sposoby. A to, że nie warto, a to, że to nic nie zmieni. Wickens podejrzewała, że Felix ma ciężkie życie lub dręczy go wiele problemów. Szczęśliwi ludzie nie mieli powodów, by ćpać. - Nie będzie jak nowy i Ty to wiesz. - stwierdziła ciszej, starając się ocieplić trochę te słowa. Pewne uszkodzenia były już na tyle głębokie, że Ariadne nie znała lekarstw, które pomogłyby w tym przypadku. Ile lat się tak truł? Gdyby go tak po prostu puściła, pewnie jeszcze długo pamiętałaby tę sytuację. Ganiłaby się za obojętność. Rozmyślałaby czy nadal żyje. Czy nic mu się na Nokturnie nie przydarzyło. Pomyślała, że będąc na jego miejscu, chciałaby, aby ktoś zwrócił na nią uwagę i obdarzył odrobiną opieki. - Nie do Munga? - aż lekko parsknęła, słysząc nagłą stanowczość. Wyglądało na to, że trafiła w wrażliwy punkt. Tym bardziej zamierzała grać tą kartą. - Felix, jak nie chcesz wziąć ode mnie eliksiru, co całkowicie rozumiem, to po prostu weźmiesz od uzdrowicieli. Może dołożą Ci różne inne leki, może Twoja wizyta przeciągnie się do kilku tygodni, żeby na pewno wypłukać wszystkie toksyny... Ale jeśli wolisz to niż wziąć teraz tylko jedną porcję Dictum to dobrze. Pójdę zamówić nam przejazd Błędnym Rycerzem. Ariadne obdarzyła Felixa pierwszym, pełnym uśmiechem. Był może odrobinę złośliwy, bo przecież cała ta gadka miała za zadanie uświadomić Felixowi, że wybór to on ma, ale tylko pomiędzy mniejszym złem, a większym. Powstrzymała się, aby nie puścić mu teraz oczka. Wyglądali jak uparta para przerzucająca się: "Weź to", "Nie chcę.", "Weź to, bo pójdziemy do Munga.", "Nigdzie nie idę.". Oboje zawzięli się na postawienie na swoim i nie mogli dojść do konsensusu. Na nieszczęście Felixa to Ariadne miała większą władzę nad sytuacją. Złapała rzuconą paczkę papierosów i momentalnie zmieniła ją w bezużyteczną kupkę popiołu. Rozsypała je obok chodnika, patrząc trochę podejrzliwie na chłopaka. I to było wszystko, co posiadał...? Wtedy zwróciła uwagę, że ktoś się na nich gapi. Wysoki, umięśniony mężczyzna łypał bezczelnie prosto w ich stronę. Od jak dawna tak stał? Ariadne złapała Felixa za ramię, mając nadzieję, że nie będzie mieć nic przeciwko temu drobnemu kontaktowi. - Chodźmy. - powiedziała, czując potrzebę opuszczenia w końcu Nokturnu. Mogli się kłócić w drodze na Pokątną.
/zt x2 +
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Z Diazem przywitała się tak, jak można było się tego spodziewać - zdawkowo i chłodno. Jakoś podejrzewała, że mimo wszystko nie dotrzyma dawanych w listach słów i spróbuje przekroczyć którąś z granic. Po ostatnim ich intensywnym spotkaniu w sklepie rudowłosej musiała mieć się na baczności... Straciła wtedy na moment pewność siebie, co niestety nie umknęło uwadze Katalończyka. Parsknęła krótko drwiąco pod nosem, kiedy restauracja Feeria okazała się niebywale wręcz zatłoczona tego wieczoru. - Widzę, że jesteś doskonale przygotowany. Najwyraźniej nie byli jedyną parą "zakochanych", którzy postanowili spędzić czas w tym cudnym lokalu. Jako że Díaz nie złożył żadnej rezerwacji to nic się nie dało uczynić, tylko przeżyć to faux pas. Fire nie zawstydzała taka głupia sytuacja - wręcz przeciwnie, raczej bawiła, bo odkąd odeszli sprzed eleganckich drzwi równie eleganckiego przybytku jakiś szelmowski uśmieszek plątał się po jej szkarłatnych wargach, jakby obrót sytuacji był jej na rękę. Bo poniekąd faktycznie, z Feerią wiązała świeże wspomnienia innej randki, więc przychodzić tam znowu z zupełnie innym mężczyzną to trochę niezręczne, prawda? - A więc na nasz stary, dobry Nokturn. - skomentowała, gdy skierowali się ku owianej złą sławą uliczce Londynu. W pubie dzielącym nazwę z ulubioną klątwą Dear zawsze można było znaleźć wolne miejsca. Niewielu gości spędzało tutaj czas, a na randki to chyba nikt nie wybierał akurat tego miejsca oprócz jakichś kompletnych szaleńców. Ale Fire to odpowiadało. Zresztą. To nie była randka. Zaznaczyła to wyraźnie w liście, a przynajmniej tak sądziła. Omiotła Antonio spojrzeniem od stóp do głów, oceniając jak bardzo postarał się w przygotowaniach do tego spotkania, na którym przecież tak niesamowicie mu zależało. Nie ukrywał, że nie umiał się długo trzymać od Dear na dystans. - Mogłeś chociaż udawać, że wcale nie stęskniłeś się aż tak szybko za moim ostrym językiem, Díaz. Twoje marzenia zostaną dzisiaj spełnione. - zapewniła podstępnie, ale też żartobliwie, bo sytuacja z Feerią poprawiła dziewczynie humor.
Gdy dotarli do Feeri, która okazała się pękać w szwach, przyjął to nonszalanckim wzruszeniem ramion. Chciał, żeby było elegancko i romantycznie, a wyszło jak zwykle. No cóż, nie takie rzeczy mu się w życiu przytrafiały, toteż niespecjalnie się tym przejął. Tym bardziej, że Fire okazała się bardzo zadowolona z przejawu jego braku pomyślunku. - A więc nasz stary, dobry Nokturn - parsknął, dając się poprowadzić ku mrocznym zaułkom. Uniósł ze zdziwieniem brwi, gdy skierowała swe kroki do Szatańskiej Pożogi. Oho, czyżby ognista znowu miała chrapkę na narkotyki? Nie było tu nastrojowo, a wokół kręciły się podejrzane typy. Ale i Fire, i Díaz nie takich spotykali na co dzień, część z nim mogli nawet znać. Czarny aksamit na stolikach mu się jednak podobał. Bardzo pasował do wielce kolorowej kreacji Dear, z której nie mógł wprost spuścić intensywnego spojrzenia czekoladowych oczu. Gdy zajęli w końcu miejsce, dziewczyna się odezwała. - Oho, ale się boję. Życie jest zbyt krótkie, żeby udawać, Fire. Mogłabyś w końcu uświadomić sobie ten fakt - mruknął z lubieżnym uśmiechem na twarzy. Rozpraszało go to, co miała na szyi. W głowie przetaczały mu się różne dziwne wizje. - Cieszy mnie twój dobry humor. Powinienem częściej robić z siebie debila. Zamówił rum, dla siebie i dla niej. Nie pytał o zdanie, bo dobrze pamiętał, co napisała mu w liście. Zapewne słusznie zakładając, że tu można palić, wetknął sobie hogsa do ust. Płomień na krótką chwilę oświetlił jego twarz w półmroku, gdy tak nie spuszczał z niej spojrzenia czekoladowych tęczówek. Odłożył zapalniczkę na stolik i zaciągnął się mocno papierosowym dymem - A ile z tych marzeń zamierzasz jeszcze spełnić? - zapytał, bo lubił igrać z ogniem.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Antonio ani się nie zdenerwował, ani nie zestresował zmianą lokalu z bogatej Feerii na obskurną Szatańską Pożogę. Czy go cokolwiek mogło zakłopotać lub zbić z pantałyku? Fire chciała mężczyznę obserwować, uczyć się jego osobowości oraz nawyków, oczywiście po to, aby wszelkie wyciągnięte wnioski prędzej czy później wykorzystać przeciwko niemu. Chociaż... czy nie powinna odpuścić i podjąć próbę nawiązania prawdziwej lojalnej współpracy? Dać mu tak zwaną szansę? Nie uczynił Blaithin żadnej krzywdy, a winić go za skurwysyństwo jego biznesowego partnera to trochę... nieuczciwe. Cóż, Dear często grała nieuczciwie. Z niechęcią przyznała w myślach, że podoba jej się ubiór Antonio zgrabnie podkreślający jego męską sylwetkę. Pasowali pod tym względem do siebie, wybierając tylko ten jeden intensywny kolor mroku, jaki być może czaił się w sercach ich obojga. I czarny aksamit stolików zdawał się dopełniać atmosfery. Spotkanie dokładnie w gustach Szkotki. - Ach, no tak, jestem taka nieświadoma. - pokręciła głową sarkastycznie, ręką przesuwając spięte w finezyjny kłos rude włosy na ramię z przodu. W głosie pobrzmiewała otwarta zaczepność. - Musisz mnie nauczyć jak żyć w takim razie. Wszystko dokładnie pokazać. Może nawet poprowadzić za rękę? Uniosła jedną brew, stukając pomalowanymi na bordowy kolor paznokciami na blacie stolika. Tak naprawdę nienawidziła pouczania oraz instruowania, dlatego że za bardzo ceniła niezależność i wolność podejmowania własnych wyborów. Szła własnymi ścieżkami, choćby najtrudniejszymi i najmniej wygodnymi. Pomimo że Díaz był starszy o te kilkanaście lat to i tak nie chciałaby brać z niego przykładu, jak podchodzić do życia. Ale droczyć się mogła do upadłego. Pewnie i tak spodziewał się, że nie wyraża szczerych myśli. - Przychodzi Ci to tak naturalnie, że nie musisz się nawet starać. - skomentowała jeszcze z błyskiem w oku, przyjmując szklankę wypełnioną bursztynowym rumem, ale jeszcze z niej nie pijąc. Wszyscy znajomi Fire byli ewidentnie uzależnieni od papierosów. Ona też lubiła raz na jakiś czas wziąć macha, więc idąc tropem Antonio (a przecież dopiero co zarzekła się w myślach, że nie będzie brać z niego przykładu!) wyciągnęła z niewielkiej torebki paczkę nieodłącznych Wizz-Wizzów. Czuła błądzący po własnym ciele wzrok towarzysza, jaki pokrywał bladą skórę rudowłosej gęsią skórką. - To masz więcej niż jedno na mój temat? Schlebiasz mi. I w odważnym akcie zbliżyła się do przemytnika, pochylając nad dzielącym ich stolikiem, aby odpalił jej papierosa. Mógł wyczuć zapach perfum z amortencją, jakimi wyjątkowo się popryskała. A ona mimochodem pomyślała o drzewie sandałowym.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Od ostatniego spotkania wcale nie dowiedział się o niej nic nowego. No cóż, może poza tym, że w jakiś sposób nie przypadła do gustu Salowi. Z nim był jednak umówiony na jutro. Z tych dwóch towarzyskich spotkań to Fire nie mógł doczekać się bardziej. To, co wydarzyło się ostatnio w Trzech Miotłach sprawiło, że zaufanie do przemytnika zadrżało w posadach. A to, co stało się w Borginie i Burkesie po prostu go niesamowicie podnieciło. Startował z przegranej pozycji, ale zanim spokojnie sobie ją obgada, postanowił dać jej szansę. Niech przedstawi mu meandry swojej osobowości, może prawdziwe imię, to co lubi i czego nienawidzi. Niech da się poprowadzić za rękę, a już najlepiej do jego mieszkania. Niech da się ponieść chwili i przymknie lubieżnie oczy, gdy dotrą w końcu do miejsca, z którego nie będzie już odwrotu. Niech tylko straci czujność, chociaż na chwilę i da się złapać w jej sidła. Spodobał mu się jej kłos, pomimo tego, że zazwyczaj wolał rozpuszczone włosy. Zwrócił również uwagę na zaczepny głos i śmiałe spojrzenie. Nie zdziwiło go, że jej głos ociekał ironią. Choć pewnie sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że jeszcze kiedyś sama go poprosi o lekcje życia. - Owszem, mogę ci pokazać wiele ciekawych rzeczy. Przyjemnych rzeczy, jeśli mam być konkretny. Za rękę prowadzić nie będę, bo jesteś jak na swój wiek bardzo świadomą i dojrzałą kobietą. Gdyby było inaczej, nie siedziałabyś naprzeciwko mnie. - Nie sposób powiedzieć czy kłamał, czy mówił prawdę. Uraczył się kolejnym machem, dopiero teraz zerkając przelotnie na leżącą na stole popielniczkę i szklankę rumu, którą podsunięto mu pod nos. Uśmiechnął się na jej bezczelną uwagę, bo doskonale chyba wiedzieli, że w tym tkwił urok Diaza. Nigdy jakoś specjalnie się nie starał, nie wysilał a jednak… przy Fire cechował się wytrwałością. Ile listów jej wysłał, zanim zgodziła się z nim wyjść? Do jakich słów się uciekł, by w końcu uznała go za godnego zaszczycenia swoim towarzystwem? Hipokryzja. Sprawianie wrażenia debila przychodziło mu równie naturalnie co starania o jej uwagę. Nie chciał tego przyznać, ale niedostępność Fire bardzo zawróciła mu w głowie. A sam fakt, że zgodziła się na spotkanie sprawił, że krew momentalnie odpływała z mózgu. - Mam - odpowiedział lakonicznie, obserwując jak nagle skraca dystans. Najpierw uniósł brwi w geście zdziwienia, a potem szybko podłapał sugestię. Wziął zapalniczkę do ręki i zbliżył ogień niebezpiecznie blisko jej twarzy. Widział czerwień płomienia odbiją w jej niebieskim oku. Ciary przeszły mu po plecach, gdy zauważył, jak na niego patrzy. Jednego mógł być w tym momencie pewien. Cokolwiek o nim nie myślała, wzbudzał silne emocje. Zanim jeszcze płomienie ognia polizały suszony tytoń, Díaz poczuł coś jeszcze. Rum, choć przecież jej ponętne usta nie dotknęły pełnej szklanki. I coś, czym pachniała jego kobieta. Carajo, Fire. Dlaczego pachniesz jak moja Bea? Zachował spokój, jedyne co mogło go zdradzić to nieznaczne zmarszczenie nosa. Upajał się jej wonią, tak samo jak przez cały czas otumaniony był jej towarzystwem. Uśmiech na jego twarzy stał się nieco bardziej smutny i melancholijny, bo zalany falą wspomnień pozwolił sobie na to, by otworzyły się w jego głowie dawno zamknięte szufladki. - Zdradzić ci pierwsze? Powiedź mi jak masz na imię. Prędzej czy później sam się tego dowiem. Chcę to usłyszeć od ciebie. Kim ty cholery jesteś, Fire?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Dojrzała, świadoma, nietuzinkowa, piękna... Sypał komplementami, jak z rękawa. Złotousty Antonio, świetny manipulator i uwodziciel. Trafił na ciężki orzech do zgryzienia, bo Blaithin lubowała się w gaszeniu potencjalnych adoratorów, a w słodkie słowa i tak nie potrafiła uwierzyć. Przez sześć lat pozostała w samotności, ale cóż. Wątpliwe, aby ktoś zdołał się przebić przez twarde mury, jakie wzniosła. - Siedzę tu tylko z litości, żeby nie łamać Ci serca. - odparła z prychnięciem, próbując zignorować tembr głosu Antonio sugerujący, że wcale nie ma na myśli niczego grzecznego. Wystarczyło trochę więcej bezpośredniości i wyuzdanych sugestii, a już przygryzła delikatnie dolną wargę, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Bardzo rzadko mówiła wprost, czego chce, a więc liczyła na domyślność Antonio i się nie zawiodła. W jasnoniebieskim oku dziewczyny nie pojawiła się ani odrobina strachu wywołana niebezpieczną bliskością ognia zapalniczki, a wręcz przeciwnie. Płomień kontrastował z lodowatą tęczówką, idealnie odzwierciedlając cały charakter młodej Dear. Patrzyła prosto na Antonio, myślami wyobrażając sobie, jaką rozkoszą będzie go poparzyć, a potem otulić chłodzącymi okładami. Ból i przyjemność tak dobrze ze sobą współgrały. Żeby pokazać własną śmiałość, złapała za nadgarstek mężczyzny, owijając dookoła niego smukłe palce ozdobione pierścieniem. Mogłoby się zdawać, że po prostu się boi i odsunie zapalniczkę na bezpieczniejszą odległość, ale Fire zrobiła to, aby pokazać, że przejmuje kontrolę. Przysunęła końcówkę papierosa do ognia, obserwując czerwony żar i dopiero wtedy puściła dłoń Diaza. - Co czujesz? - zapytała tak cicho, że ledwie słyszalnie, ale skorzystała z momentu, gdy byli naprawdę blisko siebie. Ona głównie herbatę, zioła i dym papierosów, jakich nie paliło żadne z nich. Skąd to się właściwie wzięło? Wspomnienia utonęły w otchłani zapomnienia. Blaithin zaciągnęła się odpalonym Wizz-Wizzem, znacząc filtr odbiciem czerwonej szminki i uważnie wyłapując lekką zmianę w nastawieniu Antonio. Podobnie zresztą z Fire, która zesztywniała po usłyszeniu pytania. Odsunęła się na powrót od mężczyzny, siadając na krześle i krzyżując odziane w czarne rajstopy nogi. Stolik był niewielki i mogliby się zetknąć kolanami, ale uważała, aby do tego nie dopuścić. Miał rację. Prędzej czy później znajdzie odpowiedzi, a jeśli padłyby z ust Salazara Moralesa to kto wie czy nie byłyby okraszone czymś kompromitującym Dear. Poza tym to było ich czwarte spotkanie. Chyba nareszcie mógł poznać prawdziwe imię dziewczyny. - Jestem... tajemnicą. - odpowiedziała powoli, ale westchnęła cicho. Życie w wiecznym kłamstwie i pilnowanie każdego sekretu potrafiło zmęczyć. - Blaithin Astrid Dear. Urodziłam się w Szkocji, na wyspie Skye. Dużo podróżowałam przed zostaniem właścicielką Borgina i Burkesa. Pomyślała o tym, że po takiej otwartości zasługiwała na podobnego kalibru wyznania od Antonio. A jednak o co mogłaby pytać, skoro ustalili, że rozmowy o biznesie to tabu? Istniał jednak temat, który od początku zaintrygował Fire. Z niewinną miną sięgnęła po szklankę rumu i upiła długi łyk, aż poczuła ogień w gardle. Spuściła wzrok, przymykając powiekę. - Dalej kochasz się w tej, która przebywa w Azkabanie?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Średnio mu się chciało wierzyć w jej litość, bo nie był ślepy. Nie dość, że zauważył to, jak ostatnio zawrócił jej w głowie, jak na chwilę zabrakło jej tchu, jak zaniemówiła w odpowiedzi na jego wielce śmiały ruch (oj tak, zamierzał nigdy jej tego nie zapomnieć), to jeszcze zdążył się zorientować, że Fire nigdy nie mówi tego, co tak naprawdę myśli. W jego wyobrażeniach ta dziewczyna żyła w kłamstwach, które sobie wmawiała. A w tej chwili usilnie starała przekonać samą siebie, że jest wobec niego obojętna. Bo przegryzła jednak wargę, prawda? Díaz spojrzał na jej czerwone usta - och wybrała taki kolor szminki, o jaką nie śmiał prosić - i przez dłuższą chwilę nie spuszczał z nich spojrzenia. Wyobrażał sobie, że te cudowne wargi błądzą po jego ciele, choć szczerze mówiąc nie wiedział, co musiałby zrobić, aby to marzenie faktycznie się ziściło. - Wielu twierdzi, że nie ma czego łamać. Nie masz więc czym się przejmować. - Krzywo się uśmiechnął, a ten śmieszny grymas zastygł na chwilę na jego twarzy, gdy złapała go za rękę. Tym jednym gestem zdradziła tak wiele, po pierwsze to, że była wręcz złakniona jego dotyku. Poza tym pokazała że wcale się go nie boi, a wręcz przeciwnie - zachęca go, prowokuje. No i ta niepowstrzymana chęć sprawowania kontroli. Nie spuszczał już z niej znowu spojrzenia, szklanka i popielniczka, i nawet papieros trzymany w drugiej ręce średnio go już w tej chwili interesowały. Porządnie zaciągnął się powietrzem, rozkoszując raz jeszcze tym zapachem. Szczerze przerażało go, jak bardzo mu się to wszystko podoba. Tracił kontrolę, lubił ją przecież tracić, ale jakaś część jego wiedziała, że nie powinien sobie na to pozwalać. - Rum. I bardzo ładne perfumy - odpowiedział wymijająco, nie nazywając wprost charakterystycznego woalu. Pomimo składanych wcześniej obietnic, wykorzystał jej śmiały gest i przyciągnął ją delikatnie, aczkolwiek stanowczo w swoją stronę. Rozkoszował się tą bliskością, bo spodobał mu się jej cichutki szept. Był taki intymny. Był tylko dla niego. Gdy tak bezczelnie się oddaliła, tym razem on przygryzł wargę. Aby uspokoić galopujące podniecenie wziął macha, upił porządnego łyka mocnego rumu. Patrzył to na jej usta, to na oczy, to na wizz-wizza, który doznał zaszczytu bycia naznaczonym czerwoną szminką. Z zadowoleniem stwierdził, że jego pytanie nieco zbiło ją z tropu. Fire szybko jednak się zreflektowała i przyjęła postawę, która reprezentowała godnie nie tylko jej seksowne nogi, ale i pewność siebie. Trochę go rozśmieszyło to, jak owa tajemniczość szybko została rozwiana. Nie pozwolił sobie jednak na afront, jakim byłoby prychnięcie czy kpiący uśmiech. Był przecież dzisiaj taki grzeczny, prawda? - Bardzo miło mi cię, poznać, Blaithin. - Powtórzył jej imię z trudem, w końcu jego południowy język nie przywykł wcale do takich szkockich klimatów. - Nie pozostanę ci dłużny i w końcu zdradzę ci to, co zapewne już wiesz. Antonio Aarón Díaz. Urodzony w Barcelonie, wychowany przez ulicę. Bardzo mi przyjemnie - Zdusił w sobie dziwną ochotę, aby ująć jej zimną dłoń, by ją ucałować. To tylko uwypuklało fakt, jak bardzo mu już odjebało. Przecież na takie rzeczy było o cztery spotkania, sześć komplementów i jakieś tysiąc sugestywnych spojrzeń za późno. Chciał jej zadać pytanie o podróże, bo przecież i on przez te szesnaście lat zjechał ze swoją kobietą kawał świata. Ale zanim sobie na nie pozwolił, zmieniła temat. I to drastycznie. Jej mina była niewinna, a jej cudowne usta akurat zetknęły się z chłodem szkła gdy… pozwoliła sobie na to, aby wsączyć truciznę w i tak napiętą (ale zgoła z innego powodu) atmosferę. Dobrze, że przymknęła powiekę. Być może nie zobaczyła w takim razie tego, że cały się spiął na wspomnienie o magicznym więzieniu. - A kto powiedział, że ja ją w ogóle kocham? - Jego pierwsza reakcja była agresywna, może aż nazbyt ukazując, jaki ma stosunek do tej historii. Którą przecież s a m się z nią podzielił. No dobrze, niech ci będzie ognistowłosa. Westchnął, spojrzał na dno swojej szklanki i wymruczał jeszcze z niechęcią. - Czy to nie jest oczywiste?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Lubiła tę gęstą, ciężką od seksualnego napięcia atmosferę. Dopóki nadal miała nad nią kontrolę. W innym przypadku szybko speszyłby ją i wywołał kolejne nieznośne rumieńce, jakimi pokryły się policzki Dear wtedy, w sklepie. Zaśmiała się lekko na słowa o braku serca, bo i Blaithin słyszała niejednokrotnie te same zarzuty. W takim razie do siebie pasowali, prawda? A więc lubił rum aż do tego stopnia... A perfumy zapewne te, jakich niegdyś używała jego kobieta. Na przyciągnięcie Fire zareagowała niespokojnym zmarszczeniem brwi, spinając mięśnie w niemym oczekiwaniu na to, czy wyniknie z tego coś jeszcze, coś więcej. Rudowłosą targały sprzeczne uczucia, bo z jednej strony chciałaby, aby odpowiedź brzmiała "tak", z drugiej zdecydowanie wolałaby "nie". Na szczęście stanęło na tej drugiej, ale przełknęła ślinę, widząc i u Tonio przygryzioną zębami wargę. Czy odczuwał podobne gorąco pomimo stonowanej temperatury panującej w pubie? Grzeczność Antonio obserwowała z zainteresowaniem, wiedząc że to tylko chwilowa przykrywka. Niczym ta narzucona na ramiona elegancka czarna koszula, którą prędzej czy później Dear spróbuje zedrzeć z umięśnionych ramion Katalończyka, aby dostrzec pełnię tego, co kryje się pod pozorną przyzwoitością. Zajrzeć w jego głębię otuloną mrokiem, jaki panował teraz na Nokturnie. Rozumiała już, że jakąś głębię posiadał i nie był takim płytkim człowiekiem, jak go pospiesznie oceniła na festiwalu. Szkoda. Trudniej go będzie nie lubić. - Zostańmy przy Fire albo Dear - powiedziała z grymasem na twarzy, a mógł błędnie uznać, że wiąże się przy kulawym wypowiadaniu trudnego imienia. Nigdy nie przepadała za "Blaithin", zbyt to wyniosłe, zbyt finezyjne, zbyt kojarzące się z karcącym głosem ojca lub rozczarowanym tonem matki. Blaithin umarła dawno temu, a z jej prochów powstała niczym feniks Fire. Wyzbyła się potrzeby używania nie tylko własnego imienia, ale i cudzych, także do Antonio zwracając się po nazwisku. Któryś magipsycholog mógłby śmiało stwierdzić, że to jedna z taktyk dystansowania się. - Przez ulicę... - powtórzyła z lekkim zaskoczeniem, które nie do końca ukryła za maską obojętności. Takiej informacji nie uzyskała z lekkiego wypytywania znajomych z półświatka. A więc nie dorastał tak jak ona w splendorze i bogactwie. Może i bez rodziny? Fire musiałaby się zastanowić czy chciałaby wchodzić na tematy przeszłości, bo te zwykła ucinać i nigdy nie podejmować z własnej woli ponownie. Ale może uda się mówić tylko o przeszłości Antonio. Nikły, lodowaty uśmiech wpłynął na szkarłatne wargi Dear, kiedy usłyszała gniewną odpowiedź. Och, chyba nie myślałeś, że to będzie takie miłe spotkanie, Díaz? Katalończyk sam dał dziewczynie broń do ręki, a teraz będzie cierpiał, kiedy z niej strzeli prosto w jego serce. Mugolski Bon Jovi o tym śpiewał. - Najpewniej ona nie kocha już Ciebie. - powiedziała nagle, teraz unosząc w pełni wzrok i spoglądając na reakcję Antonio. Jak naukowiec na swojego królika doświadczalnego. Odczuwała perwersyjną potrzebę zranienia go, sprowokowania złości, przetestowania jak daleko może się posunąć zanim tego wszystkiego kompletnie nie zrujnuje. Znowu. Czy ponownie zostawiłby ją i odszedł? Czy ponownie by wrócił? - I nie chodzi tylko o to, że może w ogóle już Cię nie pamiętać, Díaz, ale dementorzy pewnie wyssali z niej wszelkie pozytywne uczucia. Gdy o tym mówiła, myślała też o Casprze. Kto wie, jak daleko były cele dzielące ich ukochanych? Może wylądowali tuż za ścianą. Z gorzkim żalem uświadamiała sobie, że te słowa mogła skierować równie dobrze do siebie. Casper zapewne był już wrakiem człowieka i nigdy, nigdy nie wrócą do tego, co kiedyś. Byłaby naiwna, gdyby w to wierzyła. Miłość nie miała sensu. Machinalnie zacisnęła mocniej blade palce na szklance z alkoholem. - I jaką mam mieć pewność, że mnie nie spotka taki los, jak ją? - kontynuowała niby spokojniej, łagodniej, na myśli mając oczywiście fakt, że Antonio zdradził jej z jakiego powodu tamta kobieta znalazła się w Azkabanie. Przez miłość, przez niego. Pospiesznie przełknęła kolejną porcję trunku, kaszlnąwszy krótko w dłoń. Potrzebowała tych procentów.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz również rozkoszował się sensualną aurą, gęstniejącą z każdym słowem atmosferą, którą wokół siebie roztaczali. Starał się obserwować całe jej ciało i nie skupiać się na piersiach i oczach. Jej śmiech nieco go rozproszył. Co jest, to jeszcze udało mu się być zabawnym? Dobrze wiedzieć, że skoro nie ma serca razem z nim, to potrafi z siebie wykrzesać jeszcze jako takie poczucie humoru. Co innego pozostało w życiu takim jak oni, jeśli nie śmianie się przeciwnościom losu w twarz? Nie niepokoił się tym, jak wiele jej zdradzał. A powinien. Gdyby Morales mógł go teraz zobaczyć, pierdolnąłby go w twarz najpierw pięścią, a dopiero potem petrificusem. Ale jego tu nie było, co więcej - obecnie Paco widniał na szarej liście Antonio. A Fire? No cóż, Fire chciał przelecieć. I to jeszcze dzisiaj, jeśli może marzyć o takiej śmiałości. A marzyć zawsze przecież można, choć jak powiedział kiedyś Nico trzeba mocno uważać, na to co właściwie się pragnie. Głuchy na swoje mądre rady przysuwał się bliżej, by po chwili zwiększyć dzielącą ich odległość. Oparł się o siedzenie, wrócił do nieomal wypalonego papierosa. Wewnętrzny żar rozgrzewał go do czerwoności, gdy gesty, których tak mocno zazwyczaj starał się pilnować, umykały jego czujności. Przegryziona warga, intensywne spojrzenie błądzące od biustu po oczy, przeciągłe westchnienie, bo tak długo wdychał otaczające ją powietrze. Coś w jego głębi krzyczało, żeby się uspokoił, ale on wcale nie chciał słuchać tego głosu. Nie potrafił się skupić do końca na rozmowie, bo wizje, które nawiedzały jego głowę wcale temu nie sprzyjały. Szczególnie choker, który zdobił jej szyję tak bardzo go kusił. Ile by dał, by znaleźć się już z nią sam na sam w wygodnym łóżku. Bo wnioskując z rozmowy śmiało zakładał, że to nie kwestia “czy” a “kiedy”. Jak to pomyślał kiedyś przy Nicholase, rozmowa to najlepszy typ gry wstępnej. - Fire. Fire jest unikatowe. - Pozwolił sobie na tę śmiałość, by po raz kolejny wytknąć jej, że jest drugim Dearem, którego poznał. I jak kusząca nie jest, jak śmiała, jak seksowna - Olivier już zaskarbił sobie jego sympatię i szczególne miejsce w jego… no cóż, serca nie miał, to może w jego łóżku? Blaithin dopiero sobie na nie zapracowywała, ale jak do tej pory szło jej to bardzo sprawnie. Zauważył zaskoczenie i uśmiechnął się bo, oho, chyba tego o nim nie wiedziała. Niespecjalnie zależało mu na tym, aby ukryć o sobie akurat tę informację. Może o kurestwie matki czy chorobie alkoholowej ojca i śmierci zamierzał nie wspominać. A i chętnie dowie się czegoś o Fire. Czemu nie pławi się w rodowym bogactwie? Co robiła zanim objęła pieczę nad sklepem? Gdzie podróżowała… i z kim? Ale te wszystkie pytania musiały na razie poczekać, bo póki co Fire postanowiła bardzo subtelnie przeciąć napiętą atmosferę ostrymi jak nóż Solberga. Szczęka Diaza wyraźnie się spięła, a jego oczy stały się nagle chłodne jak lód. Wpatrywał się jednak w nimi nie mniej intensywnie niż przed chwilą, ale tym razem w ozdobę na jej szyi. - Najpewniej. - Co do tego nie miał wątpliwości, skoro on był na tyle wielkim tchórzem, że nie zdołał jej przez ten czas odbić. Szczerze mówiąc nie byłby zdolny do tego, żeby ją znienawidzić nawet za coś takiego. Ale za dobrze ją znał i wiedział, do czego zdolna jest ona. - Jednego uczucia na pewno się nie pozbyli. Czystej nienawiści. Pociesza mnie myśl, że od niej do miłości już niedaleko - mruknął, unosząc brwi. Obserwował ją uważnie, toteż kątem oka spostrzegł, że zaciska palce na szklance. Uśmiechnął się smutno do myśli, że na pewno coś kurwa ukrywa. Nikt normalny nie poświęca tyle uwagi tym osnutym złą reputacją więzieniu, gdzie za strażników robią najohydniejsze potwory, jakie istnieją na świecie. - Wiem, że to trudne, ale spróbuj się we mnie nie zakochać, a będzie dobrze. - Był zdenerwowany i napalony, a chciał sprawiać wrażenie rozluźnionego. Ale on również upił dosyć spory łyk drinka, wziął macha, zgasił szluga. Nawet słodka marihuana, która skryta była w hogsach nie pomogła ukoić nerwów i powstrzymać emocji, które podpowiadały mu, żeby zrobić coś głupiego. Jak to powiedział ten debil Solberg? Nie słowa, a czyny? Delikatnie lawirował nogą pod stołem, aż w końcu dotknął jej łydki. Niby nic nie robiąc, przesuwał opuszkiem palca po krawędzi pustej już szklanki, cały czas obserwując ten pierdolony choker. Złość, która w nim przed chwilą wybuchła kroczyła na niebezpiecznej granicy. Lada chwila nie będzie już tak właściwie wiedział w jakim celu konkretnie chce ją przyszpilić do ściany i rzucić się na jej szyję. Nie powstrzymał się przed powiedzeniem jakże śmiałego. - W końcu oboje chyba liczymy tylko na seks, prawda? - Był szczery, nazbyt szczery i głupio śmiały. Ale w ten sposób prześlizgiwał się do tej pory przez życie. Może i ten sposób zaprowadzi ją wprost w swoje objęcia.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Owszem, flirt i zaczepki też mogły Blaithin odpowiednio nakręcić, ale to co ją prawdziwie pociągało to silne, surowe emocje rozbijające wszelkie mury oraz granice przyzwoitości. Pragnęła tej zimnej furii, pragnęła gorącej złości, pragnęła, aby Díaz się na niej wyżył po tych wszystkich nieznośnych prowokacjach, jakich się dopuszczała. Może powinna uczyć się na błędach, bo podobnie potraktowała Salazara i wtedy skończyło się to nie za dobrze, ale nie umiała. Płomień, który rozpalał rudowłosą, niszczył wszystko dookoła, ale w procesie także i ją samą. Zaciągnęła się papierosem, z uznaniem kiwając głową. Rozluźniła palce trzymane na szklance, podnosząc ją spokojnie do ust. Ślad po spięciu się rozwiał. - Sprytnie wybrnąłeś - pochwaliła Tonio za zgrabne wymijanie tematu, o jaki Fire z bezduszną premedytacją zahaczyła. Rozegrał to tak, że nie było się do czego przyczepić. Mógł wybuchnąć, mógł zdradzić o kilka słów za dużo, a tymczasem nie dość, że uniknął ciosu to jeszcze wszystko ponownie zmienił w grę flirtu. Profesjonalista. - Myślisz, że ta zasada dotyczy także nas? Przechyliła na bok głowę wyzywająco i niepokornie. Miłość i nienawiść. Znała to drugie bardzo dobrze. Wręcz doskonale, nienawiść przepełniała Dear odkąd tylko pamiętała, sącząc się w duszy dziewczyny jak plugawa zaraza. Ale tego pierwszego nigdy nie zdołała się nauczyć rozumieć. Nie miała na to okazji ani czasu. Parsknęła ponownie śmiechem, tym razem wyraźniejszym, głośniejszym i nieco bardziej szczerym niż ostatnim razem. - Może już za późno. - odezwała się z szelmowskim błyskiem w oku. Ona i zakochiwanie się? Absurd. Ale zabawny absurd. Doskonale bawiła się nieznacznie wyczuwanym w głosie i zachowaniu Diaza zdenerwowaniem. Stał się jej rozrywką, pionkiem, jakim mogła manewrować w każdy możliwy sposób. Fire wyczuła muśnięcie nogą pod stołem, ale nie zareagowała gwałtownym odsunięciem się. W końcu ona też dotknęła go ledwie minutę wcześniej, prawda? Po prostu odwdzięczał się pięknym za nadobne. I jak to było... "Będę trzymał ręce przy sobie." No tak, w teorii to noga. Przez cienki materiał rajstop doskonale czuła każdy ruch mężczyzny, a wzrokiem śledziła zabawę szklanką. Niezdolna spuścić go z oka. Oczywiście, że nie zapragnęła, aby to po jej talii Antonio wodził tak opuszkami palców. Oczywiście, że nie. Mogłaby pociągnąć go dalej na tej drodze ku szaleństwu, aż zapomniałby o resztkach rozsądku. Metaforycznie stali nad przepaścią, a Blaithin zamierzała złapać Antonio, złożyć na jego aroganckich wargach jadowity pocałunek i popchnąć za krawędź. Zapewne pociągnąłby ją w ostatniej chwili za sobą. Wyłapała to mało subtelne gapienie się na szyję, a więc odchyliła głowę trochę do tyłu tak, aby mógł w pełnej krasie podziwiać czarny, skórzany choker, ciasno przylegający do gładkiej skóry dziewczyny. You may look, but you cannot touch. Ten uwodzicielski pokaz przerwała, prostując się na krześle gwałtownie. Chyba się przesłyszała. Cudem, dosłownie cudem zapanowała nad onieśmieloną ucieczką i cichutkim odchrząknięciem, bo pomimo alkoholu nagle zrobiło jej się sucho w gardle. Mało brakowało, a zdradziłaby, jak mocno oddziałują na nią podobne słowa. Bijąca od Antonio aura czystego seksapilu i pewności siebie mogła z łatwością złamać wolę Fire, jeśli nie pozostawałaby czujna. Teraz na szczęście zdołała powstrzymać zawstydzenie zanim wymalowało się tak otwarcie na twarzy. Nie, musiała grać równie ostro, równie bezpośrednio. Tylko tak zdoła go pokonać.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nie potrafił ukryć dumy, gdy przyjął z jej ust komplement. Tak rzadko go chwaliła, nie pozwalając tej części swojej jaźni, która pałała do niego sympatią na dojście do głosu. Bo Tony był przekonany, że sam fakt, że z nim tutaj siedzi, popija rum i prowokuje go do działania był jakimś chorym sposobem na okazanie sympatii. Obserwował, jak pali wizz-wizza a na jego twarzy cały czas błąkał się lubieżny uśmiech. Opuszek palca w dalszym ciągu krążył bezwiednie po pustej szklance. A on stawał się całą tą sytuacją… no cóż. Bardziej zaaferowany. Z premedytacją poprosił w listach o to, aby nie rozmawiali o pracy. Dzięki temu Díaz miał pewność, że siedzi dla niego (taka śliczna i ponętna) a nie dla informacji, których i tak nie zdoła z niego wydusić. I wyszło mu to naprawdę na dobre, bo w sumie od kiedy tu przyszli oboje sprowadzali rozmowę na tylko jeden tor. No dobrze, może to głównie był on, ale Fire i tak dawała się podpuszczać. - Chyba nie masz powodu, żeby mnie nienawidzić, prawda? - Zauważył logicznie, unikając odpowiedzi. Pytanie za pytanie przeplatane zbyt szczerym wynurzeniem? Dziwna taktyka ale jak widać skuteczna. Taki sam był w łóżku, nieobliczalny bo raz czuły i delikatny, raz gwałtowny. Być może będzie jeszcze miała okazję się o tym przekonać. Obserwował, jak przechyliła swoją głowę, a idealnie ułożony kłos opadł na dół. Miała piękne rude włosy, takie długie i zadbane. Ciekawe czym tak właściwie pachną. Ze zdziwieniem skonstatował, że pozwolił zabłądzić myślom w ślepy zaułek, bardzo nie spodobał mu się ten kierunek. Odwrócił na chwilę spojrzenie od Fire i przywołał nim kelnera, którego poprosił o kolejną kolejkę. Dla siebie i dla swojej pani. Uśmiechnął się, gdy usłyszał jak prawdziwe emocje wybrzmiewają w śmiechu. Ho, ho, nie spodziewał się, że taki z niego żartowniś. Spodobał mu się nie tylko ten błysk w oku, który obiecywał coś niebezpiecznego, ale i to, co powiedziała. No cóż, w takim razie skoro formalności mają za sobą to mogą chyba już przejść dalej? Oczywiście wiedział, że to wszystko jest na niby, że tak naprawdę grają a Fire nie jest zdolna do wykrzesania z siebie tak skomplikowanego uczucia jak miłość. I chętnie by tę grę pociągnął, gdyby nie dziwna myśl, która w tej chwili zawitała w jego głowie. Był wkurwiony, ale i smutny na wspomnienie o jego kobiecie. Wspomnienie, które Dear wywoływała co rusz jak wilk z lasu. Ironia polegala na tym, że pogrywała z nim o wiele mniej skutecznie niż Bea, a chłód który bił z jej tęczówki miał w sobie coś obcego. Nie zraziło to wcale Diaza, który był napalony i głupi ale jednak… zatęsknił za ciepłem, za ogniem, który miała w sobie Sanchez. Ta, której zdecydowanie za rzadko mówił, jak bardzo ją kocha. - Na miłość nigdy nie jest za późno, Fire. Za to na samotność. To zawsze przychodzi zbyt wcześnie. - Nie sposób powiedzieć czy dalej z nią flirtował czy upił się na smutno. A musiał trzymać nerwy na wodzy, bo ona kusiła go coraz bardziej. Zerknęła przelotnie na jego palce, wyobrażając sobie nie wiadomo co. Podłapała jego sugestię i już odchylała szyję do tyłu, prezentując buńczucznie skórzaną ozdobę. No i w końcu usiadła na krześle prosto jak struna, rozsierdzona jego prowokacją.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Czy Tonio ją przejrzał? Na to wyglądało. Skubany wykazywał się większą spostrzegawczością, niż Fire mogła podejrzewać. Nie doceniała go, a przede wszystkim jego intelektu. A może po prostu to ona opuszczała gardę, coraz bardziej swobodnie flirtując ze swoim nomen omen współpracownikiem, a do tego jeszcze kumplem Salazara Moralesa? Co jeśli mu o tym wszystkim opowie? Padłaby ze wstydu. - Oj, mam. - odparła krótko, bo przecież nie chcieli wchodzić na tematy dotyczące pracy. Mieli obecnie ciekawsze... i bardziej stymulujące. Dopiła resztkę rumu nim uzupełniono im szklanki. Nie wiedziała już, przez co bardziej kręci się jej w głowie. Potrafiła wlać w siebie wiele bez poczucia bycia pijaną, ale rum był dość mocny. Dlatego kolejną szklankę sączyła wolniej, dopełniając buchami Wizz-Wizza. Swoje myśli musiała trzymać niczym na napiętej smyczy, aby się nie rozbiegły i nie pogrążyły w fantazjach na temat diazowych dłoni lub niewyparzonego języka. Co prawda, wolałaby to jego trzymać na takiej smyczy. Zaskoczona mądrością słów, jakie powiedział, aż przez moment na poważnie nad nimi rozmyślała. Sama skazywała się na samotność, a przecież lubiła przebywać wśród ludzi, nawet jeśli głównie ją denerwowali. Tylko ten cholerny problem z zaufaniem. Ostatnie wydarzenia definitywnie nie pomagały Blaithin zmienić podejścia. Również pomyślała o Casprze, o tym, jak coraz rzadziej otrzymywała sowy z Azkabanu, jak już powoli zamazywał się w jej pamięci dźwięk jego śmiechu. Tonio w niczym nie przypominał Tease'a, także ze względu na wygląd. Nie chciała myśleć o tej kwestii. Po co zaprzątać sobie głowę poważnymi sprawami miłości?