Wejście do pubu znajduje się w kamiennej ścianie, tuż przy wyjściu z alei. Każdy kto obok niej przejdzie, poczuje jakby coś ciągnęło go za prawą rękę i odczuje pokusę, aby dotknąć cegieł. Jeśli to zrobi, iluzja się rozpłynie i ujrzy się drzwi, prowadzące do pubu. W środku wygląda bardzo nieprzyjaźnie. Jest brudny i ciemny, spowity atmosferą ciągłego zagrożenia, co zresztą nie jest jedynie grą wyobraźni, gdyż „Szatańska Pożoga” ma bardzo złą sławę. Można napić się tutaj alkoholi, a także bez problemu dostać papierosy i narkotyki, jednak nigdy nie wiadomo, czy któryś ze stałych bywalców nie dosypie Ci trucizny do Ognistej Whisky, jednak jest to wymarzone miejsce dla kogoś, kto chce ubić jakiś interes. Nikt nie zwraca tutaj uwagi na legalność sprzedawanego produktu, więc kwitnie tutaj handel jajami smoków oraz przedmiotami, obłożonymi straszliwymi klątwami. Jeśli jednak się nie boisz to zajmij miejsce przy jednym z drewnianych stolików, przykrytych czarnym aksamitem i odkryj prawdziwe oblicze Nokturnu.
Scorpius też wcale nie miał złych ocen w szkole, zarówno jak był w Durmstrangu, jak i Hogwarcie. Nie wiedział, czy stopniowo było to zależne od jego nazwiska, czy może teź od faktu, że był charyzmatycznym uczniem, lubianym przez nauczycieli. Najprawdopodobniej oba te czynniki miały wpływ na jego stopnie. Owszem, uczył się, jednak nie jakoś przesadnie, a mimo tego miał pełno zadowalających i powyżej oczekiwań. Jednak z drugiej strony, jako nastolatek był bardzo ambitny, głównie w sprawach dotyczących quidditcha. Całe szczęście, presja jaką wywierał na nim ojciec, by chłopak zainteresował się również czarną magią nie zdołała znacząco zmienić jego światopoglądu ani patrzenia na wszystko z trzeźwym podejściem do tego, co jest dobre, a co złe. W dzieciństwie niejednokrotnie zaburzano mu granicę wyznaczania dobra i zła, wmawiając mu, że czarna magia należy do rzeczy całkiem normalnych, i należy ją praktykować. Nie uległ złudzeniom. Na wiadomość o tym, że zna jego własną rodzoną siostrę, uśmiechnął się blado. Widział się z nią stosunkowo niedawno, bo razem z Miśką wpadła na jego urodziny. Byli typem rodzeństwa, które nie wchodziło sobie w drogę. Nikt nie interesował się niczym życiem, oprócz swojego własnego, ale Dearom to pasowało. Mimo tego, że ich relacja mogła dla ludzi z zewnątrz wydać się całkowicie negatywna, tak naprawdę Scorp kochał Fire, choć nieczęsto się do tego przyznawał. - Czyli miałeś okazję poznać moją kochaną rodzoną siostrę... - podsumował, biorąc łyka kawy po rosyjsku. Owszem, istnieją dwie linie Dearów - szkocka, do której należą Blaithin czy Scorp, jak i również angielska, w której był Liam oraz inni jego kuzyni. - Wbrew pozorom, nie jest jakiś przesadnie ciekawy - stwierdził, wsłuchując się w słowa Caspra. Z charakteru był nieco podobny do Deara, a chłopak nie uważał siebie za kogoś niezwykle interesującego. Zwykły chłopak, ot co. - Ma chyba po prostu zapędy do miejsc i rzeczy w takim klimacie, jak to - dodał po dłuższym namyśle. Scorp nie był świadom tego, że Tease jest właścicielem klubu. Był dość dobrym obserwatorem, jednak nie znał go na tyle, by zauważyć, że jego towarzysz czuje się dziwnie siedząc z nim w tym pubie. - Do mnie jakoś nie do końca przemawia charakter tego miejsca, ale wierzę ci na słowo. - Wypił kolejnego łyka swojego drinka, spoglądając przy tym na lokal. Nie, to ewidentnie nie było miejsce, do którego chętnie by przychodził. Z drugiej jednak strony, nie czuł się tutaj na tyle niekomfortowo by chcieć wyjsć stąd jak najszybciej. - Skąd znasz się z Fire? - spytał z ciekawości, próbując jakoś nawiązać konwersację. Miał nadzieję, że nie odbierze tego, jako wścibskie dopytywanie się o ich znajomość. Wyglądał na starszego od jej siostry, więc nie sądził, żeby znali się ze szkoły. Zatem, co mu zaszkodzi po prostu zapytać?
Ten dzień nie zapowiadał się dobrze dla @Theodore Thìdley - nie dość, że miał spędzić wieczór w znienawidzonej pracy, to jeszcze jego klienci - małżeństwo po czterdziestce o zwyczajnie brzmiącym nazwisku Robinson, lecz bardzo podejrzanej aparycji wybrało na spotkanie bardzo nieprzyjemne miejsce czyli pub na Nokturnie. Cóż - pieniądz nie śmierdzi, więc mimo niechęci do swojej pracy młody Krukon musiał liczyć, że tego dnia wszystko ułoży się jak najpomyślniej.
Rzuć kością, żeby przekonać się co stanie się dalej! 1,2 - Twoje wizje i klasyczne wróżby zawodzą - wszystko co widzisz na temat dziecka państwa Robinson jest bardzo niewyraźne i trudno odczytać Ci jakieś konkretne znaki, na dodatek z każdą chwilą coraz bardziej boli Cię głowa. Jesteś już prawie pewien, że będziesz musiał odesłać swoich klientów z niczym, gdy przypomina Ci się, że masz przy sobie kamienie runiczne. Wróżba z run przychodzi Ci z łatwością, a klienci najwyraźniej odczuwają ulgę, że jednak coś zobaczyłeś. Zyskujesz 1 punkt z historii magii i run - upomnij się o niego w odpowiednim temacie! 3,4 - Niestety Twoja wróżba dotycząca przyszłości dziecka nie jest zbyt pochlebna - wszystko wskazuje, ze jego przyszłość nie będzie kolorowa. Rodziców dziecka rozjusza ta wiadomość - są przekonani, że mówisz takie rzeczy tylko po to, żeby wyciągnąć od nich więcej pieniędzy. Pan Robinson szarpie Cię, wyzywa, chce rzucić klątwę i na dodatek tłucze Wasze naczynia. Finalnie, za namową żony rezygnuje z bójki i ucieka z lokalu. Nie dość, że jesteś rozdygotany, to jeszcze nie dostałeś od nich zapłaty, a na dodatek musisz oddać pieniądze za naczynia. Odnotuj stratę 20 galeonów w odpowiednim temacie! 5,6 - Chociaż wróżba przebiega bez problemu przez cały czas czujesz się dziwnie nie swój. Gdy wychodzisz z pubu dostrzegasz, że idzie za Tobą podejrzanie wyglądający mężczyzna. Mimo dość długich starań nie udaje Ci się go zgubić aż do ulicy Pokątnej. Udaje Ci się to dopiero w Dziurawym Kotle, ale niepokój związany z tą sytuacją towarzyszy Ci do końca dnia.
Theo nie przepadał za czarnomagicznymi miejscami, ale musiał przyznać, że posiadały one swój specyficzny urok. Pewną aurę, która jednocześnie odpychała i kusiła. Było to jak zakazany owoc, którego boisz się, bo nie masz pojęcia co do końca się stanie, ale także chcesz bardzo spróbować z tego samego powodu. W Pubie „Szatańska Pożoga” był wcześniej tylko dwa razy, było to jedna z nielicznych placówek, która sprzedawała mu papierosy mimo niepełnoletności. Po siedemnastych urodzinach przysiągł sobie, że jego noga już tu nie postanie. Jednakże pieniędzy nie mógł odmówić, zwłaszcza, że jest dłużny Lotce, a jeszcze musi mu starczyć na zapasy Eliksiru Czuwania. Już nie mówiąc o swoich zachciankach, potrzebnych książkach lub upominkach dla przyjaciół. Wchodząc do baru od razu poczuł na sobie przytłaczające spojrzenia innych. Nie pasował tu. Młody chłopak nie odznaczający się żadnymi bliznami, czy nawet otarciami. W dodatku dziś jak na złość ubierając się wpadł mu w ręce błękitny sweter i krwistoczerwona koszula, która nadawała mu wygląd grzecznego chłopca. Po plecach przeszły mu nieprzyjemne ciarki. Prędko osunął się gdzieś w ciemniejszy kąt mając nadzieję, że tam nie będzie już się tak mocno wyróżniał. Dopiero, gdy tam się znalazł mógł w spokoju się rozejrzeć i ustalić, czy jego klienci już są na miejscu. Robinson nie było nazwiskiem brzmiącym szczególnie podejrzanie czy mrocznie, ale skoro zechcieli się spotkać w właśnie takiej placówce jak Szatańska Pożoga to nie mógł spodziewać się dobrego małżeństwa o przyjaznym uosobieniu. Miał rację, przy jednym ze stolików siedział mężczyzna wraz z kobietą, która wyglądała jakby była w co najmniej w szóstym miesiącu ciąży. Oboje mieli szare, przetłuszczone włosy, ziemistą cerę i kilka blizn na twarzy. Theo przełknął zaniepokojony ślinę, czy naprawdę do Proroka Imienia nie mogli przyjść przynajmniej raz normalni ludzie z w miarę znośną przeszłością? Poprawił swoją torbę na ramieniu i lekko chwiejącym się krokiem podszedł do klientów próbując ignorować wszystkich innych ludzi, którzy odprowadzali go wzrokiem i kpiącymi uśmieszkami. Usiadł na wolnym krześle gwałtownie tak, że para groźnie podniosła na niego swoje puste ślepia. Theo wymruczał ciche przeprosiny, -Theodore Arthur Thìdley- wyciągnął dłoń na przywitanie, ale ani kobieta ani mężczyzna nie ruszyli się, by ją uścisnąć. No super, nie dość, że przerażająco to jeszcze niezręcznie. Bez kolejnych zbędnych słów przeszedł do próby przepowiadania przyszłości dziecka. Złapał panią Robinson za chłodne dłonie oznaczonymi licznymi siniakami i bliznami. Szczerze to chłopak nawet nie chciał znać losów tego potomka, domyślał się, że nie będzie żyć w luksusach- delikatnie mówiąc. Zacisnął oczy mocno wyczekując potwornych, pełnych nieszczęścia obrazów. Takowe jednakże nie nadeszły, jego umysł zaszła mgła, a także pojawiła się mocna migrena, która uderzyła go jak maczuga. Skrzywił się lekko nie mogąc liczyć na swój dar. Nie było to jakimś wielkim zaskoczeniem, ale zawodem. Chociaż raz mogłaby zadziałać po jego myśli. Nie było szans, by udało mu się cokolwiek przewidzieć, otworzył oczy powoli przerażony co się stanie jeśli odeśle parę z niczym. Mógłby coś wymyślić, ale przez ból głowy miał zaćmioną wyobraźnię. Wziął kilka głębokich oddechów przypominając sobie, że wcale nie jest taki zły z uciekania. Gdy już miał wstać i wypaść przez drzwi szybko jak złoty znicz zrozumiał, że przecież ubezpieczył się właśnie na taką sytuację. Uśmiechnął się sztywno, niemrawo do coraz groźniej wyglądających ludzi i wyciągnął swoje kamienie runiczne pochodzące z czasów majów. Służyły one właśnie do patrzenia w przyszłość i podobno jednie jasnowidze i ci co się znają na starożytnych runach są w stanie je poprawnie wyczytać. Położył je delikatnie na stole i przeleciał wzrokiem kilka razy próbując je rozszyfrować co przyszło mu z łatwością. -Bliźniaki, Baldrick i Beau- powiedział pełen siebie- Odważny i piękny. Robinsonowie wyraźnie zadowoleni, że udało mu się cokolwiek przewidzieć dali należną kwotę i bez pożegnania wynieśli się z baru. Od kiedy to on ma takie szczęście?
Do pubu "Szatańska pożoga" przyszłaś w konkretnym celu. Nie było to jednak spotkanie z klientem, a odebranie towaru, który jeden z doręczycieli zostawił ci u barmana. Jeden z twoich stałych klientów prosił cię o zdobycie kadzidła trwogi. Nie było to najłatwiejszym zadaniem, ale w końcu udało ci się znaleźć dobre źródło i pozostało dany towar jedynie odebrać. Na hasło "Poproszę czarny quintin" barman miał poza wymienionym drinkiem wręczyć ci również paczkę.
1,2: Według planu otrzymujesz niewielki pakunek, dla pewności zerkasz do środka i twoje czujne oko podpowiada ci, że coś jest nie tak. Zamiast czarnomagicznego przedmiotu przed sobą ewidentnie znajduje się zwykłe, nic nie znaczące kadzidło. Za to przy barze rozprzestrzenia się dziwny zapach, który doprowadza cię niemal do bólu głowy. Okazuje się, że zaszła potworna pomyłka. Barman pomylił kadzidła i zamiast tego zwyczajnego - zapalił to, które miało trafić w twoje ręce. Cały bar będzie odczuwał przykre skutki tego przedmiotu, łącznie z tobą. W najbliższym wątku dalej będzie towarzyszyło ci silne uczucie przerażenia. 3,4: Mężczyzna serwuje ci drinka i nic poza tym. Dla pewności powtarzasz umówione wcześniej hasło, ale on zdaje się nie mieć pojęcia o czym mówisz. Po kilku delikatnych próbach opuszczasz to miejsce z pustymi rękami. Co gorsza, musisz wystawić bardzo ważnego klienta. W ramach odszkodowania żąda od ciebie 50 galeonów za stracony czas. Dobrze wiesz, że lepiej zapłacić. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 5,6 Nie tylko dostajesz to o co prosiłaś, ale okazuje się, że paczka jest znacznie większa niż powinna. W środku poza kadzidłem odnajdujesz także duszalik. Nie płaciłaś za niego, najwidoczniej zaszła jakaś pomyłka. Na szczęście na twoją korzyść. Z dostawcą nie masz już kontaktu, zresztą w tej sytuacji kompletnie nie ma sensu go szukać. Wychodzi na to, że możesz go zatrzymać. To wyjątkowo udany wieczór. Pamiętaj zgłosić się po przedmiot do kuferka.
______________________
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Ciemna peleryna założona gdzieś na boku ulicy zakryła elegancki komplet z Ministerstwa. Nie chciałam rzucać się w oczy, zaś elegancka urzędniczka zupełnie nie pasowała do Szatańskiej Pożogi. W moim chodzie nie było widać zawahania, ani strachu - byłam przyzwyczajona do tego typu zleceń, jednak mimo wszystko zachowywałam maksymalną ostrożność. Gdybym spotkała tutaj kogoś z Ministerstwa mogłabym mieć spore kłopoty, a przecież zależało mi na uzyskaniu przedmiotu. - Dobry wieczór, poproszę czarny quintin - powiedziałam do barmana, gdy tylko udało mi się dobić do lady. Mężczyzna zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, po czym podał mi paczkę. Uiściwszy odpowiednią kwotę opuściłam bar. Jakież było moje zdziwienie, gdy po dokładniejsze lustracji paczki znalazłam w niej oprócz zamówionego kadzidła trwogi duszalik. To się nazywa biznes życia!
Kostka: 6
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Na Nokturnie znalazła się całkowicie przez przypadek. Nawet nie pamiętała jak. Już wcześniej zdążyła zaliczyć kilka barów. Chodź słowo kilka nie było tutaj trafione. Zaliczyła każdy bar po drodze. Gdyby ojciec zobaczył ją w tym momencie z pewnością ukarałby ją za zachowanie. Zaśmiała się pod nosem na samą myśl o tym. Niech by tylko spróbował. Już ona by mu pokazała jak to niewinna potrafi być. Z całego serca zaczynała nienawidzić tę szkołę. Pieprzony kapelusz. Z chęcią popatrzyła by jak płonie. Sama by go nawet podpaliła. albo rzuciła centaurom pod kopyta i niech one się nim zajmą. Wizja piękna jednak trudna w zrealizowaniu. Zawsze mogła Aleksandra prosić o pomoc. Był już w Azkabanie więc kolejne wakacje na koszt ministerstwa nie powinny być dla niego problemem. Gdy tak rozmyślała nad zemstą doszła do jednego z pubów. Szatańska pożoga? Nazwa zachęciła ją od razu aby wstąpić i napić się czegoś mocnego. Podeszła do baru i usiadła na jednym z krzeseł. Chwilę patrzyła na czarodziei znajdujących się wewnątrz. Prawie każdy palił więc czemu i ona nie miałaby tego zrobić? Wyjęła paczkę fajek odpalając jednego papierosa. Chwilę tak zaciągała się dymem wypuszczając go w głąb sali. Każdy z nich palił, pił i rozmawiał z towarzyszem. Z pewnością ich problemy były mniejsze i mniej ważne. Gasząc papierosa o blat spojrzała na barmana. - Coś mocnego. Najlepiej w dużej ilości. Teraz. - odgarnęła wchodzące do oczu włosy po czym założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce pod biustem.
Kilka siniaków, bandaż na prawej ręce i wyzywający uśmiech na przystojnej(no ba!) twarzy. To chyba trzy rzeczy, które mogły w tym momencie charakteryzować Thomena. Nikt jednak się tym tutaj nie przejmuje... Dlatego wybrał tę pracę. Był to w sumie czysty przypadek, bo sam był tutaj na popijawie. W ruch poszły karty, kilka mocniejszych trunków, kilka wyzwisk i skończyło się na tym, że wypierdolił kilku jegomości z tego przybytku na ulicę. Bo go wkurzyli. Nikt nie będzie go oskarżał nie posiadając żadnych niezbitych dowodów. A to, czy naprawdę oszukiwał, to już inna sprawa. Upił się jeszcze bardziej, a później dostał propozycję pracy. I przyjął ją, nie do końca zdając sobie sprawę dlaczego i po co. Jeden pies. Rano o tym kompletnie zapomniał, a kiedy dostał list od właściciela... Stwierdził, że czemu nie. Posprzątał dzisiaj na zapleczu, co oczywiście mijało się z celem gdyż nic co się tam znajdowało nie miało swojego miejsca... Postarał się również umyć podłogę, jednak jej czarny kolor nie uległ zmianie. Zastanawiał się nawet, czy był to pierwotny kolor desek, z racji tego, że kleiła się pomimo jego największych starań. Gorliwość jest gorsza od faszyzmu, dlatego przeszedł na bar, podając to kolejne drinki samotnikom lub desperatom. Co jakiś czas unosi głowę kiedy w pomieszczeniu słyszał głośniejsze do rozmowy. W tym momencie wycierał szklanki, które lata swojej świetności widziały chyba z trzy dekady temu. Nie chciał aby świeciły jak psu jajca, coś jednak musiał robić. Obsłużył podejrzanego typa na samym końcu baru, serwując mu jakieś ścieki, które nazywał dobrym piwem. Podniósł wzrok na osobę, która zasiadła przy barze i wrócił do swoich obowiązków. Nie zareagował tak, jakby to zrobił w innych okolicznościach. Wyjął szklankę i sięgnął po jedną z najwyżej położonych butelek. Potrząsnął nią, wlał napój do szklanki. Położył kostkę cukru na łyżeczce i polał ją lodowatą wodą. Szybko wymieszał i postawił trunek przed dziewczyną. Oparł się o blat.-Nie pij za szybko.-Powiedział spokojnie. Choć widząc jej postawę wiedział, że chuja sobie zrobi z tego co powiedział. Na jej miejscu również by tak zrobił.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Czuła na sobie spojrzenia obecnych. Akurat dziś musiała założyć jedną z tych czarnych, obcisłych sukienek które trzymała na dnie kufra. Bardziej wyglądała w niej na prostytutkę niż panienkę z dobrego domu. A mimo to uwielbiała ją zakładać. Czuła się w niej pewnie i atrakcyjnie. Z drugiej strony była młodą damą która weszła do lokalu pełnego zapijaczonych czarodziei z bliznami na ciałach. Już to mogło się im wydać podejrzane. Czy poczuła przez to jakikolwiek dyskomfort? Skąd. Wręcz przeciwnie zaśmiała się pod nosem poprawiając ramiączka od sukienki. Gdy tylko barman podał jej upragniony napój od razu sięgnęła po niego rękoma. Zanim jednak wychyliła zawartość szklanki do dna spojrzała w jego niebieskie oczy. Czy on właśnie ją pouczał? Coś słabo mu to szło. Z pewnością nie miała zamiaru słuchać rad od nikogo, tym bardziej jakiegoś barmana. Podniosła szklankę do góry lecz nie wypiła ni kropi. Przechyliła głowę na bok nie odrywając od niego spojrzenia. - Każdego pouczasz w kwestii picia? - dopiero po powiedzeniu tego co chciała wypiła zawartość szklanki krzywiąc się przy połykaniu. Musiała przyznać, że to było mocne. W połączeniu z innymi trunkami wypitymi tej nocy jutrzejszy kac będzie epicki. Ból głowy w skali od jednego do dziesięciu....? Zdecydowanie dwanaście. Mimo to nie przejmowała się tym w obecnej chwili. Odłożyła szklankę opierając łokcie o blat i kładąc na rękach głowę. - Jesteś nawet całkiem przystojny. - na trzeźwo nigdy by tego nie powiedziała chłopakowi. Prędzej olałaby go i poszła dalej nie zwracając najmniejszej uwagi na jego atrakcyjność. Alkohol jednak potrafił rozwiązać język panience Cortez jak i przekonać ją do płci przeciwnej. Dobrze, że teraz nikt jej nie widział. Tym bardziej jej siostra. A właśnie... Ciekawe co w tej chwili robiła Elisabeth. Pewnie siedzi ze swoimi nowymi koleżankami i bawi się w najlepsze mając w dupie starszą siostrę. Na samą myśl aż krew w niej zawrzała. Ona też sobie kogoś znajdzie z kim będzie mogła spędzać czas. Niech młoda sobie nie myśli.
Nie narzekał na widoki, przynajmniej teraz miał na czym zawiesić oko. W końcu pan bez jednej ręki nie był zbyt urodziwym towarzyszem. Poza tym, sama się prosiła o to, aby ludzie za nią wodzili wzrokiem. Bezceremonialnie pochylała się nad barem, a on z tego korzystał. Myślała, że opierał się tak przed nią bo bolały go plecy po lataniu w tę i w drugą po barze? Nope. Nie zamierzał również poruszać tematu nieodpowiedniego stroju w tych rejonach. A niech robi co chce, mało go to obchodzi. Pouczanie... Pf. Nigdy nikogo nie pouczał i nie zamierzał. Nie jego cyrk i nie jego małpy, jak to mugole mówią. Choć w sumie nie wiedział, kiedyś zasłyszał to powiedzonko i jakoś tak się przyjęło. Wyciągnął papierosa z zużytej już paczki fajek i odpalił go zapalniczką, która była szybszym rozwiązaniem w porównaniu z zaklęciami. Zaciągnął się swoją małą trucizną. Wzruszył lekceważąco ramionami.-Skoro już zrobiłem coś tak zajebistego, wypada należycie to spożyć.-Powiedział spokojnie, ukrywając gdzieś z tyłu rozbawienie. Była najciekawszym i najatrakcyjniejszym obiektem w tym pubie. A mu brakowało rozrywki, podłoga i naczynia mogą poczekać. Zapewne nikt nawet nie zwróciłby uwagi, gdyby zamiast whisky dolał im benzyny. Czyżby zrobiła sobie maraton po tutejszych pubach? Nie będzie mówił bzdur pod tytułem, że takie dziewczyny(lub jakiekolwiek) nie powinny zaglądać na Nokturun. Jednak mało go to obchodziło... Jak to, czemu upijała się samotnie akurat tutaj. -Okey. Tej Pani nie polewamy.-Teatralnie odstawił od niej szklankę, z której przed chwilą wydoiła zawartość. Upije się czy nie, zaśnie przy barze czy ruszy dalej w tango. Wessberg miał niezły ubaw, a to naprawdę dużo w perspektywie spędzenia tutaj jeszcze całej nocy.-Podobają Ci się faceci z obitymi mordami? Niezły masz gust.-Odwrócił się od niej aby sięgnąć po butelkę czegoś przeźroczystego. Wziął kolejną szklankę i wypełnił ją płynem. Postawił trunek przed dziewczyną, nie puszczając naczynia. Podniósł swoje spojrzenie, aby utkwić je w odrobinę pijackich i ciemnych oczach.-Dostanę chociaż jakiś napiwek?-Mruknął.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Alkohol zdecydowanie zmienia zachowanie człowieka. Niektórzy pili aby właśnie poczuć się choć przez chwilę inaczej niż na co dzień. Osoby zahamowane stają się bardziej rozluźnione, smutne – stają się weselsze, nieśmiałe – pewne siebie, ciche – hałaśliwe. U dziewczyny nie zmieniało się za wiele bo powiedzenie, że nic to zdecydowanie za dużo. Zawsze była osobą śmiałą, wesołą, rozluźnioną. A mimo to można było zauważyć większe zainteresowanie płcią przeciwną. To był główny powód dla którego nie piła nigdy sama. I to właśnie dziś ta zasada została przez nią złamana. Przecież nie mogła napisać do Elisabeth listu, a tym bardziej nie chciała zabierać ze sobą kuzyna. Jeszcze przyszłoby mu coś do głowy i po raz drugi wylądowałby w Azkabanie. Tego Isabelle by nie zniosła. Słysząc jego słowa przewróciła oczami. Za kogo on się uważał? Za jej ojca? Zlustrowała chłopaka od czubka głowy do pasa. Zdecydowanie nie wyglądał na jej ojca. Był zbyt... Sama nie potrafiła w tej chwili obrać tego w słowa. Wszystko się jej mieszało i czuła jak po woli zaczyna się jej robić karuzela w głowie. To był zły znak. - Deja de follar y vierte otro. - nawet nie zauważyła, że przeszła na język hiszpański. Musiała być już nieźle wcięta, a mimo to nie miała zamiaru przestać. Chciała więcej i więcej. I barman stojący przed nią nie będzie jej mówił co ma robić. - Czyżbym była jedyną kobietą, która uznała Cię za przystojniaka? - zakpiła z niego nie mając nawet pojęcia co mówiła. Jutrzejszego dnia z pewnością tego pożałuje, lub będzie wspominać z uśmiechem na ustach. Zależy jak dużego będzie miała kaca. Szklanka z jakimś niezidentyfikowanym płynem znalazła się przed nią chwilę później. Czyżby jej słowa nie uraziły go i postanowił dać jej to czego chciała? Na to wyglądała. Z pragnieniem wymalowanym w oczach sięgnęła po nią jednak on nie raczył jej puścić. Z grymasem na twarzy popatrzyła mu w oczy. Napiwek? Typowy barman. Kasa na pierwszym miejscu. A może wcale nie o kasę tutaj chodziło...? Wypuszczając po woli powietrze nawet na sekundę nie oderwała od niego spojrzenia. - A zasłużyłeś na jakiś? - delikatnie próbowała zabrać mu szklankę jednak ani drgnęła. Szlag. Wolną ręką złapała go za koszulkę i przyciągnęła bliżej składając całusa na jego policzku. Korzystając z zaistniałej sytuacji zabrała szklankę biorąc pierwszy łyk i siadając z powrotem na swoje miejsce. Tej zawartości nie wypiła od razu.
Nie odkryła niczego nowego. On wolał widzieć to w świetle, w którym dodatkowe procenty pozwalały na wydobycie z siebie drugiego człowieka. Nie chodziło o żadne zmiany, chodziło o pokazanie swojego drugiego, zapewne głęboko ukrytego ja. Tak chyba mają ci, którzy nie czują się do końca swobodnie w swojej skórze. Próbują ukryć cechy, które jedynie uwydatniają się po wypiciu o jednego czy dziesięć drinków za dużo. Nie posiadała zbyt dużego grona znajomych, co? Powiedziałby, że to niemal smutne iż pije w samotności ale wielokrotnie sam robił dokładnie to samo. Jakby jedyne godne towarzystwo to było to, które stało przed nim w lustrze. W końcu nikt nie dotrzymuje mu kroku... Nikt nie piszę się na burdy, które nawet nie są zaplanowane. Zwyczajnie zawsze coś się musi dziać. Tak już miał. I nie zamierzał z tego rezygnować. Pierdoli, kolejna wielojęzyczna. Czy to jakieś fatum? Oczywiście, że nie zamierzał tego robić... Za kogo się ona uważała? Kim była, aby w ogóle mógł pomyśleć o jej osobie? Rozkazy zostawiał dla najbliższych... Czyli w sumie dla nikogo. A po drugie, miał to w chuju. Z takimi babami się nie dyskutowało.-Jedyną, która miała odwagę powiedzieć mi to w twarz.-Powiedział, unosząc jeden kącik ust demonstrując swój ostry uśmiech. Zarezerwowany dla jego najciemniejszych i zapewne obrzydliwych myśli. I to miała być kpina? Nie no, stać ją chyba na coś lepszego. Bawił się. To bardziej typowe dla jego osoby. A ona mu na to pozwalała, bo była już nieźle wstawiona. W sumie to nie żądał od niej żadnych dodatkowych bonusików, czy to w postaci kilku galeonów, czy pocałunku, który mu zaserwowała chwilę później. Zmierzył ją jedynie wzrokiem i wrócił do wycierania szklanek, których naprawdę nie było sensu czyścić. -Dziewczyno, musiałaś sporo wypić skoro tak kiepsko Ci to poszło.-Mruknął, ponownie wzruszając lekceważąco ramionami. Czyżby rzucił jej wyzwanie? Czy to co przez moment mieniło się w jego spojrzeniu mówiło, że wyzywał ją do niemego pojedynku? A na co niby? Jeżeli cokolwiek jej się nie podobało, to droga wolna paniusiu, raczej nic jej tutaj nie trzymało. No chyba, że nie będzie wstanie wyjść o własnych nogach. To już w jego kwestii będzie wystawienie jej tyłka na zewnątrz.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Kręciło się jej w głowie, i to bardzo. Nawet przez chwilę chciała wstać i wyjść. Udać się do swojego pokoju w Hogwarcie, lub jakiegokolwiek pokoju, i w spokoju oddać się w objęcia Morfeusza. Zapomnieć o dzisiejszym dniu, o smutnym spojrzeniu Elisabeth i euforii Aleksandra. Chciała w tym momencie być z powrotem w Hiszpanii. Duże grono znajomych, co? Owszem, nie ma takiego. Nie tutaj. Tutaj zna zaledwie garstkę osób którą można policzyć spokojnie na palcach jednej ręki. Nie ma do kogo się pójść.... Stop! Z tym to akurat nieprawda. Miała kuzyna. On stanąłby za nią murem, gdyby tylko wiedział, że coś jest nie tak. Krytyka na temat całusa w policzek była jak cios dla niej. Gdyby nie była pijana zapewne spłynęłoby to po niej lub koleś dostałby w twarz, jednak w tym momencie chciała udowodnić coś. Sama do końca nie wiedziała co ale nie będzie jej barman mówił, że źle całuje. Za kogo on się miał? Jakaś trzeźwa cząstka jej umysłu krzyczała aby nie próbowała już nic. Aby przestała bo to jedynie prowokacja. Przez moment nawet była tego świadoma. Jednak nic nie mogła poradzić na to, że jej ciało działało samo. Jakby ktoś włączył autopilota. Pochyliła się do przodu opierając łokcie o blat i spojrzała w jego niebieskie oczy. Cała aż wrzała w środku od emocji. - Kiepsko ? To był buziak w policzek chłopcze. Co niby mogłoby być w tym kiepskiego? - Zabrała łokcie z blatu, po czym sięgnęła, po jeszcze pełną, szklankę upijając z niej łyk alkoholu.
Po co miała udać się tam, skąd najwidoczniej przyszła? Nie lepiej chociaż na jeden wieczór zapomnieć o tym całym syfie, który nas otacza, schlać się do nieprzytomności po drodze robiąc troszkę zamieszania? Rzeczywistość była czasem przereklamowana. Bla, bla, bla. Z rodziną wychodziło się dobrze jedynie na zdjęciach. Choć nie powinna wypowiadać się na ten temat osoba jego pokroju. Ktoś, kto oddałby życie za swojego jedynego i coś wartego krewniaka. Mhm. I właśnie o to chodziło, o jakieś prawdziwe emocje na tej prześlicznej buźce. Najwidoczniej jego komentarz zadziałał skoro postanowiła się pochylić jeszcze bardziej. Aż sam oparł łokcie na blacie i posłał jej ze swoim rozbrajających uśmiechów, które były jak gwóźdź do trumny niezależnej i silnej kobiety. A taką była, prawda? Kimś, kto uważa, że nic jej nie dotknie. Cóż, gdyby tak było, zapewne nie upijałaby się żałośnie w tym barze. Jemu było to akurat na rękę. -Użyłaś troszkę za dużo śliny. Zdarza się-Wzruszył lekko, wręcz lekceważąco ramionami. Ostentacyjnie wytarł policzek o skrawek czarnej, zapewne już nieco zmielonej koszulki. Przez moment przyglądał się kątem oka jej poczynaniom, zastanawiając się czy poczuje to, co znajduje się w szklance. Uniósł lekko brwi do góry i rozejrzał się po barze, oceniając straty i towarzystwo. Nie uśmiechało mu się siedzenie z nimi tutaj do białego rana, dlatego za pomocą różdżki szyld na oknie sugerował przechodniom, że miejsce zostało zamknięte. Reszcie osobników posłał szeroki, jednak bardzo sugestywny uśmiech. Nie będzie się z nimi bawił, jak komuś się coś będzie nie podobać... To do widzenia. Właśnie dzięki wywaleniu kilku osobników z tego miejsca dostał tę pracę, mogło więc być dosyć ciekawie. Swoje spojrzenie przeniósł na dziewczynę przy barze, które nie zmieniła miejsca pobytu, może nawet nie zauważyła, że lokal zaczynał lekko pustoszeć. Bardzo dobrze. Dzisiaj postanowił skupić na niej swoją cenną uwagę. Może być zabawnie. A tutaj brakuje czegoś takiego.
/soorki, ale egzamin miałam
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Machnęła niedbale ręką uważając iż jego komentarz w tej sprawie był mało wiarygodny. Dopiła ostatnie krople swojego alkoholu i zapatrzyła się na ścianę za mężczyzna. Czy była ciekawa? Ani trochę i z pewnością Isabelle zauważyła by to gdyby nie była pijana. Na chwilę obecną uznała ją za wartą obserwacji. Brud widoczny był w każdym kącie tego lokalu jednak nie przerażało jej to. Uznała go za nieodzowny element lokalu i wysprzatany na błysk nie przyciągał by tak wiele osób. Wystarczyło spojrzeć na osoby przychodzące tutaj. Sami zdegenerowani czarodzieje. Porządnej osoby tutaj nie widziała. No może za wyjątkiem siebie. Nie zauważyła nawet, że chłopak wyprosił wszystkich obecnych i został z nią sam na sam. Zamiast tego wystawiła w jego stronę szklankę z której wcześniej piła dając do zrozumienia, że chce dolewki. Chodź z pewnością nie był to najlepszy pomysł. Już odczuwała coraz to gorsze skutki swojego dzisiejszego zachowania. Popatrzył na mężczyznę czując jego wzrok na sobie. Zmrużyła oczy przechylając lekko głowę na bok. - Czuje się lekko skrępowana twoim spojrzeniem. Mógłbyś zająć się pracą, a nie mi się przyglądać? - jej ton głosu był tak bardzo obojętny, że każdy zignorowalby jej prośbę, jednak Isabelle miała wrażenie jakby powiedziała to z delikatną groźbą w głosie. W końcu nie lubiła jak ktoś się jej przyglądał, a tym bardziej gdy była w stanie... W obecnym stanie.
Ten pub to burdel na kółkach, a ten kto uważa inaczej, zapewne nigdy tutaj nie był. Klientela była różna, jednak coś z pewnością łączyło ich wszystkich. I wcale nie było to zamiłowanie do fikuśnych drinków, czy nawet samego spożywania napojów alkoholowych. Wszyscy mieli tutaj coś do ukrycia(szok i niedowierzanie!), a całą resztę gówno obchodziło co to było takiego. O syf nie powinna się martwić. Nieważne ile razy wycierałby półki i podłogę, czy używał najlepszych specyfików magicznych do usunięcia tego brudu... I tak będzie śmierdziało i się kleiło. Taki urok miejsc na Nokturenie. Zbliżała się nieubłaganie godzina zamknięcia, choć to również jest pojęcie względne. Ten pub nie zamykał się praktycznie nigdy, chyba że na specjalnie życzenie szefostwa, a dzisiejszego wieczoru, jego. Spojrzał wymownie na szklankę, którą postawiła przed nim i wyciągnął butelkę spod lady. Dolał jej dokładnie tego samego co wcześniej, swojej własnej magicznej i uzdrawiającej miksturki. Czyli niczego. -A więc to tak. Ty możesz wlepiać się w obcego osobnika płci przeciwnej, jak Ci się tylko podoba. Ale kiedy on odwzajemnia to zainteresowanie, od razu się peszysz?-Westchnął z teatralnym smutkiem, co zapewne jej czujne ale pijackie oko zauważy lub bardziej usłyszy?-Praca skończona na dzisiaj, jesteś moim ostatnim przystankiem.-Uśmiechnął się szeroko, niemalże niewinne mógłby rzec. -Czemu nie mogę skupić się na czymś, co mi się spodobało? To taka wielka zbrodnia?-Uniósł lekko brwi, wychodząc zza baru i ruszając wzdłuż sali, zgarniając po drodze kufle i inne śmieci pozostawione przez klientów. Poszło zadziwiająco łatwo, czyżby zaraz miał oberwać czymś w plecy? Osobistości przychodzące do tego miejsca to ludzie(bądź i nie), na których zawsze trzeba brać poprawkę. W końcu jedna komenda nie dotrze do nich tak od razu. Przetarł pospiesznie stoliki szmatą, którą miał na ramieniu i odłożył resztę naczyń na bar. Cudnie. Ponownie obszedł dziewczynę i znalazł się na swoim standardowym miejscu.
/zt x2
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Codzienność i rutyna zaczęła go mocno dobijać, więc dumając w pokoju wspólnym pewnego dnia wpadł na jakże błyskotliwy pomysł by na tablicy ogłoszeń ich domu wywiesić wiadomość o tym, że "Bla bla bla... Nudne zajęcia, bla bla bla... Kto też pójdzie się napić?" Zakończone zamaszystym podpisem Aleksander Cortez. I o dziwo odpowiedział mu na to @Scoot Ravenwood. Kumpel z którym to już nie jedną butelkę wypił i nawet ucieszył się, że będą mogli odświeżyć kontakt. W końcu dawno się nie widzieli i tutaj nie potrzebowali jakiegokolwiek powodu do tego by wyskoczyć na miasto. A mówiąc na miasto nie mam na myśli starej wiochy i barów gdzie widywało się te same osoby co w szkole, a Śmiertelny Nokturn, gdzie można było zaszyć swój paskudny charakter i uwolnić się od rutyny. - O wiem! Szatańska Pożoga! Dawno tam nie byłem, co ty na to? - zawołał do kolegi widząc znaną ścianę i przypominając sobie o tym paskudnym miejscu.
Starał się nikomu nie podpaść. Zbierać punkty dla swojego domu i przestrzegać regulaminu. W końcu musiał mieć nieskazitelną opinię. Niedługo kończył studia i miał zamiar rozpocząć karierę w prawie jak ojciec. Rodzice będą z niego dumni. Już byli, ale nie dbał o to. Nie miał jakiegoś kompleksu "braku uwagi rodzicielskiej". Wszystko z nim było w porządku. Przeglądał tablice z ogłoszeniami, czy nie zapomniał przypadkiem o jakiś ważnych zajęciach. Szczerze miał ochotę się urwać, rzucić wszystko i uciec. Czasami go to dobijało. Jego ambitne życie. Dawno nie imprezował. Nie pił i totalnie nic nie robił. Nawet zapomniał, kiedy ostatnio był z jakąś panną w łóżku. Powoli stawał się jednym z tych dziwnych, za ambitnych, niewyżytych snobów. Po prostu wkraczał w życie, które przyklejało na nasze plecy plakietkę dorosły. Jego wzrok podążał za ogłoszeniami, jakby już nic w życiu nie mogło go zaskoczyć i wybudzić z tego transu. Nagle kilka słów, które wręcz zmuszały do zatrzymania się na moment. Cortez! Znali się i to dobrze, jeśli mamy na myśli alkohol i dormitorium Slytherinu. Kumpel, kolega... spoko koleś. Dziwne, ale Scoot nie zwlekał z odpowiedzią. Miał zamiar dzisiaj wyluzować. Należało mu się coś od życia. Jak skończy studia, to na pewno będzie żałował tego, że tak mało korzystał z życia. Miał nadzieje, że nie będzie musiał się wstydzić swojego skąpego życia towarzyskiego. Wierzył, że uda mu się to nadrobić. - A czemu nie? - Tak też wbili do pubu, który szczycił się co najmniej złą sławą, ale kto teraz przejmowałby się takimi bzdurami. Na pewno nie oni. Scoot, wręcz zastanawiał się, czy nadal pamięta, jak wygląda ten lokal. Kiedy on ostatnio wychodził? Chyba za życia wielkiego czarodzieja Merlina.
Był tutaj od południa i już powoli zaczynał tracić cierpliwość. Teoretycznie nawet gdyby mocno chciał, nie doprowadziłby tego miejsca do stanu używalności. Blaty kleiły się do ubrania, dlatego tylko odważni albo ci, którzy nie mieli niczego do stracenia cokolwiek na nim kładli. To miejsce było speluną i na swój dziwny sposób bardzo mu się podobało. Każdy tu dbał o swój własny biznes. Nie podniósł głowy kiedy dwie osoby weszły do środka, to nic szczególnego, że ktoś zawitał do tego miejsca. I jeżeli miał być szczery, lepiej było nie interesować się tym kto dokładnie tutaj przychodził. Przerzucił brudną szmatę przez ramię i zaczął wycierać szklanki inną, które stały tutaj już wystarczająco długo. Skrzywił się, jakby wcześniejsze mocowanie się ze skrzynkami nieźle go nadwyrężyło. Miał dosyć tego dnia i nie marzył o niczym innym, jak znaleźć się we własnym łóżku. O dziwo. Będą chcieli, zamówią coś, taka była dewiza.
Oczywiste, że @Blaithin ''Fire'' A. Dear miała świadomość, że nikt czysty nie urządza imprezy w barze na Nokturnie, ale chyba sama nie spodziewała się, że tego wieczoru "Szatańska pożoga" będzie gościła całą szajkę osób spod najciemniejszych gwiazd, zaś muzyka skrzypiec Fire stanie się akompaniamentem do cichych rozmów na tematy mrożące krew w żyłach. Mimo to dziewczyna z zaangażowaniem wykonywała własną pracę, do momentu, gdy do pomieszczenia wbiegł mężczyzna ostrzegający wszystkich przed nadciągającą kontrolą z Ministerstwa Magii. Pora brać nogi za pas! Problem w tym, że wejście zostało zablokowane przez aurorów.
Rzuć kostką, aby sprawdzić co działo się dalej! 1 - jeden z pracowników baru, który najwyraźniej nie chce odpowiadać za całe zajście proponuje Ci wspólną ucieczkę. Choć udaje Wam się uciec, zaś sam mężczyzna ofiarowuje Ci bon na darmowe narkotyki (możesz go wykorzystać przy najbliższej wizycie tutaj), to po kilku dniach dowiadujesz się, ze jesteś poszukiwana przez aurorów. Lepiej zgłoś się na przesłuchanie! 2 - dobrze było słuchać nauczycieli i wiedzieć jak używać zaklęcia kameleona. Udaje Ci się przeczekać interwencję aurorów i wrócić do domu be żadnych konsekwencji. Zyskujesz 1 punkt do transmutacji - upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 3 - ze względu na zakłócenia magii blokada okazuje się nie wystarczająco skuteczna i jakimś cudem udaje Ci się stamtąd teleportować. W domu orientujesz się, że ktoś wrzucił do Twojego futerału ze skrzypcami trzydziestogaleonówkę, co jest całkiem miłym wynagrodzeniem tego, że nie otrzymałaś zapłaty za ten wieczór. Upomnij się o galeony w odpowiednim temacie! 4 - nie masz dokąd uciec, ani się gdzie schować, a gdy pojawiają się aurorzy, to myślisz już, ze sprawa jest zupełnie stracona. Podchodzi do Ciebie jeden z mężczyzn i absolutnie nie masz pojęcia co robić, gdy tym aurorem okazuje się @Lysander S. Zakrzewski. Masz szczęście, że dobrze żyłaś z byłym Gryfonem, bo ten widząc przyjaciółkę ze szkoły korzysta ze swojego uroku, by wyplątać Cię z tarapatów. Udaje Ci się uciec! 5,6 - niestety nie udaje Ci się uciec. Aurorzy zabierają Cię do Ministerstwa, jednak zaraz po rozpoznaniu Twojej tożsamości wypuszczają Cię na wolność. Niestety za kilka dni musisz się stawić na przesłuchanie.
Jeśli wyrzuciłaś 1,5 albo 6 możesz zgłosić się do @Vivien O. I. Dear po drugą część ingerencji. Jeśli nie masz ochoty to po prostu załóż, że po przesłuchaniu puszczono Cię wolno.
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
|przed eventem| Prosiła się, po prostu prosiła się o kłopoty. Sam fakt, że uparcie odmawiała występowania w bardziej popularnych (i jednocześnie bezpiecznych) pubach i eventach prędzej czy później musiał sprowadzić na nią nieszczęście. Gdyby nie ta przeklęta, gryfońska duma... Pewnie nie kryłaby się z faktem, że potrafi grać na skrzypcach i zarabiać za to godziwe pieniądze. Ale jednak Fire nie lubiła uświadamiać swoich znajomych o takich faktach z jej życia. Dlatego wybrała się do Szatańskiej Pożogi. Gardziła całą tą czarnomagiczną śmietanką. Przymykała tylko oczy, chcąc nie chcąc podsłuchując kilka mniej ważnych rozmów, gdy grała cichą melodię. Wieczór mijał naprawdę gładko. Nie działo się nic podejrzanego, nawet żadnych burd i pojedynków nikt nie wywoływał. Dokładnie z tego powodu Blaithin zaczęła czuć się nieswojo. Jakby zaraz wszystko miało runąć jej na głowę. Była na Śmiertelnym pieprzonym Nokturnie! Tutaj drobny błąd nierzadko kosztował utratę czegoś bardzo cennego, nawet życia. Skończyła już dziesiąty z kolei utwór i zrobiła przerwę, żeby dać odpocząć palcom. Wtedy właśnie dostrzegła wpadającego w pośpiechu mężczyznę i zaklęła w duchu. Wpadła jak śliwka w kompot. Teraz dopiero pożałuje swojej brawury. Blaithin wiedziała mniej więcej, gdzie znajduje się tylne wyjście w pubie, ale tam pognało już sporo ludzi. Aurorzy zablokowali opcję teleportacji, a także inne. Gryfonka zachowała zimną krew i spróbowała oknem, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie o skrzypcach. Nie mogła pozostawić jednego z najdroższych jej przedmiotów w rękach Ministerstwa. Pobiegła po instrument, ale kiedy się odwróciła, została już otoczona. Złapana za rękę, jakby była jakimś przestępcą. Pozbawiona błyskawicznie różdżki. Drogich skrzypiec zresztą też. Zapłonęła gniewem i pewnie nawrzeszczała trochę na aurorów za to, jak się zachowują. W teorii mogła przecież przebywać w pubie zupełnie legalnie, skoro nie wiedzieli, że jest tylko studentką... Po krótkiej chwili szarpaniny uspokoiła nerwy i zaakceptowała fakt, że zabierają ją do Ministerstwa. Doigrała się. Dopiero po tym, jak uwierzyli i potwierdzili to, że jest Dearem i córką jednego z ważniejszych urzędników, pozwolili jej odejść. Źle się po tym czuła, ale przynajmniej odzyskała wolność. Teoretycznie, bo i tak chcieli ją przesłuchać. Z jakiegoś powodu mocno się tym przejmowała. Myślała nawet, czy nie wysłać do swoich bliskich jakichś listów z powiadomieniem, że może na jakiś czas zniknąć. W końcu Fire zebrała się w sobie, odsunęła od siebie niepokój i odrazę, po czym stawiła się punktualnie na przesłuchaniu.
Sam do końca nie wiedział, skąd pojawił się u niego pomysł na znalezienie się w takim miejscu, a już tym bardziej samotnie, bez towarzystwa żadnego kompana. Zdawałoby się, że już wyrósł z nocnego trybu życia, wiecznie okraszonego głośną muzyką i napojami z procentem; praca w Ministerstwie Magii wymagała od niego stuprocentowego skupienia i elastyczności. Najwyraźniej monotonia zaczęła nareszcie być widocznym problemem, którego Dear nie chciał ignorować, bynajmniej nie tego wieczora. Szedł ulicą, paląc papierosa i nieco niepewnie rozglądając się po ulicy. Rzadko przebywał na Nokturnie, a jeśli już wybrał jakiś pub, zwykle nie było to miejsce pokroju Szatańskiej Pożogi, a i w nim był chyba tylko raz w życiu. Wiedział jednak, że nie spotka tam żadnego ze znajomych z pracy, na których pozornie mu nie zależało, a w rzeczywistości liczył się z ich zdaniem. Zaskakujące, jak bardzo istotna stała się dla niego ta posada. Niegdyś, byłby zdolny napluć szefowi w twarz, byleby nie przebywać ze swoim ojcem w jednym miejscu, a teraz? Teraz, za nic nie oddałby tej pracy, choć nie była spełnieniem jego marzeń i wymagała od niego wielu wyrzeczeń. Zgasił papierosa i kręcił się przez chwilę przy kamiennej ścianie, tuż przy wylocie alejki. Prędko poczuł niewidzialną siłę z prawej stronę, a to był znak, że powinien dotknąć zimnego muru. W środku było dokładnie tak, jak to zapamiętał - ciemno, brudno i trochę podejrzanie. Rozejrzał się po lokalu i wybrał jeden ze stolików, dość blisko baru. Miał zresztą w czym przebierać, bo pozostałych gości było niewielu. Siadając przy stoliku, zdjął swój płaszcz, w całej okazałości odsłaniając klasyczną czarną stylizację: eleganckie buty, garniturowe spodnie, przepasane skórzanym paskiem z klamrą oraz dopasowana koszula, włożona w spodnie i rozpięta od góry, z długimi, lecz podciągniętymi do łokci rękawami. Nawet styl ubierania Deara uległ zmianie, na początku tymczasowo, z powodu obowiązującego dress codu, później już na stałe, co wynikało z wewnętrznej potrzeby Scorpiusa wobec własnego wizerunku i reputacji - chęć bycia postrzeganym jako dojrzały członek czarodziejskiego społeczeństwa przezwyciężyła wygodę. Naprawdę zaskakujące, jak ciężka praca i samotność potrafią zmienić człowieka. Długo powstrzymywał się od zamówienia jakiegokolwiek alkoholu. Zmierzając ku pubowi czuł podekscytowanie i niepewność zarazem; czuł się prawie tak, jak za starych lat, kiedy to dziesięć lat temu nielegalnie pił Ognistą z kolegami, żeby się rozgrzać w zimnych dormitoriach Durmstrangu. Bijąc się z myślami, zapalił kolejnego papierosa, dyskretnie rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. W pewnym momencie, do środka wszedł kolejny klient, który od razu wydawał mu się znajomy. Dear nie miał już wątpliwości, kiedy jedna ze świec rzuciła poblask na twarz mężczyzny.
Dobrze jest wrócić. Arno już praktycznie zapomniał jak to jest być samodzielnym, żyjąc cały czas na garnuszku rodziców. To dziwne, że złapały go jakieś wyrzuty sumienia i postanowił wrócić na swoje, do Londynu. Przecież mógłby mieszkać równie dobrze w Danii albo Czechach, w końcu jego brat już dawno wyjechał z Anglii. A jednak coś ciągle go tutaj trzymało. Decyzja o powrocie była dosyć spontaniczna, jakby zapomniał czegoś stąd zabrać i właśnie po to wrócił, jednak nie do końca wiedział, czego zapomniał. Teraz sam nawet nie wiedział do kogo się odezwać, czuł się tak niezręcznie w tej sytuacji, że wyszedł do pubu, przecież ma coś w sobie z tej duszy towarzystwa. Nie czuł się niezręcznie idąc sam, nie potrzebował ludzi wokół siebie, by być pewniejszym. Znał jedno takie miejsce w Londynie, gdzie mógłby nie tyle schlać się jak świnia i poznać jakąś laskę, która zechciałaby wrócić z nim do domu, a oddać się czemuś, co kiedyś sprawiło mu wiele problemów. Każdy, kto miał okazje zdobyć zaufanie Arnošta wie, że mężczyzna jest uzależniony od oprylaku. Narkotyki od zawsze były jego nieodpowiedzialnym hobby, czasami brał dla zabawy, czasami po to, by lepiej poznać samego siebie, często po to, by po prostu się pobudzić i mieć siły na to wszystko. Był okres, gdy nimi handlował, lecz gdy przyłapano go w szkole pod wpływem peruwiańskiego zioła. Od tamtego czasu wolał już nie ryzykować. Teraz czasami przychodził do Szatańskiej Pożogi, by coś zapalić, albo czegoś się napić, ale czuł, że ten wieczór spędzi ze swoją dawną kochanką, Małoujaraną. Miejsce już od samego wejścia biło wrogością i mrokiem, ale Arno przywykł do tego klimatu, bo bywał tutaj zdecydowanie zbyt często. Od razu poczuł jakiś dziwny żar na twarzy, jakby w pomieszczeniu unosiły się jakieś dziwaczne opary. Czech rozejrzał się szukając miejsca, by usiąść. Tutaj zazwyczaj było go dużo, miejsce raczej nie było jednym z najbardziej obleganych klubów w mieście. Trudno więc było nie zauważyć mężczyzny, który zaczął mu się przyglądać przy samym wejściu. Trudno było też go nie rozpoznać, w końcu swojego czasu Arno widział te twarz codziennie. Na widok Scorpiusa uśmiechnął się do siebie i ruszył w jego stronę. W końcu nie widzieli się od miesięcy, te spotkanie nie mogło być przypadkiem. -Ty tutaj?- rzucił w stronę Deara, zdejmując kurtkę. -Słyszałem, że już się nie pojawiasz w pubach. Prawdę mówiąc, Rožmitál nie słyszał o swoim przyjacielu nic, kompletnie. Obiło mu się o uszy jedynie to, że teraz pracuje w Ministerstwie, jednak nie wiedział, czy jest to sprawdzona informacja, postanowił wypytać go o wszystko. -Cholera nie widzieliśmy się wieki, zapomniałem ci powiedzieć, że wracam do Londynu, ostatnio zapominam o wszystkim. Co się z tobą działo przez ten czas?
Od razu rozpoznał tę twarz, choć ostatni raz widział ją kilka miesięcy temu. Jak to się właściwie stało, że stracił kontakt z Arnoštem? Sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Jednego miesiąca widywali się niemal codziennie, a już następnego każdy poszedł w swoją stronę. Scorp miał w planach napisać do niego list, spytać, gdzie Czech teraz jest i co u niego słychać. Z drugiej strony, wciąż miał nadzieję, że niebawem zobaczy go w progu swoich drzwi, z butelką Merlina w ręce. Ostatecznie wyszło tak, że Dear żadnej wiadomości nie napisał. Zaskakujące, jak prędko może się zepsuć tak, mimo wszystko, mocna relacja. Scorp nie ukrywał uśmiechu, który wyrósł wraz z zobaczeniem Arnošta. Instynktownie wstał od stołu, mocno uścisnął jego dłoń, aż w końcu zdecydował się przyjacielsko objąć go na powitanie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo za nim tęsknił. - Właściwie to... tak, ostatnio nie mam na to czasu - odparł, siadając przy stole i patrząc na Czecha zdejmującego kurtkę. Obserwował mężczyznę, próbując przypomnieć sobie, jak wyglądał jeszcze te parę miesięcy temu. Odniósł wrażenie, że on ani trochę się nie zmienił. Po Scorpiusie było widać, że schudł; zmienił również styl ubierania i rzadziej się uśmiechał. - No właśnie! Nawet nie wiedziałem, że jesteś w kraju - przyznał Dear, zaciągając się końcówką swojego papierosa. Musiał przyznać, że był ciekaw, co się zmieniło w życiu Arnošta; czy u Rožmitála jest równie źle, co u niego. - Szczerze mówiąc, to ostatnio było u mnie strasznie nudno. Prawie w ogóle nie wychodzę z domu, no chyba, że do roboty - stwierdził z niezadowoleniem w głosie. - A ty, skurwysynu, gdzie się szlajałeś przez ten cały czas? - zapytał, spoglądając porozumiewawczo na garbatego barmana i dając znać, żeby przygotował dwie porcje Ognistej Whiskey.
Pracując w lokalu przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu, można było przyzwyczaić się do wiecznego dreszczyku niepokoju towarzyszącemu pojawieniu się każdego nowego klienta. Ba, było to konieczne żeby dać sobie tutaj radę, nie od dziś przecież wiadomo, że w takich miejscach barmani nierzadko zmieniają się częściej niż klientela. Niemniej, ostatnie dni przebiegały spokojnie i monotonnie do tego stopnia, że można było zacząć się nudzić – choć nie można było narzekać na brak klientów, zachowywali się spokojnie i nie robili większych problemów. Zdawać by się mogło, że dzisiejszy wieczór będzie taki sam... Jeden ze stałych bywalców pubu, który odkąd tylko pamiętasz hojnie obdarzał Cię napiwkami, spędza dzisiejszy wieczór z elegancką jak na to miejsce, bez wątpienia bardzo ładną i sporo młodszą od siebie dziewczyną. W pewnym momencie kobieta wyszła do toalety, a Ty widziałeś jak jej towarzysz dyskretnie wyciąga z kieszeni fiolkę i wlewa kilka kropel jej zawartości do pozostawionego przez nią drinka. Niestety zauważył, że patrzysz w jego stronę i choć nic nie powiedział, jego wzrok jasno mówił, że życzy sobie by pozostało to tajemnicą. Pozostaniesz wierny stałemu klientowi pubu, czy ostrzeżesz dziewczynę przed domniemanym niebezpieczeństwem?
Praca szła mu całkiem nieźle i sprawnie, być może dlatego, że miał ostatnio wyjątkowo sporo przerw, by zapalić papierosa, co nie zawsze niestety miało miejsce. Czasami miał wrażenie, że jest aż nazbyt spokojnie i monotonnie, a nie oszukujmy się, trudno mówiło się o nudzie, jeżeli pracowało się w samym sercu Śmiertelnego Nokturnu. No właśnie, mimo że był barmanem w jednym z najbardziej niebezpiecznych i obskurnych pubów w okolicy, tak o dziwo, musiał przyznać, że lubił tę robotę. Być może spędzał już po prostu zbyt wiele czasu w szemranych okolicach, by cokolwiek robiło na nim takie wrażenie jak na samym początku. Fakt faktem, że nieraz bywało tutaj gorąco, ale do tej pory udało mu się jeszcze jakoś uniknąć przymusowej wizyty w Mungu, a i z wszelkimi zagrożeniami radził sobie nie najgorzej. Czasami zastanawiał się nad tym czy nie może sobie pozwolić jako podwładny na więcej, skoro pracował tu już tak długo, a szef większość tutejszych barmanów i tak musiał zmieniać jak rękawiczki. Nie każdy nadawał się do pracy w takich warunkach. Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszego wieczoru nie wydarzy się już nic ciekawego, a jednak jak się okazało, Leonel pomylił się aż za bardzo. Teraz trochę zaczynał żałować tego, że narzekał na swoją codzienną rutynę. W którymś momencie zauważył bowiem jak jeden ze stałych klientów, zawsze hojnie obdarzający go napiwkami, wyciąga z kieszeni fiolkę i dolewa kilka kropel do drinka towarzyszącej mu kobiety, która źle zrobiła, decydując się na skorzystanie z toalety. Spojrzenia Fleminga i siedzącego przy barze mężczyzny spotkały się na dłuższą chwilę, a spojrzenie klienta mówiło jedno: lepiej było pozostawić to, co się wydarzyło w tajemnicy. Leo miał spore wątpliwości co do tego jak powinien się w tej sytuacji zachować. Zdecydowanie nie był entuzjastą zachowania, jakie zobaczył, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że ma do czynienia ze stałym klientem. W dodatku pewnie facetem niebezpiecznym, z którym niewykluczone, że mógł się również spotkać przy okazji innej transakcji, już poza samą Szatańską Pożogą. Mimo wewnętrznego rozdarcia, zdecydował się więc ostatecznie nie reagować i udawać, że w ogóle nie zauważył, co się stało. Dalej polerował zabrudzone szklanki, a kiedy kobieta powróciła do swojego towarzysza, nie pisnął ani słowa. Ba, celowo nawet odwrócił się do innych klientów, nie chcąc oglądać jej rychłego i jakże marnego końca wieczoru. Westchnął przy tym ciężko na swój los, ale chciałeś pracować na Nokturnie – to masz.
Ostatnio zmieniony przez Leonel Fleming dnia Nie Kwi 28 2019, 02:04, w całości zmieniany 1 raz
Niczego niepodejrzewająca kobieta wróciła do swojego towarzysza i z uśmiechem na pokrytych czerwoną szminką wargach napiła się swojego drinka. Klient bacznie obserwował Cię jeszcze przez dłuższą chwilę, jednak widząc, że nie wykazujesz najmniejszego zainteresowania jego poczynaniami, z zadowoleniem powrócił do zajmowania się swoją dzisiejszą partnerką. Ta zaś, mimo że wcześniej nie wykazywała większego zainteresowania mężczyzną w średnim wieku, z łyka na łyk stawała się coraz bardziej uległa, aż ostatecznie zupełnie przestała się opierać. Otumaniona eliksirem, zupełnie obojętniała na rzeczywistość i w końcu dała się wyprowadzić z pubu, wspierając się na jego ramieniu i uśmiechając głupkowato, w zupełnie niepodobny do siebie sposób. Na odchodne mężczyzna wręczył Ci 40 galeonów napiwku, co w wystarczającym stopniu świadczyło o jego wdzięczności.