Na samym skraju błoni, tuż gdzie już zaczyna się las znajduje się przestronna polana. Została ona przeznaczona do prowadzenia na niej zajęć z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Nauczyciele często z zaczynającego się tuż niedaleko lasu, przyprowadzali przeróżne zwierzęta. Na polanie znajdują się także poukładane pnie, na których uczniowie zwykli siadać w razie długiej, teoretycznej lekcji.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - ONMS
Idziesz na polanę, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Dobrze. To jedyny egzamin prowadzony na świeżym powietrzu. Stajesz więc na środku polany, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Mist Pober oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Drakensberg. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z ONMS można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Jak należy postępować z hipogryfem? 2 – Scharakteryzuj jednorożca i wyjaśnij, czym skutkuje zabicie tego stworzenia. 3 – Czym sidhe różni się od elfa? Jaki dar można spotkać u sidhe? 4 – Wymień trzy gatunki trolli i opisz je. 5 – Podaj dwie inne nazwy nereidów i opisz ich wygląd. 6 – Czym jest iglica i jak się przed nią bronić?
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Dosiądź hipogryfa. 2 – Wybaw niuchacza z kryjówki. 3 – Znajdź i zamroź jaja popiełka. 4 – Nakarm salamandrę i zapewnij jej bezpieczne miejsce (ogień). 5 – Odróżnij szpiczaka od jeża i zdobądź jego igły. 6 – Zajmij się młodym psidwakiem i usuń mu ogon specjalnym zaklęciem.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - ONMS:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Czasami zastanawiała się, dlaczego ona w ogóle przyjaźni się z Lily... Na przykład wtedy, gdy ta z entuzjazmem równym perspektywie jakiejś imprezy, wyciągała ją na lekcje, na której wcale nie musiały się pojawiać. Dosłownie żaden z argumentów Puchonki do niej nie przemawiał, ale jej asertywność praktycznie nie istniała, więc i tak dała się wyciągnąć. Właściwie od początku wiedziała, że tak będzie i opierała się chyba tylko dla zasady. No i troszeczkę dlatego, że liczyła, że Lily nie będzie chciała iść na pierwszą lekcję spóźniona. Nadzieja matką głupich... Chyba przegapiły spory kawał lekcji, ale i tak wyglądało na to, że niewiele straciły. Przyszły za to z w najgorszym możliwym momencie. Dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Skoro wiedział, że nikt tego nie lubi, to na cholera kazał im się przedstawiać. Głupi, czy sadysta? Finn oddałaby wszystko żeby cofnąć czas i iść zamiast biec na lekcję, tak żeby nie zdążyły na tę część. CO ona niby miła powiedzieć. Nie była wcale pasjonatką opieki nad magicznymi stworzeniami. Uczyła się tylko tego co musiała i dlatego, że musiała, a pojawiła się tutaj tylko przez narwaną przyjaciółkę. Jeszcze przez chwilę łudziła się, że może nauczyciel jakoś ją pominie i nie będzie musiała nic mówić, ale było to zupełnie niemożliwe, bo nie dość, że się spóźniła, to jeszcze siedząca obok niej Lily poleciała z taką autoprezentacją, że chyba wszyscy już patrzyli w ich kierunku. Finn skuliła się na swoim pieńku i odwróciła wzrok od przyjaciółki z wyrazem twarzy mówiącym "ja tej pani nie znam" i jednocześnie smyrając ją dyskretnie stopą, próbowała dać do zrozumienia, żeby już skończyła, bo ludzie się gapią. Lily oczywiście skończyła, dopiero kiedy chciała, po czym niemal natychmiast nadeszła pora Finn. Fajnie... i co ona niby miała powiedzieć? - Miałam kiedyś formikarium... - zaczęła i miała ogromną ochotę palnąć się w czoło - Finnegan Gilliams. Ravenclaw, trzecia klasa - poprawiła początek, czerwieniąc się - Amrówki... się rozbiegły... No i chyba najbardziej interesują mnie owady. "Zabij mnie ktoś", pomyślała. Czy w ogóle powinno się mówić, że się lubi owady, po tym jak odniosło się taką porażkę? Fakt jednak pozostawał faktem - owady kojarzyły jej się z łąką albo ogrodem. Były wszędzie tam, gdzie były kwiaty, a do tego były tak różnorodne i fascynujące. Zastanawiała się jeszcze czy nie wspomnieć na przykład o kocie jej siostry, ale zrezygnowała, mimo, że głupio jej było, że inni powiedzieli dużo więcej. Zamiast tego spojrzała na kolejną osobę, dając jej do zrozumienia, że ona skończyła i może już mówić. Byle szybko, bo Finn chciała, żeby wszyscy jak najszybciej o niej zapomnieli.
Kostka: 5
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Dawno nie czuł się tak okropnie. Spoglądał na Ezrę i zwyczajnie nie mógł uwierzyć w napięcie, które drażniąco unosiło się pomiędzy nimi. Nie rozumiał, dlaczego nagle musi zmuszać się do takiej obojętności, dlaczego coś tak pięknego musiało tak się popsuć. Patrzył na Krukona i próbował pojąć, czym sobie zasłużył na równie bolesną sytuację. - Wszystko mi jedno - odparł jedynie, bo wcale nie zamierzał prosić Ezry o opuszczenie mieszkania przed swoim przyjściem. Częściowo też dlatego nie ostrzegał go w żaden sposób i gdyby Clarke sam nie spytał, to pewnego dnia po prostu spotkałby swojego byłego współlokatora, zbierającego ten cały bajzel, który tam pozostawił. O wiele bardziej teraz przejmował się tym, że tuż obok stała Blaithin, a on nie miał ochoty się teraz zwierzać. Nie, kiedy prawie już dołączył do nich nauczyciel; nie, kiedy Ezra dalej sterczał obok. Ale, oczywiście, Clarke nie był w stanie uszanować decyzji Gryfona. Vin-Eurico posłał mu spojrzenie poważne, jedynie odrobinę zabarwione oburzeniem - nie zamierzał robić jakichś wyrzutów, ale z subtelną dozą zaskoczenia po prostu był niezadowolony. Nie wyraził tego w żaden oczywisty sposób, chociaż kusiło go sprecyzowanie, że "to ty ze mną zerwałeś". Wspaniałomyślnie uznał, że takie szczegóły zostawi sobie na później, kiedy faktycznie porozmawia z przyjaciółką. Przeniósł zatem spojrzenie na nią, łagodniejąc i chyba nawet niewerbalnie prosząc, żeby na tę jedną chwilę porzuciła temat. Może przynajmniej ona się nad nim zlituje? - Jasne - wyrzucił z siebie dość chłodno, albo raczej pusto - nie wiedział co odpowiedzieć na takie głupie zapewnienia. "Zostańmy przyjaciółmi, ale jednak nie". Urażony poprzednią wypowiedzią Krukona, teraz nie mógł spojrzeć na niego już z podobnym bólem; teraz po prostu w ogóle na niego nie patrzył, uparcie za to czekając aż nowy nauczyciel w końcu zajmie miejsce na pieńku i rozpocznie lekcję. Vin-Eurico sam pospiesznie usiadł, chociaż pieniek był tragicznie mały i niewygodny. Wystarczyła chwila, aby ćwierćolbrzym zsunął się na trawę. Pogrążony w zamyśleniu, wcale nie wyrywał się do przedstawiania. - Leo Vin-Eurico - oznajmił w końcu, unosząc lekko głowę i pozwalając sobie na uprzejmy uśmiech. Ożywił się po prawdzie podczas wypowiedzi jednej uroczej Puchoneczki, która pokrzykiwała z takim entuzjazmem, że Leo nawet w paskudnym humorze nie mógł tego zignorować. - Bardzo chciałbym w przyszłości pracować ze stworzeniami magicznymi, prawdę mówiąc moja rodzina jest z nimi bardzo związana. Nie wiem jeszcze do końca co chcę robić - skrzywił się nieznacznie, mało dumny ze swojego braku pomysłów - ale czuję, że to właśnie w tym kierunku powinienem iść. Jestem też animagiem.- Miał już się zamknąć, kiedy jego spojrzenie ponownie wylądowało na @Lily Thicket. - Nie wiem jak odnieść się do tego posiadania, bo moją kotkę - Nieve - znalazłem na ulicy, zaś sowę - Afrodytę - po prostu kupiłem. Mogę zapewnić, że żadna nie przejawia oznak cierpienia spowodowanego zniewoleniem, a szacunku mają z mojej strony od groma. Oczywiście, poza tymi sytuacjami, kiedy Nieve próbuje ostrzyć pazury na mojej desce, ale... pracujemy nad tym.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Dziwaczna, napięta atmosfera była ostatnim w co miała ochotę się pakować. Słyszała, co mówią Leo i Ezra, ale jakoś ich słowa w ogóle nie docierały do Fire i równie dobrze mogli rozmawiać po mandaryńsku. Clarke chciał się usuwać, a Leo wyglądał, jakby lada chwila miało coś w nim pęknąć. Ale udała, że tak, rozumie tę sytuację i skinęła w zamyśleniu głową, ukradkiem przenosząc spojrzenie na Krukona, który mógł równie dobrze oświadczyć w tamtym momencie, że to wszystko jakiś durny żart, ale niestety, takie słowa nie padły. - Co? - nawet nie zarejestrowała tego, że wyrzuciła z siebie to słowo. Popatrzyła automatycznie na Vin-Eurico, a zaraz później znowu na Clarke'a, który dalej ciągnął swoją dziwną wypowiedź. Ze wszystkich pytań, które uderzyły w Blaithin, jedno było najwyraźniejsze i najbardziej naglące - dlaczego? Obserwując zachowanie chłopaków próbowała zagarnąć jak najwięcej spostrzeżeń i informacji. Zmęczenie nie pomagało. Gryfonka pozostawała spięta dopóki obok stał Ezra - kiedy odszedł odczuła ulgę i pokusiła się nawet o drobne westchnięcie. Przy Leo łatwiej jej było zrezygnować z pozorów bycia odpychającą, nieprzyjemną osobą. Wiedziała, że Gryfon się na to nie nabierze. Z drugiej strony musiał być skupiony na czymś zupełnie innym. Nie miała pojęcia jak sama czuje się wobec takiej zmiany, a co dopiero musiał przeżywać ćwierćolbrzym. Usiadła obok, bo z jakiegoś powodu czuła, że powinna być blisko, jeśli to miało przynieść ulgę Leo. - O co tu kurwa chodzi - rzuciła z rozdrażnieniem cicho, kiedy już się wypowiedział. W gruncie rzeczy zupełnie nie słuchała o czym mówił nauczyciel ani inni uczniowie. Fire uznała naturalnie, że to jest to "potem". Nie sprecyzował przecież ile ma czekać, a chyba wystarczająco długo powstrzymywała się od badania sprawy. - Pokłóciliście się? Pomasowała swój kark, bo nie chciała wchodzić na ten temat, ale nie wiedziała czy cisza byłaby lepszym rozwiązaniem. Momentalnie w głowie Fire pojawiły się flashbacki z chwil, kiedy Leo pocałował Ezrę po raz pierwszy i zaczął się w nim zakochiwać. Ale wtedy nie dusił tego, że jest zdenerwowany i się boi - przyszedł do dormitorium Fire, powiedział jak jest. Nie chciała, żeby coś przy niej udawał... nie chciała też pójść mu na rękę i pozwolić sobie wmówić, że "jest okej". Przecież doskonale widziała, że nie było. Skupiła się na pewnych aspektach, które teraz mogły pomóc jej ułożyć w całość tę pokręconą sytuację. Rzadko miała okazję pogadać z Leo, co się na niej aż tak mocno nie odbijało, bo nie potrzebowała stałego kontaktu, żeby pamiętać o Gryfonie. Teraz pomyślała o tym, że dość rzadko widywała go też na zajęciach. Przypuszczała, że to przez nawał pracy. Sama ledwo się wyrabiała ze swoim napiętym grafikiem i nawet niespecjalnie ukrywała to, że ciągle jest czymś zajęta. Czy jego nieobecności były związane z czymś więcej? Może od dawna coś się kroiło między nim a Ezrą. Nie wnikała w ich relację, z trudem ją akceptowała, więc nie powinna sobie wyrzucać tego, że kompletnie nic nie zauważyła. A jednak to robiła. - Tak? A. - wymamrotała, bo chyba poproszono ją o powiedzenie czegoś. - Nazywam się Blaithin Dear, ale wolę jak mówią mi Fire. - położyła na to nacisk, bo może akurat profesor zaakceptuje taki stan rzeczy i nie będzie musiała słuchać brzmienia tego paskudnego imienia. - Nie lubię tych zajęć i nie mam dobrej ręki do zwierząt. Moje towarzystwo toleruje jedna salamandra, elf i powiedziałabym, że dwie sowy, ale one są dziwne i nie wiem. Poza tym lubię wilkołaki i feniksy też są spoko. - powiedziała szybko, mając nadzieję, że to będzie tyle z jej wkładu w tę lekcję. Nie zerknęła na Leo, a w stronę drzew, przygryzając wargę. W barze był przygnębiony, teraz to pamiętała. Zdawał się czymś zmartwiony, może nawet przybity? Czemu nie pytała o co chodzi? Powinna. Ale Ezra był wtedy wobec niego taki czuły. Fire przypomniała sobie, jak mile do niego mówił, jak subtelnie dotykał i nie mogła uwierzyć w to, że Clarke mógł go po prostu nie kochać. No bo chyba nie udawał. Czy udawał? Poczuła jak rośnie w niej obrzydzenie. Czy to wszystko było częścią jego manipulacji? Mógł odbierać Fire różnych znajomych, mógł spotykać się z jej siostrą, a później z jej najlepszym przyjacielem, mógł ją denerwować na wszystkie sposoby, ale nie miał prawa krzywdzić kogoś na kim Blaithin zależało. - Co on zrobił? - zapytała cicho, mrużąc oczy, a ostre spojrzenie wycelowane mogło być wyłącznie w jedną osobę. - Co on do cholery zrobił? - powtórzyła, zaciskając szczęki. Odruchowo wręcz przyjęła, że wszystko jest winą Krukona. Ktoś o tak złotym sercu jak Leo nie mógłby po prostu skończyć ich związku. Widziała wyraźnie, że nadal kocha Ezrę i że bardzo go to boli. Więc wywnioskowała, że to Clarke zdecydował o zerwaniu. Fire skupiała się na razie na rosnącej złości, bo wiedziała, że kiedy ochłonie, zacznie jej być przykro. I dopadną ją wyrzuty, że nie zrobiła niczego, żeby jakoś zapobiec tej sytuacji. Że nie była wystarczająco często przy Leo, żeby przewidzieć. Że nie będzie umiała mu pomóc. Że nie będzie potrafiła zastąpić towarzystwa ukochanego. Że dopuściła Ezrę tak blisko, żeby zabrał serce Gryfona i roztrzaskał. Odbiło się to na niej tak mocno, że ciężko było siedzieć i wiedzieć, że Clarke jest całkiem niedaleko, nawet jeśli również wydawał się niepewny i męczący się z własnymi myślami. W powoli wypełniających się złością oczach Fire to wszystko było nagle perfidną grą. Pewnie tak naprawdę w ogóle się nie przejął. Tylko patrzeć aż znajdzie sobie nową zabawkę. Albo powróci do starych, odrzuconych niegdyś w kąt. One też chętnie wróciłyby w krukońskie ramiona, bo taki był Ezra, któremu nie dało się oprzeć.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Umykają mi gdzieś ostatnie tygodnie mojego życia. Wiem, że funkcjonuję normalnie, ale Euforia miesza mi zmysły, a ostatnio sięgam po coraz więcej i więcej. Mam wrażenie, że ja sam ginę gdzieś między atakami nagłej radości lub smutku, który opanowuje mnie natychmiast, gdy mój organizm wyłapuje deficyt cytrynowego eliksiru. Czy naprawdę w aż tak łatwy sposób można zatracić samego siebie? Poprzez łyk głupiego napoju z butelki? Chęć odzyskania szczęścia jest jednak zbyt silna, bym się tym przejmował, choć nie wiem, czy sięganie po eliksir przed lekcją opieki nad magicznymi stworzeniami jest najlepszym pomysłem. A mimo wszystko go wypijam, nie przejmując się tym, jakie odniosę przez ten czyn skutki. Raz już dostałem szlaban od Swanna za przesadzenie z moją nową miłością, więc pewnie zarobię i drugi. Czuję jak Euforia krąży mi w żyłach, gdy idę przez zamek, by dostać się na szkolne błonia. Po raz kolejny gryzie mnie to, że mieszkam tak daleko od kuchni. A mogłem poprosić Tiarę Przydziału o Hufflepuff. Może bym się tam nie odnalazł, ale przynajmniej nie umierałbym z głodu, co dopada mnie zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Obrazy wydają mi się jeszcze bardziej kolorowe niż zwykle, ale mój umysł roztrząsa tylko kwestię, czy spotkam na zajęciach kogoś znajomego. I czy po raz kolejny jakaś Wróżka Chrzestna dorobi mi ogon lemura? Poprzedni – wbrew pozorom – nie był zbyt przyjemny, przynajmniej w kwestii spadania na tyłek, bo nowa część ciała do tego nie przywykła. A już na pewno moje nogi nie przywykły do tego, że lata między nimi coś dłuższego od ostatniego prezentu od Wykeham. Przez całą drogę dziwi mnie, że Swann nie chce nas ciągnąć do lasu, ale wszystko staje się jasne, gdy dostrzegam nowego nauczyciela. A z jeszcze większą radością przyjmuję normalny rozmiar jego czoła, bo najwyraźniej w Hogwarcie panuje przekonanie, że brak empatii jest wprost proporcjonalny do jego wielkości. Ale może to i lepiej, bo jestem wyraźnie spóźniony, skoro przegapiam moment przedstawienia się przez nauczyciela. Opadam zatem na ziemię, opierając się o najbliższy z brzegu pieniek. Inni siedzą na nich jak na stołkach, co trochę mnie śmieszy, bo ani to wygodne, ani w ogóle mądre, bo tyłek potem boli jak cholera. Nie żebym wiedział, jak bolała cholera, tak się tylko domyślam, że nie jest zbyt przyjemna. Słucham sobie, jak inni o sobie opowiadają, chociaż ich słowa nie do końca do mnie docierają. Gdyby mi wstrętne gnomy nie zajebały ukradły kapelusza na pustyni, pewnie bym go sobie naciągnął na nos i udawał jakiegoś śpiącego włóczykija. A tak to jedyne, co mogę naśladować, to skupiony wzrok nauczyciela, który o dziwo ich wszystkich słucha. A ja ledwie się powstrzymuję od wybuchnięcia śmiechem na to, jak bardzo się wysilają i jakie pierdoły wymyślają. Ta mała Puchonka, @Lily Thicket czy jakoś tak, wpada wręcz w słowotok, ale nie winię jej za to, bo sam mógłbym mówić godzinami o zwierzętach. A że jestem nakręcony tak, że sam nie wiem, jakim cudem tyle wysiedziałem, gdy nastaje moja kolej, podnoszę się z miejsca, bo nie wypada siedzieć na trawniku, kiedy się mówi do profesora. - Holden Thatcher – mówię, skłaniając się teatralnie i w tym momencie żałuję, że jednak nie mam ogona, który zwracałby jeszcze większą uwagę. Impulsywnie jednak postanawiam wskoczyć na swój pieniek i patrzeć na wszystkich z góry, bo czemu by nie? – Moją opowieść mogę zacząć od tego, że sam przez moment byłem zwierzęciem. Może z nie aż takim zaangażowaniem jak Nox – stwierdzam, wskazując na @Mefistofeles E. A. Nox – ale na ostatnich zajęciach ktoś, sam nie wiem kto, dorobił mi ogon lemura, przez co stałem się główną atrakcją. Profesor Swann na pewno panu potwierdzi. Mógłbym zwalić mój brak skromności na eliksir euforii, ale po co, skoro i tak chciałem się tym pochwalić? Paplam, co mi ślina na język przyniesie i pewnie nie skończy się to zbyt dobrze. - Dodatkowo miałem też starcie pierwszego stopnia z kilkoma ciekawymi stworzeniami pustynnymi. Wie pan, psorze, że przytulanie wściekłego buchorożca nie jest najlepszym pomysłem? Ale ten miał z pewnością świetny styl, skoro ukradł koszulę mojemu znajomemu. Za to małe nundu… Urywam na chwilę, przypominając sobie kota, który stanął w płomieniach z mojej winy. To nieszczęsne wspomnienie wciąż mnie prześladowało i pewnie będzie mnie dręczyć do końca moich dni. - Małe nundu całkiem fajnie mruczą. Jeszcze chciałbym się kiedyś przyjrzeć z bliska żądlibąkowi, bo jednak nie sądzę, żeby mu się podobało trzymanie go w słoiku, a nie mogę sobie pozwolić na budowanie rezerwatów w stylu tego Shercliffe’ów. Profesor Swann raczej nie podziela mojego entuzjazmu, ale dokarmiam też różeczniki w Zakazanym Lesie. I mam psa, ale jest całkiem zwyczajny, tylko trochę za bardzo się ślini. Mam ochotę wspomnieć, że i tak moim ulubionym zwierzątkiem pozostanie Calum, ale nie wydaje mi się to zbyt stosowne na pierwszą lekcję. Próbuję więc zeskoczyć z pieńka tak, by wylądować od razu na ziemi, ale po raz kolejny w moim życiu fizyka mnie przerasta, a już na pewno obliczanie trajektorii lotu, bo wpadam tyłkiem prosto na drewno. Boli jak… tym razem chyba dżuma i modlę się tylko, żeby nie wlazła mi żadna drzazga tam, gdzie nie powinna.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
- Czy ja nie uwzględniłem jakiegoś kwadransa studenckiego? - zapytał ironicznie, choć bez zjadliwości, zerkając znacząco na zegarek, gdy na polanę wszedł kolejny spóźniony uczeń. Tym pierwszym kiwał tylko głową i uśmiechem zapraszał do zajęcia miejsca, ale przy szóstej osobie, człowiek zaczynał się zastanawiać. Tak naprawdę cieszyło go, że doszło więcej osób, chociaż wolałby, żeby nie wchodziło im to w nawyk. Tymczasem oni zaczęli się przedstawiać, przypominając mu jak bardzo lubił młodych ludzi. Powstrzymał się od roześmiania, gdy @Nessa M. Lanceley zdradziła mu, że dziedzina, którą zajmował się od ponad trzydziestu lat jest sympatyczna. - Ojejku, to dobrze – zawołał bez cienia złośliwości, z szerokim uśmiechem na ustach – Już się bałem, że źle wybrałem. Ale powiem pani, że wiedza z zielarstwa też jest niestety potrzebna w opiece nad magicznymi stworzeniami. W gruncie rzeczy nie musiała mu się przedstawiać, bo kojarzył ją z Doliny. Może trochę bardziej z czasów, kiedy rude włosy nosiła związane w kitki, a na nogach, zamiast szpilek, pobrudzone od zabawy trampki, ale w jego oczach nie zmieniła się aż tak bardzo – Powiem szczerze, że w tym roku nie, ale jeżeli jesteś zainteresowana, to może kiedyś tak – odpowiedział na jej pytanie, zastanawiając się od razu, jak mógłby takie zajęcia zorganizować. - To teraz pani chowająca się z tyłu – uśmiechnął się zachęcająco do przyczajonej za Nessą @Marceline Holmes. Widział, że jest bardzo zdenerwowana, ale umiejętność zaprezentowania się też była bardzo ważna i chyba lepiej, żeby oswajali się z tym na bezpiecznym szkolnym gruncie. - Świetnie! – podsumował jej krótką wypowiedź. Nie zamierzał ich oceniać, a przynajmniej nie jeszcze. Przychodzili tu żeby się uczyć i nie każdy musiał mieć już lata doświadczeń w pracy ze zwierzętami. Od razu po niej sam do odpowiedzi wyrwał się @Ezra T. Clarke o bardziej sprecyzowanych preferencjach, ale także dość rozległych. I słusznie, bo w życiu nie zawsze wszystko szło z planem. Odkiwnął mu tylko głową i już przeniósł wzrok na kolejną osobę (@Alise L. Argent). - Te dwa można spokojnie połączyć – skomentował, wysłuchawszy jej uważnie – I dziękuję. Był bardzo pozytywnie zaskoczony uprzejmością tych dzieciaków. No chyba, że się podlizywali, ale póki nie był tego świadomy, nie zamierzał narzekać. Również następna dziewczyna @Daisy Bennett zaczęła wypowiedź od przywitania go. Pokiwał głową na jej uwagę o podstawowej wiedzy z różnych dziedzin i uśmiechnął na opis kotki, po czym przeniósł wzrok na @Heaven O. O. Dear. - Mam nadzieję, że nie zawiodę – kolejnym uśmiechem zamarkował uczucie niepewności, które go ogarnęło, gdy Ślizgonka przypomniała mu o presji. Na szczęście nie miał czasu się martwić, bo do autoprezentacji przystąpił kolejny uczeń. - Zezwolenia oczywiście pan posiada – pokiwał głową, patrząc na @Neirin Vaughn, gdy ten wspomniał o znikaczu. Nie pytał, nie wnikał, nie oceniał przedwcześnie. Na wszelki wypadek tylko dyskretnie uświadamiał. A kto wie, może miał przed sobą młodego kolegę po fachu? – A najlepszą ochroną przed trollami jest niezbliżanie się do ich siedlisk – poradził wesoło – Ale dobrze. Będę pamiętał o trollach. Kolejna była pani prefekt. Podczas całej wypowiedzi @Bridget Hudson, kiwał jedynie głową, ale pod koniec go zatkało. - Wow – przyznał ze szczerym zdumieniem i podziwem. Mimo, że bardzo by tego chciał, nic elokwentniejszego nie przyszło mu do głowy. Na końcówkę wypowiedzi @Mefistofeles E. A. Nox pokiwał głową ze zrozumieniem, chociaż dopiero po chwili załapał sens wypowiedzi chłopaka. Za jego czasów takie przyznanie się do likantropii było równoznaczne ze społecznym samobójstwem, jak zresztą przyznawanie się do wielu rzeczy, które odbiegały od normy i tradycji, ale na szczęście społeczeństwo szło do przodu, a Hal starał się nadążać jak tylko mógł. Przyszła kolej na najmłodsze uczestniczki zajęć, przy czym @Lily Thicket niesamowicie się rozgadała. Hal kilkukrotnie otwierał już usta, żeby coś skomentować, myśląc, że skończyła, ale mała leciała dalej. Ostatecznie więc, oparł łokcie na kolanach i słuchając z zainteresowaniem, czekał aż naprawdę powie wszystko co chciała. Trzeba przyznać, że mu zaimponowała swoim dojrzałym podejściem. Może i trącało odrobinę utopią, ale osobiście Hal nie wiedział w tym nic złego. Właściwie nie miał nic do dodania, więc tylko uśmiechnął się do niej ciepło, po czym przeniósł spojrzenie na jej koleżankę. @Finnegan Gilliams okazała się być wręcz przeciwnością koleżanki i była chyba jeszcze bardziej zestrachana niż poprzednio Krukonka chowająca się za Nessą. - Zdarza się najlepszym – mrugnął do niej na pocieszenie, bardziej skupiając się na fakcie, że ktoś był zainteresowany tak mało popularną grupą zwierząt niż tym, że coś jej tam kiedyś uciekło. - Zgadzam się całkowicie – skomentował zwięzłą wypowiedź @Jerry Davies, zupełnie szczerze, bo sam zamierzał potem do tego wrócić. Następną osobą był również Gryfon - @Leonardo O. Vin-Eurico. Hal wcale nie przejął się jego brakiem sprecyzowanego pomysłu na życie. Dużo bardziej zainteresował go fakt animagii, która swoją drogą niesamowicie go fascynowała, ale zapomniał dopytać o szczegóły, bo chłopak nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi Lily. - Zniewolenie jest tu słowem-klucz – zauważył, nie mogąc odpuścić sobie takiej okazji do dyskusji – Daleko mi to wystawiania osądów – sam wykorzystuję pracę zwierząt – i nie wątpię, że doskonale dba pan o swoje zwierzęta, ale powinniśmy sobie zdawać sprawę, że nawet najprzyjemniejsza niewola jest niewolą… chyba teraz kogoś cytuję – w zamyśleniu chciał posmyrać się po brodzie, ale przypomniał sobie, że tak się przejął nową pracą, że aż ją zgolił – No nic, nie przypomnę sobie. Chodziło mi z grubsza o to, że dopóki nie zapytamy zwierząt, to nie dowiemy się czy wolą biegać wolno, czy mieć podstawioną pod nos michę. Chociaż możemy się domyślać patrząc na centaury czy trytony. Nie mówię, broń Boże, żeby teraz na hura, wszystkie zwierzęta wypuszczać. Po prostu miejmy świadomość, że udomowienie może być tak naprawdę pewną formą syndromu sztokholmskiego. No ale się rozgadałem, a to nie ja miałem mówić. Później chętnie jeszcze o tym porozmawiam, ale na razie proszę… - skinął na @Blaithin ''Fire'' A. Dear. - Ale "Fire" za Blaithin, czy "Fire" za Dear? – upewnił się. A może tak ogólnie, jak Druzgotek albo Cher. W każdym razie nie wyśmiewał, chciał być miły. Uniósł brwi na do bólu szczere wyznanie Gryfonki, pozwolił jednak wypowiedzieć jej się do końca. - No to wygląda na to, że coś tam panią jednak trochę interesuje – stwierdził pogodnie. Przyszła tu, a to już coś – Wszyscy? – rozejrzał się po zebranych, z nadzieją, że nikogo nie pominął, stwierdzając w myśli z zażenowaniem, że połowy imion już nie pamięta, kiedy z miejsca poderwał się jeszcze @Holden A. Thatcher II. - Och… "opowieść"… - pokiwał głową i położył głowę na dłoniach, opierając się łokciami o kolana, w duchu modląc się, by nie było to jednak zbyt długie. Nie zamierzał mu jednak przerywać, bo mimo komedianckiej formy, prezentacja chłopaka dostarczała o nim dość informacji. Daleko mu też było do tłumienia młodzieńczej energii do wygłupów. Póki mieli siły i chęci, powinni w granicach rozsądku korzystać. - Faktycznie kwestia dokarmiania może być kontrowersyjna – przyznał z powagą – A tak przy okazji: słyszał pan, że są organizowane przesłuchania do jakiegoś przedstawienia? Mógłby pan spróbować. Nikt już się nie zgłaszał, a jemu również wydawało się, że wszyscy się przedstawili, więc przeszedł dalej. - No dobrze. Skoro już was wszystkich znam, to mogę szczerze powiedzieć, że miło mi was poznać. Ci niezainteresowani pracą ze zwierzętami niech się nie martwią, bo tak jak mówiłem do wakacji chciałbym wam wpoić trochę wiedzy ogólnej, czyli takiej która nie będzie wam potrzebna na egzaminie czy w pracy, ale którą moim zdaniem powinien posiadać każdy, a często nie posiadają jej nawet hodowcy. Dzisiaj porozmawiamy o ptakach, dlatego, że teraz, już od jakiegoś czasu, trwają lęgi, a więc taki bardzo newralgiczny dla tej grupy zwierząt moment. Nie chcę wam też truć po próżnicy – może już to wszystko wiecie – dlatego zaczniemy od… takiej małej ankiety. Anonimowej. Weźcie sobie coś do pisania. Wyciągnął z kieszeni trzy zdjęcia i cierpliwie poczekał aż wszyscy będą gotowi. - W porządku, zaczynamy. Słowem wstępu, kiedy tu przyjechałem wybrałem się na spacer po okolicy i natknąłem się na trzy ptaki, których zdjęcia zaraz wam pokażę. Każdego z nich znalazłem w podobnych okolicznościach, czyli: siedział na ziemi, sam, nie odlatywał na mój widok. Pytanie pierwsze (wielokrotnego wyboru… albo nie – wy oceńcie) brzmi: Który z nich waszym zdaniem potrzebował pomocy w sensie leczenia lub rehabilitacji? Uwaga pokazuję zdjęcia. Zwrócił w ich stronę po kolei każdą z kartek, dając im chwilę na przyjrzenie się każdemu przypadkowi, po czym odkładał je na bok. - Jeżeli ktoś jeszcze będzie chciał się przyjrzeć, to mówcie. Pytanie drugie: Załóżmy, że nie jestem pewien czy tym ptakom coś jest, a nad miejscem, w którym je znalazłem znajduje się gniazdo. Czy powinienem był w takim wypadku brać je do ręki. Odpowiedź możecie uzasadnić. A trzecie jest dodatkowe. Możecie opisać co wy byście zrobili, gdybyście któregoś z tych ptaków znaleźli. Możecie nawet opisać wszystkie przypadki. Przypominam, że piszecie anonimowo, więc niczym się nie przejmujcie. Nie znam waszych charakterów pisma, a po lekcji wszystkie dowody zniszczę. Jak ktoś skończy, to może sobie porozmawiać. Najlepiej ze mną, bo też się będę nudził.
Odpowiedzi poproszę w spojlerach i jakbyście mogli do siebie nie zaglądać, to będę wdzięczny, bo sam jestem ciekawy, co wyjdzie. Pamiętajcie, że głupie odpowiedzi nie istnieją.
Gadanie, gadanie, gadanie... Bla bla, bla bla, bla bla... Na początku jeszcze próbowała słuchać, co mówią inni, przy okazji witając się z Heaven, ale potem mózg jej się wyłączył. Większość osób, próbowała cos wymyślić, żeby jakos sklecić swoją wypowiedź i mieć z głowy, część była prawdziwie zainteresowana przedmiotem. Tak czy siak, współczuła Cromwellowi, że musi tego wysłuchiwać. Jeśli go to nudziło to świetnie udawał, że tak nie jest. Choć może jako nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami naprawdę interesowało go co banda dzieciaków o tym sądzi. W kazdym razie dla każdego znalazł jakis komentarz albo przychylną minę, czym trochę zaimponował Daisy. W końcu po całym tym wstępie przeszli do lekcji. Bennett była trochę sceptyczna do zadania, bo, owszem, lubiła ten przedmiot, ale nie aż tak żeby się nim fascynować. Dlatego wpatrywała się w zdjęcia ptaków, zastanawiając się czy coś im może być, bo dla niej wyglądały zwyczajnie. Cóż, coś tam musiała nabazgrać. Miała nadzieję, że chociaz ocen za to nie będzie. Wyjęła kawałek pergaminu i pióro. Jeszcze raz poprosiła o pokazanie zdjęć, aby móc im się przyjrzeć. Niepewnie zaczęła pisać.
Spoiler:
Szczerze mówiąc, to po przyjrzeniu się zdjęciom mogłabym znaleźć coś niepokojącego w każdym z nich. Pierwszy jest malutki, wygląda na głodnego i widać na nim jeszcze lekkie upierzenie pisklaka. Moze wypadł z gniazda albo za wcześnie je opuścił? Drugi ptak również ma pozostałości takiego upierzenia, a dodatkowo wygląda jakby miał coś nie tak z dziobem. I ja nie wiem czy już mam urojenia, ale trzeci ptak (dobrze, że wiem, że to sowa) również ma delikatne pisklacze (jest w ogóle takie słowo?) upierzenie. Przy okazji wygląda jakby było coś nie tak z jego oczami. Nie wiem czy to mozliwe, żeby wszystkie te ptaki były młode, w kazdym razie, jeśli siedzą same, a przez dłuższy czas nie zjawią się jego rodzice myślę, że nalezy umieścić je w gnieździe, które znajduje się nad nimi. Może stamtąd wypadły? Jezeli zauważymy obok rodziców, wydaje mi się, że nalezy zostawić je w spokoju. Co jesli znalazłabym te ptaki? W przypadku, gdyby rodziców nie było w poblizu przed dłuższy czas, a podejrzewałabym jakieś choroby lub urazy mysle, że nalezałoby zabrać ptaki do profesjonalisty, który się nimi zajmie, a potem przenieść z powrotem do gniazda. W przypadku braku takiej możliwości chyba bezpieczniej zostawić je w gnieździe?
Zakończyła kulawo swoją odpowiedź i czekała, aż reszta napisze swoje.
Uśmiechnęła się na słowa profesora nonszalancko, kiwając głową i tym samym dając mu znać, że nie omieszka go poinformować o swoich chęciach. Zresztą, poczciwy nauczyciel miał pełne prawo kojarzenia Nessy z Doliny Godryka, gdzie się wychowywała i gdzie znajdował się jej dom rodzinny. Ona sama znała jego twarz. Dziewczę westchnęło cicho, zaglądając przez ramię do tyłu i lustrując wzrokiem chowającą się za nią Marcelinę. Calineczka nie lubiła być na pierwszym planie, a nie ona sama nie miała nic przeciw ukrywaniu jej. Gdy zatwierdzoną jej odpowiedź i Corneliusa, złapała ich pod rękę i odciągnęła na bok, w stronę służących do siedzenia pieńków. Zostało jeszcze sporo uczniów do przedstawienia się, a ona nie miała już ochoty spać. Dostrzegła idealnie — trzy - znajdujące się bardzo blisko siebie. Usiadła więc na środkowym, ruchem dłoni wskazując miejsca po swojej prawej i lewej stronie, zachęcając ich spojrzeniem, aby usiedli. Podsunęła torbę, kładąc ją pod nogami i otworzyła, wyjmując pergamin oraz pióro, kątem oka nasłuchując Cromwella. Orzechowe ślepia zwróciły się jednak na krukonkę i gryfona. — I co o nim sądzicie? Wygląda na całkiem zaangażowanego w swój sympatyczny przedmiot, nie?—szepnęła cichutko w ich stronę, tak, aby nie usłyszał. Oparła łokieć na kolanie, na dłoni zaś podparła twarz, kładąc obok tak spoczywającej ręki przybory do pisania. Po takim rozpoczęciu zajęć nie miała pojęcia, czego właściwie powinna się spodziewać. Będą zajmować się zwierzętami czy może prowadzić jakieś obserwacje, czy notatki? Zgarnęła kosmyk rudych włosów za ucho, stukając następnie palcami w swój blady policzek. Na zewnątrz, w promieniach wiosennego słońca, przy melodii szumiących dookoła drzew, zmęczenie na jej buzi było widoczne. Pomimo makijażu, sińce pod oczyma pod odpowiednim kątem były dostrzegalne. Wydał polecenie, a dziewczyna po przyjrzeniu się zdjęciom, wzięła się do roboty. Była przeciętnym studentem z dziedziny magicznych, jak i tych zwykłych zwierząt. Szło jej lepiej niż z zielarstwem czy runami, nadal jednak tego poziomu co przy zaklęciach nie było. Wiedziała, że będzie musiała się lepiej przyłożyć i bardziej postarać, jeśli chciała wynieść ocenę wyżej. Zagryzła dolną wargę, skrobiąc piórem po tkwiącym na kolanach pergaminie. Odruchowo zaczęła coś nucić, całkiem odcinając się od otoczenia. Wszystkie jej słowa były czystym strzałem. Loterią niczym napisanym z pewnością i słusznością. Zerknęła jeszcze do pergaminu towarzyszy, swój uprzednio zwijając i chowając pióro. Nie chciała, żeby posądzili ją o ściąganie — tego nigdy nie robiło. Wolała napisać źle, niż zniżyć się do oszustwa. Była wężem, była zbyt ambitna na tanie sztuczki tego typu. Wysunęła rękę w górę, machając zawiniątkiem. — Profesorze, skończyłam już! —oznajmiła, wstając i podchodząc do niego, podając mu pracę w rękę. Została tak chwilę w miejscu, wygładzając rękoma mundurek i następnie krzyżując je pod piersiami.— Skoro sam Pan tak zachęcał do konwersacji, to ja bym naprawdę chciała zajęcia ze żmijoptakami albo hipogryfami! Myślał Pan o jakimś kółku dla sympatyków stworzeń? Znalazłoby się trochę chętnych. Mogliby dostać coś pod opiekę i wywiązywać się z obowiązków. To tylko takie moje luźne propozycje. Podoba się Panu w Hogwarcie?—zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, lustrując nauczyciela orzechowymi oczyma. Z uwagi na to, że była urodzoną ignorantką i nie przejmowała się opinią innych, a Cromwell nigdy nie miał nic przeciwko, gdy wpinała się lub biegała po drzewach z jego działki, chciała chociaż trochę się odwdzięczyć i zaangażować w lekcję. Wiedziała, jakie podejście potrafiła mieć młodzież. Po jeszcze chwili konwersacji dziewczyna wróciła na miejsce i oplotła ramiona dłońmi, zaciskając nań palce. Obróciła głowę w stronę Francuzki, posyłając jej krótkie, zaciekawione spojrzenie. Następnie schowała przybory do torby, uznając w ciemno, że może nie będą już jej więcej na tych zajęciach potrzebne. Zasunęła suwak, wyjmując jeszcze po czekoladowej kluce z musem truskawkowym w środku. Położyła jedną na kolanie gryfona, drugą zaś na kolanie Marceliny. Swoją ochoczo spałaszowała, chowając papierek do kieszeni.
Odpowiedzi:
Odpowiedź pierwsza: Moim zdaniem, pomocy potrzebuje ptak z pierwszego zdjęcia — ma brzydkie, zaniedbane pióra, widoczne są na nich białe punkty, które mogą być pasożytami. Nie błyszczą mu oczy. Drugi wygląda na podlotka, a trzeci na zmieniające upierzenie pisklę.
Odpowiedź druga: Nie od razu. Ptaki odrzucają pisklęta, gdy wyczują od nich ludzi. Należy odczekać w bezpiecznej odległości albo odejść na jakiś czas i wrócić, sprawdzić, czy zwierzę nadal tam pozostaje. Wtedy zależnie od okoliczności i stanu stworzonka, należy zdecydować czy ingerujemy w jego życie.
Odpowiedź trzecia: Widząc pierwszego ptaka, zdecydowałabym się na udzielenie mu pomocy i zabranie go do specjalisty. Nie jest już pisklęciem, nie wygląda też, jakby wypadł z gniazda. Po sprawdzeniu u doktora dostosowałabym się do jego dalszych poleceń. Ptak drugi wygląda na młodzieńca — opuścił gniazdo, uczy się samodzielności. Nie powinniśmy sugerować się samą aparycją, należy dać mu szanse i zostawić go w spokoju. Ewentualnie można wrócić za jakiś czas i sprawdzić, czy zwierzę nadal tkwi w tym samym miejscu. Jeśli tak, zdecydowałabym się na wizytę z nim u weterynarza. Ptak trzeci wygląda na sowie pisklę, więc istniałaby szansa, że wypadł z gniazda. Rodzice pewnie by po niego wrócili.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Dużo słów. Dużo rozmów. Dużo kłopotów ze skupieniem uwagi na tyle, aby wysłuchać każdego. Nic dziwnego, że zaczął miejscami odlatywać, skupiając się na wszystkim, tylko nie na tym, co się działo na lekcji. Jego umysł był jak sito, wychwytujący jedynie te informacje, które uznawał za ciekawe. Popatrzył na Jacka, usadzony, acz nie powiedział wiele. Przynajmniej do momentu, kiedy rozmowa nie poszła dalej, na tory związane ze "zniewoleniem" zwierząt. Nawet jemu ciężko byłoby zignorować wypowiedź Lily. Odwrócił wolno wzrok od szpaka, aby spojrzeć wpierw na nią, potem na profesora. Kwestię własnego zezwolenia na hodowlę znikaczy póki co pominął. Ma go ledwie kilka dni i jeszcze sam nie wie, jak dokładnie wszystko ustalić czy ogarnąć. Wpierw potrzebuje dla niego lepsze gniazdko, chociaż całkiem chyba ptaszkowi wygodnie na kupce szmatek obok poduszki Neirina. Co prawda kruk potrafi skłócić się z nim o atencję rudzielca, acz Aericurus nie jest już jedynakiem który może sobie dowolnie marudzić. Teraz ma rosnące rodzeństwo, o które także rudzielec musi zadbać. I w końcu ptaszysko powinno wyzbyć się własnych fochów. Krzywda mu się nie dzieje. Zbyt go Walijczyk rozpuścił. Odczekał, aż znajdzie się odrobina ciszy, by się odezwać. - Zapytać zawsze możemy węże. Wężouści czarodzieje już to nawet robią - co prawda populacja w tej ankiecie byłaby dość ograniczona, a większość węży nie ma za wiele wymagań. Jeść, schować się i mieć dużo wilgoci. Nic skomplikowanego. One chyba wolą niewolę od wolności. A przynajmniej nie narzekają. Ale te magiczne? Te magiczne to co innego. One są znacznie inteligentniejsze i z nimi można przeprowadzić ciekawą rozmowę na temat wartości w życiu. - Co prawda nie da nam to spojrzenia na inne gatunki, ale niektóre zwierzęta same się oswoiły - zaczął obojętnie w stronę Lily. - Bo im się to opłaciło. Koty zaczęły przychodzić pod spichlerze, bo tam było najwięcej myszy. Przy osiedlach ludzkich było też bezpiecznie. Krukowate potrafią rozpoznawać twarze i pamiętają, kto ich karmi. Chętnie do niego przylatują i przynoszą mu drobne świecidełka w ramach zapłaty. Psy, myszy i szczury uważają ludzi za członków stada. Konie uwielbiają pracować. Nie licząc tych charakternych - chociaż co do "samooswojenia" koni można być spornym, niemniej wątpił, aby teraz narzekały. Co im zostaje? Trzoda chlewna, ale tej to w większości jedzenie w głowie. - Myślę, że najbardziej pokrzywdzone mogą być ptaki. Trzymanie ptaka w klatce jest zbrodnią - dlatego żaden z jego pierzastych podopiecznych nie ma klatki. Kruk rozrabia, gdzie ma ochotę, a znikacz... Sam był zaskoczony, że znikacz dobrowolnie za nim poleciał i nie ucieka. Nie widzi potrzeby robienia dla niego czegoś więcej niż tylko domku, w który mógłby się schować, kiedy nie czuje się pewnie. - Zwierzęta inteligentne widzą korzyści w oswojeniu oraz relacji z człowiekiem. Nie sądzę, by było im źle, póki są odpowiednio stymulowane. Kruki wymagają dużo uwagi i zainteresowania, ciągłych zagadek. To samo szczury, te zostawione same sobie dziczeją, a bez zabaw rozwijających potrafią wpaść w depresję i gryźć same siebie. Ośmiornice umieją nawet dostrzec schemat patroli akwarium i wymykać się z niego wtedy, kiedy na pewno nikt ich nie przyłapie - małe, bezczelne, mięczakowate gnojki. Może powinien sprawić sobie ośmiornicę? - Ale jest różnica między nimi a centaurami czy trytonami. Różnica wynikająca z tego, że jedne są inteligentne, a drugie ludzkie, jeśli jako gatunek możemy być tak zarozumiali. Humanoidy są dumne. Nie powiedziałbym, że centaur jest dobrym wykładnikiem reszty królestwa zwierząt. Człowiek wszak też do niego należy. Bardziej jesteśmy wyjątkiem egocentrycznym na tyle, by oceniać każdego wedle własnych standardów. Brakuje tutaj zrozumienia drugiej strony. Zwierzęta są prostsze. Zwierzęta się cieszą, kiedy spędzasz z nimi czas. Jeśli traktujesz je z szacunkiem, nigdy nie nazwałbym żadnego hodowcy sprzedawcą niewolników. Nagadał się... Dużo. Rzadko to robił, ale tematy związane z onms zawsze były rudzielcowi bliższe niż wszelkie inne. Poruszały go i ożywiały. Wziął kartkę i przyjrzał się zdjęciom, zanim zaczął odpowiadać, jak mu się zdawało.
Spoiler:
Pierwszy ptak jest sikorką. Ptaki te nie zmieniają upierzenia, od razu rośnie im dorosłe. Sądząc po tym, jest to ptak prawie dorosły. Zapewne będzie już aktywnie próbował latać, ale przez malutki ogonek raczej szybko będzie spadał. Patrząc na czerwone wnętrze dzioba myślę, że zaczyna być odwodniony. Drugi wygląda na szpaka, drozda lub kwiczoła i jest raczej w dobrym stanie. Ale w tym wieku zapewne nie będzie sam w stanie jeść. Trzeci to sowa, wydaje mi się, że zmieniająca upierzenie, ale nie umiem określić. Nie miałem wiele styczności z sowami. Z tych trzech myślę, że każdego można podciągnąć pod potrzebną pomoc. Sikorkę tylko napoić jako, że taki malutki ptaszek jest bardzo wrażliwy na upał. Najlepiej to zrobić w formie namoczonej w wodzie karmy/chleba. Trzeba tylko uważać, co się daje i ile dalej, bo sikorki mają to do siebie, że łatwo je karmić, ale nie mają odruchu przestać jeść, kiedy nie potrzebują już. Zawsze będą dzioba otwierać. Ale napojona jest szansa, że sama odleci albo można jej delikatnie pomóc. Drozd z kolei może być łatwym celem dla drapieżników, tak samo sowa. Jeśli to dzień, stare mogą być mniej aktywne i nie pilnować pisklaka. Ale chyba najwięcej szybkiej pomocy potrzebuje sikorka. Co do drugiego pytania, spokojnie można pisklaka włożyć go gniazda. Rodzice go nie odrzucą, to jest tylko mit. Ptaki nie czują tak mocno zapachu, a wręcz będą szczęśliwe, że "przegonili napastnika" z dala od latorośli. Jeśli komuś wydaje się, że rodzice tak łatwo porzucą młodego, niech spróbują podejść do pisklaka krukowatego. Całe stado podniesie alarm. A nawet jak się młodego przeniesie, polecą za nim. Co do tego, jak można im pomóc. Jeśli chcieć karmić pisklaka, dla sikor i drozdowatych najlepsza jest mieszanka kociej karmy i płatków owsianych. Dobrze namoczona, można namoczyć w soku na przykład jabłkowym. Taka miękka paćka jest bardzo pożywna. Krukowate z kolei uwielbiają jajka gotowane na miękko i surowe mięso mielone. Te najłatwiej i najszybciej jest nauczyć samodzielnie jeść i pić. Myślę, że na jajkach i mięsie dałoby się wykarmić też sowę, ale tutaj raczej ostrożniej. Są mniej przyzwyczajone do "śmietniskowej" diety jak ptaki z miast.
Niestety jako, że każdy z ptaków był zostawiony sam sobie i nie uciekał, obawiam się, że były wyrzucone przez dorosłych. Chore albo anemiczne. Niewykluczone, że nie przeżyją pierwszej nocy.
Skończywszy pisać, zerknął, jak sobie radzi Jack. Ciekaw był, co on napisze.
Ostatnio zmieniony przez Neirin Vaughn dnia Pon Cze 11 2018, 16:24, w całości zmieniany 1 raz
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Śmieję się na uwagę o przedstawieniu, bo nowy profesor nie jest pierwszą osobą, która mi to proponuje. Och, jacy ludzie są naiwni, sądząc, że dałbym radę w poważnym aktorstwie. Chociaż, kto mnie tam wie, bo może nawet i coś by z tego wyszło. Gdyby tylko mi się chciało… - Romansidła to niezbyt moje klimaty – stwierdzam, nie mówiąc nic więcej, bo widzę, że wokół siedzi sporo aktorów z tego przedsiewzięcia, a nie chcę ich obrażać – zwłaszcza Marceliny. No ale kogo ja bym miał tam grać? Balkon? Wydaje mi się, że ta rola była obsadzona już jako pierwsza. Przez chwilę żałuję, że nie wspomniałem o tym, że chciałbym być w przyszłości magicznym weterynarzem, zwłaszcza że skupiam się coraz bardziej na opiece nad magicznymi stworzeniami i uzdrawianiu. Szczerze mówiąc, pomogła mi nieco rozmowa z Tildą, dzięki której dotarło do mnie jeszcze bardziej, że powinienem przestać odwalać tak, jak na pamiętnej transmutacji z Bergmannem. Nie zmienia to faktu, że często robię cyrk, ale to silniejsze ode mnie. Zwłaszcza kiedy wypiję za dużo eliksiru euforii. Sam już nie wiem, czy to zasługa czy może błąd Munga, że mi w ogóle dali dostęp do tej mikstury, bo wywołuje trochę zawirowań w moim życiu, nad którymi nie panuję. Później już tylko słucham nauczyciela, choć rozglądam się wokół jak głupi, próbując złapać kontakt z kimkolwiek, ale nawet @Nessa M. Lanceley” i @”Marceline Holmes” są zbyt zajęte lekcją, by chcieć ze mną pogadać. A jestem dziś wyjątkowo nadpobudliwy i roztrzepany, na dodatek czuję, że powinienem zająć czymś ręce, dlatego z ulgą przyjmuję wieść o wypracowaniu. Od razu zabieram się do pracy, próbując napisać tekst w miarę wyraźnie, chociaż oczywistym jest, że moje bazgroły są zupełnie niewyraźne. Ostatecznie rezygnuję z tego, stawiając drukowane literki niczym pięciolatek, co kosztuje mnie więcej czasu i wysiłku.
zadanie:
Na dobry początek warto zacząć od rozpoznania, z jakimi ptakami mamy tu do czynienia. W przypadku pierwszego nie jestem pewien, czy to jeszcze pisklę, czy już podlot zięby, ale co do dwóch kolejnych nie ma wątpliwości, że to właśnie podloty kosa i uszatki. Łatwo to rozpoznać zarówno po długości skrzydeł, które są stosunkowo krótkie względem reszty ciała, jak i „puchatym” upierzeniu, którego dorosłe osobniki się wyzbywają. Pomocy potrzebują wszystkie trzy, ale bardziej niż człowieka, to swoich rodziców. Takich ptaków nie należy zabierać z miejsca, w którym się znajdują. Można je jedynie umieścić gdzieś poza zasięgiem drapieżników, chociaż w przypadku kotów, które wdrapią się wszędzie, jest to dosyć trudne. Mimo wszystko jeśli zwierzę nie jest ranne, powinno się je pozostawić na „łaskę” starszych ptaków, ale na pewno nie próbować umieścić go w gnieździe, żeby przypadkiem go nie uszkodzić albo nie odstraszyć rodziny delikwenta. Jeśli jednak nie było żadnego niebezpieczeństwa, ani sytuacja tego nie wymagała, nie powinien Pan ich brać do ręki. Z drugiej strony Pan się zna, więc nie będę w to wnikać, bo przecież nie dawałby nam Pan Profesor złego przykładu na lekcji. Przy okazji – ten trzeci ma trochę podobny wyraz twarzy do Pana Profesora.
Nie jestem zbyt dumny z tego, co znajduje się na mojej kartce, ale skoro to anonimowe, to nie poniosę żadnych konsekwencji na wypadek, gdybym się jednak pomylił. Ciekaw jestem, czy wynikną z tego jakieś absurdy i czy nauczyciel nie uzna nas czasem za bandę idiotów, których Swann nie potrafi niczego nauczyć. Ale to bardziej wina wielkoczołego niż nasza, skoro ciąga nas wiecznie do Zakazanego Lasu - na dodatek nocą, kiedy skupiamy się na tym, czy coś nas przypadkiem nie zje, zamiast ogarniać magiczne zwierzaki.
Jest coraz gorzej - postępuje, z sekundy na mijającą sekundę. Najpierw - profesor Cromwell z początku wymaga już uzasadnień zjawienia się w owym punkcie, później - wymaga opisów i wyciągania wniosków. To miała być - miła, cudowna lekcja zapoznawcza - z nowym nauczycielem? Dlaczego jest tak okrutny? Czy zbiera przy tym nieokreśloną przyjemność? Jerry Davies przygląda się, z udawanym skupieniem, z udawaną powagą próbuje wychwycić z ukazywanych zdjęć jak najwięcej. W głowie grasuje nieprzenikniona pustka; najchętniej - zapadłby się aktualnie pod ziemię. Coś jednak musi wymyślić, nie ma innego wyjścia - ratować szczątki honoru, zagrzebane - wraz z przyjściem w to całe miejsce. Musi, podobnie jak przedtem wybrnąć, wyśliznąć się niczym wąż z niebywałym sprytem, przeciwnie do zdobiących mu krawat (dumnych) kolorów czerwieni i złota. Bierze kartkę, próbuje stłumić bunt myśli, nieskorych do jakiejkolwiek współpracy. Uporządkować, wyciągnąć logiczny wniosek. Skup się.
Spoiler:
Nie wiem. Nie znam się. Ciężko ocenić, czy którykolwiek z ptaków wymaga na ten moment pomocy. Są to na pewno młode, ledwo wyrośnięte zwierzęta - oceniam po upierzeniu. Nie powinno się ich zabierać. Z pewnością w pobliżu są i czuwają rodzice. Właśnie, o ile są; jeśli któryś z tych ptaków byłby osierocony, należałoby się nim zająć.
Hal o mnie zapomniał, ale mam nadzieję, że o punkcie do kuferka nie XD
Ptaki... zgrozo! Wszystko byle nie ptaki. Ile razy jeszcze lekcji mu się trafi z udziałem tychże stworzeń? Nienawidził ptaków. Ich kaprawych oczek i dziobów. W jakiś magiczny sposób mu przeszkadzały swoją obecnością, cyklicznie zaznaczając ową jakimś soczystym kupskiem, o ile wcześniej nie próbowały wydrzeć mu z rak kawałka chleba. Nie lubił ich i nie polubi! Bez znaczenia co to... od łabędzia, przez mewy po kolibry. Nie! Wziął od Neirina zdjęcia aby się im przypatrzeć i natychmiastowo mina mi zrzedła. Co oni mają do tych ptaków? One w ogóle są magiczne? Ten gość jest ornitologiem, czy jakimś hobbystą? Gdyby tylko Jack nie miał do nich takiego urazu, może nie korciłoby go tak bardzo napisać na swojej kartce - uszkodzony to do garnka. Niemniej, nie chciał w jakikolwiek sposób urazić Neirina. Wszak ten to by pewnie zebrał każdego jednego pisklaka i dołączył do swojej mini menażerii w pokoju. Jeśli ich liczba zwiększy się w najbliższym czasie, Jack na pewno zacznie rozważać przesunięcie swojego łóżka w jakiś inny, odleglejszy punkt pokoju. Hal spotkał ich aż trzy... oby rozprawił się z nimi jak należy, aby żaden inny uczeń nie musiał wykazywać się dobrym serduszkiem. Popatrzył w stronę rudzielca, który chyba ponownie wypatrywał wrony w trawie. -Tsk... - Zacisnął zęby i skupił się mocniej na fotografiach, wysilając na dwa krótkie zdania.
Kartka:
Szczerze powiedziawszy nie znam się na ptakach. Gdybym miał zgadywać, to pierwszy gnojek wygląda mi na głodnego. Możliwe, że nie potrafi jeszcze latać i wypadł z gniazda jak taka kaleka. Należałoby go wziąć i włożyć z powrotem. Może innym razem uda mu się polecieć jak należy. Drugi, nie wygląda na małego. Ale coś źle mu z oczu patrzy. Dałbym mu wody, może jak chwile odpocznie to odleci. Trzeci to chyba jakaś sowa? Puszczyk? Co sowa robi na ziemi w ciągu dnia? Nie powinno jej tu być. Pewnie źle się czuje nie śpiąc. Nie wiem co się z takimi robi, wiec prawdopodobnie bym ją zabrał i oddał komuś. Ewentualnie podrzucił do sowiarni w zamku. To miejsce wydaje się adekwatne dla takich pokrak.
Co do brania któregokolwiek do ręki, to miałbym lekkie opory. Ale podobno narzucenie takim, szmatki na głowę chroni przed udziobaniem i nadmiernym stresem. Ile w tym prawdy nie wiem... Na papugi i kurczaki działa. Nie dra dzioba co świt i można pospać dłużej. Tylko trzeba zadbać o to by się nie udusiły przez te zabezpieczenia
Kostka: 3 Hal jednak zauważył moją obecność w tym nieszczęśliwym tłumie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget odebrała "wow" od profesora jako komentarz uznania i przyjęła go z delikatnym uśmiechem na ustach, lecz słysząc, w jakie pogawędki wdał się później, poczuła się trochę niedoceniona. Nie żeby wykazała się jakoś szczególnie swoją wypowiedzią, lecz po prostu spodziewała się otrzymać nieco więcej słów, niż wyłącznie jedno, w tej chwili marne "wow". Swoją drogą zaczynało ją trochę nudzić całe to gadanie, niektórzy powiedzieli zdecydowanie zbyt dużo, niż musieli i Bridget powstrzymywała się siłą od ostentacyjnego ziewnięcia. Na szczęście dotarła do samego końca, gdzie profesor Cromwell zaczął mówić o temacie zajęć. Rzecz w istocie zainteresowała dziewczynę, była bardzo zaintrygowana, szczególnie że mieli poruszyć zagadnienia udzielania pomocy zwierzętom, a była to bardzo potrzebna wiedza, którą mogła i chciała wynieść z zajęć. Pomaganie drugiemu istnieniu leżało jej w naturze i dobrze byłoby, by wiedziała, kiedy druga osoba czy stworzenie tej pomocy potrzebuje. Ze skupieniem przyjrzała się wszystkim trzem zdjęciom, po czym zabrała się na pisanie swoich odpowiedzi. Szło jej płynnie, aczkolwiek ilość tekstu na kartce z każdą chwilą coraz bardziej się zwiększała, a jej ciężko było się streścić. Ostatecznie jednak oddała swoją kartkę, ponownie przybierając delikatny uśmiech na twarzy. - Panie profesorze - powiedziała nagle, gdy pewna zuchwała myśl zaświtała jej w głowie. - Będę mogła Pana o coś zapytać po zajęciach? - zapytała, nieco ściszając głos, by nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi.
Spoiler:
Moim zdaniem każdy z ptaków potrzebował w pewien sposób pomocy. Pierwszy z pewnością nie potrafi poradzić sobie jeszcze samodzielnie, nie potrafi polować, do tego jeśli znajduje się nad nim gniazdo, pewnie z niego wypadł. Drugi, chociaż nie wiem czy podlot już powinien w pełni samodzielnie latać, czy dopiero się uczyć, jeśli siedzi na ziemi to albo jeszcze ma problemy z lataniem, albo coś mu się stało, ale po zdjęciu ciężko stwierdzić. Raczej nie powinno się ich brać do rąk, jeśli nie ma w pobliżu jakiegoś bezpośredniego zagrożenia (np. czający się kot lub drapieżne ptaki w okolicy), ponieważ istnieje spore ryzyko, że doglądający z góry rodzice stracą zainteresowanie podlotkiem i je porzucą, jeśli "przesiąknie" zapachem człowieka. Trzeci ptak budzi moje największe wątpliwości i uważam, że potrzebuje pomocy najbardziej z nich trzech. Ciężko mi ocenić stan piór czy coś, bo się nie znam, ale zdjęcie było robione w dzień, widać jasno świecące słońce, a jego źrenice wydają mi się nienaturalnie duże jak na porę dnia. Dodatkowo jest to ewidentnie jakaś sowa, a sowy są ptakami żerującymi i funkcjonującymi w nocy, wobec czego zobaczenie samotnej sowy w dzień na trawniku jest sporym sygnałem alarmowym.
Co do drugiego pytania, częściowo napisałam już wyżej, że młodych ptaków, które jeszcze nie latają w ogóle lub dopiero się uczą, nie powinno się podnosić z ziemi rękami. Istnieje ogromne ryzyko, że jeśli własnoręcznie wsadzimy takiego ptaszka z powrotem do gniazda, ptasia mama wyczuje nasz zapach i pisklę porzuci lub wręcz wyrzuci z gniazda. Chyba rozsądniej byłoby to robić w rękawiczkach, ale to tylko luźna myśl, bo nie wiem, czy to działa... Z kolei za pomocą zaklęć wydaje mi się, że bez problemu bylibyśmy w stanie pomóc trafić takiemu ptaszkowi w bezpieczniejsze miejsce niż trawnik.
Ja prawdopodobnie próbowałabym najpierw rozważyć, czy ptak potrzebuje pomocy. W przypadku pierwszego chyba po prostu spróbowałabym za pomocą zaklęć przenieść go wyżej, do gniazda, by nie padł ofiarą jakiegoś drapieżnika z okolicy. W przypadku drugiego... Nie mam pojęcia. Wypadałoby sprawdzić, czy ptaszek nie ma w tej chwili żadnych ran i uszkodzeń skrzydeł, które uniemożliwiałyby mu latanie, lecz nie wiem, co bym zrobiła. Prawdopodobnie zaniosłabym go do Menażerii, ponieważ wiem, że nawet w razie gdyby nic mu nie było, byłaby możliwość odchować go do momentu, w którym moglibyśmy wypuścić go na wolność. Trzeci przypadek z pewnością otrzymałby moją pomoc z wyżej wypisanych względów. Prawdopodobnie zwróciłabym się do pracowników menażerii lub bezpośrednio do nauczycieli ONMS.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Alise stała sobie samotnie gdzieś na uboczu, mając skrzyżowane ręce pod biustem, wędrując spojrzeniem bystrych, niebieskich oczu po obecnych na lekcji uczniach. Tyle różnych, ciekawych osobowości! Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, zagryzając dolną wargę, aby nie roześmiać się na słowotok, który miała jedna z młodszych uczennic. Była chyba puchonką, o ponad przeciętnej urodzie. Cóż, jak podrośnie, z pewnością będzie miała powodzenie u chłopców! Dziewczyna wyprostowała ręce, zsuwając je w dół i wygładzając dłoni materiał plisowanej spódnicy oraz poprawiając krawat. Zawsze dbała o to, aby mundurek wyglądał nienagannie, w końcu należała do domu kruka. To Była zadowolona z siebie i swojej prezentacji. Milczała, słuchając, jak inni się przedstawiali. Musiała przyznać, że wiązała ogromną nadzieję z ONMS. Był to jej ulubiony przedmiot, prawdopodobna wizja przyszłości, tak jak powiedział Profesor, dało się to wszystko połączyć w piękną, płynną całość. Od razu miała lepszy humor, a jej blond głowa pełna była nowych i ciekawych pomysłów, szalonych rozwiązań. Wiedziała, że rodzice woleliby, aby poszła ścieżką medyka, była to praca znacznie bezpieczniejsza, niż te ze smokami. Jednak cóż poradzić, gdy serce chciało inaczej. Wyjęła z torby pergamin i pióro, biorąc się za zlecone przez nauczyciela zadanie. Musiała przyznać, że temat bardzo ją poruszył i wydał się ciekawy. Ona pewnie nie byłaby w stanie zostawić żadnego stworzenia na pastwę losu, bez cienia pomocy. Pękłoby jej serce i umierałaby z poczucia winy, ponieważ chcąc czy nie, była dość wrażliwą dziewczyną pomimo względnie rozsądnego i mocno stąpającego po ziemi charakteru. Gdy skończyła, zwinęła papier w rulon i podeszła do niego, wręczając mu zawiniątko z tym swoim nieodłącznym, delikatnym i pełnym optymizmu uśmiechem. Nie miała pojęcia, czy jej odpowiedzi były poprawne, jednak taka forma zabawy połączonej z edukacją, a do tego w plenerze, bardzo jej odpowiadała. Wróciła na swoje miejsce, kucając i opierając dłonie na nogach. Rozejrzała się z ciekawością dookoła, zastanawiając się jakie odpowiedzi i czym sugerowane mogli dawać inni. Nie miała zbyt dużego pojęcia akurat na temat ptactwa, jednak postanowiła, że postara się zapamiętać z lekcji jak najwięcej.
Odpowiedzi:
Nie jestem zbyt obeznana na temat ptactwa. Osobniki te wyglądają jednak na młode, pozbawione odpowiedniego upierzenia — pomimo złego wyglądu i osamotnienia na pierwszy rzut oka, pewnie pilnują ich rodzice, kryjąc się gdzieś w zaroślach. Należy zostawić zwierzęta w spokoju, jednak nie potrafiłaby po jakimś czasie nie wrócić i nie sprawdzić ich sytuacji. Musiałabym się upewnić, że są bezpiecznie. Jeśli w ciągu kilku godzin nic by się nie zmieniło, zabrałabym je i zaopiekowała się nimi. Pierwszy wygląda na niezbyt samodzielnego, zapewne głodnego malucha. Wydaje mi się, że mógł wypaść z gniazda i jest zagubiony. Ptak z drugiego zdjęcia to podlotek ma troszkę inne upierzenie, jednak wciąż jest mały i pobyt na ziemi mógł być spowodowany jego próbami latania, które niezbyt mu wychodziły. Trzeci ptak to młoda sówka, a z tego, co się orientuję, zwierzęta te preferują nocny tryb życia. Jego oczy są dziwne, przestraszone, natomiast pióra nie wyglądają na takie, jakie powinny być. Z tych trzech zdjęć, to właśnie temu maluchowi poświęciłabym najwięcej uwagi i nie czekają, zabrała go do magicznego weterynarza lub innego specjalisty z dziedziny magicznych stworzeń.
Kostka: 1
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Bardzo liczył na to, że skorzystają z jego zachęty do rozmów. Trochę nie przemyślał sprawy i kiedy oni pisali, zaczynał się nudzić. Nie podejrzewał, że wezmą się za zadanie z takim zaangażowaniem. Wyglądało na to, że niektórzy przygotowywali w odpowiedzi istne elaboraty. Na szczęście jeden chłopak naprawdę wziął sobie do serca jego prośbę, a może po prostu był aż tak poruszony śmiałym przyznaniem się Lily do bycia eko-świrem. Uśmiechnął się pod nosem, wyczuwając ciekawą dyskusję. - Cóż, panie Vaughn, wężouści czarodzieje raczej nie chcą dzielić się ze światem wiedzą przyrodniczą - zauważył, autentycznie tym faktem zatroskany. Zawsze dziwiła go ta korelacja pomiędzy darem czy tam umiejętnością rozmawiania z wężami, a kryminalnym półświatkiem. Na pewno traciły na tym węże. Jak mało która grupa niemagicznych stworzeń miały przekichane bardziej w społeczeństwie czarodzi niż wśród mugoli - Z tym oswajaniem to też bym uważał. To znaczy, owszem, ma pan poniekąd rację. Istnieje taki proces jak synantropizacja i mówiąc krótko polega na tym, że zwierzęta uczą się żyć w sąsiedztwie ludzi i z nimi koegzystować, a w efekcie oswajać się też z ich obecnością. Nadal jednak są to dziko żyjące zwierzęta. Nie weszłyby dobrowolnie do klatek, ani nie założyły sobie obroży. Uzależnienie zwierząt od ludzi jest efektem wielu lat sztucznej selekcji, po prostu chcieliśmy mieć wierniejszych przyjaciół. Mimo, że temat, na który zeszli był odrobinę ponury, Hal cały czas przemawiał pogodnie, jak gdyby dyskutowali o tym czy lepsze były naleśniki z serem, czy z budyniem. Prawdę mówiąc czasem Hala irytowała ta ludzka potrzeba posiadania coraz ciekawszych zwierzątek. Koty, psy i sowy nie wystarczały - każdy chciał szopa lub niuchacza, a najlepiej smoka! Nie żeby tego nie rozumiał - on sam wielokrotnie tracił serce dla puchatych pyszczków różnych stworzonek, nie tracił jednak przy tym rozsądku. Kot jest nie mniej uroczy od liska, jedynie mniej ekstrawagancki, a napotkanie go przypadkowo podczas spaceru w lesie, było zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące, niż oglądanie go na kanapie dzień w dzień. Nie sprzeciwiał się jednak posiadaniu zwierząt domowych w ogóle. Rozumiał doskonale chęć posiadania zwierzęcego kompana lub potrzebę odpowiedzialności za coś. Chciał tylko, żeby ludzie byli świadomi tego, że udomowienie i przyjacielskie stosunki z człowiekiem wcale nie były spełnieniem zwierzęcych marzeń i nie było najmniejszej potrzeby, by podporządkowywać sobie kolejne gatunki, chociaż stawało się to coraz modniejsze. Nie denerwowali go jednak sami ludzie, a cała ta sytuacja. Nie mógł krytykować siedzącej przed nim młodzieży, za to, że wierzyła w to, co przekazywano im od najmłodszych lat w niemal wszystkich bajkach - że dzikie zwierzęta kochają dobrych ludzi i same do nich przychodzą, że każdy protagonista ma swojego zwierzęcego skrzydłowego, że o tym jak bardzo ktoś kochał zwierzęta, świadczyło to, jak dużo ich posiadał i jak wiele z nich przychodziło na jego zawołanie. Sam też żył kiedyś z podobnym wyobrażeniem. Zmarszczył na moment brwi, gdy Neirin wspomniał o koniach. Skąd oni brali te niektóre rewelacje? - A tu panu absolutnie nie przyznam racji - oznajmił z lekkim uśmiechem. Dobrze, że kontrowersyjne opinie wychodziły na świat dzienny, inaczej nie dałoby się ich sprostować - Owszem, dla stojącego w boksie konia trening, czy nawet praca na polu, czy przy wozie jest stymulacją, ale żaden koń wypuszczony samopas nie pójdzie na ujeżdżalnie biegać w kółko, czy skakać przeszkody. Nie będzie stał pod bryczką i przebierał w zniecierpliwieniu kopytkami, kiedy pozwolą mu ją pociągnąć. Jak mi pan nie wierzy, to zachęcam pana do wycieczki do rezerwatu Ham Fen w Kent, gdzie reintrodukują koniki polskie*. Można się przekonać, że dzikie konie wcale nie są takie pracowite, a nawet niespecjalnie ruchliwe. Ma pan rację, można zwierzętom zapewnić odpowiednie warunki w niewoli, tak żeby nie cierpiały, tylko po co? Wyłączając oczywiście te przypadki, w których gatunek nie miałyby większych szans na przetrwanie w naturalnym środowisku, czy nie sądzi pan, że to niepotrzebny wysiłek? Po co wyrzucać morze pieniędzy w perfekcyjną wolierę dla papugi, jeżeli ta papuga mogłaby sobie żyć szczęśliwie, gdzieś w Amazonii. Ja rozumiem - papugi są piękne i zabawne, i fajnie taką mieć, ale czy poza naszą przyjemnością jest w tym coś innego? Do tego to trochę niebezpieczne - papugi łatwo się przeziębiają, bo to nie ich klimat - wystarczy raz za bardzo przewietrzyć; może się łatwo zatruć jakąś rośliną rosnącą w mieszkaniu, może nam uciec, zacząć lęgi i stać się gatunkiem inwazyjnym, albo mimo najszczerszych chęci możemy nie dać rady zapewnić jej odpowiednich rozrywek. Sam pan wspomniał o depresji. Żadne dzikie zwierzę nie cierpi na depresję, ani lęki separacyjne. Mówiąc dosadnie, udomawiając - upośledziliśmy je. Być może mówił za dużo. Zawsze z opóźnieniem uświadamiał sobie, że zaczyna zanudzać towarzystwo, które podejmując jakiś bliski mu temat, wcale nie musi być nim tak zainteresowane. Liczył jednak na to, że w jakimś celu na te zajęcia przyszli. - Różnica między nimi a centaurami jest taka, że z centaurami czy trytonami możemy porozmawiać. Wspomniałem już, że nie do końca zgadzam się z obecną nomenklaturą kategorii stworzeń antropoidalnych. Każde zwierzę, nawet mrówka, potrafi się komunikować, to my po prostu nie umiemy jeszcze niektórych zwierząt odczytywać. Swoją drogą uczestniczyłem ostatnio w konferencji dotyczącej wzbogaceń dla zwierząt utrzymywanych w niewoli i pewna pani poruszyła ciekawą kwestię. Chodziło z grubsza o to, że o ile coraz bardziej zależy nam na poprawianiu dobrostanu tych zwierząt, o tyle przede wszystkim przejmujemy się ssakami i ptakami, czyli tymi zwierzętami, po których zachowaniu łatwo wywnioskować, że coś jest nie tak, a w ogóle często nawet nie zastanawiamy się nad tym, że być może tak naprawdę w dużo gorszym stanie są te mniej rozwinięte grupy zwierząt, ale zwyczajnie nie potrafią nam tego w oczywisty sposób zakomunikować. Poobserwujcie sobie jakieś małe rybki w jeziorze - co robią? No pływają. Potem je złapcie umieśćcie w jakimś świetnie urządzonym akwarium. Nadal będą pływać. A potem przełóżcie je do zwykłego słoika z wodą i spróbujcie zauważyć jakieś zmiany w pływaniu. Raczej się nie dopatrzycie. Co wcale nie znaczy, że ona w tym słoiku nie pływa zestresowana. To oczywiście tylko gdybanie, ale może kiedyś powstaną na ten temat merytoryczne badania. W XVIIw. istniało przekonanie, że zwierzęta działają jak automat i nie odczuwają bólu. Z resztą o czym ja mówię! Wy byliście na świecie wcześniej niż badania o tym, że ryby odczuwają ból, także rozumiecie o co mi chodzi. Z chęcią kontynuowałby rozmowę z Puchonem, ale chyba nie starczyłoby im na to lekcji. Zresztą nie był jedyną osobą na polanie i inni również domagali się jego uwagi. - Pomysł z kołem jest całkiem dobry - odpowiedział Nessie zamyślonym tonem, odruchowo pocierając irytująco łysą brodę - Ale musiałbym was lepiej poznać, jeśli miałoby chodzić o opiekę nad żywymi stworzeniami - w rzeczywistości sęk był raczej w tym, czy on miałby czas kontrolować tę ich opiekę. Niezależnie od tego jak sumienni i zaangażowani by się nie okazali, czułby się za wszystko odpowiedzialny. Zawsze powtarzał znajomym rodzicom, którzy chcieli kupić dziecku zwierzę, żeby brali pod uwagę, że tak naprawdę biorą je dla siebie. Dziecko mogło myśleć, że jest jego i uczyć się odpowiedzialności, ale nadal pozostawało tylko dzieckiem. Hal nie mógł nic poradzić na to, że w tej samej kategorii postrzegał zebraną na polanie młodzież - No i nie chcę ci robić złudzeń, Nesso - uśmiechnął się do niej szelmowsko. Chyba troszeczkę traktował ich z góry, ale tak już wyglądał świat. Przyjdzie czas, że i oni będą patrzeć na młodsze pokolenia protekcjonalnie i wszystko pozostanie w równowadze - Ze mną prędzej niż na hipogryfy, możecie liczyć na gumochłony. Pomijając już fakt, że nie dałby im tak "zaawansowanych w obsłudze" zwierząt jak hipogryfy, póki nie wiedziałby, że potrafią zająć się gumochłonami , to faktycznie bardziej interesowały go te stworzenia, nazywane przez większość "nudnymi". Doskonale wiedział, że w ich wieku, praktycznie nie obchodziło ich nic, poniżej kategorii "groźne", a wspomnienie jak on sam był początkowo rozczarowany na studiach i świadomość tego jak po latach zmieniło się jego podejście, wywoływały uczucie przyjemnie zabarwionej nostalgii, które często odczuwał przy młodych ludziach. Zwrócił wzrok na Bridget Hudson, gdy oddając mu kartkę, zadała pytanie. - Oczywiście - odpowiedział, również ściszając głos. Szanował jej potrzebę konspiracji, chociaż tym razem, zrobił to raczej z automatu, sam nie do końca wiedząc czemu. Tym bardziej wydało mu się to intrygujące, ale musiał odstawić ciekawość i domysły na bok, i zakończyć lekcję, tak jak planował. Nie wszyscy zdecydowali się wziąć udział w ankiecie, ale była dobrowolna i nie zamierzał nikogo ganiać. Upewniwszy się, że wszyscy, którzy chcieli wziąć udział, oddali pergaminy, przetasował je i zaczął czytać odpowiedzi, ciesząc się przede wszystkim z tych niepoprawnych. Przynajmniej wiedział, że nie zrobił tej ankiety bez sensu. - No dobra, to czas na odpowiedzi! - zakrzyknął wesoło, odkładając pergaminy z odpowiedziami i ponownie wyciągając zdjęcia ptaków. - Pytanie pierwsze było podchwytliwe. Otóż żaden z tych ptaków nie wymaga pomocy. Wszystkie są podlotami, kolejno zięby, kosa i uszatki. Podlot to taki ptasi nastolatek, który już opuścił gniazdo, ale nie jest jeszcze całkowicie samodzielny. Często wyglądają tak, jakby coś je przeżuło i wypluło, a czasem też podejmują jakieś nieporadne próby wzbicia się, podskakując i wyglądając bardzo nieporadnie, dlatego pierwszym odruchem jest chęć pomocy im. Sprawa jednak wygląda tak, że nimi nadal opiekują się rodzice, najlepiej więc takiego dzieciaka zostawić w miejscu, przycupnąć gdzieś w pobliżu i poczekać, czy pojawią się dorosłe. Możemy też ewentualnie podsadzić go na jakąś gałąź, żeby się do niego nie dobrały drapieżniki, albo żeby mu inni ludzie nie przeszkadzali. Część z was wskazywała jakiś potencjalne choroby, na które mogłyby cierpieć od odwodnienia po grzybice, szczególnie tej zięby (aż mam wyrzuty sumienia, że ją wypuściłem) - zażartował i przyjrzał się jeszcze raz zdjęciu - Nie no, nie będę ze zdjęcia oceniał, a przyznam, że im się jednak aż tak wnikliwie nie przyglądałem. W każdym razie chodzi mi o to, że jak się taką bidę zobaczy na żywo, to automatycznie włącza się chęć pomocy i jak się chce, to się zawsze coś znajdzie. Dlatego mimo wszystko, jeżeli nie widzicie krwi ani połamanych kończyn, lepiej jest go zostawić. Podlot odchowany przez człowieka może sobie potem nie poradzić na wolności. Jeszcze słowo o sowie, która też wzbudziła wśród was dużo wątpliwości. To się często zdarza, bo one wyglądają szczególnie makabrycznie, plus tak już jakoś mamy, że jak widzimy sowę w dzień, to wpadamy w panikę, a niepotrzebnie - nie oślepnie od słońca, ani nie stanie w płomieniach - nie wiem co słyszeliście, ale to nieprawda. A jak już jesteśmy przy mitach - pytanie drugie. Pisklę, podlota, czy dorosłego ptaka można spokojnie brać w ręce, można go nawet polizać, jak ktoś sobie życzy. Ptaki mają w rzeczywistości słaby węch, więc nie porzucą młodego jak przesiąknie człowiekiem. Podejrzewam, że ten mit wymyślono, żeby nie ludzie nie łapali żadnych chorób od ptaków, ale to nieważne. Co do trzeciego zaś, to najbezpieczniejszą opcją w przypadku wejścia w posiadanie uszkodzonego ptaka jest zaniesienie go do profesjonalisty i większość z was tak napisała, co mnie bardzo cieszy. Oczywiście nie ma zawodu "rehabilitant dzikich ptaków", więc może być trudno takiego znaleźć jak się osobiście nie zna nikogo, kto robiłby takie rzeczy. Najłatwiej jest takiego ptaka odstawić do jakiegoś rezerwatu - ludzie tam pracujący na ogół mają już jakieś doświadczenia, a jeśli nie to przynajmniej wiedzę. Zakładam jednak, że przynajmniej część z was siedzi tu dlatego, że sama chciałaby być takimi profesjonalistami i postaram się was do tego przygotować. Dzisiaj jednak nie mamy już za bardzo czasu, więc powiem tak pokrótce. Najważniejsze jest żywienie. To też jest temat rzeka, wszystko zależy od gatunku, to co chcę żebyście zapamiętali, to że pisklęta potrzebują przede wszystkim białka, a więc owadów oraz że jedzą bardzo często i najważniejsza rzecz, którą nawet gdzieś tam widziałem: ptakom nie dajmy chleba. Nigdy. Na żadnym etapie życia. Po pierwsze to tylko wypełniacz i nie ma praktycznie żadnych wartości odżywczych, po drugie w każdym pieczywie jest sól i chociaż dla nas to znikoma dawka, sikorka może paść jak się nażre okruchów. Spojrzał na zegarek, stwierdzając z zaskoczeniem, że trzyma ich już sporo po czasie, a mimo to nikt nie kazał mu się zamknąć, ani nie wyszedł. - Dobra, kończymy, bo was przetrzymałem. Na przyszłość krzyczcie, jakbym się tak rozgadał. Tak jak obiecał, przedarł ich pracę na kilka części i zebrał je razem z resztą swoich rzeczy. Wydawało mu się, że poszło mu nie najgorzej, choć oczywiście mógł się mylić. Najlepszym sprawdzianem będzie frekwencja na kolejnej lekcji i Hal podejrzewał, że w związku z tym nie będzie się nią stresował ani trochę mniej niż tą pierwszą. Narazie jednak zbytnio o tym nie myślał. Nie ruszając się jeszcze ze swojego pniaka, obserwował odchodzących z polany uczniów i czekała na pannę Hudson i jej pytanie.
*funfact 1: po angielsku koniki polskie nazywają się się konik horses :) Funfact 2: jakby ktoś chciał serio zobaczyć kiedyś dzikie koniki, to w Polsce są w Roztoczańskim i Biebrzańskim PN, i w Popielnie. W ogóle polecam poczytać o konikach polskich, bo to coś, z czego możemy być dumni :)
Sorki, że za obsuwę. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że zaliczyłem semestr, mam wolny wrzesień i niczego nie żałuję ;p Also, sorki za długość tego posta ;_; Na to nie mam usprawiedliwienia. Normalnie tak nie szaleję ._. Pkt rozdam po południu.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget podczas zapełniania swojej kartki odpowiedziami na zadane przez profesora pytania, mimowolnie przysłuchiwała się dialogowi, który wywiązał się pomiędzy nauczycielem, a Neirinem, kolegą z Hufflepuffu, który poruszył niezwykle interesujący temat, a mianowicie wężomowę. Dziewczyna podniosła na moment wzrok znad papieru, krzyżując przez sekundę spojrzenie z Cromwellem, po czym wróciła do pisania, nie mogąc wyzbyć się z nagła pojawiających się w głowie myśli. Miała przemożną ochotę zapytać go o tę sprawę, czy to na pewno było tak, że nie dzielili się widzą? Nie wiedziała, co mógłby na ten temat wiedzieć, lecz stwierdziła, że warto było spróbować - hej, przecież zaraz kończył się rok szkolny, pewnie we wrześniu nie będzie nawet o niej pamiętał... Gdy lekcja skończyła się i uczniowie zaczęli się zbierać, by powolnym (zbyt wolnym) krokiem odejść z polany, Bridget kręciła się trochę, celowo przeciągając zbieranie swoich rzeczy, odprawiając koleżanki i kolegów skinieniem głowy czy machnięciem ręki, dając znak, że musi jeszcze coś załatwić. Gdy otoczenie opustoszało wystarczająco, by poczuła się komfortowo, wzięła głęboki oddech i zwróciła się do profesora. - Bo chodzi o to... Że zainteresował mnie pan trochę swoimi słowami. To znaczy tym a'propos wężoustych - zaczęła, myśląc nad doborem kolejnych słów, żeby przypadkiem nie uznał jej za dziwadło. - To... To ja mówiłam o nauce trytońskiego i szczerze mówiąc fascynuje mnie bardzo nauka języków magicznych stworzeń... Czy też stworzeń w ogóle. Generalnie chodzi mi o to, że przeczytałam niedawno w pewnym źródle, że mowy wężów można się nauczyć i chciałabym wiedzieć, co pan sądzi na ten temat? Czy pana zdaniem to w ogóle jest wykonalne? - dopowiedziała, plątając się w słowach i w napięciu oczekując na reakcję nauczyciela.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Usiłował wepchnąć do skórzanej aktówki, wszystkie papiery, które jeszcze godzinę temu jakimś cudem się tam mieściły, porzucił jednak tę czynność, gdy podeszła do niego Bridget. Kiwnął głową, dając znać, że ją pamięta, nie przerywał jej jednak do samego końca jej wypowiedzi. - Hmmm... - położył brodę na dłoniach, opierając łokcie o kolana i spojrzał na nią z dołu - Wydaje mi się, że tak, chociaż osobiście się tym n ie intersowałem. Nie mam taletu do języków - uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Od ponad 30 lat próbował nauczyć się francuskiego, żeby rozumieć siostrzeńców, gdy ewidentnie go obgadywali, ale nadal rozumiał może co piąte słowo - Coś tam mi się mogło obić o uszy, ale tak jak mówiłem, nigdy nie spotkałem się z naukowym wykorzystaniem wężomowy - to z jednej strony mogło świadczyć o tym, że nabycie takiej umiejętności nie było możliwe. Wykorzystanie jej przez naukowców do pogłębienia wiedzy o wężach dla Hala było najoczywistrzym wyjściem i w zasadzie jedynym jej użytecznym aspektem, jaki przychodził mu do głowy. Z drugiej, był zawodowo skrzywiony i nie należało wątpić, że ktoś może miał inne wobec niej zamiary i nawet nie przyszłyby mu do głowy badania faunistyczne. Spojrzał na Puchonkę niezdecydowanie. Na pewno liczyła na większą pomoc z jego strony, ale nawet nie byłby w stanie polecić jej żadnej literatury. Pracował jako nauczyciel dopiero pierwszy dzień i nie wiedział też na ile może sobie pozwolić. Nie mówiąc już o tym, że osobiście znał ludzi tak przekonanych o tym, że wężoustwo równało się czarnoksięstwu, że zapewne doradziliby mu, żeby jej podejrzane zainteresowanie tą umiejętnością gdzieś zgłosił. Na szczęście wiedział, że ludzie potrafią być niewymownie wprost głupi. - Dobra, to zróbmy tak - odezwał się po chwili zamyślenia - Nie dam ci żadnych tytułów, bo nie znam, ale myślę, że w dziale ksiąg zakazanych coś znajdziesz - wyjął z torby kawałek pergaminu i zaczął po nim skrobać - Napiszę ci pozwolenie na przeszukanie go, ale pod okiem bibliotekarki i z zastrzeżeniem, że mogę mieć wgląd we wszystko co weźmiesz - na wypadek, gdybyś była kolejnym Voldemortem - oderwał wzrok od kartki i puścił oko do Puchonki - Jakbyś miała jakieś problemy w bibliotece, przyjdź do mnie. Skończywszy pisać, wyciągnął do niej pergamin z notatką, ale cofnął nieznacznie rękę, kiedy chciała go wziąć. - Jeszcze jeden warunek - uśmiechnął się do niej pogodnie - Jeżeli ci się uda, musisz zrobić jakieś zoologiczne badania. Ja zawsze, chętnie służę pomocą. Umowa stoi?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget faktycznie oczekiwała od niego nieco większej pomocy, niż niepewna odpowiedź i w zasadzie niewiele znaczące słowa, które nie rozjaśniały ani odrobinę jej wątpliwości i nie odpowiadały na zadane przez nią pytania. Niemniej jednak pokiwała głową ze zrozumieniem - jasne, mógł o tym nie wiedzieć, przyjęła to do wiadomości. Nie każdy był wszechwiedzący, nie wszyscy musieli znać się na wszystkim. Poza tym i tak musiałaby być strasznie naiwna, wierząc, że akurat w nowym nauczycielu opieki nad magicznymi stworzeniami znajdzie swojego nauczyciela wężomowy. Brawo, Bridget. - Jasne, rozumiem, nie ma sprawy - powiedziała tylko, chcąc już w zasadzie odejść. Skoro nie mógł jej udzielić informacji, po co miałaby tam sterczeć? Uśmiechnęła się niepewnie, odgarniając włosy za uszy i już chciała się żegnać, gdy nauczyciel wyciągnął kartkę i zaczął wypisywać jej pozwolenie. Do działu ksiąg zakazanych! Bridget jeszcze nigdy nie postawiła nogi w tym dziale i perspektywa pierwszej wycieczki do niego napawała ją prawdziwą ekscytacją. Nawet nie przeszkadzało jej, że miałaby to robić pod nadzorem bibliotekarki i dodatkowo musiałaby się z wypożyczonych ksiąg spowiadać nauczycielowi - nie dbała o to, wręcz cieszyła się, ponieważ opieka osób dorosłych w materii ksiąg magicznych mogła okazać się przydatna. Niektóre z nich zawierały naprawdę okropne rzeczy i chyba lepiej by było, aby ktoś inny, nie tylko ona zaślepiona wizją nauki gadziego języka, ocenił ryzyko zgłębiania jakiejś wiedzy. Wysłuchała wszystkich jego warunków, na każdy z nich gorliwie przytakując, po czym wyciągnęła rękę, chciwie chcąc zabrać wypisane przez Cromwella pozwolenie, gdy sam mężczyzna cofnął je. Podniosła na niego wzrok znad kartki papieru, spoglądając nie tyle nieufnie, co z niezrozumieniem. Badania? - Oczywiście, profesorze Cromwell - odparła, chyba po raz setny kiwając głową w geście przystania na postawione przez niego wymagania, po czym w końcu otrzymała zwitek we własną dłoń. Czym prędzej złożyła go na pół, po czym wetknęła do torby w takie miejsce, by nie wypadł po drodze i by nie zaginął w jej czeluściach. - Jest pan... Super, profesorze - dodała jeszcze, nie wiedząc po prostu w jakich słowach powinna podziękować mu za okazane zainteresowanie oraz pewną dozę zaufania. Tylko tyle było jej trzeba. Posłała mu jeszcze szeroki uśmiech, po czym, odwracając się, rzuciła krótkie acz entuzjastyczne "do widzenia" i skierowała swoje szybkie kroki do zamku.
/ztx2
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ostatni z egzaminów, który Alice został, to Opieka nad Magicznymi Stworzeniami. Przedmiot dla niej najważniejszy, do którego przykładała się cały rok i walczyła o dobre wyniki, czytając dodatkowe materiały. Dziewczyna nadal nie zdecydowała, co tak właściwie chce robić w przyszłości i czy ruszy bardziej w stronę faktycznie zwierząt, czy może uzdrawiania i pracy w mungu. Nie było złudzeń, że któraś z tych dwóch ścieżek była dla niej najbardziej odpowiednia. Nic więc dziwnego, że czuła poddenerwowanie, pomimo pewności swojej wiedzy. Przyszła na Polanę, czekając swoją kolej. Standardowo, najpierw musieli omówić wszystkie reguły, a następnie wytłumaczyć jej, na czym polega egzamin. Musiała też się przedstawić oraz potwierdzić swoją osobę poprzez okazanie różdżki. Dziewczyna uśmiechnęła się i kiwnęła głową, dziękując za krótkie "powodzenia", po czym wylosowała zadanie teoretyczne. Gdy Sidhe i Elfy ukazały się jej lazurowym oczom, aż miała ochotę podskoczyć w miejscu z radości. Akurat wczoraj, przed snem, gdy wyjątkowo przypominała sobie jeszcze materiał, jeden z rozdziałów był o nich. Szybko więc zaczęła opowiadać, zawierając wiele cech charakterystycznych i ciekawostek, które znała. Widząc minę profesora, triumfalny uśmiech wskoczył na jej usta i rozkręciła się jeszcze bardziej, kontynuując opowieść. Po wszystkim nadszedł czas na praktykę. Znów sięgnęła ręką do czarki, zadowolona z siebie i z tego, jak poszła jej część teoretyczna. Rozwinęła pergamin, zapoznając się z poleceniem i od razu przystąpiła do dzieła, dokładnie wiedząc, co miała robić . Stworzonko szybko opuściło kryjówkę, podchodząc do niej z ciekawością i przyglądając się. Ostatni z Owuetmów poszedł jej szybciej, niż sądziła — a przede wszystkim była pewna swojego doskonałego wyniku i z pewnością Wybitnego stopnia. Czego chcieć więcej? Może Eliksiry jej nie poszły, ale Zaklęcia, Uzdrawianie i ONMS, które były dla niej najważniejsze, zdała śpiewająco! Uśmiechnięta podziękowała i pożegnała się, wracając do zamku i rozpoczynając pakowanie na wakacje.
Ambicja Carson nie pozwalała jej na nie podchodzenie do owutemów z opieki nad magicznymi stworzeniami, mimo że jej rezultat znacznie obniżył ogólną średnią dziewczyny. Nie uchodziło uwadze ani jej, ani nauczycieli przedmiotu, że zwierzęta niespecjalnie przepadały za jej towarzystwem. Nie zmieniało to faktu, że w teorii wiedziała co nieco o tym, czego się uczyli, przynajmniej tak jej się wydawało, zanim podeszła do egzaminu. Nie sądziła, że pytanie o jednorożca będzie dla niej takim problemem. Pustka w głowie i język związany w supeł uniemożliwił jej poprawną odpowiedź, a praktyka wcale nie była lepsza. Przy niej przynajmniej nie musiała mówić, a działać. Odróżnienie szpiczaka od jeża było proste, zdobycie igieł już nie tak bardzo. Wyszła z egzaminu z zabandażowaną ręką i nędzną oceną.
Był ciekaw ilu uczniów przyjdzie na jego zajęcia, zdawał sobie sprawę jak podzielone zdania chodziły o nim po szkole i może niektórzy nie chcieliby ryzykować. Musiał jednak sam sobie przyznać, że ta lekcja na pewno nie należała do tak ekstremalnych, jak spotkanie z wilkołakami czy inne jego pomysły. Chciał bowiem nauczyć młodych czarodziejów jeżdżenia na pegazach i hipogryfach, a zaczęcie z tak grubej rury mogło się niestety skończyć urazami, które niekoniecznie mogły być tak łatwo uleczone – jeżeli w ogóle (w końcu stracenie równowagi będąc wysoko w powietrzu nie było najbezpieczniejszą opcją). Samo przebywanie z tymi stworzeniami wymagało też odpowiedniej dozy empatii i szacunku. Najlepszą opcją wydało się więc dla niego zaczęcie z o wiele mniej magicznymi krewniakami – końmi. Były o wiele mniej agresywne przy nieudolnym zachowaniu się przy nich, ale na tyle delikatne, by pokazać adeptowi jazdy gdzie popełniał błędy. Brzmiało dostatecznie bezpiecznie i do opanowania na dużą skalę uczniów. Szczególnie, że zabrał ze sobą skrzaty do pomocy. On był sam jeden, gdyby miał każdego z czarodziejów wziąć na lonżę, nie skończyliby do następnego dnia. Ten sposób z kolei zapewniał mu możliwość przyglądania się każdemu i poprawiania błędów z jednoczesnym wyrobieniem się w czasie. Gdy godzina zajęć minęła i wszyscy uczniowie zjawili się na polanie, przywitał ich swoim donośnym głosem. - Dzień dobry wszystkim. Jak pewnie wiecie niedługo będą odbywać się zajęcia z jazdy na pegazach i hipogryfach. Nie jest to jednak proste – przestrzegł ich już na samym początku, nie chcąc, by część oddała się złudnej brawurze przy tych stworzeniach. – Są majestatyczne, eleganckie i łatwo je urazić. Chciałbym więc, żebyście najpierw zapoznali się z ich niemagicznymi kuzynami, żeby później wiedzieć, jak lepiej z nimi samymi postępować – odkaszlną, wskazując na tymczasowo rozstawione boksy z rumakami w środku. – Ich ruch także jest podobny do ich magicznych krewnych. Łatwiej będzie się wam nauczyć wysiedzenia ich kroków i samego wzbicia się w powietrze na nich, niż o wiele bardziej płochliwych i skorych do urazy pegazach. Musicie wiedzieć, jak poruszać się na grzbiecie konia, by nie zrobić ani sobie, ani zwierzętom krzywdy. Ruszył w stronę stajni, jednocześnie rzucając uczniom znaczące spojrzenie i machając na nich ręką – by poszli za nim. Nim jednak przeszli obok tymczasowych boksów, na jednym z nich wywiesił kartę z listą imion. - Niech każdy z was wybierze sobie konia, z którym chciałby dziś współpracować, nie krępujcie się, wchodźcie – pokazał zapraszającym gestem w stronę korytarzu między boksami. – Niektóre mogą was straszyć, żaden jednak nie jest niebezpieczny, choć mają różne charakterki – uśmiechnął się pod nosem. – Kiedy jakiegoś sobie wybierzecie, wpiszcie się na listę z jego imieniem. Poczekał, aż uczniowie pooglądają kopytne i zadecydują na podstawie własnej obserwacji, którego to chcieliby wziąć. Po chwili dopiero sobie przypomniał o rozgrzewce, jaką dla nich przygotował, tak żeby lepiej zapoznali się z wierzchowcami. - Nie wchodźcie jeszcze do nich, to zrobimy zaraz! – upomniał. – Tymczasem małe zadanie na wstęp za punkty. Czy jesteście w stanie powiedzieć mi, jakiej wybrany przez was koń jest maści i rasy?
-----------------------------------
!!! EDIT - WAŻNE!!!
Konie wyszły nam bardzo szybko, więc dodałam kilka kolejnych, nowych do listy. Więc jeżeli nie zdążyłeś/łaś się zapisać - masz okazję.
Cześć! Kilka krótkich informacji: Wybieramy tutaj konika, w poście jest link do faktycznej listy, wstawię go tu jednak jeszcze raz KLIK W tej tabelce możecie wpisać się do konkretnego konia, z którym będziecie pracować w trakcie tej lekcji. Pamiętajcie, by wpisując się NAPISAĆ TAKŻE DATĘ. Od wpisania się do imienia konia macie cały dzień na napisanie posta. Jeżeli po upływie dnia od zaznaczenia swojego konia nie napiszecie odpisy - koń znów trafia w obieg. Nie martwcie się, nawet jak nie wyrobicie się z pierwszym postem od przyklepania konia, zawsze możecie wybrać innego, jeżeli ten po upływie dnia będzie zajęty. Na odpisy czekam do 05.02, po tym czasie wstawiam kolejny etap, w którym już typowo zajmiemy się czyszczeniem i siodłaniem - będzie losowość, będzie śmiesznie i derpnie XD Jeżeli tak by się zdarzyło, że koników zabraknie (choć wydaje mi się, że 15 powinno starczyć), to napiszcie, ze chcecie dołączyć, ale nie ma wierzchowca, dodam kolejne ^^ UWAGA! Kiedy wasz post z wybranym koniem będzie napisany, zaznaczam was na wcześniej podanej liście jako "wykonane". Arkusz googlowy wtedy prawdopodobnie automatycznie zaznaczy tę pozycję na szaro i ją skreśli, także spokojnie. Wykreślenie przez arkusz oznacza, że jest zrobione i już nikt nie może mieć tego konia <3 Na wszelkie pytania chętnie odpowiem na PW postaci @Elizaveta Konstantinova. Zapraszam do brania udziału w zajęciach <3
Ostatnio zmieniony przez Ajax Swann dnia Czw Sty 30 2020, 16:04, w całości zmieniany 2 razy
Kiedy usłyszał, że w najbliższym czasie mają się odbyć lekcje jazdy konnej, przez chwilę nie mógł w to uwierzyć i myślał, że jest w domu, a lekcji chce udzielić jakiś pobliski ośrodek jeździecki. I to całkowicie przypadkowo usłyszał o tych zajęciach, akurat jak mijał jakąś grupkę dziewczyn na korytarzu. Co prawda wzmianka o lekcji była tylko przerywnikiem, głównym ich tematem było obgadywanie pprofesora, a raczej jego wyglądu. Miał wrażenie, że każda z dziewczyn jest gotowa połamać sobie nogi na tych koniach, byleby nauczyciel obdarzył je choć chwilowym spojrzeniem. Nastolatki... Z niecierpliwością czekał na ten dzień, uprzednio kilkukrotnie upewniając się, którego dnia i o której godzinie odbywają się lekcje. W domu rodzinnym wielokrotnie pobierał lekcje w pobliskim ośrodku, jako że zwierzaki kochał, a konie to w szczególności - równie mocno jak koty. Co prawda jego wiedza o jeździectwie nie była jakaś wybitna, a lekcje pobierał czysto rekreacyjnie, dla siebie samego, dla własnej przyjemności. Nie planował brać udziału w żadnych zawodach, bo to się wiązało z przeznaczeniem dużo większej ilości godzin, niż raptem cztery na tydzień. Najzwyczajniej w świecie nie miał na to czasu, a poza tym nie ciągnęło go do tego. Mimo że jeszcze nie wybrał się na żadną przejażdżkę w teren, głównie to był jego cel. Na lekcję oczywiście przyszedł zawczasu, ale potem okazało się, że to była dobra decyzja. Podszedł bliżej i wsłuchał się w słowa nauczyciela, jednocześnie obserwując zwierzaki. Niemal był pewien, że z podekscytowania świecą mu się oczy. Zaraz ruszył razem z całą grupką za nauczycielem, już z daleka czując cudowny zapach koni. Pospiesznie ruszył wzdłuż boksów, przystając przy każdym z koni po to, żeby się z nimi przywitać. Jedne były bardziej chętne, drugie prezentowały wymowny widok swoich zadów, trzecie muskały jego dłonie chrapami w poszukiwaniu smakołyków. Żałował, że nie miał niczego ze sobą, ale wiedział też, że to nie jest najlepszy sposób na poznawanie się z koniem - przekupstwo. Zrobił jeszcze jedną rundkę w poszukiwaniu jak najwyższego konia. Na takim (paradoksalnie) czuł się najbezpieczniej. Przystanął przy jednym z boksów, zauważając jakiegoś olbrzyma i od razu mu na myśl przyszło, że to jakiś zimnokrwisty. Położył rękę na jego pysku i zerknął do wnętrza boksu, chcąc mu się dokładniej przyjrzeć, na tyle, na ile pozwalały możliwości. I nie mylił się, był niemal na sto procent pewien, że to zimnokrwisty po tym, jak zauważył bujne, białe szczotki. Powrócił spojrzeniem do pyska zwierzęcia. - Myślę, że mój to Shire. - Miał nadzieję, że się nie zbłaźni błędną odpowiedzią. Akurat jemu trafiła się chyba jedna z łatwiejszych ras, ze wszystkich zgromadzonych. Jednocześnie wiedział, że te olbrzymy są dość przyjacielskie i spokojne. - Kary - dodał, gładząc go po odmianie. Nie mógł się doczekać, żeby już wskoczyć na grzbiet, ale do tego jeszcze daleka droga. Nigdy nie jeździł na zimnokrwistym.
Ostatnio zmieniony przez Severinus Grim dnia Sro Sty 29 2020, 19:59, w całości zmieniany 1 raz
Jak tylko usłyszała na korytarzach, że nie długo ma odbyć się zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Bez namysłu i ślepo postanowiła wziąć w nich udział. Bowiem od dziecka zawsze ciągnęło ją do zwierząt czy do tych magicznych, czy mugolski. Jeździła już na zwykłych koniach. Jednak nigdy nie miała okazji nauczyć się jazdy na pegazach czy też hipogryfach. Chciała się nauczyć wszystkiego o Magicznych Stworzeniach. Nawet o tych bardziej niebezpiecznych. W przyszłość wiążę z nimi swoją przeszłość. Dlatego przed lekcją przygotowała się odpowiednie i pełna motywacji i chęć ruszyła na zajęcia. Słyszała wiele o lekcjach z profesorem. Jednak sama wcześniej nie brała udział w żadnych. Jakoś nie było jej po drodze... Po historiach, jakie słyszała wiedziała, że po tym nauczycielu mogła spodziewać się wszystkiego. Jakie było jej zdziwienie jak zobaczyła konie... Jeździła wcześniej na koniach... Od dziecka miała z nimi do czynienia. Jednak pojawiało się pytanie... Co teraz? Jak bardzo hipografy bądź pegazy różniły się od koni? Czy tak były bardzo do siebie podobne? Na większość tych pytań uzyskała dość szybko odpowiedzi. Wystarczyło posłuchać nauczyciela... Czyli to nie będzie zbyt trudnego. Przeszło jej przez na myśl... Jednak dość szybko siebie skarciła to, że miała więź z jednym koniem. Nie znaczyło, że łatwo nawiążę z innym. Poza tym każde z nich jest inne oraz to koń powinien wybrać swojego jeźdźca. Tutaj mieli inne zadanie musieli wybrać swojego konia na dziejszą lekcje. Weszła do środka i przechodziła obok boksów szukając konia. Liczyła, że znajdzie takiego, z którym uda jej się nawiązać jakąś więź. Jednak konie różnie reagowały na przechodzących obok niej. Dopiero zatrzymała się obok klaczy Winx. Zaciekawiła ją ta klacz, bo była bardzo piękna i emanowała z niej pewność siebie. Jakby nie zależało jej na tym by została wybrana, ale też była pewna, że ktoś się nią zainteresuje. Nie szukała specjalnie osoby, ale przyglądała się każdej. Jednocześnie ignorując delikwenta... Tak to właśnie ją. Zdecydowała się Beatrice poszła i wpisała swoje imie i nazwisko przy imieniu klaczy. - Wydaje mi się, że jest to klacz rasy krwi angielskiej o maści gniadej - powiedziała chociaż nie była pewna swojej odpowiedzi stuprocentowej. Nie była pewna co do rasy... Lecz zdecydowała się odpowiedzieć, bo najwyżej się pomyli. Później wieczorem poczyta o koniach i ras oraz jak rozpoznawać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Na takiej opiece nad magicznymi stworzeniami jeszcze nie byłem i chyba rozumiałem dlaczego. Końskie tematy to nie były do końca rejony, w których obracałyby się moje zainteresowania i nie mogłem aż sam uwierzyć, że jestem w stanie aż tak dobrze znać się na opiece nad magicznymi stworzeniami, a faktycznie nie mieć zbyt wielkiego doświadczenia w kontaktach z pegazami. O koniach normalnych nawet nie ma co wspominać, bo to był już kompletnie inny świat dla kogoś, kto całe życie nie wykazywał chęci znajomości tego co mugolskie. Ledwo zacząłem ogarniać czym jest prąd, a tu już pojawiła się lekcja wyjaśniająca obszary kompletnie mi nieznajome. Stawiłem się na niej wiedziony raczej ciekawością, aniżeli czując ekscytację. Prawdę mówiąc, było mi od niej bardzo daleko. Stanąłem przy jednym z koni, wybierając go raczej na podstawie tego, że unikał kontaktu wzrokowego. Chyba pokrętnie wyczułem w nim jakąś bratnią duszę. Wpisując swoje nazwisko na listę chyba wciąż nie wierzyłem, że tutaj jestem. Przyjąłbym z wdzięcznością sprzątanie boksów, byleby tylko nie musieć mieć z tym stworzeniem więcej do czynienia, niż to absolutnie konieczne. Oczywiście, że nie znałem odpowiedzi na zadane pytanie. Co to był za koń? No… brązowy, prawda? Wnioskując jednak po poprzedzających mnie uczniach, musiałem powiedzieć coś więcej. Nie mając większego pomysłu, skierowałem różdżkę na konia, aby sprezentować mu nieinwazyjne i bardzo proste zaklęcie diagnostyczne. Przydawało się podczas wizyt w lesie, przydało się i tutaj. - Hanowerski, ciemnokasztanowaty… - odpowiedziałem z zawahaniem, kiedy różdżka trochę zawęziła mi możliwość odpowiedzi, ale i tak kompletnie nie wiedziałem z czym to się wiąże. To dobrze czy źle? Spojrzałem na zwierzę niepewnie, jakby miało przemówić ludzkim głosem.
Nie ma co ukrywać faktu, że Ragnar uwielbiał konie. Od dziecka, gdy tylko miał chwilę wolnego czasu, gnał jak na złamanie karku, do pobliskiej stadniny, kiedy jeszcze nie musiał uczęszczać na zajęcia w Hogwarcie. Uwielbiał to robić. Było to jedyne zajęcie, któremu poświęcał się w pełni i bez żadnego problemu. Niestety, z czasem, gdy zaczął dorastać, nie mógł poświęcać mu tak wiele czasu, jak wcześniej. Długie pobyty w Hogwarcie zmuszały go do bolesnych rozstań z ukochanymi wierzchowcami. Było to dla niego czymś strasznie bolesnym. Nienawidził tych momentów w swoim życiu, kiedy nie mógł siedzieć w siodle. I za cel honoru postawił sobie znalezienie jakiegoś godnego substytutu dla tego zajęcia. Tak więc, kiedy skończył piętnaście lat, często wymykał się do zakazanego lasu, próbując tam zabawy z hipogryfami. Niekiedy szło to lepiej, innymi razy gorzej. Ale w końcu doszedł do takiego momentu, gdy te dawały mu się ujeżdżać. Było to dla niego ogromnym sukcesem i powodem do dumy. Szczególnie, że wciąż mógł oddawać się temu zajęciu w pełni. Dlatego, gdy tylko usłyszał o tym, jakie zajęcia planuje przeprowadzić dzisiaj profesor, bez chwili wahania uznał, że musi się na nich stawić. Skoro całe swoje dzieciństwo przesiedział w siodle, nie mógł odpuścić żadnej okazji do tego, aby znaleźć się w nim ponownie. Ubrał się adekwatnie do pogody, zakładając czapkę, grubą kurtkę i odpowiednie, wygodne spodnie. Wiedział, że szwy normalnych dżinsów mogłyby go poobcierać, miał już takie przypadki. Gdy zjawił się w końcu na polanie, było tam już kilka osób. Przywitał się ze znajomymi i ruszył za profesorkiem do stajni. Odetchnął głęboko, gdy zapach końskiej sierści trafił do jego nozdrzy. Jak mu tego brakowało ostatnimi czasy! Uważnie wysłuchał słów profesora odnośnie tego, co jest ich dzisiejszym zadaniem. Dla niego wydawało się ono proste. Zaczął przechodzić się niespiesznie po stajni, przyglądając się kolejnym koniom. W końcu jeden z nich wystawił łeb poza swój boks, obwąchując dokładnie ślizgona. - Chyba mnie lubisz, co? - mruknął do niego Ragnar, wystawiając otwartą dłoń w jego stronę, skierowaną wnętrzem dłoni do góry. Kiedy koń obwąchał jego palce, postanowił delikatnie pogłaskać go po chrapach. Spojrzał na plakietkę przymocowaną do ściany boksu, która oznajmiała, że jego nowy znajomy, to nie kto inny jak Carmel. - Carmel to belgijski koń gorącokrwisty, trzy białe skarpetki i piękna łysinka, reszta gniada. Prawda, Carmelku? - ostatnimi dwoma słowami zwrócił się bezpośrednio do konia, delikatnie głaszcząc go po uszach. Dla niego musiała to być wspaniała lekcja, inaczje sobie tego nie wyobrażał.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Na każdej lekcji ONMS zjawiała się z ogromnym entuzjazmem. Nie miało dla niej żadnego znaczenia czy zwierzęta poznawane na zajęciach miały futro, łuski czy pióra, uwielbiała każde. W każdym nawet najbrzydszym stworzeniu dostrzegała coś pięknego. Kiedy usłyszała, że najbliższe zajęcia będą dotyczyć pegazów i hipogryfów tym bardziej nie mogła się doczekać. Chyba nie istniało dla niej nic piękniejszego niż połączenie latania z bliskością tak wspaniałych zwierząt. Z dormitorium wyszła wyjątkowo jak na siebie jeszcze przed czasem i niemal biegła na polanę do opieki nad magicznymi stworzeniami. Gdy jej oczom ukazały się boksy z końmi aż podskoczyła z zachwytu. Przestępując ze zniecierpliwieniem z nogi na nogę słuchała profesora, a na jej twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech. Nie mogła się doczekać aż przejdą do części praktycznej. Takie zajęcia mogłaby mieć codziennie, sama przyjemność! Miała już kontakt z końmi, wychowała się na wsi i nie raz miała okazję jeździć konno. W wakacje od czasu do czasu jeździła na długie spacery z przyjaciółką z sąsiedztwa, która miała kilka swoich koni. Czasem tylko stępowały rozmawiając na różne tematy, innym razem dla żartów próbowały pozrzucać się nawzajem z koni, a nieraz puszczały się dzikim galopem przed siebie ścigając się ze sobą. Ah, ile by dała by magicznie przeskoczyć już do lata... Kiedy w końcu dostali pozwolenie na podejście do zwierząt ledwo się powstrzymała, żeby nie pobiec. Nie zastanawiała się długo nad wyborem konia, w zasadzie od razu wiedziała z którym chce pracować. Miała słabość do rudzielców... Monassabah - jak głosiła tabliczka na boksie - była niedużą klaczką, ale na pierwszy rzut oka było widać niełatwy charakter. To dobrze, Nans lubiła wyzwania. Powoli zbliżyła się do konia z wyciągniętą ręką. - Heeej, spokojnie, nie ma co się denerwować. - Mówiła spokojnym głosem starając jakoś dotrzeć do kasztanki i ją uspokoić. Ta jednak nie dawała za wygraną i łypiąc groźnie białkiem kopnęła w boks. Zatrzymała się w pewnej odległości, by koń mógł się do niej troszkę przyzwyczaić i odpowiedziała na pytanie profesora. - Moja jest maści kasztanowatej i myślę, że jest to arab. - zarówno charakterek jak i wygląd konia wskazywał na tą rasę, aczkolwiek nie była wcale wielkim znawcą i nie miała pewności. Spróbowała zbliżyć się jeszcze pół kroku obserwując uważnie zachowanie wierzchowca. Troszkę zaczęła się stresować, bo wybrała sobie ewidentnie niełatwa sztukę, a wcale świetnym jeźdźcem by się nie nazwała. Jedyne co umiała to mocno trzymać się w siodle, techniki to w tym za wiele nie było.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zajęcia z ONMS zawsze zapowiadały się ciekawie, a jeszcze jak mieli uczyć się latania na hipogryfach i pegazach? Sign me the fuck up! Jasne, że była chętna na podobne przeżycia. Tym bardziej, że uwielbiała przebywać w powietrzu. Inaczej zapewne nie byłaby w drużynie Quidditcha i nie latałaby na miotle przez większość wolnego czasu. Nie przejmowała się też wcale opinią jaką posiadał Swann. Miewał dziwne i niebezpieczne pomysły? No cóż, przynajmniej można było u niego zdobyć niezapomniane doświadczenia. Tym bardziej niezapomniane jak się przy okazji zginie, ale o tym cii... Najważniejsze to było nastawiać się pozytywnie. Wkrótce znalazła się na polance i po wysłuchaniu słów nauczyciela, postanowiła wybrać swojego wierzchowca i wpisać się przy jego imieniu. W sumie jazda na zwyczajnym koniu również była interesująca. Tym bardziej, że Necrodancer miał niesamowicie piękne imię, które przemawiało do niej na poziomie egzystencjalnym i duchowym ogólnie. Na pewno będzie się z nim dogadywać. Tym bardziej, że wydawał się być naprawdę spokojny. I wszystko wydawało się być piękne i fajne dopóki nie usłyszała pytania o maść swojego konia. To już było dużo bardziej skomplikowane, bo o ile podstawowe barwy znała tak jeśli chodziło o łaciatki... nieco była skonfundowana. Do tego rasa... Nazwy znała, ale dopasować je do konkretnego konia to już było o wiele trudniej. Przez chwilę przyglądała się więc swojemu Nekromancie z namysłem, by po chwili odezwać się do Ajaxa z niezbyt pewną odpowiedzią. - Necrodancer wygląda dla mnie jak koń śląski - stwierdziła dosyć ostrożnie, mając nadzieję, że jakoś ucelowała w dobrą odpowiedź. Chociaż nieco... - Srokaty. Może overo sabino? Głównie dominuje siwe umaszczenie, ale posiada kasztanowe plamy dzięki którym na łbie ma szeroką łysinę. Brzmiała jak ekspert? Pewnie z bardziej pewnym głosem mogłoby tak być, ale naprawdę powątpiewała w to czy faktycznie przedstawiła poprawne informacje, ale nawet jeśli jej się nie udało to pewnie Ajax cierpliwie ją poprawi i ewentualnie wyjaśni w czym leży jej błąd. Może dzięki temu też czegoś się dowie? Zobaczymy.