Na samym skraju błoni, tuż gdzie już zaczyna się las znajduje się przestronna polana. Została ona przeznaczona do prowadzenia na niej zajęć z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Nauczyciele często z zaczynającego się tuż niedaleko lasu, przyprowadzali przeróżne zwierzęta. Na polanie znajdują się także poukładane pnie, na których uczniowie zwykli siadać w razie długiej, teoretycznej lekcji.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - ONMS
Idziesz na polanę, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Dobrze. To jedyny egzamin prowadzony na świeżym powietrzu. Stajesz więc na środku polany, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Mist Pober oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Drakensberg. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z ONMS można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Jak należy postępować z hipogryfem? 2 – Scharakteryzuj jednorożca i wyjaśnij, czym skutkuje zabicie tego stworzenia. 3 – Czym sidhe różni się od elfa? Jaki dar można spotkać u sidhe? 4 – Wymień trzy gatunki trolli i opisz je. 5 – Podaj dwie inne nazwy nereidów i opisz ich wygląd. 6 – Czym jest iglica i jak się przed nią bronić?
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Dosiądź hipogryfa. 2 – Wybaw niuchacza z kryjówki. 3 – Znajdź i zamroź jaja popiełka. 4 – Nakarm salamandrę i zapewnij jej bezpieczne miejsce (ogień). 5 – Odróżnij szpiczaka od jeża i zdobądź jego igły. 6 – Zajmij się młodym psidwakiem i usuń mu ogon specjalnym zaklęciem.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - ONMS:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
-Gumochłon wygląda tak samo z oby dwu stron, a z każdej wydziela śluz- Powiedziała posłusznie, jedno zdanie. Uśmiechnęła się do Namidy. Najwyraźniej on też postanowił zacząć zdobywać punkty. Slytherin trzeba znów wysunąć na wyżyny. Koniecznie!!
- A ten śluz służy do zagęszczania eliksirów - dokończyła za Connie. Zdziwiła się, że nikt tego nie dodał, przecież było to takie oczywiste. Postanowiła też podejść bliżej, jako że chore gardło nie potrzebowało zbędnego obciążania głośnym mówieniem. I znów zapomniała o wybraniu się po coś, na przeziębienie.
-No dobra. Po 5 punktów, poza Davidem- Spojrzała na niego. -Nami to powiedział wcześniej. Możesz dodać coś innego? No i proszę, jedno zdanie to jedno zdanie. Jedna kropeczka na końcu. Zrozumiałeś?- Spytała trochę ironicznie, po czym wskazała na skrzynkę. -Tam są owe robaki. Weźcie jednego i nakarmcie... Dzisiaj oceniam pracę na lekcji. Kiedy skończycie, możecie iść do zamku się ogrzać. Spojrzała na Audrey. -Tak właśnie- Uśmiechnęła się ,ale nie dała punków. Oceni tylko jedno zdanie.
Connie wysłuchała wszystkich. Westchnęła. Audrey się przemądrza. Kujon! Podeszła do skrzynki i wzięła jedno ze stworzeń na ręce. Całe się lepiło! Obrzydlistwo. Aż się wzdrygnęła. -Mogę go wziąść?- Spytała- Wrzucę Erato albo Ver do łóżka- Dodała już trochę ciszej, do siebie. Bardzo inteligentny plan. Po chwil i zabrała się do wkładania mu do otworu gębowego sałatę i jakieś mniszki.
-Eeee czemu po za mną nie no przeginają. Dobrze odpowiedziałem. -A moge zabić robaczka? I tak to nie potrzebne Podszedł i wziął robaka po czym go nakarmił,
Audrey wykonała polecenie, karmiąc dziwną, przeraźliwie nudną glizdę sałatą. Na nieszczęście, zeżarł też rękawiczki! Teraz już było jej zimno w dłonie. Skrzywiła się mimowolnie. Miała nadzieję, że kolejne zajęcia będą ciekawsze. Cóż, gumochłony nie były specjalnie interesujące i wciągające, ale program to program. Z Hipogryfami, czy testralami się nie równały. - Nakarmiony - powiedziała do nauczycielki. - Do widzenia - mruknęła, odchodząc w kierunku zamku. Straciła rękawiczki, a to źle. Bardzo źle.
- No nie, bez jaj... - skrzywił się, słysząc polecenie... Już wiedział, że skórzane rękawiczki od Dolce & Gabbana będą do wyrzucenia, a gołymi dłońmi tego paskudztwa nigdy nie chwyci! Nie wiele myśląc wyciągnął różdżkę i powiedział cicho - Wingardium Leviosa. - jeden z robaków uniósł się ze skrzyni. Namida ostrożnie, nie chcąc go uszkodzić, chociaż pewnie by mu to nie zaszkodziło, położył robala na ziemi, a później w ten sam sposób chwycił sałatę i podsunął ją obok. Przykucnął, chcąc, mimo, iż go obrzydzało, obejrzeć to... Kiedy skończył, wstał, nie ukrywając obrzydzenia na twarzy... jak można coś takiego lubić... - Skończyłem. - powiedział tylko.
-Bo jako jedyny nie powiedziałeś nic konkretnego, czego jeszcze nie było- Mruknęła- I nie! Nie możesz go zabić- On zdecydowanie nie będzie miał punktów na jej lekcjach. -Dobrze Audrey, do widzenia. Connie, ładnie. Namida... Czy ty nie masz w sobie grama męskości? A co jak ci kiedyś dziewczyna zacznie piszczeć "Pająk"! Przecież nie zrobisz tego samego- Westchnęła, spoglądając na Con. Ah, siła aluzji. W końcu to ona szczyciła się arachnofobią.
Namida aż zachłysnął się zimnym powietrzem, słysząc ten komentarz! No żeby tak go obrażać! - A dlaczego nie, Pani profesor? - spytał, starając się brzmieć łagodnie, tak, jakby w ogóle nie poczuł się urażony... chociaż jego męska duma szalała z wściekłości i zażenowania... - Od tego mamy różdżki, nieprawdaż? - spytał, posyłając jej szarmancki uśmiech... Uh, no żeby tak go ugodzić! Temat jego męskości, i to pod oboma względami, był tematem tabu, a ona jeszcze tak do niego wyskoczyła...
Ostatnio zmieniony przez Namida Kirei dnia Pią Paź 15 2010, 21:09, w całości zmieniany 1 raz
Odłożyła stworzonko do skrzynki, a ośluzowane ręce wytarła o spodnie. Właściwie nie było takie strasznie. Nawet słodziutkie... Gdzieś tam w głębokim wnętrzu. Kiwnęła głową do nauczycielki, na znak, że skończyła. Kiedy usłyszała słowo pająk, nie wiadomo w jakim kontekście wypowiedziane podskoczyła. -Gdzie?!- Ledwo powstrzymała się przed piskiem. W końcu za wiele uczniów nie mogło tego zobaczyć.
Namida zaśmiał się tylko cicho z reakcji Connie... była naprawdę urocza... - W każdym bądź razie, skoro to już wszystko, wracam do zamku. Jest stanowczo za zimno na takie pogawędki... Życzę miłego wieczoru, dobranoc, pani profesor. - dodał, nie chcąc brzmieć jakoś arogancko... Mimo to, nadal w głowie miał te słowa... uh, z pewnością jej tego nie zapomni! Bez zbędnych słów ruszył w kierunku zamku.
-Ciesz się, że nie jesteś mugolem- Podsumowała, dokarmiając ostatniego gumochłona. Zebrała swoje rzeczy. -Do widzenia- Powiedziała wszystkim, po czym ruszyła w stronę zamku. Ona też musi się ogrzać. Koniecznie!! A stworzeniami pewnie zajmie się gajowy.
Widząc, że odszedł i Nami i nauczycielka, przemknęła się z powrotem do skrzynek. Wyjęła dwa gumochłony. Jednym nakarmi Pyszczka, drugi za to trafi do największego z wrogów, albo tego nieco mniej złego. Jeszcze się zastanowi. Ukryła w dużych kieszeniach kurtki te stworzenia i szybko ruszyła do zamku, nim materiał przemoknie i ktoś zauważy co ukradła.
Lekcja był ciekawa. Poznawali zasady hodowli wilczków błotnych. Świetne zwierzaki , aż są dorosłe stają się bardzo agresywne dziw że gdy są dorosłe staja się bardzo agresywne.
upomnienie 1/5 - czwarty punkt regulaminu ogólnego
I jak już pisałam Ci pod innym postem, NIE MOŻESZ WYMYŚLAĆ, ŻE LEKCJA SIĘ ODBYWA SKORO JEJ NIE MA.
Wcale nie był denerwowany. Wcale a wcale. Dziarskim, sprężystym krokiem wkroczył na polanę do ONMS. Pech sprawił, że zapomniał przynieść i powielić nowego podręcznika do przedmiotu. Ale to nic, improwizacja tez może zafundować ciekawą lekcję. Tak. Pojawił się zatem i szybko wypełnił swą bytnością pustą polanę do ONMS. Westchnął ze smutkiem dojmującym - ach, czy naprawdę uczniów nie porywało fascynujące życie gumochłonów? Wziął ze sobą siekierę. Z przyzwyczajenia. I sentymentu. Odłożył ją i oparł o pieniek, po czym na owym pieńku usiadł. Za złą odpowiedź będzie ucinał paluszki. Morpheus szukał różnych sposobów pedagogicznej motywacji do nauki.
Brooklyn nie chodziła nigdy na Opiekę nad Magicznymi Zwierzętami, bo jakoś nigdy nikt nie był w stanie jakkolwiek zachęcić jej do tego przedmiotu. Jednakże tym razem musiała zrobić wyjątek i ruszyć swoje Ślizgońskie cztery litery na ośnieżoną polanę (gdzie pewnie będzie okropnie zimno). A dlaczego? Bo Morpheus prowadził swoją pierwszą lekcję, a tego przegapić nie mogła, o nie. Opatuliła się w jakąś czarną, zimową kurtkę, na głowę wcisnęła rosyjską czapkę uchatkę, a na ręce rękawiczki, które i tak nie zakrywały palców. Właściwie to sama nie wiedziała jaki jest sens noszenia rękawiczek, które nie ochraniały palców przez mrozem, ale dłużej nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy. W drodze na polanę, poślizgnęła się około trzech razy. Zamyślona była, a i wszystko jakieś takie oblodzone się zrobiło. Z daleka dostrzegła już siedzącego na pieńku Morpheusa... to jest: profesora Phersu. Pomachała doń kościstą, przemarznięta łapką, tak już na przywitanie. - Dzień dobry, Panie Profesorze! - zawołała, kiedy już dotarła na polanę. - I jak tam samopoczucie przed pierwszą lekcją? - spytała z uśmiechem. Właściwie to nawet nie była pewna, czy teraz mogła w ogóle zwracać się tak do nauczyciela (który ma wielką siekierę opartą o pień drzewa), ale na polanie jeszcze nikogo nie było, a i Brook należało wybaczać, że język wyprzedzał u niej rozum.
Łahahah, ONMS! Wiedział, że zmienił się nauczyciel i okropnie się z tego cieszył. Wyjątkowo nie lubił poprzedniej, Amelii. Była taka jakaś dziwna... i przypominała mu ojca, w jakiś dziwny sposób. Ostatnia lekcja była okropna... a przecież tak lubił magiczne stworzenia! - Dzień dobry, panie profesorze - przywitał się, z ogromnym na twarzy. - Fajną ma pan czapkę i... uaaał, jaka super siekiera... - prawie oczy mu wyszły na zewnątrz, kiedy zobaczył owe cudowne narzędzie. Też by takie chciał mieć! Nie mogąc się powstrzymać, podszedł do niej i ostrożnie podniósł, jednym palcem przejechał po ostrzu co było ogromnym błędem bo zaraz zaczęła mu krew lecieć. - Oj, przepraszam. Odłożył ją niechlujnie na miejsce i popatrzył na Moprha ze skruchą.
Przysypiał, popadał w letarg i depresję i brak jakiejkolwiek żywej jak i martwej duszy na polanie spowodował, że jego uwagę zaprzątnęły całkowicie myśli na temat jego dwóch przyszłych synów, dwóch prywatnych cudów, których wyczekiwał z chorobliwą niecierpliwością i już planował samodzielne zbudowanie dwóch kołysek i... O, Brook! Uśmiechnął się szeroko na widok dawno niewidzianej Ślizgonki. - Czapka pierwszej klasy, panno Toxic - rzekł niby to równie oficjalnie, mrugając okiem do dziewczyny o policzkach nieco zarumienionych od mrozu.. przeurocze. - Samopoczucie miażdży mnie w środku przesytem optymizmu - odparł, skłaniając się jej głęboko. Roztarł dłonie i chuchnął w nie dwukrotnie. - Nie wiem, czy poradzę sobie z opanowaniem tak licznego tłumu uczniów - dodał, rozglądając się po opustoszałej polanie. - Dzięki, że przyszłaś - dodał po chwili, uśmiechając się raz jeszcze. - Aczkolwiek dopóki nie przybędzie nikt nowy, pozwól, że nie będę cię nękał prywatną lekcją. Wszak mogłoby to zostać odebrane opacznie!
Wtem pojawił się i drugi uczeń! Cóż za radość, czterdzieści minut wyczekiwania na mrozie jednak się opłaciło, by gościć na polanie dwójkę pełnych zapału, młodych ludzi! - Witam, panie Numbgygnen - rzekł, rozkaszlawszy się przy wypowiadaniu nazwiska. Nigdy nie mógł zapamiętać nazwiska Gryfona, toteż poczuł się zobligowany przynajmniej do ukrycia tej wstydliwej, sklerotycznej przypadłości. Skrzywił się nieznacznie, gdy Twan skaleczył się siekierą. - Widzi pan, z siekierą trzeba obchodzić się jak z kobietą - pouczył Twana, fukając nań i pieszczotliwym gestem odkładając siekierę tak, jak należy. - Ale zainicjował pan okoliczności bardzo przydatne podczas dzisiejszej być-może-odbywającej-się-lekcji. Skaleczenie, skaleczenie. Występuje cholernie często przy różnorakich, proszę bez skojarzeń, zabawach z magicznymi stworzeniami. Siekiera akurat nie jest formą zbyt żywotną, ale taki hipogryf ma równie ostre szpony. Zatem, proszę pokazać mi, jak szybko i skutecznie można poradzić sobie ze skaleczeniem, panie Nguyen. Uśmiechnął się szeroko do Gryfona. Przypomniał sobie nazwisko! Niszczenie systemu rozpoczęte.
Brooklyn niosąca nadzieję! Jakże dostojnie to brzmiało. Oczywiście zaczęła sobie powtarzać to w myślach, aż zupełnie straciło sens. - Wieeeem, świetna jest, co nie? - spytała retorycznie, zachwycona swoją czapką, po czym szturchnęła się palcem w głowę. Precyzując; w miękką, czarną puchatą uchatkę. - Znaczy się... dziękuję, panie Phersu, pańska też jest kapitalna! - Dygnęła nieznacznie, przypominając sobie, że za komplement wypadało podziękować. Miała nadzieję, że Morpheus przywyknął już do chwilowych zaników dobrego wychowania u Ślizgonek, a szczególnie u Brooks. - Spokojnie, panie psorze! Jak nie prośbą to groźbą... albo siekierą się ich uspokoi! - zapewniła bardzo przekonana, że wszystkie te metody są równie skuteczne. Dziwne jednak było to, że wcale nie słyszał gwaru uczniowskich rozmów, dziwne. Rozglądnęła się za siebie i dopiero chwilę potem jej rozumek zarejestrował, że była pierwszym uczniem. Ups, kolejna nieroztropna uwaga, panno Toxic, congratulations. Ale, ale! Ni stąd, ni zowąd na polanie zjawił się Twan. No, zaraz ich tu więcej się zejdzie, trzeba myśleć pozytywnie. Gorsze był to, że Gryfon jej nie przywitał. Jednak była w stanie mu to wybaczyć, gdyż ta sierota skaleczyła się o siekierę Morpheusa, o Merlinie! Podczas wymiany zdań nauczyciela i Twana Brook ulepiła ze śniegu śnieżkę, podrzucając ją. Hmm... skaleczenia i zranienia spowodowane przez magiczne stworzenia, całkiem ciekawe.
Automatycznie wsadził palec do buzi, chcąc wyssać z niego krew. Nie żeby był wampirem, czy miał do tego jakiekolwiek predyspozycje, ale podobno ślina była najlepszym, naturalnym środkiem leczniczym! - Nie chciałem, panie profesorze, ale ona tak zachęcająco wyglądała... - starał się usprawiedliwić, ale chyba niezbyt przekonująco to wyglądało, bo dopiero po wypowiedzi wyjął skaleczony palce i wytarł go o kurtkę. Już chciał założyć schowane w kieszeni rękawiczki, to by go może chroniły jak tako przed innymi urazami, ale Morpheus wymyślił dla niego zadanie. - E... to zaklęcie było Episkey? - spytał, nie do końca pewny czy to właśnie o to chodziło. Może w ogóle nie miał ranki leczyć za pomocą zaklęcia ty jakimiś naturalnymi sposobami, jak ziołami które rosły w całym Zakazanym Lesie? W końcu to ONMS, więc wszystko było możliwe. Spojrzał na Brook i się do niech uśmiechnął. No, że się z nią nie przywitał, nie dziwota, skoro widok siekiery od razu go zafascynował! Nie miał wtedy czasu by zwracać uwagę na cokolwiek innego.
-Spóźniłam się prawda? Czy coś mnie ominęło? Biegła całą drogę na polanę, jak mogła zapomnieć o lekcji? Dobrze, wiedziała, czemu zapomniała , ale na taką niesubordynację nie było wytłumaczenia. -Dzień dobry i cześć wszystkim. Popatrzyła się po twarzach zebranych ... Jakich zebranych. polana była całkowicie pusta. -Cholera, czy ja nigdy nie mogę sprawdzić czy te zajęcia się w ogóle odbędą i gdzie. W każdym razie jeszcze chwilkę zaczekam i wracam do zamku. po chwili zdała sobie sprawę jak komicznie musi wyglądać mówiąc sama do siebie. Zbzikowany krukon. Pomyślała i zaczęła się śmiać.
Spokój i cisza. Te słowa mąciły głowę Alessy. I miała powód. Ostatnio w jej jakże swojskim życiu zdarzyło się kilka niespodzianek. Uczucie to było takie jakieś inne. Jakby człowiek chciał zaraz się zabić. Lecz panna nigdy nie miała takich myśli. Zabijać się? Niby poco? I tak się wie, że życie nie jest tam jakieś kolorowe, ale trzeba dalej żyć. To oczywiście poglądy dziewczyny. Sama nie wie dlaczego ona tu przyszła. Na tą akurat polanę. Przecież nie lubi ONMS czym bardziej stworów, zwierząt itp. Czy w ogóle Alessa coś lubi? Lubi, lubi tylko boi się przyznać. Jej hobby pewnie wzbudziłoby pewne kontrowersje między ludźmi, ale dla panny Naughton nie liczyły się innych opinie. Choć dalej chciała mieć tą swoją ulubioną opinię ,,panny niezdecydowanej" lub ,,ponurej". O tak! rudne to życie Alessy, ale nie zapominajmy, że w Hogwarcie każdy miał jakieś komplikacje w życiu. Uważała, że każda osoba w tym zamku i ogólnie na świecie ma jakąś ciekawą historię, lecz nigdy tam nie użalała się czy troskała nad tymi osobami. Trzeba trzymać dystans. Wędrowała tak sobie po polanie cała blada, a jej włosy były całe w nieładzie. Były rozpuszczone i nieco potargane przez wiatr. Ubranie dziewczyny nie różniło się od innych. Czarne spodnie - rurki, które wydłużały jej nogi, bordowa oraz obcisła bluzka. Oczywiście miała prawdo zakładać takie obcisłe, gdyż była tak zwanym ,,chuderlakiem". Żeby nie było jej zimno miała na sobie swój ulubiony szary płaszczyk. Była lekko przymulona, więc chciała spocząć. Wspięła się na jedno z drzew po czym spoczęła opierając się o pień drzewa. Często tak robiła jak chodziła do lasu czy gdzieś tam. Uwielbia siedzieć na drzewach. To dziwne. Taka poważna oraz wyniosłą, a lubi siedzieć na drzewach jak jakaś siedmiolatka. Wyjęła ze swojej kieszeni z płaszcza różdżkę i zaczęła wyczarowywać lewitować liśćmi oraz różnymi gałązkami drzew. Ciekaw była czy może ktoś nawiedzi pannę Alessę - słynną pannę obrażalską oraz ulubienicą wspinania się na drzewa.
Uwaga, uwaga! Panicza Greenblatta nawiedził NATCHNIENIE! Tak się chłopak ucieszył, bo jakoś od dwóch tygodni nie czuł pociągu do pisania. Chwycił więc swój notes i zajebiaszczo krwistoczerwone samopiszące pióro. Ubrał więc swoje trampusze bo było ciepło (choć mokro, o czym Gryfon nie pomyślał). Nie zrażając się wilgocią w skarpetkach, uparcie brnął przez błoto na błoniach w bliżej nie określonym kierunku. Dotarł do polany na której zazwyczaj odbywały się zajęcia Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Rosło ta wspaniałe drzewo, z konarami umiejscowionymi tak nisko, że Ian nie posiadający jakiś specjalnych zdolności wspinaczkowych, wdrapał się na drugą od dołu gałąź i ulokował tam swój tyłek. Wziął kilka głębszych oddechów, aby napełnić płuca świeżym powietrzem. Następnie possał koniec pióra i zaczął cicho dyktować to, co wcześniej sobie umyślił. Po jakiś dwóch minutach usłyszał szelest w górnych partiach drzewa. Zadarł swoją blond główkę w górę, aby dojrzeć kto tam siedzi. Alessa. Ta okropna, nadęta Ślizgonka. - Wiem, że jestem mega przystojny, ale mnie dekoncentrujesz tym wlepianiem oczu w moją osobę - powiedział dość głośno tak szczerym tonem, iż był pewny, że dziewczynę to zirytuje.
Przyszła tutaj z opuszczona głową. Sama nie była do końca pewna czy robi dobrze i w ogóle nie była do końca pewna co robi! Przecież to spotkanie mogłoby okazać się jej zabójstwem, albo początkiem nowego, lepszego życia, które przecież trwało jeszcze jakiś czas temu. Usiadła sobie na trawie. Było tu tak rozkosznie! Panowałaby kompletna cisza, gdyby nie odgłosy wielu magicznych stworzeń, które lubiły w jakiś sposób to miejsce. jednak prócz niej nikogo nie było. Położyła się więc na trawie, obserwując przesuwające się po niebie chmury. Starała się nie myśleć.
List od Płomyczka bardzo mnie ucieszy, a jednocześnie napełnił obawami i strachem. Zdusiłem w sobie te uczucia już jakiś czas temu postanowiłem kilka spraw i zamierzam być konsekwentny. Wiedziałem co chcę powiedzieć ukochanej, a co najważniejsze pragnąłem Ją zobaczyć. Szybko założyłem coś na siebie i ruszyłem na miejsce spotkania, teraz świat był dla mnie wyraźniejszy nie tylko dlatego że oglądałem go przez parę oczu, ale dlatego że coś się we mnie zmieniło. Dotarłem i ujrzałem Margaret leżała sobie na trawie, jakże miły był to widok pozwoliłem sobie na przystanięcie i kontemplacje jakże uroczego widoku. Po dłuższej chwili zbliżyłem się wolnym choć głośnym krokiem. - Witaj Płomyczku. - wypowiedziałem te słowa miękko, choć z pewną rezerwą. Nie wiedziałem w jakim celu chciała się spotkać ukochana i to było najgorsze....niepewność.
Słyszała, że idzie, ale nie śmiała wstać i spojrzeć na niego. Kiedy już był przy niej, grzecznie się przywitał. Tak dawno nie słyszała słowa 'Płomyczek'. W żadnych ustach nie brzmiał dla Margaret tak słodko. Ciepła, słona łza spłynęła po jej skroni na trawę. Yavan nie mógł tego widzieć. - Cześć. - Powiedziała swoim jak zwykle zachrypniętym głosem. Nic się nie zmieniało od kilku dni, Nie była pewna czy to przeziębienie czy nadwyrężenie w jakiekolwiek sposób strun głosowych. Nadal się nie podniosła. Nie wiedziała co ma robić, mówić, myśleć. Skupiła się na obłokach.