W Hogwarckich lochach chłodne, kamienne ściany nie są niczym dziwnym. Ale czy to możliwe aby były aż tak lodowate? Błądząc dłonią po ścianie da się natrafić na miejsce bardziej zimne niż reszta. Znajduje się ono na wysokości klamki, która rzeczywiście tam jest. Ujawnia się natychmiast po stuknięciu różdżką w chłodny punkt. Zaraz po dotknięciu klamki ma się wrażenie okropnego zimna, które powoli obejmuje całe ciało. Przechodząc przez próg wchodzi się do Lodowej Komnaty. Jak sama nazwa wskazuje - wszystko tam jest oblodzone. Najbardziej charakterystycznym elementem są rzeźby. Lew, kruk, wąż i borsuk, symbolizujące cztery domy Hogwartu. Wielkością można porównać je do niedźwiedzi. Śliska posadzka jest idealnym lodowiskiem, co ciągnie za sobą upadki odwiedzających to miejsce. Niewielu jednak wie o istnieniu komnaty, tłumów nigdy tam nie ma. Śmiało można przynieść łyżwy, posadzka jest idealna do jazdy. Pomieszczenie rozświetlają świece o niebieskim płomieniu, osadzone w ozdobnych, choć starych, żyrandolach. Błękitne światło odbija się od lodu i stwarza miłą atmosferę, mimo chłodu panującego w komnacie. Po męczącej rozrywce na ślizgawce można odpocząć pod ścianą, gdzie są nieduże, twarde siedzenia.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Pokręciła głową jedynie na słowa Ezry, który oczywiście wykrakał jej pecha w tej grze. Okazało się, że już pierwsza runda nie poszła najlepiej, a dziewczyna przegrała ze swoją kartą. Świetnie. Efekt karty był dość specyficzny. Nikt w pomieszczeniu go nie odczuł, cóż, wśród tego grona z pewnością nikogo nie kochała. A poza? W zasadzie też nie było takich osób. Terrey to było zauroczenie, mocne, ale jednak nie nazwałaby tego miłością. Nie sądziła więc, żeby ktokolwiek odczuł nieprzyjemne skutki tej rundy. Jedno było pewne - ona straciła jedno życie. Miała nadzieje, że chociaż kolejna runda pójdzie jej trochę lepiej. Na pewno nie zamierzała z tej gry odpaść jako pierwsza. Trzeba było się chociaż trochę utrzymać. Najlepiej oczywiście do końca. Kolejna karta z pewnością była nieprzyjemna w skutkach, ale tym razem miała nadzieje nie paść jej ofiarą. Wydawało jej się, że nie powinna przegrać tego rozdania, chociaż z jej szczęściem wszystko było możliwe.
4, sprawiedliwość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie spodziewał się uścisku ze strony Lotty, ale uznał to za dobry znak - pamiętał, że przed wyjazdem Hudsonówny, udało im się spędzić kilka miłych chwil na meczu i od tego momentu uważał, że udało im się złapać nić porozumienia. Wiele się mogło jednak zmienić od tego czasu; ucieszyło go jednak, że nie musiał się tym martwić. Dodatkowo Ezra niczego nie wykrakał - dziewczyna płaciła za bycie chwalipiętą. (Plus to oczywiście Ezra był jednym z ulubionych dzieci Losu, nie miała nawet co konkurować.) Zresztą, Emily nie miała co narzekać, efekt karty w zasadzie nawet jej nie dotknął. Pierwsza runda minęła im gładko, zatem z entuzjazmem podszedł do drugiej - fakt, iż Ezra kolejny raz wyciągnął wisielca, był odrobinę niepokojący. W końcu była to karta, która odpowiadała za natychmiastowe odpadnięcie z gry, zatem Clarke sunął po granicy. Starał się jednak zanadto nie martwić - prawdopodobieństwo, że przegra to rozdanie nie było wysokie, nawet jeśli istniało.
Pierwsze rozdanie udało mu się przetrwać - życie straciła Ślizgonka. Przypomniała mu się pierwsza rozgrywka, w której przez początkowe rundy patrzył na przeciwników z politowaniem, bo nieustannie tracili swoją szansę na wygraną, podczas gdy on wychodził z tego bez szwanku. Dopiero pod koniec gry zaczęły go dotykać gorzkie skutki kart Tarota. Emily jednak nie powinna marudzić, bo karta jej nie pokarała - co najwyżej mógł oberwać wybranek jej serca, nieobecny w tej komnacie. Z nadzieją na podobny wynik w drugiej rundzie, ochoczo rzucił kością i wyciągnął jedną kartę ze stosu. 3, wieża życia: 3/3
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Pierwszą rundę przeżyłam bezproblemowo i szczerze powiedziawszy dość mocno obawiałam się drugiej - moi przeciwnicy mieli dość wysokie rzuty kostką. Ciśnienie wzrosło mi jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam, ze na mojej karcie jest wisielec - gdybym teraz wyrzuciła niskie oczko to odpadłabym z rozgrywki, na całe szczęście wyrzut był jednak na tyle korzystny, że udało mi się wygrać całą partią. Z moich ust nie wydobyło się jednak westchnienie ulgi - wiedziałam, że to dopiero początek gry i wciąż może zdarzyć się wszystko.
Na szczęście w tej rundzie udało jej się uniknąć porażki, uśmiechnęła się więc z zadowoleniem, że to nie ona padła ofiarą którejś ze złośliwych kart. Czyli w tej chwili na najgorszej pozycji była ona i Tyler. Wszystko się jeszcze mogło zmienić, prawda? W końcu stracili dopiero po jednym życiu. Miała nadzieje, że z każdym kolejnym rozdaniem będzie tylko lepiej. Niestety nie zapowiadało się na taki rozwój sytuacji, kiedy odsłoniła kolejna kartę, skrzywiła się trochę. Może nie była skazana na porażkę, ale znowu bliżej jej było do przegranej, niż zwycięstwa. Efekt karty nie był zbyt bolesny, w końcu i tak nie było tu zbyt rozmownie, wszyscy byli skupieni na rozgrywce i na tym, żeby nie przegrać. Bardziej martwiła ją strata kolejnego, coraz bardziej cennego życia. - Mam nadzieje, że nie będzie mnie to próbowało uciszyć - pokręciła głową i czekała na dalszy rozwój wydarzeń.
3, kapłanka
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jednym życiem nie było trzeba się przejmować - mało kto przechodził przez rozgrywki, nie tracąc zupełnie nic. Zresztą, dopóki trafiali na dosyć łagodne karty, nie było nic złego w oberwaniu lekkim efektem. No, pioruny trzaskające w głowę nie były może najprzyjemniejsze, ale mogło być gorzej. Rozbawiony uśmiechnął się do Emily, która wydawała się osobą najbardziej skorą do prowadzenia jakichkolwiek rozmów podczas rozgrywki. - Jakby taki efekt mógł się utrzymać po grze... - odparł, wznosząc oczy ku niebu niemal błagalnie. Zaraz dołożył własną kartę; czuł, że nie należała do najsilniejszych, ale nie takie czasem potrafiły wybronić. Cóż, nie miał za bardzo ochoty na atak żądlibąków (lewitowanie to inna sprawa). Znajomość gry działała tu na jego niekorzyść, bo bez wątpienia spokojniejszy byłby, gdyby efekt pozostawał dla niego zagadką. A tak z niecierpliwością spoglądał na karty Lotty i Tylera, mając nadzieję, że nie dopisze im szczęście.
2, świat edit: tak to jest, jak piszesz na szybko z pamięci, przepraszam Tyler xD
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Sob Lis 10 2018, 12:04, w całości zmieniany 2 razy
W drugiej rundzie Tyler nie miał tyle szczęścia. Natychmiast po rzucie Lotty, komnata rozbłysła intensywnym światłem błyskawic, które trafiły w chłopaka. Był na to przygotowany już od momentu, kiedy wylosował kartę Tarota, ponieważ był świadom działanie każdej z nich. Po przebytej karze, spojrzał na swoje dłonie i rękawy kurtki, którą miał akurat na sobie - ręce miały na sobie czarne plamy, zupełnie jakby wsadzał je do wiadra pełnego sadzy; rękawy z kolei były trochę podpalone, jak zresztą cała kurtka i golf, który miał pod spodem. Ze strachem dotknął również swoich włosów, które uważał za sporą zaletę. Sterczały na wszystkie strony, a ich końce były spalone - jedynie u nasady pozostały nienaruszone. Na jego twarzy też pojawiły się ciemne zwęglenia. Wyglądał teraz fatalnie, ale jedyne o czym myślał to wygrana tej rozgrywki. W końcu stracił już jedno życie i liczył na to, że nie pójdzie to na marne! Mimo tego, doceniał że żaden z przeciwników nie komentuje jego aktualnej aparycji. Zapominając o odniesionej porażce, z entuzjazmem podszedł do kolejnej rundy, mając nadzieję, że tym razem wyjdzie z tego cało.
3, kapłanka życia: 2/3 @Ezra *Tyler, nie Thomen x D
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Dobra passa towarzyszyła mi niestety tylko i wyłącznie przez dwie pierwsze rundy, po których moja pozycja w grze była bardzo dobra, powiedziałabym wręcz, ze byłam najbliżej ewentualnej wygranej. Niestety w tej grze, nigdy do końca nie wiadomo, więc moja kolejna karta okazała się dla mnie zgubna - nie dość, ze przegrałam rozegranie to jeszcze trafiłam na takie ustawienie, że od razu wypadłam z gry. Nawet nie zorientowałam się, gdy obok mnie pojawił się mglisty pegaz, a jakaś nadprzyrodzona siła przerzuciła mnie na jego grzbiet. Nie zdążywszy się pożegnać wyleciałam z sali na pegazie, który porzucił mnie dopiero na wieży.
- Ha, ha - pokręciła głową Emily, patrząc na Ezrę, dając do zrozumienia, że to wcale nie było zabawne. Przecież ona nie mówiła dużo, prawda? Na szczęście nie została jej odebrana możliwość zabierania głosu, bo to nie ona przegrała tę rundę. Odetchnęła z ulgą, szczęśliwa, że zachowała głos i oczywiście jedno z trzech żyć. Wciąż miała szansę to wygrać. Szczególnie, że nagle ich grono trochę się zmniejszyło, kiedy to Lotta przegrała ze swoją kartą, skazującą ją na odejście z gry. Nie sądziła, że ktoś odpadnie tak szybko, ale to był naprawdę dobry znak. Łatwiej było wygrać z dwójką pozostałych graczy, niż z trójką (nawet jeśli na wygraną się kompletnie nie zapowiadało). Kolejna karta nie była ani bezpieczna, ani szczególnie niepokojąca. Zostało obserwować dalszy rozwój wydarzeń mając równocześnie szanse na wygraną, jak i utratę jednego życia. Na szczęście w razie porażki nie odpadała z gry, karta miała jedynie trochę ją poturbować i zmusić do lewitowania. Nic, czego nie da się wytrzymać.
3, świat
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Zawsze było przykro, jeśli ktoś tak szybko odpadał z rozgrywki i to za przyczyną wyjątkowo pechowej karty - nie lubił tego świetlistego pegaza, miał już kilka razy z nim styczność i uważał za wyjątkowo niegrzeczny pomysł twórców gry. Nawet nie można było się kulturalnie pożegnać ani życzyć powodzenia własnemu faworytowi... (Przynajmniej Lotta miała akurat z wieży blisko do dormitorium) Ale cóż, taka była ta gra, a pętla na szyi każdego z nich coraz bardziej się zaciskała; czyje losy miały zostać przesądzone w następnej kolejności? Karta, którą wyciągnął z nieprzewidywalnej talii, nie była najgroźniejsza z całej rozgrywki, toteż nie zmartwił się nią przesadnie. Mógł przecież przeżyć małą chłostę... Poprawił się na lodowym krześle, bo jednak trochę z niego się zjeżdżało (co sprytniejsi nauczyciele powinni zastosować to w klasach - każdy przysypiający uczeń odzyskałby przytomność po zderzeniu z podłożem!) i ułożył dłonie na blacie w oczekiwaniu.
edit: 2, sprawiedliwość > przerzut na 3 > znowu na 3
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Nie Lis 18 2018, 17:15, w całości zmieniany 1 raz
Zakończenie poprzedniej rundy było zaskakujące. Wszystko odbyło się tak szybko - natychmiast po wylosowaniu przez Lottę karty Tarota, w wieży pojawił się pegaz i zabrał ze sobą dziewczynę. W mniemaniu Ślizgona był to jeden z gorszych sposobów na zakończenie gry, dlatego że niezależnie od liczby posiadanych żyć, od razu odpadało się z rozgrywki. Nie mając możliwości pożegnania się ze swoją przeciwniczką, zauważył, że Emily już rozpoczęła kolejną rundę. Widząc rzut Ezry, podświadomie liczył na to, że w tej rundzie, to właśnie jego spotka kara. Znacznie się przeliczył, zważywszy, że wylosował taką samą wartość, jedyną różnicę stanowiła karta Tarota. Pospiesznie wykonał przerzut, licząc na świetlaną przyszłość, jednak gdy kość od gry się zatrzymała, wiedział już, że wszystko zależy od tego, czy szczęście dopisze Krukonowi. 2, pustelnik -> przerzut na 3 -> 5 życia: 2/3 jeszcze XD
Na szczęście nie przegrała tej rundy. Wszystko rozgrywało się głownie między Ezrą, a Tylerem, jednak ostatecznie to krukon stracił jedno życie. Karty nie wymierzyły mu aż tak przykrych konsekwencji, kilka uderzeń i tyle. Na razie nie zapowiadało się, żeby ktoś z nich miał odpaść tak po prostu. A jednak. Kolejna karta Emily była dużo słabsza, niż się spodziewała. Nie dość, że zapowiadało się na przegraną, to jeszcze efekt był wyjątkowo kiepski. Jej karty miały spłonąć i wykluczyć ją z dalszej gry. Tak szybko? Jeszcze nawet nie zdążyła się wciągnąć. Jeżeli już miała przegrać, wolałabym, żeby to stało się na końcu gry, a nie niemal na wstępie. Cieszyła się jedynie, że cudem udało jej się nie odpaść jako pierwszej. Niewiele brakowało. Teraz jednak już szykowała się na porażkę, chociaż kto wie, może jeszcze zdąży wydarzyć się jakiś cud? Spojrzała na dwóch chłopaków, od których szczęścia teraz zależał jej los.
Śmierć, 1
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
No i oczywiście jego dłonie zostały porządnie przetrzepane talią kart - nie było to może najboleśniejsze przeżycie w jego życiu, niewątpliwie jednak też nie jakieś bardzo przyjemne. Zostawiło po sobie ślad w postaci zaczerwienionych knykci. Ezra odruchowo potarł lekko grzbiet dłoni, jakby w próbie zmazania jeszcze nieblednącego śladu. Potem wyciągnął kartę; miał nadzieję, że nazwa karty nie okaże się być mylna i Moc rzeczywiście tym razem będzie mu sprzyjać. Z żalem spojrzał za to na Emily, której Śmierć wyglądała co najmniej złowróżbnie. Oczywiście, chciał wygrać, jednocześnie wcale nie życzył dziewczynie odpadnięcia w taki sposób, kiedy jeszcze pozostały jej życia. Wiadomo, każdy chciał przetrwać jak najdłużej... Nie mniej, Ezrze byłoby jak najbardziej na rękę, jakby do finału pokonać musiał już tylko Tylera.
Z ostatniej bitwy między Tylerem a Ezrą, Ślizgonowi udało się wyjść bez szwanku, nie tracąc życia. Kara, jaką odbył Krukon, zdawała się nie być najgorszą, a mimo wszystko pozostawiła po sobie zauważalny ślad, w postaci podrażnionych knykci. Każdy z nich zdążył już stracić swoje życie, jednak po Emily i Ezrze nie było tego widać. Przy towarzystwie Tylera wyglądali, jakby dopiero co rozpoczęli grę w Eksplodującego Durnia. Do kolejnej rundy podszedł z entuzjazmem, mając nadzieję, że i tym razem dopisze mu szczęście. Jego nadzieje pogłębiły się, gdy zobaczył wartość, znajdującą się na kości Ślizgonki, która z wylosowaną kartą Tarota dawała prawie pewną przegraną. Z jednej strony, taki sposob na odpadnięcie z gry był najgorszym możliwym, z drugiej, gra cały czas się toczy, a zwycięzca jest jeden. Gdy nadeszła jego pora, chwycił za kość i kartę Tarota. Wynik wskazywał na to, że w finale zostaną jedynie on i Clarke.
Westchnęła, kiedy jej karty spłonęły na jej oczach. Zmarszczyła nos, obserwując swoją niewątpliwą porażkę. Cóż, spodziewała się tego. Tym razem dureń nie zamierzał z nią współpracować. Szkoda, bo gdyby to była jakakolwiek inna karta wciąż miałaby jeszcze szanse się odbić. W tym wypadku jednak efekt oznaczał definitywny koniec gry dla ślizgonki. - Okej, już widzę kto mi przynosi pecha w kartach - spojrzała, kręcąc głową na Ezrę i w końcu wstała z zimnego miejsca. - To na pewno nie jest mój ostatni rewanż, do trzech razy sztuka. Chętnie bym popatrzyła na dalszy rozwój gry, ale teraz zdecydowanie chętniej posiedzę przy kominku, skoro w tych nie najlepszych warunkach pogodowych już nic mnie nie trzyma. Mam nadzieje, że nie stracę żadnego fajnego widoku - rzuciła jeszcze i zebrała się. Wyszła z lodowej komnaty.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W porównaniu do Therii, efekty Durnia były dziecięcą zabawą. Kochał tę grę całym sercem, (i bym może karty jakoś to wyczuwały, dzięki czemu traktowały go z taką łaskawością i delikatnością, nawet gdy przegrywał?) lecz zdecydowanie nie martwił się ewentualnymi perypetiami, jak to jedynak bywało w wypadku planszówki. Zakochanie, zrobienie z siebie głupca, fikuśny ogonek: nie takie rzeczy już przechodził, nie takie go jeszcze czekały... - Wybacz skarbie. Ale przegrać ze mną to żaden wstyd. Nie ty pierwsza - zaśmiał się lekko, kiwając jej głową na przyjazne "do zobaczenia". Nie miał nic przeciwko ewentualnym dogrywkom lub może nawet innym grom; w każdej można było znaleźć coś fajnego. Najwyraźniej jednak od Ezry także odwróciło się (chwilowo?) szczęście, stawiając na pozycji wygranej Tylera. Karta Krukona była słaba i kwestią czasu było, nim zostanie zmieciona. Mimo to wszystko jeszcze mogło się zdarzyć. Nawet jeśli pętla zaciskała się coraz mocniej. Dwie kolejne rundy miały przesadzić o wszystkim - i to w tym lepszym wypadku.
1, umiarkowanie (Przepraszam mocno za to coś, co napisałam xD)
Ostateczna runda nieustannie zbliżała się, coraz to większymi krokami. Po samoistnym spaleniu się talii kart Emily, Tyler jedynie skinął głową na pożegnanie. Dzisiaj nie był za bardzo gadatliwy i to wcale nie przez działanie jednej z kart Tarota. Sam nie do końca wierzył, jakim cudem wciąż tu siedzi. Zdawało mu się, że szczęście już dawno go opuściło, a tu proszę, wytrwał z dwoma życiami aż do finału. W następnym pojedynku jeszcze bardziej przekonał się o swojej wygranej pozycji. Kostka Ezry wykazała najmniejszą możliwą wartość. Jego karta nie skazywała go na natychmiastowe zakończenie rozgrywki, jednak wszystko wskazywało, że kieszenie Clarke'a zostaną bezlitośnie opróżnione.
4, kapłan
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Pierwszy etap rozgrywek poszedł mu zupełnie bezproblemowo i być może teraz karty chciały odebrać ten kredyt zaufania? Być może nie okazał się być na tyle godny, aby trafić do finału - ale czy Tyler był? Ezra szczycił się przecież długim angażem w gry hazardowe, karty były jednym z jego atrybutów. Oczywiście dzięki temu wiedział też najlepiej, że nie trzeba się było przejmować przegranymi grami. Wszystko było kwestią losu. I tak cieszył się, że udało im się spędzić tę rozgrywkę w przyjemnym towarzystwie; atmosfera przesycona była raczej skupieniem, nie wykorzystali być może tego do zawiązania znajomości, ale przecież nic straconego. (No i przynajmniej poprzednia karta ładnie wymiotła nie tylko istotne przedmioty z kieszeni Ezry, ale też wszystkie okruszki. To dopiero było szybkie pranie!) Jego następna karta nie była wiele lepsza. Wzruszył jednak łagodnie ramionami, spoglądając na przeciwnika. Czy już zaraz miał mu gratulować?
Tyler chyba za szybko założył, że wygra; Ezra z kolei bezpodstawnie wysunął takie przypuszczenia względem swojej przegranej. Po szybkim sprzątnięciu kieszeni Clarke'a, Krukon rozpoczął kolejną rundę. Po ostatnim wysokim rzucie, Woods jeszcze bardziej się podekscytował, dlatego do nowej rozgrywki podszedł z entuzjazmem. Nie mógł zaprzeczyć, że czuł już, jak przeciwnik odbiera karę z karty, a on zwycięża. Im dłużej tym siedział, tym gorsze miał samopoczucie. Było mu zimno, a na dodatek wciąż odczuwał skutki pierwszej z kar, która go dotknęła. Mimo wszystko, jak okazało się po chwili, Tyler pospieszył się z osądem wyników gry, bowiem jego kostki były równie marne, co te Ezry. 2, cesarz -> przerzut na 1
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Cóż, jak widać to była bardzo nieprzewidywalna gra; uprzejmy uśmiech przegranego już niemal wkradał się w kąciki jego ust, a ślady rozproszenia wreszcie dosięgały jego oczu. Faktycznie był przekonany, że to już był koniec, poprawił nawet ubranie, jakby w przygotowaniu do wyjścia... I nic bardziej mylnego, bo na swoim lodowym krześle jeszcze chwile miał posiedzieć. Karta Tylera koniec końców nie miała wystarczającej mocy do pokonania jego własnego cesarza. - Jakikolwiek będzie wynik, jesteś godnym przeciwnikiem - pochwalił Ślizgona, skoro jeszcze niczyje odczucia nie zostały zmącone przez gorycz porażki i były to słowa o brzmieniu całkiem neutralnym. Gdy wyciągał kartę, poczuł jak jego serce zabiło trochę szybciej, trochę niecierpliwej, trochę chciwiej. Wygrana przecież była na wyciągnięcie ręki i oboje mieli na nią ochotę....
W wyniku utraty jednego z swoich żyć, nad lodowym stołem pojawił się bogin, który natychmiast uformował się w nieprzyjemne wspomnienie z przeszłości Tylera. Dementor, bo to jego postać przybrał bogin, wyciągnął swoją kościstą, nienaturalnie długą i siną dłoń w kierunku Ślizgona. Nie była to najprzyjemniejsza kara, jakiej doznał wówczas w trakcie gry w Eksplodującego Durnia, aczkolwiek nie budziła w chłopaku aż takiej grozy. W końcu, był to tylko bogin, więc w i tak już zimnej komnacie temperatura się nie zmieniła, a atmosfera pozostała taka sama. - Riddikulus - powiedział cicho Tyler, mając nadzieję, że pozbędzie się zjawy. Ostatnia runda okazała się nie trwać wieczności, bo po wyrzuconej przez Ezrę wartości, Woods był pewien swojej przegranej. Kostka nie grała już żadnej roli, bo musiałby wyrzucić najwyższą z możliwych wartości, by pokonać Clarke'a. Bez entuzjazmu wylosował średnią wartość, przez co odbył karę, tracąc ostatnie ze swoich żyć. Karta Tarota sprawiła, że zamilkł, jednak trwało to zaledwie chwilę, dlatego mógł pogratulować Krukonowi wygranej i nareszcie opuścić chłodne pomieszczenie. Musiał przyznać, że trochę zawiodła go przegrana, ale tak naprawdę najbardziej doceniał dobrą zabawę, jakiej doświadczył w trakcie rozgrywek. 4, kapłanka zt
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
To było ciekawe odkrycie. Najpierw dowiedział się o tym od jednej z koleżanek, która mówiła, że takie miejsce istnieje, ale nie wiedziała gdzie jest. Potem, niczym od nici do kłębka, Rasmus odszukiwał magiczne "wrota" kierujące go do owej komnaty, jednak stukanie różdżką bo miejscach w ścianie mogły wydawać się dziwne. Ale w końcu... Poczuł bijące zimno i wychylającą się gałkę, która zapraszała swym chłodem do środka. Rasmus skusił się, wszedł. I poczuł w końcu coś, co przypominało mu rodzinne strony. Widział parę ciepłego powietrza pojawiającego się z jego ust, które zaraz zanikało. Trzymał w swoich dłoniach łyżwy, które zaraz zaczął zakładać. Parę rundek dla rozgrzewki i... czas było poczekać na osobę z którą miał się spotkać. Dlatego też poczekał na zewnątrz i bawił się różdżką, tworząc symbole na wietrze.
Dlaczego zgodziła się niemal od razu? Bez najmniejszego zawahania stwierdziła, że to nie taki zły pomysł... Przecież nienawidziła zimna oraz wszystkiego, co mogło być z nim związane. A lodowisko nie jest takie znowu super. Jednak z drugiej strony nie widziała naprawdę konkretnego powodu, dla którego miałaby odmówić. Nie miała siły na spieranie się z własnymi przekonaniami, ta walka samej ze sobą naprawdę człowieka mogła wykończyć. Dzisiaj postanowiła dać delikatnie na zluzowanie, dlatego pożyczyła łyżwy od Costance. Czyli musiała wybrać się aż do dormitorium Gryffindoru. Spokojnie mogła powiedzieć, że trening miała zaliczony, szczególnie że z wieży na siódme piętro, po drodze udając się jeszcze do miejsc, w którym mogła znajdować się uczennica z domu lwa. Ostatecznie znalazła ją w Sali i pociągnęła za sobą bez słów wyjaśnień. Na szczęście obyło się bez krzyków i wbijania pazurów, dlatego po dwudziestu minutach biegania znalazła się w lochach. I dzięki za to, że pomyślał, aby na nią poczekać na zewnątrz. Za chiny ludowe nie znalazłaby tego tak szybko. Jej orientacja w terenie nie była najgorsza, jednak z takimi rzeczami trzeba mieć szczęście. Poprawiła łyżwy, które wisiały związane sznurowadłami na jej ramieniu. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się szeroko, jakby wcale wcześniej nie rozważała całego scenariusza pod tytułem: "co może do cholery pójść nie tak".-Bierzesz to na własną odpowiedzialność, jak wspomniałam.-Powiedziała, poprawiając luźniejszy sweter, pod spodem miała czarne body, które zwyczajnie ją uwierało. Nie znosiła, kiedy ubrania ograniczały jej pole manewru. Jednak idiotyzmem byłoby przyjść z odkrytymi ramionami, a chociaż miała na sobie luźną spódniczkę, czarne rajstopy powinny wytrzymać chłód. Nie wiedziała czego się spodziewać, a cieplejsze ubrania tak jak łyżwy, zaimała swojej koleżance.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
— Żebym za każdym razem zdobywał galeona od innych ludzi za ten sam tekst to powiedziałbym, że byłbym milionerem. Tere, Lucia — Odpowiedział spokojnie, przyglądając się piegowatej twarzy. Miło było widzieć taką twarz. Była dla niego całkiem interesująca, ale w sumie - łyżwy były teraz bardziej przyjemne. Dokładnie jeszcze się jej przyznał, aby zaraz otworzyć drzwi do Komnaty. A wraz z jej otwarciem mogła zauważyć parę zimnego powietrza, które zaczęło zanikać za parę sekund. Rasmus zaś... kiedy już oczywiście Lucia weszła pierwsza, postanowił zrobić to samo. Tylko dał jej jeszcze coś od siebie do okrycia, bo... sam znosił te temperatury bardzo dobrze. — Czy kiedykolwiek jeździłaś na łyżwach? — Zapytał ze spokojnym głosem, sznurując ostatniego buta. Wstał na równe nogi i zrobił krótki przejazd, aby zaraz powrócić do niej. Oczywiście z wystawioną ręką.
Zaśmiała się i pokręciła nieznacznie głową, jakby niewyobrażalne dla niej było to, aby ktokolwiek tak do niego mówił. Miał tak przyjemny wyraz, nie kojarzył jej się z niczym, co mogłoby być niebezpieczne. Jednak całkowicie go nie znała, a to było jedynie wrażenie, pierwsza myśl, jaka mogłaby jej przyjść na myśl. A, że nie lubiła z góry czegoś zakładać, chciała się sama o tym przekonać. To zapewne dlatego się zgodziła. Przyżegnała się w duchu, widząc parę uciekającą z pomieszczenia. Co będzie pierwsze, złamanie jakieś kończyny, czy może odmrożenie sobie tyłka? Nigdy nie próbowała tego rodzaju sportu, chociaż w jej rodzinnych stronach było lodowiska dla mieszkańców. Niewielkie i ledwo mieściło się tam kilkanaście osób. Zawsze przyglądała się im z daleka, wiedząc, że to zwyczajnie nie jej bajka. I chociaż wchodziła już na zlodowaciałe jezioro, było to zupełnie co innego. Wtedy chodziło o dreszczyk emocji związany z możliwością utopienia się w jeziorze, a tutaj? Przekraczała jedynie swoje własne granice, tak, jak lubiła. Poczuła na ramionach odzienie, które zdecydowanie do niej nie należało. Rękawy były za duże, a sama wyglądała, jakby miała się w tym utopić, bo chociaż chłopak był zaledwie kilka centymetrów wyższy od niej, zdecydowanie był lepiej zbudowany.-Dziękuje.-To tylko dobre maniery, Lu, nie stresuj się. Zaczęła zawiązywać łyżwy, mocno zaciskając sznurowadła. Czy się denerwowała? Nie. Nie pierwszy raz robiła coś, czego nie próbowała. A nawet gdyby, nigdy nie dałaby tego po sobie poznać. Podniosła lekko głowę, spoglądając na chłopaka.-Trzymam się cieplejszych sportów.-I to była jej odpowiedź. Musiała przytrzymać się lodu, aby wstać na równe nogi. I dzięki za nogi, które przebiegły tyle kilometrów, bo gdyby nie to, zapewne jej koordynacja ruchowa, jak i wytrzymałość w tych butach śmierci, dawno upadałaby na tyłek. Jej spojrzenie powiodło za sylwetką Rasmusa, który już dawno znajdował się na lodzie i robił, cokolwiek tam się robiło. Podeszła bliżej, cały czas przytrzymując się czegokolwiek. Czy to, że pokazywała mu swoją słabą stronę jakkolwiek jej pomagało? Nie. Była raczej z tych, co nie okazują słabości. I kiedy chłopak wyciągnął do niej rękę, powinna odmówić, powiedzieć, że świetnie da sobie radę sama. Jednak zrobiła coś całkowicie przeciwnego do standardowej Luci, chwyciła ją, mocno. I zrobiła krok na lód, lekko uginając nogi i przechylając się do przodu. -Wyprę się wszystkiego, co tutaj zajdzie, w szczególności mówię o moich licznych upadkach na tyłek.-Powiedziała, siląc się na uśmiech, który nadszedł w momencie, w którym ruszyli.-Mów co mam robić.-Dodała pewniej. Oczywiście, że nie pozwoli prowadzić się całą drogę. Upadki, jak i zdarte kolana to nie pierwszyzna w jej przypadku. Przyszła się czegoś nauczyć.
Rasmus był całkiem w porządku mężczyzną, bo już nie nastolatkiem, któremu udawało się zaskarbić w jakiś sposób sympatię w każdym. Może to dlatego, że dostosowywał się pod dany archetyp każdego z jego rozmówców... a może to po prostu fakt przyjemnej w odbiorze twarzy. Nigdy nie zastanawiał się nad sobą pod względem tego co przekonuje ludzi do niego. Może po prostu sam fakt, że właściwie nie interesuje się kim są, a raczej z jakiej gliny są zlepieni. I czasem narusza tę glinę, aby jeszcze lepiej poznać daną osobę. Jeśli chodziło o granice - Rasmus doskonale znał swoje, ale naginać je mógł odpowiednio we własny sposób, a nawet przesuwać ją. Tylko po co? Zawsze pytał siebie samego po co. W ostateczności dochodził do wniosku, że po prostu - aby poeksperymentować. Dowiedzieć się, ku artystycznej czci, co może osiągnąć. Co dostanie w zamian, jaka w tym będzie dla niego korzyść. A wnioski pozostawiał sobie samemu. Skończył już szykować się samemu do bardziej przygotowanej jazdy, chociaż wiedział, że ona mogłaby tego nie potrzebować. Dobry gest? Może po prostu chciał z siebie ściągnąć ten nieszczęsny sweter, który nosił na sobie? Cóż, jak go sama Lucia określi, niech i tak będzie. Zbudowany był, wysoki od niej też. Dlatego na widok rękawów sam je podwinął. I wrócił do niej. Mieli zacząć już powoli swoją jazdę. Na wzmiankę o upadkach, Rasmus odpowiedział dość beznamiętnie, bez żadnego bardziej przyjemnego tonu, lecz... z uśmieszkiem. — Mówić nie będę musiał, ale jeśli będzie trzeba, złapię cię za nie. — Czy mówił to, aby dodać sobie bezczelności, zniszczyć maskę bycia porządnym chłopcem? Możliwe, acz też nie. Uznał po prostu, że to powie. Widząc jej pierwsze kroki na lodzie, Rasmus podjechał do niej. W ostatnim momencie, kiedy już odsunęła rękę od czegoś do podtrzymywania, Vaher złapał ją za rękę, przytrzymując. — Na początek nie panikuj. I nie pozwalaj swoim nogom być sztywnymi. To nie pomaga. I oddychaj, spokojnie. Drżenie tylko bardziej cię zdekoncentruje. A jeśli chcesz poczuć stabilność... — Kończąc ostatnie słowo, pozwolił swojej drugiej dłoni chwycić ją za jej własną wolną i połączyć je razem na jego pasie, aby zaraz spojrzeć. — ...Jeśli nie masz nic przeciwko. — I zaczął ruszać powoli. — Odpychasz się jedną nogą, zaraz musisz dołączyć drugą. Nie rób tego jak w chodzeniu. Jeśli chcesz hamować, rób... odwrotne "V" stopami, aby łyżwy się stykały. Ale póki co... Skup się na powoli ruszaniu nimi na boki, aby napierać prędkości. I używaj też bioder podczas używania każdej z nóg.