Sklep ten znajduję się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu pod numerem 13B. Jest to spore i odnowione w surowym, eleganckim stylu pomieszczenie z dużym kominkiem. Spora część możliwych do zakupienia tu przedmiotów jest co najmniej niebezpieczna - wszystkie jednak są towarami deficytowymi, na które stać jedynie czarodziejów o najgłębszych kieszeniach lub najlepszych koneksjach.
Uwaga, wszystkie przedmioty poniżej są trudne do zdobycie i w celu ich kupienia należy rzucić kostką opisaną poniżej. Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
1 - może to pech, może to po prostu gorszy dzień - kiedy wchodzisz do Borgina, "ostatnią sztukę" produktu który chcesz kupić nabywa właśnie jakiś czarodziej w imponującym cylindrze. Po chwili rozmowy ze sprzedawcą dowiadujesz się, że jest opcja przyśpieszonego zamówienia, ale za dodatkową opłatą. Przedmiot kosztuje 50 galeonów więcej. 2 - niedawno trafiła się nowa dostawa przedmiotów z Kongo, Luksemburga oraz Kolumbii. Nadmiar zalega na magazynie - wybrany przez ciebie przedmiot jest przez to 20 galeonów tańszy. 3 - niestety, towaru nie ma i, jak to mówią, nie wiadomo kiedy będzie. 4 - od samego wejścia sprzedawca, nieważne czy czarodziej czy skrzat, rzuca ci dość nieprzychylne spojrzenia. Może naniosłeś błota do środka, a może z twojego mokrego przez ulewę na zewnątrz palta leje się struga wody prosto na podłogę? Tak czy siak po złożeniu zamówienia sprzedawca stuka nieco dłużej w kasę, a cena produktu okazuje się być 20 galeonów wyższa niż powinna - i lepiej zbyt długo się nie awanturuj, bo zaklęcia ochronne zaczynają buczeć powoli na ścianach. 5 - być może trafiłeś na inwentaryzację albo po prostu na dzień, kiedy wszyscy wzięli urlop na żądanie - tak czy siak, Borgin jest po prostu zamknięty. 6 - nie wiesz czy to normalne, ale w środku, mimo zamkniętych drzwi, widzisz przecież klientów - parę żywo gestykulujących i wskazujących na kolejne przedmioty osób. Kiedy ciągniesz za klamkę lub pukasz do środka, żaluzje oraz firany natychmiast same się zaciągają.
Nie spędzała w sklepie przesadnie dużo czasu, bo inne obowiązki skutecznie go Fire pozbawiały. Dopóki nie było żadnego dodatkowego pracownika, chociażby sprzedawcy, Dear poświęcała kilka godzin dziennie na stanie za ladą. Goście pojawiali się sporadycznie, jak to na Nokturnie, gdzie uczciwi czarodzieje nie chadzali. Dlatego w chwili nadejścia Antonio akurat przeglądała część zakurzonego asortymentu sklepu, pochylając się nad dziwnymi przedmiotami w skupieniu. Czujnym słuchem wyłowiła ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych. Przemytnik, który miał za zadanie przekazać Fire magiczną kolię oraz odebrać sowitą zapłatę za robotę, dotarł już do Borgina i Burkesa. Ściągnęła z nosa szkiełko powiększające, pospieszając do lady, przy której opierała się już męska, dobrze zbudowana sylwetka. Stanęła niczym wryta, a na bladej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Nie odwzajemniła rzuconego jej niczym ochłap krzywego uśmiechu, mierząc gościa podobnie niechętnym wzrokiem. Nie... to nie mógł być Díaz. A jednak tej przystojnej twarzy nie dało się za bardzo pomylić z kimś innym. Fire go zapamiętała, och, jakże dobrze go zapamiętała, gdy próbował na festiwalu po pijaku do niej podbijać, a potem jeszcze podczas warsztatów Solberga drażnić dziewczynę tym słodkim uśmiechem i ociekającą sztuczną krwią twarzą. Sama nie uznałaby się za świętą, ale ona przecież mogła prowokować do woli. Problem zaczynał się, gdy ktoś się Dear odpłacał pięknym za nadobne. Podczas zbierania informacji o Moralesie, również i tematem Antonio się zainteresowała. Ale że też akurat na niego musiała trafić! Kto następny przyjdzie do sklepu? De Guise, żeby znowu rozerwać zębami szyję Dear? A może jej dopiero co wypuszczony z Azkabanu ojciec? - Díaz - mruknęła pod nosem, tylko na krótką chwilę wytrącona z równowagi słowami mężczyzny. A więc on nie wiedział? To i lepiej dla Fire. Mogła czerpać więcej satysfakcji z tej zabawy, chociaż myśl, że potraktował ją tak lekceważąco rozpaliła gniew w sercu dziewczęcia. Też chętnie przycisnęłaby bruneta do chłodnej ściany tuż obok, ale po to, aby zacisnąć drobne dłonie na jego szyi i skutecznie odebrać mu dostęp do tlenu. Postanowiła, że faktycznie łaskawie zawoła szefową. Cofnęła się w milczeniu parę kroków, złapała za klamkę drzwi prowadzące na zaplecze i otworzyła je szeroko. Díaz mógł zobaczyć nieco zagracone różnymi pudłami wejście do dużo większego pomieszczenia, które ciągnęło się jeszcze dalej. Jakie skarby tam skrywała? - Fire! Dear! - zawołała. - Jakiś facet o przystojnej buźce, ale pustym łbie do Ciebie. Odczekała dwie sekundy i niespodziewanie szarpnęła silnie drzwiami, trzaskając nimi o framugę tak, że prawie posypały się z gablotek słoje wypełnione ludzkimi zębami. Włożyła w ten gest część swojej złości. Borgin i Burkes nieco zadrżał pod wpływem agresji właścicielki. - Zdobycie przesyłki obyło się bez problemów? - zagaiła łagodnie, wręcz ciepło, jak gdyby nigdy nic również opierając się z drugiej strony o ladę. Tylko w błękitnym spojrzeniu dało się wyczytać, że to spotkanie szybko może eskalować w bardziej intensywną wymianę zdań. Ale biznes... to biznes. Należało go załatwić profesjonalnie.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz pomyślał, że to dla niej równie niespodziewane spotkanie jak dla niego. Gdyby tak nie było, nie stanęłaby jak słup soli. Zdusił w sobie dziką chęć, aby dygnąć na powitanie, gdy dostrzegł jakąkolwiek emocję wymalowaną na jej twarzy. No cóż, widać Królowe Śniegu również potrafią coś czasem czuć. - Odpłaciłbym się pięknym za nadobne, ale nie byłaś tak łaskawa, aby zdradzić mi swoje pełne personalia. Bo jak mniemam, matka nie nazwała się Fire? - zapytał, przechylając głowę w bok. W sumie do głowy wpadła mu jeszcze jedna myśl, której nie mógł nie zwerbalizować. - Skąd wiesz, jak się nazywam? Czyżby zainteresowała cię moja skromna osoba? Przecież podczas festiwalu, który okazał się jedną wielką podrywową klapą wystarczyło samo wdzięczne imię. Albo w sumie i nie wystarczyło, bo przecież nie udało mu się zyskać nawet przychylności kobiety. To w sumie smutne, że musieli zaczynać budowanie służbowej relacji na takim grząskim gruncie. Uśmiechnął się, widząc jej reakcję. Do głowy by mu nie przyszło, że nie rozmawia z właścicielką. Zerknął więc zaciekawiony przez jej ramię, ale ze zdziwieniem nie zauważył nikogo na zapleczu. I wtedy powiedziała to słowo, które sprawiło, że aż zakręciło mu się w głowie. Dear? Z tych Dearów? Ja pierdolę, pomyślał a uśmiech zastygł na jego twarzy. Opanuj się… Czyżby nowy właściciel Borgina był krewnym Oliviera? I czemu tak właściwie wołała również siebie… O kurwa, tu przecież chodzi o nią. Na Merlina, Olivier chyba nie miał siostry, prawda? Są granice, których nawet Katalończyk nie zamierzał przekraczać. Tym razem to on stał jak słup soli, nie zarejestrował chyba nawet faktu, że nazwała go przystojnym i głupim. Otrzeźwiło go dopiero potężne trzaśnięcie drzwiami, och tak, cały zadrżał gdy poczuł jak tuman kurzu wieje na jego twarz. Dobrze wiedział, że dał po sobie poznać szok i niedowierzanie. Postanowił więc zadać jedyne rozsądne pytanie, jakie przychodziło mu w tej chwili do głowy. - Ty jesteś z Dearów? Pierdolisz. - Kaszlnął, ogarnął się, przetarł zmęczone oczy. No to piękne, kurwa. Zanotował w pamięci aby wypytać Oliviera o resztę rodziny, a szczególnie o taką jedną rudą co nie ma oka. - Bez najmniejszych - spojrzał na nią jakoś dziwnie, po raz kolejny stwierdzając, że jest odrobinę pierdolnięta. Ten słodki głos, to trzaśnięcie drzwiami, skrócenie dystansu. Czego ona tak właściwie chciała? Jeśli była Dearem to kasy jej pewnie nie brakowało. Może wrażeń? Przypomniało mu się to, co powiedziała o jadzie bazyliszka. Tak, to zdecydowanie była po prostu znudzona rozpuszczona duża dziewczynka. W jej zachowaniu nie było krztyny autentycznej uprzejmości ni profesjonalizmu. Zanim wyjął kolię z wewnętrznej kieszeni kurtki, obejrzał się przelotnie na drzwi. Nie żeby podejrzewał, że zaraz wparuje tu banda aurorów ale każdy powód, aby wylądować na ciasnym zapleczu z panienką Dear był dobry. - Może nie tak na widoku? - zapytał, uchylając rąbka tajemnicy, to jest połacie kurteczki. Wskazał drzwi na zaplecze, uśmiechając się przelotnie na myśl o tym, jak mało tam miejsca. Odrobina prywatności nie zaszkodzi.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Wysil się nieco to poznasz moje imię. - rzuciła mu wprost wyzwanie, zachęcając do poszperania i zdobycia informacji na własną rękę. Fire nie podawała wszystkiego na tacy. Ale punkt dla Antonio za to, że się zorientował. Aż tak głupi ewidentnie nie był, chociaż nie przyznawałaby niczego głośno. Na wspomnienie o jego "skromnej osobie" tylko cicho prychnęła pod nosem. Miał tupet. Trzaśnięcie biednymi drzwiami aż zaskrzypiały zawiasy odrobinę ulżyło Fire, bo nie mogła wprost zrobić niczego podobnego Antonio. Widziała po nim szok, że to Blaithin jest właścicielką Borgina i Burkesa, co napawało Dear mieszanką satysfakcji, jak i rozzłoszczenia, że powątpiewał. Akurat to Antonio najbardziej zszokowało ze wszystkich odkrytych tu niespodziewanie kart? Że jest Dearem? A kim miałaby być tak ostra, nieprzystępna i bezczelna dziewczyna, jak nie czystokrwistą czarownicą ze sławnego w całej Wielkiej Brytanii rodu. Ciekawe... to brzmiało zdecydowanie tak, jakby mężczyzna zdołał już poznać innego członka rodu trucicieli eliksirowarów. Tylko jeśli już to kogo? Ciężko zgadnąć, tyłu się ich panoszyło po świecie. Byleby żadne z trójki rodzeństwa Fire. Tego by nie zniosła. - A co, nie lubisz nas? - zapytała pobłażliwie, bo pomimo ogólnego zimna skrytego w sercach Dearów szybko zaskarbywali sobie sympatię oraz adorację nieznanomych. "Nas". Dziwnie było tak mówić o rodzinie, od której znacząco się kilka lat temu odcięła. Fire niezwykle kiepsko radziła sobie z profesjonalnym załatwianiem interesów, o czym mogła poświadczyć wybuchowa relacja z innym przemytnikiem o inicjałach SM. Definitywnie brakowało dziewczynie jakiegoś rozsądku, aby przeprowadzać logiczne i konsekwentne interakcje ze współpracownikami. Rozdzielanie pracy od prywaty też zazwyczaj nie działało, jak powinno. Myślenie przyszłościowo zatracało swoją wartość. Jak w grę wchodziły emocje, a zazwyczaj wchodziły przez temperamentny charakter rudowłosej, to kierowała się krótkotrwałymi impulsami oraz zachciankami. Ale czy aby z Tonio nie było teraz podobnie? W życiu by nie uwierzyła, że chce iść na zaplecze tylko dlatego, że obawia się czegoś tak banalnego, jak pojawienie się kogoś jeszcze w sklepie. O nie, Fire widziała wzrok ciemnowłosego mężczyzny, subtelnie rozbierający Dear z wierzchnich warstw ubrań i uśmiech plączący się na wargach. Nie zniechęcał się tak łatwo, jak sądziła. - Ależ śmiało, nie gryzę. - skłamała gładko, krótkim machnięciem różdżki zamykając na amen drzwi do Borgina i Burkesa. Potrzebowali całkowitej prywatności, prawda? Gestem zaprosiła Antonio na tajemnicze zaplecze, które widziało na pewno niejedno ciekawe wydarzenie. Te drzwi również zamknęła. Również bardzo skutecznie. Pomieszczenie przypominało raczej wąski korytarz, którego klaustrofobiczne odczucia wzmacniały ustawione przy jednej stronie pudła wypełnione bibelotami oraz starymi dokumentami. Część wyglądała interesująco. Oparła się plecami o ścianę blisko przemytnika, krzyżując pod piersiami ramiona. - Pokażesz mi to, co chcę, Díaz? - kącik ust Dear powędrował zaczepnie ku górze. Chodziło oczywiście o kolię, a nie na przykład umięśnioną klatkę piersiową Katalończyka.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony nie lubił się wysilać. Nie leżało to w jego południowej naturze, z mlekiem wyrodnej matki wyssał raczej miłość do używek i niekończących się fiest. Coś mu jednak podpowiadało, że tym razem zrobi wyjątek i być może podpyta Moralesa o nową właścicielkę tego paskudnego przybytku. Jej ciche prychnięcie, tak gniewne jak i niedorzecznie dziecinne zbył wzruszeniem ramion. Taki jestem przecież głupiutki, zdawała się mówić jego mina. I co tym zrobisz? Przecież czy chcesz czy nie musisz mnie znosić. - Wręcz przeciwnie - odpowiedział lakonicznie, a przed oczyma dosyć szybko stanęła mu wdzięczna, śliczna twarz Oliviera. Ewidentnie młody chłopak zaskarbił sobie jego sympatię a chwile, które było dane im razem spędzić z pewnością należały do udanych. Na wspomnienie niedawnej venetiańskiej nocy, podczas której znowu mógł pozwalać sobie na znacznie więcej niż przystoi dziwne się uśmiechnął. I w tym momencie nie przeszkadzał mu nawet auror-Dear, którego nienawidził przecież z całego serca. Och tak, Ollie zdecydowanie zaburzał jego ogląd na świat. Kto by się spodziewał, że w jego żyłach płynie ta sama krew co u tej furiatki. Co do profesjonalizmu, no cóż, z tym bywało różnie. Chociaż Díaz przyjmował od kilku lat raczej zasadę, żeby nie mieszać życia prywatnego z tym zawodowym śliczne oczko Fire skutecznie zawróciło mu w głowie. Przecież poznał ją jeszcze, gdy nie wiedział, czym się zajmuje. Już wtedy jej aparycja i sposób bycia go zainteresowały. I choć deklarował, że on to wcale nic, gdy stał tuż obok niej różne dziwne myśli przychodziły mu do głowy. Z tego powodu jej słodkie kłamstwo, a jednocześnie zaproszenie do wejścia na zaplecze przyjął zawadiackim błyskiem w oku. To prawda, nie zniechęcał się tak łatwo. Miał dzisiaj na tyle dobry humor, by dać jej drugą szansę. Obejrzał się za siebie, rejestrując uchem trzask zamykanych drzwi. Poszedł na zaplecze zwabiony niczym ćma do światła, kompletnie nie bacząc na myśl, która poddawała w wątpliwość czystość jej intencji. Bo wiedział, doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie jest dobry pomysł. Obszedł sklepową ladę i podążył za nią w ciemny korytarzyk. Gdy usłyszał kolejny raz, jak zamyka się zamek, uśmiechnął się z dziką satysfakcją. Oho, czyżbym był w pułapce? - Szkoda - skwitował cicho, bo przecież nie takie zabawy lubił w łóżku. Niemniej póki co trzymał ręce przy sobie, bo coś podpowiadało mu, że jeden nieprzemyślany ruch może sprawić, że wydrapie mu oczy. - Oczywiście. Jak śmiałbym ci odmówić. Również oparł się o ścianę, wcale niedaleko niej. Spoglądał na jej gesty, na jej ruchy, na grymas goszczący na twarzy. Po chwili oderwał jednak niechętnie wzrok i posłusznie sięgnął po paczuszkę, która skrywała się w wewnętrznej kieszeni kurtki. Wyciągnął niewielkie zawiniątko - nieskazitelnie czysty biały kawałek aksamitu, w którym skryta była piękna srebrna kolia. Wolną ręką wyjął różdżkę i wyszeptał magiczną formułę, która uniosła ją w powietrze. Zerknął na artefakt i do głowy przyszła mu głupia myśl. - Ładnie wyglądasz, gdy się uśmiechasz. Mogłabyś robić to częściej - mruknął uwodzicielsko, kierując magią kolię w jej stronę. Spojrzał wyzywająco w jej oko, ewidentnie mając w głowie fiu bździu. Wiedział, że to średnio profesjonalne, ale nie zamierzał tak łatwo odpuścić sobie zbajerowania Fire. Chociaż nie był do końca przekonany, że szczerość w tym wypadku to najlepsza taktyka.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Do Fire powoli docierało, że właściwie to stali się współpracownikami. A ona całe życie praktycznie wybierała drogę samotniczki, ograniczając poleganie na innych ludziach do minimum. Liczyła w gruncie rzeczy tylko na siebie. Niekiedy sprawiało to rudowłosej niemałą trudność, ale ogólnie wychodziła na tym na dobre, bo nie narażała się na cudze niekompetencje. Ale teraz podjęła inną ścieżkę i należało przemyśleć czy jest w stanie tak funkcjonować, skoro los rzucił jej kolejną kłodę pod nogi. Może coś się z niej jednak wyrzeźbi. - Wszystko mi opowiesz przy naszej ulubionej kawie. - wypowiedziała się sarkastycznie. Oj, czyli naprawdę znał jakiegoś Deara i jeszcze się przyznał, że go polubił. Fuck. Niby Blaithin miała w dupie, co się z innymi członkami rodu dzieje, zwłaszcza dalej spokrewnionymi, ale jednak najchętniej trzymałaby Antonio gdzieś z daleka. Lakoniczna odpowiedź wzbudziła tylko większe zastanowienie młodej czarownicy. Może by tak użyć hipnozy i rzucić przekonujące "Opowiedz mi o tym"? Nie, trochę za duże ryzyko. Na razie wolałaby, aby nikt nieproszony nie wiedział o tym, że się szkoli na hipnotyzera. Zawsze to jakiś as w rękawie. Szkopuł tkwił w tym, że Antonio mógł teraz łaskawie dawać Fire drugą szansę, ale ona nigdy nie dała mu nawet tej pierwszej. Znała takich facetów za dobrze, ich uwodzicielska gra i szlachetne kości policzkowe szybko zabijały u kobiet rozsądne myślenie, ale później nie wychodziło z tego nic dobrego. Niby mogła zagrać swoimi zgrabnymi walorami i wystrychnąć Diaza na dudka, ale jakoś średnio się ta perspektywa Fire podobała. Nie to, żeby nie chciała wykorzystać mężczyzny dla własnych zysków, bo to było oczywiste niczym słońce, zwłaszcza kiedy nieumyślnie wszedł jej na odcisk. Po prostu istniały inne sposoby. Na razie zabawa jego uczuciami sprawiała Blaithin satysfakcję, zwłaszcza że dostrzegła, że na pamiętnym festiwalu nie zgasiła całkowicie zapędów Antonio do bajerowania. Czyżby potrafił być na tyle wytrwały, aby nie odpuścić? Tkwili tak stosunkowo blisko siebie w ciasnym pomieszczeniu, gdzie światło rzucała tylko naga lampka uwieszona na suficie. O dziwo, nic tu nie cuchnęło starością, jakby nowa właścicielka Borgina i Burkesa zadbała o czystość. - Mogłabym, gdybym miała do kogo. - odparowała bezczelnie, ani na moment nie rezygnując z typowych dla siebie pyskatych odzywek. Próbowała usilnie sobie wmówić, że zniżony męski ton wcale nie brzmi przyjemnie dla ucha. - Ciężko Ci się chyba skupić na robocie... rozpraszam Cię? Ostatni szelmowski błysk w lodowato błękitnej tęczówce zakończył tę dwuznaczną wypowiedź. Dziewczyna powoli zmazała z twarzy ten sam uśmiech, który zyskał miły komplement, zastępując go większą powagą. Wręcz surowością, gdy szlachetne rysy twarzy się wyostrzyły. Blaithin ujrzała kolię, a więc to na przedmiot przeniosła prawie że całe zainteresowanie. Prawie. Część nadal poświęcała uważnej obserwacji ruchów Antonio, w razie, gdyby ośmielił się przybliżyć bardziej niż to konieczne. Na razie tolerowała względną bliskość, ale na dotyk by nie pozwoliła. Dear uniosła własną różdżkę, przelotnie zauważając, że cóż, ta należąca do przemytnika jest dłuższa. Za pomocą zaklęcia odebrała kolię, z ostrożnością zawieszając ją w powietrzu. - Specialis Revelio - wymówiła miękko. Ciężko nie zauważyć, że Fire była nieufna. Antonio równie dobrze mógł palić głupa i tak naprawdę już dawno obgadać ją razem z Moralesem, po czym uknuć jakiś plan. Wszyscy mogli rudowłosej wbić nóż w plecy. Raz do tego doszło. Nigdy więcej. Dlatego z wyjątkowym skupieniem wodziła różdżką dookoła biżuterii, badając każdy rozbłysk i magiczny puls, jaki wyczuwała. Długo, dokładnie, skrzętnie, wnikliwie. Wręcz pedantycznie, jakby miała spędzić nad artefaktem nie najbliższe dwie minuty, ale godzinę. Nieświadomie zmarszczyła przy tym nosek.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz uśmiechnął się na tą niedorzeczną myśl. Kawa z Fire, mhm, na pewno skończyłoby się to wyśmienicie. Obserwował ją przy tym uważnie, chcąc wybadać co myśli o całej tej sprawie. Ale jej twarz była nieprzenikniona. Z ironicznego tonu głosu łatwo wywnioskował, że zachwycona tym faktem nie była. Nic dziwnego, kto by się ucieszył z faktu, że taki śmieć jak Díaz śmiał tknąć krwistoczytsego Deara? Choć ona oczywiście nie miała prawa nic wiedzieć o naturze relacji z jej krewniakiem, a Tony nie zamierzał puszczać farby. Przynajmniej dopóki nie użyje na nim swoich supermocy, których był tak słodko nieświadomy. Miała rację, trudno było mu skupić się na robocie. Ekscytacja rosła w nim z każdą mijającą chwilą, podczas której nie został wykopany na zbity pysk z ciasnego zaplecza Borgina i Burkesa. Nieznacznie się do niej zbliżał, to oddalał, nieświadomie naśladując ruch morskich fal. I zachowawczy sposób bycia Nico, o którym przelotnie teraz pomyślał. Wciągnął powietrze nosem, marząc o papierosie, i ze zdziwieniem zauważył, że jest tu czysto i świeżo. - A co jeśli powiem, że owszem? - zapytał, posyłając jej lubieżny uśmiech. Zaserwował jej przy tym wiele mówiące spojrzenie. Zignorował tym samym bezczelną uwagę uznając, że cóż. Taki ma najwyraźniej sposób bycia. Ale uśmiech za to śliczny. Gdy wyciągnęła różdżkę, natychmiast się odsunął, źle interpretując jej zamiary. Przez chwilę żałował, że dał się zamknąć z nią w tym małym pokoiku, ale gdy usłyszał zaklęcie szybko się uspokoił. I chwila, chwila, z jakiego powodu tak dziwnie spojrzała na jego różdżkę? Przecież nie miał zamiaru jej zrobić krzywdy. No cóż, przynajmniej nie w ten sposób. Poczekał cierpliwie, aż skończy badać magiczny przedmiot. W sumie to nie widział w tym nic dziwnego, wszak brak zaufania to podstawa w ich fachu. Jej spojrzenie było ostre, niezwykle skupione, Tony wręcz podejrzewał, że nawet gdyby rozebrał się tu do rosołu to by jej w tej chwili nie ruszyło. Stał więc oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, wciąż trzymając różdżkę w lewej dłoni. Odczekał swoje, bacznie ją przy tym wciąż obserwując. W sumie to wyglądała uroczo, gdy tak skupiona marszczyła nosek. - No daj spokój, przecież jej nie zakląłem. Nawet nie wiedziałem, że przesyłka przejdzie przez twoje śliczne łapki. - Pozwolił sobie na żart, co w tej sytuacji zapewne nie było zbyt rozsądne. - Za coś muszę żyć. Naprawdę sądzisz, że gdybym był zły w tym co robię, rozmawiałbym tu z tobą? Zapytał, spoglądając w jej oko. Dla odmiany spuścił z żartobliwego tonu i posłał w jej stronę pojednawczy uśmiech. Był ciekawy co ma do opowiedzenia o artefakcie. Jeszcze bardziej interesowała go wypłata, którą zapewne przepije w barze bok myśląc o jej ustach.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire też ciężko było skupić się na wykonywaniu pracy. Najchętniej odłożyłaby teraz te kwestie daleko na bok, zajmując się ciekawszymi sprawami. Jak na przykład czego jeszcze nie wiedział Díaz oprócz tego, że była właścicielką Borgina i Burkesa? - To poczekaj aż zacznę się o to starać. - odpowiedziała nie mniej wyzywająco na zaczepkę mężczyzny. Jeszcze nie orientował się, że Blaithin jest mocna w gębie, ale poza tym, gdyby spróbował uczynić jakiś bardziej bezpośredni gest lub powiedzieć coś otwarcie uwodzicielskiego najpewniej by się speszyła. Dostrzegła błyskawiczną reakcję mężczyzny na różdżkę. Bardzo dobrze, bój się mnie. Niebezpieczny błysk satysfakcji w oku Dear dało się dostrzec tylko przez moment, później już zajęła się czymś o wiele ważniejszym. Ta kolia mogła przynieść Borginowi i Burkesowi niemałą fortunę, jeśli ją odpowiedni wyceni. Potrzebowała tego przedmiotu, chciała go od razu wystawić do gabloty i tylko czekać aż znajdzie się na tyle zdeprawowany osobnik, aby wyłożyć swoje galeony. Co potem Ci ludzie robili z tymi wszystkimi przeklętymi rzeczami? To już wykraczało poza wiedzę dziewczyny. Ona je niegdyś po prostu odnajdywała, teraz zaś tylko odbierała od innych przemytników. Blaithin znała się na badaniu artefaktów równie dobrze, co na ich pozyskiwaniu. Owszem, doświadczenie zbierała powoli i dopiero od paru lat profesjonalnie zaczęła rozwijać się na tym polu, ale nikt nie odmówi rudowłosej talentu. Już na pierwszy rzut oka widać było ile staranności oraz uwagi wkłada w dokładne przyjrzenie się kolii. - A ja nie wiedziałam, że przejdzie przez Twoje. - odparła w zastanowieniu, komplement wpuszczając jednym uchem, a wypuszczając drugim. Słodkie słowa miały nikłą w wartość w ustach Anonio. Przemytnicy i rzeczoznawcy zachowywali różnorodne środki ostrożności, a dyskretne przekazywanie towaru wiązało się z tym, że nieraz do ostatniej chwili nie miało się pojęcia z kim akurat się spotka. Na retoryczne pytanie Diaza aż się krótko zaśmiała, choć był to pusty, żeby nie powiedzieć że zimny śmiech. Owszem, Antonio zdobył kolię, ale to była pestka. Dear myślała już o wiele poważniejszym zadaniu, w co być może wtajemniczyłaby Katalończyka, gdyby tylko miała więcej pewności, że faktycznie zna się na robocie. Na ten moment przemilczała temat, woląc skupić się na zaklęciach tymczasowo unieszkodliwiających kolię. Wzięła już bezpiecznie przedmiot do ręki, wyczuwając chłód kryształów w zetknięciu z jej skórą. Piękna rzecz. Zabójcza. - Przesuń się. - powiedziała Antonio, bo zasłaniał swoim ciałem dostęp do jednej z niedużych skrzynek wykutych z miedzi i żelaza, której górna część była przeszklona, aby móc zajrzeć do środka. A mimo wszystko nie chciała się do niego przytulić, aby sięgnąć do tej konkretnej rzeczy. Fire lubiła starocia odziedziczone po dawnych właścicielach sklepu. Nadawały swego rodzaju atmosfery sklepowi. Zawsze to lepsze niż zwykłe papierowe pudełko. Zaczekała aż Díaz się nieco odsunie, a następnie wzięła jedną ze skrzyń i ułożyła w środku na miękkiej poduszce kolię. Stanęli ramię w ramię. Blisko na tyle, aby mogli się nimi musnąć. - Artefakt jest w stanie nienaruszonym, dobrze zabezpieczony, nikt tym nie manipulował, a tym samym niestety nie mogę Ci dać mniej niż ustalona kwota. - odezwała się niby z żalem, chociaż tak naprawdę Blaithin nigdy nie cechowała się skąpością, dlatego nie ubolewała nad wydawanymi pieniędzmi. Skoro zasłużył to niech ma. Koszty się potem zwrócą przy sprzedaży. I nagle powróciła do kwestii ostatniego zdania wypowiedzianego przez Tonio, zatrzaskując wieko. Uniosła odważnie podbródek, aby zerknąć wyższemu mężczyźnie w oczy. - Wcale nie musisz być dobry w tym, co robisz. Masz wpływowego kumpla, który Cię w razie czego kryje. - wyjaśniła jedną ze swoich myśli. Znajomość Paco i Toniego wpływała rudowłosej na nerwy. Skoro jeden potrafił być kanalią wbijającą sztylet w plecy to dlaczego drugi miałby być bardziej honorowy?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Oho, czyżbym miał się bać? Czyżbym wpadł w twoje piękne oko, Fire? Jego uśmiech mówił wiele, zbyt wiele i nawet nie starał się tego ukryć. Fred go tak ładnie ostatnio podsumował w myślach, o czym Tony oczywiście nie wiedział. Zbyt szczery, czy coś. O ironio, tak wiele osób wcale by się z tym nie zgodziło. Ale gdy emocje brały górę, on trochę tracił rozum. A podekscytowanie, a nawet podniecenie to bardzo silne odczucie. Zapominał przy tym o wielu problemach, które w chwili obecnej są nieznaczne, ale już wkrótce zapewne urosną do rangi tych dużych. Jak na przykład to, że była Dearem. Albo to, że zdawała się być nieco nieobliczalna. Lub koronny w jego przypadku argument - jest jego współpracowniczką. A te, które do tej pory kochał (co z tego, że była tylko jedna!) kończyły źle. Bardzo źle. - Z góry zakładam, że to ty lubisz, jak się ktoś o ciebie stara - mruknął lubieżnie, nie spuszczając z niej spojrzenia swoich czekoladowych tęczówek. W dalszym ciągu stał oparty o ścianę, a postawa która od niego biła to sto procent szczeniackiej nonszalancji. To przykre, że raz nie podziałało to już na Fire, ale on nie umiał przecież inaczej. Taki był jego zasrany czar. - Oho, chyba mamy ze sobą w końcu coś wspólnego. Tak wiele o sobie nie wiemy. Może powinniśmy to zmienić, nie wiem. Na jakiejś kolacji? - mruknął, siląc się na to, by nie zmniejszać dzielącego ich dystansu. Nie skomentował jej zimnego jak lód śmiechu, choć gdy go usłyszał, przez myśl przemknęło mu, że to jednak kobieta nie dla niego. A może tylko sprawiała takie pozory? Trudno ocenić, w końcu spędzili ze sobą tak niewiele czasu. Jednak wszystkie te wątpliwości rozwiały się w momencie, gdzie jej szczupłe, blade palce dotknęły przeklętej koli. Chłodna, piękna, zabójcza? Te epitety tak dobrze opisywały rudowłosą. - To ty mnie przesuń - zażartował, chcąc jak szczeniak wymusić na niej konieczność fizycznego kontaktu. Tak naprawdę tak się tylko droczył, oczywiście się odsunął. Ale nie za daleko. Obserwował po cichutku, z jakim nabożnym szacunkiem okłada przedmiot do jeden ze skrzyń. Gdy wstała i zrównali się ramię w ramię, uśmiechnął się z dziką satysfakcją. Cieszył się, że przyznała, że jest zajebisty w tym, co robi. Z pieniędzy też się ucieszył, a co. Chociaż musiał przyznać, że w tym momencie nie one były priorytetem. Odwzajemnił jej jakże harde spojrzenie, nieznacznie się zbliżył. A potem uśmiech mu zastygł na twarzy, gdy usłyszał, co powiedziała. - Taki to twój research. Tak naprawdę niewiele o mnie wiesz, co? Ale na spokojnie, wszystko mogę ci jeszcze zdradzić. Przy świecach - zaproponował, nie dając po sobie zbytnio poznać, jak bardzo go wkurwiła. Na jej szczęście wiele potrafił wybaczyć pięknym kobietom.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire miała bardzo podobne tendencje do zapominania o zdrowym rozsądku w obliczu silniejszych emocji, jednakże stawiała sobie wyraźne granice i trzymała się w żelaznych ramach. Przez to nierzadko wychodziła na sztywną, ale taka była cena poczucia bezpieczeństwa oraz kontroli nad sytuacją. Bo tego drugiego potrzebowała jak tlenu. Najwyraźniej pomimo obopólnej niechęci, coś ich do siebie przyciągało. Niczego nie przyznaliby otwarcie, ale atmosfera gęstniała z chwili na chwilę. Ledwo zauważalnie drgnęła, słysząc sugestywny szept mężczyzny, który mimowolnie mile łaskotał ucho głęboką barwą. - Nie masz pojęcia, co lubię. - odparła stanowczo, przyglądając się jego postawie. Oparty o ścianę, z roziskrzonymi czekoladowymi tęczówkami, z uśmiechem, który sugerował, że jego myśli pomknęły gdzieś zupełnie indziej niż biznes, artefakt, zapłata... Innej kobiecie zapewne ugięłyby się teraz nogi. - Kolacji - powtórzyła z lekkim niedowierzaniem. Co za absurdalny pomysł, kompletnie szalony. Nie chadzała na kolacje z żadnymi mężczyznami - za wyjątkiem Nicholasa. Wtedy uległa impulsom i nie żałowała, ale to nie mogło stać się codziennością. W tym momencie miała się na baczności i uważała na każdy gest. Przecież to niemożliwe, aby po tym wybuchowym spotkaniu w Venetii Tonio dalej uważał Fire za atrakcyjną? A jednak... Dostrzegała jego wysiłki, aby zachować dystans. Czyżby syndrom sztokholmski, Díaz? - Czyli jednak pomysł wspólnej kawy Ci się spodobał. Uniosła brew rozbawiona, myśląc o tym, że ten mężczyzna sam nie wiedział czego chce ani od kogo. Zachowywał się jak niedojrzały gówniarz, co tylko udowodnił droczeniem się z przesuwaniem, na które przewróciła lekko okiem. Miał pstro w głowie, pomimo że w teorii był tu starszy. Spotkanie powinno dotyczyć kwestii biznesowych, tymczasem Antonio nie do końca subtelnie zmieniał podtekst na flirciarski. Może taki już jego urok. A może taką miał taktykę, aby wkupić się w łaski współpracowniczki. Dear jednakże skupiała się na kolii, przynajmniej do czasu aż nie umieściła jej bezpiecznie w skrzynce. Pomimo nieustannego gaszenia zapędów Antonio, ten nie poddawał się naporowi zimnych słów Szkotki. O dziwo, jego upór nie irytował Blaithin w takim stopniu, w jakim zapewne powinien. Ba, doceniała odrobinę tę wytrwałość. W gruncie rzeczy jeśli ktoś w relacji z Fire nie był wytrwały to nie miał zwykle szans poznać tej przyjemnej strony charakteru rudowłosej dziewczyny. Stale wystawiała ludzi na próby, nie inaczej robiła z obecnym tu Katalończykiem. - Wiem o Tobie więcej niż Ty o mnie, Díaz. - wytknęła z całą pewnością siebie lśniącą w oku, wyczuwając podskórnie, że nie ukazał wszystkich emocji, jakie wywołała wzmianką o Paco. Blaithin brała udział w podobnych potyczkach słownych odkąd pamiętała i uwielbiała wbijać szpile, więc jej spojrzenie trochę jakby złagodniało, rozjaśnione nikłym uśmiechem satysfakcji. Ona się pilnowała. Nawet to głupie prawdziwe imię, którego nie znosiła, zazwyczaj pozostawało poza wiedzą zwykłych ludzi. W tej chwili znajdowała się na wygranej pozycji, z czego zamierzała czerpać pełnymi garściami. Chciała, aby przemytnik poczuł się zagubiony, wytrącony z równowagi, bezsilny. Aby wpadł w jej sidła i nie potrafił się już wydostać. Znacznie ośmielona rozwojem sytuacji, zdecydowała się na odważniejsze działanie, pełne arogancji. Przypominała teraz podstępną lisicę czającą się na nieostrożną ofiarę. - Przy świecach...? Kiedy już ściągnę z Ciebie ubrania zadbam o to, żebyś pod wpływem gorącego wosku na skórze zdradził mi faktycznie wszystko. - teraz to ona mruknęła, ledwo dowierzając, że coś podobnego powiedziała, ale postrzegała to jako iluzję oraz grę. Bardzo niebezpieczną grę. Nie wykonała żadnego kroku bliżej Antonio, bo i tak nikły dystans dzielący ich ciała działał na Blaithin wystarczająco stymulująco. To znaczy - nieprzyjemnie. Bo chciała go odepchnąć, oczywiście. Tylko wyraz jej twarzy oraz wypowiedziane przed chwilą słowa nie do końca tę tezę potwierdzały. Sprzeczne kobiety.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Miała świętą rację. Nic o niej nie wiedział, bo przecież jak miał spodziewać, że ich drogi znowu się zetkną? Że będą razem pracować, że wpuści go na ciasne zaplecze swojego przybytku, będzie kusić i droczyć się z nim udając wobec niego obojętność? Nic nie wiedział, a jednak wiele sobie wyobrażał. I jeszcze więcej przeczuwał w kościach, bo napięcie po prostu wisiało w powietrzu. - Nie mam. Ale jestem bardzo pokorny, lubię się uczyć - uśmiechnął się, zastanawiając się, dokąd to właściwie zaprowadzi. Z jednej strony jej postawa, mimika i tembr głosu zaprzeczały. Jednak to co mówiła potwierdzało jego śmiałe przypuszczenia, że i ona musiała chociaż raz pomyśleć o nich w bardzo nieprofesjonalny sposób. - Pierdolić kawę, to ty mi się podobasz, Fire. - Wzruszył ramionami i odepchnął się od ściany, aby zmniejszyć wreszcie dzielący ich dystans. - Jesteś nietuzinkowa i śliczna. Skoro mamy razem pracować dobrze by było się trochę lepiej poznać, nie sądzisz? Może w Venetii niepotrzebnie się uniosłem. Może ty też oceniłaś mnie zbyt pochopnie. - Zbliżał się do niej powoli i ostrożnie, uważając na słowa i ruchy. Był chyba świadomy, że łatwo może zarobić od niej plaskacza. Nie przeszkadzało mu wcale, że niemalże się przed nią kaja, kusząc ją pomimo tak wielkich oporów. Trudno powiedzieć czy zależało mu tylko na seksie, jej sympatii czy nawet czymś więcej. Sam siebie nie rozumiał i ulegał prymitywnym impulsom, które wbrew logice podpowiadały mu głupie rzeczy. Jak na przykład to, by wyciągnąć rękę i oprzeć ją o ścianę tuż jej ucha. Albo to, aby naprzeć na nią swoim ciałem i wyszeptać jej wielce sugestywne. - Wiem. Nie martw się, w swoim czasie poznamy się o wiele lepiej. - Mogła poczuć zapach rumu i papierosów zmieszanych z mugolską marihuaną. Jeśli jej nos był szczególnie wrażliwy, w powietrzu unosiła się również woń drzewa sandałowego. I podniecenie, ale to przecież coś, co można poczuć podstawowymi pięcioma zmysłami. Wierzył jednak w ten szósty, tak samo jak wierzył w to, że nie wydrapie mu za to oczu. - Chętnie popatrzę, jak próbujesz. Ale nie spodziewaj się, że pozostanę ci dłużny. Jak już ściągnę z ciebie ubrania. - Dodał na odchodne najbardziej lubieżnym szeptem, jaki zdołał z siebie wydusić. Mogła poczuć ciepły oddech na swoim uchu, miał też nadzieję, że jego woń dosyć znacznie drażni jej nozdrza. Trwało to może kilka sekund zanim się odsunął i rzucił jej bezczelny uśmiech. - Hasta la luego, Fuego. Odwrócił się i ponownie ujmując różdżkę w lewej dłoni, rzucił lakoniczne alohomora na drzwi dzielące go od reszty sklepu. Przeszedł przez Borgina i Burkesa bardzo z siebie zadowolony. Bogatszy o złote galeony, lżejszy o przeklętą kolię i promieniujący, bo w myślach już cieszył się na kolejne spotkanie z Fire. Mijając tabliczkę zamknięte/otwarte przekręcił na zamknięte. Pozwalając sobie bezczelnie na wniosek, że ruda będzie chciała po ich spotkaniu trochę ochłonąć, zanim znowu stanie za ladą.
Zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- To dobrze się składa, bo wiele nauki przed Tobą. - odpowiedziała, nie pozwalając mu w tej chwili mieć ostatniego słowa. Pragnęła za wszelką cenę zdusić jego pewność siebie i złamać wolę. Ale po usłyszeniu tak bezpośredniego wyznania, że mu się podoba, Antonio być może nie do końca świadomie zaczął niebezpiecznie przechylać szalę na swoją stronę. Zbliżenie się mężczyzny w połączeniu z odważnymi, aroganckimi słowami nagle wgniotło Blaithin w ścianę naprzeciwko Diaza. I gdzie ta cała pewność siebie i brawura, Dear? Oparła o zimny kamień plecy, ręce odruchowo również umiejscawiając gdzieś przy biodrach, jakby tylko czaiła się do tego, aby odbić się od tej powierzchni i umknąć przed górującą męską sylwetką, gdy tylko stwierdzi, że to o ten jeden gest zbyt wiele. Niespodziewanie rozpalony komplementami i sugestiami umysł stał się w pełni świadomy tego, że sama tu Antonio wpuściła i sama go podjudzała, co mogło nie skończyć się tylko na wymianie słownych zaczepek. Mimo to podniosła wysoko podbródek, chcąc wyjść naprzeciw uwodzicielskiemu spojrzeniu Katalończyka. Ale to była tylko nieudolna gra, bo tak naprawdę dolna warga Fire zadrżała ledwo zauważalnie, kiedy perfidnie oparł się o ścianę sklepu tuż obok jej głowy. Musiał być kompletnie szalony, aby na nią napierać, a jednak - widocznie zdołał dostrzec, że Dear nie jest temu tak do końca przeciwna. Przejrzana. - Zaraz się boleśnie sparzysz. - ostrzegła go cichszym tonem, mimowolnie chłonąc tę bliskość od której każdy włosek na ramionach Fire stawał dęba: jednocześnie nieznośną, ale i nęcącą. Chłonęła też zapachy ciała mężczyzny, które teraz stały się wyraźne i intensywne. Starała się jak mogła, aby wcisnąć się w ścianę i uniknąć dotykania Antonio. - Pomarzyć zawsze... można. - odparła na szept wibrujący gdzieś tuż przy uchu ogrzanym oddechem, ale zdradziła ją ta krótka pauza w wypowiedzi, gdy mimowolnie zaczerpnęła trochę więcej powietrza, jakby obecność Diaza szybciej pozbawiała Fire tlenu. Nie dało się nie zrozumieć, co chodzi brunetowi po głowie, a policzki mimowolnie pokryły się odrobiną rumieńców. Peszył ją bezpośredni flirt, ale próbowała udawać, że wcale nie. Nie miała pojęcia, co się teraz stanie, ale spodziewała się wielu scenariuszy - tylko nie tego, że usłyszy słowa pożegnania. Fakt, że to Antonio zadecydował, kiedy ich rozmowa została zakończona, świadczył o tym, że ostatecznie to właśnie jemu udało się zdominować konwersację i przejąć kontrolę nad sytuacją. Kto by pomyślał? Jeszcze minutę temu to Fire cieszyła się metaforycznym byciem na górze, napawając władzą, którą tak uwielbiała. Teraz natomiast ledwo powstrzymywała wewnętrzną furię. Przemytnik odwrócił się, a więc nie mógł widzieć wściekłości Fire, jaka wyraźnie odbijała się na całej twarzy rudowłosej przez zmarszczone gniewnie brwi i zaciśnięte w wąską linię usta. Dlaczego właściwie się denerwowała? Przecież załatwili biznes, wszystko przebiegło pomyślnie. Mimo to rozsadzały ją emocje obudzone przez Antonio. Zmuszała się do pozostania nieruchomo niczym milczący głaz, zanim nerwy by puściły i zrobiłaby coś niezbyt przyjemnego mężczyźnie. A może właśnie szalenie przyjemnego? Díaz rzucił zaklęcie na drzwi, jakby to on był tutaj właścicielem, a potem jeszcze ruszył tabliczkę przy wejściu bez pytania... Arogancja aż biła od mężczyzny, co jednocześnie doprowadzało Blaithin do szewskiej pasji, a z drugiej strony w podstępny sposób sprawiało, że pragnęła go dogonić i zatrzymać, pociągnąć temat, sprowokować jeszcze bardziej i przekroczyć kolejne granice. Ale rozsądek tym razem zwyciężył nad impulsami. Dlatego wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze. Ze zdumieniem zauważyła u siebie przyspieszone bicie serca, któremu nakazała całkowity spokój, kiedy kilka minut później powróciła do zajmowania się sklepem, jakby nic większego się nie wydarzyło. Tylko przez cały dzień, kiedy zaglądała w jakimś celu na zaplecze, nie mogła pozbyć się wrażenia, że wciąż czuje unoszący się w pomieszczeniu zapach rumu, papierosów, marijuany i tę delikatną woń drzewa sandałowego.
/zt
+
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Blaithin prędko przekonywała się o tym, że w tym sklepie nigdy nie będzie za spokojnie. I pomyśleć, że rudowłosa obawiała się stagnacji oraz rutyny. A może na to liczyła? W jej życiu pełno było adrenaliny oraz stawania oko w oko ze śmiercią (pun intended), a kupno własności miało przynieść jako tako stabilny grunt pod stopami. Kompletnie jednak zaskoczyła sie tym, jak wiele dalej napotykała problemów wywracających jej życie do góry nogami. Z drugiej strony... ten sklep akurat wybudowano na Nokturnie, a nie w nudnym, kolorowym Hogsmeade. Trzeba się było spodziewać. Na ten miesiąc sprawy z przemytnikami zostały załatwione i dzięki Merlinowi, bo Dear miała ich szczerze dosyć. Zarówno Diaza, jak i Moralesa. Najchętniej pracowałaby sama, ale nie było opcji, aby dała radę bez zaopatrzeniowców. Ona zajmowała się sprzedażą i papierkologią, której wcale aż tak nie nie znosiła. Obsługiwała teraz damulkę w karmazynowym płaszczu i wysokiej tiarze ze wstęgą. Śmierdziało czystą krwią na kilometr, a kiedy się odezwała mówiła bardzo połamaną angielszczyzną. O i tu w końcu mogły przydać się rozwinięte lingwistyczne talenty młodej Dear, a wcześniej wcale o tym nie myślała. Fire rozpoznała w lot niemiecki akcent i odezwała się do niej w tym języku, co wyraźnie bardzo zaskoczyło kobietę. Czy pozytywnie czy negatywnie to ciężko stwierdzić z jej skąpej mimiki. Obejrzała sobie dziewczynę od stóp do głów, z odrazą zatrzymując wzrok na opasce. Rudowłosa z kolei posłała jej chłodny uśmiech, wyginając blade wargi siłą woli. Cóż, przynajmniej wcale nie musiała się specjalnie starać, aby udawać przemiłą ekspedientkę. Mogła sobie pozwolić być bardziej sobą, czyli zdystansowaną, konkretną osobą, bo klienci nie spodziewali się nie wiadomo czego od podejrzanego sklepu. Nie wdała się w pogaduszki na temat tego, skąd tak ładnie mówi po niemiecku, zamiast tego twardo kierując rozmowę na właściwy tor - biznesu. Czarownica wymarzyła sobie amulet, ale miała poważną zagwozdkę, który z dwóch, jakie były sprzedawane w Borginie i Burkesie, zakupić. Amulet Uroborosa i amulet kamienia filozoficznego - oba tyczące alchemii, ale mimo to bardzo różne. Zwykła biżuteria, nic bardziej ciekawego, więc Dear bez fascynacji opowiadała zarówno o jednym, jak i drugim przedmiocie, wyciągając je również ze szkatuł. Dama wyjątkowo wybrzydzała, w każdym egzemplarzu dopatrując się jakiegoś mankamentu i kręciła nosem na ceny, które, zdaniem Fire, i tak były wyjątkowo niskie w porównaniu do reszty asortymentu sklepu. To bardziej niż prawdopodobne, że próbowała tym samym skruszyć właścicielkę, manipulacją wymuszając jakąś zniżkę czy coś podobnego, ale Blaithin ani myślała dać sobie w kaszę dmuchać. Postanowiła rozegrać ją jej własną bronią. Sprytnie zwróciła uwagę, jak stworzony z siedmiu metali amulet kamienia filozoficznego świetnie pasuje do jej łabędziej szyi, napominając, że prezentuje sobą głębię przez swoją skomplikowaną budowę, a więc odzwierciedli też jej charakter. Plotła jakieś puste komplementy, a że trafiła na próżną kobietę to było oczywiste, że ostatecznie z wielką niechęcią zgodziła się kupić przedmiot. No i świetnie. Bardziej niż z dochodu dla sklepu Fire cieszyła się z końca spotkania z czystokrwistą czarownicą. Jakoś za tym typem po prostu nie przepadała, o ironio. Z zaskoczeniem natomiast usłyszała od kobiety, że poleci ten sklep jej przyjaciółkom z Berlina. Dear zmarszczyła pytająco brwi, ale klientka nie kwapiła się wyjaśniać albo rzucając jeszcze jakieś miłe słowa. Może ją ujął profesjonalizm Fire. Zastanawiała się nad tym przelotnie, pakując biżuterię do specjalnego pudełeczka, jakie dostawał każdy do swojego zamówienia. Odprowadziła panią do wyjścia, zapewniając, że i dla owych przyjaciółek coś znajdzie.
Późnym wieczorem pod sklepem pojawił się chudy starszy jegomość o nieprzyjemnie wyglądającej twarzy, w płaszczu, który widział lepsze dni. Na granicy rękawów migały co chwilę czarne wzory tatuaży, wyzierających na jego dłonie, kiedy zdjął z nich rękawiczki i wcisnął je do kieszeni. Pchnął drzwi i wszedł do sklepu, anonsując swoją obecność brzęczeniem uwieszonego przy framudze dzwonka. Rozejrzał się po wnętrzu, obiegając wzrokiem wyposażenie wnętrza sklepu i niespiesznym krokiem kierując się do sklepowej lady, rozpinając powoli płaszcz. Za jego czasów Borgin i Burkes wyglądał chyba inaczej. Trochę mniej jak luksusowy salon dla amatorów czarnej magii, a bardziej jak miejsce, które przynajmniej sprawiało wrażenie, że pracujący w nim ludzie mają pojęcie z czym ich praca się wiąże. Oparł się dłonią o blat, a czarny sygnet na jego palcu mignął w świetle, puszczając oczko na jedną ze ścian. Odchrząknął jeszcze, by zwrócić uwagę kogokolwiek na swoje przybycie, w razie, gdyby ktoś to przeoczył.
Ostatnio wielokrotnie igrała z losem i to w naprawdę niebezpieczny sposób. Chociaż... przed wyjazdem z Anglii też nie było przecież inaczej. Fire długo nie przeżyłaby bez adrenaliny krążącej w jej czystej krwi. Musiała korzystać z okazji do wypraw na przeklęte ziemie, walk z górskimi trollami, wymuszania pojedynku z najlepszym zaklęciarzem, jaki jeszcze chodził po ziemi, a także pyskowania podejrzanym klientom pojawiającym się w czarnomagicznym sklepie po zmroku. Właśnie dopiero co takiego jednego odprawiła, niewątpliwie wchodząc mu paskudnie na odcisk, kiedy oskubała go na o wiele wyższą cenę niż powinien był zapłacić. Ale co mógł zrobić? Wykorzystała jego desperację w perfidny sposób. Potem oparła się o ladę i czekała na kolejny charakterystyczny dźwięk dzwonka. Krótko to trwało. To dobry dzień dla Borgina, dużo ludzi. Może świat odczuł tę prawie miesięczną przerwę przez pobyt w szpitalu właścicielki. Od razu powiodła spojrzeniem do drzwi wejściowych i oceniająco przesunęła po obcej sylwetce wzrokiem. Nie znała tego czarodzieja. Wyglądał, jak wielu innych bywalców na Nokturnie, stary, brzydki, chudy. Ona też zaliczała dwie z tych cech. Blaithin oparła łokcie o ladę, pochylając się nieco i obserwując klienta, gdy podchodził w jej stronę. Tatuaże, sygnet... sygnet. Magiczny czy zwyczajna biżuteria? Może rodowy? Nie gapiła się jak cielę w malowane wrota tylko zapytała od razu spokojnie: - W czym mogę pomóc? Standardowe pytanie, nudne jak flaki z olejem i zdecydowanie przez Dear znienawidzone. Zazwyczaj go nie zadawała klientom, gdy widziała, że wolą się najpierw porozglądać albo poudawać, że się rozglądają. Lubiła dawać pewną swobodę, sama również tego by oczekiwała. Ale skoro ten obcy podszedł bez ceregieli do lady i ostentacyjnie chrząkał to na pewno chciał od razu rozmawiać.
Może i był stary, chudy i brzydki, na takiego wyglądał w swoim obskurnym płaszczu, taki sam jak każdy inny, plączący się po Nokturnie hochsztapler. A może wcale nie? W końcu... czy nie tak właśnie zakamuflowałby się ktoś, kto chciałby się wtopić w otoczenie? Czy nie tak właśnie zaprezentowałby się ktoś, chcący by go zignorowano? Czy nie był aż zbyt idealnie wpasowujący się w obraz typowego klienta tego establiszmentu? Zmrużył oczy przyglądając się rudowłosej. Była młoda. Za młoda, by wiedzieć o co zamierzał pytać, a jednak zdążył słyszeć o tym, że Borgina przejęła jakaś pannica, która poza tym, że pluła czarnomagicznymi zaklęciami na lewo i prawo, nie reprezentowała sobą żadnych większych osiągnięć w branży. Czy to była ona? Czy zatrudniała inne młode siksy do obsługi sklepu.
Rzuć k6 Parzysta - Czujesz... coś. Coś jest nie-tak. Może to ten sygnet, który już zwrócił Twoją uwagę, może te tatuaże, które widzisz, jak migają na krawędzi ubrań, jak myszy umykające przed światłem, chowające się pod materiał zaraz po pojawieniu się na widoku. Coś jest nie dobrze, ale jeszcze nie potrafisz dokładnie stwierdzić co. Od Ciebie zależy, czy zaryzykujesz odrazu ze swoimi podejrzeniami, czy zaczekasz, by to spotkanie odkryło przed wami więcej kart. Nieparzysta - Mrukliwy klient jak każdy inny, patrzący na Ciebie z góry, bo Cie nie zna, bo nic o Tobie nie wie. Zapewne nie ma pieniędzy, przyszedł kombinować, albo opchnąć jakiś chłam za krocie, zapewniając o unikatowości przedmiotu. Najlepiej będzie się go szybko pozbyć.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni zdjęcie, złożone na cztery, które powoli rozprostował przypatrując Ci się bez przekonania i położył na blacie. Przedstawiało czarownicę, strojną i elegancką. Na jej szyi wisiała kolia z czarnych diamentów, które pomimo, że wyraźnie widać było ich cięcia, nie odbijały światła, zdawały się go niemal pochłaniać. Czarownica uśmiechała się dumnie, jakby nawet mimo bycia na zdjęciu wiedziała, że jest kimś więcej, że jest lepsza niż inni.
Zmysły Dear wzniosły gwałtowny alarm. Jej detektor bullshitu zawył, przeczucia zaczęły sugerować, że to może nie był takie zwykłe obsłużenie klienta. Twarz utrzymała kamienną, jedynie powieka drgnęła niespokojnie, kiedy Fire próbowała wyczuć o co tu chodzi i dlaczego nagle przeszło ją takie wrażenie, że lepiej mieć się na baczności. Często się to rudowłosej zdarzało, bo od wielu lat wpadała w mocną paranoję. Ale kto by nie wpadał? W świecie, gdzie można włamać się do Twojego umysłu w sekundę, gdzie można zmienić Ci wszystkie wspomnienia, gdzie ktoś może przybrać zupełnie obcą twarz? Kiedyś już padła ofiarą ataku, jak pracowała jeszcze w antykwariacie parę budynków dalej od Borgina. Wtedy to hipnotyzer próbował przejąć kontrolę nad sytuacją, Fire skończyła dotkliwie poparzona i ogólnie to nie wspominała całego zajścia zbyt dobrze. Dlatego absolutnie nie zamierzała zignorować przeczucia. Poza tym - koleś nic nie mówił. Nawet jakby była kompletnie niczego nieświadoma to teraz by się poważnie zastanowiła nad tym, co jest z nim nie tak. Chyba że bardzo zależało mu na utrzymaniu pozy tajemniczego milczącego złodupca. Ale Blaithin takimi gardziła. Rzuciła błękitnym okiem na pokazane zdjęcie, odrobinę rozproszona pięknem kobiety. Kolii nie rozpoznawała jako żaden z czarnomagicznych przedmiotów, ale jej pochłanianie światła już przywodziło na myśl coś podobnego do świecy mroku. - Zerknę czy coś takiego mam na stanie. - oznajmiła oschle, pochylając się pod ladę. Kilka pudeł, worków, bibelotów... a także plecak z osobistymi rzeczami Fire. Wiedziała, że ma tam czujnik tajności. Byłaby głupia, gdyby nie zabierała tego ważnego przedmiotu ze sobą do pracy, skoro mógł nieraz bardzo pomóc. Teraz liczyła na to, że po cichym kliknięciu przycisku włączającego wcale nie zacznie robić rabanu na cały Nokturn. Może pozostanie niewzruszony. O tak, znacznie bardziej wolałaby ten scenariusz. Ale przygotowała się na hałas oraz na spłoszoną reakcję człowieka naprzeciwko. Kto wie czy nie zechce wyciągnąć różdżki.
Starszy jegomość nie wydawał się nagle objawić niczego szczególnego, dalej wyglądał na takiego samego, nieprzyjemnego i chudego zgreda. Patrzył krótką chwilę na zdjęcie i tylko wyostrzone podejrzliwością zmysły Fire były w stanie wyczuć, że nie jest mu ono obojętne, tak dobrze ukrywał emocje za maską nieprzystępnego niezadowolenia. Prychnął, kiedy pochyliła się za ladą, po czym odezwał głosem cichym i skrzeczącym, jak stary, zardzewiały zawias: - Na pewno nie pod ladą. - cmoknął, robiąc krok w tył od blatu. Nie był głupi, takie zagrywki nie były dla niego pierwszyzną, dodał jednak - ...wiedziałbym. - co mogło być znaczącą wskazówką, jeśli chodziło o ten przedmiot. Czujnik tajności zabrzęczał włączony, alarmując i ją i jego i wszystkich w promieniu jego rażenia, że coś się tu ukrywa, coś się dzieje, coś jest utajnione, ale czy to zaskoczenie? Wszak Nokturn to miejsce pełne ułudy, iluzji i kłamstw, którymi jedni próbują się wzbogacić, a inni zachować życie. Kiedy tylko wychyliła głowę nad ladę, nieznajomy czarodziej już celował w nią różdżką. - Wyłącz to. - zakomunikował, jednak nie była to ani prośba, ani, o dziwo, groźba. Po prostu stwierdzenie- Przyszedłem tu robić interesy, a nie Cię inwigilować. - zmrużył ciemne oczy, był gotów zarówno na pokojową, dalszą dyskusję i ubijanie targu, jak i pojedynek.
Wybierz, co robisz dalej Zdecyduj, czy: 1. Podejmujesz się pojedynku z nieznajomym, jeśli tak, jeśli rzucasz zaklęcie, rzuć k6 na to, czy udaje Ci się zaskoczyć przeciwnika. Ponieważ nie wiesz co potrafi ani kim jest, ale jednak masz ogromne doświadczenie i pokaźny kuferek - sukces wypada na 5 i 6. Pozostałe wyniki, to jego sukcesywna obrona zaklęciem rozbrajającym. 2. Wyłączasz czujnik tajności i podejmujesz z nieznajomym rozmowę. Rzuć kość litery na to, czy on opuszcza różdżkę (spółgłoska), czy dalej trzyma Cię na muszce (samogłoska).
Drgnęła lekko, słysząc ten zardzewiały głos. Co się do tego Borgina przypałętało na litość merlinowską... Fire kompletnie nie zrozumiała o co mu chodzi z tym, że mógł wiedzieć, że kolii nie ma pod ladą. Pierwsze o czym pomyślała to, że zna asortyment sklepu. Na myślenie o drugiej opcji natomiast kompletnie nie było czasu, bo to wszystko działo się praktycznie naraz. Czujnik spełnił swoją rolę i potwierdził przypuszczenia młodej Dear. Niestety. Dlaczego musiała trafiać na ten rodzaj zjebanych klientów? Rozsądnie byłoby ich zmuszać za każdym razem do oddawania różdżki przy wejściu, jeśli chcą coś kupić, ale wtedy to już niczyja noga by w Borginie nie stanęła. Tej bezczelności ze strony nieznajomego było o wiele za dużo, kompletnie nie rozumiała po co tu przyszedł skoro ani niczego nie wyjaśniał ani nie zachowywał oczywistej kultury. Przekroczył granicę, gdzie Fire mogła jeszcze nie przestawiać się na otwartą wrogość. Bo fakt, że coś ukrywał i mącił byłaby skłonna jakoś zaakceptować, każdy tak robił, a sprawa tajemniczego przedmiotu budziła też trochę zaciekawienia rudowłosej. Zamierzała postawić mu ultimatum: albo powie wprost co i jak z tą kolią albo niech szuka sobie kogoś innego do biznesu. Ale jak już podniosła wzrok to praktycznie zamarła w nieprzyjemnym spięciu każdego mięśnia ciała, bo została wzięta na muszkę. W jej własnym sklepie. Niepokój momentalnie eskalował do złości. Ta sytuacja stanowiła nowość, bo zazwyczaj to Fire prowokowała konflikty, a tu jednak trafiła kosa na kamień. Widziała ów gest jako jedną z najgorszych rzeczy, jakie można uczynić drugiemu czarodziejowi, a przede wszystkim kojarzył jej się z ojcem. Duma nie pozwalała puścić tego płazem. Nawet nie myślała o spełnianiu rozkazu mężczyzny, więc czujnik dalej wył sobie w najlepsze, kiedy i ona wyciągnęła swój magiczny patyk w odpowiedzi. Ale za późno. Zawiódł ją kiepski refleks, a może to tamten czarodziej był tak szybki. Fire zążyła tylko pomyśleć o rzuceniu Expelliarmusa, kiedy sama nim natychmiast oberwała. Wiele ją kosztowało, aby ukryć na twarzy bolesną niepewność, kiedy najważniejszy przedmiot w jej życiu został wyrwany spomiędzy palców magiczną siłą. I wylądował w tej zgrabiałej dłoni. Równie dobrze mógłby wpaść do londyńskiego rynsztoku pełnego gówna, z taką wyższością i wzgardą spojrzała na napastnika, pomimo ze absolutnie nie miała do tego podstaw. Zacisnęła mocno wargi, prawie jedną z nich przegryzając w oczekiwaniu, co jeszcze zdąży się spieprzyć i w jakim stopniu.
Mężczyzna zmarszczył ciemne, przetkane białym włosem brwi, przyglądając się jej groźnie. Nie tak przewidywał dzisiejszy dzień, nie tak wyobrażał sobie swoją wizytę w sklepie. Owszem, podejrzliwość i brak zaufania była naturalna w tych okolicach Nokturnu, ale żeby posuwać się do takich działań jak czujnik tajności? - Wyłącz to. - powtórzył, nim rzucił zaklęcie zamykające na drzwi- Masz naprawdę mierną rękę do biznesu. - uniósł brwi - Za moich czasów nikt w tym sklepie nie zadawał pytań, nikt nie interesował się szczegółami, wszystko co było w otwartych kartach to produkt i pieniądze. - powiedział sucho. Mógł się tego spodziewać, widząc gówniarę za ladą, mógł się domyślać, że skoro ten sklep stał się własnością jakiejś smarkuli nie było co liczyć na dyskretny profesjonalizm, jakim Borgin i Brukes niegdyś zaskarbił sobie jego lojalność jako klienta. - Pozwól, że Cie nauczę. - uśmiechnął się, a uśmiech miał okropny, jeden z jego kłów błysnął złotem, jak na bandziora przystało- Terminus vetiti. - błysk zaklęcia przeciął powietrze, uderzając w ziemię pod jej stopami by uniemożliwić jej ucieczkę - Po pierwsze: nie powinno Cie obchodzić kim jest Twój klient i co ukrywa. - obrócił w palcach jej różdżkę - Gdybym nie szukał dyskrecji, nie pojawiłbym się na Nokturnie. - prychnął - Po drugie: nie atakuje się klienta. Nie w takim miejscu, nie w takich okolicznościach. - wciąż trzymał ją na muszce, nie wiedział bowiem, czy przypadkiem rudowłosa nie była utalentowaną czarownicą, mogącą posługiwać się magią i bez różdżki- A teraz grzecznie powiesz, że rozumiesz i przepraszasz.
Jeśli Fire grzecznie przeprosi: Mężczyzna podszedł bliżej i wskazał palcem na zdjęcie. - To naszyjnik mojej matki. Został skradziony z naszego dworu dwadzieścia lat temu. Unikat. Jedyny w swoim rodzaju. - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku - Wszystkie ślady prowadzą tu. Powinienem Cię zabić i sam go poszukać, ale jestem gotów za niego zapłacić, chcę go odzyskać. - wyraźnie przedmiot miał dla niego ogromne znaczenie.
Jeśli Fire grzecznie nie przeprosi: - Zła odpowiedź. - znów obnażył zęby - Powiedz, kiedy zmienisz zdanie. Solvitomnia! - machnął różdżką, posyłając w jej stronę paskudną, czarnomagiczną klątwę. Czarny sygnet na jego palcu błysnął czerwonym światłem, a jego dłoń spłynęła krwią.
Absolutnie nie bała się groźnego marszczenia brwi lub zamknięcia drzwi. Robiło to na Fire nikłe wrażenie. Istniała chyba tylko jedna osoba zdolna do przerażenia Dear ledwie gestem czy słowem. I to nie był ten ktoś. Po drugie: nie atakuje się klienta. Miała ochotę wymownie wywrócić okiem albo prychnąć z lekkim niedowierzaniem. To on wyciągnął różdżkę. Dziewczyna od razu skreśliła próbę przemówienia nieznajomemu do rozsądku, nie miała ani czasu ani ochoty na bezowocne użeranie się pod tytułem "kto zaczął". Była też zbyt zła, aby specjalnie udawać skruszoną. Dogadywanie się z góry odpadało. Słuchała słów nieznajomego, które nagle stały się bardzo liczne w porównaniu z początkowym milczeniem. Głównie narzekanie, że kiedyś to byli czasy, teraz już nie ma czasów. Takie życie, że dzieją się zmiany, dostosowujesz się albo budzisz pewnego dnia z ręką w nocniku. Teraz to Fire tworzyła kontrast hamując język przed pyskowaniem. A miała ochotę powiedzieć, aby złożył na nią skargę przez niezadowolenie z usług i wracał do zatęchłego lochu, z którego wypełzł. Nic nie zrobiła w związku z czujnikiem, zignorowała paskudny uśmiech, nie zareagowała na zaklęcie unieruchamiające ją w okręgu. Psychicznie zaczynała przygotowywać się na nadchodzące cierpienie. Dokładnie tak, jak uczyła się latami. Zimno. Niewzruszenie. Gorącą furię przekuwała w lodowate opanowanie, ale nadal nasączone nienawiścią. Nie wytrzymała w milczeniu, gdy zażądał przeprosin. - Ja mam przepraszać? - odezwała się cierpkim jak agrest tonem, kręcąc głową. Ludzie myśleli, że skoro jest młoda to jednocześnie można rudowłosej okazywać brak szacunku. Męczyła się z tym od blisko siedmiu lat. - Lepiej opuść mój sklep zanim popełnisz więcej błędów. Dalszy upór na pewno nie spodobał się czarodziejowi. Nie dało się w żaden sposób obronić przed klątwą, jaka dosięgnęła rudowłosej bez problemu. Dear usłyszała jej nazwę i rozpoznała czar. Ba, zdarzało jej się i nim obrywać, i go rzucać. Jako że nie mogła drgnąć przez unieruchomienie, nie wyrażała w żaden sposób przeżywanego bólu. Trwała tak niczym chudy, zmizerniały posąg, usiłując znieść wizje rozcinanego ostrzami ciała. Powtarzała sobie, że tym właśnie są - wizjami. Szalenie realnymi. Nie mogła ulegać. Zawsze chciała być tą, która nigdy nie przeprasza, która nigdy nie płacze. Oczywiście, że ten mężczyzna był w stanie ją do tego zmusić, chociaż kosztowałoby go to sporo czasu i wysiłku. Fire pozostawała jedynie człowiekiem, wytrzymałym, ale nie tak, aby wszystkie czarnomagiczne klątwy znosić bez mrugnięcia. Za pierwszym razem bolały równie mocno, co i w czasie kolejnych. Czarna magia mogła złamać każdego. Dlatego ją tak głęboko pokochała. Powinna też pokochać ból. Nieodłączny towarzysz od najmłodszych lat. Większa część psychiki Fire była zepsuta, dlaczego więc nie została masochistką? Może to ta resztka jej zdrowszej części, jaka kazała mimo wszystko nie łączyć tortur z przyjemnością. Dlatego przeżywała chore katusze z każdym kolejnym cięciem, z każdym kolejnym rozbryzgiem krwi i mięsa, a drastyczność całego zajścia mogłaby niejedną osobę doprowadzić do mdłości. Widowisko rozgrywające się tylko i wyłącznie dla Blaithin.
Mężczyzna westchnął na jej butę, zerowe wyczucie sytuacji, zerowa świadomość tego, z czym się mierzy, zerowa umiejętność przetrwania. Powinien ją zabić i oczyścić czarodziejski świat z tak marnego reprezentanta. Obserwował jak się wiła pod wpływem psychicznej klątwy przez nieokreślony czas - w końcu trudno mierzyć czas kiedy mózg atakującego skupia się na utrzymywaniu ciężkiej klątwy, a atakowanego na wrażeniach ekscesów takich, jakie może dostarczyć jedynie czarna magia. Otarł pot z czoła zatrzymując klątwę, ponieważ krwawienie zaczynało się nasilać, więc zawinął dłoń w chusteczkę, nim chociażby kropla zdołała skapnąć z rękawa na podłogę - w końcu krew była najcenniejszym ze składników magicznych. Zdjął zaklęcie z drzwi i wsunął swoją różdżkę do - Polecam zmienić branżę, ten przybytek przy Twoim zarządzaniu niedługo splajtuje. - poinformował oschle, po czym spojrzał na wciąż trzymaną w dłoni różdżkę rudowłosej. Ujął ją w dwie ręce i złamał w połowie, po czym rzucił na ziemię. Pogrzebał jeszcze w kieszeni i wyciągnął z niej galeona, którego rzucił jej pod nogi- Za te wspaniałe usługi. - uśmiechnął się okropnie i opuścił Borgina.
Tracisz swoją różdżkę.
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nie wiła się pod wpływem klątwy, ponieważ Solvitomnia to zaklęcie również unieruchamiające, a unieruchamiające znaczy uniemożliwiające poruszanie się. Już pomijając, że to trochę bez sensu, aby rzucać dwa różne unieruchamiające zaklęcia na bezbronną dziewczynę, ale może aż tak się jej bał, że po prostu musiał mieć pewność. Zresztą, kto wie co mu siedziało w głowie, gdy odwalał takie maniany. Czujnik wył i wył, to aż pewne, że któryś z przechodniów na Nokturnie zdążył go usłyszeć, ale czy miał reagować? Oczywiście, że nie, jeszcze sam wpadłby w łapy tego psychola. Fire odetchnęła lekko, gdy działanie klątwy zostało przerwane z jakiegoś powodu, na którym nie miała czasu się skupiać i w efekcie w ogóle umknął jej fakt krwawienia dłoni oraz sygnetu. Wytrwała, po raz tysięczny udowodniła, że się tak łatwo nie poddaje, a rozpalone cierpieniem mięśnie teraz rozpływały się w błogości braku bodźców. Gdzieś obok przeleciały kolejne słowa nieznajomego, ale tylko obserwowała jego kolejne ruchy, wyraźnie widząc, że nie zamierza kontynuować czarnomagicznego pokazu dominacji nad dziewczyną. I dobrze, to już naprawdę koniec całej tej dziwnej sytuacji. Stary człowiek, a zachowujący się bardziej niedojrzale niż ona. Do Fire ta myśl dotarła niespodziewanie, przebiła się przez ból oraz gniew i wywołała swego rodzaju... politowanie. Naprawdę musiał łamać różdżkę i do tego jeszcze rzucać jednego galeona na podłogę? Zaśmiałaby się, gdyby jeszcze ściągnął gacie i nasrał na środku sklepu, aby dopełnić przekaz. - Ale powinieneś mi chociaż postawić drinka przed taką grą wstępną. - odparła z drgającym lewym kącikiem ust, jakby blada twarz sama składała się w drwiący uśmiech, który ostatecznie nie zaistniał. Blaithin przeczesała palcami rude włosy po jego wyjściu, poprawiła opaskę na prawej stronie twarzy i podeszła do resztek różdżki z czarnego bzu. Twoja służba dobiegła końca. Nie kierowały nią sentymenty, nie rozczulała się nad wspomnieniami sprzed kilku lat ani nie pozwoliła się owładnąć potrzebie zemsty na "kliencie". Zamiast tego odnalazła na zapleczu jakąś nieużywaną od stu lat miotłę, po czym jak typowy mugol zaczęła zamiatać odłamki, przyglądając się jak wygląda rdzeń serca testrala od środka, z typową dla siebie naukową fascynacją. Ciemne drewno gościło w sobie równie ciemne mięso stworzenia, które zginęło, aby te kilka lat najpierw stale buntować się czarownicy, a potem wiernie jej służyć, ciesząc się z każdego starcia i pojedynku. Pasowało do jej szczupłej dłoni perfekcyjnie i nieraz przyjemnie ciągnęło ją ku rzucaniu konkretnych, niezbyt legalnych zaklęć. Ale różdżka umarła tak jak i tamten testral. Po wyrzuceniu kawałków patyka do kosza, Fire wzięła klucze sklepu, zamknęła lokal i ruszyła w sobie tylko znanym kierunku, ale oczywiste było, że długo bez różdżki nie zamierza chodzić.
/zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
List od Teddy'ego Rexa nie był czymś, czego Fire by się spodziewała, a co jednak stanowiło miłe zaskoczenie. Może powinna się obrazić, że pisał dlatego, że czegoś po prostu potrzebował, ale jakoś tak nie umiała patrzeć na to negatywnie. Można powiedzieć, że Dear miała dobry humor. Pełną parą zbliżały się święta, a wyjątkowo zapowiadały się na dość miły czas w roku. Zamierzała je spędzić tylko ze swoją córką... i może Gale'm. Jeśli w końcu odważy się na decyzję, aby powiedzieć mu o Fleur. I jeśli rodzice w ogóle go wypuszczą ze swoich kontrolujących szponów. Skończyła odpisywać młodemu Ślizgonowi, po czym zajrzała na zaplecze wypełnione różnymi pudłami. Fire od razu wiedziała, gdzie pakowała niedawno dokupowane taśmy obłudy, więc wyciągnęła dwa egzemplarze. Dla niej galeony nigdy nie grały roli, co zresztą było widoczne w jej rozrzutnym stylu życia, jeśli chodziło o pomaganie całej masie znajomych czy kupowaniu im zdecydowanie zbyt drogich prezentów. Bo poza tym to wcale nie wyglądała na bardzo bogatą czy żyjącą w luksusie czarownicę. Rudowłosa zapakowała dwie taśmy obłudy do specjalnego pudełka oprawionego grawerunkiem z "B&B", przywołała sowę, po czym wysłała ją do rudowłosego chłopaka. Była ciekawa co u niego, ale nie chciała też niepotrzebnie go wypytywać niczym wścibska ciotka. Za to Fleur na pewno będzie pytać, jak się dowie, że się odezwał. Do kasy wrzuciła odliczoną kwotę, aby uregulować stan konta, a potem wróciła do zajmowania się sklepem.
/zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zwiększyła środki ostrożności po ostatnim incydencie w sklepie, który kosztował ją sporo bólu, mnóstwo zmarnowanego czasu i dwieście galeonów. Teraz czujnik tajności oraz fałszoskop włączała natychmiast, jak tylko wchodziła do Borgina i Burkesa, a wyłączała oba przedmioty dopiero, gdy zamykała lokal. Nie zamierzała udawać, że nic się nie stało. Nie, Dear wyciągała wnioski, uczyła się na błędach i więcej do podobnych ataków nie mogła dopuścić. Zregenerowała swoje siły w pełni, więc wzięła na siebie kilka wielkich zamówień. Właściwie to bardzo duża część bycia właścicielem sklepu wiązała się po prostu z wypełnianiem papierów, ale Blaithin nie narzekała. Jej życie dostarczało wystarczająco dużo wrażeń, w pracy dla odmiany mogła spędzać łagodniejsze popołudnia. Poza tym, robiła także zlecenia jako profesjonalny rzeczoznawca artefaktów, a to wiązało się już z podróżami po całym świecie (które nadal potrafiły utalentowanej czarownicy zabierać góra dwie godziny). Usiadła za ladą, której boczną część przerobiła na biuro - duże biurko, mały sejf z najważniejszymi dokumentami, atrament, pióro. Potrafiła w ten sposób jednocześnie pracować, jak i mieć oko na ewentualnych klientów, chociaż wiadomo, że Fire byłoby łatwiej i lepiej, gdyby zatrudniła jakiegoś innego sprzedawcę. Tylko że nikt się za bardzo do takiej roboty nie palił. A nawet jakby byli chętni to Dear wybrzydzała. Musiała mieć perfekcyjną osobę na takim stanowisku, kogoś kto nie zemdleje ze strachu, jak do środka wejdzie auror i powie, że czas na niespodziewaną inspekcję. Kogoś, kto nie puści pary, kto nie da się zastraszyć podejrzanym mężczyznom z twarzami przeoranymi bliznami, kto zna się też sam na czarnej magii. Takie wymagania skutkowały brakiem chętnych. Dear siedziała więc przy papierach, czytając uważnie każdy po kolei, podpisując się swoim imieniem oraz nazwiskiem. Przy niej, na jednym z eleganckich wieszaków na kapelusze klientów, przysiadła Morrigan. Pustułka czekała na momenty, kiedy Fire zwijała jakiś list w rulonik i podchodziła, aby je wysłać do odpowiednich ludzi. Całkowicie normalne, spokojne popołudnie, którego nic nie mąciło. Ciekawe czy dawni nauczyciele Blaithin byliby zdziwieni, gdyby ją zobaczyli w takiej scenerii? Cóż, Voralberg się dowiedział, gdzie pracuje i faktycznie go to zaskoczyło. Z jakich powodów to można zgadywać. Przez drzwi przeszła niska, krępa kobieta. Fire ją kojarzyła, kupowała tu coś kiedyś... Odsunęła się od rozłożonych dokumentów, krótkim ruchem różdżki składając je w małą kupkę na samym skraju biurka. Klientka nie marnowała czasu na small talk, ale uprzejmie skinęła głową Blaithin. I powiedziała, że potrzebuje świetlika. Dear wyciągnęła jeden z nowych egzemplarzy, ale w pewnym momencie się odezwała: - Coś ze starożytnymi runami? Znam się na nich. Chociaż używałam świetlików i działają bardzo dobrze. - wtedy, w Egipcie, gdy razem z Xantheą przemierzały nekropolie, odczytywała hieroglify. Kobieta popatrzyła na Fire nieufnie oraz oceniająco. Widać było, że jakoś nie jest zachęcona perspektywą tłumaczenia się ze swoich ewentualnych planów dziewczynie bez oka. - Może jak świetlik nie da rady to się zwrócę. - powiedziała po chwili obojętnym tonem. Szkotka kiwnęła głową, po czym zapakowała przedmiot w specjalne pudełeczko i przyjęła dwieście siedemdziesiąt galeonów. Trzeba przyznać, że większość towarów Borgina kosztowała kupę kasy i przychodzili tu zazwyczaj ludzie przy pieniądzu. Cała transakcja przebiegła szybko i Dear odprowadziła wzrokiem niską kobietę, po czym wróciła do spraw dokumentów bez poświęcania jej kolejnych myśli.