TTo mała sala, gdzie niegdyś uczono tutaj wróżbiarstwa. Kiedy Dumbledore był dyrektorem, zmienił ją tak, aby wyglądała na Zakazany Las. Jest tutaj więc dosyć mrocznie. Sala spowita jest mrokiem, a gdy wsłuchasz się w ciszę usłyszysz ze ścian dobiegające niepokojące dźwięki typu warkot, drapanie pazurów o korę drzewa, echo jęku, dyszenie, sapanie lub trzask łamanych gałązek.
Lena Vaught postanowiła pozwiedzać szkołę na własną rękę, a przynajmniej do czasu, kiedy nie znajdzie sobie kogoś do pomocy. Właściwie jej podróż po szkolnych korytarzach nie trwała zbyt długo, zdążyła jedynie przejść część parteru i wpadła do klasy, której drzwi były uchylone. Jakże wielkie było jej zdziwienie (a może wcale nie takie wielkie), gdy w pomieszczeniu zobaczyła las. Z jej ust wyrwało się ciche "WOOOOOAH", gdy tak szła po trawie. Niestety na drodze stanęło jej drzewo w postaci Kyohei Takano. Dokładnie, Krukon został zamieniony w drzewo - nie mógł się ruszać, ale za to mógł mówić, a w dziurze, tudzież w dziupli, widniała jego głowa. Pewnie poprosił przyjezdną o pomoc, ale kto go tam wie! O tym musicie zdecydować sami. Może warto go odczarować? Wezwać pomoc? Do dzieła, Vaught!
Cały dzień wolny... cały dzień spędzony na zwiedzaniu! Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego wielkiego zamku... Trzymając w ręce pergamin, a w drugiej różdżkę i magicznie spisywałam, rysowałam sobie mapę Hogwartu. Może nie jest zbyt piękna, ale jakaś jest! Gdy zobaczyłam jakieś uchylone drzwi, ciekawość wzięła górę - powolutku, na palcach weszłam do klasy. Gdy zobaczyłam co jest w środku... dech zaparło i prawie się przewróciłam do tyłu. Cała sala była porośnięta bluszczem, a zamiast posadzki, drewnianej lub kamiennej, jakie są w innych salach Hogwartu była trawa! Gdzie nie gdzie były także drzewa. Gdy stąpając po mchu i trawie, całkowicie bezszelestnie rozglądałam się wokoło. Sufit też sprawiał niewiarygodne wrażenie. Szczerze to prawie to samo co w Wielkiej Sali. Bezchmurne niebo, lecz nawet jeśli jest dzień niebo jest ciemne jak w nocy. Zaczęłam przyglądać się drzewom, gatunki i takie tam sprawy. Prawie każde drzewo to leszczyna, oprócz jednego. Jedno było dziwne, nie rozpoznaję je wśród wszystkich, które widziałam. Gdy podeszłam bliżej, krzyknęłam przeraźliwie i upadłam na miękką trawę. W dziupli była... głowa!!!! Myśląc, że mam zwidy chciałam już biec do psychologa, obojętnie kogo, ale się powstrzymała. A jeśli nie ma zwidów? Podeszłam ostrożnie i cicho i przyglądnęłam się z bezpiecznej odległości głowie. Była lub był to jakiś Japończyk. Nie miała zwid - to była kogoś głowa, gdyż mrugała. Ostrożnie podniosłam różdżkę, która mi wypadła z rąk, gdy się przewróciłam i wycelowałam w drzewo. Zresztą co ja mogę zrobić? Spalić drewno? Nie, wtedy ona lub on spłonie razem z drzewem. Rozwalić? Nie wiem czy nie przesadzę. Gdy wreszcie uznałam, że zniszczenie drewna to jedyne wyjście strzeliłam zaklęcie i ... udało się. Japoński ktoś stał oszołomiony, a ja usiadłam z ulgą. Następnie spojrzałam trochę gniewnie na Japończyka i zapytałam: - Curvă po co tam siedziałeś? Nudzi ci się? - Wiedziałam, że może został wczepiony do drzewa nie z własnej woli, ale cóż, dlaczego tu nie mogłabym sobie pozwolić na kłótnie? Schowałam zwitek pergaminu z pseudo-mapą i różdżkę za pazuchę, a następnie spojrzałam na chłopaka, To chyba chłopak, tak mi się wydaje.
No gorszego dnia to chłopak nie mógł sobie nawet wymarzyć. Tak naprawdę sam do końca nie był przekonany co się właściwie stało, że został wmurowany w to drzewo. Po prostu wszedł a tutaj pyk i już nie mógł się ruszać. Nawet nie wiedział ile tak sterczał jak jakiś kretyn. Na szczęście ktoś zajrzał do tej sali, ale wcale go to jakoś specjalnie nie uradowało. Nie chciał aby kto kolwiek o widział go w tak nędznej sytuacji, ale cóż przynajmniej się wydostał. Poprawił swoja koszulę i otrzepał swoje spodnie z zabrudzeń które się na nich osadziły. Tak wiesz...wszedłem tutaj i wpadłem na świetny pomysł aby się wszczepić w drzewo.- Powiedział z nie małą ironią. Każdy normalny człowiek pewnie by podziękował, ale nie Kyo z jego ust rzadko można było usłyszeć słowo "dziękuję" albo "proszę". -Po za tym sam bym sobie doskonale dał radę...- Cóż musiał wyjść jakoś z tej całej sytuacji z twarzą. Oczywiście, że nie dał by sobie rady bo przecież miał ręce zablokowane, ale poudawać trzeba trochę.
Spojrzałam na niego jak na idiotę. - Poradzisz sobie? Okeej - wyciągnęłam różdżkę i rzuciłam jedno zaklęcie na chłopaka i ... już był w drzewie. Usiadłam na trawie i spojrzałam na niego uroczo. - To sobie radź, ja popatrzę. - Tak naprawdę to nie patrzyłam, tylko bawiłam się zaklęciami. Raz iskry, raz podpalałam drzewa i potem je gasiłam. Aż wpadłam na pewien pomysł. - Choć chyba będzie ci wydostanie się z drzewa za łatwe, więc utrudnię ci zadanie - rzuciłam zaklęcie na obojętnie jaką wystającą jego część ciała conjunctivitis i paf, nic nie widział. Zaczęłam się śmiać, a następnie wróciłam do wcześniejszej zabawy. Niech się trudzi jak wyjść, mi nie będą przeszkadzać jego wrzaski, obelgi i takie tam. Uśmiechnęłam się do niego, choć on mnie nie widzi i powiedziałam: - To ja idę. Zobaczymy się niedługo, aż wyjdziesz. Przecież nie sprawia ci to żadnej trudności - tak na prawdę to tylko otworzyłam drzwi i zamknęłam. Ciągle byłam w środku patrząc jak "wychodzi" z drzewa.[/b]
Przecież chyba oczywiste było to, że Kyo nie podziękuje, w końcu wystarczy na niego spojrzeć. Nie wygląda raczej na osobę która dziękuję, albo prosi o co kolwiek. W tej chwili chciał czy nie musiał dziewczynie przyznać, że wygrała. Gdyby miał wolne ręce najpewniej spokojnie dałby sobie sam radę. A w takiej sytuacji cóż. -NO DOBRA.....NIECH CI JUŻ BĘDZIE....- Krzyknął mając nadzieję, że dziewczyna może nie odeszła daleko i go jeszcze usłyszy bo w przeciwnym razie będzie miał tak naprawdę przesrane na całej linii. -Niech to szlag- Mruknął cicho. Nie było to obecnie najwygodniejsze położenie w jakim się znalazł.
Siedząc tak i patrząc rozbawiona zastanawiałam się jak tak jest, być w drzewie. Cóż na pewno nie jest to dobre uczucie. Nie mogąc się ruszyć, osiąść, biegać, skakać, w ogóle być w ruchu ja bym oszalała. Jeśli chłoptaś ma podobnie do mnie to ma nie lada problem. Bo nie miałam zamiaru, nawet słysząc jego krzyki go uwolnić. Krzyki zaczęły ją irytować więc rzuciłam: - Weź się zamknij, chcesz bym odcięła ci język? Ostatnio w tej waszej bibliotece duużo się o Czarnej Magii uczyłam, więc może... użyć jedno zaklęcie na ciebie jak myślisz? - uśmiechnęłam się do niego, choć mnie nie widział i rzuciłam zaklęcie. Choć nie było to urywanie języka, nie miał już włosów. Wszystkie spadły w płomienie, które ciągle się paliły i gasiły, moją interwencją. - Chłoptasiu choć masz język, nie masz czegoś na swojej główce. Jeśli masz zamiar dalej krzyczeć to odetnę ci też coś poniżej pasa. Chyba, że ktoś mnie już uprzedził - zaśmiałam się ze swojego żartu-nie żartu i schowałam różdżkę. Przy okazji spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że za 10 minut mam lekcje. - Oj chłopcze za dziesięć minut mam lekcje, więc uważaj na siebie, i lepiej szybciej stąd wychodź. - dotknęłam jego wystające czoło i podrapałam go mocno paznokciem. Następnie wyszłam i zamknęłam klasę magicznie.
Z/t
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Czemu wszyscy nauczyciele tak bardzo lubią zadawać wypracowania? Ledwo rozpoczął się rok szkolny, a zasyp obowiązków, jaki został zwalony na jego głowę niemalże go przygniótł już po kilku godzinach. Sharker nigdy by nie pomyślał, że bycie prefektem jest tak idiotycznie zajmującym zajęciem. Setki bachorów potrzebujących nauczyciela czy wskazywanie innym drogi było tak irytujące, że gdy wreszcie udało mu się wyłuskać chwilę na napisanie wypracowania, postanowił ukryć się w sali numer jedenaście. Sceneria rodem z zakazanego lasu niespecjalnie go ruszała, więc niemalże od razu rozpoczął zagłębianie się w temacie. Nie miał z tym większych trudności, być może dlatego, że jakiś czas temu gruntownie zapoznał się z tematem animagów, a było to jakiś czas po tym jak dowiedział się o animagii Heikkonen. Nie ma więc co się dziwić, że po góra pół godzinie esej był już dopieszczony i Rasheed zabrał się stąd, aby go wysłać.
Cicho wszędzie. Głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie? Walka na śmierć i życie. Czy jesteś w stanie w nią zagrać? Teraz nie ma odwrotu. Poznałeś tajemnicę Klubu Theri. Nie możesz się już wycofać, skoro zrobiłeś ten pierwszy krok. Albo przyjdziesz i będziesz grać, albo będziesz zwykłym siusiumajtkiem i uciekniesz w popłochu, ściągając na siebie klątwę. To od Ciebie zależy, którą drogą pójdziesz. Miej się na baczności. Plansza pojawiła się na samym środku polany, a tuż obok niej stoją eliksiry, po jednym dla każdej osoby. Tak samo jak magiczne notatniki mówiące o tym, którego zaklęcia użyć (musisz posiłkować się spisem zaklęć). Chociaż nie musicie siedzieć na ziemi, gdyż wokół wszędzie znajdują się płaskie pieńki, pozostawione przez nauczycieli po ostatniej lekcji. Rzuć kostkami i przekonaj się, co się za moment stanie. Na pewno nic miłego, to mogę zagwarantować. Powodzenia!
Kto pierwszy PRZEKROCZY linię mety - wygrywa. Zasady są tu. Pięć dni niepisania posta skutkuje dyskwalifikacją i klątwą. Liczy się kolejność. W sensie, kto pierwszy, ten lepszy, ale potem musicie się już trzymać wytworzonej kolejki.
UWAGA, PISZMY KRÓTKO, A DYNAMICZNIE!
Pojedynek II
Rasheed Sharker vs Katya Kolosova vs Zoell E. Wells
Skoro reszta Wands & Skulls chciała bawić się w głupawe iluzje na szkolnych balach, Katya mogła bawić się w przeklęte gry planszowe. Nie pamiętała nawet za bardzo, jakim cudem wkręciła się w całą zabawę, ale sprawa wyglądała zupełnie inaczej, gdy chodziło o wpisowe. Niewielka doza skąpstwa obudziła się dosyć prędko, a przecież umknęło tylko pięćdziesiąt galeonów! Czy tak samo bolesna miała być pierwsza partia Therii? Chyba nie. Pierwszy rzut kośćmi był dosyć sensowny, nawet jeśli nie poprowadził jej pionka zbyt daleko, a cytat zdawał się kompletnie idiotyczny. Atak trzminorków nie wywarł na niej żadnego wrażenia - jedno machnięcie różdżką i wszystkie poza jednym drobnym delikwentem ominęły swoją potencjalną ofiarę. Strzepnęła natrętne stworzonko z ramienia, czekając w międzyczasie na ruch kolejnych graczy.
KOSTKI: 5 i 1; 2
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Przeklęty klub z przeklętą planszą. Nie ma co, taki wstęp napawał optymizmem. Rasheed był bardzo ciekaw co takiego ma w tym roku do zaoferowania Theria i chyba tylko to sprawiło, że tym razem postanowił zjawić się w sali jedenaście, gdzie, ku swojemu zdumieniu zastał Kolosovą. - Cześć. - przywitał się z nią, znajdując sobie jakiś w miarę wygodny pieniek i zajmując na nim miejsce. Zmierzył uważnym spojrzeniem Kasię, zastanawiając się co ona może robić w takim klubie jak ten? Mimo wszystko nic nie mówił i po prostu czekał na rozpoczęcie gry. Kiedy przyszła jego kolej, udało mu się przesunąć na pole dziesiąte i od razu doznać przyjemności związanej z grą. Atak korniczaków poprzedził „optymistyczny” cytat, zaklęcie nie podziałało, a gdyby nie to, że znajdowali się w zamku to Rekin na bank wylądowałby pod podłogą. Stworzonka zżarły jego pieniek, a Ślizgon tylko wylądował na tyłku, trochę zdezorientowany.
Niekoniecznie cieszyła się z obecności Rekina w sali, głównie przez to że ona sama nie powinna tu przebywać. Oczywiście nie miała zamiaru przestać zgrywać niewiniątka, dlatego też uśmiechnęła się do niego ciepło, bez zająknięcia odpowiadając na powitanie. Roześmiała się jeszcze mimowolnie na widok znikającego pieńka i lądującego na podłodze brata-ale-jednak-nie-brata, zanim oboje zaczęli dłużej czekać na trzeciego gracza. Plansza nie miała jednak zamiaru na tak długo się zatrzymywać. Jeden z pionków, wciąż tkwiący na starcie, zniknął. - Czyli czas wypatrywać wybitnie pechowego człowieka... - mruknęła Katya, zanim rzuciła po raz kolejny kośćmi. Cytat z czternastego pola nie tyle zaintrygował ją, co po prostu obrzydził. Z tego też względu wybuch sklątki niemal przyprawił ją o zawał, ostatecznie sprawiając, że nie uciszyła jej w swoim typowym, chłodnym, profesjonalnym stylu. Spotkanie bliskiego stopnia ze ścianą na dłuższą chwilę położyło Kolosovą na podłodze, ale nie miała ona zamiaru marnować jeszcze na to eliksiru uzdrawiającego. Wróciła opieszale na swoje miejsce, doskonale wiedząc jeden, jedyny fakt: Będzie gorzej.
KOSTKI: 4, 4; 3; Pole 14
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Już dawno temu przestał wierzyć w niewinność „dzieci”. Blaszka przypięta do piersi zwykle bardzo mocno określała jego pozycję na korytarzu i nierzadko zdarzało się, że nie tylko to on interweniował, ale też w pewien sposób bywał skłaniany do reakcji przez samych zainteresowanych. W związku z tym niejednokrotnie już miał okazję na podziwianie okrucieństwa wykazywanego przez najmłodszych Hogwartczyków, nic już nie wspominając o tym, że teraz dojrzewa się bardzo wcześnie. Rasheed mógł sobie uważać Katyę za niewinną, ale nie był głupi. Mimo wszystko nie komentował, najwyraźniej postanawiając dać jej tę swobodę wyboru. - Co to było za przedstawienie w noc duchów w Wielkiej Sali? - zapytał nagle, ni to z gruszki ni z pietruszki, lustrując ją spojrzeniem. - Słyszałem, że ten ogień nawet nie parzył, a jednak udało wam się przestraszyć nie tylko Hogwartczyków, ale też połowę Salem. Głos miał spokojny, a mimo, że jej nie oskarżał, jego mina wystarczająco wiele mówiła o niesmaku, jaki pozostawiła mu noc duchów. Zaraz jednak rozegrała się cała akcja z lataniem po ścianach (podziękujmy sklątce), a Sharker zerwał się z miejsca, żeby pomóc Kolosovej, chociaż raczej niepotrzebnie. Wstała o własnych siłach i wróciła na miejsce, a on, nieco zaniepokojony mógł wykonać swój ruch. Nie spodziewał się najazdu horklumpów, dzięki czemu pozwolił się otruć z wręcz dziecinną łatwością. Na dosłownie chwilę stracił przytomność, ale gdy już ją odzyskał, odnalazł remedium w postaci odpowiedniego zaklęcia, krztusząc się przy wypowiadaniu formuły. Na szczęście podziałało, a jemu pozostało tylko niepokojące drapanie w płucach. Mogło być gorzej.
Uniosła nieco brew na słowa Sharkera. Co to właściwie miało znaczyć? Już cały Hogwart wiedział o istnieniu Wands & Skulls, a tym bardziej o składzie członkowskim? Niemożliwe. Gdyby rzeczywiście tak było, Hampson nie spraszałby do siebie całego Salem, a zamiast tego konkretne osoby. A co, jeśli to jakieś prywatne dochodzenie Ślizgona dało mu niebezpieczne dla Stowarzyszenia efekty? Burza myśli rozgorzała w opatrzonej brązowymi włosami głowie. - My? Nie wiem jak ty, ale kiedy wszyscy w najlepsze tańcowali w Wielkiej Sali, ja pilnowałam, żeby nikt się zbytnio nie zaćpał poza nią. Wy Hogwartczycy jesteście jacyś dziwni, wszyscy. Dyrektor chyba nawet nie pomyślał, żeby przesłuchać jakiegoś miejscowego, zamiast tego dręcząc nas. Nie żeby znakomita większość miała pirofobię - odparła bez emocji, ciężko wzdychając na kolejny rzut kośćmi. Tym razem już nawet nie czytała tego, co plansza miała jej do powiedzenia, zamiast tego rozglądając się wokoło za nadchodzącymi tragediami. Żądlibąki, mruknęła pod nosem, jakby jeszcze mnie trzminorki wystarczająco nie zmęczyły! Skrzyżowała ramiona na piersi, wielce niezadowolona z lewitacji. Znowu jeden, jedyny stworek zdołał się przedrzeć. Cholerny świat, a nie wspominamy nawet o uciążliwych zawrotach głowy na początku!
KOSTKI: 3, 4; 4; Pole 21
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie wierzył jej. Nie dlatego, że nie ufał Katyi jako Katyi, ale widział co działo się w Wielkiej Sali jeszcze przed pożarem. Wiedział także, że to, co swego czasu odnalazł na korytarzach Hogwartu nie mogło być jedynie zaklętą zabawką. Zmarszczył brwi, poruszony jej słowami. - Ta Twoja znajoma… O’Shea czy jak jej tam. Jej parasol jest trochę dziwny, nie sądzisz? - zapytał, obserwując jej reakcję. Nie wiedział nic o bractwie, ale nie przeszkadzało mu to w wydedukowaniu, że pewna grupa z Ameryki musi być za to odpowiedzialna. Nie wierzył w taki zbieg okoliczności. Najpierw pioruny i śnieg, a potem ogień będący dziełem przypadku? - Nie zgrywaj się. Nie mam pojęcia kto z was i co gdzie, ale nie jestem głupi. Kiedy zbliżyła się do tego parasola, zadziały się dziwne rzeczy. Potem wybuchł ogień. Myślisz, że tylko ona ma coś takiego? - nie pytał jej poważnie. Zasugerował jej, że coś wie i o to tylko o to mu chodziło. Zasiać w nich ziarno niepewności, aby ostatecznie dociec co takiego się dzieje w Hogwarcie, bo „niepokojące zbiegi okoliczności” to chyba lekki eufemizm. Och, nie ma co. Rozmowa o ogniu wywołała wilka z lasu. Meble obok Rasheeda momentalnie zaczęły się zapalać, parząc mu jeden z palców, zanim ugasił go zaklęciem. Zaklął cicho, wyczarowując powłokę chłodzącą. Dobrze, że nie spotkało go nic gorszego.
Och, jak on ohydnie wypytywał! Z łatwością dało się zauważyć, że historyjka Katyi - choć była prawdziwa od początku do końca, dziewczę cierpiało wtedy na zbyt potężny gniew, aby brać udział w szopce Wands & Skulls! - została uznana za zmyśloną. Pytanie tylko, dlaczego akurat własny brat-nie-brat zapragnął sobie obdarzyć Kolosovą tak okrutną podejrzliwością! - Jest dziwny - stwierdziła ze szczerością, mając nadzieję że dzięki temu trochę zwiedzie Sharkera na manowce - Ale "O'Shea", która ma wyobraź sobie imię, nie chciała mi o nim nic powiedzieć. Trochę mi z tego powodu smutno. Wszyscy mają teraz przed sobą tajemnice, a ja... - przerwała na chwilę, rzucając kośćmi i wyraźnie wpuszczając do głosu poważną nutę smutku - Ja nie wiem co mam ze sobą... - nie dokończyła z uwagi na bijącą wierzbę szykującą się do ataku. Pisnęła z przerażenia, chwytając momentalnie planszę do gry i odskoczyła na bok, cudem ratując nie tylko Therię, ale również siebie. Potem jeszcze pobawiła się, choć nie z własnej woli, z drzewem w ganianego, aż wreszcie jakimś dziwnym trafem rzuciła właściwe zaklęcie do unieruchomienia agresora. Długo leżała z planszą na podłodze, starając się złapać oddech. - Matko, może skończmy najpierw tę chorą grę, co? - spytała Rekina, gdy ten bez wątpienia bardzo po męsku przybiegł jej po raz kolejny pomóc.
KOSTKI: 5, 1; 6; Pole 27
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zasłuchał się w jej słowach, a skupienie wymalowane na jego twarzy wyraźnie zdradzało nie tylko ciekawość, ale przeogromną chęć na rozgryzienie tajemnicy… bo chyba jakaś była? Sam już nie wiedział w co powinien wierzyć, a poleganie na prawdomówności innych zwykle nie było jego mocną stroną. Wszyscy kłamią, a on przekonał się o tym niejednokrotnie, samemu także nie pozostając dłużnym. Wydawałoby się, że Katya chce powiedzieć coś ważnego. Rasheed pochylił się odruchowo w jej stronę, nie chcąc uronić ani słowa, kiedy oczywiście coś musiało im przerwać. No serio, wierzba bijąca? Nie miał czasu na zastanawianie się. Odskoczył szaleńczo, nie przejmując się zupełnie planszą, gdzieś po drodze odzyskując mózg i również rzucając zaklęcie na drzewo. Zaklął w rodzimym języku, zbliżając się do przyjezdnej z miną wyrażającą jednocześnie zaskoczenie, jak i ulgę. Wyciągnął w jej stronę rękę, oferując jej pomoc w podźwignięciu się na nogi, a następnie wykonał ostatni ruch. Obserwował przez chwilę jak jego pionek przemierza planszę, zatrzymując się na mecie. - Spotkajmy się dzisiaj wieczorem na dziedzińcu wieży z zegarem. - zaczął, przywołując zaklęciem eliksir leczący, mając zamiar skorzystać z niego przed wyjściem. - Pokażę Ci coś i może o tym pogadamy, jeśli będziesz chciała. Przytknął butelkę do ust i wypił duszkiem zawartość, nim opuścił klasę, rzucając Katyi krótkie „do zobaczenia”, zupełnie tak, jakby nie przewidywał odmowy.
Jak tylko wróciła ze spotkania z Jayem od razu wysłała sowę do Lucasa i udała się w wyznaczone miejsce. Nie chciała aby czekał na nią dłużej niż to konieczne choć i tak czuła, że będzie pierwsza. Zawsze była. Przez całe spotkanie z chłopakiem nie mogła się skupić na tym co mówił. Cały czas była myślami przy Lucasie. Co z niej za dziewczyna? Była okropna! Powinien ją już dawno zostawić! Bo czy zostawienie kogoś kogo się kochało było normalne?! No nie! Postawienie Jaya ponad Lucasem też nie było mądre. Powinna najpierw sprawdzić co u niego, a nie wychodzić na alkohol z byłym chłopakiem. Miała tylko nadzieję, że nie będzie na nią zł... Co ona pieprzyła?! Oczywiście, że będzie zły. Ona pewnie by była. Na początku oczywiście. Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i weszła do sali jedenaście. Uwielbiała przebywać w niej. Klimat Zakazanego lasu był tutaj idealnie odwzorowany. Nawet dźwięki wydobywające się ze środka były realistyczne, i to bardzo. Usiadła na jednym z powalonych drzew zapalając swoją różdżkę. Może i nic jej tutaj nie groziło, jednak nie chciała zostać zaskoczona przez coś.
Siedział dziś pół dnia w dormitorium, czuł się jakoś dziwnie. Niby normalny dzień, jego stan także się polepszył ale nie miał na nic siły. To że tu przyszedł to tylko pretekst by zobaczyć Rię, oraz pobyć trochę w sali jedenaście. Co jak co, ale te klimaty potrafiły go wyciszyć oraz sprawić by poczuł się odprężony. Ciemność, kochał to uczucie. Wszedł do lasu bez zapalania różdżki, jego oddech był spokojny i wzrok po jakimś czasie przyzwyczaił się do braku światła. Podnosił dosyć wysoko nogi by nie wyrąbać się na jakiejś gałęzi, jak znajdzie tu Ori? Normalnie, to ona jest jedynym źródłem światła w tym lesie. Więc nie trwało to długo kiedy w końcu ją znalazł, wyjął ręce z kieszeni i skrzyżował ręce stając przed nią. - Jak tam ostanie dni? Słyszałem że nieźle balowałaś gdy ja.. w sumie kiedy ja nie robiłem nic szczególnego. Może mi co nieco odpowiesz zamiast patrzyć się na mnie jakbyś zobaczyła ducha. Co do mnie i ostatnich dni.. bywało lepiej, wolałabyś chyba nie wiedzieć co siedziało w mojej głowie na zajęciach. Czekaj, chyba już mówiłem to wtedy przed klasą. - Mruknął i walnął się koło niej, objął ją w pasie i przysunął do siebie nic więcej nie mówiąc. By zasłużyła na całusa, chciał wyjaśnień. Oczywiście, nadal ją kochał.. ale kto powiedział że nie można wyciągnąć paru informacji?
Nie miała pojęcia jak sowa, która wylądowała koło niej, się tutaj dostała. Najwidoczniej w dachu musiał być jakiś otwór umożliwiający im poruszanie się po tym zamku. Odwiązała liścik od jej nóżki i pogłaskała po główce aby przypadkiem jej nie dziabła. Widok pisma Lucasa wywołał uśmiech na jej twarzy. W szczególności ostatnie słowa. Dobrze, że pomyślała o tym wcześniej i zaopatrzyła się w cukierki niespodzianki. Jeszcze nigdy nie jadła tego smakołyku, a według jej znajomych, był wart uwagi. Przez moment zastanawiała się czy i Lucasowi przypadną do gustu. Myśląc nad tym sięgnęła po jeden smakołyk. Szczęśliwcem tym okazał się smak porzeczkowy. Uwielbiała sok ale cukierki nie były już tak dobre. Skrzywiła się lecz nie wypluła go. Nie chciała śmiecić tymi słodyczami. Dziwne dźwięki wydobywające się z głębi prowizorycznego lasu zmorzyły jej czujność. Mrużąc oczy i wychylając się do przodu z różdżką w dłoni spojrzała przed siebie. Nie widząc nic wróciła do poprzedniej pozycji jednak nadal była czujna. I faktycznie, nie wydawało się jej ,jak przez chwilę pomyślała. Po paru sekundach z lasu wyłonił się Lucas. Na jego widok poczuła ulgę i chciała już do niego wstać, przytulić, pocałować, jednak się powstrzymała. Coś było nie tak. A słysząc jego słowa nie wiedziała co powiedzieć. - Doskonale wiedziałeś o tej imprezie, a poczułam się jakbyś mi to wypominał. - patrzyła na niego mrużąc trochę oczy - Jak to impreza. Dużo alkoholu, jedzenia i jeszcze raz alkoholu. Chyba trochę z nim przesadziłam ale... nie zrobiłam niczego głupiego. Choć o jednej sprawie musze Ci powiedzieć ale to później. Co jeszcze mogę Ci powiedzieć... Graliśmy w butelkę. I w sumie nadal się zastanawiam jakim cudem, w tak małym pomieszczeniu, zmieściło się tyle osób. I... Titi tam była. - spuściła oczy patrząc pusto na trawę pod stopami. Dopiero jego dotyk ją rozluźnił. Odetchnęła spokojnie i spojrzała w jego oczy których nie była w stanie zobaczyć. Było tam w końcu ciemno. Położyła głowę na jego ramieniu i dała się tulić. - Jeszcze raz chciałabym Cię przeprosić. Nie powinnam była wypytywać o to co się stało. A jak zobaczyłam Katherine wyprowadzającą Ciebie z klasy nie wytrzymałam. To powinnam być ja. To ja powinnam zadbać o Ciebie. Tak bardzo przepraszam Lucas. Powinnam tez z Tobą zostać, a ja co zrobiłam? Wyszłam z Jayem. - odkleiła się od niego i stając na równe nogi odeszła kilka kroków dalej. Było jej tak bardzo głupio.
Początkowo starał się być chłodny, ale to w zupełności zrozumiałe. Przecież miał prawo być zły, nie wzięła go ze sobą.. ale z drugiej strony nie miał pojęcia czy mogła. Harperowie nie znali Luca, ale powinni go zaprosić z czystej.. grzeczności? Nie zawsze znał to słowo, ale w tym wypadku pamiętał o nim aż za dobrze. Kochał tą dziewczynę, chciał z nią imprezować i spędzać każdą chwilę razem by mógł te chwile wspominać na długo. Tymczasem nie wyszło tak jak powinno, od chwili gdy lekcja nie poszła po jego myśli. Spotykała się często z Jayem, chyba to dobrze.. powinna mieć choć jednego przyjaciela. Chociaż nie tolerował go, ze względu na ów lekcję która jakiś czas temu się odbyła. - Nie wypominam, po prostu informuję Ria.. dużo osób? To ile was tam w końcu.. Titi.. nie mów przy mnie tego zdrobnienia. Dla mnie pozostanie Vittorią, a wspominać o niej nie zamierzam. - Odruchowo dotknął nosa, by sprawdzić czy nie jest złamany. Czy to nie było głupie.. choć ostatnimi czasy miał nieco dużo problemów, miał w zupełności prawo. Kiedy położyła głowę na jego ramieniu odetchnął głośno, zbyt dużo problemów.. zbyt dużo. - Nie mam Ci za złe tego że wyprowadziła mnie Katherine, martwiła się tak samo jak ty. Tyle że ona nie jest moją ukochaną, tylko ty. Ją traktuję jak bliską przyjaciółkę, twoim przyjacielem jest Jay.. skoro z nim wyszłaś. - Odpowiedział dosyć pewnie, przecież nie wiedział kim dokładnie jest Harper dla niej.[/b] - Od razu odbił się od ziemi dłonią kiedy wstała, czemu od niego odeszła? Podszedł do niej i stanął bardzo blisko, ogrzewając jej szyję gorącym oddechem. Objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił. Szepnął jej na ucho krótkie Kocham Cię.. i oparł brodę na jej ramieniu.
Chłodny ton jego głosu był dla niej całkowicie zrozumiały choć z początku ją zaskoczył. Powinna negocjować z braćmi albo chociaż ich zapytać czy może zabrać Lucasa. Jednak teraz rozumiała już o co im chodziło. Każda zaproszona dziewczyna przyszła sama. A może po prostu nie miały z kim przyjść... No nie ważne. Chodziło jej o to, że bracia byli, dzięki temu, w siódmym niebie. Podejrzewała iż to było specjalne ich zagranie. W końcu Jay doskonale wiedział, że ma kogoś skoro wypytywał o to na imprezie. - W większości były to same dziewczyny... Ale tak ogółem to było nas z ... dziewięć osób. - ostatnie dwa słowa wypowiedziała ciszej. Sama tak naprawdę nie wiedziała czemu. Przecież nie było to nic strasznego. Swego czasu chodziła na o wiele większe imprezy. Najlepszy był skład w który wchodzili krukoni, ślizgoni i cześć Ślizgonów. Szkoda, że czasy te już nie wrócą. - Musisz zacząć oswajać się z tym zdrobnieniem. Przecież nie zrobi Ci ono żadnej krzywdy ale skoro nie chcesz o niej wspominać to bardzo dobrze. Już nie wspomnę w żaden sposób o niej. - sama również nie chciała jej wspominać. W tym momencie temat ten uważała za zakończony. Zatkało ją gdy usłyszała co Lucas myśli o Jayu. Że niby jest jej przyjacielem? Dobre sobie. Może i się lubili ale nie na tyle aby być przyjaciółmi. Doskonale Ria wiedziała co widzi w niej Harper. Jedynie obiekt pożądania. Choć dzisiejsza jego prośba trochę ją zaskoczyła. Nie wiedziała jednak jak zareaguje na nią Kray. Mówić czy nie mówić, że łączyło ją coś z Jayem? Nie chciała go okłamywać, a tym bardziej aby myślał, że są przyjaciółmi. Jego ciche kocham Cię tylko utwierdziło ją w tym. - Co do Jaya... On nie jest moim przyjacielem. Nawet go tak nie traktuję. Chodzi o to, że... Kiedyś byliśmy ze sobą i teraz tak jakby pomagamy sobie czasami. - trochę bała się jego reakcji. - I jest jeszcze coś... Poprosił mnie aby udawała jego dziewczynę przed ciotką. Zgodziłam się. - czekając na jego reakcję zamknęła oczy.
- W większości dziewczyny, czemu mnie tam do cholery nie było Ria? - Zaśmiał się pod nosem i mruknął przyjemnie, rozgrzewała go jak gorąca kawa albo dobra whisky. Sam dotyk sprawiał że czerpał przyjemność z przebywania wraz z nią. Chciał się wybrać na jakąś imprezę, albo w jakieś miejsce. Może zaproponuje jej aby się rozerwać, albo porobić coś na dniach? Po prostu tak stał, jednak wybudziły go jej następne słowa. Przymrużył oczy i ziewnął, dlaczego mu o tym nie powiedziała.. no i co miało oznaczać że poudaje jego dziewczynę? - A co, Pan Jay nie umie zarwać ładnej kobiety tylko musi prosić Cię o przysługę? Niech się pierdoli, co najwyżej mogę poudawać że nie wybijam mu zębów. Ciekawe czy będzie taki chętny by mi pomóc w tym. - Odsunął się od niej i włożył ręce do kieszeni, usiadł z powrotem na kłodzie i zamknął oczy. Były chłopak, to brzmiało co najmniej jakby planował do niej wrócić albo starać się o nią. On już dobrze rozprawi się z tym Harperem, lepiej żeby udawał swojego brata bo będzie miał niezły wycisk.
Nie skomentowała jego słów. W końcu był facetem , niby czego innego mogłaby się spodziewać. Każdy tak reagował na wzmiankę o imprezie na której były prawie same dziewczyny. Większość z nich o takiej właśnie marzy. Oparła się o jego klatkę piersiową kładąc swoje dłonie na jego. Były ciepłe i zdecydowanie większe niż jej. Może to i głupie ale czuła się przez to bezpieczniej. Jakby tylko i wyłącznie one były w stanie ją uratować i ochronić od wszelkiego zła. Czar jednak szybko prysł. Jej kolejne słowa jakie wypowiedziała nie spodobały się najwidoczniej Lucasowi bo odsunął się od Rii i usiadł z powrotem na kłodzie. Zdecydowanie mogła zataić ten fakt. Choć obiecała sobie go nie okłamywać. Zbyt bardzo kochała tego chłopaka. Podeszła do niego klękając przed nim. Chciała widzieć każda jego reakcję, a przede wszystkim móc spojrzeć w jego oczy i złapać za ręce. Chciała czuć jego ciepło mimo wszystko. - Lucas proszę Cię. To naprawdę nic wielkiego. Jedynie zwykły obiad. Trochę poudaję i na ty koniec. Może i nie jesteśmy przyjaciółmi jednak pomagamy sobie. To Ciebie kocham, nie jego. - za wszelką cenę próbowała go w jakiś sposób uspokoić. Nie chciała aby zrobił coś Harperowi. - I błagam cię, nie zrób czegoś głupiego. Bójka nie jest tutaj potrzebna. Dobrze o tym wiesz. - podniosła się tylko po to aby usiąść mu na kolanach. Objęła go obiema rękami za szyję i pocałowała niepewnie. W końcu nie wiedziała czy nadal jest na nią zły. W razie czego zawsze mógł ją zrzucić czego nie przewidziała. Jednak Lucas taki raczej nie był. - Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię. Mogę powtarzać to w kółko. - uśmiechnęła się uroczo i dała mu buziaka w policzek.
Klękła przed nim, pierwsze co odczuł to zdziwienie. No chyba chciała to mu dosyć mocno wbić do głowy, westchnął cicho i ujął jej dłonie kiedy tylko tego chciała. Nie potrafił na nią być zły, zbyt bardzo ją kochał by znać to uczucie i skierować ku niej. - Mam nadzieję że nie będzie żadnego pocałunku, bo będzie chciała tak jego ciotka.. ja już znam takie udawanie. Co jeżeli nie uwierzy i będziesz musiała pokazać w jakiś sposób że jesteście razem? Wątpię by Jay przejął się tym że jesteś z kimś i bez problemu by próbował okazać to uczucie. - Mruknął pod nosem i wytrwale patrzył w jej oczy, ani na sekundkę nie oderwał od niej wzroku. Miała przecież tak bajeczne oczy, że można było się w nich rozpłynąć. Pogłaskał ją po policzku i skinieniem głowy stwierdził że nie zamierza nic zrobić Harperowi.. oczywiście do czasu, jeżeli o czymkolwiek się dowie co mu się nie spodoba to się troszkę pogniewa. Pozwolił jej usiąść na kolankach, kiedy tylko się zrelaksowała i dała mu całusa odwzajemnił go. Nie miał zamiaru jej zrzucać, wręcz ręką bardziej przysunął ją do siebie i zaczął masować jej brzuszek uśmiechają się. - Ja również Cię kocham, jesteś najwspanialszym i najdroższym skarbem na świecie.. bez Ciebie nie mogę żyć dlatego też tak się martwię, skarbie..