Departament, który nad swoimi drzwiami zawieszoną ma ogromną mapę i w zależności od niebezpieczeństwa jej dany obszar zaczyna zmieniać swoją barwę. Gdy jest ona już brunatna, sprawa wymaga natychmiastowej ingerencji tego Departamentu, zatem wszyscy ją bacznie obserwują, nawet wtedy gdy podejmują interesantów. Znajduje się tu również siedziba główna Brygady Uderzeniowej, zwalczającej skutki nieudanych zaklęć lub eliksirów, Kwatera Główna Amnezjatorów, zajmujących się modyfikowaniem pamięci mugoli będących świadkami używania magii lub czarodziejskich wypadków oraz Biuro Dezinformacji, którego pracownicy przekazują mugolskiemu premierowi wiarygodne niemagiczne uzasadnienia danego zdarzenia, którego skutków nie byli w stanie całkowicie usunąć pracownicy Departamentu.
Faktycznie, przez cały ten czas Dorien nie ruszył się z miejsca. Co prawda nieco zmieniał pozycję, troszkę się osuwał bądź siadał na krześle prosto, podpierał się na łokciu, nieco obracał fotelem, ale z niego nie wstał. Pozostawał bierny, nie do końca wiedząc, na ile może sobie pozwolić. Do niczego nie zachęcał, ale też nie odtrącał dziewczyny. Nie podniósł larum, nie nakrzyczał na nią, nie zrobił jej awantury, mimo że jej zachowanie było bardzo mocno dwuznaczne, a chwilami wręcz totalnie jednoznaczne. Coś w niej było takiego, czego wcześniej nie dostrzegał. Tak uparcie dążyła do celu, była zawzięta, pokusiłby się o stwierdzenie, że widział pasję w tym, co robi. Interesowała się klątwami, czy tylko tą jedną konkretną? Zastanawiało go, po co jej te informacje. Co więcej, była tak niezłomna w poszukiwaniach, że przemknęło mu przez myśl, czy przypadkiem ta klątwa nie była powodem całego jej stażu w tym departamencie. Jeśli tak, to szczerze by jej pogratulował wytrwałości. Gdy w końcu naprowadził ją na odpowiedni trop, zauważył jak zaświeciły jej się oczy. Ruth wyglądała, jakby zdradził jej miejsce, w którym ukryty jest drogocenny skarb. Pognała w tamtą stronę, wcześniej zaczepiając go zadziornie i powodując, że na jego jasnej skórze zapewne pojawi się wyraźna czerwone zadrapanie. On natomiast odprowadził ją wzrokiem aż do drzwi, które teoretycznie powinny już dawno być zamknięte na co najmniej dwa zamki, a w sytuacjach podwyższonego ryzyka również zabezpieczone zaklęciami. Te wbrew pozorom bezużyteczne świstki były bezcennym źródłem wiedzy. Nie każdy miał dostęp do archiwum. Dobrze, że zdjęła ten biały żakiet, faktycznie mogłyby pozostać na nim ślady kurzu. Rzadko ktokolwiek tam wchodził, także ten wręcz magazyn pergaminów czyszczony był raczej sporadycznie. Dorien sam nie pamiętał, kiedy tam wchodził w celu innym niż i tak bezsensowny patrol, czy przypadkiem ktoś niepowołany się tam nie dostał. Teoretycznie Ruth była właśnie osobą nieupoważnioną, jej staż się już skończył. Dear wolał nie wiedzieć jakie konsekwencje by poniósł, gdyby szef departamentu się o tym dowiedział. Zaintrygowała go. Robiła to znowu i znowu, i znowu. Na moment odpuszczała, by zaatakować ze zdwojoną siłą. Jeszcze go pochwaliła, za co powinien podziękować, ale nie odezwał się nawet słowem. Uśmiechnął się w ten specyficzny dla siebie sposób, wyrażając satysfakcję. Już miał się podnieść, zaparł się dłońmi o podłokietniki. Ześlizgnął się jednak z powrotem, kiedy opuściła ramiączko swojej i tak już wiele odsłaniającej koszulki. Zniknęła za drzwiami, a Dorien odetchnął aż zbyt głęboko, próbując się skoncentrować i wmówić sobie, że powinien zachować zimną krew. Ruth nie dawała mu powodów, by jej nie ufać, ale jej zachowanie też nie było całkowicie normalne. Wstał. Poprawił koszulę, która śmiała wysunąć się spod czarnych, elegancko zaprasowanych w kant spodni, przeciągnął się troszkę, potrząsnął lekko głową, by się ocucić, przeczesał palcami włosy. Zawołała go, a mężczyzna nie chciał dłużej czekać. Nie chciał kazać jej czekać. Wyprostował się, by nabrać dumniejszej postawy i poszedł za nią do pomieszczenia obok, w którym były tylko wysokie regały pełne dokumentów. – Pochwaliłaś mnie – odezwał się w końcu, nawiązując do tego, że nazwała go bystrym, choć jeszcze nie odnalazł jej między półkami – Karmisz moją próżność. Trochę mnie ciekawi czemu sama na to nie wpadłaś. Nie zrozum mnie źle, może po prostu dużo bardziej interesują cię aktualniejsze przypadki. Stąpał powoli, prawie bezgłośnie, choć w tej głuchej ciszy to było niewykonalne. Miał wrażenie, że słyszy przyspieszone bicie swojego serca. Dłonie miał nonszalancko wsunięte w kieszenie spodni, uśmiechał się delikatnie, choć chyba nieświadomie. Z jednej strony chciał już ją mieć w ramionach, z drugiej obawiał się tej, być może nawet całkiem przyjemnej, konfrontacji.
Powinna uważniej kupować nowe ubrania, bo niezauważone podczas zakupu mankamenty bywały często okropnie uciążliwe. I tak też Ruth to nieszczęsne, opadające ramiączko poprawiła od wejścia do archiwum kolejne dwa razy, zastanawiając się przy tym, czy nie powinna go potraktować jakimś zaklęciem, skoro uparcie nie chciało trzymać się ramienia. Mimo tej niewielkiej jej zdaniem niedogodności dzielnie przechodziła między regałami, w poszukiwaniu konkretnej półki, przy czym, gdy tylko pozwoliła sobie na moment zawahania i oparła o ściankę usłyszała głos zza pleców. Cichy, ale stanowczy głos. Głos Doriena. Westchnęła nieznacznie, choć w tej ciszy miała wrażenie, że jej niewinne westchnienie usłyszały wszystkie myszy pod podłogą i oderwała dłonie od zimnego metalu. Ruszyła głuchym marszem przed siebie, uważnie lustrując kolejne regały z dokumentami, starając się precyzyjnie studiować wszystkie etykiety. Skupienie pomagało jej zapomnieć o całkiem nienaturalnej sytuacji sprzed chwili, kiedy to kompletnie nieprofesjonalnie postanowiła uchylić Dorienowi rąbka swojej kobiecej natury. Chociaż może to i lepiej? Niespecjalnie lubiła niedomówienia. -Skąd wniosek, że sama na to nie wpadłam? - zapytała z uśmiechem, który przebijał się do jej wypowiedzi całkiem wyraźnie - Nigdy w życiu nie pozwoliłbyś mi na przejrzenie tych akt, gdybym zapytała o nie tak po prostu - dokończyła wciąż z uśmiechem, nie odrywając wzroku od kolejnych opasłych zbiorów zakurzonych raportów. Dear był piekielnie bystry i Ruth przyznała mu to bezpośrednio w rozmowie, ale trafił na zaciętą przeciwniczkę, która na im lepsze wyzwanie trafiała, tym poważniej do niego podchodziła. Szwedka lubiła mieć plan na wszystko i nie miała w zwyczaju tracić czasu na nieprzemyślane ruchy. W tej sytuacji, o ile na drodze służbowej wydedukowała tok rozmowy całkiem nieźle, bo w końcu dostała jednoznaczne pozwolenie na wyciągniecie akt z lat terroru Voldemorta, to już prywatnie zupełnie straciła głowę i Dear przez kilka chwil mógł czytać z niej jak z otwartej karty. Mimo wszystko chyba coś poszło nie tak jak chciała, bo w pewnych kwestiach kompletnie straciła panowanie nad sytuacją. Miała szczęście, że tak szybko odnalazła interesujące ją raporty i że pracownicy tego departamentu byli tak skrupulatni w opisywaniu poszczególnych teczek, bo równie dobrze mogłaby tu spędzić cala noc i nie znaleźć nic. Musiała stanąć na palcach, żeby sięgnąć po dokumenty traktujące o sprawach skutków klątw działających z opóźnieniem z okresu podyktowanego jej przez Doriena. Zaczęła kartkować spis raportów, prawie upuszczając go w przypływie zaskoczenia pomieszanego z przerażeniem, przez co nawet nie zauważyła, kiedy zastygła bez ruchu, widząc ruchome zdjęcia wykrzywionych od bólu i strachu ludzi, pustymi oczami wołających o pomoc. Wyłączyła rejestrację otoczenia wokół, mimo że ciche kroki Doriena były słyszalne coraz wyraźniej i z jeszcze większą uwaga wczytała się w poszczególne nagłówki. Trafiła na swój cel, kiedy Dear był już tak blisko, że prawdopodobnie wszedł właśnie w alejkę, w której przystanęła. Przy klątwie, której szukała było zdjęcie osoby, która wyglądała jak starzec mamroczący coś w szpitalny sufit. Z ważnych kwestii zdążyła tylko wyłapać "opisano jako spontaniczną śmiertelną bezsenność..." i poczuła na swoim ciele czyjś wzrok. Odłożyła raport, patrząc na Deara lekko zamglonymi oczami. Uciekała szybko, a on znalazł ją jeszcze szybciej. Jak niby miałaby go nie chwalić? Zdecydowanie zasługiwał na pochwały. Ale na Merlina i wszystkie magiczne świętości, jak ten mężczyzna teraz wyglądał... Ruth choć bardzo chciała się przed tym powstrzymać, zagryzła dolną wargę, robiąc pół kroku w tył. Jej rezolutna część umysłu krzyczała pod niebo, że romans z współpracownikiem to najgłupszy z jej dotychczasowych pomysłów, ale kiedy patrzyła na jego włosy, na rozpiętą koszulę i na dumną, pewną siebie postawę zamieniała się w mały, kruchy pyłek, nie mający odwagi się nawet poruszyć. Poczuła piekące ciepło na policzkach, mimowolnie podciągając brodę lekko pod szyję. I choć mogłoby się wydawać, że zamarła na wieki, to ostrożnie, stawiając lekkie, niepewne kroki podeszła do mężczyzny, wciąż jednak patrząc mu czujnie w oczy wzrokiem, w którym mieszała się dziecięca ciekawość z pewną niezrozumiałą obawą. Zatrzymała się dopiero kilkanaście centymetrów od niego, jakby chciała sprawdzić, czy nie poparzy się od bijącego od niego ciepła. -To jest bardzo kiepski pomysł... - zaczęła, prawie nie drgnąwszy - Ale czy to znaczy, że nie warto? – zapytała z błyszczącymi oczami czując jednocześnie, jak jej serce wygrywa marsza słyszalnego chyba w innych departamentach.
Zaśmiał się cicho, gdy zdradziła ten niecny plan, który powiódł się stuprocentowym powodzeniem. No tak. Faktycznie, gdyby wpadła i powiedziała wprost, że życzy sobie dostępu do akt, które jako stażystka pewnie też widziała tylko przez uchylone drzwi, prawdopodobnie odprawiłby ją z kwitkiem. Był tylko zdziwiony, że nie spróbowała się dostać do tych dokumentów jeszcze kiedy przebywała w Ministerstwie na co dzień. Wtedy nie zwracał na nią aż takiej uwagi, a szkoda. Nie dostrzegał tak oczywistych znaków, możliwe że skupiała się nie tylko na swoich obowiązkach, ale na boku wynosiła potrzebne informacje. Aktualnie byłby w stanie jej to wybaczyć. Skręcił ponownie w lewo. Wiedział, że Ruth tam będzie. Zaskakująco swobodnie poruszała się po pomieszczeniu pełnym notatek w zalegających na półkach teczkach, które to zapewne można by liczyć w tysiącach. Były ułożone w całkiem logiczny sposób, nie zdziwił się, że szybko odnalazła to, czego szukała. Zatrzymał się na początku alejki. Wyglądała na zaczytaną, jakby chciała pochłonąć tyle napisanego tam tekstu ile tylko dała radę. Jakby miała na to tylko kilka sekund i była świadoma, że nie zdąży przeczytać i zapamiętać wszystkiego. Jednocześnie skupiona do bólu, zatonęła w lekturze, która chyba nie należała do najprzyjemniejszych. Sam nie za bardzo kojarzył tę klątwę, ale z samego pobieżnego opisu przedstawionego przez Ruth nie prezentowało się to za ciekawie. Aż zaczął jej współczuć. Młodsza od niego o trzy lata kobieta nie wyglądała na zawistną, nieczułą i mściwą. Nie podejrzewał, że chciała użyć tej klątwy. Raczej ktoś jej bliski był ofiarą okrutnego zaklęcia, a ona za wszelką cenę chciała poznać szczegóły. Zamrugał, gdy uniosła na niego wzrok. Patrzyli na siebie może przez dwie, trzy sekundy, obydwoje obnażeni z sztucznych masek, które nosili codziennie. Kolejny raz przyznał w myślach, że naprawdę ładna z niej dziewczyna. Odłożyła raport. Zdawała się być troszkę zawstydzona, może onieśmielona. Czyżby emanował aż zbyt wielkim blaskiem? Miał wrażenie, jakby ją przytłaczał. Ta odważna dama zniknęła, zostawiając tylko niepewną dziewczynę. Uśmiechnął się do niej, pokazując przednie zęby, tak żeby choć trochę odciążyć Ruth. I chyba podziałało, bo przestąpiła kilka kroków w jego stronę. Powinien przejąć inicjatywę, czy dalej czekać, aż ona jednoznacznie się określi? – Co takiego jest kiepskim pomysłem? – spytał nieco niższym niż dotychczas, aksamitnym wręcz tonem – Na pewno nie pozwolę ci tego wynieść. Miałbym ogromne kłopoty, gdyby coś stąd zniknęło. Także tego zdecydowanie nie warto. Natomiast jeśli mówisz o jakichś innych kwestiach… - odważył się i pokonał co najmniej połowę tego niewielkiego, dzielącego ich dystansu, i ciut się pochylił, mimo że ze względu na szpilki, które miała na nogach, wcale nie był dużo wyższy – To zawsze możemy je rozważyć.
Dorien dedukował bardzo mądrze, zakładając, że dziewczyna istotnie mogła wynosić poufne informacje z Departamentu Katastrof podczas swojego stażu, skoro w tej konkretnej, zauważalnej dla mężczyzny sytuacji zachowywała się co najmniej tak, jakby pracowała dla jakiegoś wywiadu. Nic bardziej mylnego. Kochała pracę jako analityk, bo uważała, że nigdzie jak tutaj nie wykorzysta tak dobrze swojej zdolności logicznego myślenia i znajomości mugolskich technologii, sprawa klątwy nie była absolutnie powodem, dla którego tak ją ciągnęło do Departamentu, w którym pracował młody Dear. Jednak istotnie nie dało się nie zauważyć, jak bardzo uparta była Ruth w dążeniu do celu. Wyjaśnienie było natomiast o wiele prostsze, niż mogłoby się wydawać - ona po prostu lubiła dużo wiedzieć. Całe życie uczono ją, że wiedza to potęga i że mądrym człowiekiem nie da się łatwo rządzić, więc z biegiem lat wypracowała w sobie tę nieustającą ciekawość, którą karmiły jedynie odkryte informacje. Nie potrafiła się poddać, jeśli spawa okazywała się zbyt trudna, tylko drążyła tak długo, aż problem przestawał nim być. Nic więcej. Wittenberg zdawała sobie sprawę z tego, jak dziwnie mogłyby zabrzmieć jej tłumaczenia, dlatego zazwyczaj nie mówiła na ten temat nic. Tym razem chyba jednak będzie musiała... Tutaj znalazła chyba wystarczająco i choć oczywiście nie miała bladego pojęcia, czym jest „spontaniczna śmiertelna bezsenność” to przynajmniej miała już w głowie w miarę jasny pogląd na dalszy charakter poszukiwań, a zebrane wcześniej informacje uporządkowały się w bardzo spójny sposób. Był tylko jeden problem. Dalsze zmagania z czarną magią były w tym momencie praktycznie niemożliwe dla Ruth, bo oto stanęła przed nią przeszkoda nie do przeskoczenia. Wysoki, poważny mężczyzna, z rozpiętą do połowy koszulą. Dorien. To, że do niego podeszła wcale nie sprawiło, że przestała kruszeć jak palony pergamin, mimo że jego uśmiech był właściwie jedynym impulsem, dla którego zdecydowała się na te kilka kroków. Stojąc na szpilkach była prawie tego samego wzrostu co Dear, ale cóż z tego, skoro miała wrażenie, jakby zapadała się w sobie, zamieniając w małą, niepewną, choć wciąż ciekawą nowego dziewczynkę. Wpatrywała się weń, jakby w oczach Doriena mogła odnaleźć jakąś odpowiedź, ale zobaczyła w nich wyłącznie swoje odbicie i to chyba sprawiło, że postanowiła zmienić nieco spojrzenie na sytuację. Czego się tak naprawdę bała? Miała prawo robić to, co uważała za słuszne i dzięki czemu czuła się szczęśliwa, a wścibskie lub przykre komentarze powinna zawsze zostawiać za sobą. Miała prawo zatonąć w tych niebieskich oczach i wsłuchiwać się w jego oddech bez końca, zawieszona pomiędzy jednym a drugim uśmiechem mężczyzny. Nikt nie mógł jej tego zabronić. Nikt nie mógł im tego zabronić. Dear zmniejszył dystans do tego z gatunku niebezpiecznych, ale mimo to Ruth nawet się nie poruszyła, dopiero po zakończeniu jego wypowiedzi odsuwając nieznacznie w tył. Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby wynosić dokumenty z archiwum, nie chciała w końcu wpędzić kolegi w jeszcze gorsze kłopoty niż te, w których się obecnie i tak znajdował, więc właściwie zrobiła trochę urażoną minę, żeby już po chwili się zreflektować i obdarzyć mężczyznę kolejnym uważnym spojrzeniem. -Pozwoliłam sobie rozważyć to za nas oboje – powiedziała całkiem profesjonalnie, mimo że dało się wyczuć w jej tonie ten subtelny dźwięk, który zwiastował, że jest to jedynie metafora. Zrobiła krok do przodu i w tej dzielącej ich mikroskopijnej przestrzeni przyłożyła dłonie do ciepłych policzków mężczyzny, musnąwszy jego usta krótkim, lekkim pocałunkiem. Otworzyła oczy, odsuwając się od Doriena, choć opuszki jej palców wciąż nie zsunęły się z jego twarzy. -Czy teraz jestem wystarczająco jednoznaczna, panie Dear? – zapytała niemal szeptem, usiłując pozbierać rozbite szkło swojego zdrowego rozsądku z podłogi.
Nareszcie. Wykonała ruch, którego on się obawiał. Podjęła decyzję, nad którą on się mocno wahał. Czy też tego chciał? Nie odskoczył od niej jak poparzony, nie odtrącił dziewczyny. Okrutnie schlebiało mu, że w pewnym sensie uległa. Wciąż tylko nie wiedział jakie były prawdziwe zamiary i w jakiej intencji poprosiła go o to spotkanie. A może wcale jedno nie było wymówką dla drugiego – zdobycie ważnych dla niej informacji i uwiedzenie jego jakże skromnej osoby – tylko chciała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Takie wytłumaczenie właściwie było całkiem logiczne i sensowne. Pocałunek był krótki, baaardzo subtelny, łagodny. Wręcz nazwałby go porządnym całusem. Ale za to jaki satysfakcjonujący. Doznania wzmagały okoliczności objawiające się aktualnym brakiem partnerki w życiu pana Deara. Wszystko na plus. Oczywiście, że przymknął oczy. Najpierw jego spojrzenie skierowało się na ślicznie wykrojone, pełne usta. A gdy te dzielił od jego warg zaledwie włos, zamknął powieki całkowicie. Ta chwila była tak długa, a jednocześnie zniknęła w przeciągu mniej niż sekundy. Czy nabrał ochoty na więcej? Zdecydowanie tak. Chyba powoli zaczął tracić kontrolę nad tym co jest ważne, co wypada i czego powinni sobie odmówić. Nawet nie zorientował się kiedy jego ręce objęły kobietę w talii. Uścisk nie był mocny, nie miał na celu połamać jej żeber. Zapewniał jej stabilne oparcie, no i wolałby, żeby za szybko z tych objęć za szybko nie uciekła. Ale bardzo bardzo miał chęć powtórzyć ten słodki gest. Nie odpowiedział jej na to pytanie, które zadała. Wydało mu się być aż nazbyt retoryczne. Zamiast tego pochylił lekko głowę i złączył ich usta jeszcze raz. Jego pocałunek nie był tak powściągliwy. Objął ustami jej dolną wargę, tym razem pozwolił sobie smakować jej nieco dłużej. Miał wrażenie, że Ruth się uśmiechnęła. Może nie był taki najgorszy w całowaniu.
Mężczyznę łatwiej rozgryźć, ale kobietę łatwiej ograć. To nie było takie trudne do przewidzenia. Ruth zaczęła tonąć w chłodnych pomrukach ciemnego pomieszczenia, wsłuchując się w takty wybijane przez zegar za ścianą. Czuła ciepło bijące od mężczyzny i jego dotyk na swojej talii, rozpadając się w tym trwającym wieczność momencie na tysiąc kawałków, które Dorien zdawał się wyłapywać po kolei i układać na najkorzystniejszy dla siebie sposób. Kto daje nam prawo nazywać coś zdrowym rozsądkiem? Dlaczego wypada w chwili takiej jak ta oblać się rumieńcem i żałować przez kolejne pół roku? Ruth na szczęście zupełnie nie rozumiała takich „norm”, ufając w życiu wyłącznie sobie i dlatego nie tylko pozwoliła wydłużyć ten przyjemny dla obojga moment w nieskończoność, ale też kiedy w końcu spojrzała ponownie na mężczyznę tym samym, czujnym wzrokiem co zwykle kompletnie nie wyglądała, jakby czegokolwiek miała żałować. Mimo to, jego dłonie na jej talii zaczęły ją dziwnie palić. Głupia Ruth, naprawdę myślałaś, że uda ci się zmienić twoją uczuciową ulotność? Chciała coś powiedzieć, jakoś wytłumaczyć mu, jak bardzo nie ma to sensu, ale jedyne, co potrafiła w tej chwili zrobić to wbić paznokcie w jego bark, wkładając swoją drobną dłoń pod koszulę Deara. Zmarszczyła brwi, pochylając głowę w dół, jakby to miało jakkolwiek pomóc w odepchnięciu od siebie rzeczowych faktów, jakimi było jej podejście do uczuć i poprzednie związki. Ucieczka, wiecznie ucieczka. Była jak ptaki, których tak nienawidziła. I wprost czuła, jak trzepocze skrzydłami między silnymi ramionami Doriena, który choć też musiał czuć jej niepewność, wciąż nie rozluźniał uścisku. -To nie ma sensu. I tak ci ucieknę – przyznała w końcu z żalem, nie spuszczając wzroku z jego twarzy i poprawiła kosmyk włosów, opadający mu na czoło. I cóż jej po wiedzy, cóż po logicznym podejściu do życia, skoro zupełnie nie potrafiła się odnaleźć w tak bezpiecznym miejscu, w ramionach mężczyzny, którego jeszcze przed chwilą świadomie obdarowała pocałunkiem. Trochę się czuła winna marnowania jego czasu. A może te wątpliwości były tylko w jej głowie? -Nie ufasz mi, prawda? Słusznie – przez gorycz przebił się wyjaśniający uśmiech. W końcu trzeba się przyznać do tego, po co w ogóle zmusiła go do wdychania kurzu z archiwum przez pół nocy.
Słowa, które wypowiedziała, dudniły mu w głowie. ‘I tak ci ucieknę’. Co to w ogóle miało znaczyć? Czemu chciała uciec? Tak niewinne zbliżenie nie równało się jeszcze ołtarzowi, choć matka coraz częściej pytała go, czy jest już na horyzoncie jakaś kandydatka, która godnie przyjęłaby tytuł Pani Dear. Wydawało mu się, że dziewczyna chyba trochę zepsuła nastrój. Nie, żeby miał jej to za złe, tylko atmosfera chyba klapnęła. Był naprawdę dobry w układankach, rozpisywaniu związków przyczynowo-skutkowych, wynajdywaniu niemożliwych rozwiązań w sytuacjach bez wyjścia. Aż natrafił na tę kobietę, która stała tuż przed nim. Zagadka, której nie potrafił rozszyfrować. Zmarszczył lekko brwi, kiedy znów postanowiła go uszkodzić. To już druga rysa, którą zostawiła na jego pięknym ciele. Odpłaci mu kiedyś za to. – Nie wiem po co tu przyszłaś – odpowiedział jej bardzo cicho, już prawie szeptem. Jednocześnie wciąż trzymał ją dosyć blisko, spoglądał na jej zaniepokojoną twarz z drobnym, ale chyba szczerym uśmiechem – Nie wiem, jaki miałaś powód. Interesuje cię tylko to… ? – delikatnie uniósł głowę, jakby chciał wskazać na regały zapełnione dokumentami – Czy może jednak powód był inny? Nie wiem, ile sobie zaplanowałaś, a ile z tego wypłynęło raczej spontanicznie. Nie chcę ci nie ufać– pochylił się tym razem nieco bardziej, tak by ostatnie słowa wyszeptać jej do ucha – Musisz mi tylko pozwolić. Właściwie Dorien nie był pewien czego oczekiwał. Raczej nie tego, że Ruth rzuci mu się w ramiona i spędzą aktywnie resztę wieczoru na niewygodnej kanapie czy twardym biurku. Miał wrażenie, jakby zaczynała się łamać. Zamiast odważnej, pewnej siebie kobiety, którą była trochę ponad pół godziny wcześniej, widział w niej zagubioną dziewczynę. Nie znał jej na tyle by stu procentowo określić w którym momencie udawała, a kiedy pokazywała prawdziwe uczucia. On na pewno do niczego jej nie zmusi. Rozplótł uścisk. Co prawda jedną ręką wciąż podtrzymywał jej sylwetkę, drugą zaś pozwolił sobie unieść troszkę jej brodę, tak żeby chociaż zastanowiła się nad ponownym spojrzeniem mu w oczy. Czekał na jej odpowiedź, jakkolwiek zawiła by ona nie była.
Jak mądrym i pełnym zrozumienia człowiekiem był Dorien pod grubą skórą codzienności Ruth przekonała się właśnie w tej chwili, kiedy kilka słów wystarczyło mu, żeby kobieta wróciła z głębin swojej niepewności na ziemię. I może był nieczułym, zimnym draniem, za którego go niektórzy mieli, ale w tym momencie, w tym cichym pomieszczeniu młoda Szwedka widziała tylko kogoś, w czyich ramionach mogłaby trwać w nieskończoność. Nie naciskał, ani nie niecierpliwił się, z uwagą i skupieniem dobierając słowa, które wprost przeszywały ją na wylot. Był jak skała, o którą rozbiły się wszystkie wątpliwości Ruth. Nagle poczuła niepokój, gdy zabrał dłoń z jej talii, jakby się obawiała, że zaraz zniknie a wszystko okaże się tylko bardzo realistycznym snem. Oplotła więc swoje ręce wokół jego szyi, po raz kolejny tego wieczoru zmniejszając dzielący ich dystans do zera i ponowiła pocałunek, tym razem bardziej zachłannie i z ,ukrywanym dotychczas, pożądaniem. Na dłuższą metę potrafiła być tylko prawdziwa, a to właśnie były jej prawdziwe uczucia względem stojącego przed nią mężczyzny. Miała wrażenie, że świat wokół płonie, albo płonie ona sama, jednak nie chciała tego przerywać. Nie musiała – choćby cały świat krzyczał im teraz w twarz „nie”, jeśli we dwoje powiedzą „tak”, taka będzie ostateczna odpowiedź. Jednak było późno, ciemno i zaczynali powoli wyczerpywać swoje szczęście. W każdej chwili ktoś mógł się zorientować, że Dorien utknął w biurze na podejrzanie długi czas lub po prostu mogli zostać przyłapani. A jak Dear słusznie zauważył, wprowadzenie do archiwum osoby nieupoważnionej wiązało się z nieprzyjemnymi konsekwencjami, dlatego zdecydowanie powinni przestać ryzykować. Ruth oderwała się od mężczyzny i wyciągnęła różdżkę. -Mówisz, jakby jedno miało wykluczać drugie. Dobrze wiesz, po co tu przyszłam, jesteś o wiele lepszym analitykiem niż ja. Dorien, bywam uparta, ale nie jestem bezczelna, choć muszę przyznać, że chyba faktycznie mój plan przestał mieć znaczenie po jakimś czasie – powiedziała wzruszając nieco ramionami i odwróciła się do mężczyzny plecami, żeby zaklęciem pozbyć się śladów swoich stóp w alejce, z której przed chwilą wyszła. Kiedy po jej krokach w tym miejscu nie było już śladu cofnęła się nieco do wyjścia, omijając mężczyznę i jednocześnie zwiększając odległość między nimi do kilku metrów. Ramiączko ponownie zsunęło się jej z barku, ale nie poprawiła go. -Najpierw znikają ślady… - zaczęła, patrząc na Deara, jednocześnie wciąż naprawiając pozostałości swojej obecności różdżką brzmiąc teraz, jakby cytowała jakąś prozę, choć w rzeczywistości było to wyjaśnienie jej stwierdzenia o tym, że w końcu i jemu ucieknie i jak szybko potrafi się rozpłynąć w powietrzu. Nie wymagała od Doriena, żeby ją zrozumiał, bo sama siebie rzadko kiedy potrafiła przewidzieć. -Potem zapach – dodała, cofając się już o jakieś dziesięć metrów i kierując różdżkę w górę machnęła krótkim ruchem, rzucając Essentia mirabile. Lepiej, żeby się tłumaczył z tego, dlaczego w archiwum ludzie czują kawę, skoszoną trawę, czy wiśnie, a nie damskie, słodkie perfumy. Zginęła między półkami na krótką chwilę, żeby za chwilę ponownie pojawić się w zasięgu jego wzroku i zamrugać dużymi oczami, patrząc na Deara tak, jakby był czarującym obrazem. Przechyliła głowę, mrużąc oczy i poprawiając ramiączko. -I w końcu zniknę ja. Och Dear… - mruknęła, zacierając granicę między jego nazwiskiem i czułym zwrotem – Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo chciałabym, żebyś mi na to nie pozwolił– skończyła, zamykając oczy. Cel, wola, namysł. I tak zakończył się ich miły wieczór, pełen klątw, dwuznaczności i ciepłych pocałunków. Dziewczyna po chwili była już w innym miejscu, choć ze względu na jej ograniczoną zdolność skupienia wcale nie przemieściła się tak daleko. Powinna mu podziękować za pomoc. I chyba zostawiła żakiet. A prawdę mówiąc zostawiła w tym zakurzonym archiwum, w ramionach Doriena jeszcze coś, czego nie dało się uchwycić wzrokiem i czego nie dało się dotknąć. Nadzieję, że jednak zechce zacząć szukać rozwiązania. Zt x2
Lorraine sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło i co też wpadło jej do głowy, że zjawiła się w Ministerstwie Magii, ale miała jakiś plan i zamierzała go zrealizować. Już mniejsza o to, że zapomniała połowy tego, o co jej faktycznie chodziło - liczyło się tylko to, by znaleźć Dereka. To znaczy Doriena. Nie miała wieści od Ruth od momentu, kiedy pożegnały się w ostatni dzień wycieczki do Grecji. Lorraine wróciła na chwilę do domu, żeby spędzić czas z mamą, ojczymem i siostrą, po czym przepakowała trochę letnich rzeczy na te cieplejsze, jako że niedługo jesień przyjdzie z przytupem i wyruszyła do Hogwartu. Uczta na rozpoczęcie roku wydała jej się dziwna nie tylko ze względu na niespotykane zachowanie Tiary, lecz także przez brak jej najbliższych przyjaciółek. Lorraine została sama w zamku i zrobiło jej się strasznie przykro, że Florence i Ruth już opuściły jego mury - co ona bez nich zrobi? Na szczęście obie mieszkały w Hogsmeade! Z Florence widziała się jeszcze tego samego wieczora w mieszkaniu, wypiły razem herbatkę i postanowiły pójść do sklepu po klęboloty. Po drodze zapukały do Ruth, chcąc zaprosić ją na picie, lecz nikt im nie otworzył. Następnego dnia Lorka spróbowała ponownie i również pocałowała klamkę. Zostawiła jej liścik pod drzwiami i oczekiwała odpowiedzi na niego przez resztę dnia i cały kolejny. Dopiero wtedy faktycznie się zaniepokoiła. Florence sprawę zbagatelizowała, stwierdziła, że pewnie jest zarobiona i nie ma czasu, a sama jeszcze dokańczała kursy, by wskoczyć do Hogwartu na posadę asystentki. Coś jednak nie dawało Puchonce spokoju, przecież to nie było w stylu Ruth, żeby tak po prostu znikać i nie dawać znaków życia, prawda? Wtedy właśnie zrodził jej się w głowie ten nieco głupiutki plan, by odnaleźć Doriena i zapytać, czy miał z nią kontakt. Nie chciała wysyłać listu, ponieważ mógł on zostać przechwycony lub trafić w złe ręce, jakoś tak nie ufała sowom, tym bardziej że jej własna kiedyś po prostu od niej zwiała. Postanowiła poszukać go na własną rękę. Kiedyś była niedaleko jego domu w Brighton, lecz nie pamiętała zbytnio okolicy i nie chciała ryzykować teleportacji. Szukając innych rozwiązań, wpadła w końcu na Ministerstwo Magii - przecież on pracował w Katastrofach, a przynajmniej tak twierdziła jej przyjaciółka. Uznała, że to właśnie tam się uda i spróbuje go odnaleźć wśród pracowników. Stojąc jednak przed wejściem do Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof nie była aż tak pewna swoich zamierzeń. A co jeśli dziś miał wolne? A co jeśli go nie odnajdzie? Może nie może tu w ogóle przebywać? Przełknęła głośno ślinę i pchnęła drzwi, wchodząc do głównego pomieszczenia i rozglądając się niepewnie. - Przepraszam pana - zwróciła się do stojącego przy drzwiach brodatego mężczyzny po pięćdziesiątce. - Szukam pana Deara, czy znajdę go gdzieś tutaj? - zadała pytanie i uśmiechnęła się niepewnie, czując jak całe ciało jej się spina, a serce zaczyna szybciej bić. Facet jednak okazał się całkiem pomocny i ostatecznie wskazał palcem postać stojącą nieopodal, zwróconą tyłem do Lorraine. Dziewczyna wzięła głęboki oddech, podziękowała, po czym ruszyła w kierunku Doriena, wyciągając rękę w kierunku jego pleców, po których ostatecznie klepnęła go raz, bardzo delikatnie.
'Staż' w Stanach dawał Dorienowi wiele nowych możliwości, otwierał drzwi do dalszej kariery. Co prawda Minister musiał się wycofać z obietnic, jakoby miał obsadzić Deara na stołku zastępcy szefa – co tego młodszego nieco zawiodło - ale wciąż wizja awansu i dodatkowe doświadczenie dzięki pracy za oceanem bardzo go motywowało. Będąc oficjalnie amnezjatorem w trakcie akcji będzie robił dokładnie to samo co dotychczas, ale za większe pieniądze i w dodatku pozbędzie się większości uciążliwej papierkowej roboty. Doskonały układ. To był właśnie jeden z tych dni, kiedy Dorien nie przemieszczał się z samego rana za pomocą świstoklika do Stanów. Mieli wiele pracy u siebie, szczególnie, że coś dziwnego się działo, coś, czego nikt nie potrafił wytłumaczyć. Magia tak jakby… przestawała działać i nawet doświadczeni czarodzieje mieli problemy ze źle rzuconymi zaklęciami. Same wypadki i katastrofy. Dear właśnie przerzucał dokumenty z jednej kupki na drugą, szukając jednego konkretnego pergaminu, który zresztą sam wypełniał zaledwie kilka dni wcześniej, kiedy poczuł jak ktoś lekko smagnął go ręką w plecy. Natychmiast się odwrócił, zaskoczony, a jeszcze bardziej zdziwiła go postać, którą przed sobą ujrzał. Znał tę młodą kobietę, choć nie wiedział za bardzo czego się spodziewać. Wiele słyszał o Lorraine. Co prawda nie mieli okazji za bardzo porozmawiać i poznać się bliżej, ale Ruth często o niej wspominała. Przyjaźniły się, spędzały ze sobą mnóstwo czasu i Lorka na pewno miała do Doriena swego rodzaju żal, że tak bezczelnie 'ukradł' jej psiapsiółkę. Z opowiadań wiedział, że ta stojąca przed nim dama bywała roztargniona, roztrzepana, rozkojarzona, często gubiła wątek i miewała problemy z pamięcią. Poza tym wydawała się być bardzo urocza, opiekuńcza i wrażliwa. Mina mocno mu zrzedła, gdy faktycznie rozpoznał w gościu tak bliską znajomą swojej już byłej partnerki. Trochę go zakuło. Zawirowania w pracy i natłok obowiązków skutecznie odciągały myśli Doriena od Ruth, a w tamtej chwili wspomnienie o Szwedce uderzyło aż za mocno. Szybka kalkulacja, analiza – czyli to, w czym był wręcz doskonały – musi tę dziewczynę jak najszybciej zabrać z dużego pomieszczenia pełnego jego współpracowników. Krzyki, awantura czy oskarżenia i obelgi w jego stronę (a uznał, że Lorka właśnie ma zamiar mu dokładnie wyartykułować, co o nim myśli w związku z niedawnym rozstaniem z Ruth i jego powodem) nie zadziałałyby na jego korzyść. – Cześć – przywitał się krótko i obdarzył ją nieco nerwowym uśmiechem – Co za niespodzianka. Coś się stało? Albo… wiesz co, może chodź do biura. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał. Herbaty?
Gdy Dorien odwrócił się i obdarzył ją nieco zaskoczonym spojrzeniem, Lorce na moment zabrakło języka w gębie i w sumie dobrze, że mężczyzna zareagował tak szybko wyprowadzając ją z pomieszczenia pełnego ludzi, bo o ile na pewno nie zaczęłaby krzyczeć i obrzucać go obelgami, sam Merlin wie, cóż mogło się wydobyć z jej ust w takim stresie. Bo owszem, stresowała się, nie tylko obecnością wszystkich wkoło, lecz także znajdowaniem się blisko tak przystojnego faceta, z którym w dodatku umawiała się jej najlepsza przyjaciółka. Nie czuła się z tym komfortowo, zaczęła sobie wyrzucać w myślach, że postąpiła wyjątkowo nierozważnie i powinna się wstrzymać z całym tym zjawianiem się w Ministerstwie, jednak co się stało, już się nie odstanie i chwilę później Lorraine przekroczyła próg jakiegoś gabinetu. - Herbaty? - powtórzyła i dopiero po chwili zdobyła się na niepewny uśmiech. - Jasne, chętnie, z przyjemnością napiję się herbaty. Najlepiej owocowej, takiej z malinami. Ale czarna też ujdzie, nie żebym miała coś do klasycznego earl greya, co to to nie, wręcz przeciwnie. Z tym że nie mam ochoty na mocną herbatkę, wolałabym coś lżejszego... - urwała i automatycznie spąsowiała, niezwykle zażenowana tym potokiem słów, które nie miały najmniejszego sensu. A mogła przecież powiedzieć "tak, poproszę"... Zapadła między nimi jakąś taka średnio komfortowa cisza, podczas której Lorraine stała na środku pomieszczenia i taksowała wzrokiem wszystko dookoła, począwszy od tapet na ścianach, przez drobne rysy na suficie, a kończąc na dużym, drewnianym biurku i parze krzeseł. - To twoje biuro? Gabinet jakiś? - zagaiła go zupełnie bez przyczyny i na pewno nie w związku ze sprawą, z którą do niego przyszła, lecz w tamtej chwili odpowiedź na to nurtujace pytanie była ważniejsza niż wszystko inne. W końcu po wystoju wnętrza podobno można było bardzo wiele dowiedzieć się o samym właścicielu, czyż nie?
Wdech, wydech, spokojnie. Udało mu się sprawnie wyprowadzić tę młodą dziewczynę z głównej sali departamentu, to najważniejsze. Pewnie i tak nie uniknie szeptów za plecami czy wręcz bezpośrednich pytań dotyczących tejże panny, ale póki co to nie było największe zmartwienie Deara. Co ciekawe, blondynka wcale nie wyglądała na tak zdenerwowaną, jak na początku podejrzewał. Czyżby jednak nie chodziło jej o wywołanie Armagedonu? – Gdzie moje maniery… Lorraine, tak? Dorien Dear – przedstawił się, jednocześnie zapewne przypominając jej, że jednak nie ma na imię Derek. Niby się gdzieś tam mijali, chociażby tego pamiętnego wieczora, kiedy Ruth pierwszy raz spała u niego w Brighton, czy na wakacjach w Grecji, ale nigdy nie mieli okazji spotkać się twarzą w twarz i uścisnąć dłoni. Aż dziwne, bo przecież był w związku z jej przyjaciółką przez około cztery miesiące, a pod koniec jego trwania już nawet za bardzo się nie kryli. Kiwnął kilka razy głową z dość mocno uniesionymi brwiami, próbując przetrawić jej głośną kontemplację wyboru herbaty. Miała szczęście, że akurat trafiła na miłośnika herbaty (a może po prostu typowego Anglika?), który co prawda zdecydowanie wolał typowe czarne odmiany, choć znalazł dla niej dokładnie taką, jaką sobie zażyczyła. – Tak, przeważnie tutaj pracuję. Może nie jest zbyt przytulnie, ale wszystkie biura tak ponuro wyglądają. Nic specjalnego – wyjaśnił, kiedy zalewał dwie białe filiżanki wrzątkiem – Proszę –postawił na biurku naczynie z gorącą herbatą, do tego cukiernicę i łyżeczkę, a potem oparł się plecami o regał pełen starych ksiąg i teczek z dokumentami – Ostatnio mamy dużo pracy w terenie, wakacje, dzieciaki się wygłupiają, nie panują nad magią. I my to musimy naprawiać. Sam nie wiem, czy wolę te niekoniecznie ekscytujące eskapady, czy stateczne, ale nudne wypełnianie raportów. Ale to drugie robię głównie właśnie tutaj. Wciąż nie wiedział, czemu Lorraine nie zdecydowała się na list czy odwiedziny u niego w domu, a zamiast tego wybrała wizytę w Ministerstwie. Nie pytał, póki co, nie chciał jej prowokować. Nie drażnij lwa. Sama się przełamie i przedstawi mu cel tej wycieczki.
- O, pamiętasz?! - Aż się rozpromieniła, kiedy Dorien wymówił jej imię. Jakoś tak jej się wydawało, że mógł jej w ogóle nie kojarzyć, bo może i Ruth wspomniała mu słowa czy dwa, wciąż była dla niego osoba nieznaną. Zawsze więcej jego uwagi przypadało na Florence, która była odpowiedzialna zarówno za ustalenie pobocznych kwestii odwiedzin w Brighton, jak i odwiedzin Doriena w Grecji i zorganizowanie im tego spotkania niespodzianki. Lorraine nie była dopuszczona do takich rzeczy w związku ze swoimi problemami z pamięcią, to chyba jasne. Poza tym właśnie, do tej pory wyłącznie mijali się gdzieś bokiem i nigdy nie mieli okazji się sobie przedstawić. Wyciągnęła do niego wiotką dłoń i uścisnęła tę jego, uśmiechając się przy tym szeroko swoimi krzywymi ząbkami. - Lorraine, zgadza się. Miło Cię poznać, Dorien. Chociaż w sumie już Cię znałam, ze wspomnień - przyznała mu, nieco się pesząc i licząc na to, że mężczyzna zinterpretuje wspomnienia jako historie, a nie jako faktyczne zdarzenia wyciągnięte z cudzej głowy w postaci białawych nici. Obserwowała go w ciszy, starając się poukładać w głowie wiele luźno biegnących myśli i wątków, by ostatecznie przypomnieć sobie, w jakim celu w ogóle zawracała mu tyłek swoja obecnością. Patrzyła, jak zalewa dwie filiżanki wrzątkiem, a następnie dokładnie śledziła ich drogę aż do blatu biurka. Pochyliła się nad swoją i powąchała, czy aby na pewno dostała owocową, po czym sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej tajemniczą fiolkę, z której wkropliła do płynu kilka kropel niezidentyfikowanej cieczy. Był to oczywiście eliksir pamięci, którego potrzebowała teraz bardziej niż kiedykolwiek. - Trochę słabo - stwierdziła, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. - Nie pozwalają wam wstawić do środka nawet kwiatka? Od razu by było przytulniej. Albo jakiś żywy obraz! Chociaż nie, to mogłoby być rozpraszające. Wyobrażasz sobie pracować, gdyby ze ściany dobiegały jakieś odgłosy? - rzuciła i parsknęła śmiechem, ubawiona własną wizją. W jej głowie oczywiście jawiło się to bardziej w stylu posiadania obrazu ryczącego słonia lub ćwierkających ptaków, chociaż te drugie w gruncie rzeczy mogłyby być przyjemne. Zamieszała łyżeczką w herbacie i zaczęła do niej dmuchać, przysłuchując się temu, co jeszcze miał do powiedzenia Dorien, a mówił o ciekawych rzeczach. Wybryki młodziaków i szaleństwa z magią? A to ci dopiero! W Grecji też były cyrki, Lorraine sama pamiętała, jak któregoś dnia nie była w stanie wysuszyć sobie włosów i musiała siedzieć na słońcu dwie godziny, po czym strasznie bolała ją głowa i miała podejrzenie udaru. Przytakiwała mu i wydawała z siebie bliżej nieokreślone "mhm", lecz większość swojej uwagi skupiała na tym, czy herbatka nadaje się do wypicia, czy też wypali jej przełyk. Postanowiła zaryzykować i upiła kilka malutkich łyczków. I przypomniała sobie. - Dorien, przyszłam tu w takiej sprawie dość... Dziwnej - zaczęła, zacinając się na moment i zbierając słowa. Mimo wszystko chciała się streszczać, bo wiedziała, że zabiera mu czas w pracy. - Chodzi mi o Ruth. Od jakiegoś czasu nie mam od niej wieści i nie wiem, dlaczego. Pomyślałam, że może Ty wiesz, co się z nią stało? Albo gdzie może być? Zostawiłam jej ostatnio liścik i nawet na niego nie odpisała. Martwię się - powiedziała w końcu, a na jej buzi pojawiła się minka smutnego pieska.
Uśmiechnął się szczerze, gdy tak podsuwała pomysły dotyczące zmiany wystroju szarego biura. O ile w domu było to dla niego bardzo istotne – popisał się, dekorując mieszkanie dla Vivien (a przynajmniej się starał) – tak biuro było mu całkowicie obojętne. Spędzał w nim po kilka godzin dziennie, a jego wygląd był zupełnie nieistotny. Ważne było tylko to, by na półkach nie zalegał kurz, dokumenty nie były rozrzucone i by kałamarz był zawsze pełny. – Kwiatek, jeśli sam by się nie domagał, pewnie by umarł z pragnienia. Zasuszylibyśmy go. Kiepsko. A obrazy… No nie wiem. Chyba bardziej by mnie rozpraszały. Takie gadające w ogóle nie wchodzą w grę, statek pewnie by chlupał wodą, a tętent koni przyprawiałby mnie o ból głowy. Chociaż malowanie ścian może by się przydało, możesz mieć rację. Zasugeruję to odpowiednim organom. Oczywiście, że też lubił swoją herbatę mocną i gorącą, ale podziwiał tę śmiałą dziewczynę, która najwyraźniej nie bała się poparzenia języka. No tak, tak, przecież są czarodziejami i nie z takimi ranami by sobie poradzili, aczkolwiek… Po co próbować? Patrzył na nią tak wyczekująco, nie do końca wiedząc, czego się spodziewać, ale też nie chcąc być zbytnio nachalnym. Cały czas z tyłu głowy krążyła mu informacja, że Lorka jest trochę ekscentryczna, mocno zapominalska i, choć to były tylko i wyłącznie podejrzenia Doriena, być może trochę niestabilna emocjonalnie. No i w końcu się zreflektowała, że panuje taka troszkę napięta cisza, a Dear wodzi wzrokiem to na swoją herbatę, to wyczekująco w stronę jej samej. Gdy usłyszał pytanie, trochę go zmroziło. Czyli nie wiedziała. Zadziwiające, że Ruth nie podzieliła się tak ważną informacją z przyjaciółką. Nie dość, że się rozstała z mężczyzną, którego kochała nad życie pomimo tak krótkiego związku, to jeszcze wyniosła się (prawie) na drugi koniec świata. Jak on miał teraz wybrnąć, by nie zesłać na siebie gniewu i zemst? – To… nie powiedziała ci? – zagaił, grając trochę na zwłokę, mając też nadzieję, że może wyciągnie od niej coś więcej. Analiza, analiza, analiza. W końcu był w tym najlepszy.
Lorraine miała tę niezwykłą umiejętność nawiązania kontaktu z każdym człowiekiem, nieważne jak dużo starszy czy młodszy by był, jak okropny czy cudowny humor by miał danego dnia, jak bardzo miałby ochotę zostać sam - była w stanie do niego dotrzeć i zagaić nawet o największą pierdołę. W ten sam sposób zjawiła się w Ministerstwie, pozornie bez żadnego większego celu i zagadała Doriena o herbacie i wystroju wnętrz. Przyszedł jednak moment, w którym zapadła między nimi średnio komfortowa cisza, ciążąca im z każdą kolejną mijającą sekundą. Lorraine poważnie ryzykowała poparzeniem języka, lecz chciała jak najszybciej napić się herbaty z dodatkiem eliksiru pamięci, by nie tylko przypomnieć sobie swoją motywację do spotkania, lecz także wynieść z tego biura nieco więcej wspomnień. Napój był gorący, lecz udało jej się go przełknąć i nawet przez moment się nie skrzywiła. Była raczej zdziwiona, bowiem od bardzo dawna nie miała okazji pić herbaty o tak wysokiej temperaturze. Zazwyczaj robiła cały kubek, a potem o nim zapominała, a znalazłszy go kilka godzin później wypijała już zimną herbatę. Ale do rzeczy. Zjawiła się, by zapytać się o Ruth, która z dnia na dzień przestała dawać jakiekolwiek znaki życia. Liczyła, że Dorien będzie wiedział, co się z nią dzieje. Może zakopała się w papierach z roboty i zmartwychwstanie dopiero w przyszłym tygodniu? Może pojechała kogoś odwiedzić i zapomniała dać znać? Może po prostu wyprowadziła się do Doriena? Mężczyzna zdecydowanie coś wiedział, ponieważ zaczął od bardzo sugestywnego pytania - coś się stało, o czym on wie, a Lorraine nie. Spojrzała na niego z lekko zmarszczonymi brwiami, po czym wzruszyła ramionami, a następnie pokręciła przecząco głową. - No mówię, że nie wiem nic. Nie odzywa się do nas, ani do mnie, ani do Florence. Poszłyśmy chyba wczoraj zaprosić ją na kłębolota, w mieszkaniu też jej nie było - powiedziała, czując delikatny ucisk w klatce piersiowej. Naprawdę się martwiła. - Przyszłam do Ciebie, bo... Bo pomyślałam, że może Ty coś wiesz. W końcu jesteś jej chłopakiem, co nie? Tobie by na pewno powiedziała - wytłumaczyła poniekąd powód tego najścia, po czym wbiła w niego wielkie, zmartwione oczy i czekała cierpliwie, aż udzieli jej odpowiedzi na tak nurtujące pytanie: Gdzie się podziewa Ruth Wittenberg?
To miał być kolejny nudny, szary dzień, taki z przerwą na kawę, ze stosem papierów i poganianiem urzędników z mniejszym doświadczeniem. Tak bardzo brakowało mu tej uzdolnionej stażystki, która w kilka tygodni nadrobiła wszystkie zaległe sprawy i ogarnęła im cały ten burdel, głównie oczywiście przez swoje umiejętności organizacji pracy, ogromny spryt, ale też wiedzę i zapał, jak również ze względu na fakt, że pewnie się trochę nudziła, kiedy większość zespołu leciała na akcję w terenie. Nie zabierali jej, a szkoda. Teraz nie było ani jej, ani porządku. Zamiast Porządku przy tym samym biurku miejsce zajął Chaos. Dziwne były te opinie. Póki co Dorien jeszcze nie doświadczył za mocno tego słynnego roztrzepania Lorraine, wydawała się być całkiem spokojna i opanowana. Poza tym, że właściwie zapomniała po co przyszła, wszystko wyglądało normalnie. Prawie normalnie. – Jest mi bardzo przykro, ale… – zamilknął na chwilę, odetchnął głęboko i opuścił wzrok, błądząc nim gdzieś po podłodze – Nie jesteśmy już razem. A już się wydawało, że pęknięte serce nie może zaboleć mocniej. Tak naprawdę to nie był bezdusznym, bezuczuciowym potworem, za którego wiele osób go uważało. Fakt, sam porzucił wiele dziewcząt i to w dość brutalny sposób, ale ludzie się zmieniają. Przede wszystkim – dojrzewają. Zależało mu na niej jak na żadnej do tej pory. Była nie tylko śliczna, ale i piekielnie inteligentna. Uwielbiał jej ambiwalencję – w Ministerstwie wyglądała i zachowywała się tak profesjonalnie jak nikt inny, a kilka godzin później potrafiła pląsać wesoło niczym mała dziewczynka, szukając motyli i nucąc pod nosem jakąś radosną melodię. – Pokłóciliśmy się trochę zanim wyjechałem z Grecji, potem padło jeszcze parę nieprzyjemnych, a przede wszystkim nieprzemyślanych słów. Sądziłem, że jeszcze się spotkamy i wyjaśnimy sobie kilka spraw i zapomnimy o całej tej sytuacji – mówił powoli, widać było, że nie jest mu z tym zbyt komfortowo. Skoro jednak Ruth nie poinformowała swoich przyjaciółek, to czuł, że leży to w jego obowiązku – W Ministerstwie też jej nie ma, złożyła rezygnację zanim zdążyła zacząć pracę. Mówiła, że skoro tu nie ma dla niej miejsca, to pewnie wróci do Szwecji. Jeśli nie było jej też w jej mieszkaniu, to pewnie tak zrobiła.
Buzia Lorraine rozdziawiła się za sprawą słów Doriena. - Jak to nie jesteście razem? - wypaliła z automatu, nie rozumiejąc jak to w ogóle było możliwe, że ich związek się rozpadł. - Przecież byliście tacy fajni razem, jak to się stało? - dorzuciła i ugryzła się w język nieco zbyt późno. Nietaktowne było wspominanie mężczyźnie, jaką dobrą parę tworzył z Ruth w chwili, gdy autentycznie było widać, jak cierpi. Wyraz jego twarzy wyrażał znacznie więcej niż słowa, którymi mógł ją w tej chwili uraczyć. Dziewczynie wystarczyło jedno spojrzenie w te jasne, zbolałe oczy Doriena by wiedzieć, że rzeczywiście żałuje takiego obrotu spraw. Sytuacja okazała się być jeszcze gorsza, bo wspomniał coś o wyjeździe do Szwecji, a Lorkę zatkało. Przecież by im powiedziała, prawda? Nie uwierzy, że wyjechała sobie bez słowa. Będzie musiała zapytać Florence, czy słyszała o czymś takim, bo może jej się zapomniało... Nie, niemożliwe, płakałaby, wtedy na pewno by nie zapomniała. Już teraz w jej oczach zbierały się małe łezki. - Ale co? Jak to? - zapytała chyba po raz setny w ciągu ostatnich pięciu minut. Pokręciła głową i westchnęła z rezygnacją. - Przepraszam Cię, Dorien, ale nie ogarniam. To nie może być możliwe, nie wyjechałaby tak bez słowa. Powiadomiłaby nas - powiedziała, lecz już nie była taka pewna swoich słów. Przyjaciółka zawsze była niezależna, prawdopodobnie próbowała uniknąć niezręczności, płaczu i namów, by jednak została. - Ale padaka - stwierdziła i poczuła się, jakby ktoś z niej odpompował powietrze. Minka jej zrzedła, herbata stygła. Upiła łyk. - A... Jak się czujesz? Z tym wszystkim - zapytała jeszcze z troską, patrząc na jego zmartwioną twarz.
Temat był trudny i po prostu bolesny. Od ich nagłego rozstania nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu i mężczyzna na siłę szukał sobie zajęcia, żeby tylko odciągnąć myśli. Trzymał się dzielnie, odganiając od siebie głupie pomysły, jak na przykład napisanie do niej przepełnionego rozżaleniem listu czy wręcz wycieczki do Szwecji. Czuł, że za wcześnie na to. Mógłby znów wybuchnąć, nakrzyczeć na nią. Tęsknił za nią okrutnie, ale miał wrażenie, że nie doszliby do konsensusu. – Ja też żałuję. Jest mi przykro i nie jestem w stanie wyjaśnić, czemu tak się stało. Właściwie żadne z nas nie powiedziało wprost, że kończymy związek czy znajomość. Miałem nadzieję, że ochłonie, przemyśli sprawę i jeszcze się zobaczymy – obrócił filiżanką, którą trzymał na spodku, a z której nie upił ani nawet łyka herbaty – Ale skoro zrezygnowała z pracy, wyjechała i nie poinformowała o tym ani mnie ani was… To chyba mogę uznać, że już nie jesteśmy razem. Co więcej mógłby powiedzieć? Na pewno nie zdradziłby prawdziwego powodu rozstania. Jego konserwatywne podejście do czystości krwi to jedno. Odrębną kwestią był fakt, że matka Ruth, jako poważana w społeczności wysoko postawionych czarodziejów sama zataiła fakt, że związała się z mugolem, a co więcej – utrzymywała, że ojcem jej dziecka jest czystokrwisty. Dorien sam się tego domyślił. Stopniowo, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie Ruth podawała mu tę informację jak na srebrnej tacy. Najpierw zabrała go na mugolską strzelnicę, potem wspomniała coś o dziadku znającym się na budownictwie czy architekturze, aż w końcu ta nieszczęsna lekcja ze szczegółowym opisem – i to chyba dosyć zaawansowanym – mugolskiego wyjaśnienia zjawisk, czyli fizyki, która chyba jest totalnym przeciwieństwem i zaprzeczeniem magii. Czy był wściekły? Tak. Czy czuł się oszukany? Tak. Czy zgadzał się z argumentami Ruth? No nie do końca. ‘Nie pytałeś’ to nie do końca to, co chciał usłyszeć. Pytanie o to, czy jej ojciec aby na pewno był czystokrwisty brzmiałoby głupio i nietaktownie. – Rozumiem, że może nie miała ochoty nawiązywać jakiegokolwiek kontaktu ze mną, ale dziwne, że nie odezwała się do ciebie czy Florence. Daj jej jeszcze kilka dni, albo sama spróbuj. Może ci odpowie.
Lorraine nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka mogłaby być zdolna do takiego zachowania. Wyjechać zupełnie bez słowa? Niemożliwe było, żeby Lorraine zapomniała akurat o tym, bo co jak co, ale tak ważnego wydarzenia by nie przegapiła za żadne skarby świata. Sam Dorien mówiąc o tym wyglądał na zdruzgotanego i Lorraine doskonale widziała, że również się tą sprawą przejmował. Może nawet bardziej niż ona sama? Marszczyła brwi tak uparcie, że aż poczuła drganie w mięśniach mimicznych, które zaczynały się buntować i błagać o rozluźnienie. Rozmasowała sobie czoło, próbując w międzyczasie poukładać sobie w głowie zasłyszane fakty... Lecz nie mogła. - Ja chętnie bym napisała, lecz nie znam adresu - zaczęła, lecz wszystko, co mogłaby teraz powiedzieć, nie miało większego znaczenia. Nic nie było w stanie zrekompensować jej tego przykrego momentu. Westchnęła ciężko i podniosła się z fotela, zostawiając na biurku niedopitą herbatę z domieszką eliksiru pamięci. - Będzie lepiej, jak już pójdę - oznajmiła Dorienowi, zerkając na niego z boku. - I tak zajęłam Ci już sporo czasu. Wybacz, nie powinnam Cię była nachodzić... I już nie będę - zapewniła prawie na jednym wydechu. Patrzyła na niego kilka sekund, po czym podeszła do niego i objęła go. -Będzie dobrze - powiedziała, odsuwając się i uśmiechając lekko, próbując samą siebie przekonać do własnych słów. Następnie obróciła się na pięcie i poszła w kierunku drzwi wyjściowych. Po drodze jeszcze odwróciła się i pomachała do mężczyzny. - Do zobaczenia, Dorien - pożegnała się i ulotniła się z Ministerstwa.
Pokiwał smętnie głową, gdy Lorraine wspomniała o braku adresu. Też nie znał poprzedniego (i być może aktualnego) miejsca zamieszkania Ruth, ale miał dużo więcej możliwości, by zdobyć te informacje. Istniała szansa, że były chociażby w dokumentach zalegających gdzieś ministerskich kadrach, także odszukanie dokładnych danych prawdopodobnie wymagała jedynie odnalezienia i przejrzenia jej podań. Poza tym, Dorien wiedział, że dziadkowie Ruth mieszkają w mieście Uppsala, więc na dobrą sprawę poradziłby sobie jedynie stosując formę wycieczki do Szwecji. – Poinformuję cię, jeżeli czegoś się dowiem, obiecuję. Gdy tylko dziewczyna zamknęła za sobą drzwi, Dear cisnął filiżanką, która przeleciała przez połowę biura. Naczynie roztrzaskało się na ścianie, zostawiając na tej brzydkiej, burej tapecie brązową plamę z mocnej herbaty. Nawet nie próbował tego naprawić, ani potłuczonej ceramiki, ani zacieków na ścianie. Opadł na fotel, w którym wcześniej siedziała przyjaciółka jego byłej dziewczyny, westchnął głęboko i schował twarz w dłoniach. Sam by siebie nie podejrzewał o taki napad i wybuch sentymentalnych uczuć. Musiał się szybko otrząsnąć. I tak czekały go nadgodziny, słodkie wieczorne randki z raportami, zestawieniami i protokołami.
Claude rozpoczął swój staż dopiero kilka dni temu, ale mimo wszystko spodziewał się, że będzie w jego trakcie... No, jakby to ująć, przyuczać się do bycia pomocnikiem amnezjatora? Przede wszystkim liczył na obecność jakiegoś prawdziwego amnezjatora, który chociaż trochę by go przyuczył, a zamiast tego siedział dniami i nocami w papierkowej robocie, która nie miała końca. Stosy papierów na jego biurku rosły i rosły, wydawało się w którymś momencie, że Claude po prostu nie da rady, że go to przerośnie... Ale o dziwo wciąż dawał sobie radę. Wciąż nie miał pojęcia o niektórych procedurach, dodatkowo kompletnie gubił się po jakichś dwóch godzinach wypełniania dokumentów, nie wiedząc już nawet, gdzie powinien wpisać własne imię i nazwisko. Tego dnia napotkał na naprawdę ciężką sprawę. Nie mógł przesądzić samodzielnie, co w danej sytuacji zrobić, a dodatkowo cały ten dzień był okropny i Claude nie mógł się pozbierać, by w końcu pracować z należytym skupieniem. Głowił się i głowił, aż w końcu postanowił zasięgnąć rady. Celem było to jedno biuro, którego jeszcze nie odwiedził i do którego bał się zapukać. Dorien Dear był TYM amnezjatorem, do którego został przydzielony Claude i który od kilku dni w ogóle nie wykazywał zainteresowania faktem, że posiada asystenta. Ba, nie wiadomo, czy w ogóle zdawał sobie z tego sprawę! Stanąwszy pod drzwiami, zapukał i bardzo, ale to bardzo miał nadzieję, że zostanie zaproszony do środka. Ileż on by dał, aby w końcu poznać swojego mentora...
Cały wrzesień był istnym cyrkiem. Najpierw sprawa z Ruth, potem ten substytut stażu, który odbywał w Stanach, i który na początku był totalną porażką. Dorien naprawdę odetchnął, kiedy wrócił do brytyjskiego Ministerstwa już na stałe. Pomimo urwania głowy w Departamencie Katastrof, przynajmniej był u siebie, na nowym stanowisku, choć w starym biurze. Niestety ta pracowita ‘sielanka’ nie trwała zbyt długo. Tuż po powrocie doszły go słuchy, że prowadzą nabór na nowych pracowników, a kandydaci niekoniecznie byli tak wykwalifikowani jak powinni. Co więcej, dowiedział się, że miał dostać osobistego asystenta. Chciał być kimś więcej niż urzędnikiem, to otrzymał przywilej w postaci (prawdopodobnie) kuli u nogi, która zamiast pomagać, będzie tylko o wszystko dopytywać. Druga Ruth mu się nie przytrafi, nie było na to nawet najmniejszych szans. Od kilku dni Dear przemykał przez biura, zamykał się w swoim, izolował się od wszystkich. Wiedział, że ten przypisany mu pomocnik już gdzieś tam był, nie do końca tylko go wypatrzył. Ta ignorancja wypłynęła nieco nieświadomie, trzymał na dystans kogoś, z kim miał tworzyć zespół. Ale tenże jegomość też się nie kwapił do nawiązania kontaktu… Do czasu. Dorien właśnie wracał z krótkiej przerwy. Wyminął kolegów i koleżanki, a przed drzwiami, za którymi kryło się jego biurko, wygodny fotel i herbaciana plama na ścianie, dostrzegł wyższego(?) i szczuplejszego od siebie, piegowatego, wyraźnie wystraszonego mężczyznę. Wyglądał na średnio rozgarniętego, a na pewno dręczonego stresem i problemami. Co robić, co robić? – Czekasz w kolejce? – spytał rezolutnym tonem, udając, jakby to wcale nie było jego biuro – Kurczę, a mam tak pilną sprawę… Będzie wściekły, jeśli dowie się o tym za późno – pokręcił głową ze zrezygnowaniem – Rozszarpie nas wszystkich. Nic dziwnego, że ten jego poprzedni pomocnik zwolnił się po miesiącu. Istny tyran.
Oczywiście, że się stresował, przecież za chwilę miał stanąć oko w oko ze swoim, powiedzmy, przełożonym na czas stażu, od którego miał pobierać lekcje i uczyć się ogólnego zorientowania w pracy departamentu. Chciał zrobić jakieś... Dobre wrażenie? Cel sam w sobie wydawał się być ledwo wykonalny, ponieważ Claude posiadał tę przykrą przypadłość, że mimo starań wywierał na innych wrażenie, jakoby był niewykształcony, nieprofesjonalny i w ogóle nie na miejscu. Może dlatego tak długo zajęło mu zebranie się w sobie, by w końcu podnieść rękę do drzwi? Dosłownie w tej samej chwili usłyszał za plecami głos innego mężczyzny i prawie podskoczył w miejscu. Ręka wyraźnie mu drgnęła, lecz na szczęście nie zapukał jeszcze do drzwi. Okazało się, że przybysz posiada jakieś informacje na temat owego amnezjatora, którego miał podglądać Claude i nie rysowały one w rudej głowie chłopaka obrazu miłego człowieka... Spojrzał na mężczyznę z nietęgą miną, na poły przestraszony, na poły zaskoczony. Zreflektował się jednak, gdy usłyszał o tej poważnej sprawie, którą miał do przełożonego. - Och, tak, tak, jasne - wybełkotał w pierwszej chwili, po czym odchrząknął krótko. - Jeśli pan chce, może pan iść przede mną. Moja sprawa... To nic takiego - powiedział, machając jedną ręką, a drugą drapiąc się w kark. Może to i lepiej, jakby ten facet poszedł przed nim? Przyjmie ewentualny gniew na siebie... Jego twarz wydawała mu się znajoma, ale nie na tyle, by od razu powiązał ją z właścicielem biura, pod którym stali. Wolał nie zakładać z góry, kto jest kim, bowiem ilość nowych twarzy, które zobaczył podczas tych trzech miesięcy w Ministerstwie przerosła wszelkie jego oczekiwania.
Właściwie to Dorien nie przypuszczał, że ten gość stojący przed jego gabinetem aż tak się wystraszy. Żart żartem, ale Rudzielec faktycznie się przejął. Przesadził? E tam. Opcje miał właściwie dwie. Trzy. Dwie. Ta ostatnia była głupia. Nie będzie przecież czekał razem ze swoim asystentem przed własnym gabinetem na przyjście, no cóż, samego siebie. Te dwie faktyczne opcje brzmiały w ten sposób, że albo podziękuje serdecznie i wejdzie jako pierwszy, tuż po tym barykadując się w biurze i już nigdy stamtąd nie wychodząc, albo, również dziękując koledze za uprzejmość, stwierdzi, że on może jednak przyjdzie później i zostawi tego biedaka przed drzwiami. Wydawało mu się, że jest najlepszym analitykiem, którego kiedykolwiek widział ten departament. Wyjścia z sytuacji pojawiły się w jego głowie naprawdę szybko, tylko które wybrać? – Too… Może wejdziemy razem? – zapytał pokrzepiającym tonem – Może tak będzie łatwiej. To trzecie (czwarte?) rozwiązanie nadeszło całkiem spontanicznie i Dorien nie do końca je przemyślał przed wypowiedzeniem słów. Mimo wszystko – nie będzie wiecznie uciekał przed Claudem, a on w końcu też się dowie z kim miał pracować. Dear podszedł do drzwi i spojrzał wymownie na mężczyznę, chcąc wpłynąć na jego wyraźnie słabszą psychikę i nie pozwalając mu uciec. Postanowił za ich obydwóch, wykorzystując przerażenie i brak asertywności asystenta.
Claude jedyne czego chciał to w końcu się w czymś sprawdzić i wpasować się do swojego nowego miejsca pracy. To, że towarzyszył mu strach i niepewność, wydawało mu się dosyć normalne biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie wszystko w tym departamencie było dla niego nowe! Wdrożenie się w poszczególne procedury, nauczenie się ich i umiejętne wykorzystywanie było bardzo pracochłonne i chłopak miał z tym sporą trudność, bo jak się okazało nie wszystko jest tak oczywiste, jak mu się kiedyś wydawało. Teraz, jeśli zdarzy się wypadek, nie wystarczy teleportować się tam, wyczyścić pamięć jednemu czy dwóm mugolom i upomnieć czarodzieja. Teraz trzeba było czasem sprawdzić różdżkę, czy nie uległa uszkodzeniu, jeśli sprawca zdarzenia upiera się, że zdarzenie było wypadkiem nie z jego winy, lecz ze względu na kapryśną różdżkę lub problemy z magią. Teraz już nie można tak bezwzględnie karać upomnieniem czy grzywną, bo do gry wchodzą inne czynniki, które Ministerstwo nieco bagatelizuje, ale o których zapomnieć nie może. Nic więc dziwnego, że w głowie Faulknera panował natłok myśli. Tak wielki, że nie rozpoznał w twarzy mężczyzny swojego przełożonego, któremu miał asystować. Był skory przepuścić go w tych drzwiach i jeszcze chwilę zastanowić się nad sensem swojego istnienia pod tymi drzwiami, ale otrzymał inną propozycję. Początkowo popatrzył na kolegę nieco nieufnie, lecz nie dostrzegając w tym żadnego podstępu (bo może chciał go wrzucić w paszczę lwa?) odwzajemnił uśmiech i pokiwał głową. - Tak, tak, pewnie, jasne, razem - wyrzucił z siebie te słowa niczym karabin pociski. Wytarł wewnętrzną część dłoni w klapy marynarki i poprawił nieco obluzowany krawat, wykazując gotowość do wejścia.
Z perspektywy osoby trzeciej znającej Doriena ta sytuacja pod drzwiami wyglądała równocześnie bardzo dziwnie jak i po prostu komicznie. Amnezjator czekał przed swoim biurem w nieistniejącej kolejce, w dodatku z asystentem, który nie miał pojęcia z kim rozmawia. Iście angielski humor. Gdy panowie doszli do porozumienia, że jednak wejdą do jaskini wszelkiego zła razem, Dorien postanowił być tym ‘odważniejszym’ i /znów absurdalnie/ zapukał do drzwi, za którymi pana Deara, a jakże, nie było. W zasadzie sam nie wiedział, czy jest sens dalej ciągnąć tę szopkę. Chyba już nie. Widział przerażenie malujące się na twarzy Claude’a, kiedy postanowił jednak nacisnąć klamkę i pchnąć drzwi, pomimo tego, że szanowny pan Dear nie zaprosił go do środka. Dead odwrócił głowę w stronę niewiele starszego od siebie mężczyzny, by ponownie upewnić się, że ten nie stchórzy i nie ucieknie. Głośne plaśnięcie rozległo się po całym pomieszczeniu, gdy Dorien bezpardonowo rzucił folder z dokumentami na i tak częściowo zagracone biurko. No to… Co teraz? Największym problemem Doriena był sposób, w jaki powinien się zachować. Dla niego to też było nowe doświadczenie, bo wcześniej nie miał asystenta – no, poza Ruth, ale ona sobie sama dawała ze wszystkim radę i właściwie tych dwoje prawie ze sobą nie rozmawiało, kiedy studentka odbywała praktyki. Zastanawiało go, czy powinien być oschły w tej relacji i traktować Claude’a jak podwładnego czy lepiej wyjdzie jeśli się z nim spoufali, a może nawet zakoleguje. Wskazał mężczyźnie krzesło stojące po stronie dla interesantów i zadał jedno, bardzo krótkie i bardzo odpowiadające ich pochodzeniu pytanie. – Herbaty?