Departament, który nad swoimi drzwiami zawieszoną ma ogromną mapę i w zależności od niebezpieczeństwa jej dany obszar zaczyna zmieniać swoją barwę. Gdy jest ona już brunatna, sprawa wymaga natychmiastowej ingerencji tego Departamentu, zatem wszyscy ją bacznie obserwują, nawet wtedy gdy podejmują interesantów. Znajduje się tu również siedziba główna Brygady Uderzeniowej, zwalczającej skutki nieudanych zaklęć lub eliksirów, Kwatera Główna Amnezjatorów, zajmujących się modyfikowaniem pamięci mugoli będących świadkami używania magii lub czarodziejskich wypadków oraz Biuro Dezinformacji, którego pracownicy przekazują mugolskiemu premierowi wiarygodne niemagiczne uzasadnienia danego zdarzenia, którego skutków nie byli w stanie całkowicie usunąć pracownicy Departamentu.
Takiej satysfakcji z poniżenia drugiej osoby nie miał od czasów Hogwartu. Wróć, czuł się tak dobrze jeszcze wtedy, gdy dwa lata wcześniej na oczach uczniów biorących udział w wakacyjnym wyjeździe do Grecji uderzył ich nauczyciela, a swojego starszego brata. Należało mu się. Wtedy Dorien był wściekły, ale ukontentowany. Do dziewczyny nie wystartowałby z łapami, ale dobrze wiedział, że słowa mogły boleć równie mocno. – Ale nie mówię o twoim wyglądzie – chciał jeszcze dodać jakieś słodko-gorzkie określenie typu ‘kochana’ czy ‘słodziutka’, ale się powstrzymał. Chciał, by dokładnie tak to odebrała. Z wyglądu mocno przeciętna, stylem ubioru nie dodawała sobie uroku, fryzura oklapnięta - takie zagubione, bardzo brzydkie kaczątko. Jakiś czas wcześniej, po balu noworocznym i tym niechlubnym spotkaniu między tą dwójką Dorien przypomniał sobie, że kiedy zobaczył Harriette przy Calumie drugiego czerwca, był lekko pod wrażeniem. Wtedy chodziło bardziej o to, że jego młodszy brat ogarnął sobie jakąkolwiek dziewczynę, w sukience wyglądała całkiem w miarę, a już szczególnie w porównaniu z pajacem towarzyszącym Beatrice. Ale była na tyle nieistotna, że nie zapadła w pamięci Doriena na zbyt długo. Do czasu. – Chociaż masz rację, Calum nie miał aż tyle szczęścia. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że z całego rodzeństwa to on przegrał na loterii genów. Miałem na myśli twoje tendencje do konfliktów z prawem, nierozwagę i ograniczoną wyobraźnię dotyczącą konsekwencji twoich działań. Powinnaś podziękować mojej żonie, bo na jego prośby nie chciałem przystać. Raporty z Whitehall, hmm… Gdzie one mogły być. Z ostatniego kwartału, to pewnie w szafie z lewej strony, na dole – posegregowane alfabetycznie. Może tak, może nie. Nawet nie udawał, że się nad tym zastanawiał. Mogła jeszcze poczekać. Coś specjalnego działo się w Whitehall w ciągu ostatnich trzech miesięcy? Wzruszyłby sam do siebie ramionami. – Łączy was coś, czy to tylko taka przelotna znajomość? – pytanie mało istotne, być może za bardzo ingerujące w prywatne życie dziewczyny, ale jeśli miał zostawiać swoje dziecko z Calumem, to musiał wiedzieć, czy przypadkiem nie będzie dzielił opieki z wyżej wymienioną.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Im bardziej Dear starał się ją poniżyć, tym większe miała wrażenie, że upokarza sam siebie. Musiała skupić całą siłę woli na tym, by zachować kamienny wyraz twarzy, gdy mężczyzna wyjaśniał jej w jaki sposób tak naprawdę chciał ją znieważyć. Do tej pory wydawało jej się, że nie było nic bardziej żenującego niż tłumaczenie własnych dowcipów, ale najwidoczniej rzucanie nieprecyzyjnych inwektyw ośmieszało człowieka jeszcze bardziej. Dear nadal robił wszystko, żeby jej zdrowy rozsądek wziął wolne i w końcu spytała go, czy jest durny. W jakim kontekście nie mówiłby o swoim bracie, odnosiła wrażenie, że znali zupełnie innego Caluma. Z drugiej strony dziecko wpływowego rodu nie musiało pewnie ponosić zbyt wielu konsekwencji w życiu, nic więc dziwnego, że ich pojęcie rozwagi było mocno elastyczne. Przeżuła wszystko co miałaby do powiedzenia na temat "wyższego poziomu" Caluma. - Nie mam pojęcia o czym pan mówi - powtórzyła tylko, wzruszając ramionami i rzuciła wymowne spojrzenie na szafy, w których zapewne znajdowały się jakieś jego papiery, w tym potrzebne jej raporty. Westchnęła, kiedy znów zboczył na jej relację z Calumem. Trochę już ją to męczyło. - Panie Dear - zaczęła wyjątkowo jak na swój prawdziwy nastrój życzliwym tonem, jednak dość stanowczo, by dać mu do zrozumienia, że nie chce powtarzać tego po raz kolejny - Jeżeli moja obecność przeszkadza panu w skupieniu się na pracy, to mogę poprosić kogoś innego, żeby przyszedł po te raporty. O Calumie możemy porozmawiać kiedyś poza godzinami pracy, jeśli tak bardzo pana to interesuje. Ponownie spojrzała sugestywnie na szafy.
Właściwie, czy Dorien chciał tę dziewczynę poniżyć? W zasadzie to tak. Chciał się przede wszystkim odegrać, odbić sobie fakt, że smarkula pozwoliła sobie oceniać go na podstawie jego statusu krwi, majątku jego rodziców i ogromnej odpowiedzialności, którą przyjął na klatę wraz z wiadomością o nieoczekiwanej ciąży jego wtedy nie do końca stałej partnerki, szczególnie to ostatnie przyjmując jako dowód na przestarzałe podejście do tematu. Ach, no i jeszcze ze względu na niezwykle wysokie stanowisko, które zajmował w Ministerstwie. Ewidentnie do zdania testów potrzebnych do pracy w 'katastrofach' i narażania życia już w trakcie wykonywania obowiązków służbowych przy pracy z mugolami potrzebował wpływów ojca. Aż dziwne, że nie był jeszcze jakimś szefem czy dyrektorem pijącym kawki z Ministrem. Wciąż natomiast nie wierzył, że jego ojciec nie przyłożył ręki, albo chociaż palca, do awansu Aurory, aczkolwiek nie miał zamiaru już nigdy więcej poruszać tego tematu. No, to ostatnie pytanie może było zbędne. Obojętność ze strony Doriena na los brata co prawda malała; wydawałoby się, że panowie zaczęli pleść nić porozumienia i ich relację można było nazwać poprawną. Dorien wolałby jednak nie być zmuszanym do uprzejmości wobec Harriette, gdyby ta była chociażby kandydatką na jego potencjalną szwagierkę. - Poszukaj ich sobie, skoro są tak potrzebne. Powinny być gdzieś tam, raczej na dole - wskazał na szafę wyglądającą jakby po jej otwarciu teczki z dokumentami miały się wręcz wysypać. Musiały odleżeć swoje, zanim mogły być przeniesione do archiwum - Tylko ręcznie - upomniał ją - Jeśli którakolwiek zostałaby naruszona, to ty za to odpowiesz, nie ja. I protokół poproszę, że cokolwiek wynosisz z mojego biura.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Może i oceniała go na podstawie statusu krwi, majątku i wpływów i innych takich, ale czyż nie była to trafna ocena? Nikt przecież nie mógłby zaprzeczyć, że był obrzydliwie wręcz uprzywilejowany. Podczas gdy cały świat pracował ciężko na swoje sukcesy, często nie mając szans na naprawdę wysokie osiągnięcia, on musiałby naprawdę postarać się, żeby zostać zdegradowanym z pozycji społecznej, którą podano mu na talerzu. Może nie znała go zbyt dobrze, ale mogła wnioskować przecież po jego bracie, który przez całą szkołę nie narobił się pewnie tyle co Ettie przez rok i w ogóle zdawał się nie przejmować opinią publiczną, przynajmniej podświadomie wiedząc, że ostatecznie i wyjdzie na plus. Zamrugała i otworzyła szerzej oczy. "Skoro są tak potrzebne"? Miała ochotę wygarnąć mu, że taki lekceważący stosunek do pracy innych departamentów i biur obniża ich wydajność i paraliżuje Ministerstwo, ale co to mogło obchodzić dużego chłopca, który całe życia miał co chciał i mógł pomiatać wszystkimi wokół. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się sztucznie. – Są potrzebne. Jestem pewna, że pani Dear z przyjemnością wytłumaczy panu dlaczego, jeśli pan poprosi i nie będzie to wstrzymywało niczyjej pracy. Nie zamierzała się z nim jednak targować i już sięgała po różdżkę, gdy padły kolejne słowa. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że mężczyzna cały czas mówił do niej na "ty", chociaż właściwie wcale nie powinien był. Spojrzała na dół szafy i zarumieniła się lekko. Stała chwilę w milczeniu, opanowując narastającą chęć ucieczki, po czym wsunęła różdżkę do kieszeni, wzruszyła ramionami i energicznie podeszła do szafy. – Myślę, że czary byłyby pewniejsze od rąk, ale jeśli bardziej ufa pan mugolskim rozwiązaniom, to się dostosuję – skinęła mu głową – Pański gabinet. Zgrabnie kucnęła przy szafie i otworzyła ją, łapiąc teczki, które pospadały z półek. Starała się nie okazywać tego, jak bardzo była zawstydzona i udawać, że Deara wcale nie ma obok. Przeglądała teczki, odkładając je na miejsce możliwie najstaranniej, żeby nie musieć martwić się zamknięciem szafy. Jeszcze prosiakowi porządek robiła... W końcu znalazła raporty, których szukała. Schowała resztę dokumentów, zamknęła szafę i podeszła do jego biurka. – Ma pan formularz, czy... – (wszystko załatwiają za pana kobiety) – ...kierować się do pańskiej sekretarki?
Trzeba było jej powiedzieć, żeby znalazła te dokumenty czarem i po prostu wyszła. Fakt, czuł się wyśmienicie, wywyższając się ponad małolatę, która o mało co nie zepsuła mu i jego żonie balu noworocznego, ale jednocześnie już miał dosyć jej obecności w jego biurze. - Wolę określenie ‘tradycyjne’ - od kiedy ręczne przeglądanie sterty rzeczy w poszukiwaniu jednego konkretnego elementu było mugolskie? Nieważne, nie miał już ochoty się z nią przepychać, czy to słownie, czy na groźne spojrzenia. Nic nie mogła mu zrobić, nic nie mogła mu zarzucić. Dorien trzymał tego małego gnoma w garści i w każdej chwili mógł wyjawić jej sekrety, jednocześnie dobrze kryjąc swój tyłek udział w machlojkach, i przekreślić całą karierę młodej czarownicy. I ona dobrze o tym wiedziała. - Gdyby Pani Dear aż tak zależało na tych dokumentach, to pofatygowałaby się tu sama. Pewnie i tak tu przyjdzie. A może ja pójdę z tobą - dodał po krótkim namyśle, w zasadzie też nieco w obawie o wspomniane wcześniej teczki i wyjął z szuflady biurka formularz, o którym wspomniała Harriette. Ech, biurokracja. Położył kartkę na blacie, obok pióro i nawet otworzył dla dziewczyny kałamarz, starając się nie pobrudzić przy tym palców. Upomniał ją, że poza nazwą sprawy i jej podpisem na dokumencie ma się też znaleźć data i przewidywany termin zwrotu. Gdyby tylko był z nim Claude, to zostawiłby z nim smarkulę, śmiało nazywając go przy tym 'człowiekiem do zadań specjalnych'. Mimo wszystko postanowił wprowadzić swój wymyślony na prędce plan w życie - gdy tylko Harriette złożyła na blankiecie autograf, mężczyzna wstał od biurka, otworzył drzwi i, zapewne wbrew jej podejrzeniom, poczekał, aż dziewczyna przejdzie jako pierwsza.
Atreides D. Verhoeven
Wiek : 37
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Wysoki | Tatuaż na nodze | Czarne oczy
Mimo, że chciał zostać aurorem, to jednak nie zamierzał poprzestać w swojej nauce. Nie wiedział czemu uznał, że przyda mu się coś więcej – w końcu chciał przecież pracować na stałe w terenie. Czemu miałby więc nie przyuczyć się na analityka katastrof? W końcu gdzie wybuchy, tam zwykle też aurorzy, a skoro mógłby zabłysnąć wiedzą i przydać się na miejscu również w czymś innym to było mu to bardzo na rękę. Ten staż wyglądał na lepszy niż ten aurorski, a jednak to nadal nie był to szczyt jego marzeń. Zapieprzał na dwa etaty, a mimo wszystko miał wrażenie, że nie daje mu się absolutnie nic do roboty jeśli chodziło o ten drugi. Na dodatek nie zauważano jego sukcesów, jeśli chodziło o nadane już zadania, z których wywiązywał się najlepiej jak mógł. Doprowadzało go to do frustracji, która bynajmniej nie pomagała mu między innymi chociażby w nauce hipnozy z Gravesem, ba! wręcz przeszkadzała, kiedy nie mógł się skupić na kolejnych zadaniach. Miało to jednak swoje plusy, bowiem jego porażki również przechodziły bez echa i nie ponosił za nie żadnych konsekwencji. A trzeba było przyznać, że momentami były to naprawdę dość spore wykroczenia, jak na stażowe standardy. Przynajmniej taka sprawiedliwość, co działała w dwie strony. Nie mogło jednak tak być ciągle, przecież nie będzie wiecznie niezauważalny. Miał być najlepszy i w końcu musiał go ktoś docenić. Będzie musiał rozważyć własne opcje, niemniej póki co musiał zadowolić się tym co miał.
[eot]
Azazel Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : tatuaże, wiecznie znudzony wzrok, palce w najróżniejszych sygnatach i pierścieniach, łańcuchy na szyi.
Przyszedł czas na staż amnezjatorski. Spoko, chociaż trochę się bałem tego, co tam będą ode mnie wymagać. Do pracy podchodziłem bardzo rzetelnie, ten zawód wydawał się wprost stworzony dla mnie, a jednak czy to kursy, czy staże – to nigdy nie wydawało się zbyt ciekawe i przyjemne. Następstwem mojej niechęci było oczywiście pierwsze spóźnienie, już w pierwszy dzień stażu, co szef wcale nie przyjął z uśmiechem na ustach. Oprócz tego, reszta stażystów już wczuła się w klimat, jaki panuje w ministerstwie – jak komuś podwinęła się noga, należało go docisnąć tak mocno, żeby już tu nie wracał. Cóż, trafili na mnie, więc tym razem nie uda im się ten wyścig szczurów. Jednemu nawet przejrzałem dyskretnie wspomnienia z dzieciństwa i szybko zrozumiałem skąd taka nienawiść do świata. W każdym razie nie szło mi najlepiej na samym początku stażu – dużo niechęci skierowanej w moją stronę od szefa i reszty nie dawała mi wystarczającej motywacji, a bawienie się w to, kto jest najlepszy, niezbyt mnie jarało. Dość oczywiście zaznaczono awersję skierowaną w moją stronę, idiosynkrazję bym nawet powiedział. Bowiem w momencie rozdawania premii, bardzo jawnie mnie ominięto, co sprawiło, że byłem w dupę o te całe dwadzieścia galeonów. Chuj tam z nimi, nie polecam użytkowników.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Azazel Whitelight dnia Sob Paź 16 2021, 15:42, w całości zmieniany 1 raz
Azazel Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : tatuaże, wiecznie znudzony wzrok, palce w najróżniejszych sygnatach i pierścieniach, łańcuchy na szyi.
Ostatnie dni w tym miejscu jako stażysta nie minęły mi w najlepszej atmosferze, na skutek podejścia szefa do mojej persony, no i... najwidoczniej uderzyło mnie to w dumę, w mój perfekcjonizm. Dlatego do tych zajęć, na które dopiero szedłem, na kolejną część, etap całego stażu, miałem zupełnie inne nastawienie, bardziej zwycięskie – chciałem być najlepszy. Dotarłem do Ministerstwa Magii, jak zwykle, przeszedłem wszystkie sale, udawałem, że zasypiam w windzie, by nikt z innych urzędników do mnie nie zagadał i zawitałem na salce, gdzie odbywały się staże. Dzisiaj zaczęliśmy od krótkiego wykładu, na którym wytłumaczono nam pewne kwestie odnośnie pracy amnezjatora, a następnie przydzielono każdego z nas do jednego z Nich. Kolejny tydzień właśnie tak spędziliśmy i robiłem co mogłem, żeby być najlepszym i opłaciło się, bo mój tymczasowy przełożony oczywiście zauważył mój entuzjazm i pracę włożoną w staż i szepnął dwa czy trzy słowa do głównego „szefa” całego stażu. Konsekwencje były słodkie, dwie czy trzy godziny wcześniej mogłem już wracać do domu, cały czas pozostając przy takiej samej pensji – pracowanie po pięć godzin, zamiast ośmiu było cudownym uczuciem i byłem całkiem szczęśliwy, że dane mi było chwile się pomęczyć, by przez kolejne dni odpoczywać.
z/t
Azazel Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : tatuaże, wiecznie znudzony wzrok, palce w najróżniejszych sygnatach i pierścieniach, łańcuchy na szyi.
Zbliżał się powoli koniec całego stażu, którego nie zacząłem zbytnio pozytywnie, tak ostatecznie wychodziłem na prostą i byłem coraz lepiej traktowany przez samego szefa. Współstażystów niby też, ale wiedziałem, że większość z nich robiła to z sztucznej uprzejmości – słyszałem ich myśli, tyle mi wystarczyło, żeby wyśmiać ich intencję. Wyścig szczurów, większość z nich było z raczej biedniejszych rodzin, mugolskich bądź półkrwi, którzy mieli ambicje zostać dobrymi amnezjatorami. No spoko, acz ja należałem do zupełnie innej ligi. I należałem im to pokazać jeszcze przed zakończeniem stażu. Przyszła ku temu okazja, kiedy szefowi znikł jego ulubiony wazon. Brzmi absurdalnie, ale tak, o ten wazon dbał bardziej niż o jakiekolwiek prawa pracownicze, ludzie mogliby umierać, zabijać się i jeść własnych braci i siostry, ważne, żeby wazon był cały. Aż ten zaginął i szef wyglądał jakby sam Voldemort wcielił się w jego ciało i zamierzał zabić połowę populacji ludzkiej. Chociaż może to nie ten? Nevermind. Jego myśli, wściekłość i panika denerwowała mnie na tyle, że zdecydowałem go oszukać – kupiłem jakiś totalnie randomowy wazon i zakamuflowałem go zaklęciem i podarowałem szefowi. Zadziałało lepiej niżbym się spodziewał, skończyłem staż jeszcze z premią dwudziestu galeonów – wychodzi na to, że finalnie wyszedłem na zero, stracone galeony z początku zostały odrobione na końcu. Mogłem z uśmiechem zakończyć staż, czego dowodem był świstem papieru.
z/t
Azazel Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : tatuaże, wiecznie znudzony wzrok, palce w najróżniejszych sygnatach i pierścieniach, łańcuchy na szyi.
Wakacje to istny rollercoaster roboty. Jednego dnia nie ma jej prawie w ogóle, by drugiego dostać incydent na incydencie, zaś ty musisz brać sobie nadgodziny by jakkolwiek się z tym wyrobić. Wczoraj był właśnie taki dzień, do mieszkania wróciłem jakoś po dwudziestej drugiej, wymęczony na każdy możliwy sposób. Teleportowałem się chyba do każdego, większego miasta w Anglii, naprawdę to był jakiś kosmos, a jak zwykle brakowało ludzi, żeby się wszystkim należycie zająć. Czarodzieje, najczęściej ci o niskim statusie krwi, w trakcie wakacji, jeśli nie wyjechali, to zdecydowali się pić nie w magicznych lokalach, a mugolskich, więc nietrudno było o wpadkę najebanego czarodzieja. I wczoraj, wydarzyło się ich aż nadto. Zbliżał się koniec wakacji, więc ludzie korzystali z tego i chcieli by ich ostatnie dni urlopów były niezapomniane. Tyle, że najpewniej właśnie popadły w zapomnienie przez ilość spożytego alkoholu, zaś magia, którą zaczęli się chwalić przed mugolami, sprawiła, że i ci zostali poddani przymusowemu zapomnieniu. Wdrażanie się w umysły ludzi pełnych skrawków wspomnień tego, jak najebani ślinili się do jakiejś kobiety wcale nie należało do moich ulubionych czynności, ale cóż – praca to praca, należało ją wykonać, skoro Raziel już się tak postarał, bym w tym ministerstwie pracował. Dziś zaś przyszedł dzień typowo papierkowy, należało sporządzić raporty z każdego zdarzenia i wysłać je przed północą do szefa biura. Na szczęście te mniej istotne incydenty mogłem zostawić do spisania asystentom, czy tam stażystom, więc nie czekała mnie aż tak długa noc. Z wszystkich wypadków wyróżniały się trzy. Pierwszy, który wydarzył się zaraz obok ulicy Pokątnej, ale po tej mugolskiej części, jakiś łysy, najebany ognistą chłop zaczął czarować patronusa, a tych ludzi, którzy uciekali z przerażeniem przed czymś im nieznanym godził najróżniejszymi zaklęciami, na szczęście potencjalnie niegroźnymi. Na miejscu zdarzenia błyskawicznie zjawili się aurorzy, którzy zneutralizowali zagrożenia, a zaraz po nich ja, by wyczyścić pamięć mugolom i przekształcić wspomnienia w coś innego – ból głowy nie był w ich umysłach spowodowany już drętwotą, a nieuważnym chodzeniem i uderzeniem się głową w słup od lampy. Nie była to jakaś wyjątkowo specjalna sytuacja, ale na dużą skalę, bo ugodzonych w krótkim czasie zostało około czterdziestu mugoli, chodzili po prostu grupkami. Dwie pozostałe sytuacje były bardzo podobne. Druga, dotyczyła niefortunnego uwolnienia wodnika kappy podczas jego transportu i na nasze nieszczęście, transporterzy nawet nie byli świadomi zguby, dopóki nie dolecieli na miejsce, gdzie odbył się spis magicznych stworzeń i ewidentnie czegoś brakowało. Na miejsce potencjalnej zguby ruszyła cała brygada – dwóch aurorów, jeden pracownik biura dezinformacji oraz ja. Dotarłszy na miejsce chwilę nam zajęło tropienie tegoż stwora, który na szczęście nie spowodował żadnych trwałych szkód, aurorzy zaś szybko go oszołomili i zabezpieczyli miejsce wypadku. Ja miałem do wyczyszczenia tylko jeden umysł, jakiegoś biegacza, który przypadkiem najpierw spotkał owe stworzenie, by następnie ukryć się w krzakach i cykać nam i Kappie fotki. Telefon zarekwirowaliśmy jako dowód w sprawie, ziomek z dezinformacji szybko sprawdził czy zdjęcia nie zostały nigdzie wysłane, a później przerobiłem jego wspomnienia tak, by myślał, że nieustannie biegł i gdzieś po drodze zgubił telefon. Skończywszy pisać raporty godzinę po standardowym czasie pracy, zostawiłem je na biurku szefa i pożegnałem się z nim, jak i z całą resztą, która jeszcze nie skończyła pisać swoich rzeczy i udałem się do wyjścia, by móc resztę dnia spędzić w wannie.
z/t
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Pierwszy miesiąc stażu mijał jej... Bardzo różnie. Znajdowała się na bardzo dziwnym etapie jednoczesnego znużenia papierkową robotą, którą ją zasypywano ze względu na bycie przyuczającą się dopiero stażystką, ale także dziwnego niepokoju, który dosięgał ją w najmniej oczekiwanych momentach. W pierwszym tygodniu mogła nie tylko popisać się swoją znajomością alfabetu i liczenia powyżej stu podczas porządkowania archiwów i raportów z ostatnich interwencji Ministerstwa, ale także umiejętnościami wyniesionymi z dawnej pracy, która polegała głównie na parzeniu dobrej kawy. Wystarczyło, że przyniosła jeden ze swoich specjałów mamie i jej koleżance z pobliskiego gabinetu i fama o jej niezwykłych baristycznych skillach obiegła cały departament. Nie chciała być znana wyłącznie z tego, że przynosiła dobrą kawę, bo jednak ambicje miała trochę większe, ale na starcie nie chcieli dać jej niczego bardziej angażującego niż przeglądanie papierów. Przykleiła się więc do własnej matki, bo cóż innego miała zrobić? Jeśli chciała cokolwiek wynieść z czytania raportów, musiała dopytać ją o szczegóły ich powstawania - co było istotne, o co powinno się pytać, czy przygotowane przez pracowników raporty były kompletne i czy coś jeszcze powinno się w nich znaleźć, jeśli miały byś idealne? Robiła to o tyle gorliwiej, że podsłuchała jednego dnia rozmowę pomiędzy własną rodzicielką a szefową Katastrof, podczas której pani Milburn prosiła o pozwolenie zabrania córki w teren przy następnej nadarzającej się okazji. Do czegoś lekkiego na próbę, tak na pierwszy raz. Nawet zdążyła się nieco podekscytować tą perspektywą, zanim jednak miało dojść do tego wielkiego wydarzenia - postawiono przed nią karton nieposortowanych papierów. Pół dnia szukała w cienkich teczkach fragmentu zapodzianego raportu z kwietnia zeszłego roku z interwencji w pubie, gdzie dwóch czarodziejów transmutowało sobie nawzajem mordy w świńskie ryje, wywołując tym samym panikę w pijanych imprezowiczach, którzy następnie wszczęli bójkę między sobą. Na szczęście natrafiła na ten fragment, z wielkim żalem czytając podsumowanie całej akcji - nie wnieśli wobec mężczyzn poważniejszych oskarżeń i zapłacili jedynie grzywnę pieniężną, a sprzątania w pamięci i tak nie było zbyt wiele, bo absolutnie każdy z uczestników bójki miał we krwi przynajmniej półtorej promila krążącego alkoholu. Kate włożyła raport tam, gdzie znajdowało się jego miejsce i zajęła się resztą pracy na ten dzień, który mijał jej zaskakująco szybko.