London Eye jest niczym innym jak wielkim diabelskim młynem na południowym brzegu Tamizy. Znajduje się on między sławnymi mostami Westminster i Hungerford. Najważniejsze w nim jest to, że można obserwować południowy Londyn ze stu trzydziestu pięciu metrów nad poziomem morza. Turyści mówią o owym szczycie jako najpiękniejszym miejscu do robienia fotografii. Ku ich zaskoczeniu pod koniec podróży jest robione pamiątkowe zdjęcie. Przed wejściem na diabelski młyn można wejść do Sali, gdzie odbywają się projekcje 5d na temat London Eye. W kabinach jest zamontowana klimatyzacja. Mieszkańcy potocznie nazywają je też Kołem Milenijnym.
Owszem, także uważał, że to, co złe tak naprawdę kształtuje nasz charakter. Jednak to dzięki tym dobrym chwilom chce się żyć i to dzięki nim ma się siłę przezwyciężyć te złe. Więc jeśli odebrało się lekcje, zapamiętało czego nie należy robić i jak zachować się w danej sytuacji, można wymazać to złe wspomnienie, prawda? Nie należy zaprzątać sobie nimi głowy i magazynować ich, robiąc śmietnik z własnego mózgu. - Nie popełnię - uśmiechnął się lekko, patrząc w dół. Zbliżali się do końca ich wycieczki i po kilku chwilach wagonik otworzył się, aby ta dwójka mogła go opuścić. Wyszedł pierwszy, podając rękę dziewczynie, coby się nie przewróciła. Nie, żeby uważał ją za jakąś niezdarę, broń Boże, wolał jednak upewnić się, że nic nie zepsuje tego idealnego dnia. Gdy stanęli już na płaskiej powierzchni, spojrzał na nią z góry, wyciągając rękę w jej stronę. - Jeśli odmówisz, zostaniesz związana i zaciągnięta tam siłą - wyszczerzył żeby w radosnym uśmiechu. O tak, kolejny bal nie może być tak wielką klapą jak ten. Muszą iść tam razem i nie przejmować się tym, że ich ewentualny partner może stworzyć tak niemiła sytuację. Tego był pewien w stu procentach i miał nadzieję, że dziewczyna także tak myśli. Łatwiej będzie, jeśli wreszcie zdecydują czego tak naprawdę chcą. Oczywiście, że Tanner tak czuł. Nie był znany z tego, że mówił to, co ludzie chcą usłyszeć, o nie. Jeśli coś robił, to tylko dlatego, że w jego przekonaniu tak właśnie było dobrze i tak powinien postąpić. To, że nie było to czasem zgodne z ogólnie przyjętymi założeniami kultury i wychowania.. zdarza się. Trzeba to zaakceptować i żyć dalej, bo tak łatwo tej cechy w sobie nie zmieni. To, że chce być odrobinę lepszy dla tej dziewczyny, która idzie obok niego i którą trzyma właśnie za rękę.. to cud, że chce dla kogoś stać się lepszy. Cudy, jak wiadomo, zdarzają się rzadko, więc nie należy pytać o powód, tylko cieszyć się tym faktem. Nie wiadomo przecież, jak szybko mu się odwidzi, prawda? - Więc muszę zapytać się teraz o zgodę - puścił jej rękę i stanął naprzeciwko niej, uśmiechając się lekko. - Moja pani, czy zechcesz udać się ze mną na randkę? - spytał, z błyskiem w oku, jakiego chyba nigdy u niego nie widziała. Pytanie było tak szczere i zadane tak poważnie, że zaraz potem musiał wybuchnąć lekkim śmiechem. Jednak propozycja była cały czas aktualna i czekał na jej odpowiedź w napięciu. Bo jeśli nie.. to rozejdą się, każdy w swoją stronę i tyle z dzisiejszego dnia będzie. - Jasne, ja też tego nienawidzę - zaśmiał się, zerkając na nią z lekkim rozbawieniem. Tak właściwie.. lubił trzymać kogoś za rękę. Jednak, jeśli dziewczynie to przeszkadzało, nie miał zamiaru się narzucać. Nienawidził publicznego okazywania uczuć, jednak dotyczyło to tylko obmacywania się w każdym możliwym miejscu i wpychania sobie języka do gardeł. Trzymanie za rękę.. jak najbardziej, czemu nie.
Nie popierała tego, jednak mogła zrozumieć czemu tak uważa... Ona jednak woli zapamiętać wszystko, aby mieć pewność, że to naprawdę miało miejsce... Bo w końcu jak wymażemy to z pamięci równie dobrze mogło tego nie być, prawda? I lekcja pójdzie w las. Obejrzała się za siebie, dokładnie w tym momencie gdy drzwi wagoniku zaczęły się otwierać. Po chwili ruszyli w ich kierunku. Chłopak ruszył pierwszy a ona jedynie zaśmiała się pod nosem, wywróciła teatralnie oczyma i zeszła sama. Nie żeby uważała jego gest za obraźliwy, jednak sama potrafiła zejść. Nawet gdyby zrobiła wywrotkę. Śmiałaby się z tego niż czuła zażenowanie. Taka już była. Zawsze radziła sobie sama. -Doprawdy? A przyszło Ci do głowy, że mogę nie dać się związać?-Uniosła lekko brwi i spojrzała na niego, przy czym musiała unieść wysoko podbródek. I w tym momencie do jej głowy przyszła jedna myśl, którą szybko wyrzuciła... Przynajmniej miała nadzieję, że jej się to udało. Ha! Nikt by nie chciał tego teraz wiedzieć... Chwyciła jego dłoń a uśmieszek wystąpił na jej wargach. Czego chcą? Ona doskonale wiedziała czego chce. I wcale nie były to romantyczne spacerki, kolacyjki... Wystarczył jej sam Tanner. Nawet z tą mroczną i gorszą stroną. Kto wie... Może to właśnie ona przyciągała ją do niego? Bardzo możliwe. Gustowała w takich chłopcach. Lou i braciszek by tego nie poprali... Ale co oni tam wiedzą? I świetnie! Po prostu, nieważne jak bardzo chciałby tego... Niech nie robi niczego wbrew sobie... Niech nie mówi rzeczy, których nigdy by nie powiedział. Nie to jest jej potrzebne i zapewne sam czułby się z tym dziwnie. Cud? Aż tak źle z nim było? Miejmy nadzieję, że mu się nie odwidzi... Zaczynała się przyzwyczajać do jego obecności. Powinien albo uciekać albo zostać, zależy od niego. Nikt nie powiedział, że będzie z nią łatwo. Trudny, skomplikowany przypadek. Zaśmiała się i udała powagę, tak aby nadać jakieś dreszczyku tej scenie, która była wyjęta z jakieś telenoweli. -Udam się z Tobą bardzo chętnie. Dokąd będziesz chciał. Jednak nie nazywajmy tego randką. Okey?-Uniosła lekko brwi i uśmiechnęła się szeroko, zawieszając rączki na jego szyi.-Nie lubię szufladkowania.-Mruknęła cicho. Miała nadzieję, że zrozumie co miała na myśli. Ten błysk był kolejnym przejawem jego przemiany? Czyżby właśnie zmiażdżyła jego nadzieje i plany? No cóż, jeżeli tego nie zrozumie, lepiej będzie jak naprawdę się rozejdą. Choć ona liczyła na nieco dłuższe towarzystwo chłopaka. Najwyraźniej taka odpowiedz mu pasowała i pociągnął ją za sobą... Ciekawiło ją to, dokąd chciał ją zabrać. Choć nie trudno wprowadzić ją w zachwyt, więc starać się jakoś nie musiał szczególnie. Po prostu nie była przyzwyczajona do czegoś takiego... Nigdy nie potrafiła zrozumieć, czemu inne dziewczyny tak bardzo potrzebują tego okazywania uczuć... I nawet nie chodziło jej tutaj o jakieś obsceniczne sceny z udziałem dwójki napalonych nastolatków. Nie potrzebowała tego i tyle.
Właściwie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, zwłaszcza teraz. W końcu ledwie co odzyskał Mathilde, a musiał stać się kimś dorosłym, mimo że ona tego nie chciała. Musiał wziąć odpowiedzialność, mimo że to on tego nie chciał. A jednak… Jak widać nie wszystko co w życiu szykuje nam los, jest takie jakbyśmy chcieli. Jest wręcz przeciwnie kurewsko ciężki i tylko cud może nas zbawić. A czy Younga mógł zbawić? Wątpliwie, przecież jak już każdy się zorientował, czego by się nie tknął, rozpierdalało się w drobny mak, a co gorsza bał się w tym momencie przede wszystkim o Villadsen. Miał wrażenie, że jeśli wciągnie ją w to wszystko, to ona też zniknie. O Kendrze właściwie nie chciał nawet myśleć, zwłaszcza teraz gdy zawiódł się na niej na całej linii. To było nieco głupie. Wierzył w to, że jak wróci do Londynu, to odbudują swoje relacje, a ona budowała już nowe życie i to z Madnessem. Z dzieckiem w drodze. Z masą obowiązków. Udając, że nic się nie stało, a przecież chyba jako brat miał prawo mieć świadomość co zrobiła, ale jak widać… To było tylko jego złudne podejście do tych poważnych spraw, bo młodsza Young zachowywała się jak rozpieszczony szczeniak, który nie ma pojęcia w jakie gówno wdepnęła. Jej wybory, w to już Kai nie będzie wbijał, choć chciał pomóc. Bardzo, ale przecież dla niego priorytetem było teraz to, by wyjść na prostą. By Villadsen zobaczyła, że jest wart coś więcej niż to co pokazał do tej pory i przede wszystkim by nie stoczyć się ta jak matka, która w tym momencie będzie siedzieć pod ziemią, a były ślizgon? Będzie zbierał całe gówno, które zostawiła po sobie. I chodził wzdłuż ulicy, co jakiś czas kopiąc bogu ducha winne kamienie, a zaraz potem wbijał wzrok przed siebie, by dostrzec małą, perłowowłosą istotę. Jej nie było, dlatego mógł jeszcze bardziej przelać całą złość w przedmioty, które niczemu nie zawiniły. Zagryzł dolną wargę, a chwilę później usiadł pod wielkim diabelskim młynem na ławeczce. Nie wiedział czemu to miejsce akurat ostatecznie wybrał, ale było prawdopodobieństwo, że chociaż przez moment chciał poczuć niebo i chmur, trzymając Math za rękę, ale to takie ckliwe pierdolenie. Nie mógł jeszcze wsiąść do pociągu, nie było go na to stać. Tchórzył. Mamił. Owijał w bawełnę. Robił wszystko byleby się tam nie pojawić. Robił to w czym był dobry. I choć posiadał zupełne inne pragnienia w tym momencie, jak chociażby chwycić za flaszkę wódki i się najebać, tak musiał przybastować. Musiał poskładać to co jeszcze nie zostało zniszczone, by nie deptać po zgliszczach cudzych problemów. On ze swoich wychodził na prostą, co zatem stało na przeszkodzie, by dać upust swojemu żalowi? Tak bardzo władza nad emocjami. Tak bardzo odpowiedzialność, utożsamiająca się z dorosłością. Co więc pozostało? Czekać, w końcu już nigdzie nie musiał się spieszyć.
Spakowała się dość szybko, a upchnąwszy wszystko w niewielkiej torebce za pomocą zaklęcia zmniejszającego, ruszyła do przodu uprzednio założywszy kurtkę i wyszła z mieszkania zamykając je na kluczyk. Nie miała siły zastanawiać się teraz co kto i po co. Bała się? Nie, nie bała się. Już od jakiegoś czasu nie zamieszkiwał w niej strach. Zamiast niego wprowadziła się krucha niepewność roztapiająca się z każdym listem, który przyszło jej otworzyć. W każdym spodziewała się jakiejś przykrej wiadomości i dziwiło ją nadal milczenie ojca, Gilberta czy Feliksa. Matka nigdy nie pisała, więc żadną nowością to nie było... Ale znowuż ta trójka? Z trudem przełknęła ślinę myśląc o tym, że gotuje się coś zabójczo niebezpiecznego, ale przecież goniła teraz w zupełnie inne miejsce nie poświęcając już czasu na to, żeby zajmować swoje myśli kimkolwiek innym niż Young, na którego spadły kolejne "cudowne" wieści. Przez kilka minut Villadsen zastanawiała się czy kiedyś będzie dobrze. A jeśli będzie... To co to znaczy? Westchnęła przerażona, bo nie wyobrażała sobie, żeby mogło coś się zmienić. Spodziewała się natomiast, że to dopiero początek gradu złych wydarzeń i w oczekiwaniu na kolejne zamarła oczekując aż otworzy się przejście dla pieszych przez które prawie przebiegła nie myśląc teraz o niczym konkretnym. W myślach powtarzała nazwy kolorów, żeby się uspokoić. Ale przecież to nie pomagało. Mimo wszystko prawie goniła na to spotkanie. Irytowała się na myśl, że Kai mógł już sobie coś nowego wymyślić. Zaryzykować ucieczkę. To byłoby bardzo nieprzyjemne doświadczenie. Jakiej więc ulgi doświadczyła gdy idąc pustym placem zobaczyła go siedzącego na jednej z ławek. Uśmiechnęła się niepewnie i poczęła iść w jego stronę już wolniej obawiając się, że przewróci się na butach, które założyła (wcale jej nie przeszkadzały kilka minut temu, gdy musiała biec). Tak jakby ta historia zaczynała się na nowo, a uczucia się w ogóle nie zmieniły. Taka bezpieczna. W jego towarzystwie. Na jak długo? Jaki zegar tu będzie dobrze odmierzać czas? - Jesteś tu! - Stwierdziła fakt siadając obok niego i po prostu otaczając go ramionami i muskając w policzek. - Bardzo, ale to bardzo mi przykro. Kendra i reszta wie? - Spytała wzdychając ciężko.
Natomiast wszystko co nas otacza, zmienia się jak w kalejdoskopie. Strach. Ból. Lęk. Żal. Mamy tego w nadmiarze, próbując pozbyć się wszelkich możliwych złych wspomnień na różne sposoby, ale czy te, które wybieramy są dobre? Tego akurat nie możemy jednoznacznie stwierdzić, dlatego Kai siedząc na ławce spuścił głowę, łokcie oparł na kolanach, a w dłoniach ukrył twarz i udawał, że myśli. Nie wychodziło mu to, bo co pięć sekund z jego ust wydobywało się mugolskie „kurwa”. Nie umiał chyba w tym momencie inaczej funkcjonować, dlatego z każdą chwilą jaką tu spędzał czuł się coraz bardziej niczym w klatce. Wziął głębszy wdech, a zaraz potem wypuścił powietrze jakby było trucizną, która wypala mu przełyk i co gorsza niszczy niczym najgorsza powódź wszystkie wnętrzności, robiąc z nich prawdziwą sieczkę. Zagryzł znów dolną wargę, cały czas ją gryząc i czując jak metaliczny posmak krwi wypełnia jego usta, ale słodki głosik w jego głowie ściągnął go na ziemię. Odwrócił głowę w prawo, by ujrzeć Mathilde w oddali, a zaraz potem zdać sobie sprawę z tego jak wygląda. No trochę powinna ubrać dłuższą kurtkę, najlepiej taką do kostek, żeby żaden frajer nie obłapiał jej wzrokiem. Uśmiechnął się jednak, bo przecież wiedział, że należy tylko do niego. I gdyby tylko byli w zupełnie innym miejscu, cała ta sytuacja, która zaraz się rozegra – przybrałaby innego kształtu. Zmarszczył lekko brwi, gdy usiadła przy nim i mimowolnie dłoń umiejscowił na jej kolanie. Drażniąc jej skórę przez materiał cholernych rajtek. Musiał zachować delikatność, a jak na faceta wychodziło mu to naprawdę kiepsko, zatem próbował opanować swoje niepohamowane żądze, a zaraz potem odwzajemnił pocałunek, zostawiając mokry ślad na jej delikatnym policzku. -Do cholery, Villadsen… Masz zakaz ubierania się tak, kiedy musimy być w miejscu publicznym. – Zignorował zupełnie jej słowa, a zaraz potem jego dłoń powędrowała nieco wyżej, by zaraz znaleźć się między jej udami tuż pod spódniczką. Cóż, nadal był tylko Kaiem Youngiem, który miał okropną ochotę na seks z tą istotą, która w tak bezpardonowy sposób grała na jego emocjach. -Gdyby bardziej sprzyjające warunki, to już byś była moja. Daje Ci Bana na takie ubrania, o ile nie mamy zamiaru wylądować w łóżku, rozumiesz? – Wyszeptał wprost do jej ucha, zamykając uścisk na jej nodze, by nie miała wątpliwości co do tego czy żartuje, czy może jednak nie. Podniósł się więc nagle, stając do niej plecami. Dłonie wsunął do kieszeni i patrzył w dal, jakby szukając odpowiedzi na zadanie przez nią pytania, które wydawały mu się jakby z wyjętej bajki, która teraz do nich nie pasuje. -Moja siostra nie odpisuje mi na listy. Wiesz, taka zajebista, nie? Skąd ma wiedzieć. Pisałem do niej, ale chyba ma to w dupie, a co za tym idzie… Jej to nie dotyczy, to przecież nie jej matka. – Schował złość, bo nie mógł wybuchać bez powodu, dlatego z trudem podejmował się dyskusji dotyczącej tego, że Kendra nawet nie ma pojęcia o tym co się wydarzyło. Odwrócił się do Math, by wyciągnąć w jej stronę dłoń, a zaraz gdy w końcu udało mu się ją do siebie przyciągnąć, objął ją na wysokości talii, nie mając zamiaru na razie jej wypuszczać. -Dobrze, że jesteś. – Jego głos ginął i łamał się z każdą sylabą, ale był na tyle słyszalny, że sens wypowiedzianych słów, mógł dotrzeć do byłej puchonki bez najmniejszego problemu, a przecież… Najgorsze miało dopiero nadejść.
Może dobrze, ze Young nie zdawał sobie sprawy, że była w tym stroju w pracy. Przecież nie ubrałaby się tak w kilka sekund. Niedawno pojawiła się w mieszkaniu po długim pakowaniu obrazów i innych paczek czy przygotowywaniu dodatkowych zamówień. Może dobrze, że myślał, iż to tylko teraz dla niego, na podróż. Wciągnęła z trudem powietrze, gdy dokonywał takich manewrów i uśmiechnęła się ciepło przyjmując pocałunek w policzek. Nie żeby spodziewała się go ujrzeć rozbitego czy coś. Zsunęła plecak z ramienia, gdy tylko wstał i milczała cały czas słuchając tego co ma do powiedzenia przez chwilę czując jeszcze jego rozgrzaną dłoń pomiędzy jej udami i westchnęła cicho przejeżdżając dłońmi po twarzy, jakby to miało zdjąć z niej rumieńce. W końcu jednak gdy zamilkł potrzebowała chwili na przeanalizowanie wszystkiego co usłyszała i kiwnęła głową, ale pewnie nawet tego nie zauważył... Ściągając rękawy kurtki na zimne nadgarstki podniosła się z ławki stając obok niego. Teraz na tych obcasach była zdecydowanie wyższa, dlatego przyłożyła dłoń do Kaiowego ramienia i przez chwilę trwała w tej pozycji zastanawiając się co powinna powiedzieć. - Po pierwsze. Ten strój jest całkowicie normalny, i proszę nie dodawać do tego podtekstu seksualnego gdy go tutaj nie ma. Oczywiście Young Ty go znajdziesz wszędzie. Na całe szczęście to tylko Ty i niektórzy komentują to subtelniej. Np. prostym... "Ładnie wyglądasz". Może zamiast pchać mi rękę między nogi w miejscu publicznym uciekłbyś się do tego gestu? - Dodała ciszej ostatnie zdanie i pocałowała go obejmując za szyję i zbierając się na kontynuowanie ledwo rozpoczętego monologu: - Po drugie. Nie możesz mi dać bana. Po trzecie. Kendra... Myślę, że może jest zajęta czy coś. Zależy jej na Tobie. Wiele razy to udowodniła, nie powinieneś tego przekreślać. Może spróbuj po powrocie? Albo poczekaj na to aż sama się odezwie? Myślę, że zrobi to. Kto wie co się wydarzyło, ale chyba nie mamy czasu tego już dzisiaj sprawdzić. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Po prostu tam jedźmy. Zobaczymy co i jak. Może spotkamy kogoś znajomego... Zwiedzimy stare kąty. Pożegnasz się tak jak należy. Już czas, żebyś przestał przed tym uciekać. Obiecuję, że nie zdarzy się nic złego. - I tu przyłożyła dłonie do jego twarzy, co by skupić sobie jego spojrzenie na swoich oczach i uśmiechnęła się pocieszająco znów składając na jego ustach jeden z tych drobnych pocałunków. - Poza tym Young... Bardzo za Tobą tęskniłam. Warto, żebyś był tego świadom zanim znów pogrążysz myśli w sprawach czysto... Przyziemnych. - Dodała bardziej rozluźnionym tonem zauważając, że jeszcze jakoś się trzyma i ma chyba grunt pod nogami skoro nie był taką kupą nieszczęścia jaką spodziewała się tu ujrzeć.
Zdecydowanie tak było lepiej, że Kai nie musiał mieć świadomości, że tak wystrojona paradowała po pracowni jakiegoś pierdolcoartystopodobnegodebilo Wilima. Dla niego było oczywistym, że najlepiej by się stało, gdyby jej ciało ozdobione było w szare dresy, starte, zniszczona i by nikt nie patrzył na nią jak na obiekt seksualny, ale pobudka Young… Musisz zrozumieć, że Twoja kobieta jest atrakcyjna, a to Ty jesteś farciarzem, który usidlił ją nie tylko w swoich ramionach, łóżku, ale i sercu. Pewne sprawy do niego dochodziły zbyt późno, ale w jednym Villadsen miała teraz rację. Musiał oddzielić przeszłość, od tego co się działo w Londynie aktualnie. Red Rock było zamkniętym rozdziałem, podobnie jak miniony rok. Nowy start. Nowe wszystko. Nowe możliwości i prze wszystkim – nowe życie. Uśmiechnął się bardziej do siebie, niż do niej, gdy tylko stanęła za jego plecami. Pokręcił przecząco głową, a po chwili odwrócił się do dziewczęcia, które rzeczywiście było wyższe niż zazwyczaj. Nie zmieniało to jednak faktu, że ciągle patrzył na nią z góry, ale nie w sensie „upokorzę Cię”. Wręcz przeciwnie. Uznanie jakim ją darzył było nie do opisania i prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie ubrać tego co myśli i czuje w odpowiednie słowa, by nie zrobić z siebie po raz kolejny idioty. -To co się dzieje w moich spodniach to też swego rodzaju komplement, Tillie. Właściwie twierdze, że robisz to wszystko celowo. Nie liczysz się z tym co czuję, ani tym bardziej nie chcesz bym został zaspokojony. Kusisz, nęcisz, a finalnie prowokujesz. Szkoda, że nie mam zdolności teleportacji, czy nie posiadam głupiego świstoklika, bo gwarantuję Ci, że byłabyś już w moim łóżku. No chyba, że bardzo chcesz, to możemy się przejść, to jak pszczółko? – Puścił jej oczko, a po chwili objął na wysokości talii, by do siebie przyciągnąć i poczuć jej ciepło, którym otulał nie tylko zewnętrzną część siebie, ale przede wszystkim tą wewnętrzną, która niemal wołała do nieba, by ta chwila się nie kończyła. Może choć raz Merlin i stado jego małych aniołków mu dopomoga… -Spokojnie. Myślę, że opcja bycia matką ją przerosła. Musi pobyć sama. Nie odwrócę się od niej. Mam też nadzieję, że w końcu ogarnie, że od czegoś ma brata, nie? Nawet nie wiem czy ma się gdzie podziać, kurwa, to takie chore, że aż w to nie wierze, że dzieje się naprawdę, wiesz? – Nie wypuszczał jej z tego objęcia, jakby z trudem składał w całość pewne fakty. Nie wiedział, w którym momencie zgubił siebie i kiedy pozwolił siostrze tak bardzo pobłądzić. Fakt, nie była dzieckiem, ale ciągle widział w niej kobietę, która przecież jedyne co robiła, to… Drażniła jego spokojne myśli i działała na nerwy nieodpowiedzialnością, którą akurat Young również nie mógł się poszczycić. Czy to nie swojego rodzaju hipokryzja? Z pewnością tak. -Ja też tęskniłem, Villadsen. Choć faktycznie, moje myśli już krążą bardziej przy potrzebach czysto fizjologicznych. – Uśmiechnął się nieco szerzej. Tym razem szczerze i prawdziwie jakby to było jedyne co mógł jej teraz dać, a po dłuższym zastanowieniu zdecydował się na coś zupełnie innego. Ujął jej twarz w obie dłonie, a zaraz potem pocałował. Lekko, wręcz ulotnie. Wbił w nią spojrzenie, gdy w końcu oderwał na moment wargi od jej malinowych ust. Analizował. Jeszcze myślał. Szukał jakiejkolwiek odpowiedzi na kłębiące się w nim pytania. -Zatem… Jedziemy, tak?
A wydawać by się mogło, że to wszystko głupoty. Wszyscy bowiem wiedzą, że to Math miała więcej realnych powodów do przejmowania się o kaiową wierność. Ale nawet nie pisnęła słowem na to, że mieszka z koleżanką. Po doświadczeniach łączących go z Watson z trudem zastanawiała się czy nie przeżyje jakiegoś deja vu. Ale jednocześnie nie chciała mu proponować, żeby zamieszkał z nią. Nie przez ceregiele złożone z dobroci serca i innych rzeczy, które powinien wykonać mężczyzna. Bardziej chodziło oto, że po prostu na tym etapie związku wciąż potrzebowali przestrzeni. On dopiero wracał do latania. Chciała mu kibicować, ale tym razem nie zamierzała rezygnować z siebie. Dlatego pracowała wesoło nad tym, żeby pracować u Williama, projektować po godzinach, szyć, malować... Rozwijać się jak najlepiej potrafiła. Zrezygnować potrafiła ze wszystkiego, ale te ostatnie pasje chciała jednak wciąż mieć ze sobą. I dlatego uważała, że nie muszą mieć siebie na wyłączność. Tym bardziej, że ostatnia próba zatrzymania Kaia zakończyła się niepowodzeniem. Chyba był świadom tego, co do niego czuła. Teraz bała się o tym mówić głośno czekając na odpowiedni moment chowając się pomiędzy obowiązkami. Teraz jednak zrzuciła z siebie całą zbroję niepewności i przytuliła się do niego mocniej próbując zebrać cały lęk z jego pleców i przyszpilić do siebie. Ona była przyzwyczajona do tego uczucia. To nie było nic złego. Umiała się w tym poruszać, umiała z tym żyć. - Kuszę i nęcę? Nie do wiary ile czynności wykonuję nie kiwając nawet palcem. Przykro mi jednak kochanie, ale nie idziemy do twojego łóżka, ani tym bardziej do mojego. Doskonale Ci się przyda ćwiczenie na wstrzemięźliwość... Faktem jednak jest to, że pochlebia mi ilość uwagi, którą mi poświęcasz. - Uśmiechnęła się delikatnie muskając go w policzek, ignorując chichoty ludzi, którzy ich mijali zapewne wytykając ich palcami. Wciąż próbowała przecież się przyzwyczaić do tego, że wreszcie ma go przy sobie. - Kendra sobie poradzi. Pomożemy jej. Zobaczysz, będzie mogła na nas liczyć. - Powiedziała troskliwie przyglądając się Kaiowej twarzy, na której wyszytych było tyle zmartwień. Czasem nielogicznych, często przeplatanych niemą pretensją. - No to jeszcze trochę pokrążą. - Mrugnęła do niego odrywając się od tego uścisku i splotła dłoń z jego palcami i wzięła plecak na jedno ramię kierując się w stronę peronu, którym mieli dojechać do najbliższego punktu, który przetransportuje ich do Australii. Długa podróż. Ale nie bała się już tamtego miejsca. Słoneczna Australia nie była taka zła, jeśli nie musiała patrzeć w stronę Red Rock.
Tylko, że Kai nie był taki jak rok temu. Trochę się pozmieniało. Nie miał zamiaru bawić się tak jak kilkanaście miesięcy wcześniej, bo kończyło się to raczej tragicznie w skutkach. Już nie chodziło o niego, ale przede wszystkim zależało mu na Mathilde. Można w to nie wierzyć, ale nie był zły. Nieco pogubiony, ale na pewno nie miał zamiaru jej celowo ranić. Może dojrzał przez ten czas? Nie można tego jednoznacznie stwierdzić, bo przecież im dłużej się w to zapętlał, tym bardziej nie umiał znaleźć odpowiedzi na jakiekolwiek pytania, które w tym momencie prały jego mózg. Jednak Math była najlepszym niszczycielem wszystkich myśli, bo nie robiąc nic siała w jego głowie spustoszenie, z którym nie chciał już w żaden sposób walczyć. Wodziła za nos. Rzucała szczerymi obelgami, które w każdej sekundzie stawały się jak najbardziej prawdziwe i raniły mocniej niż ostrza. Kusiła swoim głosem, ruchem i wszystkim co jest dla niego nieodpowiedzialne. Jednak teraz powinni skupić się na bardziej przyziemnych sprawach niż te perwersyjne zagrywki, bo przecież Young miał ochotę ją przelecieć tu i teraz. Najlepiej jak najszybciej, ale... W łóżku trwałoby to dłużej, choć po jego umyśle krążyły takie miejsca jak łazienka, prysznic, podłoga, stół, a nawet pianino, na którym Tills już prawie w ogóle nie grywała, ale on jeszcze o tym nie wiedział. -A wiesz co możesz wywołać tym co teraz chcesz zrobić? Tym ćwiczeniem, któremu mówię stanowcze "nie"... - Uśmiechnął się szerzej, a po chwili objął ją mocniej na wysokości talii i bezczelnie zsunął dłoń na jej pośladki. Miał w dupie, że ludzie patrzą bądź gadają. To nie była jego brożka, zatem mógł robić co mu się żywnie podobało. A Math? W swej delikatności i niewinności kręciła go coraz bardziej. -Kiedy już znajdziemy się z powrotem w Londynie, przywiążę Cię do łóżka. Twoje nadgarstki uwięzione będą w tasiemkach przyczepionych do Twojego łóżka. Sama będziesz skazana na to, by leżeć podobną naga, a jeśli się zlituje to na moment Cię rozwiążę byś coś zjadła lub poszła do łazienki. Potrzeby fizjologiczne też trzeba spełniać, jednak gdy będziesz próbowała uciec... To Ci się nie uda, bo zamknę mieszkanie na klucz i spuszczę go w kiblu. Naprawdę chcesz na mnie ćwiczyć wstrzemięźliwość, Mathilde Villadsen? - Jego uśmiech przybrał nieco cynicznego wyrazu, a po chwili przesunął dłonie z powrotem na jej talie, by na moment ją od siebie odsunąć. -Zatem, jedziemy tak? – Spytał już mniej wrednie, ale nie miał zamiaru dać jej po prostu odpocząć, bo przecież sama prowokowała do tego, by w tym momencie stał się dla niej kimś w rodzaju sensualnego kata, ale… To Mathilde podjęła decyzję. Nieprzerwanie wlepiał w nią spojrzenie, bo przecież musiał pokazać, że da rade wytrzymać wszystko na co go skażę. I spełnię każdą Twoją zachciankę, pszczółko… Musisz się jedynie liczyć z konsekwencjami.
To dobrze, że nie miał zamiaru tego powtarzać. Wracać do tego jeszcze raz nie tylko we wspomnieniach, ale i czynach. Nie chciała przez to przechodzić ponownie. Tworzyć tego na nowo już teraz z jego czynnym udziałem. Tak wiele błędów zostało popełnionych, źle nakreślonych słów, przebitych sytuacji gorzkim pożegnaniem. To nie było najlepsze, może nawet złe. Bardzo złe, ale chcąc nie chcąc potrzebowała pamiętać, że to było. Człowiek przecież uczy się na błędach. A ta nowa Math wciąż ostrożnie podchodziła do chłopaka, którego twarz teraz ujmowała całując delikatnie po każdym słowie, które wypowiadał... Mogłaby dla niego oszaleć gdyby tylko chciał, zrzucić wszystko, zapomnieć że świeci słońce, że nocą na niebie są często gwiazdy, że chmury przykrywają niebo, żeby nie było mu zimno, że ten błękit w słoneczny dzień jest odcieniem, z którego chciała uszyć sukienkę... Że to była tkanina godna tego by jednak zostawić ją w spokoju i karmić tylko wzrok tym pięknem... Tak bardzo chciała mu to wszystko podarować i pokazać. Ale nie pochwaliła się jeszcze tym, że zamierza zrobić dwa kursy, a nawet wziąć udział w innych warsztatach gotowych na to by wzbogacić jej skrytkę w banku. Nie mówiła o żarliwym projektowaniu. O tym, że zrezygnowała z gry, bo już na to całkiem brakło jej siebie, że biegła pomiędzy wszystkim i niczym, a jednocześnie pamiętała, że powinna się zatrzymać i pamiętać o przyjaciołach. O sobie, o nim. O nim przede wszystkim. Funkcjonowała teraz opierając się o niego. Tylko. Tylko z nim się spotykała ignorując zaproszenia i wewnętrzną chęć zaproszenia dziewcząt na wspólne nocowanie. Odrywał ją od pracy, od wiecznego kreślenia... Math nawet nie liczyła ilu listów ostatnio nie otworzyła. Potrzebowała go do tego, żeby wciąż jej przypominał, że mogą to wszystko naprawić i właśnie w takich momentach spuszczała myśli natarczywe z łańcuchów, a one rozbiegane gdzieś mknęły... Jak dobrze, że z daleka od nich, bo spowite były w rozmaite wątpliwości o których Math nie chciała teraz myśleć. Tak po prostu zapominała się przy nim przerywając mu mówienie, gładząc po policzku, obcałowując usta i mrucząc coś, gdy mówił i mówił. Ach po co teraz tyle mówił? Och, należało odpowiedzieć? - Po pierwsze nie zwiążesz mnie. Lubisz gdy Cię dotykam. Sam siebie nie będziesz ograniczał. Kłamczuch. - Uśmiechnęła się szeroko znów skradając mu krótki pocałunek nim zdecydowała się kontynuować. - Po drugie... Nie musisz tego robić. Przecież i bez tego jesteś w stanie mnie przekonać, tak? A może nie? No chyba mi nie powiesz, że będziesz mnie zmuszał, hm? - Po czym przejechała dłonią po jego grzebiecie jego głowy i obie ręce zaplotła na jego szyi opierając głowę o jego. - Powiedziałeś już "zatem jedziemy tak" kilka raz odkąd tu przyszłam. Ktoś tu ma całkiem rozproszoną uwagę. Tak Young, jedziemy. Bo zaraz ucieknie nam ostatni pociąg, a byłoby bardzo przykro gdyby tak się stało i w ogóle smutek. Chodź, podbijemy Australię, a potem pomyślimy MOŻE o łóżku i wstążeczkach, ale z nieco innym wykorzystaniem, co? - Zaśmiała się, bo właściwie drażnienie go było całkiem przyjemnym zajęciem i prowadząc go za rękę w stronę peronu wywróciła oczami.
Gdyby wspomniał o tym w liście, trudno byłoby raczej mówić o niespodziance, chociaż prawda była również taka, że o zmianie planów pomyślał dopiero, spoglądając w okiennice zatłoczonego lokalu. Chciał spędzić czas z nią, a tym samym niekoniecznie widziało mu się przebywanie w towarzystwie innych osób. Potrzebował jakiegoś miejsca, w którym mogliby zasiąść we dwoje, nie zważając zupełnie na ludzi znajdujących się wokoło nich. Wreszcie udało mu się namówić pannę Swansea, by udali się nad południowy brzeg Tamizy, w okolice Mostu Westminsterskiego, a że podczas tej podróży musiał zająć czymś myśli, postanowił sobie, że w najbliższym czasie nadrobi zaległości w zakresie teleportacji łącznej. Był przecież czarodziejem, który doskonale posługiwał się różdżką, zaś zaklęcia nie miały przed nim niemal żadnych tajemnic. To że nie zdał ostatecznie egzaminu wydawało się więc niezwykle dziwne. Co prawda, kiedy do niego podchodził, nie posiadał jeszcze tak dużej wiedzy i umiejętności, ale już od dawna powinien powrócić do Ministerstwa Magii na poprawkę, a niestety natłok obowiązków sprawiał, że ciągle odkładał te plany na późniejszy termin. Aportacja przebiegła bez większych komplikacji i wreszcie znaleźli się na wspomnianym przez niego wcześniej moście. Leonel gestem dłoni wskazał Elaine, by ta szła za nim. Spokojny, wieczorny spacer po oświetlonym latarniami mieście… chyba brakowało mu takich chwil. Był wiecznie zabiegany, a przez to momentami zapominał, że świat może być naprawdę pięknym i barwnym miejscem. Póki co nie udało im się jeszcze uniknąć wielkomiejskiego zgiełku, ale wiedział, że obrany przez niego cel umożliwi im swobodną rozmowę, z dala od wyraźnie zaciekawionych podsłuchiwaczy czy hałasujących samochodów. - To tam. – Wskazał dziewczynie po niedługim marszu na ogromny diabelski młyn, który stanowił jedną z największych, londyńskich atrakcji. Przynajmniej dla mugoli, bo czarodzieje najpewniej niezbyt często udawali się w te rejony. Zamknięci w swych magicznie urządzonych uliczkach nie mieli nawet pojęcia, jak wiele ich omija. - London Eye, nazywane również przez mieszkańców Kołem Milenijnym. W najwyższym punkcie zatrzymuje się aż sto trzydzieści pięć metrów nad poziomem morza. Nie na darmo mówi się, że rozciąga się stamtąd najpiękniejszy widok na całe miasto. To też idealne miejsce do zrobienia kilku zdjęć. – Nie miał w planach wygłaszać takiego małego wykładu, ale czuł również, że powinien wyjaśnić pannie Swansea dlaczego dobrał właśnie takie miejsce. Przypomniał sobie również, że brat Krukonki zajmuje się fotografią, więc kto wie, by może pokaże jej interesujący obiekt, do którego będzie mogła kiedyś przywlec również swojego bliźniaka. - Mało popularne wśród czarodziejów, ale lubię tu przychodzić, kiedy muszę coś przemyśleć. – Dodał jeszcze, by wskazać jakie znacznie dla niego samego ma to młyńskie koło. Czasami najwyraźniej dobrze było spojrzeć na świat z lotu ptaka, a oglądając wspaniałe widoki na chwilę zatrzymać się w tym wyścigu szczurów i podjąć istotne decyzje. Wiedział, że jedna z nich czeka ich również dzisiaj, chociaż na razie nie chciał nawet o tym myśleć. Zamiast tego podszedł do jednej z kas i kupił dwa bilety. Nie zapłacił jednak za nie normalnej ceny. Sypnął sporą kwotą, przekonując mężczyznę za ladą do tego, by ich wagonik na jak najdłużej zatrzymał się na szczycie London Eye. Kwota musiała być spora, bo facet zapytał nawet czy mogą wpuszczać innych klientów, ale na to pytanie Leonel machnął tylko ręką. Wagoniki i tak znajdowały się daleko od siebie, a jeśli komuś nie przeszkadzały postawione przez niego warunki, było mu dokładnie wszystko jedno. - Można tutaj obejrzeć także projekcję na temat samego London Eye i miasta, ale myślę, że możemy sobie na razie darować takie atrakcje. – Wspomniał jeszcze dziewczynie przed wejściem, póki co jak najskuteczniej odwlekając tę trudną rozmowę, która i tak musiała się kiedyś rozwinąć. A może sam chciał jeszcze wierzyć w to, że ta nigdy jednak nie nastąpi? Wyciągnął do niej dłoń, mając nadzieję, że tym razem już jej nie odrzuci. - To co, wchodzimy?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Gdy tylko opadła chmura deportacyjna, do jej uszu dobiegły dziwne dźwięki, a wzrok wyłapał dziwacznie ubranych ludzi. Mugole, to pierwsza myśl jaka ją tknęła. Widząc przemykający ulicą samochód, niemal przykleiła się do ramienia Leonela, jednak gdy zdała sobie sprawę z poufałości tego gestu, odsunęła się na przyzwoitą odległość. Spoglądała z rezerwą na przejeżdżające auta i na całkowity brak magii w tym miejscu. Nic nie mogła poradzić na własne spięcie i lekkie poddenerwowanie. Postanowiła zaufać Leonelowi, jednak nie wzięła pod uwagę, że zainteresują go miejsca typowo mugolskie. Mówił jednak, że to jedno z jego ulubionych, a więc żadnym słowem nie wspomniała o własnym dyskomforcie. Bardzo niechętnie ukryła różdżkę w torebce tak, aby nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nie miała pojęcia gdzie jest i gdyby nie magia teleportacji, nie wiedziałaby jak wrócić do domu. Podążając za Leonelem - mimo wszystko trzymała się go bardzo blisko - zaciskała nerwowo palce na pasku torebki, zastanawiając się gdzie on ją prowadzi. Błagała go w myślach, aby nie kazał jej rozmawiać z mugolami, bo nie wiedziała czy nie zachowa się dziwacznie i nienormalnie w ich punkcie widzenia. Prześladowała ją myśl o paragrafie o Zachowaniu Tajności, a więc starała się całkowicie wtopić w tłum. Przełknęła ślinę uświadomiwszy sobie, że nie zawsze panuje nad metamorfomagią. Sięgnęła do swoich włosów i zawinęła kosmyk wokół palca sprawdzając czy mają normalną barwę. Popatrzyła we wskazanym kierunku i aż otworzyła szeroko oczy dostrzegłszy ogromną budowlę. - Nie wiedziałam, że mugole umieją budować takie... kolejki. - szepnęła, jakby w obawie, że ktoś ich podsłuchuje. Zapamiętała nazwę, aby napomknąć o niej Elijahowi, który w takim miejscu czułby się jak odkrywca. Riley również. Dlaczego tylko ona się tutaj nie czuła tak komfortowo jak powinna? - Nie za tłoczno jak na przemyślenia? - zapytała zerkając na jego profil. Szła tuż obok, a i czasami spinała ramiona, gdy obok przejeżdżała głośna ciężarówka, której nazwy oczywiście nie znała. To tak jakby mugole tworzyli sobie masę Błędnych Rycerzy ale o różnych kształtach. Tylko czemu są aż tak głośne i dymią z rur wydechowych? - Uoo, tak wysoko. Musi być tam pięknie. Nawet na miotle nie byłam tak wysoko. - wyobraziła sobie tę wysokość i utwierdziła się w przekonaniu, iż musi wspomnieć bratu o tym miejscu. Ucieszy się... chyba, że już tu był, ale raczej by się z tym podzielił. Gdy Leonel szczodrze pozbywał się dziwnych monet i papierków, które wyglądały jak mugolskie pieniądze (a widziała je raz, bo oczywiście Elijah jej pokazywał mimo, że nie chciała go wtedy zbytnio słuchać), zmarszczyła brwi i popatrzyła na profil Leonela. Zaskoczył ją, a bardziej ten mężczyzna, który się na to zgodził widząc najwyraźniej wysoką kwotę. - Projekcję? Co masz na myśli? Brzmi jak przedstawienie teatralne. - poprosiła o wyjaśnienie i tym razem chwyciła od razu jego dłoń, bo to oznaczało, że oddali się od tego mężczyzny, który uśmiechał się do niej w zaczepny sposób. To prawdziwy mugol. Widzisz prawdziwego mugola... A ona zamiast jakoś zareagować, patrzyła na niego ze zdziwieniem. Potrząsnęła głową i jeszcze raz sprawdziła czy metamorfomagia działa jak należy. Stresowała się ryzykiem wykrycia. Bardzo. - To taki Błędny Rycerz, ale na jednym kole? - kolejne pytanie, kolejne zadziwienie całą tą... sytuacją. Przez to nie miała czasu stresować się czekającą ich rozmową. Leonel wydawał się ku niej nie spieszyć...
Nie ma to jak wyrwać niemalże czystokrwistego czarodzieja z jego strefy komfortu. Leonel uważał jednak, że mugolski świat ma również wiele ciekawych rzeczy do zaoferowania, zaś w towarzystwie Elaine, mimo jej niewiedzy, nie obawiał się o to, że zostanie zdyskredytowany z powodu takich zainteresowań. Z niemagiczną społecznością był zaś obeznany, bo choć mało kto zdawał sobie z tego sprawę, w jego żyłach wcale nie krążyła szlachetna krew. Jego matka nie była wszak czarownicą, a to przecież z nią spędził większą część swojego życia. Uśmiechnął się w duchu, kiedy zdezorientowana w sytuacji Krukonka przylgnęła do jego ramienia, chociaż żałował, że chwila ta nie trwała dłużej. Nie powiedział tego na głos, ale panna Swansea w jego towarzystwie nie miała się o co martwić. Nie kazał jej z nikim rozmawiać, a jedynie prowadził ją w kierunku słynnego London Eye, chcąc pokazać jej najpiękniejszy widok rozpościerający się na cały Londyn. Fakt faktem, zupełnie zapomniał w tym wszystkim o metamorfomagicznym darze swej blondwłosej partnerki, nad którym dziewczyna nie zawsze miała kontrolę. Cóż, należało mieć nadzieję, że nagła zmiana wyglądu Elaine nie spłata im nieoczekiwanego figla. - Czasami warto otworzyć się na nowe odkrycia. – Mruknął do niej wyraźnie usatysfakcjonowany taką reakcją. Miał świadomość tego, że czarodzieje zwykle nie wyściubiają nosa spoza swego świata. Nie winił ich za to, ale jednocześnie miał nadzieję, że zdoła ukazać Elaine coś odmiennego, co zapadnie jej na dłużej w pamięć. - Spokojnie. Na górze nikt nie będzie nam przeszkadzał. – Dodał zaraz z jeszcze szerszym uśmiechem, wyraźnie rozbawiony obawami panny Swansea. Nie dało się ukryć, że wokoło nich zebrały się tłumy nie tylko zainteresowanych Kołem Milenijnym, ale i zwykłych przechodniów, którzy najpewniej pędzili do pracy czy na zakupy. Hałas silników także nie dawał się skoncentrować, ale na samym szczycie ogromnego diabelskiego młyna na szczęście cały ten wielkomiejski zgiełk gdzieś umykał. - Lot na miotle na takiej wysokości chyba nie byłby zbyt bezpieczny? – Zagadnął, bo mimo że niegdyś grywał w quidditcha, to poza wakacyjnymi meczami, już od paru lat nie wsiadał na miotłę. Nie pamiętał też zbyt wiele z lekcji prowadzonych w Hogwarcie, więc i jakiekolwiek przepisy czy wskazówki dotyczące bezpieczeństwa w przestworzach w tym momencie zupełnie go nie interesowały. Nie znał się również na obecnie popularnych modelach mioteł, a przecież te z pewnością stwarzały zupełnie nowe możliwości. - Hmm… jakby to wytłumaczyć. Kojarzysz ruchome zdjęcia? Można powiedzieć, że to taki cały ruchomy album zebrany w jedną całość, który można obejrzeć. Tyle, że do tego jest jeszcze dźwięk. To takie połączenie przedstawienia i animacji, jak na ruchomych fotografiach. – Nie pomyślał o tym, że jego partnerka może nie zrozumieć tego słowa. Cóż, w pewnych kwestiach społeczność czarodziejów pozostawała jednak daleko w tyle. Nadal hołdowała przedstawieniom, które w mugolskim świecie już dawno oddały prym filmom, i chociaż teatr nie umarł, tak kinematografia niewątpliwie cieszyła się większym zainteresowaniem. – Jeśli chcesz, możemy pójść, jak tylko zejdziemy na ziemię. – Zaproponował, mimo że domyślał się, że tego rodzaju rozrywka o wiele bardziej przypadłaby do gustu jej bratu. Skoro interesował się fotografią i sztuką, coś takiego jak mugolska projekcja wyświetlana za pomocą projektora, na pewno wprawiłoby go w osłupienie. - Yhm… Ciekawe porównanie. – Znów trudno było mu powstrzymać się od śmiechu. W żadnym wypadku jednak z Elaine nie szydził, w końcu doświadczała czegoś kompletnie jej nieznanego. – Tego chyba nie będę potrafił Ci wytłumaczyć. Chodź, sama zobaczysz. – Dodał zaraz, pokazując jej gestem dłoni, by wsiadła do jednego z wagoników, który właśnie zatrzymał się przed ich oczami. Ciekaw był jak dziewczyna zareaguje na piękny widok rozpościerający się z najwyższego punktu London Eye.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odnosiła wrażenie, że za moment jakiś mugol do niej podejdzie i powie coś, na co nie będzie potrafiła odpowiedzieć. Nie czuła się tutaj ani trochę pewnie, a to dowodziło jak bardzo przyzwyczajona była do obecności magii w swoim życiu. Nie wyobrażała sobie innego scenariusza, a gdy Elijah próbował ją kilka razy zaprosić w niemagiczne miejsca to kręciła nosem. Przypadkowe znalezienie się wśród mugoli było niejako terapią szokową i niech Merlinowi będą dzięki, że nie jest tu sama. Jeszcze nigdy aż tak się nie koncentrowała na własnej metamorfomagii, byleby nie zawirowało kolorystycznie. Od dobrych dziesięciu minut marszczyła czoło i dbała o każdy, nawet najmniejszy oddech. Spokój i tylko spokój. Potrafi przecież zmieniać wygląd, a więc co to dla niej, aby powstrzymać jego zawirowania? Naprawdę musi potrenować panowania nad emocjami, skoro jej dar był z nimi ściśle związany. Czuła potrzebę ukrycia się, nałożenia na swoją kurtkę zaklęcia transmutacyjnego, aby móc dorobić sobie kaptur i schować w nim głowę. Obietnica znalezienia się wysoko, poza zasięgiem mugolskich oczu dodawała jej otuchy. Nic nie mogła poradzić na odruch stania bardzo blisko jedynego czarodzieja w okolicy. - To dobrze. Staram się pilnować mety. Stresuję się. - szepnęła do mężczyzny, stojąc tak blisko jego ramienia, iż czuła bijące odeń ciepło. - Niebezpieczne, ale przynajmniej znajome. Na Merlina, jak oni są dziwnie ubrani. - nie odważyła mówić się głośniej. Spoglądała podejrzliwie na kręcących się ludzi mówiących do prostokątnego przedmiotu trzymanego przy uchu. Metalowe wyjce? Nie, oni mają swoje nazewnictwo. Wiedziała, że mają telewizory (widziała jeden u Emily ale nie działał), samochody i zapalniczki. Tu się kończyła jej wiedza. Uniosła głowę, aby popatrzeć na niego ze zdziwieniem. Momentalnie przywołała się do porządku i z niemalże paniką skontrolowała barwę swoich włosów. Uff, były w porządku. - Dużo zdjęć na jednej kliszy i do tego dźwięk? Oj, muszę to zobaczyć i pokazać bratu. - udało mu się zainteresować jej krukońską naturę, dzięki czemu na kilka chwil zapomniała o niekomfortowym otoczeniu. Widząc podjeżdżający wagonik podeszła nawet w jego kierunku, byleby oddalić się od gapiącego się na nią mugola. Trochę niepewnie weszła do niego i trzymając się jednej belki usadowiła się na krańcu, robiąc miejsce Leonelowi. Nie wiedziała jak zapiąć pasy, w tej kwestii polegała na swoim towarzyszu, który nie wyglądał na ani trochę spiętego. No tak, jego włosy nie miały prawa naruszyć paragrafu Zachowania Czujności. Jeszcze nie rozglądała się z tej wysokości, póki co będąc zbyt zestresowaną nową sytuacją, do której nie była profesjonalnie przygotowana. - Pochodzisz od mugoli, Leo? - zapytała już, gdy usiadł. Obietnica odlecenia stąd była naprawdę kusząca mimo, że znajdą się na naprawdę znaczącej wysokości. - Nie odbierz tego źle, nic do nich nie mam, ale widzę, że tylko ja tutaj nie czuję się do końca pewnie. Mam wrażenie, że palnę przy nich jakąś gafę i nie będę tego świadoma. - rozgadała się ale tak, aby tylko Leo ją słyszał. Naciągnęła rękawy kurtki do kłykci czując jak na tej wysokości czuć już chłodniejszy wiatr. Zapewne na górze będzie jeszcze zimniej, ale tam może uda się dyskretnie rzucić kilka zaklęć, aby chociaż schować głowę w kaptur. Nie ufała sobie na tyle, aby gwarantować posłuszeństwo metamorfomagii.
Mimo że zdawał sobie sprawę z tego jak niewielką wiedzę o świecie mugoli posiadała większość czarodziejów, tak niewątpliwie nie mógł w pełni wczuć się we wszystko to, co odczuwała panna Swansea. Domyślał się, że ich mały spacer był dla niej zupełnie nowym doświadczeniem, które wywoływało wiele nerwów i obaw, ale jednocześnie nie był chyba świadomy tego w jakim znaczącym stopniu. Mimo tego nie zamierzał zostawiać Elaine nawet na krótką chwilę, bo chociaż nie wziął pod uwagi ewentualnej utraty przez nią kontroli nad metamorfomagicznymi zdolnościami, tak przewidywał, że dziewczyna nie będzie chciała rozmawiać z żadnym z przechodniów. Zresztą sam uważał, że nie powinna tego robić, skoro w ogóle nie znała zwyczajów osób pochodzących ze świata pozbawionego magii. Potrzebowałaby znacznie więcej czasu, by się tu wpasować, choć w jego opinii nie była to żadna przeszkoda do tego, by skorzystać z atrakcji, jaką stanowiło Milenijne Koło. Będąc na samym szczycie, i tak odcinali się od wszechobecnych tłumów i było to właściwie jedno z niewielu miejsc, w którym tego wieczoru mogli zaznać choćby odrobiny prywatności. - Moda to akurat kwestia dość subiektywna, ale jestem pewien, że niektóre wynalazki mogłyby Cię zaskoczyć. – Nie rozwinął zbytnio tematu dziwnych strojów, ani nawet tych zaskakujących dla Krukonki sprzętów, nad którymi warto było się może pochylić. Stwierdził jednak, że nie jest to dobry moment, by urządzać swego rodzaju wykład, który miałby pozwolić dziewczynie nadrobić wszelkie zaległości z mugoloznawstwa. Mieli wszak wiele innych, o wiele bardziej palących tematów do omówienia, dla których to nietypowe otoczenie stanowiło jedynie mało istotne tło. - W takim razie pójdziemy na projekcję jak tylko znajdziemy się na dole. – Zapewnił ją, że zrealizują ten punkt programu, po czym sam wszedł do wagonika, koncentrując się na zabezpieczeniu ich siedzeń. W jego mniemaniu nie były one niezbędne, ale jeśli miały one zapewnić pannie Swansea nieco więcej komfortu, warto było zadbać o ten element. Kiedy rozsiadł się już wygodnie, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego z nich, zaciągając się intensywnym, tytoniowym dymem. Z zamyślenia wyrwało go dopiero pytanie Elaine, które sprawiło mu niemało problemów. Mało kto wiedział o jego mugolskiej matce, a mimo że sam nie miał nic przeciwko dzieciom z niemagicznych rodzin, tak wygodnie było mu obracać się w kręgu czystokrwistych i szlachetnych rodów. Zwykle nie przyznawał się więc do swego prawdziwego pochodzenia, i tym razem napotkał podobne wątpliwości. Wolał, by wieść o tym się nie rozniosła i chociaż traktował swą towarzyszkę jako bliską mu osobę, nie był pewien czy chciałby się dzielić tak wrażliwymi danymi dotyczącymi jego prywatnego życia. - Sporą część swojego życia spędziłem wśród mugoli. – Odpowiedział wreszcie wymijająco, nie poruszając tematu swoich więzów krwi, a jednocześnie nie kłamiąc jej w żywe oczy. – Nie przejmuj się, tutaj i tak nikt nas nie widzi. – Dodał również, by unicestwić jej obawy co do palnięcia czegoś głupiego w nieznanym jej środowisku. Tutaj nie musieli się przejmować tak naprawdę niczym poza tym, że czekała ich trudna rozmowa. Do tej pory próbował jak najbardziej odwlec ją w czasie, jednak miał świadomość tego, że nie będzie lepszej okazji, by wszystko sobie wyjaśnić. - Dlaczego chciałaś się spotkać? – Zapytał więc, wywołując te wszystkie najgorsze demony. Wiedział, że w ten sposób rozpęta burzę, że nie będzie już możliwości odwrotu, ale to co nieuniknione wolał chyba pozostawić już za sobą. Z pewną niecierpliwością, ale i nieprzyjemnym napięciem, spoglądał więc na twarz swej partnerki, zastanawiając się nad tym, co dalej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Dalsze plany poznawania okolicy i oswajania się z mugolami musiały zostać odłożone w czasie. Na te okoliczności przygotuje się już w należyty sposób, aby nie czuć dyskomfortu związanego z zauważeniem, że coś jest z nią nie tak w oczach niemagicznych osób. Zależało jej na byciu lubianą i choć nie przekraczało to jeszcze granic rozsądku, to jednak przeczucie dziwaczności nieco ją przerażało. Spokój Leonela nieco się jej udzielał, a więc siedząc już w wagoniku mogła odetchnąć nieco z ulgą. Rozluźniła się nieznacznie, gdy tylko znaleźli się już poza zasięgiem jakichkolwiek ludzi. Zabezpieczenia dużo dawały, ale to obecność Leonela sprawiała, że mniej obawiała się nowych okoliczności. Mimo wszystko wyglądał na bardzo silnego, konkretnego i precyzyjnego czarodzieja. Nie widziała go czarującego, a jednak intuicja wyraźnie podpowiadała jej, że jego potencjalni wrogowie musieli mieć srogo przechlapane. A ona zapałała do niego sympatią, zauroczona jego oryginalną urodą i nienaganną elokwencją. Dobrze tańczył, był oczytany i mimo swojej powściągliwości przebywanie przy nim należało do miłych doświadczeń. Żałowała, że z tego spotkania nie mogła czerpać tak garściami. Nie jest w stanie dopóki nie porozmawiają, dopóki go nie zasmuci, nie przygnębi albo nie rozzłości. Oczekiwała odpowiedzi na pytanie i musiała uzbroić się nieco w cierpliwość. Mimikę miał nieprzeniknioną i to ją frustrowało. Nie lubiła tych "masek", przez które nie było nic widać. Żadnej zmarszczki, żadnego drgnięcia mięśnia, zero błysku w oku co mogłoby naprowadzić ją na trop czy aby powinna kontynuować temat czy jednak zaniechać. Zaskoczył ją odpowiedzią, a więc by okazać, że docenia jej szczerość, uśmiechnęła się miło. - To wiele wyjaśnia. - pokiwała głową, dodając sobie do jego całokształtu istotną informację, że ma bardzo bogatą wiedzę o mugolach z powodu spędzania wśród nich czasu - jakkolwiek dałoby się to zinterpretować, teraz tego nie poruszała. Nadszedł w końcu ten moment, kiedy musiała przejść do sedna. Zapytał, spoglądał na nią i była niemal pewna, że też jest w minimalnym stopniu spięty. Czy wie, co chciała powiedzieć? To było tak trudne! Przywoływała się raz po raz do porządku, aby wykazać się dzisiaj dojrzałością i uczciwością, a miała ochotę schować twarz w dłoniach i udawać, że wcale nie musi nikogo zasmucać. Serce jej pękało i z tego powodu uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Nie widziała wagoników, nie słyszała już oddalonych nawoływań mugoli. Speszyła się pod jego intensywnym spojrzeniem. - Chcę być wobec ciebie uczciwa, Leo. - szepnęła, zerkając na niego ukradkiem. Już serce jej łomotało szaleńczo. - Ja... wiesz, że cię lubię, prawda? Długo myślałam po naszym ostatnim spotkaniu. Przepraszam, że się nie widzieliśmy od tamtego czasu, ale tak dużo się na mnie nałożyło... - zganiła się w myślach, aby nie narzekać, nie marudzić, a próbować jakoś to ująć w ładne słowa. - Uznałam, że będę się trzymać tego, że jesteś dla mnie bardzo sympatyczny i miły. Reszta nie musi grać przecież pierwszych skrzypiec. - bezlitośnie maltretowała bransoletkę wiszącą na jej nadgarstku. Tak trudno było mu patrzeć w oczy. Bała się jego reakcji... albo jej braku. Czy też będzie miał wtedy maskę i skaże ją na niepewność? - Uhm... ale nie możemy już chodzić na randki. - stchórzyła, nie umiała mu popatrzeć w oczy jak dorosła dziewczyna, która bierze odpowiedzialność za swoje zachowanie. Dobrze, że byli już poza zasięgiem wzroku mugoli, bowiem jej włosy pokryły się jasnym odcieniem zieleni. Dlaczego chciało się jej płakać i przytulać Leonela? Dlaczego nie mogła by zachowywać się tak dojrzale i ciepło jak Éléonore? Ona by umiała wszystko naprawić w bardziej subtelny sposób.
Dla niego przebywanie w środowisku mugoli było czymś naturalnym, więc nawet nie musiał zbytnio uważać na swoje słowa czy zachowanie. Praktycznie wychowywał się w niemagicznym świecie, więc kiedy do niego wkraczał, wyzbycie się swych czarodziejskich przyzwyczajeń przychodziło mu z nadzwyczajną wręcz naturalnością i łatwością. I chociaż doceniał użyteczność zaklęć w życiu codziennym, tak uważał, że również mugole mieli wiele interesujących wynalazków do zaoferowania. Nie do końca potrafił więc zrozumieć, dlaczego czarodziejska społeczność tak bardzo się zamykała i kisiła w swoim własnym sosie. W jego mniemaniu wynikało to ze zwykłej arogancji i chęci pokazania, że jest się lepszym, co nie zawsze było zgodne z prawdą. Przywiązani do swych różdżek czarodzieje w pewnych kwestiach byli o wiele bardziej zacofani. On sam wolał się nie ograniczać, czerpiąc z obu światów wszystko to, co uznawał za warte jego uwagi. Tego dnia cieszył się, że może choć przez chwilę odpocząć i przypomnieć sobie piękne widoki, do których czasami lubił wracać. Mimo świadomości, że tego wieczoru coś ważnego się skończy, faktycznie zachowywał spokój, który mógł się udzielać jego towarzyszce. Właściwie to chyba lepiej dla nich, niż gdyby mieli rozstać się w jakiejś ciężkiej i paskudnej atmosferze. Zaskoczył sam siebie swoją szczerością, bo chociaż nie ujawnił przed nią całej prawdy, to jednak nie migał się od odpowiedzi, tak jak zwykle miał to w zwyczaju, kiedy ktokolwiek poruszył ten newralgiczny temat. To, że większość czarodziejów miało go za czystokrwistego było dla niego po prostu wygodnym rozwiązaniem, a jednak by zachować te pozory, nie mógł zdradzać się wszem i wobec ze swym prawdziwym pochodzeniem. Często okłamywał więc w tej kwestii nawet najbliższych. A jednak jej uśmiech sprawiał, że coś w nim miękło, być może nawet w jakimś sensie zapominał o swej niewzruszonej postawie i wyjątkowej wręcz ostrożności. Przy niej zdawało się, że zachowywał się o wiele bardziej naturalnie, stawał się lepszym człowiekiem, dlatego trudno było mu myśleć o tym pożegnaniu. Zrobił wszystko, by chociaż odbyło się ono w jakimś pięknym miejscu, a teraz sam wywołał to, co nieuniknione, nie chcąc przeciągać tego nieprzychylnego mu zdarzenia w nieskończoność. Wzruszył tylko bezwiednie ramionami, słysząc pierwsze jej słowa, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że są jedynie marnym wprowadzeniem do sedna sprawy i najpewniej mają uciszyć jej wyrzuty sumienia. Jakaś jego część niewątpliwie czuła się oszukana i zraniona, ale nie sądził, by jego towarzyszka musiała sobie cokolwiek wyrzucać. Wiedział, że powinien być obiektywny. Inna sprawa, że nie do końca znał okoliczności, dla których Elaine podjęła taką a nie inną decyzję. Nie wiedział o istnieniu tego drugiego z jegomościów, który nęcił ją swoją osobowością, coraz skuteczniej przekonując do tego, by szła razem z nim przez życie ramię w ramię. - Rozumiem. – Odparł krótko, nazbyt obojętnym tonem dopiero wtedy, kiedy panna Swansea wspomniała, że „nie mogą już chodzić na randki”. Nawet nie był pewien czy na takowej byli. Oczywiście, przed tym co wydarzyło się podczas tych nieszczęsnych wakacji zbliżyli się do siebie, ale miał wiele innych pomysłów, gdzie mógłby ją zabrać, co mógłby jej pokazać lub czego mógłby ją nauczyć. Żałował, że los odmówił mu takiej szansy, ale nie zamierzał również stawać z nią w szranki, usilnie przekonywać do głębszego namysłu czy co gorsza płaszczyć się przed nią tutaj, w tym wagoniku, bo takim zachowaniem mógłby wywołać wyłącznie zupełnie przeciwną reakcję od tej, której przecież oczekiwał. Nie oznaczało to, że zamierza się poddać. Po prostu uważał, że udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku okaże się skuteczniejszą taktyką. Nikt nie powiedział przecież, że już więcej się nie spotkają, a w tym momencie czas mógł akurat zadziałać na jego korzyść. Wolał więc przystać na jej warunki, wcielić się w rolę zwykłego znajomego, a z czasem znów zaatakować w chwili, w której najmniej będzie się tego spodziewała. Być może wówczas uda mu się znów przekroczyć granice i zmniejszyć dystans pomiędzy nimi. Na razie byłaby to tylko żmudna walka z wiatrakami. - W porządku. Czasem tak musi być. – Dodał po dłuższej chwili milczenia, stwierdzając że to jedno wypowiedziane wcześniej słowo może wybrzmieć zbyt oschle, jak gdyby ich relacja nie miała dla niego żadnego znaczenia. A przecież to nie była prawda. Chciał ją przekonać, by nie zadręczała się swoim wyborem i nadal żyła pełnią życia. Jeżeli mieliby ponownie wpaść sobie w ramiona, to przecież nadal mieli ku temu wiele okazji. Póki co jednak więcej było czynników, które ich dzieliły niż łączyły, i niestety sam to dostrzegał.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie miała pojęcia, że swoją postawą zdradza wystarczająco wiele. Nie była zbyt dobrą aktorką, a z jej twarzy czasem można było czytać jak z otwartej księgi. Dla bliższych i spostrzegawczych świetnym sposobem na odszyfrowanie jej emocji były zachowania metamorfomagiczne, nad którymi wciąż w pełni nie panowała. Im bardziej starała się rozluźnić i chociażby skoncentrować na nowej odsłonie świata tym bardziej się jej to nie udawało. Złapałaby się za głowę, gdyby miała chociaż minimalną świadomość tego, że Leo już wiele wyczuł. Udowadniał tym samym jak bardzo na rozwiniętą intuicję, poza tym spójrzmy prawdzie w oczy. Dało się z niej wyciągnąć naprawdę wiele informacji, a więc była łatwa do rozszyfrowania. Wystarczyło popatrzeć na kurczowo zaciskane na sznurku torebki palce czy dostrzec lekko uniesione, spięte barki, by od razu zrozumieć jak mocno się stresowała. Tak szczerze polubiła Leonela, była nim przez chwilę zauroczona i zachwycona. Kto wie co mogłoby się między nimi wydarzyć, gdyby nie odkryła czym się para. Co by było, gdyby go nie unikała? Czy wówczas między nią a Rileyem doszłoby do czegokolwiek? Prawdopodobnie tak, bowiem zachowywała się przy obu panach swobodnie (pomijając obecną sytuację z powodu wielu czynników) i łatwo obdarzała sympatią drugiego człowieka. Mogłaby czuć się bezpiecznie przy Leonelu, jednak nie doprowadzał jej serca do szaleńczego łomotu tak jak to potrafił Riley kilkoma słowami czy dotykiem. Spuściła głowę, gdy odpowiedział jednym słowem. Choć oczekiwała bardziej rozwiniętej odpowiedzi - głośniejszej i emocjonalnej, tak po chwili namysłu uznała, że ten spokój jest jego nieodłączną stroną jestestwa, a więc powinna się dziwić, gdyby zareagował nerwowo. Mimo wszystko wyczuwała w tym jednym słówku wyrzuty, żal, rozczarowanie… wmawiała sobie, że to wszystko tam tkwi mimo, że Leo nie dawał jej powodów, aby tak myśleć. Zachowywał się tak, jakby wcale się nie pocałowali tamtego wieczoru. Jakby to nie miało większego znaczenia. Nawet nie zapytał czemu, a ona nie potrafiła zamknąć ust, by nie spieszyć się z wyjaśnieniami. Ten brak pytań, brak natarczywego spojrzenia… wpędził ją w zmieszanie. A może wyobraziła sobie, że między nimi było cokolwiek ? Może z jego strony było to chwilowe, małe zainteresowanie a to ona znów się narzucała i naprzykrzała? Podniosła na niego wzrok, oparła smukłe palce o przednią część wagonika i zdawać się mogło, że nie rozumiała skąd taka reakcja z jego strony. - Przez ten czas kogoś poznałam. Dlatego… dlatego ci to mówię. - gdybyś chciał wiedzieć, a nie wyglądasz na zaciekawionego. Czuła, że coś właśnie popsuła. Przecież go niejako zraniła, więc czemu zachowuje się tak spokojnie? Jeśli faktycznie chciał się kiedyś zaangażować w to, co między nimi zaczynało się tworzyć to powinien poczuć żal, rozczarowanie… zaskoczenie? A wyraz twarzy miał niewzruszony. Nie potrafiła przebić się przez tę maskę przez co zaczynała wątpić w swój własny osąd. Może źle to zinterpretowała. Może on po prostu "tego" nie czuł już wcześniej…? Przytrzymała się mocno obiema dłońmi wagonika, gdy się zaczęli wznosić. Nie potrafiła przyglądać się krajobrazom (zrobi to na samym szczycie), skonfundowana swoimi wrażeniami. Nie zdawała sobie do końca sprawy z rumieńców na swoich policzkach. Zawstydziła się tym, że się tak mocno przejmuje podczas gdy on sprawia wrażenie, jakby go to nie ruszało. - Pamiętasz jak opowiadałam Ci o tej tiarze, którą znalazłam w wieży duszków w Dolinie Godryka? - zapytała, wbijając wzrok w wagonik. Nie podniesie głowy. Nie odważy się. - W końcu nie dałam ci jej do sprawdzenia. Ona jest dziwna. Źle się czuję, gdy jej dotykam, a gdy skrzat domowy niechcący ją przymierzył… prawie zemdlał ze strachu. - próbowała nie spalić się z zawstydzenia. Coraz zimniejsze powietrze studziło nieco jej rozpalone i zaczerwienione policzki, szyję i dekolt. - Ciężko ją zniszczyć. Mówiłeś, że chyba wiesz co to mogłoby być… to może wiesz jak się tego pozbyć? - dyskretnie zerknęła, by sprawdzić czy jej słucha i czy dostrzeże cokolwiek w jego kamiennej mimice. Pamiętała jak się uśmiechał. Teraz wydawało się to snem. Czuła, że do tego doprowadziła własnym zachowaniem.
Nie był pewien czy to jej postawa zdradzała zamiary, nie zawsze przecież potrafił wyczytać emocje z jej twarzy, a metamorfomagiczny dar niewątpliwie dawał jej większe możliwości co do ukrycia swoich prawdziwych uczuć i planów. Nie oceniał jej aktorskich zdolności. On sam potrafił wiele wynieść z samej mimiki twarzy, a jego daleko posunięta intuicja pozwalała mu często wyprzedzić rozmówcę. Posiadł takie umiejętności zarówno w swym barmańskim fachu, jak i pracy w czarodziejskim półświatku. Jednak po tym co się pomiędzy nimi wydarzyło i dość długim okresie jej milczenia, nie potrzebował wcale innych, wyraźnych sygnałów. Domyślał się, że pewien rozdział w ich relacji właśnie się skończył i że nie może zrobić nic innego jak najzwyczajniej w świecie przegryźć tę łyżkę dziegciu i pogodzić się z jej decyzją. Szaleńcza walka o to, by nie odchodziła i tak nie miała w tej chwili szans powodzenia. Jego reakcja rzeczywiście mogła wydawać się aż nazbyt obojętna, ale w tych okolicznościach tylko spokój mógł go uratować. Nie musiał krzyczeć, by pozostać usłyszanym. Wiedział również, że nie zapomni tego pocałunku i skłamałby mówiąc, że nie miał on żadnego znaczenia. Nie pytał o powody, będąc przekonanym, że jego demony nijak się mają do jej anielskiego uśmiechu. Zresztą co za różnica? Miał świadomość tego, że ją i stracił i że nie zdoła jej przekonać, niezależnie od pobudek, jakie jej przyświecały. Rozczarowanie… z pewnością je odczuwał, ale nie chciał ujawniać swoich emocji, które niewątpliwie pogorszyłyby jedynie sprawę i utrudniły im tę rozmowę, po której i tak każde z nich miało pójść w swoją stronę. Wyczuwał między nimi tę iskrę i nigdy nie powiedziałby, że była ona wyłącznie ułudą, zaś samą panną Swansea wyśmiałby pewnie, gdyby stwierdziła, że mu się narzucała czy naprzykrzała, ale uważał jednocześnie, że tak będzie lepiej. Dopiero wzmianka o innym mężczyźnie gwałtownie zmąciła jego spokój, a on sam mimowolnie zacisnął rękę w pięść. Najchętniej zabiłby skurwysyna, ale przecież i to niczego by nie zmieniło. Rozluźnił więc uścisk, starając się nie wnikać w ten temat i w pewnym sensie żałując, że Elaine zdecydowała powiedzieć mu całą prawdę. Oczekiwał jej, to oczywiste, choć prawdopodobnie popełniła błąd, mówiąc mu o kimś, do kogo już teraz pałał głęboką nienawiścią. Zwykle, gdy czegoś zapragnął, po prostu po to sięgał, a wszystko to, co stało na drodze do osiągnięcia celu, traktował jako przeszkodę. Podobnie oceniał więc tajemniczego jegomościa, nawet jeśli jego usunięcie i tak nie pozwoliłoby mu powrócić do tego, co było i odzyskać serca blondwłosego dziewczęcia. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. – Tym razem o wiele trudniej było mu utrzymać emocje na wodzy i pogodzić się z niesprzyjającą mu rzeczywistością. Sarkastyczna uwaga może i nie należała do najprzyjemniejszych, ale zdradziła również, że w istocie panna Swansea nigdy nie była mu obojętna. Nadal zachowywał spokój, choć wcześniej o wiele łatwiej było mu pogodzić się z ich rozstaniem. Dopóki był święcie przekonany o tym, że wina leży w nim samym, mógł sam dźwigać ten krzyż, ale myśl o tym, że gdzieś w tle wydarzeń pojawił się ktoś jeszcze sprawiała, że gotowała się w nim krew. A jednak wyraz twarzy miał nadal niewzruszony, bo co innego mu pozostało? Nie mógł wyładowywać swej wściekłości na niej, a jej nowy obiekt westchnień póki co znajdował się gdzieś daleko poza zasięgiem jego pięści i różdżki. Wolał udawać, że go to nie ruszało, skoro i tak nie potrafił znaleźć żadnego ujścia dla swoich emocji. Nie było tu niczego, co mógłby zniszczyć w odwecie, a kontynuowanie tej rozmowy uważał za bezsensowne rozdrapywanie ran. W pewnym sensie odetchnął więc z ulgą, kiedy jego towarzyszka zgrabnie przeniosła temat rozważań na czarnomagiczny przedmiot, o którym niegdyś już mu opowiadała. Skoro póki co i tak byli na siebie skazani, wolał odsunąć myśli od przeszłości, bo tak – jakby na to nie spojrzeć – powoli stawali się przeszłością. - Tiara Albusa. – Mruknął, by upewnić się, że mówią o tym samym, zapominając przy tym, że Elaine i tak nie będzie w stanie zidentyfikować swojej własności. Zdawało mu się, że napomknął już jej o tej nazwie, twierdząc wówczas, że musiałby zobaczyć tę tiarę na żywo. Opowieść o skrzacie zdawała się jednak potwierdzać jego przypuszczenia. – Z tym nie powinno być żadnego problemu. Jesteś jednak pewna, że nie chcesz za nią żadnej zapłaty? Wielu czarodziejów jest zainteresowana… takim asortymentem. Niekiedy potrzeba tylko czasu, żeby namierzyć kupca. – Nie wiedział w jaki sposób określić towar, który przypadkiem znalazł się w rękach Elaine, by nie przerazić jej jeszcze bardziej. Wiedział, że czarna magia była dla niej czymś obcym i prawdę powiedziawszy, sam uważał, że powinna jak najprędzej pozbyć się tego, z czym zupełnie nie umiała się obchodzić. Nie zamierzał jej jednak oszukiwać, a takie cacko było warte naprawdę sporą sumkę galeonów. Sęk w tym, że wówczas musiałaby poczekać, nie wiadomo jak długo, bo o ile zainteresowanych kupców nie brakowało, tak dojście do nich nie było wcale tak łatwym zadaniem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie potrafiła utrzymać z nim kontaktu wzrokowego, jednak spoglądała właśnie w kierunku zabezpieczeń wagonika, a więc siłą rzeczy kątem oka dostrzegła zwijające się palce w pięść. To wywołało w niej jeszcze większy dyskomfort, przez co musiała wytężyć naprawdę sporo sił, aby utrzymać normalny kolor włosów. Usłyszawszy jednak ironiczne życzenia jak i pełen przekąsu ton głosu... poderwała głowę spoglądając na niego z niedowierzaniem. Zareagował w sposób minimalnie emocjonalny, czyli okazał, że jednak mu się to nie podoba. Jej próżna część powinna poczuć ulgę, jednak poczucie urazy zwyciężyło. Spłoszyła się, a co za tym idzie metamorfomagia dała o sobie znać. Na samym czubku jej głowy, tuż przy przedziałku blond zafalował zmieniając swój odcień do granatowej barwy. Spięła barki i popatrzyła na Leonela z urazą. - To nie zaręczyny ani ślub. - mruknęła tak cicho, że nie miała pewności czy cokolwiek usłyszy. Naciągnęła rękawy swetra aż do kłykci i przylgnęła plecami do chłodnego oparcia wagonika. Znajdowali się już stosunkowo wysoko i choć widoki mogłyby zapierać dech w piersi, to w aktualnej chwili wolałaby być na twardej ziemi. Nie miała lęku wysokości, ale czuła, że atmosfera między nimi gęstnieje. Nie powinna obrażać się o jego reakcję, skoro była słuszna, a mimo wszystko jej kobieca duma została urażona. Niełatwo było jej znaleźć kompromis. Zawstydziła się z niewiadomego powodu. Kierowała się uczciwością, chciała przedstawić to w zrozumiały sposób, by nie kłamać i nie przeciągać tego w nieskończoność. Nie mogłaby go okłamywać. Pamiętała swoją chwilową wściekłość ukierunkowaną na Elijaha, gdy sugerował, że spotyka się z dwoma chłopakami naraz. Po pierwsze, nie była tego typu dziewczyną, która działała na "dwa fronty", po drugie, Leonel to nie jest chłopak, a dorosły mężczyzna i po trzecie, zwyczajnie straciła głowę dla Rileya nim zdołała się zorientować. Nachmurzyła się, ale nic więcej na ten temat nie mówiła wychodząc z założenia, że sobie zasłużyła na tę dawkę ironii. Próbowała nie myśleć o tym jak poczuła się teraz samotnie w tym wagoniku. W jej wyobrażeniu miała uścisnąć jego dłoń, odpowiedzieć na nurtujące pytania, zapewniać o szczerości swoich słów i uczuć... a teraz krzyżowała ręce pod biustem i przełknęła gorycz. Zaproponował sprzedanie komuś tego paskudnego przedmiotu, który nabyła przypadkiem. Zacisnęła usta, sięgnęła do swojej torebki i trzęsącymi się dłońmi wyciągnęła ze środka papierową torebkę z tiarą Albusa w środku. Wzdrygnęła się, a przecież nie dotykała jej gołą dłonią. Położyła opakowany przedmiot między nimi. - Nie chcę. Nie chcę mieć z tą tiarą nic wspólnego. Jak można nazwać ją imieniem po szlachetnym i wspaniałym czarodzieju... - potrząsnęła głową czując ścisk w okolicach żołądka na samą myśl, że miałaby wziąć jeszcze za to jakiekolwiek pieniądze. Jej moralność nie godziła się z tym w żaden sposób. - Zrób z nią co chcesz, tylko proszę, zabierz ją ode mnie. - zerknęła przelotnie na jego twarz aby sprawdzić czy nie narzuca mu zbyt wiele, a przecież naprawdę pragnęła się tego pozbyć. Po chwili znów uciekła wzrokiem w kierunku swych splecionych ciasno dłoni. - Żałuję, że wpadła w moje ręce. - dorzuciła znacznie ciszej i spuściła głowę, spoglądając grzecznie w jeden punkt. Nie na tiarę, która wywoływała w niej mdłości i nie na Leonela, którego wzroku się obawiała.
Leonel nie miał oporów, by spoglądać jej w oczy, nawet jeśli panna Swansea zręcznie uciekała przed jego wzrokiem. Nie chciał jednak rozmawiać dłużej na ten temat, bo zdawał sobie sprawę z tego, że do niczego ich to nie doprowadzi. Nie tylko on zareagował emocjonalnie, ale i po niej było widać, że nie potrafi utrzymać na wodzy tego, co wezbrało się wewnątrz. Świadczył o tym fakt, że nie zdołała również zapanować nad swym metamorfomagicznym talentem. Jej włosy zmieniły kolor, a on mógł się jedynie cieszyć z doboru miejsca ich spotkania. Na szczycie Koła Milenijnego nie musieli się bowiem obawiać o to, że któryś z mugoli dostrzeże jej nienaturalne zdolności. Kiedy spojrzała na niego z urazą, nie czuł się winny. Zważywszy na to, co wydarzyło się pomiędzy nimi przed tą nieszczęsną, wakacyjną rozmową, miał prawo do takiego zachowania. Nie skitował już jednak w żaden sposób jej słów, chcąc jak najbardziej oddalić od siebie wizję Elaine obejmującej innego mężczyznę. Atmosfera rzeczywiście gęstniała, choć on nie żałował, że udali się właśnie tutaj. Piękne widoki w minimalnym stopniu go uspokajały, podobnie jak papierosowy dym, który po chwili uwolnił ze swoich ust. Podchodził do tego osobiście, bo obiektywnie trudno było winić Krukonkę za jej szczerość. Zachowała się dokładnie tak jak powinna, uczciwie przedstawiając mu wszystko to, co wydarzyło się w międzyczasie, kiedy postanowiła zbyć go milczeniem. Czego by nie powiedzieć, mogła obrać o wiele gorszą drogę, okłamując obydwu, z którymi się spotykała, a wtedy pewnie wściekłby się jeszcze bardziej. Póki co nie miał jednak nastroju, by tłumaczyć sobie, że dobrze się stało. Właściwie w ogóle nie chciał się nad tym zastanawiać. Zamiast tego odebrał od dziewczyny pakunek, zaglądając przy okazji do środka. Nie pomylił się, rzeczywiście panna Swansea jakimś dziwnym trafem zyskała dostęp do Tiary Albusa. Dziwne, biorąc pod uwagę to, że takie czarnomagiczne artefakty stanowiły raczej towar deficytowy i nawet zainteresowani mieli często problem z ich odszukaniem. - Na to pytanie odpowiedzieć nie potrafię. – Faktycznie, nazwa przedmiotu nijak nie oddawała jego charakteru i być może o to chodziło. W wielu kręgach można by posłużyć się tego rodzaju sformułowanie i nikt nie zwietrzyłby, że mowa o jakimś szemranym interesie. On sam przeszedł kurs na rzeczoznawcę artefaktów i obracał się w podejrzanych kręgach, ale nie spodziewał się, by wiele osób zdawało sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak Tiara Albusa. Nazwa najprawdopodobniej miała być zatem przykrywką. Wyciągnął swoją różdżkę, stosując na otrzymanym od Elaine „prezencie” zaklęcie zmniejszające, a zaraz po tym schował go do kieszeni. Nie chciał przenosić go na widoku, by przypadkiem nie paść ofiarą patrolujących magiczne ulice pracowników Ministerstwa Magii. Niespodziewanie zbliżył się do dziewczyny, przesuwając delikatnie opuszkami palców po jej bladej twarzyczce. - W porządku. Zapomnij, że kiedykolwiek ją miałaś, zgoda? – Mruknął cicho, a kiedy znaleźli się na samym dole, pomógł jej wysiąść z wagonika. Chyba żadne z nich nie miało już ochoty na projekcję. Zastanawiał się czy zaproponować jej odprowadzkę pod sam dom, ale i to zdawało mu się nietrafionym pomysłem. - Mam nadzieję, że… do zobaczenia. – Rzucił wreszcie na pożegnanie. Niezwykle niekomfortowe pożegnanie. Nawet jej nie objął, mimo tego że na dłuższą chwilę zawiesił na niej swej spojrzenie. Wreszcie jednak odwrócił się na pięcie w swoją stronę, czując że musi napić się szklanki jakiegoś gorzkiego, wysokoprocentowego trunku. Nienawidził pożegnań, szczególnie takich.
zt.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie poruszył więcej tego tematu. Nie oczekiwała, że będzie drążyć, ale łatwość z jaką przeszedł z tym do codzienności... mimo poirytowania... nie była pewna co ma czuć. Nie miała w sobie odwagi, aby ciągnąć nieprzyjemny temat, aby się jakoś usprawiedliwić, wybielić, wyjaśnić... a jednak żadne słowa nie będą w stanie załagodzić jego reakcji. Milczała zatem uznawszy, że tak będzie lepiej nim jedno z nich powie o jedno słowo za duże. Coś traciła, czuła to. Czy teraz będzie myśleć o niej źle? Skoro zamknęła ten rozdział? Tak trudno było połapać się w całej tej sytuacji. Pomimo dyskomfortu odczuła ulgę, gdy zgodził się zabrać ten paskudny przedmiot jak najdalej od niej. Nie śledziła wzrokiem jego ruchów, cieszyła się, że po prostu zabrał Tiarę. Nie wnikała co z nią zrobi, nie chciała wiedzieć. Ten przedmiot nie należał do dzieł białej magii, a wydawał się pochodzić z podejrzanych źródeł. Nie odważyła się nazwać rzeczy po imieniu. Tchórzyła, jak zawsze. - Dziękuję. - bąknęła uznawszy, że dobrze będzie wyrazić wdzięczność za ulżenie jej w tej małej-wielkiej kwestii. Nie spodziewała się ruchu z jego strony, dlatego podnosząc wzrok delikatnie drgnęła widząc go z tak bliskiej odległości. Ten hipnotyzujący wzrok... to w nim wcześniej była zadurzona. W jego oryginalnej urodzie. W ułożeniu ust. A teraz straciła głowę dla Rileya i czuła, że to naprawdę coś pięknego, co ją uskrzydli. Lekki dotyk niczym muśnięcie skrzydeł motyla był miłym akcentem, jakby chciał tym coś jeszcze przekazać. Nie był na nią zły? Przecież nie przekazała mu dobrych wieści... odniosła wrażenie, że wcale nie wściekał się na nią, a na Rileya mimo, że go przecież nie znał. O dziwo ta druga myśl wydawała się jej bardzie niepokojąca. Skinęła potulnie głową, gotowa zapomnieć, że kiedykolwiek trzymała ten przedmiot w rękach. Nie musiał prosić dwa razy. Zjechali na dół i choć powinna cieszyć się, że już są na stabilnym gruncie, to nie potrafiła się rozluźnić. Znów połowicznie kryła się za ramieniem Leonela, gdy mijali kręcących się wokół mugoli. Nie potrafiłaby się wśród nich odnaleźć, tego była pewna. - Do zobaczenia. - odprowadzała go wzrokiem, czując ogromny smutek rozlewający się po jej sercu. Patrzyła w punkt, w którym zniknął przez dłuższy czas. Czuła niedosyt, miała wrażenie, że powinna zrobić coś więcej, że może gdyby postarała się bardziej... Przygarbiła ramiona i tak zamyślona stała przez dobre kilkanaście minut. Dopiero po upływie tego czasu dotarła do niej przerażająca myśl. Jest w mugolskiej części Londynu. Nie wie jak się stąd wydostać. Pobladła, a czując metamorfomagiczną zmianę na ciele pomknęła błyskawicznie za jakiś zielony mały budyneczek (kiosk), by się schować i ukryć jasnobłękitny odcień włosów. Leonela nie ma. Nie ma jak go zawołać. Jest tu sama. Wszędzie są mugole. Przełknęła głośno ślinę i starała się nie spanikować. Rozejrzała się po okolicy i znalazła zaułek za kontenerem na śmieci. Z obrzydzeniem skierowała się w tamtą stronę, przykucnęła, dyskretnie transmutowała jakiś metalowy malutki samochodzik (resorak) w kartkę i naszkicowała tam szybką wiadomość do... Cassiusa. Elijah fotografował w innej części Doliny, a chyba Cassi gdzieś był ostatnio w Londynie. Z duszą na ramieniu wysłała kartkę w patronusie, któremu nakazała przemknąć w świetle słońca tak, aby stał się w nim niemal przezroczysty. To było trudne dwadzieścia minut czekania i kolejne dwadzieścia zanim kuzyn ją znalazł. Nie zdziwiła się, że był wściekły i miał milion pytań. Zasłoniła mu usta, wybłagała, aby znalazł drogę powrotną, a jakoś mu później wyjaśni co robiła w mugolskiej części Londynu z jasnoniebieskimi włosami... |zt
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak szybko kończył pracę, kiedy z takim zapałem wychodził z biura. Zwykle nie spieszył się nigdzie, bo też nie było do tego powodu. Po prostu wracał do mieszkania, po drodze zatrzymując się na obiad w jednej z wielu restauracji. Teraz jednak było inaczej… Teraz kierował się w konkretne miejsce, na spotkanie z konkretną osobą, która przestała być tak tajemnicza, jak była do tej pory, a jednak nie straciła nic na atrakcyjności. Zupełnie jak syrena, która wabiła go swoim śpiewem, wila mamiąca urokiem, przyciągała go do siebie, a on nie zamierzał się opierać. Znał już jej imię i nazwisko, mógł wysłać do niej patronusa, mógł wysłać do niej list, mógł próbować odnaleźć ją na wizbooku, jeśli tylko zacząłby go używać, namierzyć ją, odnaleźć w tak wiele różnych sposobów, o wiele szybciej niż do tej pory. Mógł teraz o wiele więcej, kiedy wiedział, kim była i ta myśl wywoływała dreszcze na jego skórze. Jednocześnie czuł cień ekscytacji na myśl o spotkaniu, na które właśnie się kierował, wychodząc z budki telefonicznej po mugolskiej części Londynu. Bywał tutaj wielokrotnie, ale nie mógł powiedzieć, żeby znał tę część miasta na pamięć. Różdżkę miał schowaną za pasem spodni, mając pewność, że nie będzie wystawać spod koszuli, jaką na szybko poprawiał przed wyjściem. Teraz szedł przed siebie, uśmiechając się nieznacznie, nieco niepewnie pod nosem, ilekroć ktoś na niego spojrzał. Zwracał na siebie uwagę, choć nie rozumiał do końca dlaczego. Był pewien, że wyglądał jak jeden z mugoli w swoich ciemnych spodniach, skórzanej kurtce i nieco rozpiętej koszuli w biało-czerwony wzór. Być może to o ten wzór chodziło? Próbował to jednak ignorować, choć nieznaczny rumieniec zaczął barwić jego policzki. Kierował się prosto pod London Eye, wiedząc, że było to jedyne miejsce, skąd mogliby obserwować miasto z wysoka i miał nadzieję, że nie był spóźniony. Próbował wcześniej wysłać do niej patronusa z informacją, o której dokładnie kończy pracę, ale nie miał pewności, czy dotarł do niej, jeśli była pośród mugoli. Dlatego wypatrywał jej między kolejnymi osobami, których nagle było coraz więcej, a on sam zaczynał czuć konieczność uważania na wszystko. Dostrzegł park, którym byłoby przyjemnie się przejść, deptak nad Tamizą i samo London Eye, ale nie widział swojej towarzyszki przygód. Rozglądał się uważniej, zwalniając nieco kroku, aż w końcu jego spojrzenie padło na tak znajomą sylwetkę, ku której w końcu się skierował, mając wrażenie, że serce za moment wyskoczy mu z piersi. - Scarlett - odezwał się cicho, kiedy już dotarł do niej, skłaniając lekko głowę, jak należało, gdy witało się z królową, a przecież właśnie nią wciąż była. Towarzyszką Przygód, Przygodą samą w sobie, Królową Nimf. Przesunął spojrzeniem po niej, dostrzegając, jak lekko była ubrana i nie zastanawiał się ani chwili dłużej nad swoim ruchem. Pokonując dzielącą ich odległość, zdjął z siebie kurtkę, aby zaraz nałożyć ją na ramiona dziewczyny, uśmiechając się do niej z bliska. - Widzę, że za długo na mnie czekałaś i zmarzłaś - dodał cicho, wciąż nie puszczając klap kurtki, bawiąc się chwilą, tym jak blisko siebie byli..
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Była ciekawa, czy przyjdzie. Była ciekawa, czy odgadnie miejsce, które mu wskazała, nie mówiąc o tym, że była ciekawa, czy przypadkiem jej ojciec nie postanowi go zatrzymać. Dała co prawda Williamowi wyraźnie znać, że sobie tego nie życzy, ale mimo wszystko wciąż była jego córką, wciąż o nią dbał i troszczył się na każdym kroku, więc była przekonana, że jeśli coś mu się nie spodobało, nie będzie się powstrzymywał. Liczyła jednak na to, że ten nie przeszkodzi jej w tej grze, jaką podjęła, jaka okazała się o wiele bardziej fascynująca, niż wydawało jej się do tej pory, w której było coś, czego wręcz nie dało się opisać. Odnosiła wrażenie, że wciąż jeszcze czuła przyjemne dreszcze, zupełnie, jakby faktycznie otaczające ją powietrze było naelektryzowane, choć wiedziała, że było to jedynie wspomnieniem tego, co wydarzyło się w Ministerstwie. Było jednak na tyle znamienne, że nie mogła od tego uciec, nawet nie chciała, licząc na to, że to napięcie, jakie towarzyszyło jej od dawna, wciąż będzie tak samo mocne, tak samo niespodziewane, tak samo ekscytujące. Nie przejmowała się nawet tym, że zdecydowanie powinna wrócić do domu i się przebrać, skoro zamierzała biegać po Londynie nocą. To był również element przygody, a może, czego nie mogła wykluczyć, wyzwania, jakie rzuciła Nakirowi. Zupełnie, jakby znowu zamierzała zagrać damę w opałach, jakby oczekiwała, że się nią zajmie, co oczywiście było wierutną bzdurą, ale chwilowo sprawiało jej po prostu przyjemność. Nie czuła się źle, czekając na niego, nie widziała w tym również nic złego, bawiąc się tym czasem, tym oczekiwaniem, w jakim kryła się nuta oczekiwania i ekscytacji, zupełnie, jakby miało spotkać ją coś nowego, coś, czego jeszcze nie znała i może w jakimś sensie dokładnie tak było. Musiała przyznać, że to również było coś pociągającego, zupełnie jak żeglowanie po nieznanych wodach, kiedy nie miało się pojęcia, co może wydarzyć się później. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, kiedy go dostrzegła, z zadowoleniem przyjmując to, że nie próbował uciec od spotkania, że nikt go nie zatrzymał, że był tutaj, niezależnie od wszystkiego. Carly daleka była od tego, by uznać to za znamienne, czy powodujące, że jej życie będzie wyglądało teraz inaczej, ale zwyczajnie było to coś, co dawało jej pokłady nieograniczonego samozadowolenia. Słodkiego, bezczelnego i w dużej mierze upajającego, tym bardziej kiedy lekko się skłonił i bez zastanowienia narzucił na jej ramiona swoją kurtkę, a ona poczuła, jak przeszły ją dreszcze, zdając sobie w pełni sprawę z tego, że faktycznie zdążyła zmarznąć. - Mam wrażenie, że upajasz się moim imieniem, szeryfie - mruknęła w odpowiedzi, unosząc lekko brwi i spoglądając na niego spod przymkniętych powiek, kładąc zmarznięte dłonie na jego dłoniach. Skuliła się lekko, czując ciepło bijące od jego ciała, nie odrywając wejrzenia od jego jasnych oczu, na które spoglądała w górę, odnosząc wrażenie, że właśnie znaleźli sobie nową przygodę, jaka miała przed nimi liczne tajemnice i kryła w sobie wiele nierozwiązanych zagadek, sekretów i Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze. - Może liczyłam na to, że znajdziesz sposób na to, żeby mnie rozgrzać, kiedy już mnie znajdziesz - dodała całkiem beztrosko, przeciągając słowa, niemalże mrucząc, znajdując w tym znowu wiele przyjemności. W tym oczywistym stwierdzeniu, w którym kryło się wszystko, co nieodpowiednie, a jednocześnie wszystko to, co mogło stanowić wyzwanie, o jakim nie mógłby zapomnieć.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Była bezczelna, nieustannie go prowokowała i podjudzała, ale przy tym była interesująca, na swój sposób urocza, więc nic dziwnego, że szedł za nią w miejsca, jakie wskazywała. Nawet jeśli nie były dla niego w pełni komfortowo, jeśli nie odpowiadały mu pod każdym względem. Czuł na sobie spojrzenia innych osób, mimowolnie zastanawiał się, czy nie odstawał jednak za bardzo os swoich niemagicznych rówieśników. Jednocześnie był pewien, że nie miało to tak naprawdę znaczenia. Nie był w trakcie misji, a jedynie przyszedł na spotkanie z kimś, kto już go znał, kto już wyrobił sobie o nim opinię i raczej jego strój nie miał na nią większego wpływu. Uśmiechał się lekko pod nosem, nie odrywając od niej spojrzenia, śmiejąc się cicho z tego, jak go nazwała. Wyraźnie znała bardzo dobrze niemagiczny świat i teraz był pewien, skąd jej się to brało, że kryło się za tym coś więcej niż zwykła ciekawość. - Winny - odpowiedział prosto, przechylając nieznacznie głowę, zaraz też nachylając się do niej, aby pocałować, gdy tylko wspomniała o rozgrzaniu jej. Miał ochotę powiedzieć, że zna wiele sposób na to, ale zamiast tego po prostu ją pocałował tak, jak chciał to zrobić, gdy zjawiła się w biurze - mocno, z wyraźną tęsknotą, ale i zachłannością. Nie przejmował się tym, że mijający ich ludzie spoglądali na nich, że być może w tej chwili kogoś gorszyli. Po prostu trzymał ją mocno przy sobie, korzystając z gestu, którego nie musiał w żaden sposób tłumaczyć. - Skoro liczyłaś na to, że cię rozgrzeję, dlaczego wybrałaś miejsce, z którego nie możemy od razu zniknąć? - zapytał nieco ochrypłym głosem, kiedy odsunął się od niej na niewielką odległość, po czym spojrzał w stronę London Eye, a później w kierunku parku. - W takich okolicznościach mogę zaproponować jedynie spacer wzdłuż Tamizy do tamtej budki i kolację w postaci ryby z frytkami… Zgłodniałem - dodał, wskazując kierunek, spoglądając uważnie na blondynkę. Choć umówili się na oglądanie wspólnie Londynu z wysokości, był przekonany, że ciepła herbata albo kawa dobrze im zrobią, tak jak zjedzenie czegoś, choć przez chwilę nie potrafił myśleć o niczym przyzwoitym. Zaraz jednak przymknął oczy, przywołując się do porządku, ignorując głęboki rumieniec na swoich policzkach, nim odsunął się jeszcze o krok, pozwalając Scarlett ubrać jego kurtkę i wybrać kierunek, w który mieli się udać. - Nie brałem nigdy pod uwagę, że będziesz córką któregoś ze starszych aurorów, a już na pewno nie Williama - powiedział wprost, przeciągając dłonią po karku. Wyraźnie nie było to dla niego problemem, ale wciąż nie wyszedł z szoku, jaki czuł na jej widok w biurze. - Gdybym wcześniej załapał się na twoje przekąski, pewnie poznałbym po tym jak gotujesz - dodał jeszcze, spoglądając na nią z wesołym błyskiem w oczach.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Zdawała sobie sprawę z tego, jaka była, tak samo, jak z tego, że było to czasami męczące. Testowała także granice innych ludzi, sprawdzała, jak daleko może się posunąć, nim poczują się przytłoczeni jej osobowością albo zmanipulowani, ale na razie nie czuła przy nim konieczności ukrywania tego, że się bawiła. Podążał za tym, pozwalając jej na podobne zagrywki i nie przejmowała się jakoś szczególnie mocno tym, czy było to z jego strony czymś stałym, czy jedynie chwilowym kaprysem. Pozwalali ostatecznie na to, żeby ich życie płynęło, żeby toczyło się samo, po wybranych przez siebie torach, by było, tak po prostu, by działo się w nim to, co zostało zaplanowane, chociaż Merlin raczył wiedzieć przez kogo. Bo na pewno nie przez nich, biorąc pod uwagę, jak bardzo skomplikowane i nieprawdopodobne było wszystko, co ich spotykało. Jego przyznanie się do winy przyjęła z rozbawieniem, marszcząc nawet lekko nos, na znak, że teraz będzie musiała wymyślić odpowiednią karę, a pocałunek z taką ochotą, że z całą pewnością wiele osób mogłoby ich stąd wygnać. Zachowywali się, jak dzieciaki, chociaż oboje zdecydowanie byli już dorosłymi ludźmi, nawet jeśli granicę wieku nastoletniego przekroczyli tak naprawdę niedawno. Nie przeszkadzało jej to, tym również się bawiła, pozwalając na to, by większość emocji ją porwała, by to naelektryzowane powietrze nie przeszło gdzieś obok niej, ale ją ze sobą zabrało, powodując, że cała drżała z oczekiwania, jakiego nie dało się nawet tak łatwo opisać. - A czy to byłaby prawdziwa przygoda? - odpowiedziała cicho, patrząc z bliska w jego oczy. - Wiesz, że jestem bezczelna i ta bezczelność sprawia mi przyjemność. Chciałam przekonać się, czy naprawdę jesteś w stanie mnie znaleźć - dodała, uśmiechając się samym kącikiem ust, nie mając najmniejszych nawet problemów z tym, by przyznać się do tego, co chodziło po jej głowie. Nie uważała tego za coś wstydliwego, raczej za coś naturalnego, coś, co było po prostu wynikiem ich wcześniejszych spotkań i relacji, co było czymś naturalnym, gdy było się ich dwójką. Znał ją, miał świadomość, że nie była prosta, że nie była kimś, kto wpisywałby się w jakieś klasyczne ramy, jeśli takie w ogóle istniały, bo Carly w ogóle starała się odrzucać myśl o istnieniu wzorów, za jakimi musiałaby podążać. - Och, zgłodniałeś? - mruknęła bezczelnie, pozwalając, by to jedno słowo wibrowało między nimi, nim chwyciła go za rękę, pociągając go za sobą, w stronę jednego ze swoich ulubionych miejsc. Sprawiało jej przyjemność to, że ten wieczór był taki zwyczajny, pozbawiony magii, z jaką żyli na co dzień, zagubiony pośród ludzi, jacy nie mieli pojęcia o ich dwójce, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, do czego byli zdolni. Poza tym musiała przyznać, że jedzenie frytek nad Tamizą i uciekanie przed mewami, jakie chciały je bezczelnie ukraść, było dla niej o wiele bardziej ekscytujące, niż siedzenie w niesamowicie drogiej restauracji. To również było miłe, ale w zupełnie inny sposób, a dla kogoś, kto wiecznie gdzieś pędził, było raczej jednorazową przygodą. - Myślałam, że stała czujność i to, że prawie powaliłam Craine’a, dało ci do myślenia. Chyba że miałeś o wiele gorsze myśli - stwierdziła, unosząc dłoń, na której pysznił się znak po krwawym rytuale, ciekawa tego, czy wiedział dokładnie, czym to było, czy był w stanie połączyć to z wydarzeniami, jakie miały miejsce przed wieloma miesiącami. Zaraz jednak zaśmiała się cicho i spojrzała na niego kątem oka. - Chyba powinnam uznać to za prawdziwy komplement - mruknęła, jakby oczekiwała z jego strony zapewnienia.