Pomieszczenie jest dosyć duże, ale oprócz biurka nie znajdują się w nim żadne meble. Czujesz tremę? Drżą ci kolana? Nie przejmuj się, tu zupełnie normalne, zapytaj swoich rodziców czy starszych kolegów! Każdy się denerwuje przed swoim pierwszym egzaminem z teleportacji. Miejmy nadzieję, że ten będzie dla ciebie zarówno pierwszy, jak i ostatni!
UWAGA: w tym departamencie można zdać egzamin z teleportacji indywidualnej, teleportacji łącznej oraz wytwarzania świstoklików międzynarodowych!
kurs - teleportacja indywidualna
Egzaminator uśmiecha się przyjaźnie, choć wydaje się nieco znudzony kolejnym egzaminem. Okazujesz potwierdzenie odbycia kursu, egzaminator kiwa głową i życzy ci powodzenia, dodając, żebyś pamiętał o zasadzie ce- wu – en.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • pierwsza podejście do kursu - darmowe • każda poprawa: 10 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
Rzucasz trzema kostkami. Pierwsza kostka odpowiada za CEL. Druga kostka odpowiada za WOLĘ. Trzecia kostka odpowiada za NAMYSŁ.
Aby dowiedzieć się, jak Ci poszło, zsumuj oczka z trzech kostek:
18–14 – zdałeś w pięknym stylu, egzaminator pogratulował ci serdecznie, a ty nie wiedziałeś, jak mu dziękować. Nieprzytomny z radości wybiegłeś z sali, ściskając w dłoni papier, uprawniający cię do teleportowania się, gratulacje! Po dyplom zgłoś się tutaj.
13–10 – no cóż, może nie było idealnie, ale na tyle dobrze, że egzaminator machnął ręką i uznał, że coś z ciebie będzie. Może nawet nie rozszczepisz się gdzieś po drodze. Grunt, że się udało i zdałeś, jednak być może warto potrenować przed egzaminem z teleportacji łącznej. Otrzymujesz karę -2 punktów do swojego wyniku kostek podczas zdawania testu na licencję teleportacji łącznej, chyba że pomiędzy podejściami minie co najmniej pół roku.
9–3 – och, chyba nie poszło ci najlepiej... może za mało ćwiczyłeś, a może za bardzo się denerwowałeś, w każdym razie egzaminator potrząsnął ponuro głową i odprawił cię z kwitkiem, mówiąc, że miałeś dużo szczęścia, że się nie rozszczepiłeś.
Kurs - teleportacja łączna
Egzamin z teleportacji łącznej jest znacznie trudniejszy. Do sali weszła przelękniona urzędniczka z włosami zebranymi w chaotyczny kok. Właściwie trudno się dziwić jej zszarganym nerwom. W końcu każdego dnia ryzykuje rozszczepieniem teleportując się razem z niedoświadczonymi czarodziejami.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • ukończony kurs na teleportację indywidualną z wynikiem minimum 10-18pkt • pierwsze podejście: darmowe • każda poprawa: 10g (zapłać) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
DODATKOWE:
• jeśli w poprzedniej części uzyskałeś wynik 13-10, twój wynik kostek jest niższy o 2, chyba że pomiędzy podejściami do egzaminów minie co najmniej pół roku (fabularnie, tj. przy robieniu teleportacji w retrospekcji, również wystarczy podać półroczny odstęp) • za każde fabularne trzy miesiące użytkowania teleportacji indywidualnej przed podejściem do testu z łącznej możesz zwiększyć swój wynik kostek o 1 - ten bonus maksymalnie może wynieść 3 punkty
Znów rzucasz trzema kostkami i sumujesz liczbę oczek:
18–12 – zdałeś. Niebywałe, ale naprawdę ci się udało! Egzaminator kręci głową z niedowierzaniem. Dawno nie widział nikogo tak zdolnego, możesz czuć się wyróżniony! Po dyplom zgłoś się tutaj.
11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa!
Kurs na międzynarodowe podróże świstoklikiem
Z powodu pewnych dyplomatycznych, międzynarodowych incydentów, Ministerstwo Magii zdecydowało się stworzyć specjalny kurs dla osób chcących zgodnie z prawem podróżować za pomocą świstoklika za granice Wielkiej Brytanii. Przeważa w nim część teoretyczna - zaznajomienie z prawem brytyjskim oraz międzynarodowym - gdyż podstawowym wymaganiem przystąpienia do treningu jest umiejętność zaklęcia przedmiotu w świstoklik. Kurs jest płatny - kosztuje on 100 galeonów. Opłatę możesz uiścić w tym temacie.
UWAGA - kara za tworzenie i korzystanie ze świstoklików międzynarodowych bez odpowiednich uprawnień wynosi 400 galeonów!
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • znajomość zaklęcia portus lub min. 31 pkt z transmutacji w kuferku • pierwsza podejście do kursu - 100 galeonów • każda poprawa: 20 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście (muszą odbywać się one po 01.09.2021) • egzamin odbywa się w Londynie i tylko w Londynie
kurs - część przygotowawcza
Seria wykładów poświęconych tematom prawnym, bezpieczeństwa związanym z podróżami za pomocą świstoklików i źródłami, z których można zaczerpnąć wiedzę na temat bezpiecznych miejsc do pojawienia się za granicami Wielkiej Brytanii.
Wykłady Rzucasz dwiema kostkami k6.
obie parzyste – najwyraźniej postanowiłeś przyłożyć się do słuchania, udało ci się zrobić nawet nieco notatek. Dodatkowo aktywność popłaca - przy podejściu do egzaminu możesz, jak się okazało, zatrzymać wypisane własnoręcznie notatki, dzięki czemu otrzymujesz +2 do rzutu kolejnymi kośćmi.
parzysta i nieparzysta – słuchasz, czasem pobujasz w obłokach lub twoją uwagę zwróci mucha leniwie maszerująca po białej ścianie, a innym razem zaczniesz myśleć nad tym, skąd czarownica w drugim rzędzie wytrzasnęła te ekstra kolczyki... tak czy siak, do egzaminu przystępujesz przygotowany całkiem przyzwoicie.
obie nieparzyste – cóż, może nawet w szkole spokojne wysłuchiwanie nudnych wykładów nie było twoją najmocniejszą stroną. Po wyjściu z audytorium nie pamiętasz prawie nic - otrzymujesz karę -3 punktów do rzutu kolejnymi kośćmi.
Kurs - egzamin
Po wykładowej serii od razu przyszedł czas na egzamin. Z wiedzą świeżo kołatającą się w umyśle siadasz przed zwojem pergaminu z wypisanymi na nim pytaniami, kałamarzem oraz piórem antyściąganiowym - nawet najmniejsza próba oszustwa skończy się nie tylko unieważnieniem kursu, ale niemożnością podejścia do niego ponownie.
Znów rzucasz dwiema kostkami - tu sumujesz liczbę oczek:
12–9 – Świetny wynik! Sprawdzający nie mogą się do niczego przyczepić - są pod wrażeniem dokładnych odpowiedzi i zapamiętanych na pierwszy rzut oka dość niezbyt ważnych szczegółów. Po dyplom zgłoś się tutaj.
8–6 – nie poszło ci aż tak źle, ale zabrakło dosłownie punktu lub dwóch do przekroczenia wymaganego progu. Komisja zgadza się na natychmiastową poprawę, dając ci czas na przejrzenie notatek (oraz na własną przerwę obiadową). Ostatecznie zdajesz - twój post musi mieć jednak przez dłuższy czas pobytu w Ministerstwie co najmniej 2500 znaków. Po dyplom zgłoś się tutaj.
5-2 - znajdujesz swoje imię i nazwisko na samym dole listy osób przystępujących do egzaminu. Cóż, miejmy nadzieję że następnym razem pójdzie ci lepiej - pamiętaj, że w przypadku chęci poprawy testu pisemnego musisz ponownie przemęczyć się przez wykłady. Powodzenia!
Autor
Wiadomość
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nauczony bolesnymi doświadczeniami z czasów poprzednich wakacji nie śpieszył się z podejściem do egzaminu na teleportację łączną. Najpierw odbył odpowiedni kurs w budynku Ministerstwa Magii pod skrzydłami wykwalifikowanej kadry, a potem przeanalizował dokładnie sporządzone z niego notatki i poprosił znajomego o sprawdzenie jego wiedzy oraz udzielenie kilku praktycznych porad. Nie chciał powtórzyć błędów z przeszłości, toteż tym razem pieczołowicie przygotował się do ostatecznego testu umiejętności aportacyjnych, a po przekroczeniu progu Departamentu Transportu Magicznego, ze śmiałym uśmiechem na ustach przekonywał przelęknioną egzaminatorkę, że nie musi obawiać się o potencjalne rozszczepienie. Swoją drogą naprawdę kobiecinie współczuł i nie chciał chyba wiedzieć, jak wiele razy lądowała w szpitalu św. Munga przez wzgląd na nieprzyuczonych do tej trudnej sztuki podróżowania niedorostków. - Gotowa? – Wolał uprzedzić swoją „asystentkę”, nim pochwycił ją swym ramieniem, koncentrując całą wewnętrzną energię na przeniesieniu ich ciał w wyznaczone miejsce na drugim końcu sali. Głęboki oddech i powtarzane niczym mantra słowa: cel – wolna – namysł. Po przejściach z teleportacją indywidualną nawet nie musiał sobie przypominać całego rytuału, a chociaż łączna forma transportu cechowała się wyższym stopniem skomplikowania, tym razem nie musiał narzekać choćby na najdrobniejsze niedociągnięcie. Poszło doskonale, nawet stający za biurkiem urzędnik pokiwał z uznaniem głową; prawdopodobnie dlatego, że zdawalność egzaminu plasowała się na jeszcze niższym poziomie niż w przypadku teleportacji indywidualnej. Pomimo aktualnego sukcesu nadal miał złe skojarzenia z tym miejscem i wolał nie przebywać tu dłużej niż to konieczne, dlatego też odebrał naprędce swój dyplom i wyruszył w kierunku Pokątnej, żeby uczcić zwycięstwo chłodnym piwem.
zt.
Kostki:11 + 3 [fabularne korzystanie z teleportacji w okresie lipiec 2003 – sierpień 2004] = 14
Kac po świętowaniu 17 urodzin jeszcze mu nie przeszedł, zwłaszcza, że świętował aż 3 dni. Mimo to, z suchością w ustach i bólem głowy wywołanym eliksirem detoksykującym, stawił się w Departamencie Transportu, aby odbyć kurs na teleportację. Umiejętność teleportacji oznaczała dla niego wolność. Już nie musiał się ograniczać do podróży szkolnym pociągiem czy kominkami z siecią fiuu. Przyjdą wakacje i całe Wyspy Brytyjskie będą stały przed nim otworem! Zanim jednak do tego dojdzie, musiał uporać się z niezbyt przyjemnym mętlikiem w głowie, a następnie – zdać egzamin. Czekając na swoją kolej, powtarzał sobie wszystko to, czego zdążył się nauczyć o teleportacji. Zapewne stresowałby się co niemiara, gdyby nie ten ból głowy, który przyćmiewał wszystko inny. Gdy przyszła jego kolej, poprawił na sobie stary znoszony sweter w brązowym kolorze, odchrząknął kilka razy i wszedł do środka. Kilkanaście minut później mógł wyjść z podniesioną głową. Co prawda nie poszło mu idealnie, a egzaminator z pewnością wyczuł od niego tanią whisky, ale liczył się efekt, a ten był taki, że zdał za pierwszym razem. Teraz zostało mu tylko jedno – uczcić sukces pintą piwa! Tylko skąd wziąć na to pieniądze?
KURS NA TELEPORTACJĘ ŁĄCZNĄ– 20.09.1997 Skoro powiedziało się „A”, to należy powiedzieć również „B”. W tym przypadku oznaczało to zrobienie kursu na teleportację łączoną. Okazja do tego pojawiła się dopiero po wakacjach, w pewien wrześniowy weekend. Całe szczęście, że młody irlandczyk całe wakacje przepracował w jednym z czarodziejskich pubów w Belfaście, bo przynajmniej miał za co zapłacić za potencjalne poprawki. Wciąż oglądał każdego knuta z dwóch stron przed wydaniem, a jego ubiór mógł wskazywać nawet na to, że i cztery. Mając w kieszeni całe 20 galeonów, modlił się tylko do Boga, by nie musiał się z nimi rozstawać zbyt szybko. Bóg jednak go nie wysłuchał, bo zawalił koncertowo. Brakło mu niewiele, ale jednak egzaminator go uwalił. Może nie lubił irlandczyków? Nie byłoby w tym nic dziwnego. Mugolska wojna w Belfaście, w której zginęli jego rodzice dowodziła temu, że sami irlandczycy nie lubili irlandczyków. Za drugim razem poszło mu znacznie lepiej. Zapewne to wizja rozstania się z ostatnimi 10 galeonami zadziałała na niego motywująco. Wszystko się udało, egzamin zakończył się sukcesem, a Cassidy z uśmiechem na twarzy opuścił ministerstwo i ruszył w kierunku pierwszej lepszej jadłodajni. Zasłużył sobie dziś na ciepły posiłek, a co!
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Kurs – Międzynarodowe podróże świstoklikiem Wrzesień/Październik 2021 roku
Nie był w stanie śledzić wszystkich nowelizacji przepisów prawnych na bieżąco, ale akurat tej jednej nie dałoby się pominąć. Nie rozumiał po jaką cholerę Ministerstwo Magii zdecydowało się wprowadzić surowsze wymogi w zakresie korzystania ze świstoklików jako jednej z wygodniejszych form transportu, przynajmniej jeśli mowa o dalekich podróżach. Nie uśmiechało mu się zdawanie w tym wieku kolejnych egzaminów, ale powiedzmy sobie uczciwie, nie miał żadnego innego wyjścia. Zbyt często udawał się do Meksyku, żeby ryzykować zapłatą horrendalnie wysokich kar pieniężnych, więc pod koniec września powędrował posłusznie do budynku ministerstwa, po drodze kurwiąc jednak pod nosem na urzędników, którzy zamiast zająć się czymś pożytecznym, woleli ludziom utrudniać życie. Wielokrotnie korzystał już z dobrodziejstwa świstoklików, a to sprawiało, że czas spędzony na nudnawych wykładach o bezpieczeństwie i międzynarodowych regulacjach, traktował jako istną mordęgę. Ot, zupełnie nieprzydatna do niczego wiedza. Podszedł do teorii w lekceważący sposób, co niestety odbiło się niekorzystnie na wyniku jego egzaminu. Niewiele pamiętał z prowadzonych w audytorium zajęć, toteż próbował odpowiadać na pytania wedle własnej – jak się okazało – niekoniecznie słusznej w podpowiedziach intuicji. Znalazł swoje imię i nazwisko niemalże na samym dole listy kwalifikacyjnej, co tylko jeszcze bardziej go rozjuszyło. Opuszczał więc budynek w nastroju niebezpiecznie zachęcającym do mordu, a co gorsza… doskonale wiedział, że i tak w niedługim czasie będzie musiał tu zawitać ponownie. Nawet bardzo niedługim, bo w październiku planował ponownie nawiązać kontakt z braćmi Marcano, a do tego potrzebny był mu ten pieprzony świstek. Na samym początku miesiąca zapisał się więc na kurs, żeby po raz kolejny wysłuchiwać usypiającego głosu poważnego pana w garniturze. Nie miał na taką zabawę najmniejszej ochoty, ale tym razem nie unosił się już honorem, a nawet zgarnął ze sobą pióro z kałamarzem i dziennik, żeby zanotować najistotniejsze informacje. Czasami mu się udawało, ale nie potrafił zbyt długo skupić się na pierdoleniu wykładowcy. Raz zatracił całą koncentrację w pogoni za przysiadającą nieustannie na kartce papieru muchą, a piętnaście minut później zaczął podziwiać koszulę mężczyzny siedzącego kilka rzędów przed nim. Nie był w stu procentach pewien swojej wiedzy, ale zależało mu na czasie, więc podszedł do egzaminu najprędzej jak się tylko dało. Niektóre pytania nie sprawiały mu problemów, ale odpowiedzi na inne jakby uleciały mu z pamięci. Miał nadzieję, że to co zdołał rozpisać wystarczy, by otrzymać pozytywny rezultat… albo dogadać się z komisją. Ostatecznie bowiem zabrakło mu dwóch punktów, ale miał to szczęście w nieszczęściu, że egzaminatorom akurat dopisywał dobry nastrój. W przerwie obiadowej pozwolili jemu i kilku innym zdającym jeszcze raz sięgnąć do swoich notatek, a potem przystąpić do natychmiastowej poprawki bez konieczności oczekiwania tygodnia na kolejny termin testu. Byłby idiotą, gdyby nie skorzystał z tej szansy. Przewertował wszystkie swoje zapiski parę razy, żeby na pewno nie pominąć żadnego ważnego szczegółu, a w końcu złapał za antyściąganiowe pióro i machnął pracę raz jeszcze, tym razem jednak uzyskując wymaganą do zaliczenia liczbę punktów. No wreszcie! Niewiele brakowało, żeby zaczął oddalać się od budynku tanecznym krokiem. Sęk w tym, że nadal nie było mu do śmiechu, bo poświęcił na ten kurs zdecydowanie więcej czasu i energii niż powinien. Przynajmniej miał to już z głowy.
zt.
Kości - Wykłady:1 i 3 -> 4 i 3 [poprawka] Kości - Egzamin:1 i 3 [porażka] -> 3 i 4 [poprawka - sukces] Opłata:klik
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Drażniła go konieczność szukania sposobu dostania się do domu dziadków i na nowo w pobliże Taktshang. Wiedział, że najprościej byłoby się teleportować, szczególnie, jeśli chciał coś na szybko załatwić, ale z różnych względów nie chciał zdawać egzamin z teleportacji, choć teoretycznie uczyli się tego w szkole. W końcu jednak naszedł dzień, gdy babcia Huang niejako zmusiła go, żeby zachował się odpowiednio i podszedł do egzaminu, aby mieć licencję. Nie zależało mu na tym aż tak, ale nie chciał i nie bardzo mógł, sprzeciwiać się babci. Skierował się więc w jej towarzystwie do Ministerstwa Magii w Chinach, aby kłaniając się kolejnym osobom znosić poklepywania po ramieniu oraz uśmiechy dawnych znajomych babci. Szczęśliwie na egzaminie był sam. Mimo to czuł stres, szczególnie, kiedy próbował w pełni skupić się na miejscu, w którym miał się znaleźć. Zastanawiał się, dlaczego okrąg wyznaczyli tak blisko komisji. Ostatecznie, gdyby ktoś się pomylił, mógł wpaść prosto na nich. Zdecydowanie prościej byłoby teleportować się odrobinę w bok, bliżej okien. Najwyraźniej z namysłem i wolą nie było u niego najgorzej, ponieważ wszystko poszło całkiem dobrze. Jednak zdecydowanie skupienie na celu pozostawało wiele do życzenia, a przynajmniej zdaniem komisji. Prawdą było, że nie trafił w koło, które wyznaczyli, a wylądował w pobliżu okna, choć nie tam, gdzie dokładnie chciał. Najważniejsze jednak, że był cały i babcia mogła być zadowolona, że jej wnuk nie jest gorszy od innych.
/zt
______________________
I won't let it go down in flames
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Docieranie na zajęcia na Wzgórze Smoków było problematyczne i choć zwykle Longwei korzystał z miotły, albo teleportował się sam, odkąd pożyczył notatki od jednego z kolegów, musiał zabierać go ze sobą. Cóż, nikt nie powiedział, że pożyczone będzie za darmo, a to, że notatki nie przydały się do niczego to już inna sprawa. Jednak latanie we dwójkę na zwykłej miotle jest co najmniej niewygodne, nie mówiąc już o braku bezpieczeństwa. Nic więc dziwnego, że w końcu Longwei postanowił podejść do egzaminu na teleportację łączną. Pamiętając swoje doświadczenia z egzaminu na teleportację indywidualną, nie był nastawiony optymistycznie do tego egzaminu, choć starał się dać z siebie wszystko. Najwyraźniej jednak stres robił swoje i za pierwszym podejściem zupełnie zaprzepaścił szanse na zaliczenie, choć powinien się cieszyć, że się nie rozszczepił. Niezrażony, a raczej zirytowany koniecznością powtarzania, zapłacił za egzamin, aby za drugim podejściem trzymając egzaminatora za ramię, wraz z nim teleportować się w wyznaczone miejsce. Więcej do szczęścia nie potrzebował, mogąc od tej pory na zajęcia dostawać się o wiele szybciej i w razie konieczności uciec tym sposobem spod paszczy rozzłoszczonego smoka.
/zt
______________________
I won't let it go down in flames
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Była bardzo zmotywowana do tego, żeby jak najszybciej uporać się z nauką teleportacji, nawet jeśli miałaby zdać wyłącznie indywidualną. Wiedziała, że bardzo pomoże jej to w rozwoju kariery, bo nie będzie w końcu musiała liczyć na łaskę rodziców lub Faworka, albo co gorsza Błędnego Rycerza, żeby dostać się na jakąś sesję. Niezależność była dla niej niezwykle istotna. No i już wtedy wiedziała, że na studia najprawdopodobniej wyfrunie gdzieś z gniazda, a egzamin w obcym ministerstwie brzmiał jak niepotrzebne podnoszenie poprzeczki. Dlatego stawiła się na miejscu, ubrana absolutnie wzorowo i jeszcze wzorowiej przygotowana. Przeczytała wszystko, co tylko była w stanie znaleźć na temat magicznego transportu, a na dodatek powypytywała o wszystko tych członków rodziny, którzy egzamin mieli już za sobą. Do sali wmaszerowała więc pewnym siebie krokiem i nawet jeśli było to kłamstwo, postanowiła udawać, że w ogóle się nie denerwuje. Cel, wola, namysł, powtarzała sobie w głowie, kiedy w końcu przyszło jej podjąć pierwszą próbę. Na ćwiczeniach szło jej tak sobie, ale to przecież było jeszcze przed tymi wszystkimi lekturami, na pewno musiały coś podziałać. No i podziałały, bo zaraz przeniosła się w wyznaczone miejsce. Nie wylądowała zbyt zgrabnie i, o zgrozo, poczuła ogromne mdłości (które nie były jakimś wielkim zaskoczeniem, bo już na ćwiczeniach było z tym kiepsko). Ledwo udało jej się utrzymać śniadanie w żołądku i zdecydowanie musiała zrezygnować z drugiego egzaminu tego dnia.
Przyszła dnia następnego, tym razem znacznie rozsądniej, bo i bez śniadania. Postanowiła rozwalić ten egzamin i to jeszcze lepiej, niż wczoraj, dlatego pełna motywacji złapała egzaminatorkę pod pachę, wytężyła myśli i przeniosła ich w to samo wyznaczone miejsce, tym razem zupełnie perfekcyjnie. Uśmiechnęła się z satysfakcją i choć jej żołądek wyczyniał dzikie fikołki, to dyplom w ręce był zdecydowanie odpowiednią rekompensatą. Witaj, wolności!
Nigdy nie był fanem zdawania jakichkolwiek egzaminów, ale teleportacja należała do tych bardziej przydatnych. Ostatecznie każdy miałby dosyć ciągłego proszenia się kogoś o teleportowanie wspólne, albo kupowania świstoklików, gdy mieszkał w Dolinie Godryka. Owszem, nawet jeśli rodzina była bogata i było ich stać na takie marnowanie galeonów, Larkin nie lubił tego. Dlatego niemal rok po tym, gdy skończył siedemnaście lat, zdecydował się podejść do egzaminu. Departament Transportu Magicznego nie zachwycał, ani nie zachęcał do dawania z siebie wszystkiego, szczególnie gdy zwracało się uwagę na wszelkie zdobienia ścian, na rzeźbę w siedzibie Ministerstwa Magii, widząc, co należałoby poprawić, aby znów cieszyło oko swym pięknem. Nic więc dziwnego, że pierwsze podejście do egzaminu zawalił już na wstępie. Poprawka, choć teoretycznie tania, kosztowała go również dumę, aby okazać się równie nieudana. Nie wiedział, co sprawiło, że nie potrafił się teleportować w wyznaczone miejsce. Za pierwszym razem nie stało się zupełnie nic, za drugim wylądował dwa kroki dalej, zamiast w przygotowanym okręgu. Po dwóch nieudanych próbach i miesiącu przerwy zdecydował się podejść jeszcze raz do egzaminu, będąc przekonanym, że jest w stanie teleportować się odpowiednio, a jedynie stresuje go konieczność zrobienia tego na oczach wszystkich, skupiając się jednocześnie na zachowaniu swojego wyglądu. Zapłacił za egzamin, wszedł na salę i przez chwilę milczał, wyciszając się, przypominając sobie, że musi trzymać emocje pod kontrolą, a wtedy wszystko jest dobrze. To wystarczyło, aby odpowiednio skupił się na celu, myśląc o teleportowaniu się w konkretne miejsce. Kiedy wszystko w głowie miał ułożone, wystarczyła odrobina woli, aby nagle poczuł szarpnięcie w okolicy pępka i po chwili lądował chwiejnie na nogach na krawędzi okręgu. Nie było idealnie, ale nie musiało. Najważniejsze, że zdał egzamin i mógł teraz bez problemów kursować między pracownią, Hogwartem i innymi miejscami.
/zt
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Peter Stryder
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : wrzeszczący kalendarz to jego najlepszy przyjaciel / na lewym nadgarstku tatuaż lisiej łapy i napis po walijsku
Za pierwszym razem okazało się, że źle przygotował się do teleportacji. Pochłonięty ważniejszymi sprawami zaniedbał przygotowania do tego egzaminu przez co przez całą godzinę absolutnie nic nie wydarzyło się. Próbował teleportować się w podany okrąg ale nie potrafił się skoncentrować na tyle na ile to potrzebne. Nie miał pojęcia o co tak naprawdę w tym chodzi. Skupiał się, chciał, ale nie umiał wywołać w sobie teleportacji. To było żenujące i ze wstydem opuścił pomieszczenie. Dopiero dwa miesiące później przystąpił do ponownego egzaminu. Tym razem poświęcił nauce odpowiednią ilość czasu. Przeczytał opasłą książkę na temat teleportacji, poprosił kilkoro znajomych o teleportowanie się wraz z nim po to, aby wiedział jak się człowiek czuje podczas tego przedsięwzięcia i przede wszystkim nie podchodził lekceważąco do tej umiejętności. Najsilniejsza była u niego wola i skupienie. Miał problem z Namysłem bo choć przeczytał o tym cały rozdział i znajomi wyjaśniali mu o co chodzi to nie był pewien czy dobrze Namyśla się nad celem. Z reguły jego procesy myślowe były proste, ale celne i nie wiedział jak to zmienić aby teleportacja powiodła się. Postanowił zaufać intuicji i to był strzał w dziesiątkę. Teleportował się z donośnym trzaskiem i wylądował w samym środku okręgu. Ścisk w żołądku nie wywołał w nim mdłości tak jak to przewidywał. Lekko skołowany rozejrzał się i dostrzegł pełne uznania miny egzaminatorów. To było proste... ale dopiero po przeczytaniu tej konkretnej książki. Odetchnął z ulgą i z zadowoloną miną opuścił salę, ale już z wręczonym certyfikatem. Uff.
Kończyła się już edukacja w Hogwarcie, a tym samym też i zaczynała się planowana od dłuższego czasu podróż życia rodziny Skye. Dla Jebadiaha oprócz tego, że czekały go egzaminy kończące jego edukację, czekały go także egzaminy związane z teleportacją indywidualną. Chłopak miał jednak ambicję i chciał zaliczyć także teleportację łączną, jednak nie wiedział jaki będzie ostateczny wynik - bo wszystko zależało od egzaminatora. Stawił się jednak w dniu, kiedy oficjalnie miało się to wydarzyć (akurat w dzień jego urodzin) i przejść do odpowiedniego etapu działań. Pamiętał z książki, którą dała mu kobieta przy zapisywaniu się na ten kurs, że pamiętać trzeba było o trzech istotnych rzeczach, nazywanych potocznie CeWuEnami. Cel, Wola, Namysł. Według tych trzech zasad, powinien zwizualizować sobie cel w jakim chciał się znaleźć, potem wyrazić chęci na to, aby to się zdarzyło i ostatecznie podjąć ostateczną decyzję jak to wszystko zrobić. Nie był też jedynym, który podejmował się tej próby, dlatego miał czas do powtórzenia sobie ważnych aspektów. Kiedy przyszła na niego pora - wszedł do środka. Był oczywiście skoncentrowany w momencie, gdy się tego od niego wymagało. Nie spodziewał się jednak, że przyjemne uczucie szarpnięcia w pępku sprawi, że stanie w miejscu docelowym. Egzaminator jednak wolał powiedzieć, że nie było to najlepsze przeteleportowanie się, ale będą z niego ostatecznie ludzie. Dlatego machnął już ręką na pewne niedociągnięcia związane choćby z paroma centymetrami braku do miejsca docelowego, chociaż polecił, żeby następny egzamin (jeśli planuje) zrobił za pół roku i do tego czasu też ćwiczył.
Do pełni szczęścia cieszenia się z pełnych możliwości poruszania się po świecie nie tylko samemu, ale też z innymi za pomocą teleportacji brakowało już tylko ostatniego kursu. Ten kurs musiał jednak wykonać już poza granicami kraju, bo wraz z rozpoczęciem się wakacji rodzice, jak i Skye, musieli złapać świstoklik kierujący ich do Meksyku, skąd przenieść mieli się jeszcze do Guadalajary. Stamtąd wszystko było już "prostsze", a sam Jeb zdecydował się na studia z racji "dużej ilości wolnego". Dlatego egzamin miał być tylko zwykłą formalnością, jednak coś zawsze mogło złego się zdarzyć, patrząc na to jak ciężko szło mu zaliczenie pierwszego progu. No i egzaminator w Anglii wspominał też, że teleportacja łączna jest znacznie cięższym do opanowania sposobem podróży, to też skala porażki była łatwa do zauważenia. Ale nie spodziewał się jednak tego, że nie uda mu się zaliczyć za pierwszym razem. Cóż, na szczęście miał jeszcze galeony i polecenie, aby douczył się i przyszedł za tydzień. Po tygodniu Skye ponownie wrócił. Po dokładnym przeczytaniu książki w języku hiszpańskim i fakcie, że musiał popraktykować teleportowanie się po całym domu - nawet rodzice chcieli, aby już zaliczył i mieli spokój z jego nagłym pojawianiem się wszędzie, gdzie tylko spojrzą. Teraz jednak był znacznie bardziej skupiony na tym co chciał osiągnąć z egzaminatorem pod ręką. Skupienie, zapamiętanie zasady CeWuEn i wyobrażenie sobie gdzie faktycznie chciałby być - wystarczyło zrobić tylko przysłowiowy krok naprzód, aby finalnie stanąć w miejscu przeznaczonym mu do pojawienia się. Egzamin zaliczony, każdy zadowolony (między innymi egzaminator, że nie stracił żadnej kończyny).
indywidualna - 12 pkt kostki i modyfikatory: 9pkt + minęło dużo czasu więc nie odejmuję 2pkt + 3pkt za używanie fabularnie dłużej niż 3 miesiące = 12 = zdane??
retro sprzed wakacji
Długo sobie powtarzał, że musi w końcu się spiąć i wybrać do Ministerstwa na durny egzamin z teleportacji łącznej, ale ciągle było mu jakoś nie po drodze i miał na głowie ważniejsze sprawy. Kiedy w końcu się do tego zebrał, parę ładnych lat po opanowaniu jej w pojedynkę, nie można powiedzieć, żeby jakoś szczególnie przykładał się do ćwiczeń tej umiejętności - jedyny wysiłek, jaki w to włożył, to to że częściej teleportował się w miejsca, w które normalnie poszedłby z buta (a więc niezbyt spektakularne odległości głównie na terenie Hogsmeade). Wyglądało jednak na to, że albo mu się poszczęściło, albo lata praktyki zrobiły swoje i mimo chwili zwątpienia, jaka nadeszła gdy niezbyt sympatyczna egzaminatorka chwyciła go pod ramię i kazała się przetransportować na drugi koniec sali, udało mu się to zrobić. Typiara nie miała się do czego przyczepić i zamaszyście podpisała się na papierach potwierdzających jego umiejętność teleportacji łącznej.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Jestem kurewsko zestresowany tym egzaminem. W głowie słyszę głos ojca, że Peter i Ryan poradzili sobie bez problemu, że pewnie nawet niepełnoletni Sweeney dałby radę, bo to prostsze niż sznurowanie butów. Ćwiczyłem każdego dnia, niczym mantrę powtarzając CEL WOLA NAMYSŁ. I gdy przyszedł dzień sądu ostatecznego, mój wyrok był bardzo prosty – chuja się na teleportacji znam. Chyba tylko chęć udowodnienia rodzinie sprawia, że się nie poddaję i przychodzę tam znowu. Ponownie koncertowo niszcząc własne marzenia o utarciu im nosa, a przede wszystkim możliwości podróżowania inaczej niż poprzez kominek czy tego nieudolnego Błędnego Rycerza. Do trzech razy sztuka, powtarzam sobie, gdy spoglądam na egzaminatora. On, w przeciwieństwie do mnie, nie jest ani trochę wzruszony moją obecnością w ministerstwie. Miał do czynienia z takimi matołami jak ja niemalże non stop. Powtarzam znów te wszystkie reguły i zasady. Ce-wu-en. W myślach błagam Merlina, aby zesłał na mnie trochę swej łaski; jestem gotowy obiecać, że wytatuuję sobie na czole to durne cewuen, ale dochodzę do wniosku, że co ma być to będzie. I jak za machnięciem różdżki, cały stres ze mnie uchodzi. Wyluzowany podchodzę do zadania, teleportuję się w wyznaczone miejsce. Daleko mi do perfekcji, której tak poszukuję, ale to nie ma żadnego znaczenia. Zdałem.
Nauczony doświadczeniem, staram się nie nakładać na siebie presji, że koniecznie muszę zdać za pierwszym razem. Z rękami w kieszeni wbijam do sali, pozując na totalnie wychillowanego ziomka, czego nie ułatwia egzaminatorka po przejściach. Wesoło zagaduję ją, że kto jak kto, ale ja na pewno jej krzywdy nie zrobię. Słucham z uwagą gdzie mam się z nią teleportować i nie wiem czy to moja wewnętrzna Matka Teresa każe mi się skupić (bo jak zawsze troszczę się o każdego tylko nie o siebie) czy to po prostu wrodzony talent, ale bez problemu trafiam tam, gdzie powinienem, słuchając szczerych gratulacji. Kłaniam się nisko i ściskam kurczowo papier, upoważniający mnie do teleportacji łącznej niczym największy skarb.
______________________
i read the rules
before i break them
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Brak pewnych umiejętności u czarodzieja był nie dość, że uciążliwy, to jeszcze zazwyczaj świadczył o lenistwie. Nie można było jej tego zarzucić, więc niedługo po skończeniu podstawowej edukacji zdecydowała się na kurs z teleportacji, która miała jej zdecydowanie ułatwić życie. Patrzyła też poprzez pryzmat swojej przyszłości, nie raz przecież widziała z jaką łatwością jej mama przeskakiwała z jednego miejsca w szpitalu na drugie, nie tracąc zbyt cennego czasu. Stawiła się na miejscu o odpowiedniej porze, a nawet z piętnastominutowym wyprzedzeniem, żeby mieć pewność, że się nie spóźni. Nienawidziła spóźnialstwa, a i w domu nigdy nie było tolerowane. Czas to pieniądz i jak mawiała mama – życie pacjenta. Była przygotowana, powtarzała w głowie trzy, nader ważne słowa „cel, wola namysł” i skinęła egzaminatorowi głową, na znak, że jest więcej niż gotowa. Nie wszystko poszło idealnie, co rzecz jasna sobie wyrzucała, bo mogła lepiej i doskonale o tym wiedziała. Wzięła sobie jednak do serca słowa egzaminatora, że warto potrenować przed teleportacją łączną i podziękowała za licencję.
TELEPORTACJA ŁĄCZNA kwiecień 2015, Kanada kostki: 6 1 5
Nie od razu przystąpiła do tego egzaminu. Dała sobie czas, może znacznie więcej czasu niż musiała, ale studia wciągnęły ją w swój nieprzerwany wir, z którego nie potrafiła się wyrwać. Nowa szkoła, nowi ludzie, ciągła potrzeba udowadniania, że jest najlepsza i jeszcze on, który stale ją rozpraszał. W końcu doszła jednak do wniosku, że umiejętność jedynie teleportacji indywidualnej było połowiczne, nie wystarczało jej. Uśmiechnęła się ciepło do urzędniczki, która nie wyglądała za dobrze i chciała od razu przejść do egzaminu, jakby w obawie, że spóźni się na zajęcia, a tego naprawdę nie chciała. Poszło sprawnie i bardzo dobrze, ale trenowała i wiedziała, że tak będzie. Podziękowała jednak urzędniczce i czym prędzej teleportowała się pod szkołę, pędząc na zajęcia.
|zt|
______________________
In your hands, there's a touch that can heal
But in those same hands, is the power to kill
Dion U. C. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : Czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu
Teleportacja była tak oczywistą umiejętnością każdego czarodzieja, że nie było wcale żadnych wątpliwości co do tego, że trzeba było podejść do egzaminu. Nikt nie pytał, wszyscy tylko informowali, a Dion nie zamierzał się martwić na zapas - po prostu się uczył teorii, by później pójść na kurs i liczyć na to, że nie okaże się być jakimś tragicznym przypadkiem, który ani drgnie. Cel, wola, namysł... nie chciał być gorszy od siostry, nie chciał być gorszy od kogokolwiek - to pewnie właśnie motywacja pomogła mu przebić się przez naturalną niepewność, w związku z czym wcale nie poszło mu tak źle. Dostał licencję i odetchnął z ulgą, absolutnie nie zamierzając podchodzić do teleportacji łącznej tak od razu, bo przede wszystkim: nie musiał. Kiedy dowiedział się, że i Thalia postąpiła podobnie, to tym pewniej informował rodziców, że przecież to jest właśnie rozsądniejsze i bezpieczniejsze wyjście, bo w międzyczasie potrenuje swoje umiejętności teleportacji indywidualnej.
Lipiec, 2015 rok
Bał się - wcale nie miał tyle czasu na ćwiczenie, bo jednak przecież głównie siedział w Hogwarcie, gdzie nie mógł się teleportować. Nie czuł, że wyćwiczył wystarczająco, więc też nikomu nie chwalił się zarezerwowanym terminem na egzamin z teleportacji łącznej... który zawalił. Zachował tę porażkę dla siebie, decydując, że wystarczającą karą jest jego własny żal i nie musi sobie do tego dokładać niezadowolenia rodziców, choćby tego najcichszego. Odczekał pół miesiąca, złapał kolejny termin i tym razem z czystym sumieniem mógł spróbować, mając poczucie, że jest przygotowany. I zdał, więc mógł już się innym chwalić, ale przede wszystkim... mógł po prostu odetchnąć.
/zt
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Nie mam wątpliwości co do tego, że muszę umieć się teleportować - na Merlina, to niemożliwie przydatna umiejętność, a mi już i tak czasem brakuje miejsca na złapanie oddechu, więc potrzebuję jakiejś takiej opcji ucieczki. Chcę móc pojawić się na scenie zupełnie znikąd, chcę móc zniknąć przed kotłującym się pod studiem nagraniowym tłumem. Chcę mieć tę swobodę, którą matkowe menadżerowanie próbuje mi odebrać, więc... więc czekam na pierwszą lepszą okazję i wreszcie zapisuję się na kurs. Jestem zmotywowany, a to zawsze u mnie widać; mam w małym paluszku research na temat teleportacji indywidualnej i kiedy przychodzi co do czego, idzie mi właściwie idealnie, chociaż ja sam mam świadomość, że przesunąłem się o kilka centymetrów za bardzo w lewo. To nic, bo i tak dostaję licencję, a także zgodę na przystąpienie do kursu teleportacji łącznej. Nie waham się, nie czekam, a i niewiele tak naprawdę ćwiczę - łapię kolejny dostępny termin i próbuję, chociaż zakładam, że teleportacja łączna nie jest aż tak potrzebna i przydaje się tylko "w razie gdyby". I może teraz nie dostaję już takich oklasków, ale zdaję, wszystko jest w porządku, więc mogę z dumą prezentować innym moje umiejętności.
/zt
The author of this message was banned from the forum - See the message
Miyuki Sanada
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Lawendowe perfumy, srebrny naszyjnik z krzyżykiem, słyszalny obcy akcent.
Posiadanie magicznego środka transportu było dla mnie konieczne. Z uwagi na moją awersję do latania na miotle, teleportacja była tą jedną z najbardziej podstawowych i w zasadzie nie wymagała nic, oprócz czystego umysłu. Stąd też przypuszczałam, że opanuję zdolność bez problemu. Czy to zadufanie w sobie, czy mimowolne pójście na łatwiznę, los pokarał mnie za zbytnią pewność siebie. Lekcje podejmowane w szkole szły mi całkiem nieźle. Ani razu się nie rozszczepiłam, kilka razy zdołałam wylądować we wskazanym miejscu...i co, wystarczyło tylko tyle? Naprawdę, początkowo nie miałam żadnego problemu, co nawet i mnie dziwiło. Chociaż było mi daleko do perfekcji, to całość wychodziła mi, jakbym było do tego urodzona. Co zatem stało się później, tego nie wiem, i chyba się w najbliższym czasie nie dowiem. Podeszłam do egzaminu na luzie, niezbyt się stresując ogólnie panującą tu paniką. Moi rówieśnicy, jak i osoby starsze ode mnie, wychodzili z sali albo na drżących nogach, albo podskakując z radości. Czy to wtedy w mojej duszy pojawiła się niepewność? Skoro zdawalność była praktycznie pół na pół, to czy ja będę w stanie również zdać? Głupia myśl, nie pasująca do mojego stylu. Poczułam strach, skrzętnie zabijający mój umysł. Zrobił to tak skutecznie, że wychodziłam z sali egzaminacyjnej na drżących nogach. Nie zdałam, robiąc z siebie małe pośmiewisko, bo zamiast się teleportować, to podskoczyłam i zakręciłam się w powietrzu jak baletnica. Czułam wstyd, policzki mocno mi sczerwieniały, dodatkowo ukazując moją klęskę. Moje następne podejście, poprzedzone licznymi spotkaniami i ćwiczeniami, również zakończyło się fiaskiem. Wyszło mi lepiej, to musiałam przyznać, jednak wciąż nie na tyle dobrze, by mi zaliczyli kurs. Może podchodziłam do tego zbyt emocjonalnie? Za bardzo chciałam i siłą rzeczy, wychodziło na odwrót? Niezależnie od przyczyny, musiałam ją wyeliminować przed kolejną próbą. Zbyt ciężko pracowałam na swój wizerunek, by dać się pokonać głupiemu środkowi transportu.
Kurs – teleportacja indywidualna i łączna [styczeń | listopad 2018 roku] Ministerstwo Magii w Ameryce
Teleportacja zdawała się jedną z najważniejszych umiejętności, jakie czarodziej powinien posiadać. Przydawała się praktycznie w każdej sytuacji. Mogła nieraz ocalić życie, a już na pewno znacząco je ułatwić. Ariadne z niecierpliwością czekała swoich siedemnastych urodzin, aby móc przystąpić do egzaminu. Czytała wiele książek z instrukcjami, ale w praktyce nie miała się jak sprawdzić. Myśl o rozszczepieniu była paraliżująco straszna. Trochę miesięcy minęło nim faktycznie pojawiła się w Ministerstwie, ponieważ był to również okres wzmożonej nauki w związku ze zbliżającymi OWUTEMAMI. Tak pilna uczennica jak Ariadne nie mogła pozwolić sobie na oderwanie od podręczników. Dopiero zimą stawiła się więc przed egzaminatorami, zestresowana niesamowicie. Cel, Wola, Namysł... Zebrała się w sobie, starając uspokoić nerwy, bo mogły tylko mocno zaszkodzić przy teleportacji. Skupiła się i nim mrugnęła, już rozległ się charakterystyczny świszczący dźwięk i stanęła tam, gdzie miała się pojawić. No, odrobinę jej się zjechało w lewo, ale obejrzała swoje ciało i nie odnalazła żadnych okropnych ubytków. Jedynie czuła ściśnięcie w żołądku, ale kto wie czy to ulga czy też mdłości przez teleportację. Podziękowała egzaminatorom i odebrała dyplom poświadczający, że posiadła nową umiejętność. Po powrocie do domu położyła się do łóżka, bo dodatkowo głowa ją rozbolała. Postanowiła poczekać jakiś czas zanim spróbuje z teleportacją łączną. Wcześniej chciała zaliczyć to tego samego dnia, ale teraz zrozumiała, że musi jeszcze poćwiczyć.
Minęło pół roku, podczas którego dziewczyna starała się regularnie teleportować, nawet gdy nie było w ogóle takiej potrzeby. Czasami dalej odczuwała ból brzucha albo zawroty głowy, ale z celowaniem wychodziło dużo lepiej. Przyzwyczajała się do pojawiania i znikania. Ostatecznie bardzo polubiła tę formę podróży. Bardzo cieszyła się, że podeszła do kursu. Teleportacja łączna również musiała być przez Ariadne zaliczona. Dużo ćwiczyła, czuła się znacznie pewniej i szybko umówiła się na termin egzaminujący. Niestety, ale pierwsze dwie próby okazały się klapą. Na całe szczęście nie popełniła żadnych poważnych błędów i nikt nie ucierpiał. Jedynie duma dziewczyny trochę kulała. Wzmogła swoje starania, powtarzając sobie w przypadkowych momentach CE-WU-EN. Nie zamierzała się poddawać, nawet jeśli poprawki nie były darmowe i musiała wyciągać z własnej kieszeni swoje oszczędności. Za trzecim razem na egzaminie poszło dobrze. Pojawiła się razem z urzędniczką w wyznaczonym miejscu, były całe, a wszelkie dolegliwości zazwyczaj towarzyszące teleportacji się nie pojawiły. Ariadne w końcu czuła, że nauczyła się tej cholernie trudnej umiejętności. Podziękowała wylewnie egzaminatorom, szczęśliwa z powodu otrzymania nowego dyplomu. Wyszła z uśmiechem na ustach i żeby uczcić to wszystko - teleportowała się do domu.
kurs teleportacji indywidualnej i laczonej i kwartał 2006
Meksyk
Nie ulega wątpliwości to, że pierwsze podejście Mirty do egzaminu na teleportację zostało spartaczone na jeden z najgorszych sposobów. W jaki? Po co ćwiczyć i po co się stresować, rzecz jasna, przed tym całym testem praktycznym, skoro można podejść do tego na luzie? Takie podejście miała na początku Mirta, gdy wchodziła na własny egzamin kompletnie nieprzygotowana, aby następnie go zawalić bez najmniejszego zastanowienia. Pójście na pałę może jej nie stresowało, ale za to miała problem z jakimkolwiek zdaniem umiejętności w celu uzyskania odpowiedniego papierka. Egzaminator, widząc jej nieudolne próby, zwyczajnie ją wyprosił - było raz, że po czasie, dwa, ćwierćolbrzymka niosła ze sobą prawdopodobieństwo dodatkowych problemów poprzez próbę wymuszenia na siebie konkretnego zachowania. Dostała radę: naucz się, dziecko, a dopiero potem przychodź. Wtedy będzie dla nas wszystkich najlepiej. I, jak żeby inaczej, oczywiście, że męczyła własnego brata zarówno o teorię, jak i praktykę, o ile ten, rzecz jasna, miał czas. Wiedziała, że w wielu przypadkach umiejętność posługiwania się zasadą ce-wu-en bywa przydatna, w związku z czym sama z siebie pozostawała zdeterminowana w tym przypadku, aby rozwinąć skrzydła i polecieć zwyczajnie dalej. Kolejny egzamin, do którego podeszła przygotowana, zawaliła poprzez zdecydowanie gorsze skupienie. Stresowała się bardziej niż wcześniej, a to odbiło się ostatecznie na umiejętności deportacji z jednego miejsca i aportacji na drugie. Efekt? Ponowny wynik negatywny próby zdania egzaminu, w związku z czym musiała się do niego przygotować zdecydowanie lepiej. I tutaj już podeszła do tego całkowicie na poważnie, nie chwytając tylko i wyłącznie w podręcznika w dłonie. Ani nie męcząc brata o potencjalne rady, samej próbując zapanować nad tą umiejętnością. I dopiero trzecia próba, opóźniona aż o miesiąc, pozwoliła jej na uzyskanie kwalifikacji poprzez prawidłowe użycie zasady ce-wu-en w celu przeniesienia się bez żadnych większych problemów. Co więcej, poszło jej na tyle dobrze, że sama nie mogła w to uwierzyć, a tym samym otworzyło to furtkę na kolejną możliwość, jaką była teleportacja łączona. Do tej próby też wolała się przygotować - i to nie bez powodu. Wzięcie dłoni pani urzędnik do własnej, zdecydowanie większej i w ogóle próba podejścia do tego na luzie mogłaby się zakończyć tragicznie, w związku z czym Isa przykładała do tego zdecydowanie większą wagę, niż mogłaby się tego po sobie spodziewać. Dlatego po kolejnych przygotowywaniach i skupieniu, gdy przybyła o odpowiedniej godzinie, wykonała kolejny ruch bez najmniejszego zająknięcia: wręcz intuicyjnie, co przełożyło się na praktycznie bezproblemowe skorzystanie z umiejętności teleportacji łączonej. Było to wystarczającym dowodem posiadanych przez Mirtę umiejętności, ale i tak czy siak wiedziała, że jeszcze długa przed nią droga, zanim opanuje tę zdolność do perfekcji. Wyszła z kolejnym papierem. Zadowolona i z uśmiechem na ustach.
1 podejście: teoria - 3, 4; praktyka - 5 2 podejście: teoria - 2, 5; praktyka - 4 3 podejście: teoria - 4, 4; praktyka - 12
Jeszcze przed wyjazdem na wakacje postanowiła zdobyć uprawnienia, aby bez problemu poruszać się za pomocą świstoklika poza granice kraju, głównie ze względu na dochodzącą do siebie matkę, którą chciała odwiedzać, niezależnie od tego gdzie odbędzie się szkolny wyjazd. Umiejętność stworzenia świstoklika nie stanowiła dla niej żadnego problemu, bo chociaż była to dosyć złożona transmutacja, potrafiła sobie z tym poradzić, ale nie chciała ryzykować jakimiś karami, zwłaszcza pieniężnymi. Dlatego tuż po zdanych egzaminach umówiła się w ministerstwie na kurs na międzynarodowe podróże i gdy podali daty, pojawiła się na wykładzie. Który był kurewsko nudny – nigdy nie interesowały jej kwestie prawne czy te związane z bezpieczeństwem, toteż słuchała jedynie połowicznie, zbyt znużona nauką po intensywnym czasie egzaminowym. Gdy nadszedł czas na egzamin, poszło jej wybitnie. Wybitnie źle. Tak jak i kolejne podejście. Nie zamierzała się jednak poddawać i wzniośle powtarzając do trzech razy sztuka zjawiła się ponownie w sali wykładowej. Tym razem pilnie notowała każde słowo, maksymalnie skupiając się na niuansach prawniczych i zasadach, które wkrótce miały ją obowiązywać. Nic więc dziwnego, że kiedy przystąpiła do części sprawdzającej wiedzę, szczegółowo odpowiedziała na każde pytanie, tym samym zdobywając wymarzony świstek.
Będąc na drugim roku studiów uznałam, że wreszcie najwyższa pora żeby nauczyć się teleportacji. W końcu umiejętność ta przyda mi się w życiu nie raz i nie dwa. Kiedy weszłam na salę egzaminacyjną egzaminator znudzonym gestem wskazał mi gdzie mam stanąć a następnie powiedział żebym tepnęła się pod drugą ścianę. Mocniej ścisnęłam różdżkę i zamknęłam na chwilę oczy starając się zwizualizować siebie samą pojawiającą się na drugim końcu sali. Następnie zakręciłam się dookoła własnej osi i... No cóż - teleportacja częściowo mi się udała. Teleportowałam się tylko, że nie na drugi koniec sali a na kolana instruktora. Nie wydawał się niezadowolony tym faktem niemniej jednak z oczywistych względów nie mógł zaliczyć mi egzaminu. Po poprawkę pojawiłam się od razu następnego dnia. Egzaminator kiedy zobaczył, że wchodzę na salę uśmiechnął się pod nosem i nieco zarumienił. Jednak tym razem nie zamierzałam wylądować na jego kolanach ani na żadnej innej części jego ciała. Tym razem musiałam zdać. Słyszałam opowieści o osobach, które zdawały egzamin nawet po kilkadziesiąt razy i mocno postanowiłam, że nie będzie wśród nich mnie. Egzaminator kazał mi tak jak poprzedniego dnia stanąć pod jedną ścianą i teleportować się pod drugą. Szybkim krokiem podeszłam do ściany namyślając się nad moim celem teleportacji i kiedy tylko pojawiłam się na miejscu od razu okręciłam się wokół własnej osi teleportując się. To był błąd - powinnam była zaczekać. Sama czułam, że moja wola teleportacji jest za słaba ale... Jakimś cudem udało mi się. Egzaminator wydawał się nieco smutny, że nie teleportowałam się tak jak poprzednio. Pokręcił trochę nosem i w końcu stwierdził, że od biedy może być po czym uznał, że zdałam test. Kiedy otwierałam już drzwi by wyjść usłyszałam jeszcze "Tylko przed teleportacją łączną potrenuj trochę, gdyż dwie osoby to może być już za duży ciężar na moje nogi"...
Nie był nastawiony ani pozytywnie ani negatywnie na to doświadczenie. Wprawdzie przykładał się do nauki podstaw, ale czytanie i opanowywanie teorii zawsze szło mu lepiej i łatwiej, niż praktyka. Teleportacja, jako, że lubił czasem zagłębić się w meandry fizyki i fizyki kwantowej, wydawała mu się niebywale abstrakcyjnym rodzajem magii, który bez kosztowo dezintegruje całego człowieka po to, by złożyć jego atomy w innym miejscu - zawsze wydawała mu się przerażająca. Tym bardziej zdziwiony był, kiedy wszedł do sali, a za ławą egzaminatorską powitała go znajoma twarz jego nauczyciela z kursu teleportacyjnego. Miał nadzieję się nie zbłaźnić, tak jak to robił dotychczas podczas kursu, niepocieszona mina mężczyzny jednak bardzo go rozzłościła. Bazyl był niebywale ambitnym człowiekiem, marzyły mu się wielkie rzeczy w przyszłości i nie zamierzał zaakceptować, żeby jakiś ciul z Departamentu Transportu patrzył na niego z wyższością, bądź politowaniem. Ignorując przewracające się w brzuchu wnętrzności zacisnął zęby i skierował kroki na miejsce startowe. cel, wola, namysł, cel, wola namysł. Cel był oczywisty, miał go tuż przed sobą, namysł - wiadomo, ambicja wielkości leju po bombie, gorzej z wolą, bo ani chciał ani potrafił się przekonać do chcenia doświadczenia tej dezintegracji, ale zacisnął zęby i... okazało się, że miał do tego wrodzony talent. Szkoda tylko, że zrzygał się zaraz po wylądowaniu idealnie na stanowisku docelowym.
Przygotowywał się do egzaminu na teleportację indywidualną od dawna. Właściwie dlatego nie podjął się jej rok temu z rówieśnikami, bo chciał mieć pewność, że się nie rozszczepi. Nie było to wprawdzie prawdopodobne i matka zapewniała go, że nic takiego się nie stanie - widział jednak bardzo obrazowe zdjęcia, przedstawiane podczas kursu przygotowawczego, z ludźmi bez kończyn, połową głowy, bądź bez głowy zupełnie i uważał się za zbyt młodego jeszcze, zbyt mało doświadczył, by dać się tak łatwo wykończyć. Roztropniej przyłożyć się, pouczyć, poćwiczyć koncentrację, może jeszcze kilka zajęć ekstra przyjąć tego koszmarnego kursu, by na pewno zaliczyć. Przed salą egzaminacyjną zżerały go nerwy. Cel, wola, namysł, cel, wola, namysł. Marszczył brwi, obserwując ludzi wchodzących i wychodzących z egzaminu przed nim. Chciał wypaść dobrze, nie mógł sobie pozwolić na gafę. Był jednak zestresowany, kiedy przyszła jego kolej, a egzaminator twardo rozkazał mu zaczynać. Cel. Widział cel. Drugi koniec sali. Cel. Skupić się na celu. Zamknął oczy. Wola. Chciał. Wola ważna, chciał się tam znaleźć i nie rozpaść na kawałki. Zniknąć tu i znaleźć tam. Namysł. Co to był ten namysł? Czy namyślił się? Czy musi się namyślić, by zniknąć i się zmaterializować? Przez ostatnie zachwianie i wątpliwości ledwie udało mu się wylądować w dobrym miejscu, kiedy obejrzał się na egzaminatora nerwowo. Mężczyzna wyglądał, jakby wciąż rozważał, czy to był performens wart zaliczenia. Atlas uśmiechnął się czarująco, może zbyt intencjonalnie, potrząsając złotymi włosami, ustawiając się tak, by promyk słońca z wysokiego okna padł na jego jasną twarz. Chwilę mierzyli się na spojrzenia, aż w końcu pracownik departamentu dał za wygraną. Machnął ręką i posłał go z zaliczonym egzaminem do domu.
zt
Ostatnio zmieniony przez Atlas M. O. Rosa dnia Czw 19 Sty - 13:58, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy tylko ukończyła 17 lat, jedną z pierwszych rzeczy którą zdecydowała się zrobić, było ukończenie kursu teleportacji; wszak nie było lepszej metody na sprawne przemieszczanie się, a korzystanie z Błędnego Rycerza za każdym razem przyprawiało ją o mdłości. Przez sam kurs przeszła całkiem sprawnie; raz wychodziło jej gorzej, raz nieco lepiej. To napawało ją optymizmem, że i przez egzamin prześlizgnie się bez większych problemów. Oczywiście, na pewno nie zaszkodziłoby trochę więcej poćwiczyć; miała jednak inne sprawy na głowie, a do napiętego jak plandeka na żuku kalendarza ciężko było wcisnąć cokolwiek nowego. Kiedy przybyła na miejsce i stanęła pod wejściem do sali, na moment ogarnął ją stres, przez który miała ochotę odwrócić się na pięcie i odejść, nie podchodząc do egzaminu. Dopiero wzięcie kilka głębszych wdechów pozwoliło jej się wyciszyć na tyle, by zapanować nad emocjami. W końcu widziała niejednego kretyna, który nigdy nie powinien zostać wpuszczony do Hogwartu - a jednak zdał egzamin śpiewająco. I co, one miałaby oblać? Wolne żarty. Ta myśl pomogła jej, by wejść do sali egzaminacyjnej pewnym siebie krokiem. Cel-Wola-Namysł - powtórzyła w myślach, koncentrując się na miejscu, w którym zamierzała się pojawić. W pierwszej chwili nie wydarzyło się nic. W drugiej również, wciąż stała w tym samym miejscu. Przeklęła pod nosem zirytowana, mając wrażenie, że to pozamiatana już sprawa i nikt nie wręczy jej dyplomu. Powtórzyła po raz ostatni formułkę, skupiając się na swoim celu. I puff! Tym razem się udało. Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz - z zadowoleniem odebrała gratulacje zdanego egzaminu i nim egzaminujący ją czarodziej zdążył się rozmyślić, odwróciła się i czym prędzej wyszła z sali.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Zachowywał dla siebie myśl, że wcale nie podobała mu się teleportacja, bo i wielokrotnie słyszał już o tym, że to uczucie jest najzwyczajniej normalne i że minie, gdy zdobędzie tylko więcej doświadczenia. Problem w tym, że Vincent Beaulieu nie był zaznajomiony z tym uczuciem, zazwyczaj względnie odnajdując się w każdej nowe rzeczy, której tylko próbował się nauczyć. Milczał więc na ten temat uparcie, upierając się, że podejście do egzaminu w pierwszym możliwym terminie, byle tylko mieć to już za sobą i zacząć zdobywać to legendarne doświadczenie przez teleportowanie się co chwilę absolutnie wszędzie przez najbliższe dwa miesiące. Nie spodziewał się wcale pochwał, ale był też pewien, że zda, więc gdy egzaminator nazwał jego teleportację "pospolitą", sugerując więcej ćwiczeń przed podejściem do kolejnego egzaminu, niemal fizycznie poczuł jak jego duma upadła na moment z oburzenia. Grzecznie podziękował jednak za radę i ledwie jego stopa stanęła poza terytorium Ministerstwa, a już teleportował się z cichym trzaskiem, rozpoczynając swój trening.
Wszedł do budynku z pewnością bijącą z każdego jego kroku, bo przecież nie tylko ćwiczył, ale też był zdolny - tego jednego był bezgranicznie pewien. Nie był pewny jedynie tego czy po nieperfekcyjnie zdanym egzaminie na teleportację indywidualną potrzebował udowodnić coś sobie, czy jednak bardziej egzaminatorowi, który wystawiając jego ocenę poprzednim razem ocenił go jako zupełnie przeciętnego. Miał w sobie ogromne pokłady determinacji i skupienia, a jednak gdy trzymał pod ramię wąsacza niosącego na swoim brzuchu nabrzmiały bagaż, zwyczajnie zwątpił w to, że może mu się to udać. Zaparł się jednak, bo duma nie pozwalała mu się wycofać, więc choć za pierwszym razem odniósł mało widowiskową porażę (nie teleportowały się nawet końcówki kosmyków ich włosów), to z każdą kolejną bardziej katastrofalną porażką wiedział też, że zbliża się do sukcesu. Gdy po raz szósty stawił się w bogato zdobionym departamencie mógł przysiąc, że widział jak siwe wąsy trzęsą się ze strachu, a jednak egzaminator i tak stanął w wyznaczonym miejscu z głową dumnie uniesioną ku górze. Przez myśl przemknęło mu, że i on sam tak samo szedłby na szafot, a jednak powstrzymał się od prób uspokojenia mężczyzny, że tym razem ćwiczył na tyle dużo, nie może być mowy o porażce. Pokornie wstrzymał się z teleportacją nieco dłużej niż zazwyczaj, aż w końcu szarpnął za trzymane ramię pewnie, może nawet wręcz agresywnie, a jednak nawet jeśli wyrwał tym z ust egzaminatora soczyste przekleństwo, to z perspektywy lat nie miało to znaczenia, tak samo jak ilość nieudanych podejść - liczyła się jedynie w końcu uzyskana licencja.
| zt
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Teleportacja indywidualna:2, 6, 1 = 9; 2, 3, 2 = 7; 3, 4, 3 = 10 Początek lipca 2022
Cel, wola, namysł, cel, wola, namysł. Bla bla bla. Mniej więcej tak wyglądało to w głowie Carly, która ostatecznie doszła do wniosku, że nadeszła najwyższa pora na to, żeby nauczyć się teleportacji. Tak po prostu, żeby w życiu było jej łatwiej, żeby nie musiała się za bardzo zastanawiać nad tym, w jaki sposób ma trafić w dane miejsce, jak ma sobie z czymś tam poradzić, jak ma zrobić cokolwiek. Skoro zatem uznała, że nie może się dalej obijać, to przyszła pora na to, żeby wybrała się do Londynu, co akurat bardzo spodobało się jej tacie. Nie tylko pochwalał jej pomysł, ale osobiście dostarczył ją we właściwe miejsce, co może było z jego strony wyrazem nadmiernej troski, ale Carly jedynie machnęła na to ręką, obiecując mu, że jak wróci, to już będzie mogła i będzie umiała się teleportować. Nie zamierzała w końcu robić mu obciachu, ani całe życie używać proszku fiuu, czy robić innych idiotycznych rzeczy. Stawiła się zatem na właściwej sali, może nie jakoś wspaniale podekscytowana i gotowa do życia, do walki, do przetrwania, jakie się przed nią teraz otwierało, ale była pewna, że sobie radę. Kto, jak nie ona, prawda? Zawsze, całe życie, wychodziła z takiego właśnie założenia i proszę bardzo, dotarła bardzo, ale to bardzo daleko. Dlatego też, gdy kazano przystąpić jej do działania, raz jeszcze powtórzyła mantrę, którą było: cel, wola, namysł. Nie była pewna, czy wszystko pójdzie dobrze, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, no i hop. Poszło! Prawie. Bo nie poszło, jak się okazało. To samo stalo się za drugim razem, kiedy już się tutaj zjawiła i była z tego powodu zła. Bardzo, ale to bardzo zła, nic zatem dziwnego, że się zawzięła, uznając, że do trzech razy sztuka, a jeśli tak, to teraz nie ma co się zastanawiać. No to hop i tym razem było hop. Nie super idealne, nie cudowne, nie wielkie i spektakularne, ale ostatecznie Carly zamierzała przenosić tylko i wyłączenie siebie, nie kogoś innego. Tak więc podziękowała za papierek i od tej pory była gotowa do tego, żeby skakać sobie po prostu między miejscami, jak jej się podobało.