To tutaj możesz się odprężyć, wspaniale się bawiąc. Woda jest tu zawsze czysta i ciepła. Uważaj jednak na magiczne, wodne stworzenia, których jest tu całkiem sporo! A nieopodal znajdują się liczne łowiska, gdzie hodowane są między innymi pumpki. I strzeż się demonów wodnych!
• Ukończone min. 17 lat • Pierwsze podejście do egzaminu: darmowe; • Każda poprawa: 20 galeonów (zapłać); • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
Pierwszy rzut określa nastrój egzaminatora. W zależności od wyniku będziesz mógł popełnić więcej, mniej, lub tyle samo błędów ile dopuszcza się standardowo.
Nastrój:
1,2: Wygląda na to, że egzaminujący Cię kapitan ma bardzo dobry humor. Pewnie to islandzki bimber, który przywiózł mu z podróży daleki kuzyn od strony matki, również kapitan! Na pewno patrzy na twoje poczynania przychylniej. Nawet przy dwóch popełnionych błędach - zdajesz egzamin. Nie dotyczy to błędu kryjącego się pod literką J. 3,4: U la la! Ten wilk morski to chodzący profesjonalizm. Trudno odgadnąć jaki ma nastrój i wygląda na to, że nie wpłynie on na przebieg egzaminu. 5,6 Ktoś tu wstał lewą, zapewne drewnianą nogą. Od wejścia na pokład wyczuwasz napiętą atmosferę. Lepiej skup się na pilnowaniu żagli i uważaj na boje, bo nikt tutaj nie pójdzie ci na rękę. Wręcz przeciwnie. Oblewasz nawet przy jednym popełnionym błędzie.
Następnie rzuć zwykłą kostką, żeby określić ilość błędów, które popełniłeś. Możesz popełnić maksymalnie 1 błąd, żeby egzaminator zaliczył ci ten poziom (chyba, że poprzednia kostka mówi inaczej). Jeśli popełnisz więcej błędów, możesz spróbować po raz kolejny. Pamiętaj o opłaceniu wszystkich popraw.
Ilość błędów:
1,2: 0 błędów 3,4: 1 błąd 5: 2 błędy 6: 3 błędy
Rzuć taką ilością liter, jaka odpowiada ilości popełnionych przez ciebie błędów, żeby dowiedzieć się, co poszło nie tak. W przypadku wyrzucenia dwóch takich samych literek - jedną z nich możesz przerzucić.
Rodzaj błędu:
A: Zapomniałeś o włączeniu niewidzialności. Pamiętaj, że poza strefą egzaminacyjną ten błąd mógłby sprowadzić na ciebie spore kłopoty! B: Niestety, utknąłeś na mieliznie. C: Nie włączyłeś radaru. Niby drobiazg, ale nawet to mogło doprowadzić do tragedii. D: Nie udało ci się wyrobić podczas skręcania i tak przechyliłeś łajbą, że kapitan niemal nie wylądował w wodzie. E: Władowałeś się wprost w ławicę druzgotków! F: Nie byłeś w stanie wypłynąć z zatoki. G: Nie ustawiłeś poprawnie żagla. H: Nie założyłeś kamizelki. Egzaminator musiał cię upomnieć! I: Kompletnie zapomniałeś sprawdzić poziom eliksiru napędowego, przez co jacht nagle stanął. Teraz musisz w pojedynkę postawić żagle, pod niezadowolonym okiem kapitana. J: Jest fatalnie. Zderzyłeś się z innym jachtem i tylko cud sprawił, że nie idziesz na dno jak Titanic. Nikomu nic się nie stało, ale oblewasz egzamin, nawet jeśli to był twój jedyny błąd.
Autor
Wiadomość
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Poszukiwania Lodowego Okrutnego odcisnęły piętno również i na meksykańskim hotelarzu, wlewając w niego sporą dawkę uczuć, o które normalnie by siebie nie podejrzewał. Mężczyzna nie odniósł co prawda poważniejszych obrażeń podczas nieoczekiwanej teleportacji do jabłoniowego, żywiącego się krwią drzewa, nie wybudzał się również w nocy zlany zimnym potem, a jednak… brakowało mu towarzystwa bliskich osób, a do tego przy szklaneczce dobrego alkoholu stawał się niezwykle wręcz sentymentalny. Przede wszystkim tęsknił jednak za Maximilianem, nawet jeżeli otwarcie nie wypowiadał tego słowa. Zastanawiał się, gdzie chłopak urzęduje, czy na pewno jest bezpieczny i kiedy postanowi wrócić do domu. Musiał uszanować jego prośbę, ale mimo to potrzebował go tutaj. Obok. Na razie jednak machnął energicznie różdżką, przenosząc się na obrzeża Londynu, żeby wspomóc radą przyjaciółkę ukochanego, której od latania w przestworzach ewidentnie w dupie się poprzewracało. Prychnął pod nosem na myśl o zaplanowanym przez nią zakupie, wsuwając do ust papierosa, a wreszcie odpalił fajkę, zaciągając się chmurą siwego, gryzącego dymu. Schował jedną rękę do kieszeni, przechadzając się wybrukowaną promenadą, kiedy w oczy rzucił mu się najpierw żółty, przeciwdeszczowy płaszcz, a dopiero później znajoma sylwetka Brooks. – Faktycznie dobrze płacą w tych pszczołach. – Zagadnął wesoło, rozglądając się po przycumowanych nieopodal jachtach. Nie był pewien czy Julia właściwie sobie dobrała pośrednika do tego rodzaju transakcji, ale rozumiał że raczej trudno było jej znaleźć kompetentnego marynarza. Paco znał się na samochodach, nie na łodziach, ale jeśli jego umiejętności marketingowe miały jakkolwiek pomóc, pozostało mu majętnej panience towarzyszyć i mieć nadzieję, że nie będą prowadzić specjalistycznych rozmów o turbinach. – Czego dokładnie szukasz? Musisz mi opowiedzieć o egzaminie. Kto wie, może sam się skuszę. – Zapytał o oczekiwania świeżo upieczonej sterniczki, wyraźnie zaciekawiony jej nowym hobby.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Życie na Wyspach nie rozpieszczało i gdyby nie August i fakt, że gra w ukochanej drużynie, wraz z końcem roku szkolnego, ostatniego w jej życiu, spierdoliłaby do Francji. Taki zresztą był plan i po to uczyła się języka od ponad trzech lat, ale miłość miała to do siebie, że plany zmieniać lubiła. I nie było w tym złego, choć pogoda, smoki, Mordredy i inne gówna nie zachęcały do pobytu w tych nieuroczych stronach. A do tego dochodził fakt, że jej najlepszy przyjaciel, zamiast wcinać z nią steki i palić blanty co piątek, wolał grzać dupę w Avalonie, czy też w Ameryce Południowej, bo według listów, tam go właśnie zawiało. Ciężko było to zaakceptować, zwłaszcza teraz, kiedy po wydarzenia z Antarktydy slash Avalonu, czuła wieczną potrzebę kontaktu z innymi. Tym razem padło na Sala…
Czy poprzewracało jej się w głowie od sławy i nadmiaru galeonów? Nie, zdecydowanie nie. Dalej hardo stąpała po ziemi, mimo że większość życia spędzała w przestworzach. Kiedy jednak ma się pieniądze, a one je miała w nadmiarze, można było realizować marzenia, nawet te absurdalne. Jej marzeniem nie była kolekcja mioteł, na których i tak by nie latała, a jakiś statek. Statek, na którym mogłaby łowić ryby i spędzać czas w gronie przyjaciół, a przynajmniej tak to sobie wszystko racjonalizowała. Istnia szansa, że skończy się jak w przypadku auta, który po kilku miesiącach sprzedała, i to własnie Salowi.
- Bardzo dobrze płacą. – Poprawiła z uśmiechem towarzysza, kończąc jednocześnie swoją ambitną zabawę polegającą na kopaniu kamyka i zdzieraniu trampka. Teraz czekała ich ciekawsza zabawa, a mianowicie wybieranie łajby i targowanie się ze sprzedawcą, bo ceny były zaskakująco duże. Pewnie przez tę inflację wywołaną atakami smoków… czy coś. Na niuansach ekonomicznych czarodziejskich Wysp znała się równie dobrze, co Solberg na celibacie. Na szczęście Morales wyglądał na takiego, którego nie warto robić w chuja, więc istniała szansa, że może zbije trochę cenę, a przy okazji łódź będzie zgodna z opisem. – Myślałam o czymś… średnim. W sensie rozmiarowo. Żeby można było się przespać w kajucie i spędzić kilka dni na wodzie, bez konieczności powrotu. Jest taka jedna motorówka, która jest PIĘKNA, a przynajmniej tak wyglądała na zdjęciach w czasopiśmie. – Zrelacjonowała mężczyźnie swój zakupowy cel, a potem z przejęciem zaczęła opowiadać o kursie. – Było cudownie! Najpierw była teoria, wiadomo, a potem praktyka. W dużym skrócie, musisz samodzielnie wypłynąć na środek jezioro, omijając mieliznę. Jest tu również mnóstwo druzgotków, którym nie wolno zrobić krzywdy, bo wiadomo, to niemiło. A przy okazji musisz pamiętać o całej masie drobnostek w stylu kamizelka, włączenie niewidzialności czy omijanie innych jachtów. No i egzaminujący kapitan to straszny buc. Ewidentnie chciał mnie uwalić, ale na szczęście wszystko poszło gładko i szybko. Jak już coś kupię, to cię wezmę na wodę i pokażę co i jak.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Byli piękni i bez eliksiru, tego nie dało się im odmówić, ale jeśli można coś poprawić, to Solberg nie widział powodu, dla którego mieli sobie odmawiać. -Byleby nie rozszarpali doszczętnie. Ledwo pozbyłem się starych blizn. - Zaśmiał się, bo faktycznie rok temu poddał się zabiegowi usuwaniu starych pamiątek po wszelkich zaklęciach i magicznych istotach. Co prawda kilka nowych szram na jego ciele zdążyło się pojawić, ale była to już inna historia. Felixowe oczka zaświeciły się, gdy tylko usłyszał o pomyśle Oli. -No to na co czekacie? Potencjał to ma i pewnie możliwe też jest! Przydałby się na pewno pył wróżek i trochę studiowania ich anatomii, ale czego się nie robi dla sztuki! - W głowie już miał milion pomysłów i plan działania, jak można by doprowadzić do realizacji tego planu i jeśli tylko dziewczyny potrzebowałyby pomocy, był gotów rzucić się w wir pracy. Co prawda miał jeszcze na karku własne pomysły, ale przecież potrafił pracować nad kilkoma projektami naraz. -Gust, proszę Pana, to mam wyborny. I nikt nie powinien tego podważać. - Wytknął kumplowi, choć prawda była taka, że Solberg po prostu nie był wybredny. No, przynajmniej w kwestii podrywu, bo jak chodziło o związki, to już sprawa była bardziej skomplikowana. W końcu rozpoczął się wyścig i nic dziwnego, że Felix dopłynął na metę jako pierwszy, w końcu z nich wszystkich miał najwięcej doświadczenia z syrenim ogonem. Druga dopłynęła Ola, z którą zbił piątkę, a na samym końcu Brewer. -Dobra, ja trochę czitowałem, więc czyń honory i wybierz mu godną parę. Tylko mnie nie zawiedź, piękna. - Puścił jej oczko, pozwalając, by to puchonka wskazała cel zalotów dla ich gryfońskiego przyjaciela.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Podobno blizny dodają uroku - stwierdził nieco zaczepnie Max, zastanawiając się, co na to jego imiennik, a później wzruszył lekko ramionami, nim wsłuchał się w to, co opowiadała Ola, odkrywając, że nie tylko on miewał szalone pomysły. Co prawda wiedział, że jego przyjaciółka również robiła dziwaczne rzeczy, że wyobraźnia ponosiła ją nie raz i nie dwa, ale mimo wszystko nie spodziewał się, że może wpaść na to, żeby faktycznie postanowić zamienić się we wróżkę, czy coś podobnego. Tak samo, jak nie myślał, że jego imiennik wpadnie na to, żeby zrobić eliksir, który zamieniał ludzi w syreny. W gruncie rzeczy całkiem nieźle się dobrali do takich szalonych zapędów, ale musiał przyznać, że od razu przypomniał sobie o pomyśle, jaki przedstawił Solbergowi w czasie wakacji. Widząc jego zapał, doszedł do wniosku, że będą musieli o tym znowu pogadać, chociaż jednocześnie wiedział, że teraz nie był na to dobry moment. Skoro ta dwójka coś omawiała, to proszę bardzo, niech omawia. Zaraz zresztą ruszyli do wyścigu, który szedł mu co najmniej chujowo, ale wiedział, że będzie najgorszy z nich wszystkich. Nie pluł co prawda wodą i nie zachowywał się, jakby się topił, ale do pięknej i zwinnej syreny to było mu zdecydowanie daleko. Dlatego też jedynie wzniósł oczy ku niebu, spodziewając się, że czeka go teraz prawdziwa droga przez mękę. Chociaż liczył na to, że może Ola mimo wszystko jeszcze jakoś mu odpuści i nie przedstawi na dzień dobry najgorszej możliwej opcji. Z drugiej strony, to na pewno by ją bawiło, więc również się z tym liczył, mając świadomość, że teraz mieli dodatkowy ubaw jego kosztem. - Jestem pewien, że zrobisz wszystko, żeby wybrać kogoś całkowicie nie w twoim guście - powiedział, wzdychając przy tej okazji ciężko. - Mam nadzieję, że ta syrenia postać pomoże, bo raczej polegnę z kretesem i bez dwóch zdań nie będę miał czego szukać w tej Hiszpanii. Chyba że dużej ilości wina na zapomnienie swoich porażek.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Nie potrafiła ukryć zaciekawionego spojrzenia skierowanego w stronę Solberga, kiedy ten wspomniał o usunięciu blizn. Sama miała jedną paskudną i niestety widoczną, zwłaszcza latem, która leciała przez obojczyk i chętnie by się jej pozbyła. Już nawet chciała pytać, gdzie poddał się takiemu zabiegowi, ale uznała, że zrobi to przy innej okazji. W końcu mieli przed sobą inne, wcale nie mniej ważne kwestie do obgadania, skoro już udało im się w trójkę spotkać. Ucieszyła się także, że pomysł na wróżkowy eliksir spotkał się z tak entuzjastycznym odbiorem, bo dla niektórych mogło to brzmieć naprawdę nieco głupio i dziecinnie. Najwyraźniej otaczała się jednak ludźmi, którzy widzieli w tym świetną zabawę. Domyślała się jednak, że sama realizacja tego pomysłu nie będzie ani łatwa, ani szybka. A już na pewno nie tak szybka jak Solberg-syrena, który wypruł w tym wyścigu do przodu jak petarda. Miał nad nimi przewagę - stosował eliksir już wcześniej, a poza tym ogólnie był wysportowany, bo przecież grał w quidditcha. I chociaż Ola również uprawiała sport, to jednak brakło jej tego podwodnego doświadczenia i dotarła na metę jako druga, z perfidnym uśmieszkiem czekając na Brewera. Nie spodziewała się w żadnym razie, że to jej przypadnie to zaszczytne zadanie wyboru kandydata. - Ee no, daj spokój. Nawet jako zwykły Max masz niepodważalny urok osobisty i nikt nie byłby ci się w stanie oprzeć - rzuciła do Gryfona, szturchając go przy tym łokciem i nadal się uśmiechając. W tamtej chwili była naprawdę szczęśliwa, mając obok siebie dwóch Maxów i jeszcze świetnie spędzając z nimi czas. - Dobra, to może... ten? - powiedziała wreszcie, wskazując jakiegoś mężczyznę w kwiecie wieku, zdecydowanie korposzczura. Ze wszystkich znajdujących się w zasięgu wzroku ludzi, ten wydał jej się najlepszym wyborem. Jeśli w dodatku miał żonę, dzieci, dom i psa, to już w ogóle rewelacja. Nie mogło być przecież za łatwo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Pamiętasz Tori? Ona miała fetysz na punkcie blizn. Wariowała nieźle, jak się do jakiejś dobrała. - Był w swoim gronie, więc jakoś niespecjalnie się martwił tym, czy wypada walić takie komentarza. Zresztą i tak pół szkoły wiedziało, że się wzajemnie do siebie dobierali po tym, jak Walsh ich przyłapał i afera nieco się rozdmuchała. Poza tym, rozwiązłość Solberga była taką tajemnicą jak to, że słońce wstaje rano, a zachodzi wieczorem. Musiał przyznać, że nieco zajarał się wróżkowym eliksirem, ale musiał ostudzić na ten moment swoje zapały. Wiedział, że w razie czego dziewczyny się do niego odezwą, a teraz chciał skupić się na wyścigu i zabawie w syrenki. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się tak beztrosko bawił i postanowił sobie, że zdecydowanie częściej musi pamiętać, że nie samym kociołkiem człowiek żyje. -Ola ma rację. Masz ten niezaprzeczalny, Maximilianowy urok. Somnium to tylko formalność. - Zgodził się z puchonką, niecierpliwie czekając, kogo wybierze na cel podrywu dla gryfona. -Oho! Widzę, w którą stronę pomyślałaś. Zobaczymy, czy poradzi sobie z tym zadaniem. - Puścił dziewczynie oczko. -Dajesz byku. - Zachęcił kumpla, skinieniem głowy, po czym podpłynął trochę bliżej, żeby nie przegapić ani sekundy z tego, co miało się wydarzyć.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Cóż, ćwiczyli wszyscy, ale najwyraźniej boks ani trochę nie przystawał do bycia syrenką i w ten oto sposób Gryfon został na szarym końcu, godząc się z porażką, wiedząc jednocześnie doskonale, że nie będzie miał najmniejszych problemów z tym, żeby zrobić z siebie idiotę. Zachowywał się tak w końcu przez większość swojego życia, zupełnie nie przejmując się tym, co ludzie powiedzą, robiąc rzeczy, jakie innych żenowały albo przerażały, tak więc strojąc miny, czekał na wybór, który ostatecznie skomentował parsknięciem i wzniesieniem oczu ku niebu, bo mimo wszystko nie mylił się ani trochę i dostało mu się zadanie, którym zdecydowanie obrywał w nos. To nie było ani trochę sprawiedliwe, ale dokładnie taki był cały ten ich wyścig, zakład i to wszystko, co mu towarzyszyło. - Uważajcie, bo zaraz zgubicie kapcie – stwierdził, robiąc debilne miny, a następnie skierował się w stronę ofiary, której nie odpuszczał przez dłuższą chwilę, próbując na niej wszystkich możliwych sposobów na to, żeby usidlić ją swoim urokiem. Było to o tyle skomplikowane, że Max był tym wszystkim nieziemsko rozbawiony i po prostu próbował nie umrzeć z rozbawienia, próbował nie zrobić czegoś, co spowoduje, że od razu wyjdzie na jaw, kim był, i że to wszystko było jakimś powalonym zakładem, wyzwaniem, czy czymś podobnym. Wyglądało jednak na to, że choćby stanął na łbie albo tym rybim ogonie, to i tak nic by nie ugrał. Nie zmieniało to jednak faktu, że bawił się naprawdę rewelacyjnie i kiedy wrócił do pozostałej dwójki, wzruszył jedynie ramionami. - Może nie będę zapijał smutków, ale wygląda na to, że będę musiał zdecydowanie poćwiczyć swoje zdolności uwodzicielskiej syreny – uznał, wzdychając ciężko, bo jednak spodziewał się nieco lepszego wyniku, a ten obecny godził w jego dobre imię, co było dla niego wręcz śmiechu warte.
+
______________________
Never love
a wild thing
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wspólny wypad z Salem nieco rozwiał jej wątpliwości odnośnie wyboru. Mimo to, jak na Krukonkę przystało, musiała poświęcić całe mnóstwo czasu na research. Szczególnie gdy w grę wchodziło wydawanie pokażnej sumy tak ciężko zarobionych galeonów. Po kilka spotkaniach ze sprzedawcą określiła dokładnie, czego potrzebuje. I co tu dużo mówić, czekała z wytęsknieniem listu, że motorówka już na nią czeka. Przyszła punktualnie, pogadała kurtuazyjnie o pogodzie i poszła zobaczyć łódź. I co tu dużo mówić, zakochała się w niej z miejsca. Duża, smukła, w pięknych barwach os – czarno-miodowych. Obejrzała wszystko dokładnie, dała okejkę aprobaty, zapłaciła galeony i dokupiła specjalną przenośną butelkę. A przy okazji, znalazła idealną nazwę dla nowej łajby: „That’s what sea said”.
/zt
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
W głębi duszy czuła ogromną ulgę, że to nie ona przegrała wyścig i nie musiała wyrywać jakiegoś no-name'a z ulicy. Znając życie i dwóch Maxów, to wybraliby jej kogoś naprawdę trudnego. I choć w ich towarzystwie sama głupkowała, to jednak nie była pewna, czy dałaby radę wywiązać się z tego zadania, czy by jej ono nie przerosło. Miała bowiem swoje granice, a to już mogło nieznacznie je przekraczać, choć przecież sama zgodziła się na taki a nie inny zakład, godząc się tym samym z konsekwencjami i będąc ich w pełni świadoma. No tak, ale łatwo się mówi. - Syrenie kapcie, to dopiero byłoby coś! Myślicie, że to dobry pomysł na biznes? - wybuchła śmiechem, nie tylko na samą myśl o takim wynalazku, ale również przez miny Brewera. - Bo ci jeszcze tak zostanie i nic ci nie pomoże urok syreny - dorzuciła po chwili i pokazała mu język. Razem z Solbergiem popłynęła za Gryfonem, który zbliżał się do swojej ofiary. Nie mogli przecież przegapić ani sekundy tego przedstawienia i uronić ani jednego słowa. Starała się nie śmiać jakoś bardzo głośno, żeby nie przeszkadzać przyjacielowi w jego podrywach, ale nie mogła nic poradzić na wręcz obłąkańczy chichot. - Następnym razem pójdzie ci lepiej - pocieszyła go, nadal starając się uspokoić i dojść do siebie po tym przypływie wesołości. - Dobra, to co, zbieramy się? Zrobiłam się głodna - powiedziała i leniwie zaczęła płynąć w kierunku brzegu, czekając oczywiście na chłopaków. Jedzenie zawsze było dobrym wyjściem. Miała nadzieję, że znajdą jakąś porządną knajpkę w najbliższej okolicy.
/zt x3 (ja i dwóch Maxów)
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poprawka I: Opłata Nastrój: 4 Błędy: 1 błąd - G - SUKCES
Na co były dziewczynie umiejętności żeglarskie, skoro nie mogła legalnie z nich korzystać na taką skalę, na jaką miała ochotę? Tak, Irvette w końcu zrozumiała, że w tym kraju potrzebuje tutejszego patentu, więc postanowiła ruszyć się i podejść do kursu na kapitana statku. Denerwowała się nieco, bo dawno nie pływała, a nie miała zbyt wiele okazji, by poćwiczyć tutaj, na Wyspach. Nie chodziło o brak wody, której przecież wokół było multum, a raczej o czas, którego zawsze miała w niedomiarze. Postanowiła jednak skorzystać z wolnego weekendu i poćwiczyć trochę, po czym udała się nad magiczne jezioro, by spróbować swoich sił w legalizacji tego, czego nauczyła się jeszcze we Francji. Egzaminator od razu przypadł jej do gustu. Wydawał się być poważnym i profesjonalnym człowiekiem, który rzetelnie wykonuje swoją pracę, co dziewczyna niezmiernie szanowała. Wskoczyła na jacht egzaminacyjny i przystąpiła do zadań. Niestety, nie szło jej specjalnie dobrze. W wyniku źle ustawionego żagla i kilku innych czynników, wpadła na inną łódź, która znajdowała się na zbiorniku. Była wściekła. Nie tak przecież miało to wszystko wyglądać. Po raz kolejny przekonała się, że oficjalne egzaminy niespecjalnie jej wychodzą w tym kraju. Postanowiła jednak się nie poddawać i podjąć kolejną próbę. Wyznaczyła kolejne podejście na dość odległy termin, by mogła lepiej popracować nad umiejętnościami i stawiając się na drugie podejście, czuła się zdecydowanie pewniej. Ponownie trafiła na tego samego egzaminatora, z którym przywitała się serdecznie, po czym pełna skupienia weszła na pokład. Tym razem szło jej naprawdę dobrze. Co prawda w jednym momencie znów źle ustawiła żagiel, ale udało jej się dość szybko opanować ten błąd i wrócić na właściwy kurs. Bez kolejnego wypadku i ze zdecydowanie lepszymi umiejętnościami, Irvette otrzymała dyplom ukończenia kursu, tym samym zostając posiadaczką jednej z ważniejszych dla niej licencji.
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas wyczekiwał tych wakacji z wyjątkową niecierpliwością. Skończył szóstą klasę i był pelnoletni, dlatego rodzice obiecali go zabrać na kurs, by oficjalnie wyrobił papiery i mógł legalnie prowadzić statek. Oczywiście do tej pory robił już to wielokrotnie pod okiem ojca i matki, jednak oficjalne zezwolenie było swego rodzaju wyznacznikiem wejścia w dorosłość. Kiedy tylko spotkał się z egzaminatorem, od razu wiedział, że coś jest nie tak. Facet ewidentnie wstał lewą nogą i tylko czekał na to, aż chłopak popełni jakiś błąd. Nicholas co prawda nie był Ślizgonem, ale miał w sobie spore pokłady ambicji, a że na statu się urodził i na statku zjadł mleczaki, postanowił, że za żadne skarby nie da się zastraszyć. Przez cały kurs młody Seaver pracował w najwyższym skupieniu, nie popełniając żadnego, nawet najmniejszego błędu. W duchu zagrał na nosie egzaminatorowi, a kiedy tamten ostatecznie skapitulował, zadowolony z siebie Nicholas z przyklejonym do ust SeaverSmile zszedł na ląd, gdzie pochwalił się wszystkim świeżo uzyskanym certyfikatem. Z/t
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy docieracie na miejsce czeka na was przygotowane już ognisko. Każdy z was może usiąść przy nim, zrobić sobie kiełbasę czy inne warzywo i lecieć spać słodko jak aniołki. Wcześniej jednak Hux po wyjściu z autokaru wyczytuje listę kto z kim ma być w namiocie, co ustalili podczas podróży zgodnie z Antkiem. Do tego do opiekunów dołącza do nas @Julia Brooks.
Po zjedzonym posiłku nauczyciele oznajmią że pora iść rozkładać namiot i kłaść się spać, bo przecież jutro mają dużo do zrobienia. Kemping na którym są wszyscy obłożony jest wieloma zaklęciami i nie można wyjść daleko poza posesję. Pomimo tego, że Hux i Antosza planują czuwać wieczorem, zawsze może coś się wydarzyć, nawet pod okiem nauczycieli. Rzuć literką by dowiedzieć jaką przygodę przeżyłeś podczas nocowania w namiocie. Mogą rzucić dwie osoby z pary i wybieracie sobie ciekawszą dla was opcję. Jeśli obydwoje wylosujecie to samo, możecie rzucić ponownie. Jeśli chcecie, możecie też rozegrać scenariusze z waszych obydwu rzutów literką.
A - Słodko śpisz sobie aniołku i nagle… Twój namiot się zawala. Ty oraz Twój śpiący towarzysz znajdujecie się nagle pod ciężkim materiałem i musicie się z niego wyplątać oraz postawić go na nowo. Jedno z was rzuca dodatkową kostką k6.
k6:
Nieparzysta - Plątacie się niesamowicie w śpiworach, własnych ubraniach, materiale namiotu. Jakim cudem niemalże leżycie na sobie unieruchomieni na chwilę. W końcu słysząc tą szarpanine po dobrych kilku minutach, przychodzi do was jeden z opiekunów i pomaga wam wyplątać się z tej sytuacji. Oznaczcie osobę, która wam pomaga i pamiętajcie, że ktoś was może przyłapie jeśli spróbujecie zrobić coś zbereźnego! Parzysta - Udaje wam się uciec dość szybko, ale niestety wasze różdżki zostały w namiocie. Musicie rozstawiać samodzielnie, bez czarów. Rzućcie k100 ile minut wam to zajmuje. Jeśli żadne z was nigdy nie było na niemagicznym kempingu, dodajecie sobie do kostki +30.
B - Do namiotu wlatuje wam mucha siatakoskrzydła. Jeśli któreś z was ma co najmniej 15 pkt z ONMS, nie macie problemów z poradzeniem sobie. Jednak jeśli nikt z was tyle nie ma, zanim udaje wam się jej pozbyć, w namiocie pozostaje już jej paskudny zapach eliksiru wielosokowego, na całą noc… C - Jedno z was chyba zjadło za dużo kiełbas podczas ogniskowania i musi iść za potrzebą. Okazuje się, że latryny są nieczynne, bo więcej osób miało ten problem. Czaisz się w krzakach i kiedy już jest lepiej, znienacka wychodzi na ciebie mała akromantula, owija cię siecią i nie możesz się ruszyć! Musisz wezwać do tej krępującej sytuacji swojego współlokatora, który po przybyciu dorzuca k100 i w przypadku wyniku poniżej 50 kończy tak samo jak ty i musicie już zawołać opiekuna (oznaczcie go i czekajcie na pomoc). D - Okazuje się, że namiot który dostaliście kurczy się podczas spanka. Zanim się zorientowaliście już jesteście praktycznie ramię w ramię na mięciutkich materacach. Zaklęcia transmutacyjne działają jedynie na krótką chwilę i średnio sobie radzicie z tym zepsutym dziadem. Możecie spędzić noc wtuleni do siebie lub iść do kogoś innego, gdzie na pewno jest więcej miejsca. Wasz wybór. E - Jeden z was najadł się niedopieczonych pieczarek na ognisku. Rzućcie k100 by sprawdzić które z was. Ten kto wylosuje mniej jest chory, chyba że ma cechę metabolizm eliksirowara, wtedy ten kto go nie ma jest chory. Chora osoba czuje się okropnie, dostaje gorączki i rozstroju żołądka. Jeśli poinformujecie o sytuacji nauczycieli, Hux poda biedakowi odpowiedni eliksir kojący dolegliwości. F - Macie dziś nastrój na figle! Okazało się w waszym jedzeniu były jagody jemioły! Rzućcie k100 by sprawdzić jak bardzo chcecie z kimś baraszkować. 1 - ledwo cokolwiek czujecie, 100 - już jest wam gorąco od samych spojrzeń na drugą osobę. Pamiętajcie, że jesteście na biwaku, cokolwiek nie postanowicie zrobić, ktoś zawsze może was sprawdzić. G - Ogrzewanie w waszym namiocie nie istnieje… Cokolwiek nie robicie nie jest dobrze, żaden czar nie działa odpowiednio. Przemyślcie czy próbujecie wspólnie się ogrzać czy może po prostu pójdziecie do innego namiotu. H - Jedno z was śni paskudny koszmar (możecie wybrać kto) i budzi się z potem na czole, całkowicie zestresowany. Współlokator musicie pomóc mu się uspokoić i wspomóc psychicznie by dobrze zasnąć. I - Jak gdyby nigdy nic kładziecie się na poduszkach, by sobie zasnąć. Jednak okazuje się, że poduszka jednego z was jest prosto z Nokturnu! Obydwoje nagle znajdujecie się w dowolnym wspomnieniu drugiej osoby, patrząc na to jakbyście byli w myślodsiewni. Możecie wybrać kto, bądź rzucić k100, kto ma więcej w tego śnie jesteście. J - Okazuje się, że jedno z was gada przez sen - i to nie byle co, bo szczerą prawdę o tym, co sądzi o drugiej osobie, czy żywi do niej jakieś uczucia lub urazę. Jeśli jesteście sobie obcy, zdradzacie jakiś swój pikantny sekret. Wybierzcie sami, kto może mieć coś ciekawszego do wyznania lub rzućcie k100 by wytypować osobę (będzie to ta z mniejszym wynikiem). Zwierzenia są na tyle głośne, że budzą współlokatora którego dotyczą,a co gorsza, po chwili budzi się i śpiąca osoba i pamięta wszystko co wygadała. Ups.
UWAGA! Jeśli planowliście pić alkohol na biwaku rzucacie literką! Samogłoska - Antosza, Hux lub Brooks was przyłapali! Oznaczcie któregoś opiekuna. Spółgłoska - udało wam się ominąć przypału.
Kolejny etap wleci w kolejny niedzielę (22.10). Jednak jeśli zaczniecie tutaj pisać i rzucicie wszystkim co trzeba, możecie kończyć nawet podczas trwania lekcji. Jednak wtedy już nie możecie zacząć pić.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Zdawało się, że jesteśmy razem jedną z najspokojniejszych i najcichszych par z tu obecnych, bo cały chaos dzieje się niby tuż obok, ale jednak nas nie dotyka i nie wciąga do zgubnego wiru. Ktoś wrzeszczy, ktoś rży śmiechem, inne osoby zaczęły się otwarcie kłócić, zauważyłam też rzucane znienacka zaklęcia, a nawet nie wiedziałam czy to w ogóle dozwolone by używać teraz różdżki. Grunt, że ten chłopak wydawał się kompletnie niedopasowany do oszalałego otoczenia, a tym samym był praktycznie w tej sytuacji, co i ja. Co prawda, on to wybrał prawdopodobnie z własnej woli, mnie nieco moja przypadłość przymuszała do pozostawiania w cieniu, ale w ogóle nie uważałam tego za minus. Byłam pewna, że odmówi i byłoby to najnormalniejszą rzeczą na świecie, ale ku mojemu zdziwieniu kiwnął twierdząco głową. Miałam wrażenie, że sporo osób w czarokarze jest postawionych przed podobnym dylematem i siadają kolegom na kolanach, co dla wielu jest zapewne niczym tak wielkim, ale widać wyraźnie, że i dla mnie i dla tego niższego Ślizgona to kompletna abstrakcja. Mimo to usiadłam delikatnie na nim, starając się mu nie ciążyć za bardzo i odwróciłam głowę gdzieś kompletnie indziej, aby nie widział czystego terroru, jaki malował się na mojej pobladłej twarzy. Czy długo będziemy tak jechać? Może nie, może tylko trochę trzeba będzie tak przesiedzieć. Przyzwyczaiłam się już do milczenia ze strony nowego znajomego, dlatego drgnęłam nieco, słysząc jak się przedstawia. Gale, ładne imię. Gdybym tylko mogła normalnie odpowiedzieć i podać mu swoje własne. Zamiast tego musiałam go zapewne mocno skonsternować tym, że sięgnęłam po niewielką torbę, wyciągnęłam pergamin oraz mugolski długopis, bo nie ryzykowałabym w rozbujanym pojeździe używania atramentu, po czym nabazgrałam krzywo przez polowe warunki: Cześć, ja to Cleopatra. Jestem niemową, tak to bym już się wcześniej odezwała, przepraszam. Odważyłam się spojrzeć w jego szmaragdowe, tak idealnie pasujące do zielonego krawatu, oczy, gdy podawałam mu wiadomość. Zorientowałam się, że mimo wszystko z upływającymi minutami odrobinę się rozluźniam i nie przeżywam tak bardzo, że siedzę komuś prawie całkiem obcemu na kolanach. Głównie wyglądałam przez okno, gotowa zignorować całą resztę uczniów, ale skorzystałam z oferowanych przez @Terry Anderson czekoladowych piegusków, biorąc kilka i podając również towarzyszowi. Jeśli wziął to zjedliśmy razem ponownie w milczeniu, które zdawało się mniej niezręczne, przynajmniej dla mnie. Zauważyłam, że podróż widocznie usypia Gale'a, bo coraz przyłapywałam go na przymykaniu powiek, gdy mój wzrok bezwiednie pomknął z powrotem do jego twarzy. Zastanawiałam się przelotnie kim jest, co lubi, jaką ma przeszłość i jak widzi swoją przyszłość - tak ogólnie, z pełną świadomością, że pewnie nigdy go na tyle dobrze nie poznam. Nie zareagowałam z niechęcią, kiedy położył głowę na moim ramieniu w czasie krótkiej drzemki. To całkiem urocze. Ta cała wycieczka przybierała zupełnie inny obrót niż mogłabym podejrzewać. Dojechaliśmy na miejsce, a ja delikatnie pogładziłam Gale'a po włosach, aby się wybudził. Zeszłam z jego kolan, podając mu od razu napisaną tym razem o wiele bardziej starannie, bo miałam na to czas, karteczkę: Dziękuję i przepraszam za niewygodę, Gale. Ustawiliśmy się z powrotem przed czarokarem na zbiórce, a ja z ulgą wyprostowałam swoje długie nogi. I co się okazało? Oczywiście, że trafiłam do jednego namiotu właśnie z tym Ślizgonem. Albo jakieś fatum albo przeznaczenie, albo po prostu nauczyciele zobaczyli nas razem i stwierdzili, że pewnie jesteśmy przyjaciółmi (bo niczym więcej), więc czemu nie. No cóż. Już gorzej niż być zmuszonym do siedzenia na kolanach nie będzie, prawda? Poza tym zobaczyłam ognisko, kiełbaski, pieczone ziemniaki no i od razu się rozchmurzyłam. Przysiadłam blisko ciepła i z uśmiechem przygotowałam sobie porządną porcję jedzonka, zagryzając chlebem oraz keczupem. Słuchałam opowieści innych, kołysałam się lekko, gdy zaczynano śpiewać jakieś przyśpiewki i ostatecznie naprawdę miło spędziłam ten czas. Tylko byłam już szalenie zmęczona pod koniec. A przecież chciałam jeszcze na świeżo napisać profesorowi sprawozdanie z meczu. Dlatego po przejściu do naszego namiotu i wyciągnięciu kilku swoich rzeczy, położyłam się na brzuchu na swoim posłaniu, a obok zapaliłam przenośną lampkę. Zanim przystąpiłam do pisania pracy domowej, na oddzielnej kartce umieściłam jeszcze informację i pytanie do Gale'a: Piszę na świeżo to sprawozdanie z meczu jak coś. Też Ci zrobić? Widziałam, że chyba Quidditch to nie Twoja bajka, a ja kocham ten sport. Tyle lat prowadziłam konwersacje właśnie w taki ułomny, dziwny sposób, że ja już właściwie postrzegałam to jako coś prawie że zwyczajnego. Jako że Gale faktycznie nie pogardził napisaniem za niego pracy domowej, co mi się nie wydawało wcale jakimś karygodnym czynem, to zabrałam się za to. On mógł czytać, położyć się wcześniej spać, wyjść i patrzeć w gwiazdy - ja w każdym razie długo skrobałam piórem po pergaminie, ostatecznie zadowolona z dwóch sprawozdań, które oczywiście były do siebie bardzo podobne, ale też na tyle różne, by nie podejrzewać tego samego autora. Jedno podałam chłopakowi, pocierając dłonią swoje ramiona, bo wreszcie zorientowałam się, że jakoś w tym namiocie strasznie zimno.
Sprawozdanie:
Mecz towarzyski, który odbył się 8 października, skonfrontował ze sobą Świstokliki i Znikaczy, w składzie których znaleźli się zarówno dorośli, studenci, jak i uczniowie. Został poprzedzony minutą ciszy na cześć doktora Fairwyna. Początkowo Świstokliki objęły prowadzenie dzięki udanemu rzutowi na obręcz Znikaczy, ale w Quidditchu wynik meczu bywa zmienny. Druga drużyna wykorzystała swoje szanse, prowadząc do zaciętej rywalizacji. Szybko doszli do remisu. Ostatecznie to szukająca Świstoklików, uczennica Gryffindoru, Harmony Seaver, złapała złoty znicz, kończąc mecz wynikiem 50:20. Podczas rozgrywek doszło do wielu ekscytujących akcji między pałkarzami obu drużyn, z profesorem Swansea broniącym z determinacją swoich towarzyszy na czele. Julia Brooks, reprezentująca angielską kadrę narodową, także wykazała się doskonałą grą. Jednak najważniejszy był cel charytatywny tego wydarzenia, a nie wygrana czy pieniądze. Obydwie drużyny wspólnie zebrały fundusze na potrzebujące opieki zwierzęta. To była znakomita rywalizacja, która uczyniła wszystkich uczestników zwycięzcami.
Val zajadała się już karmelową muszką, mając jednocześnie wrażenie, że Remy jest bardzo nieobecna. Rozglądała się więc po czarokarze, nie spodziewając się, że przykuje czyjąkolwiek uwagę. Jak bardzo się myliła - najwyraźniej zwrócił uwagę jednego ze ślizgońskich studentów, który nie dość, że do niej mrugnął to jeszcze rzucił jej bardzo sugestywną uwagę. Val nie zdążyła na nią odpowiednio zareagować - po pierwsze miała w buzi mordoklejkę, zaś po drugie po prostu ją to bardzo zaskoczyło. Jedyne co zdążyła zrobić to po prostu bardzo ładnie się zarumienić. I spojrzeć na chłopaka bardzo przychylnym spojrzeniem, zanim odszedł trzymając kogoś a rękę.
Gdy czarokar w końcu wylądował, wyszła jako jedna z ostatnich. Ustawiła się razem z resztą grupy, cierpliwie czekając aż wyczytają jej nazwisko i okaże się, z kim jest w namiocie. Wilkie Marrok - nie kojarzyła tego nazwiska. Czy to ktoś nowy? Powiodła oczami po uczniach i studentach, zastanawiając się, kogo kopnął wątpliwy zaszczyt dotrzymywania jej towarzystwa. Trochę więcej uwagi poświęciła temu, który spojrzał na nią tak przychylnie. Przegryzła machinalnie wargę, ale mogło to trwać nie dłużej niż kilka chwil. Nie mogła tego rozgryźć tu i teraz, może po prostu dowie się już jak pójdzie do namiotu. Albo przy ognisku. Val pożegnała się póki co z Rems, ruszając w stronę jedzenia. Na Merlina, ależ ona była głodna. Nabiła kiełbaskę na patyk i podgrzewała ją cierpliwie. Kątem oka przyglądała się również zbieraninie ludzi, zastnawiając się, kim mógł być tajemnicy Wilkie. Skąd mogła wiedzieć, że to ten przystojniak, który zagadał do niej w autokarze? Skonstatowała więc to co mogla - póki co wszyscy zachowywali się przyzwoicie. Byli zapewne równie przejęci co zmęczeni, no i przede wszystkim głodni. Nie wdawała się póki w co dyskusje. Jadła niespiesznie i uważnie, bardzo zależało jej na tym, żeby nie ujebać się keczupem przy połowie szkoły. Gdy skończyła jedno, na deser wzięła sobie jeszcze bajgla z jagodami. Jak się później okazało, jagodami jemioły. Ogniskowe harce nie trwały jednak zbyt długo - ku jej niezadowoleniu dosyć szybko wygoniono ich do namiotów. Val odnalazła swój dosyć szybko. Weszła do środka i westchnęła z zachwytu. No cóż, nie spodziewala się tu takich widoków. Był znacznie większy niż wskazywały na to jego rozmiary. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków do tyłu i upadła na materac, który w sumie chyba już teraz po prostu należał do niej. Zrzuciła z siebie kurtkę, zostając w samej koszulce na ramiączkach. Nie wiedzieć czemu, pomimo chłodu panującego na zewnątrz nagle zrobiło jej się bardzo ciepło. Wyciągnęła się na prowizorycznym posłaniu, na razie nie bacząc na takie drobnostki jak rozpakowanie torby czy zdjęcie butów.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wystarczyło wyjść z autokaru, a już na Wacława spadła boska kara, na którą gotów to on nie był w wielkim stopniu. Jak tylko usłyszał nazwisko Gryfona przy swoim, poczuł ukłucie w sercu. Może przez fakt, że na moment ono zamarło, a przed oczyma Puchona pojawiły się ciemne plamki? A może to tylko zwiastun rychło zmierzającego za horyzont Słońce, chcącego okrasić las ciemnością, na niebo pięknymi diamentami, o których z namiętnością śpiewa Rihanna. Przez dłuży moment Wacław przypominał sobie jak się oddycha. Wdech nosem. Wydech ustami. Powtarzaj. Po drodze coś skpiepścił i przez kilka sekund nie umaił złapać oddechu. Później było lepiej, ale Polak nie wiedział, co może ze sobą zrobić, co począć. Pozyskał jedynie namiot i przez długą, powolną drogą, kładąc stopę przy stopie, zmierzając w stronę Drejczysława myślał co mu powiedzieć. Jak nie wyjść na gbura. Jak zachować własną klasę. Jak trwać w puchońskiej miłości do wszystkiego? Wielka sylwetka jego byłego zmierzała się nieubłaganie. Ich spojrzenia się złapały, a Wacław nie mogąc go wytrzymać, włożył sobie do ust liść mandragory, przeżuwając go, aby nabrać nonszalancji i pewności siebie. Kroki z niepewnych napełniły się sztuczną odwagą i kiedy przyszło im się skonfrontować po raz pierwszy od rozstania... Wacław rzucił przed nogi Gryfona namiot, patrząc to na niego, to na skrawki materiału z jakimiś metalowymi rurkami. - Podobno jesteś dobry w pracach ręcznych - rzucił tak obrzydliwie nieswoim tekstem, że przez moment student przestraszył się sam siebie. Po czym uznał, że sugestia, iż Drake ma im rozłożyć namiot jest nader oczywista. A sam Puchon uciekł rychło, krzywiąc się na swój nietakt i tak brutalne potraktowanie drugiego człowieka. Ot, jeszcze gdyby Drejk był człowiekiem to byłoby mu bardziej przykro. Wyrzuty sumienia teraz wydawały się takie nieuzasadnione, ale z drugiej strony - zrozumiałe. Wacek ulokował się gdzieś w samotności, aby przetrawić sytuacje. Udało się to dopiero, gdy przyjaciel z domu borsuka znalazł Wodzireja i zaprosił go na ognisko. Przez długi czas razem unikali konfrontacji z poszkodowanym Gryfonem, odraczając moment pójścia do namiotu maksymalnie długo. A później wraz z Drakeiem Wacek zjadł jakąś śmieszną jagodziankę, po której opuściły go wszystkie negatywne uczucia, przywracając jego stan do tego wielce niecnotliwego, który narobił Puchonowi niechlubnej renomy. Polakowi przypomniały się czasy swojej świetności i zamiast z obrzydzeniem, zaczął spoglądać na swojego byłego z chucią i nieprzyzwoitością.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie do końca wiedziała, co nią kierowało, kiedy to zgadzała się zostać opiekunką podczas szkolnej wycieczki. Może to sentyment do Antoszki, w którym się kiedyś podkochiwała? A może fakt, że uwielbiała biwaki lub to tęsknota za szkołą, którą dopiero co opuściła? Ciężko było stwierdzić, ale kiedy przyszło jej wywiązać się z obietnicy, to w duchu cichutko szlochała. I nie chodziło wcale o to, że była zmęczona po meczu, a raczej o fakt, że dotarło do niej (niestety zbyt późno), że na miejscu może spotkać Augusta. Ból po rozstaniu jeszcze nie minął i ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowała, była niezręczność i nieprzyjemne, raniące emocje. Mogła jedynie wznosić modły do tego na górze, żeby chłopak wybrał dziś piwnicę zamiast wałęsania się po lesie z innymi uczniakami. No ale! Słowo się rzekło, kobyłka u płotu.
Julka wzięła w domu szybki prysznic, wsunęła w siebie kanapkę przygotowaną przez skrzata, poprawiła meliską na nerwy i pozwoliła się Tłuczkowi przenieść nad Magiczne Jezioro. To samo jezioro, nad którym zdawała nie tak dawno egzamin na kapitana statku. Była zmęczona i zestresowana, tak więc po aportacji o mało nie zwróciła tej kanapki, którą to nie tak dawno się zajadała, jak stonka łęciną. Kiedy poczuła się nieco lepiej, wróciła do pozycji wyprostowanej, poprawiła grzywkę i czapkę z daszkiem, po czym powoli i niechętnie poczłapała w kierunku zbiórki. Kamień spadł jej z serca, kiedy nigdzie nie dostrzegła Edgcumba, przywitała się z byłymi nauczycielami oraz bandą ananasów, których miała pilnować (tia, z fartem!) i usiadła przy ognisku, tuż przy Rojsie, bawiąc się kiełbasą (w sensie tą na kijku!), którą obracała nad ogniem jak śmigłem. Z jakiegoś powodu ją to uspokajało.
- Mam nadzieję, że nie chrapiesz. – Rzuciła lekko, bo biorąc pod uwagę jej ostatni stan oraz dzisiejszy mecz, to snu potrzebowała w nadmiarze. – I że nie puszczasz bąków przez sen. – Dodała, wkładając kiełbę między dwie kromki i zalewając ją musztardą. – Trzymaj, smacznego! – Sama nieszczególnie była głodna, ale nie przeszkodziło jej to w nabiciu kolejnej porcji mięsiwa. Zanim się uspokoi tak w stu procentach, to chyba zdąży upiec całego warchlaka.
/kostki w kolejnym poście!
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Jego twarz nie wyraża żadnych emocji, chociaż w duszy bardzo cierpi. Takie atrakcje nie są dla niego — to jest chaos. Na kolanach siedzi mu ładna dziewczyna, a on przez pierwsze kilka chwil czuje się dziwnie, jakby ta cała sytuacja nie była z tego świata, ale przecież to warunki ich do tego zmusiły. Właściwe to niezbyt dobra organizacja dwóch profesorów. Puchonka nie odzywa się, chociaż nie wygląda na taką, która robiłaby to specjalnie. Trudno, przecież wcale nie muszą ze sobą rozmawiać. Może to i lepiej, niespodziewanie Seaver porusza się, sięgając po torbę, jakby ich warunki nie były już wystarczająco trudne. No cóż, nie ma akurat na to wpływu, jak na większość rzeczy w swoim życiu — przyzwyczaił się do tego. Przenosi spojrzenie swoich zielonych oczu na krajobraz za oknem, kiedy puchonka coś bazgrze na kratce. Jeśli postanowiła wybrać sobie moment na odrabianie pracy domowej, to totalnie nie ma wyczucia. Niespodziewanie ta kartka wędruje pod jego oczy, a on może przeczytać zawartość, która z pewnością odbiega od punktów estetycznych, ale kto by się tym przejmował? - W porządku. - Odpowiada, jakby przed chwilą nie myślał o tym, że dziewczyna go olała. Nie pyta o to, dlaczego jest niemową, jej imię za to jest takie inne, ale nic dziwnego ona sama przecież ma w sobie coś z pochodzenia dalekich krajów wysuniętych gdzieś na południe, prażonych słońcem niż skandynawskim wiatrem — pewnie dlatego jest taka śliczna. W tamtej chwili na chwile ich spojrzenia się spotykają i już wie, że kolor oczu ma złoty. Potem podróż staje taka jak wszystkie podróże, ciężko wsłuchać się w czarokarowy hałas lub go zagłuszyć. Zostaje tylko wpatrywanie się w okno, widoki za oknem są usypiające, takie same monotonne, aż chce się zasnąć. Za nim jednak Gale postanawia zamknąć oczy, dostaje poczęstunek od Clepotary, która częstuje się czekoladowymi pieguskami od Andersona. Ślizgon odmawia, chociaż nie podejrzewa, żeby Terry zamierzał wytruć wszystkich biwakowiczów. Podróż trwa, szybko się nie skończy, a on czuje, jak jego powieki stają się ciężkie, aż zasypia, trafiając na chwile do sennej krainy. Obecność Cleo mu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie mimowolnie opiera głowę na jej ramieniu. Drzemka nie trwa długo, bo czuje, jak go ktoś mierzwi po włosach, zaraz przypomina mu się Blaithin, ale to nie ona. Jego prawa ręka wędruje do twarzy, jakby chciał przebudzić się ze snu. Przeciera oczy, nie spodziewając się tego, że straci czujność i po prostu odpłynie. Może to przez to, że nie sypia za dobrze ostatnio. Ponownie przed jego oczami wędruje kartka. - Musiało być wygodnie skoro przysnąłem. - Pozwala sobie na uśmiech. Taka kulturalna, miła i ładna. Gdyby nie była niemową, z pewnością matka zachwyciłaby się taką kandydatką, no i krew. Nie w głowę mu takie rzeczy, ale wie, co Thalia kombinuje, lekkie sugestie, zmieniające się w naciski, jakby miał dwadzieścia lat, a zaraz za moment szykuje mu się ślub. Tylko że on już musi wiedzieć, wybierać między Lanceleyami, Whitelightami, a może i Brandonami. Naprawdę nie chce, ale jeśli nie podejmie decyzji, to przyjdzie mu stanąć na ołtarzu przed obcą kobietą, której będzie musiał powiedzieć tak. Czasami na samą myśl czuł, jak strach ściska go za żołądek — czy tym jest dorosłość i odpowiedzialność? Wysiada z autokaru, kierując się za resztą w miejsce zbiórki. Nie mógł się spodziewać, że los znowu skieruje go na Cleopatre. Właściwe nie ma nic przeciwko, chociaż zna jej imię i... nawet zasnął na jej ramieniu. Trochę to jednak dziwne, że profesorowie po prostu nie przydzielili ich chłopcy z chłopcami, dziewczyny z dziewczynami, ale chyba czasy przyzwoitek i heteroseksualnych społeczności minęły bezpowrotnie, dlatego wszystko już im jedno. Siada sobie przy ognisku, zjadając kiełbaskę, nie chcąc pójść głodnym spać. Nie zostaje jednak długo, nie zamierza słuchać piosenek, wdawać się w bezsensowne rozmowy, szybko ucieka do namiotu, leżąc sobie na posłaniu, wypatrując się w zadaszenie. Nie od razu odczuwa, że jest tu zimno. Ma na sobie ciepły sweter. Wchodzi Seaver, znowu coś skrobiąc na kartce i już wie, że pewnie chce mu coś powiedzieć. Siada, przyglądając się jej, a następnie czyta kartkę. Prawie o tym zapomniał o sprawozdaniu z meczu. Przecież nic o tym nie wiedział, ta gra totalnie go nie obchodziła, a ona to wiedziała i proponowała, że napiszę pracę za niego. - Fajnie by było. - Nie rozumie, czemu jest dla niego taka miła. Może to za udostępnienie jej kolan? Chciałby coś podejrzewać, ale nie umie, kiedy Cleo zabiera się za pisanie. Wychodzi na chwile, nie chcąc jej przeszkadzać, spaceruje po obozie z dala od innych. Zatrzymuje się na chwile, aby popatrzeć w gwiazdy. Potem wraca do namiotu, odbierając od dziewczyny sprawozdanie, które zlecił im napisać Antosza. - Dziękuje. Mam coś dla Ciebie. - Grzebie w swoim plecaku, aby wyciągnąć zestaw ośmiu wydretkowych figurek, które umieszczone są w specjalnym futerale. Podaje zawiniątko Clepotarze. - Mam nadzieje, że spodobają Ci się, ja nie wiem co z nimi zrobić.- To prawda nie ma pojęcia, do czego potrzebne mu byłyby te figurki, nie kolekcjonuje takich rzeczy. Dopiero teraz zauważa, że dziewczynie jest jakoś zimno. Mógłby dać jej bluzę na pewno ma w plecaku jakąś ciepłą i miłą, ale tu faktycznie jest jakoś chłodno. - Zimno tu.- Sięga po różdżkę, wypowiada kilka zaklęć, jednak nic się nie dzieje.
Literka:I, 72, ale też robimy kostkę Sasi z pieczarkami 96
Kolana pani kapitan, sprawdzają się świetnie. Podróż mija im szybko, wcale się nie dłuży a Marcella trochę marcellinkuje, gadając o meczu i chwaląc wszystkich zawodników. Gdzieś w międzyczasie podchodzi @Terry Anderson częstując czekoladowymi pieguskami, Hudson bierze jednego, drugiego dając Sasi. - Terry poczekaj. - Woła na chwile chłopaka, kiedy ten odwraca się na moment, częstując kolejnych obżartuchów. - Zbliż się bliżej, jeszcze...- Palcem wskazującym dotyka jego policzka, lekko ustawiając głowę puchona pod odpowiednim kontem, całując go w policzek. - Dziękuję, jesteś słodziakiem. - Następnie znowu skupia się na pani kapitan, trochę się wiercąc na jej nogach, bo ciężko tak siedzieć na czyichś kolanach w czarokarze i patrzeć mu cały czas w oczy, gdy trzęsie na wszystkie strony. W końcu podróż się kończy, jest zbiórka i wszyscy już wiedzą, z kim są w namiocie. Marcella uważa, że wygrała na loterii, nie chodzi tu o sto galeonów, które naprawdę wygrała na loterii, a to, że ma namiot z Sasi. - Ale fajnie. - Uśmiecha się, łapiąc Larson z rękę, ciągnąc ją w stronę ogniska. - Idziemy coś zjeść. - Nakłada sobie kiełbasek, pieczonych ziemniaczków i warzywek. - Matko kochana jakie to dobre. - Najedzona buja się w rytm podśpiewek, bo niektórym się nastrój udziela, sama dołącza się niczym prawdziwa gwiazda popu, aż w końcu ziewa ze zmęczenia. Szybko znajduje się w namiocie, nie wie jakim cudem, ale chyba Sasia postanawia zatroszczyć się o młodą krukonke. Chce się położyć, spać, ale nagle rozbudza się bardzo szybko, kiedy widzi panią kapitan bladą, ledwo żywą... - Co się dzieje? - Pyta zmartwiona, zaraz to bacznie przyglądając się dziewczynie. - Pewnie to przez te pieczarki. Dziwnie pachniały. - Dotyka czoła Saski. - Ciepłe czoło. Masz gorączkę. Trzeba iść do profesora Williamsa. Czekaj tu i nie umieraj.- Rozkazuje Larson, zrywając się niczym wiatr, pędząc w stronę namiotu nauczycieli. Wyjaśnia Huxleyowi co złego dzieje się z koleżanką, ten pędzi jak na złamanie karku, wyjmując eliksir z kieszeni szaty, jakby miał w niej całą aptekę. Usta Marcelli otwierają się w lekkim szoku, a oczy wyrażają wielki podziw. Trochę troski, porad i profesor znika, a one znowu zostają same. - Poleż sobie spokojnie i odpocznij. - Hudson pilnuje Saski, kładzie głowę na podusi, powieki robią się ciężkie, a cały świat rozmywa się, stając się jedynym wielkim sennym wspomnieniem. Marcella od razu rozpoznaje rodziny dom, a właściwe jej dziadków. Wakacje na wsi. Biegnie w stronę domu, nagle zdając sobie sprawę, że nie jest sama. - O Sasi, ty też tu jesteś? - Zwraca uwagę na krukonke. - Jesteś w moim śnie? - Rozgląda się, gdzieś na łące widząc małą dziewczynkę. - Ten sen jest bardzo podobny do moich wspomnień.- Nie rozumie jakim cudem znalazły się tu, przecież nie wskoczyły do myślodsiewni, może to przez te pieczarki?
Podróż była intensywna. Mimo ostrzeżeń @Royce Baxter, Leroy nadal trącał go, męczył i dręczył. Gadał do biednego, zwiniętego w pół brata, a choć ten ewidentnie umierał, to Krukon nie przestawał go wkurzać. Chyba przez ostatni rok tyle się nie nagadał, ile nawijał przez tę podróż. Nie było to normalne i znający go dobrze bracia z pewnością wyczuli w tym wszystkim rękę jakiejś zewnętrznego czynnika. Ten zewnętrzny czynnik uleciał z Niebieskiego Baxtera dopiero, gdy wychodził z czarokaru. Potrząsnął głową, a jego uszy natychmiast spłonęły czerwienią. Co za wstyd... To uczucie nie poniewierało nim jednak długo. Inne zajęło jego miejsce. Zmarszczył brwi, gdy profesor Williams wyczytał nazwisko jego kompana. @Terry Anderson. Tercjusz Atencjusz, Iryterry, Terry Wrzód Na Cztery Litery. Leroy postanowił nie obdarzać nawet spojrzeniem tego matołka i bez komentarza udał się do ich wspólnego namiotu. Wrzucił plecak na wóz, torbę z quidditchowym sprzetem pod, wyszedł. Zamierzał spędzić w nim jak najmniej czasu. Im mniej tam bywał, tym mniejszy miał kontakt z Terrym Śmierdzącym Serym. Wziął ze sobą tylko swój notesik i ołówek, aby móc spędzić w spokoju kilka chwil przy ognisku, kiełbaskach i ziemniaczkach. Po tych ekscesach wywołanych jakimś eliksirem nie miał zbyt dużo sił na rozmowy oraz socjalne interakcje. Wypalił cały olej ze swojej towarzyskiej lampy. Światło zgasło, dajcie mi wy wszyscy święty spokój. I tak też było, że nie niepokojony zjadł smacznie jedzenie z ognia, napisał sprawozdanie z meczu, a potem dodał jeszcze parę dopisków przy charakterystykach konkretnych uczniów-zawodników. Prowadził ich ewidencję, taki skauting. Wiedza była ważna w Quidditchu. Czasem spojrzał na Royce'a zagadywanego przez sławną Julię Brooks. Reprezentantka Anglii jako ich opiekunka? Ciekawa była to wycieczka, naprawdę. Wrócił do namiotu dosyć wcześnie, będąc zmęczonym meczem, podróżą czarokarem i ogólnie wrażeniami tego dnia. Było ich bardzo wiele. Chłopak oporządził się przed snem, wbił w piżamkę, przykrył kocem i zasnął. Szybko, głęboko. Wpadł w sen jak śliwka w kompot, a zgromadzone w ciągu dnia emocje wypływały z niego w postaci cichego, ale wyraźnego szeptu: - Nie... Obejmij mnie, proszę. Tak mi miło... Twoje włosy tak pięknie pachną... Ja ciebie też kocham, Saskia... - pewnie gadałby tak dłużej, gdyby nie nagły, głośny trzask i szum zwijającego się namiotu. Leroy obudził się z głośnym krzykiem: - Aaa! CO JEST DO CHUJA TROLLA?! -
Podróż czarokarem ostatecznie nie trwała zbyt długo, a za sprawą Odeyi, mały problem z ilością miejsc okazał się nawet korzystny. Możliwość posiedzenia sobie na jej kolankach, bezkarnie wtulona w ciało przyjaciółki, uznałam za małe zwycięstwo. Takie okazje zdarzały się rzadko, a na pewno nie podobnej, wymuszonej formie. Biwakowanie minęło całkiem przyjemnie. Zjadłam sobie pieczoną kiełbaskę, rozłożyłyśmy namiot i miałam w planie iść grzecznie spać. Niestety mój żołądek niezbyt dobrze przyjął obecność mięsa, które mogło nie być do końca upieczone. Zawsze miałam problem z odpowiednim doprowadzeniem kiełbasy do stanu zjadalności. Ruszyłam w kierunku latryny, tylko po to, żeby się dowiedzieć o ich oblężeniu. Widocznie nie tylko ja miałam problem z brzuchem, pytanie tylko, czy z tego samego powodu, czy pozostali uczniowie pomogli sobie innymi, mniej legalnymi substancjami. Postanowiłam się przyczaić na uboczu, nie mając zbytnio ochoty na stanie w tak długiej kolejce, nie wiedząc, czy zdołam załatwić swoją potrzebę, czy też nie. Ta decyzja miała mocno niespodziewane zakończenie - co prawda zdołałam w miarę spokojnie pozbyć się żołądkowego problemu, jednak pojawił się kolejny. Na mojej drodze pojawiła się...akromantula. - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - wrzasnęłam i zapiszczałam tak głośno, że zapewne obudziłam cały las. Widok olbrzymiego pająka przymurował mnie do ziemi, co ułatwiło mu robotę. Skończyłam owinięta w śliczną pajęczynę, pozostało mnie jedynie ugryźć i zmiękczyć, a następnie spożyć jako śniadanko.
/gramy kostke Elaine/ /na szczęście przybywam jej na ratunek (k100)/
Czyż ta wycieczka nie była urocza? Mecz oglądnięty, ekipa zebrana, potem ognisko i ciepłe kiełbaski. Czego chcieć więcej. Odka uwielbiała spędzać czas na świeżym powietrzu, a kiedy w grę wchodziło spędzenie go ze znajomymi, pisała się na to rękami i nogami. W końcu taka ciekawa forma zajęć, w ramach zwyczajnych lekcji wypadała o niebo lepiej. Jednak pech chciał, że po zjedzeniu posiłku jej przyjaciółka poczuła się źle. - Co się dzieje? Mogę Ci jakoś pomóc? - spytała zmartwiona wyrazem twarzy Puchonki, bo ta nieznacznie pobladła i widać było, że coś jest nie tak. Aczkolwiek nie chciała jej nic więcej powiedzieć, oprócz tego, że idzie do toalety. A ten polowy odpowiednik łazienki najwidoczniej był świetnym pomysłem, bo po spożytej kolacji wielu uczestników wycieczki tam zawitało. Dlatego dziewczynie pozostały krzaczki. Gryfonka oznajmiła, że poczeka na nią przy latrynach, gdyby czegoś potrzebowała, albo nagle zrobiłoby się jej gorzej. I był to bardzo dobry pomysł, bo nie później jak w kilka minut, Odeya usłyszała wrzaski Morieu. Przerażona nimi, układając w głowie najgorsze scenariusze, pojawiła się przy Puchonce i widząc ją w pajęczej sieci, zamarła. Cholerna akromantula. Że też w tym głupim lesie musiała akurat tutaj się przywlec. Szybko sięgnęła po różdżkę i wycelowała nią w wielkiego włochatego napastnika. -Arania Exumai! - krzyknęła głośno i wyraźnie i mimo, że pierwszy raz używała tego zaklęcia, po chwili wielki pająk odrzucony jego siłą kilka metrów dalej, spłoszony zniknął w ciemnym gąszczu. - Na Merlina, nic Ci nie jest? Czekaj, pomogę Ci - poskoczyła do przyjaciółki i zaczęła uwalniać ją z sieci, która ją więziła. Na szczęście zagrożenia już nie było. Musiały tylko szybko się stamtąd zmywać i wracać ku campingu. - Spadajmy stąd lepiej - dodała po chwili, kiedy obydwie mogły już o własnych siłach oddalić się z "miejsca napaści".
Podróż czarokarem minęła mu nadzwyczaj szybko. Ledwo zdążył otworzyć paczkę czekoladowych łakoci i poczęstować nimi siedzące dookoła osoby - otrzymując w zamian buziaka od najpiękniejszej z krukonek, efektem czego był płomienny rumieniec wykwitły na piegowatej twarzyczce - kiedy to czarokar uniósł się w powietrze, wzbudzając przy tym niemały ferwor wśród szkolnej gawiedzi. Terry posłusznie zajął swoje miejsce i przykleil nos do szyby, chłonąc wzrokiem widoki roztaczające się corazto szerzej w miarę nabierania wysokości przez zaczarowany pojazd. Początkowo z wielkim zainteresowaniem obserwował zmieniający się szybko krajobraz, zastanawiając się, gdzie dokładnie nauczyciele postanowili urządzić biwak. Chłopak pomimo podstawowych zdolności survivalowych i ogromnego zainteresowania wszelkimi przygodami, nie był w stanie ocenić, w jakim kierunku lecą. Wydawało mu się, że obrali kurs na południe, jednak czarokar tyle razy skręcał, zawracał i ginął wśród chmur, że Terry zupełnie stracił orientację. Poruszali się miarowym tempem, otoczeni ze wszystkich stron ciężkimi, jesiennymi obłokami i promieniami szybko zachodzącego słońca. Być może to wina przejedzenia się słodyczami, a może chłopak zwyczajnie opadł z sił po całym dniu emocjonujących wrażeń - bez względu na powód, po niespełna kwadransie w powietrzu powieki Puchona zaczęły mu ciążyć, a głowa otoczona blond lokami coraz częściej opadała, by wreszcie nie podnieść się już aż do samego końca podróży. Ze snu wybudziły go dopiero gwałtowne szarpnięcie, kiedy czarokar wylądował na ziemii, a także powstałe chwilę później zamieszanie, kiedy uczniowe poczęli zrywać się ze swoich miejsc, wyciągać poupychane torby i plecaki, gotowi do natychmiastowego opuszczenia pojazdu. Terry wyszedł z zaczarowanego autobusu jako jeden z ostatnich, nadal odrobinę zaspany i nie do końca przytomny. Pocierając dłonią oczy, nabrał w płuca rześkiego, świeżego powietrza, ktore to rozjaśniło mu umysł na tyle, by wyłapał własne nazwisko wyczytane przez profeosra Williamsa. Zaraz, chyba się przesłyszał. Przecież nie przydzieliliby mu namiotu z... Jęknął cicho, uświadamiając sobie, że wraz z niechcianym współlokatorem umarła jego nadzieja na przyjemnie spędzony wieczór. Nie istniał bowiem taki scenariusz, w którym Leroy Baxter posiadałby choć zaczątek poczucia humoru, który to pozwoliłby im na złamanie szkolnego regulaminu i dobrą zabawę podczas wycieczki. Niczym skazaniec idący na szybienice Puchon skierował swoje kroki w kierunku przydzielonego im namiotu, gdzie zostawił swoje rzeczy (w nieładzie oczywiście, na złość Baxterowi) i założywszy na siebie dodatkowy sweter, powlókł się na ognisko. Odkąd tylko ogłoszono wyjazd, Terry nie mógł się go doczekać, wyobrażając sobie biwak jako najwspanialszy weekend w roku szkolnym, rodem z filmów o amerykańskich licealistach. Tyle nasłuchał się o wakacyjnych wycieczkach organizowanych przez Hogwart - atrakcjach nie z tej ziemii, egzotycznych zaklęciach, tajemniczych klątwach, psingwinach i smokach, nigdy jednak nie miał możliwości osobiście pojechać na którąkolwiek z nich. Cieszył się więc ogromnie, mogąc wreszcie dołączyć do jednej z takich przygód, jednak kiedy już faktycznie znalazł się na miejscu, czuł się niezręcznie, trochę oderwany od nielubianej, lecz przynajmniej oswojonej już rzeczywistości. Podczas ogniska trzymał się na uboczu, uśmiechając się co prawda do wszystkich mijających go osób, choć w głębi duszy czuł się odrobinę jak piąte koło u wozu. Pozostali pogrążeni byli we własnych rozmowach, żartach i przepychankach słownych, snując plany na resztę wieczoru - plany, które nie uwzględniały żenującego piętnastolatka. W chwilach takich jak te najmocniej doskwierała mu tęsknota za przyjaciółmi, których zmuszony był zostawić w Edynburgu. W ich towarzystwie nigdy nie czułby się pominięty czy uwzględniony na siłę. Zjadł swoje kiełbaski ze skwaszoną miną, po czym udał się na krótki spacer dookoła obozowiska, podziwiając rozgległe jezioro wraz z okolicznymi pomostami, zbudowanymi prawdopodobnie dla rybaków. Przebywając sam na sam z myślami, w towarzystwie jedynie księżyca odbijającego się w nieruchomej tafli niczym w zwierciadle, Terry doszedł do wniosku, że nie ma sensu dąsać się i unikać przyjaciół. Jutro też jest dzień i jeśli od samego rana przyjmie postawę gbura, to sam odpędzi od siebie znajomych - w końcu nikt nie chce spędzać wycieczki w towarzystwie marudy. Postanowił więc cieszyć się z tego, że udało mu się wyrwać na weekend z zamku, odpychając od siebie irracjonalne poczucie osamotnienia - jeśli jutro zagada do Val albo Harmony, to na pewno nie powiedzą mu, żeby poszedł się bujać. Czym więc się tak zamartwiał? W dużo lepszym nastroju powrócił do namiotu, gdzie zastał śpiącego już Krukona. Z ulgą przyjął taki rozwój sytuacji, w ten sposób udało im się bowiem uniknąć - przynajmniej dziś - konieczności znoszenia wzajemnego towarzystwa. Ostrożnie wgramolił się do środka i opatulił ciepłym śpiworem, starając się nie obudzić Baxtera. Ułożył się wygodnie i zamknął oczy, licząc na szybkie zapadnięcie w sen, ten jednak uparcie nie nadchodził pomimo mijających minut. Terry przewracał się z boku na bok, zły na siebie, że zasnął i najwyraźniej wyspał się w czarokarze, skoro teraz nie czuł się ani trochę zmęczony. Westchnął ciężko i zaczął liczyć w myślach barany, wyobrażając sobie puchate zwierzęta przeskakujące bliżej nieokreśloną przeszkodę, kiedy nagle panującą w namiocie ciszę przerwał głos Krukona. Święci, nie mówcie, że ten cymbał gada przedz sen. -Urgh. - stęknął i już miał przykryć głowę poduszką, by stłumić dobiegający z boku głos Baxtera, kiedy dotarły do niego wypowiadane przez chłopaka słowa. Terry zesztywniał, czując, jak oblewa go zimny pot. Co do chuja?! Zaschło mu w gardle, a oczy jeszcze przed chwilą przymknięte, teraz miały rozmiar dwóch spodków do herbaty. Chyba sobie jaja robicie. Był w takim szoku, że ledwo zarejestrował imię krukońskiej pani kapitan wypowiedziane pod sam koniec. Odetchnął z ulgą, nagle zdając sobie sprawę z tego, że w którymś momencie napiął wszystkie mięśnie. Pokręcił głową, a na twarzy pojawił mu się filglarny uśmieszek. No proszę, takie mecyje... Zachichotał pod nosem, jednak cichy śmiech szybko zamienił się w zduszony okrzyk, kiedy linka napinająca ich namiot puściła, powodując upadek całej konstrukcji wprost na dwóch nastolatków. Sądząc po głośnym zdumieniu Krukona i on zdążył się już obudzić. Przez dłuższą chwilę szamotali się wśród kocy i śpiworów, próbując wydostać się spod ciężkiego materiału, który jeszcze kilka minut temu zapewniał im dach nad głową. -Cholera nie wierć się tak! - wysapał Terry, kiedy udało mu się wymacać wśród rzeczy coś, co z dużym prawdopodobieństwem było jego własną różdżką. -Lumos! - szepnął, a dookoła nich rozjarzyło się nikłe światełko. W jego blasku chłopcy mogli wreszcie porządnie ocenić własne położenie...które okazało się zdecydowanie zbyt bliskie. -Weź spierdalaj może co? - rzucił dosłownie w twarz Krukona, znajdującą się zaledwie kilka centymetrów od jego własnej piegowatej facjaty. Jakim cudem wylądowali w tej pozycji? Terry spróbował odsunąć się choć odrobinę w tył, przygniatało go jednak coś dużego i ciężkiego, również zaplątanego w linki i kilka warstw materiału. Na czole Puchona oprócz kilku pryszczy, których nie potrafił się pozbyć żadnym sposobem, pojawiły się pierwsze kropelki potu. - Ja pierdole, czemu to zawsze z tobą musi się coś odjebać? - zadał retoryczne pytanie, nie bacząc na zwykle bardziej wstrzemięźliwy język. Był zmęczony, zły i kończyła mu się cierpliwość.
Sytuacja mogła być tylko gorsza. Nie dość, że Leroy został wyrwany ze smacznego snu, to jeszcze leżał na nim ten skończony kretyn Anderson! Ten kretyn zawalił namiot, wrzeszczał mu prosto w twarz, na dodatek probował zwalić na niego winę?! Chyba go całkiem pojebało. - To TY na mnie leżysz, centaurzy naplecie! - odkrzyknął, a natychmiast dłonią odnalazł swoją różdżkę, którą dosłownie wbił między żebra. - Zewrzyj wary, Srerry. Jęzlep! - warknął, a różdżka rozgrzała się delikatnie od magii. Język Terry'ego przywarł do jego podniebienia. - Nie będziesz się na mnie wyżywał, JA JUŻ DAWNO SPAŁEM. - Leroy miał ochotę go uderzyć z bańki. W tych chwilach budziła się w nim ta sama krew co u Royce'a i Fitzroya. Wyszczekanie, lekkomyślność - cała ta dziecinada. Nie znosił Terryego, bo on swoim zachowaniem wyciągał z Leroya te beznadziejne cechy, których usilnie starał się unikać, a które były filarami charakterów jego braci. Na szczęście był od nich lepszy, od Andersona zresztą też. Opanował się. Wsadził ręce między niego, a Puchona zrzucając go z siebie obok. Mimo wszystko nie mogli wyszarpać się z pod brezentu. Nie obejdzie się bez interwencji @Huxley Williams lub @Antosha Avgust.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego namiot postanowił się na nich zawalić, był natomiast pewien, że nie była to JEGO wina. Nawet nie pomagał przy rozstawianiu obozowiska, które magicznym sposobem czekało na nich już gotowe, kiedy tylko wysiedli z czarobusu. Był też przekonany, że nie naruszył w żaden sposób konstrukcji, bo i niby w jaki sposób? Leżał sobie spokojnie, słuchając czułych wyznań Baxtera, gdy nagle "dach" zawalił mu się na głowę. Atmosfera między dwójką nastolatków była gęsta i bez wyzwisk, jednak nagła bezprecedensowa sytuacja, w której się znaleźli, zadziała jak katalizator na długo pielęgnowaną niechęć, wyciągając na wierzch wszelkie wyrzuty i wzajemną antypatię. - Uważaj Baxter, chyba poluzował Ci kij w dupie. Jeszcze pani kapitan usłyszy jak brzydko się wyrażasz. - niemal wysyczał z takim jadem w głosie, że sam siebie nie zadziwił (i przeraził). Ledwo okrutne słowa przeszły mu przez gardło, już pożałował, że w ogóle je wypowiedział. Fuck. Przecież to nie jego sprawa, dowiedział się o tym przypadkiem i wcale nie mógł mieć pewności, że wniosek, do którego doszedł jest prawdziwy. W końcu sny są czasami tylko tym - snami. Nie miał jednak szansy chociażby rozważyć przeprosiny, bo sekundę później oberwał rzuconym przez Krukona zaklęciem. Wydał z siebie kilka niezrozumiałych dźwięków, czując jak zalewa go fala gorącego gniewu. Może trochę sam sobie zasłużył, ale żeby sięgać po zaklęcia? Leroy nie miał ani kszty honoru, co do tego Terry nie miał już żadnych wątpliwości. Chłopak nie panował już nad sobą, z mordem w oczach rzucił się na Baxtera (a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu okoliczności) i z całej siły uderzył go pięścią w coś, co zapewne było twarzą chłopaka. Nie mógł mieć pewności, bowiem gdy tylko upuścił różdżkę, w namiocie ponownie zapanowały egipskie ciemności. Był wściekły, nie tylko na Krukona, ale na wszystko - na siebie, na tę głupią wycieczkę, na cały magiczny świat. Czuł dziwny rodzaj odciążenia, mogąc wreszcie wyrzucić z siebie kłębiące się od tygodni emocje - ulga, której będzie się wstydził, gdy tylko trochę się uspokoi, teraz jednak nie dbał o nic poza dominującym poczuciem niesprawiedliwości, której upust dawał wymierzając kolejne ciosy, tym razem w szczękę i brzuch. To za bycie nadętym bufonem.
Nie zrozumiał dlaczego Terry nagle przywoływał Saskię. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mógł przez sen zdradzić swój największy sekret i to jeszcze przed gościem, którego serdecznie nie znosił. Przed tym dziecinnym chamem, który zgrywał miłego chłopaczynę dla niepoznaki, a w rzeczywistości był zawistną toksyną. I właśnie to z niego wychodziło. Pluł jadem na Leroya, tak więc dobrze się stało, że Krukon go uciszył... - Nie gap się tak, pomóż mi, to... - i tyle zdążył powiedzieć, gdy niewielka, ale mocno zaciśnięta pięść Terry'ego osiągnęła swój cel. Nos Leroya pękł jak dojrzały pomidor z głośnym chrzęstem, który usłyszeli i poczuli obaj chłopcy. Biała gwiazda bólu obezwładniła go na chwilę, krew trysnęła mu na usta, brodę, piżamę. Oczy zaszły mu łzami, ale nie jęknął. To nie był pierwszy raz, kiedy miał złamany nos. Ból był naturalną częścią jego ukochanego sportu. Był towarzyszem jego marzeń. Leroy nauczył się z nim żyć. Na dodatek Terry go zaskoczył. Wprowadził w stan najprawdziwszego szoku. Spodziewał się, że ten się zdenerwuje za zamknięcie mu jadaczki. W końcu wiecznie nawijał jak najęty, zakochany w swoim głosie. Ale żeby chcieć mu zrobić krzywdę? To było nowe upodlenie w wykonaniu Puchona. Leroy w życiu nawet nie pomyślałby, aby wystartować z rękoma do Terry'ego. Gdyby byli w odwrotnej sytuacji, nie uderzyłby go. Kolejny cios spadł prosto na szczękę Krukona. Natychmiast zaszła śliwkowym sińcem, a Leroy stęknał głośno. Uderzenie w brzuch zgięło go nieznacznie. Poza tym leżał praktycznie bez ruchu, jakby dawał się bić. Nie zamierzał się bronić, ani kontratakować. Nie zniży się do tego poziomu. W przeciwieństwie do Terry'ego, jego przepełniało uczucie sprawiedliwości. - Zobacz co ty wyprawiasz... - powiedział głośno i przytomnie, nawet pomimo szoku i bólu, świszcząc przy tym przez złamany nos, krztusząc się spływającą mu po tyle gardła gęstą krwią. - Kim ty jesteś...? - zapytał odruchowo bez zastanowienia i zorientował się, że będąc na miejscu Terry'ego nie chciałby usłyszeć takich słów. Leroy po prostu nie spodziewał się, że Anderson może tak się zachować. Na tyle ile go poznał, nie wierzył, że chciałby zrobić komuś krzywdę. A teraz gdyby miał więcej siły to połamałby mu nie tylko nos, ale zgruchotałby mu całą twarz. Co jest z tobą nie tak?
Zwabiony hałasem i bardzo niezadowolony z faktu że musi interweniować Antoszek ruszył do źródła harmideru, jakim okazał się być namiot pary najmłodszych uczestników, a raczej to, co z niego zostało, bo jakimś cudem został cały zdewastowany i zmienił się w żałosną kupę czaropoliestru, pod którą szamotała się dwójka uczniów. Kiedy machał różdżką, by unieść w powietrze i naprawić ich schronienie, przewracając oczami nad ich nieudolnością, spodziewał się że chłopcy próbują się po prostu tak energicznie uwolnić, a nie że się b i j ą. A konkretnie ten wyglądający bardziej niewinnie okładał pięściami Baxtera. Doskonale. Dlaczego zostałem nauczycielem? zadał sobie pytanie - po raz nie pierwszy i nie ostatni tej nocy - a potem bezceremonialnie wkroczył między nich i odciągnął agresora za kołnierz piżamy. - TERRY CZY TY POSZALAŁ CAŁKIEM? PIĘĆ MINUT W LESIE I JAK DZIKUS ZACHOWUJESZ SIĘ, W S T Y D I HAŃBA - huknął na niego z ogromną dezaprobatą - Idź. Dookoła kempingu ty pobiegasz sobie dwadzieścia okręgów, a jak słowem odezwiesz się, to pożałujesz - zakomenderował surowym tonem, a potem skontrolował stan pobitego. Naprawił mu Episkeyem ewidentnie połamany nos i drobne stłuczenia. - Całi jest? Jak coś jeszcze boli cię, do profesora Huxleya idź - polecił mu krótko, po czym w milczeniu zabrał się za składanie namiotu zaklęciami. Dlaczego został nauczycielem? Dlaczego ci uczniowie zachowywali się jakby nie mieli rozumów?