Jedno z największych boisk w Wielkiej Brytanii. Umieszczone za Londynem, aby nie przyciągać mugoli. To tutaj rozgrywają się istotne mecze zarówno krajowych i jak i światowych drużyn Quidditcha. Warto nadmienić, że cały stadion jest... naprawdę ogromny. Co rusz odbywają się tu jakieś konkursy sportowe, nie tylko tej jednej, popularnej gry miotlarskiej. Na zewnątrz są różne stragany oferujące pamiątki i gadżety kibiców. Można tu także zakupić różne przekąski oraz napoje. Znajdziesz tu także oczywiście toalety oraz szatnie z prysznicami. Wszystko sprawia wrażenie dopracowanego i... ogromnego.
Wszyscy chętni zabrali się na stadion z profesorem Limier… za pomocą świstoklika. Mogli więc poczuć to dziwne uczucie wessania… a potem wysysania wprost na trawę rosnącą przed boiskiem. Największym w Wielkiej Brytanii. Z pewnością robi wrażenie. Szczególnie, że był wspaniale oświetlony. Szło do niego mnóstwo ludzi wymachujących flagami ulubionej drużyny bądź gwiżdżących. Ogółem było tłoczno i gwarno. Nie mniej w końcu udało wam się przedrzeć przez kolejki i znaleźliście się w szatniach, gdzie mogliście się przebrać. Stały tam też miotły dla tych, którzy nie mają własnych. A potem? Hulaj dusza! Sklepiki z pamiątkami? Z przekąskami? Gry miotlarskie? A na końcu mecz? Zaplanuj swój Dzień Qudditcha!
Lazare przed wycieczką dał wam znać, że macie wziąć stroje sportowe i swoje miotły, o ile takie macie. Aby poznać szczegóły danych informacji/atrakcji, kliknij w spoiler.
Pary do gier miotlarskich:
Spoiler:
1. Rasheed Sharker & Jack Reyes 2. Julia Heikkonen & Shenae D’Angelo 3. Bell Rodwick & Farai Osei 4. Casper Villiers & Deven Quayle 5. Tanner Chapman & Percival Follett 6. Katherine Russeau & Margaret Reeve 7. Leonardo Bjorkson & Emrys Mooler 8. Neva Drayton & Katniss Johnson 9. Joshua Williams & Filip Stone 10. Echo Lyons & Scarlett Maya Saunders 11. Jeanette Villeneuve & Noemie Edervan 12. Amelia Wotery & Rosemarie Lindes 13. Phoenix Faraas & Naya Valley 14. Victor Blaise & Arcellus Greengrass 15. Ambroge Friday & Aaron Lawyers 16. Cynthia Whitemoon & Emilia Palerma
Każdy dostaje darmowy upominek – breloczek z poruszającym się zawodnikiem na miotle.
Stoisko z pamiątkami
Spoiler:
Za 5 galeonów możesz sobie kupić breloczek z konkretnym zawodnikiem Armat lub Pogromców Kafla. Za 10 galeonów możesz sobie kupić ogromną rękawicę w barwach ulubionej drużyny (ulubiona drużyna – w domyśle Armaty lub Pogromcy Kafla). Za 15 galeonów możesz sobie kupić szalik w barwach ulubionej drużyny. Za 20 galeonów możesz sobie kupić koszulkę w barwach ulubionej drużyny i z numerem oraz nazwiskiem wybranego zawodnika. Za 25 galeonów możesz kupić czapkę z daszkiem w barwach ulubionej drużyny. Za 30 galeonów możesz kupić gwizdek w barwach ulubionej drużyny. Za 35 galeonów możesz kupić dużą maskotkę swojej ulubionej drużyny. Za 40 galeonów możesz kupić pałkę z podpisami zawodników twojej ulubionej drużyny. Za 45 galeonów możesz kupić kafla z podpisami zawodników twojej ulubionej drużyny.
Dodatkowy rzut kością na szczęście
Spoiler:
1,2,6 – udaje ci się zdobyć pamiątkowe zdjęcie z twoją ulubioną drużyną! 3,4,5 – niestety, ale nie udało ci się dopchać do kolejki, kiedy można było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.
Stoisko z przekąskami – wszystko za 5 galeonów
Spoiler:
1. Hot Psidwak – parówka z mięsa psidwaka podawana w ciepłej, chrupiącej bułce, polana sosem z czyrakobulwy lub tykwobulwy, do wyboru. 2. Popykostrąki – prażone fasoli Pykostrąku z dodatkiem soli i masła. 3. Prażone Czarne Orzechy (w czekoladzie, karmelu lub same orzechy) 4. Intensywnie musujący napój jagodowy, z jagód jemioły. 5. Lekko musujący napój z raptuśnika. Delikatnie pobudzający. 6. Niegazowany napój z Samosterowalnych Śliwek. Pamiętaj jednak, aby go trzymać, bo twój kubek z napojem może odlecieć!
GRY
1. Wyścigi na miotle
Spoiler:
Jedno okrążenie wokół boiska. Rzut dwiema kośćmi. Najniższy! wynik wygrywa – określa twoją szybkość.
Za każde 15 punktów w kuferku z gier miotlarskich możesz ponowić rzuty dwiema kostkami. Liczą się te najlepsze.
2. Rzuty kaflem do obręczy
Spoiler:
Z dużej odległości. Rzut dwiema kośćmi. Najwyższy! wynik wygrywa – określa ilość zdobytych przez ciebie goli.
Za każde 15 punktów w kuferku z gier miotlarskich możesz ponowić rzuty dwiema kostkami. Liczą się te najlepsze.
3. Celowanie do tarczy
Spoiler:
Odbijanie pałką tłuczka do środka tarczy, z dużej odległości. Rzut jedną kostką. Im wyższa ilość oczek, tym celniejszy rzut. 6 – środek tarczy; 5,4,3 – dalej od środka; 2 – skraj tarczy; 1 – pudło. Wygrywa ten, który trafi w środek lub jak najbliżej środka.
Za każde 15 punktów w kuferku z gier miotlarskich możesz ponowić rzut kostką. Liczy się najlepszy wynik.
4. Bludger
Spoiler:
Gra według zasad zawartych tu.
Możecie wziąć udział we wszystkich konkursach lub tylko niektórych – dogadajcie się ze swoją parą.
Dopuszczalne są remisy. Osoba, która uzyska najlepszy wynik ze wszystkich uczestników, oprócz punktów do kuferka, wygra miotłę Nimbus 2013, 80 galeonów oraz 50 punktów dla swojego domu! Pozostałe osoby zdobędą punkty do kuferka i drobne nagrody, które zostaną wpisane do kuferka wraz z punktami.
OBSTAWIANIE!
Spoiler:
Pod wieczór grają Armaty z Chudley vs Pogromcy Kafla z Quiberon. I ty postaw galeony na jedną z drużyn! Minimalna kwota wpisowa to 10 galeonów. Wystarczy, że na początku posta napiszesz pogrubioną czcionką, że stawiasz x galeonów na drużynę Armat lub Pogromców Kafla, a pod wieczór Mistrz Gry rozstrzygnie, która z nich wygrała! Pieniądze zostaną zebrane i rozdzielone po równo dla każdego obstawiającego.
Kostki: 1,2,6 – wygrały Armaty z Chudley 3,4,5 – wygrali Pogromcy Kafla z Quiberon
Świetnie. Właśnie na to czekał. Dzień Quidditcha! Jack nawet uśmiechał się przez cały ten czas, co prawda delikatnie, ale było po nim widać, że jest zadowolony. Zupełnie, jak gdyby ktoś wpuścił dzieciaka do sklepu ze słodyczami albo zabawkami. Co prawda uczucie wsysania i wysysania nie było przyjemne, ale to akurat nie było ważne. Najważniejszym było boisko, które było po prostu O G R O M N E. I jeszcze ten tłum kibiców, och. Wszedł do środka, omijając stoiska z pamiątkami i przekąskami, bo po prostu chciał dostać wycisk. Skierował swe kroki do szatni, by tam się przebrać i wziął swoją miotłę, udając się na murawę. Okazało się, że w dzisiejszym dniu będzie się pojedynkował z Rasheedem. Przywitał się z nim oczywiście bardzo po męsku, po czym bez zbędnych ceregieli rozpoczęli konkurencje. Jeżeli chodzi o wyścig, to tak, był bardzo szybki, więc ogółem był z siebie zadowolony. Jeżeli chodzi o celowanie kaflami do obręczy, to wynik był... no, zadowalający. Ale zdecydowanie nie taki wynik chciał uzyskać. Celowanie tłuczkiem do tarczy poszło mu całkiem nieźle, prawie trafił w sam środeczek! No, a kiedy skończyli te wszystkie konkursiki, wreszcie mogli zagrać W GRĘ DLA MENSKICH MENSZCZYSN, czyli bludgera. Zaczął ładnie, bo trafił Sharkera w rękę, ale znając swojego pecha do tej gry, zaraz oberwie w głowę!
Kostki: wyścig – 2,5; 1,3; 3,6; = 4 punkty kafel: 1,4; 6,2; 2,4; = 8 punktów celowanie do tarczy – 5; 3; 3; bludger - 3
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Dzień Quidditcha był ważnym dniem w życiu Rasheeda. Pomyślałby kto, że dziecinne zabawy na miotle w ogródku rodziców, przyczynią się do tego, że teraz nie dałby sobie rady z ogarnięciem burdelu emocjonalnego bez trzaśnięcia kogoś tłuczkiem od czasu do czasu. Może i czasem się puszył i udawał, że na niczym mu nie zależy, ale w gruncie rzeczy naprawdę tęsknił za chwilami, w których mógł wzbijać się w powietrzę oraz nieco się zmęczyć. Ta chwila była więc dla niego ważna, chociaż oczywiście nie chciał tego po sobie pokazać i nawet mógł przeżyć wycieczkę świstoklikiem, aby tylko móc skorzystać z atrakcji jakie tutaj zaplanowano specjalnie dla nich. Zignorował wszystkie dodatkowe atrakcje, skupiając się najpierw na grach, a dopiero później chcąc połazić i pozwiedzać resztę. Zdążył zauważyć między innymi sklepy z pamiątkami, więc postanowił sobie, że natychmiast po skończonym bludgerze się do niego uda. Przywitał się z Jackiem i wskoczył na swoją miotłę, aby wziąć udział w wyścigu. Był nawet szybki, jednakże jedynie odrobinkę wolniejszy od swojego przeciwnika, więc ogólnie nie było tragedii! Rzuty kaflem do obręczy poszły mu nawet lepiej niż dobrze, więc był z siebie zadowolony, co zresztą było widać zwłaszcza wtedy, gdy jego strzały w tarczę nie okazały się zbyt celne. Trafił jednak nieco dalej od środka, więc ostatecznie nie poległ i pełen optymizmu podszedł do ostatniego zadania, mierząc się znowu w bludgerze. Po otrzymaniu trafienia w rękę, wycelował w to samo miejsce, trafiając Jacka w bark. To może być zacięty pojedynek, dopóki nie trafi go w głowę, czego w sumie zaraz oczekiwał.
No cóż, widocznie naprawdę byli z Rasheedem na identycznym stopniu rozwoju jeżeli chodzi o gry miotlarskie. Zdobyli po jednej wygranej, w trzeciej konkurencji zgarniając piękny remis. Wyglądało na to, że jedynie bludger jest w stanie ich rozsądzić, aczkolwiek to niczego nie przesądzało. W końcu Sharker jest pałkarzem, lepiej radzi sobie z odbijaniem tłuczka niż ścigający Jack. Choć oczywiście nie było to żadną regułą, nie mniej potrzebuję argumentu dla mojego pecha do kostek, więc załóżmy, że po prostu drugi ślizgon jest bardziej obeznany w tej jakże brutalnej grze. Reyes przegrał z Julią, a z Casprem choć początkowo walnął go w głowę, tak potem niemalże ciągle pudłowali, więc... no, miał nadzieję, iż tym razem do tego nie dojdzie. Chyba już autentycznie wolałby przegrać, niż grać bez sensu odbijając tłuczka w powietrze. A to już naprawdę desperackie stwierdzenie, skoro chłopak był taki ambitny jeżeli chodzi o sport! Należy się więc bać. Nie mniej po dostaniu w bark syknął cicho pod nosem, krzywiąc swą mordkę, a potem skorzystał z kolejnej nadlatującej piłki, która pomknęła w stronę rashedowej nogi. Bum.
Farai zdecydowanie była podekscytowana faktem, iż dziś jest Dzień Quidditcha. Zawsze chciała zobaczyć tutejszy stadion. Ten w RPA robił na niej wrażenie, ale podejrzewała, że w Europie wszystko będzie okazalsze. I w zasadzie się nie pomyliła. Kiedy już przenieśli się świstoklikiem do miejsca docelowego, stwierdziła, że świetnie się składa. Jest właśnie tak, jak to sobie wyobrażała. Ogromny stadion, mnóstwo ludzi. Fenomenalnie. Stała chwilę przy wejściu, próbując ogarnąć, gdzie iść, ale w końcu poszła za tłumem. Przebrała się w coś wygodnego, spięła włosy, wzięła jakąś tutejszą miotłę i wyleciała na boisko. Gdzie się okazało, że ma być w parze z Bell. Kojarzyła ją, bo przecież była prefektem naczelnym, ale raczej nie bywała niż bywała na wszelakich spotkaniach. Przywitała ją jednak, a potem wzbiła się w powietrze. Wyścig nie poszedł jej najlepiej, w zasadzie jej prędkość była przeciętna. Jeżeli chodzi o trafianie kaflem do obręczy, to tutaj już było całkiem nieźle, choć wciąż nie idealnie. Na szczęście w tarczę trafiła od razu w sam środeczek! Może powinna przekwalifikować się na pałkarza? Nieee, za dużo ich już w tej drużynie! W każdym razie na koniec przyszło jej grać w bludgera, choć oczwiście spudłowała. No, dobrze, pałkarz jednak byłby z niej marny.
kostki: wyścig – 5,1; 6,4; = 6 punktów kafel: 3,2; 5,4; = 9 punktów celowanie do tarczy – 5; 6; bludger - 1
SMS obstawia oczywiście Armaty, ale daje tylko 10g, bo sknera hehs
Scarlett nie emocjonowała się tym wydarzeniem tak, jak niektórzy. Po prostu zabrała się z dormitorium, wzięła, co trzeba było wziąć i poszła na miejsce zbiórki, by świstoklikiem dostać się za Londyn. Stadion miała już okazję widzieć, więc nie zrobił na niej wrażenia. A ci wszyscy przeciskający się i śmiejący się ludzie tylko ją dobili. Uniosła brwi w geście dezaprobaty, wchodząc na teren stadionu. Kroki swoje skierowała w stronę szatni, by tam się przebrać, a następnie wypadła na murawę. Spojrzała na dziewczę, z którym miała rywalizować i skrzywiła się. Kolejna, tępa gryfonka. Machnęła jej od niechcenia ręką, po czym bez ceregieli uniosła się na miotle. Wyścig poszedł jej... no, jej prędkość była mocno przeciętna. Ale cóż, takie życie. Celowanie kaflem do pętli także wyszło jej przeciętnie, co ją już trochę zirytowało. DAWAŁA PO PROSTU FORY TEJ DZIEWUSZE, ot co. Zemściła się jednak przy trafianiu do środka tarczy, co udało jej się perfekcyjnie. I kiedy przyszła kolej na bludgera, jej pewność siebie urosła do tego stopnia, że nadlatujący tłuczek bezpardonowo cisnęła w Lyons, która oberwała w głowę i zaczęła spadać. Saunders uśmiechnęła się wrednie, a oczywiście ktoś zamortyzował upadek Echo i się nią zajął. No, to cóż, już wygrała? Świetnie. Zaczęła się rozglądać za jakimiś porządnymi ludźmi, co by może coś porobić.
kostki: wyścig – 4,2 = 6 punktów kafel: 5,2 = 7 punktów celowanie do tarczy – 6 bludger - 6
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nic mi nie pisz o pechu do kostek, bo dzisiaj to ja ssę jeśli o to chodzi. No i wychodzi na to, że Rasheed taki wielki pałkarz, przegra z Jackiem w bludgera, bo jego jakże zacny strzał okazał się być pudłem. Znaczy, wróćmy się może o te kilka minut. Latał sobie radośnie, mając wrażenie, że nieważne jaki będzie dzisiaj wynik, on i tak będzie zadowolony z gry, bo przecież jego przeciwnikiem był Jack. Może i nie potrafił przegrywać, ale zdarzały się momenty, w których potrafił przybić kumplowi piątkę, chwaląc go za grę i… w gruncie rzeczy potrafiłby tak teraz. Dostał w nogę, krzywiąc się nieco, ale nic nie mówił, starając się wycelować. Od meczu Znikaczy, opuściła go dobra passa i jak za pierwszym razem trafił, tak teraz oczywiście spudłował spektakularnie, uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem. Teraz pewnie trafi go Jack i będzie po zawodach, prawda?
Och, byli tacy niepewni siebie! A może przyjdzie im grać tak bijąc się bądź nie do usranej śmierci? Albo po prostu w końcu któryś z nich walnie któregoś w łeb, no trudno, takie rzeczy się zdarzają. Raz na wozie, raz pod wozem. Wszystko zależy od przyłożonej siły, kąta padania, trajektorii lotu, techniki zamachnięcia się. Od wielu czynników, na które nie zawsze mamy wpływ, na niektóre wręcz w ogóle. Dlatego po prostu starał się grać, latając w powietrzu i obserwując ruchy kumpla. O rany, to chyba będzie wyczerpujący mecz. Rash się zamachnął, ale kafel minął Jacka o milimetry. Wtedy to on postanowił jakoś odbić nadlatującą piłkę, a ta odbiła się od pałki, jednakże nie trafiła w Sharkera. Reyes wzruszył ramionami, aczkolwiek był trochę niezadowolony, bo to naprawdę zaczęło przypominać ten nieszczęsny trening z Villiersem. Dlatego robił się trochę podejrzliwy i krążył w sumie tak, aby dodać nieco szczęściu ślizgonowi.
1
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Może zmotywowało go coś magicznego? Kto wie! Po poprzednim pudle, był już raczej nastawiony na porażkę, kiedy to piłka posłana przez Jacka go ominęła. Spojrzał na niego podejrzliwie, jakby przez moment zastanawiając się nad tym, czy on czasem nie spudłował specjalnie, tylko dlatego, aby Rasheed nie czuł się aż tak frajersko, jak się czuł. Niemniej jednak to pudło wcale nie poprawiło mu nastroju. Liczył na szybkie zakończenie gry, skoro już lamił, a tu co? Reyes spudłował! Z tego wszystkiego, Sharker tak się zamachnął, że aż go w nogę uderzył! Och, niesamowite, wiem! Niemniej jednak wcale nie liczył na to, że teraz wygra, może bardziej stawiając na to, że jego trafienie zmobilizuje Ślizgona do ruszenia pałką i uderzenia go po raz trzeci? Dziwne były jego motywacje, to trzeba mu było przyznać i najlepiej nie wnikać!
Jacka chyba nic nie zmotywowało, ogółem ostatnio mało co go motywowało. W końcu nie czuł się dobrze pod względem psychicznym, więc ciężko mu się dziwić. Oczywiście nie pokazywał tego na zewnątrz, bo nie było takiej potrzeby, poza tym wiadomka, jest menskim menszczysnom, a nie jakąś pizdą, więc to się rozumie samo przez się. Ostatnie nietrafienie raczej go podłamało, niż sprawiło, iż miał zamiar wziąć się w garść. Jednak jak widać ustawił się odpowiedni, bowiem Rasheed trafił go w nogę. Skrzywił się lekko, postanawiając, że trzeba to zakończyć. Albo teraz, albo wygra Sharker w następnej rundzie. W końcu złapał okazję, widząc nadlatującego tłuczka zamachnął się mocno, by trafić ślizgona właśnie w nogę. Uśmiechnął się lekko, podlatując do niego sprawnie. - Dzięki za grę. To była ostra rywalizacja! - przyznał, ściskając mu dłoń, czy coś. A potem chyba się każdy rozszedł w swoją stronę? Czy coś. Jack w każdym razie zaatakował zdjęcia z drużynami. Miał farta, bo udało mu się dopchać do strzelenia sobie foteczki z Pogromcami Kafla.
2 - bludger 2 - fotka
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Armaty - 25G Pogromcy - 10G eheheh. Zakładając, że się da na dwie drużyny obstawiać xd
No pewnie, że sobie uścisnęli dłonie, bo tylko w taki sposób menscy menszczyśni gratulują kumplowi wygranej! W każdym razie Rasheed po ostatnim trafieniu po prostu wylądował, nawet z tego faktu będąc zadowolonym, bo dzięki temu, mógł szybciej ruszyć w stronę sklepu z pamiątkami. Jak zaplanował, tak też zrobił i zebrał tyłek, aby wydać trochę hajsu i móc szpanować w okolicy, że ma pałkę z podpisami zawodników Armat z Chudley! Kupiłby jeszcze pewnie szalik w barwach którejś z drużyn, ale uznał je za wyjątkowo niemęskie, dlatego sobie podarował, dochodząc do wniosku, że pałka w zupełności mu wystarczy. W dodatku potem udało mu się dopchać do drużyny, aby strzelić sobie z nimi pamiątkową focię, więc w ogóle super mega szpan. Tak jakoś chwile po tym zaczął się rozglądać za kimś, z kim mógłby spędzić miło czas, a że SMS była w pobliżu to zaszedł ją perfidnie od tyłu, oplatając jej talię ramionami, aby przyciągnąć do siebie i znowu przesunąć po jej szyi nosem. Chyba miał jakiś kolejny fetysz, jeśli o to chodziło. - Witaj - zamruczał do jej ucha, a potem nieco się cofnął, pozwalając jej na to, aby mogła się odwrócić, ale zaraz zbliżył się ponownie, aby pocałować ją raczej mało przyjacielsko, bo już nie w policzek, a po prostu w usta. Miał gdzieś to, czy ktoś ich zobaczy czy nie. - Jak Ci poszło? - zapytał wtedy, uderzając nerwowo pałką w swoje udo.
Po jakże udanym treningu i zamachu na życie Chapmana, z którego była bardzo zadowolona teraz nadszedł czas na Dzień Quidditcha. Wszyscy przybyli na boisko po czym okazało się, że będą mogli wziąć udział w kilku konkurencjach. Każdemu przypadła osoba do pary, w przypadku Jul trafiła się She. Bardzo dobrze, bo jeśli przydzieliliby jej Chapmana zapewne zatłukłaby go przy pierwszym zadaniu. Przez chwilę przechadzała się po terenie tej całej zabawy bawiąc się breloczkiem, który dostała zaraz po przybyciu. Gdy zauważyła stoisko z przekąskami od razu ruszyła w jego stronę, pare sekund zastanawiała się co kupić kiedy to zdecydowała że weźmie napój z raptuśnika. Dalej włócząc się po boisku postanowiła że weźmie udział we wszystkich możliwych konkurencjach, wypiła szybko swój napój i tak oto przez kilkadziesiąt minut była zajęta poszczególnymi zadaniami. Wyścig nie poszedł jej zbyt dobrze, raczej średnio, za to jeśli chodziło o rzut kaflem zdobyła całkiem sporo goli. Potem nadeszła pora na celowanie do tarczy, gdzie udało jej się wycelować nieco obok środka. Hmm czy to już wszystko? Został jeszcze bludger, po kilku minutach odnalazła Shenae i zaciągnęła ją do gry. Chociaż wiedząc jak zazwyczaj entuzjastycznie do tego podchodziła nie trzeba było jej aż tak do tego ciągnąć, no ale mniejsza. Gdy zaczęły grać zaczęła odbijając tłuczek tak, że ten trafił koleżankę w brzuch. Nyh, czyżby zapowiadało się na powtórkę z rozrywki aka trening z nią i Sharkerem? Prawdopodobnie, tylko tym razem to ona robiła za Rekina. Biedna She, hehs.
Deven był bardzo podekscytowany faktem zbliżającego się Dnia Quidditcha - w końcu była to jego wielka pasja, którą zarazili go skutecznie starsi bracia! Rozglądał się z zachwytem po ogromnym londyńskim boisku, zastanawiając się, od czego zacząć. Ktoś wcisnął mu do ręki breloczek z poruszającym się zawodnikiem na miotle, którego Quayle włożył do kieszeni dżinsów i ruszył dalej, łowiąc apetyczne zapachy i oglądając wielobarwne gadżety. Nie miał zamiaru nic kupować - nie był głodny, poza tym jeśli chciał wziąć udział w jakichś zawodach, wolał być na czczo - to zawsze dobrze działało na jego koncentrację. Z kolei gadżety trochę go drażniły, nie lubił otaczać się zbędnymi przedmiotami, które zajmowały tylko miejsce, niczemu nie służąc. Okrążenie wokół boiska nie było tak szybkie, jakby sobie tego życzył, ale mogło być gorzej - no cóż, czasami jego Błyskawica miewała gorsze dni, kiedy nie do końca chciała go słuchać. Zresztą może to kwestia tych wszystkich barw, głosów, zapachów, które nie pozwalały się skoncentrować? Rzut kaflem do obręczy też nie wyszedł powalająco, ale przecież zazwyczaj Deven jest tym, który broni pętli, niekoniecznie zaś ją atakuje, więc nie przejął się szczególnie, zresztą miał zbyt dobry nastrój, żeby się martwić takimi rzeczami. Jednak odbijaniu tłuczka w stronę tarczy okazał się świetny - bez problemu trafił w sam środek, co bardzo go ucieszyło i dodało pewności siebie. Cóż, było to chyba widać podczas jego starcia w bludgerze z kapitanem ślizgońskiej drużyny - już pierwszy tłuczek odbity przez Quayle'a trafił go w głowę, tym samym eliminując z gry i zapewniając Indianinowi zwycięstwo. Co tu dużo mówić - był z siebie naprawdę zadowolony!
Dotoczył się tu ze spóźnieniem. Był ścigającym, a nie pałkarzem. Nie miał szczęścia w grze w bludgera czy coś. Nie znał ogółem ludzi, więc nawet za bardzo się nie udzielał. Na całe szczęście jakoś udało mu się wszystko ogarnąć i odnaleźć Quayle, który zaraz po tym jak Casprowi udało się zrobić zdjęcie z aramatami zaproponował, aby poszli grać w bludgera. Casper jednak nie zdążył nawet odbić się od ziemi, a już wirował ku niej z powrotem. Jednak udało mu się jakoś względnie wylądować i tak oto teraz dumny z siebie spoczywał na dole w ogóle się nie denerwując. Może jeszcze kilka miesięcy temu... Może zanim dowiedział się, że będzie znów ojcem... To może wtedy zażądałby rewanżu, ale teraz? Skinął jedynie głową Devenowi i wzruszył ramionami oglądając się wokół. Zastanowił się po co w ogóle tu przyszedł. Chyba po to, żeby być. Bo za nic nie potrafił się skupić po nocy, kiedy Summer miała piekielnie wysoką gorączkę, a on tylko wzruszał ramionami, bo już nie miał sił. Nie był niańką. Chciał tym wszystkim piznać, a jak zwykle tego nie zrobił. - To gdzie teraz? - Zapytal sucho podnosząc się z ziemi, bo przecież już się cieszył na samą myśl o tym, że może sobie tu stać w tym gwarze, kiedy mógłby przespać się chociażby dziesięć minut. Pieprzona Watson. Taka matka, że nawet nie było jej żeby się dzieckiem zająć chociaż raz. Jak w mordę strzelił przejebane.
Stała gdzieś na uboczu, obserwując wszystkich innych i ich grę. Nie czuła się nawet w nastroju, żeby brać w tym udział. Ostatnio chodziła nakręcona jak szwedzki zegarek, wszystko za sprawą rzeczy, które tylko nagromadzały się intensyfikując jej złość, a nie na odwrót. Było coraz mniej czynności, ktre pozwalały jej wyładować emocje, a coraz więcej problemów, czy złośliwości losu, a częściej, ludzi. Zaczesała włosy do tyłu. Na samą myśl o nadchodzących dnach intensywnej pracy ją nosiło. Już nawet Quidditch nie przynosił ulgi. Był kolejnym obowiązkiem i kolejnym zawodem, kiedy na treningach zjawiała się zaledwie garstka ludzi. W momencie, w którym dopadła ją Julka, spiorunowała ją spojrzeniem, ale to w końcu była Haikkonen. Uśmiechnęła się do niej kwaśno, kierując się na boisko. Przystąpiły do wszystkich możliwych konkurencji. Kolejno, wyścigów, rzutów kaflem, celowania do tarczy i do bludgera. Nie spodziewałaby się, że Julka wypadnie lepiej w rzucaniu kaflem. Zwaliła to na dekoncentrację. Bo co innego by mogła? Przyznać, że wszyscy gracze Ślizgonów są multipozycyjni? Uderzyłoby to w godność jej własnej drużyny, więc pozostawiła to stwierdzenie swoim własnym myślom. Przynajmniej szybkością nie zawodziła. Czego nie można było powiedzieć o celności w bludgerze. Żal jej dupę ściskał na myśl, że będzie musiała obijać Julii twarz, czy inne części ciała. Cóż rzec. Ceniła ją jako zawodnika, nie jako Ślizgonkę, ale jako Obrońcę. Nie trudno było przyznać, że była najlepszym jakiego znała. Włączając w to nawet obrońcę wrednych Kanadoli, którzy fartem wygrali mecz.
Z ogólnych obserwacji rzeczywiście można było stwierdzić, że gracze Ślizgnonów są multipozycyjni, Jul poradziła sobie na meczu jako obrońca, potem na treningu wygrała z Jackiem w bludgera więc równie dobrze mogłaby być pałkarzem, a teraz okazuje się także, że całkiem nieźle rzuca kaflem - ścigający. Cóż jeśli kiedyś na meczu zabraknie kogoś na danej pozycji zawsze może ich zastąpić, choć nie ukrywając najchętniej wywaliłaby Chapmana ze składu. Może nie ona sama, ale ktoś inny mógłby zająć jego pozycję i radzić sobie o wiele lepiej niż Tanner, który swoją drogą był przemądrzały za co oczywiście już mu się dostało. Udało mu się na treningu i już myśli, że jest mistrzem pff, szkoda że nie radzi sobie na meczach. Mimo tego, że Jul póki co idzie dość dobrze i na meczach i na treningach to wciąż było jej daleko do bycia mistrzem. Uśmiechnęła się do Shenae kiedy ta spudłowała, oczywiście uśmiech nie było to oznaką złośliwości czy drwiny, bo wciąż była to tylko zabawa. Szczerze mówiąc sama nie chciała zbytnio obijać koleżankę tłuczkiem, swoją drogą szkoda, że ta nie należała do ich drużyny. Także spudłowała może i celowo. W końcu ktoś musiał wygrać, ale nie zaszkodzi trochę odwlec ten moment prawda? 5
Kiedy nadszedł wreszcie Dzień Quidditch’a, Neva nie mogła narzekać na swój nastrój. Bo nie było na co marudzić. Czuła się świetnie, od kiedy Josh był obok to nawet tak jakoś beztrosko, przygotowania do zbliżających się egzaminów szły wcale nie najgorzej, odzyskiwała formę i siły. Nawet typowo angielska pogoda nie była w stanie popsuć jej humoru, bo świadomość zbliżającego się lata i wakacji była jakaś podnosząca na duchu. Tym bardziej, że miała już jakieś plany. Bardzo ogólnikowe, właściwie stanowiące tylko zarys z ogromną niewiadomą i może właśnie to tak się jej w tym wszystkim podobało. Chociaż widziała już ów stadion i miała okazję tutaj być, za każdym razem robił na niej takie samo wrażenie. Przede wszystkim ta ogromna, wolna przestrzeń wpływała na nią niezwykle pozytywnie. Swoboda i luz wisiały w powietrzu, men. Szturchnęła Josha w ramię, błyskając zębami w zaczepnym uśmieszku. - Napatrz się, w Australii takich nie macie, biedaki. Oczywiście wcale nie była tak o tym przekonana, ale chciała zobaczyć tę charakterystyczną minę Williamsa spod znaku „jestem oburzony, a ty się nie znasz”. Kiedy wyszło na jaw, że wszyscy obecni ze szkoły zostali sparowani w wyniku jakichś tajemniczych kryteriów, Drayton nie była zbytnio zadowolona. Myślała, że pogra sobie z Joshem, a tu klops, na jej drodze pojawiła się Gryfonka. Ech, życie. - Siema. Lecimy? I nie czekając na odpowiedź ze strony dziewczyny, pożegnała się z Williamsem i ruszyła do szatni. Przebrała się, szmery bajery i już była gotowa. Przystępowały kolejno do wszystkich konkursów i właściwie to według Drayton było całkiem fajnie. Szybkość zdecydowanie była jej atutem, jak to na byłą szukającą przystało. Z rzutami szło jej gorzej, bo to nie była nigdy jej działka, no ale życie! W trzecim konkursie nawet sobie ładnie poradziła. Trafienie tłuczkiem blisko środka tarczy to już jakiś sukces. Przyszedł czas na bludgera i nie ma zmiłuj. Neva odbiła tłuczek prosto w nogę Katniss.
Katniss nie mogła nie wziąć udziału w Dniu Quidditcha. Nie teraz, kiedy ten sport zaczął jej się podobać; nie teraz, kiedy była w drużynie. To przecież taki swoisty trening, prawda? Kiedy znalazła wzrokiem dziewczynę, z którą miała być w parze, podeszła do niej i przedstawiła się. Była Ślizgonką, ale Katniss nie chciała, by ten dzień opierał się na wzajemnej niechęci i docinkach. Chociaż raz. Skierowały się najpierw ku miejscom, gdzie można było polatać. Gryfonka wsiadła na miotłę i wzniosła się na odpowiednią, jej zdaniem, wysokość. Kiedy Ślizgonka dołączyła do niej, zaczęły wyścig. Nie należał on do najlepszych w wykonaniu Johnson, ale zawsze mogło być gorzej, prawda? Tak, mogło. Gdy doszło do rzucania kaflem z dużej odległości, Katniss popisała się wręcz nieprawdopodobnym zezem. Niespotykanym po prostu. Żeby na dwanaście rzutów trafić dwa razy? Miała nadzieję, że Farai tego nie widziała, bo od razu zdjęłaby ją z pozycji ścigającej. Kolejną atrakcją było odbijanie tłuczka w stronę tarczy. To, o dziwo, poszło jej dobrze. Prawie trafiła w sam środek. To już wiemy, kto może być rezerwowym pałkarzem, jeśli mowa tu o szczęśliwych przypadkach. Spojrzała na Nevę i kiwnęła głową w stronę, gdzie mogły ponawalać się tłuczkami, grając w bludgera. Szczerze powiedziawszy, dziewczyna trochę się bała. Nie znała umiejętności dziewczyny, a swoim nie wierzyła. Gdyby oberwała takim tłuczkiem w głowę, nie byłoby za fajnie. Katniss była tak skupiona na tym, żeby nie oberwać, że sama trafiła Ślizgonkę prosto w głowę, tak, że ta spadła z miotły. Dziewczyna wymamrotała ciche "przepraszam", którego przecież jej przeciwniczka nie mogła usłyszeć, po czym wylądowała lekko na ziemi, spoglądając na Nevę.
No ba, wiadomo, święto Quidditcha i tutaj nie mogło zabraknąć naszego wężyka. Dziewczyna związała włosy praktycznie w ciasnego kucyka i nałożyła na głowę czapkę bejsbolówkę. Miała na sobie swój sportowy strój w którym grała na zawodach, a także zabrała też ze sobą swoją kochaną miotłę Nimbusa 2001. Była do tej miotły bardzo przywiązana, ale no wiadomo. Gdy tylko usłyszała, że można wygrać nową miotłę, praktycznie z obecnego roku to aż jej się oczy zaświeciły z radości. Od razu uznała, że zrobi wszystko by miotła trafiła w jej łapki. Już na wejściu otrzymała bardzo fajny upominek, niby drobny a jednak cieszył oko. Był to poruszający się na miotle zawodnik Pogromców. Schowała go do kieszeni by go przypadkiem nie zgubić. Od razu rozejrzała się za swoimi przyjaciółmi jednakże nigdzie ich nie mogła dostrzec. Westchnęła i podeszła do stolika, gdzie znajdowały się listy graczy. Tam usłyszała, że gra z niejaką Margaret Reeve. Otrzymała też informację jak dziewczyna wygląda. Szybko znalazła gryfonkę i posłała w jej stronę serdeczny uśmiech, może trochę wymuszony ale mimo wszystko miły. Nie chciała bowiem wchodzić z Gryfonką w żadne konflikty. -Jestem Katherine. Rozumiem, że też pragniesz zwycięstwa, więc proponuję ruszyć tyłki i zagrać w każdą grę. To do dzieła- powiedziała pewnym siebie, ale uprzejmym i wcale nie przemądrzałym tonem. Wiedziała jednak, że dziewczyna chciałaby zająć tak jak i ona pierwsze miejsce. Ich pierwszą grą był wyścig na miotłach. Jedno okrążenie, niby mało, ale i dla niektórych było to zbyt wiele. Ona na swej dobrej miotle była jednak pewna zwycięstwa. Gdy doleciały do mety, była praktycznie pewna, że wygrała. Później się wszystko wyjaśni u sędziów. Kolejną zabawą albo też i rozgrywką było rzucanie kaflem do celu, czyli do obręczy. Czy rzut 3/12 był satysfakcjonujący? Z pewnością nie. Katherine wręcz puszyłaby się w tym momencie z dumy i praktycznie dostawałaby skrzydeł. Nawet uśmiechnęła się do swojej rywalki. Chyba jej się pomyliły reguły tej gry skoro tam gdzie miał być najniższy wynik ona szczytowała a tam gdzie powinien być najniższy strasznie zeszła z poprzeczki. Dalej było trafienie tłuczkiem w tarczę i tutaj trafiła prawie jak wcale. Co jest? Czyżby zbyt szybko porosła w piórka dumy i zwycięstwa? Pewnie tak, albo może nie nadawała się na pałkarza i powinna zmienić swoją pozycję w drużynie? Lepiej nie, Katherine zbyt mocno kochała swoją pałkę i wojowanie nią, więc nie oddała by tej pozycji nikomu. To jej siostra zazwyczaj grała na pozycji obrońcy. To Katherine bywała okrutna dla przeciwnej drużyny. Na koniec został jeszcze bludger. Nie miała zbyt przyjemnych wrażeń związanych z tą grą jeśli chodzi o niedawno odbyty trening Slizgonów, ale mimo wszystko postanowiła, że tym razem się odegra i nie pozwoli zwalić z miotły. Odbiła piłkę w stronę Margaret uderzając ją w rękę i z pewnością nabijając jej siniaka. -Orientuj się skarbie- powiedziała uśmiechając się lekko. Pewnie zaraz oberwie za te słowa.
Ostatnio zmieniony przez Katherine Russeau dnia 5/27/2014, 12:38, w całości zmieniany 1 raz
Mimo, że Naya nigdy nie pałała miłością do Quidditcha, na ten dzień czekała z niecierpliwością. A nuż widelec nagle zmieni się jej postawa co do tego sportu? Kto wie...Nawet dziwne uczucie wessania, a później wyssania nie zniechęciło jej do dzisiejszego dnia. Wylądowali na zielonej trawie rosnącej przed okazałym stadionem. Największym w Wielkiej Brytanii podobno! Dziewczyna z uśmiechem na twarzy rozejrzała się dookoła. Mnóstwo ludzi z flagami, stoiska z pamiątkami, przekąski... Wszystko! Po chwili wszyscy razem przeszli do szatni, gdzie mieli się przebrać i wziąć miotły, a następnie przeszli do miejsca, w którym czekały na nich atrakcje. Każda osoba miała swoją parę i właśnie z nią mieli grać w miotlarskie gry. Szczerze mówiąc, Naya ze swoimi umiejętnościami nie liczyła na żadną wygraną, chciała się tylko dobrze bawić. Podeszła więc do jednej z przyjezdnych, która okazała się być jej parą i uśmiechnęła się do niej. Czy to nie jest aby jedna z tych trojaczków? -Cześć! Jestem Naya. -Krzyknęła, bo mimo, że dziewczyna stała koło niej, naokoło panował straszliwy hałas i niewiele można było usłyszeć. Podała rękę i po chwili obie wsiadły na miotły. Wbiły się w powietrze i zaczęły się ścigać. Prędkość, z jaką Puchonka poruszała się na miotle ją trochę przeraziła. Czy ona na serio jest AŻ taka wolna? Oj Naya, trzeba trochę poćwiczyć jazdę na miotle. Drugą konkurencją okazały się być rzuty kaflem do obręczy. I o dziwo poszło jej to całkiem nieźle. Na dwanaście rzutów, dziewczyna trafiła dziesięć razy. Zadowolona ze swojego wyniku stanęła obok, w celu obserwowania wyczynów swojej rywalki. Następnie dziewczyny przystąpiły do celowania do tarczy. Nayi poszło...średnio, żeby nie mówić, że słabo...bo do tarczy niby trafiła, ale parę centymetrów w prawo, a tłuczek w ogóle by jej nie dotknął. Westchnęła lekko i zrobiła miejsce Phoenix. Ostatnią grą był Bludger. Nieco...brutalna gra. Nayi nie uśmiechało się oberwanie w brzuch, bądź głowę, ale..czego nie robi się dla dobrej zabawy? Dziewczyny wzruszyły ramionami i obie wsiadły na miotły, aby za chwilę zacząć się tłuc. W sumie to trochę takie nie damskie, ale co tam. Po paru minutach Naya trafiła tłuczkiem w nogę Phoenix, na chwilę ją dekoncentrując. Szkoda tylko, że za chwilę pewnie sama w coś dostanie...
Wyścig: 4,4=8 Rzuty: 4,6=10 Celowanie do tarczy: 2 Bludger: 2
SMS po skończonym bludgerze stanęła na murawie, próbując ogarnąć, co jeszcze się dzieje w tym szalonym miejscu. Zauważyła, że można sobie cyknąć fotunię z zespołami, więc próbowała się dopchać do Armat. Niestety, ale jej się nie powiodło, na co zaklęła cicho. Stała więc już taka niezadowolona i naburmuszona. Wreszcie po paru chwilach postanowiła się przejść po tym całym dobytku w poszukiwaniu lepszego humoru. I znalazła! Albo raczej to on znalazł ją. Wyglądał jak Rasheed, nawet tak samo pachniał. To znaczy, o tym pierwszym przekonała się dopiero wtedy, kiedy się obróciła w jego kierunku. Uśmiechnęła się wdzięcznie, czując dotyk chłopaka na swoim ciele, a potem posłusznie obróciła się w jego stronę. I dopiero wtedy się z nim przywitała. Spojrzeniem wystosowanym do jego oczu i odwzajemnieniem pocałunku. Saunders rzadko witała się z kimkolwiek słowami. Albo w ogóle rzadko się witała. Powinien czuć się zaszczycony! - Hm, trochę przeciętnie, jeżeli chodzi o wyścig na miotle i rzucanie kaflami do obręczy. Ale przecież nie jestem ścigającą! - starała się wybronić, choć ciężko stwierdzić jak dokładnie jej poszło, SKORO ECHO NIE RZUCIŁA KOSTECZKAMI, więc taka informacja musi być wystarczająca! - Za to trafiłam w środek tarczy i w bludgerze od razu strąciłam jakąś gryfonkę z miotły, bleh - dodała, po czym machnęła ręką, krzywiąc się przy tym. - Ciebie pytać nie będę, na pewno poszło ci świetnie - stwierdziła, przejeżdżając dłonią po ramieniu chłopaka, robiąc przy tym tajemniczą minę. - Mogę obejrzeć? - spytała na koniec, pokazując na pałkę (jakkolwiek dziwnie to zdanie nie brzmi) z autografami.
Villeneuve wciąż dziwiła się, że tak nagle coś zaskoczyło i odnajdowała się w tym całym quidditchu. Posada pałkarza była ekstra, a do tego Krukonka radziła sobie całkiem nieźle. Gdyby nie fakt, że czekało na nią jeszcze bardziej niezależne życie, pewnie byłoby jej smutno, że musi pożegnać się z drużyną quidditcha. No nic, mówiło się trudno. Rozglądała się, nie zwracając zbytniej uwagi na swoją towarzyszkę. Wiedziała o niej tyle, że była Ślizgonką. Jeanette zdołała zrobić sobie zdjęcie pamiątkowe ze swoją ulubioną drużyną (wybrała tą, do której była najdłuższa kolejka, bo ulubionej, ups, nie miała) i mogła teraz szpanować na dzielni. Albo na wizzbooku. A potem zaczęły się super ekstra gry. Czas w wyścigu miała mocno średni, ale nie narzekała, bo przecież mistrzem nie była. Trafiła ośmioma kaflami, ale to już, w jej mniemaniu, był dobry wynik. Przecież nie ogarniała tej pozycji. W celowaniu kaflem do tarczy nie osiągnęła satysfakcjonującego wyniku, trafiła zdecydowanie za daleko od środka, choć nie był to jeszcze skraj tarczy. Do bludgera zabrała się ochoczo, na wstępie posyłając kafla w rękę Noemie. Logiczne - skoro osłabiła jej rękę, nie będzie mogła strzelać zbyt celnie.
6 - zdjęcie jest 2, 5 = 7 (wyścig) 3, 5 = 8 (rzut kaflem) 3 - celowanie; dalej od środka 3 - bludger; trafienie w rękę
Bell była trochę podłamana odejściem pani kapitan, w zasadzie nie wiedziała co się stało, to było tak nagle... słyszała, że funkcję przejęła już inna dziewczyna, szóstoklasistka. Może i wiek się nie liczył, w końcu Shenae też była jeszcze uczennicą, a nie studentką, ale Bell wiecznie o tym zapominała przez jej wyjątkowo poważne podejście do życia. Ale na dzień Quidditcha już się zapisała, dlatego uznała, że nie będzie robiła szopek i pojedzie, żeby jednak jakoś te swoje umiejętności ćwiczyć. Została dobrana w parze z Farai, kojarzyła, że jest w drużynei Gryfonów. W wyścigu minimalnie wygrała, na odwrót niż w rzucaniu do pętli. Natomiast odbijanie tłuczka do celu poszło dziewczynom tak samo dobrze, Bell od zawsze (dokładnie od tego jednego meczu Quidditcha gdzie robiła za pałkarza) wiedziała, że ma do tego talent. Potem przyszła kolej na bludgera, niespecjalnie miała ochotę na obijanie się tłuczkiem, ale przecież nie pokarze, że jest tchórzem. Farai całe szczęście chybiła, Bell natomiast trafiła ją w plecy i aż się skrzywiła, bo to na pewno nie było fajne. Swoją drogą, zawsze myślała, że te pojedynki bludgera są nie do końca legalne, a tutaj proszę, w biały dzień na narodowym boisku...
Echo jarała się wszystkim, więc i quidditchem. Dzień tego sportu był więc przez nią wyczekiwany. Niestety kolejka do zdjęcia pamiątkowego z jej ulubioną drużyną była okrutnie długa i nie było siły, aby załapała się na zdjęcie z zawodnikami. Smutno, ale jakoś poradziła sobie z tym faktem. Jej parą była Ślizgonka, do której nie podchodziła zbyt przystępnie przez sam fakt, że była z domu węża. Wyścig poszedł jej całkiem nieźle, ale nie tak dobrze jak na trenignu Gryfonów, gdy robiła okrążenia. Trafiła siedmioma kaflami, z czego była średnio zadowolona, ale w zasadzie była jeszcze początkująca, więc bez tragedii. Tłuczkiem w tarczę trafiła słabo, bo w skraj tarczy. Bez sensu. Bludger był kompletną porażką, której wolała nie pamiętać.
Dzień Quidditcha! Tego było trzeba Percivalowi, który z bólem serca pomyślał, że jednak brakuje mu świstu wiatru w uszach, treningów, które wyciskały z niego więcej niż sądził, że jest w stanie z siebie dać, euforii zwycięstwa, tego wszystkiego, co było nieodłącznym elementem tej gry. Nie miał ochoty oglądać się na te wszystkie duperele. Gdzieś tam z tyłu głowy miał nieśmiałą myśl, że może pewnego dnia to on będzie postacią z breloczków i plakatów? Percival Magnus Follett, najlepszy ściagający (albo pałkarz, w sumie grał na obu pozycjach) w Wielkiej Brytanii. A potem może nawet na świecie. W porządku, może nie był najlepszym kapitanem - miał zbyt niezdyscyplinowaną drużynę, a sam był strasznym cholerykiem i chyba nie nadawał się na to stanowisko, ale przecież poprowadził ich do zwycięstwa! To się liczyło. Hm, w wyścigach poszło mu całkiem nieźle - biorąc pod uwagę, jak rzadko teraz trenował, pochłonięty pisaniem swojej pracy dyplomowej i zbieraniem do niej materiałów, był w całkiem przyzwoitej formie, co dodało mu animuszu. W rzucie kaflem do obręczy trafił dziesięć na dwanaście razy, co było również zacnym wynikiem i utwierdziło go w przekonaniu, że nie powinien zaszywać się do końca życia w jakiejś dziczy i poświęcać się obserwowaniu hipogryfów lubi innych magicznych zwierząt, bo byłaby to strata talentu i tych wszystkich lat, gdy intensywnie trenował. Celowanie do tarczy nie poszło już tak pięknie, ale nie miał zamiaru się tym przejmować. Jako partner do bludgera trafił mu się Tanner Chapman, którego kojarzył z hogwarckiej drużyny. Przywitał się z nim uprzejmie, cieszą się w duchu, że przypadł mu godny przeciwnik. I chyba za te pyszałkowate myśli został ukarany, bo najzwyczajniej w świecie spudłował - tłuczek przeleciał obok ucha Tannera, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Ech. Losie.