Wnętrze apteki pogrążone w ciemności i chłodzie wypełnia niezidentyfikowany odór. Wydobywa się on z zaplecza, w którym gromadzone są najróżniejsze składniki eliksirów. Niebezpieczne i rzadkie cieszą się ponurą sławą wśród czarodziei pragnących warzyć zakazane, groźne wywary. Za plecami sprzedawcy można zauważyć słoiki z różnymi okropnościami zatopionymi w różnobarwnych substancjach, zwykle o galaretowatej substancji. Właścicielem tego lokalu na Śmiertelnym Nokturnie jest przygarbiony mężczyzna, noszący na karku sporo lat pracy i doświadczenia. Odzywa się charkotem, który nieco przeraża klientów. Jego rozbiegany wzrok dokładnie obserwuje twarze przybyłych, aby dostrzec wiek oraz doświadczenie, które stara się ocenić po zamawianych składnikach. Podane przez niego ceny są zwykle bardzo wygórowane, jednak nie spuszcza ich niżej, dokładnie wiedząc, że klient nie znajdzie składników w innej części Londynu.
Kostki na sprzedaż przedmiotów trudnych do zdobycia:
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Showtime! Zabawa na nokturnie zaczęła się wyjątkowo szybko, ale właśnie tego oczekiwał. Przecież nie przyszedł tutaj, by wejść do pubu i z uśmiechem poprosić o kolejkę ognistej dla siebie i swojego przyjaciela, bo to mógł dostać w każdym innym miejscu. Cokolwiek Sween planował wiedział, że będzie wiązać się z ryzykiem i dobrą zabawą, czyli czymś co Noelek lubił najbardziej. Nigdy nie przejmował się zakazami i ograniczeniami, a gdy tylko coś miało przylepioną łatkę „niedozwolony” lub „zabroniony” od razu musiało znaleźć się w jego posiadaniu bądź zostać poddane próbie. Taki był z niego właśnie agent, dlatego wyjątkowo często pakował się w kłopoty. Szczęśliwiec był jednak z niego, nie tylko dlatego, wychodził cało z wszelakich tarapatów, jako urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, lecz dlatego, że Henley wpadł na jakiś misterny plan, który miał szansę wyjątkowo rozbawić jego nudne ostatnimi czasy życie. A jak wszyscy wiedzą, Noel był uczulony na nudę. Incydent z psem nie był dla niego szokiem, mógł się tego spodziewać, zarówno po nokturnie, jak i po nich samych, biorąc pod uwagę jak perfekcyjnie wybrnęli z sytuacji. Pewność siebie, która emanował Payne była czasem zgubna, ale w wielu przypadkach stawała się lekiem na wszelakie dolegliwości. Przynajmniej w tym przypadku. — Nie bądź taki bezpośredni, Henley — oburzył się, spoglądając na towarzysza, gdy tylko zbliżyli się do apteki. Skrzywił się, mierząc go wzrokiem, bo choć kochał go jak własnego brata dostawał gęsiej skórki za każdym razem, gdy żartował na ten temat. — Mógłbyś mnie zerżnąć w odbyt w każdym innym miejscu, parszywy pederasto, nie musiałeś mnie wlec na nokturn. Rzeczywiście, Noel bawił się w najlepsze i niespecjalnie odczuwał napięcie związane z ty miejscem. Ale może dlatego, ze Ślizgoni zawsze mieli coś wspólnego z mało atrakcyjnymi i wątpliwymi miejscówkami. Nie bywali honorowi, ani nie wykazywali się specjalnym męstwem. Nie zajmowali się sprawami doczesnymi i nie analizowali zasad dotyczących dobra i zła. Byli przebiegli, cwani i pomysłowi, a do czarnej magii i eliksirów ciągnęło ich najbardziej na świecie. Może dlatego właśnie Noel czuł się tu tak swobodnie, pozostawiając parszywemu krukonowi odwalenie roboty ochroniarza i stratega całej tej akcji. Chciał się w to bawić, to niech się bawił. Kiedy szarpnął go po raz kolejny uśmiechnął się cynicznie i zerknął na trzymającą jego pelerynę dłoń. Nie znosił kiedy to robił. Kiedy ktokolwiek to robił. — Nie jestem twoją kurwą, Sween. Stać cię na bardziej wyrafinowane pieszczoty. Puścił mu oko i zmacał fiolkę, którą ten wsadził mu do kieszeni. Poprawił kaptur na głowie i rozejrzał się dookoła, przyglądając najbliższemu utoczeniu, ot tak, dla pewności, że wszystko gra i są w miarę bezpieczni. Nie było nic gorszego niż pchanie się do środka z jakimiś świdrującymi oczami na plecach. Odwrócił się i skinął Henleyowi na powodzenia i przystanął pod budynkiem na uboczu, odczekując krótką chwilę, tak by między wejściem jednego a drugiego minęło trochę czasu. Niemniej jednak cholernie nudziło mu się samemu, a obserwowanie marginesu i istot niewątpliwie z czarodziejskiego świata przestępczego przestało sprawiać mu jakąkolwiek radość. Ruszył w końcu do apteki i rozejrzał się po wnętrzu. Cuchnęło tu niemiłosiernie, ale jakoś musiał wytrzymać ten odór formaliny. Nie gapił się zbyt długo na nikogo, kto znajdował się w środku, od razu rozejrzał się po wystawie. Przystanął przy konserwowanych paluchach, które tkwiły w słoiku i dałby sobie głowę uciąć, że jeden z nich się poruszył. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, lubił eliksiry, ale znacznie bardziej preferował zielarstwo i komponowanie z tego, co zasuszone. I oczywiście nie mam na myśli tu wywarów z peruwiańskiego ziela. Choć nie, owszem mam. Po krótkiej obserwacji odnalazł misę, w której według niego miały znajdować się bezoary. Zmarszczył brwi, bo wyglądały nieco inaczej niż pamiętał, ale nie miał czasu na łażenie po aptece w te i we w te, by upewnić się, ze właśnie to ma zgarnąć. I pomimo, że zawartość misy nie przypominała oszlifowanych jajek, które miał w głowie, sięgnął dłonią po nie, by skrzętne schować je w kieszeni. I cały misterny plan poszedł w pizdu, bo chociaż z łatwością udałoby mu się przemycić łup, tak zupełnie odruchowo wypuścił to, co miał w dłoni, odsuwając się gwałtownie od misy. Cholercia, to rzeczywiście nie były bezoary, a przeklęte kąsacze opancerzone. Lekka wtopa nie tylko zirytowała Noela, którego palce wyglądały jak pokaleczone szkłem, tak również właściciela, który od razu zwrócił na niego uwagę. — Kurwa jego mać — warknął pod nosem, zaciskając zęby ze złości i okrył się szczelniej peleryną, kierując się do wyjścia szybkim krokiem, tak, by zniknąć z pola widzenia wszystkich obecnych jak najszybciej. Wiedział, że Sweeney go zajebie, mleko się rozlało, nie było już nad czym płakać. Wybiegł z apteki, oglądając się jeszcze za sobą i zatrzymał się na skrzyżowaniu, dysząc ciężko. Kiedy Henley minął go w pośpiechu, chwycił go za płaszcz i pociągnął w swoją stronę, przypierając do muru. — Nic nie mów — warknął, opierając się potylicą o chłodny mur i wypuścił powietrze ze świstem. Jego uszu dobiegł tupot nóg, który sprawił, że spojrzał na Sweeneya z niewypowiedzianym pytaniem.
och patrz!:
Mój najlepszy przyjaciel teraz musi rzucić kośćmi! 1,3 — Stojąc cicho jak myszki pod murem znikają w mroku. Cóż, po raz kolejny tego wieczora wydało się, że inteligencja Sweeneya i jego zapobiegliwość nie poszła w las. Ciemne płaszcze sprawiły, że niemalże zniknęli w cieniu, a ci, którzy wybiegli z apteki w pogoni za nimi minęli ich nawet nie zerkając w ich stronę. Cóż, mieli farta i chyba teraz mogą iść dalej. Kolejna ognistej na koszt tego, który zawalił?
2,5 — Noel i Sweeney stali nieruchomo przez krótką chwilę, lecz, gdy kroki zaczęły być coraz głośniejsze stwierdzili, ze nie mają na co czekać. Ruszyli biegiem w jakimś kierunku, tylko po to, by zgubić za sobą ogon, który… cóż, niewątpliwie ich namierzył. Musieli wspiąć się na półtora metrowy murek i przedostać na drugą stronę alejki, ale nie mając pojęcia, co czai się po drugiej stronie zeskoczyli w ciemno, znajdując się niemalże na zapleczu Dystyl Phaelanges. Szczęśliwie się złożyło, że drzwi były otwarte, dzięki czemu mieli szansę schronić się pomiędzy… dość interesującymi meblami i przeczekać aż sytuacja, która zaczęła robić się niebezpieczna, ucichnie.
4, 6 — Straszna szkoda. Nawet gdyby chcieli zareagować i uciec było już za późno, gdyż jeden z klientów apteki, wysoki i postawny mężczyzna w długim zakurzonym płaszczu i przytłustych włosach dorwał ich. Nie miał tyle sił, by utrzymać ich obu. Dlatego rzuć jeszcze raz, by upewnić się, który z dwóch szczęśliwców trafił w jego łapska: PARZYSTE — Noel NIEPARZYSTE — Sweeney
Od momentu, w którym barwna osoba Henleya znalazła się w posiadaniu Noela, co i rusz wpadali w kłopoty i stawiali czoła różnym, dziwnym sytuacjom. Raz wykaraskali się bez szwanku, raz poobijani, raz kończyli ze szlabanem na karku i ujemnymi punktami, jednak nigdy nie byli niezadowoleni. No… W chwili, kiedy oboje znali już pierwszy smak ognistej rozgoryczenie przychodziło jedynie wtedy, kiedy zmuszeni byli stawiać czoła szkole bez jej palącego ciepła. I nie chodzi tu o dosłowne znaczenie terminu „posiadania”, co jest pewnie oczywiste… Można by zarzucić jakimś angstowym cytatem z serii „ja jestem Twój, a Ty mój”, jednak prawda jest taka, że każdy z nich wiedział, że roszczenie sobie praw do tego drugiego nie było w ich przypadku niczym dziwnym. W końcu znali się tyle lat i jeszcze potrafili wytrzymywać bez obopólnego prania mordy… Wypadałoby pielęgnować taką przyjaźń w sposób odpowiedni, nie? Jeżeli chodzi o Sweeney’a, to wstyd przyznać, ale dał do zrozumienia już kilku osobom, którzy myśleli że mogą się zbliżyć do Ślizgona, że ten ma mocną obstawę, zaś nieproszeni goście ich pokroju nie są szczególnie mile widziani. Hehehe, takie tam, znikające rzeczy osobiste i drobne wypadki na zajęciach.~ Sweeney był mądry i przebiegły, jednak nauczył się wykorzystywać to w sposób dalece odbiegający od poprawnego. Jedyne, o co dbał, to dupa własna, dupa Evelyn i właśnie nieszczęsna dupa tego gnojka. Zmierzył Noela twardym i poważnym wzrokiem, jak gdyby ten właśnie go wystawił na próbę zimnej otwartości. - Może Ciebie zadowala cukierek, ale ja lubię bawić się papierkami. Jestem wzrokowcem, Payne… Nie rżnę gdzie popadnie, zwłaszcza tak uroczo pięknych zabaweczek. Tu wyszczerzył się i porzucił chłodny ton na rzecz nieco bardziej zabawnej miny, nim wkroczył w czeluści apteki. Jego nie otumanił ciężki zapach formaliny. Nie, w stosunku do pewnych pomieszczeń miał delikatny nos wyczulony na wonie, które go interesowały. Nie był jakiś bardzo utalentowany w tym zakresie, jednak godziny i dni ślęczenia nad ingrediencjami pomogły mu szybko identyfikować je po zapachu. Och, tak, tak. Doskonale czuł krwawy pieprz z prawego kąta, posadzony w pudełkach tuż obok ziemnej otoczki Wiggen. Mmm, mógłby tu siedzieć i wdychać, a gdyby dostał do tego kociołek i palnik, byłby wniebowzięty. - Witam, witam. Piękna kolekcja, pozazdrościć. Pod czarnym kotem słyszałem, że znajdę tu kilka interesujących rzeczy. Żabi skrzek… Interesuje mnie taki do średnicy milimetra, może półtora. Chciałbym… Wie Pan, przetestować alternatywy do skorpeny… Odczekał spokojnie, aż chudzielec o aparycji płaczącej wierzby wyłoży słoiki z jajami, dopytując się o pochodzenie, czas zbioru i możliwy czas wylęgu. Zasada bowiem była prosta. Skrzek utrzymywano w warunkach naturalnych, by zachował wszystkie swoje właściwości. Musiał zatem wiedzieć, ile czasu ma opcjonalnie na zwlekanie z zabawą, oui? Jednocześnie kątem oka obserwował kobietę niedaleko kontuaru zdecydowanie zbyt mocno zainteresowaną kolcami jadowymi i dziwnego mężczyznę, który podsuwał mu dość zabawne skojarzenia z nauczycielem zielarstwa w klasie pierwszej. Hehe, to były czasy. „Tłustowłosy goblin” mocno odcisnął się w pamięci Sweena. Cóż, przynajmniej wejście Noela nie zwróci większej uwagi, skoro ruch był tak „wielki”, mimo to nie czuł się pewnie w towarzystwie potencjalnych świadków. Nawet, gdyby miał się tu więcej nie pokazywać… Wejście smoka wyszło zaś… Znakomicie. Z rozmachem. Z fajerwerkami, przemarszem kawalerii i owacjami na tyle silnymi, że uwagę na chłopaka zwrócili wszyscy, nawet Sweeney. Chciał wiedzieć, za co powinien opieprzyć przyjaciela, a gdy zobaczył go z lekko krwawiącym palcem nad misą kąsaczy myślał, że nie opanuje ryku, jaki cisnął mu się na usta i łez, jakie pojawiały się w kącikach oczu. Chciało mu się najzwyczajniej w świecie śmiać, z trudem więc utrzymywał powagę, by nie dać się powiązać z niedorobionym złodziejaszkiem. Ten zaś wyglądał doprawdy cudnie. Szybko zorientował się, że jednak nie wyszło, wyszedł więc szybkim marszem zanim do sprzedawcy dotarło, że właśnie jakiś małolat próbował go oskubać. Lol, peszek. Nie usłyszał wiązanki przekleństw, która opuściła spękane usta. Sweeney podziękował za uwagę, wyraził niezadowolenie z sytuacji i poszedł w ślady Noela stwierdzając, że nic tu po nim. Wiedział, że teraz nic nie zwróciłoby uwagi chudzielca na tyle, by móc podwędzić coś wartościowego, jednak wychodząc zahaczył jeszcze ręką o misę, którą odwiedził Payne i wsunął do kieszeni jednego ze skurwieli, którzy zepsuli całą zabawę. Wciśnie go przyjacielowi między zęby, żeby tego więcej nie korciło do podobnych wojaży. Henley syknął pod nosem, zwiększając tempo na dźwięk afery dochodzącej od strony apteki. Och, sprzedawca zwrócił uwagę chyba połowy tej strony ulicy wywrzaskując epitety na „małego szczeniaka, który myśli, że taki jest sprytny”. Apteka nie należała do tych typowo nokturnowych, dlatego nie załatwiało się tu spraw po cichu. Dlatego też była ich celem. Gdyby udali się gdzieś, gdzie panowała atmosfera jak u Borgina, już zapewne gniliby gdzieś w ślepym zaułku z avadą w krtani. Szczęście w nieszczęściu… Nie chciałby nawalić w gorszym miejscu. Biegł rozrywając pochód ludzi na ulicy ramionami aż do chwili, w której ktoś nie pociągnął go w bok za pelerynę. Szybko narzucił kaptur i już myślał o przysposobieniu się do obrony, jednak zobaczył przed sobą zziajanego Noela, toteż dał na wstrzymanie i odsapnął po biegu. Huh, dawno tego nie robił, powinien wzmocnić nogi. Opierdoli go, jak tylko dostaną się… W bezpieczniejsze rejony. Nawet nie miał czasu, by otworzyć usta, kiedy złapał na siebie zestresowane spojrzenie kumpla. Ach tak, nawet jeżeli apteka nie była szczególnie dobrze chroniona, na Nokturnie wciąż nietrudno było o dryblasów gotowych za knuta rzucić się w pościg za nieszczęśnikami. Studenci zaś mieli pecha, pogoń wydawała się być bowiem zaciekła i wielka, a żaden z nich nie chciałby osobiście spotkać napakowanego, wysokiego dryblasa plującego na ludzi dookoła. Tym, co ich jednak dorwało, gdy chcieli cichaczem opuścić zaułek nie była gruba łapa potwora o niewielu zębach, a skojarzony z wnętrza apteki jegomość o włosach połyskujących w słońcu niby mokre glony. Sweeney zamachnął się różdżką, ta jednak wyleciała z jego dłoni sparowana obroną typa, który namierzył go dwoma patykami, jak gdyby miał do czynienia z dzieciakiem. Cóż, częste wizyty na Nokturnie widać popłacały, bowiem refleks miał niesamowity, a może to jedynie wrażenie zbudowane przez długie ręce i pająkowate palce? Henley zaklął mało subtelnie pod nosem rzucając mu groźne spojrzenia i rejestrując, że Payne upłynnił się zza jego pleców. No co za szczur… Nie dość, że nawalił, to jeszcze wyślizgnął się z sytuacji i pewnie zginął gdzieś w tłumie za dziwolągiem, kiedy Sween musiał stać naprzeciw nieznajomego i czekać jak na ścięcie głowy. Półżywy kąsacz w jego kieszeni poruszył się w oszalałym tańcu, palce zaś nerwowo przebiegły w powietrzu, szykując się do jakiejkolwiek formy obrony. Cóż, zawsze pozostawało mu wierzyć we własny spryt i lojalność przyjaciela. Być może nie zwiał z podkulonym ogonem, a jedynie skrył się gdzieś i wyczekiwał dogodnego momentu, by unieruchomić gościa. Ten nie sprecyzował jeszcze, czy ma zamiar bronić podeptanej godności apteki, czy jednak po prostu takie ma hobby. Nie uśmiechał się, żadny nerw na twarzy nawet mu nie drgnął. Wyglądał dość przerażająco i nawet złośliwe sytuacje z przeszłości nie potrafiły wyplenić ze Sweeney’a pewnego rodzaju strachu, który zagościł w trzewiach. Tego nie przewidział, chociaż brał pod uwagę różne scenariusze. No proszę, wybrał się na małą przechadzkę a skończy z dłońmi w rynsztoku i resztą ciała na witrynie gdzieś obok. Pięknie, Henley, zajebiście! - Proszę, proszę, szczeniakom zachciało się harców. – Tłustowłosy wypuścił spomiędzy pożółkłych zębów pierwsze, niespodziewanie zimne słowa.
Może nie brał udziału w całej tej halloweenowej farsie, ale korzystając z okazji, że znaczna część studentów rozpierzchła się po Hogsmeade czy Londynie i on opuścił Hogwart. Jak się okazało, wycieczka do Śmiertelnego Nokturnu jednak nie była aż tak kłopotliwa jak czekanie na odpowiedź na list od Kato. Jakkolwiek nie dał mu szansy na załątwienie mu kilku składników do konkretnej mikstury, tak teraz całkowicie o nim zapomniał, skoro sam pofatygował się do Londynu. Przechadzał się między półkami, obserwując zawartości gablotek w aptece. Jak się okazało, policzenie sobie 25G za szczyptę piołunu to była zbyt wygórowana cena, skoro tutaj w sklepie Arcellus mógł go kupić za jedyny galeon. Korzystając z okazji, kupił co trzeba. Niezbędne specyfiki, zapisując sobie jednocześnie w pamięci żeby zjebać Thorna za jego nieprzyziemne ceny towaru. Bezoar i piołun Arcellusowi udało się kupić w cenie 31G. Wygląda na to, że nie musiał już latać za obiecaną whisky. Wystarczyło przycisnąć Ślizgona ze znalezieniem jadu tentakuli. To akurat był cpecyfik, którego łatwo nie znajdzie się w sklepie. Mimo, że Greengrass przeszedł go wzdłuż i wszerz, nic tak interesującego czy żadnego zamiennika nie znalazł. Udał się w dalszą wędrówkę po Nokturnie. Co prawda nie pasował tu ze swoim ułożonym, konserwatywnym wyglądem kontrastującym z nonszalancko podwiniętymi rękawami. Wyglądał jak ktoś, kto chciałby się prosić o kłopoty. Jakiś dzieciak, z jakiejś szkoły, jeszcze w zielonym krawacie pod szyją. Brakowało jeszcze napisu na plecach: "Kopnij mnie". A mimo wszystko, z jakiegoś powodu ludzie usuwali mu się z drogi. Trudno było uwierzyć, ze była to ich własna wola...
Często zdarza się tak, że człowiek wraca do przeszłości, w której starał się zatrzymać wszystko w szklanej butelce. Ta jednak się w pewnym momencie może rozbić, a my uwolnimy to, czego w gruncie rzeczy się lękamy. Każdy posiada swoje słabe punkty i fobie, którym ulega z precyzją chirurgiczną. Konformizm czyli, że niby wpływ otoczenia, tak? Tylko dominujące jednostki są w stanie zapanować nad wszystkim, co nas otacza i choć nikt nie jest w stanie uzyskać boskiego pierwiastka, to można być blisko ideału, który przyćmiewa wybitne umysły. Eiv nie była kimś, o kim można było mówić, że jest nadzwyczajny. Ona po prostu… Była. Ani lepsza ani gorsza. Miała pewnego rodzaju klimat, który zamknął się za murem obojętności, której nie umiała niczym uzasadnić, ale w otoczce zimna i nieposkromionego charakteru można lepiej funkcjonować w społeczeństwie. Jej relacje z kimkolwiek zawsze były trudne. Czy był to Romulus, czy Noel, czy Sweeney, czy ktokolwiek inny. Nie potrafiła układać znajomości w linii prostej, bo przecież trafiała na ludzi ciekawych, interesownych, a i tak cholernie intrygujących, że sama nie umiała określić ich jestestwa w swoim życiu w sposób jednoznaczny. Możliwe, że wynikało to chociażby z potrzeby bycia przy kimś, albo po prostu wiedziała, że ktoś ma do zaoferowania coś więcej niż drink w Rozingu. Było to zabawne, bo wszyscy byli pieprzonymi egoistami i rzadko kiedy można było myśleć o drugiej osobie, ale… Evelyn nie ukrywała, że woli być w centrum zainteresowania, aniżeli być interesowną wobec kogokolwiek. Przysposobiła sobie przez czas spędzony w Hogwarcie tendencje do jednego. Im dłużej trzymasz sekrety w sobie, tym dłużej jesteś intrygujący. Dlatego odezwała się do Pevenseya, który mógł jej dać to, czego aktualnie potrzebowała. Nokturn nie był problematyczny, chodziło o kwestię jakiejkolwiek ochrony, która pozwoliłaby na dotarcie do miejsca, w którym miał ofiarować jej gesty „czysto-opiekuńcze”, o ile można w jego przypadku o tym mówić. Miała w zanadrzu zrobienie eliksirów. Dwóch eliksirów, które na terenie Szkoły Magii i Czarodziejstwa były nie do uważanie, ale w dzielnicy mroku i czarnomagicznych skłonności? Wszystko jest możliwe. -Peru jest piękne. Powinieneś się tam kiedyś wybrać. – Powiedziała luźno, a zaraz potem skierowała na mężczyznę swoje błękitne spojrzenie, którym przeszywała go na wskroś, by nie dać się zaskoczyć. Lubiła jednak w nim ten element, który sprawiał, że musiała wytężyć własne, rozbiegane myśli, które nie umiały znaleźć jednego konkretnego obiektu, na którym winna się skupić. Zagryzła policzek od środka, gdy stanęli przed wejściem do apteki. -Wow… Całkiem przytulnie. – Wzruszyła lekko ramionami, a jedyne na co liczyła to fakt, że znajdą odpowiednie miejsce, gdy do torebki bez dna trafią właściwe produkty. Niewiele potrzeba było, wszak miejsce, do którego trafili, ofiarowało nieco więcej niż tylko niebezpieczna aura. -Myślisz, że na zapleczu możemy to zrobić?
Szklana butelka z napisem "Przeszłość Romulusa Pevenseya" została dawno temu wrzucona do morza, choć bez nadziei na to, aby ktokolwiek ją znalazł i odpieczętował, uzyskując tym samym dostęp do wszystkiego, co w niej zawarte. Samozwańczy ojciec Rzymu oddzielił się od wydarzeń sprzed wylądowania w Hogwarcie znamienną dla naszej rzeczywistości grubą linią, zaś wydarzenia spomiędzy wylądowania w Hogwarcie a wyjścia z niego uprzątnął pod dywan zwany teraźniejszością. Carpe diem, deus vult. Jedynym reliktem zarówno z rzeczonej butelki, jak i zamiecionego "kurzu" pozostawała Cleopatra, ale mając na uwadze fakt, iż tak czy inaczej praktycznie wcale się ze sobą nie kontaktowali, można łatwo stwierdzić, jakoby Pevensey był wolny od wspomnianego nieco wcześniej ryzyka związanego z przeszłością właśnie. W całej swojej wolności odczytywał więc listy od Evelyn, tradycyjnie pewnej siebie, uważającej że ludzie są na jedno skinięcie jej palca i przekonanej, że Romulus przychylnie odniesie się do wszystkich treści zawartych za pomocą zamachnięć piórem na nadzwyczajnie szorstkim papierze. Otóż nie. Nie obchodziło go zniknięcie bez słowa, bowiem doskonale rozumiał podobne manewry, ba, sam miał takowe gdzieś z tyłu głowy jako plan na poradzenie sobie z wymykającymi się spod kontroli sytuacjami, a jednak powrót bez ostrzeżenia i udawanie, że jest się w pełnej kontroli danej relacji międzyludzkiej, trochę go irytowało. A zwłaszcza irytował go ten niby-tajemniczy sposób pisania, który ostatnio nieco nie pasował do preferencji rzeczowego, konkretnego, może nawet wyrachowanego Romulusa. Z trudem więc odpisywał na każdą wiadomość, ostatecznie nieco wbrew sobie godząc się - choć żadna bezpośrednia deklaracja nigdy nie padła - na spotkanie w czeluściach Śmiertelnego Nokturnu. Powiodła go tam głównie potrzeba odwiedzenia Zachariasza Smirnova, ostatnio zbyt cichego i powściągliwego w swoich działaniach, a tym samym zbyt nieobecnego w ich wspólnych przedsięwzięciach. Znikające dziewuchy nie były kłopotliwe, aczkolwiek znikający wspólnicy już tak. Zwłaszcza tacy, którzy swoje lokale mieli właśnie na ulicach pokroju Nokturnu. Ubrany w sposób mający akcentować głupawym rzezimieszkom, że obserwowany przez nich człowiek jest od nich wyższy w każdym aspekcie, szukał apteki Mullpeppera, nie do końca orientując się, gdzie takową umieszczono. Ściągał na siebie ciekawskie, czasem pogardliwe spojrzenia, podążając przed siebie w kompletnym garniturze, z płaszczem chwiejącym się kilka centymetrów nad ziemią, kapeluszem przesłaniającym czoło, wzrokiem skupionym na jakimś punkcie w przestrzeni. Poszukiwania dobiegły końca po kilku chwilach, kiedy brązowe oczy napatoczyły się na sylwetkę tak mocno niepasującą do otoczenia, że aż uciążliwą dla obserwatora. Nie przekroczywszy magicznej granicy stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu, Henley wyglądała jak małe dziecko, które znalazło się w okolicy przez zupełny przypadek. Brodacz chwycił kapelusz i uniósł go w geście powitania, ignorując fakt nieotrzymania jakiegokolwiek "cześć" czy mu podobnych. - Zwiedzałem spody londyńskich mostów w czasie zimy, wycieczki do Peru tylko mnie zmiękczą. Lepiej jak zostanę sobą, przynajmniej mogę wywoływać strach w tych zakałach samym spojrzeniem. Beznadziejni ludzie, bez jakiegokolwiek panowania nad własnymi żywotami. Ponury widok - zakończył, wzruszając jeszcze po krótkim milczeniu ramionami, aby zaraz podążyć za swoją towarzyszką. Sama apteka nie wyglądała na zewnątrz tak źle, jak sobie wyobrażał, wnętrze tym bardziej, ale uśmiechnął się mimowolnie, słysząc komentarz Gryfonki. Prędko zmienił wyraz twarzy po kolejnych słowach, zrozumiawszy je w zupełnie inny sposób niż powinien. Miało to dosyć prosty powód, bowiem jeszcze przed dotarciem na Nokturn zastanawiał się, jak to możliwe, że Eiv była mniej więcej w wieku Madison. W związku z Madison, siłą rzeczy, musiał sobie przypomnieć pewien wieczór podczas którego został w "pracy" dłużej niż planował, a to z kolei miało swoje drobne konsekwencje. - Spróbuj najpierw w ogóle kupić to, czego potrzebujesz, potem będziesz się martwiła - mruknął naprędce, nie chcąc pokazywać po sobie pewnych wątpliwości względem intencji dziewczyny. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, spoglądając na chwilę w stronę sprzedawcy. Mógł się obrazić za to, że żaden z jego klientów nie raczył mu nawet powiedzieć "Dzień dobry", mimo że pewnie i tak by nie odpowiedział.
Przeszłość, to takie zmyślne narzędzie, które można modyfikować za pomocą zmieniacza czasu. Eiv była oczywiście wdzięczna wszelkim zastępom aniołów Merlina za wymyślenie czegoś takiego, a to sprawiało, że oczywiście sama chciała wejść w posiadanie ów przedmiotu. Nie z czystej przekory, nawet nie chęci spróbowania zmienienia czegokolwiek, a raczej dlatego, że chciała poznać wiele sekretów, nad którym nie potrafiła zapanować. Przewijał się zatem tutaj temat Henry’ego, który tak skrupulatnie czyścił dziewczęciu pamięć. Nie wiedziała dlaczego to robił i jaki miał cel w tym, by wymieszać wszelkie wspomnienia, ale w dużej mierze to właśnie on był odpowiedzialny za tę przekorną pewność siebie, bezczelność, a także wyrachowanie, które płynęło z Henley dość naturalnie, o ile miała w tym ukryty cel. Jej pragnieniem było spróbowania zupełnie innej płaszczyzny życia magicznego, a kto jak kto, ale Romulus wydawał się idealnym kompanem na Nokturn. Nie chodziło o wprowadzenie jej tam, a raczej fakt, że będzie w stanie pokazać miejsca, w którym winna być, gdy potrzeba poznania czarno magicznych sztuczek spełznie na niczym. Każdy dobrze wiedział, że przecież ta dzielnica jest czymś na wzór… Szybkiego zaspokojenia adrenaliny i niebezpieczeństwa, jakie czyhało niemal na każdym kroku. Evelyn była tutaj tylko trzy razy i dwa chciałaby z pewnością wymazać z pamięci. Czy zdawała sobie sprawę, że Pevensey zmienił się równie mocno, co ona sama? Oczywiście, że nie, ale dzięki temu nie ograniczała się w swoim sposobie bycia i tkwienia w relacji, która… Po prostu była. Ani lepsza, ani tym bardziej gorsza. Należała do tej dwójki, a cieniutka nić porozumienia może przerwać się niemal w każdej chwili, gdy postanowią zawrócić w swoje strony. Niebawem miała skończyć szkołę. Niebawem miała stać się dorosła. Niebawem miała… Za dużo tych niebawem, ale w gruncie rzeczy, to właśnie sprawiało, że Eiv pragnęła na sam koniec szkoły osiągnąć jeszcze więcej. Mogło to być wygranie Sfinska, z którego notabene w swojej grupie była najlepsza. Dostać się do wymarzonej pracy, której i tak nie posiadała, a równie dobrze mogła znów wyjechać, tym razem uciekając przed Noelem, który robił niemałe spustoszenie w jej życiu. Nie zastanawiała się dlaczego tak kochał ją dręczyć, ale teraz, gdy w grę weszła jeszcze mała Venice… Wiedziała, że musi być ostrożniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. To było niezwykłe, bardzo intensywne, a dodatkowo sprawiało, że musiała robić uważniej kroki. Teraz jednak mała była w szpitalu i tam z pewnością można było mieć pewność, że nic jej nie grozi, o ile ten idiota nie zorientował się iż córka mu zachorowała. W jego przypadku takie sytuacje były jednak najmniej prawdopodobne. Nie interesował się nimi przez długi okres czasu, dlaczego więc teraz miałby? To tworzyło linię absurdu, na którą oczywiście ona nie umiała znaleźć żadnej logicznej odpowiedzi. -Skąd takie… Specyficzne hobby? Spody londyńskich mostów? To do ciebie nie pasuje, Romulusie. – Rzuciła luźno, ponieważ jak zawsze, brała jego słowa przez pół, wszak nie zawsze do końca byli ze sobą szczerzy, a to sprawiało, że dystans opiewał nawet o najprostsze sformułowania. Nie mówiła niczego z podtekstem, bo akurat intymność nie była dla niej czymś, o czym należało rozmawiać. To się po prostu działo. Nie raz i nie dwa z Pevenseyem lądowała przecież w bocznej uliczce, ale było to tak dawno, że teraz patrzyła na niego przez pryzmat partnerstwa, które miało zapętlić się na płaszczyźnie eliksirów. -Dzień dobry… – Powiedziała spokojnie, choć serce waliło w piersi, jak w śmiertelnej agonii. Złapała dwa oddechy, by w końcu móc się odezwać do sprzedawcy z tym swoim przekonywującym spojrzeniem. Podała mu listę przedmiotów, jakie były jej potrzebne, a zwieńczenie krótkim „proszę” dało skuteczny efekt, wszak na ladzie po kilku minutach leżało niemal wszystko, czego potrzebowała. -Cóż… A te świeżo zerwane kwiaty śluzu? – Spytała marszcząc przy tym nieznaczenie brwi. Patrzyła jeszcze na Romulusa, jakby szukając w nim odpowiedzi, ale kiedy takowej nie odnalazła, zapłaciła należytą sumę i cofnęła się dwa kroki w tył, by w końcu móc zbliżyć się do mężczyzny i stanąć na palcach. Nie miała zamiaru prawić na prawo i lewo po co jej to wszystko, a jedynym skutecznym rozwiązaniem był szept, którym spowiła pevenseyowe ucho. -Co teraz?
Praca na Nokturnie była bardzo specyficznym zajęciem. Szafir nie mogła w żadnym przypadku powiedzieć, że była to ulica przyjazna - znała zaledwie paru stałych bywalców, którzy przyzwyczaili się do brudu i mroku tego miejsca, przez co uważali je nawet za swego rodzaju dom. Na Nokturnie zawsze zjawiali się ci, których nikt nigdzie nie chciał. Margines społeczeństwa skupiony na niewielkiej przestrzeni skutkował tym, że porządny czarodziej brzydził się zaglądaniem tutaj. Szafir najwyraźniej nie mogła nazwać się porządnym czarodziejem, bo kiedy przemykała między pozabijanymi deskami witrynami, a czarna peleryna ciągnęła się za nią po obdrapanym chodniku, nie czuła ani strachu ani niechęci. Czasem tylko przesuwała czujne spojrzenie po swoim otoczeniu, jeśli kaptur zsunął jej się nieco z głowy, a kilka jasnych kosmyków wymknęło się na wolność. Zawsze miała wrażenie, że jest obserwowana. Nawet, kiedy przebywała w aptece. Ubierała się ciepło, żeby nie zmarznąć na swojej zmianie w ponurym budynku, którego właściciel nie ocieplał ze względu na składniki wymagające specyficznych warunków. Do ciemności Szafir przyzwyczaiła się po drugim tygodniu i nie miała już problemu z wywróceniem się przez stołek pod nogami albo potknięcie o niewłaściwy stopień schodów. Wiele osób mówiło niepochlebnie o szefie dziewczyny, ale ona bardzo go szanowała. Przede wszystkim stary mężczyzna imponował Lightingale swoją niezwykłą wiedzą na temat najniebezpieczniejszych składników. Nie dziwiła się, że dawał ogromne ceny za swoje produkty - były zawsze najlepszej jakości, a Szafir na początku obawiała się, że mogłaby tylko sprawić, że stracą na wartości, jeśli się do nich dobierze. Okazało się jednak, że ich konserwacja i selekcja nie sprawia aż takiego problemu. Właściwie Szafir nie musiała robić w aptece zbyt wiele, bo jeśli już ktoś się tu zjawiał to wiedział dokładnie czego chce. Czasami tylko użerała się z miejscowymi dzieciakami, które uwielbiały sprawiać Ślizgonce problemy. Nie reagowała złością ani jakąkolwiek inną emocją, kiedy jeden z nich wybił kamieniem szybę, ale posłała za nim zaklęcie, dzięki któremu z pewnością miał problemy z siadaniem na tyłku przez najbliższą dobę. Głównie siedziała na swoim miejscu lub sprawdzała listy dostaw, przeliczając kasę sklepową. To, co bardzo polubiła w pracy tutaj było, że nikt jej nie zaczepiał. Żadnych rozmówek w czasie zakupów, pogadanek o pogodzie czy ostatnich artykułach Proroka. Nikt nie interesował się jasnowłosą dziewczyną pracującą w tak podłym miejscu, a ona odpłacała się tym samym. Sprzedając składniki potrafiące uśmiercić człowieka szybciej niż ktoś zdąży powiedzieć "quidditch" nawet się nie wahała. Wyglądało na to, że szef jest całkiem zadowolony z Szafira - okazywał to zdawkowo, charcząc na nią mniej szorstko niż na resztę osób, z którymi miał kontakt. Raz nawet, kiedy miał wolny czas, poprosił Lightingale, żeby razem z nim popracowała nad odróżnianiem dobrych składników od złych. Do tej pory pamiętała to, czego się nauczyła. Wtedy też szef zachęcił ją do tego, żeby zapisała się na kurs aptekarski. Nie planowała tego, ale po przemyśleniu całej sprawy stwierdziła, że właściwie mogłaby spróbować. Zachęta wyższej pensji była bardzo obiecująca.
Wieczorne zmiany na Nokturnie nie wymagają może dużego nakładu pracy wiążą się jednak z dość dużym niebezpieczeństwem. Przekonała się o tym @Sapphire O.U. Lightingale kiedy jeden z jej klientów nie chciał zapłacić za sporą porcję jadu bazyliszka. Jak drobna Slizgonka poradzi sobie w starciu z barczystym mężczyzną?
Rzuć kostką, żeby sprawdzić co stało się później! 1,2 - Po dłuższej wymianie zaklęć udaje Ci się unieruchomić zbira (nie rzucasz na zaburzenia magii!). Szybko wzywasz swojego szefa na pomoc - mężczyzna zadowolony z Twojej pracy i ochrony biznesu daje Ci 20 galeonów premii. Upomnij się o nie w odpowiednim temacie! 3,4 - Mężczyzna wycelowuje w Ciebie różdżkę i rzuca Crucio! Na szczęście zakłócenia magii robią swoje i klątwa trafia w niego. Zbir przez dłuższą chwilę wije się na podłodze z bólu, a Ty zastanawiasz się jak postąpić. 5,6 - Niestety mężczyźnie udaje się uciec ze sklepu z towarem. Szef jest na Ciebie wściekły i obiecuje, że jeśli jeszcze raz stracisz tak cenny towar to wylecisz na zbity pysk.
Szafir nie wierzyła, że dzień może być taki nudny. Praktycznie nic nie robiła oprocz siedzenia na tyłku i patrzenia w okno. Czekała na coś ciekawszego, coś co spędziłoby jej sen z powiek. W koncu doczekała się, gdy miała do czynienia z wyjątkowo agresywnym klientem. Szafir próbowała opanować mężczyznę i powtarzała, że musi zapłacić za wybrany towar. Niestety, mężczyźny nie dało sie przekonać, a kiedy Ślizgonka postanowiła przejść do czynów, nagle uciekł. Nic nie dały posyłane za nic zaklęcia, które wzbudziły czujność na całym Nokturnie. Szafir dostała taką burę od szefa, jak nigdy.
5
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Może to nierozważne z mojej strony, że w ogóle myślę o Nokturnie w chwili, kiedy nie dostaję jakiegoś durnego kamienia z żołądka kozy. Jestem jednak zdesperowany, a usłyszawszy o tym, że w Dolinie Godryka nie mają już zapasu, a na Pokątnej ogólną odmowę sprzedaży, nie mam wątpliwości, gdzie mogę go dostać. I zapewne za o wiele niższą cenę, niż normalnie. Na Alei mają wszystko, prawda? A tak mi się przynajmniej wydaje, bo nigdy jakoś szczególnie nie przyglądałem się temu miejscu. Zdarzało mi się tu być raz, czy dwa, ale nadal nie czuję się tu zbyt pewnie. Zakradam się tuż przy ścianach budynków, licząc na to, że nikt na mnie nie wyskoczy, ani mnie nie zaatakuje. Nie chcę też spotkać kogoś znajomego, o ile w ogóle istnieje taka możliwość, bo nie mam żadnego pomysłu na wymówkę, dlaczego tu właściwie jestem, a kwestia kupienia bezoaru brzmi tak banalnie, że aż nieprawdopodobnie. W końcu znajduję aptekę ze starym, zardzewiałym szyldem. Czemu nikt tu o nic nie dba? A no tak, uczucie mroku i wiecznej agonii. Kogo to w ogóle pociąga? Mnie z pewnością nie, zwłaszcza że ciągle mam wrażenie, że cały czas ktoś się na mnie gapi. Zaciskam palce na różdżce znajdującej się w przedniej kieszeni bluzy, tak jakby cokolwiek miało mi to dać. Już prędzej bym wygrał, rzucając w kogoś łajnobombą, niż zaklęciem na ulicy przesiąkniętej czarną magią. Wchodzę do środka, rozglądając się za jakimś sprzedawcą, aż w końcu ten wychyla się z zaplecza, krzywo na mnie patrząc. Kiedy pytam go o bezoar, parska pod nosem i przywołuje różdżką słoik z kamieniami. Nawet jeśli facet uważa to za błahostkę i marnotrastwo jego czasu, skoro zamiast po krew jednorożca czy jaja bazyliszków przyszedłem akurat po kozi kamień, to trudno. Ja jestem zadowolony i po odliczeniu mu za niego trzydziestu galeonów, mogę stąd zwiewać. A mam serio ochotę na spierdzielenie z tego miejsca tam, gdzie mandragory nie wyją.
kostka: 6, więc mogę tu być
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
- No proszę, nowy klient - rozległ się przyjemny, kobiecy głos tuż za Holdenem. Xanthea miała dzisiaj wolne, które nawet zamierzała wykorzystać spędzając czas w pubie. Pechowo wdała się w bójkę, a że nieszczęścia chodzą parami, szef wezwał ją nieoczekiwanie do pracy. Mało tego! Miała pracować tego wieczoru za darmo, jak to się facet wyraził "na poczet strat, które swym zachowaniem przyniosła interesowi". Cwaniak zrobił to z bezczelną satysfakcją, mimo że na Nokturnie wszyscy mieli w nosie kto z kim się bije, chyba że można było na to postawić pieniądze. A na nią nikt nie postawił. Straciła okrągłe 40 galeonów i nie mogła nic z tym zrobić. Ale cóż, trudno! Do apteki weszła właściwie zaraz za Holdenem, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Wyglądał na dzieciaka, no, może studenta. Ale ewidentnie nie bywał tu zbyt często. Straszny nerwus, ale młody! A Xan lubiła towarzystwo młodziutkiej krwi. - I to jaki klient!- uśmiechnęła się, świdrując go jasnym spojrzeniem swoich wielkich oczu. Patrzyła tak chwilę, troszkę jak hipnotyzująca swą ofiarę kobra, a potem nagle odwróciła wzrok i odezwała się do mężczyzny za ladą. - Jestem, możesz wracać do tych swoich pilnych zajęć, przez które mnie tu ściągnąłeś. Nadal stała między Holdenem a drzwiami, niby nie specjalnie, a jednak blokowała mu drogę do wyjścia. - Bezoar, czyżby ktoś zamierzał cię otruć? - zagadnęła. - Jeśli tak, myślę, że powinieneś zaopatrzyć się w nieco więcej drobiazgów. Pozwolisz, że zaprezentuję? Coś mi się zdaje, że nie zostałeś obsłużony jak należy. I posłała znaczące spojrzenie na typa, który wcześniej zajmował się Holdenem.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Już mam się stąd ulotnić, idąc przez moment tyłem i wciąż spoglądając na sprzedawcę, który posyła mi podejrzliwe spojrzenie, kiedy słyszę za sobą czyjś głos. Kobiecy, brzmiący na taki, co nie znosi sprzeciwu, chociaż nie mówi niczego niezwykłego. Odwracam się, spoglądając na niewiele niższą ode mnie postać o bardzo długich, niemalże białych włosach. Staje w taki sposób, że blokuje mi drzwi i podejrzewam, że gdybym próbował się obok niej przepchnąć, pewnie wbiłaby mi różdżkę prosto w brzuch, więc nie ryzykuję, tylko przyglądam się jej, unosząc przy tym brwi ze zdziwienia. Nadal trzymam w dłoni trochę obślizgły bezoar, który leżał w jakiejś zalewie. Kobieta zwraca się do mężczyzny za ladą, nadal jednak nie pozwalając mi przejść, więc stoję jak taki ciołek, nie wiedząc, czemu zachwyca się moją obecnością, a jednocześnie upierdziela swojego... współpracownika? Szefa? - Zawsze lepiej dmuchać na zimne – stwierdzam, wzruszając przy tym ramionami, bo przecież jej nie powiem, że rzeczywiście mi się to może do czegoś przydać. A nie chce na Nokturnie rzucać śpiewki, że chodzi o szkolny projekt, bo wiadomo, że w Hogwarcie jest spory zapas bezoaru. Tylko naraziłem się już Sanford na tyle, że wolę jej nie okradać, bo kiedy się zorientuje, raczej się nie pozbieram. Taka paplanina działa co najwyżej w Dolinie Godryka przy kupowaniu eliksiru wieloskokowego, ale nie tutaj. Miejsce jest ciemne i śmierdzi trochę stęchlizną, chociaż wydaje mi się, że to po prostu odór sprzedawcy, który w końcu znika na zapleczu. Kiedy nie ma go w pobliżu, czuję się trochę pewniej, chociaż ta kobieta też mnie trochę przeraża. Wygląda trochę jak lalka z porcelany, tylko taka wyrośnięta. - Nie wiem, czy mnie na to sta… – zaczynam, próbując ją jakoś bezskutecznie wyminąć, ale wtedy rodzi mi się w głowie pomysł, że może jednak zdołam ugrać niższą cenę na jakieś składniki, których normalnie by mi nie sprzedali. Przez Fire i tę całą złość na nauczycielkę eliksirów jeszcze bardziej wkręciłem się w warzenie trudniejszych mikstur. – A w sumie… co może mi pani zaoferować? – pytam wreszcie, przestając się wiercić jak przewrócony żuk. Skoro już tu przylazłem, to warto skorzystać.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Kojarzyła tę twarz. Nie miała wątpliwości, że którejś nocy ten młodzieniec jej się przyśnił i to w zupełnie nieerotycznym kontekście. A jednak robili coś razem... Chodziło o jakieś partnerstwo, z pewnością! Tylko na jakiej płaszczyźnie? Dzieciak kupował bezoar, więc nie chodziło o działalność nielegalną. Raczej. A jednak było to coś związanego z zawodem... i z pasją! Tak, mogło to mieć związek z roślinnością lub eliksirami. Postanowiła lekko wybadać grunt, a potem zdać się na intuicję. Dar nie zesłałby jej wizji kogoś kompletnie bezużytecznego. - Antidotum rzeczywiście może być przydatne - stwierdziła wiedźma. - Ale czasem lepiej zapobiegać, niż leczyć. Jeśli zagraża ci ktoś konkretny, możesz się postarać by to on potrzebował bezoaru. Łagodnie, żeby nie przestraszyć, ale też dając mało możliwości na sprzeciw, Xanthea wzięła Holdena pod ramię i poprowadziła do za ladę, wprost do półek z rozmaitymi ingrediencjami. - Mamy na stanie bardzo świeży korzeń Asfodelusa - zaprezentowała, otwierając jedną półeczkę i podała chłopakowi roślinkę, która rzeczywiście była przedniej jakości. Zaskakujące w takim sklepie. - Wychodzę - znikąd pojawił się szef. - Ale wrócę przed zamknięciem. - Z pewnością - odparła sucho Xanthea odprowadzając go wzrokiem. Zawsze przychodził, żeby sprawdzić stan kasy. Nie ufał jej. I słusznie. Ale ona miała obecnie ciekawsze zajęcie, więc skupiła się na Holdenie. - Karmazynowy Szeptnik zawsze można zamówić... Chyba, że przeciwnik jest mało groźny, wtedy na pewno znajdzie się coś delikatniejszego. Otworzyła inną szufladkę, żeby Gryfon obejrzał sobie jej zawartość. - Ale tobie chyba nie muszę wyjaśniać, co to jest. Prawda? Uśmiechnęła się słodko, pijąc do jego domniemanych zielarskich zdolności.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kobieta przygląda mi się z jeszcze większą uwagą i mam wrażenie, że zastanawia się, skąd mogłaby mnie kojarzyć, chociaż widzimy się po raz pierwszy w życiu. Raczej zapamiętałbym osobę o tak długich, jasnych włosach, gdybym ją kiedykolwiek spotkał. Przeraża mnie tym spojrzeniem jeszcze bardziej, więc wciskam ręce do kieszeni kurtki, upuszczając w jednej z nich bezoar. Nie wiem, czy to dobre posunięcie, zważywszy na to, że różdżka wystaje mi z kieszeni plecaka i nowa pozycja utrudnia mi wyjęcie jej niczym miecza. - Widzę, że pani to od razu z grubej rury – stwierdzam trochę ironicznie, żeby dodać sobie nieco pewności. Mam wrażenie, że gdybym jeszcze się przez chwilę zastanawiał nad odpowiedzią, głos by mi mimowolnie zadrżał, a wolę nie okazywać strachu bardziej, niż to niemożliwe do opanowania. Dobrze, że nie ma tu żadnych luster, bo gdybym zobaczył swoją minę w momencie, gdy sprzedawczyni bierze mnie pod ramię, raczej sam bym się z siebie śmiał. Teraz jednak jestem nieco skonsternowany i jeszcze bardziej przerażony tym, o co mi chodzi, podczas gdy ona prowadzi konwersację zarówno ze mną, jak i z innymi pracownikami. - Asfodelus raczej mi się nie przyda, skoro nie macie Sopophorusa – zauważam, wskazując na pusty słoik z nalepką informującą o tym, że były w nim wcześniej fasolki. Próbuję jakoś wybrnąć, bo naprawdę nie potrzebuję tej rośliny, skoro Elaine dałaby mi kawałek w razie potrzeby. Fakt, że trochę ususzyła tego swojego kwiatka, ale może coś by z niego wyszło. Źle zrobiona trucizna to nawet lepiej, bo skutki mogą być jeszcze gorsze. Kobieta pokazuje mi więcej składników eliksirów, których z pewnością nie potrzebuję, a ja szybko szukam w głowie jakiegoś dobrego przepisu. Jeśli znajdę tu wszystko, co mi potrzebne, może da mi w końcu spokój, bo póki co obawiam się jej w ogóle odmawiać. - Nie mam zamiaru doprowadzać nikogo do samobójstwa – mówię, nim zdołam ugryźć się w język, bo najwyraźniej jest świadoma tego, na czym się znam. Powinienem udawać głupka, a zamiast tego podaję jej informacje jak na tacy. No brawo, Holden, geniuszem to ty z pewnością nie jesteś. – Ugh, co się robi ze szczurzymi jelitami? – pytam nagle, by odwrócić jej uwagę, kiedy dostrzegam pierwszy-lepszy słoik, który powoduje u mnie niesmak.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
- Oh, proszę, mów mi Xan - uśmiechnęła się swobodnie, nic nie robiąc sobie ze spięcia chłopaka. W jej oczach błyszczało rozbawienie, kiedy tak się plątał. - Interesujący przypadek - oceniła. - Wiesz czym jest Asfodelus i Sopophorus. Nawet Karmazynowy Szeptnik nie jest dla ciebie tajemnicą! Ale nie wiesz co zrobić ze szczurzych jelit? Jaki ciekawy rozkład zainteresowań. Ale pocieszę cię, mnie też składniki zwierzęce interesują mniej. Bywają obrzydliwe. I śmierdzą. Czasem ciężko tu wytrzymać. Ale rośliny to co innego! Chyba się ze mną zgodzisz, młody przyjacielu? Wizja. Na pewno ją miała. Było w niej coś jeszcze, coś dotyczącego roślin. Ale... Nie, to nie pasowało. Ale mimo wszystko... Kot? Co kot miał wspólnego z roślinami? - Skoro nie masz zamiaru doprowadzić nikogo do samobójstwa, to może powiesz CO właściwie planujesz? Wtedy na pewno uda się dobrać coś odpowiedniego. Trochę zagranie na czas, ale dało jej to okazję do przyjrzenia się mu jeszcze raz.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Próbuję odwzajemnić uśmiech tej kobiety, ale wychodzi mi to dosyć niemrawo. Nadal nie znam jej intencji ani motywów, ale wydaje mi się, że po prostu chce mi wepchnąć kilka produktów, żeby dostać premię za dobrą sprzedaż albo coś innego w tym stylu. - Holden - przedstawiam się, chociaż nie wiem dlaczego, bo mama zawsze mówiła, że póki wiedźma nie zna twojego imienia, to nic ci się nie stanie. Chociaż patrząc na to, co ostatnio wyczyniam i kombinuję, dziwne, że nadal chodzę po tej ziemi. - Na zwierzętach też się trochę znam, ale nie lubię ich rozkładać na części pierwsze - odpowiadam, trochę speszony tym, że nazywa mnie interesującym przypadkiem. Ma jednak trochę racji, że takie rozkładające się elementy ciał zwierząt nie pachną najlepiej. W przeciwieństwie do roślin, które odpowiednio ususzone nadal niosą za sobą ujmującą woń. Nie żeby nie dało się ususzyć na przykład ogonów kijanek, ale nadal jest to coś, co powinno oberwać odświeżaczem powietrza z Amortencją. - Nic interesującego - mówię jej, znów wzruszając ramionami, jakbym naprawdę nie zajmował się niczym szczególnym. Prawda jest jednak inna, ale jestem na Nokturnie, nie znam tej sprzedawczyni, a już wystarczająco mocno się narażam, żeby jeszcze oberwać od tego faceta od artefaktów za wyjawianie jego sekretów. Nie wiem, kto jeszcze bierze w tym udział poza członkami mojej drużyny i chyba niezbyt mnie to interesuje, kiedy mam pewność, że Nessa na pewno by na coś takiego nie poszła. - Ej, masz może jaja dinozaurów na stanie? - pytam, waląc największą głupotę, która wpada mi akurat do głowy. Gdybym poprosił o smoka, może i by się coś tutaj znalazło, ale dinozaur? Przerośnięte gady w tej postaci raczej nie dotyczą współczesnych czarodziejów, ale sam próbuję trochę grać i znaleźć coś, czego na pewno nie będzie miała i dzięki temu będę się mógł stąd ulotnić, udając niezadowolonego klienta.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
- Jaja dinozaurów - powtórzyła Xanthea, patrząc na chłopaka bardzo poważnie. - Dwa właśnie wyszły. Z dostępnych na miejscu mam tylko jaja popiełka i widłowęża. Jedyne trzysta pięćdziesiąt galeonów za sztukę. I proszę cię - tu nieco prychnęła. - Studenci nie przychodzą na Nokturna mając w planach “nic interesującego”. Wspomnienia wizji zaczęły jej się układać w całość. Obrazy z różnych snów scalały się, tworząc coraz bardziej klarowną i logiczną treść, aż wreszcie kobieta była zupełnie pewna tego, co Dar chciał jej ujawnić z przyszłości. Uśmiechnęła się, pochylając do młodzieńca. - Skarb Gainsborougha - szepnęła bardzo dyskretnie. - Siedzę w tym tak jak ty. Ale nie martw się! Po wszystkim będziesz mógł spokojnie dostać pracę u mnie… Oczywiście w o wiele przyjemniejszym miejscu niż to. Tutaj mnie już wtedy nie będzie. Wyprostowała się, rozwiewając konspiracyjną aurę. - Cenię sobie takie zielarskie talenty. Naprawdę szkoda byłoby to zmarnować.
Powiedzieć, że kobieta (a może dziewczyna? Wyglądała na około dwadzieścia lat), która energicznie przekroczyła próg apteki była niezadowolona, to jakby nic nie powiedzieć. Miała rozwiane włosy, twarz poczerwieniałą, oczy zaś z całą pewnością zapuchnięte; delikatna zadyszka świadczyła o intensywności jej marszu. Stanąwszy na środku, z zaciśniętymi pięściami i przymrużonymi oczyma wpatrzyła się prosto w Xantheę, milcząc jeszcze przez moment po to tylko, by zaraz wybuchnąć w pełni. – Ty wiedźmo przeklęta! – warknęła gniewnie, po czym dopadła do lady i oparła na niej z taką siłą, że pobielały jej czubki palców. Nachyliła się tym samym w stronę panny Grey, zupełnie ignorując Holdena. Liczyła się tylko ona, ta partaczka, która doprowadziła do zniszczenia wczesnych lat jej młodości. – Sprzedałaś mi lewe składniki! Niech Cię szlag, miał być eliksir wczesnoporonny i co? CO? – wycelowała w nią oskarżycielsko palcem, a potem wyprostowała się, nie spuszczając Xan z oczu. Wyglądała na zupełnie obłąkaną, a przy tym rozwścieczoną do granic możliwości. – Nie pomyliłabym się przy eliksirze, wiem o tym, więc sprzedałaś mi jakieś śmieci. A teraz za to zapłacisz – dosłownie. Chyba że chcesz żebym poszła z tym do Twojego szefa?
______________________
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea z początku nie przejęła się nowym klientem. W gruncie rzeczy odwróciła się bardzo bardzo powoli. I to był błąd! Do pomieszczenia wtargnął szatan w ludzkiej postaci, akurat w momencie, gdy już udało jej sie rozgryźć stojącego przed nią chłopaka. A teraz musiała się zająć tą babą, którą... Którą... Słodka Morgano, babą, którą już tu wcześniej widziała! - Co pani sobie myśli?! - Xantheę doprawdy wzburzyły słowa klientki. Chwyciła Holdena za ramię i delikatnie wypchnęła zza lady, ot, na wszelki wypadek, jakby wymyślił sobie, że warto pogrzebać w szufladkach, kiedy nie patrzyła. Jasnowidzenie to jedno, oczy dookoła głowy to drugie. - Od początku pani mówiłam, że rośliny dużo lepiej się nadają do tych celów! ALE NIE! Skoro była pani taka mądra żeby się nie zabezpieczać, to proszę sobie teraz cierpieć. I skoro składniki nie działały, to proszę iść do tego starego zgreda, droga wolna! NALEGAM! Jak ma szajs, to niech się nasłucha. MERLINIE! Aż jej się ciśnienie podniosło. We własnym interesie zawsze zachowywała zimną krew, ale TUTAJ nie zamierzała trzymać nerwów na wodzy. Zwłaszcza po informacji o cięciu pensji. Co za pechowy dzień! - Ale to są po prostu faceci! Kropka w kropkę, zero odpowiedzialności za własne czyny. Pani też się nie poszczęściło w tym temacie, jak widzę. Poczuła niespodziewaną więź z dziewuszką. Oparła się o ladę i nachyliła się do dziewczyny konspiracyjnie. - Kochana, przysięgam, że w takiej sprawie nie opuściłabym drugiej czarownicy w potrzebie. Kobiety musza być solidarne! Znam parę sposobów, ZIELARSKICH oczywiście. Nie to co te odzwierzęce śmieci, jak to dobrze ujęłaś. Mogę ci przyrządzić odpowiedni środek z krokusa uprawnego... A to świnie ci mężczyźni, że tak zostawił cię samą z problemem... Może na niego też coś byś chciała? Ah, wybacz za mój wybuch. Szef mnie dziś potraktował wyjątkowo niesprawiedliwie. Ale czego innego można się spodziewać po tej zdradzieckiej płci!
Zadrżała na oburzony ton sprzedawczyni. To ona tutaj przychodzi – biedna, zagubiona, oszukana, w dodatku ciężarna – a ta jeszcze ośmiela się na nią krzyczeć? Była bliska wyciągnięcia różdżki i tylko świadomość, że wówczas nic już nie ugra powstrzymała ją przed ostatecznym atakiem. Poza tym... och, no przecież nie była wcale wściekła na nią... właściwie... sama już nie wiedziała na co ma być zła. Może nie przyjęłaby informacji o nieudanej próbie przerwania ciąży aż tak źle, gdyby nie ojciec dziecka, który uznał, że to go przerasta i zamierza za wszelką cenę skończyć studia. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego, tak jakby to był tylko jej problem. – Rośliny! rośliny! – zagestykulowała energicznie – rośliny to są dobre do ozdabiania balkonu, a nie pozbywania się niechcianego problemu. Nic dziwnego, że nie uwierzyłam, teraz też bym nie uwierzyła. Ma pani na to jakieś NAUKOWE DOWODY? – uderzyła pięścią w ladę, gotowa jak nigdy dotąd biec prosto do szefa tej kobiety, aby... no właśnie, aby co? Bezsens całej sytuacji dotarł do nich obu prawdopodobnie w tym samym momencie. Sylwetka dziewczyny straciła nagle na napięciu, skuliła się nieco, zadrżała. Cóż miały jej dać galeony? Na kolejny eliksir było już za późno, to zbyt niebezpieczne i zwyczajnie niehumanitarne... nic nie było w stanie rozwiązać jej problemu. Do tego kobieta okazała się być całkiem... miła. Kiedy wspomniała o mężczyznach, ciężarna podniosła na Xan poczerwieniałe oczy. Dalej była w nich złość, ale chyba... chyba już nie na nią? Pokiwała głową – wpierw powoli, potem zaś energiczniej. – Właśnie! – poparła ją z nową mocą. Co się będzie wkurzać na sprzedawczynię, lepiej będzie jak przerzuci swoją złość na kogoś, kto znacznie bardziej sobie na to zasłużył. – Właściwie to masz rację, wiesz? Wystosuję pismo do Twojego szefa, a może i do Ministerstwa, niech on za to odpowiada. Pieprzyć facetów, nie? Widzę, że mnie jednak rozumiesz, och, przykro mi, że tak na Ciebie nakrzyczałam, ale... sama rozumiesz... – w oczach na nowo stanęły jej łzy i pociągnęła nosem. Potem otarła policzek mankietem obszernego swetra, westchnęła i spojrzała w końcu na Holdena. Chwilkę mu się przyglądała, a potem w końcu się odezwała: – A Ty to lepiej patrz i się ucz, zobacz do czego może doprowadzić kobietę facet. Mam nadzieję, że żadna przez Ciebie nie płakała. I że nie będzie. I że nie zrobisz żadnej niechcianego dziecka, a potem nie porzu... och, na mnie chyba już czas. – odgarnęła z twarzy rozczochrane włosy i ruszyła ku wyjściu. Nim jednak przekroczyła próg, odwróciła się na moment. – Pewnie wrócę za kilka miesięcy po coś na kolkę...
| z/t
______________________
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
- Nawet nie wiesz, jak cię rozumiem! Ah, ale przynajmniej nie musisz ukrywać ciąży przed ukończeniem szkoły... I... Porzucił cię?! No co za drań! Oby mu twarz brodawki zarosły! Nie ma słów, które opisałyby to zachowanie... Ah, ale jest jedna osoba, która potrafi dobierać słowa w sposób iście magiczny. Może się spytam... Przydają sie czasem takie porządne, mocne słowa na takich gagatków. Ah, nie przejmuj się, zupełnie nie mam za złe tego wzburzenia. Wyciągnęła szybciutko kawałek pergaminu i naskrobała na nim swoje imię, nazwisko i adres, po czym wcisnęła karteczkę dziewczynie. - Za parę miesięcy to mnie tu nie będzie. Ale zapraszam do mnie, jakbyś potrzebowała jakiś specyfików! Zielarstwo i eliksiry nie mają dla mnie tajemnic. A może i na załagodzenie symptomów ciąży coś się znajdzie? Wiesz, mam świetną maść na rozstępy. Neutralna dla dziecka, a na brzuszek działa jak złoto! Testowałam nawet na sobie, działa jak nic innego. Trzymaj się, kochana! I dokop imbecylowi, jak będzie okazja! Odprowadziła dziewczę pod same drzwi, a później spojrzała na Holdena z uśmiechem. - Wybacz! Czasem tak się zdarza. Ale wiesz... Dla ciebie też coś mam. Naskrobała drugą karteczkę, taką samą jak ta poprzednia, ale jakby staranniejszym pismem. A następnie podała ją chłopakowi. - Teraz sądzisz, że ci się nie przyda. Ale proszę, zachowaj ją. Mam mocne przeczucie, że kiedyś z niej skorzystasz. No, jak nie dla samego siebie, to chociażby szukając prezentu dla dziewczyny... Robię pierwszorzędne kosmetyki, wiesz? Tak czy inaczej, zapraszam. A co do zakupów... Nie zatrzymuję cię ani chwili dłużej. Nie dam zarobić zgredowi ani knuta, póki tu pracuję.
POZIOM ZAAWANSOWANY 1-3 części Pewne nagrody: 3 punkty do kuferka i 200 galeonów Możliwe nagrody dodatkowe: Przedmioty wymagające podania, nowe przedmioty o unikalnych właściwościach dostępne tylko w eventach ze storytellingiem, przedmioty punktowane i zwykłe, eliksiry, galeony, punkty kuferkowe Możliwe zagrożenia: Ciężkie ranienie postaci (z dłuższym pobytem w Szpitalu Świętego Munga), długotrwała choroba, szlaban*, zawieszenie w prawach uczniach, strata galeonów, fabularne problemy w pracy (łącznie z zawieszeniem), krótkotrwały pobyt w Azkabanie, dalsze konsekwencje fabularne (np. pogróżki, atak, zagrożenie bliskich)
Choć Moers powierzył przejęcie skarbu Gainsborougha swoim sługom, to nie ufał im na tyle, aby powierzyć im opiekę nad poszczególnymi przedmiotami. Wiedząc, że Gainsborough będzie pragnął zemsty rozdzielił przedmioty między siebie, a jedyne osoby, którym ufał - swoje córki, znane w półświatku jako Czarne Córy Moersa. Nikt nie wie ile dokładnie ich jest, wiadomo jednak, że tak jak ojciec władają potężną magią. Aby odzyskać skarb Gainsborougha, a przynajmniej jego część, poszczególne grupy muszą zmierzyć się z Czarnymi Córami Moersa, a nawet z ich ojcem. Któż by się spodziewał, że jedna z córek Moersa pracuje w Ministerstwie Magii i to jeszcze w Departamencie Przestrzegania Prawa! Trudno w to uwierzyć, ale Maia Moers jest mistrzynią legilimencji i oklumencji, co nie tylko pozwala jej zapewnić ojcu wpływy w Ministerstwie, ale również czyni ją wyjątkowo niebezpieczną przeciwniczką. Ze względu na pozycję Nathaniela w Ministerstwie Magii otrzymaliście za zadanie zrobić wywiad w Ministerstwie i znaleźć informacje pozwalające Wam na bezpośrednie dotarcie do Mai. Strzeżcie się własnych myśli!
Zasady
1. Event jest oparty na zasadach storytellingu. Korzystanie z kostek będzie zminimalizowane, zaś MG będzie brał pod uwagę raczej charakter i zachowanie poszczególnych postaci. Poza nagrodami pewnymi, opisanymi w poście z zapisami, możecie otrzymać dodatkowe profity – im trudniejszy poziom tym wyższe. 2. W zależności od Waszych działań grupa może brać udział w evencie w jednej, dwóch lub trzech częściach. Każda część składa się z kilku do kilkunastu postów Mistrza Gry. 3. Czas na odpowiedź na post Mistrza Gry oraz kolejność gry zostaje podana na końcu każdego postu MG, nie jest stała. 4. W przypadku gdy z uzasadnionego powodu nie jesteście w stanie wyrobić się w określonym czasie proszę o kontakt z @Vivien O. I. Dear w celu przedłużenia czasu. 5. Jeśli nie poinformujecie mnie o poślizgu, brak wyrobienia się w terminie może zostać ukarany konsekwencjami fabularnymi w evencie, a nawet wyrzuceniem z eventu osoby odpowiadającej za poślizg, a także zgodnie z regulaminem - utratą połowy galeonów z konta. 6. Dozwolone wyposażenie jest zależne od grupy i części eventu – wszystko zostaje określone w pierwszym fabularnym poście Mistrza Gry. Pod każdym swoim postem wklejamy poniższy kod, zaś ewentualne straty i zyski odnotowujemy w części „Wyposażenie” – zostaną one przyznane uczestnikom dopiero po zakończeniu eventu.
7. Wszelkie pytania i wątpliwości kierujemy bezpośrednio do @Vivien O. I. Dear – przez wiadomość prywatną lub GG. Aby mieć pewność, że MG widzi iż zakończyliście daną turę oznaczcie ją w ostatnim poście.
Akcja w Dziurawym Kotle dała Wam do myślenia - coś co mogło wydawać się pozornie łatwe mogło nie wyjść z powodu czynników absolutnie od Was niezależnych. Musieliście zachować sto procent ostrożności. Poddasze, które znajdowało się pod adresem korespondencyjnym znajdowało się nad apteką na Nokturnie. Niestety ku Waszemu rozczarowaniu nie było do niego zwykłej klatki schodowej, a konieczne było wejście do apteki. Wszystko wskazywało na to, że musieliście się do niej włamać, a następnie przedostać na górę, tak aby zostać zauważonym przez jak najmniej osób. Czekało Was trudne zadanie, a następnie jeszcze trudniejsza walka. Czy byliście gotowi na ostateczne starcie? Miejsce zbiórki: przed Apteką Mr. Mullpepper's Warunki: Noc, mgła, umiarkowana temperatura Pierwszy post ma charakter wstępny. Choć nie dzieje się w nim dużo to nie lekceważcie go, bo może on mieć wpływ na dalszą fabułę. Zanim cokolwiek zrobicie upewnijcie się czy dopasowaliście się wystarczająco do otoczenia i że jesteście gotowi. Zadania: • Opiszcie swoje samopoczucie, stosunek do udanej części misji i dalsze obawy • Opiszcie w jaki sposób dopasowaliście się ubiorem/wyglądem do tego miejsca. Macie szczęście - Wasza przeciwniczka wie, że jest poszukiwana, ale nie wie o postępach Waszej misji, ani ilu Was jest. Zadbajcie o kamuflaż, tak aby uniknąć potencjalnej zemsty - możecie również postarać się zmylić przeciwniczkę maskując ilość osób, które wezmą udział w napadzie. • Opiszcie swój ekwipunek – ze względu na to, że najpewniej będziecie walczyć Wasz ekwipunek musi być ograniczony. Maximum: 2 przedmioty punktowane (oprócz różdżki), 1 przedmiot niepunktowany, 1 fiolka dowolnego eliksiru(jeśli użyjecie eliksiru w pierwszym poście by się zamaskować, on również wlicza się w pulę). Wybierzcie ekwipunek dopasowany do sytuacji. Pamiętajcie aby wybrać mądrze, bo zły wybór może Was pogrążyć! • Rozważcie powoli plan włamania się do apteki Termin:10 października, godzina 23 - pamiętajcie, żeby oznaczyć mnie jeśli skończycie wcześniej. Kolejność postów: dowolna
______________________
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był tym wszystkim zmęczony. To nie tak, że brakowało mu zapału do wykonania misji, bo wciąż miał go na pęczki i chciał doprowadzić sprawę do końca, ale czuł przemęczenie całą tą sytuacją. To chyba stres tak na niego działał – pozbawiał go energii i uniemożliwiał pełne jej zregenerowanie. Sytuacja w Dziurawym Kotle była niebezpieczna i od tamtej pory bardziej uważał na każdy swój krok... tym bardziej więc miał ochotę, aby zostawić to wszystko za sobą. Po części chciał też pozbyć się przymusowego towarzystwa Rowle. Liczył na to, że uda im się szybko załatwić sprawę, miał ogromną nadzieję, że wszystko pójdzie bez większych komplikacji. Nie był pewien w co miałby się ubrać, dlatego postawił na ubiór najbardziej dla siebie zwyczajny – na koszulę, tym razem w kolorze głębokiej czerni. Choć wielu uznałoby ją za mniej wygodną niż jakaś bluza, dla niego była jak druga skóra. — Kameleon to chyba dobre rozwiązanie, nie? — zwrócił się do swoich towarzyszy, zatrzymując się w pewnej odległości od apteki. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i rzucił zaklęcie kameleona na siebie i Emily – jeśli dziewczyna tego chciała.
Również miała już dość. Nie chciała nawet doprowadzać tej misji do końca, ale skoro już się zobowiązała, wiedziała, że nie może się tak po prostu wycofać. Wszystko wskazywało, że zbliżają się ku końcowi, tylko czy aby na pewno? Trudno było powiedzieć, jak to wszystko się potoczy, ale przyszła pod aptekę, ubrała dość neutralnie, w ciemne ubrania, żeby nie rzucać się w o czy. Na propozycję chłopaka odpowiedziała tylko kiwnięciem głowy. To był chyba najlepszy sposób, żeby na pewno nie rzucać się w oczy. Włamanie do apteki to było przestępstwo - nie, żeby wcześniej stąpali po ścieżce prawa i uczciwości, ale jednak, włamanie brzmiało naprawdę poważnie i Emily nie wiedziała, czy na pewno robi dobrze. Nie było jednak odwrotu. Co najgorszego mogło się stać? Wolała nie roztrząsać tych scenariuszy. Z jakiegoś powodu wierzyła, że skoro jest tu z Leonelem i Nathanielem, jakoś im się upiecze. Wydawali się być osobami, które wiedziały jak uniknąć kłopotów.
WYPOSAŻENIE: Czapka niewidka, eliksir wiggenowy, OBRAŻENIA: - INNE EFEKTY: -