Krótki korytarz prowadzi do obrazu rycerza Nicholasa, który jest tajnym przejściem prowadzącym od razu na drugie piętro. Uczniowie przesiadują tutaj, gdy chcą się poduczyć jeszcze przed zajęciami jednak zazwyczaj nie ma tu tłoku.
Skylar od powrotu do Hogwartu ani razu nie spotkał Katniss. Nigdzie nie mógł się na nią natknąć i choć chodził i szukał, to i tak mu nie wyszło odnalezienie swojej zguby. A miał taką nadzieję. To co wydarzyło się, podczas ferii zimowych, miało na niego ogromny wpływ. Po jakimś czasie miał już dość. Wziął swoją ukochaną gitarę, wyszedł z pokoju ślizgonów kierując kroki w stronę jakiegoś korytarza, który wyglądał na jak najbardziej ukryty przed światem. Usiadł na podłodze, kładąc gitarę na kolanach, i zaczął grać. Powoli uderzał w struny, po czym zaczął śpiewać. O utraconej miłości, która nie wróci. Nie wiedział, dlaczego wybrał taką piosenkę, po prostu serce mu tak podpowiedziało, a on go wysłuchał . Co rzadko się zdarzało u Skylara.
------------------------------------------ Piosenka: Passenger-let her go w wersji akustycznej
Zielarstwo nigdy nie było dla niej czymś interesującym. Uwielbiała za to Eliksiry, jak to na prawdziwą Ślizgonkę przystało. Zawsze czuła się pewna siebie podczas eksperymentowania i nigdy tego nie pożałowała. Był to przedmiot, który ją fascynował. Zadziwiające dla niej było, ile wywarów można zrobić z paru składników. Na miotle latała, lecz w quidditcha nie grała. Wolała siedzieć na trybunach i przyglądać się grze. Zdecydowanie bardziej wolała pływać lub walczyć białą bronią. Zawsze konkurencją dla niej była jej siostra. Destiny chociaż zawsze była od niej o krok do przodu, bliźniaczka była lepsza w przedmiotach szkolnych, którymi Des nieszczególnie się przejmowała. Bardziej zależało jej na rozwijaniu pasji. Rzeczywiście można uznać, że zachowują się jak młodzież. Normalnie Sharewood nie zachowywałaby się tak. Zgrywałaby nie dostępną o wiele dłużej, ale teraz nie potrafiła. Przy Maxie czuła się inaczej, niż przy pozostałych. Była cichsza i spokojniejsza. Kompletnie nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale nie przeszkadzało jej to, póki wszytko miedzy nią a towarzyszem grało. Dziewczyna właściwie nie znała Maxa, więc nie wiedziała gdzie jest granica. Nie wiedziała czy ma przestać, czy może z nim zrobić co zechce. Bała się, że posunie się za daleko. Dlatego była ostrożna i rozmyślała, czy jej postępowanie nie będzie przeszkadzało koledze. Po chwili już o wszystkim zapomniała i pogłębiła pocałunek. Zbliżyła się do chłopaka tak, że prawie dotykali się klatkami piersiowymi. Swoje dłonie przeniosła na jego głowę, a palce wsunęła miedzy włosy. Nie myślała co robi, to się po prostu działo. Nie chciała przerywać, ale kiedy zabrakło jej tchu oderwała się lekko. Dzieliły ich centymetry, a ona uśmiechnęła się jedynie i ponownie go pocałowała.
Eliksiry również nie były najgorsze, Max również dobrze sobie z nich radził, jednak to był przedmiot którego Max nie ubóstwiał. Owszem, lubił tam sobie poekserymentować, ale bez przesady, nie uważa tego za coś super. O wiele bardziej interesują go zioła, poza tym jak można nie lubić eliksirów skoro ubóstwia się zielarstwo? Eliksiry łączyły się z tym drugim przedmiotem. Eliksiry robiły się z dodatkami różnych roślin czy dziwnych magicznych zwierząt, więc kto bawi się w eliksiry musi również dobrze znać się na zielarstwie. Destiny była cudowną kobietą, nie dziewczyną a już kobietą. Miała przecież skończone siedemnaście lat i była już pełnoprawną czarownicą. Max sam nie wiedział czy ma się z tego cieszyć czy też nie. Na pewno fajnie jest używać zaklęć gdzie się chce i jak się chce, bo jednak nie są już przez to karani, a tak to Ministerstwo interesowała się takimi smykami. Max przestrzegał tego regulaminu i nie używał magii poza Hogwartem. Był stu procentowym czarodziejem, ale jednak potrafił się opanować. Wracając do Des kolejny pocałunek był oczywiście cudowny. Mógłby nigdy nie przestawać, na całe szczęście Des oderwała się od niego ażeby nabrać powietrza i on również tego dokonał, bo jednak nie chciał sam tego robić, ażeby dziewczyna nie uznała, że ma już dość, bo on nigdy by nie miał dość. Nie z nią. Gdy ślizgonka po raz kolejny go pocałowała uśmiechnął się do niej i kontynuował namiętny pocałunek. Oj żeby to tylko Ori widziała to by mieli przerąbane, tak bardzo by wtedy ciągnęła temat, że nic by się przed nią nie uchowało. Max na razie na ten temat nic jej nie mówił, ale czy dziewczyna zachowała to tylko dla siebie? Przyjaźniły się dlatego też uznawał, że pewnie już jej to powiedziała. Ale nie miał jej tego za złe, to przeciez Ori postanowiła, że będą razem, a oni jej tylko w tym stwierdzeniu pomagają.
To dość oczywiste, że te dwa przedmioty się łączą. Jednak Destiny uważała Zielarstwo za przedmiot nudny i niewarty poświęcania większej uwagi. Było to dla niej formą przygotowań do zajęć z Eliksirów. Do niczego innego raczej nie było jej to potrzebne. Na Zielarstwie musiała tak naprawdę uczyć się jedynie teorii, drugie zajęcia były placem zabaw. Mogła dowoli eksperymentować, byleby szkoły nie spalić. Może i była dorosła, ale wcale się tak nie czuła. Dalej robiła głupie żarty i zachowywała się tak, jak kilka lat temu. Nie docierało do niej, że niedługo skończy studia. Nie miała pojęcia co dalej ze sobą zrobić, gdzie pracować i jakiej posady szukać. Jej jedynymi pasjami były szermierka i pływanie, a zawodu z tego nie będzie. Już teraz powinna się rozglądać, ale nie miała do tego głowy. Póki mają pieniądze wszystko będzie dobrze. Ona i jej rodzeństwo zdecydowanie nie poradziliby sobie, gdyby ich ciotka się nimi nie zaopiekowała. Tak, była dorosła i co z tego miała? Mogła legalnie pic alkohol i czarować, gdzie tylko chciała. Postanowiła zrobić krok dalej i przeniosła sie na nogi towarzysza, nie odrywając od niego ust. Modliła się, żeby jej nie zrzucił i uciekł. Des chciała więcej i więcej, dlatego pogłębiła pocałunek. Wiadomo były pewne ograniczenia. W końcu siedzieli na szkolnym korytarzu, ale dopóki żaden nauczyciel im nie przeszkodzi, nie zamierzała się powstrzymywać. Nigdy wcześniej nie całowała, tak jak teraz. Wiedziała, że czuje coś do Maxa, ale nie chciała w to wierzyć. Nie doświadczyła czegoś takiego przedtem i miała mętlik w głowie, jak powinna się zachowywać w jego obecności.
Ano i owszem Zielarstwo było raczej przedmiotem teoretycznym, ale gdy przychodziły niekiedy lekcje praktyczne to było dopiero super. Doskonale pamięta każdą z nich. Rośliny go bardziej fascynowały niżeli zwierzęta. Zwierzęta wcale go nie interesowały. Każde zajęcia były ciekawe na swój sposób ale to zależy od tego czy ktoś rozumie co dany profesor chce mu przekazać czy też nie. Owszem Eliksiry były również bardzo ciekawym przedmiotem, wiele można było się z niego nauczyć i jakby nie patrzeć to jednak jest o wiele bardziej przydatne w życiu. No ale jeden lubi to a drugi to i nikt ani nic tego nie zmieni. Na każdego przychodzi pora i tez na nich przyszła kiedy to kończyli Hogwart a zaczynali studia. Wtedy już tak naprawdę wszystko zależało od opiekunów danego ucznia. Jemu akurat pomagają, ale mało jest takich co muszą sobie radzić na własną rękę? Jego rodzice akurat nie mieli nigdy problemu z zarabianiem pieniędzy jak żyje tak jeszcze żadnego kryzysu nie mieli. Zawsze Max dostawał to czego chciał, teraz już z tego wyrósł i stara się zarabiać na swoje konto, ale wiadomo na rodziców zawsze mógł liczyć. Byli dla niego naprawdę bardzo ważni, gdyby nie oni to pewnie puchon wcale by na te studia się nie wybrał, ale jednak postanowił spróbować tym bardziej, że naprawdę był dobrym uczniem, a jednak ze studiami liczył na jakiś lepszy start i lepszy zarobek. Puchon na pewno nie miał zamiaru zrzucać jej ze swoich kolan kiedy ta się tylko na nie przeniosła. Swoje dłonie przeniósł na plecy dziewczyny, po chwili też wsadzając je pod koszulkę. Miał nadzieję, że i ona tym razem nie przestanie, bo jednak to już był nieco odważniejszy krok. Co będzie dalej? On chciałby o wiele więcej, ale czy którekolwiek z nich odważy się na ten poważniejszy krok? To, że byli na szkolnych korytarzu w lochach wcale go nie obchodziło, ba on o tym całkowicie zapomniał. Nie przejmował się że ktokolwiek ich tutaj spotka. Korytarz był bardzo rzadko uczęszczany, a jedynie nauczyciel od czasu do czasu się tutaj przechadzał. Ale już wolałby nauczyciela jakby miała zaistnieć taka sytuacja, bo nie chciał ażeby Des byłaby obiektem gadaniny w szkole, bo jednak to na nią by padło, że łazi z puchonem. Nie chciał dla niej źle, a doskonale wie jaki stosunek do żółtych ma reszta ślizgonów.
Ślizgonka jedynie uśmiechnęła się czując dłonie Maxa pod jej koszulką. Była miło zaskoczona poczynaniami chłopaka. Zaczynało się od niewinnych pocałunków, a Bóg wie czym skończy. Przegryzła lekko jego dolną wargę i odkleiła się na chwilę. Patrzyła się to w oczy, to na usta Puchona. Przygryza wargę i ponownie pocałowała Puchona. Tak jakby potrzebowała chwili namysłu. Nie musiała się długo zastanawiać, że tego właśnie chce. Jedną rękę trzymała w jego włosach, a drugą zjechała niżej, na brzuch. Nie chciała dotykać jego odkrytego torsu, ale z przyjemnością by go zobaczyła. Wiedziała, jak lodowate są jej dłonie i całe ciało, dlatego miała nadzieję, że to nie odstraszy towarzysza. Zawsze miała z tym problem, ale nie za bardzo wiedziała, co może z tym zrobić. Wracając do Maxa... Drugą ręką oparła się o jego tors, aby przypadkiem nie upaść. Nie chciała na nim leżeć. Byłaby to zupełnie niewygodna pozycja, a nie chciała się również wiercić. W końcu siedzi na nim, tak? Destiny nie była w stanie mu się oprzeć. Mogłaby go tak całować cały dzień. Oczywiście co jakiś czas musiała przerywać na sekundę, ledwie się od niego odrywając, aby nabrać powietrza. Takie życie człowieka, że czymś musi oddychać. Przeniosła się na szyję, gdzie pocałowała go w jednym miejscu, a następnie przegryzła kawałek skóry, pozostawiając po sobie ślad. Całowała go po całej szyi, jednak więcej malinek nie zrobiła. Nie miała pewności czy to jest to czego mężczyzna na pewno pragnął. Zdecydowanie wolałaby, aby nakrył ich jakiś nauczyciel, a nie uczeń. Pracownik szkoły raczej nie rozpowiadałby tego każdej spotkanej osobie, jego drodze. Gorzej byłoby z uczniami. Sharewood nie mogła sobie pozwolić na takie plotki. Nie chciała tu w żaden sposób obrażać Maxa, broń Boże. Jednak zazwyczaj nie ma związków miedzy Puchonami i Ślizgonami. Są to zupełne przeciwieństwa, dlatego Des cały czas się zastanawiała, co ona tak naprawdę tam robiła. Nie wyobrażała sobie jakiejkolwiek tego typu relacji z kimś z Hufflepuff'u. Nie bałaby się tego co by powiedzieli, ale chciała, aby mówiono o niej jak najlepiej. Większość osób na pewno nie byłaby zachwycona.
Max nie chciał przesadzać, owszem teraz ślizgonka jest zadowolona i takie tam, ale jak potem sobie o tym pomyśli? Stwierdzi, że z kim ona się w ogóle zadaje. Bo to jednak dzieje się z upływie chwil i tak naprawdę mało się o tym w tym momencie myśli tylko robi to czego akurat cżłowiek pragnie, a jaką Max ma pewność, że Des przełknie to wszystko pozytywnie? Jaką ma pewność, że kolejne spotkanie również może takie być? Wlaśnie tego się nieco obawiał. Teraz bardziej robili to na co oby dwoje mieli ochotę, jednak nie chciał, ażeby potem dziewczyna poczuła się w jakiś sposób wykorzystana. Co wtedy o nim ludzie powiedzą? Co prawda miał gdzieś zdanie innych, ale chyba nikt nie chciałby być przezywany w jakiś obraźliwy sposób. Ufał dziewczynie i wiedział, że ona nic takiego nie zrobi, jednak zawsze te małe procenty zawahania są i teraz one były w głowie Maxa. Tak naprawdę prawie się nie znali, a o mało co zaraz nago nie będą leżeć na szkolnym korytarzu. Pocałunki były coraz to bardziej namiętnie, a Max działał pod wpływem impulsu chyba jak każdy człowiek. Nie ma się co dziwić, że zapragnął jeszcze więcej. Cały czas całował ślizgonkę i pieścił jej plecy. Jednakże tylko plecy, znał oczywiście umiar i nie miał zamiaru przesadzać, bynajmniej na razie. Chyba, że Des na to wyrazi swoją zgodę. A jeśli chodzi o Des doskonale mogła poczuć na swoich pośladkach prężącą się męskość puchona, więc jeżeliby chciała czegokolwiek więcej puchon był w stanie gotowości. A jeśli chodzi o jego kontakty ze ślizgonami, miał podobne co ona z puchonami. Nie miał zbyt wielu znajomych z tamtego domu. Ba! Przecież nawet z własną siostrą wypierali się swojego pokrewieństwa. Chora sytuacja, ale tak niestety było. Dziecinna decyzja i można powiedzieć, że oby dwoje się do tego przyzwyczaili, dopiero teraz wpadli na pomysł, że po co oni się ukrywają z tym, że kochają się wzajemnie bratersko siostrzaną miłością? No ale czasu się nie cofnie, a niestety tak to właśnie w ich życiu wyglądało. A nigdy jakoś nie miał możliwości zakolegować się z kimkolwiek ze Slytherinu, nie czuł takowej potrzeby. Uczniowie z Hufflepuff czy z innych domów wystarczali mu, a Max nie jest typem chłopaka co szuka znajomych na siłę. Są to są, nie ma to trzeba sobie samemu radzić w życiu.
@Raymond Soren wracał akurat z lekcji do piwnicy Hufflepuffu. To był całkiem dobry dzień, mimo że pogoda była w istocie angielska, a do tego wszystkiego doszły problemy z wiatrem, Ray miał dobry humor. Szedł spokojnie korytarzem w lochach pogrążony w swoich myślach. Nie zauważył kiedy skręcił w boczny korytarz, aczkolwiek niewiele to zmieniało. Tą droga również można było dotrzeć do pokoju wspólnego. Będąc w połowie korytarza zatrzymał się przy zbroi. Wydawało mu się, że ktoś go obserwuje. Podszedł powolnym krokiem do żelaznego stroju, chcąc mu się dokładniej przyjrzeć. Raymond tknięty jakąś niewidzialną siłą postanowił podnieść do góry zasłonę twarzy, odkrywając tym wnętrze zbroi. Pech chciał, że właśnie tam schował się jeden z boginów, który nie został jeszcze odkryty. W ułamku sekundy przed jedenastoletnim chłopcem stanął rosły mężczyzna w masce. Postać wyciągnęła przed siebie różdżkę, celując w Raymonda. Właśnie w tym momencie pojawiła się w korytarzu @Honey A. L. Ford, która postanowiła wyjść na chwilę z dormitorium i rozprostować swoje nogi. Zobaczyła chłopca ze swojego domu i stojącego przed nim... mężczyznę?
Kostki dla Honey:
1, 2, 3 – niemal od razu domyśliłaś się, że mężczyzna to zwyczajny bogin i zachowałaś zimną krew; bez trudu przypomniałaś sobie formułę zaklęcia Riddikulus, które zwalczało boginy. 4, 5, 6 – nie miałaś pojęcia co robić, ani kim jest postać w masce i trochę... spanikowałaś; musiało minąć trochę czasu zanim przypomniałaś sobie odpowiednie zaklęcie.
Krótka informacja:
Raymond, ze względu na Twój młody wiek, zakładam, że nie znasz tego zaklęcia, więc nie jesteś w stanie się sam obronić. Co wydarzy się dalej zależy od Waszej inwencji, niewykluczone, że wtrącę tu jeszcze swoje trzy grosze, ale tylko jeśli będę widzieć, że to konieczne. Życzę Wam miłej gry! W razie pytań piszcie do @William Walker.
Musiała w końcu porozmawiać z Jerrym. Ta lekcja utwierdziła ją w tym jeszcze bardziej, zwłaszcza, że Nate został nauczycielem i w oczach gryfona - ona pewnie nawet mogła o tym wiedzieć. A to nie stawiało jej na lepszej pozycji, wręcz przeciwnie, pogrążało ją jeszcze bardziej. Miała nadzieje, że gryfon tak nie myśli, ale wolała to naprostować szybko, póki jeszcze był czas. Zresztą, liczyła, że jak złapie go na korytarzu, to nie ucieknie jej tak łatwo i przede wszystkim nie spławi jej tak jak z mieszkania, pod którym przecież nie mogła stać bez końca. Kiedy tylko opuściła klasę po zajęciach, pobiegła za nim na boczny korytarz i zatrzymała dokładnie na jego drodze. Spojrzała na niego i naprawdę nie miała pojęcia od czego mogła zacząć, ale musiała uwijać się szybko, zanim postanowi jej uciec. Jak go przekonać, że zasługuje chociaż na pięć minut rozmowy? Czy na pewno zasługiwała? - Czekaj, proszę. Porozmawiajmy. Daj mi dziesięć minut, tylko o to proszę - spojrzała na niego, poprawiając torbę na ramieniu i rozglądając się za ewentualnym ustronnym miejsce, gdzie mogli porozmawiać na spokojnie, ale to nie był zbyt uczęszczany korytarz i równie dobrze mogliby zostać tutaj. - Chcę się chociaż wytłumaczyć, daj mi szansę. Naprawdę nie chciałam, żeby to się tak potoczyło. I nie miałam pojęcia, że Bloodworth postanowi zostać nauczycielem, naprawdę - zapewniła jeszcze, bo to może niewiele zmieniało, ale przynajmniej nie pogarszało sytuacji aż tak drastycznie. I ona wiedziała i gryfon pewnie wiedział, że nie będzie miał teraz łatwo na eliksirach i Emily ani trochę nie wierzyła w obiektywność swojego narzeczonego. Była pewna, że w taki czy inny sposób, pewnie tak, żeby nie pobrudzić rąk i nie zrobić złego wrażenia, ale odbije sobie to na nim w jakiś sposób, zwłaszcza, że teraz miał niezaprzeczalną przewagę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nabuzowany. Był nabuzowany i naładowany emocjami, które chciały znaleźć ujście. To nie było zbyt częste zjawisko u Jeremy'ego Dunbara, a jednak przez cały czas trwania eliksirów nie potrafił się uspokoić. Pozorne ożywienie wywołane było szybciej płynącą krwią w jego żyłach. Bloodworth w Hogwarcie. Pieprzona ironia losu. Wykładający jego ukochany przedmiot, ściśle potrzebnym do przyszłego zawodu. Wiedział, że teraz będzie mieć spore utrudnienia z zdobyciu zadowalającej oceny. Wystarczyło spojrzeć na jego gębę by wiedzieć. Różdżka go w kieszeni paliła, bowiem tak go nosiło ze złości. Wyszedł z klasy jako jeden z pierwszych i dużymi krokami pokonywał korytarz, byleby znaleźć się jak najdalej od tego czarodzieja. Nie tylko w obawie o jego zapewne rozkoszne odbieranie punktów Gryffindorowi za byle co, ale też by mu nie odszczeknął ani go przypadkiem nie sprowokował. Szedł z zaciśniętymi pięściami, a więc gdy zatrzymała go obecność Emily, to widać, że był wściekły i starał się to utrzymać w ryzach. Stanął kilka metrów przed nią i szczerze powiedziawszy, nie miał najmniejszej ochoty na jakąkolwiek rozmowę z tą dziewczyną. - Teraz zachciało ci się rozmawiać? Nie za późno? - warknął, nie potrafiąc zapanować nad głosem i żalem, jaki żywił do Emily. Rozejrzał się po korytarzu czy przypadkiem nie nadciąga jej osobisty dementor albo napakowany Mefisto. Z daleka było widać jego spiętą sylwetkę. Ruszył przed siebie, żeby ją wyminąć, ale znowu się odezwała. Przypomniały mu się ciasteczka, które mu upiekła, a imponował mu fakt, że pomimo notorycznego zbywania ona wciąż próbuje do niego dotrzeć. Słysząc co mówi czuł jak wściekłość ściska jego gardło i zalewa wszystkie myśli. Z całej siły kopnął w rycerską zbroję, w kierunku nagolenników, sprawiając iż ta się przewróciła z donośnym hukiem. - Jakaś ty szczodra z informacjami. Teraz będziesz się ze mną nimi dzielić? - popatrzył na nią z ukosa, a oddychał głęboko, czując się odrobinę lepiej po walnięciu zbroi. Ale przynajmniej nie odchodził, a stał. Do konfrontacji musiało dojść prędzej czy później. Jednak sama myśl, że przecież ją całował, zachwycał się blaskiem jej oczu, śmiechem w kinie... a potem to, co wydarzyło się w mieszkaniu... to było cholernie nieprzyjemne i czuł po prostu dużo żalu i goryczy. - Po co to było? - podszedł do parapetu, oparł o nie obie ręce i oddychał powoli, wentylując się zimowym powietrzem dobiegającym z uchylonego okna. Wbił wzrok w swoje dłonie, na których uwydatnione były żyły, bowiem tak mocno zaciskał palce w pięść. - Chciałaś wzbudzić w nim zazdrość bawiąc się mną? - zapytał, zerkając na nią jedynie kątem oka, bowiem czuł, że nie jest jeszcze w stanie popatrzeć na nią całą bez wspominania tego, jaka była szczęśliwa tamtego wieczoru.
Nie była pewna, czy to dobry pomysł. Był wściekły i raczej teraz mała szansa, że miał się szybko opanować. Spotkanie z Natem zdecydowanie wyprowadziło go z równowagi i wcale się nie dziwiła. Czuła się naprawdę paskudnie, że do tego doprowadziła. W najgorszym wyobrażeniu nie zakładała, że będą musieli się kiedykolwiek regularnie widywać. Niemal skrzywiła się, słysząc jego ton głosu. Wiedziała, że miał żal, że był wściekły i konfrontowanie się z tym było chyba jeszcze bardziej bolesne, niż nieznośna cisza, jaką fundował jej od dłuższego czasu. Musiałą się przełamać, wytłumaczyć, nawet, jeśli nie dało się tego usprawiedliwić. Wzdrygnęła się lekko, kiedy kopnął zbroje i westchnęła. Trudno było się dziwić, że emocje mu puszczały. - Wiem, że za późno, ale chce przeprosić. To nic nie da, ale chce się chociaż wytłumaczyć. Nie usprawiedliwić - podkreśliła, bo niestety nawet biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, fakt, że zaręczyny były aranżowane i nie była to zdrada w klasycznym rozumieniu, to jednak oszukała i konsekwencje tego mocno się na nim odbijały. - To aranżowane zaręczyny, do których jestem w zasadzie zmuszona. Naprawdę ich nie chce. Kiedy zaproponowałeś wyjście... powinnam była powiedzieć, jaka jest prawda, ale bardzo chciałam, żeby to była prawdziwa randka. To brzmi głupio, wiem. Ale bawiłam się tak dobrze, to wszystko było szczere. Prawdę mówiąc, z nikim wcześniej nie czułam się tak dobrze. Nie miałam nikogo przed tymi całymi zaręczynami. Chciałam trochę normalności. Przeżyć pierwszą randkę z kimś takim jak ty. W ogóle ją przeżyć. Wiem, że to nie było fair wobec ciebie i tak strasznie, strasznie mi przykro. To było okropnie egoistyczne, ale nie potrafię tego tak naprawdę żałować. Samego spotkania - spojrzała na niego, mając nadzieje, że zdecyduje się w końcu na nią spojrzeć, nie tylko pozerkiwać. To może nie było najlepsze wytłumaczenie, ale to była prawda, a ona obiecała sobie, że kiedy będzie miała okazję z nim porozmawiać, będzie naprawdę szczera. Zasługiwał na to. - Było niesamowicie, a ja wiedziałam, że to tylko jednorazowa przygoda i naprawdę nienawidziłam tej świadomości. Nie chciałam kończyć tego wieczora, dlatego zaprosiłam cię do siebie. Chciałam więcej. Jeśli chodzi o wywołanie zazdrości... nie chce już kłamać. Chciałam go zdenerwować, jest mi wstyd, ale ta myśl faktycznie się pojawiła. Chciałam pokazać, że nie może mnie kontrolować, kiedy widziałam go przez te sekundę na korytarzu. Nie sądziłam, że nam przerwie, że zrobi ci krzywdę, naprawdę, tego się nie spodziewałam. Wiem, że to niewiele zmienia i w zasadzie po tym całym wytłumaczeniu masz pewnie o mnie jeszcze gorsze zdanie, niż miałeś, ale zasługujesz na to, żeby wiedzieć, jak było. Przeprosiny są szczere - zapewniła i zastanawiała się, czy naprawdę nie wkopała się tylko bardziej. Nie umiała ubrać w słowa tego, jak się przy nim czuła, ale to było naprawdę wyjątkowe. Spokojnie, bezpiecznie, miło. Przez pewien czas naprawdę pozwoliła sobie zapomnieć o wszystkim innym i to było wyzwalające uczucie. To nie pomagało, ale chciała, żeby wiedział, że całe spotkanie nie było po to, żeby sprowokować Nate'a, albo zabawić się uczuciami Jerry'ego, ale dlatego, że naprawdę tego chciała i przede wszystkim żałowała, że wszystko nie mogło potoczyć się inaczej.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Oddech za oddechem. Pierwszy, drugi, trzeci... przy czwartym uznał, że Emily ma prawo wytłumaczyć się, a on powinien jej wysłuchać. To niedojrzałe uciekać przed rozmową, a nawet jeśli Emily nie naprawi niczego swoimi słowami to chociaż będzie mógł się zasłaniać, że już rozmawiali i więcej nie chce jej słuchać. To zawsze jakieś rozwiązanie. Przy ósmym oddechu poczuł ból palców stopy, którą kopnął w nagolenniki zbroi. Zaskoczyła go pierwszymi słowami. Słyszał już o aranżowanych małżeństwach, bowiem... Nessa mu o nich wspominała (aż pochylił kark na samo wspomnienie swojego żalu, gdy i ona przyznała się do swojego narzeczeństwa). Podniósł głowę i rozluźnił pięści, by z czujnością i tłumioną złością popatrzeć na jej wyraz twarzy. Chciał widzieć wyraz jej oczu, gdy zapewniała, że nie udawała radości. To niejako przyniosło mu ulgę - faktycznie dobrze się czuła w jego towarzystwie. Słuchał jej i mimo prawa do żalu, jakoś tak wbrew swojej złości dotarło do niego, iż... byłby w stanie zaakceptować jej potrzebę normalności. Skoro została wrzucona w narzeczeństwo wbrew sobie, to naprawdę dałby radę przyjąć do wiadomości, że chciała zrobić coś dla siebie zanim na dobre zostanie związana małżeństwem z człowiekiem, którego nie kocha (?). Przymrużył ciemne ślepia, a przestały z niego ciskać gromy. Mimo wszystko nie odezwał się, a słuchał dalej, bowiem głośno bijące serce w jego trzewiach zakazywało mu przerywania. Odwrócił głowę, zupełnie jakby uderzyła go informacją, że z góry wiedziała, że to jednorazowe spotkanie. A on robił sobie nadzieję... ba, planował gdzie mógłby ją jeszcze zabrać, co pokazać... a przecież nienawidził świata, z którego pochodził. Nie cierpiał mugolskich miejsc, żywił do nich awersję i wiązał z nimi przykre wspomnienia. Specjalnie dla Emily pierwszy raz od czterech lat poszedł do mugolskiej części Londynu. Zignorował swoje opory po to, aby sprawić jej radość. Choć dopiął swego, to myśl, iż było to chwilowe smakowała goryczą. Nie były mu obce jednorazowe nocne przygody, jednak zazwyczaj z góry było to akcentowane. Z pomocą słów czy bez nich - tak czy siak czuło się, iż to tylko na moment. A przy Emily czuł nadzieję na coś więcej, bowiem ujęła go jej radość, szczerość, eskcytacja i zaangażowanie. Zacisnął usta, by nie wymsknęło się spomiędzy nich żadne przekleństwo. Przynajmniej przyznała wprost, że chciała go zdenerwować. Powinien docenić jej szczerość, ale nie potrafił jeszcze tego zrobić. Miał być pretekstem do rozjuszenia Nathaniela (co się skutecznie udało, powinna być z siebie dumna), a jednak wbrew sobie musiał przyznać, że jej wierzy. Nie mogła udawać tych błyszczących oczu. To musiało być prawdą. Przeczesał palcami włosy, gdy zamilkła. Nie wiedział co ma powiedzieć. Nie wiedział co czuje najmocniej. Popatrzył na nią, mając nadzieję, że wówczas się dowie co ma zrobić. Zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby Nathaniel tam nie wparował, a oni spędzili wspólnie noc, to i tak nie wyszłoby z tego nic więcej. Przecież raptem kilka dni później uzmysłowił sobie, że coś go tknęło w kierunku Nessy - z tym, że los postanowił go dobić i podsunąć na jego drogę kolejną Ślizgonkę zmuszoną do zaręczyn. Tak czy siak nic by z tego nie wyszło, a sposób w jaki potoczył się tamten wieczór... Po chwili milczenia westchnął z rezygnacją, opuszczając ręce wzdłuż ciała. - To jest popieprzona sytuacja. - stwierdził neutralnie, rad, że z jego głosu zniknęła już wściekłość. - Nie wiem, Emily. Nie wiem co mam myśleć. Gdzieś tak... w połowie jestem w stanie zrozumieć, że chciałaś się od niego wyrwać. - przecież on jest psychopatą, każdy zdrowy na umyśle trzymałby się od niego z daleka. Powoli i niechętnie dodawał sobie dwa do dwóch. Czystokrwista dziewczyna uwielbiająca świat mugoli została zmuszona do zaręczyn z psychopatą parającym się czarną magią. Musiała mieć przechlapane ze swoją pasją i ideałami pochodząc z takiej rodziny. Wysilił się na empatię i spojrzał na nią w innym świetle. - Gdybyś nie ubrała tego w randkę i tamtą... noc... - aż skrzywił się na wspomnienie zaklęcia jakim oberwał. - ... to przecież też bym cię mógł tam zabrać. - miał nadzieję, że tak by zrobił. Nienawidził świata mugoli, ale przecież ona się cieszyła. Była niezwykłym zjawiskiem, jednym wielkim blaskiem radości, który go ujmował w ten ciepły sposób. - Wiesz co? - uniósł na nią wzrok nie mający w sobie nawet grama jego dunbarowej radości. - Chociaż tyle dobrego, że się w sobie nie zakochaliśmy. Zrobiłaś wtedy na mnie piorunujące wrażenie, Emily. Naprawdę piorunujące. - skoro była szczera to odpowiadał tym samym. Zraniona duma się wygoi, tego był pewien. Gorycz kiedyś przeminie, złość w końcu też. Ale Nathaniel Bloodworth nie i to był główny problem, bowiem Jeremy dałby sobie rękę uciąć, że gdyby ich teraz przyłapał to zostaliby zaatakowani lodowatym i morderczym spojrzeniem kamuflowanym za dyplomatycznymi słowami i zręcznie żonglującymi parafkami regulaminu, interpretowanymi według jego własnego sposobu. - A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja nie cierpię mugolskiego świata. A zabrałbym cię tam i kolejny raz... - ale była to już przeszłość. Coś się między nimi zniszczyło, ale odnosił wrażenie, że przy odrobinie wysiłku naprawdę mógłby się z nią zaprzyjaźnić. Lubił ją, choć odwaliła taki cyrk i go wykorzystała. Widział, że szczerze żałowała i nie potrafił znaleźć argumentu, który kazałby mu się odwrócić plecami i powiedzieć, że żadne z jej słów niczego nie zmieni.
Cóż, tutaj na pewno miał całkowitą rację. Sytuacja nie była normalna, chociaż ona zdążyła już przyzwyczaić się do tego, że nic ostatnio nie było normalne, a tamten wieczór, albo raczej dzień - to była jedna z normalniejszych rzeczy, jaka ją ostatnio spotkała. To była randka w klasycznym rozumieniu i wszystko co na niej czuła było zaskakująco proste i jasne, bez zbędnych komplikacji, bez wkradających się negatywnych uczuć, bez strachu i obawy, coś zupełnie nowego, świeżego, odprężającego. Nie mogła się z nim zgodzić. To znaczy, oczywiście, pewnie z wielu powodów świetnie, że się w sobie nie zakochali, ale w jej głowie nie do końca tak to wyglądało, bo to gdzie naprawdę lokowała uczucie nie było ani trochę lepsze, od potencjalnego zauroczenia Jerrym. Pokręciła głową, patrząc na niego. - Ja żałuję. Chciałabym, żebyśmy byli zakochani - powiedziała otwarcie, bo nawet, gdyby ograniczałyby ich jej zaręczyny i nawet, gdyby potencjalny związek z kimś takim jak Jerry skłócił ją z rodziną całkowicie, to czułaby, że postępuje właściwie. Odpowiednio lokuje uczucia, docenia kogoś, kto faktycznie na to zasługuje, kogoś, kto pewnie nie chciałby jej zranić i przede wszystkim kogoś, do kogo być może trochę bardziej by pasowała. Oparła się o ścianę i spojrzała w swoje dłonie. - Ty też zrobiłeś na mnie wrażenie. Nawet nie sądziłam, że będę się aż tak dobrze bawić, nie tylko dlatego, że miejsce było idealne. Z tobą było tam idealnie. Zazdroszczę twojej przyszłej dziewczynie - uśmiechnęła się lekko do niego, chociaż domyślała się, że jego złość jeszcze nie przeminęła. Widziała za to, że trochę ją załagodziła i zobaczyła nadzieje, na poprawienie ich relacji. Chciałaby mieć w nim przyjaciela, ale nie wiedziała, czy z jego strony to jeszcze możliwe. Zaskoczyły ją jego kolejne słowa, nie wydawał się niezadowolony z tego miejsca i była zdziwiona, że nie zauważyła żadnych oznak, kiedy tam byli. Wręcz przeciwnie, był naprawdę radosny i dałaby sobie rękę uciąć, że świetnie się bawił. Czyli on też nie lubił mugolskiego świata. Tylko on potrafił się do niego przekonać, już na pierwszej randce, tylko po to, żeby sprawić dziewczynie przyjemność. - Tym bardziej doceniam, że to dla mnie zrobiłeś i... przepraszam, że tak się to na tobie odbiło. Gdybym mogła ci to jakoś wynagrodzić, zrobiłabym wszystko - zapewniła, przegryzając wargę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zaskoczyła go, to było pewne. Podniósł na nią uważniejszy wzrok i próbował cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Naprawdę chciałaby się w nim zakochać? Żałowała, że nie zdążyli...? Jeśli sytuacja była już popieprzona, tak w chwili obecnej nabierała jeszcze większych supłów i o zgrozo, w jakiś sposób mu to schlebiało. - Ale wtedy któreś z nas, albo oboje mielibyśmy złamane serca. Zaryzykowałabyś nawet jakby nie miało to mieć przyszłości? - może gdyby poszli na randkę przez zaręczynami, przed jego nagłym zainteresowaniem inną dziewczyną to... to kto wie, mogliby się zbliżyć do siebie i faktycznie zakochać. W chwili obecnej jednak szansa na to była ledwie widoczna. Wiedzieli przecież, że zakochanie się w sobie nie wniosłoby żadnej poprawy w tę już i tak pokręconą relację. Kącik jego ust drgnął, gdy mimowolnie uśmiechnął się wobec tak szczerego i prostego komplementu, w który uwierzył. Nie wyglądała na manipulantkę, a jednak mu to zrobiła, choć kierowała się niejako... sensownymi pobudkami. Już sam nie wiedział czy powinien darować sobie dalsze rozmowy czy jednak z niewiadomej przyczyny spróbować podtrzymać tę relację na przynajmniej pozytywnej stopie? Przecież ją polubił i pomimo wściekłości, dalej mógłby ją lubić. Teraz to trochę trudniejsze, bowiem znał już smak jej ust, ale przynajmniej dałoby się spróbować jakoś to naprostować... - To szalone, ale ci wierzę. - przyznał i przetarł dłonią twarz, jakby próbując zetrzeć z niej zmęczenie po wybuchu złości. Miał nadzieję, że nie jest naiwny i że nie jest to kolejna gierka. Nie miałby na to już siły, ale Emily wydawała się teraz taka autentyczna... Wtedy też. Potrząsnął głową, by odgonić natrętne myśli. - Nie obiecuj wszystkiego, Emily, bo ktoś mógłby chcieć to wykorzystać. - poprosił, a spojrzenie mówiło, że kogoś miał na myśli. Współczuł jej tego położenia, ale cóż miał temu zaradzić? To go nie dotyczyło, było poza zasięgiem i jedyne co udało mu się zrobić, to gorzko oberwać. Miała nad karkiem niebezpiecznego typa i nie wiedział jak miałby jej pomóc. Do tej pory pamiętał ten mentalny dziki wrzask wywołany jakimś brudnym zaklęciem. Wzdrygnął się na wspomnienie. Nie chciał niczego w zamian, bowiem Emily nie była w stanie naprawić tego, co się już wydarzyło. Z tamtą sytuacją nic nie dało się już zrobić. Odepchnął się od parapetu, wyminął leżącą na podłodze blaszaną zbroję i podszedł do Emily, zatrzymując się tuż przed nią. Nie miał już ochoty chodzić przygnębiony, przybity i niemrawy, bo to było bluźnierstwem tego, jakim jest na co dzień. Wyciągnął do niej rękę na zgodę.
Ryzykowała już w znacznie mniej rozsądnych kwestiach, ale fakt, nie chciałaby, żeby miał złamane serce. Jeśli chodziło o nią, to doskonale wiedziała, że tak czy inaczej ją to czeka i rzeczywiście, nawet jeśli historia z Jerrym miałaby mieć złe zakończenie, wydawała się mieć w sobie więcej szans na powodzenie niż jej obecna. Szkoda, że nie dało się tego w taki sposób przekierować, bo teraz wiele by dała nawet za nieodwzajemnione uczucie do gryfona, które pozwoliłoby jej oderwać się od innych, natrętnych myśli. - Prawdę mówiąc, tak - odpowiedziała na jego pytanie szczerze, bez większego zastanowienia. Cieszyła się, że zaczyna jej wierzyć, zresztą, nie musiał tego potwierdzać słowami, zwyczajnie widziała, że nie był już tak zły i dostrzegła szansę na naprawienie tej relacji. Wiedziała, że na to nie zasługuje, ale mimo wszystko chciała wyprostować sprawy między nimi, bo zdążyła go polubić i nie chciała tego tracić. Może więcej nie będzie między nimi tak beztrosko i swobodnie jak wtedy, ale i tak miała wrażenie, że gryfon był osobą, przy której mogłaby czuć się wyjątkowo dobrze i miło. Pewnie zawsze z ukuciem wyrzutów sumienia, zwłaszcza, jak będzie widzieć jego mijającego się na korytarzu z Natem, lub co gorsze będzie obserwować sytuacje, które nie powinny mieć miejsca, ale których jej narzeczony pewnie sobie nie daruje. - Ktoś tak. Ty nie - odpowiedziała z zadziwiającą pewnością, jak na to, że ostatecznie słabo się znali i jej zaufanie nie miało zbyt solidnych podstaw. A jednak, wierzyła w to. Uniosła na niego spojrzenie, kiedy podszedł i wyciągnął rękę. Miała ochotę odetchnąć z ulgą, bo to przecież oznaczało zgodę i może nawet w pewnym sensie wybaczenie, albo przynajmniej jego początkowy etap. Wyciągnęła rękę, żeby uścisnąć jego dłoń, ale jakiś impuls podpowiedział jej, że to za mało i nagle, dość niespodziewanie przytuliła go na krótką chwilę. Mimo wszystko zreflektowała się, że to nie ona powinna wychodzić z taką inicjatywą, więc odsunęła się zaraz i odwróciła wzrok na chwilę wzrok. - Wybacz - znowu wyciągnęła do niego rękę, a drugą odgarnęła włosy za ucho, uśmiechając się do niego niepewnie.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
To niezwykłe, że oboje byli w stanie stwierdzić, że mogliby się w sobie zakochać, gdyby nie... Nathaniel Bloodworth. To byłoby proste pokochać jej oczy, jej uśmiech i blask, który roztacza wokół siebie, gdy się śmieje. A teraz wiedział już, że tak się nie stanie. Nie zakocha się w niej z kilku względów, których nie chciał sobie wymieniać, by nie rozpalać w sobie na nowo wściekłości. Mimo wszystko jakoś tak na dnie serca czuł wobec niej sympatię pomimo tego jak go potraktowała. Czy to znak, że jest naiwny? A może naprawdę nie miał sił na tak długotrwałą nienawiść? Starał się zatem od tego odciąć, by móc skoncentrować się na jaśniejszych stronach tej sytuacji. - Szkoda, że do tego nie doszło. - zdziwił się swoimi śmiałymi słowami, ale nie próbował ich wyjaśnić. Po prostu patrzył prosto w jej oczy, że skończyło się coś, co nawet nie zdołało się między nimi na dobre zacząć. Nawet jeśli miałby codziennie dostawać łomot od jej narzeczonego to mimo wszystko denerwowanie go mogłoby przynieść mu wiele satysfakcji. Nie chciał mieć z nim do czynienia, ale jego duma była urażona, a porażka jakiej zaznał domagała się zemsty nawet, jeśli w Hogwarcie był już po przegranej stronie. Tknęło go jej zaufanie, ale też mu schlebiało. - Chyba wystarczająco ci już zabrano, więc zatrzymaj pozostałe wszystko dla siebie. - powiedział nieco pokracznie, ale wydawało mu się, że Emily zrozumie co chciał przez to powiedzieć. Przytulenia się nie spodziewał, ale też skłamałby, gdyby powiedział, że nie zamierzał zrobić coś podobnego. To niebywałe, że jeszcze godzinę temu był na nią wściekły, a teraz... z niezwykłym kunsztem go rozmiękczyła. Była uparta, a on sobie to cenił. Ujął jej dłoń i ścisnął lekko na znak zawieszenia broni. Nie wybaczył jej jeszcze, ale przynajmniej ku swojemu zaskoczeniu przyjął jej przeprosiny. Poprawił to spontaniczne przytulenie i jeszcze na chwilę ją przygarnął, oplatając jej ramiona swoimi. Oparł brodę o jej włosy i westchnął. - Tym samym będąc w pobliżu ciebie załatwiłem sobie jego zemstę do końca studiów. - stwierdził z goryczą i odsunął się na odległość wyciągniętych ramion. Uniósł rękę, by powstrzymać potencjalne przeprosiny. - Gdyby nie było mi szkoda tracić punktów to chętnie bym go powkurzał i prowokował w miejscu publicznym. - najwidoczniej nie nauczył się niczego po czarnomagicznym zaklęciu i groźnym rozszczepieniu. Minę miał nietęgą czując, że jest naprawdę w kiepskim położeniu. Duma wciąż cierpiała. Skinął jej głową, by przysiedli na kamiennej ławce. W ten sposób będzie chociaż widzieć czy ktoś nie zamierza wejść w tę część korytarza. Złości nie było lecz gorycz została.
Może Jerry tak jak ona po prostu nie radził sobie z nienawiścią? Nie potrafił naprawdę i na stałe wzbudzić w sobie tego uczucia? Dla niej to był duży problem, z którym walczyła już od jakiegoś czasu i nie wiedziała, czy to po prostu jej brak umiejętności w tej kwestii, czy może fakt, do jakiej osoby starała się tę niechęć rozpalić. Tak czy inaczej, nic jej z tego nie wychodziło. Może gryfon miał ten sam problem, skoro nie potrafił na stałe się odciąć od kogoś, kto narobił mu niezłych problemów? Mimo wszystko miała nadzieje, że on tej decyzji nie pożałuje i obiecała sobie, że jakoś mu to wszystko wynagrodzi. Miał rację. Coraz częściej miała wrażenie, że w jej rękach jest coraz mniej, że wszystko gdzieś jej ucieka i traci to, co dla niej ważne. Mimo wszystko nie żałowała tak śmiałego zapewniania, bo właśnie moralność i wiara w to, że jeszcze może być dobrą osobą były tym, co chciała odzyskać i miała nadzieje, że będzie miała do tego okazję. Zaskoczyło ją to, że zaraz po jej odsunięciu on również przytulił ją do siebie, ale przyjęła to z niemałą ulgą. Odwzajemniła uścisk mocno, czując się zaskakująco dobrze i komfortowo w jego ramionach. Zerknęła na niego po jego kolejnych słowach. - To akurat jest poważna sprawa - westchnęła cicho. Mógł to bagatelizować, ale ona wiedziała, jak nierozsądne to było. - To może brzmi głupio ale mimo wszystko... myślę, że mi nie zrobi już poważnej krzywdy, ale ty, naprawdę, naprawdę nie powinieneś go prowokować. Nie chodzi o odjęte punkty czy gorsze oceny, może być gorzej. Z nim naprawdę może być gorzej. Merlinie, nie wierze, że to mówię, ale postaraj się może trzymać dystans. Wiem, że to strasznie nie fair, ale nie chciałabym, żeby stała ci się przez niego jeszcze jakaś krzywda - nie ufała Nate'owi w tej kwestii ani trochę. Pewnie nawet jeszcze nie wiedział, że Jerry jest mugolakiem, co przecież pogarszało sprawę. Wiedziała już, do czego jest zdolny i wolała, żeby Jerry nie przekonywał się o tym na własnej skórze. Może to właśnie przy mężczyźnie zrozumiała, że to wszystko to nie jest zabawa, że walka, bunt, to wszystko może mieć prawdziwe, poważne konsekwencje.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Skoro i ona ostrzegała go przed Nathanielem, to może jednak przymusi się i będzie nosić czujnik tajności, który dostał od Matthew i Skylera... chcieli mu pomóc, jakoś go osłonić, a najwyraźniej potraktowali to wszystko tak poważnie jak sama Emily. Może powinien ich wszystkich posłuchać... skoro ten łaził jeszcze normalnie po świecie to znaczy, że nawet jeśli miał swoje za uszami to załatwił sobie nietykalność. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, a jego płuca opuściło zmęczone westchnięcie. Na końcu języka miał cięte i bolesne słowa "już i tak jedna się stała przez twoje kłamstwo", ale uznał, że nie będzie tak bezlitosny, bo przecież jakoś go udobruchała i fiksowanie się na złości było skrajnie wyczerpujące. - Ta, wierzę. - burknął z rezygnacją i otarł twarz, jakby próbował zepchnąć z niej wszystkie zdradzieckie zmarszczki. - Czystokrwiści o paskudnym charakterze to z góry przegrana sprawa. Zero rozsądku i sprawiedliwości. - mruknął z przekąsem, ale przynajmniej nie kłócił się. Nie chciał chować dumy do kieszeni i tym samym zostać bardzo łatwym celem. Czasami ciężko było mu ugryźć się w język i nie odszczeknąć, jednak skoro sama Emily go uczulała... - Powiem tak: miewałem w życiu gorzej więc jakoś i to wytrzymam. Może. - wzruszył ramionami i przechylił głowę, spoglądając na rozrzuconą na podłodze zbroję. Czekać tylko aż przylezie tu jakiś profesorek i będzie odejmować im punkty za przebywanie tuż obok. Wygrzebał różdżkę i za jakimś trzecim razem udało mu się skłonić wszystkie elementy zbrojne do złożenia się w jedną sensowną całość. Dowody zbrodni zostały zneutralizowane. - Masz przekichane, a ja nie mogę ci w żaden sposób pomóc. - rozłożył ręce na boki w geście bezradności tuż po tym jak różdżka znalazła się za jego uchem. Spoglądał na Emily i oboje wiedzieli, że właśnie padła prawda, której nie dało się zaprzeczyć. - Mam deja vu. Znów mam się trzymać od kogoś z daleka, bo tak będzie najlepiej. Niech to szlag, ile jeszcze razy będę musiał tego wysłuchiwać? - zapytał nie oczekując żadnej odpowiedzi, zaś w jego głosie pojawiło się dużo skłębionych emocji, które niosły za sobą kilka przykrych wspomnień. Odwrócił wzrok, by nie widziała jak bardzo jest wzburzony, choć tym razem z powodu notorycznego odsuwania go od innych podczas gdy on tak bardzo chciał być blisko ludzi. - Odprowadzić cię gdzieś póki wiadomo-kto nie wyłonił się jeszcze z pieczary? - zapytałzrezygnowany.
Właśnie o to chodziło, przez nią stało się już stanowczo zbyt wiele. Nie chciała, żeby wydarzyło się cokolwiek innego, miała nadzieje, że Jerry'emu uda się trzymać tak duży dystans, jak to tylko możliwe. To było trudne, kiedy osoba, której chcesz unikać była nauczycielem, ale nie niewykonalne. - Nie tylko ty nie możesz pomóc. Ale poradzę sobie - chyba - dodała w myślach. Cieszyła się, że chłopak przesadnie nie lekceważy sytuacji, pewnie dlatego, że zobaczył już wściekłego Nate'a i rozumiał, że to nie wyolbrzymianie z jej strony. Oczywiście wierzyła, że Jerry będzie się w stanie obronić, ale mimo wszystko, Nate był dorosłym, doświadczonym czarodziejem, a teraz w dodatku miał nad nim sporą przewagę jako nauczyciel. Lepiej było nie igrać z ogniem, wystarczy, że ona to robiła. - Znowu? - zapytała zaskoczona. Nie wiedziała o czym mówi, ale jeśli faktycznie nie pierwszy raz trafił na taki beznadziejny przypadek, to naprawdę mu współczuła i tym bardziej było jej głupio, że postawiła go w takim położeniu. Mimo wszystko cieszyła się, że sytuacja między nimi trochę się poprawiła a chłopak zdawał się nie mieć już takiego żalu. Zaproponował jej nawet odprowadzenie do dormitorium, ale na to już pokręciła głową. Jeśli naprawdę miała więcej nie pakować go w kłopoty, wspólne szlajanie się po lochach, w których był Nate, to nie był najlepszy pomysł. Dla gryfona teraz było najlepiej trzymać się z daleka nie tylko od nauczyciela od eliksirów, ale też od niej samej, przynajmniej w sytuacjach, kiedy ktoś mógł ich łatwo zauważyć. Zwłaszcza, że plotki łatwo się rozchodziły. - Dzięki, ale lepiej pójdę sama. Do zobaczenia - przytuliła go jeszcze krótko na pożegnanie i ruszyła w kierunku swojego pokoju wspólnego, żeby przesiedzieć tam resztę okienka. Nie chciała kręcić się po szkole, bo zwyczajnie nie miała nastroju na konfrontacje z Nathanielem. Nie dzisiaj.
/zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie miał w zanadrzu żadnego innego sensownego rozwiązania. Pozostawało przystosować się do nowej sytuacji nawet, jeśli godziła ona jego dumę i ego. Pokiwał dziewczynie głową, a było to przygnębiające. Pogodzenie się z bezsilnością miało bardzo gorzki posmak, a więc mógł jedynie odprowadzić ją wzrokiem, gdy ruszyła spokojnym krokiem w kierunku pokoju wspólnego ślizgonów. On sam zaś stał jeszcze w korytarzu dobre cztery minuty i pogrążał się w cokolwiek nieprzyjemnych myślach. Ocknął się, gdy w korytarz wysypała się gromada młodszych uczniów. W innym przypadku wmówiłby im, że w klasie eliksirów siedzi nowy nauczyciel, którego trzeba widać jakimś obraźliwym gestem, ale szczerze mówiąc jego zapał został dzisiaj już i tak mocno pognieciony. Schował ręce do kieszeni i ruszył w kierunku schodów, by wspiąć się na wieżę Gryfonów. Nie mógł pozbyć się goryczy i rezygnacji, tak rzadko widocznej w jego osobowości. W takim też humorze spędził resztę dnia zanim mógł się wieczorem deportować do kamienicy w Londynie, do swojej kawalerki - dokładnie po drugiej stronie ulicy, gdzie mieszkała Emily i nieszczęsny Bloodworth.
| zt
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefistofeles odzwyczaił się już od swoich comiesięcznych walks of shame. Były dla niego normą w momencie, w którym w jego życiu działo się wiele złego, albo kiedy nie miał żadnego towarzystwa. Neirin pomagał, choć wiele osób pewnie by się z tym nie zgodziło; Nox mógł zawsze liczyć na szybką pomoc medyczną, a także świeże ubrania i może nawet kubek rozgrzewającej herbaty. Tym razem miał być sam i uparcie twierdził, że przecież sobie poradzi… A jednak kiedy pierwsze promienie słońca przebiły się przez gęstwinę Zakazanego Lasu, wykręcając ciałem likantropa, nie było w porządku. Zmarznięty, przemoczony od nocnych przymrozków/rosy/potu/czegokolwiek innego (bo przecież niezbyt analizował) i obolały, chciał tylko jak najszybciej narzucić na siebie ubrania i pójść pod prysznic. W takim stanie nie nadawał się na teleportację, zatem automatycznie nastawił się na przejście do Hogwartu - nie sądził, że będzie musiał zrobić to w tak mało elegancki sposób. Pamiętał doskonale gdzie ukrył swoje ubrania, w końcu kurtkę przypadkiem porwał przy pospiesznym składaniu, ale teraz ich tam nie było. Trzęsąc się przeczesywał krzaki, wyklinając też przy tym pod nosem wredne złodziejskie stworzenia i dziękując sobie samemu za pozostawienie różdżki w dormitorium. Bosymi stopami przemierzał błonia, rytmicznym krokiem zbliżając się do zamku. Dziwne uczucie ściskało go w żołądku i Mefisto przez chwilę nie potrafił zdecydować, czy jest to obcość, czy wręcz przeciwnie - była to słodka melancholijność, rozlewająca się po ciele automatycznie wykonującym znane czynności. Wiedział dokładnie którędy iść, na których schodkach stawiać stopy i w końcu jak otworzyć masywne drzwi, jedną rękę mając kurczowo przyciśniętą do nagiego torsu. Skutecznie uniemożliwiał tym samym zobaczenie poszarpany od wilczych kłów nadgarstek, pomiędzy drżącymi z wycieńczenia palcami zaplątując osłaniające krocze zawiniątko zniszczonej kurtki. I choć nie bał się wyuczonej pewnej postawy, nie opuszczając głowy z zawstydzeniem, opierał to w głównej mierze na bardzo prostej myśli - i tak nikogo tu nie spotka o tak barbarzyńskiej porze.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wczorajszy dzień był… intensywny. To chyba najlepsze określenie. Po części fizycznie, ale jednak przede wszystkim pod względem emocjonalnym. Usłyszał wiele słów, które ktoś w końcu musiał mu powiedzieć i zrozumiał rzeczy, których tak długo nie mógł pojąć, a wszystko to przez spotkanie duchów przeszłości i… właściwie pomyślał, że zabrakło tylko listu od Finna, by mógł poczuć się gorzej. Ale okazało się, że to zaproszenie na wizbooku od Gardowej jedynej, niedoścignionej miłości było tym, co docisnęło presję, łamiąc go zupełnie. To nawet zabawne, że nie mógł spać tak długo, a wczoraj przebiegł przez tak wiele skrajnych emocji, że pod koniec nie zostało już nic i po prostu padł na wolne łóżko w dormitorium, nawet nie mając sił wyjść za bramy Hogwartu, by teleportować się do własnego pokoju. Przespał popołudniowe wykłady, przespał kolacje, został obudzony na dyżur, tylko po to, by poprosić o zastępstwo, choć nawet tego nie pamiętał i przespał też całą noc, budząc się nad świtem z totalną pustką w głowie. Zupełnie jakby jego organizm w końcu zrozumiał, że system się zawiesił i potrzebuje resetu, więc po prostu go zrobił. Przesunął dłonią po brzuchu, szukając palcami ciasnego węzła, który gdzieś tam musiał być i zorientował się, że nadal ma na sobie mundurek, a jedynie buty i złożona (zapewne przez jakiegoś Puchona) w kostkę szata leżały koło łóżka. Wychodząc z dormitorium czuł się jakby wymykał się z czyjegoś mieszkania nad ranem po suto zakrapianej imprezie i nocy spędzonej w obcym łóżku, bo i gdy myślał o całym wczorajszym dniu, miał wrażenie, że pamięta go jak przez mgłę. Czuł się źle. Wiedział przez co najbardziej. A i tak chciał to powtórzyć. Dlaczego? Bo to dawało mu chwilę, wcale nie tak krótką, w której nie czuł niczego negatywnego, nie martwił się, nie wyrzucał sobie nic i był gotów zapłacić każdą cenę, by znów nie musieć….hm? Zatrzymał się gwałtownie, gdy prawie wpadł na kogoś, bezmyślnie wychodząc zza zakrętu korytarza i przebiegł zaskoczonym spojrzeniem po wycieńczonej twarzy, już otwierając usta, by nakreślić kilka słów zdziwienia i troski, gdy wzrok pomknął niżej do nagiego, jedynie częściowo zakrytego torsu. - Kurwa, Mef - wyrwało mu się i odruchowo pociągnął go za zakręt z głównego korytarza, jakby faktycznie te dwa kroki miały uchronić Ślizgona przed robieniem z zamku jakiegoś planu filmu porno. - Pojebało Cię? - spytał, marszcząc brwi i nerwowo zdejmując z siebie swoją szatę - A jakby jakaś uczennica… - zaczął, zamaszystym gestem przykrywając go czernią swojego okrycia, ale urwał, dopiero teraz z niepokojem uświadamiając sobie jego stan, więc położył dłonie na ramionach Noxa, z mieszanką paniki i troski zaglądając w jasną zieleń oczu - Co się stało? W co Ty się… Potrzebujesz jakiegoś eliksiru? - wyrzucił z siebie PRAWIE nie przypominając sobie o jego domniemanym uzależnieniu od opróżniania fiolek. Odchylił szatę, by wsunąć pod nią dłoń, wprost na jego żebra, by zaraz ciepłymi palcami nacisnąć na nie, jednocześnie wciąż spoglądając w jego oczy, chcąc dostrzec w nich czy go to boli. Oczywiście gotów zaciągając go do skrzydła szpitalnego i w takim zestawie ubraniowym.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wyłączył się chyba aż za bardzo, z całą pewnością przemierzając podziemne korytarze. Był już całkiem blisko Kamiennej ściany, kiedy nagle usłyszał kroki i… I cóż, było już za późno. Mefisto ledwo otworzył usta z zaskoczeniem, a już był prowadzony gdzieś w bok, w akompaniamencie wyjątkowo przyjemnie brzmiącego przekleństwa. Ślizgon przesunął półprzytomnym spojrzeniem po denerwującym się na niego chłopaku, odruchowo przechwytując szatę i układając ją na sobie - przynajmniej na tyle, na ile mógł zrobić to jedną ręką. - A jakby jakaś uczennica co? Zobaczyła mnie? - Dopytał może trochę nieco zbyt zjadliwie, ale przy tym na pewno szczerze; Merlinie, po co ta złość, skoro nic złego nie mogło się tu wydarzyć. Niejednokrotnie Mefisto wracał już w takim stanie i za każdym razem kończyło się na zaskoczonych spojrzeniach albo żartach; w porządku, może jakieś młode dziewczę uciekło z rumieńcami, ale przecież nikt jej niczego nie zrobił. To nie tak, że Nox wyskakiwał na nieletnie panienki i eksponował im swoje roznegliżowane ciało. Złagodniał na widok tej troski, która spłynęła na Skylera i nawet uniósł lekko kącik ust w niewielkim uśmiechu, gdy zorientował się, że to jednak zakrawa o panikę. Zmarszczył zatem lekko brwi i opuścił głowę, patrząc po samym sobie z nieskrywaną konsternacją. Siniaki może jeszcze nie powychodziły, ale otarć - i zabrudzeń - było całe mnóstwo. Brak ubrań, postrzępione zawiniątko, zapewne tragicznie roztrzepane włosy i nieobecne spojrzenie… Chyba rozumiał czemu Skyler zaczął go nagle macać. Zaraz, Skyler zaczął go nagle macać? - Co ty- nie są połamane, ja tylko-... - urwał, swoją wypowiedź kończąc mimowolnym syknięciem; automatycznie postanowił odsunąć rękę od brzucha i tym samym naruszył brzydką ranę, dłużej jej przed chłopakiem nie ukrywając. Parę kropli krwi spłynęło mu po dłoni, co Mefisto skomentował krótką salwą śmiechu. Słodka Morgano, naprawdę się odzwyczaił. - Sky, to nic takiego. - Głos miał zupełnie pewny, dzięki czemu pewnie brzmiał jeszcze bardziej nienormalnie. Tylko czemu, skoro wszyscy wiedzieli, że jest wilkołakiem i wraca po pełni prezentując się (co najmniej) kiepsko? - Ale chciałeś zobaczyć mandalę, nie? - Teraz została zakryta szatą, ale jeszcze przed chwilą Schuester miał szansę nacieszyć nią oczy!
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zamilkł, woląc się nie przyznawać do tego, że w pierwszej chwili pomyślał, że Nox postanowił poprzechadzać się korytarzami Hogwartu tylko po to, by… właściwie co? Z jakiego powodu założył, że ten stopień negliżu jest przez niego pożądany? Nie zastanowił się nad nad powodem, a jedynie instynktownie przejął się wrażliwymi oczętami swoich Puchonek. Przecież jego niewinna, kochana Flora mogła wpaść na coś takiego i na samą myśl o tym czuł złość, chcąc ochronić wszystkie Florki tego świata przed widokami, na które nie są gotowe. Nawet jeśli dla niego samego mogły być przyjemne, to bezdyskusyjnie musiały zostać zakryte puchońską szatą. Zmarszczył brwi słysząc syknięcie i odruchowo cofnął dłoń, nie chcąc przecież wywoływać bólu, a jedynie sprawdzić w jakim stopniu potrzebna jest interwencja kogoś doświadczonego w leczeniu. Do głowy zaczęły już mu napływać osoby, które mogliby poprosić o pomoc, ale nagle znieruchomiał, wstrzymując oddech, gdy tylko dostrzegł błyszczącą od wilgoci krew i wzdrygnął się mimowolnie. Śmiech Mefisto zdążył jeszcze zadźwięczeć mu w uszach, ale wszystkie pozostałe słowa zniknęły gdzieś w szumie wywołanym nagłym skokiem ciśnienia. Niemal odruchowo złapał go za przedramię zranionej ręki, chcąc zamknąć go w kurczowych kajdanach swoich palców i uniósł nieco spanikowany wzrok na jego oczy, byle nie patrzeć dłużej na poszarpaną ranę i nie poczuć mdłości od znienawidzonego widoku. - Do skrzydła - wydusił, przypominając sobie nagle o oddechu, który znów popchnięty do pracy teraz stopniowo nabierał na prędkości, jakby chciał nadrobić tę chwilę bezczynności. - Kto Ci to zrobił? - spytał, na chwilę nabierając na złości, to zaraz znów z niepokojem przebiegając mu spojrzeniem po twarzy, jakby oczekiwał komentarza, że winowajca może zaraz się tu pojawić - A-albo do łazienki i przyniosę eliksiry - zaproponował pospiesznie, nieco gubiąc się w płynności wypowiedzi, rozpraszając się myślą, że może Ślizgon nie chce interwencji, ale zgodzi się na leczenie na osobności. Wolną dłonią przesunął nerwowo po włosach i zbłądził spojrzeniem gdzieś w bok, w próbie uspokojenia myśli i napływających alternatywnych wyjaśnień całej tej sytuacji. - To Bloodworth? - szepnął na wydechu, pochylając się do niego, nagle łącząc (w swoim mniemaniu bezbłędnie) fakty, nawet nie myśląc o tym, że jeśli to nie on, to rzucił właśnie cień podejrzeń na, jak się mogło zdawać, przykładnego przyszłego nauczyciela.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zdusił kolejną niepożądaną reakcję, która cisnęła mu się na usta pod wpływem dotyku Skylera. Nie pokazał mu, że łapanie obok rany również nie jest szczególnie przyjemne; nie chciał obnosić się z tym, jak palące i obezwładniające mogły być efekty wilczego ugryzienia. Zamiast tego postanowił skupić się na chłopaku, który już w ogóle nie ukrywał swojego zmartwienia i, prawdę mówiąc, wyglądał na bardziej przejętego niż sam główny zainteresowany. Mefisto potrząsnął głową na wzmiankę o skrzydle, bo ani myślał znowu niepokoić swoją ukochaną pielęgniarkę - jeśli jedno było pewne to to, że Blanc nie miała z nim lekko. Zresztą, lata praktyki nauczyły Ślizgona samemu radzić sobie z większością obrażeń zdobytych podczas pełni. - A chcesz mnie zaprosić do łazienki prefektów? - Zagadnął żartobliwie, uparcie dalej obracając się w tym luźnym tonie, by zaraz kompletnie spoważnieć. Nie wiedział już od czego kręci mu się w głowie - zmęczenia, bólu czy intensywności nagłego natchnienia. Te pytania… Nox nie był głupi i lubił bawić się w wyciąganie wniosków, nawet jeśli niekiedy wychodziły one dość pochopnie. Gapił się teraz tępo w niebiesko-szare tęczówki zmartwionego chłopaka i z pełną pewnością stwierdził, że przecież faktycznie coś w tym wszystkim nie pasowało. Te nieodwzajemnione żarty, ta zupełna swoboda przy mefistofelesowych uwagach odnośnie wilczych zwyczajów… Skyler nie wiedział, że Mefisto jest wilkołakiem? - Żaden Bloodworth, mógłby sobie tylko pomarzyć - mruknął słabo, nie wiedząc teraz na czym stoją i na czym stać będą, kiedy Ślizgon w końcu wydusi z siebie jakieś konkrety. Zamiast tego podparł się ramieniem zdrowej ręki o chłodną powierzchnię ściany, przymykając lekko powieki. Czyżby pierwszy raz nie chciał komuś mówić o likantropii?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Oczywiście, że był przejęty. Łatwiej było mu zachować spokój, wiedząc, że to on sam ma na sobie ranę. Wtedy wyraźnie czuł w jakim stopniu ból sprawia dyskomfort, a w jakim jedynie przyjemnie rozprasza od innych, zbędnych bodźców. Czuł wtedy na ile jest to niebezpieczne, na ile inwazyjne i głębokie. Własne rany zupełnie nie były straszne, bo był w pełni świadomy ich istnienia i tlący, pulsujący, swędzący, kłujący czy jakikolwiek inny ból nie dawał mu zapomnieć. Bał się nieznanego. A mefistofelesowski stan był dla niego kompletną zagadką, przyspieszającą mu oddech, jakby z każdym ruchem unoszącej się klatki zadawał nowe pytanie, nie dostając żadnej odpowiedzi w zamian. Dlaczego, jak, za co, po co, kiedy, kto, gdzie? - Chcę - odpowiedział niemal od razu, wyłapując w tym szansę na wyleczenie Noxa, byle nie pozwolić mu bagatelizować swojego stanu i uspokoił się tym na tyle, że rozluźnił uścisk na jego przedramieniu, powoli wycofując dłoń do siebie, choć powoli tliła się w nim chęć dokładnego zbadania dłońmi całego jego ciała, niekoniecznie w celach medycznych - Dasz radę to zrobić? - spytał, po chwili marszcząc brwi, gdy dotarło do niego, że zadał pytanie wyciągnięte z jego ciągu myślowego bez nakreślenia kontekstu - Wyleczysz to sam zaklęciem? Ja nie umiem takich rzeczy. Mogę po kogoś iść albo przynieść eli… - urwał, przypominając sobie, że te przecież spoczywają w jego sypialni, więc musiałby wybiec za bramę Hogwartu, by się do siebie teleportować, więc przełknął znów ślinę, prawdopodobnie blady niczym Gruby Mnich i zerknął znów na ranę Mefisto, by oszacować czy obędzie się bez eliksirów. Zacisnął usta, by nie skrzywić się na ten widok i wziął głęboki wdech, odruchowo już dyskretnie kładąc dłoń na wysokości przepony, chcąc lepiej nad nią zapanować, w czym nieco pomogła informacja, że nie jest w to zamieszany Bloodworth. - Prawdę mówiąc, to i tak tam szedłem - przyznał się, powracając do tematu, próbując brzmieć chociaż w połowie tak swobodnie jak sam poszkodowany, choć uśmiech wypadł dość blado w połączeniu z zmarszczonymi w zmartwieniu brwiami. - Może nawet uda mi się podejrzeć mandalę - rzucił, przypominając sobie komentarz o tatuażu, niczym echo dawno minionych snów, a nie czegoś, co naprawdę wybrzmiało nabierając wyraźnych dźwięków. Kiwnął głową w odpowiednią stronę i pozerkując na niego niepewnie, ruszył tuż obok niego, gotów zareagować zarówno w sytuacji osłabienia organizmu, jak i odkrywającej zbyt wiele ciała. Przynajmniej do czasu aż naprawdę nie zostaną sami. - Ale to chyba nie żadne czarnomagiczne zaklęcie, co? - rzucił jeszcze w drodze do łazienki, starając się wymuszenie ciekawskim tonem zakryć lęk kryjący się za tym pytaniem - Wygląda jakby Cię jakieś dzikie zwierzę ugryzło…
Powoli zbliżała się cisza nocna, a on, niczym przykłady uczeń opuścił bibliotekę i ruszył w kierunku lochów. Miał jeszcze chwilę czasu, ale tak czy inaczej zrobił już wszystko co sobie zaplanował i wolał posiedzieć w pokoju wspólnym, w nadziei, że znajdzie tam jakieś sensowne towarzystwo. Ostatnio często wieczory spędzał z samymi dzieciakami, bo, jak się okazało, masa studentów mieszkała poza zamkiem, a jemu nie uśmiechało się wracać do domu. Na mieszkanie póki co nie było go stać, więc musiał męczyć się w wypełnionym uczniami pokoju wspólnym, jednak od czasu do czasu przewijał się ktoś sensowny. Zmęczony całym dniem nie wiedzieć czemu skręcił nie tam gdzie trzeba i wylądował na niemal pustym, bocznym korytarzu i ruszył w okrężną drogę, która na szczęście miała doprowadzić go do celu prędzej czy później. Nie spodziewał się nikogo tu spotkać o tej godzinie - na dyżur było jeszcze za wcześnie, na swobodne łażenie po zamku za późno. A jednak napotkał spojrzeniem Nesse, która chyba właśnie szykowała się do zbliżającego dyżuru, albo po prostu tak jak on pomyliła trasę do pokoju wspólnego. - Nessa Lanceley. Czuje się, jakbym cię pół życia nie widział. Nawet trochę tęskniłem - powiedział z kamiennym wyrazem twarzy, ale zaraz jego wzrok powędrował na jej dumnie przypiętą na piersi odznakę, więc kąciki jego ust natychmiast powędrowały w górę, wyraźnie rozbawione tym widokiem. - No tak, słyszałem o tym wielkim zaszczycie w ramach którego teraz będziesz szlajać się po zimnym korytarzu. Rozumiem Skyler, gość nie ma wielu sposobów na dowartościowanie, ale ty? Myślałem, że masz trochę większe ambicje. Jak widać, wiele się zmieniło - nigdy nie rozumiał tego stanowiska, nie szanował prefektów i miał wrażenie, że nikt normalny nie kończy z odznaką na piersi. Prawda była taka, że z Nessą konkurowali w zasadzie od małego, odkąd tylko była okazja prześcigali się w czym tylko się dało. Czy jego przerwanie szkoły i wrócenie z podkulonym ogonem na dwa lata było przegraną w stosunku do zostania wzorową uczennicą i prefektem naczelnym? Pewnie tak, ale Xavier nawet przez chwilę tak na to nie spojrzał i zdecydowanie uważał, że to ślizgonka poniosła bezsensowną porażkę i to na własne życzenie.