Krótki korytarz prowadzi do obrazu rycerza Nicholasa, który jest tajnym przejściem prowadzącym od razu na drugie piętro. Uczniowie przesiadują tutaj, gdy chcą się poduczyć jeszcze przed zajęciami jednak zazwyczaj nie ma tu tłoku.
Skylar od powrotu do Hogwartu ani razu nie spotkał Katniss. Nigdzie nie mógł się na nią natknąć i choć chodził i szukał, to i tak mu nie wyszło odnalezienie swojej zguby. A miał taką nadzieję. To co wydarzyło się, podczas ferii zimowych, miało na niego ogromny wpływ. Po jakimś czasie miał już dość. Wziął swoją ukochaną gitarę, wyszedł z pokoju ślizgonów kierując kroki w stronę jakiegoś korytarza, który wyglądał na jak najbardziej ukryty przed światem. Usiadł na podłodze, kładąc gitarę na kolanach, i zaczął grać. Powoli uderzał w struny, po czym zaczął śpiewać. O utraconej miłości, która nie wróci. Nie wiedział, dlaczego wybrał taką piosenkę, po prostu serce mu tak podpowiedziało, a on go wysłuchał . Co rzadko się zdarzało u Skylara.
------------------------------------------ Piosenka: Passenger-let her go w wersji akustycznej
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Trzeba przyznać, że odruchowo zdystansował się mimiką i mową ciała do jej słów. Mówiła o deformacjach i gniewie, co było dla niego non stop największym problemem, a ostatnie zdanie w tej części wypowiedzi przypominało mu Gabrielle, uważającą, że ma ciężkie życie ze swoją ćwierćwilowatością oraz z Liv, zachęcającą do uwalniania emocji. Wyprostował plecy i patrzył na profil Nell z większą ostrożnością. - Jeśli mówisz o zwierzęciu to tak, ale... - poczuł się bardzo dziwnie w jej towarzystwie. Nie źle i nie dobrze, tak pomiędzy. Zastanawiał się nad czymś, może nad tym na ile mógłby jej zaufać. Nie był pewien czy byłaby w stanie cokolwiek zrozumieć. - To co innego. - trochę posmutniał, ale nie umiał określić dlaczego tak się stało. - To jak lawa, Nell. - patrzył na swoje dłonie. Nie był dzikim zwierzęciem, któremu antidotum na furię było pozwolenie wolności. Nie, on się tego cały czas bał bo przecież wtedy z reguły wielu rzeczy nie pamięta. Cechy harpii nie chcą wolności dla jej delektowania się, on wtedy pragnie wyżyć się, niszczyć, wyładowywać. Przez jego ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Wzdrygnął się i potrząsnął głową. - To nie to samo, ale no, dobry tekst z tymi kajdanami i pętami. - zmieszał się, Eskil Clearwater zmieszał się w rozmowie i to zasługiwało na niebywałe wyróżnienie bowiem do tej pory niełatwo było wpędzić go w ten stan. Nie mógł jej powiedzieć wszystkiego bo mogłaby zapałać do niego niechęcią, a to znowuż doprowadzić do unikania i wzroku podobnego do spojrzenia Hawka. Nie, nie ma co ryzykować. Obiecał pogrzeb, a więc zahaczył małym palcem o jej palec i uśmiechnął się przelotnie na znak przypieczętowanej właśnie obietnicy. Pozostaje jedynie pamiętać, aby nie wyrzucić zwłok smoka do śmieci tylko faktycznie go pogrzebać. Wystarczy poczekać na dobry dzień, w końcu nadejdzie prawda? - Przecież cię nie wiluję. - zdziwił się, że jego wzrok mógł przytłaczać. Zamrugał jednak parokrotnie i postarał się nie wpatrywać w nią z takim zaciekawieniem. Schlebiała mu. Uprzejmie sięgnął do kaptura bluzy i wcisnął go na głowę, zasłaniając w większości jasne włosy. Oczy musiały pozostać, nie ma innej opcji. Nigdy w życiu świadomie nie wszedłby w taki tok rozmowy, ale Nell wydawała się chcieć porzucić wszystko na rzecz najłatwiejszego życia. - Miałbym oddać swoje zakochanie na rzecz niepamiętania tego jaki ktoś jest dla mnie ważny, po to aby złamane serce nie bolało? - niechcący nawiązał bardzo solidnie do swoich własnych doświadczeń. Tak to odbierał - oddać wszystko na rzecz prostych potrzeb, których zaspokojenie nie wymaga wysiłku. Brzmiało jak szaleństwo, nie jak utopia. - Czyli wolisz być bezmózgim trollem biegającym po górach, ale nie zakochać się na zabój, nie śmiać się do łez, nie przytulać i nie kochać tak jak kochać może tylko człowiek? - niestety, ale patrzył na nią tak samo - intensywnie, nawet bardziej niż dotychczas. Świdrował ją wzrokiem jakby chciał dowiedzieć się co siedzi w jej głowie. Nie wilował, nie był w stanie wykrzesać z siebie tych emocji, ale nie zmienia to faktu, że nie odrywał od niej oczu. Właśnie odsłonił spory kawałek swojego serca przed obcą dziewczyną. Oszalał czy po prostu tego potrzebował? @Nell Ripley
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Nigdy nie uważała się za znawcę ludzkiej duszy, wprost przeciwnie, tak jak dała to po sobie poznać, to właściwie dużo łatwiej przychodziło jej rozumienie istot prostych. Zwierząt. Łatwiej było bowiem kogoś odczłowieczyć, żeby mu coś wybaczyć. Kogoś, kto skrzywdził ocenić przez pryzmat barbarzyńcy, by się z tą krzywdą pogodzić. Czy Hawkowi prościej było widzieć w Eskilu bezmózgą harpie, kiedy ten go zaatakował, żeby łatwiej było mu poradzić sobie z własną słabością względem tak nieoczekiwanej i gwałtownej przemocy? Któż może to wiedzieć, na pewno nie Nell, bo jej to przecież w życiu nikt o niczym nie informował. Nie to, żeby sama była wylewna i pozostawała dłużna, odkrywając swoje karty. Problem polegał na tym, że nawet kiedy chciała coś wyrazić, jej mózg był okablowany trochę inaczej i po prostu nie umiała tego zrobić w normalny sposób. Albo szukała metafor, by jak najlepiej określić swoje myśli, albo używała równoważników zdań, by je uprościć i ociosać jak kamienne głazy. Jaki głaz jest - każdy widzi. Na przykład, no, kwadratowy. Nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Przyglądała mu się, widząc wyraźnie, że był zmieszany. Coś go uwierało w tej rozmowie, ale Ripley uważała go za wystarczająco inteligentnego, by wierzyć, że jeśli poczuje dyskomfort, to przestanie jej o tym mówić. Nie miałaby mu tego za złe, dawała ludziom przestrzeń na bycie tymi ludźmi, którymi chcieli być. Sama mogła się do tego dopasować albo aprobując tę społeczną korelację, albo odcinając się. Czarne i białe. - Nie znam się na tym, Eskil. - powiedziała miękko, trochę sama zaskoczona tym, jak bardzo chciała uniknąć nadepnięcia na wrażliwy ogon tego błąkającego się po korytarzach kota- Po prostu wydaje mi się, że... - zaczęła, szukając dobrych słów i wpatrując się w dziurę w spodniach na kolanie, którą musiała sobie zrobić względnie niedawno, bo rano chyba jej nie było- Wydaje mi się, że strach przed samym sobą jest bardzo niezdrowy. Nikomu nie możesz zaufać tak, jak sobie. A jeśli nie ufasz sobie... - podniosła na niego wzrok, pytający "to komu?". Strzeliła mu z zawadiackiego uśmiechu i skinęła głową z szelmowskim błyskiem w oku. - No raczej, że dobry, po coś te książki czytam, nie? - popukała się palcami w skroń. Czytała całkiem sporo, choć i tak nie była orłem wśród krukonów kujonów. Różne rzeczy przychodziły jej do głowy, a ona jak umysłowy impresjonista, musiała po prostu znaleźć jakiś rodzaj słów, by się odpowiednio wyrazić. A zazwyczaj i tak nie wychodziło jej z ust to, co pojawiało się w jej głowie. W odróżnieniu od Eskila jednak nie poświęcała temu większej uwagi, była jaka była, pchła Ripley na dupie wszechświata. Czy się wściekała, czy smarkała w kącie to i tak niespecjalnie stanowiła ani punkt zagrożenia, ani zainteresowania, ani politowania dla nikogo na zewnątrz. Więc po co to pokazywać na zewnątrz? - Czekaj, jakie "nie wiluje". Co to znaczy "nie wiluje". To Ty możesz jeszcze bardziej robić ludziom breje z mózgu? - tak jak mówiła wcześniej, nie znała się na wilach. Ani ich "wilowaniu". Pokiwała z zadowoleniem głową, kiedy przynajmniej zasłonił te błyskające złotym światłem słońca włosy, jakby utkane ze zbożowych łanów samego środka lata. Wysłuchała jego słów i dopowiedziała banalnie prostym: - No. - skinęła głową.- Dokładnie tak. - kiedy zaczął mówić o trolach miała wrażenie, że widzi jak się w nim intensywna pasja emocji skrapla, niemal występując na skórze jak krople miodu. Odsuwała się i odsuwała aż prawie upadła na plecy. - Aaaa! Przestań mi drylować w mózgu! - kopnęła go piętą, ostatecznie wywalając się na posadzkę.- Tak właśnie bym wolała. - powiedziała w końcu, wyciągając się na ziemi i podkładając ramiona pod głowę. Patrzyła w krzyżowe sklepienie sufitu, wcale nic się nie przejmując, że leży praktycznie na środku korytarza- Nie kochać nigdy, nie mieć potrzeby przytulania, nie śmiać się, ale i nie płakać. Jeśli nigdy tego nie doświadczę, to jak miałoby mi tego brakować? - filozofowała, jakby rzeczywiście nie doświadczyła tego nigdy. Może tak właśnie było? Nell Ripley i jej wielki chiński mur, zbudowany z niewidzialnych cegieł.- Nie jestem artystą, nie potrzebuję emocji. Jestem naukowcem, potrzebuję faktów. Jasne, że mnie coś wzrusza, albo wprost przeciwnie, nudzi, ale nie mam czasu chorować z miłości, ani płakać po stracie bliskich. podrapała się w nos, jaki fascynujący sufit, czyżby łatwiej jej się o tym mówiło, gdy nie musiała na niego patrzeć?- Serce z miłością nie ma nic wspólnego, to choroba psychiczna zarejestrowana na liście WHO. To mózg i hormony robią Ci z brzucha sito. Spotykasz kogoś i nagle twoje zmysły odbierają jej widok, zapach, jej dźwięki, a mózg zaczyna produkować fenyloetyloamine, hormon miłości, a ten prowokuje produkcje serotoniny, dopaminy, hormonów szczęścia. Konglomerat tych czynników biochemicznych powoduje, że osoby zakochane zaczynają się co najmniej dziwnie zachowywać, delikatnie mówiąc irracjonalnie. - z punktu widzenia naukowego było to wielce fascynujące, jednocześnie posiadając tę wiedzę Ripley wiedziała, że nigdy nie chciałaby być ofiarą takiego zaburzenia- Pocisz się, drżą ci ręce, nic cię nie męczy. Mózg uzależnia się od fenyloetyloaminy, ciśnie cię, żebyś pisał, przytulał, bo chce więcej dopaminy, więcej noradrenaliny. Nie ma w tym nic romantycznego. - skwitowała.
Weszli na bardzo grząski grunt. Czuł drżenie ziemi pod stopami... albo to po prostu krew zaczynała wrzeć w jego żyłach i podpowiadać o tym jak niekomfortowo się czuje kiedy Nell coraz bardziej i bardziej zbliża się do tych intymnych spraw związanych z jego pochodzeniem. Stanowiła jedną z niewielu osób "z zewnątrz" wykazującą zainteresowanie temu jak faktycznie to jest. Potrząsnął ponownie głową. - Znalazłem trzy osoby, którym zaufam bezgranicznie. Wiem, że gdy ja nie będę w stanie się opanować to one zadbają o to, aby nie skończyło się nic gorzej niż być musi. - zaprotestował, z dumą prezentując bezimienne osoby, których darzył takim zaufaniem, iż gdy byli obok to nie bał się niczego. Cokolwiek wtedy się zadzieje, one nie pozwolą mu być z tym samemu. Z tego też powodu kiedy harpii gniew coraz bardziej się zbliżał to szukał po omacku tych osób, aby znaleźć się jak najbliżej i albo przeczekać gniew albo zaczerpnąć od nich sił, by przetrwać. - Wtedy nie ma miejsca na strach. - nie był naiwniakiem. Podrapał Robin. Hunter musiał go ogłuszać, a on nie pamiętał z tego zbyt wiele. Mimo tego zostali przy nim. Nauczyli go, że nie musi radzić sobie z tym sam, dlatego gdy Hawk patrzył na niego ze strachem to prosił go, by nie uciekał, by zawołał Robin... bo była najbliżej. - Wilowanie to przyciąganie drugiej osoby na zasadzie zmysłów. Zapytaj Robin, ona jest ze Slytherinu. Opisze ci to ładnie, bo kiedyś za jej zgodą ją wilowałem. Gdybym teraz tego używał to nie mogłabyś oderwać ode mnie wzroku... a ja od ciebie. - nie potrafił opisać co czuje druga osoba, bo nie był nigdy tą drugą osobą. Do tego potrzeba cały arsenał uczuć i silnej woli, a w chwili obecnej daleko było mu do tej prawowitej równowagi, aby wilować na zawołanie. To męczące. Wywrócił oczami. - Dramatyzujesz. Nic ci nie robię. Jesteś bardzo wrażliwa. - to mogłoby wyjaśnić jej sporadyczne zmieszanie kiedy na nią patrzy. Taka nadwrażliwość była... miłym odkryciem. Na końcu języka miał zapytanie jak w takim razie znosi obecność profesor Whitehorn, ale uznał, że jednak woli uniknąć rozmawiania na temat szkolnej pielęgniarki. - Przecież prędzej czy później zakochasz się, zapłaczesz czy przytulisz. Tego nie unikniesz. To jak powietrze, jest potrzebne. Bardzo. - a jemu już nad wyraz, najlepiej non stop, bez przerwy, choćby minimalny kontakt fizyczny, to ciepło, spojrzenie, uśmiech, wspólny oddech. Mógłby egzystować w takim otoczeniu bez najmniejszej chwili wytchnienia, ale oczywiście... nie mógł. Słysząc jej kolejne słowa zaczynało opanowywać go przerażenie. Ona oszalała. Przeczyła zakochaniu, wmawiając mu niejako, że to tylko pociąg organizmu. Nie zgadzał się z tym i to bardzo. Kiedy leżała i mówiła to czuł, że nie zniesie całego wywodu, bo był kłamstwem. Przyklęknął przy niej, oparł rękę obok jej tułowia i pochylił się nad nią, wolną dłonią zasłaniając jej usta - nie jakoś bardzo mocno, lecz delikatnie acz stanowczo. Zatrzymywał ten potok słów. Serce tłukło się w jego trzewiach niespokojnie. Czekał aż całkowicie zamilknie. Postronny obserwator zobaczyłby leżącą na podłodze dziewczynę i pochylonego nad nią chłopaka w czarnym kapturze, który dodatkowo zasłania jej usta. Niepokojąco, jakby nie patrzeć. - Cśś. - poprosił i poczekał tę chwilę, aż powietrze przestanie drgać. - Opisujesz działanie amortencji, najsilniejszego eliksiru miłości, Nell. Padłem jego ofiarą i długo nie mogłem się pozbierać. To jest sztuczne. - mówił ciszej, ale wkładał w to sporo energii. - Ale całej reszty nie wyjaśnisz naukowo, choćbyś stawała na rzęsach. - gdyby ją zawilował to mogłaby poczuć namiastkę tego, na co nie miała nigdy czasu. Nigdy tego nie zrobi, to oczywiste, ale mimo wszystko powinna dostać taki bodziec za którym zatęskni. Nie umiał jej go dać. - Przestań się spieszyć, bo ci życie ucieknie. - zabrał dłoń z jej ust, powoli, leniwie. Usiadł z powrotem na tyłku i złapał uciekającego opalookiego, aby wcisnąć go do kieszonki bezdennego plecaka. Zamilkł.
Uśmiechnęła się w sumie do siebie. To było bardzo piękne, że darzył trzy osoby bezgranicznym zaufaniem. Wciąż byli jednak nastolatkami i choć Nell doskonale wiedziała co to za uczucie, takie zaufanie, bo gangu pięciu palców oddałaby wszystkie organy na przeszczep, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba, to jednak widziała, jak z roku na rok każde z nich odpływa w swoją stronę. To było całkiem wzruszające, gdyby była do wzruszeń skłonna, czuć takie zaufanie aż do krańca możliwości. Była jednak też cyniczna i wiedziała, że żaden człowiek nie jest w stu procentach altruistą. Pokiwała więc jedynie głową, zastanawiając się kiedy stała się aż tak zgorzkniała, żeby gardzić tymi bezimiennymi osobami, które w ogóle nie mają z niczym żadnego związku i czy to przypadkiem nie była zwyczajna zazdrość. Ugryzła się jednak w język, zanim złośliwie wykpiła jego przyjaciół. Uniosła brwi na sugestię, żeby pytała jakąś Robin ze slytherinu, żeby jej ładnie opisywała cokolwiek. No tak, Nell Ripley, szajbuska gadająca do ptaszka, już leci pogadać z robin-jak-jej-tam o wrażenia z bycia poddanemu praniu mózgu przez półwila. - Zostanę przy opisach z książek, dzięki. - powiedziała zasadniczym tonem- Dobrze wiedzieć, że to aż tak niebezpieczne. Dokształcę się w tej materii... - dodała jakby bardziej do siebie, zostawiając w pamięci notatkę, żeby lepiej zapoznać się z różnymi potencjalnymi sytuacjami związanymi ze spotykaniem ludzi o magicznych genach. Możliwe, że miała wyższą wrażliwość. Kto wie, czy to nie właśnie z powodu swojego upartego odgradzania się od wszelkich uczuciowych zawiłości. Może to było związane z jej wrażliwością na najdrobniejsze nawet bodźce. A może po prostu się jej Bystra Woda podobał niezależnie od swojego bycia wilem czy nie i ot cała historia. Co to trzeba być półwilem, żeby się dziewczyny głupio rumieniły na Twój widok? Każda potwora znajdzie swego amatora, czy jakoś tak. - Może tak, może nie. - przyznała zgodnie z prawdą. Nie da się walczyć z biologią, biochemia i neurologia były dziedzinami, na które bardzo trudno było mieć wpływ bez potężnej ingerencji magicznej. Tak jak z zatruciem pokarmowym, jak złapiesz, to złapiesz, trzeba przechorować. Kontynuowałaby ten wywód, w końcu jak każdy autystyczny dzieciak zawsze jak się na czymś zafiksowała, spędzała bardzo długi czas na nauczeniu się i zrozumieniu tego od zera. Kiedyś na warsztat poszły emocje, w tym właśnie miłość. Jak piękna by nie była z jednej strony medalu, z drugiej wciąż była tylko reakcją łańcuchową organizmu, a ludzie, którzy przypisywali jej surrealistyczne, fantastyczne i bajeczne właściwości byli ignorantami, wierzącymi w świętego Mikołaja i to, że jezusek płakał z zimna. W stajence. W Afryce. W otoczeniu owiec. Już brała wdech do kolejnego wywodu, tym razem o tym, jak łatwo się uzależnić od przyjemności i o wiele łatwiej się żyje, kiedy z pełną świadomością decyduje się, by takim bodźcom się nie poddawać bezmyślnie, kiedy zawisł nad nią jak cień. Przez ułamek chwili gdzieś ta przemądrzała mina typowego krukona z nosem brudnym w tuszu (bo tak blisko wściubiał go w książki) zamigotała. Sama ta poza była na tyle obca, że spięła się, jak szczur gotów do ucieczki. A jakże, była gotowa uciekać! Niestety, jego ręka na jej twarzy zadziałała jak brutalna kotwica, a choć był delikatny, po prostu próbował zamknąć jej jadaczkę, to czuła się przygwożdżona jak Titanic hektolitrami wody do oceanicznego dna. Był stanowczo za blisko, widziała każdą, jedną jego rzęsę, mówił o czymś, przeczył jej słowom, przeczył nauce w najprostszym naukowym wydaniu suchych faktów, a ona nie umiała nawet specjalnie chrząknąć, bo miał taką skórę nieskazitelną. Czy to legalne mieć taką skórę? Choć szeptał, to ten szept jak rylec w glinie wykrawał w jej głowie wyraźnymi literami, że się z tym nie zgadzał. Że żył pasją, nie faktami i kiedy tak patrzyła na niego, zaaferowanego swoimi słowami, była o krok od uwierzenia mu, ot tak, po prostu, bo tak powiedział. Odrzuciłaby całą swoją wiarę w cud nauki, całą wiarę w niepodważalne fakty, w to, co można zbadać, zmierzyć i udowodnić. Tylko dlatego, że jakiś gnój jej to powiedział pasjonującym szeptem, patrząc prosto w oczy. I świadomość tego, jak bliska była odrzucenia własnych wartości sprawiła, że zrobiło jej się nagle strasznie niedobrze. Kiedy się odsunął sapnęła ciężko, bo zorientowała się, że powstrzymywała oddech przez cały ten czas. Czuła krew dudniącą jej w uszach, kiedy poderwała się do siedzenia. - Właśnie dlatego. W-właśnie dla... dlatego! - powiedziała szybko. Właśnie dlatego nie chciała się przytulać, kochać, angażować, nie chciała ufać, być blisko, patrzeć sobie w oczy. Mózg był zwodniczym i podatnym na hormony organem, nie można było mu ufać kiedy był wystawiony na takie bodźce zewnętrzne. Jak mogła oglądać się za życiem, skoro pół minuty na podłodze szkolnego korytarza przyprawiało ją o takie niestrawności? Będzie to przechorowywać z tydzień, jak nic! Przełknęła ciężko ślinę, ale zauważyła, że gardło wyschło jej na wiór i nie miała żadnej śliny do przełykania. - D-dzięki za korzenne, muszę ten. No. Muszę już... - wydukała, szukając po kieszeniach pieniędzy. Wyłowiła galeona, coby nie być dłużną za korzenne, choć zapewne korzenne było znacznie droższe niż galeon, ale cóż, trafił na biednego kompana alkoholizowania się. Chwilę potem z torbą na ramieniu pruła już na drugie piętro, przeskakując po dwa, trzy schodki, byle dalej.
Chciał zaprzeczyć, że wilowanie nie jest niebezpieczne, ale zamknął zaraz usta kiedy przypomniał sobie słowa wielu osób. Jeden jedyny raz w życiu udało mu się wytężyć tę umiejętność wilowania tak potężnie, iż zadziałało echem na drugą osobę, choć celem była inna. To było niebezpieczne, a on niewyćwiczony. - Książki nie powiedzą ci całej prawdy. - wzruszył ramionami, ale nie nalegał aby dopytywała Robin, która poczuła to na własnej skórze i to dwukrotnie. Na szczęście miał tyle oleju w głowie (a może i lenistwa), aby nie proponować doświadczenia tego na sobie. To jednak działanie bardzo intymne, poruszające obszary fizyczne i przyciąganie złudzeniem pożądania, a więc nie było dla każdego. Nie w jego przypadku. Choć bywał wylewny to jednak znał granice, a i Doireann nauczyła go szanować słowa "nie" (może nie za pierwszym razem, ale przynajmniej zwracał już na to większą uwagę!). Nie rozumiał jednak dlaczego ta konkretna dziewczyna odmawiała sobie chociażby chęci poznania tych uczuć o których się opowiada, opisuje, wzdycha, tęskni... nawet tego nie znała więc jak mogła twierdzić, że tego nie chce? Nell jest żywym dowodem, że zbyt duża ilość mądrych książek doprowadza do obłędu. Dobrze, że trzyma się od nich na odpowiedni dystans. Jemu to nie grozi, uff. Słowa, które do niego kierowała budziły emocje. Ostatnimi dniami dosyć łatwo popadał w ich intensywność jednak starał się ukierunkować je nie na gniew, a na chociażby gorycz. Wszystko, byleby nie kusić cech harpii do powrotu bo nie czuł się na siłach im wiecznie opierać. Ostatni incydent dosyć solidnie go wykończył bowiem ten gniew męczył go z dobre pół godziny - dotychczas najdłużej w jego siedemnastoletnim życiu. Do tej pory nie wiedział dlaczego reagowała tak gwałtownie i sporadycznie, ale teraz zaczynało do niego coś docierać. To, że nie chciała czegoś poznać nie oznaczało, że jest na to odporna. Wniosek jest jasny: jakakolwiek forma intymności - czy poprzez dotyk, mowę, spojrzenie - wprawiało ją w odczuwanie tego, czego nie chciała. Och, miał ochotę zrobić jej na przekór. Gdyby nie był w pułapce emocjonalnej to mógłby ustanowić Nell jako swoje wyzwanie, ale nie miał w sobie teraz tyle energii. Kiedy zrywała się do ucieczki, przekazując mu złotego galeona za piwo, złapał ją za nadgarstek, aby zatrzymać ją w miejscu. - Czekaj. - podniósł się do pionu i wcisnął monetę do jej dłoni. - Złap oddech. - ale niełatwo utrzymać przy sobie kogoś, kto sobie tego nie życzy. Zawołał za nią jeszcze jej imię, bo zapomniała zabrać ze sobą kardynała, ale jej już nie było. Głęboko westchnął i popatrzył na zdziwionego czerwonego ptaszka, siedzącego na jego plecaku. - No co? Pani ci uciekła w popłochu. Chodź, idziemy coś zjeść i poczekamy aż po ciebie przyjdzie. - przesadził malucha sobie na ramię, przez drugie przerzucił plecak i zostawiał mały bajzel na korytarzu ruszył w przeciwną stronę, do Wielkiej Sali, na kolację. Tym razem miał wybitne towarzystwo.
Ostrzegano go już, że zwiedzanie zamku na własną rękę może się okazać niebezpieczne, a w ostateczności nawet tragiczne w skutkach i chociaż na ogół brał sobie takie rady do serca nieco bardziej, tym razem wpuszczał je jednym uchem i wypuszczał drugim, nie poświęcając ich znaczeniu szczególnej uwagi. I bynajmniej nie dlatego, że miał w głębokim poważaniu własne zdrowie czy życie, a z tej prostej przyczyny, że niebezpieczeństwo było tym, co skutecznie uwalniało adrenalinę, głodu której od momentu przeprowadzki nie był w stanie zaspokoić w żaden inny sposób. Brakowało mu walk, brakowało mu wyścigów, brakowało mu zabawy, a zniknięcie księżyca tylko dodatkowo potęgowało jego rozdrażnienie i niepokój, z którymi ostatecznie zaczął radzić sobie na swój własny sposób. Minu nie był zresztą głupi; doskonale wiedział, że każda szkoła magii ma swoje mroczne tajemnice, w które lepiej nie wtykać nosa bez odpowiedniej obstawy i przygotowania, więc miejsca, w których wyczuwał tę specyficzną energię nawykł omijać szerokim łukiem, tak na wszelki wypadek, póki nie znajdzie odpowiedniego przewodnika. W porównaniu z nimi, przemierzanie głównych korytarzy, nawet tych umiejscowionych głęboko pod wiekowym zamczyskiem, nie wydawało się szczególnie ryzykowne. Nawet jeśli co jakiś czas zboczył w jakąś boczną odnogę, bez problemu odnajdował drogę powrotną. Takie spacerowanie po hogwarckich arteriach miało jeszcze jeden, o wiele bardziej przyziemny cel - rozpoznanie. Reeves nie chciał być jednym z tych godnych pożałowania nowicjuszy, którzy poruszali się po szkole jak dzieci we mgle, co rusz dopytując o drogę do toalety. Nie widział nic złego w proszeniu o pomoc, ale wychodził z założenia, że jeśli miało się trochę wolnego czasu, warto go było poświęcić na zapoznanie się z nowym domem, zamiast przesiadywać w dormitorium w oczekiwaniu na ratunek. Kieran zamierzał właśnie zawrócić, kiedy jego uwagę przykuła błękitna poświata, która pojawiła się przy kolejnym rozwidleniu, a potem nagle zniknęła, pochłonięta przez mrok. Zatrzymał się i zmarszczył brwi, rozważając swoje szanse na przeżycie, jeśli okaże się, że za rogiem czai się jakieś monstrum. Zdarzeniu nie towarzyszyły jednak żadne dzikie wrzaski i ryki, więc postanowił zaryzykować. Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie tyle, że żadne znane mu stworzenie, które lubowało się w ciemnych i wilgotnych miejscach, nie emitowało tego typu światła. Na jego niekorzyść przemawiał z kolei znaczący brak doświadczenia w dziedzinie magizoologii... — Szczegół — prychnął pod nosem i zbliżył się do skrzyżowania. Wyciągnął różdżkę, ale nie uniósł jej, bo im bliżej przejścia się znajdował, tym wyraźniej słyszał dobiegający zza ściany, zdecydowanie ludzki głos. Dochodząc do punktu, w którym wystarczyło już tylko zerknąć za winkiel, Minu oparł się o skałę i zaczął nasłuchiwać. Pomimo lekkiego pogłosu, który zniekształcał słowa, udało mu się rozpoznać rzucane zaklęcie i uśmiechnął się mimowolnie. Resztki napięcia uciekły z jego sztywnych ramion i chłopak postanowił skonfrontować się ze stworem osobiście. Odepchnął się od zimnej ściany i wlazł w boczny korytarz akurat w czasie, gdy patronus nieznajomej pomknął do przodu, w efekcie czego drobny list po prostu wbił się w jego sylwetkę i moment później rozproszył w powietrzu. — Och, mierda — zaklął odruchowo i wzdrygając się gwałtownie, gdy dziwne wrażenie osiadło na jego skórze tuż po tym, jak przeniknęła go cudza energia. — Przepraszam — mruknął, od razu unosząc dłoń w poddańczym geście na wypadek, gdyby dziewczyna poczuła się jego najściem urażona. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do zmiany oświetlenia, Minu przyjrzał się nieznajomej nieco wnikliwiej. W każdym razie na tyle, aby upewnić się, że zdecydowanie daleko jej do dzikiego, podziemnego stwora. — Zobaczyłem światło na końcu korytarza i... — urwał, orientując się jak to brzmi i zaśmiał się odruchowo. — Cóż, jeszcze raz przepraszam.
Zniknięcie księżyca nie było dla niej łatwe. Miała problemy ze spaniem, a przez to chodziła ciągle rozdrażniona, czego efekt idealnie widać było na treningu ślizgonów, który wciąż ciążył jej w głowie. Nie powinna była dać się tak sprowokować i zdecydowanie nie powinna była używać hipnozy. Javi jednak sam się poniekąd prosił naruszając jej przestrzeń osobistą mimo, że Ruda jasno dawała znać, że sobie tego nie życzy. Była oczywiście zbyt dumna na jakiekolwiek przeprosiny, ale też nie do końca się do takowych poczuwała. Po prostu kontynuowała swoje życie licząc na to, że Javi nie rozpowie całemu zamkowi, co takiego wydarzyło się tamtego feralnego dnia. Miała dziś okienko między zajęciami, ale drogą dobrej konwersacji z Jamesem ustaliła, że właśnie tego popołudnia weźmie na siebie patrol korytarzy. Potrzebowała nieco rozprostować nogi, a w dodatku trochę liczyła na to, że coś ciekawego się wydarzy i będzie mogła odciągnąć swoje myśli od złego samopoczucia. Początek dyżuru był jednak nudny jak flaki z olejem, więc Irv postanowiła poćwiczyć zaklęcie patronusa, które w momencie, gdy po Wielkiej Brytanii szalały dementory, wydawało się być bronią absolutnie niezbędną i zdecydowanie skuteczną, jeśli tylko ktoś potrafił wykrzesać z siebie wystarczająco szczęśliwe wspomnienia, by zamienić to na pozytywną, świetlistą energię. Skupienie i perfekcja sprawiały, że błękitna lisiczka co jakiś czas przemykała po szkolnych korytarzach. De Guise była jednak mało zadowolona z rezultatów. Miała wrażenie, że jej cielisty patronus jest nieco bardziej blady niż zwykle, a oczywiście dążyła do perfekcji. Tak więc po raz kolejny uniosła różdżkę i już miała brać się za inkantację, gdy zza rogu wychyliła się jakaś sylwetka. Ruda nie opuściła różdżki, tylko bacznie wlepiła swój wzrok w chłopaka, który oberwał jej poprzednią lisiczką. -W porządku. - Skinęła mu głową, opuszczając swój magiczny patyczek na znak, że nie zamierza go atakować i automatycznie wygładziła dłonią swoje szaty, na których widniała lśniąca jak zawsze plakietka prefekta. -Ćwiczyłam tylko patronusa. W dzisiejszych czasach jest to niestety przydatna umiejętność. Chcesz dołączyć? - Zaproponowała, bo przecież nie tylko ona potrzebowała wiedzieć, jak bronić się przed latającą po świecie depresją, która chce wyssać ze wszystkich szczęście i duszę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Miała rację, od czasów wojny to prawdopodobnie właśnie dzisiejsze czasy jawiły się w czarodziejskim świecie jako najbardziej niebezpieczne. Tak się akurat niefortunnie złożyło, że zniknięcie księżyca zbiegło się w czasie z przeprowadzką Minu, tym samym dokładając jego rodzinie tylko większej ilości niepotrzebnych zmartwień. W całej tej sytuacji z całą pewnością brały udział jakieś potężne, czarnomagiczne siły, które wykraczały daleko poza wyobrażenia zwykłych studentów, ale pech chciał, że zdawały się wpływać na wszystkich, którzy mieli z nią cokolwiek wspólnego. Dementorzy krążący samopas po ulicach byli tylko kolejny przykładem na to, jak paskudna z dnia na dzień stawała się sytuacja. Ćwiczenie zaklęcia patronusa było więc całkiem dobrym pomysłem... Minu odpowiedział dziewczynie takim samym kiwnięciem i westchnął krótko, gdy opuściła różdżkę. Brak morderczych intencji wziął za dobry omen, w związku z czym zbliżył się do nieznajomej nieśpiesznie, wykorzystując ten czas na dokładniejsze oględziny jej twarzy. Na moment tylko rozproszony jej działaniem, Reeves podążył za ruchem kobiecej dłoni i natrafił wzrokiem na odznakę prefekta, gdzie zatrzymał się na kilka sekund. Zmarszczył lekko brwi i przekrzywił głowę, analizując wszystkie informacji, które udało mu się do tej pory zdobyć na temat struktury uczniowskiej społeczności w Hogwarcie. Wciąż jeszcze nie do końca pojmował sens dzielenia dzieci na cztery rywalizujące ze sobą grupy, ale wiedział już, z czym wiąże się noszenie podobnej plakietki; dziewczyna była kimś w rodzaju klawisza. — Pewnie, dlaczego nie — odpowiedział, zupełnie niezrażony swoim odkryciem. Powtarzano mu już, że w obecności takich uczniów i studentów powinien mieć się na baczności, aby przypadkiem nie wlepiono mu ujemnych punktów w jakiejś absurdalnej rywalizacji, ale cała sprawa nie mogła go chyba obchodzić mniej... — Słyszałem, że zorganizowano jakieś zajęcia z patronusa — zagadnął, wyciągając własną różdżkę, gdy zatrzymał się tuż przed rudowłosą. Spoglądał na nią z góry, choć bynajmniej nie z żadną wyższością, raczej autentycznym zainteresowaniem. — Dlaczego do nich nie dołączysz? — zapytał, zaraz odsuwając się na bok, by zrobić jej miejsce. Wolną dłonią podciągnął najpierw jeden rękaw swetra, a potem drugi. Nadal nie był pewien jak powinien odnosić się do innych jako nowy narybek w tej społeczności, więc postanowił być po prostu sobą, aby sprawdzić jak zareagują na niego inni, zamiast dostosowywać się do ich standardów. Nigdy nie należał zresztą do płaszczących się typów i z całą pewnością nie zamierzał chylić karku przed kimś, kto zupełnie na to nie zasługiwał.
Ruda już wcześniej przemyślała słowa Hariela i doszła do wniosku, że jej bezsenność faktycznie może mieć coś wspólnego z czarną magią, jaką się parała. W dodatku zauważyła, że to właśnie zaklęcia z tej dziedziny przychodziły jej wyjątkowo gładko podczas, gdy jasna magia wymagała od niej naprawdę sporego wysiłku. Hasająca po szkolnym korytarzu patronusowa lisiczka z każdym kolejnym machnięciem różdżką wysysała z rudowłosej siły, ale De Guise nie była z tych, którzy pozwalali, by taka niedogodność ją powstrzymywała. Sama dość szybko odnalazła się w tutejszej społeczności, choć wielu rzeczy nadal nie pojmowała. Dzielenie na domy było dla niej niepotrzebne, ale akurat funkcje prefekta uważała za sensowną. Poza tym sprawdzała się w niej i czuła na miejscu mogąc nosić przypiętą schludnie do mundurka odznakę. Zrobiła chłopakowi miejsce obok siebie, tym samym zapraszając do wspólnego rzucania zaklęcia. Korytarz nie był zbyt wielki, ale w dwójkę jeszcze dawali radę stać obok siebie. -Rzucałeś już wcześniej patronusa? - Zapytała, po czym zdając sobie sprawę z własnego braku kultury wyciągnęła do chłopaka dłoń. -Irvette. - Przedstawiła się z ciepłym uśmiechem, uważnie lustrując po raz kolejny jego twarz. Nie dało się zaprzeczyć, że chłopak był przystojny, ale też Ruda nigdy wcześniej go w zamku nie widziała. Była ciekawa, czy jej po prostu umknął, czy był nowym nabytkiem Hogwartu. -Och, słyszałam o nich! Organizował je Darren jeśli się nie mylę? - Zapytała retorycznie, bo oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że miała rację. -Z tego co wiem, były to zajęcia dla osób, które nie potrafiły wyczarować patronusa. Ja nie mam z tym problemu, jak widziałeś. - Wyjaśniła dalej. Kompletnie nie przeszkadzał jej ton chłopaka. W murach zamku nauczyła się powoli nieco luzować swoje sztywne, narzucone we Francji podejście do życia, choć bywały sytuacje, kiedy bezsprzecznie wymagała szacunku i odpowiednich manier. Na szczęście ta nie była jedną z nich i nie musieli przejmować się żadnymi oficjalnymi zasadami.
Każdy zakątek zamku zdaje się wypełniony, zupełnie, jakby wszyscy postanowili zabrać się za naukę, za pracę, za różnego rodzaju powtórki. Podobnie jest z członkami Koła Realizacji Twórczych, którzy wypełzli na korytarz ze swojej sali i najwyraźniej włączyli w inscenizację jednego z duchów...
Krwawy Baron przeraża większość pierwszoklasistów, ale pierwszy raz widzisz, jak próbuje kogoś upominać, doprowadzając ucznia do płaczu. Z rozmowy wynika, że chłopiec odgrywał rolę tego ducha, kiedy ten pozbawia kogoś życia. To wzbudziło bolesne wspomnienia Krwawego Barona, niosącego ciężkie kajdany. Możesz odwrócić się i zignorować problem, a możesz spróbować załagodzić konflikt. Co robisz?
Musiał przyznać, że nie zwrócił uwagi na, to kiedy minęły trzy miesiące, odkąd miał odznakę prefekta. Nie skupiał się na niej tak bardzo, po prostu wpadając w wir dodatkowej pracy, jaką przynosiła błyszcząca na jego piersi blaszka. Nie było lekko, nie raz zastanawiał się, czy nie zrezygnować z funkcji, ale ostatecznie był czerwiec i wciąż jeszcze siedział na odpowiednim stanowisku, przemierzając korytarze, aby przypilnować porządku. Tego dnia nie było inaczej, choć liczył na to, że z uwagi na koniec roku szkolnego uczniowie oraz studenci odpuszczą sobie sprawianie problemów i zajmą się po prostu nauką. W pewnym sensie jego modły zostały wysłuchane, gdy wokół panował spokój, aż nie usłyszał czyjegoś płaczu. W pierwszej chwili chciał to zignorować, ale kiedy tylko jego uszu dotarł głos Krwawego Barona. Ślizgon miał świadomość tego, jak wielu uczniów duch przerażał i płacz w jego obecności nie był niczym dziwnym. To, co zaniepokoiło Jamiego to fakt, że duch wyraźnie starał się coś komuś wyjaśnić, a może upomnieć? Z cichym westchnieniem Norwood skierował się w odpowiednią stronę, aby zaraz przekonać się, że miał przed sobą ducha Slytherinu oraz członka Koła Realizacji Twórczych. Wyglądało na to, że dzieciak zrobił coś, co nie spodobało się duchowi, więc postanowił chłopaka upomnieć. Jednak kiedy Krwawy Baron zaczął tłumaczyć niewłaściwość czynów taki jak zabijanie, Jamie uniósł wysoko brwi i z głosem pełnym szacunku przerwał tyradę ducha. Spojrzał w międzyczasie na ucznia, pytając, co się wydarzyło, ale wystarczyło jedno spojrzenie na strój chłopaka oraz rekwizyt w dłoni, aby Ślizgon przewrócił oczami. Odwrócił się do ducha, przepraszając za zachowanie młodszego kolegi, zapewniając, że ten nie miał pełnej wiedzy co to zdarzeń, jakie próbował odgrywać. Zaraz też spojrzał ostro na dzieciaka, w ten sposób nakazując mu przeprosić Krwawego Barona i powtórzyć słowa, że nie chciał go obrazić. Uczeń przez chwilę walczył ze sobą, próbując powstrzymać szloch, który wciąż targał jego piersiąc, aż w końcu pochylił głowę w geście skruchy. Kiedy tylko Krwawy Baron, nie szczędząc dalszych słów krytyki, oddalił się, Jamie odwrócił się w stronę dzieciaka i dopytał, co tak właściwie sprawiło, że postanowił sposób wszystkich zamkowych duchów wybrać właśnie ducha Slytherinu. Słuchał wyjaśnień, jakimi było powtarzanie zdobytej wiedzy przed egzaminem z działalności artystycznej, zapewnienia o fascynacji duchem oraz o tym, że nie chciał zrobić niczego złego. Ślizgon niemal przewrócił oczami, kiedy usłyszał, że dzieciak obawiał się teraz, czy na pewno nadawał się na przyszłego aktora, czy nie powinien jednak zająć się nauką historii magii, aby zostać urzędnikiem. Niechętnie, ale jednak Jamie postanowił wyjaśnić dzieciakowi przeszłość Krwawego Barona, to że przez zabicie w afekcie swojej ukochanej, mężczyzna popełnił samobójstwo, że żałował swoich czynów, a teraz musi wszędzie ciągnąć za sobą łańcuchy. Wyjaśnił, że prawdopodobnie odgrywana przez niego scena musiała przypomnieć duchowi zdarzenia z przeszłości, których wciąż żałował i stąd wyniknął cały problem. Dzieciak otarł łzy, podziękował za wyjaśnienia i ku zaskoczeniu Jamiego ruszył biegiem za duchem, wyraźnie zamierzając przeprosić za nieporozumienie. Norwood jedynie pokręcił głową i ruszył dalej, kontynuując swój obchód.
z.t.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Zadanie prefektów – Wyjątkowe przyprawy (wrzesień) scenariusz wybrany drugi (kości 3,4)
Patrole prefektów nigdy nie były jego ulubionym zajęciem, ale wiedział, że nie miał zbyt wielu możliwości ucieczki przed nimi. Były częścią obowiązków, które musiał wykonywać, więc starał się to robić jak najlepiej potrafił. Nawet jeśli go irytowało. Spacerował akurat w podziemiach, kierując się w stronę kuchni, zamierzając od razu kierować się do Wielkiej Sali, gdzie zbierali się powoli uczniowie i studenci na obiad. O tej porze nie powinno nikogo być w pobliżu, ale na wypadek, jakby jakaś para postanowiła zaszyć się w ustronnym miejscu, wolał nie olewać patrolu. Wyglądało na to, że miał przeczucie co do tego dnia, bo zbliżył się w okolice wejścia do kuchni i zobaczył, jak wychodzi z niej Carly. Teoretycznie nie było w tym niczego złego, mogła tam wchodzić, ale Jamie mimowolnie poczuł, że coś jest nie w porządku. - Scarlett – powiedział od razu, dając jasno znać, że teraz był prefektem. Bratem, który przymyka na wiele rzeczy oko, ale jednak prefektem. – Co robiłaś w kuchni? Za chwilę będzie obiad i skrzaty mają dość pracy, żeby jeszcze im przeszkadzać. Powinnaś być z resztą już przy stołach – zauważył, podchodząc bliżej, lustrując ją uważnie, próbując dostrzec, co się działo. W tej jednej chwili zachowywał się tak, jak kiedyś, gdy jeszcze był nastawiony na to, że będzie aurorem i pilnował wszystkich jej psikusów w domu, zanim jeszcze coś się stało. Czasem jej na nie pozwalał, czasem tłumaczył, że nie może zrobić czegoś w danym miejscu. Od tamtych chwil minęło już wiele lat, ale teraz czuł się, jakby cofnęli się w czasie, ale tym razem nie był pewien, czy było to dobre.
Nie spodziewała się, że spotka brata. Nie spodziewała się, że ten będzie kręcił się w okolicach kuchni, a już na pewno nie zakładała, że uzna ją z jakiegoś powodu za podejrzaną. Nie wiedziała, skąd wynikała jego niepewność, czy może wręcz niechęć, bo to było dla niej normalne miejsce bytowania, a to, że zbliżała się pora kolejnego posiłku, zupełnie nic nie zmieniało. Nie była człowiekiem, który przejmowałby się tym, że czegoś jej robić nie wypada albo cokolwiek podobnego, więc spędzała w kuchni sporo czasu, czy to pomagając, czy przeszkadzając, kiedy zabierała się za eksperymentowanie i poszukiwanie odpowiedzi na pytania, jakie stawiała sobie w kontekście swojej pracy dyplomowej. Dlatego też jej obecność w tym miejscu nie powinna być ani trochę dziwna, a jednak Jamie wyraźnie doszedł do wniosku, że nie powinna tutaj być i, co było dla niej prawie całkowicie oczywiste, na dokładkę uznał, że robiła coś, co było skrajnie nielegalne. Znała ton jego głosu, sposób wypowiedzi i poruszania się i nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że miał ją za osobę winną, chociaż nie wiedziała, czego właściwie. - Pomagałam skrzatom, jak zawsze, tym razem nie próbuję swoich sił z dyplomem, ale robiłam rogaliki, takie świeże, pachnące, wszystkie są pięknie nadziane malinami i jagodami, mówię ci, to będzie fantastyczny posiłek, jestem pewna, że ci się niesamowicie spodoba - odparła prosto, radośnie, bo, cóż, nie kłamała. Skoro chciał wiedzieć, co robiła w kuchni, to mogła się z nim tym podzielić, ostatecznie bowiem nie było w tym żadnej tajemnicy. Mogło kryć się za tym oczywiście coś jeszcze, ale jeśli Jamie chciał dowiedzieć się czegoś więcej, to zwyczajnie musiał się postarać o wiele bardziej, żeby wyciągnąć z niej jakieś sensowne informacje, jakimi mogłaby i chciałaby się podzielić. Nie robiło bowiem na niej wrażenia to, że jej brat był prefektem, śmiała się z tego i była skłonna ukraść mu odznakę, żeby pokazać mu, że nie miał, tak naprawdę, zbyt wielu powodów do tego, by znowu łykać kij.
To nie było tak, że nie ufał swojej siostrze, ale bywały takie dni, kiedy naprawdę był pewien, że coś kombinowała. Dokładnie tak było właśnie tego dnia, a świadomość, że lubiła eksperymentować łącząc eliksiry z żywnością, jedynie pogłębiała jego nieufność. Nic więc dziwnego, że wpatrywał się w nią teraz uważnie, jakby próbował w ten sposób poznać prawdę i tylko prawdę. Wiedział, że to, że był prefektem na nią nie działało i nawet nieszczególnie się dziwił, ale był pewien, że wie również, że niektóre rzeczy musiał zwyczajnie sprawdzać. Tak jak to, że wychodziła z kuchni w momencie, gdy skrzaty były zajęte przygotowywaniem posiłku dla wszystkich i powinna być już na Wielkiej Sali. - To dlaczego nie skorzystałaś z kuchni dodatkowej? Nie przeszkadzałabyś skrzatom w ich zajęciach i z pewnością nie sprawiałabyś wrażenia kogoś, kto kombinuje jak sprawdzić swoje teorie w związku z dyplomem - zapytał, przekrzywiając nieznacznie głowę i splatając ramiona na piersi. - Szczególnie, jeśli twoje rogaliki mają wylądować za chwilę na stołach - dodał jeszcze, próbując ocenić, na ile mówiła szczerze i zwyczajnie był w tej chwili przewrażliwiony, a na ile czuł, ze coś było nie w porządku, tylko nie mógł tego udowodnić. Nie bez sprawdzenia rogalików osobiście, a na to nie mieli wiele czasu.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Merlinie, ale ty potrafisz być upierdliwy - stwierdziła, wzdychając ciężko, jakby jej brat właśnie oznajmił, że zamierzał upewnić się, czy aby na pewno nie napluła do jedzenia. To było coś, co mogłaby uznać za możliwe, gdyby tak nie kochała potraw, gdyby tak nie kochała gotować, a przede wszystkim, gdyby nie miała pewności, że istniały o wiele lepsze sposoby na to, by sprawić przykrość komuś, kogo serdecznie się nienawidziło. Znała na to tyle rozwiązań, że mogła nimi rzucać jak asami z rękawa i nikt nawet by się nie zorientował, że coś było nie w porządku. I Jamie doskonale to wiedział, więc jego obecne zachowanie spowodowało, że Carly zainteresowała się tematem, przypominając sobie, a jakże, że ostatnio zdarzały się jakieś incydenty w Wielkiej Sali. Czy była za nie odpowiedzialna, trudno powiedzieć, w końcu jej mina nic nie mówiła, a jeśli Jamie sądził, że zdradzą ją jakieś nerwowe ruchy albo nieodpowiednie słowa, to zdecydowanie mógł sobie to odpuścić. Nie była tego typu człowiekiem, a jeśli chodzi o oszustwa, czy wymigiwanie się regułom i prawu, to nie było jednostki od niej zdolniejszej. Po prostu płynęła przez życie, a jej złoty język nie raz i nie dwa ocalił ją od problemów. - Jeśli pracuję, to lubię pracować z innymi, chcesz, to pójdziemy zapytać skrzatów, wiedzą, że jeśli potrzebują pomocy, to mogą zawsze na mnie liczyć. I nigdy im nie przeszkadzam, komu przeszkadzałby w kuchni mistrz patelni, jak sądzisz? Bo na pewno nie innym wprawnym kucharzom! - zakomunikowała z taką pewnością siebie, że jej brat mógł dalej próbować wywierać na nią wpływ swoimi prefekciarskimi zdolnościami, ale zapewne wiele by nie wskórał. Ostatecznie bowiem to ona dzierżyła buławę Dogneta, nie on, to ona była największym komediantem wszech czasów i to ona pokonała Króla Wróżek, jedynie zwracając na siebie jego uwagę. Jeśli zatem Jamie sądził, że ulegnie jakimś jego twardym słówkom, to musiał się poważnie zastanowić nad tym, jak z nią dalej postępować.
- Potrafię być bardziej, ale nie sądzę, żeby było to potrzebne - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami, ale nie przestawał wpatrywać się w nią uważnie. Wiedział, że byłaby w stanie testować swoje pomysły na innych, że mogłaby spróbować dodać coś do jedzenia, aby zobaczyć efekty na większej grupie. Był pewien, że nie próbowałaby w ten sposób czegoś, co mogłoby komukolwiek zaszkodzić, ale wciąż - byłaby do tego zdolna. Jednocześnie wiedział, że nie we wszystkim widziała sens i nie bawiły ją dziecięce psikusy, o ile nie stało za tym nic więcej. Mogła więc być odpowiedzialna za ostatnie problemy z jedzeniem, ale równie dobrze mogłabyć niewinna. Nie chciał zakładać żadnej z opcji i zwyczajnie wolał usłyszeć od niej co robiła, a później... Sprawdzić, czy coś się wydarzy w trakcie posiłku. Jeśli tak, niestety będzie pierwszą i główną podejrzaną, którą musiałby zgłosić. Tego nie chciał. Nie bawiła go zabawa w domorosłego aurora szkolnych korytarzy. - Ze skrzatami jest ten problem, że zawsze biorą stronę tego, którego częściej widują, a jakbyśmy stanęli tam razem i pytali, pewnie nie wiedzieliby co mają mówić, skoro ciebie lubią, a ja jestem prefektem - odpowiedział, wzdychając przy tym lekko, nim uniósł rękę, aby ucisnąć nasadę nosa. - Nie mówię, że jestem pewien, że coś dodałaś. Ale nie mam też pewności, że tego nie zrobiłaś. Oboje wiemy, że mogłabyś coś dorzucić do szkolnego jedzenia, żeby sprawdzić na większej grupie efekt... Ale też wiem, że nie robisz podobnych rzeczy na złość innym, czy dlatego że ci się nudzi. Masz na to inne sposoby... Jednak przez to, że teraz wychodziłaś z kuchni, jeśli w trakcie tego posiłku okaże się, że coś zostało dodane, będę musiał powiedzieć, że widziałem ciebie. Dlatego pytam - dodał, spuszczając z tonu typowego dla Jamiego-prefekta, na nowo rozmawiając z nią, jak zawsze. Nie była to próba zmanipulowania jej, a zwyczajnie gra w otwarte karty. Był gotów w razie problemu kryć ją, gdyby rzeczywiście eksperymentowała w ten sposób, ograniczając jednak doprawione jedzenie do jednego stołu. Takich Krukonów... Tego jednak nie mógł powiedzieć wprost.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Problem polega na tym, że ja też potrafię być bardziej upierdliwa – stwierdziła, wzdychając ciężko, jakby chciała mu powiedzieć, że znaleźli się właśnie w impasie i pewnie częściowo dokładnie tak właśnie było, ale nie zamierzała z tego powodu jakoś szczególnie mocno rozpaczać. Była przekonana, że nie musieli się o to spierać, a przynajmniej w tej właśnie chwili, kiedy dosłownie wszystko wskazywało na to, że Jamie i tak wydał już swój wyrok. Carly zaś nie miała najmniejszej ochoty na podobne gierki, tym bardziej po tym, jak wspomniała wcześniej bratu, że zwyczajnie nie miała już serca do studiowania, że czuła się znudzona tym, co ją otaczało, że potrzebowała czegoś innego. Czegoś, co pozwalałoby jej się rozwijać, a takim czymś na pewno nie była praca w piekarni, tak więc zwyczajnie postanowiła to zarzucić i zająć się swoimi sprawami, swoim nowo odkrytym powołaniem, jakie ciągnęło ją niesamowicie. Nie powiedziała o tym Jamiemu, chociaż zamierzała, ale właśnie teraz powodował, że nie miała na to najmniejszej ochoty. - Och, sugerujesz, że skrzaty są kłamczuchami? Bo to, że ja nią jestem, już ustaliliśmy, prawda? – zapytała ostrzegawczo, dając mu tym samym znać, że nie podobało jej się to zachowanie. Potrafiła być upierdliwa, potrafiła karać tych, którzy ją złościli i jej brat doskonale o tym wiedział, więc mógł się spodziewać, że to właśnie on skończy z podejrzanymi ciastkami albo czymś podobnym, jeśli nie da jej spokoju, jeśli nie zacznie zachowywać się poważnie i rozsądnie, dokładnie tak, jak robiła ona. Na dokładkę nastając na nią coraz mocniej i sugerując, że w razie konieczności będzie musiał wskazać na to, że to ona wymykała się z kuchni, jedynie prowokował ją do działania, do łamania zasad, do sprzeciwiania się temu całemu gadaniu. - Ależ w porządku, panie prefekcie naczelny, skoro twoim obowiązkiem jest zgłaszanie każdego podejrzanego, to to zrób. Jestem tylko bardzo ciekawa, jak mi coś udowodnicie. Możesz też od razu dać mi szlaban z powodu tego, że chodzę do kuchni i wyglądam podejrzanie. Ale na twoim miejscu użyłabym głowy w dobrym celu i zapytała skrzaty o częstych bywalców tego przybytku dobrej nadziei. Tak się składa, że nie tylko ja się tam zakradam. Chociaż właściwie ja mogłabym dostać rolę pomocnika kucharza – powiedziała, przechodząc wyraźnie do ataku, chociaż nie zachowywała się, jakby działo się coś złego, była jednak uszczypliwa, dokładnie tak, jak potrafiła, jeśli brat ją nadmiernie irytował i wciskał się tam, gdzie wciskać się nie powinien.
Czasem zastanawiało go, jakim cudem potrafili porozmawiać spokojnie o naprawdę trudnych sprawach, ale przy głupotach brali się za łby, doprowadzali się do granic cierpliwości, czy po prostu irytowali. Obserwował Carly, dostrzegając, że właśnie przekroczył granice jej cierpliwości. Nie zakładał z góry, że na pewno odpowiadała za ostatnie incydenty związane z jedzeniem, ale nie mógł tego wykluczyć całkowicie i to go męczyło. Teraz także irytowało Puchonkę, co widział i... Właśnie to było czynnikiem, który wpłynął na niego, który jasno potwierdził, że to nie ona. Choć mogła jedynie go zwodzić, ale ta teoria już była naciągana i prowadziła do stwierdzenia, że się na nią uwziął, a tak nie było. Odetchnął głębiej, kręcąc po chwili głową. Nie lubił bycia prefektem, nie lubił czasowego poczucia, że musi pilnować wszystkiego, że musi zachowywać się jak auror na patrolu. Nienawidził stawać naprzeciw osób, które znał, z którymi miał jakąś relację, a już zupełnie nienawidził stawać naprzeciw Carly. Gdyby była winna, czy przyznałaby się do tego? Nie wiedział. Był zdania, że nie, ale z drugiej strony... Jeśli nie byłoby to nic złego, czy naprawdę nie przyznałaby ze śmiechem, że coś zrobiła, że znalazła lukę, którą powinno się szybko załatać? To też brzmiało jak ona i prawdę mówiąc Ślizgon nie miał ochoty tego sprawdzać. - Nie nazywam skrzatów kłamcami, ani nie nazywam tak ciebie. Unoszę białą flagę - powiedział, podnosząc dłonie w geście poddania się, patrząc na siostrę spokojnie. - Crane ma obsesję na punkcie szukania winnych i widać udziela się innym przez liczne przypomnienia. Gdyby trzeba było, pewnie będą chcieli podpytać skrzaty kto tam jest często, ale póki co zamiast od razu ogarnąć sprawę, zdecydowali po prostu czekać, przypominając o kontrolowaniu każdego, kogo zobaczymy... - dodał jeszcze, wtykając dłonie do kieszeni spodni. Nie miał zamiaru na nią naciskać, skoro widział, że temat był zakończony. Czy mówiła szczerze, czy nie, tego nie był całkowicie pewnym, ale wolał postawić na siostrę, niż na Patola.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Każdy miał swoje granice, ona również je posiadała, chociaż musiała przyznać, że czasami pozwalała na to, by się wydłużały, by nie były tak krótkie, jak być mogły. Nie zawsze się to sprawdzało, nie zawsze chciała to stosować, nie znosząc sytuacji, w których była oceniana, w których działo się coś, przez co czuła się zwyczajnie niekomfortowo i dokładnie tak było w tej właśnie chwili, kiedy spoglądała na Jamiego, jakby chciała mu powiedzieć, że śmierdział. Teoretycznie nie pałała gniewem, nie było w niej widać furii, gniewu, zawiści, czy czegoś podobnego, ale jej brat znał ją na tyle, by wiedzieć, że w tej właśnie chwili stąpał po niesamowicie kruchym lodzie, gdzie jeden błędny ruch prowadził do katastrofy. Nie lubiła, kiedy docierali do tego momentu, a jednocześnie miała świadomość, że właśnie z Jamiem było jej najłatwiej wziąć się za łby, skoczyć do gardeł i głośno warczeć, bo najzwyczajniej w świecie oboje doskonale wiedzieli, jakie to drugie jest i czego należało się po nim spodziewać. Tak już było, a Carly była pewna, że trudno będzie jej ponad tym przejść, że trudno będzie jej tak naprawdę znaleźć coś, co pozwoliłoby jej oddychać w pełni sił, wiedząc, że jej brat zawsze, w każdej chwili, będzie w stanie do niej dotrzeć i wiedzieć, co się z nią dzieje. - Och, no tak, bo pilnowanie i wypytywanie innych, co robią, jest na pewno najlepszym rozwiązaniem na świecie - stwierdziła, przeciągając słowa, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że być może przyjęła jego przeprosiny, ale była na razie na tyle zirytowana i rozgniewana, że nie zamierzała tak po prostu przechodzić nad tym wszystkim do porządku dziennego. Musiała być jeszcze na swój sposób złośliwa. - Może powinieneś zapytać taty, jak działać efektywnie, ale tak, żeby nie męczyć samego siebie i swojego otoczenia. To na pewno wszystkim wyszłoby na dobre i nikt nie miałby z tego powodu zgagi. Ale dziękuję za ostrzeżenie, bo zapewne wicedyrektor uzna, że skoro bywam w kuchni, jestem winna największej na świecie zbrodni.
Fakt, że znali się z Carly tak dobrze, że oboje wiedzieli, kiedy z drugim działo się coś nie w porządku, Jamie traktował jako dobry znak. Pomagało mu to oswoić się z myślą, że tak naprawdę nie będzie mógł zawsze być obok niej, aby ją chronić, aby jej pomóc. Pomagało w przekonaniu samego siebie, że wszystko było dobrze i tak miało zostać, bez względu na to, co jeszcze mogłoby się wydarzyć, czy jak daleko od siebie się znajdą. Jednak nie lubił chwil pełnych spięcia, jak teraz, gdy wiedział, że za mocno naciskał na siostrę. Jednocześnie czasem miał wrażenie, że tylko wtedy otrzymywał od niej w pełni szczere odpowiedzi, których nie ukrywała za udawanym entuzjazmem, czy żartami. - Craine nie potrzebuje wiele, żeby uznać kogoś winnym, a jest cięty na podobne sytuacje - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami. Był pewien, że nawet gdyby próbował bronić Carly, Patton nie słuchałby go, ponieważ to jego siostra. Inną sprawą było pytanie ojca o porady w byciu szkolnym aurorem. Na te słowa nieznacznie się skrzywił i zerkając w dół na odznakę. - Obawiam się, że jak zapytam ojca to będzie tylko gorzej niż jest a tak... Po prostu czasem denerwuję innych - odpowiedział, uśmiechając się do niej kącikiem ust, nim spojrzał w stronę kuchni. W tym momencie cień rozbawienia zniknął z jego twarzy, wyparty powagą. Nie podobało mu się doprawianie jedzenia innymi składnikami, bo choć mogło to być zabawne, mogło również doprowadzić do nieprzyjemnych konsekwencji, ale tak naprawdę... Powinni tym zająć się nauczyciele magicznego gotowania, powinno się zapytać skrzatów o to, kto tam wchodzi i kto interesuje się przygotowywanym przez nie jedzenie... - A całkowicie poważnie, wiesz może z kim pogadać, żeby dał sobie chwilowo spokój z podobnymi akcjami z jedzeniem? - zapytał jeszcze siostrę, choć nie liczył na wskazanie konkretnych osób.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Miała wrażenie, że tylko Jamie potrafił ją tak zirytować, że tylko on wiedział, gdzie i jak uderzać, ale nie powinna się tak naprawdę dziwić, ostatecznie znał ją całe życie, pilnował jej i opiekował się nią, chociaż nie zawsze wszystko było takie, jak być powinno. Dlatego też doskonale wiedział, co ją złościło, wiedział, gdzie uderzyć, żeby na pewno zabolało, wiedział, jak ją sprowokować, wiedział miliony rzeczy, o jakich ona nie miała nawet pojęcia, bo się na tym aż tak nie skupiała. Jednocześnie zaś miała świadomość, że była w stanie uderzać z równą celnością w brata, sięgając do jego słabości, do tego, co jemu nie pasowało, co go dręczyło, co powodowało, że spoglądał na nią, jak na zło konieczne. Bo też nie ulegało wątpliwości, że nim właśnie była, złem wcielonym, jakie nie zatrzymywało się, jeśli nie miało na to najmniejszej nawet ochoty. - Nie potrzebuje niczego, wystarczy, że reumatyzm w dany dzień tygodnia mu za bardzo doskwiera – stwierdziła dość zgryźliwie, mówiąc jednak w tak czarujący sposób, że niektórzy nie zwróciliby nawet uwagi na samą treść jej twierdzenia. – I pewnie właśnie dlatego nadawałbyś się do tej roli. A Roy świetnie by mógł ci pomóc, nie sądzę, żeby ktoś przeżył starcie z jego zębami – dodała i tym razem zabrzmiała całkiem poważnie, bo widziała, że jej brat mimo wszystko miał predyspozycje do bycia aurorem. Jednym z tych spokojnych, stonowanych, których nikt nigdy nie podejrzewał o to, że są skłonni zrobić coś, czego by się człowiek nie spodziewał. Był wysoki, dobrze zbudowany, cichy i analizował to, co go otaczało, więc bez większych problemów mógłby zajmować się śledztwami, choć niekoniecznie musiałby się od razu pchać na pierwszy front. To nie do końca do niego pasowało, a jednocześnie wiedziała, że było w nim coś, co jednak wpisywało się w tę pracę. - Znam kilka osób, jakie mógłbyś o to zapytać, ale mam dla ciebie o wiele lepszą propozycję – powiedziała, wzdychając ciężko. – Pójdziemy do Chichotka, uwielbia moje malinowe rogaliki i zawsze mi pomaga, nie sądzę, żeby miał problem, żeby pomóc mojemu bratu, kiedy powiem mu, że to bardzo ważna sprawa. Wezwie cię, kiedy pojawią się pozostali… dowcipnisie – stwierdziła, bo chociaż nie wiedziała, o kogo chodziło, znała kilka osób, jakie mogły bawić się w coś podobnego.
Był pewien, że znalazłoby się więcej osób, które byłyby w stanie doprowadzić Carly do takiej irytacji, ale też nie o wszystkich chciał słyszeć. Ten temat również dla niego był drażliwy i mimo wszystko chciał usłyszeć o czymś, co byłoby dla niej rzeczywiście czyms ważnym. Zarówno jeśli chodziło o to, że ktoś ją skrzywdził, jak i o to, że stał się bardziej wyjątkowy od poprzednich niedorobionych byłych. Teraz za to sam piastował zaszczytne miejsce największego irytującego gbura i po części tak mogło zostać. Uśmiechnął się lekko, kiedy usłyszał zgryźliwości Carly, mając wrażenie, że mijała już jej złość, choć podejrzewał, że jeszcze zdoła się na nim odegrać za bezpodstawne oskarżenia. Na jej słowa o nadawaniu się na aurora jedynie skrzywił się lekko. Wiedział, że był odpowiednim materiałem do tego zawodu, ale nie chciał. Za dużo widział poświęcenia w ich ojcu, żeby nie chcieć iść tą drogą. Wiedział ile nerwów kosztowało i jego i Scarlett czekanie na Williama i nie chciał dokładać siostrze zmartwień, bo był pewien, że nawet o niego potrafiłaby się tak martwić. Miał swoje małe marzenia, które odżyły silniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej i to nim chciał się poświęcić, karierę aurora żegnając wraz z dniem, gdy odda odznakę prefekta. - Chichotkiem? Pewnie nie powinienem mówić, że nawet nie wiem, który to z nich, prawda? – zapytał, kręcąc lekko głową, ale w końcu skinął głową. – Będę wdzięczny za pomoc w tym temacie. Przynajmniej Craine się odczepi, a ja też pozbędę się uczucia, że czegoś nie dopilnowałem, nawet jak nie mam na to ochoty – dodał, uśmiechając się nieco szerzej. Zaraz też dodał krótko pochwałę dla jej rogalików, mając nadzieję, że mimo wszystko zdoła się załapać na jakiś z jej wypieków.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie mogła przyznać, że w jej życiu coś się zmieniło, a jednocześnie miała świadomość, że dokładnie tak było. Prawdę powiedziawszy, była to skomplikowana sprawa, jakiej nie umiała do końca wyjaśnić, coś, co nie było tak banalnie proste, jak być powinno, ale w tej akurat chwili była zwyczajnie na brata zła i nie zamierzała rozmawiać z nim na takie tematy. Po prostu była dla niego niemiła, zaczepiała go, drażniła, szczerzyła do niego na swój sposób zęby, tym samym pokazując, że ona również potrafiła być groźna, jeśli miała na to ochotę. Wiedziała również, gdzie uderzać, kiedy tego chciała i właśnie dlatego wspomniała o byciu aurorem, o tym, z czym się to wiązało, choć jednocześnie wiedziała, że Jamie faktycznie by się do tej roli nadawał. Zdecydowanie nie w sposób klasyczny, tym bardziej że wiedziała, że inni prezentowali się inaczej, ale skoro tego nie chciał, nie zamierzała go do tego zmuszać. Dała mu jednak znać, że ich rozmowa mogła być nie do końca taka, jak być powinna, jeśli tylko jeszcze raz przekroczy granice, jakie mu wyznaczała, jeśli jeszcze tylko raz wyskoczy na nią, jakby nie umiał zachować się porządnie. Teraz była skłonna pewne rzeczy puścić w niepamięć, jedynie ciężko wzdychając nad tym, że jej brat zupełnie nie znał skrzatów, jakie pracowały w zamku i to zdecydowanie należało jak najszybciej zmienić. - Chodź, przedstawię cię, pewnie wiedzą, kim jesteś, bo trudno nie znać prefekta naczelnego, ale jestem pewna, że ty nie masz o nich najmniejszego pojęcia. A to, mój drogi, zdecydowanie wielki błąd, bo nawet nie wiesz, jak wielką mają wiedzę – stwierdziła, niemalże cmokając z niezadowolenia, wiedząc, że Jamie miał jeszcze naprawdę wiele rzeczy, jakich musiał się nauczyć, jeśli nie chciał zostawać w tyle. To, że robił groźne miny, nie oznaczało jeszcze, że poradziłby sobie jako najlepszy śledczy Hogwartu, a ona w tym jednym akurat mogła mu pomóc. O tym była przekonana co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości i właśnie zamierzała mu to udowodnić, parskając z rozbawieniem na jego uwagę o rogalikach. Wiedziała, co chciał tym osiągnąć, ale jednocześnie miała ochotę go ukarać, więc nic nie wskazywało na to, żeby jej brat miał doczekać się jakiejś smacznego przekąski. Mógł, co najwyżej, zjeść kilka szparagów, najlepiej surowych.