Krótki korytarz prowadzi do obrazu rycerza Nicholasa, który jest tajnym przejściem prowadzącym od razu na drugie piętro. Uczniowie przesiadują tutaj, gdy chcą się poduczyć jeszcze przed zajęciami jednak zazwyczaj nie ma tu tłoku.
Skylar od powrotu do Hogwartu ani razu nie spotkał Katniss. Nigdzie nie mógł się na nią natknąć i choć chodził i szukał, to i tak mu nie wyszło odnalezienie swojej zguby. A miał taką nadzieję. To co wydarzyło się, podczas ferii zimowych, miało na niego ogromny wpływ. Po jakimś czasie miał już dość. Wziął swoją ukochaną gitarę, wyszedł z pokoju ślizgonów kierując kroki w stronę jakiegoś korytarza, który wyglądał na jak najbardziej ukryty przed światem. Usiadł na podłodze, kładąc gitarę na kolanach, i zaczął grać. Powoli uderzał w struny, po czym zaczął śpiewać. O utraconej miłości, która nie wróci. Nie wiedział, dlaczego wybrał taką piosenkę, po prostu serce mu tak podpowiedziało, a on go wysłuchał . Co rzadko się zdarzało u Skylara.
------------------------------------------ Piosenka: Passenger-let her go w wersji akustycznej
To jasne, że pierwszą dziewczyną, o której pomyślał była Gryfonka, z którą widział Maxa nie raz w Luizjanie. No przecież, skoro byli w związku, to RACZEJ nie powinno być inaczej. Ale jednak było. -Olivia Callahan??? - nie spodziewał się, że kolejna wiadomość może wywołać w nim jeszcze większy szok od poprzedniego. - Czy Ty, stary ostatnio nie mówiłeś, ze jesteście przyjaciółmi? - przypomniał mu, z nutka jadu w głosie, kiedy po chwili nieco się uspokoił. - I to pewnie jej braciszek tak Cię urządził, co? - dopytywał dalej, twierdząc, że chyba nikt inny nie miałby w takim razie lepszego powodu ku temu. Uważał, że Olivia jest zarozumiałą i sztywną laską, która patrzy tylko na dobre oceny, chwali się swoją wiedzą, funkcją prefekta i ogólnie jest strasznie irytująca i właśnie dlatego zastanawiało go, dlaczego nie chciała wybrać najprostszego rozwiązania, jakim był eliksir wczesnoporonny. - Skoro Ci nie powiedziała... To może to ściema. Wiesz, że laski tak czasami robią. - zasugerował. Sam nie widział innego wytłumaczenia, przecież ona też była młoda. Tez miała życie przed sobą i teraz chciała mieć dzieciaka na głowie? Kto normalny tak robi? Ale fakt ona nie była normalna, a przynajmniej nie w oczach Sinclaira. - Nie histeryzuj. Pogadaj z nią. Może to nie jest pewne, albo ona coś kręci. Choć bardziej skłaniam się ku temu drugiemu. Eh, wiedziałem, że z nią będą, kurwa problemy... - kończąc swój wywód, ponownie westchnął, wbijając wzrok w kamienną posadzkę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Znał stosunek Lucasa do Olivii i nie oczekiwał, że ślizgon będzie skakał z radości na te wieści. Chociaż w tej chwili Max nie był pewien, czy zapłodnienie kogokolwiek byłoby jakkolwiek lepsze. Najchętniej cofnąłby czas i nie wchodził do tego korytarza. Nie ze względu na całą tą transmutacje, a same informacje, które przekazał mu Boyd. -No bo się przyjaźnimy. Ale nigdy nie powiedziałem, że z przyjaciółmi nie sypiam. - Wyszczerzył się chwilowo do Lucasa, bo przecież Sinclair powinien bardzo dobrze to wiedzieć. Choć Max podejrzewał, że wydarzeń z Luizjany to on nie pamięta wcale. -Nie do końca. - Mruknął, nie mając zamiaru kablować teraz, kiedy Sinclair jest prefektem. Nie uśmiechało mu się to, że kumpel mógłby chcieć cokolwiek z tym zrobić. -Nie wiem, czy chcę teraz ją oglądać. Szczególnie jeśli, tak jak mówisz, jest to zwykła ściema. - Przyznał czując, że nie do końca wiedziałby, co powiedzieć Oli na to wszystko. Wiedział jednak, że nie chce znów stracić nad sobą panowania, jak wtedy gdy rozmawiał w kuchni z Florą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Faktycznie, chyba nie powinno robic to różnicy komu dokładnie Solberg zmajstrował to dziecko, ale jednak Lucas był mocno uprzedzony do tej dziewczyny, o której rozmawiali, dlatego musiał wyrazić swoje zdumienie tym, że to właśnie ona była powodem całego tego zamieszania. Nawet nie popatrzył na kumpla, kiedy ten stwierdził, że jedno nie wyklucza drugiego, i że nie ma problemu z sypianiem z przyjaciółmi. - Świetnie. To chyba niedługo założysz przedszkole. - rzucił z ironią w głosie, przekręcając głowę w jego kierunku, aby na niego spojrzec i znowu wybuchnąć śmiechem na widok jego "nosa". - Co to znaczy "nie do końca"? Mów, nie pierdol. Przecież to zostanie między nami. Zwłaszcza, jeśli Ci sie należało... - ostatnie słowa dopowiedział nieco ciszej i poważniej, bo sam był bratem i nie mógł sobie wyobrazić sytuacji, gdzie Soph miałaby byc na miejscu Olivii. Oczywiście, zakładając, że ta dziewczyna rzeczywiście jest w tej cholernej ciąży. - Dobra, rób jak chcesz. Ale i tak nie uciekniesz od tej rozmowy. - uznał, nie zdając sobie kompletnie sprawy z problemu z emocjami Solberga.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mimo, że pełnoletni, Max nie był jeszcze dojrzały. Przynajmniej w wielu kwestiach. Zazwyczaj nic sobie z życia nie robił i korzystał jak mógł z wszelkich przyjemności. Mimo, że już wcześniej musiał stawić czoła konsekwencjom to dopiero ta konkretna sytuacja go naprawdę ruszyła. -Człowieku, czego Ty mi życzysz. Jak się okaże, że jeszcze jakaś jest ze mną w ciąży to chyba wypierdalam to Timbuktu. - Nie był nawet pewien, czy teraz żartuje, czy mówi poważnie. To dopiero by był przypał, gdyby Max zaciążył parę dziewczyn. A jeszcze gorzej, jakby żadna z nich nie była jego obecną partnerką. Kolejny śmiech Lucasa przypomniał mu o penisie między oczami. Wzdychając wziął różdżkę i zaklęciem podobnym do tego, które przywróciło mu ręce, przywrócił sobie nos. Co prawda wciąż był złamany, ale przynajmniej już nie był penisem. -Słuchaj, sprawę tego, kto mnie urządził zostaw mi. Ogarnę to. - Zapewnił Lucasa, jak zwykle nie dając sobie pomóc, jeśli miał cokolwiek do powiedzenia w temacie. -Niestety wiem. - Żadna rozmowa zazwyczaj nie uciekała, a jedynie konsekwencje z czasem robiły się coraz bardziej poważne. -Dobra stary, idźmy stąd. Mam dosyć tych murów, a Ty chyba masz obowiązki nie? - Wskazał na jego odznakę. - Dzięki za pomoc. - Rzucił jeszcze oddalając się w stronę pokoju wspólnego Hufflepuffu, gdzie przebrał się w mugolskie ciuchy i od razu opuścił zamek.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Te wszystkie szkodniki zaczęły się naprawdę panoszyć po zamku. Mało tego usłyszała, że naprawdę sporo zaczęły rozrabiać w podziemiach, demolując klasę eliksirów i strasząc po lochach studentów. A jeszcze niedawno musiała tutaj ganiać za rozwydrzonymi pucharami. One chociaż były łatwiejsze do złapania i nie sprawiały tyle problemu. Cały czas miała wyciągniętą różdżkę, gotowa uderzyć zaklęciem w pierwszego napotkanego szkodnika, by móc go w miarę bezproblemowo zgarnąć. Na całe ich szczęście wszystkie te cholerniki naprawdę głośno hałasowały, a to oznaczało jedynie tyle, że bardzo łatwo było je namierzyć. Chociażby teraz, gdy z jednej z odnóg głównego korytarza dało się dosłyszeć jakieś niezidentyfikowane dźwięki, świadczące jedynie o tym, że gdzieś za rogiem czaiło się stadko brojarzy.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Kostki: 6 Litera: G -> migrena Suma złapanych niuchaczy: 6
Zwierzątka nigdy jej nie przeszkadzały. Żyła według zasady, że dla każdego na świecie jest miejsce - czy to dla psa, kota, udomowionego węża czy niuchacza nielegalnie moszczącego się w nogach jej łóżka. To prawda, że gryzyły ją w stopy, szczególnie upatrując sobie wełniane skarpetki. Ostatnio nawet miały zdemolować jedną z klas w lochach, rozrzucając fiolki eliksirów, nie szczędząc nawet tych, które warzą się miesiącami, a za składniki dałoby się kupić małą szopę albo chociaż średniej jakości miotłę. Orla raczej przymowała to wzruszeniem ramion, ot - stało się. Wystarczyło kilka zaklęć, by sala wróciła do porządku, a winowajcy i tak dawno temu rozbiegli się po zamku, podobno nurkując nawet w szkolnych toaletach.
Co więc zmieniło się, że szła teraz na paluszkach w stronę jednej z odnóg korytarza w podziemiach, trzymając wyciągniętą różdżkę? Odpowiedź brzmiała prosto: kanapka z musztardą i wołowiną. A raczej zaginiona kanapka, która zniknęła niesiona przez małe łapki czmychającego niuchacza. Nie po to Williams targowała się ze skrzatami, by mały ćwok podwędził jej zdobycz gdy tylko położyła ją na podłodze (pamiętajmy o zasadzie trzech sekund), by zawiązać sznurówkę. Ostatnie co widziała to małą, włochatą dupkę znikającą za rogiem wraz z umykającym aromatem musztardy. Gdyby zapytał, pewnie by się podzieliła...
Ostrożnie stawiała kroki, by nie wystraszyć złodzieja, ale zamiast na stado niuchachy, trafiła na znajomą krukonkę. Automatycznie rozejrzała się w poszukiwaniu wzrokiem swojej siostry, ale najwidoczniej gołąbki chwilowo się oddzieliły. - Letta, nie widziałaś gdzieś biegnącej kanapki? - zapytała, zrównując się ze Strauss. Nie minęła nawet sekunda, a nieopodal rozległ się głośny huk trzaskającego się szkła.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Tak. Zwierzątka były fajne. Zwierzątka były bardzo fajne dopóki nie wprowadzały podobnego chaosu, który teraz można było podziwiać w całym Hogwarcie. W innym przypadku jasne, mogłaby godzinami podziwiać słodkie mordki niuchaczy, ale teraz były to zwykłe łobuzy i kradzieje jedne, które zasługiwały na jak najszybsze zneutralizowanie w ten czy inny sposób. Nie widziała innej możliwości. Drgnęła, gdy tylko usłyszała nagle głos Orli, która pojawiła się tuż przy niej i dopytywała się o jakąś kanapkę. Strauss zmarszczyła jedynie brwi, spoglądając z konsternacją na młodszą Williams. Czy ona tu widziała jakąś kanapkę? Z pewnością nie. Pokręciła krótko głową po czym usłyszawszy trzask tłuczonego szkła skręciła w jedną z odnóg korytarza, w której zauważyła stadko chochlików i kilka niuchaczy. Wyglądało na to, że bawiły się przednio czymś, co przypominało wypełniony eliksirami i innymi rzeczami kufer. Lub walizkę. W każdym razie duże było, a chochliki trzymały to w powietrzu... Morgano najcudowniejsza... Niech one tylko z tym uważają!
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Hałas jaki robiły chochliki był nieznośny, a to jeszcze nic, biorąc pod uwagę to co miało wkrótce nadejść. Orla pobiegła za Lettą, chociaż ta nie wydawała się nader szczęśliwa widząc krukonkę - jednak Strauss miała trwałą suczotwarz, więc z lumos w tunelu było szukać jakiegoś zachęcającego do dołączenia uśmiechu. Woźny musiał chyba przenosić szkolny ekwipunek z jednej z sal, niemożliwym bowiem było by stado chochlików przytargało tu najróżniejsze przedmioty: od kufrów, walizy (która chyba służyła do podręcznego przenoszenia eliksirów), trójnogiego krzesła (czwarta noga została rzucona - na szczęście niecelnie, w kierunku dziewczyn), nadtargana mapa i co najdziwniejsze, rycerska zbroja, ktora trzęsła się niebezpiecznie.
A pośrodku tego wszystkiego leżał na pleckach niuchacz, pędzlując zagubioną kanapkę. Co najbardziej ruszyło Orlę, to to, że z widocznym obrzydzeniem odrzucał plastry mięsa. - Ukraść mi kanapkę, tylko po to żeby zjeść sam chleb? - rzuciła z niedowierzaniem, a dłonie opadły jej wzdłuż ciała. W rogu, za kufrem stały puste klatki. Dziewczyna spojrzała to na nie, to na Lettę. Brew uniosła jej się w górę, a na ustach pojawił się złośliwy uśmiechek. - Kto złapie mniej niuchów, ten pipka?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Niechaj spokojne czasy w Hogwarcie spoczywają w pokoju. Chociaż, nie. Tutaj nigdy nie było spokojnie. I właśnie można to było pięknie zaobserwować w momencie, gdy chochliki wariowały w najlepsze, rozrzucając wszystko po korytarzu. Nawet trudno było powiedzieć skąd one to wszystko wzięły. Szkodniki, skubańce i brojarze... Niuchacz z kanapką był najmniejszym problemem. Większym był z pewnością kufer z eliksirami i składnikami, który chochliki jebły o ścianę. Strauss odsunęła się na bok, popychając również Williams, by móc osłonić je obie szybkim i niewerbalnym Protego. Kawałki kufra całe szczęście albo przeleciały tuż obok lub też odbiły się od wyczarowanej osłony. Gorzej niestety było z tym, że dwa niuchacze skorzystały z okazji i zwiały między nogami Strauss, korzystając z tego, że dziewczyna była nieco zajęta. Z chęcią wydawałby z siebie jakieś przekleństwo, ale nie była do tego zdolna. Zamiast tego mogła jedynie odsunąć się od Orli i postarać się zapanować nad wciąż rozgrywającym się przed nimi chaosem.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Przez myśl jej przeszło, że chyba powinna nieco poważniej podejść do tematu. Chociaż większość tego co mówiła, miało na celu wywołać na twarzy Strauss chociaż niewielki uśmiech - co kontrolowała, zerkając na nią prawie non stop, można było powiedzieć, że poległa na tym zadaniu dosyć widowiskowo.
Zamiast rozbawić krukonkę, postanowiła jej więc pomóc. By nie wznieść zbyt dużego chochliczego alarmu, poklepała Lette po ramieniu, bezgłośnie wskazując, że pomiędzy wyciągniętymi na korytarz szpargałami znajduje się także metalowa klatka sporych rozmiarów, do której mogły wpakować niuchacze. Najpierw trzeba było jednak je złapać. - No dobra, chyba nie ma czasu do stracenia - wyszeptała na wysokości ucha brunetki, kiwając głową w stronę sceny, która wkrótce prawdopodobnie zamieni się w rozpierdol. Skorzystała z okazji, że banda chochlików - które denerwowały nawet i ją, postanowiła skupić swoją uwagę na czymś, co wyglądało jak porzucona w 1998 roku szkolna marynarka, by skierować w jej stronę różdżkę i rzucić: - Incendio - materiał zajął się ogniem, a wystraszone chochlory schował się wewnątrz metalowej zbroi. Marynarka opadła na posadzkę, tląc się nieco, ale nie stanowiła w i ę k s z e g o zagrożenia. Całkiem zwinnie, jak na osobę, która na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami raczej przysypiała, złapała trzy (1,2,3) niuchacze bawiące się pozłacanym guzikiem i wepchnęła ich zadki do wspomnianej wcześniej klatki.
Wtem... brzyczenie nabierało siły i nagle stało się niespodziewane: zbroja drgnęła - najpierw raz, a zaraz ponownie, jakby obudziło się w niej życie. Jednak jedyne co w niej żyło to wściekłe stado chochlików, które swoim poruszeniem naruszyło kruchą konstrukcję, a metalowe elementy z szybkością mrugnięcia Williams opadły na podłogę z takich hukiem, iż miała wrażenie, że oguchła na jedno ucho.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Może nie do końca chodziło teraz o powagę, co raczej o zdecydowany brak humoru u Strauss, na który złożyło się naprawdę wiele różnych czynników. Chciała po prostu mieć to wszystko za sobą i nie bardzo miała ochotę teraz na jakieś żarty, którym pewnie w innym wypadku z ochotą by się poddała. Całe szczęście Orla jednak była całkiem skora do pomocy i szybko przystąpiła do akcji podpalając znajdującą się gdzieś przed nią starą marynarkę. Z kolei Violetta przy pomocy Carpe Retractum przysunęła bliżej nich klatkę, do której mogłyby władować te wszystkie szkodniki, które wałęsały się po korytarzu. I już w zasadzie miała coś jeszcze zrobić, gdy zbroja, którą wypełniały chochliki nagle gruchnęła o ziemię z ogromnym hukiem, który jeszcze przez jakiś czas dzwonił jej w uszach. Zdecydowanie nie miała ochoty na to, by zostać głuchoniemą także liczyła, że efekt ten zniknie jak najszybciej. Niewiele myśląc stwierdziła, że chwilowo najlepszym sposobem na unieszkodliwienie chochlików będzie wyczarowanie ognistej klatki przy użyciu Firehutchatch. Wystarczył odpowiedni ruch nadgarstka, by jedna z chmar chochlików została uwięziona w płomiennym więzieniu a przerażone niuchacze zaczęły uciekać w ich kierunku. Szczęśliwie Violetta złapała jednego z nich i wrzuciła do klatki. Kątem oka dostrzegła jeszcze innego, który próbował schować się gdzieś za jakimiś śmieciami, ale za niego zabierze się później.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Nawet ślepy byłby w stanie zauważyć jak diametralna przepaść dzieliła ich w magicznych umiejętnościach - kiedy jedna niewerbalnie machała różdżką, rzucając zaklęcia które przechylały szalę zwycięstwa w kierunku krukonek, druga mogła najwyżej zaśpiewać chochlikom kołysankę. Egostycznie była jednak w tej chwili bardzo wdzięczna, że jej towarzyszka nie może nic powiedzieć, a jedyny odgłos, jaki można było usłyszeć, to agresywny trzepot skrzydeł i dźwięk przecinanego różdżką powietrza. Huk nie tylko ogłuszył Orlę, ale zrzucił na nią natymiastowy, potężny ból głowy, który rozsadzał jej czaszkę. - Namerlinajapierdolę - ciągiem wymamrotała prawie bezgłośnie, marząc o tym, by móc przyłożyć sobie do skroni woreczek z lodem. Albo cały zamrażalnik. Mrużąc oczy obserwowała działania Staruss, w bolesnym, ale głębokim podziwie. Jedyne co była w stanie teraz robić, to zastawiać uciekającym niuchaczom drogę, niczym bramkarz szarżując po szerokości korytarza. Jednego (4) zapędziła do ciemnego kąta, skąd nie miał innej drogi umknęcia, jak bycie przeniesonym w ramionach Orli wprost do klatki.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Oj tak. Jak widać naprawdę dobrze się uzupełniały skoro jedna była aspirująca piosenkarką, a druga nie mogła się w ogóle odezwać. Po prostu idealne połączenie, nie ma co. Może powinny się częściej trzymać razem, by tworzyć tak uroczy kontrast? Na pewno byłoby zabawnie. Była tego pewna. Cholerne niuchacze wciąż uciekały, ale całe szczęście jeden z nich nie był jakoś szczególnie wysportowany i dał się chwycić Strauss, gdy próbował przebiec przy jej nogach. Biedaczek po prostu nie dał rady i wpadł prosto w jej łapki. Naprawdę cudowny widok. I uczucie. Chociaż bandyta zaczął zdzierać jej bandaże z ręki. Całe szczęście szybko i sprawnie wsadziła go do klatki, gdzie mógł dołączyć do swojego kumpla, a Violetta mogła na chwilę odetchnąć, czując, że jej zadanie jest wykonane.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Chyba, bardzo powoli, zaczynały panować nad sytuacją. Większość niuchaczy była schowana w klatkach, biorąc pod uwagę również dwójkę, która dotychczas chowała się pod jakąś burą ścierką - na nieszczęście Orli, była prawie pewna, że planowały tam powiększenie rodziny, kiedy ze zdziwieniem odkryła ich skrytkę (5,6). Teraz nieco niezadowolone siedziały wraz z innymi w bezpiecznym miejscu. Pozostała tylko resztka chochlików, których nie wystrszyły ani zaklęcia, ani malutki pożar, ani huk zbroi, a już tym bardziej rozwalony o ścianę kufer. Wytrzymałe skurwysynki, nie ma co. Skroń krukonki cały czas pulsowała, a mimo to, nie chciała zostawić takiego burdelu. - Chyba trzeba je przepędzić i tu nieco ogarnąć. Zajmiesz się tym pierwszym? - wyszeptała do swojej partnerki w zbrodni, wiedząc, że ta lepiej operuje zaklęciami, niż ona gitarą.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Niuchacze zapakowane w klatki, chochliki unieszkodliwione. Wyglądało na to, że wszystko w jak najlepszym porządku i powinny się dosyć szybko uwinąć z tym wszystkim. Oby tylko nie było to żadne mylne wrażenie. Przytaknęła jedynie Orli, gdy ta poprosiła ją o przepędzenie chochlików. Wykonała krótki ruch różdżką przywołując tym samym postać sporych rozmiarów wilka, który zajął się zaganianiem niebieskich człowieczków tam gdzie powinno się znaleźć ich miejsce. Sama Strauss z kolei upewniła się też, co do tego czy na pewno klatki z niuchaczami są dobrze zabezpieczone na wypadek, gdyby szkodnikom przyszły na myśl próby ucieczki, a następnie odwróciła się do Williams, by upewnić się jak jej idzie ogarnianie miejsca zbrodni.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Znajomym, wyćwiczonym ruchem nadgarstka omiotła cały korytarz, koncentrując się na największym rozgardiaszu - w kilkanaście sekund kufer się poskładał, szklane wyposażenie należące prawdopodobnie do archaicznego schowka od klasy eliksirów, z brzdękiem opadło na jego dno, rycerska zbroja podniosła się i każdy z elementów wskoczył na swoje miejsce, podpalona wcześniej szata poskładała się, by dołączyć do wyposażenia kufra. Ogółem, to co mogło, poskładało się, poukładało i stanęło w rzędzie; nic nie wyglądało jakby przed chwilą odbyła się tu akcja pogromu niuchaczy.
Gdy skończyła, uśmiechnęła się do Letty, kiwnęła jej głową i z klatką pod pachą odeszła w stronę Wielkiej Sali, życząc krukonce udanego dnia.
Trudno było szukać w Caelestine jej dawnego spokoju i opanowania. Echo obowiązkowości może i odpowiedzialnosci, jeszcze dawało się we znaki, ale coraz rzadziej. Czuła coraz mniejsze przywiązanie do zasad, coraz mniej sumiennie podchodziła do zadań. Mimo to, poruszając się ostatnio bez jakiegokolwiek celu, znajdując książkę, której właściciela bardzo dobrze kojarzyła, mechanicznie, postanowiła mu ją oddać. Ciesząc się dalej dobrym instynktem do ludzi, których obserwowała z cienia, zaznajamiając się z rutynami ich dnia, odnalazła Eskila zbyt szybko, jak na kogoś, kto był dla niego zupełnie obcy. Był pogrążony we śnie. Przystanęła w drzwiach, obserwując jego unoszącą się pierś i stagnację na jego twarzy. Dawna Ces zapamiętałaby ten obraz, albo przycupnęłaby przy kolumience, upewniając się, że go uwieczni. Obecna, wpatrywała się w jego profil z przyzwyczajenia. Pomimo, że dłoń mrowiła ją do podjęcia się szkicu, porzuciła sztukę. Więc nie zrobiła nic. Zamrozona w bezruchu, wpatrywała się w młodszego kolegę. A poruszył ją dopiero chłód, który najpierw spiął jej ramiona, a potem zmusił ją do ruchu. Chowając twarz w kołnierzu grubego swetra, podeszła bliżej, trącając "nieznajomego" wierzchem książki, którą mu przyniosła. — Hej — odezwała się łagodnie, tylko pozornie cierpliwie. Zacisnęła palce na tomie, a nie dostrzegając wyraźnej, albo jakiejkolwiek relacji, kucnęła, jeszcze z wyczuciem dotykajac jego ramienia. — H e j — powtórzyła, ale nieprzyzwyczajona w ostatnim czasie do jakichkolwiek rozmów, podnosząc ton, wypowiedziała słowo drżąco, lekko ochrypiale. W końcu zrezygnowana po prostu walnęła go książką, czekając na reakcję.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wagary są po to, aby je przespać. Grono najbliższych - oraz nauczyciele - mogli już zorientować się, że jeśli na terenie zamku natkną się na śpiącego Clearwatera to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że wagaruje. Zasypianie nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu, a panujący tu chłód dało się wyeliminować poprzez wciśnięcie czapki aż na uszy, założenie na to kaptura zimowej szaty i połowicznie zwinięcie się między filarami. To miała być krótka drzemka, raptem piętnastominutowa, jednak nie podejrzewał, że zostanie skrócona do okrutnych siedmiu! Nie od dziś wiadomo, że jest głuchy na wszelkie nawoływanie, ale od razu przemoc? Podskoczył i zaspanym wzrokiem rozejrzał się po korytarzu aż ostatecznie zatrzymał spojrzenie na rozmytą sylwetkę. - Eee... co zrobiłem? - na wstępie wolałby dowiedzieć się co przeskrobał, aby zyskać czas na wymyślanie usprawiedliwienia. Upewniwszy się, że nie stoi przed nim ani prefekt ani nauczyciel mógł leniwie rozetrzeć kłykciami swoje powieki i za pięścią stłumić ziewnięcie. No nie wyspał się. - Czemu mnie bijesz? Nic ci nie zrobiłem. Au. - oczywiście zgrywał się teatralnym rozcieraniem ramienia, a jak wiadomo uderzyła go w zupełnie innym miejscu. Kiedy już wyrwał się z objęć Morfeusza mógł popatrzeć nieco przytomniej na swoją napastniczkę. Aż zamrugał, bo rzadko kiedy widywał tak rude włosy i tyle piegów na jednej twarzy! - Nie wiem o co chodzi, ale jestem niewinny i to miejsce było wolne kiedy tu przyszedłem. Co, też chcesz tu spać? - palił głupa, brzmiał przy tym jak idiota, ale czego tu się spodziewać po zaspanym szesnastolatku, którego celem życiowym było unikanie wszelkich zajęć wymagających skomplikowanego i aktywnego myślenia. Próbował się elegancko uśmiechnąć i choć wyszło mu to całkiem nieźle to spojrzenie jasno mówiło, że nie miał pojęcia dlaczego postanowiła go zdzielić.
Drgnęła i odchyliła się o cal, kiedy się poruszył. Zielone tęczówki, niewyrażające złości, ale obecnie chyba żadnej emocji, wpatrywały się w niego intensywnie. Za tym spojrzeniem ciężko było czegokolwiek szukać. Objęła rękoma kolana, obserwując w bezruchu jego żywą reakcję. Czekała. Aż już skończy. — To twoje? — spytała z przyzwyczajenia, grzecznie. Ale zaraz, przekierowując wzrok na książkę, której chciała się szybko pozbyć, podsunęła mu ją pod nos, zmuszona rozpleść objęcie wokół swoich kolan. — To twoje. Tym razem te same słowa powtórzyła twierdząco, ostrożnie układając mu tomik na brzuchu, korzystając z faktu, że jeszcze całkiem się nie poderwał do pionu. — W 80% przypadków nigdy nie jesteś bez winy — mruknęła, bardziej w sumie do siebie niż do niego i wsunęła się na kamień obok, jednak utrzymując bezpieczny dystans od jego ciała. Oparła się o chłodny mur, podciągając nogi pod siebie. Skoro już tu była... skoro już on tu był... skoro żadne z nich nie chciało iść na lekcję, zerknęła na niego z boku, dostrzegając tak wiele niedoskonałości w jego osobie. Nawet przez ogólny wili urok, który przyciągał spojrzenie. Pomimo, że wpatrywała się w jego hipnotyczne rysy wydawał się po prostu... zawodząco ludzki. — Dla nauczyciela to czego nie zrobiłeś też może być problemem — zauważyła, odnosząc się do jego wymigiwania się od nauki.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie czuł się zbyt komfortowo kiedy wpatrywała się w niego takim... pustym wzrokiem. Może i była ładna (ech, zaczął zwracać na to uwagę; to wszystko wina Cassiana), ale skoro zaczynała znajomość od zdzielenia książką to coś było tu nie halo. - Co moje? - jeszcze jego mózg się nie uruchomił na tyle, aby szybko skojarzył fakty. Zerknął na okładkę i uniósł wysoko brwi, a potem podrapał się po głowie... a raczej po ślizgońskiej czapce. - Eeee... nie? - zdziwił się kiedy uznała, że to jednak jego. Zaprawdę, Eskil zagląda do książek tylko pod przymusem albo groźbą tortur spotkania się sam na sam z profesor Dear. Mimo wszystko podwinął swoje kończyny, usiadł wygodniej skoro koniec z drzemką i przyjął od niej książkę, ale po to, aby trzymając ją za grzbiet potrząsnąć nią czy coś w środku się znajduje. Znajdowała - jego karta biblioteczna na której wyraźnie było zapisane, że termin zwrotu minął... w październiku. - Oj. - wymsknęło mu się i uśmiechnął się trochę zakłopotany. - Nie no, serio to moje? Nie przypominam sobie żebym takie coś kiedykolwiek miał w ręku. - sprawdzał okładkę, strony a gdy znalazł gdzieś po środku pergamin zapisany jedynie tytułem "Referat dotyczący przygotowywania wywaru żywej śmierci" to aż go zatkało. - No i teraz wiem za co dostałem Trolla z Eliksirów! - nagle go olśniło bo jakoś do tej pory nie mógł przypomnieć sobie za co ta dodatkowa ocena i zirytowanie profesor Sanford. Zerknął na Caelestine. - Eee... dzięki. Ale nie mogę tego oddać. Mam zakaz wchodzenia do biblioteki. - zaśmiał się, wesoło, jakby właśnie opowiedział cudowny żart. - Będziesz może szła na piąte piętro? - przymrużył oko i gotów był targować się z Puchonką w kwestii odniesienia za niego tej książki. Nawet bez zakazu wolałby się tam nie pokazywać. Starczy mu kłopotów w tym miesiącu. Trzeba poczekać do stycznia.
Była cierpliwa, kiedy układał sobie powoli fakty. Najpierw biblioteczną kartę, potem wypracowanie. Oba należały do niego, tak samo, jak kara za książkę. Caelestine, chociaż miała milczeć, wtrąciła się tylko raz w jego wypowiedź, zauważając wyjątkowo trzeźwo: — Wnioskując po poziomie Twojej pracy i tak dostałbyś trolla. Trudno było powiedzieć, czy próbowała go pocieszyć, czy raczej zakpić z jego reakcji. W przeciwieństwie do niego, nie emanowała tak szerokim wachlarzem otwartych emocji. Drgnęła jedynie na jego śmiech. Był to odruch tak samo niespodziewany, przyjemny, jak i w pewien sposób krępujący dla dziewczyny, która ostatnio starała się unikać mężczyzn jeszcze bardziej skrupulatnie niż wcześniej. Kącik jej ust drgnął lekko. Chciała się uśmiechnąć dla rozluźnienia, ale jej nie wyszło. — Nie? — spytała go, zamiast mu odpowiedzieć przecząco. Było jednak coś w tym pół-wilim spojrzeniu co nie pozwoliło jej całkiem odmówić. Poruszyła się jednak w miejscu i siadła prosto, na swoich kostkach, wpatrując się w chłopaka z pewnym napięciem. — Karzesz mi płacić za swoje terminy, ponieważ nie potrafisz oddać od pół roku książki? Nie nadążała za jego energią. jeszcze przed chwilą spał i wydawał się absolutnie nie groźny, ale teraz, kiedy się obudził, emanował mocą, która przytłaczała. Ces odetchnęła. Pomimo prób asertywności, nie miała w sobie tyle doświadczenia w tej materii, żeby faktycznie odprawić chłopaka. Dlatego wyciągnęła rękę przed siebie, chwytając grzbiet tej samej książki, którą on jeszcze przed chwilą wstrząsał jak zapakowanym, bożonarodzeniowym prezentem. — Nieważne, odniosę. Jesteś Eskil Clearwater, prawda?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Popatrzył na trzymany w dłoni pergamin i obruszył się kiedy zasugerowano mu, że nic tu nie napisał! Jest, całe zdanie, tytuł! Oczywiście postanowił się zgrywać i trochę oszukiwać, bo jakże miałoby być inaczej? - A może tu jest niewidzialny tusz? Hę? - pomachał jej przed nosem pergaminem, ale zaraz go zrolował i wcisnął niedbale do plecaka o który się opierał. Nie było mu spieszno do udowadniania jakim to jest pilnym uczniem, bo takowym nie był. Dziewczyny niestety nie kojarzył, nie miał aż tak dobrej pamięci do twarzy, a poza tym nie było jej jakiś czas więc tym bardziej nie dał rady przypisać jej twarzy do konkretnego imienia. Zauważył za to, że dziewczyna jest tak spięta jakby tu zamarzała. - Wiesz, jak ci zimno to siedzenie na tej zimnej podłodze to kiepski pomysł. Oddałbym ci moje ugrzane miejsce, ale no wiesz... w zamian za odniesienie tej książki to dorzucę nawet spacer po gorącą czekoladę do picia. - poruszył zaczepnie brwiami wierząc, że taka oferta zostanie przyjęta z otwartymi ramionami. Eskil był gotów zrobić naprawdę wiele aby uniknąć kolejnego opierdzielu. W tym miesiącu wystarczająco nasłuchał się opieprzania i krzyku na jego osobę. Bibliotekarka ukatrupi go jeśli tam pójdzie. Wyraźnie zaznaczyła co sądzi o wrzaskach w samym środku czytelni, a on z braku argumentów wolał zmyć się jej sprzed oczu i nie wracać póki nie będzie to absolutnie konieczne. - Nie od pół roku! Od października! - poprawił ją i zamrugał, przypominając sobie, że w sumie lada moment zaczyna się nowy rok. Wypadałoby nie nagrabić sobie w pierwszym tygodniu, aż dziw, że nie był ścigany przez bibliotekarkę. - Poza tym płacić? E tam! Przecież się za to nie płaci. Wszyscy wiemy, że bibliotekarka z największą radością wciska szlabany, a... - tu się nachylił w kierunku Puchonki i zniżył głos do szeptu - ... a ja mam już jeden do odrobienia i jeśli dostanę kolejny to profesor Dear mnie wypatroszy. - oczywiście dziewczynę mogło to absolutnie nie obchodzić wszak nawet się nie przyjaźnili ale i tak próbował ją przekonać. Z jakiegoś powodu udało mu się to! Uśmiechnął się jeszcze weselej i z tej radości ścisnął lekko jej ramię. - Jesteś super! Tak, to ja, ale zobacz, dam Ci moje czekoladowe żaby. - otworzył plecak w którym nie było ani jednej książki (ale za to stos pergaminów, kałamarzy i piór, słoiczek z dogorywającymi świerszczami, a nawet nieotwarta bombonierka Lessera) i wyciągnął paczuszkę czekoladowej żaby z kartą kolekcjonerską. Wyciągnął ją w kierunku Caelestine. Według Eskila słodyczom nikt nie powinien odmówić, prawda?
Zamrugała, nie spodziewając się kartki papieru tak blisko swoich oczu. Odruchem odchyliła się w tył, odgarniając rude pasma włosów z twarzy. Zachowała spokój, ale nie była spokojna. Ostatnio wszystko wytrącało ją z równowagi. Wizyty w Mungu zaskakująco skutecznie budziły jej rozdrażnienie. Przynajmniej teraz wiedziała, jak nazwać tą emocję. Przeniosła spojrzenie z kartki na twarz chłopaka i nie była pewna, czy miał świadomość, że zgodziła się na jego propozycję nie przez jego dar przekonywania. A jedynie tylko po to żeby przestał już gadać trzy po trzy. Jak na kogoś, kto tak dobrze wyglądał, był przy tym proporcjonalnie denerwujący, kiedy się odzywał. Zieleń jej oczu objęła i twarz i jego gwałtowne ruchy i sama zatopiła się teraz w swoim swetrze, bo jedno mu się udało. Przypomniał jej o chłodzie i jako osoba ciepłolubna, która zamarzała w swetrze nawet w chłodniejsze dni lata, teraz naprawdę czuła panujący na zewnątrz mróz. Czekolada brzmiała dobrze... nie smakowo. Ale jako parujący, gorący, rozgrzewający napój. — Zapraszasz mnie na spacer, gorącą czekoladę, czy oferujesz się, że mogę sobie pójść i mi za to zapłacisz gorącą czekoladą? Pogubiła się. Był bardzo chaotyczny. W jednym momencie zapraszał ją na spacer, potem obiecywał prezenty. Wcześniej swoje miejsce. Zerknęła na jego część podłogi, gdzie kamień ochłodziłby się jeszcze zanim podmieniliby swoje miejsca siedzenia. Dlatego wolała siąść po turecku, zagrzewając własny kwadrat. I nieruchomiejąc, kiedy się nad nią pochylił. Jego oczy miały kolor błękitnej laguny. To zauważywszy nie usłyszała ani jednego jego słowa, które padło później. Podążyła jedynie bezwiednie wzrokiem za ruchem jego dłoni, mechanicznie przyjmując od niego czekoladową żabę. Pozwoliła jej uciec W rozproszeniu odtwarzając sobie w głowie jego słowa, odchyliła się już tak, że teraz to musiała oprzeć się ręką za sobą, na zimnym kamieniu, żeby nie spaść. Spięła się, kiedy dotknął jej ramienia. Co innego, kiedy sama łamała cudze bariery, ale kiedy robili to inni, czuła się nie na miejscu. — Mam inny pomysł — odezwała się w końcu, mimo jego zapału i niewinności jego mechanicznego odruchu, zerkając wymownie na jego dłoń zaciskajacą się na jej ramieniu. Cofnęła je, próbując je uwolnić spod jego palców. Jednocześnie, zyskując swobodę, sięgając do swojej torby. Wyjęła z niej zwinięte jointy i podała mu jednego. Nie wyglądał jej na kogoś, kto szanuje zasady w szkole, więc nie powinien odmówić, prawda? — Zapal ze mną. Potrzebowała rozluźnienia. Bardziej niż czekoladowych żab.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Na spacer do kuchni po gorącą czekoladę i dobrowolnie oddaję swoją żabę. - sprostował, bo czasami jak wpadał w mówienie to bywało tak, że mówił chaotycznie. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie. Babka próbowała nauczyć go nienagannego wysławiania się, ale jak wiadomo, nauka wpada jednym uchem, a wypada drugim. Dlatego też nikt normalny nie podejrzewałby Eskila o pochodzenie z tych "mniej czystokrwistych". Znowuż, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Dziewczyna ewidentnie marzła, ale niestety nie miał w sobie tyle pokładów empatii aby od razu oddawać jej własną cieplutką zimową szatę. Oj nie, bo przecież on będzie wtedy marzł, prawda? W porównaniu do siebie z września do siebie z grudnia to i tak zrobił postęp w interesowaniu się ludźmi. Przysunął do siebie swoje długie kończyny, aby zrobić jej więcej miejsca. Mimo tego i tak zajmował go najwięcej - dorastanie dokopało w kwestii wzrostu, a pomyśleć, że jeszcze zeszłego roku był o dziesięć centymetrów niższy! Nie zauważył, że znieruchomiała, ale za to nie dało się nie dostrzec jej wymownego spojrzenia kiedy tak spontanicznie ścisnął jej ramię. - Ej, czemu pozwoliłaś jej uciec? - wzrokiem pełnym żalu odprowadził uciekającą żabę. Gdyby w normalny sposób odmówiła to chętnie by ją zjadł. Clearwater uwielbiał słodycze i połowę swojego kieszonkowego odkładał właśnie na pyszności z Miodowego Królestwa. Ostatnio z kasą było krucho (przez te świąteczne prezenty), a więc żałował każdej utraconej żaby. Cofnął grzecznie ręce i uniósł brwi kiedy zobaczył co mu podsuwa. - O-kay. Nie wyglądasz ani trochę na kogoś kto lubi popalać po kątach. - zdziwił się, to fakt, ale też znowu stanął przed dylematem. Popalał papierosy (ukradzione oczywiście Lucasowi) i było to nieprzyjemne doświadczenie, ale to... nie chciał wyjść na dzieciaka czy ofermę więc odebrał od niej jointa. Rozsądek wył teraz w jego głowie niczym najgłośniejszy dzwon świata i podpowiadał, że to nie jest najlepszy pomysł. Powinien najpierw ustalić z Robin jak pewien rodzaj narkotyku może wpływać na nazbyt aktywną wilowatość. Niestety nie posłuchał głosu rozsądku tylko oglądał jointa ze wszystkich stron. - No w sumie, jak dajesz to co ja mam odmawiać. - uśmiechnął się aby zakryć pewną wątpliwość czającą się w spojrzeniu. Powinien popracować nad asertywnością. Nie może zgadzać się przecież na wszystko jeśli prosi go o to ładna dziewczyna. Odeya, Robin, teraz Caelestine... - Właśnie, jak ty dokładnie masz na imię? Wiem, że coś na "Ce". - wypadałoby uzupełnić tę istotną informację.
Żaba umknęła korytarzem i prawdopodobnie umknęła przy najbliższej wyrwie w murze, zaraz za kolumienkami, ale Caelestine już za nią nie patrzyła. Nie przywiązywała uwagi do słodyczy. Zamiast tego zainteresowała ją zawartość czekoladowej żaby. Spojrzała na kartę czarodziejów, która przedstawiała… puste okienko. Widocznie osoba z karty postanowiła pójść się przejść i pozostało po niej tylko nazwisko, którego Swansea nie zdążyła przeczytać, ściągnięta pytaniem Eskila. — Brakowało mi refleksu — rzuciła od razu, trochę intuicyjnie, śmiertelnie poważnie, zielenią swoich oczu wpatrując się w te eskilowe, pełne zawodu nad ucieczką czekoladowej żaby. Nie kłamała w zeznaniach, a jednak nie była to całkiem prawda. Zamrugała jednak, bo ten przystojny chłopak, na którego patrzyła jeszcze moment temu zahipnotyzowana, teraz wydał jej się jakiś taki… młody. Niewinny. Dziewiczy. Znaczy… miał swój chłopięcy, nieodparty urok. Przypomniała sobie, że w istocie, był młodszy o rok. Więc nie powinno jej dziwić jego zaskoczenie, kiedy zaproponowała mu zioło. Mimo to, przechyliła głowę na bok, patrząc na niego jednak w niezrozumieniu. Ona paliła od kiedy? Od dwunastego, czy trzynastego roku życia? — Jak wygląda ktoś kto popala? — dopytała, bo nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś ją o to nie podejrzewał. Odsunęła się bezpiecznie, ale wolną dłoń trzymała przed sobą, z wyciągniętym drugim, własnym jointem. — Nie mam różdżki — poinformowała go, patrząc z jakimś oczekiwaniem w jego oczy. Jakby miał się domyślić, że nie ma jak odpalić swojego zioła. Dla pokazania wagi problemu, wsunęła filtr między usta, nie spuszczając z niego spojrzenia. Dopiero, kiedy spytał o imię, to uciekło gdzieś w bok. — Ces. Skróciła własne imię, w sposób do siebie niepodobny, zwykle upierając się przy jego pełnym brzmieniu. Może dlatego, że między wargami zamykała jointa? — Nie paliłeś nigdy, prawda? Podobno pierwsze trzeba zapalić w zaufanym towarzystwie. Możesz mi ufać? Dlaczego miałby nie? Caelestine zdawała się przecież niepozorna. Była z Hufflepuff - na Merlina. To mówiło samo za siebie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Uniósł brwi i popatrzył niedowierzająco na Puchonkę. Przecież ona się nawet nie starała jej złapać. Nawet nie drgnęła w jej stronę, a to jawny znak, że po prostu nie zależało jej na zjedzeniu żaby. - Nie lubisz czekolady, co? - westchnął i pokręcił głową. Może nie znał się tak na ludziach i nie odbierał wszelkich znaków z ich mimiki to jednak miał tę swoją intuicję, której czasem słuchał. Teraz podpowiadała mu, że dziewczyna coś ukrywała. Rozmowa z nią była dziwna i przez dłuższy czas nie wiedział co mu nie pasuje. Dopiero przy którymś jej słowie nabrał podejrzeń, że to przez jej śmiertelną powagę wymalowaną na twarzy. Wyglądała jakby nie zamierzała ani razu wygiąć ust w uśmiechu. Tak się nie zachowują nastolatkowie, co nie? Można mieć doła, być przybitym z jakiegoś powodu, ale Puchonka była zbyt poważna nawet jak na tymczasową chandrę. - Yyy... wygląda groźnie, łazi w kapturach, ma w nosie zasady, siedzi na imprezach i otoczony jest wianuszkiem adoratorów? - zaśmiał się, bo trochę się zgrywał. Tytoń go wabił ale tylko przez chwilę, bowiem odkrył, że jego kuzyn też pali. Wystarczyło spróbować kilku papierosów i niemal udusić się od dławiącego dymu by zrozumieć, że ten nałóg nie jest dla niego. Powstaje inna kwestia, że nie odmówi przy dziewczynie zapalenia jointa. Nie chciał wyjść na mięczaka. Na całe szczęście jego mózg od razu zrozumiał jej stwierdzenie. Sięgnął lewą ręką do bocznej kieszeni plecaka i wyciągnął stamtąd bardzo elegancko rzeźbioną różdżkę, która jak to jest łatwe do rozpoznania, miała w sobie rdzeń z włosa wili. To ironia losu, doprawdy. Gdyby mógł wybrać, chciałby inną różdżkę, ale ta była całkiem w porządku. Za rzadko jej używał, powinien to zmienić. Przysunął palce bliżej krańca różdżki i wymamrotał zaklęcie podpalające. Dopiero kiedy upewnił się, że końcówka jarzy się czerwienią przysunął się wraz z nią do dziewczyny, aby podpaliła sobie papierosa. To samo zrobił ze swoim, choć pierwsze zaciągnięcie się nie przyniosło ani trochę satysfakcji. Wychylił się z ich wnęki po to, aby sprawdzić czy przypadkiem nikt tu nie zamierza przyjść. Pusto, uff. Skinął głową na znak, że zapamięta jej imię. Domyślał się, że to jakiś skrót, ale nie czepiał się. Sam przecież przedstawiał się innym imieniem aniżeli ma to zapisane we wszelkich dokumentach. - Paliłem. - obruszył się. Dusił się przy paleniu papierosa w towarzystwie Odeyi! Dał radę, płuca jakoś przez to przebrnęły. Zaśmiał się kiedy zapytała go śmiertelnie poważnym tonem o zaufanie. - E tam, przejmujesz się zaufaniem. To tylko fajki. - wzruszył ramionami. - Jak już pytasz kogoś o zaufanie to wiesz, lepiej zostawić to na ostrzejsze akcje. Poza tym hej, też musiałaś mi właśnie dać kredyt zaufania skoro dajesz mi jointa. A co, jeśli jestem fanatykiem przestrzegania regulaminu? - tylko to powiedział to wybuchł śmiechem. Najwyraźniej śmiertelna powaga Caelestine go nie raziła tak jak na początku. Czuł się całkiem swobodnie, humor mu dopisywał, było miło i przyjemnie. Oparł plecy o ściankę i mało chętnie zaciągnął się jointem. Ohy-da.