Krótki korytarz prowadzi do obrazu rycerza Nicholasa, który jest tajnym przejściem prowadzącym od razu na drugie piętro. Uczniowie przesiadują tutaj, gdy chcą się poduczyć jeszcze przed zajęciami jednak zazwyczaj nie ma tu tłoku.
Skylar od powrotu do Hogwartu ani razu nie spotkał Katniss. Nigdzie nie mógł się na nią natknąć i choć chodził i szukał, to i tak mu nie wyszło odnalezienie swojej zguby. A miał taką nadzieję. To co wydarzyło się, podczas ferii zimowych, miało na niego ogromny wpływ. Po jakimś czasie miał już dość. Wziął swoją ukochaną gitarę, wyszedł z pokoju ślizgonów kierując kroki w stronę jakiegoś korytarza, który wyglądał na jak najbardziej ukryty przed światem. Usiadł na podłodze, kładąc gitarę na kolanach, i zaczął grać. Powoli uderzał w struny, po czym zaczął śpiewać. O utraconej miłości, która nie wróci. Nie wiedział, dlaczego wybrał taką piosenkę, po prostu serce mu tak podpowiedziało, a on go wysłuchał . Co rzadko się zdarzało u Skylara.
------------------------------------------ Piosenka: Passenger-let her go w wersji akustycznej
— Opisujesz bandytę czy amatora zioła? Zgubiła się. Wszyscy, których znała, którzy palili, począwszy od jej ojca, byli bardzo odlegli do tego opisu, który Eskil rzucił zgrywając się. Oczywiscie, Caelestine, nie wyczuła żartu. Nie potraktowała też tych słów bardzo poważnie, ale i tak pokręciła głową na boki, nie akceptując tego wyobrażenia. Pociagnęła za to bucha zioła, patrząc na ślizgona z dozą zastanowienia wypisanego w odległych teraz tęczówkach oczu. Miała własne tematy do rozmyślenia. Własne dylematy. Problemy, których pozbywała się wraz z wydychanym dymem. Tak. Palenie przynosiło czasem jakiś rodzaj ulgi dla jej sprzeczności. — To magiczne zioło — poprawiła go — najczystsze jakie możesz dostać, lecznicze, magiczne zioło. Fakt, że mylisz je z fajkami dużo mówi. Nie zdążyła jeszcze wpaść w żaden stan. Za krótko palili, żeby zielsko zaczęło działać. Mimo to, parsknęła pod nosem. To nie był zwykły śmiech. Caelestine rzadko kiedy się śmiała. To było krótkie parsknięcie bardziej. Bo przypomniała sobie, jak za dzieciaka, krytykowała ojca za popalanie zioła w jej towarzystwie. Dostrzegając w tym rodzaj demoralizacji. Teraz, chociaż niekoniecznie lubiła w sobie tą słabość, sama też sięgała po tę używkę. Z początku dla złagodzenia bólów głowy, czasem dla wsparcia swojej sztuki, a dziś? Dziś nie miała żadnej konkretnej przyczyny oprócz zwykłej chęci. Wyglądając przez okno uspokajała się, kojąc umysł i ciało wypełniającym jej płuca dymem. Tak. Dzisiaj powoli wpadała w błogi stan. Bo zioło nie zawsze wypełniało pozytywnymi reakcjami. — Gdybyś był fanatykiem przestrzegania regulaminu, zdziwiłabym się dlaczego urywasz się z lekcji — przyznała, wsłuchując się w jego śmiech. Rozlał się przyjemnym dreszczem wzdłuż jej kręgosłupa, kolejny raz przypominając jej o jego wilim uroku. Wpatrywała się w niego, przez chwilę nawet odczuwając przemożną chęć zatrzymania tej chwili. W szkicu. I dopiero ta myśl otrzeźwiła ją na tyle, żeby poderwała się z miejsca, wygaszając jointa. — Co dzieje się w bocznym korytarzu, zostaje na korytarzu, Eskil — powiedziała w końcu, zbierając swoje rzeczy z ziemi — Jestem pewna, że profesor Whitehorn nie wyciągnęłaby wobec mnie żadnych konsekwencji, a Ty? Możesz to samo powiedzieć o profesor Dear? Pozostawiła go z tym pytaniem, kiedy zakładając torbę na ramię zebrała się w końcu do opuszczenia korytarza. Zrobiło się naprawdę zimno.
zt
+
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Skwasił się kiedy go przejrzała. To godziło w jego dumę i ego! Chciał uchodzić za gościa, któremu nieobce jest palenie jointa, a przecież popalał dopiero od niedawna i szczerze tego nienawidził. Nie rozumiał co jest w tym takiego szpanerskiego. Nie zdążył poczuć żadnych korzyści z powodu palenia tego zioła, po prostu było to okropne, a głupia chęć przypodobania się obcej dziewczynie sprawiała, że się tylko poniżył. Prychnął pod nosem, ale unikał trochę jej wzroku. - Nie mylę, tak mi się powiedziało. - Merlinie, jak on brzmi! Jak niedorozwinięty dzieciak. Musi naprawdę się ogarnąć aby nie zachowywać się jak skończony idiota. Może najlepiej zacząć od zaprzestania udawania czegokolwiek przed obcymi osobami. Trochę się zmartwił, że to magiczne zioło. Był przekonany, że to jakiś mugolski twór wszak po korytarzach trafiały się papierosy czysto niemagiczne. Póki jednak nie działo się nic dziwnego to mógł udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Nie no, serio, masz rację, nikt normalny nie uwierzy mi, że jestem niespełnionym krukonem przebranym za ślizgona. - parsknął śmiechem dla rozładowania atmosfery, co mu się oczywiście nie udało. Puchonka wydawała się powstrzymywać przed okazaniem jakichkolwiek głębszych emocji i to go trochę zbiło z tropu. On tu w czasie tego krótkiego spotkania wyładował kilka wybuchów śmiechu, a ona w tym czasie dała mu chyba raptem jeden niepełny uśmiech. To było dziwne, ale był zbyt leniwy aby dopytywać co jest na rzeczy. Nie znał jej, a więc nie będzie się wtryniać w nieswoje sprawy. Zerknął krytycznie na tego jointa, którego popalał coraz to rzadziej z wiarą, że dziewczyna nie zauważy tego ociągania się. - Nie rozmawiam z profesor Whitehorn i nie planuję. - prychnął i zamrugał zdziwiony kiedy dziewczyna zaczęła się podnosić i zbierać do odejścia. - Ej, a książka? Oddasz ją za mnie? - zawołał za nią, ale ta już odeszła jakby go nie usłyszała. Zawołał ją jeszcze raz, ale jednocześnie na piętrze zaczęła się wysypywać masa uczniów więc jego głos utonął w harmidrze. Szybko zgasił niedopalonego jointa i wyrzucił go gdzieś w krzaki. - Ohyda. - wzdrygnął się i pośpiesznie spakował swoje rzeczy, wciskając książkę pod pachą. Musi znaleźć Sophie i namówić ją na oddanie podręcznika bibliotekarce. Pomknął korytarzem w dalszych codziennych sprawach.
Nie podejrzewała się o lęk wysokości. W normalnych okolicznościach raczej patrzenie w dół nawet z wieży, czy jakiegokolwiek wysoko położonego miejsca nie było dla niej problemem, ale dzisiaj Irytek zdołał przypomnieć jej o traumie, która ewidentnie głęboko w niej siedziała. Rzeczywistość w każdej z rodzin zastępczych była inna, ale istniała jedna reguła - nigdy nie była tam lubiana. Ani przez opiekunów, ani przez dzieci. Niektórzy tylko wytykali ją palcami, niektórzy zwyczajnie spotykali się z jej napadami agresji, ale bardzo często to ona padała ofiarą głupich żartów. Do dzisiaj pamiętała, jak jeden ze starszych chłopców, który już świetnie wiedział jak latać, ukradł miotłe ich zastępczego ojca i podrzucił ją na dach, zostawiając ją tam samej sobie na cały dzień. Inni tylko przechodzili i śmiali się z jej marnych prób zsunięcia się na ziemię, nie skręcajac przy okazji karku. Ostatecznie musiała czekać na powrót z pracy jej zastępczej matki, która oczywiście ukarała ją za ten bezmyślny wybryk. Wszystko wracało ze zdwojoną siłą, kiedy siedziała na niewielkim wybrzuszeniu w ścianie, tuż przy samym suficie na szkolnym korytarzu. Oczywiście, odpowiadał za to Irytek, który pociągnął ją za szatę i zostawił w tym miejscu, odlatując roześmiany. Nie znała zaklęcia, które mogło ściągnąć ją w dół, a prawdę mówiąc, nawet gdyby je znała, w tej panice pewnie nie dałaby rady nic z siebie wydusić. Starała się brać głębokie oddechy i zachować spokój, ale o dziwo, nie była w stanie, po prostu siedziała jak sparaliżowana, nie krzycząc nawet z prośbą o pomoc. Parę osób wręcz ją ominęło, zwyczajnie nie mając powodu żeby spojrzeć w górę i zauważyć dziwne zjawisko. Zamknęła oczy, powstrzymując napływające łzy. Baby na ogół potrafiła wybrnąć z dziwnych sytuacji i tego typu wybryki nie były jej obce, tym bardziej nie rozumiała skąd ten paraliż. Poczuła się całkowicie bezradna.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Mimo że miała odznakę już od miesiąca, patrolowanie szkolnych korytarzy wciąż było dla niej stresującym przeżyciem. Przede wszystkim miała wrażenie, że wszyscy gapią się na nią przez tę plakietkę i myślą tylko o tym, żeby poszła sobie jak najdalej, zanim wlepi im jakiś szlaban. Poza tym bała się, że rzeczywiście natknie się na sytuację, w której będzie musiała jakoś zainterweniować i nie była pewna, czy starczy jej charakteru na właściwe ukaranie niegrzecznych uczniów lub, co gorsza, studentów. O tak, to też był jej lęk, przyłapanie na czymś niedobrym osoby, do której w normalnej sytuacji nie miałaby śmiałości się odezwać. Byłoby jej łatwiej, gdyby jakąś interwencję poważniejszą niż rozdzielenie pierwszaków w pokoju wspólnym miała już za sobą. Pogrążona w myślach omal nie przeszła obok zawieszonej wysoko dziewczynki, taki to była z niej właśnie wspaniała prefektka. Tak skupiła się na tym, że jej obchód powinien być idealny (no i też na tym, że jak dobiegnie końca to pójdzie do Wielkiej Sali i zje sobie dyniowe muffinki), że świata wokół siebie nie widziała. W końcu jednak do niej dotarło; przystanęła, marszcząc brwi i odwróciła się w przeciwną stronę i zadarła głowę, żeby sprawdzić, czy to jej się tylko wydawało. — Orzeszku — zaklęła w pełni zaskoczenia, starając się nie panikować. — Jak Ty się tam dostałaś? — zawołała do dziewczyny. W pierwszej chwili pomyślała, że to może jakiś głupi żart i jest tam z własnej woli, ale nie dało się przeoczyć jak bardzo jest wystraszona. — Poczekaj, zaraz coś wymyślę, tylko spokojnie, nie ruszaj się — mówiła do niej, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu różdżki.
Nawet nie wiedziała jak zareaguje, kiedy ją ktoś w końcu zobaczy. Była zażenowana, że dała się tu zapędzić poltergeistowi, którego żarty do tej pory były znacznie mniej szkodliwe. Ciekawe, czy dało się jakoś pozbyć tego stworzenia. Kątem oka dostrzegła rudowosłą prefektkę. Oczywiśćie ucieszyła się na ten widok, bo to oznaczało, że zaraz ten koszmar miał się skończyć, ale wciąż była zbyt pochłonięta tym wszystkim, żeby odetchnąć z ulgą. Przez jej myśl nawet przeszedł jej scenariusz w którym dziewczyna celowo ją ominię, albo zrobi z tego zabawną atrakcję. Na szczęście wyglądało na to, że zamiast tego wzięła się za szukanie rozwiązania. - No zakres ruchów mam raczej ograniczony - zauważyła w końcu drżącym głosem. Chciała już zejść na ziemię, ale na szczęście panika nie objawiła się jakimś gwałtownym skokiem. Uznała, że bezpieczniej będzie ponownie zamknać oczy i trzymać je zamknięte, dopóki nie znajdzie się w bezpiecznym miejscu. - Nie żebym poganiała, ale trochę tu niewygodnie - odchrząknęła, starając się jak najbardziej ukryć swoje przerażenie, którym zdecydowanie nie zamierzała się chwalić. Zwłaszcza że domyślała się, jak oczywiste jest do wychwycenia.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
No proszę, wychodziło na to, że ona tutaj starała się ją uspokoić i jakoś zapanować nad sytuacją, znaleźć najlepszy i najbezpieczniejszy sposób na sprowadzenie jej z powrotem na ziemię, a w zamian dostawała bardzo niewdzięczny cynizm. Co za tupet! Z tymi Ślizgonami to właśnie zawsze tak było, człowiek się starał, był miły, a w zamian dostawał kubeł lodowatej wody prosto na głowę. „Uważaj, bo zaraz się rozmyślę i Cię tu zostawię” – wymamrotała pod nosem, zdecydowanie zbyt cicho, by można było ją dosłyszeć z takiej wysokości. — No to pilnuj, żeby tak zostało — zawołała zamiast tego, uśmiechając się miło, choć zdecydowanie sztucznie. Starała się, żeby w jej głosie nie wybrzmiało rozdrażnienie, bo wdzięczna czy niewdzięczna, dziewczynka znajdowała się w sytuacji, w której zdecydowanie mogła nie mieć ochoty na pogawędki. Griffin przywołała się więc do porządku, skupiając się na rozwiniętej empatii zamiast własnych humorkach. — Słuchaj, ja cię naprawdę rozumiem, ale pośpiech to nie jest nasz sojusznik. Potraktuj to jak trening cierpliwości... yy, może spróbuj policzyć ile widzisz postaci na obrazach? Skrzaty też się liczą — paplała jak najęta, ale wcale nie pozostawała przy tym bezczynna – po prostu chciała jakoś odciągnąć jej uwagę od niekomfortowej sytuacji, myśląc, jak rozwiązać ten problem. Bez zaklęć zdecydowanie miało się nie obyć... i szczerze mówiąc sikała pod siebie ze strachu na myśl, że jeśli coś pójdzie nie tak, może poważnie ucierpieć na tym druga osoba. — Mobilicorpus — powiedziała cicho, wykonując odpowiedni ruch różdżką. Ślizgonka podniosła się z miejsca, w którym została usadzona i wyleciała bliżej środka korytarza... ale zamiast polecieć w dół, pomknęła ku górze i zawisła pod samym sufitem. — Mam wszystko pod kontrolą, wszystko pod kontrolą! Zaraz Cię zdejmę! — zawołała i tym razem ani trochę nie udała jej się gra aktorska. Nie brzmiała na przekonaną.
Cóż, Baby była w sytuacji, w której była zdana na łaske i niełaske kogoś innego, była w panice i w momencie swojej dużej słabości. To nie były okoliczności, które sprzyjały jej sympatycznej stronie, nawet jeśli gryfonka chciała dobrze. Przynajmniej faktycznie chamowała się przed zbędnym gadaniem, licząc, że jak będzie cicha i spokojna to wszystko minie szybciej. Trudno było jednak nie przewrócić oczami, kiedy dziewczyna zaproponowała liczenie postaci na obrazach. Serio? - Może nie - odparła krótko, gryząc się w język przed powiedzeniem "może skup się na zaklęciu a nie głupich próbach uspokajania", bo jednak była tutaj zależna od jej działań. Wolała nie ryzykować, że trafi na jakąś jakąś bardziej dumną niż pomocną gryfonkę i będzie musiała szukać pomocy gdzieś indziej. Co prawda po chwili okazało się, że może i to by była lepsza opcja. Prawie pisnęła, kiedy zamiast na ziemi wylądowała pod sufitem. Zamiast tego wydała z siebie jakiś dziwny, niekontrolowany odgłos, który miał stłumić te naturalną reakcję, ale zabrzmiał pewnie jeszcze gorzej. - Okej, teraz to samo tylko w dół - zasugerowała, połykając ślinę i starając się nie mieszać paniki ze złością, bo to mogło być zbyt wybuchowe połączenie. Ani trochę nie wierzyła w kontrolę dziewczyny, ale co miała zrobić? W pobliżu nie było nikogo innego, więc była w nieporadnych rękach prefekta. Ewidentnie nie wymagali od tej roli za wiele.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Szybko. To jest przymiotnik towarzyszący Ripley przez większość życia. Dziewczynie wiecznie na coś brakowało czasu, choć właściwie mało kto umiał powiedzieć, czym była tak strasznie zajęta. Bo zajęta była przecież zawsze, przecież cały czas musiała robić coś. Dziś również zaszyła się w sobie tylko znanym celu na pół dnia w zapomnianej salce przy klasie eliksirów, gdzie na jednej z wielkich ław na ingrediencje rozłożyła pergaminy i pół dnia rozmyślała i kreśliła po nich jakieś niesamowite konstrukcje techniczne, po to, by za chwile je zamienić jakby przypadkowo miejscami i kreślić coś zupełnie innego. Większość czasu gadała do siebie, czasem do czerwonego ptaszka siedzącego na torbie niedbalke rzuconej w kąt, ale większość czasu głównie do siebie. Szybko. Tak też wypadła z salki, w pośpiechu, torbę zarzucając na ramię, głową naprzód, zanim jeszcze krótkie nóżki nadgoniły resztę ciała wychylającą się zza zakrętu framugi drzwi. Musiała już być gdzieś indziej, myśli tłoczyły się w głowie, wywołując ogromne ciśnienie, zmuszając ją do tego, by zaczęła rozważać wszystko dwutorowo, jakby jedną półkulę mózgową mogła poświęcić rzeczom ważnym, a drugą rzeczom potrzebnym. Szkoda jedynie, że zabrakło trzeciej półkuli, do zarządzania rzeczami podstawowymi, takimi jak orientacja w terenie. Bez wątpienia bowiem przydałoby się krukonce przypomnieć, że nie żyje sama na tym świecie i nie każdy będzie na nią uważał, tylko dlatego, że jest pierdolnięta. Szybko. Dokładnie tak wbiegła w Clearwatera. Zza zakrętu, jak buchorożec w okresie rui, niepowstrzymanie, z głośnym UMPF! Odbiła się, to właściwie lepsze słowo niż 'wbiegła'. Choć blondyn nie należał do wielkich dzików nakoksowanych masą mięśniową jak bożonarodzeniowe pierogi farszem na szkolnych stołach, to jednak przewyższał ją budową, a ciężka torba pociągnęła ją w tył jak kotwica, bądź kula u nogi, zalezy jak na tę sytuację spojrzeć. Ledwie łapiąc równowagę, chwyciła jedną z mijanych kolumn i podniosła wzrok na swojego napastnika mimo woli. Pioruny z oczu to mało, iskry to mało, ona w oczach całą serię z karabinu chowała, może dwie, a kto wie, może nawet armatę gdyby to kogoś obchodziło. Fakt był jednak taki, że była dziwnym karłem i na humory dziwnych karłów jakimś cudem większość magicznego świata miała wysoką odporność. Pech chciał, że wpadła na Merlina ducha winnego Eskila. - No świetnie! - prychnęła oburzona, celując w niego oskarżycielsko palcem wskazującym - Jeszcze mi będziesz.... - zaczęła groźnie, kręcąc głową wyraźnie w poszukiwaniu jakiegoś odpowiednio siarczystego słowa, niestety, nie znalazła żadnego, ale musiała jakoś zakończyć, więc dołożyła rezolutne - No właśnie! - brakowało tylko tupnięcia nogą. Zdawało się jej, że wygląda na niepocieszonego, ale nie z nią te numery. Ona już wiedziała, że to wszystko podstęp i pułapka, więc trochę na niego zerkała, a troche szybko odwracała wzrok, żeby się za bardzo nie denerwować, bo widok ludzi pięknych wywoływał u niej bardzo szybko złość. Ciekawe czemu. - Co Ty taki markotny w święta, Mikołaj przyniósł węgiel? - poprawiła torbę na ramieniu i wsadziła ręce w kieszenie za dużych spodni, które trzymały się na niej na słowo honoru. Miała na sobie spektakularny sweter w kolorze treści żołądkowych, ozdobiony dużą, różową gruszką na środku. Trudno powiedzieć, żeby wyglądała dobrze. Z torby wyleciał czerwony ptaszek, by przycupnąć na jej ramieniu i zaćwierkać pięknie. - No przecież jestem uprzejma! - powiedziała do zwierzątka z wyrzutem i zgoniła go ręką jak natrętną muchę.
Przez ostatnie czterdzieści minut drzemał sobie na parapecie okiennym, za piątym filarem z lewej strony. Posiadając umiejętność zasypiania wszędzie i w każdej pozycji potrafił potraktować chłodny parapet niczym najwygodniejsze łóżko z baldachimem. Cóż rzec, gdy tylko zaczynały się jakieś solidne problemy to albo chował się po kątach albo wywijał takie numery, iż życzono mu udławienia się budyniem. Człapał leniwie i nieśpiesznie opustoszałym korytarzem, gotów skierować się albo do dormitorium albo do Wielkiej Sali na kolację. Nie zdecydował jeszcze. Pewnym jest, że nie spodziewał się w tym miejscu i o tym czasie huraganu. Przecierając jeszcze sen z powiek nawet nie zorientował się, że ten pospieszny tupot stóp zwiastował zderzenie. Impet dziewczyny wycisnął z jego płuc resztki powietrza, skomponowane w solidne stęknięcie i odruch złapania napastnika - w tym przypadku Krukonki. Pochwycił ją za oba ramiona i można odebrać to dwojako - albo chronił ją przed niechybnym upadkiem albo trzymał po to, aby zaraz ją opierdzielić za tratowanie niewinnych i zaspanych Ślizgonów. Z niezbyt ogarniającą życia miną popatrzył na srebrne włosy i kryjącą się pod nimi opieprzającą go osóbką. - ... to ty robisz przeciąg. - odezwał się, już porządnie wybudzony z resztek snu. Trudno jednak podejrzewać go o choćby cień uśmiechu bo minę miał iście grobową. Cóż, rozterki sercowe w wydaniu siedemnastoletniego, dojrzewającego półwila bywały katastrofą nie tylko dla otoczenia, ale też dla jego zacnej mózgownicy, już przeciążonej tym myśleniem co robić, a czego nie robić. Fakt faktem, zapomniał puścić ramiona dziewczyny; zupełnie jakby zaraz znowu miała go stratować i się przy tym przewrócić. - Jaka ty jesteś głośna. - zamknął jedno oko i trochę się skrzywił, ale nieznacznie, niemal teatralnie. - Gnasz w ślepy zaułek czy po prostu na mnie lecisz? - zapytał, chrząkając przy tym aby odzyskać odpowiednią barwę głosu. Dopiero na widok czerwonej ptaszyny jego niebieskie oczy rozbłysły swoistym blaskiem, a i usta rozchyliły się w ładnym uśmiechu. - Ojacie, skąd masz takiego kardynałka? Jaki zajebisty. Siema, ziomuś. Dobrze jej gadasz, niech będzie milsza dla stratowanego półwila. - miał w sobie wrodzone zamiłowanie i przede wszystkim, słabość do magicznych stworzeń i wszelakiej maści zwierząt. Czerwień piór ptaszynki dodawała nieco energii temu dniu... choć równie dobrze może być to zasługa tej srebrnowłosej studentki. Z opóźnieniem puścił ramiona dziewczyny. Rozmasował mostek, w który od niej oberwał.
Nikt o zdrowych zmysłach nie życzyłby drugiemu człowiekowi udławienia się budyniem. To tak, jak życzyć komuś umrzeć z rozkoszy. Była kiedyś taka postać fikcyjna z mugolskiego komiksu, Barbarella, bardzo zresztą atrakcyjna według opinii Ripley, którą taką maszyną śmiertelnej rozkoszy próbowano zgładzić, ale trzeba tedy na zakusy śmierci być odpornym. Nell zaczytywała się w różnych mugolskich komiksach z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, bo niestety do sierocińca nikt najnowszych numerów batmana nie przynosił, a nudę trzeba było jakoś zabijać. Tak jak unikać krztuszenia sie budyniem. Gdyby jednak mogła wybierać, to by wolała w sumie umrzeć od budyniu, niż od, dajmy na to, przewrócenia się na lodzie? Wypadnięcia z okna? Zachłysnęła się powietrzem dwa razy, jak wielki karp wyrzucony na brzeg bagna, obrazując bezmiar swoich pretensji związanych z jego zarzutem, ale widać zabrakło języka w gębie po jedynie poczerwieniały jej uszy ze złości, a z ust wydobyło się furknięcio-prychnięcie. Miał przecież rację, to ona biegała jak kot z zapaleniem dróg moczowych, nie mogąc nauczyć się przez te wszystkie lata, że wybieranie mało uczęszczanych ścieżek wcale nie znaczy, że zupełnie nikogo nie spotka. Przy całej krukońskiej inteligencji i refleksie szachisty niestety nie zabrakło w jej pomarszczonym mózgu miejsca na cięte riposty. Kiedy wspomniał o leceniu na niego zagulgotało w niej tak głębokie prychnięcie, jakby była animagiem indyka, a nie młodą damą. Dla pewności jednak nie nawiązywała kontaktu wzrokowego, już ona dobrze wiedziała jak te półwile machają rzęsami i rzucają niby przypadkowe uśmiechy, a potem się człowiek budzi ze spodniami w kolanach w jakimś schowku na miotły, w towarzystwie śmiejącego się irytka. Właściwie ta plotka chyba nie do końca tak brzmiała, ale Ripley ani nie przysłuchiwała się plotkom uważnie, ani też nie miała czasu weryfikować wszystkiego co wpadało jej do głowy. Wyciągała najważniejsze wnioski i cóż, szybko, szybko, leciała dalej. Gogol ewidentnie zauważył uradowanie ślizgona. Właściwie to było raczej często spotykane, by potomkowie wili mieli dobrą rękę do zwierząt. Ptaszek więc, jak najpiękniejszy mały opierzony model, podskoczył dwa razy na ramieniu dziewczyny, zaćwierkał strosząc piórka i wzbił się w powietrze, by wylądować na rozczochranych włosach, moszcząc się niczym w gnieździe ze złotych gałązek. - Zdrajca. - wydęła usta w podkowę, unosząc brwi. Problem był w tym, że jak Gogol zdecydował się usiąść na Eskilowej głowie, to i znacznie bliżej twarzy chłopaka, więc unikanie patrzenia na niego stało się nagle z trudnego, wybitnie trudne. Wzięła wdech i wstrzymała powietrze w płucach, oceniając całość. Oczywiście nie było w tym nic nadzwyczajnego, że wyglądał świetnie. Z czerwonym ptakiem na głowie, czy bez, włosy nawet nieuczesane, w prawym oku chyba jeszcze chował śpiocha, a wyglądał jak z obrazu Puttiego, Botticielliego, Rubensa, taki przypadkowy anioł na zamkowym korytarzu. - Zawsze jestem miła! - odgryzła się bardzo niemiłym tonem, z czego zdawała sobie sprawę, więc jeszcze bardziej pokraśniała ze złości i wstydu, natychmiast odwracając wzrok.- Nie wiem, przyplątał sie i nie chce sie odwalić. - zaplotła ramiona na piersi, sztyletując wzrokiem ptaka, który w najlepsze układał sobie złote włosy ślizgona tak, żeby najwyraźniej doskonale komponowały się z jego usadowieniem. Ptaszek zaświergolił ucieszony, na co krukonka jedynie westchnęła.
Wystarczyło jedno przelotne zerknięcie na twarz tego kobiecego huraganu, aby przypuszczać, że pragnie wybuchnąć złością ale z jakiejś przyczyny sobie tego odmawia. Och, Liv miałaby tutaj używanie! Mogłaby ratować ją z zagrożenia udławienia się własnymi emocjami poprzez ich wyzwalanie w trybie niekontrolowanym i niekoniecznie bezpiecznym. Eskil zaś mógł spostrzec jak jego humor ulega poprawie. Wystarczyło spotkać huragan z czerwoną ptaszynką na ramieniu i jakoś tak dzień stał się ładniejszy. To znowuż rokowało w zamierzenia doczepienia się do dziewczyny niczym rzep do psidwakowego ogona i nawiązywanie relacji z kardynałkiem. To prosty wabik na półwila. Nie podejrzewał siebie o ten chichot, który się z niego wydostał kiedy maluch usadowił mu się we włosach. Słodka Morgano, chyba takiego pocieszenia potrzebował po tych wszystkich trudnych rozmowach, które przebył i które nadejdą. - Mogę go adopto... - przerwał w połowie zdania bowiem słowo "adopcja" kojarzyło się nieodłącznie z "adoptowaniem introwertyczki", z którą niedawno zerwał. Przez jego kręgosłup przemknął zimny dreszcz. Niełatwo przyszło się zreflektować. Wmusił w siebie parę wdechów i przystroił usta w elegancki uśmieszek. - Jak go nie chcesz to go wezmę. Będę nim szpanować na prawo i lewo, zrobię z niego króla. Albo królową, jeśli to samiczka. - uniósł dłoń do swoich włosów, służących teraz za gniazdo i podsunął palce jako całkiem niezły ogrzewacz piórek. Cóż rzec, kardynał najwyraźniej skusił się na ten rodzaj ciepełka, a może po prostu wyczuł, że nie ma do czynienia z pełnokrwistym człowiekiem. Soczysta czerwień pięknie komponowała się na tle koloru jego dłoni, a i przy srebrzystych włosach studentki. Spoglądał na ptaszynę jakoś tak ciepło, a potem niechcący musnął takowym spojrzeniem obcą dziewczynę kiedy podniósł na nią wzrok. - Posiwiałaś od tego pośpiechu, huraganie? - zagaił całkiem pogodnie, bo jednak chcąc nie chcąc wprowadziła go w całkiem miły nastrój. Z niespotykaną nawet dla siebie czułością pogładził czerwone skrzydełko, żałując, że nie ma niczego do poczęstunku. Nie zwrócił uwagi na jej usilne próby omijania kontaktu wzrokowego. Zapewne niebawem dotrze to do jego wolno myślącego mózgu i będzie chciał dociec prawdy lecz w chwili obecnej mały kardynałek ujął go za serce. O Merlinie, naprawdę nie wiedział, że tego potrzebował.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Co to za moda na adopcje w tej szkole. Gdyby Ripley wiedziała o tym więcej, pewnie nawet byłoby jej trochę przykro. W końcu miała już dziewiętnaście lat in nikt nigdy nie chciał adoptować jej samej. Tak w prawdziwym życiu. Przecież umiała sama wiązać buty, tabliczki mnożenia nauczyła się szybciej niż reszta dziewczynek w sierocińcu i z pewnością była dużo bardziej interesującym potencjalnym dzieckiem jakiejś sympatycznej, młodej pary niż jakiś przeciętny mugolski smark. Zmrużyła jednak oczy, wzruszenia związane ze swoim sieroctwem miała zakopane tak głęboko, że nie było nawet możliwości ich odkopać. Była na to zbyt zajęta. Wszystkim. A szczególnie załatwianiem rzeczy szybko, za szybko, żeby się przejmować, za szybko, żeby się roztkliwiać, za szybko na wzruszenia, tęsknoty, na wzdychanie. Tym trudniej jej było w towarzystwie Clearwatera, bo urok wila był rzeczą zupełnie naturalną i niezależną od niego, a ona była przecież normalnym człowiekiem wbrew obiegowej opinii. I bardzo ciągnęło jej oczy do tych jego jasnych dłoni i pięknego profilu. W związku z tym nogi niemal przebierały w miejscu, by ją czymś zająć, bo na wzdychanie przecież, jak było wcześniej wspomniane, nie miała czasu! - Śmiało! - powiedziała nieco za głośno. Gogol wskoczył wdzięcznie na eskilowy palec i nastroszył piórka, jakby chciał się pokazać z każdej, czerwoniutkiej strony. Zaćwierkał podskakując w jedną i druga stronę. - No przecież wiem, że nie pójdziesz, to czego udaj... eee... - odpowiedziała mu na to ćwierkanie, jakby totalnie gadała po ptasiemu. Pech chciał, że akurat w tym momencie zderzyła się z tym ciepłym wilowym spojrzeniem, jakim ślizgon obdarzał głupiego wróbla i jakoś jej właściwie wyleciało z głowy co tam mówiła. Chrząknęła potężnie, jakby spędzała większość czasu w fabryce węgla i miała już płuca zjedzone gruźlicą, nieco przesadnie szperając w torbie, niczego przecież nie szukała, ale nie wiedziała co zrobić z rękoma, z oczami, z głową i całą resztą Ripley, więc uznała, że poszuka co ma zrobić w torbie. Może tam znajdzie odpowiedź? - Nie zaglądałam mu w kuper. Pan w przychodni powiedział, że chłopiec. - podzieliła się wiedzą, jak na krukona przystało. Nie miała żadnych wątpliwości, że mógłby z ptaka zrobić króla. A nawet królową, mimo, że był to chłopak. Ptaszek jakby rozochocony propozycją przeskoczył na palcu w jedną, a potem drugą stronę, jakby chciał chłopakowi pokazać każdy swój ptasi profil, z przodu brzuszek i z tyłu piękny czubek. Nell jedynie wymamrotała coś pod nosem, czego nie dało sie zinterpretować ale brzmiało niebezpiecznie podobnie do "ladacznica". - Hm? - podniosła pytający wzrok znad torby, by zaraz przypomnieć sobie, że miała właściwie nie patrzeć i wbiła go na powrót w zmiętolone pergaminy- Wcale nie posiwiałam! - przygładziła wolną dłonią włosy. Dziś już tyle razy zaprzeczyła oczywistym i widocznym gołym okiem faktom, że gdyby była Pinokiem miałaby już nos w Hogsmeade- To collor capillus. - podkreśliła, jakby chyba oczekując, że każdy zna się na magicznych chorobach, co wcale nie było prawdą, ale jakże trudno nie mierzyć wszystkich swoją miarą.
Co może stanowić antidotum na gorycz po zerwaniu? Rozwalenie łazienki Jęczącej Marty na oczach spanikowanego Hawka? Nie. Legalna kradzież kardynała! Choć przecież skoro dostawał na to zgodę to znaczy, że nie kradł? Szkoda, lubił podkradać bo wtedy prowokowało to do barwnych reakcji. Aż łezka w oku zakręci się na wspomnienie gniewu Huntera kiedy to przez całą zimę kradł mu herbatę. Nawet dolane tam veritaserum nie zmusiło go do wyciągnięcia wniosków. Zbyt łatwo przyszło mu uśmiechać usta do czerwonego malucha, skaczącego z palca na palec jakby chciał zademonstrować się ze wszystkich stron i pokazać ile zajebistości można mu pozazdrościć. Cóż, to ptaszyna, a czyż harpia też nie pochodziła od ptaków? Zaiste, ten maluch prawie skradł mu serce a to z reguły niebezpieczna gra. Choćby był głuchy i ślepy to nie umknęłoby mu to zająknięcie, a dokładniej nagłe zmieszanie się dziewczyny. Uniósł pytająco brwi, bezpardonowo patrząc sobie na jej twarz jakby nagle miała oblać się znajomym rumieńcem i zaprzeczać wszelakiemu złu, jakie miał jej wyrządzić. Nie miał pojęcia czego tak nerwowo szukała, ale to zmieszanie zaczęło mu się całkiem podobać. Miało w sobie coś ciekawego, czego nie umiał nazwać. - Przecież pasujemy do siebie, prawda? - uniósł kardynałka bliżej swojego policzka i pokazywał dziewczynie jak się przy sobie wzajemnie komponują. - Jak łaskawie podniesiesz wzrok to zobaczysz jacy jesteśmy piękni. - zaczynał się droczyć i przy okazji próbować wyżebrać od niej komplement w postaci gorliwego potwierdzenia iż tak, są bardzo urodziwi. Odsunął kardynałka od policzka i cieszył nim oczy. Niestety nie mógł go ukraść ani dobrowolnie od niej przejąć. Mieszkał w domu z kocim Mordercą należącym do opiekunki Slytherinu. Choćby nie wiadomo jak chronił malucha to morderca i tak by go zjadła. Nie uchronił kameleona, potrafiącego wtopić się w tło, a więc nie było szans z soczyście czerwonym kardynałkiem. Oparł plecy o filar przy którym stali i to stanowiło niejako znak, że tu zostaje, dokładnie w tym oto doborowym towarzystwie. Przestało mu się spieszyć jeść. - Po twojemu to te capilisocoś, a po naszemu to masz takie srebrne włosy, ale nie takie staruszkowe. - przechylił głowę i gapił się na jej włosy, które to tak gładziła. Za nic w świecie nie wpadłby, że to nazwa jakiejś choroby. - Nie no, jest boski, ale mieszkam z kocim mordercą. Jest zbyt piękny na taki los. - westchnął z lekkim żalem i posadził kardynałka na jej ramieniu, ale patrzył na niego tak tęsknie jakby odbierano mu najpiękniejszy prezent na świecie. - A tak właściwie to kim ty jesteś? - zapytał, krzyżując przeguby na karku. - Mam cię nazywać Huragan czy jak? Zapewniam cię, że opowiem o tobie masie moich znajomych, a więc lepiej żebym znał twoje imię. - co było zgodne z prawdą. O ile bywał powodem do plotek to i sam potrafił je tworzyć, jeśli tylko wena sprzyjała.
Jak głupia ćma do lampki nocnej, czy też może trafniej mysz do sera w łapce na myszy, podążyła wzrokiem za głupim wróblem, lądując spojrzeniem na twarzy Eskila i aż się wzdrygnęła od ramion po kolana. - To nielegalne. - powiedziała z żalem, celując palcem gdzieś pomiędzy jego nos, a ptasią głowę, gdyż zdrajca Gogol jeszcze jakby głowę przechylił, żeby się do wilowego policzka przytulić. Wpatrywała się przez długą chwilę, no bo przecież nie ma się tu co oszukiwać, byli piękni. Zarówno modry ptaszek, o czarnych błyszczących oczkach niczym koraliki, jak i genetycznie napompowany nieludzkim urokiem pół-wil. Im bardziej z tym walczyła tym bardziej trzęsły się jej kolana, więc westchnęła jedynie, ze znajomą każdemu potomkowi wili nutą zachwytu czy też wzruszenia. Opuściła palec. - Czy kiedykolwiek patrząc na kogoś pomyślałeś "bóg musi mnie nienawidzić" ? - zapytała śledząc spojrzeniem jego brwi, bystre, błękitne oczy, prostą linię nosa- Bo spędził tak dużo czas nad rzeźbieniem ich, że przy mnie się rozleniwił? - nawet mimo pewnej niechlujności, była pewna, że nawet w worku jutowym wyglądałby jak urwany z płótna Alexandre Cabanela. I choć to rozprężenie trwało tylko chwilę, kiedy pozwoliła sobie docenić jego niezaprzeczalne, niewymuszone piękno, była przecież propagatorem nauki, szczególnie empirycznych metod poznania, to jednak zaraz potrząsnęła głową, znów chrząkając jak stary parowóz i wracając do bezcelowego grzebania w torbie. - Znaczy ten, tego. - wyjęła jakiś przypadkowy pergamin i rozwinęła go (do góry nogami) po czym zaczęła mu się przyglądać z wielką uwagą- On i tak by z Tobą nie poleciał - powiedziała do pergaminu.- Jest jak mój anioł stróż. Nawet jak śpię to mi zagląda do nosa. Ptaki chyba tak długo nie żyją, myślisz, że to rzeczywiście zaczarowany chłopiec? - przypomniało się jej, jak Gogol kiedyś próbował jej wcisnąć, że jest animagiem, który nie może wrócić do swojej prawdziwej formy. Pan Bystra Woda jednak nie mógł znać tej historyjki, wydarzyła się przecież tylko i wyłącznie w głosie krukonki, więc po co w ogóle cisnąć tymi informacjami w biednego półwila? Może to taka taktyka, im większą ilością informacji go obrzuci, tym szybciej go wystraszy i sobie pójdzie, a ona będzie mogła w końcu popracować nad tym nagłym atakiem migotania przedsionków, którego się nabawiła widząc rozkoszną słodycz jego twarzy tuż obok czerwonego ptaszka. - Ripley. - przedstawiła sie sztywno- Nie przeszkadza mi, że mnie nie znasz. Ani Twoi przyjaciele. - dodała szybko. Nie przyszło jej do głowy, że to mogło zabrzmieć niekulturalnie. Ona za to wiedziała o nim więcej, niż pewnie by chciała. Był na ustach wszystkich najmniej szanujących się plotkar tej szkoły.- Może, eee, niech tak zostanie.... W jej wymarzonym zawodzie majstra-kombinatora, zbyt wysoka popularność zasadniczo nie pomagała, wręcz przyprawiała więcej kłopotów.
Poczuł na sobie jej wzrok, o który sam wszak prosił. Chcąc nie chcąc zauważył kolor jej oczu, odkrywając przy tym inny odcień zieleni. To nie ta sama barwa co u Huntera choć i on czasami wydawał się mieć zielone tęczówki. Na twarzy tego oto tutaj ślizgona nie było krztyny speszenia, zawstydzenia czy czegokolwiek, co mogłoby sugerować, że takie bezpardonowe wpatrywanie się jakkolwiek mu przeszkadza. - Nie bardzo obchodzi mnie co sądzi o mnie Bóg. - wzruszył delikatnie ramionami co jedynie dowodziło, że nie pomyślał o tym nigdy i nie zamierzał się nad tym zbyt długo roztrząsać. Sięgnął do tego wytykanego w niego palca i napierając na niego dłonią skłonił Krukonkę do opuszczenia ręki, albo chociażby zniżenia tak by nie celowała mu w nos. - Jeśli to cię pocieszy to powiem, że są dwie strony medalu. - teraz zabrzmiała w jego głosie gorycz. Podrapał się po policzku, wspominając kilka nieprzyjemnych scen. Ładna twarz była mu "na rękę". To wygodne nie musieć przejmować się kompleksami fizycznymi, co nie zmienia faktu, że czasem cena tego bywała trudna do zniesienia. Ale czy komukolwiek wpadłaby myśl, że potomek wili musi za wygląd płacić? - Przecież niczego ci nie brakuje...? - uniósł brew, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Nie widział u Ripley żadnego deficytu, a patrzył sobie na nią wszak od kilkunastu minut. Przetarł też palcami oczy, jakby w obawie, że mogłoby mu się "załączyć" wilowanie, co było raczej nieprawdopodobne zważywszy na nieadekwatne ku temu emocje. Wydawało mu się, że to jej westchnienie miało związek z zachwytem jednak nie miał na tyle nastroju, aby zmuszać to do rozłożenia się na części pierwsze. - Kimkolwiek jest ten maluch to jest twój. Nie ukradłbym ci go na zawsze. Szanuję zwierzaczkowe decyzje.- zerkał sobie na kardynałka z lekką zazdrością, co nie zmienia faktu, że pomimo powszechnie stosowanych gróźb to nie ukradłby ani tego malca, ani nawet kociego Lucyfera należącego do Robin. - Ripley. - powtórzył. - Nigdy nie słyszałem takiego imienia. - dodał, ale zanotował w myślach obok srebrnych włosów i czerwonego kardynałka odpowiednie nazewnictwo tej jasnej twarzyczki. - Mało mam znajomych w Ravenclawie więc od teraz będziesz się rzucać mi w oczy. Czyli mam nie wspominać o srebrnych włosach Ripley i jej cudnym kardynałku? - zapytał z lekkim żalem, może trochę udawanym. Znając życie i tak wymsknie mu się co nieco o niej, jak tylko nadarzy się jakaś okazja, a i nastrój będzie odpowiadać plotkom. Z tego wszystkiego zapomniał się przedstawić bo jakoś nie sądził, aby miał być znany wśród innego domu aniżeli Slytherin.
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
No tak, czasem przychodziło jej zapomnieć jak niewielkie znaczenie ma deizm w świecie magicznym. Nell nie wdawała się z czarodziejami w polemikę dotyczącą istnienia boga, przy czym jak każdy naukowiec, a miała się za naukowca w swojej głowie, im głębiej zapuszczała się w meandry nauki, tym bardziej dostrzegała cud istnienia świata. Sama magia zdawała się być potwierdzeniem istnienia mocy wyższych i bardziej niesamowitych niż potrafi to ludzi rozum objąć. Z pewnością na jej poglądy miało wpływ wychowanie pod opieką sióstr zakonnych, ale tym tez niespecjalnie się chwaliła. Już wystarczyła jej metka biednej kuzynki z Armenii. Skinęła więc jedynie głową, porzucając ten temat i tę myśl. Zupełnie nie dlatego, że jej nie obchodziło, dlaczego Clearwater myślał tak, a nie inaczej. Powód jej szybkiej rezygnacji z tematu był dużo bardziej banalny i na swój sposób żałosny. Wolała się nie dowiadywać, że pod tą złotą głową kryje się jakikolwiek rozum, bo jeśli Eskil okaże się nie tylko prześliczny, ale jeszcze mądry, to Ripley jak nic weźmie i rzuci się tu i teraz z okna. Dotyk jego skóry przyprawił ją o dreszcz, przy czym naprawdę trudno stwierdzić, czy bycie półwilem miało z tym jakikolwiek związek, czy niedotykalska Nell czuła się dobrze tylko, kiedy ona inicjowała wszelkie niechciane skóry stykanie. Tak była tym dotykiem zaabsorbowana, że prawie umknęła jej jego wypowiedź, a miała przecież jak najwięcej sensu. Zamilkła przyglądając mu się przez chwilę z fascynacją dziecka, które pierwszy raz w życiu widzi ruchome obrazy. Spojrzała na cień grymasu, jaki ta myśl wywołała na jego doskonałej twarzy, na różowe prążki pozostawione na skórze policzka przez jego paznokcie, które zniknęły z wybrzmieniem ostatniej sylaby tego zdania. - Masz rację. - przyznała- Przepraszam. Łatwo jest nie myśleć o tym, że zawsze jest jakaś druga strona medalu. - zmarszczyła lekko cienkie brwi. Już otwierała usta, żeby dodać jakieś wynurzenie na ten temat, kiedy uznał, że jej przecież niczego nie brakuje, na co wydała z siebie charknięcio-prychnięcie, nieomal się opluwając. Zasłoniła więc dłonią usta i trudno było powiedzieć, czy jej mina wskazuje na zawstydzenie komplementem, rozbawienie koncepcją bycia wybrakowaną, czy skrajne oburzenie, że w ogóle można o niej myśleć w tych kategoriach. Świętą dziewicą Hogwaru nie było, ale na sugestię całowania się z kimś reagowała "fu" jak sześciolatek, a związki - nawet te jedynie dla przyjemności - zajmowały zbyt dużo cennego czasu, a wiemy już, że Ripley wszystko zawsze szybko i szybko. - Wiesz co, jest uparty jak mała, czerwona świnia. - powiedziała z powagą, jakby mu sprzedawała właśnie wiedze tajemną- Ale jestem przekonana, że będziesz się musiał z nim od dziś dzielić omletem rano. Nie zakolegowuje się ze wszystkimi, a wydaje mi się po tych wszystkich latach, że jego idea koleżeństwa opiera się całkowicie na dzieleniu jedzeniem. - ptaszek jakby w odpowiedzi zaświergotał i zaraz znów wskoczył pomiędzy wilowe pukle ślizgona. - Uhm, Nell. Mam na imię Nell. - to właściwie było zdrobnienie imienia, ale nie było takiej siły w kosmosie, która zmusiłaby ją do wyjawienia pełnego imienia. Ripley swego czasu rozważała przytruwanie się veritaserum, by uodpornić się na jego działanie w przypadku, gdyby ktoś chciał z niej ten paskudny sekret wymusić.- Nell Ripley. - sprostowała. Nie potrzebowała rewanżu, bo półwil w szkole wcale nie było tak wiele i wcale nie tak łatwo było im się maskować wśród uczniów, jak na przykład wilkołakom. Krukońska ciekawość dziewczyny poświęcała część jej rozmyślań na to, kto mógł być obdarzony jaką genetyką, w celach czysto naukowych rzecz jasna, ale to dywagacje na inny czas. - O Gogolu możesz opowiadać do oporu. To świnia łasa na komplementy i blask reflektorów. Mały gwiazdor. - taka też była prawda. Był wyjątkowo wygadanym i zadziornym ptaszyskiem. No, może nie kiedy wił sobie gniazdko w eskilowych włosach, ale wciąż tak.
Wbrew wszelkim pozorom aż tak często nie spotykał się z tego rodzaju zafascynowanym spojrzeniem. Nie bez wilowania. Minęły czasy kiedy puszczał oczko każdej mijającej przez niego chichoczącej dziewczynie z młodszych klas. Z tego też względu spojrzenie Krukonki zamiast niemożebnie mu schlebiać zaczęło go zastanawiać. Emocjonalnie nie był w stanie roztaczać tego uroku jakim charakteryzuje się powiedzmy szkolna pielęgniarka. Nie dzisiaj, nie teraz, nie tutaj. Pomimo tego spoglądanie w oczy Ripley nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Skoro już wprowadziła energii do tego paskudnego dnia to chociaż zaczerpnie wszelkich napływających od niej bodźców. - Spokojna głowa, druga strona medalu nie jest widoczna ot tak. - zapewnił, nie przejmując się przeprosinami, które w jego mniemaniu nie były szczególnie potrzebne. Nie czuł się urażony. To normalne, że milej jest patrzeć na ładną aparycję twarzy, a już mniej przyjemnie na zdeformowaną harpimi cechami, czego ostatnio tak dotkliwie doświadczył. Zerknął na knykcie swojej prawej ręki, na których wciąż widniały cienkie, acz czerwone strupy po skaleczeniach, kiedy to przed paroma dniami zdemolował łazienkę gdy ta mniej przyjemna strona pochodzenia doszła go głosu. Nie poszedł do skrzydła szpitalnego, a więc ta rana na knykciach goiła się leniwie, będąc przy tym przypomnieniem co ostatnio narozrabiał. Jego prywatny pakiet uzdrawiaczy był nieosiągalny, a więc łaził z taką ręką. Reakcja dziewczyny na komplement i ten króciutki dotyk była nad wyraz widoczna. Choć sprawiałoby to dla niego, gdyby był w trybie chaosu, tak teraz wolał jedynie potwierdzić, że nie robi nic złego poza podsunięciem komplementu, nad którym nie pomyślał ani razu. Z reguły zdarzały mu się one spontanicznie i chyba to mogło robić największe wrażenie. Wmusił w siebie jeden wdech, aby pozbyć się tych nienormalnych myśl i z głowy. - Te czerwone piórka to definicja majestatu, a nie świni. - wywrócił oczyma i mimowolnie zaśmiał się, krótko, cicho, ale szczerze kiedy kardynałek do niego wrócił. Czuł się nad wyraz wybrany. Przysunął rękę do jego skrzydełka i asekurował go na czas kiedy najzwyczajniej w świecie usiadł sobie pod ścianą, zrzucając przy okazji plecak u stóp. Skinął na Ripley, aby też się usadowiła skoro kardynałek zamierzał tutaj na nim zostać. - O, czyli Nel, okay. - zdecydowanie łatwiej będzie się do niej zwracać prostym w wymowie imieniem. - Ten zajebisty wybraniec twojego kardynałka to Eskil. - zreflektował się i uśmiechnął przelotnie, non stop asekurując ptaszynę. Upewniwszy się, że te nie spadnie, przysunął do siebie bezdenny, czarny plecak na kolana i odpiąwszy suwak, wcisnął do środka rękę aż do połowy ramienia, ewidentnie czegoś szukając. Jak zawsze, przy takich poszukiwaniach coś w plecaku brzdękało, coś charczało (zepsuta figurka smoka z nowiutkim spiżobrzuchem norweskim), coś zaszeleściło lecz po chwili udało się wyciągnąć dwie nieduże puszki piwa korzennego. Podał jedno dziewczynie, przy okazji otwierając swój napitek. - No chodź tu. - przełożył malca ze swojej głowy na ramię. Wystarczająco miał potargane włosy, aby dać je plątać pazurkom czerwonego ptaka. Jak nic Ruby dobrałaby się znów z nożyczkami do jego głowy i ostrzygła go chyba na łyso. Brr. - To wznieśmy toast za wcielenie seksapilu, majestatu i urody - Gogola, który powinien być Lordem. - zaśmiał się, ale fakt faktem uniósł puszkę w toaście i upił po chwili spory łyk. @Nell Ripley
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Byłaby pewnie polemizowała, że się nie spotykał. Może zwyczajnie już nie zwracał na to uwagi? Trzeba być kapuścianym głąbem albo wołową dupą, żeby nie widzieć w swoim otoczeniu tego co piękne, albo całkiem się już odkleić od rzeczywistości, żeby nie pozwolić sobie na te chwile zadumy, gdy piękno można zobaczyć, czy podziwiać. Czasem wydawało się jej, że rzeczywiście połowa uczniów Hogwartu wychowywała się w luksusach, w otoczeniu samej esencji magii, wśród rzeczy pięknych, półwil i jednorożców, tak bardzo pozostawali odporni na jakiekolwiek bodźce magicznego świata. Nawet ćwierćwile, nieużywające swojego powabu, pozostawały przepięknymi istotami, a co dopiero pół krwi? Z natury nie ufała ludziom ładnym, bo mieli ze wszystkim łatwiej, ale chyba ludziom, którzy piękna nie dostrzegają, ufałaby jeszcze mniej. - Tak? - uśmiechnęła się lekko. Nie pomyślała w ogóle o twarzy harpii. Nie miała pojęcia o takiej drugiej stronie medalu. Myślała bardziej w takich prostackich kategoriach typu, że nikt go nie szanuje jako człowieka, skoro jest po prostu ładny, albo ludzie zakładają, że jest głupim dupkiem, czy coś. Wzruszyła więc ramionami, skoro mu to nie przeszkadzało to jej tym bardziej. Co ciekawe, im dłużej spędzała z nim czasu tym spokojniej się czuła, choć i tak z każdym zbyt szybkim jego ruchem, czy gestem, podskakiwała jakby gotowa uciec. Wiadomo bowiem, że do odważnych świat należy, ale to odważny w grobie leży. - No tak, majestatu. Brakuje gronostajowego płaszcza i malutkiej, złotej korony. - uniosła brwi. Była pewna, że Gogol, gdyby dostał możliwość bycia traktowanym jak mały królewicz, z pewnością by się nie mieścił sam w sobie z radości i zadowolenia. Znała go jednak stanowczo za długo, by nie wiedzieć, że był również i świnią. Gogol personifikował wszystkie jej największe lęki i kompleksy, choć był zwykłym ptaszkiem, to jakiś odprysk jej autystycznej osobowości potrafił słyszeć z jego dzióbka wiele nierzadko uszczypliwych komentarzy, robiących z niewinnego kardynałka, najgorszego, wewnętrznego sabotażystę, jakiego człowiek mógł mieć. Być może warto byłoby odwiedzić kiedyś psychoterapeutę i ten problem rozwiązać, ale, no cóż, nie dziś, nie jutro, pewnie nie nigdy. Nie zapominajmy, że się Nell zawsze spieszy, a czas to pieniądz, pieniądz, którego nigdy nie miała. - Wiem. - wypaliła szybko, może nieco za szybko, odrobinę kraśniejąc na twarzy. Dobrze wiedziała jak się nazywał. Wiedziała też jak nazywała się jego przyboczna drużyna, w końcu niemała plotka wykwitła właśnie na przygodach z Hawkiem, którego dziewczyna nazywała Sparkiem, a który należał do gangu pięciu palców. A gang pięciu palców był bliżej niż rodzina. Wybraniec to dobre słowo. Gogll był niebywale zainteresowany chłopakiem. Podskakiwał podlatując w górę co chwilę. Przyglądał mu się do jednym, to drugim czarnym oczkiem. Wydawał z siebie pipnięcia, jakby bardzo chciał mu coś zakomunikować, ale przecież był tylko małym ptaszkiem, z maleńkim móżdżkiem, więc z tą komunikacją, to wiadomo - tylko wariaci. Dzięki wydobywające się z jego tornistra wywołały w niej więcej sympatii, niż cokolwiek co do tej pory powiedział. Choć nie posiadała bezdennej torby, ani bezdennego niczego, poza bezdenną potrzebą poszerzania wiedzy z przypadkowych dziedzin nauki, to jednak nierzadko, kiedy gmerała w kieszeniach kurtek czy spodni, zdarzało jej się znajdować poukrywane w nich różne skarby. Tak jak ostatnio zrobiła wielką wystawę przed bogu ducha winnym Kaldredem na kamiennym moście, szukając właściwie to już nie pamiętała czego. Zezowała z zainteresowaniem do tego plecaka, bo bardzo oczywiście chciała wiedzieć, co tam trzymał, kiedy wyciągnął z niego dwie puszki, a ona skwapliwie uczyniła słowiański przykuc, naciągając za duży, sraczkowaty sweter na kolana, przez co różowa gruszka na środku zaczynała przypominać bardziej balon niż jakiś owoc. - Już myślałam, że za mnie, ale nie - powiedziała gniewnym tonem do ptaszka tupiącego po ramieniu ślizgona- Byś chociaż podziękował za komplement. - uniosła brwi - No właśnie. - po tej krótkiej z ptakiem zdań wymianie otworzyła swoją puszkę i stuknęła się z Clearwaterem, owy toast wznosząc. - Zdrówko, boża krówko! - powiedziała dziarsko, bowiem wszystko dobre, ale najlepiej smakuje to, co się dostało za darmo. Równie ochoczo co sam Eskil pociągnęła kilka głębokich łyków i mimo usilnych starań nie udało jej się całkowicie wyciszyć beknięcia- A przepraszam, bardzo pyszne. - powiedziała wprawdzie przepraszam, ale nie wydawała się być mocno swoim zachowaniem speszona.- Czekaj-czekaj... - postawiła puszkę na ziemi i zaczęła czegoś gorliwie szukać w swojej torbie, tym razem jednak z jakimś rozmysłem, a nie jak dotychczas tylko po to, żeby na Pana Bystrą Wodę nie patrzeć. Wyciągnęła parę zmiętolonych pergaminów, kilka książek, w tym jedną po niemiecku, pusty kałamarz, złamane pióro, piernikowego ludzika, któremu jakiś bezduszny człowiek zjadł nogi, przez co biedny próbował jak ofiara wojenna odczołgać się na rękach byle dalej od torby, a ta, choć wcale nie obłożona zaklęciem bezdenności, zdawała się bez końca wypluwać z siebie zawartość. Zerwane jojo, z wciśniętą kartką, wypisany flamaster, kawałek czerwonego sznurka, ładny kamień, o, drugi, to już dwa ładne kamienie, stary brudnopis, z którego nagminnie wyrywała kartki tak, że teraz był praktycznie samą okładką i tak dalej i tak dalej, aż wyciągnęła gdzieś z samego dna kilka krówek-ciągutek w ładnym, łaciatym papierku. Nie może przecież tak być, że on jej tu kremowe, a ona będzie mieć jakikolwiek dług wdzięczności. Przecież zniosłaby jajo.
Oparł głowę o ścianę przy której siedzieli bo nagle przypomniał sobie o zmęczeniu, które to zapędziło go wcześniej w okowy snu. To chyba uśmiechanie go tak wyczerpało bo przecież nie powinien mieć powodu do lepszego samopoczucia. Nie po tym, co zrobił. Głęboko westchnął. - Ano, lepiej by nikt nie widział drugiej twarzy bo potem ludzie mogą wyglądać tak jak Hawk na mój widok. - oparł łokieć o kolano i próbował się rozluźnić bo jednak chodził spięty, niekiedy naburmuszony i łatwy do zirytowania. Musiał złapać tego chłopaka i pogadać z nim na temat ostatniego zajścia, ale za nic w świecie nie mógł go znaleźć. Dotychczas przynajmniej przemykał ukradkiem korytarzami, a teraz zupełnie jakby zapadł się pod ziemię. - Zrobię mu kiedyś koronę. - obiecał, patrząc spokojnie na podskakującego kardynałka, próbującego najwyraźniej coś mu powiedzieć. Nic nie rozumiał rzecz jasna z tego ćwierkania ale i tak obserwacje takiego małego żyjątka sprawiały przyjemność. Nawet przy topku bawił się wybornie choć padł ofiarą jego żarcików. W następnej chwili odpowiedź Nell zaskoczyła go, a więc podniósł na moment na nią wzrok. - A to nowość, nie wiedziałem, że ktoś z Ravenclawu mnie kojarzy. - powinien chyba cieszyć się taką popularnością jednak nie miał w sobie na to werwy. - My możemy nazywać się jego elitą. Przecież mały nie otacza się byle kim. - rzucił propozycję, próbując podłapywać żartobliwy ton ale tracił w tym moc. Ledwie upił łyk napoju, a uznał, że lepiej pić piwo korzenne w samonagrzewającym się kubku, które walało się gdzieś w plecaku, a czego nie miał sił szukać. Przysunął kolano bliżej siebie, aby oprzeć o nie dłoń, a o nadgarstek brodę. Z zainteresowaniem obserwował wysyp wszechświata na podłogę. Ten widok był zabawny. Sięgnął po uciekającego od torby piernika i wgryzł się w jego głowę okrutnie, nie bacząc, że ciastko było już dosyć twardawe. Chrupał sobie łakocie i jak gdyby nigdy nic zerkał a to na pergamin zapisany w obcym języku, a to na zepsute jojo. - A to niby ja mam burdel w plecaku. Zawsze mówię, że to trzy figurki smoków robią mi tam bajzel, ale nikt nie wierzy. - podgryzał piernikowego ludzika, pozbawiając go teraz jednej ręki. Popił piwem, a leciutki ciężar kardynałka trzymał jego humor we względnych ryzach. - Wiesz, że wepchnąłem tam antałek z miodem pitnym? I mam o, tutaj pierścionek Andvarciego, co produkuje żelki. - wyciągnął z kieszeni spodni magiczny gadżet. - Spróbuj. - podsunął w jej stronę pierścionek, aby wyjęła sobie stamtąd pomarańczowego żelka. Co kilka chwil pojawiałby się kolejny, a to świetna zabawka dla łasuchów.
Gmerając w torbie prawie się odłączyła od rzeczywistości, niestety, była tak daleko na spektrum autyzmu, że skupianie się na więcej niż jednej rzeczy jednocześnie przychodziło jej z trudem, przez co nierzadko wychodziła na zwykłą buraczkę, która ignoruje rozmówców. Użył jednak słowa klucza, które natychmiast skupiło całą jej uwagę na jego osobie. - A co się stało. - zmarszczyła lekko brwi, choć wyraźnie próbowała niczego po sobie nie pokazywać. Samo podnoszenie wzroku na Eskila wywoływało w niej poczucie niepokoju, był właściwie całkiem nielegalnie uroczy, szczególnie z ptaszkiem na ramieniu, szybko więc wróciła do gmerania w tobołku- W sensie z Hawkiem... - mruknęła, próbując zamaskować swoje zainteresowanie, żeby nie było widać, że obchodzi ją to bardziej, niż obchodziło w rzeczywistości. Spark wyjechał na święta, co było strasznie smutne, bo i tak obchodziła urodziny sama, ale przynajmniej miała gang pięści ze sobą, a tak? Plątała się między filarami w podziemiach przez pół dnia, a przez drugie pół spała. Może coś się rzeczywiście zdarzyło, że musiał prędko wyjechać? Ale co miał do tego Clearwater? - Na pewno się ucieszy, to niby wróbel, ale trochę sroka. - ani nie był wróblem, ani sroką, ale najwyraźniej był to element stałego przekomarzania się tej dwójki. Ptaszek zaćwierkał, na co Nell wystawiła mu język - I bardzo dobrze. Wyciągnęła w końcu krówki i ułożyła je w kwadrat na ziemi między nimi, po czym zaczęła pakować swój cenny (wcale nie) dobytek na powrót do torby. - Spróbuj, przywiozłam z polskiego sklepu w Londynie. Bardzo smaczne. - zaproponowała. Był taki sklepik w mugolskiej części miasta, wcale niedaleko sierocińca, w którym sprzedawali dziwne frykasy z polski. Makrele wędzoną, ogórki kiszone, czy właśnie krówki ciągutki. Dwóch pierwszych nie poleciłaby najgorszemu wrogowi, ale krówki? Za krówki należało wybaczyć narodowi polskiemu brak gustu względem ryby i zepsutych ogórków. Zmieniła temat, bo nie chciała drążyć czemu ktoś z Rava by go kojarzył. Wprawdzie zupełnie szczerze to nie wiedziała, jak to jest z innymi uczniami, ale Ripley cierpiała na ogromną ciekawość świata. Wystarczyło się trochę odróżniać od innych, by stać się obiektem obserwacji dziewczyny, siedzącej na parapecie krużganków nad dziedzińcem jak gargulec. - Możesz mi wierzyć, jestem bardzo zaskoczona, że poświęca Ci tyle uwagi. - z przykuca upadła na tyłek i zawinęła nogi po turecku, choć wydawało się, że jest jakąś joginką, albo człowiekiem z plasteliny, z taką łatwością i pod tak dziwnym kątem podwinęła stopy- Zazwyczaj ignoruje innych ludzi. Popiła kremowe i rozpakowała krówkę z papierka, przyjmując do rąk pierścionek do produkcji żelków i słuchając o miodku. - Miód jest bardzo zdrowy, wiesz, że powiedzenie "miodowy miesiąc" bierze się aż ze starożytności? - podzieliła się tą niesamowicie ważną informacją, żując krówkę i oglądając pierścionek- Była taka tradycja dawania nowożeńcom miodu z zaleceniem, żeby go zajadali przez pierwszy miesiąc po ślubie. Potrzymaj ten antałek na jakąś weselną okazję. - proszę uprzejmie, Nell Ripley, źródło wiedzy bezużytecznej. Wyciągnęła z pierścionka żelkę, na co zabłysły w jej oczach iskierki. Zaczęła mamrotać pod nosem pytania "jak to działa? z której strony?" i przyglądać się gadżetowi, kiedy wyciągała z niego kolejne słodycze. - Fascynujący. Skąd masz? - założyła go na palec - I wcale niegłupio wygląda. - pociągnęła łyk korzennego - Pokaż figurki. - krótkie, proste komunikaty, czyli najłatwiejszy sposób porozumiewania się z krukonką, której tempo myśli napompowanych nadpobudliwością adhd po prostu nie pozwalało robić niczego wolniej, dopóki z rozmysłem nie skupiała się na tym, by usiąść i ograniczyć ilość targających nią bodźców. - W sensie smoków. Figurki. Interesowało ją wszystko. Gdyby było ją stać kupowałaby każdy najmniejszy śmieć, jaki trafiłby w jej ręce, niestety, jedyne, na co było ją stać to głupie uśmiechy kiedy już wychodziło na wierzch, że jest kleptomanką. Czy byłaby nią, gdyby miała pieniądze?
Nie był zbyt dobry w wyłapywaniu detali w mimice u osób, z którymi przebywał sporadycznie bądź jednorazowo. Gdyby podsunięto mu Robin to wyczytałby z niej chyba wszystko, ale tutaj udało się bezproblemowo zasłonić silne zainteresowanie Nell. Nie ujrzał w tym pytaniu niczego niepokojącego. - A, długie historie i bez zabawnych puent. - machnął ręką bo nie chciał jeszcze bardziej się zdołować na wspomnienie przerażenia Hawka na widok deformacji twarzy i dłoni. Przecież ten chłopak bał się podać mu lusterko dwukierunkowe i wcale mu się nie dziwił, co nie zmienia faktu, że wspomnienie o tym w myślach tylko wywołało nasilone pulsowanie w skroniach. Nie miał nastroju na opowiadanie o przykrych rzeczach skoro halo, miał kardynałka na ramieniu, a i srebrnowłosa dziewczyna dodawała temu dniu nieco więcej barw. To na tym wolał się skoncentrować. Po pożarciu piernikowego ludzika odstawił puszkę z piwem na podłogę, skrzyżował nogi i rozpakowywał cukierka, który dosłownie trzy sekundy później rozpływał się w jego ustach. Choć mieszkał w Londynie szesnaście lat to nie znał go na wylot. - Przepyszne. Kojarzę je, moja niańka kiedyś mi je przynosiła ze swojego domu. - zupełnie zapomniał o istnieniu takich zwykłych krówek ciągutek, które przyklejały się do podniebienia i zębów. Upił kilka łyków piwa, by uwolnić się trochę z tych objęć przesłodzenia. - No wiesz, jestem w połowie człowiekiem to mam chody u zwierząt. - o, teraz na przykład łatwiej było uśmiechnąć się pod nosem bo jednak ta zaleta bardzo mu odpowiadała. Lucyfer też go kochał, ale nie mogli się przyznać do swojej miłości bo jak nic Robin obdarłaby go ze skóry... Eskila, rzecz jasna. - Miód to afrodyzjak? - teraz to go rozbawiła. Wiedział już jaki będzie prezent ślubny dla Beatrice i Camaela. Antałki z miodem i z podpisem "na udane pożycie małżeńskie". Jak nic, zamordują go za to, ale przynajmniej prezent będzie wybitny. - Jesteś genialna, bo akurat pojutrze jest ślub i wesele profesor Dear i Whiteligthe'a i nie wiedziałem co im dać, a teraz już wiem. W zamian za ten przejaw pomysłu mogę ci uczynnie podarować ten żelkowy pierścionek. Jest z Norwegii, unikat. - Eskil nigdy nie dzielił się ot tak, swoimi gadżetami. Musiało zajść naprawdę wiele przysług, aby miał coś odstąpić. Nell uratowała go z opresji prezentowej, a więc zasługiwała na wyróżnienie. Pierścionek, który nosił przy sobie codziennie przez dziesięć miesięcy... Tknęło go, że może zaprosić Nell na to wesele skoro rozstał się z Doierann i na ostatnią chwilę został bez osoby towarzyszącej. Odłożył ten pomysł w czasie. Wcisnął do swojego plecaka rękę po to, aby wyciągnąć trzy figurki w odstępie dwuminutowym i jednorazowym "au, nie gryź!". Wyciągnął niedziałającą już, w dwóch częściach figurkę ogniomiota katalońskiego, leżącą bezwładne i martwo na kafelku. Tuż obok niego wylądował nowiusieńki ukraiński spiżobrzuch i lekko skołowany opalooki antypodzki.
Ripley też nie należała do osób wywierających presję w ramach pozyskiwania informacji, które jej się jakoś nie opłacały. Była okropnie ciekawa co się wydarzyło z Hawkiem, szczególnie że przyjaciel nic a nic nie pisnął jej ani słowem o żadnym incydencie, co wróżyło na jedno z dwóch. Albo rzeczywiście nie było to nic waznego - możliwe, ale podejrzane, w końcu od pierwszej klasy opowiadali sobie nawet o tym jak im paznokieć w bucie krzywo rósł. Albo Keaton miał przed nią tajemnice, co też było możliwe, ale już nie podejrzane, a zwyczajnie smutne. Piątka zawodników gangu pięści była jak jeden mózg. Jeśli ktoś zaczynał się przed resztą ukrywać..? Co zostaje z czterech palców, wybrakowana pięść, którą można się co najwyżej w głowę walnąć, że się było głupim i miało nadzieje, na przyjaźnie trwające całe życie. Tym tropem idąc można było pomyśleć, że rzeczywiście informacja, którą się Clearwater podzielić nie chciał należała do informacji ważnych. Nie byłoby w tym żadnego problemy, żeby ją z niego wycisnąć jak bitą śmietanę z rurki-kremówki, gdyby nie to, że był cholernym półwilem, i sama Ripley czuła, jak jej się inteligencja zmniejsza o połowę, kiedy podnosi na niego wzrok i baranieje zastanawiając się, w którym tronie anielskim znajduje się jego duchowy bliźniak. - Aż chciałoby się być w połowie tylko człowiekiem. - powiedziała, siłując się z suwakiem torby, która zupełnie nie chciała się zamknąć. Kiedyś może zainwestuje w taką bezdenną jak plecak Pana Bystrej Wody, ale przed nią jeszcze wiele znacznie bardziej priorytetowych wydatków, na które i tak nie miała hajsu.- Albo i w całości nim nie być. To też by było spoko. - pstryknęła, odrywając od puszki kluczyk i zaczęła się nim bawić, by zająć czymś wiecznie niespokojne ręce. Ze wszystkiego, o czym czytała, wszystkich informacji o świecie, planecie, o naturze i powietrzu, bardzo głęboko wierzyła, że ludzie byli bezużytecznymi szkodnikami. Czasem nawet cisnęła ją pogarda do magicznego społeczeństwa, które nie robiło właściwie nic, by uratować ziemię przed rychłym końcem, a mugole zatruwali świat wokół siebie bez opamiętania. Brakowało jej jednak dość dużo do bycia aktywistką, mogła jedynie pomstować w duszy po cichu i marzyć o tym, żeby się jak ryba, albo rak, zaszyć na dnie głębokiego oceanu i mieć święty spokój. Tylko, że raki są dość wolne, a Ripley to lubi przecież wszystko szybko. - Wesele? - uniosła brwi. Wydawało się jej dość niezręczne, żeby studenci chodzili na wesela swoich nauczycieli. To chyba dość niepedagogiczne, ale kto go tam wie, Clearwater nie z kurnika wypadł, może ma jakieś znajomości i chody wśród nauczycieli. Czy coś. Niewiele jednak pozostawiła w głowie przestrzeni na rozmyślanie nad weselem, bo to dla niej był temat tak odległy, że równie dobrze mogłaby zastanawiać się nad swoim własnym i popatrzyła na pierścionek- Aż z Norwegii? - zalśniły jej oczy - Ty tak serio? - pochyliła się nieco konspiracyjnie, najpierw wytrzeszczając oczy, by zaraz zmrużyć je podejrzliwie- Na zawsze? - darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, a pierwsze słowo do dziennika drugie słowo do śmietnika. Zasady z piaskownicy obowiązywały przez całe życie, przynajmniej wtedy, kiedy jej to pasowało, tak? Zresztą unikat to unikat. Nie ma co roztrząsać sprawy. Obróciła żelkowego pierścienia na palcu i wyciągnęła z niego kolejną żelkę. odsuwając puszkę poza zasięg ich małego ringu stworzonego z plecaka, torby, kolan i zawiniętych w papierki krówek pochyliła się jeszcze niżej, niczym cyrkowy fakir, pomimo siadu tureckiego niemal przylegając brzuchem do ziemi, po to, by z bliska przyjrzeć się figurkom. Widziała takie na szafce w pokoju wspólnym, któryś z drugoklasistów prowadził bitwy smokowe, ale nigdy nie miała ani okazji, ani możliwości sobie żadnego sprawić. Poza tym, z jakiegoś powodu Gogol wszystkie figurki zwierząt uważał za bezpośredni afront w jego kierunku i kończyły potłuczone, zniszczone lub obsrane. - Jaki przepiękny. - powiedziała cicho, palcem lekko dotykając opalookiego- To moja ulubiona rasa. Ponoć w latach siedemdziesiątych znaleziono samca, który żarł kangury. - uśmiechnęła się. Przełknęła przeżuwaną żelkę i wzięła w ręce dwie części biednego, zniszczonego smoka. Eskil jeszcze nie wiedział, ale Nell bardzo ochoczo zajmowała się majsterkowaniem, a z zawodu była przecież mechanikiem. Może nie brylowała jako mistrz transmutacji, ale naprawienie zabawki przecież nie może być takie trudne. Przybliżyła połówki smoka do siebie pod różnymi kątami, przyglądając się im z uwagą. Polizała jedną, drugą, przyłożyła ponownie, jakby testując czy ślina krukona może zadziałać jako klej, jednak posmakowała swoich liźnięć i zaczęła mamrotać coś o dichlorku siarki i fluorku tytanu. - Myślę, że dałoby się go naprawić. - oznajmiła, rozglądając się za swoją puszką- Potrzebowałabym tylko trochę czasu i kilku drobiazgów. W tym pęczka Twoich włosów. - no co, włosy półwila to wciąż dobry produkt magiczny. Biznes sam się nie będzie kręcił. Łyknęła kremowego i pociągnęła nosem, patrząc, jak Gogol zlatuje z ramienia ślizgona i najwyraźniej bojowym tańcem godowym wyzywa ukraińskiego spiżobrzucha na pojedynek!
Zareagowałby zdecydowanie bardziej entuzjastycznie na wieści, że jest przyjaciółką Hawka. Łatwiej byłoby się do niego dobrać, pogadać, zmusić do towarzystwa i skłonić do polubienia. Póki co jednak żył w tej nieświadomości i pozostawało odnaleźć delikwenta kiedy ten łaskawie wróci na łono Hogwartu. Podjadał sobie drugą krówkę-ciągutkę, zasładzał się i zaraz popijał piwem korzennym i mogłoby się zapragnąć, aby taka chwila normalności trwała dłużej niż zazwyczaj. - Czy ja wiem, ja tam widzę więcej wad w byciu niepełnym człowiekiem. Nie znaczy to, że bym to oddał czy zrezygnował, ale no, wiesz. - akceptował siebie takim, jakim był choć niekiedy doprowadzały go niektóre aspekty do szału. Zdziwił się słysząc, że ktoś chciałby być w podobnej sytuacji. Przyjrzał się uważnie jej twarzy kiedy tak sprzątała rzeczy z ich małej areny i bawiła się suwakiem. Zastanawiał się co musi siedzieć w jej głowie skoro wyraziła takie pragnienie. To nie był chyba ten etap znajomości, aby drążyć jednak jego wzrok był pełen zaciekawienia. - Ano, biorą ślub i co więcej, mieszkam z nimi. Dwoje profesorów pod jednym dachem. Nieźle, co nie? - tutaj już uśmiechał się półgębkiem. Za Beatrice stał murem, ufał jej bezgranicznie choć dowaliła mu ostatnio okrutny szlaban, a Camael był zbyt bystry, aby sobie z niego żartować. Póki miał go nie widzieć w samych galotach w kuchni to będzie fajnie. Prezent na wesele bardzo się przyda, a i dobrze, że później wraca do Hogwartu to będą mieli cały dom dla siebie. - Yep, pierścionek jest twój, na zawsze. Co lepiej, nie musisz podpisywać ze mną za to cyrografu. Korzystaj z niego często i mądrze, a żelkowe moce niech zawsze będą z tobą. - a co, okaże wdzięczność, a i sam przecież opływał w słodycze. Miał ich wieczny dostatek, a więc podzielenie się tym gadżetem było sensownym pomysłem. Zwłaszcza, że dziewczyna wydawała się mile tym zaskoczona. Z tym unikatem to kłamał jak z nut, ale czego się nie robi, aby zachęcić do wzięcia małego prezentu, co nie? - Żrą kangury? A myślałem, że hipogryfy. - po wypiciu całego piwa zgniótł puszkę pomiędzy dłońmi i odłożył między ich kolanami na podłogę. Z zaciekawieniem oglądał tę dziwną minę kiedy próbowała naprawić pociętą zabawkę. - Coś ty, ona jest trwale uszkodzona. Noszę jej części bo dla żartu miałem urządzić jej pogrzeb. - jej intencje były miłe, ale nie pałał wielkim żalem po zniszczonej zabawce. Historia jej uszkodzenia była zabawna, ale i żenująca. Dnia i nocy nie starczyłoby, aby o wszystkim opowiedzieć. Prowadził dosyć burzliwe życie. - Dlaczego mówisz, że fajnie byłoby być tylko w połowie człowiekiem? - nie wytrzymał i powrócił do tematu, drążąc jednak, może nieuprzejmie. Wpatrywał się w nią z zaintrygowaniem, bo jednak trzeba mieć duże powody, aby wypowiedzieć na głos takie słowa. Zabrał w dłonie ukraińskiego spiżobucha, aby nie pożarł się z kardynałkiem.
Zamyśliła się poważnie, popijając chmielowy napitek. - Może i masz rację - przyznała filozoficznie- Ale nigdy nie byłam półwilą, nie wiem jakie to ma plusy, ani jakie minusy. - to tak, jakby miała oceniać jakość życia w Kuala Lumpur. Niby mogłaby coś strzelać na podstawie wiedzy wyuczonej, ale nigdy nie będzie to ocena oparta o doświadczenia empiryczne. A zdawało się, że w życiu tylko takie uznawała. Wzdrygnęła się na jego słowa, bo perspektywa mieszkania z dwójką nauczycieli wydawała jej się chyba jeszcze straszniejsza, niż perspektywa ożenku, jednak z drugiej strony wzdrygnięcie to było podszyte zwykłą zazdrością. Nigdy z nikim nie mieszkała, nie miała wujków ani ciotek, był tylko czas życia w sierocińcu i czas życia w maleńkiej kawalerce na przedmieściach Camberwell. Przyznanie się jednak do wewnętrznej goryczy wciąż pozostawało poza strefą jej emocjonalnych możliwości. Zaraz jednak wszelkie kwaśności i dziwne miny ugłaskane były zapewnieniem, że pierścionek jest jej na zawsze. Ale tym razem tak na serio na zawsze. Nie musiała go nawet kraść! Z ogromnym zadowoleniem przyjrzała się błyskotce i skinęła głową. - I z Tobą, generale Bystra Wodo. - czy ona to właśnie powiedziała na głos? Zgniotła również swoją puszkę, dorzucając do jego, powoli robiło im się tu małe obozowisko meneli, puszki, papierki, rozwalone zabawki. Gang złych bożonarodzeniowych elfów. - Nic nie jest trwale uszkodzone - powiedziała gwałtownie, spoglądając na niego z jakimś niespodziewanym uporem, trudno jednak nie znając jej jako osoby ani jej historii, wiedzieć skąd ten upór w akurat tej sprawie- Znaczy... - chrząknęła, reflektując, że chyba wypaliła trochę zbyt agresywnie- Wszystko da się naprawić, niezmienna jest tylko śmierć i wyroki wizengamotu. - wzruszyła ramionami, odkładając figurkę. Była ciekawa pojedynku ptaka i figurki, wprawdzie ukraiński ział ogniem, ale Gogol niczym ptasia wersja sklątki wybuchowej potrafił opróżniać kloakę na zaskakujące odległości, więc wiadomo - stawiała na swojego zawodnika. Ptaszek najpewniej uznał to pozbycie się smoczka z areny jako walkower, w związku z czym podskoczył parę razy strosząc pióra, jakby był wielkim zwycięzcą. - Bo ludzie są najczęściej dość beznadziejni. - odpowiedziała luźnym tonem, jakby mu właśnie referowała co jadła na śniadanie, a nie obarczała rasę ludzką zjebaństwem, ale przychodziło jej to lekko. Wymienianie porażek w perspektywie doświadczeń z ludźmi mogłoby jej zająć pewnie dłużej, niż jego opowieści o jego burzliwym życiu.- Gdybym miała wybór, mogłabym być... kardynałem - cmoknięciem odkleiła resztkę krówki od podniebienia- Albo innym stworkiem. Wydaje mi się, że życie ludzkie jest wyjątkowo nieopłacalne. Wymaga dużo wysiłku, ciężkiej pracy, borykania się z presją otoczenia, konieczności ponoszenia odpowiedzialności za swoje działania... - zaczęła wyliczać, a wyglądało na to, że mogłaby śmiało kontynuować te wyliczenia. Odchyliła się lekko, podpierając dłońmi o ziemię za plecami- Decyzji koniecznych do podjęcia, a które stają sie nieodwracalne, dużo skupienia na rzeczach, które nas nie obchodzą, ale które musimy uznawać za ważne. - jakby każde z wymienionych wymagań było wyjątkowo personalnym doświadczeniem. Pokręciła głową- A taki o Gogol wejdzie Ci na głowę, zrobi pik pik i już jest okrzyknięty lordem. Nie fajniej? - uniosła brwi pytająco, jednak wzruszyła ramionami. Nie próbowała go przekonać do swojej racji, jedynie odpowiadała na zadane przez niego pytanie.
Niełatwo było mu znaleźć odpowiedź na jej słowa. Być kimś innym, zobaczyć jak to jest... tak się nie da. Dopiero od roku, dwóch posiada świadomość, że jego odczucia mogą być bardziej zintensyfikowane z powodu pochodzenia z linii matki. To wyjaśniało czemu czasem wybuchał emocjami tak silnymi, iż nie dawał rady ich w sobie pomieścić. - Jeśli nie przeszkadza ci deformacja twarzy i rąk kiedy dostajesz niekontrolowanego szału to można uznać, że to całkiem niezła fucha. - wzruszył ramionami jakby mówił o pogodzie, a nie o tej gorszej stronie potomka wili. Nie zdradzi jej przecież, że skrzywdził własnych przyjaciół kiedy eksperymentowali sobie z jego dziedzictwem. Przez ich wspólną głupotę noszą do tej pory blizny po szponiastych pazurach. Rozmasował pokaleczone i gojące się knykcie. Skomentował uśmiechem nadany przez nią tytuł generała Bystrej Wody. Tak samo to oburzenie związane z możliwością naprawienia wszystkiego, co tylko możliwe na tym świecie. Aż tak nie zależało mu na tej konkretnej zabawce bo jednak użarła go tuż po tym jak ją niekontrolowanie powiększył. To naturalne, że nie pałał do niej miłością. - Zaproszę cię na jej pogrzeb. - puścił jej oczko. Kiedy tylko przyjdzie mu dobry dzień - a miał nadzieję, że te chmury znad jego głowy w końcu przeminą - to zorganizuje prześmiewczy pogrzeb tylko po to, aby ucieszyć kilka wybranych specjalnie jednostek. Tworzenie chaosu to całkiem fajne hobby. Nie spodziewał się, że dostanie odpowiedź tak rozłożoną, iż w połowie się dosyć mocno pogubił. Ta gorycz w jej głosie była dziwna, przecież ile ona miała lat? Osiemnaście? Nie powinna brzmieć jak staruszka doświadczona przykro przez życie. Z drugiej strony, co miałby nie podejrzewać jej o przykre doświadczenia? Tragedie lubią chodzić po ludziach. - Kto i co ci zrobił, że twierdzisz, że ludzie są beznadziejni?- uniósł pytająco brew. Niekoniecznie lubił wpadać w debatę na podobne tematy, bo jednak to prędzej czy później powiewało nudą, ale w tym przypadku Nell go zaciekawiła na tyle, że drążył. - Hola, hola, ziemia do Nell. - szturchnął ją lekko w kolano, aby wróciła do rzeczywistości bowiem zaczynała odbiegać słowami tam, gdzie nie chciało mu się włazić. - Gogol nie wie co się wokół niego odwala. Wolisz być nieinteligentnym stworzeniem albo zwierzęciem? - nie chciało mu się w to wierzyć. Choć ostatnio dostał mocno po dupie w kwestii uczuć to jednak nie oddałby tego za nic w świecie. - Brzmisz jakby ci brakowało solidnej dawki bólu brzucha ze śmiechu. - wypuścił ukraińskiego spiżobrzucha do zabawy z kardynałkiem i oparł łokcie o swoje kolana, lekko pochylając się w stronę dziewczyny. Nigdy nie podejrzewałby siebie o taki poziom rozmowy z jakimkolwiek Krukonem. - Skoro wolisz być takim kardynałkiem to weź teraz z niego przykład. Rób dokładnie to, co teraz czujesz. Bez hamowania się, bez zastanawiania, bez zbędnego analizowania. Nawet jeśli coś będzie dla kogoś nielogiczne i pozbawione sensu to i tak rób to, czego potrzebujesz i na co najdzie cię ochota. To brzmi zajebiście. - ale to też niejako wyzwanie, bo co jeśli kardynałek chce wyskoczyć przez okno i odlecieć w siną dal? Cóż, Eskil zdecydowanie był za byciem sobą, celebrowaniem odpoczynku i relaksu. Posłał jej wyzywające spojrzenie. @Nell Ripley
Nell Ripley
Rok Nauki : II
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Color capillus, kardynał, emanacja biedactwem, słowiański przykuc, baza wiedzy bezużytecznej
Pokiwała głowa na boki, jakby chciała powiedzieć, że jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Trudno było jej podejmować dyskusję na temat mankamentów bycia potomkiem wili, skoro nie miała żadnego doświadczenia w tej materii. Co więcej, ona bardzo lubiła podejmować dyskusje, zadawanie pytać i słuchanie odpowiedzi było częścią jej złożonej natury wścibskiej krukonki, często jednak zupełnie gubiła wyczucie taktu - którego w zasadzie nie miała wcale - i kontynuowała drylowanie tematu nie zdając sobie sprawy z tego, że dla kogoś może to być nieprzyjemne. Życie generalnie było nieprzyjemne, skąd w ogóle oczekiwanie, że ktokolwiek ma obowiązek robić nam tylko przyjemności? Oczekując zawsze najgorszego, możemy się jedynie pozytywnie zdziwić. - Myślę, że nie do końca się z Tobą zgadzam. - rozumiała, że mówił o swoich złych doświadczeniach z harpią twarzą. Czytała o tym jak potomkowie wili zmieniają się pod wpływem silnych emocji- Są ludzie, którzy mają różne deformacje przez całe życie, niezależnie od tego, czy są w dobrym, czy złym humorze - zaczęła filozofować- Poza tym, nigdy nie byłam fanką kontrolowannia czegokolwiek. Według mnie, żeby uspokoić dzikie zwierzęta, należy dać im jak najwięcej wolności. Żaden dziki hipogryf, wierzgający koń czy wściekła chimera nie uspokoiła się nigdy, kiedy rzucano na nią więcej pęt i kajdan. Może źle podchodzisz do swojego szału? - wzruszyła ramionami. Łatwo jej było dywagować, nigdy nie miała problemów z kontrolowaniem gniewu. Właściwie nie była nawet pewna, czy pamięta, kiedy się ostatnio złościła, chociażby odrobinę. Poza tym, z suchego, naukowego punktu widzenia, każdą teorię łatwo się stawia. To dopiero eksperymenty na żywej tkance okazywały się prawdziwą trudnością. Na obietnicę zaproszenia na pogrzeb wyciągnęła w jego stronę mały palec, takjak kiedyś, mając jeszcze ze sześć lat, składało się obietnice na podwórku. te najważniejsze, nie do złamania, obietnice na mały palec. - Nikt. Po prostu mam oczy. - powiedziała spokojnie. Możliwe, że ktoś kiedyś coś, ale Nell nie miała czasu się tym przejmować, ona musiała się szubko zająć czymś innym, szybciej, niż mogłaby znaleźć czas do przeżywania jakichś krzywd i żali. Na dodatek, by być skrzywdzonym, trzeba najpierw kogoś do siebie dopuścić, a poza gangiem pięciu palców Ripley nie miała nikogo bliskiego. A nawet i teraz wydawało jej się, że pięć palców rozjeżdżało się coraz dalej od siebie i coraz mniej przypominało pięść. Potrząsnęła głową, wyrwana z zamyślenia i znów spojrzała na blondyna, wzdrygając się tym, jaki był śliczny w tym świetle sięgającym ich miejsca niespodziewanej schadzki. - Następnym razem musisz mieć na sobie czapkę z daszkiem. I okulary. Im większe tym lepsze, nie mogę się skupić na myśleniu, jak się tak patrzysz. - powiedziała otwarcie.- Jakbym mogła mieć wybór, to bym była zwierzęciem. Najlepiej jakimś nie za mądrym, takim gumochłonem, albo złośliwym druzgotkiem. Gogol nie musi się przejmować przyszłością, nie zastanawia się nad sprawiedliwością tego co go otacza. Tak długo jak mu półwile składają pokłony, a krukonki dają jeść dowoli swojego śniadaniowego omleta - jest szczęśliwy. Nie chciałbyś tak? - przechyliła głowę- Nic zupełnie nie czuć, niczym się nie martwić. Mieć tylko wolność i jedzonko. - wzruszyła ramionami, bo według niej to była bardzo spoko perspektywa. Szczególnie, że ona sama należała raczej do intensywnych myślicieli analityków, szukających dziury w całym i przesadnie rozkminiających wszystko i wszystkich, z kim miała do czynienia. Na jego wyzwanie parsknęła bezgłośnym śmiechem, wydychając powietrze nosem i kręcąc głową. - Nie mogę sobie na to pozwolić. Mam za dużo obowiązków. Za dużo odpowiedzialności. To brzmi zajebiście, ale marnowanie czasu na rzeczy nielogiczne i bez pohamowania, to coś, czego jako człowiek zrobić nie mogę. Dlatego ludzie są beznadziejni, a taki Gogol jest królem świata. - posłała ptaszkowi cmoknięcie, kiedy ten niczym wiwerna harpia wojowniczka, atakował szponami smoczą figurkę sprawnie uskakując przed ognistymi rzygnięciami. - Może kiedyś. Poproszę, żeby mnie ktoś transmutował w górskiego trola, będę biegać z maczugą uga buga i nie przejmować się zupełnie niczym. - czy ona właśnie porównała ludzi lekkich duchem, nieprzejmujących się niczym... do troli?