Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Autor
Wiadomość
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Cóż każdy miał inne usposobienie. Sama nie potrafiłaby pchać się tam gdzie nie trzeba i gdzie mogłoby na nią czekać niebezpieczeństwo. To nie leżało w jej naturze, która preferowała raczej spokój i względną ciszę. W zasadzie nie bardzo potrafiłaby zrozumieć osoby, które z własnej woli pchałyby się w coś takiego bez wyraźniejszego powodu. Tak to już było, że jeden mógł cały dzień siedzieć w fotelu, a drugi nie potrafił wysiedzieć pięciu minut w jednym miejscu. Uśmiechnęła się jedynie na jego komentarz, bo to faktycznie była prawda. Nawet nie była pewna tego ile dokładnie godzin spędziła przy fortepianie czy skrzypcach, by osiągnąć poziom, który mogłaby nazwać dosyć dobrym choć wciąż nie satysfakcjonującym. Chciała więcej, chciała opanować jeszcze lepiej instrument, a chociaż gitara była w porównaniu do nich dosyć nowym instrumentem w jej asortymencie to i tak poświęciła jej już sporo czasu. - Większości ludzi zależy na tym, by umieć coś zagrać. Dlatego małymi kroczkami do tego dążymy - odparła jeszcze nim w końcu zademonstrowała Puchonowi pierwszy chwyt, który pojawiał się w melodii. Poinstruowała go jeszcze dokładnie, co do sposobu w jaki ma trzymać gryf. Wpierw chciała, by Felinus kilka razy zagrał ten sam dźwięk, aby mógł go łatwiej zapamiętać i ewentualnie sprawdzić czy w jego grze pojawiają się jakieś stałe błędy i jest w stanie powtórzyć nutę tak samo jak wcześniej. Dopiero wtedy przechodziła do kolejnej, powtarzając cały proces. Utwór, który wybrała nie był długi ani skomplikowany. Kilka prostych chwytów wystarczyło do tego, by go opanować. Wpierw jednak trzeba było je znać i właśnie to było ich pierwszym celem.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Siedzieli zatem - chłopak powoli robił odpowiednie postępy, korzystając z porad pani prefekt. Już kompletnie zapomniał, że ma do czynienia z osobą, która potencjalnie mogłaby chcieć wpisać mu za pewne rzeczy ujemne punkty dla domu. Ostatnimi czasy, zresztą, co każdy zdołał zauważyć, objawiał się właśnie dążeniem własnymi ścieżkami ku celu. Nim się obejrzeli, a w pewnym momencie źródło problemów zdawało się zgasnąć, jakby dzieląca ich odległość wcale nie miała żadnego znaczenia. Można było to z łatwością zauważyć - z klepsydry nie leciały już kolejne punkty, natomiast sam Felinus zdawał się być jakiś bardziej przyjazny. Możliwe, że zmiany, jakie zaszły w jego życiu, nie były tylko i wyłącznie zmianami polegającymi na prostych rzeczach. Możliwe, iż kryły się za tym niezbadane schematy, wymagające znacznie większego poziomu wiedzy, które to starał się w wolnej chwili analizować. Struktury krążących pod kopułą czaszki myśli zdawały się być znacznie łatwiejsze, od kiedy podjął się nauki właśnie w tę stronę. Lowell wiedział jednak, iż jeżeli człowiek robi to, co chce robić - nie zwraca uwagi na spędzony przy tym wszystkim czas. Kształci nieświadomie, pozwalając na to, żeby stało się to jego hobby. Student poniekąd chciał zostać tym nauczycielem nie bez powodu. Czułby się, pracując na oddziale Świętego Munga, niezbyt swojo, podejrzewając doskonale samego siebie o tę zbrodnię. Zamierzał zrobić zatem wiele rzeczy, by wyznaczony cel osiągnąć. Tym bardziej, iż udowadniał na Laboratorium Medycznym, że naprawdę poważnie podchodzi do tego tematu i nie będzie z niego aż tak zbaczał. — Nie oczekuję zbyt wiele, ale jeżeli mi się uda, to myślę, że będę mógł uznać to za mały sukces. — podniósł ostrożnie kąciki ust, by tym samym, poprzez odpowiednie instrukcje, powoli uczyć się tego wszystkiego. Smukłe palce trzymały odpowiednio struny, wraz z gryfem, a kiedy to musiał powtarzać, starał się ciągnąć delikatniej za elementy, by tym samym dźwięk nie był płytki i pozbawiony barwy jak poprzednim razem. Na początku, jak żeby inaczej, popełniał błędy i nie mógł z tym niczego zrobić. Starał się dostosować swój słuch, by odpowiednio wyczuć siłę, lecz wymagało to poświęcenia ciut więcej czasu. Dopiero wtedy, gdy powtórzył wraz z dziewczyną więcej nut, które powoli układały się w melodię, mógł zauważyć drobny potencjał wynikający z grania na gitarze. To naprawdę rozluźniało jego rozjuszone ostatnio myśli; może załatwi sobie za niedługo taką na własny użytek?
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Cóż każdy popełniał błędy, a mimo tego, że Felinus mógłby stracić miliony punktów to jednak nie był złą osobą. Nie miała nic przeciwko niemu i poza łamaczem szkolnego regulaminu widziała w nim także naprawdę inteligentnego i ambitnego ucznia. Z jakiegoś powodu nie potrafiła go znielubić. To dobry chłopak był. Tak mogłaby to w sumie podsumować, gdyby musiała. Może i Lowell nie miał zbyt wielkich oczekiwań, ale naprawdę chciała, aby wyniósł coś z tego spotkania i potrafił coś zagrać. Nawet jeśli nie było to coś przesadnie imponującego, a jedynie kilka chwytów, z których można było stworzyć prostą melodię. Zawsze było to coś. Wsłuchiwała się uważnie w wygrywane przez Puchona dźwięki, niekiedy polecając mu, by jednak przycisnął nieco mocniej struny, gdy w dźwięk wkradało się drobne brzęczenie i fałsz, gdy robił to zbyt lekko. Była wyczulona na pewne kwestie, które starała się jak najszybciej skorygować, gdy przechodzili przez kolejne chwyty. Wszystko po to, by na sam koniec stwierdzić, że spróbują zagrać teraz jeden chwyt za drugim, starając się zachować jakąś ciągłość i sprawić, by zabrzmiało to jak prawdziwa melodia.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przynajmniej starał się je naprawić. Spowodować, że mimo iż mleko się czasami rozlało, przeniknąć przez struktury i tym samym trochę udowodnić samemu sobie, że nie jest aż tak źle. Że pewne struktury zepsucia można naprawić, mimo tego, jak się wcześniej zachowywał; że przez niesprawiedliwą opinię, wynikającą z początkowej składowej będącej tak naprawdę bójką na początku roku szkolnego. Nawet nie do końca bójką, wszak przyjaciel z łatwością go powstrzymał, a i tak otrzymał łatkę tego problematycznego. Chociaż wytłumaczył odpowiednio profesor Dear dokładniejsze schematy znajdujące się za takimi działaniami, nadal czuł, że to nie jest wszystko. Chciał czasami udowodnić, że ludzie się mylą, aczkolwiek to nie jest przecież takie proste, czego doskonale był świadomy. Wiedział mimo tego, że pewne rzeczy pozostaną niezmienne. Ćwiczył zatem grę na gitarze. Czasami za mocno naciskał na strunę, w związku z czym dziwne uczucie przedzierało się przez jego serce. Muzyka, nawet jeżeli czasami fałszywa i kompletnie nieodpowiadająca standardom, zdawała się go uspokajać. Jakby była swoistą formą terapii, której potrzebował od jakiegoś czasu. Która to mogłaby mu pomóc inaczej spojrzeć na sprawy, a te postanowiły powoli delektować się każdymi kolejnymi jego tkankami. Kolejne nuty zdawały się być ciut prostsze, aczkolwiek, wraz z pomocą panny Kanoe, udawało mu się powoli osiągnąć sukces. Palce nie myliły mu się aż tak, jak to było na początku, kiedy ćwiczyli każdy możliwy dźwięk z osobna dla tej piosenki. Powoli, subtelnie, a sam powoli zaczął rozumieć kolejne chwyty, gdy skupiał się na obu rzeczach jednocześnie. Nie denerwował się w żaden sposób na korygowanie, a zamiast tego jedynie kiwał porozumiewawczo głową, wiedząc, że to jest całkowicie normalne. I szło mu z czasem coraz lepiej - może nie stawał się mistrzem, a prędzej przeciętnym wyjadaczem chleba. Postanowił zatem pod koniec, zgodnie z zaleceniami Yuuko, zagrać utwór w całości. Fałsz przedostawał się w mniejszym stopniu przez jego pociągnięcia strun i chociaż popełnił parę błędów, całość nie brzmiała aż tak źle, jak mógłby się tego z samego początku spodziewać.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Starania to już było naprawdę dużo. Cieszyła się z tego, że Felinus miał odpowiednie podejście do tematu i wiedział, co powinien zmienić, aby polepszyć swoją grę choćby odrobinę. Starała się też mu doradzać jak tylko mogła, ale niestety pewne rzeczy były instynktowne i Lowell musiał sam je wyczuć. Mogła jedynie zwrócić mu uwagę, by mocniej docisnął strunę, rozluźnił bardziej chwyt, ale to już sam musiał dostosować. Pewne rzeczy z pewnością nabyłby z doświadczeniem, gdyby tylko poświęcił na to więcej czasu. Przysłuchiwała się i przyglądała powolnym postępom chłopaka, co jakiś czas korygując, któreś z jego zachowań, aby wydobyć z instrumentu jeszcze lepsze brzmienie. Sama również prezentowała mu jak to wszystko powinno brzmieć oraz wyglądać. W końcu jednak po dłuższym czasie zgodnie uznali, że spędzili już wystarczająco wiele czasu w pokoju muzycznym. I dlatego, gdy tylko Puchon wygrał po raz ostatni nieco fałszywie i brzęcząco całą melodię, uznali wspólnie, że najwyższa pora się rozejść do domów.
z|t x2
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
"Jeden z gryfonów opowiedział dziś strasznie nieprzyzwoity żart, a ja zacząłem się śmiać tak głośno, że moje włosy zaczęły lśnić jak złoto. I wiesz co? To było całkiem miłe." Uśmiecham się, przeskakując spojrzeniem po słowach z kolejnych pergaminów i przyznając w duchu rację mojemu terapeucie, że ta metoda naprawdę się u mnie sprawdza. Nawet jeśli cierpię katusze, siedząc nad pergaminem i nie potrafiąc wykrzesać z siebie żadnego zgrabnie brzmiącego słowa i nawet jeśli czasem czuję się zażenowany, że w taki sposób muszę przekonywać samego siebie do własnej wartości, to gdy już wracam do tych wszystkich niespójnych przemyśleń, od razu robi mi się cieplej na sercu. "Nie jesteś taki zły." "Narcyzie, uwierz w siebie." "Hej, wiesz jaki sukces dziś osiągnęliśmy? Nie potknęliśmy się na lodzie!" "Drogi Narcyzie, mam dla Ciebie jedną radę, którą powinieneś czytać każdego dnia: przestań się bać!!" Kręcę głową na ten apodyktyczny ton listopadowego Narcyza, który zachowuje się, jakby nie rozumiał, że skoro zapisanie tego wszystkiego jest takie trudne, to szanse na to, że jeszcze wdrożę rady w życie jest znikome. Czasem chyba jednak każdy lubi się odrobinę pokarmić nadzieją. To przecież robiłem od momentu, w którym @Levi O. R. Dare usiadł ze mną w ławce na jednej transmutacji. Nie wiem, co sobie myślałem, kiedy przez chwilę cieszyłem się jego większą uwagą - że coś we mnie dostrzegł, że naprawdę mnie polubił, że może będziemy przyjaciółmi. Obecna cisza z jego strony sprowadza mnie jednak na ziemię. Ciekawość jest jedynym racjonalnym wytłumaczeniem jego zainteresowania; najwyraźniej już ją zaspokoił i ruszył dalej. Przestań się bać. Odpycham od siebie negatywne myśli, zanim się im poddam i w przypływie energii decyduję się przypomnieć Krukonowi o sobie. W najgorszym wypadku mnie zignoruje i choć potem będę się tym zadręczać minimum dwa miesiące tygodnie, to przecież nic takiego. Wyciągam czysty pergamin; najdłużej zastanawiam się nad odpowiednią barwą atramentu. Skoro jednak ostatnio widziałem go w przyjemnie niebieskiej koszuli, postanawiam pójść za klasyką, a gdy Tofu znajduje się już w drodze, sam pospiesznie się zbieram, zastanawiając się już, jakiego instrumentu chciałbym spróbować.
Levi O. R. Dare
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Ok. +5cm wzrostu przez eleganckie buty na obcasie; dołeczki w policzkach; dużo pierścionków; pomalowane paznokcie; tatuaże
Tonę w nadmiarze lektur, oddychając jedynie papierowym zapachem starych książek, niemal czując jak moja skóra zmienia się w poszarzałe zwoje pergaminów. Nie pamiętam już co tak właściwie poprowadziło mnie do biblioteki, ale jakimś cudem nie jestem w stanie z niej wyjść - może chodziło o wypracowanie na Historię Magii? Porzucam wojny goblinów, znudzony wyniosłymi opowiastkami stworzeń, które raczej nie pałają do czarodziejów taką sympatią, by opisywać im cokolwiek szczegółowo bądź prawdziwie. Może przypomniałem sobie o pracy domowej z Zielarstwa, wedle której powinienem przysiąść nad podwodnymi roślinami? Każdy zna skrzeloziele z tej przyjemnej strony umożliwienia oddychania pod wodą, więc nawet jeśli zabójczo precyzyjne obrazki zielników trochę mnie kuszą, to przecież wcale nie obchodzą mnie takie rzeczy jak nijak brzmiące ryzyko. Może po prostu daję się zainteresować temu artykułowi, wedle któremu hogwarcka biblioteka rozrasta się każdego dnia? Może chcę sprawdzić, czy w książkach rzeczywiście po każdej nocy pojawia się kilka dodatkowych stron, a może... mam ochotę odciąć się od całego świata i zapomnieć o wszystkim, co istotne, skrywając się między wersami zapomnianych przez wszystkich powieści? Ignoruję sowę, która dobija się do okna, ale chyba ktoś je dla niej otwiera. W pierwszej chwili i tak nie dostrzegam tego papieru, który opada na okładkę porzuconej przeze mnie książki; dopiero przy przekładaniu moich zdobyczy dostrzegam kolorowy tusz i, jak małe dziecko, daję się zainteresować tą innością. Przemykam nieco zmęczonym od czytania wzrokiem po tekście i chociaż nie chcę tego przyznać nawet przed samym sobą, to uśmiecham się pod nosem. Zbieram się, próbując poodkładać wszystko na swoje miejsce, ale co tylko mogę, to wypożyczam. Torbę mam wyładowaną książkami, choć rano była jeszcze pusta - cóż, pewnie moje plecy później nieźle mnie pokarają za tę beztroskę, ale teraz już przeskakuję po dwa stopnie, by dostać się do Pokoju Muzycznego i wparować do niego, Merlinie, z uśmiechem na ustach i entuzjazmem, którym gotów jestem zarazić znacznie cały klomb, a nie jednego niepewnego kwiatuszka. - Wziąłeś ze sobą zatyczki do uszu? - Pytam, ledwo przekraczając próg, a już wierząc, że moje spojrzenie zaraz zawiśnie na Narcyzie.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Trzy razy dopytuję się o drogę, zanim docieram do Pokoju Muzycznego. Prawdopodobnie zapytałbym i czwarty, gdyby nie spojrzenie jednego z obrazów, które wydało mi się wyjątkowo oceniające, więc w milczeniu liczę już tylko na moją niezbyt dobrą orientację w przestrzeni. To, że trafiam do niego wcześniej niż Levi jest prawdopodobnie cudem. Chyba że Krukon wcale nie zamierza się zjawić, wtedy to całkiem logiczne. Niezmiennie dziwi mnie, jak wiele pomieszczeń w Hogwarcie pozostaje otwartych po zajęciach; z jednej strony uważam, że to wspaniałe, jak wiele możliwości do rozwoju to stwarza, z drugiej bardziej sceptyczna strona mnie zauważa wszystkie potencjalne zagrożenia niszczenia szkolnej własności. Z tego powodu trochę boję się czegokolwiek dotknąć. Kilka minut zajmuje mi przekonanie się do otworzenia pokrywy osłaniającej klawisze pianina i naciśnięcie pojedynczego klawisza, który od razu ciężkim, trochę buczącym dźwiękiem wypełnia pomieszczenie. Dźwięk wibruje jeszcze w powietrzu, gdy drzwi się otwierają. Choć w głębi duszy spodziewam się towarzystwa, wzdrygam się nerwowo, jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku, kiedy słyszę to ciche skrzypnięcie. Przez chwilę jeszcze jestem gotowy się tłumaczyć, gdyby okazało się, że się pomyliłem, że jakiś nauczyciel wynajął salę do zajęć, że prawdziwie artystyczna dusza została przygnana w te progi przez natchnienie. Ale to tylko Ty. Odwzajemniam natychmiast Twój uśmiech, ponieważ fizycznie niemożliwe jest zignorowanie czegoś tak wspaniałego. To tylko proste wygięcie warg, a wytwarza wystarczająco światła, żebym na chwilę zapomniał, że słońce dzisiaj nie wzeszło. Zapominam też, że kilka minut temu temu wmawiałem sobie, że to nie będzie koniec świata, jeśli tak szybko postanowiłeś wymazać mnie ze swojego życia - po szybszym biciu mojego serca wiem, że nie jestem jeszcze na to gotowy. Nie, żeby kontynuowanie tej relacji miało mi jakoś pomóc. - Levi! - cieszę się, chyba pierwszy raz wymawiając Twoje imię na głos. Słyszę, że nie brzmi tak okrągło, tak brytyjsko, jak prawdopodobnie powinno, biorąc to od zaklęcia "Wingardium Leviosa", w które wpisane jest Twoje imię. - To by znaczyło, że w ciebie nie wierzę i psuło... hm, morele? - Marszczę nos, bo wiem, że jestem blisko, chociaż to nie jest dokładnie to słowo, którego szukam. Wierzę jednak, że wiesz o co mi chodzi, więc macham ręką i przestępuję niecierpliwie z nogi na nogę, nie wiedząc, czy mogę już łapać się za któryś z instrumentów, czy może Ty chcesz zacząć. - Więc... jak myślisz, co powinienem wybrać? Do czego bym pasował? - Lubię słuchać Twoich przemyśleń, więc zahaczam pytające spojrzenie w Twoich promiennych, zielonych oczach, które - przysięgam - skąpane są w złocie.
Levi O. R. Dare
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Ok. +5cm wzrostu przez eleganckie buty na obcasie; dołeczki w policzkach; dużo pierścionków; pomalowane paznokcie; tatuaże
Widzę, że moje nadejście wytrąca Puchona z równowagi i mój uśmiech szybko przybiera subtelnie przepraszającej nuty, bo pobłażliwość udaje mi się zakląć w niewyraźnej zieleni moich oczu. Zaraz unoszę brwi w zaskoczeniu, odrobinę nie spodziewając się tak dziwnej wymowy mojego imienia, a jednak dopiero po chwili dochodząc do wniosku, że w gruncie rzeczy takie pomyłki się zdarzały, zwłaszcza wśród obcokrajowców. Prawda jest taka, że trochę lubię poprawiać, bo lubię się też przedstawiać - jak pewnie każda osoba, która chce zdobyć renomę dla swojego imienia. Nazwisko już niektórzy kojarzą, ale dla mnie to Levi jest bardzo kluczowe, bo nim mogę odbić w swoją stronę, zamiast iść ścieżką wydeptaną przez rodziców. - Spokojnie, moje morale są w świetnym stanie - zapewniam go, machając odrobinę lekceważąco ręką. Podchodzę bliżej pianina, przy którym najwyraźniej kręcił się Narcyz, a następnie pochylam się ciekawsko nad klawiszami, jak gdyby miały mi one zdradzić coś więcej poza tak dziwnie obcą czernią i bielą. - Pasowałbyś do... hmm, do pianina pewnie tak. Albo fletu, albo czegoś... oooo, do harfy! - Zachwycam się bezwzględnie, bo moje spojrzenie ucieka już w bok i teraz sam mam ochotę szarpnąć za połyskujące kusząco struny. - Merlinie, tyle możliwości - zauważam z rozbawieniem. - Masz przygotowane jakieś nuty w ogóle? Może udałoby się zgrać mój zabójczy wokal z twoim powalającym graniem...
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Twoje towarzystwo dość szybko mnie odpręża, sprawiając że mniejszą uwagę przykładam do poprawności i akcentów, większą za to do samej treści przekazu. I w ten sposób z łatwością można powiedzieć, że i moje morale rosną. No, prawie. Krzywię się lekko, gdy wspominasz o flecie, bo nie wyobrażam sobie brać do ust niczego, czego nie mam na własność. Kto to wiedział, jak często robiono tu gruntowne porządki? - Czy to przez moje blond włosy? - próbuję zażartować i aby pomóc Ci uchwycić skojarzenie z cherubinem, z pewną dozą nieśmiałości zakręcam na palcu kosmyk włosów, który z łatwością poddaje się tej zmianie, będąc przyczynkiem kolejnych metamorfoz. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o mojej metamorfomagii i w zasadzie nawet nie jestem pewny, czy jesteś jej świadomy, czy może moje drobne potknięcia z nią umknęły Twojej uwadze. Nie chcę się jednak z nią ukrywać i taki drobny akt otwartości naprawdę wiele dla mnie znaczy. Nawet jeśli Twoje spojrzenie o wiele chętniej ucieka do potężnej harfy. To jest na tyle specyficzny wybór, że przez chwilę nie wiem, co powiedzieć. - Cóż, nie. Nie umiem czytać nut - przyznaję się, bo może od takich podstaw powinniśmy byli zacząć zamiast porywać się ze zmiataczem na słońce. - Ale myślałem, że jak my wybierzemy coś, to możemy użyć wizbooka? Weźmy coś co obaj znamy. Muszą być jakieś profile do nauki... - To dosyć odważne założenie przy zupełnym braku przygotowania, ale wyciągam magiczną książeczkę i trochę na ślepo poszukuję pomocy, jakichś rysunków, opisów ułożenia dłoni na strunach, czegokolwiek. A Ty bynajmniej nie ułatwiłeś mi zadania. - Jesteś bardziej fanem Łez Feniksa czy Britney Bitsch?
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Chyba nikt nie miał większych wątpliwości, co do tego, że w pokoju muzycznym mieszczącym się na terenie Hogwartu Kanoe czuła się niczym w domu, otoczona wszelkiego rodzaju instrumentami. Ich obecność była w pewnym sensie kojąca nawet, jeśli nie potrafiła grać na niektórych z nich. Wyjątkowo nie skierowała się ku fortepianowi tuż po przekroczeniu progu. Zamiast tego przysiadła na jednym z foteli, aby zacząć powoli analizować zapisy nutowe utworów autorstwa Hildeberta Asmodeusa Wenzela, którego życiorys i twórczość studiowała już od jakiegoś czasu, rozbudzając w sobie większa pasję do tego konkretnego czarodziejskiego kompozytora. W końcu jednak zdecydowała się na jeden z utworów, który najbardziej ją zainteresował. Dopiero wtedy podeszła do instrumentu, przy którym zasiadła. Wpierw na próbę nacisnęła kilka klawiszy, aby upewnić się czy na pewno fortepian był odpowiednio nastrojony. Wyglądało na to, że nic się nie zmieniło od jej ostatniej wizyty. Dopiero wtedy przystąpiła do gry, zerkając co jakiś czas na zapis na pięciolinii, gdyż wciąż nie spamiętała tego utworu w całości i wolała się upewnić, co do tego czy na pewno sięgać będzie ku odpowiednim dźwiękom. Zaczęła spokojnie i delikatnie. Leniwymi wręcz ruchami przesuwając dłonie ku odpowiednim rejonom klawiatury, aby odnaleźć na nim przypisane do konkretnych dźwięków klawisze. Jej rozstawione szeroko palce naciskały je w odpowiedniej kolejności i kombinacjach, gdy niektóre z palców jedynie znajdowały się tuż ponad odpowiednim przyciskiem niby to w obietnicy wygrania odpowiadającej mu nuty, muskając go bezdźwięcznie w lekkim dotyku, gdy sąsiednie klawisze ulegały presji innych palców, których zadaniem było wydobycie głębi dźwięku tkwiącej w fortepianie. Utwór trwał dalej. Jedna z dłoni namiętnie przytrzymywała klawisze w jednej z sekcji klawiatury, wygrywając długie dźwięki w odpowiednim tonie, gdy druga przemieszczała się swobodnie po klawiaturze jakby skacząc z jednego miejsca w inne, by dosłownie na ułamek sekundy przycisnąć dany klawisz, tworząc coraz bardziej skomplikowaną i bogatą w kolejne dźwięki kompozycję, wypełniającą pomieszczenie i zamierającą poza jego granicami ze względu na nałożone na ściany zaklęcia wyciszające. Wędrówka palców trwała w najlepsze, a wzrok młodej pianistki niespiesznie sunął po zapisanych nutach skomponowanego przez Wenzela utworu. I chociaż nie miała większych problemów z odczytaniem tych zapisków i skoordynowaniem swoich ruchów to naprawdę tego nie lubiła. Wolała zawsze skupić się w pełni na sensacji płynącej z gry i nie uczepiać się kawałków pergaminu, które samoistnie przewracały się, gdy tylko tego potrzebowała, aby ukazać jej dalsze linie, na których widniały zapisy nutowe. O wiele bardziej preferowała poleganie na swojej pamięci, która w bardziej naturalny sposób podpowiadała jej jaki dźwięk powinien pojawić się po tym, który wygrywała aktualnie. Niemniej jednak jakoś musiała sobie radzić i zapewne jeszcze nieco czasu upłynie nim w końcu w pełni opanuje ten utwór do perfekcji i pozostanie on w jej pamięci.
z|t
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Korzystając z tego, że miała chwilę przerwy postanowiła zajrzeć do pokoju muzycznego. Dawno już w nim nie bywała i chciała się upewnić czy wszystkie instrumenty mają się tam dobrze. Niemal od razu podeszła do znajdującego się w pomieszczeniu fortepianu, aby sprawdzić w jakim jest stanie. Musiała upewnić się czy jest on jednak nastrojony i w razie potrzeby poprawić co trzeba, aby brzmiał on tak jak powinien. Nacisnęła ostrożnie kilka klawiszy, aby wsłuchać się w brzmienie instrumentu, a następnie przysiadła do niego, przygotowując się do gry. Przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech i przypominając sobie brzmienie jednej piosenki, której nauczyła się lata temu, ale granie jej sprawiało jej niezwykłą przyjemność. Umieściła palce na klawiaturze, odnajdując odpowiednie klawisze, na które nacisnęła delikatnie, wydobywając pierwsze dźwięki utworu. Zaczęła łagodnie i spokojnie, aby z każdą chwilą zatracać się coraz bardziej w wytworzonym przez siebie świecie muzyki. Palce wędrowały same po klawiaturze, aby odnaleźć klawisze przypisane do dźwięków, które następowały po tych, które aktualnie wygrywała. Szło jej to niezwykle płynnie. Głównie przez to, że był to dobrze jej znany utwór, który grała od serca. Palce naciskały na klawisze z większą szybkością, wywierając presję i na kilka przycisków jednocześnie w celu wytworzenia jeszcze bogatszej mieszanki muzycznej. Zresztą zwiększyła nie tylko tempo, ale skalę dźwięków przez co jej dłonie przesuwały się raz za razem wzdłuż klawiatury, szukając odpowiednich nut. Czuła się naprawdę świetnie i mogła się zatracić w grze, wczuwając się w nią całkowicie. Zgodnie z wygrywaną melodią wciskała również stopami znajdujące się pod nimi pedały, by w razie takiej potrzeby móc wydłużyć wygrywane obecnie dźwięki lub wyraźnie zmiękczyć je i sprawić, by wybrzmiały o wiele łagodniej niż miałoby to miejsce normalnie. Wszystko było tak jak powinno. Zupełnie jak pan Merlin nakazał. Wędrówka palców po klawiaturze tworzyła wciąż przepiękną melodię, która z czasem nabierała nieco szybszego i żywszego tempa, nie tracąc jednak swojej pierwotnej delikatności. Yuuko zaczęła eksperymentować nieco ze znajomym utworem, starając się go niejako ulepszyć i sprawdzić jak przedstawiałby się w nowszej odsłonie. Zawsze się przy tym cudownie bawiła i czuła się jakby odkrywała coś zupełnie na nowo, albo próbowała tchnąć nowe życie w coś od dawna już znane. Odnajdywała w tym swego rodzaju ukojenie. To, co było dla niej znane zawsze wydawało jej się w jakiś sposób pocieszające i pozwalało jej się dodatkowo zrelaksować w czasie gry. Minuty mijały, a dłonie wciąż wędrowały po klawiaturze w poszukiwaniu kolejnych dźwięków, sięgając nieraz niemal samego skraju instrumentu, który starała się wykorzystywać w pełni jego możliwości. Dopiero po pewnym czasie, gdy w pomieszczeniu wybrzmiały już ostatnie nuty wygrywanego utworu, wstała od fortepianu, który bardzo dobrze jej służył. Wyglądało na to, że jej ćwiczenia dobiegły już końca i mogła wrócić do swoich szkolnych zajęć.
z|t
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Lekcja Działalności Artystycznej 2021/11/22, godziny poranne
Ilość punktów w kuferku: ziro Wybrany instrument: czarodziejski flet
Idę zatem mniej żwawym krokiem, czując, jak z każdym możliwym piętrem mój ból głowy postanawia się nieco nasilić. Jakby drażni strunę, powodując, że moja dłoń automatycznie postanawia nieco zatrzymać się na prawej skroni, a sam przystaję na ten krótki, znaczący tyle co nic moment. Poranki w moim wykonaniu są naprawdę różne, począwszy od spokojnego nastroju bez żadnych niespodzianek, a kończąc na tym, że muszę przywitać raz do łazienki, by szkarłatna posoka nie wzbudziła podejrzeń. Dzisiaj znajduję się bardziej między tymi dwiema skrajnościami, na ich subtelnie wymalowanej granicy, złotym środku - liczę zatem, że to, co zapowiedział profesor Clarke, będzie w miarę lekkie i przyjemne. Rzadko kiedy witam na tego typu lekcjach, ale może czas nieco się przeboleć. Nawet Kółko Realizacji Twórczych jakoś mnie nie przekonuje do pozostania uczestnikiem, niemniej jestem świadom jednej rzeczy - że muzyka w życiu człowieka stanowi też element ucieczki. Ale nie z własnych pobudek postanawiam się zjawić u progu sali, w której nikogo jeszcze nie ma. Bluza, którą dzisiaj na sobie mam - mundurek wydaje mi się niewygodny - jest granatowa, nieco przedstawiając barwy domu, do którego należę. Bez rozpinanych elementów, jakoś nie czuję potrzeby, choć chłód pozostaje w stosunku do mnie wystarczająco bliskim i przyjemnym. Na prawym ramieniu dzierżę torbę, w której to posiadam wszelkie przydatne mi przedmioty. Doświadczenie mówi mi, że również muzyka jest przydatna względem oswajania niektórych zwierząt, dlatego ostatecznie moja nieco wysoka sylwetka, gdzie niebieskie oczy spoglądają po kątach pokoju muzycznego, decyduje się tutaj zawitać. Jeżeli kiedykolwiek w życiu skuszę się na instrument, to chcę posiadać odpowiednie umiejętności względem jego czyszczenia, rozbierania na części pierwsze, jak również składania z powrotem w jedną, idealną całość. Być może to proces przypominający elementy układanki, jawnie pozostający w kwestii umiejętności organizacji własnej pracy, a może to proces, który jest bardziej zaawansowany - nie mam bladego pojęcia. Liczę zatem na coś prostego na początek, bo gitara czy pianino raczej nie zmieszczą mi się do podręcznego inwentarza. Czekam na pozostałych uczestników zajęć, choć robię to prędzej w kącie, jawiąc się na indywidualizm pracy i samodzielne podejście do tego, co mamy dzisiaj robić. Bladymi, długimi palcami nie sięgam mimo wszystko i wbrew wszystkiemu po różdżkę, nie czując z nią specjalnej więzi. W strukturach umysłu wędruje zatem ziarenko specyficznej nadziei, że tym razem drewniany patyczek będzie mógł nieco bardziej poleżeć poza zasięgiem mojej dłoni i ruchów nadgarstka.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ilość punktów w kuferku: 7 Wybrany instrument: Harmonijka Hypnosa
Choć w życiu kierowała się czystym pragmatyzmem i z reguły poświęcała lekcje pokroju DA czy Wróżbiarstwa kosztem latania na miotle, to niekiedy i Brooks potrzebowała zapomnieć o kawałku drewna między nogami i zrobić coś przyjemniejszego, wyrywającego ją na moment z codziennej rutyny. A poza tym kochała muzykę, choć talentu nie miała wcale i przepadała za Ezrą, tak więc nawet wczesnoporanna pora nie była w stanie jej zniechęcić. Zresztą, i tak wstawała skoro świt, tak więc nie było dla niej najmniejszym wyzwaniem. Ubrana w nieskazitelnie czysty mundurek z perfekcyjnie zawiązanym krawatem, z idealnie ułożonymi ciemnymi włosami i z plecakiem na ramieniu, teleportowała się pod szkolną bramę i powoli ruszyła w kierunku zamku. Zimne powietrze dodatkowo ją rozbudziło, choć i tak w jej żyłach krążyło podwójne espresso z dyptamowego smakosza. Po odnalezieniu i wejściu do sali lekcyjnej okazało się, że na miejscu już czeka jej kruczy kolega.
- Hej, Hawk – przywitała się z chłopakiem i wbiła spojrzenie w leżące w klasie instrumenty. Mieli zajmować się ich konserwacją czy coś w ten deseń, więc wybrała harmonijkę hypnosa, która wydawała się mniejszym wyzwaniem, niż ukulele, gitara czy fortepian. Plecak dziewczyny wylądował na ziemi w rogu, a Krukonka, z harmonijką w dłoni, usiadła obok Keatona. - Wyspany? – zagaiła, zanurzając się głębiej w sofie i wymierzyła różdżkę w kierunku niewielkiego i zdecydowanie wysłużonego stolika kawowego.
- Minima chorus – wymruczała cicho, a na stoliku zmaterializował się lodowy ludzik. Pałkarka leniwie sięgnęła po harmonijkę i zaczęła na niej grać, wydobywając z niej kakofoniczne dźwięki. – No, tańcz, Billie. Tańcz! – poleciła ludzikowi, który faktycznie, zaczął kręcić zimnym zadkiem w rytm czegoś, czemu daleko było do muzyki.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Siedzę samotnie. Przyglądam się ścianom, które okalają pomieszczenie, jakoby uczucie panujące podczas wykonywania tej czynności mnie uspokajało. Palcami wędruję po zajmowanej przeze mnie ławce, szukając wszelkich oznak zniszczeń. Jest ich sporo, wszak sala pozostaje przecież do użytku wszystkich osób uczęszczających na zajęcia. To, jak wiekowe są niektóre rzeczy, które się tutaj znajdują, nieco mnie przeraża. Upływ czasu zdaje się rodzić w mojej głowie kolejne pytania - kiedy historia ulegnie zakończeniu, ciała się zbliżą, a dotyk przestanie paraliżować, udowadniając, że bijące pod sklepieniem żeber serce nie jest niezniszczalne? Wszyscy jesteśmy nieśmiertelni. Przynajmniej do momentu, w którym to nie okaże się, że jest kompletnie inaczej, co nie szokuje, a prędzej udowadnia, jak kruche potrafi być ludzkie ciało. Długo się nad tym nie zastanawiam, gdy opuszki palców stukają o blat stolika w jedynym znanym mi rytmie, jakoby muzyki, aczkolwiek robię to czasami kompletnie nierytmicznie, co udowadnia, że prędzej skupiam się na strumieniu, w którym płyną obecnie moje myśli. Zauważam Julię i wychodzi na to, że Krukoni nieco częściej biorą udział w lekcjach. Nie obdarzam jej jednak uśmiechem. Nie mam tego w zwyczaju, unikam wzroku, aczkolwiek nie robię tego, by ją zniechęcić. Prędzej zazwyczaj nie potrzebuję aż nadto kontaktu z innymi, co jest dość naturalne w moim przypadku od prawie dwóch lat, kiedy to część rzeczy mi nie wychodzi, a na łeb na szyję padają kolejne problemy. - H-hej, Julia. - witam się z nią bez większych problemów, jąkając się na początku, ale jestem uprzejmy. Wstaję następnie po jeden z instrumentów, a w moje dłonie trafia flet, być może popchnięty śmiałością ze strony dziewczyny. Kroki stawiam spokojnie, stukot podeszwy przecina ciszę, która panuje w pomieszczeniu, a moja blada skóra w połączeniu z równie bladą pogodą w Wielkiej Brytanii wygląda nieco niepokojąco. Tego w ogóle nie odczuwam; siadam ponownie na wygrzanym przeze mnie fragmencie kanapy, a do uszu dociera następnie pytanie dość proste, dość błahe. - J-jak zawsze. A ty? - mruczę pod nosem, choć znam siebie samego. Od dłuższego czasu prowadzę stagnację pod tym względem. Moje oczy dostrzegają kolejne poczynania ze strony Brooks, których nie ma sposobu, by uniknąć. Jasnoniebieskie tęczówki wbijam ostrożnie w kierunku powstałego, lodowego ludzika prezentującego się co najmniej wspaniale, zachęcającego wręcz do jego obserwacji. Ja jednak tego nie robię - nie sięgam odruchowo po kasztanowy patyczek, w którym znajduje się rdzeń z grzywy kelpie, bo wiem, że i tak nie ma to większego znaczenia. Potem dźwięk nieprzyjemny, wynikający z braku doświadczenia (a przynajmniej tak uważam), przedostaje się blisko moich uszu, na co krzywię się widocznie. Głowa już wcześniej mi pękała, teraz jeszcze bardziej mnie dyskwalifikuje z czegokolwiek, ale z uprzejmości postanawiam nie prosić o ciszę czy cokolwiek. Po prostu nie uważam, by było to konieczne, dlatego zaciskam nieco wargi i patrzę, jak ludzik zaczyna tańczyć, a ja chowam swoje dłonie w ramionach bluzy, zakładając ręce następnie na klatce piersiowej, nieco się odsuwając. Delikatnie, o kilka centymetrów, zamykając na krótki moment oczy.
Ilość punktów w kuferku: 7 Wybrany instrument: Harmonijka Hypnosa
Czy się wyspała? Ciężko było odpowiedzieć na to pytanie, faktycznie należące do kategorii tych błahych. Choć regularnie łapała te standardowe osiem godzin snu, to wcale tego nie odczuwała. Mięśnie miała obolałe o wysiłku i od tłuczków, które męczyły ją niemiłosiernie niemal każdego dnia. Do tego od latania w taką pogodę złapało ją jakieś przeziębienie, z którym walczyła za pomocą eliksirów od szkolnej pielęgniarki i hektolitrów wlewanej w siebie gorącej zupy. Mimo to z pocałowaniem ręki przyjmowała tego typu problemy. Jeszcze nie tak dawno temu nie mogła zrobić czegokolwiek, mając z tyłu głowy, że w każdej chwili może zasnąć. – Powiedzmy – odpowiedziała w końcu po dłuższej chwili, nim przeszła do przygrywania na harmonijce lodowemu ludzikowi. – No, pięknie. Powyżej oczekiwań, Panie Billy – rzuciła do ludzika, kładąc instrument na stoliku i zamieniając tancerza w kłęby wodnej pary za pomocą zaklęcia. – Chcesz kawy? Mam cały termos dyptamowego – zapytała jeszcze Keatona, poprawiając jeszcze i tak perfekcyjny węzeł krawatu.
Ilość punktów w kuferku: 0 hihi Wybrany instrument: Magiczne Ukulele i dla @James Farris wciskam Celtyckie Dudy
- Powinieneś mnie nosić na zajęcia. Twój jeden krok to co najmniej trzy moje - mówię do swojego towarzysza, na którego wpadłam gdzieś między na zajęciami, pamiętając że często razem o tej godzinie wybieraliśmy się na DA. Jest jednym z tych chłopców przy którym czuję się bardzo swobodnie, bo nigdy nie kwestionuje moich dziwactw i zawsze był dla mnie nieprzeciętnie miły. Kiedyś nawet nakrzyczał na nieuprzejmych chłopców, śmiejących się z moich zębów. Od tej chwili czuję się też bardzo bezpiecznie w jego towarzystwie. Uwielbiałam też to, że zazwyczaj wyglądał jak piękny, kolorowy ptak. Kiedy wchodzimy do sali z radością truchtam do wszystkich przedmiotów i rozglądam się za odpowiednim dla siebie. - Och, bogowie, błagam James - to idealne dla Ciebie! - piszczę radośnie i składam hołd jego szkockim korzeniom, wciskając mu w ramiona wielkie dudy. Sam zaś biorę urocze ukulele, na którym fałszuję od razu kilka nut. Zwykła gitara pewnie byłaby dla mnie za duża. Przez chwilę zachęcam Farrisa do krótkiego występu w którym obydwojgu nam idzie tragicznie, nie do rytmu i w ogóle żenada; wtedy lądujemy obok dwójki Krukonów. Zerkam w kierunku Jullki Brooks - dziewczyny której z pewnością zbyt się bałam by zagadać. Jest znana, szczupła, pewna siebie. Wyglądałam pewnie przy niej jak przesadnie zaokrąglona, moje usta odznaczały się szczególnie mocno (pewnie zbyt) czerwoną szminkę, a moje loki pewnie wydawały się nad wyraz ułożone. Oczywiście, w końcu układałam je sporą część poranku. I pewnie nic bym nie powiedziała, oprócz niezręcznego machnięcia na powitanie, ale zauważam obok @Hawk A. Keaton. - Och, Hawk, hej - mówię i macham mu radośnie. - James! To Hawk - oznajmiam prędko na wszelki wypadek jakby nie pamiętał jak nazywa się cichy Krukon. - Pomógł mi w lataniu na pegazie! - oznajmiam przyjacielowi z wielkim entuzjazmem. - Wyobrażasz sobie? Ja na koniu! Nie skończyło się zbyt dobrze, ale wiesz... jak mówił znany mugolski filozof - Lepiej umrzeć w walce o wolność, niż być więźniem przez całe życie! Następnym razem polecę na jakimś... gdzieś daleko! Hawk, polecisz ze mną? - oznajmiam, pytam, przesadnie ekscytuję, a w międzyczasie staję na oparciu kanapy na której byli Krukoni i rozkładam ręce, próbując utrzymać się na tej niewielkiej powierzchni. Jakbym latała. Ukelele gdzieś położyłam dalej. Odrobinę kołaczę się, niespecjalnie stabilna. - James, pilnuj mnie - strofuję Ślizgona jakby powinien to robić od samego początku i wyciągam dłonie przed siebie, by położyć je krótko obciętej głowie Farrisa i z czułością głaszczę go, przez co jeszcze bardziej się chyboczę.
James Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : mała blizna na czole, heterochromia centralna, zarysowane kości policzkowe, dziwne stroje i jeszcze dziwniejsza biżuteria
Ilość punktów w kuferku: zero Wybrany instrument: celtyckie dudy
Roczna przerwa w nauce nie sprzyja mojej motywacji. Snuję się po szkole, na lekcję chodzę niechętnie, a przedmioty, które nieszczególnie mnie interesują, olewam kompletnie. Kiedy jednak spotykam na korytarzu @Mererid Tew i ta obwieszcza, że zaraz zacznie się działalność artystyczna, nie oponuję. Przynajmniej będziemy mieli możliwość spędzić trochę czasu razem i wiem też, że jak będzie niemiłosiernie nudno to właśnie ona sprawi, że nie będę żałował swojej decyzji. Dlatego uśmiecham się szeroko i idę za nią, ale okazuje się, że średnio za mną nadąża i coś tam bełkocze pod nosem, że robię za duże kroki. Bardziej się jednak skupiam na pierwszej części jej wypowiedzi. - Jak sobie życzysz! - Łapię ją bezpardonowo i faktycznie niosę przez cały korytarz aż do samej klasy, stawiając ją na nogi dopiero pod drzwiami - jest drobna i lekka i mógłbym ją tak nosić cały dzień. Gdy przekraczamy próg pomieszczenia, a Mer szuka już dla nas instrumentów, rozglądam się po sali w poszukiwaniu kogoś znajomego. Zastałem tam tylko dwójkę Krukonów, ale nawet nie miałem czasu się im przyjrzeć, bo Gryfonka wciska mi w ręce dudy, na które patrzę skonsternowany. Za chuja nie wiedziałem co z nimi zrobić, jednak za namową dziewczyny, nieporadnie próbuję stworzyć jakąś melodię, której ostatecznie bliżej było do pisku wydawanego przez widelec, bezlitośnie mknącego po powierzchni talerza. - Musimy założyć zespół, szkoda, żeby takie talenty się marnowały! - kręcę z dezaprobatą głową, ale godzę się na wybór tego instrumentu, bo czegokolwiek bym nie wybrał, efekt byłby ten sam. Żałosny i marny. Nie zamierzam się tym zamartwiać i idę już za nią, żeby przysiąść się do pozostałych uczniów. - Hej! - witam się z nimi uśmiechem, poprawiając wygnieciony kołnierzyk szkolnego mundurka, który dzisiaj uzupełniłem o nieregulaminowy krawat w kolorze wściekłej fuksji (wciąż jednak był ozdobiony małymi, wijącymi się żmijami) i multum biżuterii. Bawię się właśnie pierścionkami i staram się niepostrzeżenie obserwować co się dzieje dookoła, kiedy Mer przedstawia mnie jakiemuś chłopakowi, którego nawet nie kojarzę ze szkolnych korytarzy. Widocznie przybył do szkoły w zeszłym roku albo skutecznie się kamuflował w tłumie. Nie przeszkadza mi to w wyciągnięciu do niego dłoni. - James - przedstawiam się @Hawk A. Keaton, a zaraz potem wysłuchuję opowieści przyjaciółki o niesamowitej przygodzie z pegazami. Wyrażam szczere zainteresowanie i ekscytację. - Wow! Jak się skończyło? - dopytuję z uniesionymi brwiami, czekając na dalszą część historii. - Możemy polecieć gdzieś na testralu albo hipogryfie - proponuję, zanim Hawk odpowie, chcąc odciągnąć jej uwagę od nieśmiałego Krukona i skupić ją na sobie. Nie przywykłem do tego, że w moim towarzystwie cokolwiek się planowało bez mojego udziału. Byłem na tyle skupiony na walce o atencję, że umknęło mi jak Mer wdrapuje się na krawędź kanapy, udając, że lata. Prędko wstaję i do niej podbiegam, żeby ją asekurować. - Jestem - zapewniam dziewczynę, czujnie pilnując, aby nie upadła. Czego nie ułatwiała, głaszcząc mnie, bo było to niesamowicie przyjemne. Uśmiecham się do przyjaciółki, zachęcając ją do zrobienia jakiejś widowiskowej figury w powietrzu. Najwyżej wypierdolimy się na ziemię.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Ilość punktów w kuferku: 2 punkty Wybrany instrument: Pianino Lanceley'a
. Naprawa instrumentów zawsze kojarzyła jej się ze wiekową pracownią muzyczną, skrzętnie ukrytą na jednej z zabytkowych, wąskich ulic Londynu. Jak przez mgłę pamiętała widok pochylonego nad zniszczonymi skrzypcami starca, którego pomarszczone dłonie wykazywały się zaskakującą precyzją. Z tym samym wspomnieniem na myśl przychodził jej zapach waty cukrowej, kurzu i tego, jak zniecierpliwiona babcia próbowała odciągnąć ją od brudnej, cieniutkiej szyby. Nigdy potem nie znalazła tego sklepu, uznając całe zdarzenie za sen, który jej dziecięcy mózg pomylił z rzeczywistością. Zapowiedź lekcji przypomniało Doireann o tym krótkim, przyjemnym i możliwe że nierealnym zdarzeniu. Puchonka zapragnęła więc odtworzyć w myślach drewnianą izbę, stary naścienny zegar z kukułką oraz skrzypiący stołek, po czym posadzić samą siebie w środku tego marzenia, powoli i dokładnie przywracając jakiś instrument do dawnej świetności. Była pewna, że nie dostaną do ręki niczego, co było poważnie uszkodzone. W końcu tworzenie instrumentów, nawet tych magicznych, wymagało wielu lat nauki i jeszcze więcej praktyki. Spodziewała się więc… wymiany strun? Dogłębnego czyszczenia? Cokolwiek by to nie było, była pełna nadziei, że Clarke stworzy warunki, w których dziewczyna będzie mogła odrobinę wypocząć od ostatnich, niekoniecznie spokojnych wydarzeń. Na lekcję wybrała się sama, nie mając ochoty ciągnąć za sobą kogokolwiek. Chodziło jej przecież o względny spokój. O ile nikt nie kierował żadnych słów bezpośrednio do niej, ani niczego od niej nie chciał, to potrafiła wyciszyć się na tyle, by wszelkie hałasy z tła jej nie przeszkadzały. Wchodząc przez drzwi nie zarejestrowała żadnych bliskich sobie osób, dzięki czemu, niezatrzymywana przez niechciane siły, podeszła do stojącego w sali pianina. W jej domu stało starszy, acz wciąż całkiem podobny model, przez co na nowo odżyły w niej wspomnienia o nieszczęsnych i wiecznie nieudanych lekcjach gry, które próbowała udzielić jej babcia-pianistka. Doireann nie miała ani serca, ani też cierpliwości do muzyki, chociaż bardzo by chciała. Wciąż jednak potrafiła docenić cudzą grę - a tyle wystarczało, by narosła w niej chęć naprawienia, cokolwiek było nie tak z tym biednym instrumentem.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ilość punktów w kuferku: 21 Wybrany instrument: gitara różdżkowa
Jakby nie Quidditch to najpewniej związałby swój żywot z muzyką, a konkretniej – z gitarą. W wolnych – obecnie dość nielicznych – chwilach, tak dla relaksu, uwielbiał nieco pobrzdękać na tym instrumencie; zdołał nawet skomponować swego czasu kilka autorskich kawałków. Wprawdzie dzisiejsze zajęcia z działalności artystycznej nie miały dotyczyć gry na magicznych instrumentach, a ich konserwacji, ale to też przecież było istotna kwestia w ich użytkowaniu. A że nic innego mu nie kolidowało z tą lekcją, to doszedł do wniosku, że z pewnością nie zaszkodzi się na nią wybrać; może nawet podłapie kilka rzeczy, by móc lepiej dbać o własnego akustyka, mimo iż był on akurat instrumentem niemagicznym. Wewnątrz pokoju muzycznego panował już mały gwar, kiedy rudzielec dotarł na miejsce. W środku znajdowało się kilka mniej lub bardziej znajomych mu twarzy, ale poza typowym dla siebie salutem nie zdecydował się jak na razie mieszać w towarzystwo, a skupił swoją uwagę na instrumentach, nie chcąc przypadkiem skończyć z czymś, co mu kompletnie nie będzie leżało. Zlustrował te jeszcze dostępne, od razu dostrzegając stojącą odrobinę na uboczu, zakurzoną gitarę różdżkową. Wprawdzie był o wiele większym fanem tradycyjnych gitar, ale ten sprzęt także nie był mu obcy, więc nie będzie pracował zupełnie w ciemno. Wziął instrument i przysiadł na jednym z krzeseł, od razu zabierając się do jakichś wstępnych oględzin, licząc na to, że już na wstępie być może będzie w stanie określić co może być z nim nie tak. Uległ też pokusie i po umieszczeniu swojej różdżki w przeznaczonym otworze spróbował zagrać choć kilka nut; zabrzmiało to nawet względnie, a sama gitara na szczęście nie pokazała swojej psotnej natury, jedynie kaszlnąwszy jakimś barwnym dymem.
// jak ktoś ma ochotę to można zaczepiać c:
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wyspanie się jest dość... specyficzną rzeczą. Od kiedy mam do czynienia ze zmęczeniem (czyli od dłuższego czasu), nieco trudniej jest mi wykrzesać chęci na dodatkowe aktywności. Wiem, z czego to wynika, ale ostatecznie nie mogę nic zrobić, w związku z czym trwam w tym jakoś, choć zachowuję się - przynajmniej mam nadzieję - stosunkowo pogodnie. Podnoszę lekko brwi na odpowiedź ze strony Julii, bo najwidoczniej ta nie przejawiała zbyt dużej ilości energii. Jeszcze nie wiem, z czego to wynika; jeszcze. Następnie ta zaczyna grać na harmonijce, co niespecjalnie mi się podoba przy bólu głowy; nieco się krzywię, mam ochotę założyć dłonie na klatce piersiowej, by koniec końców ucieszyć się z faktu, iż to przedstawienie zostało zakończone dość prędko i w miarę... mniej boleśnie. - W sumie... czemu nie. - odpowiadam po krótszej chwili na jej propozycję, by następnie przyjąć nieco bardziej rozgrzewający napój, chwytając go własnymi dłońmi. - D-dzięki. - upijam odrobinę, siadam wygodniej na kanapie, gdy okazuje się, że do sali wchodzi osoba, którą znam z minionego wypadku na pegazie, w związku z czym zbyt długo nie napawam się chwilą spokoju. Ale nie mówię, że jest to złe - po prostu ucisk pod czaszką zdaje się nieco bardziej wpływać na to, jak postrzegam otaczającą mnie rzeczywistość. Po chwili dwójka, składająca się z wychowanka Slytherinu i wychowanki Gryffindoru, ląduje na kanapie, którą z Julią okupujemy. - C-Cześć... - mówię w kierunku chłopaka. Zdecydowanie mnie to peszy, gdyż prędzej stawiam na ciszę i spokój, a zdolność komunikacji z innymi jest przyćmiewana w moim przypadku przez brak pewności siebie. Nie porównuję dziewczyn do siebie, to nie jest w moim stylu - każda z nich ma swoje urokliwe cechy charakteru, choć stanowczości nie mogę odmówić właśnie Brooks. - Hej, Mer. - nieco się prawie jąkam na początek, bo sytuacja ta wydaje się być poza zdolnością bezpiecznego i naturalnego wycofania się; macham bladą dłonią na powitanie, nie spoglądam w jej oczy, które zapewne posiadają w sobie iskierkę radości. Potem ta przedstawia mnie swojemu koledze, a to niestety nie pozwala mi pozostać w cieniu i poza skrywaniem się po korytarzach, byleby pozostać w swoim bezpiecznym spektrum. Również wyciągam dłoń na przywitanie, a mimo tego, że nie wyglądam najlepiej, mój dotyk jest zaskakująco ciepły. - Hawk. - przedstawiam się również, choć przebywanie w tak głośnym spektrum wcale mi nie służy. Nieco się zastanawiam przez ułamek sekundy na pytanie, jakie zadaje student, nie wiedząc, jaka relacja go łączy z Mer. James wydaje się być miły, pewnie nie bez powodu Mer trzyma się go blisko, ale nie chciałbym palnąć czegoś, przez co okazałoby się, że od razu dostaję minusowe punkty na start i okazjonalną niechęć. Oboje spadliśmy z konia, a mimo że starałem się jakoś uchronić dziewczynę przed bardziej bolesnym upadkiem, niestety mi się to nie udało. - No cóż... wizytą w S-Skrzydle Szpitalnym. Trochę nie mieliśmy... szczęścia. - stawiam na szczerość, nie zdradzając szczegółów, z których składać by się mogły uzyskane obrażenia. Sam nie miałem trudności, co prawda uderzenie w twarz nie było aż nadto przyjemne, ale bardziej kontuzjowana była wówczas kostka. Na pytanie Gryfonki unoszę brwi zdziwiony, bo naprawdę, nikt mi nie proponował w życiu, żeby razem polecieć na jakimkolwiek stworzeniu magicznym nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co. Mimo to jej pytanie jest dość miłe, choć nie mam okazji udzielić na nie od razu odpowiedzi, bo do tej kwestii od razu dołącza James. Tak, nie jestem zbyt dobry w utrzymywaniu atencji na sobie i nawet o to nie walczę, dając wolną rękę w podejmowanych działaniach przez Ślizgona, a jedynie kiwam głową w ramach odpowiedzi w kierunku dziewczyny. Zresztą, nie zależy mi na tym, by znajdować się w centrum uwagi; preferuję własną samotnię i własne spektrum myśli. - Widzisz t-testrale? - pytam się przyjaciela Mer - nie miałem okazji w swoim życiu je zobaczyć, dlatego ta kwestia nieco mnie intryguje, choć odpowiedzi aż nadto nie wymagam. Obserwuję zatem w ciszy, jak Tew wchodzi na krawędź kanapy, wyciągając dłonie i głaszcząc Jamesa. Muszę przyznać, jest to urocze, w związku z czym nie przerywam im w żaden sposób, dopijając odrobinę kawy, co wcale nie jest dobrym pomysłem. Zamoczenie ust to jedna rzecz, poczucie posmaku palonych ziaren to druga, a idiotyzm w postaci sięgnięcia po ten napój w tym przypadku... no cóż, przejawił się u mnie w najczystszej postaci. Odstawiam dopitą w połowie kawę, która okala ścianki naczynia, gdzieś na stabilnym gruncie. - Sorka, c-chyba nie powinienem jej pić... - mówię do Julii, a potem się poprawiam, bo zabrzmiało to tak, jakby mi nie odpowiadała kompletnie pod względem aromatu. - To znaczy się, jest dobra, ale... chyba sobie d-dzisiaj odpuszczę. - tłumaczę naprędce, by następnie oprzeć się wygodnie o kanapę.
Ilość punktów w kuferku: 1 Wybrany instrument: Kwitnąca trąbka - bo nic innego nie zostało
Szczerze to czuł się dosyć kiepsko i nie w nastroju, ale w końcu nie było to dla niego powodem żeby nie przychodzić na lekcje, prawda? Zwłaszcza jeśli chciał żeby Gryffindor zdobył puchar, co z resztą może być naprawdę ciężkim wyzwaniem. Ale może jeśli się naprawdę przyłoży... On i inny gryfoni, to się uda. Fakt że już na początku roku byli sto punktów w plecy przez to co się stało na miotlarstwie pierwszaków, ale takie rzeczy się zdarzają. Przynajmniej tym razem nikt ręki nie stracił. Wszedł do sali w szkolnym mundurku i z lekkimi worami pod oczami. Koszmary dawały mu teraz popalić pełną parą, a nie chce zbyt długo polegać na eliksirach na sen bez snów żeby się od niego nie uzależnić. Zbliżył się więc do pierwszego z brzega instrumentu jakim była trąbka i usiadł sobie na pierwszym z brzega wolnym siedzisku. No, przynajmniej na moment bo kiedy tylko zobaczył Brooks odrazu się ruszył z miejsca licząc że bogini kawy i bicia pałą się nad nim zlituje. - Dobry, Julia. Masz może kawy pożyczyć trochę? - Ostatnio się z nim ładnie podzieliła kiedy jej termos przeleciał przez pół sali prosto w niego. Tym razem musiał podejść. Szczerze mówiąc wyglądał obecnie dość komicznie. Niby wielki i we wzroście i w mięśniach, ale przez te wory pod oczami wyglądał jakby szturchnięcie palcem przez pierwszaka miałoby go wytrącić z równowagi i przewrócić na ziemię. Do tego dochodził też jak zwykle łagodny i zmęczony wyraz twarzy oraz nieco roztrzepane włosy. Popatrzył na resztę osób z którymi akurat Brooks rozmawiała.-Hej Mer. - Rzucił do dziewczyny z lekkim uśmiechem. Co jak co, ale zna chyba tylko dwie równie niewinne osoby co ona. Spojrzał następnie na Hawka i Jamesa których nie znał i skinął im głową, po czym się przedstawił żeby nie wyjść na Pattona gbura. -Cześć, jestem Drake.
Ilość punktów w kuferku: 7 Wybrany instrument: Harmonijka Hypnosa
Ze znużeniem wypisanym na bladej angielskiej buźce, nalewała Hawkowi kawy, przyglądając się jednocześnie kolejnym osobom pojawiającym się w klasie. Jej uwaga automatycznie padła na króliczą Gryfonkę, która zaczęła głośno świergotać, ledwo tylko zobaczyła Hawka. Takich ilości wyrzucanych z siebie słów nie uświadczyła od swojej ostatnie rozmowy z Arlą, która to potrafiłaby zagadać samego Boga. Z ulgą przyjęła więc pytanie Drake’a, traktując je jak pretekst, aby choć na chwilę wyrwać się z konwersacji, w której przecież nie brała udziału.
- Czy to nie ona wpadła na mnie po meczu? – zastanowiła się jeszcze. Twarz wyglądała znajomo, choć błoto i rozmazane łzami oczy i policzki stanowiły doskonały kamuflaż. – Tak, to na stówę ona – prychnęła z rozbawieniem, kiedy to Gryfonka zaczęła, tak jak po meczu, rzucać cytatami na prawo i lewo. – Pożyczyć? Zawsze – odpowiedziała Lilacowi, zostawiając Hawka z ziomkami, a sama wstała z kanapy i podała Gryfonowi kubek z parującym dyptamowym smakoszem. – Zdrówko – dodała, szukając jakiegoś wolnego fotela. I znalazła taki, nieopodal Fitzgeralda, który właśnie brzdękał sobie na gitarze. – Wolne? – zapytała rudzielca, wskazując głową na miejsce obok niego, upijając przy tym z własnego kubeczka.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ilość punktów w kuferku: 24pkt Wybrany instrument: gitara różdżkowa
Może i działalność artystyczna nie była jakimś jej wielkim powołaniem, ale i tak stwierdziła, że warto na nią pójść chociażby dla samego Ezry, który był dobrym krukońskim kumplem jeszcze nie aż tak dawno temu. No i zawsze lepsze było to niż kompletna bezczynność, której nie lubiła. Tuż po przekroczeniu progu, obrała sobie za cel jedną z gitar różdżkowych, która zapewne była do konserwacji po czym skierowała się do całkiem jej znanego zbiorowiska, aby koniec końców klepnąć się tuż obok Brooks. - Hej. Co tam sobie popijacie? - spytała, zerkając na trunek obecny w łapkach swoich sąsiadów. Może zwykła herbatka, może coś mocniejszego, who knows... Chętnie przygarnęłaby drugą opcję.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Ilość punktów w kuferku: 21 Wybrany instrument: harmonijka Hypnosa
Z grą na instrumentach nie miał właściwie nic wspólnego, a samej muzyki jedynie słuchał – wszystkie jego umiejętności artystyczne oscylowały głównie wokół rysunku i malarstwa, na których skupiał się najmocniej, więc w zasadzie te zajęcia mógłby pominąć, żeby popracować chociażby nad którymś z rozpoczętych projektów. Ich tematyka go jednak skusiła do wzięcia udziału. Nie mieli bowiem zajmować się niczym związanym z grą, a samą konserwacją instrumentów, co już brzmiało dlań całkiem atrakcyjnie – uwielbiał wykonywać wszelkiego rodzaju prace manualne, to zaś jak najbardziej dało się pod to podciągnąć. Rozkładanie, czyszczenie i składanie było czymś z czym powinien – w przeciwieństwie do wydobywania dźwięków, które nie raniłyby niczyich uszu – sobie całkiem nieźle poradzić. Wszedłszy do pokoju muzycznego z nikim się nie witał, wyjąwszy może jedynie tych, którzy zwrócili na niego uwagę, którym odpowiedział nieznacznym skinięciem głowy, właściwie od razu kierując spojrzenie na dostępny ‘sprzęt’. Kusiło trochę, żeby wziąć coś skomplikowanego, ale szybko doszedł do wniosku, że brak mu w tym kompletnie doświadczenia i rzucanie się od razu na głęboką wodę mogłoby nie być najrozsądniejszym posunięciem z jego strony, więc ostatecznie zdecydował się na dość elegancko wyglądającą harmonijkę. Wziął niewielki instrument w dłoń i przysiadł na uboczu, żeby mu się nieco lepiej przyjrzeć. Grać nawet nie próbował, dobrze wiedząc, że nic sensownego by mu i tak nie wyszło.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Ilość punktów w kuferku: 4pkt Wybrany instrument: ukulele
Akurat na działalność artystyczną Huang naprawdę lubiła chodzić. Być może dlatego, że lekcje te zawsze były ciekawe i coś się na nich działo. W końcu było tyle różnych rzeczy do wyboru. A tu jakieś płaskorzeźby, gra na trąbce czy trójkącie, jakieś tam garncarstwo czy inne. Tym razem miało być coś muzycznie. Weszła do sali i rozejrzała się po niej, starając się znaleźć jakiś instrument, który przykułby jej uwagę. W końcu jej spojrzenie spoczęło na znajdującym się gdzieś magicznym ukulele, które o ile dobrze kojarzyła doskonale potrafiło sprawić, że pewna osoba o nas pomyśli. Wydawało jej się to idealną okazją na zagranie ody do eks. Skoro odległość nie miała znaczenia to niech rozbudzi wspomnienia w kimś z Taktshang. Chwyciła instrument w swoje dłonie i przycisnęła opuszkami palców struny na gryfie w jednym ze znanych jej chwytów. Nie była ekspertem, ale coś tam mogła zabrzdękać. Palce drugiej dłoni z klei uderzyły w struny na wysokości wcięcia w pudle instrumentu, aby wydobyć z niego dźwięki pierwszego akordu pewnej swojskiej, czarodziejskiej piosenki, która swego czasu była całkiem popularna na wizbooku. - Zdradziłaś, kurwo mnie. Żywej Śmierci w gardło sobie wleję; Ale nie otruję się, bo, kurwa, wódą to zachleję - zaczęła intonację pierwszych strof utworu nim uderzyła w struny nieco energiczniej, aby zacząć śpiewanie refrenu. - Chryzantemy złociste w półlitrówce po czystej. Stoją na fortepianie... i nie podlewa ich, kurwa, nikt! I tak oto wygląda romantyzm dwudziestego pierwszego wieku. Te żywe emocje obecne w tekście. Czysta poezja, której znaczenia nie można zignorować ani zaprzeczyć niezwykle uczuciowemu przesłaniu wyjętemu niczym z dziewiętnastowiecznej literatury i idealny przykład werteryzmu. - Zdradziłaś kurwo mnie. W meczu tłuczek przyjmę na mostek. Ale nie połamię się, bo kurwa mam stalowy kościec - i oto kolejna zwrotka utworu opuściła usta Huang, która wygrywała kolejne takty tej prostej melodii o cudownym przesłaniu.