Dziurawy Kocioł mieszczący się przy ulicy Charing Cross Road jest jednym z najpopularniejszych czarodziejskich barów, wszystko za sprawą znajdującego się na jego zapleczu przejścia na ulicę Pokątną. Jest to spory bar mieszczący wiele stolików. Zawsze można tu spotkać dużo osób, a wśród nich zapewne trafi się ktoś znajomy. Na piętrze można wynająć tu niedrogo pokój. Natomiast znajdujące się na półkach różnorakie trunki od rumu po whisky, kuszą klientów.
Jagodowy jabol Smocza Krew Stokrotkowy Haust Różowy Druzgotek Ognista Whisky Sherry Malinowy Znikacz Rum porzeczkowy Papa Vodka Tuică Uścisk Merlina Piwo kremowe Dymiące Piwo Simisona Boddingtons Pub Ale Wino z czarnego bzu Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay
Boginy - 10g Volde-Morty - 12g Feniksowe – 13g Lordki – 13g Magia 69 – 14g Pocałunek Dementora – 13g Wynajęcie pokoju na dobę – 15g Danie dnia (zapytaj obsługę)
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Grey wstał od stołu nieco chwiejnie, jakby walczył z niewidzialnym wiatrem. Chyba dawno nie pił nic mocniejszego, skoro miał problemy z utrzymaniem równowagi. Ev co prawda też szumiało nieco w glowie, ale wieczorami często pijała sobie coś mocniejszego, przez co była dosyć wytrzymała. Gdy pomagał jej wstać, utwierdziła się w przekonaniu, że musi być strasznie kulturalny. Nie każdy zawracał sobie głowę taką uprzejmością. Po krótkim obrocie ona również roześmiała się cicho. Z resztą niewiele było jej potrzeba do dobrego humoru. - Nie, pozostawię tobie tą wątpliwą przyjemność. To przecież twoje futro - odpowiedziała rozbawiona jego propozycją. Gdy ruszył w stronę barmana, rozejrzała się po wnętrzu. Tłumy jakimś cudem zmalały, chociaż nawet nie wiedziała kiedy. Ale tak to bywa, gdy jest się w dobrym towarzystwie. - Zgubić można psa. Ja chodzę własnymi ścieżkami - powiedziała rozbawiona, gdy ruszyli w stronę drzwi. Grey momentami lekko się chwiał, ale szedł w miarę stabilnie. Jej samej rzeczywistość lekko się rozmazywała, ale chód miała jeszcze prosty. Wyszła z baru, mając nadzieję, że trzymanie drzwi nie przerośnie jej podpitego towarzysza.
Pobyt w Londynie prawie całkowicie ją wykończył. Jermyn nie lubiła tłumów i ciasnych przejść, a takich było tutaj pod dostatkiem. Ciągłe przepychanie pomiędzy mugolami i czarodziejami potrafiło być wyjątkowo męczące. Oberwała nawet parę razy w brzuch i dostała z łokcia pomiędzy żebra. Za to kochała Hogsmeada, za to, że jest takie spokojne i ciche i raczej nikt nie planuje ją tam pobić albo zabić. Niestety, w Hogsmeade nie mogła dostać potrzebnych jej ziół, dlatego musiała się dostać do wielkiego miasta. Na koniec zawsze trafiała do Dziurawego Kotła, miejsca niezbyt przytulnego, ale pełnego swoich, bez mugoli, bez tych ich miniaturowych skrzyneczek, w które to mieli w zwyczaju prawie ciągle coś klikać i jeżdżących obok aut, które zakłócały życie Jermyn ciągłym hałasem. Od razu siadła przy barze. Tam miała największą szansę na to, że może kogoś pozna i będą mieli okazje porozmawiać. Może i nie należała do najbardziej rozmownych, jednak nie była głupia i planowała w przyszłości otworzenie zielarskiego także na Pokątnej. A czy ta knajpa nie była najlepszym miejscem na rozeznanie? - Wino z czarnego bzu poproszę - rzekła do barmana i uśmiechnęła się do niego pięknie. Przecież nie będzie tutaj tak siedzieć bezczynnie, przynajmniej napiję się czegoś pysznego.
Czekanie na brata nie miało już sensu, a z racji tego, że Arno nie miał się gdzie teraz podziać, postanowił zrobić coś, co robi zawsze, gdy nie ma się gdzie podziać- iść chlać. Najbliższym miejscem, gdzie mógł zdobyć coś, co zaspokoiłoby jego potrzebę napicia się, był Dziurawy Kocioł. Miejsce znał praktycznie na pamięć, bywał tutaj tak często, że nie miał żadnego problemu ani z dojściem do celu, ani z orientacją wewnątrz. Przywitał się z kilkoma ludźmi, którzy siedzą tutaj tak często, jak on, albo nawet i częściej. A gdy już się przywitał, porozmawiał, dowiedział się, co się dzieje w mieście, ruszył w stronę baru. Zamówił to, co zamawiał zawsze- whiskey. Tego dnia dostrzegł jednak tutaj kogoś nowego. Dziewczynę, która widocznie również przyszła się napić, ale co robiła tutaj sama? Rožmitál był prawie pewien, że na kogoś czekała, ale póki co była sama, a w dwójkę zawsze piję się raźniej. -Gdzieś już cię widziałem. -stwierdził, przybliżając się do czarnoskórej kobiety, zamawiającej swoje wino. -Jestem prawie pewien, nie zapomniałbym tych oczu. Wpierw poczekał na reakcję dziewczyny, a dopiero później się przedstawił, co uważał za najbardziej stosowne zachowanie w danej sytuacji. -Ech, gdzie moje maniery? Jestem Arnošt.
Już sposób, w jaki wypowiedział swoje pierwsze słowa, sugerował to, że nie jest anglikiem. Jermyn oparła podbródek na ręku i wgapiła się w młodego mężczyznę oczy. Podobno takie gapienie nie świadczyło o dobrych manierach, jednak ona, będąc w Anglii, nie przejmowała się takimi bzdetami i postępowała właściwie tak, jak sobie chciała, czyli często nie tak jak powinna prawdziwa dama, z bogatej, czysto krwistej rodziny. No, ale nie było nad nią babki, która to miała w zwyczaju właściwie dwadzieścia cztery godziny na dobę pilnować tego, by jej, dziedziczce rody, nie stała się żadna krzywda. - Czarusiu, nie wiem, czy się poznaliśmy - rzekła spokojnie i uśmiechnęła się do niego delikatne, po czym zdjęła z dłoni czarną rękawiczkę i podała mu dłoń - Ale mogłeś mnie widzieć gdzieś w Hogsmeade, bo tam aktualnie głównie przebywam. - Nie lubiła pokazywać swoich dłoni. Ostatnio nie miała czasu na żadne dbanie o siebie, a co dopiero manicure i miała nadzieje, że młodzieniec, który siedział razem z nią, nie zauważy ciemnych plam, które wypalił jej na dłoniach środek owadobójczy. Chociaż wolała plamy, niż ten obrzydliwy, chemiczny zapach, który powodował okropne zawroty głowy i którym przez przypadek się pobrudziła. - Jermyn, zielarka. - Stwierdziła, że przyznanie się do swojej profesji, może nie być zbyt dobrym posunięciem, jak na sam początek rozmowy, jednak zawsze mogło się okazać, że coś mu dolega i potrzebuje pomocy kogoś, kto zna się na roślinkach.
Uśmiechnął się, gdy podała mu dłoń. Przez chwilę wahał się pomiędzy uściśnięciem jej, a złożeniem na niej pocałunku, ale uścisk był bardziej stosowny w tej sytuacji. I dopiero, gdy się przedstawiła, zdał sobie sprawę z tego, że rzeczywiście chyba ją kojarzy. Był prawie pewien, że któryś, z jego znajomych mówił mu o ciemnoskórej zielarce z Hogsmeade. I musiało chodzić o Jermyn, po prostu nie było innej możliwości. Wziął łyka whiskey i spojrzał na twarz dziewczyny. Zbliżył się nieznacznie, w tak umiejętny sposób, by kobieta nic sobie nie pomyślała. Tym bardziej, że Arno nie miał zamiaru się do niej przystawiać. Przynajmniej na razie. -Wiedziałem, że cię kojarzę. Sprzedawałaś mojemu przyjacielowi zioła, mówił mi o tobie. -Powiedział zgodnie z prawdą. -Miło mi cię poznać. Wziął kolejnego łyka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jak zawsze panowała tutaj ponura atmosfera. Nawet lekko przygnębiająca. Nie były to klimaty Czecha, jednak ten lubił tutaj przychodzić. Otoczenie ludzi z niższych warstw społecznych podświadomie podnosiło jego samoocenę. Oczywiście sam nie śmiałby odezwać się do brudnych szlam i zubożałych czarodziejów, którzy trwonią swoje ostatnie galeony, żeby zapić smutki. Pije się, żeby się zabawić, a nie, żeby zapomnieć. -Czekasz tutaj na kogoś? Rožmitál znów na nią spojrzał, starał się utrzymywać rozmowę, jednocześnie nie będąc nachalnym. Wyglądała na ciekawą osobę, chociaż kompletnie nie w jego guście. Nie twierdził, że jej styl był zły, ale z pewnością był... ciekawy. Jej barwne ubranie, pięknie komponujące się z jej fryzurą i dodatkami. Intrygowało go to i sprawiało, że chciał się do niej zbliżyć, poznać ją bardziej. Teraz przekonał się o tym, że niektóre kobiety potrafią działać jak magnes.
Informacja jaką jej przekazał bardzo ją ucieszyła. W najbliższym czasie skupiała się tylko i wyłącznie na swoim sklepiku zielarskim, który znajdował się w Hogsmade, i wszystkie rozmowy jakie prowadziła z nieznajomymi starała się sprowadzić właśnie na ten tematu. A tu taka niespodzianka. Nawet nie musiała się męczyć, mężczyzna od razu skojarzył ją własnie z tamtym miejscem. Zadowolona uśmiechnęła się delikatnie. Nie wiedziała zbytnio jak z nim rozmawiać. W swoim rodzinnym domu raczej nie utrzymywała kontaktu z facetami. Po prostu rozmawianie z nimi było niewskazane, a jej niezbyt śpieszyło się do dzieci, więc tym bardziej nie musiała z nimi rozmawiać. W końcu kontakty kobiet i mężczyzn ograniczały się tam tylko do tych czysto seksualnych. No, ale dziwnie sie czuła. Nie chciała go kokietować, ale chyba mimowolnie to robiła. - Przyszłam po nasiona - przerwała i zbliżyła się do niego by szepnąć - Trochę nielegalnych, a ja sama wole ich raczej nie załatwiać - powiedziała całkowicie szczerze. Dopiero po chwili zorientowała się w tym, że raczej nie powinna być aż tak prawdomówna na pierwszym spotkaniu. Zawsze istniała możliwość, że on albo ktoś kto siedział w ich pobliżu i usłyszał jej słowa, pomimo że szeptała, będzie jednym z tych upierdliwych urzędników, którzy każde, nawet bardzo nieszkodliwe rośliny, uważali za nielegalne. Dla bezpieczeństwa położyła rękę na różdżkę tak by być przygotowaną na prawdopodobną ucieczkę. Dla niepoznaki sięgnęła po wino i wypiła nie mały łyczek. - A ty? Tak sobie przyszedłeś popić rozumiem, żadnych poważniejszych sprawunków do załatwienia - Czasem przerażała ją jej łatwowierność i to jak nie raz łatwo wyjawiała jakieś ważne rzeczy, które były związane z jej osobą.
-Nielegalne? Wkręcasz mnie. -Szepnął i po chwili się od niej odsunął. Arno był zdziwiony zachowaniem dziewczyny. W końcu dopiero ją poznał, a ta od razu opowiada mu o swoich zakupach na czarnym rynku. Oczywiście on nie był jednym z tych, którzy by to w jakiś sposób mocno przeżywali. Po prostu zachowa to dla siebie, a po kilku minutach całkowicie o tym zapomni. Nie było co drążyć tematu, chłopak ma tak, że im bardziej wkręca się w temat, tym głośniej mówi i jest bardziej podekscytowany. Wolał po prostu to zostawić. -Oczywiście, że popić -odpowiedział z takim tonem, jakby uważał to za logiczne. Gdyby nie to, że wychodził pić- nawet samotnie- to nigdy nie poznałby tylu wspaniałych ludzi. Był ciekaw też znajomości z samą Jermyn. Wydawała mu się bardzo tajemnicza i lekko zawstydzona. Może to tylko jego odczucia, ale zdawało mu się, że nie potrafi rozmawiać z mężczyznami. Może jej rodzina trzymała ją zawsze z dala od chłopców i teraz nie może się przyzwyczaić do tego, że w dorosłym życiu będzie miała ciągle do czynienia z płcią przeciwną. Takie sprawiała wrażenie, jednak jaka jest prawda? No tego zapewne na razie się Arno nie dowie. -Wszystko, co miałem załatwić, już załatwiłem. Ale ty wyglądasz na taką, którą tak pochłonęła praca, że w najbliższym czasie będziesz tylko latać i załatwiać jakieś pierdoły. Zgadłem? Co będziesz robić, gdy już załatwisz te... nasiona? W rzeczywistości wcale nie był ciekawy tego, co będzie robiła, wręcz przeciwnie, nawet nie chciał tego wiedzieć, a jednak ta informacja była mu potrzebna by wiedzieć, czy w ogóle próbować ją gdzieś wyciągnąć, czy dać sobie spokój, dokończyć whiskey i wrócić do domu.
To nie tak, że nie chciało mi się przywlec dupy do Hogsmeade, żeby spotkać się z Ruth - zwyczajnie odkąd skończył się rok szkolny dużo pracowałem. Gdy chodziliśmy do szkoły miałem tylko kilkanaście godzin w tygodniu w Błędnym Rycerzu i kilka jako demonstrator - razem trochę ponad pół etatu. Teraz, odkąd nie miałem szkoły brałem niemalże wszystko pracując na ponad dwa etaty i nieustannie siedząc za kółkiem. Nie ukrywam, że męczyło mnie to niemiłosiernie, ale chciałem zarobić jak najwięcej przed wyjazdem na wakacje. Poza tym Ruth pracowała w Mungu i kończyła staż w Wizengamocie, więc tak czy siak więcej czasu spędzała w Londynie niż w domu. Może wybór Dziurawego Kotła nie był szczególnie fortunny, ale szczerze powiedziawszy gdy byłem w Londynie kręciłem się głównie po mugolskich miejscach, więc nie byłem do końca zorientowany w czarodziejskich barach, a Dziurawy Kocioł, mimo bycia lekko spelunkowatym, wydawał mi się całkiem znośnym miejscem. Udało mi się zwolnić z pracy trochę wcześniej niż zwykle, więc poszedłem w umówione miejsce (wyjątkowo niespóźniony - coś za dużo tych wyjątków ostatnio) i w oczekiwaniu na Ruth zamówiłem piwo kremowe, po czym zająłem miejsce przy małym stoliku z boku sali i zacząłem wertować Proroka Codziennego.
Ile to oni czasu temu mieli się spotkać? Niestety, jak to z zapracowanymi studentami bywa, jedno i drugie miało a to pracę, a to egzaminy, Ruth w dodatku więcej przesiadywała ostatnio w Brighton niż w swojej własnej kawalerce i niestety wyszło tak, że swojego obecnie ulubionego Szweda z Hogwartu Ruth mogła zobaczyć dopiero tego dnia. Miejsce co prawda jej nie zachwyciło, ale przynajmniej było blisko z Munga, więc od razu po pracy przybiegła do Dziurawego Kotła i pewnym krokiem, nie rozglądając się zbyt po bywalcach, podeszła do zaczytanego Lysandra. -Hejsan, piszą coś ciekawego? - zapytała po angielsku, bo trochę obawiała się, że jeśli zaczną mówić w tym lokalu w języku nieznanym dla reszty otoczenia, któreś z nich dostanie za chwilę w nos. - Podobno jest nowy... - wyrwała, ale momentalnie ściszyła głos i usiadła na krzesełku obok, nachylając się do ucha Lysa. - Podobno mamy nowego Ministra Magii, wstawili jakieś zdjęcie? - zainteresowała się i z zaciekawieniem wepchnęła nos w gazetę koledze, ale szybko się zreflektowała i spojrzała najpierw na bar, a potem na Zakrzewskiego. - Zamówiłeś już coś? Może po dymiącym piwie na początek? - zapytała spoglądając na menu barowe i jakby coś sobie przypomniała - Lys! Zupełnie wyleciało mi z głowy... Pamiętasz jak rzucaliście piłkami na opcmie na błoniach? - aż zaświeciły się jej oczy, kiedy to powiedziała i szczerze liczyła na to, że będzie pierwszą osobą, która obwieści mu radosną nowinę.
Podniosłem wzrok, gdy usłyszałem powitanie w moim ukochanym języku i moją twarz niemal natychmiast rozjaśnił uśmiech. - Hejsan Ruth - rzuciłem w stronę dziewczyny, by po chwili zamyślenia dodać pseudo rzeczowym tonem - Głównie brukowy bełkot aspirujący do miana poważnych faktów. Jakoś nie mogłem się powstrzymać, żeby nie parsknąć cichym śmiechem - nie byłem specjalistą od prasy, ale w moim mniemaniu ta gazeta sprawiała wrażenie lekko żenującej. Podsunąłem dziewczynie gazetę na której okładce widniało wielkie zdjęcie nowego Ministra okraszone starannie wykaligrafowanym nagłówkiem i jakimś tekstem. - Wydaje mi się, że poważna gazeta powinna napisać więcej o ścieżce kariery, a nie o wyglądzie Ministra. Nie po to czytam Proroka zamiast Czarownicy, żeby znajdować takie bzdury- westchnąłem cicho i ironicznie dopowiedziałem - Ale co ja tam wiem, jestem tylko tępym osiłkiem z Gryffindoru. To był mój ulubiony żart - w gruncie rzeczy nie uważałem się za szczególnie głupiego, ale z racji mojej potężnej budowy, zamiłowanie do panien i lekkiej agresji wśród niektórych ludzi, którzy nie znali mnie blisko uchodziłem za nieszczególnie inteligentnego siłacza, który nie myśli o niczym innym niż wyciskanie, dlatego przy przyjaciołach lubiłem sobie z tego kpić. Wskazałem na kufel - Wypiłem jedno kremowe, ale dymiące brzmi spoko. Zaczepiłem przechodzącego obok kelnera i poprosiłem o dwa piwa. - Jakimi piłkami? - spytałem lekko skonfundowany. Dopiero po chwili dotarło do mnie, o co chodziło. - No tak, wtedy z Crainem? - zapytałem nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
Nie mogła nie przyznać mu racji. Prorok od jakiegoś czasu staczał się coraz bardziej na dno i Wittenberg doskonale wiedziała, że poza uroczym zdjęciem nowego ministra nie znajdzie w nim nic wartościowego (o ile można mówić o wartości dodanej aparycji Ministra Magii do jego stanowiska). I tak w poniedziałek z ramienia Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów ona wraz z całą resztą praktykantów z tego okresu (czyli szanownym Mikkelem Carlssonem) oraz wszystkimi innymi pracownikami zostanie oddelegowana do wysłuchania przemówienia powitalnego, czy czegokolwiek, co planował zrobić ów jegomość w pierwszych dniach pracy. -Rzetelny artykuł w proroku? Musiałbyś przekartkować na horoskopy - zażartowała, ale wolała nie kontynuować dalej wyśmiewania treści gazety, bo kto wie, któż ich słuchał w tym podejrzanym lokalu. - Tępym osiłkiem? Pomyliłam osoby? Lysander, prawda? - zapytała, udając, że się upewnia i spojrzała na niego, przekrzywiając głowę jak sowa. Rozwalił w proch plenerową lekcję obrony, dostał nawet nagrodę od Ramireza a na transmutacji tak znienawidzonej przez wszystkich szło mu o niebo lepiej niż innym - Ruth mogłaby mu nadać wiele przydomków, ale na pewno nie "tępy". Wtedy też dostali swoje piwa i dziewczyna rozdmuchała dym ze swojego, bawiąc się przez chwilę jak małe dziecko kształtami formowanymi przezeń w powietrzu, po czym wypiła łyk. -Dokładnie. Czyściliśmy wtedy z tym człowiekiem, który uważa się za asystenta pole i widziałam was od strony nauczycieli - zaczęła trochę rozemocjonowana, co było dość niezwykłe, jak na nią - Nie mam pojęcia, jakim cudem ci się to udało, ale uderzyłeś go w plecy dwiema piłkami. I to tak solidnie, Ramirez musiał go odczarowywać - wypiła kolejny łyk, wyczekując, czy jest pierwszą osobą, która chwali za to Lysandra. -Nie znoszę go, naprawdę - przyznała tak trochę wyrywając to zdanie z kontekstu -Możesz być z siebie dumny. Przy okazji celności - myślałeś już o jakimś stażu? - zapytała z zaciekawieniem, bo naturalnie jako przyszłej strażniczce prawa od tej 'papierowej' strony zależało jej, żeby w Ministerstwie mieć też przyjaciół, którzy świetnie radzili sobie w terenie - właśnie za taką osobę uważała Zakrzewskiego i szkoda by było, żeby jego talent się zmarnował.
Szczerze powiedziawszy nowy minister obchodził mnie tak samo mocno jak zeszłoroczny śnieg - nie byłem szczególnie aktywny politycznie, nie nazwałbym siebie również zaangażowanym społecznie. Nieszczególnie mnie to interesowało, poza tym mimo całej sympatii do Wielkiej Brytanii, to nie do końca był mój kraj i chociaż chciałem w nim spędzić najbliższe lata to nie czułem obywatelskiego obowiązku interesowania się polityką - w moim mniemaniu byłem obywatelem świata i nie było to aż tak ważne. Owszem - nie byłem tępy (chociaż trochę ludzi tak myślało), ale w gruncie rzeczy nie byłem również jakimś intelektualistą - moja wiedza teoretyczna na niemalże każdy temat była nikła i gdyby nie moje zdolności językowe i predyspozycje do miotania zaklęć na prawo i lewo to najprawdopodobniej nie zdawałbym z klasy do klasy. Nie lubiłem się uczyć, ale w pewnych dziedzinach miałem na tyle dużo predyspozycje by radzić sobie bez problemu. \ - Chyba tak - rzuciłem udając, że się zastanawiam - Lysander Skarsgård-Zakrzewski, syn Theodora i Tove, chyba dobrze trafiłaś. Po chwili parsknąłeś śmiechem i zacząłem sączyć podane przez kelnerkę piwo - dobrze, że tego dnia już skończyłem pracę, bo po łyku trunku nasiliła się we mnie chęć na spożycie. Gdy Ruth powiedziała o akcji z lekcji totalnie mnie zatkało - jasne, wiedziałem, że poszło mi wyjątkowo dobrze, ale że aż tak? Trafić Craine'a? WOW, to dopiero coś - trudno ukryć, że rozpierała mnie duma. - Serio? Dwoma? - zapytałem po raz parskając śmiechem. Zacząłem żałować, że nie widziałem tego zdarzenia - w gruncie rzeczy nienawidziłem nauczyciela transmutacji niemalże tak mocno jak Walkera, dlatego tego typu zdarzenie sprawiłoby mi kupę przyjemności. - Nienawidzisz Craine'a czy asystenta? - zapytałem przewrotnie, chociaż wiedziałem, ze w tym momencie ewidentnie chodzi o Pattona. Z drugiej jednak strony miałem również świadomość, że Reed jest w oczach Ruth śmieciem osobą niegodną zajmowanego stanowiska, a przy okazji konkurentem. - Myślałem - odpowiedziałem z uśmiechem na pytanie dziewczyny o staż, by po chwili zażartować - Próbuję się załapać na aurorski, bo zamierzam po skończeniu szkoły jakoś wykorzystać moje zdolności w materii miotania piłkami we wrednych chujków Mimo że trochę sięz tego wszystkiego nabijałem, to gdy wspominałem o stażu aurorskim mówiłem bardzo pewnie - w końcu nie traktowałem tego jako marzenia, tylko jako cel, którego osiągnięcia byłem niemalże pewien - wiedziałem, że najprawdopodobniej oznacza to w przyszłości pracę z Walkerem, ale moja determinacja była tak wielka, że byłem gotowy znosić obecność tego kutafona do końca świata.
Dla niej trafienia Lysa były o tyle niezwykłe, że Craine nie wyglądał na tej lekcji, jakby był zdekoncentrowany. Wprost przeciwnie - z uwagą dobierał szybkie strzały w stronę uczniów, Tequilę i Gemmę prawie uszkadzając nie na żarty, dlatego Ruth wydawało się, że nawet jeśli któryś z uczniów odbije piłkę, nie trafi nią w profesora. Lysander oddelegował strzały z takim impetem, że dziewczyna miała wątpliwości, czy sam Ramirez by się przed nimi obronił. Faktem jednak było, że stary dziad dostał w plecy i gdyby nie dobre serce nauczyciela zaklęć, wracałby do Hogwartu z pięknymi, czerwonymi plamami na kamizelce. -Masz jakieś drugie imię? - zapytała z zaciekawieniem, bo w gruncie rzeczy przedstawił się dość dokładnie. Po chwili jednak wróciła do kontemplowania jego mistrzowskiego popisu na przedostatnim opcmie. -Dwoma. Nie miał szans - uśmiechnęła się promiennie, ale spoważniała od razu, kiedy wspomniał o asystencie. - Wiesz, rozmawianie o Reedzie to dla mnie trochę marnotrawienie cennego tlenu. Nie żywię do niego żadnych uczuć - urwała, choć faktem było i wszyscy o tym wiedzieli, że była na niego więcej niż cięta i gdyby tylko mogła stanąć z nim do pojedynku, szkoła miałaby co oglądać. Ruth bowiem nie tylko chciała udowodnić samej sobie, że może mu dorównać, ale też pokazać, że potrafi być od niego lepsza. I najogólniej po prostu ją irytował samym swoim istnieniem, ale na to już niewiele mogła poradzić. -Aurorski? - zainteresowała się - To cudownie. Nadajesz się, jesteś dobrym praktykiem, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy w ministerstwie - rozpromieniła się ponownie, dopijając piwo do końca. Jakoś podejrzanie szybko im szło to opróżnianie kufli, ale ostatecznie trunek nie był aż tak naszpikowany procentami i jeśli byłoby bardzo źle, Ruth mogła zawsze liczyć na Doriena, który ostatnio wiele więcej nie robił w relacji z nią, prócz odbierania dziewczyny z imprez. To, że jego cierpliwość była niewyczerpywalna było dla Szwedki naprawdę niepojęte. -Lys, mogę cię o coś zapytać? - zmarszyła w końcu brwi - O co chodziło z tym występem na balu?
- Bastien - powiedziałem ze śmiechem - Ojciec chciał, żeby drugie też było z Szekspira, ale ma tyle dzieci, że zaczęło brakować mu imion. Swoją drogą straszna ironia losu - mam drugie imię z Francji, której tak bardzo nie znoszę. Trudno powiedzieć skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby nazwać mnie Lysandrem Bastienem, ale byłem niemalże pewien, że to był wybór ojca - matka zdecydowanie wybrałaby bardziej szwedzkie imiona, ojciec za to miał fioła na punkcie Szekspira, a poza tym kochał Francję i ten żabojadzki bełkot. Znienawidziłem ten język i kraj wraz z moją pierwszą macochą, więc drugie imię - tak związane z tamtymi czasami odrobinę mi nie ciążyło. Nie byłem jednak szczególnie skupiony na takich rzeczach, więc nie przeżywałem tego jakoś mocno. - Nawet nie wiesz jak się cieszę - rzuciłem komentując moje trafienia w Craine'a - Szkoda, że nie wiedziałem o tym wcześniej, jakoś odkupiłoby mi to ból związany z szorowaniem jego gabinetu. Wciąż miałem jeszcze w pamięci smród rozkładających się zwłok korniczaka oraz zdrabywanie ze ścian tych wszystkich przylepców i innych niespodzianek, które sprawiliśmy mu z Ettie. Zignorowałem uwagę na temat nieżywienia żadnych uczuć do Shawna - w gruncie rzeczy nie było szczególnie o czym gadać - Reed wzbudzał we mnie obojętność zmieszaną z lekkim zażenowaniem. Koleś wprawdzie miał sporą wiedzę na temat zaklęć, ale zupełnie nie nadawał się do nauczania - jego uwagi dotyczące lekcji były na tak oczywistym poziomie, że już nawet ja albo ten przygłup Walker zrobilibyśmy to lepiej. - Dzięki - skomentowałem jej uwagę dotyczącą stażu aurorskiego, by po chwili cicho parsknąć - Chociaż nie jestem pewien czy mnie przyjmą jak zobaczą moje stopnie z eliksirów. Cztery wybitne na moim świadectwie ukończenia klasy drugiej były dla mnie dość zadziwiające. Jasne, dostałem je z zaklęć i opcm magią, które były moim konikiem, mugoloznawstwa, które dzięki dziadkom znałem niemalże perfekcyjnie i runów, z którymi dawałem sobie radę tylko dzięki temu, że przez dwa lata w Tecquali i Trausnitz nauczał mnie Edgar. Zadowalający z transmutacji był głównie zasługą tego, że mimo braku znajomości teorii umiałem czarować. Moje nędzne z zielarstwa i eliksirów wypadały na tym tle nieszczególnie dobrze - wiedziałem, że muszę się do tych przedmiotów przyłożyć, by po szkole osiągnąć swój cel. Na pytanie o sytuację z balu lekko zmarszczyłem brwi. - Hmm, to był tylko głupi wybryk - rzuciłem - Nienawidzę Walkera, Calum żywi do niego dość podobne uczucia, więc poprosiłem Basa, żeby nam zaakompaniował. No cóż, może trochę nas poniosło z tekstem, ale uważam, że to był całkiem udany żart.
Ruth miała ojca mugola, choć prócz Ezry nikt o tym nie wiedział (łącznie z Mikkelem). Nie przyznawała się, ale sporo wiedziała na temat mugolskich technologii, natomiast miała wybiórcze braki, a w zasadzie całe luki w wiedzy na temat niemagicznych - jedną z nich był właśnie Szekspir. Pokiwała tylko głową ze zrozumieniem, choć oczywiście bladego pojęcia nie miała, o czym mówi Lysander. Odetchnęła też z ulgą, że chłopak nie podjął tematu Reeda, bo właściwie nie było o czym rozmawiać, ale dziewczyna i tak bała się, że może przez przypadek palnąć jakiś niewybredny komentarz na temat asystenta i na zawsze przekreślić swój obraz opanowanej Szwedki w oczach Zakrzewskiego. A byłoby to bardzo prawdopodobne zważywszy na jej niechęć do młodego 'prawie nauczyciela'. Zdziwiła się natomiast w całkiem widoczny sposób, unosząc obie brwi wysoko do góry, kiedy Lys wspomniał o gabinecie Craine'a. Oczywiście słyszała, że ktoś mu zrobił pobojowisko w biurze i wiedziała, że musiał to być ktoś z Gryffindoru, bo w tym czasie stracili okropnie dużo punktów, ale nie spodziewała się, że był to Lysander. Bardziej obstawiałaby Leo, albo tego młodego, walecznego Gryfona z ostatniej transmutacji, który stracił sporo punktów praktycznie za nic. -Nie jestem zwolenniczką takich rozwiązań - powiedziała łagodnie, ale przypominając sobie, jak sama wymachuje przed każdym różdżką, postanowiła nie ciągnąć tej hipokryzji ani chwili dłużej - ale Craine powinien się cieszyć, że dostał tylko taką nauczkę. Wiesz, wydaje mi się, że to się nadaje na proces - założyła włosy za ucho, choć ze względu na warkocz zrobiła to raczej bezwiednie, niż po to, żeby sobie jakoś poprawić fryzurę. -Daj spokój, masz jeszcze rok. Ja zmieniłam deklarację chwilę przed egzaminami i z szeregiem okropnych i szlabanem u Morrisa przyjęli mnie do Wizengamotu. Ministerstwo bardzo zwraca uwagę na egzaminy końcowe, stopnie cząstkowe nie są aż tak istotne - stwierdziła na podstawie swojego doświadczenia z jej historią ocen. W końcu o ile była w stanie napisać historię magii na wybitny, o tyle nie mogła poprawić ocen sprzed kilku lat. A i u aurorów było też tak, że wyjątkowo liczyły się umiejętności, bo zawód był ciężki i przeznaczony dla najlepszych, więc jeśli Lys popisze się (a popisze) praktyką, raczej nie zamkną mu drzwi przed nosem za jakieś drobne poślizgnięcie u Raynott. Na litość, u niej nie dało się być wybitnym uczniem tak czy siak. Ruth całym sercem chciała odpowiedzieć na ostatni komentarz dotyczący balu, ale po dziesięciu latach w Wielkiej Brytanii, czasem jeszcze zdarzały się słowa, których znaczenia nie rozumiała. I tak też było teraz, kiedy Lys zaczął jej tłumaczyć ich uroczą piosenkę. -Przepraszam, Bas to imię, tak? - zapytała, bo właściwie to zrozumiała, że Lysander zapytał jakiś kontrabas o akompaniament. To był magiczny świat, wcale by się nie zdziwiła, gdyby Zakrzewski był kontrabasousty. - Ale nie lubicie go z jakiegoś konkretnego powodu, czy za samo oddychanie? - spytała też, marszcząc nos z szerokim uśmiechem. Williama poznała na zaklęciach, potem dosiadł się do niej na jakimś przedmiocie a i była z nim na jednej imprezie u Lotty. Nic do niego nie miała ale też nie znała człowieka zupełnie, trudno jej więc było oceniać...
Mimo że Ruth pokiwała ze zrozumieniem głową dotarło do mnie, że jako czarownica czystej krwi może nie znać Szekspira - mimo iż był on klasykiem cenionym nawet przez niektórych czarodziejów to nie był wśród nich powszechnie znany. Postanowiłem lekko sprostować moją wypowiedź, tak by Krukonka nie czuła się zdezorientowana. - Szeksir to taki renesansowy mugolski pisarz, mogę kiedyś pożyczyć Ci jakąś jego książkę. Nie wiedziałem czy dziewczyna interesuje się czystością krwi, postanowiłam jednak być z nią szczery - skoro powiedziałem o mugolskiej literaturze, równie dobrze mogłem powiedzieć o mojej rodzinie, przy okazji wyjaśniając dziewczynie skąd tak dobrze znam kulturę mugoli. - Mój tata jest mugolakiem, a mój dziadek ze strony mamy czarodziejem półkrwi, który przez wiele lat udawał, że jest czystej krwi. W sumie w mojej rodzinie jest więcej mugoli niż czarodziejów, chociaż z mojego rodzeństwa cała jedenastka wdała się w ojca i czaruje. Zupełnie zapomniałem, że Ruth nie wie iż zrujnowanie gabinetu Craine to moja sprawka. Gdy zwróciła się do mnie z lekkim upomnieniem uśmiechnąłem się delikatnie starając się okazać skruchę, po chwili jednak zluzowała, więc ulżyło mi. Nie chciało mi się tłumaczyć z tego występku. - Mam jeszcze rok, masz rację - rzuciłem kończąc piwo, po czym dodałem z lekko skwaszoną miną - Chociaż gdybym się nie dostał na staż aurorski mój ojciec z miłą chęcią wepchnąłby mnie do Departamentu Międzynarodowej Współpracy.\ Bardzo kochałem mojego ojca, bo mimo że był bawidamkiem i człowiekiem o postawie epikurejskiej to bardzo kochał mnie i Biancę oraz naszą mamę i wiele dla nas poświecił. Mimo to często się z nim nie zgadzałem - on uważał posadę ambasadora, która wiązała się z oficjalnymi przyjęciami i podróżami za spełnienie marzeń, a moje aurorskie plany za coś niebezpiecznego. - Tak, to zdrobnienie od Bastian - powiedziałem tłumiąc śmiech - To mój przyjaciel z Trausnitz, przyjechał do nas dokończyć studia, poza tym dostał kontrakt w operze, czy coś takiego Gdy usłyszałem pytanie Ruth z trudem stłumiłem śmiech po raz kolejny, po czym z grobową miną zapytałem: - Moja droga, czy ja Ci wyglądam na kogoś, kto mści się za nic? Wcześniej też go nie lubiłem, ale zrujnowałam moją pracę na transmutacji, po za tym doniósł na mnie i Etkę dyrektorowi, a przy okazji odwalił kilka niemiłych numerów moim znajomym. Nie znoszę go.
Poczuła niemałą ulgę, kiedy Lysander wyjaśnił jej po krótce tajemniczą postać mugolskiego pisarza. Nie chciała jednak dopytywać chłopaka o pochodzenie, bo sama ze swoim się kryła i doszła do wniosku, że to właściwie prywatna sprawa Zakrzewskiego, aczkolwiek zainteresował ją – jak chyba wszystko, co było związane z książkami. -Bardzo chętnie przeczytam coś tego autora – uśmiechnęła się do chłopaka ciepło i zerknęła za jego barkiem, czy przypadkiem nikt im się zbyt natarczywie nie przygląda. Wyglądali teraz jednak jak niczym niewyróżniająca się parka znajomych czarodziejów, którzy przyszli wypić sobie jedno, czy dwa piwa i poopowiadać o błahostkach. Pozostali klienci baru byli więc nimi tak dalece niezainteresowani, że Ruth uznała, że dalsze pilnowanie otoczenia jest bez sensu. I proszę, chciała wiedzieć, ale nie chciała pytać, za to Lys sam wyszedł z wyjaśnieniem swojej czystości krwi. -W takim razie zupełnie mnie nie dziwi twoja obszerna wiedza na temat mugoli – ponowiła uśmiech, pomijając fragment rozmowy, w którym ona powinna wspomnieć coś na temat swojej czystości krwi. Chłopak pewnie wiedział tyle, że jest „czystokrwista”, a Ruth nawet jakby chciała, nie mogła tego skorygować. Na jego komentarz o Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zareagowała jednak mimowolnym uniesieniem brwi. -Dlaczego? Poza tym, jeśli Departament Przestrzegania Prawa cię nie przyjmie, będą musieli przełknąć fakt, że stracili znakomitego aurora, a uwierz mi, nie znoszą popełniać błędów – dopiła swoje piwo i przysłuchała się kilku zdaniom wstępu o przyjacielu Lysandra. Nigdy nie słyszała takiego imienia, ale i w Niemczech była może raz w życiu, już nie wspominając o tym, że ów jegomość wcale nie musiał być obywatelem tego jakże zacnego kraju. Pokiwała więc tylko głową ze zrozumieniem, nie bardzo też wiedząc, o co zapytać, stety lub niestety. Chciała też się zaśmiać, gdy opowiadał o genezie nienawiści do Walkera, jednak zamiast tego zmarszczyła brwi ze szczerym niezrozumieniem. -Harriette, ta gryfonka z szóstej klasy, też zdemolowała mu gabinet? – zapytała ze zdziwieniem, choć właściwie to spodziewałaby się tego po tak niestabilnej emocjonalnie dziewczynie – Zresztą, to już jak rozumiem nieistotne. Jeśli natomiast chodzi o Williama, to osobiście nie miałam z nim zbyt wiele do czynienia, ale właściwie to macie jeszcze prawo w tym kraju nie lubić kogo chcecie – wzruszyła ramionami, jakby trochę usprawiedliwiając występek Caluma i Lysa – No, chyba że w tym roku to zmienimy i wprowadzimy ustawę o uwielbieniu Walkera. Wizengamot to życie– roześmiała się, bo akurat żarty o tym, jak to zawładną światem jako prawnicy w jej nowej pracy wchodziły najlepiej, już nie wspominając o tym, że ktoś rzucał takim sucharkiem średnio raz na piętnaście minut. Ale przynajmniej nie było tak ponuro, jak mniemała na początku!
Nie zamierzałem wypytywać Ruth o jej rodzinę, dla mnie było jasne, że należy do jakiegoś wpływowego rodu czystokrwistych czarodziejów, co dla mnie nie miało właściwie żadnego znaczenia, a wątek rodzinny poruszyłem tylko ze względu na to, że czułem się zobowiązany wyjaśnić koleżance tę całą sytuację, bo szczerze powiedziawszy losy moje i mojej rodziny (mimo, że mój ojciec był bardzo wpływowym czarodziejem) znacznie różniły się od większości rówieśników - jasne, wiele osób wychowywało się w patchworkowych rodzinach i miało dziwnych krewnych, jednakże niewielu znanych mi czarodziejów miało tak pokręcone losy jak ja. - Dzięki za słowa uznania - rzuciłem na uwagę dotyczącą Departamentu Przestrzegania Prawa obdarzając Ruth promiennym uśmiechem, by po chwili na moment zamilknąć. Chciałem streścić jej moją życiową historię związaną z Departamentem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, ale była ona bardzo długa, więc potrzebowałem chwili, by chociaż trochę ją streścić. Rzadko kiedy tak się otwierałem, ale Krukonka ze względu na to, że była niezwykle sympatyczną i inteligentną istotą (a przy okazji Szwedką) dość szybko zdobyła moje zaufanie, więc mogłem pozwolić sobie na tego typu opowieści. - Min pappa jest wyjątkowym człowiekiem - zacząłem cicho zupełnie mimowolnie wtrącając zwrot po szwedzku - Nie miał żadnych układów w świecie czarodziejów, był potomkiem polskiego emigranta i Angielski z mugolskiej klasy średniej, ale dzięki swojej ciężkiej pracy zaraz po studiach został jednym ambasadorów Ministerstwa Magii. Zna kilkanaście języków i w ciągu ostatnich trzydziestu lat zjeździł pół świata, a przy okazji udało mu się nawiązać mnóstwo kontaktów dyplomatycznych, z których nasze Ministerstwo wciąż korzysta. Uniosłem wzrok i widząc, że Ruth bardzo uważnie mnie słucha zdecydowałem się kontynuować. - Pappa zawsze lubił swoją pracę. Piękne kobiety, przyjęcia, zwiedzanie świata.. Dorobił się pięciu żon i jedenaściorga dzieci - parsknąłem śmiechem - Jego zdaniem ja również nadawałbym się do takiej pracy - znam płynnie dwa języki, w kolejnych pięciu mam poziom komunikatywny, a na dodatek jako potomek wili całkiem nieźle radzę sobie ze zjednywaniem ludzi. Chyba pierwszy raz w towarzystwie Krukonki wspomniałem o tym, że jestem ćwierć wilem, nie speszyłem się jednak - w moim mniemaniu było to już coś naturalnego i chociaż nie zawsze radziłem sobie ze swoim temperamentem to nie kryłem się z moimi zdolnościami. W tym momencie znacznie bardziej speszyło mnie to, że przedstawiłem ojca w nie do końca korzystnym świetle. - To zabrzmiało jakby ojciec był bawidamkiem i podłym człowiekiem, a tak nie jest - powiedziałem z rzadko spotykaną u mnie powagą - Bardzo kochał moją mamę, a gdy ona... - tu ponownie przerwałem, gdyż wspomnienie matki było dla mnie bardzo bolesne i licząc, że koleżanka tego nie zauważyła otarłem z oka jedną łzę - Gdy ona umarła mógł zostawić mnie i Biancę z dziadkami, a nie zrobił tego. Zwiedziliśmy z nim pół świata, a on za wszelką cenę starał się, żebyśmy byli szczęśliwi. Nigdy nie zmuszał mnie do pracy w Departamencie Międzynarodowej Współpracy, ale wiem, że byłby zachwycony gdybym poszedł w jego ślady. Wracając do tematu Walkera zahaczyliśmy o osobę Harriette. Nie wiedziałem jakie są jej kontakty z Ruth, więc po prostu powiedziałem szczerą prawdę. - To moja kumpela od pałki - rzuciłem ze śmiechem - Nie od takiej pałki. Gramy razem w Quidditcha, pomogła mi z tym gabinetem, a co? Parsknąłem śmiechem na uwagę o Wizengamocie w duchu ciesząc się, że nawet magiczni sędziowie nie są w stanie zmusić mnie do uwielbiania tego głąba.
Ruth zasłuchała się w opowieści Lysandra o jego ojcu, zdradzając wyraz uznania przez mimikę, kiedy przyznał, że zna aż kilkanaście języków, płynnie. Sama uczyła się angielskiego zdecydowanie dłużej niż powinna, a niemiecki, choć wystarczał jej do błahych rozmówek, nie był przez Szwedkę opanowany w takim stopniu, żeby móc mówić o biegłości. Lubiła mądrych, oczytanych ludzi i darzyła ich podświadomie szacunkiem, więc ojciec Lysa w pierwszej chwili wydał się jej być naprawdę godnym zwrócenia uwagi czarodziejem, absolutnie nie przyszło jej też do głowy, że mógłby być, jak nadmienił jego syn - bawidamkiem. Zarejestrowała też oczywiście jego wzmiankę o tym, że sam świetnie włada językami, a przy tym - co było dlań najbardziej zaskakującym faktem - że jest potomkiem wili. Fakt, był szalenie przystojny, ale Ruth nie przypuszczała, że kryło się pod tym drugie dno. Jak widać wszyscy mieli swoje małe sekrety. Jednak prócz kiwania głową ze zrozumieniem i kilkoma uniesieniami brwi nie skomentowała jego wypowiedzi w żaden sposób. Pierwszym i najważniejszym powodem tego zachowania był oczywiście jej wycofany charakter, przez który kobieta niewiele mówiła w ogóle, a co dopiero o sobie, choć ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często zdarzało jej się popadać w emocje tak skrajne, że ciskanie w innych zaklęciami wydawało się być najmniejszym problemem. Z drugiej strony nawet gdyby bardzo chciała, nie mogła mu opowiedzieć o ojcu. Dla świata był tylko "mężczyzną, z którym spotykała się jej matka", część rodziny w ogóle nie wiedziała o jego istnieniu lub uznawała za ogrodnika lub inną niemagiczną pomoc szanownej pani sędzi, a sama Ruth często gubiła się w tym, co może, a czego nie powinna mówić - dla bezpieczeństwa nie mówiła więc nic. Nie było jej z tym szczególnie ciężko, choć faktycznie czasem wolałaby, żeby to lawirowanie w skrupulatnie tkanych kłamstwach się skończyło. -Myślę, że przede wszystkim będzie zachwycony, jeśli wy będziecie szczęśliwi. Departament nie jest istotny - powiedziała, przechylając głowę na bok, z życzliwym uśmiechem spoglądając na kolegę. Cóż, nie mogła powiedzieć tego o swojej matce, ale czy to było ważne? Ważne było to, kim oni sami stawali się na podstawie przebywanych doświadczeń - z wiekiem człowiek uczy się, że odtwórczy obraz, którym jesteśmy w oczach innych to coś, co nie należy do nas, a zatem - nie powinno być naszym priorytetem. -Tak tylko zapytałam - machnęła ręką na sprawę Harriette, choć Lys mógł wychwycić jej momentalne otwarcie ust ze zdziwienia, kiedy przyznał, że Etka jest tą kumpelą "od pałki". Ruth gdzieś z tyłu głowy miała wizję Lysa jako kobieciarza, ale domniemanie niewinności dotyczyło i jego, więc nie wydawała pochopnych osądów nawet po tym niewybrednym komentarzu. Zresztą, i tak zaraz się poprawił. Wypili piwo, porozmawiali jeszcze chwilę o mniej istotnych kwestiach i zaczęło robić się dość późno, a Ruth zastanawiała się, czy może zdąży jeszcze na świstoklik do Brighton i zrobi Dorienowi niespodziankę, których pewnie już miał po uszy w jej wykonaniu, ale jakoś nie mogła już się doczekać, kiedy go zobaczy... -Zbieramy się? - zapytała, kiedy kelner zabrał ich puste naczynia i poprawiając włosy spojrzała na zegarek. Późno, jej ulubiony Dear może się zacząć martwić, a nie chciała go narażać nawet na pół grama stresu z jej strony, szczególnie po ostatnich wydarzeniach. zt
Clary za długo siedziała w domu jak na nią. Powoli zastanawiała się czy nie dopadła ją przez przypadek jakaś choroba psychiczna. To nie był ten okres w którym zamykała się w domu to nie ta pora. Dziewczyna postanowiła ruszyć swój piękny tyłek z łóżka w mieszkaniu, które współdzieli razem ze swoją przyjaciółką i iść się czegoś napić. Ubrała się w dość zwyczajne ubranie i wyszła na podbój Londynu. Już z daleka zauważyła miejsce do którego chciała wejść. Dziurawy kocioł to odpowiednie miejsce na dzisiejszy wieczór. Miała tylko nadzieje, że uda jej się kogoś spotkać i nie będzie musiała siedzieć całkowicie sama.
Tykający zegar z minuty na minutę stawał się coraz bardziej irytujący. Niedawno wrócił z wizyty u paycholożki, do której w sumie wychodził ostatnio nazbyt często. Jednak, mimo wszystko, pomagały mu te wizyty. Powoli godził się z obecnym stanem rzeczy, już nie rozpaczał tak bardzo. Na początku było ciężko, ale z każdym kolejnym dniem terapii jest coraz lepiej. Rzucił książką w zegar, strącając go tym ze ściany. Przynajmniej chwila spokoju. Ale chwila, co mówiła ta kobitka? A. "Wyjdź do ludzi!". Kiedy nie miał żadnych znajomych. No cóż... Ktoś tam zawsze się znajdzie, przecież chyba nie wszyscy wyjechali na te wakacje, co? Zsunął się z łóżka, w pośpiechu założył swoją ramoneskę i w miarę zadowolony skierował się do Dziurawego Kotła
Clary siedziała tak i zmieniała pozycję co najmniej raz na 5 minut. Nie mogła usiedzieć na miejscu. Postanowiła na sam początek zamówić piwo. Chociaż po tym jak musiała odsunąć od siebie do tej pory trzech pijanych czarodziejów zaczęła zastanawiać się czy nie powinna od razu przejść do wódki. No ale trudno po piwie może wziąć coś innego. Siedziała i rozglądała się dookoła czy nie ma kogoś znajomego. Zasmucona powoli odwracała się w kierunku baru, gdy nagle w otwierających się drzwiach zauważyła dobrze znaną jej postać. Jej serce zaczęła bić dwa razy szybciej a na policzkach pojawiły się rumieńce, które próbowała jak najszybciej zakryć. Sama nie wiedziała dlaczego ten facet tak na nią działa, w końcu tylko raz czy dwa pocieszała go pod wpływem alkoholu. Uśmiechnęła się sama do siebie. - Hej, Levi tutaj! - machała w jego stronę i próbowała przekrzyczeć tych wszystkich zgromadzonych czarodziejów.
To był głupi pomysł. Bardzo głupi pomysł. Od szumu panującego w lokalu już zaczynała go boleć głowa, nieciekawy zapach alkoholu na siłę wdzierał się do jego nozdrzy, powodując kaszel. No, ogólnie rzecz biorąc, miał już na starcie dosyć. Właśne miał podejść do baru, gdy usłyszał znajomy, wołający go głos. Chwilę potem dotrzegł rude, charakterystyczne loki. Uśmiechnął się lekko do ich właścicielki, po czym posszedł do niej. - No proszę proszę, Clary Fafjer. Miło cię znów zobaczyć
Dziewczyna siedziała i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nie spodziewała się, że w ten spokojny wieczór spotka w barze akurat Levi'ego. Bardzo ją to ucieszyło, bo każdy spędzany z nim czas jest czasem dobrze spędzonym. Jednak było coś czego Clary się bała, bała się, że się zakocha a chłopak nie odwzajemni jej uczuć. Bała się, że zostanie sama i będzie cierpieć tak jak cierpiała długo po śmierci ojca. Jak nie mogła sobie poradzić z życiem i obiecała sobie, że nigdy nic do nikogo nie poczuję. Jednak to było tylko zauroczenie, nie musiało się wcale przerodzić w nic więcej. A na pewno się nie przerodzi jeśli chłopak nie będzie chciał. Jeśli nie okażę zainteresowania. Clary nie jest aż tak głupia, nie jest jak inne dziewczyny, które zakochują się w pierwszym lepszym a potem rozpaczają jak to zostały skrzywdzone. No cóż są kobiety i dziewczynki, Clary ewidentnie należy do tej pierwszej grupy. Jednak z chłopakiem spędza jej się czas bardzo dobrze. Lubi z nim rozmawiać, a nawet i siedzieć w ciszy jeśli jest taka potrzeba. Jest całkowicie inny od wszystkich tych, których spotkała na swojej drodze. Ma w sobie to coś co nie pozwala jej odwrócić wzroku. - Ciebie również - dała mu buziaka w policzek na przywitanie, odkąd otworzyła się bardziej na ludzi ten gest stał się jej można powiedzieć tradycją. Wita się tak z można powiedzieć każdym, nawet z nieznajomym mogłaby się tak przywitać. - Co Cię tu sprowadza? Humorek lepszy? - dziewczyna bardzo martwiła się o niego. Nie chciała żeby chodził przybity. Doskonale wie przez co przechodzi chociaż ona doznała tego, gdy była o wiele młodsza. Jednak żyć z taką traumą przez 13 lat nie jest proste. Nie tak łatwo zapomnieć o kimś kogo się kochało, kto był dla nas wszystkim nawet przez dość krótki moment naszego życia.
/przepraszam, że tak długo ale byłam odebrać auto od mechanika
Clary poznał podczas jednej ze swoich wędrówki po barach. Wtedy już dosyć upity, najzwyczajniej w świecie posiadł się do niej i zaczął opowiadać jej historię swojego życia, rozklejając się przy tym jak małe dziecko. Gdy wytrzeźwiał, chciał ją przeprosić, wytłumaczyć to wszystko... jednak nie mógł jej znaleźć. Serio mu było z tym głupio. Niepewnie dotknął swojego policzka, osiągając przy stoliku dziewczyny. W sumie, od śmierci Darcy nie przebywał jakoś dużo z kobietami, co zaowocowało - bynajmniej z jego strony - pewną dozą niezręczności w rozmawiania z nimi. - Wiesz, już jest lepiej, dziękuję. Psycholog mówiła, że jesteśmy na półmetku, czy coś w tym stylu. A jak u Ciebie? - Uśmiechnął się do niej delikatnie.
Dziewczyna ciągle się uśmiechała, widziała jednak z jaką niepewnością chłopak z nią rozmawiał. Było to widać po jego ruchach i gestach ale również można było to usłyszeć w sposobie jego mówienia. Jednak nie miała mu tego za złe, doskonale wiedziała jak mu ciężko. Rozmowy z kobietami, mogły sprawiać ból. Clary doskonale pamiętała jak jej psycholog powtarzał, że jeszcze nie raz zapłacze gdy ktoś będzie opowiadać o swoim ojcu, gdy zobaczy gdzieś na mieście szczęśliwą rodzinę. To było prawdą. Gdy była kiedyś na wakacjach u dziadków w Polsce, postanowili pojechać na wycieczkę. Clary pamięta do dziś jak udawała przed nimi, że te wszystkie mugolskie rzeczy nie sprawiają żadnego wrażenia. Jednak w głębi serca było inaczej. Dlatego właśnie uwielbiała wakacje u dziadków, mogła poznać i zobaczyć coś czego na co dzień nie dane jest jej zobaczyć. Na tej właśnie wycieczce, usłyszała jak mała dziewczynka przytula się do swojego ojca i prosi go aby ten nigdy jej nie opuszczał bo go kocha i jak mają odejść to tylko razem. Clary miała wtedy jakieś 14-15 lat. Nastoletnie hormony sprawiły, że w dziewczynie coś pękło i chciała odebrać sobie życie. Chciała być w końcu przy tatusiu, móc się do niego przytulić i zwiedzać odległe i nieznane miejsca. Uratowała ją babcia, to ona wtedy powiedziała jej, że nie powinna się przejmować, że jej też jest ciężko w końcu straciła syna. Po długich rozmowach dała jej siłę i wiarę do walki. Wtedy też po tylu latach serce Clary jakby drgnęło, zaczęła dopuszczać do siebie ludzi, jednak powoli z dużą starannością. Był to ciężki etap, ale jak to mawiała jej matka: " Zawsze po burzy wychodzi słońce". - Widać, nie wyglądasz już tak marnie jak ostatnio. Cieszę się - dziewczyna się uśmiechnęła i zawołała barmana, od którego zamówiła jakiegoś drinka i wyciągnęła papierosa z torebki. - Chcesz? - nie pamiętała czy Levi pali. Tak naprawdę tyle osób namawiała do papierosów i ich częstowała, że w tym zaczęła się gubić. - Co u mnie? Chyba okej, ciągle to samo nic się nie zmienia - nie chciała obarczać chłopaka swoimi problemami, sam miał ich dosyć sporo na głowie więc po co miał się zajmować jej.