Tamiza ma 346 kilometrów długości i jest jedną z najdłuższych rzek Wysp Brytyjskich. Uchodzi do Morza Północnego tworząc estuarium, które rozpoczyna się już w Londynie, kilkadziesiąt kilometrów od morza. Nad jej brzegiem znajduje się pełno malutkich kawiarenek, restauracji i sklepów z pamiątkami i nawet deszczowa pogoda nie jest w stanie zniechęcić turystów do spacerowania nadbrzeżem.
Autor
Wiadomość
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Miała wiele wytłumaczeń, które ślina na język jej niosła, a które byłby znacznie bardziej adekwatne co do sytuacji, w której aktualnie się znajdowali i żadne z nich, nie zakładało tego, że była w nim szalenie, zabójczo wręcz zakochana. Mogłaby w tym momencie obrzucić go błotem, powiedzieć wiele nie do końca przyjemnych zdań, ale chyba żadne nie byłoby bardziej adekwatne, niż to, które obecnie chodziło jej po głowie. -Tak Boyd, masz zupełną rację. Moja miłość do ciebie jest większa, niż największa planeta znajdująca się w całym wszechświecie - naprawdę starała się, aby zabrzmiało to choć odrobinę w przekonujący sposób, ale nie była w stanie zachować odpowiedniego tembru głosu, przez którego po prostu musiała wręcz przebijać się niewinna ilość kpiny, okraszona subtelną nutką ironii. Ale w sumie, czego innego mógłby się po niej spodziewać? Każda odpowiedź choć odrobinę odbiegająca od tej, którą mu zaserwowała, mogłaby budzić nie małe wątpliwości, co do jej już i tak bardzo wątpliwego zdrowia psychicznego. Choć wciąż jeszcze istniała nikła, mikroskopijna wręcz szansa, że uważał ją za kogoś normalnego... Ta, jasne... Cień wyzywającego uśmiechu pojawił się na jej ustach, kiedy wspomniał o piciu w takim tempie, jakie aktualnie panowało. Coś, czego jeszcze nie wiedział na jej temat, to że z pewnością nie była długodystansowcem. Innymi słowy, jakiś zaprawiony w bojach pijak to z niej nie był i prawdopodobnie jeszcze dwie butelki piwa i zdecydowanie będzie miała dość. -Oby tylko w taki sposób się to skończyło. Kto wie, co jeszcze nam strzeli do głowy - rzuciła, nie mogąc nic poradzić na to, że dalej, jej skromnym zdaniem, prezentowała się znacznie lepiej niż on w tych ciuszkach. Czekała cierpliwie na to, jak wymyśli coś, co godne będzie prawdy, którą kazała mu wyznać. I musiała przyznać otwarcie, że naprawdę interesowało ją to, co ostatecznie przyjdzie jej usłyszeć. Chyba powoli coraz mocniej lubiła tę grę. I kiedy w końcu jego usta otworzyły się i zaczął mówić, słuchała z zainteresowaniem, a na jej twarzy gościła coraz to większa konsternacja, połączona z obrzydzeniem. -Boyd, mogłeś mnie uprzedzić, że masz obsrane ręce - jęknęła, siadając na wskazanym przez niego murku i znów upiła trochę piwa, ale nie aż w takiej ilości, jak wcześniej. Może faktycznie należało przystopować. Strach pomyśleć, co mogłoby pojawić się jeszcze w ich głowach. Milczała dłuższą chwilę, kiedy usłyszała prośbę o wyznanie najszczęśliwszego wspomnienia z pośród tych, które posiadała. Boyd zapewne sądził, że będzie to coś prostego, ale wcale takim nie było. Prawda była taka, że Lara niewiele posiadała takich wspomnieć, a te, które już były w jej głowie, pielęgnowała szczególnie mocno. I to, co dla normalnego człowieka mogłoby się wydawać błahym, dla niej było bardzo mocne. Nie wiedziała, czy to, co zamierzała powiedzieć, w jego odczuciu mogłoby być wystarczająco szczęśliwe. Pewnie w jego mniemaniu definicja szczęścia różniła się dosyć znacząco, niż w jej. - Wiesz, to wcale nie jest takie łatwe. - powiedziała spokojnie, znów upijając niewielką ilość piwa. Palce aż ją świerzbiły, by odpalić kolejnego papierosa, ale powstrzymała się przed tym. -Kiedy miałam pięć lat, narodził się mój brat. Oczywiście uwaga matki i ojczyma skupiła się na niemowlaku, bo jakże by inaczej - przewróciła oczyma świadoma, że pewnie nie brzmi to jak najwspanialsze wspomnienie, ale powoli zmierzała do tego. - Poczułam się trochę odrzucona. Gdy nadszedł dzień moich szóstych urodzin, rodzice złożyli mi życzenia i kupili jakieś prezenty. Ale najbardziej zapamiętałam to, co dostałam od dziadka. Była to książka, jedno z pierwszych wydań z bajkami mugolskich pisarzy, braci Grimm. Dziadek musiał włożyć wiele trudu w to, aby ją znaleźć. Wtedy zrozumiałam, że wcale nie jest tak, że nie jestem ważna, bo dla niego zawsze miałam pozostać najważniejsza - uśmiechnęła się delikatnie, w kompletnie nie podobny sposób do siebie. Rozpogodziła się i przestała przez chwilę przypominać zadziorną Larę, którą zgrywała przed wszystkimi wokół. Spojrzała na Boyda, wciąż uśmiechając się w ten sposób. -To co dalej chcesz robić? Jesteś gotowy na kolejne wyzwanie, czy wolisz pochillować i dalej bawić się w prawdę? - zapytała po chwili chłopaka.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem gotowy na wszystko - zadeklarował ze śmiechem gdy Lara zasguerowała, że tego wieczoru może się wydarzyć coś jeszcze gorszego niż dojście do wniosku, że do twarzy mu w damskiej bluzce; brzmiała przy tym nawet, trzeba przyznać... zachęcająco. Jakby to miały być całkiem przyjemne przygody, a nie na przykład fatalne błędy czy głupoty, których mogliby potem żałować. Jak jednak będzie? To się dopiero okaże. Na razie wszystko było kulturalnie, pomijając chwilowy wcześniejszy skandal, gdy doszło do roznegliżowania się podczas wymiany garderoby, przycupnęli sobie na murku okalającym chodnik i zmienili chwilowo czyny na gesty, albowiem prym w tej kolejce wiodła prawda. Istniała możliwość, że Lara będzie zawiedziona niewielkim kalibrem sekretu, który postanowił jej wyjawić albo zniesmaczona mało apetyczną tematyką zwierzenia, ale przecież nie był tutaj wcale po to, żeby sprawiać jej przyjemność. To znaczy był, ale w pakiecie z tym przychodziły niestety wygadywane przez niego głupoty i dziewczyna musiała je dzielnie znieść, czy się jej to podobało czy nie. Reakcja była mniej więcej taka jak przewidział, dlatego wzbudziła u niego niepohamowaną wesołość i zaraz też bez wahania postanowił jej nieco podokuczać, pchając łapy w okolice jej twarzy oczywiście po to, by wzbudzić jeszcze większe obrzydzenie, chichocząc przy tym wesoło jakby to był wyborny dowcip. (Jego śmieszył). - I nadal tu siedzisz! Skoro twoja wielka miłość potrafi przezwyciężyć nie tylko ten tatuaż, ale też obsrane ręce, no to naprawdę, aż brak mi słów - śmiał się, bo dowody ku temu zbierały się po prostu same! Gdy już się uspokoił i przestał z niej nabijać, zarzucił pytaniem i zajął opróżnianiem swojej butelki; żeby było sprawiedliwie, to ona powinna zwolnić a on przyspieszyć, bo inaczej skończy zupełnie trzeźwy i będzie musiał taszczyć jej zwłoki do zamku jak niejednokrotnie z Fillinem, a co to za zabawa! Właściwie to nie przemyślał pytania pod względem stopnia trudności, ot tak po prostu wpadło mu do głowy i był ciekawy odpowiedzi. Sam nie wiedział, co by odparł, gdyby odbiła piłeczkę i musiałby też się porządnie nad tym zastanowić. - A miało być łatwe? - spytał znad butelki, cierpliwie czekając na odpowiedź; historia, którą po chwili opowiedziała, nie do końca pasowała do jej wizerunku, nie spodziewał się, że powie coś tak... niewinnego i że będzie brzmiała tak łagodnie. Jak inna osoba - O, to musiało być zajebiste uczucie. Twój dziadek brzmi jak super typ - skomentował, odwzajemniając jej uśmiech; po tej opowieści atmosfera zrobiła się bardziej miła i spokojna, trochę przez to stracił ochotę na szalone wygłupy, przynajmniej na chwilę. - Po prostu pogadajmy? - zaproponował, odkładając opróżnioną butelkę obok i sięgając bezceremonialnie do torby dziewczyny po kolejną. Od tego momentu czas jakby znacznie przyspieszył, a oni siedzieli na murku, sącząc piwo za piwem, czy co tam jeszcze mieli ze sobą, dzieląc się jakimiś innymi przyjemnymi wspomnieniami i śmiesznymi anegdotami, nie zabrakło też paru dyskusji z wymianą odmiennych poglądów czy wsplónych narzekań na wyjątkowo upierdliwych profesorów. Impreza rozkręcała się jak szalona, noc była coraz mniej młoda, a oni w coraz bardziej szampańskich nastrojach w końcu zaczęli już gadać kompletne pierdoły, które w ich mniemaniu były oczywiście wielkimi mądrościami, wiadomo. Wróciła też chyba ochota na robienie głupot.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Często jakoś tak dziwnie wychodziło, że pech i przeróżne głupie sytuacje same doganiały Larę, choćby nie wiem jak bardzo dziewczyna tego sobie nie życzyła i próbowała powstrzymać zrządzenie losu. Nim się obejrzała, coś po prostu się działo, nie do końca wspólnego z tym, co właściwie miała ochotę zrobić i prowadziło do naprawdę, czasami wręcz kuriozalnych sytuacji. Dlatego nie wątpiła, że ten wieczór im obojgu przyniesie jeszcze wiele ciekawych sytuacji, choćby nie wiem jak bardzo starali się tego uniknąć. Ot, można to nazwać prawem Lary Burke. Jeśli coś złego miało się wydarzyć, powinna być w pobliżu. Choćby fakt, że dopiero teraz Boyd postanowił podzielić się z nią dosyć istotną informacją o tym, że jego dłonie prawie po same łokcie taplały się w ghulowym gównie. Jęknęła, symulując odruch wymiotny i zaczęła odganiać jego natarczywe łapska, które nieuchronnie zmierzały w stronę jej twarzy. Musiała jednak przyznać, że pomimo całej obrzydliwości tej sytuacji, była ona dosyć śmieszna, więc nie dziwiła się, że gryfon reagował w taki a nie inny sposób. Mogłaby wieloma słowami określić powód, który przemawiał za tym, że wciąż nie spierdoliła do Hogwartu, jednak z pewnością żadne z nich nawet w najmniejszym stopniu nie byłoby związane z miłością. Tego była w stu procentach pewna. Jaki jednak sens był w tym, aby się teraz z nim o to wykłócać? – Tak, przypieczętujmy tę miłość kolejnym łykiem piwa. – stwierdziła luźno, zmierzając butelką w stronę jego własnej. Dźwięk odbijającego się od siebie szkła stał się symbolem „jej wielkiej miłości”. Milczała chwilę uśmiechając się do wspomnień, które przytoczyła przed Callahanem. Jej dziadek zawsze wywoływał u niej wspaniałe odczucia, których nigdy nie chciałaby wymazać ze swojej postaci. Kochała go i uwielbiała. Wspaniały facet, dla którego była oczkiem w głowie. Nie miała ojca, który tak jak każdy swoją córkę rozpieszczałby do granic możliwości i traktował jak małą księżniczkę. Za to miała wspaniały substytut w postaci dziadka. – Tak, jest wspaniały. – powiedziała cicho, patrząc nieobecnym wzrokiem w eter. Czyżby Lara Burke się zmieniła? Nie, to chyba tylko chwilowa niedyspozycja. Tak więc rozmawiali. Wymieniali się uwagami na swój temat, które zapewne w normalnych okolicznościach, nigdy nie wyszłyby na jaw. W pewnym momencie Lara zaczęła się się zastanawiać, czy to przez spożyty alkohol, czy zwyczajnie towarzystwo Boyda było bardzo dla niej przyjemne. Czuła się przy nim taka zrelaksowana, że nawet nie zauważyła, kiedy opróżnione zostały kolejne butelki piwa, a przynajmniej godzina uleciała bezpowrotnie. Z każdym kolejnym promilem alkoholu we krwi, głos Lary stawał się bardziej donośny, a coraz głupsze pomysły wpadały jej do głowy. W końcu po naprawdę długiej wymianie argumentów odnośnie tego, kto jest najlepszym nauczycielem w Hogwarcie, poddała się i musiała przyznać mu rację. - Ej, ale weszz co? Mam dla Ciebie… – czknęła w bardzo niekulturalny i niezamierzony sposób. – Mam wyzwanie. Chodź popływać! – dodała i zanim Boyd zdążył jakoś zareagować, podniosła swoje cztery litery z zajmowanego murku, co w sumie nie było najłatwiejszym zadaniem, po czym bezpardonowo zaczęła zsuwać swoje spodnie. Koszulki zdejmować nie zamierzała, a wiedziała z doświadczenia, że przylegające do ud spodnie, to głupota. – To co, isziesz, czy się cykasz? – zapytała jeszcze po tym jakże długim procederze zdejmowania dolnej części odzienia, po czym ruszyła w kierunku Tamizy. Zatrzymała się tylko na brzegu, obracając się, aby spojrzeć na gryfona, po czym dała nura do wody. Jej temperatura w momencie spowodowała, że cześć z promili uciekła z organizmu. Na Merlina, jaki to był wspaniały pomysł!
Po wymienianiu głupich komentarzy i żartobliwym dokuczaniu, po nostalgicznych wspominkach miłych chwil z dzieciństwa, po poruszeniu miliona innych tematów doszli wreszcie do momentu, w którym zaczynali wyznawać sobie rzeczy typu co o sobie sądzili, jak się nie znali (raczej średnio pochlebne rzeczy) a także z wielkim zaangażowaniem zapewniać, że jak fantastyczną są dla siebie kompanią, umawiali na kolejne wspólne imprezki, wznosili bardziej i mniej poważne toasty na cześć tej nowej, pięknej przyjaźni, a z racji tego, że oboje pochodzili z najpiękniejszej krainy na świecie, to nie obyło się też bez pokracznych prób prezentacji irlandzkiego tańca, zakończonego mało brawurowym upadkiem Boyda z murka na chodnik; po prostu bawili się wspaniale, chociaż nie robili wcale nic spektakularnego, nie grała nawet żadna muzyka, siedzieli po prostu na chłodnym betonie przy szumiącej leniwie rzece. Takie proste momenty potrafią jednak być najlepszą rozrywką. Zwłaszcza kiedy towarzyszy im wlewanie w siebie dużych ilości alkoholu. Sam był w bardziej przyzwoitym stanie niż Lara, bo potrzebowałby więcej czasu żeby sponiewierać się tak zupełnie, ale do trzeźwego niestety było mu daleko; po dyskusji o najlepszym nauczycielu w zamku (jego kandydatem był oczywiście profesor Walsh, niedościgniony wzór mężczyzny i wielki idol), zwiesił się trochę, kontemplując intensywnie nad resztką wykwintnego drinka, którego sporządził chwilę wcześniej, mieszając wszystkie przyniesione przez nich trunki w połownicznie opróżnionej butelce po piwie, co stanowiło niewątpliwie wybuchową mieszankę. - Kto? - spytał głupio, nie słuchając co Lara do niego bełkocze, a jak oderwał wreszcie wzrok od butelki, to zauważył, że dziewczyna zaczyna się rozbierać. Co się działo? Też powinien zdjąć spodnie? Może zaproponowała mu seks na murku, jak nie słuchał? Kurwa. Trzeba było powiedzieć "tak". Zanim doszedł do jakiegoś logicznego wniosku, mieniąca mu się w oczach postać dała nura do wody, pytając uprzednio, czy idzie z nią. Dopiero wtedy, jak piorunem, dotarło do niego, co się dzieje, i zerwał się chwiejnie na równe nogi. - Idę, potrzymaj mi piwo... a, już poszłaś - odstawił pieczołowicie alkohol na murek - JA SIĘ NISZEGO NIE CYKAM - zawołał dzielnie, biegnąc za nią do wody i nie dostrzegając oczywiście, jak nierozsądne jest w ogóle zbliżanie się do rzeki w takim stanie, a co dopiero pływanie. Chłodna ciecz, w której się zanurzył, działała trochę trzeźwiąco, choć nie na tyle, by dotarło do niego, jaki to zły pomysł; było ciemno, byli pijani, dookoła ani jednej żywej duszy. To się mogło bardzo, bardzo źle skończyć - Ale ty... ale pojebana jesteś, wiesz że możemy się tutaj, normalnie, utopić? - zagadał więc niefrasobliwie, tonem jakby pytał czy słyszała, że w weekend ma być słonecznie; a że sam oprócz tego, że pojebany, był również najebany, to zebrało mu się na filozoficzne rozmyślania - Ej Lara... Lara... - poklepał ją namolnie po ramieniu, tak jakby musiał prosić o jej uwagę w tłumie - Lara... jakbyś miała coś zawołać... tak wiesz... - czknął - Tak na podsumowanie tego chujowego życia, to co byś powiedziała? Bo ja to... ja na przykład... ja to tak pozytywnie na przykład... KOCHAM IRLANDIĘ I PUSTUŁKI Z KENMARE TO NAJLEPSZA DRUŻYNA!!! KOCHAM FILLINA!!! A WILLIAM FITZGERALD TO GŁUPI KUTASIARZ HE HE HE - zawołał, przecinając swoim donośnym, mało wyraźnym okrzykiem ciszę, która panowała dookoła, i zaśmiał się bardzo zadowolony z siebie - TERAZ TY - zarządził, chlapiąc zaczepnie wodą prosto w Larę, a potem próbował położyć się na plecach, bo zapragnął podryfować jak tratwa.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Trzeba powiedzieć otwarcie, że dziewczyna nie żałowała sobie tego wieczoru żadnych ilości alkoholu. W końcu nie co dzień ma się urodziny, a skoro już te nastąpiły, podświadomie czuła, że należy je odpowiednio uczcić. Próba dorównania kroku Boydowi była głupią, bo w końcu po pierwsze, miał on na pewno zdecydowanie większe doświadczenie w spożywaniu piwa i trunków wysokoprocentowych niż ona, a po drugie, jego masa mięśniowa również była znacznie większa. Miał więcej przestrzeni, aby alkohol równomiernie rozlał się po wszystkich tkankach, a w przypadku Lary, zaczął on już kumulować się w mózgu, gdzie zaburzał jasność myślenia i powodował pojawianie się jeszcze bardziej pojebanych pomysłów, niż zazwyczaj miała w zwyczaju praktykować. Nic więc dziwnego, że nie połączyła ze sobą tak dwóch istotnych aspektów jak pijaństwo i pływanie w trakcie jego trwania. No bo kto by o tym pomyślał w takim momencie? Po prostu uznała, że woda jest wspaniała (jak zawsze dla niej) i należy jak najszybciej zagłębić się w niej po szyję! Ona w wodzie czuła się niemal tak wspaniale i pewnie, jak Boyd w powietrzu, siedząc okrakiem na drewnianym trzonku miotły. Tylko że Lara nie musiała mieć żadnych dodatków pomiędzy nogami, aby czuć się w pełni usatysfakcjonowana… W szczególności drewnianych, sztywnych, szorstkich… To dziwne, ale dopiero pod wpływem zrozumiała, że może właśnie o to większości chłopakom chodziło; jak ich sprzęt nawalał to próbowali znaleźć jakiś substytut a co lepiej mogłoby zastąpić uczucie twardości między nogami, jak nie miotła? Roześmiała się głośno, jakby właśnie dokonała jakiego wiekopomnego odkrycia, za którego przynajmniej powinna otrzymać odznaczenie orderem Merlina pierwszej klasy! Nie mogła jednak już dłużej kontemplować nad przydatnością, bądź nie, miotły, bo oto Boyd w końcu zdecydował się wejść również do wody. – Właśnie widać, jak się nie cykasz! – zawołała jeszcze, bo był na tyle daleko, że musiała obwieścić to w bardzo głośny i dosadny sposób! Gdyby się nie cykał, to by się nie zatrzymywał tak na brzegu, jakby próbował dużym paluszkiem u swojej owłosionej stópki wybadać, czy temperatura wody jest odpowiednia. – Uuu – przedrzeźniała go przez chwilę, wybałuszając oczy i formując swoje usta w piękny okrąg. – Prędzej się zesrasz, niż utopisz w towarzystwie pojebanej Lary, pojebany Boydzie. – stwierdziła jeszcze po czym zanurkowała bez ostrzeżenia, i tylko jej stopy nad powierzchnią wody obwieściły, jak głęboko postanowiła zejść pod wodę. Wstrzymała oddech na kilka może kilkanaście sekund, czując się wprost fantastycznie, po czym wynurzyła na powierzchnię, zachłannie łapiąc powietrze. Jej makijaż pewnie kompletnie szlak trafił, bo nie myślała, że będzie pływać i powinna użyć wodoodpornego, koszulka Boyda unosiła się wokół nie, formując balon powietrza na wysokości jej cycków, ale miała to w dupie. Lepszych urodzin nie mogła sobie wyobrazić! Odwróciła się w jego stronę, kiedy tak domagał się atencji, zastanawiając się o co mu chodzi. Z entuzjazmem pokiwała głową, przystając na jego propozycję. Darcie ryja w środku nocy, będąc po sam nos zanurzonym w brudnej Tamizie? Wspaniała myśl! – I… – ponowne czknięcie wydarło się z jej ust, kiedy zaczęła mówić. – Irlandia jest zajebista ziomku! Ale, akbym tak miała krzyknąć… CHUJ W DUPĘ CRAINE’OWI! CHUJ W DUPĘ MOJEMU OJCOWI! I jeszcze posytywnie to UWIELBIAM PALIĆ SZLUGI! – tak, tego typu krzyczenie w środku nocy na pewno było rozsądnym. A jeszcze bardziej rozsądne było to, że Lara postanowiła leżącego na wodzie Boyda, złapać bezpardonowo za kostkę i pociągnąć pod wodę, samej ówcześnie łapiąc powietrze do płuc. Od razu kiedy tylko jego głowa zanurzyła się pod wodą, puściła go, bo przecież nie chciała go utopić, czy coś! Tylko może trochę nastraszyć. Dopilnowała, żeby głowa chłopaka wynurzyła się na powierzchnię wody, po czym sama się wynurzyła, śmiejąc jak małe dziecko w mugolskim disneylandzie.
Zachęcony przez entuzjastyczne okrzyki Lary, podjął temat i dorzucił jeszcze parę obelżywości wobec swojego rodziciela, kilku zjebanych nauczycieli i generalnie osób, które go irytowały, oczywiście wszystko, zgodnie z pierwotną konwencją, przeplatając pozytywnymi rzeczami, typu "kocham piwo" itp itd; darcie mordy w środku nocy i przy tym pluskanie, chlapanie i wzajemne podtapianie w brudnej wodzie było rozrywką tak luksusową, że tylko nieliczni, wybrani, tylko ludzie na poziomie mogli sobie na nią pozwolić, a do tego tak świetną, że towarzyszył im nieustanny zawadiacki rechot. W normalnych okolicznościach, gdyby padł ofiarą tak podstępnego podtopienia, jakiego dopuściła się po chwili Lara, to byłby się burzył, że ej weź, co ty odpierdalasz, chcesz mnie zabić i takie tam, ale w obecnym momencie niespodziewane zanurzenie pod wodę wzbudziło tylko jeszcze większą wesołość, a gdy już się wynurzył i skończył wypluwać połknięte przy okazji hektolitry wody, odwdzięczył się jej w podobny sposób, co doprowadziło do podwodnych przepychanek, chlapania i licytowania, kogo bardziej pojebało; wesołe harce, salwy śmiechu, beztroskie igranie ze śmiercią i coraz wymyślniejsze wulgaryzmy zostały jednak znienacka przerwane przez ostre światło latarki i jakieś okrzyki z brzegu, które Boyd osobiście średnio rozumiał, bo miał akurat wodę w uszach i w ogóle to nie ogarniał co się dzieje. Stojącą na brzegu osobą okazał się być mugolski funkcjonariusz, początkowo zaaferowany, że para w wodzie właśnie się topi i potrzebuje pomocy, gotowy wzywać posiłki by im takowej udzielić; usłyszawszy jednak błyskotliwe słowa, padające z ich ust i przyjrzawszy się bliżej, szybko zorientował się że ma do czynienia ze zwykłą, nieodpowiedzialną młodzieżą, której zebrało się na głupie wybryki. Nadal przejęty, choć przy tym i dodatkowo rozeźlony, zaczął stanowczo wzywać ich do brzegu, powtarzając uparcie że jest z policji i proszę opuścić rzekę. Cóż mieli zrobić? Impreza z drącym się na nich facetem straciła na atrakcyjności, spierdalać na drugi brzeg nie bardzo mogli, bo był za stromy, poza tym - ich rzeczy (np. spodnie Lary...) znajdowały się właśnie obok policjanta, teleportacja nie wchodziła w grę dopóki nie mieli dostępu do różdżek. Musieli wyjść, sprawiać pozory jakby rzeczywiście mieli zamiar poddać się woli faceta w głupim nakryciu głowy, a dopiero potem jakoś spierdolić. - Co za chuj, zepsuł zabawę - mruknął do Lary, trochę oburzony, trochę rozbawiony, ogólnie średnio przejęty całym zajściem i traktujący je raczej jako kolejną dziką część tej przygody niż jako coś, czym warto się denerwować; dość niespiesznie, leniwie skierowali się w stronę brzegu i wygramolili z wody, z ubraniami przyklejonymi do ciała i z chwiejnym krokiem musieli teraz wyglądać dość żałośnie, ale w panu policjancie nie wzbudzili wcale litości. Zrobił im krótką, wstępną tyradę o zakłócaniu porządku, łamaniu jakiegoś tam zakazu i spożywaniu alkoholu przez nieletnich, świecąc uporczywie w ryje tą latarką, jakby chciał ich prześwietlić na wylot, po czym postanowił ich wylegitymować i zażądał dokumentów tożsamości. Próbował zerkać porozumiewawczo na Larę by jakoś niewerbalnie ustalić z nią wspólny plan działania, ale chyba było to mało efektywne.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Jak to jest, że zazwyczaj, kiedy zabawa zaczyna się robić najlepsza, ktoś niespodziewanie wszystko musi popsuć i po prostu stwierdzić, że należy interweniować, choć sytuacja wcale interwencji nie wymaga? Pytanie to pojawiło się w głowie Lary, ale nie tak od razu po wejściu do wody, o nie! Zabawa była przednia, gryfonka musiała przyznać sama przed sobą, że z Boydem u boku nic jej nie było strasznym. Ani obelżywe komentarze dotyczące rodziców i całego świata, ani próba wzajemnego "utopienia" kompana, no dosłownie nic. Świetnie się razem bawili i dziewczyna miała pewność, że jeszcze długie lata później będzie te urodziny wspominać, jako jedne z najlepszych, które przyszło jej do tej pory na tym świecie przeżyć. Nie liczyła się przaśność i wspaniałość imprezy, tylko doborowe towarzystwo, a cała reszta powinna bez problemu pojawić się sama. Jak i w tym wypadku, kiedy to niespodziewanie tak wspaniale nadawali wspólnym językiem, że aż w jej głowie zaczęły rodzić się myśli w stylu "czemu dotychczas uważałam go za gbura i dupka". Odpowiedzi na te pytania nie znała i w sumie nawet nie miała czasu ich szukać, bo zbyt zajęta była pływaniem i skupianiem oczu na latarce świecącej w oczy? Nie, coś musiało jej się popierdolić... No ale przecież ktoś to robił i wydzierał się w ich kierunku, jednocześnie pilnując ich rzeczy. Zamrugała kilka razy, aby upewnić się, że obraz rysujący się przed jej oczami to nie jest jakaś mara wywołana zbyt dużą ilością alkoholu we krwi. Nie, doskonale widziała faceta (facetów?) stojącego na brzegu i oczekującego na nich. Nie pozostało nic innego, jak ruszyć wolno w tamtą stronę. Im bliżej byli swoich rzeczy, tym bardziej wypite dzisiaj piwo, podchodziło Larze do gardła. Przez długie lata wychowywała się w mugolskim świecie. Doskonale wiedziała z kim właśnie mają do czynienia. Policjant z pewnością nie wyglądał na szczęśliwego, że zastał ich w takim momencie. - Panie polycjancie, pszerywa nam pan wzpaniałą zabawę - zaczęła, łapiąc Boyda za dłoń i odpowiednio akcentując jedno słowo. Skoro mieli mieć przesrane, nie zamierzała być tylko tą jedną, która miała oberwać. Zresztą, zabieg złapania chłopaka za rękę, nie był kompletnie bezcelowym. Wymowna mina gryfona dosyć jasno komunikowała, że nie wiedział, jak wybrnąć z tej sytuacji. Lara chyba trochę jaśniej w tym momencie myślała. Uśmiechnęła się uroczo do funkcjonariuszy i pochyliła, aby złapać swoje i Boyda rzeczy w wolną dłoń. Kiedy tylko to się stało, poprawiła torbę na ramieniu i schowała dłoń w środku, w celu chwycenia mocno różdżki. - No cóż, miło było, ale my muszimy się już zbierać. - dodała, po czym zrobiła coś, czego prawdopodobnie robić nie powinna. Chłopak mógł poczuć mocne szarpnięcie, kiedy Lara teleportowała ich, pozostawiając po sobie wspomnienia dwójki mokrych nastolatków oraz głośnego trzasku.
/Zt. x2[/b]
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Gra na szczeblu zawodowym sprawiła, że stał się rozpoznawalny i wypuszczanie się do magicznych części Londynu często wiązało się z zaczepianiem przez fanów Quidditcha. Jakkolwiek nie miał nic przeciw temu, ba, uwielbiał podobną atencję i interakcje z entuzjastami tego sportu, tak czasem chciał odrobiny spokoju. W takich momentach wybierał mugolskie miejscówki w Londynie, gdzie był zupełnie anonimowy, a prawdopodobieństwo wpadnięcia na jakiegoś kibica pozostawało nikłe. Psa zostawił w mieszkaniu, uprzednio zapewniwszy mu jakieś zajęcie, aby żadne jego trampki ani inne przedmioty nie poniosły śmierci z zębów czworonoga, a samemu wybrał się na małą przebieżkę wzdłuż jednego z licznych bulwarów nad Tamizą, tak dla oczyszczenia umysłu i podtrzymania formy; zachmurzone niebo trochę nie zachęcało do joggingu, ale liczył, że w najbliższym czasie jednak nie lunie. Wprawdzie nie było większych przeciwskazań, żeby zabrać czworonoga, charjuk w końcu doskonale wtopiłby w tło, bo z wyglądu łudząco przypominał jedną z niemagicznych psich ras, ale szczeniak nie był jeszcze do końca nauczony biegania z nim, więc w tak publicznym miejscu byłaby to prawdopodobnie murowana katastrofa. Wystarczyło, że sam potrafił czasem przyciągać podobne sytuacje jak magnes. Miarowym tempem biegł wybrukowanym chodnikiem wymijając przy tym nielicznych przechodniów, kiedy jakiś idiota na rowerze nieomal go potrącił – w ostatniej chwili udało mu się uskoczyć, klnąc przy tym siarczyście po irlandzku – a inny ułamek sekundy później wjechał z pełną prędkością w ciut głębszą kałużę tuż obok. Cały rozbryzg z niej oczywiście poszedł na niego, bo jak już mieć pecha to po całości. Rudzielec aż zgrzytnął zębami, wygrażając za tymi kretynami na dwóch kółkach pięścią, choć byli już zbyt daleko, żeby to dostrzec. — Nie wierzę… — burknął, zerkając po sobie. Prawie cały dres przemoczony, a on nawet nie miał, jak się osuszyć na szybko, bo znajdował się wśród mugoli… A chciał sobie tylko spokojnie pobiegać, ech.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor stał i wpatrywał się w drugim brzegiem rzeki. Przez moją głowę przepływały piękne, aczkolwiek nie wiadomo co dziś się zdarzy, a nastrój, sceny z przyszłości był zadawalający. Mimo że dopiero dzień się zaczął, puchon przewietrzy się, więc może teraz będzie mi lepiej wszystko wychodziło. Odepchnął się od barierki i zrobił krok w tył, tym samym niechcący na kogoś wpadając. Czym prędzej się młody Krawczyk odwrócił do tego kogoś, bo raczej nie bywał aż na tyle buntowniczym człowiekiem, by szukać zaczepki i od razu bić się. - prze....przepraszam… – odparł, po chwili bardziej przyglądając się nieznajomej, bo wydawała mi się być jednak znajomą…? Musiałam wyglądać dziwnie, bo naprawdę skądś go znałem, ale Wiktor nie potrafił sobie przypomnieć skąd, nie potrafił tego powiązać z jakimkolwiek miejscem, w którym przebywał, a w którym mógł spotkać… Aż w końcu nadeszło olśnienie. – William S. Fitzgerald? Kapitan Drużyny – zapytał niepewnie, ale im bardziej o tym myślał że to być może on , tym bardziej tracił w to wiarę. I dzień był taki sobie. Mogło mi się mieszać w głowie od tego wszystkiego. - Przepraszam, pomyliłem z kimś – stwierdził ostatecznie, podnosząc swój plecak z ziemi, bo nie wiedzieć kiedy spadł Wiktorowi z ramienia.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Incydent z tymi dwoma idiotami na rowerach odrobinę go podminował, więc kiedy zaledwie moment później ktoś dodatkowo go jeszcze potrącił ledwie wstrzymał się od warknięcia, przeistaczając je ostateczne w ciężkie westchnięcie bezsilności. Naprawdę chciał tylko w spokoju pobiegać, nic więcej. Czy to było aż tak wiele…? — Patrz, gdzie… — urwał w pół zdania, gdy dojrzał kim jest nieuważny przechodzień. Powiedzieć, że znał rudowłosego chłopaka to może byłaby przesada, ale zdecydowanie go kojarzył z hogwarckich korytarzy i niektórych wspólnych zajęć – to był młodszy brat Olki, Wiktor o ile dobrze pamiętał. Cóż, nie była to raczej osoba, na którą spodziewałby się wpaść w jednej z mugolskich dzielnic Londynu, ale z drugiej strony Krawczykowie przecież także rezydowali w brytyjskiej stolicy, więc może wcale nie powinien być tym aż tak zaskoczony tym spotkaniem. Świat potrafi być w końcu niezmiernie małym miejscem, więc co dopiero takie wielomilionowe miasto. Nie zdążył nawet potwierdzić swojej tożsamości, kiedy Puchon sam nagle doszedł do wniosku, że go jednak z kimś pomylił. Ślizgon uniósł nieznacznie brew, słysząc tą rewelację. — O ile mi wiadomo nie posiadam sobowtórów ani nikogo takiego, więc to nie jest żadna pomyłka, młody — odparł w końcu, unosząc przy tym nieznacznie kącik ust, bo go ta odrobinę niecodzienna sytuacja nawet rozbawiła. Jednocześnie też sprawiła, że puścił w niepamięć zdarzenie sprzed kilku chwil. — A ty jesteś Wiktor, dobrze kojarzę? — zagaił po krótkiej chwili, tak dla upewnienia, że sam się nie pomylił i faktycznie dobrze zapamiętał imię młodszego rudzielca. — Korzystasz pewnie z ostatnich dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, co?
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Mimowolnie sięgnął dłonią do głowy i wsunął palce między włosy pezeczesując je ot tak. Rudzielcowi ślizgon wydawał się taki wyluzowany ciekawe czy rzecywiście taki był na co dzień. -Masz jakieś pany na nowy rok szkolny?rzucił sucho, a porywisty wiatr sprawił, że nieznacznie zachwiał się lekko na własnych nogach. Dzisiejszego dnia Wiktor jakoś nie był chętny do rozmów może to dlatego zeczas Noé długo wracać do życia szkolnego. – Więc znasz mnie siostra ci o mnie juz coś opowiadała – powiedział niespecjalnie tym faktem zaskoczony kto by nie znał Krawczyków. Wiez co ja musze zrobić do szkoły kilka rzeczy może jescze sie spotkamy,tak po prostu obrócił się i ruszył w swoją stronę. z/t
Praca amnezjatora nie zawsze była przyjemna. I chociaż czasem zdarzały się zlecenia, które niewiele wnosiły do czegokolwiek w życiu Azazela, tym razem mogło być zgoła inaczej. Wpadki wśród czarodziejów nie były niczym nienormalnym, jeszcze w zeszłym tygodniu młody Whitelight mógł pamiętać o tym skrajnie nieodpowiedzialnym czarodzieju, który w środku Londynu zapomniał, że w kufrze trzyma świeżo wyklute sklątki tylnowybuchowe, co przysporzyło zarówno ministerstwu jak i uzdrowicielom sporo pracy na resztę dnia. Tym razem jednak sprawa nie była tak przejrzysta, właściwie ministerstwo otrzymało niepewne informacje, które wciąż nie do końca składały się w jedną, spójną całość. Azazel mógł mieć pewność, że został włączony do tego zajścia poprzez pociągnięcie przez ojca kilku sznurków, bo choć był zdolny, to nadal zbyt młody, by teleportować się teraz razem z jednym z lepszych aurorów w sam środek mugolskiej dzielnicy, gdzieś nad Tamizą. Wiejący od strony rzeki wiatr był mroźny, a deszcz wcale nie ułatwiał zadania. Auror nazywał się Vansera i zdawał się tolerować chłopaka tylko ze względu na wagę nazwiska, nie sprawiało to jednak, że minę miał absolutnie niezadowoloną i nie spuszczał Azazela z oka, zupełnie tak jakby wcale mu nie ufał. Cóż, młody Whitelight powinien się jednak skupić na własnym zadaniu. Jedyne informacje, którymi dysponował – wraz z aurorem niespecjalnie skorym do pomocy, a będącym tam jakby z przymusu, by zachować chociaż pozory bezpieczeństwa – mówiły o miejscu, w którym użyto nielegalne zaklęcia i o Mugolu zamieszanym w tę sprawę, którego widział świadek i którego pokazano młodemu amnezjatorowi portret pamięciowy. — Zakładam, że nie bez powodu ciebie — słowo zabrzmiało prawie jak obelga — ze mną wysłali, więc proszę, zdecyduj sobie gdzie idziesz, mamy niewiele czasu, proponuję się rozdzielić. — powiedział Vansera, patrząc swoim magicznym sztucznym okiem na Azazela, co sprawiało wrażenie jakby widział i wiedział zbyt dużo, a jednocześnie odpalając papierosa dawał jasno do zrozumienia, że ta współpraca nie jest mu na rękę. Kto wie, może Whitelightowie kiedyś zaszli mu za skórę? Teleportowaliście się na „skrzyżowaniu” nad brzegiem Tamizy w miejscu, które zdecydowanie nie jest odwiedzane przez turystów i nie macie zbyt wiele informacji, gdzie powinniście się udać. Auror się nie odzywa, nie licząc mniej przychylnych uwag, a jednak daje Tobie prawo wyboru. Nie musicie się rozdzielać. Oprócz tego musisz wybrać gdzie idziecie dalej: w prawo, lewo, czy też prosto. By pomóc podjąć decyzję, oto kilka informacji: prawo – ulica nie wygląda wcale na złowrogą, choć jest cholernie niezadbana i brudna, wszędzie leżą śmieci i jest dziwnie pusto. Niemniej jedyne co może niepokoić, to migająca lampa zasięgu wzroku, choć to wygląda na łatwą sprawę dla mugolskiego elektryka. lewo – jest podobnie do przeciwnego kierunku, choć zdaje Ci się, że widzisz w oddali jakąś postać, która kiedy tylko natrafia na Ciebie wzrokiem, szybko się oddala. Może ma coś do ukrycia, może zwyczajnie się przestraszyła. Nie masz pewności czy to Mugol, czy być może czarodziej, a jednak był za daleko, by rozpoznać rysy twarzy. prosto – jest całkowicie ciemno, żadna lampa nie działa i jedyne oświetlenie może dać Ci lumos z różdżki, bądź ten stary, ledwo świecący szyld gdzieś przy końcu ulicy. Jeśli pójdziesz prosto, możesz mieć pewność, że to ślepy zaułek, a lumos w środku mugolskiej dzielnicy nie wydaje się zbyt mądre, szczególnie dla amnezjatora.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Noc spędzona wspólnie z ukochanym – Meksykanin marzył o niej od tak dawna, a jednak pewne kwestie nadal nie dawały mu spokoju, zwłaszcza rozmowa, którą stoczyli ostatnio na zapleczu Pure Luxa. Mężczyzna starał się odsunąć natrętne myśli na bok, koncentrując się na przyjemnościach, dlatego zaproponował Maximilianowi wyjazd za miasto. Postanowił delektować się wiosenną, słoneczną pogodą oraz obecnością partnera, któremu posłał subtelny uśmiech tuż przed odpaleniem silnika lśniącego, szmaragdowego wozu. Wreszcie wcisnął przełącznik niewidzialności, a potem wdepnął gaz do dechy, mknąc mniej uczęszczanymi ulicami miasta, zanim wzbił się w powietrze, żeby uniknąć korków i wyciągnąć maksimum osiągów, jakie zapewniała sprzedana mu przez Brooks fura. Niestety, nawet głośny ryk Pioruna nie był w stanie uciszyć egzystencjalnych refleksji, które zrodziły się w jego głowie w ostatnich dniach. - Pytałeś mnie jak to jest kogoś zabić... – Zagadnął, wrzucając wyższy bieg. – …ale gdyby zaistniała taka konieczność, byłbyś w ogóle w stanie pociągnąć za spust? – Zerknął na niego kątem oka, wiedząc że może sobie pozwolić na podobne porównania i że Felix zaznajomiony jest z niemagicznym światem. – Co robiłeś tyle czasu w Avalonie? – Zapytał również, wszak nie mieli jeszcze okazji nadrobić zaległości, a wizyta nastolatka w szpitalu świętego Munga oraz zainicjowany po powrocie temat wzbudzały podejrzenia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Co prawda powinien pracować i chciał pracować, ale wiedział też, że potrzebuje trochę czasu spędzonego z partnerem. Mając więc nieco wyrzutów sumienia, zgodził się na małą wycieczkę licząc na to, że gdy wrócą zostanie mu jeszcze trochę czasu na randkę z kociołkiem. Zdecydowanie zbyt długo go nie było i narobił sobie w pracy zaległości, których nie dało się nadrobić w jeden dzień. Nie spodziewał się powrotu do tamtej rozmowy, choć może i powinien wiedząc, że wcale nie był to temat, który porusza się codziennie. Przez chwilę milczał, memlając w ustach listek młodej mandragory i zastanawiając się nad odpowiedzią. -Nie mam pojęcia. - Przyznał szczerze. -Wydaje mi się, że byłbym do tego zdolny, ale nie jestem pewien, jak bym na to zareagował po fakcie. - Rozwinął nieco wypowiedź. Kiedyś nie zastanawiałby się nad konsekwencją czegoś takiego, ale teraz, gdy miał za sobą trochę bardziej traumatycznych akcji, był bardziej świadomy tego, jak wrażliwa jest jego psychika. Choć co do tego też nie mógł mieć do końca pewności. -Mówiłem Ci. Głównie rozmawiałem i trochę się włóczyłem. - Spojrzał na partnera niepewnie, bo nie do końca wiedział, skąd to pytanie, skoro wydawało mu się, że wyjaśnił mu wszystko. A przynajmniej to, co był w stanie wypowiedzieć na głos. Na szczęście Paco pytał o Avalon, nie o kolumbijską dżunglę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie, zdecydowanie nie był do temat, który porusza się codziennie, przy filiżance kawy i papierosie. Nigdy wcześniej nie rozmawiali zresztą o nim tak otwarcie; Meksykanin odnosił nawet wrażenie że go unikali, udając że wcale nie zajmuje się brudnymi interesami na boku. Nic dziwnego, że do dzisiaj zastanawiał się, co takiego się zmieniło i dlaczego Felix nagle zainteresował się zaklęciami, uznawanymi przez ministerstwo za niewybaczalne. Nie chodziło jednak tylko o to. Zbyt wiele czasu spędzał ostatnio z Diazem, a mimo że bronił ukochanego jak lew, nie pozwalając Katalończykowi choćby na jedno złe słowo skierowane pod jego adresem, zaczął myśleć że mężczyzna ma po części rację. - Nikt nie wie, jakby zareagował, dopóki nie zrobi tego naprawdę. – Wymamrotał, nie do końca usatysfakcjonowany odpowiedzią, nawet jeśli sam nie był pewien jakiej odpowiedzi od chłopaka oczekiwał. – Mówiłeś, że nie lubisz zaklęć ani pojedynków… więc jak? – Postanowił również wytknąć chłopakowi dość istotną nieścisłość w jego zeznaniach. Twierdzenie o tym, że zdolny byłby kogoś zabić brzmiało niewiarygodnie z ust kogoś, kto unikał konfrontacji, a często nie nosił nawet przy sobie różdżki. – Mówiłeś, ale nieszczególnie wyczerpująco. Rozmawiałeś ze znachorką o mors lilium. Po co? Dlaczego wysłała cię do Kolumbii? Dlaczego było to tak ważne? – Nie dawał za wygraną, jednak nie patrzył nawet na twarz Maximiliana, a na drogę rozpościerającą się przed przednią szybą samochodu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział, co takiego Díaz kładł Moralesowi do głowy, ale jeśli miało to oznaczać niepotrzebne przesłuchania czy zmartwienia, to raczej Max był gotów iść do rzekomego kumpla i powiedzieć mu kilka ostrzejszych słów. Na ten moment nie wiedział jednak, skąd się to wszystko brało i dokąd obecna rozmowa zmierza, choć nastoletni mózg zdawał pracować się teraz na pełnych obrotach. -No bo tak jest. - Potwierdził, powoli zdając sobie sprawę, że podczas tamtej rozmowy chyba nie do końca się zrozumieli. -Zabić można na wiele sposobów. Nie musi być to Avada, czy inne zaklęcie. - Wyjaśnił, skąd mogła się wziąć nieścisłość, bo nigdy nie mówił, że pyta o odebranie życia w sposób magiczny. Pytał tylko, czy zaklęcie uśmiercające boli, ale było to kwestią zupełnie innego toku myślowego w głowie nastolatka. -Wiesz, że pracuję nad eliksirami. Mors lilium ma duży potencjał i wielkie właściwości uzdrawiające. Biorąc pod uwagę to, że Avalon specjalizuje się w białej magii, liczyłem na to, że znajdę coś, co pomoże mi stworzyć lepszą wersję eliksiru spokoju. Coś, co zadziałałoby na mnie. - Przyznał, z ulgą rejestrując fakt, że wzrok Paco skupiony jest na drodze, bo tak było mu znacznie łatwiej mówić o niektórych rzeczach, a ostatnie co powiedział, mogło dość jasno wskazywać na kierunek eksperymentów młodego eliksirowara. -Nie potrafiła mi pomóc, ale ponoć tamten szaman posiadał wiedzę, która mogła uzupełnić jej braki. Jak mówiłem, nie do końca tak było, albo po prostu nie miał zamiaru się nią z nikim dzielić. Tyle. - Wzruszył ramionami, choć wcale nie czuł się co do tego tak obojętnie, jak starał się pokazać. Był nieco zły na los, że sprowadził go do tamtej kolumbijskiej dżungli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Toni nie powiedział mu niczego, o czym by już nie wiedział, a czego starał się najwyraźniej na co dzień nie dostrzegać, całkowicie omamiony żywionym do ukochanego uczuciem. Nie pierwszy raz jednak poddawał w wątpliwość przyszłość, którą miałby dzielić wspólnie z Maximilianem. Pragnął jej, ale znów nachodziły go te cholernie natrętne myśli, że kompletnie do siebie nie pasują i że nie powinien mu mieszać w głowie; że nie ma szans, żeby byli razem szczęśliwi. Nie umiał odpuścić i czuł, że prędzej czy później doprowadzi ich to do zguby. Prychnął kpiąco pod nosem, zdając sobie sprawy z absurdalności tej rozmowy. Nie spodziewał się, że ukochany zacznie usilnie przekonywać go, że jest w stanie odebrać komuś życie. Nie rozumieli się, nie po raz pierwszy. – Trucizna. – Ni to stwierdził, ni zapytał, sugerując inne rozwiązanie, które najlepiej wpisywało mu się w obraz zajaranego eliksirami nastolatka. Domyślał się, że mógłby uwarzyć w kotle bolesną śmierć, acz opowieść o poszukiwaniach prowadzonych na rajskiej wyspie i w Kolumbii nieco zbiła go z tropu. - Szukasz kolejnego, tyle że skuteczniejszego sposobu, żeby się odurzyć i uciec od rzeczywistości. – Podzielił się na głos cisnącymi się na usta spostrzeżeniami, mimo że korzystniej dla obydwu byłoby, gdyby trzymał język za zębami. Pewnie potraktował go w sposób krzywdzący, zwłaszcza że sam był przecież hipokrytą, który zapominał o problemach wyłącznie przy szklaneczce, a raczej kilku szklankach dobrego trunku albo w ramionach kochanka, zaś negatywnym emocjom dawał upust, siejąc zamęt na nokturnie. – Po to ryzykowałeś życiem? Źle ci ze mną? – Niby cały czas mówił do niego spokojnym tonem, jednak sam poczuł się zraniony i pominięty. Znowu. – Nie wszystko da się załatwić za pomocą magicznych mikstur. Nie ozdrowiejesz, faszerując się eliksirem spokoju, tak samo jak nie zawsze uratujesz się wiggenowym, kiedy ktoś zaatakuje cię w ciemnym zaułku. – Zwolnił, spoglądając na Maximiliana z pewnym rozczarowaniem. – Nie wiem czy Avada boli. Wiem, że zabija… i że ignorujesz mnie i wszystkie moje rady. – Westchnął ciężko, uzmysławiając sobie, jak wiele kłopotów i nerwów przysporzyła mu ta relacja. Mimo to nie chciał z niej zrezygnować. Chciał po prostu zostać wysłuchanym i wywrzeć jakikolwiek wpływ na partnera, o którego się tak zamartwiał. Puścił na chwilę kierownicę, zdejmując z nadgarstka bransoletę z zębów piranii, którą rzucił chłopakowi na kolana. – Nie potrzebuję jej, za to tobie bardziej się przyda, skoro mnie nie słuchasz i nie umiesz obronić się przed nadlatującym ciosem. – Nie szczędził mu złośliwości, mimo że w głębi duszy kierował się troską i chęcią zadbania o jego bezpieczeństwo. Cóż, może Felix miał rację. Niełatwo było być partnerem Moralesa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiechnął się półgębkiem, bo mógł się spodziewać, że właśnie o tym Salazar od razu pomyśli, gdy wytknie mu inne sposoby na odbieranie życia. Nawet nie dziwił się partnerowi, w końcu był znanym miłośnikiem wszelkich mikstur, nawet tych śmiertelnych. -Chociażby. - Prychnął, by zaraz po chwili wylać swoje myśli związane z tym tematem. -Jednak są problematyczne. I nie łatwe do wyegzekwowania. W teorii. No w praktyce też, wszystko zależy. - Nie mógł powiedzieć, że nigdy o tym nie myślał, ale jednak podanie komuś trucizny pod wpływem chwili było bardzo mocno problematyczne i wymagało dużo więcej sprytu i taktyki niż zwykłe rzucenie zaklęcia. Wielu rzeczy się w życiu spodziewał, ale zdecydowanie nie tego, co teraz usłyszał. Otworzył usta, a następnie zamknął je nieco zszokowany, patrząc na partnera. Słowa Paco bardzo mocno go zabolały i choć starał się nie brać tego do serca, nie potrafił. -Naprawdę tak myślisz? - Fuknął na niego, a głos nastolatka przepełniony był bólem i rozczarowaniem, a co za tym szło i złością. -Bo brakuje mi sposobów na odurzanie się? - Zapytał jeszcze atakująco, choć praktycznie od czterech miesięcy był czysty. Kto jak kto, ale myślał, że Paco trzyma jego stronę w tej nierównej i zdecydowanie zbyt ciężkiej dla nastolatka walce. -Życie? Jakie kurwa życie? - Nie do końca rozumiał, bo przecież za wiele to mu się nie stało, a mała vomila to praktycznie nic nowego dla Maxa, który był bardziej przyzwyczajony do rzygania niż do nie rzygania. -Tu nie chodzi o Ciebie, ani o nas. Skąd Ci się to w ogóle wzięło? - Zapytał, bo akurat nie miał pojęcia, skąd w głowie Paco taka, a nie inna konkluzja. Przecież Salazar dobrze wiedział o problemach Maxa z akceptacją siebie i swojego życia. -Myślisz, że o tym nie wiem? O chuj Ci chodzi? - Krew coraz bardziej buzowała mu w żyłach, bo czuł się coraz bardziej atakowany przez partnera bez jakiegokolwiek powodu. -Niczego nie ignoruję. - Dodał jeszcze, bo jakby chciał ignorować słowa Moralesa, to by go w ogóle o zdanie nie pytał, ale ten widocznie wiedział swoje i wcale nie tak łatwo było mu to wybić ze łba. Tak, dobrały się dwa barany, jak nic. Spojrzał na leżącą na kolanach bransoletkę i poczuł, jak jego serce ponownie pęka. -Po to mnie tu przywiozłeś? Żeby pierdolić od rzeczy? Jak tak to zleć na dół, bo chcę wysiąść. - Powiedział twardo, chwytając za klamkę i dając jasno do zrozumienia, że albo Paco mu pomoże, albo sam ewakuuje się z pojazdu tu i teraz.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pokiwał porozumiewawczo głową, dostrzegając problemy, jakie rodziło zastosowanie trucizn. Nie to, żeby deprecjonował ich wartość. Ba, domyślał się, że akurat Maximilian, gdyby tylko chciał, dosypał lub dolałby mu do drinka miksturę bezbarwną i bezwonną, nie wzbudzając nawet najmniejszych podejrzeń. Zresztą nie tylko jemu. Ze swoimi umiejętnościami okantowałby prawdopodobnie każdego, ale wpierw musiałyby mu jeszcze sprzyjać okoliczności. Machnąć różdżką można było w dowolnym momencie, ale prysnąć komuś eliksirem w twarz? Nie bardzo. Próbował wytłumaczyć chłopakowi różnicę, zwrócić jego uwagę na to, że przy okazji rozmowy na zapleczu baru powiedział kilka mądrych rzeczy, o których oczywiście zapomniał, kiedy tylko zaproponował mu wspólny trening. Nie zamierzał go zranić. Nie chciał także, aby jego słowa tak wybrzmiały, a że wybrzmiały koszmarnie uświadomił sobie dopiero na skutek przepełnionego złością głosu ukochanego. Przez moment milczał, wyrzucając sobie brak powściągliwości. Nie chciał zresztą odpierać ofensywy, na którą sobie niewyparzoną gębą zasłużył. – Nie myślę tak. Przepraszam. – Westchnął ze smutkiem, przecierając dłonią twarz. – Wiem, że nie bierzesz. – Dopowiedział również, spoglądając spolegliwie na partnera, chcąc jakkolwiek zrekompensować mu bezpodstawne oskarżenia. Czuł się źle z tym, co powiedział, ale akurat kolejne słowa Felixa sprawiły, że znów zacisnął w złości pięść, wkurwiony tym, że nastolatek wiecznie bagatelizował zagrożenie. - Przez kogo wylądowałeś w szpitalu? Przez tego Kolumbijczyka? Co, gdyby potraktował cię silniejszą trutką? – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Tak, Max, kurwa życie. Szlajasz się po podejrzanych miejscach. Nie nosisz przy sobie różdżki, chyba że zrządzeniem losu ci się o niej przypomni. Jesteś nieostrożny i nie masz za knuta instynktu samozachowawczego. – Warknął na niego, kompletnie niezadowolony z przebiegu rozmowy… a raczej kłótni. Kolejnej. – Nie chodzi o mnie ani o nas... – Prychnął znów, powtarzając po nim kpiąco. – Nie wiem, może stąd, że wypytujesz mnie o dziwne rzeczy i może dlatego, że nie chcę żebyś skończył jak któryś z manekinów na kursie pierwszej pomocy. – Kontynuował swoją tyradę, ale tuż po odrzuceniu na kolana Solberga sprezentowanej przez niego bransolety, wziął głębszy oddech, wmawiając sobie, że powinien choć trochę ochłonąć. – Chodzi mi o to, żebyś przestał grzebać kijem w mrowisku, skoro masz głęboko w dupie to, co do ciebie mówię. Mówisz, że nie chodzi o mnie, ani o nas, ale nie wiesz co ja czuję, myśląc o tym, że ktoś może podnieść na ciebie różdżkę. – Mruknął rozczarowany, acz nie wiedział czy bardziej postawą ukochanego czy własną bezsilnością. – Zabrałem cię za miasto, bo chciałem nauczyć cię jak się bronić, żebym nie musiał się o ciebie martwić i mógł spokojnie spać po nocach. – Skręcił gwałtownie, kierując Pioruna niżej, bo i zbliżali się do miejsca, które obrał za cel podróży. – Zapominasz o tym kim jestem, o tym co robię, Felix, ale skoro twierdzisz, że pierdolę od rzeczy, może rzeczywiście powinieneś wysiąść i zapomnieć też o mnie. – Spojrzał na niego z powagą, lądując w pobliżu opuszczonej rezydencji, a następnie nie spuszczając z niego wzroku, machnięciem różdżki otworzył drzwi od strony pasażera.
Zdziwił się, gdy tamten chwycił go za koszulę. Kolejny pocałunek również zbił go z pantałyku, bo Díaz żył w przeświadczeniu, że to on nadaje tempa tej relacji. Niemniej taki obrót wydarzeń bardzo mu się podobał, toteż odwzajemnił go z nawiązką, dając upust swojej chciwości. Taki był łasy na czułości, taki był łasy na dotyk, zupełnie jakby żył w celibacie przez dziesięć lat. To oczywiście była nieprawda, faktem natomiast było to, że przez trytoni czas bardzo zatęsknił za towarzystwem ludzi. Gdy się od niego odsuwał, nie mógł powstrzymać bardzo zadowolonego wyrazu twarzy. On również czuł niedosyt, ale teraz przynajmniej częściowo zaspokoił pierwszy głód. Gdy wyszli z samochodu zamknął za nimi drzwi, uprzednio opróżniając bagażnik, w którym znajdowało się pudełko na pizzę i butelka wina. Medalion pozbawiony niepotrzebnej siatki już dawno skrył w wewnętrznej kieszeni kurtki, trzymając go blisko serca, zupełnie jak kolie, naszyjniki i inne magiczne artefakty, które zwykł przemycać. Spojrzał na niego, a w oczach iskrzyło mu się szczęście. Po upewnieniu się, że nie stanął jak debil i że bryka jest zamknięta wskazał kierunek marszu, narzucając dosyć wolne tempo. Szli w milczeniu przez jakieś pięć minut, a Díaz rozkoszował się napięciem wiszącym w powietrzu. Dobrze wiedział, że drugi raz nie pozwoli sobie na czułości w miejscu publicznym, ale rozmowa to też jakiś rodzaj gry wstępnej. A milczenie, które tak nieznośnie drażni, gdy chce się tak dużo powiedzieć i zrobić jest czasami jeszcze lepsze. Gdy w końcu wyszli nad rzeczny bulwar, Tony znalazł pierwszą lepszą wolną ławkę. Tak się szczęśliwe złożyło (a tak naprawdę nie był to przecież przypadek, a zamierzony zabieg), że siedzieli bardzo niedaleko Tower Bridge. Postawił pizzę, wino schował w papierową siatkę, którą wyjął z kieszeni kurtki. Wskazał Nico, aby usiadł i polecił mu, by się częstował a sam zapalił papierosa, który tak trochę śmiesznie pachniał. - Ta-da! - powiedział, wdychając pierwszego macha. Chwilowo trzymał go na dystans, bo zapalić musiał, że Nicholas przecież jadł. Poza tym w ten sposób chociaż przez chwilę mógł się poczuć od niego wyższy. - Częstuj się. Nie wiedziałem jaka ci smakuje, więc dla pewności nie brałem hawajskiej - zażartował, bo choć jemu nie przeszkadzał ananas na pizzy wiedział, że ludzie mają do niego ambiwalentny stosunek. - Prosciutto crudo, mozarella, pomidorki. - Zachęcił go do otwarcia pudełka, samemu nie rzucając się na jedzenie. Nie był głodny, a zresztą. Miał apetyt na coś innego.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
W umyśle Nicholasa działo się wiele i krążyło dużo myśli, z których praktycznie wszystkie pośrednio lub bezpośrednio związane były z Diazem, tym co robili wcześniej, tym co robili teraz i co miało dopiero nadejść. Szczególnie te ostatnie budziły w nim silne emocje, upajając słodką obietnicą przyjemności wolnej od wszelkich trosk i zmartwień. Bo w wyobrażeniach wszystko było takie idealne, prawda? Kiedy do niego dotarło dokąd idę, na moment go zatkało. Ze wszystkich miejsc Tonio wybrał akurat takie nad wodą. Oczywiście w dziczy było wiecej urokliwszych miejsc, ale w tym momencie ta ławeczka wydawała się Nicholasowi czymś idealnym. I to nie tylko dlatego, że byli tu razem. - Hawajska też jest okej, ale wolę taką - powiedział Seaver, już wyciągając pierwszy kawałek. Na jego twarzy wymalowała się błogość, kiedy pizza zaczęła znikać. Ależ był głodny! Dopiero po chwili zorientował się, że Tonio trzyma dystans. Chciał mu powiedzieć, żeby podszedł, że mu dym nie przeszkadza, ale był zbyt zajęty pochłanianiem drugiego kawałka. Dopiero przy trzecim poziom zainteresowania się zbalansował, a potem przechylił na stronę Diaza. - A ty? Nie jesz?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz obserwował, jak Nicholas pochłania drugi kawałek. Z uśmiechem na twarzy i stoickim spokojem. Sam rozkoszował się po prostu papierosem, szumem bulwaru i miłym towarzystwem. Nie wiedział, że z miejscem trafił strzał w dziesiątkę, ale jego towarzysz póki co nie narzekał i bardzo mu się to podobało. Odruchowo chciał sięgnąć po wino, ale, ajajaj. Przecież mu nie wolno. Same papieroski muszą wystarczyć. Machnął więc ręką na, jak się mogło zdawać, nic szczególnego i po prostu usiadł koło Nico. Tuż po tym, jak ten zadał to pytanie. - Ja nie jestem głodny. Jadłem tuż przed wizytą w sklepie. A propos, żarty żartami, ale mam nadzieję, że nie narobiłem ci kłopotów? - zapytał, szczerze zaciekawiony, bo ten starszy typ u Huxleya nie wyglądał, jakby skakał z radości na sam koniec. Trzeba było być ślepym, żeby nie spostrzec, jak Tony wyrywał młodego sprzedawcę. W sumie padły tam całkiem śmiałe słowa i… Díaz był tym bardziej zadowolony, że nie spłoszyły Nicholasa. Bez cienia żenady się przeciągnął i oparł ręce o oparcie ławki tak, że od przytulenia dzieliło ich zaledwie kilka cali.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas prychnął z pogardą. Trochę się nasłuchał na swój temat po wyjściu Diaza i to takich rzeczy, że miał ochotę rzucić w szefa upiorogackiem, by sobie ulżyć. No ale wiadomo, nie powinien dać się ponosić emocjom w miejscu pracy. Zachował pełen profesjonalizm. - Był wściekły. Pouczał mnie jak mam flirtować z klientami, żeby więcej z nich wyciągnąć. Uważa, że gdybym się uśmiechnął i zatrzepotał rzęsami skusiłbyś się na o wiele więcej. - spojrzał na Katalończyka wyzywająco. - Uważa, że byłem oschły i niedostępny. Miał rację? Może nawet byłoby w tym coś uwodzicielskiego i romantycznego, gdyby Seaver nie umorusał sobie policzka pizzą jak ostatni dzieciak. Nico jednak tego nie zauważył, bo skupił się mocno na tym, by nie skorzystać z tego jak Tonio ułożył ramiona. Może by się wtulił, może wpakowałby mu się na kolana, może robiliby duzo innych rzeczy, gdyby nie to, że byli w miejscu publicznym, a Seaver miał wrażenie, że gdyby już zrobił pierwszy krok, to nie byłby w stanie się zatrzymać i znów mieliby poważne problemy.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Oj, to by mi się bardzo nie podobało. Jakbyś flirtował z innymi klientami. Nie słuchaj go, a jak będzie trzeba to tylko powiedz, a sprzedam u gonga w ryj. - Przyjął wyzwanie, nie uginając się pod spojrzeniem. Zachowywał irytujący wręcz spokój, a z jego twarzy w dalszym ciągu nie znikał wcale uśmiech - Lubię niedostępnych. A oschły nie jesteś, może po prostu… cechuje się pewien umiar w okazywaniu uczuć.. Mruknął, w sumie dopiero teraz zauważając, że ani razu nie widział kącików jego ust skierowanych do góry. Pokręcił też głową z niedowierzaniem, widząc jak ten się upierdolił. Musiał zgasić papierosa, by wyjąć z kieszeni kurtki paczkę chusteczek. Podstawił mu je pod nos. - Głodny chyba byłeś, co? - zapytał, nie kryjąc rozbawienia. To było naprawdę urocze, toteż nie przerwał równie słodkiej co niewinnej czułości i objął go prawym ramieniem. Przez chwilę patrzył na płynącą rzekę, pozwalając, aby myśli przewijały się leniwie przez jego umysł. Czuł jego ciepło, trochę go to uspokajało. I fajnie było wiedzieć, że potrafią też milczeć. Przez dłuższą chwilę rozkoszował się ciszą, by przerwać ją po raz kolejny. - Opowiedz mi coś o sobie. Co lubisz, poza wodą, pizzą i mną? Pytam tak wiesz, na wszelki wypadek. Gdybym ci się nie znudził i chciałbyś jeszcze raz. Może i był śmiały i bezczelny, ale co poradzić - taki właśnie już był. Nie patrzył się w jego oczy, ale bezwiednie kreślił mu ósemki na ramieniu. Był uważny na drżenie jego ciała i głosu. Wyczulony na wycofanie się, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Nie flirtuję za pieniądze, nie ważne co na ten temat sądzi szef, a mogę zapewnić, że póki co tylko jeden klient był wystarczająco interesujący - zamruczał, patrząc na usta Diaza tym samym łakomym spojrzeniem co wcześniej. Dopiero na dalsze słowa ciut zmarkotniał. - Wolałbym nie mieć takiego umiaru. Uwielbiam patrzeć na uśmiechniętych ludzi. Takich jak ty. Chciałbym... Być jednym z nich? Potrząsnął głową, nie kończąc. Nie ma co zagłębiać się w niemiłe tematy w trakcie miłego wieczoru. Chusteczki zbiły go z tropu, ale ukierunkowany pytaniem załapał i trochę się zmieszał. Wytarł zarumieniony policzek z sosu, a potem z westchnieniem zadowolenia dał się przygarnąć i objąć ramieniem. - Potwornie głodny. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że na Wyspach nie obowiązuje siesta. Nie był w pełni swobodny w ramionach Tonio, ale wyraźnie starał się tę swobodę odzyskać. Wierzchem dłoni zaczął bardzo nieśmiało, niewinnie i ledwie zauważalnie głaskać udo Diaza. Było mu z nim dobrze, a pewna wyczuwalna z początku sztywność ciała stopniowo ulatywała. Katalończyk miał w sobie coś takiego, że Seaver nie mógł przestać o nim myśleć, pragnąc go coraz mocniej. Siedział z nim w ciszy, rozkoszując się jego bliskością i delikatnie się w niego wtulając. - Mmmm? - Nico zamruczał leniwie na pytanie, czując się jak kot, którego z przyjemnej drzemki wybudziło równie rozkoszne drapanie za uchem. Dał sobie chwilę na powrót z krainy marzeń, a potem odpowiedział. - Uwielbiam tworzyć. Bardzo dużo ćwiczę rysunek, chciałbym być w nim naprawdę dobry. No i jubilerstwo... Chcę tworzyć piękne, przydatne, zaklęte rzeczy. No i... Teraz on się przeciągnął z zadowoleniem i czując większą swobodę. Było mu z Tonio tak dobrze, że chyba nic nie mogło go zrazić. Umościł się wygodniej, bardziej wtulajac się w Katalończyka, a dłoń już bez oporów położył na jego udzie, leniwie głaszcząc go przez materiał spodni. - Lubię się też bić. W kontrolowanych warunkach. Wujek mnie kiedyś trenował i niedawno przypomniałem sobie ile mi to sprawia radości.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Choć Díaz był bardzo ciekawy tego, co chciał, postanowił nie wiercić mu dziury w brzuchu. Być może domyślał się odpowiedzi, być może po prostu uznał, że to rozmowa na inny dzień. Bądź co bądź to było pierwsze ich spotkanie w takich okolicznościach. I pomimo tego, że kiedyś zarzekał się przed Ollim, że nie chodzi na randki, właśnie na jeden był. Życie jest po prostu śmieszne. Zaśmiał się, słysząc to o sjeście. No tak, różnice kulturowe pomiędzy północą i południem nieodmiennie go zaskakiwały. Do wielu niewygodnych rzeczy musiał się po prostu przyzwyczaić, ale mieszkał tu już taki szmat czasu. - Ale wiesz, że jest coś takiego jak przerwa na lunch? - zażartował, z ulgą stwierdzając, że ten poddaje się jemu dotykowi. Bien. Czuł, że jest odrobinę spięty, ale chociaż nie uciekał. Co więcej, Katalończyk poczuł na swoim udzie łagodne muśnięcie. A potem Nico się w niego wtulił. Antonio uśmiechnął się z dziką satysfakcją, przymknął na chwilę oczy Bardzo mocno pilnował się przy tym, by w tej niewinnej bliskości nie pozwalać sobie na zbyt wiele myśli. Czasami lepiej się ich pozbyć i po prostu żyć chwilą. - Tworzyć? - powtórzył, ugodzony spostrzeżeniem, że on był raczej z tych, co niszczą. Kiwnął głową ze zrozumieniem, ciesząc się, że Nicholas czuje się przy tym coraz to bardziej swobodnie. Mruknął, spoglądając na Tamizę. Ręka, która drażniła jego udo była tak nieznośnie grzeczna, ale to dobrze. Raz dostali już przecież nauczkę, prawda? - Co oznacza “w kontrolowanych warunkach”? - zapytał, a jego twarz nie wyrażała teraz wcale myśli, że w bójki, w których uczestniczył zawsze wymykały się spod kontroli. Ale o tym Nico miał się jeszcze dotkliwie przekonać, przyłapać go z tulipanem w ręku i żądzą mordu w oczach. Nie uprzedzajmy jednak faktów, bo póki co jest miło i przyjemnie.