Tamiza ma 346 kilometrów długości i jest jedną z najdłuższych rzek Wysp Brytyjskich. Uchodzi do Morza Północnego tworząc estuarium, które rozpoczyna się już w Londynie, kilkadziesiąt kilometrów od morza. Nad jej brzegiem znajduje się pełno malutkich kawiarenek, restauracji i sklepów z pamiątkami i nawet deszczowa pogoda nie jest w stanie zniechęcić turystów do spacerowania nadbrzeżem.
Byłoby? Jak mogłoby nie być? Dlaczego Ced mówił o tym z taką lekkością, jakby w manipulowaniu cudzym umysłem nie było nic złego? Tak niewiele z tego rozumiała i nawet gdy próbował jej to wytłumaczyć, choć wdziała, jak bardzo się stara, wciąż nie dała rady tego pojąć. Milczała przez dłuższą chwilę, myśląc nad tym co powiedział. Po części poddawała się po prostu łagodnemu dotykowi, który sprawiał, że zamiast dyskutować, miała chęć położyć głowę na jego nogach i pozwolić, by tak jak tamtego poranka, stał się wszystkim, co widziała. Swoimi słowami mile połechtał jej ego i nie umiała się z nich nie cieszyć, ale musiałaby całkiem zatracić ogromną część siebie, by móc tak po prostu na nie przystać. Pozostawało mieć nadzieję, że tę Holly, która ma swoje zdanie, lubił równie mocno, co wszystkie inne wersje. — Byłoby, dla mnie by było. Chciałbyś, żeby ktoś całował Cię tylko dlatego, że wypił amortencję? — nie miała w głosie wyrzutu, wręcz przeciwnie, brzmiała łagodnie, ciekawsko. Rozmowa z nią nie budziła w niej niepokoju czy potrzeby walki, czuła się bezpiecznie, więc po prostu mówiła, była – sobą, i to bardziej niż przy kimkolwiek innym. — Nie ma w tym nic złego. Teraz. Ale byłoby wcześniej. Huh, rozumiesz? — zmarszczyła brwi, niemało wysilając się nad wymyśleniem, w jaki sposób powiedzieć to, co tkwiło w jej głowie. Myśli co i rusz rozganiał hogsowy dym, który miała wrażenie, że utknął w jej głowie, skręcając się w niej w leniwe zawijasy. Słowa nabierały sensu i traciły go po zaledwie sekundzie. Co zabawne, ich rozmowa wcale nie brzmiała szczególnie inaczej niż zwykle, mogliby ją odbyć w każdych innych warunkach, tak bardzo oboje plątali się w tym co myśleli, mówili i czuli. Poderwała się na ławce, siadając teraz na nodze w taki sposób, że przodem była skierowana głównie w jego stronę. Złapała go za rękę – a może nigdy jej nie puściła? – a splecione ze sobą palce ułożyła na swoim udzie. W oczach miała determinację, by dokończyć swoją myśl. — Nie sądzę, że urok to część mnie, nie mam na niego wpływu. Mogę uwielbiać to, jak zielone są twoje oczy, ale wątpię, żebyś chciał, żebym widziała w tobie głównie to. — Westchnęła i po prostu się poddała, wątek ciągle jej umykał, a jego bliskość i jednoczesna odległość niczego jej nie ułatwiały. Wparła łokieć o oparcie ławki, a skroń złożyła na własnej dłoni, tej, która przez cały ten czas pozostawała samotna. — Pocałujesz mnie rano... też? — wypaliła z energią, a zakończyła raczej niepewnie, brzmiąc przez to dość komicznie. Roześmiałaby się, ale bała się, że zbyt łatwo będzie im to obrócić w żart. — Nie chcę znowu udawać, że nic się nie stało. Bo stało się, tak teraz, jak i wtedy. Ale za drugim razem trudno byłoby udawać, że winny był wyłącznie alkohol, prawda? Chciałaby wierzyć, że teraz będzie mądrzejsza i nie pozwoli mu na ucieczkę.
Słucha jej. Słucha nawet jej milczenia, bo w ciszy między nimi też są słowa, których nie wypowiedziała, albo które chciała wypowiedzieć, także niepewność lub zastanowienie, które chce mu przekazać. Milczeniemówi czasem więcej niż tysiąc głosek – wie, bo on też komunikuje się ciszą. Patrzy na nią i pozwala jej przetwarzać wszystko w swoim tempie, na chwilę odrywa kciuk od jej policzka, ale szybko dostrzega lekką zmianę w przymrużeniu jej oczu i aurze spokoju między nimi, więc zaraz się poprawia, muska jej skórę przepraszająco i pochyla się do niej, żeby pocałować ją w czoło. Ale nie tak, jak czasem ją całuje, jak dziecko, jak przyjaciółkę, jak dziewczynkę, całuje ją tak, jakby była wszystkim – i nic oprócz niej nie istniało i jakby chciał przekazać jej wszystko – spokój, czułość, troskę, opiekę, bezpieczeństwo, obietnicę… miłość. Słucha też jej obaw i może okazać tylko wsparcie i zrozumienie, bo nie może ich łatwo odegnać, nie sprawi, że o nich zapomni, ale chce dla niej spróbować je załagodzić. Tam, gdzie może zaprzeczyć lub zapewnić, że nie ma powodu do wątpliwości. Szuka tylko dobrego momentu i dobrego sposobu, żeby jej to pokazać. Nie szuka go w słowach, bo te nie są jego mocną stroną, chociaż czasem stara się dobierać je w najlepszy sposób w jaki umie. Na razie daje jej przestrzeń do bycia wysłuchaną, bo czuje, że ona potrzebuje w tej chwili właśnie tego – żeby dał jej poznać jej perspektywę, żeby spróbował ją zrozumieć, więc próbuje. Nie gubi ani jednego słowa, ani jednego grymasu na jej buzi. Łapie każde zmarszczenie brwi, mgłę i rozproszenie w jej oczach, brak koncentracji, niezdecydowanie. Jest nią pochłonięty do tego stopnia, że aż drga razem z nią, kiedy ona podrywa się do siedzenia. On trochę z szoku i zaskoczenia, ale jego ciało szybko znajduje naturalną drogę, żeby wykorzystać moment do zmiany własnego położenia. Przerzuca nogę przez ławkę i w rozkroku przysuwa się do niej. Pozwala jej poczuć ciepło swojego uda, kiedy wsuwa je pod jedną z jej nóg, żeby się na nim oparła. Już nie tylko w rozmowie, ale fizycznie poczuła, że jest obok, jakby jeszcze nie widziała, że jest, ale fizyczna bliskość różniła się od obecności tylko. Nie chce być dla niej tylko obecny. Chce być namacalnie z nią, jakby mógł, oddałby jej teraz każdą komórkę siebie, gdyby to tylko mogło pomóc i zapewnić ją, że nie ma powodu do obaw. Ale to jej lęki, których nie może jej odmówić, bo stanowią część niej i jej tożsamości. Część jej walki, w której on jedynie chce jej pomóc. — Zamknij oczy — prosi ją i czeka aż ona spełni jego prośbę. Nie wiadomo dlaczego to tyle trwa, ale Holly może mieć wrażenie, że mijają minuty, odkąd o to poprosił i w istocie tak jest. Ced nie wyjaśnia niczego, ale też przykłada palec do jej ust, kiedy czuje, że ona chce coś powiedzieć, może o coś spytać, może na przykład dlaczego ją o to poprosił. Przykłada też dłoń do jej twarzy i przysłania powieki, upewniając się, że nie będzie patrzeć. Trwaja w ciszy, wcześniej jeszcze trochę się rusza, ale teraz nawet Holly może wyczuć, że trwa w bezruchu, bo zapach bergamotki nie dociera już do niej, kiedy się nad nią pochyla, a przychodzi tylko od czasu do czasu z podmuchem wiatru. — Do hipnozy potrzebujesz kontaktu wzrokowego. To nawet nie jest pytanie retoryczne, nie chce wcale znać jej odpowiedzi, po prostu wszystkie źródła tak wskazują, a ona nie jest wilą – a pół-wilą, więc wydaje się naturalne, że jej urok ma swoje ograniczenia i ramy. Ced nie mówi tego bez przyczyny. Chce, żeby wiedziała, że nie jest pod jej wpływem, bo wszelka logika i fakty mówią, że nie może być. Może mu też wierzyć, że nie kłamie, bo z wyjątkiem tych chwil, kiedy Ced okłamuje samego siebie – brzydzi się kłamstwem i nigdy nie powiedziałby nieprawdy. Na pewno nie w tak ważnej sprawie. — Widzę Cię, Holly – szepcze te trzy słowa jak obietnicę, bo w gruncie rzeczy to jest obietnica, choć nie używa słów “obiecuję”, ale wydają się zbędne. Samym brzmieniem przekazuje swoje przyczenie. — Wszystko w Tobie widzę. To, co widzą inni – odważną, pogodną, żartobliwą, pełną energii i pasji osobę. I to, co widzą nieliczni – Twoje lęki, Twoje nastroje, chociaż to akurat oczywiste, bo nawet ubierasz się wtedy inaczej, wszystkie kolory Twojego spojrzenia i znaczenia Twoich uśmiechów, strach przed tym kim jesteś i przed brakiem kontroli, czy wyrządzeniem krzywdy drugiej osobie. To jak próbujesz ukryć niepewność za ożywieniem, albo gniew za uszczypliwością, ale też jak szczera, szczodra i otwarta jesteś w pokazywaniu dobrych emocji i dzieleniu się nimi z nami. A wtedy nawet szukasz z nami fizycznego zbliżenia, bo chyba robisz to podświadomie, jakbyś chciała, żeby one wszystkie na nas spłynęły. Ostatnio to zrozumiałem, Holly. Póki Cię widzę i widzę to w Tobie, to wiem, że widzę Ciebie, a nie wilę w Tobie. Bo kiedy widzę wilę, to widzę tylko Ciebie i nie mam żadnych rozmyśleń, tylko wolę życia dla Ciebie. W ostatnim miesiącu dużo o Tobie myślałem, Holly. Dlatego jestem zdecydowany, że nie, Holly, to nie wszystko dlatego. Ścisza coraz bardziej ton, bo i znajduje się coraz bliżej, dlatego szept, jakim się z nią dzieli, pozostaje tak samo dobrze zrozumiany, nawet kiedy jest już tak cichy, że ledwie podmuch wiatru mógłby go zagłuszyć. Ced pochyla się wtedy do niej i nakłada usta na jej wargi. Tym razem chce ją upewnić, że pragnie ją całować także wtedy, kiedy jest pewna, że nie owiewa go swoją hipnozą, bo przecież dalej trzyma dłoń na jej oczach. Cofa ją dopiero, kiedy chce przekręcić głowę i złączyć ich usta w pewniejszy, pełnym uczucia pocałunku. Długim i głębokim, i za krótkim i za płytkim jednocześnie. — Będę Cię całował codziennie, jeśli mi na to pozwolisz. Nawet teraz pyta o jej zgodę.
Zamknęła oczy, choć nie wiedziała, jakie były jego zamiary. Nie obawiała się ich, jedynym, na co nie mogłaby się teraz zgodzić, byłoby jego odejście bez słowa, a o to go nie podejrzewała. Nie po tym, jak pozwolił jej poczuć, że jest dla niego ważna, ważniejsza niż czuła się jako przyjaciółka. Czy był to ten pozornie niepozorny buziak w czółko, czy sama aura skupienia i stałej obecności – zaraz zupełnie fizycznej –, jaką wokół siebie roztaczał, działało na nią kojąco i uspokajająco. Dawało jej poczucie pewności – siebie, jego, ich. Teraz nie potrzeba jej było nic więcej. Mógłby trzymać ją w tej niepewności choćby pół godziny, a i tak nie wykazałaby zniecierpliwienia. — Ced... Tylko tyle z siebie wydusiła, bo wzruszenie chwyciło ją za gardło i skutecznie stłumiło wszystkie inne słowa. Chciałaby móc na niego spojrzeć, żeby choćby wzrokiem przekazać, jak wiele to dla niej znaczyło, ale trwała posłusznie, powtarzając sobie, że jej nie ucieknie. Nie chciała mu przerywać, bo szczególnie ceniła te chwile, kiedy przerywał swoje milczenie. Dla niej. Wymknęła jej się nawet łezka czy dwie, ale obie dyskretnie wtopiły się w cedową dłoń zasłaniającą jej oczy. I dobrze, tylko by go zmartwiły, a przecież skoro płakała, to ze szczęścia i ulgi, jaką niosły ze sobą te słowa. Drgnęła pod dotykiem i od razu, zupełnie naturalnie mu się poddała, przysuwając się na ławce odrobinę bliżej, choć w granicach rozsądku, którym próbowała zachować. Chciała odebrać to, co zdecydował się dać i tym razem nie żądać nic więcej, nie stroszyć się, że było jej mało. Powoli docierało do niej, że zawsze będzie jej mało. — Myślałeś o mnie przez miesiąc i całujesz mnie dopiero teraz? — uniosła brew, uśmiechając się zadziornie — zdecydowanie musimy popracować nad twoim zdecydowaniem. Żartowała sobie z niego, ale w niczym nie była od niego lepsza. Też mogła działać szybciej, mogła być odważniejsza i wprost powiedzieć, czego chciała. Kogo chciała. Ale może nie była to wcale rzecz wymagająca korekty, wolała być dobrze przemyślaną decyzją, niż spontaniczną zachcianką. Całkiem dobrze to o nich świadczyło, że zamiast rzucać się w wir emocji, woleli nabrać perspektywy. Świadczyło o nim, bo gdyby nie dystans, z którym momentami ją traktował i tkwiące w jej głowie, pełne przekonania zapewnienie, że nie chce randkować, pewnie szybko pogrążyłaby ich w swoim chaosie. Otworzyła oczy dopiero po chwili, wystawiając na widok cały ogrom emocji. Radość, wzruszenie, ulgę, przyjemność, zauroczenie, ufność, wdzięczność, nawet podniecenie, ale z całą pewnością nie strach i nie smutek. Nie była dobra w ich skrywaniu, ale teraz wcale nie starała się tego robić. — Kilka razy dziennie, w porządku? — uśmiechnęła się, a zaledwie chwilę potem przypomniała sobie, że to może wcale nie być takie łatwe. Że nie są w tym wszystkim sami, i że taka zmiana może być próbą przyjaźni. I że chwilowo nie mogą całować się kilka razy dziennie, bo to nie jest dobry moment na tego typu rewelacje. — Powiemy Trevorowi po pełni, teraz trudno powiedzieć, jak zareaguje. Jeśli ma mieć żal, to nie chcę potem zastanawiać się, czy to przez księżyc. I w ogóle... chyba się zasiedzieliśmy. Wcale nie miała ochoty stąd iść, najchętniej siedziałaby tu choćby do rana, ale nie chciała nikogo martwić ani denerwować. A jeśli rzeczywiście chcieli spróbować utrzymać zmiany między nimi w chwilowej tajemnicy, to znikanie na całą noc było fatalnym pomysłem. Wstrzymała się jeszcze na parę minut, chwytając ostatnie chwile swojej pierwszej randki, a w duchu i cicho licząc, że może Ced znajdzie w sobie więcej siły woli i podniesie się z ławki jako pierwszy. W końcu jednak to jej udało się tego dokonać.