Tamiza ma 346 kilometrów długości i jest jedną z najdłuższych rzek Wysp Brytyjskich. Uchodzi do Morza Północnego tworząc estuarium, które rozpoczyna się już w Londynie, kilkadziesiąt kilometrów od morza. Nad jej brzegiem znajduje się pełno malutkich kawiarenek, restauracji i sklepów z pamiątkami i nawet deszczowa pogoda nie jest w stanie zniechęcić turystów do spacerowania nadbrzeżem.
Autor
Wiadomość
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Przerwa na lunch to nie to samo - stwierdził ciut marudnie Nicholas, ale dąsał się tylko chwilowo. I to też był dowód na to, że czuł się przy Tonio swobodniej. Seaver również nie zamierzał dopuszczać do siebie zbędnych myśli, zachowując jedynie te miłe, o tym jak przyjemnie mu tutaj było z Katalończykiem. Odwrócił głowę w stronę Tonio i bardzo leniwie trącił go nosem w szyję. Ot tak, żeby go zaczepić. A może i sprowokować, żeby się odwrócił? Może mężczyzna da się namówić w ten niemy sposób na kolejny pocałunek? Nicholasowi sprawiało to olbrzymią przyjemność i miał ochotę na więcej takich czułości. - Mhmmm - zamruczał twierdząco, przymykając oczy, z rozmarzeniem wciągając zapach drzewa sandałowego. Zanim poznał Tonio tego rodzaju woń była mu obojętna. Ale teraz... och, tracił głowę jak tylko ją czuł. - Kiedyś stworzę jakiś wyjątkowy artefakt. Będzie piękny, potężny i... i jeszcze nie wiem do czego będzie służył. Ale na pewno do czegoś wspaniałego. Teraz brzmiał jak dzieciak opowiadający kim będzie, jak dorośnie, ale widać było, że smucie tych marzeń sprawia mu wiele radości. Jego dłoń zsunęła się nieco na wewnętrzną stronę uda mężczyzny, ale wciąż pozostawała grzeczna, w bezpiecznych, niegorszących przechodniów ryzach. - No wiesz, sparring. Nie zaczepiam obcych ludzi bez powodu. Ale sportowa walka to już co innego, prawda? Można się zmierzyć, wyładować emocje, pokonywać swoje słabości. Celowo nie wspominał nic o wygrywaniu, bo z Yurim nie dało się wygrać, chyba że sam na to pozwolił. Ale Nicholas nigdy nie czuł się w tych walkach przegrany. Czuł, że się uczy. - A ty? Opowiesz mi coś o sobie? - odbił pytanie i spojrzał na Tonio z wesołymi ognikami w oczach. - Wiesz... gdybym i ja ci się nie znudził. I gdybyś chciał wiecej. Więcej spotkań, więcej bliskości, więcej rozmów i wspólnego milczenia. Gdyby chciał spędzać z nim czas i robić więcej rzeczy. Tych, po których miał dostać ten piekny wisiorek z czarnego złota.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Jak się nie ma co się lubi… - mruknął, a jego żartobliwość tak bardzo kontrastowała z marudnością Nico. Díaz wcale się nie gniewał, co więcej - uznał, że to całkiem urocze. Może nawet równie urocze co fakt, że młody mężczyzna wtulał się w niego niczym kot. Czułość goniła czułość, najpierw delikatne muśnięcie uda, potem to… czy on nie prowokował go przypadkiem do pocałunku? Toni uśmiechnął się na myśl o tym, ale póki co wcale nie odwracał. Na razie zaśmiał się w reakcji na wzmiankę o wymarzonym artefakcie. Piękny, potężny i wyjątkowy? Skoro nie sposób stwierdzić, co robi, to skąd wiedzieć czy w ogóle jest pożyteczny? Ale Díaz nie kochał się przecież w utylitaryzmie, a w harmonii. Toteż bez wahania odpowiedział. - Uwierz mi, wiem to i owo o artefaktach. I z tego, co zdążyłem zauważyć im są piękniejsze, tym bardziej są niebezpieczne - rzucił, zresztą w trochę nieprzemyślany sposób, bo nie chciał się potem tłumaczyć skąd tak właściwie wiedział to i owo o artefaktach. Odwrócił w międzyczasie już głowę w jego kierunku, a jego spojrzenie wyrażało powagę. - A jeśli ów przedmiot będzie choć w połowie tak piękny jak jego twórca, trzeba będzie na niego bardzo uważać - mruknął, odrobinę zamyślony. Spojrzał mimowolnie na jego usta, a w głowie nie miał wcale teraz cennych skarbów. Miał przemożną ochotę go pocałować, ale póki co jeszcze się wstrzymywał. - Sparring. Aha. No można i tak, chociaż dla mnie ten typ aktywności fizycznej ma być po prostu użyteczny. - W oku Diaza błysnęła coś niebezpiecznego, a na twarz przywdział łobuzerski uśmiech. - Coś o sobie? Ale ja jestem taki nudny - zaśmiał się, chcąc uniknąć trudnych tematów. Ale Tonio nie mógł zignorować tych wesołych ogników w jego oczach, toteż westchnął. Przetarł wolną ręką oczy, a drugą go do siebie przyciągnął. Tak w razie gdyby chciał jednak uciec. - No dobrze, niech ci będzie. Wychowałem się i urodziłem w Barcelonie. W magicznej rodzinie, ale szczęśliwa to ona nie była. - Przemilczał wspaniałomyślnie to, że ojciec był alkoholikiem a matka ćpunką i kurwą. Nieszczęśliwa wystarczy. - Potem trafiłem do Calpiatto, gdzie było fajnie. Ale trudno. Wiesz, musiałem się nauczyć tylu języków. Ta szkoła to istny kulturowy misz-masz. A potem? Potem wykonywałem swoją pracę, a jako, że jestem rzeczoznawcą artefaktów... - Kłamstwo, oczywiście. - To sporo podróżowałem. Do Anglii przywiało mnie nie dalej niż 3 lata temu. Dużo czasu spędziłem mieszkając u kumpla, dopiero niedawno wynająłem własne lokum.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
No spójrz na mnie. Nie daj się prosić. Masz w ogóle pojęcie jak cholernie pociągający jesteś? O, oczywiście, że masz. Myśli Nicholasa krążyły wciąż wokół ust Antonio, sprawiając, że młodzieniec odpływał coraz bardziej, tracąc skupienie. Jeszcze nigdy na nikogo nie miał takiej ochoty jak Katalończyka z tymi bezczelnymi iskrami wesołości w oczach. I właśnie dlatego nie pociągnął tematu. To, że Díaz trzymał go jednocześnie tak blisko i tak daleko sprawiało, że miał nad Seaverem w tej chwili ogromną władzę, z której nawet Nico zdawał sobie przynajmniej częściowo sprawę. - Nudny. - powtórzył Nicholas, kręcąc głową z niedowierzaniem. - W takim razie uwielbiam się nudzić. Mógł się nudzić godzinami z Tonio, nie ważne czy rozmawiali ze sobą, czy milczeli tylko tuląc się. A tulenie było tak przyjemne! To jak go przygarnął mocniej... Nicholas miał ochotę rozpłynąć się w jego ramionach, mruczeć jak kot i już nigdy się stąd nie ruszać. No, może nie nigdy, ale i tak trudno było się oprzeć przyjemności spędzania czasu z Antonio. - Dlatego plaża w Barcelonie, hmmm? - zamruczał, starając się wybrać z opowieści Antonio te przyjemniejsze fragmenty. - Podróże, języki... - Nicholas nie mógł się opędzić od myśli, że chętnie by znów skosztował ten doskonale wyćwiczony język. - Wcale nie brzmi na nudę. Oho, kolega? Przez chwilę korcilo go, by zapytać, ale odpuścił. Nicholasowi było w tym momencie absolutnie wszystko jedno, czy w życiu Tonio był ktoś jeszcze, przynajmniej dopóki mężczyzna nie był czymś przytłoczony albo nie potrzebował pomocy. Ale nie, Díaz zdawał się najbardziej bezproblemowym osobnikiem pod słońcem, jeśli chodziło o relacje. I Nico interesowało przede wszystkim to, że w tej chwili siedział tu razem z nim. - A sparring ma aspekt użyteczności. Dzięki temu będę przygotowany kiedy ktoś zaczepi mnie na poważnie. No i można... O nie, nie mógł patrzeć mu teraz w oczy. Nie wiadomo skąd buchnęła w nim jakaś nieśmiałość i zawstydzenie tym, na co miał ochotę. Zarumienił się i spłoszył jak jakaś cholerna dziewica, którą przecież nie był. Nico, chłopie, ogarnij się wreszcie. Nie masz przecież pięciu lat. Ale jednak mówienie o swoich pragnieniach nie przychodziło mu łatwo. Zamiast tego wtulił się w Tonio bardziej, szukając w nim schronienia przed własnymi myślami. Jak to się w ogóle stało, że w jego ramionach czuł się tak bezpieczny?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- To z Barcelony właśnie pochodzę. Chociaż przyznam szczerze, że widziałem i piłem sangrię na niejednej plaży – odparł dopiero po chwili, konstatując, że jego opowieść rzeczywiście nie brzmiała na wcale taką nudną. Uśmiechnął się przez chwilę do swoich wspomnień, które przynosiły równie wiele szczęścia, co smutku. Nie tak dawno temu wszystko się tak diametralnie zmieniło. - Może i nie brzmi, ale co za dużo to niezdrowo. Wszystko po pewnym czasie może się znudzić. Dodał, na początku wcale nie zauważając, w jaki sposób mogą zostać odebrane jego słowa. Wysłuchał zamiast tego jego dalszych słów, a na jego twarzy przez chwilę znowu zawitał uśmiech. Chyba przeczuwał, w jaką stronę pomknęły teraz jego myśli. To, co on zwykł nazywać tangiem, Nico mógł sobie określać mianem sparringu. Bez ubrań. W sumie i w tym i w tym w gruncie rzeczy chodziło o zdobycie dominacji, czyż nie? Tony oderwał się od tego, co się działo w jego głowie. Skupił się przede wszystkim na tym, że Nico się rumieni i jeszcze bardziej do niego tuli. No cóż, tam gdzie jedni widzą spłoszonego i zawstydzonego młodego mężczyznę, tam Díaz dostrzega szansę. Katalończyk ujął delikatnie jego podbródek, zupełnie jakby chciał przez to powiedzieć „hej, nie wstydź się”, a następnie powoli się do niego zbliżył. Złożył na jego ustach delikatny pocałunek zwieńczony tryumfalnym uśmiechem. W końcu miał ich czekać bardzo przyjemny wieczór. A przynajmniej tak mu się wydawało, gdy trwał przez chwilę w ciszy, spoglądając to na jego oczy, to na usta. I nagle… coś zawibrowało w jego kieszeni. Kurwa. Wizzenger, teraz? Niechętnie wypuści go ze swoich objęć i zerknął na komunikator. Dobrze wiedział, że jeżeli ktoś do niego pisał to było ważne. Z nikim oprócz Oliviera nie utrzymywał za pośrednictwem wizza jakichkolwiek relacji prywatnych. Świetnie – pomyślał, klnąc po cichu, gdy zobaczył treść wiadomości. Oczywiście, że coś musiało wysypać się przy dostawie i rzecz jasna był potrzebny na miejscu od zaraz. Ciężko westchnął, spoglądając na Nico. - To praca. Przykro mi, ale chyba… chyba muszę już iść – mówił to niechętnie, ale wiedział, że wspólnicy urwą mu jaja, jeśli nie stawi się na miejscu. Spojrzał na niego z uwagą, wyczekując reakcji.
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Wszystko po pewnym czasie może się znudzić. Te słowa trafiły do Nicholasa wyjątkowo mocno i zagnieździły się w nim na poziomie, na którym ani on, ani zapewne Antonio wcale sobie tego nie życzyli. Na szczęście zanim zła myśl zdążyła wykiełkować, Katalończyk rozproszył Nico, chwytając go za podbródek i zbliżając się tak, że młodzieniec nie miał wątpliwości, iż w tej chwili jest w centrum uwagi mężczyzny. Ta delikatność, którą łatwo było wziąć za czułość, zamieszała w sercu Nicholasa i poruszyła bardzo delikatne struny, odsłaniając nowe sposoby, za pomocą których skrzywdzenie Seavera bylo jeszcze prostsze niż dotychczas. Nico nie do końca rozumiał skąd tryumf na ustach Tonio, ale też nie przejmował się tym. Tak długo, jak był w jego objęciach, wszystko musiało być dobrze. To bezpieczeństwo, ta bliskość, to ciepło i... Wszystko runęło jak domek z kart, a Nicholas nie potrafił stłumić rozczarowania, które go ogarnęło, gdy zrozumiał, że na dzisiaj ich wspólny czas się skończył. Prawda była jednak taka, że cały ten czas, który spędzili nad Tamizą, był niespodziewanym darem od losu. Trzeba było chwytać dzień, okazję, wspólne chwile i cieszyć się nimi, a nie rozpamiętywać to, że dobiegły końca. - Cudownie tu z tobą być, Toni - powiedział Nicholas, pozwalając sobie na jeszcze jeden, delikatny, czuły pocałunek, którym chciał pokazać, że jeszcze się nie rozstali, a już za nim tęsknił. Nie przetrzymywał go jednak dłużej, skoro wzywało go coś ewidentnie ważnego. Pożegnali się, a Nicholas jeszcze chwilę odprowadzał mężczyznę wzrokiem, nim ten nie zniknął mu całkiem z pola widzenia. Sam siedział tu jeszcze trochę, delektując się nadchodzącym wieczorem i rozkoszując się smakiem Tonio, który jeszcze przez jakiś czas pozostał na jego ustach, a potem uprzątnął pudełko po pizzy i schodząc z widoku mugoli z trzaskiem teleportował się do Doliny Godryka.
ZTx2
+
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz nie należał do osób przesadnie sentymentalnych. Przesadnie. Myśli, które kołatały w jego głowie przeczyły tym rzewnym zapewnieniom, których nie był teraz nawet w stanie wypowiedzieć na głos. Spierdolił, co tu dużo mówić. Doskonale wiedział, że za ciszę, którą potraktował wszystkie bliskie mu osoby przyjdzie słono zapłacić. Serce mu się krajało, ale z drugiej strony nie miał wyjścia. Nie dość, że wszystko go przerosło, to jeszcze prawie wpadł z powodu swojej głupoty. Musiał zniknąć, musiał się zaszyć i siedzieć cicho niczym mysz pod miotłą. Wyjechał na kilka miesięcy za granicę, tam gdzie jest bardzo zimno i nie ma w ogóle ludzi. Dla niego nie było gorszej kary, ale w swoim cierpieniu odnajdywał swego rodzaju catharsis. Nowy Rok był najsmutniejszy. 2024 przywitał samotnie w pustym i zimnym mieszkaniu, za towarzystwo mając jedynie butelkę wódki. Gdy kurz po nieudanej akcji opadł, spakował manatki i kupił świstoklik powrotny. W sumie to mocno zastanawiał się, czy wracać na Wyspy czy jednak do siebie. Prawda była jednak taka, że w Katalonii niewiele już na niego czekało. W Wielkiej Brytanii było o wiele więcej osób, którym wcale nieobojętne było czy umrze w jakimś rynsztoku. Tak przynajmniej mu się zdawało. Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedził po powrocie była Tamiza. Siedział na ławce, tej samej, którą kilka miesięcy temu dzielił z Nicholasem. Na Merlina, to było tak dawno temu… Tyle się w międzyczasie wydarzyło, włączając w to pamiętną bójkę w Trzech Miotłach. I list, w którym złożył kolejną obietnicę na wietrze, której ostatecznie nie dotrzymał. Ciężko westchnął, zaciągnął się papierosem. Siwy dym osnuł jego szczękę, ale nie wyglądał przy tym chociaż w połowie tak dobrze, jakby chciał. Przekrwione oczy zdradzały, jak wiele pił i jak mało spał. Jak bardzo się denerwował nie tylko zagrożeniem, które minęło, ale i rzeczywistością, do której przyszło mu powrócić. Patrzył machinalnie przed siebie, obserwując, jak woda płynie wartko przed siebie. Tempus fugit, pomyślał z przekąsem.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas był sentymentalny, niekiedy aż do przesady. Miał duszę romantyka, artysty, ale i hedonisty, gdy sprzyjały po temu okoliczności. Był jak Tamiza, nad którą się wybrał na spacer, wiedziony słodkim wspomnieniem, jednym z nielicznych, dlatego tak cennym i wartym pielęgnowania. Płynął jak ta rzeka, zmieniał się, ale nie gnał naprzód bez opamiętania. Rozwijał się. Był kimś lepszym, niż parę miesięcy temu. Dojrzalszym i bogatszym, nie tylko z materialnego punktu widzenia. No i był przywódcą "stada", opiekunem Metus, charjuczki, która teraz karnie szła przy jego nodze, obserwując go z uczuciem, czasem tylko rozpraszając się interesującymi zjawiskami dookoła. Nagle podniosła czujnie łeb i spojrzała w stronę ławki, do której kierował się Nicholas. On jeszcze tam nie patrzył. Obserwował rzekę, dając się pochłonąć przyjemnym myślom i szedł zadumany, spowity czernią eleganckiego płaszcza i aurą spokoju. Było mu dobrze w życiu, choć czegoś wciąż brakowało. Wciąż oglądał się wstecz, wciąż myślał o tym, co minione. Tylko że teraz nie była to wyłącznie wyspa i związane z nią kaźnie. Teraz jego wspomnienia obejmowały również dobre wydarzenia, ważnych ludzi, bliskich. A przynajmniej wydawało mu się, że bliskich, bo czy ktokolwiek zostawał przy nim na stałe? Kilka osób, rodzina, owszem. No i Fire, jedyna, która nie zniknęła tak jak Tonio czy Marcus. Jedyna stała, choć czy rzeczywiście można było tak określać ten niezgłębiony żywioł pełen tajemnic i potęgi tak misternie splecionej z filigranową kruchością? Charjuczka wybiegła kilka kroków naprzód, zainteresowana czarodziejem siedzącym na ławce, którego magię wyraźnie wyczuwała pośród nielicznych o tej porze mugoli. Wszyscy siedzieli w pracy, pojedyncze osoby spieszyły się by załatwić jakieś sprawy, jedynie kilka starszych osób zdawało się nie pędzić w pogoni za sukcesem, delektując się zimową, dostojną aurą. Suczka stanęła przed Diazem i zamerdała ostrożnie, przyglądając się z ciekawością Katalończykowi. Dopiero stanowcze, nieznoszące sprzeciwu "Metus." odwołało ją z powrotem do nogi swojego opiekuna, na którym skupiła się znów całym psim jestestwem. - Dobra dziewczynka - pochwalił ją cicho Nicholas, głaszcząc ją czule po łbie dłonią skrytą w czarnej, skórzanej rękawiczce. Dopiero wtedy spojrzał na siedzącego mężczyznę. - Proszę wybaczyć. Wciąż uczy się posłu... Urwał i aż przystanął, zatrzymując się zaledwie kilka kroków od Diaza. Jego oczy pełne były ostrożnego zaskoczenia, jakby nie do końca wierzył własnym oczom. Zamrugał. - Tonio? - spytał niemal szeptem, jakby bał się, że zbyt głośne słowa rozwieją wytęsknioną iluzję dawnego kochanka. - Naprawdę tu jesteś, czy dałem się pochłonąć marzeniom? To nie byłby pierwszy raz. Już kilkukrotnie tu przychodził i niemal zawsze widział na tej ławce Antonio zarysowanego wyraźnie we wspomnieniach. Siedzącego, palącego, bliskiego. Ale zawsze jakiś dźwięk, czyjś śmiech, albo biegające dzieci niweczyły realność myśli. A jednak teraz było inaczej. Bardziej prawdziwie, wręcz obiecująco. I Nico naprawdę nie mógł się oprzeć wrażeniu, że mężczyzna rzeczywiście tu był.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz nie kontaktował. Rozmyślał o tym, co było i co dopiero będzie, bojąc się tego drugiego jak jasna cholera. Dopiero po chwili spostrzegł, że nie jest sam, że ma do towarzystwa istotę z rezolutnym spojrzeniem i czterema łapami. Tony lubił zwierzęta, a tak właściwie nie miał nic przeciwko nim. Nigdy żadnego nie miał, była to jak na niego zbyt wielka odpowiedzialność. Wyciągnął rękę, chcąc pogłaskać pieska, ale dłoń znieruchomiała, gdy usłyszał ten głos. Dobra dziewczynka. Zamrugał i przeniósł spojrzenie swoich przekrwionych oczu na Nicholasa. Stał przed nim, ale wyglądał (w przeciwieństwie do Diaza) o wiele lepiej, niż w dniu, w których ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy. Widać było to nie tylko w jego oczach, ale i postawie, ogólnej aparycji. Katalończyk chrząknął, czując, jak ogarnia go wstyd i strach. Nie tylko wyglądał nieprezentatywnie, ale i czuł się jak gówno. Nie tylko z tym, jak od wszystkiego uciekł. Jego ciało było wyraźnie zniszczone przed używki. - Nico - mruknął cicho, patrząc to na jego tęczówki, to na rozżarzonego papierosa. Uśmiechnął się, ale grymas ten wyglądał blado i mizernie. Starał się wyluzować, pokazać, że mimo wszystko to stary dobry on. Nie sposób powiedzieć na ile jego spięte ciało było w stanie przyjąć pewną siebie postawę. W oczach nie iskrzyła się ni ciekawość, ni rozbawienie. Było w nim coś smutnego, ale nie miał zamiaru wzbudzać współczucia. - Naprawdę tu jestem, tak. Trochę mnie nie było, w ogóle. W kraju. W sumie to w Wielkiej Brytanii - chrząknął, zaciągnął się po raz kolejny papierosem. I natychmiast odpalił kolejnego, spoglądając to na niego, to na piesa. - Widzę, że u Ciebie niejedno się zmieniło. Jak się trzymasz? - zapytał, przemilczając sprawę spotkania do którego nigdy nie doszło, jego ciszy, jego ucieczki i wyraźnie złego samopoczucia. Marzenia. Ile on dałby za to, by mieć w sobie na tyle śmiałości, by dać się przez nie pochłonąć. Spuścił oczy, zupełnie jakby się czegoś wstydził. A potem uniósł spojrzenie do góry, prosto w tęczówki Nicholasa bo był do cholery Antonio Aarónem Díazem. Można było o nim powiedzieć wiele złych rzeczy, ale niekoniecznie to, że był tchórzem. - Zniknąłem. Przepraszam, ja po prostu… musiałem. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Co się stało z jego uśmiechem? Co się stało z tym zawadiackim Katalończykiem z zadziornym błyskiem w oku? Czego doświadczył, kto mu to zrobił? Kto go ograbił z tej radości, tego chwytania życia? Ale to był on. Antonio. I nie ważne w jak złej formie był, Nicholas nic nie mógł poradzić na tę radość, która nagle wybuchła w jego sercu. Był tu. Wrócił i to było najważniejsze w całym tym niespodziewanym spotkaniu. - Zauważyłem, że cię nie było. - powiedział, a w jego spojrzeniu pojawiła się przekorna wesołość przemieszana z czułością. Nie było tu litości, nie było też żalu. Było coś, co pozwalało na pewność stwierdzenia, że Seaver poczuł ulgę widząc Diaza w jednym kawałku. Pokręcił głową z utrzymującym się niedowierzaniem, a potem poklepał Metus, przyglądając się jej ze szczerym uczuciem. - O tak, trochę się pozmieniało. Poznaj moją towarzyszkę - Metus. Jest charjuczką z przytuliska Pike'ów. Nie znamy jej historii, ale przeszłość pozostawiła jej po sobie ślad. Mamy wiele wspólnego. Jest ze mną od grudnia, wciąż się siebie uczymy. I trzymam się jakoś. Praca, nowe znajomości, pasje. Poza tym co dawniej, zacząłem trenować łyżwiarstwo. Idzie mi na tyle dobrze, że zrobię niedługo pierwsze przemyślane podejście do skoków. Bo to pierwsze było bardzo niemądre i skończyło się pod igłą Brewera. Swoboda z którą mówił Nico zniknęła z jego postawy, kiedy Díaz przeprosił. Seaver wiedział, że to było poważne i że nie przyszło mu łatwo. I chciał potraktować go w tej sytuacji tak, jak na to zasługiwał. Szczerze i z szacunkiem. - Nie musisz przepraszać, Tonio. Ale doceniam, że to robisz. Nie jestem od tego, żeby cię oceniać. Przypiął Metus na smycz, żeby nie musieć jej pilnować, a potem usiadł na ławce obok mężczyzny. - Mogę? - spytał wskazując na papierosa, mając nadzieję, że Díaz go poczęstuje. Westchnął cicho, zbierając myśli, a potem podjął przerwany na chwilę wątek. - Nie jesteśmy małżeństwem. Nie jesteśmy nawet parą. Nie musisz mi się opowiadać z tego, gdzie jesteś, ani co robisz. Ale... Tęskniłem. Martwiłem się i chciałem wiedzieć, czy jesteś bezpieczny. Naprawdę się cieszę, że jesteś. Spojrzał na niego odrobinę niepewnie, trochę pytająco. Czy Antonio w ogóle chciał go jeszcze znać? Czy chciał się z nim spotykać w ten sposób? Nicholas miał ochotę go dotknąć. Objąć, pocałować z czułością, niekoniecznie gorąco i namiętnie. Chciał dać mu poczucie bezpieczeństwa, którego jak się zdawało Seaverowi bardzo mu ostatnio brakowało. - Chcę móc ci towarzyszyć. Jeśli pozwolisz. Sądzę, że jestem lepszym kochankiem niż ta słodko-gorzka samotność. Czy pamiętał swoje własne słowa z Venetii? Rozumiał nawiązanie? A może nie dbał o ich spotkania aż tak mocno, jak Nico? Może nie były aż tak ważne? Tak cenne, tak godne zapamiętania. A jednak Seaver miał nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży, że znów ożyje między nimi tamta więź. Że będą sobie bliscy. Jak dawniej.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony nie spuszczał spojrzenia z oczu Nico, w których nie zobaczył wcale obrzydzenia, którego szczerze mówiąc się spodziewał. Nie. Była w nim czułość i coś, czego Katalończyk nie widział w swoich już od jakiegoś czasu. Radość. Uniósł brwi wyraźnie zdziwiony, nie tylko na widok, który się przed nim roztaczał, ale i z powodu tego co powiedział i jak właściwie to zrobił. Najgorsze w tym wszystkim było to, że tym razem Díaz sam był winny sytuacji, w której się znalazł. To on robił sobie tę krzywdę i to on ponosił odpowiedzialność za swój stan. Był świadom, że jak na mężczyznę w jego wieku powinien się bardziej postarać. I w sumie pierwszy raz od bardzo dawna poczuł jakąkolwiek motywację, aby to zrobić. Gdy Nico się odezwał, po prostu skinął głową. No tak, to logiczne. Nie było go w domu, nie bywał w pubach, w których zwykł siedzieć, nie odpisywał na listy. Zniknął jak kamfora. Oczywiście, że wszyscy wiedzieli, że go nie ma. Chyba po prostu nie spodziewał się jednak, że kogokolwiek będzie to obchodzić. Dobrze było słyszeć, że u niego wszystko w porządku. Na twarz Diaza wstąpił łagodny, niewymuszony uśmiech. Nowa towarzyszka życia, rozwijanie pasji, znajomości… szczerze mówiąc, brzmiało to całkiem cudownie. Praca. Ciekawe jak to jest mieć normalną, stałą pracę – przemknęło mu przez myśl, ale szybką ją od siebie odrzucił. Prawda była taka, że choć to między innymi praca skazała go na banicję, nie zmieniłby jej na żadną inną. - Ciekawe – mruknął lakonicznie, a przez jego głowę przewinął się obraz minionych miesięcy we własnym wykonaniu. Dużo pił no i w sumie prawie nic nie jadł, ot co. Tyle u niego. Siedział zabunkrowany w mieszkaniu, dostając szału z samotności. Ale jak się nawarzyło piwo, to trzeba było je wypić. - Dobrze cię widzieć, wiesz? A ciebie – zwrócił się z tym nieobecnym uśmiechem na twarzy - miło poznać. Metus. Co tak właściwie oznacza to imię, co? – zapytał. Jego percepcji nie umknęła wcale uwaga Nico o przeszłości, która równie dobrze mogła tyczyć się i jego i jej i Tonio. Łyżwiarstwo w jego głowie brzmiało nieco ekstrawagancko, ale cokolwiek go uszczęśliwia… no cóż, powinien to robić. Gdy zmienił się temat, zmianie uległ też ton rozmowy. W sumie szczerze mówiąc dopiero teraz Díaz zdał sobie sprawę, że odruchowo przeprosił Nico – a przecież nie robił tego tak często. Spojrzał na młodego mężczyznę z czułością, której zapewne się po sobie nie spodziewał. To była ulga – usłyszeć, że nie jest się ocenianym. Nie żeby Tony przejmował się opinią wielu, ale z jakiś względów Nico zaliczał się do ów wąskiego grona. - Oczywiście – odpowiedział na pytanie, częstując go papierosem, a potem po prostu słuchał dalej z uwagą. To wszystko, całe to spotkanie, wydawało się wielce nierealne. Może to tylko sen, być może Tony obudzi się za niedługo w pustym, zimnym islandzkim mieszkaniu? A jednak ogień, który nagle pojawił się między nimi za sprawą zapalniczki był ciepły i bardzo realny. Choć był środek dnia, chmury zasłaniały słońce, toteż ciepłe nikłe światło oświetliło oboje mężczyzn, dając Toniemu to, czego tak mu brakowało. Wysłuchał, co Nico ma do powiedzenia, być może nie odczytując jego spojrzenia tak lotnie jak powinien. Nie do końca wiedział, jakie pytania kryje w sobie mężczyzna i na pewno nie mógł przeczuwać, że będą to… tego typu myśli. A gdy Nicholas powiedział, co miał do powiedzenia, Tony zrobił coś czego być może nie powinien. Z przepitego gardła wydobył się ochrypły śmiech. - Nicholas, ty nie rozumiesz. Tylu rzeczy o mnie nie wiesz. Na pewno chcesz porywać się z motyką na słońce? Wiem, że nie muszę nic robić. Jak mało kto przeważnie patrzę tylko na siebie i nie ufam nikomu. Wiem jednak, że masz dobre serce i właśnie z tej przyczyny sądzę, że zasługujesz na odrobinę szczerości. Wiesz, dlaczego zniknąłem? Bo zjebałem zlecenie. Jestem przemytnikiem, przestępcą, złodziejem i kłamcą. Musiałem się zaszyć, bo prawie mnie złapali. Na pewno chcesz być kochankiem kogoś takiego? – zapytał i choć mówił o naprawdę poważnych sprawach, w jego głosie pobrzmiewała frywolność. A jednak, oczy się nie uśmiechały. Bo pytał zupełnie na serio. - Jeśli chcesz, mogę ci o sobie opowiedzieć. Jeśli chcesz, bo kurwa. Ja też tęskniłem. Ja… – zaczął, ale nie skończył, bo słowa utknęły mu w gardle. Szczerze mówiąc, w tej chwili powiedział więcej niż w przeciągu trzech ostatnich miesięcy i chyba było to o kilka słów za dużo. Antonio Díaz nigdy nie płakał, przynajmniej taka była oficjalna wersja. Prawda była jednak taka, że teraz zawiesił mu się głos, a żal w gardle ściskał tak mocno, że nie mógł powiedzieć już ani słowa. Opuścił głowę, zerknął na buty i głęboko odetchnął. Zaciągnął się dymem, uspokoił wezbrane emocje i zrobił coś, czego absolutnie nie powinien był robić. Położył szorstką dłoń na ręce Nico. - Ja nie mam już nic do gadania. To tylko i wyłącznie twój wybór. Cieszę się, że się o mnie martwiłeś. I jeszcze bardziej cieszy mnie to, że u ciebie wszystko w porządku.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
"Dobrze cię widzieć, wiesz?" Na te słowa kąciki ust Nicholasa zadrżały na pograniczu uśmiechu, a oczy zabłyszczały jak u pogłaskanego psiaka. Poczuł autentyczne, sięgające głęboko, choć nie przesadnie intensywne szczęście. Tak po prostu. Cieszyli się wzajemnie swoją obecnością i było w tym coś naprawdę dobrego, ciepłego i zbliżającego bardziej niż te igraszki na nokturnowym poddaszu. - Metus to z łaciny strach. Groźba. Metus była prawdopodobnie psem aurorskim, to imię oznacza, że miała siać strach wśród przestępców. - wyjaśnił Nico z dumą, zupełnie nieświadom tego, co zamierzał wyznać Díaz za kilka chwil. Charjuczka jednak nie wydawała się przejawiać szczególnie wrogich zapędów względem Antonio, więc prawdopodobnie nigdy nie przyszło jej ścigać akurat Katalończyka. Ot, darzyła go życzliwym spojrzeniem, choć bez wylewności. To Nico był obecnie całym jej światem. I to na nią czarodziej na chwilę przeniósł czułe spojrzenie, kontynuując temat imienia. - Ale teraz nie ma nikogo ścigać. Ma mnie bronić. A ja ją. I niech strach przejmie serca tych, którzy chcieliby nas skrzywdzić. Podsumował to dość poetycko i górnolotnie, ale w jego oczach nie było powagi, tylko spokój i poczucie bezpieczeństwa, które wreszcie udało mu się choć częściowo osiągnąć. To było spojrzenie kogoś, kto powoli nabiera w życiu jakiegoś zalążka stabilizacji. A ten blask zapalniczki... To była krótka, ulotna chwila, a jednak pełna subtelnej intymności. Ich wspólny moment bliskości pośród szarości dnia i anonimowych ludzi. A potem Tonio otworzył się tak, jak jeszcze nigdy wcześniej i powiedział o rzeczach, spośród których na niektóre Nico zupełnie nie był przygotowany. To nie była prosta prawda. Ale Seaver nie mógłby szczerze sam przed sobą stwierdzić, że wolałby nie wiedzieć. Wysłuchał go i nie odpowiedział od razu. Zaciągnął się papierosem, wolno wypuszczając dym, trawiąc wszystko, rozważając, co powinien odpowiedzieć, a co byłoby zbyt pochopne. Milczał jakiś czas, paląc w zadumie, ale kiedy mężczyzna położył dłoń na jego ręce, Nico od razu ją ujął i chwycił pewnie, stanowczo, zdecydowany, by utrzymać Antonio w bliskości choć na te kilka chwil dłużej. - Ja jestem mordercą. - powiedział w końcu, początkowo nie patrząc na Diaza. Zaciągnął się jeszcze raz, przeciągając tę czynność i dając sobie czas na uwolnienie białych, gęstych obłoczków. Dopiero wtedy strzepnął papierosa, dogasił go na metalowym okuciu ławki i podniósł spojrzenie na brązowe oczy Katalończyka. W czarnych tęczówkach nie było lęku, wahania, czy poczucia winy. - Zabiłem kogoś z premedytacją i pełną świadomością. Nigdy nie żałowałem, wciąż czuję satysfakcję na to wspomnienie. I zrobiłbym to ponownie. Czy ty chcesz być kochankiem kogoś takiego? Spojrzenie Nico było twarde, wręcz nieprzystępne i tak zimne, że mogło budzić ciarki. A jednak jego palce ściskały mocno dłoń Diaza, jakby błagały go, by się nie odsuwał, by został, by nie zrywał tej bliskości, którą dopiero co udało im się odzyskać. Ale nie mówił nic. Bo wbrew temu, co powiedział Antonio, to od ich obu zależało, co między nimi będzie.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Gdy Antonio usłyszał, do kogo należał uprzednio piesek, smutno się uśmiechnął. Co za ironia losu, że na wstępie go nie obszczekała. Cóż, najwyraźniej nie miał przyjemności poznać jej poprzedniego właściciela. Może to i lepiej. Choć, jak Díaz przypuszczał, ów nie skończył najlepiej, skoro Nico miał okazję przygarnąć ją do siebie. Ale zwierzęta nie są przecież niczemu winne. - Nie tylko z jej powodu powinni się tego bać – dorzucił swoje trzy grosze, posyłając Nicholasowi dwuznaczne spojrzenie. A potem w jego głowie zapaliła się czerwona lampka. Toni, co to właściwie miało oznaczać. Czy to była obietnica? Przecież jesteś krzywoprzysięzcą. Może on o tym nie wie, ale ty wiesz doskonale. Nie składaj przyrzeczeń, których nie zamierzasz dotrzymać. Patrząc w oczy młodego mężczyzny dostrzegł coś, czego nie widział przy okazji poprzednich spotkań. Nico czuł się pewnie i spokojnie, zupełnie jakby wszystko się u niego… ustabilizowało? Jakby poczuł coś, czego Toni od pewnego czasu było brak. Był panem swego losu i tylko on o sobie decydował. Díaz poczuł, że w gruncie rzeczy mu tego zazdrości, bo ostatnio odnosił wrażenie, że jest trzciną na wietrze. Ze smutnym uśmiechem na twarzy zauważył również, że chyba przez ten stracony czas Nico nauczył się również palić. Jak rasowy nałogowiec. Gdy rzucił w eter te trzy kluczowe słowa, Tony poczuł… ulgę? Czy to normalne cieszyć się z cudzej śmierci? Wysłuchał w milczeniu do końca to, co miał do powiedzenia jego rozmówca, czując powoli jak jego ciało faktycznie się rozluźnia. A gdy Nicholas przeniósł wreszcie spojrzenie swoich spokojnych oczu na Tonio, Katalończyk pierwszy raz od dawna poczuł się dobrze. Otuchy dodawało mu również siła, z jaką ściskał jego dłoń. Díaz posłał w jego stronę smutny, ale i pełen nadziei uśmiech. On sam również miał na sumieniu niejedno życie, ale za każdym razem gdy o tym myślał, czuł się źle. Nie chciał teraz drążyć tematu, bo to co zrobił Nico to jego prywatna sprawa. Nie sądził, że jest psychopatą, to do niego nie pasowało. Może i sprawiał wrażenie opanowanego, wręcz wyrachowanego, ale Díaz przecież pamiętał, jak mocno był zwichrowany. Ktoś go kiedyś bardzo mocno skrzywdził, to dla niego było pewne. Najważniejsze jednak jest to, że powoli staje na nogi. - Nie jestem tu po to, by cię oceniać – odpowiedział po chwili ciszy, odwzajemniając moc uścisku. Przysunął się nieco bliżej niego, zupełnie jakby chciał go pocałować. Ale nie, jedynie przybliżył usta do jego ucha by wyszeptać mu czułe i ciche - Chcę. Choć nie zasługuję. Ja też zabijałem, ale taką mam pracę. Ciebie jednak skrzywdzić nie zamierzam. Nigdy. Odsunął się na odległość ręki, czując z jednej strony napięcie wiszące w powietrzu, zaś z drugiej kompletnie rozluźnienie. Samotność była jego karą, ale bliskość działała zbawiennie. Przywracała tożsamy dla niego czar. - No bo wiesz. Metus jest naprawdę groźna. Nie chciałbym zaleźć jej za skórę - zażartował po chwili Tony, biorąc kolejnego buszka do płuc. Natychmiast wypuścił powietrze, a potem błyskawicznie złożył na jego ustach krótki, aczkolwiek czuły pocałunek.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Gdy Antonio odwzajemnił uścisk, lód w oczach Nicholasa momentalnie stopniał, zostawiając coś niepokojąco bliskiego uczucia. A przecież żaden z nich nie planował uczuć, prawda? Chcieli bliskości, mogli ocalić się nawzajem przed goryczą samotności. Coś więcej mogłoby zaburzyć wolność, o którą Seaver tak zabiegał i której tak pragnął. A jednak... Nie. Nico nie analizował. Nie myślał. Zadrżał wewnętrznie z intensywności emocji, gdy Tonio nachylił się do jego ucha. Przymknął oczy, wsłuchując się w jego szept, pozwalając się uwieść czule wymruczanym słowom, jakby wcale nie mówił o zabijaniu ludzi. Ach, znów go oczarował, znów mamił, znów wciągał w tę słodką grę, której Nico tak bardzo chciał się oddać. A jednak było w tym coś szczerego, coś głębszego i ważniejszego, niż we wszystkim, co mu mówił dotychczas. To nie była czysta potrzeba fizycznej bliskości. To sięgało dalej, głębiej i Nico poczuł coś na kształt radości przemieszanej z lękiem. Dreszcz ekscytacji, niecierpliwość, nienasycenie. Chyba nigdy nie będzie miał go dość. A teraz znów był na wyciągnięcie ręki, mówił coś o Metus, ale Nico tego nie przyswajał. Pragnął tych ust. I dostał. W przelotnym, krótkim pocałunku, który pozostawił po sobie upajającą mieszankę spełnienia i niedosytu. Nicholas chwilę milczał obserwując Antonio spod półprzymkniętych powiek, rozkoszując się dotykiem, który wciąż jeszcze czuł na swoich wargach, czy też raczej jego słodkim wspomnieniem. - Tęskniłem - powtórzył swoje słowa z początku rozmowy, ale teraz zabrzmiały one inaczej. Bardziej zmysłowo, intymnie, jak słowa wyszeptane kochankowi na ucho po długich, namiętnych igraszkach. Ale szybko też przyszło opamiętanie. Miał na niego ochotę, to prawda. Pragnął go. Ale były sprawy bardziej ważkie od przyjemności. Nicholas naprawdę chciał lepiej poznać Tonio. Chciał go wysłuchać. Chciał z nim dzielić coś więcej niż parę rozkosznych doświadczeń. Seaver powoli podniósł dłoń i łagodnie pogładził Diaza po policzku, obdarowując go bardzo delikatnym, ostrożnym, ale zauważalnym uśmiechem. Oglądał jego rysy twarzy, kształt ust, nosa, szczęki. Każdą niedoskonałość i każdy atut. Każdy ślad udręki i każde wspomnienie świetności, którą pamiętał z Venetii. Chciał na zawsze zapisać jego obraz w umyśle, by móc go przywołać w marzeniach tak za dnia, jak i w środku nocy. - A zatem pozostaniemy kochankami. Wolnymi jak te ptaki na niebie, a jednak wracającymi w swoje ramiona. Swoją ucieczką od samotności, wytchnieniem wyzwolonym od osądów i ostoją bezpieczeństwa. Ty jesteś dla mnie tym wszystkim. Ufam ci. I zrobię wszystko, żebyś mógł to odwzajemnić, nigdy nie żałując. Może i było to poetyckie, ale też całkowicie szczere, wyrażone z głębi serca. - Jeśli rzeczywiście chciałbyś mi o sobie opowiedzieć, jestem tu i słucham. I jestem gotów odpowiedzieć na twoje pytania, jeśli pragnąłbyś poznać mnie lepiej.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nieczęsto słyszał od ludzi, że za nim tęsknili. Od kiedy z jego życia zniknęła Bea, prawie wcale. Díaz uśmiechnął się w odpowiedzi na to wyznanie, choć ich usta nie były już złączone w pocałunku, byli wciąż tak blisko siebie. Nie chciał teraz myśleć o tym, co właściwie czuje. Czy jego zmęczone, zbolałe serce dalej jest w stanie coś tak naprawdę przeżywać. Mimo to wiedział, że jest o wiele bardziej spokojny niż był zaledwie kilka chwil temu. Zmysłowość Nico zdecydowanie mu się udzielała i choć wcześniej wzbraniał się od takich myśli, teraz pomknęły one w zdecydowanie śmiałym kierunku. Czuł jednak zbrukany, obrzydliwy, zużyty. Nie był pewien, czy pragnie tego, aby ich rozmowa skończyła się w pieleszach, nieważne jak tego chciał. Przekrwione oczy, obolałe ciało, aromat wódki, który od niego bił. Nie, musiał się najpierw ogarnąć. Być w lepszej formie, wrócić do dawnego siebie. Poczuł jego dłoń na swoim policzku, przymknął oczy, rozkoszując się tym dotykiem. Uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, ktoś nieopatrznie mógłby to nazwać grymasem szczęścia. Nie był zdolny powiedzieć czy to właśnie to, ale z pewnością w sercu królowała ulga. Nie zostawi go, jak on zostawił jego. Z jakiegoś dziwnego powodu może i trochę mu na nim zależało… ale czy to działało w obie strony? Czy Díaz był w stanie pokochać kogoś poza sobą? Nie chciał teraz o tym myśleć. Nie miał na to siły. Za bardzo był zmęczony brudem w swoim sercu, toteż odsunął w tej chwili niewygodne pytania. Po prostu cieszył się z towarzystwa mężczyzny, którego imię teraz czule wyszeptał. - Nico… – Poddał się jego czujnemu spojrzeniu, wcale nie czując się w tej chwili komfortowo. W tej chwili obiecał sobie, że koniec z piciem, że zacznie przyzwoicie jeść i spać i że się postara. Skąd miał wiedzieć, że to kolejne przyrzeczenie, które złamie? Westchnął, spojrzał na ręce splecione w uścisku. Już się nie uśmiechał, nie wiedzieć czemu, znowu przyszedł do niego smutek. Może gdyby poznali się w innym życiu albo chociaż kilka lat wcześniej. Chciał być młodszy niż był, pragnął poczuć znowu minioną beztroskę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wcale nie mógł mu obiecać, że nie pozwoli, aby ktoś go skrzywdził. Beatrize też przecież... - Mam nadzieję, że nie zawiodę. – Tyle mógł mu odpowiedzieć, po tym jak ten tak pięknie ubrał w słowa to, co dla siebie znaczą. Wolność. Bliskość. Wytchnienie. Bezpieczeństwo. Brzmiało to znajomo, a jednak dawało więcej swobody. Przykre było jednak to, że Antonio był pewien, że Nico prędzej czy później pożałuje, że w ogóle go poznał. Chciał wiedzieć o nim tak wiele, ale zapomniał, jak się pyta. Przede wszystkim jego ciekawość dotyczyła tajemniczej osoby, którą zabił. A także tych, które zostawiły ślady i rany na jego ciele. Nie mógł się przecież spodziewać, że chodzi o jedną i tą samą wiedźmę. Sam robił w życiu złe rzeczy, ale nie aż tak. Westchnął i zamilknął. Dopiero po chwili zabrał głos, ale nieco mu się łamał. - To nie pierwszy raz, gdy musiałem uciekać. W Hiszpanii była taka… moja. – Mówienie o tym przychodziło mu z trudem, ale uznał, że jeśli Nico ma go lepiej rozumieć to musi to wiedzieć. - Beatrize była moją partnerką. Przez wiele długich lat. Ale pycha kroczy przed upadkiem, złapali ją i… wsadzili do Azkabanu. Przyjechałem tu za nią, jednak minęło już tyle czasu i wiem, że… jestem bezsilny. Nic już nie zdziałam. Kurwa, co ja tu jeszcze robię? – spytał sam siebie, bo poczuł, że to nie jest jego miejsce na świecie. Ale czy takowe w ogóle jeszcze gdziekolwiek istniało?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Czasem bywało tak, że człowiek ma dobre chęci i bierze na swoje barki więcej, niż ma siłę unieść. Czasem bywało tak, że decydował się na coś, nie zdając sobie sprawy z ciężaru zadania, którego się podjął. Czasem bywało tak, że człowiek żałował pójścia za tym, co właściwe, tęskniąc za rozwiązaniem łatwym i przyjemnym. I właśnie na granicy tego znalazł się teraz Nicholas, kiedy zdecydował się poznać lepiej Antonio. Bo czy mógł się spodziewać tego, jak trudna i wieloznaczna moralnie była jego przeszłość? I co ważniejsze - teraźniejszość. Takie myśli musiały pojawić się w głowie Nicholasa. Byłby od nich wolny tylko jeśli Tonio byłby mu obojętny. A nie był. Nie mógł być. Dla Nicholasa Tonio był jedną z kluczowych osób, które pojawiły się w jego życiu. Nie miał szóstego zmysłu, wewnętrznego oka, ani wybitnie rozwiniętej empatii. Nie był też zaznajomiony z nastrojami Diaza, z tym jak się zmieniały i czym się objawiały. A jednak jakiś podszept intuicji kazał mu pomyśleć, jak sam by się poczuł na miejscu swojego kochanka. Czy ławka nad rzeką była dobrym miejscem do takiej rozmowy? Czy w takim stanie rzeczywiście należało rozmawiać o takich rzeczach? Czy nie było to nadwyrężeniem zaufania, wykorzystaniem słabości, która z całą pewnością w tej chwili ogarniała Antonio? Nie, Nicholas nie mógł tego zrobić. Nie w ten sposób. Nie tu, nie teraz. - Tonio, zaczekaj. - powstrzymał go stanowczo, łagodnie kładąc dłoń na jego ramieniu. - To ważna rozmowa. Ważny temat. Z pewnością trudny i niekomfortowy. Nie chcę, żebyś czuł się przez to źle. Na wyrost powiedziane. Jak mógłby nie czuć się przez to źle? Sama natura tej rozmowy prowadziła do takich nieuchronnych skutków. A jednak można było ją przeprowadzić lepiej. - Czy pozwolisz się zabrać do mojego domu? Zrobię wszystko, żebyś poczuł się dobrze i bezpiecznie. I wtedy, jeśli będziesz chciał, wtedy dokończysz swoją historię, dobrze? - Pogładził delikatnie jego policzek, patrząc z czułością i troską w jego oczy. - Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś później żałował, że powiedziałeś więcej niż chciałeś w chwili... Słabości. Nie musiał tego mówić. Lepiej było nie ubierać tego w słowa.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nie chciał, by czuł się źle? A jak miał się niby czuć ze świadomością, że zawiódł w życiu absolutnie wszystkich, na którym mu zależało? Antonio potrząsnął głową z niezrozumieniem, wzbraniając się od wdzięczności, która nagle zalała jego serce. Nie, on sobie na to wszystko zasłużył. To zawsze była tylko i wyłącznie jego wina. Gdy Nico zapytał, po prostu na niego spojrzał. Z szokiem i niedowierzaniem w oczach. Po tym wszystkim, co od niego usłyszał naprawdę chciał go gościć teraz w swoim domu? Tym samym, do którego przyrzekł, że pójdzie, ale zabrakło na to czasu, sposobności i odwagi? Chciał powiedzieć nie, czuł, że na to nie zasługuje. Ale Antonio Díaz nie zwykł odmawiać sobie towarzystwa. Jeśli będę chciał… a ile litrów wódki będziesz musiał we mnie wlać, abym się odważył? Widział czułość i troskliwość w jego spojrzeniu, na policzku poczuł również miękkość jego delikatnej skóry. Gdy urwał zdanie, Tony się uśmiechnął i spuścił po prostu głowę. Nie mógł zaprzeczyć faktom, w tej chwili był słaby, czuł się kruchy i wątły. Czuł, że chce, aby to Nico podjął za niego tę decyzję. - W porządku – poddał się i złapał go za rękę, ciągnąc go ku górze wstał z zimnej ławki. Splótł ich palce, myśląc sobie, że jeszcze chwilę temu przyrzekał, że nie dopuści do takiej sytuacji. Ale pragnął bliskości, ciepła, czułości. Chociaż przez chwilę chciał poczuć się po prostu bezpiecznie. Poza tym był ciekawy, jak wygląda nowe życie Nicholasa. I czy w jego nowym, wielkim, pięknym (jak zakładał) domu znajdzie się kąt, w którym będzie mógł się skulić i przeczekać te najmroczniejsze dni swojego życia. - Odstawię samochód do domu i stamtąd się aportujemy, dobrze? – zapytał cicho, rozglądając się na boki, przecież nie chciał, aby usłyszał ich jakiś mugol. I pozwolił sobie przy tym na jeszcze jedną śmiałość, na którą nie powinien. - Dziękuję – szepnął mu do ucha, muskając ustami jego policzek. Pewien, że jego zbrukana i zepsuta natura, jego chuć i pragnienie rozładowania sprzecznych emocji nie poprzestanie dzisiaj na jedynie tych kilku krótkich pocałunkach.
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Ten szok w jego oczach i to niedowierzanie sprawiły, że żołądek Nicholasa skręcił się nieprzyjemnie. Czy to znaczyło, że Tonio zaraz powie "nie"? Nico miał w tym momencie ochotę go objąć, przytulić, zatrzymać przy sobie. Ale nie musiał. Tonio nie rezygnował z niego. Uśmiechnął się. I nawet jeśli gest poprzedziła chwila słabości, to jednak chwycił go mocno i pociągnął w górę. Metus się poderwała, ale nie czuła niepokoju Nico. Nie było zagrożenia. Charjuczka czuła, że jest dobrze, bezpiecznie. Nawet jeśli nie wszystko było do końca w porządku. A Nico był szczęśliwy. Wreszcie się go doczekał. Wreszcie znów mógł być blisko niego i to w momencie, w którym poczuł się taki samotny. Marzył o tym, by mu pokazać swój dom, by go zachęcić do częstego pojawiania się, do korzystania z zaproszenia kiedy tylko będzie miał ochotę. Ale czy na pewno go nie zniechęci? Czy Díaz nie odbierze tego jak przechwałki? Czy nie poczuje się przytłoczony? Zniechęcony? Nicholas miał nadzieję, że nie. - Chcesz prowadzić w tym stanie? - spytał, podchodząc do tego dość sceptycznie. To nie tak, że nie wierzył w umiejętności Diaza. Ale po co ryzykować? - Chyba nie warto narażać Bonnie. Mogę ją dla ciebie zmniejszyć, żeby zmieściła się bezpiecznie w kieszeni. Potem przywrócimy jej oryginalne rozmiary. Nie proponowałbym, gdybym nie był pewny swoich zaklęć. Jestem w tym naprawdę dobry. Dopiero gdy uzyskał jednoznaczną zgodę, nawet jeśli niechętną, pozwolił sobie na rzucenie czaru zmniejszającego. Oczywiście najpierw upewnił się, że nie ma żadnego mugola, który mógłby to dostrzec. Na szczęście Antonio zaparkował w zaułku, gdzie łatwo mogli obyć się bez niechcianych spojrzeń. Kiedy auto bezpiecznie spoczywało w diazowej kieszeni, Nico złapał mocniej obrożę Metus i dłoń mężczyzny, a potem z cichym trzaskiem teleportował się z nimi na Aleję Amortencji, przed swoją bezpieczną przystań.
Włosy zdążyły mu wyschnąć na karku, bo nawet w Londynie to był upalny dzień, chylący się ku wieczorowi. Nie odzywali się do siebie przez większość drogi, ale oboje mieli swoje rzeczy do przemyślenia. Wspólna przygoda, jaka rozpoczęła się w mieszkaniu Benjamina pozytywnymi emocjami, skończyła się sieczką w głowie i sporym zmąceniem. Czuł jeszcze echo dobrej zabawy, ale też intensywność i chaos. Wzrok dalej rozmywał mu się po spożytym hogsie, kiedy szli chodnikiem, dlatego musiał rozważnie dobierać każdy krok, ale przynajmniej świeże powietrze rześko wstępujące do płuc odegnało senność. Nie miał jednak odwagi spojrzeć w jej kierunku, obawiał się, że kiedy jego wzrok spotka się z jej jasnymi tęczówkami, przypomni sobie całą tą gamę spływających po nim emocji, jakie odczuł w salonie Benjamina. Przeważała fascynacja, oddanie, obsesja, żeby i ona patrzyła na niego, ale także zawód i bezsilność. Parsknął. Po prostu. Było to tak krótkie, że nie sposób było stwierdzić, czy było to parsknięcie pełne frustracji, rozbawienia, rozczulenia, złości czy każdej innej, możliwej emocji. Kilka razy otarł się już podczas tego spaceru o jej dłoń, bo tak chwiejny miał krok – po spożytych drinkach, ale także wypalonym zielu, na które niewprawiony umysł i ciało reagowały od razu. Tym razem również zatoczył się lekko i dla odmiany, kiedy wierzchem małego palca smagnął jej dłoń, teraz podążył za tym dotykiem – ruchem nadgarstka, spojrzeniem, uwagą, ale znów złapał tylko chłodne powietrze w przestrzeni między nimi i w końcu podniósł do niej nieco zamglone, rozproszone spojrzenie. Dalej czuł ścisk w piersi i żołądku, kiedy na nią patrzył, dalej robiło mu się ciepło od jej spojrzenia, a od własnych myśli jeszcze goręcej, chociaż amortencja już nie wrzała w nim i nie podrygiwała jego emocjami. Dalej patrząc w jej oczy widział te dwa błyszczące punkciki, jakie je rozświetlały, kiedy patrzyła na Bena. Dalej, kiedy już na nią spojrzał, nie mógł oderwać od niej tego spojrzenia i jego myśli uciekały w kierunkach, które naznaczyły jego twarz łagodną czerwienią, a oddech szybkim, nierównym tempem. — Dalej czujesz coś do Bena? – spytał z ciekawości, bo może karty były wadliwe, albo to on był wadliwy i magia dalej na niego działała choć już nie powinna? Patrzył w jej tęczówki oczu, szukając w nich odpowiedzi, ale też czegoś więcej – jej uwagi, uczucia, nawet w połowie takiego, jak wtedy podczas durnia żywiła wobec Bena, wystarczyłaby mu nawet fałszywa afirmacja, nawet mniej słodki uśmiech i tylko jedno uwodzicielskie słowo, zamiast całych zdań. Nawet teraz, patrząc na nią, kiedy już oboje nie byli pod wpływem magii, był o to zazdrosny. Mimo, że widział, że to nie była ona, ale jeśli nie Benjamin, kiedyś to będzie inny William czy Zachary, na którego Holly spojrzy tak samo, nie w grze tylko. Albo gorzej, Trevor. Przypomniał sobie jego pochłonięte czymś spojrzenie – nią, najprędzej i nie potrafił znaleźć źródła, bo nie siedział mu w głowie. Widział tylko efekty, to, co wydarzyło się w domu Bazorych. O nie też był zazdrosny, o to jak działała na mężczyzn. Tak samo działała na niego. Albo inaczej. Chciałby móc być tak bezpośredni w tym, jak działa, jak Trevor, mówić dokładnie to co myśli, bo wiele zdań przemknęło mu teraz przez głowę, które zachował dla siebie. Patrz tylko na mnie. Tylko do mnie się uśmiechaj. Tylko mnie uwodź. Rozmawiaj tylko ze mną o tym, o czym nie możesz rozmawiać ze wszystkimi. Mnie pierwszego dostrzegaj w pomieszczeniu. Wybieraj papierosa ode mnie. Ufaj mi. Pozwól mi być rycerzem, opiekunem, przyjacielem, powiernikiem sekretów. Pozwól mi trzymać cię w ramionach, całować. Mnie pierwszego wpuść do serca i do łóżka. Myśl o mnie kładąc się do snu. Budź się wyczekując naszego spotkania. Trevor miał rację. Wpadł. Głęboko po uszy. A może po prostu był przyćpany? — Jak powinien działać hogs?
Miała do powiedzenia wiele, ale nie mówiła nic. Nie wiedziała, czy tak naprawdę chciała rozmawiać, a tym bardziej co dokładnie miałaby powiedzieć. W głowie wciąż miała mętlik, plątaninę myśli i czuła, że gdyby tak po prostu dała im wybrzmieć, nie miałyby najmniejszego sensu. O wiele łatwiej było pogrążyć się w tym, co było im znane, w przesiąkniętym swoją obecnością milczeniu. Nie było niezręczne, nie wiązało się z myślą, że trzeba przerwać je w jakiś sposób. Po prostu było i oni też byli – w nim. Świeże powietrze działało kojąco, ale nie aż tak zbawiennie, jak miała na to nadzieję. Stawiała krok za krokiem, mając nadzieję, że spacer jakoś oczyści ją z niepotrzebnych myśli i emocji, ale okazywało się, że problem leżał nie w bezruchu, ani nie w domu Bazorych, a w niej samej i gdzie by się nie ruszyła – wszystko niezmiennie podążało za nią. Nie była jednak bardzo przybita i była to chyba zasługa ostatniego, wypitego dość szybko drinka, który dopiero teraz uderzał jej do głowy, a także pochłoniętego hogsowego dymu, który rozluźniał ją w ten charakterystyczny, wesoło–senny sposób. Jakimś cudem szła jednak prościej niż Ced i można to było chyba przypisać wilowym genom, które jakby same kierowały jej ciałem tak, by i w tej sytuacji zachowała namiastkę gracji. — Hm? — nic nie wskazywało na to, że Ced przerwie ciszę jako pierwszy, dlatego była tym raczej zaskoczona. W pierwszej chwili myślała, że nic nie zrozumiała, ale słowa po prostu dotarły do niej z opóźnieniem. — Na Merlina, nie. Nie znam go. Co to za pomysł? Dopiero teraz na niego spojrzała, trochę zmartwiona, że tak pomyślał, ale przede wszystkim rozbawiona tą wizją. Nie miała pojęcia, jak wiele wątpliwości było w jego głowie, że mętlik w niej przewyższał nawet ten, z którym nie radziła sobie ona. A po nim jak zwykle nie było nic widać, dlatego tak trudno było rozgraniczyć to, co faktycznie usłyszała od niego, a co dopowiedziała sobie sama. Był zazdrosny, czy tylko chciała, by tak było? Martwił się czymś, czy może próbowała przypisać do niego negatywne emocje, bo znając jego problemy, spodziewała się je tam znaleźć? Nie zdążyła odpowiedzieć sobie na te pytania, bo swoim kolejnym kompletnie zbił ją z tropu. — Nie wiem. Rozweselająco i rozluźniająco. Trochę sennie. Chyba przyspiesza bicie serca. Jak działa na Ciebie teraz? Źle się czujesz? — ostatnie słowa wypowiedziała z troską, któremu towarzyszyło złapanie go za rękę. Nie splecenie palców, a objęcie nimi jego nadgarstka, jakby próbowała sprawdzić, czy jego puls rzeczywiście nie jest przesadnie wysoki. Zaraz jednak przypomniała sobie, że kompletnie się na tym nie zna i zsunęła dłoń niżej, lekko zaciskając palce na jego dłoni. Nie wiedziała wiele o Hogsach, bo jej towarzystwem byli głównie Ced i Trevor, którzy dzisiaj palili je po raz pierwszy, ale słyszała o tym, że czasem można poczuć się źle. A może w którejś książce do zielarstwa czytała coś na temat przyspieszonego tętna i zawrotów głowy?
— Nie wiem — przyznał, nie spuszczając z niej wzroku, jakby dalej był pod jej urokiem, tak, jak był wtedy w salonie. Jego umysł szukał logicznego wyjaśnienia na połączenie wszystkiego, co się dzisiaj wydarzyło, z tym, jak to się na nim odbiło i chociaż nie wyrażał wiele swoją ekspresją, to wewnętrznie czuł w sobie duże zmiany. — Myślisz, że może wejść w reakcje z magią? Zastanowił się nad tym, co powiedziała. Faktycznie czuł się rozluźniony, spokojny, kiedy zadawał te głupie pytania, trochę wolniej składał fakty ze sobą, ale poza tym, chyba mógł powiedzieć, że jest całkiem nawet w dobrym nastroju. Nawet pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło i mimo misz-maszu w głowie. Patrząc na nią, potrafił znaleźć małe szczęście nawet w tym, że już nie uciekała tak szybko spojrzeniem od jego oczu, jak wcześniej. Teraz nie miał może dużej konkurencji, bo stali tu sami, na brzegu rzeki, chociaż nie widział rzeki, jej nurtu, ani nawet pięknych, kolorowych łódek za jej plecami i nie słyszał szumu wody i dźwięku kostek lodu rozbijających się w szklankach turystów w restauracji znajdującej się na rzecznej barce. Źle się czujesz? Pokręcił głową na nie, bo nie czuł się źle, ale jakoś nie odnajdował słów, żeby jej wyjaśnić, jak wobec tego inaczej, więc zamiast słów, przekręcił lekko rękę i wydawało się, że chce nią uciec od jej dotyku, ale zamiast tego chwycił delikatnie jej przegub i przyłożył drobną dłoń do swojej piersi, w miejscu, gdzie faktycznie serce tłukło się w szybkim tempie. — Będę żył, pani uzdrowiciel? Normalnie poczułby się bardziej skrępowany, ale hogsy dalej na niego oddziałowywały, więc zwykły żart nie wydawał się lawirowaniem na granicy, jak zwykle to robili. Ten żart wydawał się bardzo na miejscu, a także kiedy już przemyślał sobie, że jest trochę pijany i trochę pod wpływem zioła, nawet pozwolił sobie w końcu powiedzieć więcej niż to zrobił. — Mam takie dziwne lęki – dodał ostrożnie dobierając słowa i obserwując jej reakcję na nie. Oczywiście, że w jej oczach pojawiła się troska i lęk, dlatego chociaż chciał przeciągnąć tą wypowiedź dłużej, dodał szybciej niż planował – że jak cię nie pocałuję to umrę.
— Nie. Tym razem brzmiała pewnie. Przecież hogsy były magiczną używką, to niemożliwe, żeby kolidowały z czarami, bez względu na to, czy Ced miał na myśli magię płynącą w jego żyłach, czy może tę z kart. Czy to tego się obawiał? Czy działo się w nim coś, co zaczęło się w trakcie gry i wcale nie skończyło się razem z ostatnią kartą na stole? Co takiego? Może to te poparzenia dawały mu się we znaki bardziej, niż powinny? A może to karta cesarzowej? Tego właśnie się obawiał? To dlatego pytał o jej odczucia względem Benjamina? W końcu też paliła, choć znacznie mniej niż on. Instynktownie przysunęła się pół roku bliżej, kiedy jej dłoń nagle znalazła się na jego piersi. Zdawało jej się tylko, czy naprawdę mogła wyczuć, jak serce trzepocze mu się w piersi? Była za mało pijana i za mało upalona, żeby spróbować przyłożyć ucho w miejscu dłoni, choć przemknęło jej to przez myśl. A może zrobiłaby to, ale zatrzymał ją jego głos i słowa, które zgodnie z założeniami wywołały w niej kolejną falę zmartwienia. Nie cofnęła dłoni, jedynie podniosła na niego wzrok dotąd skupiony na własnych palcach. Stojąc przed nim teraz, trochę bliżej niż zwykle, nagle uświadomiła sobie, jaki jest wysoki i jak dobrze wygląda z tej perspektywy. Że chciałaby częściej tak na niego patrzeć, unosząc wzrok tak wysoko, jakby sama była nie wiadomo jak mała. Ta myśl rozbawiła ją okropnie, tak bardzo, że parsknęła niekontrolowanie, krótko i niestety tuż po jego słowach, niszcząc przy tym atmosferę. Nie pozwoliła mu jednak uciec, wolną dłonią na oślep poszukała jego ręki, by nawet nie pomyślał o ucieczce. — Nie pocałujesz mnie — oznajmiła, robiąc dramatyczną pauzę. Roześmiany błękit oczu zdradzał rozbawienie, podobnie jak uśmiech, którego po spalonym hogsie tym bardziej nie potrafiła powstrzymać. Położyła jego dłoń na swojej talii, chcąc przekonać się, jak oboje będą się z tym czuli, a własną ułożyła na jego karku, przyciągając go trochę bliżej. — Ja to zrobię — dokończyła szeptem, gdy już wspięła się na palce i przysunęła jeszcze trochę bliżej — episkey — tym słowem właściwie musnęła jego wargi, które zaraz potem pocałowała z należytą mocą i zaangażowaniem.
Śmiała się z niego, czy śmiała się z nim, czy z jego żartu? Jeszcze nie wiedział, wpatrzony w nią szukał podpowiedzi w odbiciu jej twarzy. Nie widział tam złośliwości, żadnego sardonicznego wyrazu, żadnej uszczypliwości, szukał też skrępowania, albo ucieczki od odpowiedzi, ale to trudniej było znaleźć, bo nawet skrępowana Holly śmiała się lekko, w sposób, w jaki chciało się jej słuchać i nie zawsze były wyczuwalne te drobne wibracje różnicy pomiędzy śmiechem szczerym, a zdezorientowanym. To jej słowa miały być dla niego wskazówką. NIe pocałuje jej. Miała rację, jeśli tak właśnie chciała, bo obiecał jej kiedyś, że nigdy tego nie zrobi wbrew jej woli i bez jej pozwolenia, albo w ogóle? Panicznie próbował sobie przypomnieć, jakich użył wtedy słów. Przepraszam. One padały najcześciej. Zgodnie z tym, jak przewidziała, jej ton dał mu sygnał do cofnięcia ręki z jej przegubu, wyprostowania pleców, przejścia do porządku dziennego i naturalnej przyjacielskiej drogi, ale jej ręka go zatrzymała, ale nie tylko ona, ale także ta miękkość i czułość jej spojrzenia, które cały czas śledził. Mówiła “nie”, a jej ciało mówiło “tak” i już był bardzo zdezorientowany. Niewypowiedziane pytania wisiały między nimi, także wtedy, kiedy ułożyła jego dłoń w swoim pasie i chociaż gest ten był bardzo nieprzewidziany, jego palce naturalnie znalazły sobie idealne wgłębienie w jej talii, do którego pasowaly. Słusznie, że odnalazł je tak szybko, bo od miękkości jej warg na swoich dzieliło ich już tylko kilka słów. Episkey. To jedno zapamiętał. Nie zdawał sobie sprawy, że kiedy je wypowiedziała, kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu, wyraźnie wyczuwalnym na jej ustach, kiedy złączyli je w pocałunku. Ona też nie miała pojęcia, jak bardzo ironiczne było to, co powiedziała, bo chciała uleczyć jego dłoń, ale nie poczuł chłodu, ani ulgi na ręce, ale za to ciepło na sercu, oddech w płucach, drżenie na ciele i odzyskane oczekiwanie i ekscytację do życia. Leczyła jego duszę i chłodne serce, które miał wrażenie, że już cały czas pozostanie niewzruszone i głuche na bodźce z otoczenia, a teraz zadrżało. Chciał ją pocałować głęboko, pochylił się niżej, wyciągnął rękę do barierki za jej plecami, dla pewniejszego większego zaangażowania, ale jego dłoń nie napotkała wcale metalowej podpory, a powietrze. Skupiony na niej, zapomniał, gdzie znajdował się murek. Zamiast pogłębić pocałunek, popchnął ją, potknął się i uszczypnął jej wargę. Nic nie działo się tak, jak powinno się dziać. Romantyzm ustąpił miejsca nieporadności, z jaką udało mu się uchronić chociaż jej biodro od obicia się o płotek. Wsunął przedramię pomiędzy jej plecy, a murek, amortyzując to, jak sam docisnął ją do niego swoim ciężarem. Kiedy zgubił ciepło jej warg i oderwał od niej swoje własne, zdawało się, że niezręczność ponownie wkradła się między nich, ale… nie. To było coś innego. Nowego. Prychnął nad jej uchem, tłumiąc śmiech, bo znali się zbyt długo, żeby podejrzewał ją o to, że oceni go przez pryzmat głupiego potknięcia. Kiedy już złapał równowagę, a ona znajdowała się – o słodka Helgo — jeszcze bliżej, czuł ciepło jej ciała połową swojego tułowia, przez którą teraz przebiegł przyjemny dreszcz, ale szukał też jej spojrzenia, żeby powiedzieć. — Twoje episkey nie działa. Spróbuj jeszcze raz – prosił spojrzeniem, ale gdyby nie była pewna jak je odczytać, sam się do niej pochylił i spróbował przeprosić się z jej dolną, podszczypniętą wargą muśnięciem własnych warg, odnalezieniem miarowego rytmu pocałunku, nakładając łagodny plaster z własnego języka na lekko zaczerwienione usta, zanim wsunął go pomiędzy nie, zapominając, że jeszcze przed chwilą jeszcze głupia myśl przebiegła mu przez głowę – czy nikt nie patrzy i czy nikomu nie stoją na drodze. Zgubił te myśli, ze smakiem jej ust, ich ciepłem i bliskością, która liczyła się bardziej niż wyuczone grzeczności.
Całkiem niedawno obiecywała sobie, że następnym razem to do niego będzie należeć pierwszy krok, że ona nie wyrwie się do pocałunków, żeby w końcu mieć pewność, że chciał tego tak samo jak ona. Wystarczyło kilka drinków i pół Hogsa, by kompletnie zapomniała o tym postanowieniu i znów wyrwała się do niego jak ćma do światła, jak zwykle – jak się okazywało. Była niekonsekwentna, ale nawet gdyby mogła o tym teraz myśleć, była w stanie się z tym pogodzić, jeśli niekonsekwencja wiązała się z tym, że miała go tak blisko siebie. Zacisnęła palce na jego koszulce, bo jedną dłoń niezmiennie trzymała na jego piersi, tam, gdzie sam ją ułożył, poddając się badaniu. Ten gest sprawiał, że czuła się, jakby była jeszcze bliżej, a przy tym dawał poczucie kontroli, może nie nad stanem zdrowia pacjenta, ale nad sytuacją. Złudne, bo ta zmieniała się z sekundy na sekundę, rozwijała się i narastała jak kula śnieżna, grożąc, że już nic nie będzie w stanie jej powstrzymać. I dobrze, nie chciała jej zatrzymywać. Była o przeszło miesiąc starsza niż w parku w Dolinie Godryka i o miesiąc bardziej doświadczona w dziwactwach ich relacji. Nie chciała znów tego psuć, zawahać się i uciec, nie chciała znów próbować powiedzieć mu, że coś musi. Zachwiała się pod jego naporem i był moment, gdy wystraszyła się, że upadną. Zrobiła jednak coś niespodziewanego nawet dla siebie – zaufała mu. Tak po prostu. Wpiła palce w jego kark, ale poza tym pozwoliła się uratować, nawet jeśli dość nieporadnie. Wydusił z niej westchnienie, nie ze strachu i zaskoczenia, a własną bliskością, której nie spodziewała się w takim natężeniu. Owionął ją znajomy zapach bergamotki i lekkiej spalenizny. Roześmiała się na to, a także na jego słowa, kręcąc lekko głową. — To dlatego, że jestem pijana. Była pijana, była upalona, a teraz jeszcze kompletnie upojona, tak bardzo, że czuła się tak, jakby Ced obudził w niej zdolność lewitacji i nagle zaczęła unosić się kilka cali nad ziemią. Roześmiała się znowu, jak na pijaną przystało, kąpiąc się w intensywności jego spojrzenia w końcu skupionego na niej tak, jak chciała tego od dawna. Tak, jak wtedy w sypialni, w wątłym świetle nastającego poranka. Powitała go z ulgą doskonale zobrazowaną przez wykwitły na wargach uśmiech. Nie pamiętała o tym, że dość boleśnie uszczypnął jej wargę, ani o tym, że omal się nie przewrócili, w jej głowie wszystko było perfekcyjne, idealne w każdym calu i w każdym równie ekscytujące. Dotyk języka wiązał się z mało udanymi wspomnieniami, tym razem było jednak zupełnie inaczej. Nie wdzierał się do niej nieproszony i bez ostrzeżenia, wręcz przeciwnie, wyczekiwała tego momentu, samej bojąc się wykonać następne pół kroku i odpowiedziała mu od razu, gdy to on pokonał ten dystans. Zarzuciła na jego szyję i drugą rękę, przyciągając jeszcze bliżej siebie, choć zdawać by się mogło, że to już niemożliwe. Palcami sięgnęła złotych kosmyków, w które wplotła je, uprzednio drażniąc skórę paznokciami z nadzieją na wywołanie dreszczu, który może nawet będzie jej dane odczuć ułożoną na karku dłonią. Chwilę potem odnalazła odpowiednie podparcie dla stopy i wdrapała się na barierkę, tylko na moment gubiąc jego wargi, do których szybko odnalazła drogę powrotną. Oplotła jego nogę własną, wysuniętą przez rozcięcie spódnicy, modląc się, by trzymał ją wystarczająco mocno, by nie spadła w tył.
Jeśli zadrżał, to albo dzięki dotykowi jej palców, zręcznie przesnuwającymi się między kosmykami jego włosów, albo dzięki temu, jak miękka była jej skóra, po której wodził palcami, wyczuwając pod nimi łagodny łuk jej kręgosłupa. Nie zdawał sobie z tego sprawy, jak daleko zbłądził tą dłonią, utrzymując ją stabilnie ramieniem w talii, dopóki opuszkami palców nie dotknął nagiej skóry i wgłębienia między jej łopatkami. Pod jego opuszkami czuł, jak pracują jej mięśnie, kiedy coraz głębiej zatapiali się w tym pocałunku, a ich ciała były tak blisko siebie, że niewiele im brakowało do stracenia uwagi, gdyby nie to, jak idealnie i elastycznie gięło się jej ciało, kiedy zmieniał pozycję i usztywniał przedramię na jej plecach, upewniając się, że była dostatecznie blisko niego, żeby nie spadła. Uczucie przygarbianych na chwilę pleców. kiedy się do niego chyliła i poczucie ekscytacji tym nowym odkryciem, otrzeźwiło go na tyle, że wtedy cofnął rękę, utrzymując ją stabilnie drugą i obie ułożył na koszulce, zamiast pod nią, sam sobie winien, że teraz tęsknił do jej krzywizn i przyjemnego mrowienia na końcówkach palców, przy styku z jej skórą. Nie wiedział dlaczego jej noga, która znalazła się teraz na jego biodrze, miałaby go oprzytomnieć bardziej o przekraczanej granicy, niż to, jak bliski był do badania wszystkich łuków jej pleców, ale kiedy dał jej oparcie jej nogi na swojej dłoni, przypomniał sobie, gdzie się znajdują. Przypomniał sobie o otoczeniu, a narastające napięcie w dole podbrzusza przypomniało mu też o tym, jak bardzo potrzebował teraz ochłonąć. Niechętnie oderwał się od jej ust, a jego wzrok, wydawał się jeszcze bardziej rozmyty i czymś pochłonięty, kiedy patrzył w jej roziskrzone oczy i szukał rumieńców na buzi. Znów zapomniał słów i zapomniał, jak się ich używa i kiedy powinien, bo powinien jej wyjaśnić, że potrzebuje chwili przerwy, nawet nie na nabranie oddechu, chociaż w tej chwili też sobie o nim przypomniał, a żeby nie stali się sensacją dla mijających ich raz na jakiś czas spacerowiczów. — To nie dlatego, że jesteś wilą. Pół-wilą, jeśli miał być detaliczny, ale nie chciał być, chciał dać jej zapewnienie, że to nie przez alkohol, ani nie przez jej urok lgnie do niej jak ćma do światła, w jej oczach, uśmiechu i oddechu odnajdując bicie własnego serca, które teraz łomotało jak opętane, jeśli dalej trzymała dłoń na jego piersi, za pewne mogła to wyczuć od razu. — Chodź…. Zsunął jedną dłoń niżej, pomagając jej ześlizgnąć się z barierki, choć tak naprawdę po prostu podniósł ją i zrobił to za nią, kładąc ją gładko na glebie, nie wiedząc nawet, że ona wcale mu w tym nie pomogła, tak lekka się wydawała, mimo, że przecież nie należała do najniższych kobiet. Był zakłopotany, bo kiedy emocje chociaż trochę opadły, przypomniał sobie o wszystkim tym, co zepchnął na bok, kiedy ją całował. Zajęli miejsce prawie na samym środku deptaku, dociskając się do barierki co prawda, ale… jednak. Nie miał pojęcia, jak to zrobiła, że na tamtą chwilę liczyła się tylko ona i nic więcej, i że wszystko było wtedy tak jasne i oczywiste. Teraz miał ochotę trochę uciec z miejsca zbrodni, ale skupił się tylko na niej, żeby i to przestało się liczyć. — To nasza pierwsza randka. Wiedział, że nie tak powinna wyglądać, że wszystko działo się bardzo spontanicznie, nic nie było zaplanowane, ale… chciał, żeby tym razem określili ten pocałunek, nazwali go, złożyli deklarację, że to nie przez picie, nie przez palenie, ani nie przez przypadek, a że to oni – ich wola i ich intencje.
Dotyk palców na nagiej skórze był elektryzujący i uzależniający jednocześnie. Rozluźniona alkoholem i hogsami, cieszyła się nim, zostawiając towarzyszące jej na co dzień traumy daleko za sobą i nie pozwalając, by ją dziś dogoniły. Nie zawahała się nawet gdy dotknął jej uda, w końcu sama tak chętnie go nim oplotła, dając sobie pewność, że będzie trwał blisko niej, a jemu dowód zaufania, którym go obdarzyła. Wiedziała, że mogła pozwolić sobie na tak dwuznaczny gest, bo była pewna, że Ced nie posunie się zbyt daleko, a gdyby nawet się zapędził – że w każdej chwili mogła nad tym zapanować. Przechodniów miała w poważaniu. Powiedziałaby mu o tym, gdyby zapytał ją o zdanie, ale on zamiast łagodnie jej to wytłumaczyć, brutalnie zabrał jej siebie, namiętność w jednej chwili przekuwając w obezwładniające poczucie osamotnienia. Z jakiegoś powodu oddychanie tym samym powietrzem było znacznie lepsze, niż swoboda oddechu, a coraz bardziej lepka, gorąca bliskość - niż chłodny, orzeźwiający powiew wiatru prosto znad rzeki. Nie chciała oddechu i nie chciała orzeźwienia, bo kiedy spróbowała już jak to jest z nim, nie chciała już więcej być bez niego. Wyprostowała się na murku, starając się przedłużyć pocałunek tak długo, jak to tylko możliwe i mocniej wpiła palce w jego kark, ale w końcu go wypuściła, godząc się z przegraną. W oczach przez chwilę miała wyrzut, który jednak zniknął i ustąpił rozmarzenie, jak tylko na niego spojrzała. — Nie dlatego zacząłeś, czy nie dlatego przestałeś? — mówienie nie przychodziło zbyt łatwo. Oblizała lekko zmaltretowaną dolną wargę, zbierając z niej resztkę jego smaku. Uśmiechnęła się sama do siebie, gdy go tam znalazła. — Kiepska ze mnie wila, skoro dałeś radę przestać. Rzeczywistość powoli zaczynała do niej docierać. Zrozumiała, że to dobrze, że z ich dwójki przynajmniej on potrafił zachować względną trzeźwość myśli, albo po prostu przyzwoitość. Okazywało się, że ona nie miała jej w sobie zbyt wiele. Wciąż nie podobał jej się obrót spraw, ale pogodziła się z nim na tyle, że bez stawiania niepotrzebnego oporu pozwoliła zdjąć się z barierki. Przedziwnie było znowu używać swojego ciała do rzeczy tak zwykłych, jak stanie na własnych nogach. Nie czuła się nieswojo przy nim, a bez niego. Nie miała pojęcia co począć z rękoma i miałaby z tym spory problem, gdyby nie to, że przerwał ciszę stwierdzeniem, na które cała się rozpromieniła. Raz jeszcze wspięła się na palce i pocałowała go zdecydowanie, ale krótko, dla przypieczętowania tych słów. — Niech to będzie pierwsza randka. Nie wywiniesz się od drugiej. To była groźba i obietnica jednocześnie. Śmiało zajrzała prosto w zieleń oczu, ale zanim znów w niej utonęła, złapała go za rękę, splotła z nim palce i odwróciła wzrok, szukając miejsca odpowiedniego, żeby na moment się zatrzymać. Padło na ławkę z widokiem na rzekę, bo o barce nie było sensu myśleć – nie miała mugolskich pieniędzy, w ogóle była raczej spłukana, a do tego dość już miała alkoholu na dziś. — Myślałam, że się rozmyśliłeś. Wiesz, z randką. Powiedziałeś to wtedy tak nagle i pomyślałam, że potem żałowałeś — wyznała, kiedy już usiedli. Korzystała z wciąż wpływającego na nią alkoholu, który ułatwiał szczerość, bo od dawna miała wrażenie, że milczą o zbyt wielu sprawach. — Powiesz mi, prawda? Powiedziałbyś? Jakby to było przez to, że jestem kim jestem. Nie chcę żeby to było przez to, ale kiedy jesteś… — tak blisko, chciała powiedzieć, ale nawet teraz trudno jej było otwarcie przyznać, jak mocno na nią działał — to wtedy trudno mi się pilnować. Nie wiem czy w parku to nie było przez to. Było? Strasznie się w tym wszystkim zagmatwała.
Dostrzegł ten lekki wyrzut, chociaż trwało to ledwie chwilę, dlatego zwątpił, czy mu się tylko nie przywidziało? Nie mógł być pewien. Wpatrywał się w nią nieostrożnie, bo wzrokiem, przed jakim go ostrzegała, że powinien był się z nim pilnować, ale było to poza jego kontrolą w tym momencie. Miał ją przed sobą, rumianą, ponętnie oblizującą wargi, nieco… tęskną? Do niego? Obniżył głowę, łapiąc spojrzeniem jej oczy. Zadała mu pytanie, widział poruszenie jej warg, ale prawie niedostrzegalnie zamrugał wolniej niż zwykle, próbując złapać sens jej słów. Czy to pytanie było podchwytliwe? Co mogło być teraz podchwytliwego między nimi? Dlatego odpowiedział swoim naturalnym tonem noszącym tylko spokój i zrozumienie, nawet jeśli nie zrozumiał intencji zadawanego pytania: — Oba. Musiał coś sprostować, kiedy żartowała o tym, jak kiepską wilą była. Nawet teraz, chociaż sam się odsunął, patrzył na nią z niewypowiedzianą chęcią zmniejszenia dystansu, ale jednocześnie unosił dłoń do karku, rozproszony nagłym światem, który ruszył wokół nich, a w jego wyobrażeniu moment temu stał w miejscu i się zatrzymał. — Mówisz to, jakby to było łatwe – mruknął, bo przecież walczył sam ze sobą, z przyzwoitością i taktownością kontra pragnieniami duszy i ciała. Nawet teraz, kiedy zdjął ją z barierki, palce mrowiły go od tego dotyku, ale także od tego, gdzie jeszcze chciałby nimi podążyć i co jeszcze nimi zbadać. Przyjął jej pocałunek z niemym zadowoleniem, ale jego dłoń nie zdążyła spocząć na jej talii, bo ten gest trwał zbyt krótko, Pochwycony przez nią, zacisnął palce na jej dłoni i chociaż trzymali się tak już niejednokrotnie wcześniej – choć najczęściej w dzieciństwie, to z ciekawością poprawił splot, patrząc jak leży w jego dłoni dłoń Holly – jego dziewczyny, a nie Holly, przyjaciółki. Czy mógł ją nazywać swoją dziewczyną? Na pierwszej randce? A może od tego służyły drugie lub trzecie? Jak leży mu dłoń prawie-dziewczyny też go interesowało i na tym na razie pozostał, postanawiając tego dnia nie zadawać za dużo pytań. Szczególnie takich, co do których odpowiedzi nie był pewien. Siadając obok, czuł, że siedzą strasznie daleko siebie. Po tym, jak blisko czuł ją moment temu, każda odległość wydawała się bardzo odległa, ale przynajmniej taktowna. Przez ułamek sekundy przebiegła mu przez głowę myśl, że może nie chce być taktowny, ale wtedy ktoś przeszedł obok i Ced był prawie pewien, że to legilimenta i że wyczytał to z jego myśli i patrzy na niego teraz z pogardą moralnego, przyzwoitego człowieka. Odchrząknął, opuszczając myśl o tym, żeby wciągnąć Holly na kolana, zamiast tego uniósł dłoń do jej policzka, w czasie kiedy ona mówiła, gładząc go i podążając spojrzeniem za swoimi palcami. Kciukiem muskającym jej policzek i palcami powoli przesuwającymi się do żuchwy. Świat mglił się za nią, ale ją widział ostro i wyraźnie. — Nie było. Ale czy to byłoby coś złego? – spojrzał jej w oczy, zastanawiając się dokładnie nad tym co powiedziała. Otworzył usta, zdecydowany co chce powiedzieć, ale nie powiedział tego odrazu, jakaś samotna, bliżej nieokreślona głoska opuściła jego gardło. Odchrzaknął, poprawiając się — Lubię Holly obrończynię zwierząt, i Holly wilę. Lubię nawet tą Holly, która wyciąga ze mnie sekrety podstępem. Każdą Twoją wersję. Pół-wila to część Ciebie. Czy to coś złego, że ona też wydaje mi się piękna i pociągająca, jak Holly pytająca skrzatkę ile zarabia?