Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Czyli mogło być tak, jak podejrzewała. Nie odezwałby się po tak długim czasie milczenia, gdyby naprawdę czegoś od niej nie potrzebował. Nie była naiwna, zdecydowanie nie chodziło o napawanie się widokami, jakimi mogła go obdarzyć. A szkoda, byłoby to o wiele przyjemniejsze zajęcie, niżeli to, które miał Nathaniel na myśli. Jej wargi drgnęły, jakby mężczyzna powiedział coś zabawnego. Owszem, jedynie ten eliksir byłby w stanie cokolwiek z niej wydusić, coś prawdziwego, coś, co nie było przysłonięte jej uroczym uśmiechem, czy sprawną manipulacją. Wzruszyła lekko ramionami, w końcu nie mówili o czymś zaskakującym. Wiedziała, że osobnik znajdujący się przed nią wiedział, jaki miała charakterek, w końcu nigdy nikogo nie udawała, a paskudztwa, które siedziały w jej głowie, często wychodzą na światło dzienne. Dogadywali się, bo wcale nie był od niej lepszy. Wbrew wszystkiemu, naprawdę była ciekawa, co się działo w jego życiu. Może i była interesownym człowiekiem, jednak nie zapadłby w jej pamięci, gdyby nie uznała go za wartego pozostania tam. Nie musiał zdradzać szczegółów, nie musiał zagłębiać się w sprawach, które zwyczajnie nie leżały w jej interesie. Jednak nie pierdoli głupot, nie kręci, ani nie omija nieprzyjemnych tematów. Lubiła klarowne sytuacje, lubiła, kiedy ktoś mówił jej wprost to, co miał na myśli. Żałosne. Kreowanie wizerunku nieskazitelnej osoby, takiej, która nie ma własnych problemów. A może to raczej smutne? Niemożność pokazania prawdziwych uczuć, zbyt obszerne analizowanie własnego wizerunku w oczach innych ludzi. Częściowo kompletnie obcych, takich, których opinia nigdy nie powinna się liczyć. Cóż, może dlatego nie posiadała przy swoim boku kogoś, kto wytrzymałby tam dłużej niż miesiąc? Była zbyt szczera? Ha! Jej wiara w siebie nigdy nie zostanie zachwiana. Uśmiechnęła się. No tak, żaden pieniądz nie śmierdział, prawda? Upiła nieskromny łyk ze swojej szklanki i przez moment jedynie mu się przyglądała, jakby ważąc jego słowa, zastanawiając się nad ich prawdziwością. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie powinna tego robić. Jeżeli chciał ją okłamywać, nie powinna mieć do niego pretensji. Jednak coś tu śmierdziało, o czym świadczyła zmarszczka między jej brwiami oraz spojrzenie, które mu rzuciła.-A robisz chociaż to, co lubisz?-Spytała spokojnie, za późno, aby przegryźć wargę i zamknąć się na wieki. I nadszedł czas, w którym dowiedzą się, po co tak naprawdę się tutaj zeszli. Cudownie! Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, jakby fakt, że pamiętał ten kompletnie niepotrzebny szczegół, był dosyć zabawny.-Za nieposłuszeństwo w nauce karano pasem po palcach, więc tak, znam ten język bardzo dobrze.-Powiedziała, a choć nie brzmiało to przyjemnie, wciąż się uśmiechała. Cóż, nie powiedziała, jak skończył jej nauczyciel, co było rekompensatą za wszystkie krzywdy tego świata. Pokiwała lekko głową.-Czyli chcesz, żebym Cię nauczyła.-Czyste stwierdzenie, przy którym dokończyła swój trunek. Spojrzała w oczy Nathanielowi i nie przestała się uśmiechać, jakby coś jeszcze się za tym gestem kryło.-Nie wiem tylko, czy jesteś na to gotowy. Miałam wojskowe wychowanie, nie będę więc wyrozumiałą nauczycielką.-Powiedziała, odkładając naczynie na stół. Ciepło, które rozeszło się po jej ciele, sprawiło, że miała ochotę się rozciągnąć. -I przede wszystkim, co oferujesz w zamian. W końcu kwestię bezinteresowności mamy za sobą i wiemy, że wymagam czegoś w zamian.-Pochyliła się lekko nad stołem, ciekawa jego propozycji. Musiał to wcześniej przemyśleć, ten pomysł chyba nie wpadł do jego głowy w jednym momencie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czy lubił to co robił? Łatwo było kłamać dopóki nie zadała tak trafnego, silnie uderzającego w jego wahania pytania; łatwo było omijać prawdę tak długo, jak jakaś jej cząstka mimo wszystko tkwiła w wypowiadanych przezeń słowach. Był dobrym kłamcą, ale wobec niej nie miał ochoty posługiwać się czystym fałszem, nie zasługiwała na takie traktowanie. Szybko dotarło do niego, że jego odpowiedź zainteresuje tak samo ją, jak i jego samego – że właściwie potrzebuje sobie jej udzielić, aby w końcu zrozumieć co takiego siedzi w jego głowie. Potrafił nie zastanawiać się nad tym czy lubi swoje zajęcie, umiał zupełnie zignorować swoje niepokoje, bo miał cel, do którego dążył bez względu na wszystko. Czerpanie przyjemności z wykonywania swojej pracy uważał za nieistotny jej element, myślał, że w ogóle nie jest mu to potrzebne, frustracja rosła jednak z każdym dniem, do tego stopnia, że mimo swojego uporu, musiał przyznać, że w jego życiu brakuje istotnego elementu. Pasji, którą miał w sobie kiedyś. Był jak niedokończony papieros nagle zgnieciony w zapalniczce. Przesunął językiem po wargach, z trudem odnajdując w sobie odpowiednie słowa. — Mogło być gorzej. Nie lubię wypełniania druczków, nadgodzin i siedzenia za biurkiem, ale załatwiam sporo spraw z Francuzami. — w ich zaś towarzystwie czuł się komfortowo. Tęskno mu było za Francją, za urokliwą Prowansją, dom dziadków był jedynym miejscem, do którego odnosił się z takim sentymentem i ciepłem. Bał się tam jednak wrócić, obawiał się, że wówczas dostrzeże jak bezbarwne stało się jego życie. — Chętnie ukarałbym każdego kto podniósł na Ciebie rękę, bynajmniej nie pasem. — uśmiechnął się kącikiem ust, choć jej słowa nie miały w sobie nic wesołego. — Mięknę przy Tobie i staję się okropnie sentymentalny. Obawiam się, że to niedobrze. I on wychylił cały alkohol, a potem machnął ręką, aby przyniesiono im drugą kolejkę tego samego trunku. Czymże była bowiem jedna szklaneczka, zaledwie kroplą w całym tym wielkim morzu jego potrzeb. — Przejrzałaś mnie. Owszem, chcę żebyś mnie nauczyła i bynajmniej nie boję się Twoich surowych technik. Wręcz przeciwnie, zaintrygowałaś mnie teraz, pozwól tylko, że to ja będę mimo wszystko trzymał pas. — z uwagą lustrował piegowatą twarz, próbując zrozumieć naturę zdobiącego jej uśmiechu – na próżno, gdyż ten pozostał dla niego nieodgadniony. Nie martwił go nieprzyjemny ton, nie należał do ludzi bojaźliwych, a jego instynkt samozachowawczy wyłączał się zupełnie w towarzystwie pięknych kobiet. Lucia bez wątpienia była jedną z nich. — Mogę zapłacić Ci w jaki tylko sposób zechcesz, stawka nie jest istotna. Zależy mi nie tylko na nauce, ale i miłym towarzystwie. Lubię łączyć przyjemne z pożytecznym. — również się nachylił, opierając łokcie na stoliku. Przesunął spojrzeniem po oświetlonej ostrym światłem twarzy dziewczyny. — Galeony? Pakiet przysług? Mogę uwarzyć dla Ciebie jakieś eliksiry. A może wystarczy Ci moje towarzystwo? — dało się słyszeć wesołość towarzyszącą ostatnim słowom, a na jego wargach na nowo wykwitł uśmiech. Przybliżył się jeszcze odrobinę, nagle czując wyraźnie jej zapach. — Jestem pewien, że potrafię odpowiednio Ci zapłacić.
Mógł zrobić wszystko, cokolwiek tylko chciał. Szczególnie w kwestii skłamania na temat, który jest dla niego niewygodny. To spotkanie nie miało być próbą tej znajomości, czy czasem spędzonym na wywlekaniu rzeczy, o których zwyczajnie nie chcieli rozmawiać. Lucia to rozumiała, Nate również to wiedział. Jednak fakt, że uważał, iż nie zasługiwała na czyste kłamstwo, w jakimś, nawet minimalnym stopniu, jej schlebiało. Czy to raczej dlatego, że znali się od tej nie najlepszej strony, czy dlatego, że z pewnością by go przejrzała? Teraz, czy po jakimś czasie. Pasja była wszystkim, co miała. To ona kierowała jej życiem, jakby była to jedyna rzecz, której naprawdę ufała. Nie własnemu osądowi czy czystemu sumieniu. Chciała i brała, również nie patrząc na ilość trupów, przez które musiała przejść, aby się tam dostać. Była impulsywna... Ktoś rzekłby, że chaotyczna. Jednak wszystko ze sobą współgrało, jakby znajdowało się na swoim miejscu. Dlatego nie zniosłaby pracy, z której nie czerpałaby czystej satysfakcji... Gdyby liczyły się tylko pieniądze i prestiż, który mogłaby dzięki temu zdobyć. Pieniądze nie były wyznacznikiem jej zadowolenia. Nie stawiały jej wyżej od innych. Nie potrzebowała ich, aby czuć się "kimś". Pomimo tych wszystkich skaz, była zajebistą wersją siebie. -Gdyby ktoś kazał mi siedzieć za biurkiem, pewnie nie ujrzałby światła dziennego.-Uśmiechnęła się lekko, wzruszając delikatnie ramionami. I choć nigdy nie zastanawiała się nad swoją karierą po zakończeniu nauki, chyba już wiedziała, czym będzie się zajmowała. I sformułowanie "będzie żyła" to naprawdę kwintesencja tych planów. Jego słowa przez moment brzęczały w jej głowie, mając zapewne kompletnie inne znaczenia dla niego, niż dla niej. Kąciki jej warg drgnęły, a w oczach pojawił się niepokojący błysk.-Nie mów dwa razy, Nate. -Była zdolna do zemsty, chociaż nie nosiła po tych wydarzeniach żadnych blizn. Uśmiechnęła się jedynie na jego następne słowa, jakby coś w sentymentalnym słowach, jakie wypowiedział, było coś urzekającego. W jej życiu nie było rycerzy. Kiedy kolejna rundka alkoholu zawitała na ich stole, objęła naczynie długimi palcami, opierając się wygodnie na krześle. Zamoczyła usta, czyżby sprawdzało jakość przyniesionego alkoholu? Nie chodziło o zastraszenie, a raczej o obietnicę zawartą w tych kilku słowach. Tak naprawdę to nie miała nic przeciwko nauce, szczególnie że nie był pierwszym lepszym uczniakiem. To mogła być przyjemna zabawa, a że ostatnio jej życie w takowej umierało... Zaczesała niesforny kosmyk włosów za ucho. Przeszli do konkretów, cudnie. Uśmiechnęła się szeroko, co oczywiście próbowała powstrzymać, zagryzając wargę. Jednak ta reakcja była silniejsza od niej, a jego uważne spojrzenie lustrujące jej twarz jedynie wzmacniało to uczucie. Czuła ciepło na policzkach, co zapewne nie jest winą wypitych procentów. -Jestem pewna, że należycie mi zapłacisz za mój cenny czas oraz wiedzę.-Uniosła kieliszek i upiła łyk sherry.-Towarzystwo to jedynie bonus. Zapłaty będę domagać się w swoim czasie, zapewne, wtedy kiedy będę czegoś potrzebowała. Przysługi, eliksiru... Czy tego spojrzenia, które gdyby chciało, mogłoby zabić... Lub dokonać innych, wielkich rzeczy.-Uśmiechnęła się lekko, pozwalając aby przeanalizował jej słowa na swój własny sposób.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jemu nikt nie kazał siedzieć za biurkiem i to właśnie było w tym najgorsze. Sam wybrał sobie ten los i choć nie był on taki znowu najgorszy, przygnębiał go fakt, że dobrowolnie skazał się na nudę aż do usranej śmierci. Wolałby gdyby był to przymus, mógłby wtedy buntować się i denerwować, krzyczeć i rzucać, swoim zwyczajem obmyślać na chłodno plany zemsty i uprzykrzenia tej osobie życia. A wobec siebie? Mógł truć swój organizm mieszanką nikotyny i etanolu, wtłaczanych w siebie każdego dnia. — Gdyby udało im się Ciebie za nim usadzić, pod koniec dnia byłoby obgryzione jakby siedziało tam wściekłe zwierzę. — zażartował z niej sobie, unosząc wysoko kąciki ust. Oczy błyszczały mu figlarnie, ożywione jej obecnością – ta, jak spodziewał się jeszcze przed spotkaniem, znacząco poprawiła jego samopoczucie. Powinien częściej spotykać się z ludźmi, stanie na uboczu i samotne wieczory w barze działały dobijająco. A kiedyś był przecież duszą towarzystwa. Objął szklaneczkę długimi palcami i wypił potężnego łyka, kiwając głową. Widział błysk w jej oku i choć dla wielu mógłby być on niepokojący, w nim wzbudzał co najwyżej ekscytację, zwiastował bowiem same interesujące rzeczy. Lubił jej uśmiech, ten konkretny, niekontrolowany, najwyraźniej szczery; uroczy i dziewczęcy. — Po prostu powiedz, a ja będę gotowy i do Twojej dyspozycji. — w tym momencie owe spojrzenie mogło dokonać głównie jednej rzeczy – nie wiadomo czy aż takiej wielkiej, choć z całą pewnością interesującej; mogło bez problemu ją rozebrać, co też poniekąd robiło. Przechylił szklaneczkę, by dopić jej zawartość, wyciągnął z kieszeni pieniądze za alkohol i położył je na stoliku. Potem wstał i musnął wargami rozgrzany – alkoholem? a może czymś zgoła innym? – policzek. — Odezwę się, Luci, teraz uciekam. Pięknie pachniesz. — mruknął wprost do jej ucha, owiewając go ciepłym, alkoholowym oddechem. To mówiąc, wyszedł, zarzucając na ramiona płaszcz.
| z/t
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Przyszedł pierwszy, jak nigdy. Wieczór jeszcze nie zdążył zapaść, a Cassius był już przygotowany na to spotkanie. W zdecydowanie mugolskim przyodziewku - czarnych spodenkach przed kolano i zielono - białej koszuli w palmy - nieco wyróżniał się z tłumu odzianych w czarodziejskie szaty ludzi tłoczących się przy barze. Prawdę mówiąc, najpewniej o to chodziło. Jednakże taki stan rzeczy miał też jeden ogromny plus, albowiem taki strój nie narażał go przecież na nieprzyjemności związane z niedostosowaniem ubioru do warunków panujących na zewnątrz. Upały były doprawdy nieznośne i Swansea doprawdy nie mógł się nadziwić wszystkim tym, którzy upierali się na wciskanie się w te grube, czarne szmaty. Ślizgon wcisnął się w jakiś kąt i począł bezmyślnie miąć w dłoniach, ubabranych po wnętrzu odrobiną niebieskiej farby, karty do gry w Krwawego Barona. Przez chwilę przyglądał się im, jakby jeszcze zastanawiał się czy dobór gry na pewno będzie właściwy, ale wkrótce przestał, woląc skupić się na obserwacji wchodzących i wychodzących z przybytku. Miał dzisiaj sporego pecha. W Bazyliszku nie było aż takiej rotacji ludzi jak chociażby w Trzech Miotłach, wobec czego zupełnie nie miał na kim zawiesić wzroku. Kiedy już jakaś dama zaszczycała te skromne progi, okazywało się, że jej uda trzęsą się jak galareta. Zaobserwował to natychmiast, gdy wspomniana podchodziła do lady i musiała go wyminąć. Inna z kolei była zapięta nieomal pod szyję, jakby była jakimś cholernym wampirem i bała się światła dziennego. Wobec tego, Swansea wsparł się leniwie o stolik lewym łokciem, a następnie złożył na dłoni brodę. Potem ze znudzeniem wpatrzył się w ziejący ogniem posąg, jakby miał nadzieję, że ten za moment zerwie się z miejsca i zatańczy fokstrota. Miał nadzieję, że nie będzie musiał długo czekać na Ezrę. W innym wypadku to spotkanie może w ogóle nie dojść do skutku.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Stosunek Ezry do szat zdecydowanie nie był tak ostry, jak ten Cassiusa - wbrew pozorom nie każda miała fakturę hogwarckich zasłon, a zaczarowane odpowiednio materiały w niczym nie ustępowały letnim mugolskim strojom. A być może nawet je przewyższały, wszak czarodzieje potrafili niezwykle udogodnić sobie życie! Nie miał zamiaru przesadnie się dla Cassiusa stroić - jego ciało okrywała zatem lekka tkana szata wpadająca barwą raczej w niespokojny granat niźli czerń, spod której wystawała klasyczna biała koszula, będąca już trochę firmowym znakiem Krukona. Trzeba było jednak przyznać, że to strój Swansea okazał się być praktyczniejszy, choćby ze względu na jego niepowtarzalność; spomiędzy tłumu nudnych przyodziewków Ezra bardzo łatwo wyłonił interesującą go sylwetkę. - Cassie - mruknął miękko na powitanie, łagodnie muskając opuszką linię żuchwy chłopaka i niedbale zahaczając przy tym o jego dolną wargę nim wyminął go i zajął miejsce naprzeciwko. Na krótki moment się skrzywił, porażony zbyt intensywnym światłem nad stolikiem, do którego zmęczone i odrobinę przekrwione oczy nie chciały łatwo przywyknąć. - Czemu zawdzięczam tę przyjemność, jaką jest twoje zaproszenie? - Przyjemności zupełnie to nie przypominało; błogi, nawet zadowolony uśmiech tańczył na wąskich wargach Clarke'a, jednakże można było podejrzewać, że pozostałby tam zastygły niezależnie od okoliczności. Towarzystwo Cassiusa miało w tym nikły udział. Cóż, a przynajmniej było mniej istotnym czynnikiem. Nie znaczyło to oczywiście, że nie cenił już obecności specyficznego Swansea - był artystą, był oryginalny, a co najważniejsze, nie stanowił obciążenia jak wielu innych ludzi. Ezra wiedział, że go lubił - z jadem i bez niego - nawet jeśli zamglone spojrzenie oszczędnie gospodarowało ciepłymi uczuciami. - Mam nadzieję, że gramy tylko o poważne stawki - dodał, wyciągając rękę, by z dłoni Cassiusa wyjąć karty do Krwawego Barona, przetasowanie ich biorąc za swoją naturalną powinność jako doświadczonego gracza.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jego spojrzenie odrobinę pojaśniało, kiedy wypływająca do baru nowa fala ludzi wyrzuciła z siebie znajomą sylwetkę. Otuloną w te okropne, ciemne łachy. Chwilowy zachwyt jego osobą natychmiast przygasł, co subtelnie znalazło odbicie w niezadowolonym grymasie, jaki wpełzł na Cassiusowe wargi. Czy Ezra to zauważył? Nie miał wątpliwości, a jednak postanowił w żaden sposób nie skomentować swojego fatalnego wyboru. - Ezra - mruknął więc tylko jego imię, jakby przywoływał w myślach jakąś paskudną obelgę. - Coś ty na siebie włożył? - Zapytał tylko, jakby z lekką zgrozą, natychmiast łapiąc go za bok i odciągając od jego szczupłej (za szczupłej) sylwetki fragment granatowego materiału. Puścił go, patrząc z niechęcią jak zwiewnie wraca on do jego ciała. Zamiast zabierać go do Paryża, powinien raczej zaciągnąć go do jakiegoś sklepu odzieżowego. Ironicznie, zważywszy na ich czystość krwi. Oderwał wzrok od jego przyodziewku wyłącznie dlatego, że zadano mu pytanie. Niebieskie, podbite lekką zielenią (najpewniej przez wybór intensywnie trawiastej koszuli) oczy odnalazły drogę do twarzy Clarke’a. Nie zareagował w żadnym stopniu na muśnięcie dłonią, które mu zaoferował, co tylko podkreślało nieszczególnie pozytywny humor, który dzisiaj mu towarzyszył. Nie wziął się on jednak znikąd, co mogło być już pewną nowością. Kiedy kilka tygodni temu wspólnie wyjeżdżali, Swansea miał wrażenie, że Krukon wyglądał jakoś tak… inaczej. Może trochę lepiej, niż dziś? Trudno było mu stwierdzić co sprawiało takie wrażenie, więc porzucił temat, oddając mu karty bez większej walki. - Nudzi mi się, Clarke. Mam ochotę ogołocić twoją sakiewkę i spożytkować jej zawartość na coś zabawniejszego od nudnych koszul i płaszczy. - Stwierdził, najpewniej piekielnie szczerze, chociaż lekko uszczypliwy uśmiech czający się w kąciku jego warg mógł sprawiać wrażenie, że o dziwo nie jest tak do końca poważny. Wpatrzył się w zgrabne ruchy jego palców, które z niesłychaną wprawą obracały kartami. - Oczywiście - potwierdził, gdy przyszło do określania stawki i natychmiast uśmiechnął się zaczepnie. - Tylko powiedz mi, Ezra. Ile jest dla Ciebie warta wieczna sława i chwała? - Zapytał, sprytnie kalkulując sobie w myślach zarówno zyski, jak i ewentualne straty. Wyprostował się na fotelu, czekając na swoje karty zanim odegnie się w tył i ułoży wygodniej.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Paradoksalny wydawał się fakt, że wychowany w mugolskim środowisku Ezra z takim upodobaniem zaadaptował magiczne trendy do swojej szafy, podczas gdy Cassius wolał paradować po ulicach Pokątnej w pstrokatych koszulach, niepasujących do jego statusu krwi. W innej sytuacji być może uznałby to za dobry motyw na przytyk, teraz jednak tylko wzruszył ramionami, nie potrafiąc jakoś się zaangażować. Ileż można było przejmować się kilkoma skrawkami materiału? - Szatę, jak mniemam. Standardowy strój czarodzieja - stwierdził niezrażony, pozwalając chłopakowi na odciągnięcie materiału, choć jakiś pierwotny odruch podszeptywał mu, by Cassiusową rękę lekko trzepnąć, coby bezczelne naruszanie przestrzeni Krukona nie weszło mu w nawyk. A przynajmniej się w nim nie utrwalało. Równie dobrze jednak Swansea mógłby zabawić się kreacją sklepowego manekina - odzew na gest niewiele się różnił. - Jeżeli ci się nie podoba, możesz spróbować ją ze mnie zdjąć - zauważył ugodowo, raczej stwierdzając niż zachęcając do takiego obrotu spraw. Od wyprawy do Paryża sporo się zmieniło nie tylko w wyglądzie Ezry, ale i w jego postrzeganiu rzeczywistości; być może Cassius nigdy nie zaproponowałby Krukonowi jadu bazyliszka, wiedząc że tym samym obedrze samego siebie z przewagi, jaką dawał mu wrodzony wdzięk. - Brzmi na sensowny argument - zgodził się z tą bezbarwną błogością, wystawiając talię do przełożenia - oczami wyobraźni widział już te dziecinne marudzenie Cassiusa w razie niesprzyjających kart. - Wieczna? Cassie, chyba nikt ci nie powiedział, jak niestałą kochanką jest sława - Zdobyć ją nie było łatwo, a zachować? Obrana aktorska kariera nauczyła go już, jak niemożliwym stawało się to zadaniem. Wystarczyła jedna chwila, by świat stracił rozdmuchane wcześniej zainteresowanie. Świadomość nie stanowiła jednak przeszkody wobec pragnień; wzruszył łagodnie ramionami, wreszcie rozdając karty. - Jestem gotowy postawić każdy galeon w mojej sakwie i te, których jeszcze nie mam. I tak nie przegram - stwierdził z prostą pewnością, nie skażając głowy przyszłościowym myśleniem. A powinien, skoro Heaven dopiero co straciła pracę i była pozostawiona przez swoich rodziców na lodzie z powodu ciąży. To zdecydowanie nie był dobry moment na zabawy hazardowe. - Sto galeonów. Na początek. - Krótkim spojrzeniem ogarnął własne karty zanim odłożył je na stół w oczekiwaniu, aż Ślizgon zdecyduje się na taktykę.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Odpowiedź ta, chociaż logiki odmówić jej nie można było, wcale go nie usatysfakcjonowała. - Chyba dwadzieścia lat temu - skwitował, powstrzymując się ostatkiem sił przed kolejnym krzywieniem się i wyrażaniem swojego zdania w sposób jeszcze bardziej narzucający się. Chociaż Cassius z reguły nie miał przed tym oporów, czasami był skłonny, aby nieco ponaginać własne zasady. Zdawał sobie sprawę, że była to najpewniej jedna z kluczowych cech, którą zrażał do siebie całkiem sporą grupę ludzi. Lubił Ezrę, do czego najpewniej przyczyniła się trochę ich wspólna wizyta w łazience, więc powstrzymał odrobinę tę swoją bardziej upierdliwą naturę, dając spokój tematowi ubrań… albo nie. - Zaszalej trochę, jest lato. Czarną możesz nosić jesienią. - Jego głos stał się nieco łagodniejszy, jakby naprawdę sądził, że w ten sposób uda mu się przekonać go do, chociażby, zmiany koloru ubrania zaklęciem. Słysząc jego odpowiedź, prychnął cicho, unosząc zaczepnie brew. - Lepiej poważnie się zastanów czy aby na pewno chcesz mi podsuwać takie pomysły. - Skwitował, uśmiechnąwszy się przy tym w ten cassiusowy, cholernie zaczepny sposób. Porzucił jednak jego rękaw, jakby zostawiał sobie ten plan na deser. Zerknął na talię kart, a następnie przełożył ją powoli, starając się zrozumieć co takiego mu się nie zgadzało. - Będzie wieczna. Przykleję cię trwałym przylepcem do ścian galerii. - Wyjaśnił, brnąc już powoli ku słowom mającym rozjaśnić mu to co miał na myśli. - Twój obraz, Clarke. Z pewnością będzie wart więcej, niż sto galeonów. - Zaproponował, chociaż ton jego głosu wcale nie wskazywał na to, jakby cokolwiek było tutaj do omówienia. Było to raczej stanowcze obwieszczenie, dość podobne do pewnego siebie stwierdzenia, z jakim Ezra uznał, że nie przegra tej gry. Swansea mógłby nawet w tym momencie przyznać mu rację. Nie grał nałogowo, a wręcz przeciwnie. Zdarzyło mu się grać raptem kilka razy. Jednakże jego wrodzona niechęć do przyznawania się do słabości sprawiała, że nie potrafiłby tak po prostu mu przytaknąć. - Chyba śnisz. Ogołocę cię do zera i będziesz skazany na uczęszczanie na szkolne uczty. - Stwierdził pewnie, a potem zerknął we własne karty. - Do końca edukacji. - Podsumował, chociaż ciężko było po nim poznać czy jest pewien siebie z uwagi na wylosowany układ czy po prostu był sobą.
Była zdesperowana. Prawdę mówiąc, nie wiedziała już czego się chwytać. Potrzebowała pracy, pilnie i bezwzględnie. Nawet dorabianie u Willa to było stanowczo za mało. Nie zdawała sobie sprawy, jak szybko rozchodzi się zła sława. Niesamowite, jak ludzie bywali mściwi. Kilka wylanych drinków i jedno (całkowicie zasłużone!) uderzenie w twarz i od razu wszyscy właściciele barów odsyłali ją z kwitkiem. Była wytrwała i uparta, odwiedziła znaczną większość miejsc w Hogsmeade i Londynie. Bar Pod okiem bazyliszka nie miał być wyjątkiem. Prawdę mówiąc zaszła do niego niemal bez nadziei. No i miała rację. Ledwo zdążyła się przedstawić i zrobić krótką autoreklamę (trudno, żeby była specjalnie długa w jej przypadku) i już widziała w spojrzeniu właściciela, że nie ma tu czego szukać. Burknęła coś tylko w odpowiedzi na to i oklapła na chwilę na barowym stołku. Poprosiła o piwo bezalkoholowe, bo przynajmniej jako klientkę jeszcze ją tu akceptowano. Ten dzień i tak już musiał się skończyć, a ona potrzebowała odsapnąć przed powrotem do mieszkania. Rozejrzała się po pomieszczeniu i kątem oka dostrzegła stolik, przy którym siedział Ezra. Nie był raczej stałym bywalcem barów. Zresztą, niby czego miałby tu szukać? A jednak. Dopiero po chwili w drugim mężczyźnie rozpoznała Cassiusa i aż się w niej zagotowało. Widocznie niszczenie innym życia nie było rozrywką, która łatwo się nudziła. Ciągle mu było mało? Podeszła do ich stolika akurat, kiedy trzymając karty w ręku wyznaczali stawkę. Cóż, ślizgon się nie szczypał. Narkotyki, hazard, strach się było zastanawiać co będzie następne. Posłała Ezrze czujne, trochę nieufne spojrzenie. Nie miała nawet cienia nadziei, że krukon wie co robi, ale liczyła, że chociaż w kwestiach finansowych zostało w nim minimum rozsądku. - Widzę co kolejna wasza rozrywka to lepsza. Po tej grze dołączam - rzuciła bez większego zastanowienia i przysunęła sobie krzesło z sąsiedniego stolika. Rozsiadła się na nim wygodnie, co było coraz trudniejsze z brzuchem, który zdawał się być większy z każdym dniem. Spojrzała na Cassiusa, upijając łyk piwopodobnego napoju. Dziwiła się samej sobie, że nie zaatakowała go na dzień dobry. Z drugiej strony wtedy jej towarzystwo nie byłoby mile widziane, ani nawet znośne, a skoro już Ezra musiał spędzać czas z chłopakiem, Heaven wolała mieć ich na oku. Posłała mu więc tylko niechętne spojrzenie, ale powstrzymała się przed komentarzem. Przynajmniej na razie. Każdy, kto choć trochę znał dziewczynę, domyśliłby się, że to nie potrwa wiecznie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Jest granatowa, to kolor - poprawił Cassiusa, który - jak na malarza - musiał mieć bardzo słabo rozwiniętą czułość na kolory, skoro tak nierozważnie szastał błędnymi stwierdzeniami. Clarke potrafił być równie uparty, co on i któryś z nich zawsze musiał trochę ustąpić drugiemu. Tyle że teraz kwestia, o którą niemal się spierali, była bardzo błaha i Ezra nie rozumiał, o co Swansea robi tyle szumu, ponieważ wcale nie był to pierwszy raz, kiedy nosił szatę, szczególnie w ostatnim czasie. Pod zwiewnym materiałem łatwiej było zamaskować nienaturalną chudość sylwetki, a kieszeń nie zdradzała postronnym swej zawartości przez odznaczający się kształt. Łagodny ton Ślizgona być może nawet miałby szansę zadziałać; Cassius miał dobry humor, a Ezra lubił go w dobrym humorze. Sęk w tym, że nie spieszyło mu się do czarowania. Ostatnio nie tylko miał problem z trafieniem w odpowiednie klawisze na pianinie i ze względu na trudności w nadążaniu za choreografią musiał zrezygnować z tanecznych partii, ale nawet przy najprostszych zaklęciach nie potrafił odnaleźć w sobie wystarczająco dużo skupienia. Spychał to jednak na drugi lub nawet trzeci plan - niewątpliwie była to przejściowa niemoc, którą przechodziło wielu artystów! - Tak bardzo do mnie tęsknisz, że chciałbyś mnie oglądać codziennie? - zapytał z małym uśmiechem. Oferta była uczciwa, w końcu galeria Swansea należała do elitarnych obiektów propagujących sztukę; własny obraz na jednej ze ścian poważnie łechtał ego. W dodatku stworzony rękami Cassiusa? Merlinie, czekało ich cholernie dobre spotkanie. - Z moimi kulinarnymi zdolnościami i tak jestem na to skazany. Leo był niewolnikiem od patelni - sprostował, wspomnienie o byłym chłopaku traktując dosyć... Obojętnie, w tonie, w którym wspomina się o konieczności zrobienia zakupów lub czyta nagłówki porannych gazet. Ezra w tym momencie zapomniał nawet o istnieniu Pana, skrzata domowego, dbającego, by Krukon jednak głodem nie przymierał. A także o swojej współlokatorce - Clarke rzucił krótkie spojrzenie Heaven, jakby nie do końca rozumiał, skąd dziewczyna się tu wzięła i z jakiej racji wtrąca się w ich rozmowę. I w ich rozrywkę! - Skoro musisz... - rzucił jednak, nie zwracając uwagi na napój, który sączyła przyjaciółka - choć przynajmniej powinien się zainteresować! - i po prostu dobierając kolejne dwie karty. Liczył, że zwycięskie dwie karty, nawet jeśli ich wartość była obiektywnie słaba.
6,5,2,3,5 - para piątek
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Spieranie się o wszystko było kwintesencją jego podejścia do życia. Jeżeli Cassius miał jakieś zdanie na dany, konkretny temat, wyrażał je natychmiast. W większości przypadków nie zrażał się odmową i w zależności od jego aktualnego humoru albo prowadził batalię dla samego sprzeczania się, albo odpuszczał, zupełnie nie interesując się dalszym losem swojej uwagi. Czy miała ona przejść bez echa czy dotrzeć do celu, cholernie wszystko jedno. Tym razem było inaczej i zapewne, gdyby Ezra poznał go chociaż odrobinę lepiej lub był w lepszym stanie to zdałby sobie sprawę z tego, że w jego uporze nie ma absolutnie żadnej złośliwości. Sama uwaga była rozpoczęta zaczepką, ale samo spieranie się było już objawem troski. Ironicznej, zważywszy na to, że Ślizgon z reguły dbał wyłącznie o własne interesy. Niemniej, wyjątkowo nabrał wody w usta, odpuszczając sobie dalsze komentarze, chociaż kosztowało go to zdecydowanie więcej, niż na to wskazywała jego rozluźniona pozycja i ogólnie lekko znudzona mina. - Hmm, może odrobinkę. - Zawiesił głos, udając że faktycznie nie do końca jest pewien czy zależało mu na Ezrze, a chociaż początek tej wypowiedzi miał żartobliwy ton, między słowami Cassius niespodziewanie spoważniał. - Tęskniłbym bardziej, jakbyś coś ze sobą zrobił. - Stwierdził, zerkając na niego nieco zbyt poważnie jak na niego. Nic jednak nie wyjaśniał, pozostawiając mu interpretację tego zdania. Widział, że jego oferta zrobiła pewne wrażenie, więc uśmiechnął się lekko, ale nie skomentował tego. Osiągnął swój cel, to wystarczyło. - No cóż, a więc… koniec z mrożoną pizzą do wieczornej serii seriali? - Spróbował zgadnąć, nieomal wywracając oczami na wspomnienie o Leonardo. „Niewolnik od patelni” pasował mu idealnie na synonim słowa „chłopak”. Tak samo jak „miłość” stojąca tuż obok „porażka”, albo „związek” i „ograniczenie”. Nie nawiązywał więc do niego, pozwalając wspomnieniu o Vin-Eurico na rozpłynięcie się w łagodnym gwarze panującym wewnątrz baru. W pewnym momencie Swansea uniósł spojrzenie na kobiecą postać dosiadającą się do ich stolika. Zerknął najpierw na jej twarz, potem (a jakże) przelotnie na jej biust, a następnie na widoczny brzuszek. - Jak chcesz - mruknął obojętnie, tracąc nią zainteresowanie nieomal od razu. Obecność lub nieobecność Heaven nie robiła mu absolutnie żadnej różnicy, zwłaszcza, jeżeli zamierzała dorzucić do puli swoją porcję złotych monet. Jeśli tymczasem mowa o puli… Cassius pociągnął śmiało kolejne dwie karty, z triumfalnym uśmiechem rozkładając je na stole. - Ha! - Zakomunikował wygraną, wskazując tym samym, że miał dwie pary.
Powoli zaczynała przyzwyczajać się do takiego Ezry. Nie zaakceptowała tego stanu, ale starała się nie brać tak tego do siebie. Nie pokazywała, że jego wieczna obojętność to w tej chwili jej największe wyzwanie. Kiedy wiosną odłożyła eliksir na bok, była pewna, że w razie czego, zawsze ma go po swojej stronie. Teraz traktował ją jak powietrze, był całkowicie nieobecny. No, przynajmniej dla niej. Jak widać, przy niektórych zdobywał się na odrobinę sił witalnych, nawet jeśli była to tylko głupia gra w karty. Poczuła zazdrość, ale też, a może przede wszystkim, niepokój. Nie miała pojęcia jak duży wpływ Cassius ma na Ezrę, a biorąc pod uwagę do czego ten doprowadził, wolałaby, żeby miał jak najmniejszy. Brak entuzjazmu ze strony chłopaków ani trochę jej nie zniechęcił. Prawdę mówiąc, ona też nie robiła tego dla przyjemności. Zbyt dużą niechęć wzbudzał w niej przeciwnik, żeby miała czerpać satysfakcje z takiej gry. Zresztą, w ostatnim czasie wcale nie miała ochoty na tego typu rozrywki. Zerknęła, jak Ezra przegrywa pierwszą rundę. Czyżby razem z trzeźwością w powietrze uleciało też jego wieczne szczęście? A może po prostu Cassius dysponował większym? Ona sama zbyt wiele go nie miała, a jednak pewną ręką sięgnęła po talie, przetasowała ją dokładnie i rozdała całej trójce. Upiła niewielkiego łyka bezalkoholowanego napoju i wlepiła uważne spojrzenie w swoje karty. Mogło być albo bardzo źle, albo bardzo dobrze. Nie miała niczego pewnego, ale miała potencjał na naprawdę mocny układ. Zastanowiła się chwilę, ile właściwie jest w stanie postawić. W między czasie wpadła na pomysł, ale nie była pewna, czy powinna wcielić go w życie tak szybko. Z drugiej strony, na co miała czekać? - Ile muszę postawić, żebyś w ramach przegranej przestał widywać się z Ezrą? Całkowicie - zapytała spokojnie, patrząc na ślizgona i zastanawiając się, czy istnieje taka stawka. Nawet gdyby się nie zgodził, to był świetny sposób na wybadanie jak bliska jest ich relacja. Spodziewała się, że taka propozycja może trochę zdziwić Cassiusa, który, prawdę mówiąc, nie mógł wiedzieć, dlaczego Heaven chce, żeby trzymał się od Ezry jak najdalej. Nawet nie spojrzała na reakcje krukona. Przyzwyczaiła się już do myśli, że jego niechęć do niej będzie tylko większa. Zaakceptowała te cenę. Zresztą, to był dopiero początek. Zamierzała mu pomóc tak desperackimi krokami, jakie tylko istniały. Nie zastanawiała się już nawet, czy nie postępuje zbyt nieostrożnie. Była gotowa odciąć go od nalogu, choćby siłą, nawet przykuwając go do kanapy i nie wypuszczając z domu. Gdyby znała czarną magię, nie zawachałaby się zmanipulować go zaklęciem. Ba, gdyby wiedziała, że jej siostra to potrafi, byłaby nawet skłonna poprosić ją o pomoc. W świecie Heaven nie istniało już chyba nic bardziej upokarzającego i Ezra był prawdopodobnie jedyną osobą, dla której faktycznie by to zrobiła. Przynajmniej z tych, które już przyszły na świat.
/potem wrzuce kostki bo nie pamietam a pisze z tel, ale chyba 2,4,5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wielu ludzi Ezra mógłby posądzać o troskę, jednak z Cassiusem nic nie było takie proste. Rzecz jasna każdy czymś się przejmował; rodziną, przyjaciółmi, a jeśli nimi nie, to chociaż przedmiotami o wyjątkowej wartości materialnej, tyle że Clarke do żadnej z tych podgrup się nie zaliczał, toteż nawet do głowy by mu nie przyszło, by doszukiwać się w Ślizgonie szlachetnych intencji. Albo po prostu zwyczaj nie doszukiwał się w wychowankach domu Węża dobrych intencji? (W szczególnych wypadkach ów nieufność rozszerzała się na kolejne osoby, więc może po prostu źle identyfikował źródło problemu...) - Coś mogę obiecać - stwierdził w beztroskiej ugodzie, która znacząco zbliżała się do lekceważenia, na później pozostawiając rozmyślanie, co dokładniej chłopak miał na myśli. We własnych oczach Clarke nigdy nie znajdował się w korzystniejszym stanie niż teraz. - Ale ty wymagasz tak wiele - westchnął jeszcze. Tak jak nazwisko byłego chłopaka łatwo umknęło ich uwadze, tak liczba składanych obietnic mogła rozmyć się wobec mnogości kolejnych padających propozycji. Kto by to wszystko spamiętał? - Cóż. I tak mnie możesz namalować. Przyjemność po twojej stronie - zauważył z dozą zrównoważonego humoru. Nie zdążył zebrać kart nim zrobiła to Heaven, pozostało mu się zatem biernie przyglądać, jak rozdziela trzy małe stosiki. I słuchać jakże niedorzecznych słów. - Nieważne ile ani co masz zamiar postawić, przebijam ofertę. Mnie na to stać - stwierdził w podobnie spokojnym tonie, praktycznie jednak wcinając się przyjaciółce w zdanie. Jeśli sądziła, że mogła po prostu przyjść i postawić tak abstrakcyjne żądanie, to zamierzał wyraźnie pokazać jej błąd w rozumowaniu. Tym bardziej, że z ich dwójki to Heaven była bezrobotna, to Heaven była w ciąży, to Heaven w rzeczywistości została odcięta od swojego majątku, rodziny i dobrego imienia. Był w tym jednak odrobinę ciekawy odpowiedzi Cassiusa, podniósł więc na niego wzrok, a pytanie wygięło wyraźnie jego łuk brwiowy. Można było niemal powiedzieć, że w tym momencie Heaven i Cassius wyceniali między sobą wartość Ezry - jaka ona była?
2,3,5
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Stracił zaangażowanie. W obliczu odpowiedzi Ezry nie pozostawało mu nic innego jak przyglądać mu się z odrobiną niechęci do jego stanu. Wyglądał tak marnie, że nawet „najmarniejsza marność” nie oddawałoby całego jego stanu w pigułce. W dodatku miał ewidentnie jakąś nową niańkę. Jeśli nie patrzyła się na niego wyzywająco to rwała się do tasowania kart. Prawdę mówiąc, jej obecność za moment mogła stać się zbyt nachalna i nieprzyjazna temu męskiemu otoczeniu, które być może chciałoby pomówić o czymś ciekawym. Tymczasem w obecności Heav, Cassius najwidoczniej szukał odpowiednich słów, zwłaszcza po jej pytaniu. Uniósł brew, prychnąwszy cicho. - A ile ja muszę postawić, żebyś nie wpierdalała się w coś co cię nie dotyczy? - Odpowiedział, zanim w ogóle zdążył zastanowić się nad wartością udzielanej odpowiedzi. Pewna myśl przyszła mu do głowy. Głupia i nie na miejscu, ale wzbudzająca emocje i warto byłoby skorzystać z okazji do tego, aby sprawdzić jak wiele wart jest dla niej ten naćpany idiota siedzący pomiędzy nimi. Ślizgon zerknął na Ezrę kątem oka, krzyżując z nim spojrzenia. - Nie możesz przebijać tej oferty - zwrócił się do niego. W jego oczach pojawiły się chochliki. Spojrzał na ciężarną dziewczynę zastanawiając się w jaki sposób mógłby ją najbardziej upokorzyć. Nienawidził, gdy ktoś wściubiał nos w nieswoje sprawy. - Postaw na szali własną cnotę. Tę, której najwidoczniej już od dawna nie masz i honor, którego również ci brak, skoro próbujesz odsuwać od niego kogoś, kto próbuje o niego walczyć. Jeśli przegrasz, oddasz się połowie Hogwartu. W tym stanie, z tym czymś co nosisz pod sercem. I nigdy, kurwa, więcej, nie będziesz się między nas mieszała. - Rzucił tak nieprawdopodobne słowa, absolutnie przekonany, że wyzwania nie podejmie. Nie znał Dear, nie wiedział do czego była zdolna, ale nieważne czy miała się zgodzić czy nie, nie zamierzał dostosować się do reguł, jakie próbowała ustalać w tej grze. Każdy kto go znał wiedział, że Swansea postępuje wyłącznie według tego co samodzielnie sobie ustali. - Tak go dopilnowałaś. Nie powinnaś tu w ogóle przychodzić. - Wyrzucił jej, zupełnie już zapominając, że Ezra jest obok i wszystko to słyszy. Gniew pełzał powoli wzdłuż jego żył, gdy losował karty i mierzył ją ostrym spojrzeniem. Nie było go w Hogwarcie, gdy Krukon tak się stoczył, za to ona była i pozwoliła mu na to wszystko.
Było wiele zasad, których musiała przestrzegać, będąc w ciąży. Żadnego palenia, picia, ekstremalnych sportów, denerwowania się. Znała je i starała się pilnować tego na tyle, na ile mogła. Jak widać, wytyczne wytycznymi, a życie życiem. Nie wszystko było realne. Na pewno nie w takim towarzystwie. Heaven znała wiele osób z ciężkim charakterem. Bezczelnych, wrednych, zarozumiałych. Pewnie nie byłaby w stanie ich nawet policzyć. Niejednokrotnie ktoś wyprowadził ją z równowagi, a nawet doprowadził do szału i zmusił do rękoczynów. Trzeba było jednak przyznać, że teraz, nad partią krwawego barona, Cassius Swansea wyznaczył nowy poziom, a poprzeczkę zawiesił przerażająco wysoko. Po jego pierwszym zdaniu siedziała spokojnie, w końcu nie spodziewała się, że przyjmie propozycję zakładu entuzjastycznie. Upiła łyk bezalkoholowego piwa i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. A on? Wprowadził ją w osłupienie. Zamilkła, czując, jak narasta w niej wściekłość. Jednocześnie nie mogła ona znaleźć nigdzie ujścia. Całe ciało Heaven odmawiało posłuszeństwa. Chciała wstać i go uderzyć. Wyjąć różdżkę. Jakkolwiek zareagować. Tylko jak? Nie znała reakcji współmiernej, do jego słów. Każda wydawała się niewystarczająca. W związku z tym, po prostu siedziała i się na niego patrzyła. Prawdę mówiąc, nie pamiętała sytuacji, w której tak bardzo odebrałoby jej mowę. - Tak. Go. Dopilnowałaś? - nie wierzyła własnym uszom. Żartował, prawda? To musiał być jakiś chory dowcip. Wzięła głęboki wdech, bo czuła, że zaraz wybuchnie. Była naprawdę wściekła. Miała ochotę wstać i się na niego rzucić, ale to prawdopodobnie byłoby skrajnie nieodpowiedzialne w jej stanie i o dziwo - wzięła to pod uwagę. Cóż, dla niej dziecko nie było tym czymś. Zamiast tego wyciągnęła różdżkę i wstała, żeby przyłożyć ją do szyi ślizgona. - Ja go dopilnowałam!? To ty go do tego doprowadziłeś, a teraz jesteś tak bezczelny, żeby zrzucać odpowiedzialność na mnie? Mam gdzieś, z kim zadaje się Ezra, nie wtrącam się w jego relację, chyba, że ich skutkiem jest chodzące zombie, zamiast normalnego człowieka. W dupie mam twoje intencje. Nie wierze, że chcesz o niego walczyć i nie ufam ci. Chce, żebyś trzymał się od niego z daleka, za każdą cenę- ona również zupełnie ignorowała znajdującego się obok Ezrę. Bo i co miała mu powiedzieć? Nic się dla niej teraz nie liczyło, nawet ich relacja, tylko to, żeby pozbyć się kogoś, kto prawdopodobnie mu zagraża. Nawet, jeśli Heaven częściowo się z nim zgadzała i wiedziała, że jest w tym sporo jej winy. To nie był czas na rachunek sumienia. - Pół Hogwartu to żadna liczba. Podaj ją - powiedziała chłodno i opadła z powrotem na swoje krzesło, patrząc mu prosto w oczy. Mogła postawić na szali znacznie więcej, niż honor. Zresztą. Ile razy się już go wyrzekła?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Tak jak Heaven próbowała odgrywać rolę opiekunki Ezry, tak on zupełnie nie poczuwał się do obowiązku stawania w obronie któregokolwiek z nich. Ostry język był jedną z jego najgorszych przywar, tak jak wybieranie stron bez względu na fakty. Aż do teraz. - Dlaczego? - zapytał, szczerze nie nadążając za słowami i skrytymi chytrze pod nimi intencjami współtowarzyszy. W tak oto dziwny sposób został odsunięty od gry, choć przecież to Heaven była wśród nich nieproszonym gościem. Powiódł spojrzeniem od Cassiusa do Dearówny, marszcząc w konsternacji czoło, ale ostatecznie odkładając dobrane karty na blat i oddając tę turę walkowerem. Odchylił się zatem na krześle, wzrokiem uciekając w głąb ciemnego lokalu, nawet on jednak zastygł w połowie pretensjonalnego gestu przywołania kogoś zza baru, kiedy tylko usłyszał wyzwanie rzucone przez Swansea. Niejeden badacz ludzkiej psychiki zapewne zwróciłby łakome spojrzenie na mimikę Clarke'a, spodziewając się burzliwej kaskady emocji lub choćby przebłysku troski, który przełamałby paskudne odrętwienie. Wyzwanie było wszak podłe. Podłe, ordynarne i gorszące. I Cassius Swansea zasługiwał, by jego własne słowa stały się jego pętlą na szyję. Ezra nie był jednak Śpiącą Królewną, nie wystarczał drobny bodziec jak ów metaforyczny pocałunek, by odwrócić całe wyrządzone zło. Więc jeśli takowa nadzieja nawet gdzieś się pojawiła, szybko można było schować ją pomiędzy bajki. - Trochę dramatyczne, ale niemal słodkie z twojej strony, Cassie - stwierdził po namyśle, nie odbierając - nie chcąc odbierać? - ciężkiej ciszy, która zaległa ze strony Heaven i którą być może dałoby się nawet kroić nożem. Potem jednak on sam musiał zamilknąć - odrobinę dziwnie było mu się przysłuchiwać tej wymianie zdań, kiedy miał świadomość, że to on stanowił jej punkt wyjściowy. Z drugiej strony sam Clarke czuł się mocno ze wszystkiego wyłączony; patrzył, ale nie znajdował w sobie motywacji, by zareagować. Wsłuchiwał się, a wszystko wylatywało zaraz drugim uchem. Osunął się trochę bardziej na krześle, a krótki, pusty śmiech wyrwał mu się równocześnie, gdy Heaven poderwała się z siedzenia, a mrowienie przemknęło przez zgięcie łokcia. Zaraz potem Ezra rozejrzał się niespokojnie; Cassius i Heaven stawali się zbyt głośni i zbyt teatralni. Spotkali się, by grać, nie zrzucać wzajemnie odpowiedzialność - zresztą po co, skoro całą przyjmował na siebie? - Przestańcie - zaprotestował, nie był to jednak sprzeciw szczególnie mocny. Bardziej przypominał dziecięce marudzenie, gdy coś nie szło po myśli... A tutaj zdecydowanie wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ezra w tym wszystkim był jedynie elementem całej układanki. Kompletnie pominięty przez Cassiusa, stał się jedynie cichym mruczeniem gdzieś na krawędzi jego świadomości, które można było w każdej chwili od siebie odsunąć. Zbyt cichy i mało aktywny, aby w ogóle zwracał na siebie jego rozognioną uwagę w przeciwieństwie do Heaven, której musiał wręcz się przyglądać, szczerze zafascynowany tym, że zwyczajnie zabrakło jej języka w gębie. Bezczelność, którą podszył swoje wyzwanie miała ją zranić. Miała wskazać jej, że w jego oczach jest warta dokładnie tyle co nic, skoro podczas jego nieobecności nie potrafiła powstrzymać przyjaciela od stoczenia się. A sam Ezra? Ezra był po prostu słaby i naiwny, skoro dał się pożreć pustemu nałogowi. Sam Cassius nałogów miał od zarąbania, ale żaden nigdy nie przyćmił jego upartej, egoistycznej osobowości, a narkotyki z pewnością odbierałyby mu kawałek samego siebie. Tego, którego to jako egocentryk kochał ponad wszelką miarę. Kiedy wreszcie odzyskała władzę nad sobą, podobała mu się o wiele bardziej. Wściekłość była tym co rozumiał najlepiej i co podzielał każdą komórką swojego ciała. - A ja w dupie mam to czego ty chcesz i co sobie myślisz. - Odpowiedział zupełnie na tym samym poziomie co ona, uśmiechając się z zadowoleniem, kiedy uświadomił sobie jak bardzo rozsierdził ją przeniesieniem winy na nią. Miała wyrzuty sumienia z tego powodu, tak podejrzewał. Gdyby nie czuła, że również zawiniła to czy byłaby w stanie aż tak się unieść? Szczerze wątpił. Nieoczekiwanie złapał ją za dłoń, niedelikatnie wykręcając jej nadgarstek, aby siłą przesunąć różdżkę w kierunku jej samej. - Strzelaj, skoroś taka chętna do bitki. - Wymruczał nisko, nieomal gardłowo, nie potrafiąc ukrywać jak bardzo raduje go sytuacja, w której się znaleźli, chociaż za kilka godzin, gdy znajdzie się samotnie w domu najpewniej miał żałować, że w tym wszystkim tak mało myślał o Ezrze. Że nie przyjął za ewentualność takiej sytuacji jak ta i jakby nie patrzeć faktycznie przyłożył rękę do jego stoczenia się. Teraz jednak przekonany był o własnej nieomylności. Puścił jej nadgarstek i otaksował ją chłodnym spojrzeniem, gdy opadała z powrotem na krzesło. Uśmiechnął się, nieco zbyt drwiąco, aby wyglądać poważnie. - Hogwart jest całkiem spory. Jesteś pewna, że zdążysz nawet z jasno określoną liczbą zanim urodzisz te poczwarkę niesioną pod sercem? - Zapytał, palcami łowiąc kolejne dwie karty brakujące mu do pełnego układu. - Sięgnij po karty. Nie zakładaj się o coś, czego nie możesz spełnić, bo możesz tego pożałować. - Dodał, poganiając ją do zebrania swojego układu najpewniej dla samego dopełnienia rundy. Poza urażeniem jej, nie miał zamiaru poważnie formułować tego zakładu, zwłaszcza, że nie miał on kompletnie żadnego wpływu na stan, w jakim znajdował się Ezra. - Zamiast tego lepiej zastanów się ze mną jak wyciągnąć z tego wszystkiego tego idiotę. - Odezwał się ponownie, spoglądając wymownie na Clarke’a i oczywiście nie przejmując się jawnym obrażaniem go przy nim samym. Krukon już sam siebie obraził, gdy przestał mieć umiar w sięganiu po jad.
Nawet zdziwił ją ten pewny ruch i naprawdę mocne wygięcie jej nadgarstka. Nie okazała zaskoczenia, ale prawdę mówiąc, na pierwszy rzut oka bez wahania by założyła, że w pozaróżdżkowej konfrontacji, Cassius byłby bez szans. Nawet w lekko pogorszonym stanie Heaven. Teraz jednak, czując silny, niełatwy do odparcia nacisk, nie była już tego taka pewna. Może i ciąża częściowo pozbawiła ją siły, ale nie do tego stopnia. A jednak. Jego zadowolenie rozdrażniło ją tylko bardziej. Ostatnie czego chciała, to sprawiać mu jakąkolwiek satysafkcję. Cierpliwość jednak nie była jej mocną stroną, a kontrolowanie emocji było jej zdaniem sztuką nie do opanowania. Nie, kiedy ktoś w taki bezpośredni i bezczelny sposób próbował ją obrazić. A jeszcze, jakby tego było mało, zachaczał o gorące tematy, koło któych dziewczyna nie była w stanie przejść obojętnie, nawet jeśli komentarze padały z ust zupełnie przypadkowej osoby. Kiedy opadła na krzesło, spojrzała tylko przelotnie na Ezre. To wszystko rozbijało się o niego. A on? Był obojętny. Mimo wszystkiego, co widział i słyszał, siedział zupełnie niewzruszony, nawet rzucił komentarz, którego wolałaby nie słyszeć. Próbowała sobie wmawiać, że to bez znaczenia, że to normalne i w tym momencie nie może być inaczej, ale to nie było proste. Nie, kiedy hormony szalały, a wszystko w okół jej się sypało. Nie wiedziała, ile jeszcze zniesie widok takiego Ezry. Jak długo w ogóle będzie w stanie na to patrzeć i jakkolwiek z tym walczyć? Było tylko gorzej. I z nim, i z nią. Wiedziała, że jak coś się nie zmieni, prędzej czy później będzie w tak dużej rozsypce, że nie będzie szans na poprawę. Była zdesperowana. Prawda była taka, że nie wiedziała czego się chwytać. Nawet pakt z diabłem byłby dość przekonujący. - Szkoda, że nie włączyłeś myślenia trochę wcześniej, teraz nie musielibyśmy się nad tym zastanawiać - prychnęła i dobrała dwie kolejne karty. Zakład dwójki ślizgonów przy tak kosmicznej stawce i tak nie miał sensu, bo zweryfikowanie tego później byłoby praktycznie niemożliwe. Nie zmieniało to jednak faktu, że Heaven faktycznie oddałaby wiele dla zlikwidowania problemu Ezry. Nie mogła być pewna, że jest nim Cassius, ale skoro to on był jego źródłem, to było jedyne rozwiązanie jakie póki co przychodziło jej do głowy. Cóż, jak można się było spodziewać, jej układ nie był najlepszy. Dobrze, że nie doszło do żadnego zakładu, bo chociaż karty miała niewiele gorsze, to jednak różnica była decydująca. - Skąd go bierze, od ciebie? - spojrzała na ślizgona, odrzucając karty na stół i biorąc łyka napoju, który ktoś odważnie nazwał czymś piwopodobnym. Szkoda, że w właściwościach było takie dalekie od oryginału. Jak na ten moment, stanowczo zbyt dalekie. Domyślała się, że jad bazyliszka mimo wszystko nie jest czymś, co zdobywa się tak od ręki. Drogę znalezienia lżejszych narkotyków potrafiła sobie wyobrazić, a nawet trochę ją znała, ale skąd Ezra, poruszający się w normalnym środowisku (jak widać z drobnymi wyjątkami) miał takie źródła?
/2,4,5,4,5
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie odpowiedział, nie miał na co. Pozwolił jej ciągnąć karty z talii, obracając swoją trójką z nienazwaną satysfakcją. Miał dzisiaj szczęście w kartach, co uświadomił sobie dopiero wówczas, gdy Heaven przegrała tę decydującą rundę. Poczuł się nieomal wspaniałomyślnie, że zwolnił ją z obowiązku puszczania się na lewo w prawo. - Trochę szkoda, mogłem chociaż zażądać sobie porządnego obciągania. - Zakpił, nie potrafiąc powstrzymać się przez wbiciem w nią ostatniej szpileczki przed tym nienazwanym paktem, do którego najwidoczniej dążyli. I spojrzał na prowodyra tej całej sytuacji, na jego kochanka z łazienki prefektów, z którym zawsze miło było się naćpać i napić, a jaki dał się pożreć artystycznej beztrosce. Zawsze cieszył jego oko, więc przyjemnie było go nawet wtedy szkicować, nawet jeśli te prace nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, a to co teraz z niego zostało nie nadawało się absolutnie do niczego. Smutna była to myśl, skłaniająca do refleksji. Zmuszająca do przerwania gry. - Nie, już dawno nie ode mnie. - Odpowiedział jej, zerkając na Heaven spode łba. Ubodło go to, że po tym wszystkim uważała, iż Ezra może brać jad właśnie od niego. Przecież przeszkadzał mu jego obecny stan równie mocno jak jej samej i tylko strzelałby sobie tym w kolana. Złożył wszystkie karty i uderzył nimi o wierzch talii. - Dowiem się tego. - Powiedział, a chociaż ton jego głosu nie wskazywał na to, była to naprawdę poważna obietnica. Połączona z przeciągłym spojrzeniem posłanym Clarke’owi sugerowała, że rzeczywiście Swansea nie miał spocząć dopóki nie dowie się skąd brał się wyniszczający go jad. - A ty w tym czasie przydaj się do czegoś i pozbywaj się każdego grama, który znajdziesz. Na moją odpowiedzialność. - Dodał jeszcze, rzucając Heav ostatnie przeciągłe spojrzenie. Zobowiązując ją do tego, jednocześnie podpisał z nią pakt o przywróceniu Ezry do stanu używalności. Szkoda tylko, że efektów nie mogliby mieć już jutro. Czasami tęskniło mu się za tym ciętym, krukońskim językiem, który teraz stanowił ledwie marną imitację tego, jaki poznał jakiś czas temu. Wstał z siedziska i szturchnął Ezrę w ramię. - Wisisz mi kasę, staruszku. - Uśmiechnął się, wiedząc że wyegzekwuje swój dług prędzej czy później, a potem odszedł wychodząc z baru i skręcając w najbliższą zacienioną alejkę. Jakoś tak stracił nastrój do dalszej gry.
| zt
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Czasem tak bywa w naszych nędznych życiach, że chcąc odkrywać coś nowego i niesamowitego trafiamy do miejsc, w których nie bywaliśmy i nie planowaliśmy bywać. Nigdy. Zamówiona przeze mnie Krwawa Whiskey może by smakowała dziwnie, gdybym nie pił już trzeciego innego alkoholu i po prostu czuję jedynie procenty, który kołaczą się w mojej słabej głowie. Czuję jak niespodziewanie moja głowa zsuwa się z ręki na której jest oparta i sam fakt, że w ostatniej chwili nie walę głową o bar, świadczy o tym w jakim już jestem stanie. - Cojess - mówię łapiąc z powrotem pion i szklankę, która też mi się wyślizgiwała z pijanego uścisku. Rozglądam się nieprzytomnie po miejscu. Pełnym dziwnych typków, podejrzanych ludzi, niektórych zerkających na nas dziwnie. Z pewnością fakt, że wyglądamy z moim najlepszym druhem odrobinę zbyt zwyczajnie na tą miejscówkę nie działa na naszą korzyść. Ale kto by to teraz zauważał? Z resztą musi to być specyficzne miejsce, skoro mój Boyd wyglądał na niewinnego chłopca pomiędzy tymi tu zgromadzonymi. Trudno sprecyzować jak tu dotarliśmy. Najpierw zaczęliśmy od paru piwkach po mojej pracy, potem uznaliśmy, że jako para atrakcyjnych kawalerów powinniśmy iść na clubbing. Gdzie potańczyliśmy odrobinę ze wstawionymi dziewczynami, nie rozróżniających nas równie od siebie, równie mocno co my ich. Oblaliśmy się drinkami, przepuściliśmy trochę pieniędzy, okrągła dziewczyna przy-atakowała mojego nieziemsko przystojnego przyjaciela i cudem odkleiłem ich od siebie, kiedy w końcu znalazłem Irlandczyka w jakimś kącie w klubie. Odegrałem przy tym jakże zabawną scenę zazdrości, po której obydwoje uznaliśmy, że niewystarczająco jeszcze wypiliśmy! Wtoczyliśmy się więc na ulicę (ja dosłownie, bo po drodze się przewróciłem wychodząc) i jakimś cudem znaleźliśmy się w najbardziej podejrzanym barze w Londynie. Ach to się nazywa udany weekend! - Barzo się kocham przyjaielu - mówię znienacka do mojego ziomka klepiąc go po łopatce i niechcący też po głowie, nagle czując potrzebę wyrażenia swojej jakże głębokiej po tylu kieliszkach miłości. - Barzo - dodaję jeszcze raz mądrze i biorę łyka whiskey, która przez moją nieuwagę leje mi się odrobinę po brodzie, więc wycieram ją jakże elegancko nadgarstkiem.
Wieczór zaczął się niewinnie, naprawdę, bo czymże jest kilka piwerek strzelonych po pracy – chleb powszedni, chciałoby się rzec, dlatego szkoda było im zmarnować tak pięknie zapowiadającą się noc na samo piwko i nie zawitać przy okazji w jakimś podrzędnym londyńskim klubie; i to właśnie podstępne kolorowe drinki stanowiły ich zgubę, która doprowadziła ich do stanu przedagonalnego i sprawiła, że wylądowali w tym obskurnym pubie. Normalnie nigdy by do niego nie zawitali, ale oficjalna wersja wydarzeń była taka, ze byli dziś żądni przygód, nieoficjalna zaś – że ten bar był najbliżej, Fillin nie dał rady już dalej iść, a Boyd nie dał rady go nieść, bo jedną rękę miał zajętą trzymaniem dojadanego właśnie kebaba, a drugą łapał lewitujące magiczne jajko. Na szczęście był tak znieczulony miksem wykwintnych trunków, że w ogóle nie ogarniał jak wygląda otoczenie dookoła, zapewne mógłby teraz zawitać w Komnacie Tajemnic i zostać zeżartym przez bazyliszka, i nie zaniepokoiłby się, że coś jest nie tak. Przelewał sobie właśnie wódę z kieliszka do kufla z piwem, gdy z ust Fillina padło niespodziewane wyznanie. - Fliilin – wybełkotał, z wrażenia nie celując w kufel tylko na lepiący się od brudu stolik – Ja siebie też… barzo… najbarzij – odwdzięczył się tym samym, a w oczach pojawiły się mu łzy wzruszenia, bo to był bardzo, kurwa, podniosły moment – Wieszco – postanowił podzielić się z nim swoją mądrością, gdy ten klepał go gdzieś po czole – Te baby wszyskie to z nimi nigdy nie wiadomo i te… te… związki to chuja warte, wiesz? Ale z tobą, bracie, to rekę bym se dał uciąć, a tam, chuj z ręką, ŻYCIE BYM ZA CIEBIE ODDAŁ MORDO – zakończył pompatycznie swoją przemowę i nachylił się, by go uściskać i poklepać po plecach, a już to zrobił i odsunął z powrotem z zamiarem oparcia się ze sporym impetem, w ferworze miłości do kumpla zapomniał że siedzi na taborecie i w efekcie wyrżnął w tył na podłogę, rujnując romantyczny moment. Zabolałoby, ale dzięki wódzie był chwilowo niezniszczalny jak każdy typowy menel, dlatego pozbierał się całkiem szybko, chociaż pokracznie, i zasiadł z powrotem, już nie ryzykując zbyt gwałtownych ruchów. -Nis mi nie jes, widzisz jak zwalasz mje z nóg – oznajmił, udając że nic się nie stało i nonszalancko sącząc swój trunek.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Kto by się spodziewał, że w wolny weekend pójdziemy na jakieś dłuższe chlanie! W końcu nie robimy tego aż tak często! A przynajmniej nie aż tak często decydujemy się na teleportację do Londynu (głównie przez kwestie techniczne, nie jesteśmy aż takimi mistrzami tego, a po pijaku to już w ogóle). Dziś jednak ewidentnie postanowiliśmy poszaleć. Może to i dobrze, że trafiliśmy do tego obskurnego baru, bo przecież gdzie indziej wpuściliby nas ot tak. Zwłaszcza mnie, bo jak zwykle byłem w znacznie gorszym stanie. Powinniśmy teraz się cieszyć, że nie jesteśmy w miejscu często uczęszczanym, bo żaden z nas na pewno nie chciałby w tej chwili spotkać żadnej zacnej kobiety, którą jakkolwiek adorujemy. Ja tez próbowałem złapać lewitujące jajko kiedy szedłem z moim ziomkiem, ale jak tylko rzuciłem się na nie, to moje niezręczne dziś palce jedynie musnęły jego powłokę, a jajko już dawno poleciało gdzieś w przestworza, a ja po raz drugi przeżyłem bliskie spotkanie z chodnikiem. Kiedy mój najlepszy przyjaciel robi sobie najlepszy istniejący drink - piwerko z wódeczką, ja akurat uznaję, że to świetny czas na romantyczne słowa. - So? - pytam szczerze zaciekawiony co chce mi zdradzić mój mądry przyjaciel i aż pochylam się w Twoim kierunku, gibając się lekko na prawo i lewo. Te stołki to jednak nie jest odpowiednie siedzisko dla kogoś w naszym stanie. - Chuja warte! - oznajmiam z mocą na temat związków czy dziewczyn i wznoszę toast moją odrobinę obleśną whiskey, na te mądre słowa. - Ja bym se dał... wszysco uciąć - oznajmiam kładąc rękę na sercu, żebyś uwierzył koniecznie w to co chcę Ci przekazać i jeszcze niemrawo klepię Cię po plecach, niemrawo, bo trochę trudno mi się utrzymać na taborecie w połączeniu z tymi czułościami. Ale okazuje się, że nie jestem sam, bo oto nagle spadasz na podłogę, a ja przerażony wstaję z miejsca, łapię się za bar kiedy o mało sam nie upadam i pochylam się ku Tobie, by bardzo pomocnie wciągnąć Cię z powrotem na taboret. Otrzepuję Ci ramiona, jakby to mogło cokolwiek pomóc bo spotkaniu z niezbyt czystą podłogą obleśnego baru. - Ej... ej powinniśmy... być dumni... z dumą ogłosić, że wiesz... co tam kobity jakieś - mówię i macham ręką na te wszystkie laski. - Musimy zrobić sobie dowód... naszej męskiej miłości... - próbuję bardzo wyraźnie wyartykułować te ostatnie słowa, by zabrzmiały tak pięknie i donośnie jak w mojej głowie.
Powinien był na wszelki wypadek powiedzieć Fillinowi, żeby lepiej sobie nic dla niego nie obcinał, bo aż tak wiele nie ma, żeby jeszcze sobie odejmować, ale nie byłby w stanie wykreować tak skomplikowanej myśli, nie mówiąc już o wydobyciu z siebie zdania złożonego, bo z wrażenia i wzruszenia i wielu emocji związanych z tym wyznaniem słowa ugrzęzły mu w gardle, i tylko pokiwał głową z aprobatą, wydając z siebie jakiś jęk godny ghula albo neandertalczyka, do którego zresztą stanem umysłu było mu całkiem blisko. Upadek ze stołka niestety wcale go nie otrzeźwił, więc gdy wpełzł na niego z powrotem, z przepełniającą serce wdzięcznością patrząc jak Fillin czułym gestem otrzepuje go z syfu, który się do niego poprzyklejał po spotkaniu z nie zamiataną trzysta lat podłogą, nie był ani o krztę bardziej elokwentny. Mimo wielkiego zamroczenie zamyślił się srogo nad propozycją przyjaciela, niczym prawdziwy wielki filozof siorbiąc przy tym piwerko. - Męskiej… miłości – powtórzył niewyraźnie, chwiejąc się niebezpiecznie na taborecie - Co chcesz se ustawić... status związku na wizbooku? - spytał głupio, rozważając to, co powiedział kolega i dochodząc do wniosku, że totalnie miał rację, chrzanić kobity, bo z nimi jak dotąd mieli same problemy i niesnaski, a sami ze sobą, proszę bardzo, tylko szczęście i wspaniałe przygody takie jak ta tutaj – Ociechuj, wiem, suchaj – wpadł na pomysł – Zrobimy sobie kurwa takie… takie podobne blizny, to będziemy wiesz, twardzielami przy okazji – zarzucił i czknął głośno, od razu dopracowując tę ideę na jeszcze lepszą – O o oo albo lepiej, znajdę tylko coś ostrego i ci wydziubię moje imię na ręce, i kurde, serduszko do tego, a potem ty mi, conie – oznajmił i rozejrzał się zaaferowany po stoliku, z braku lepszej opcji sięgając po jakąś wykałaczkę i już był gotowy wbijać ją w przedramię Fillina, przekonany że to genialny plan.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Całe szczęście, że nie mówisz mi takich okropnych rzeczy, bo najwyraźniej przy moim obecnym stanie emocjonalnym byłbym w stanie albo wdać się z Toba w bójkę, albo może popłakać nad tymi ostrymi słowami, które byś do mnie skierował. Na szczęście jedynie jęczysz jak Junior, co przyjmuję jako wyższa formę wyrażenia miłości. Dlatego tak heroicznie ratuję Cię z podłogi o otrzepuję z okropnego, lepiącego się kurzyska. Teraz ja z kolei zamyślam się nad propozycją ustawienia sobie związku na wizzie. - Myśisz, że to dobry pomys? - pytam marszcząc brwi, by chwilę pofilozofować wraz z moim ziomkiem. - Ale to co... już nigdy byśmy nizz z zadnnaa... ten teges? - pytam dociekliwie, bo zastanawiam się jak musielibyśmy to rozegrać. Czy to na pewno mądry plan? Faktycznie te kobiety to tylko problemy i przecież jak często staramy się, robimy piękne randki robimy, a potem... o olewają nas tylko przez jakieś kilka męskich bójek czy nieszkodliwych pocałunków z innymi paniami. - Czy ze my? - pytam jeszcze już sam nie wiedząc co mam o tym wszystkim myśleć. Jednak kiedy słyszę Twoje kolejne słowa już podniecam się świetnymi pomysłami. Mam wrażenie, że jesteśmy o krok od tego, żeby nie wymyślić jakiegoś naprawdę, perfekcyjnego planu. Blizny? Ekstra? Wykałaczki? Też! Ale jesteśmy chyba tak blisko czegoś niesamowitego... - TATUAŻE! Musimy sobie zrobić magiczne tatuaże! Tu o, niedaleko gdzieś coś jest! Na pewno otwarte! - krzyczę i już zwalam się ze stołka, by (złapać się Boyda) i wyruszyć do studia, które wydaje mi się wcale nie jest tak daleko. - Na przykład nasze podobizny! - oznajmiam bardzo podekscytowany pokazując na swoją klatę. W końcu kto by mi się oparł, jeśli po zdjęciu koszulki prezentowałbym wielką twarz Boyda, który uśmiecha się głupio z mojej klaty.
Zastanowił się chwilę nad kwestią owego tajemniczego ten teges, którą poruszył Fillin, bo oczywiście była to ważna sprawa, której on nie przemyślał głównie dlatego że jego podrywy były nieudolne i i tak nie gościł żadnych pań na swoim tapczanie więc było mu to wszystko jedno, a którą warto było wziąć pod uwagę przed podjęciem dalszych kroków. - Nieeee no, tak całkiem nie to nie, po prostu… wiesz… no… – wysilił wszystkie ostatnie działające komórki w mózgu do myślenia, by sformułować to zdanie, machając przy tym ręką jakby to miało mu pomóc w skupieniu się – Eeemocjonalnie będziemy sobie wierni i może... może pozostaniemy pszy tej umowie że w razie gdyby jeden z nas złamał obie ręce to wtedy wiesz... a jak se tam będziesz chciał riki tiki z Wiki, to wiesz – zakończył, zakładając że Fillin wie – Ale… no faktycznie, to chyba… to średni pomysł – dodał, stwierdzając jakimś cudem dość logicznie, że to mogłoby odstraszać potencjalne partnerki do cielesnych uciech. CO INNEGO TAKI TATUAŻ Z WIZERUNKIEM ZIOMKA – to było coś! To byłby dopiero wyraz miłości. Aż czknął z uciechy, gdy to usłyszał. - O kurwa, stary, noooo – zajęczał z aprobatą, przytrzymując Felka, by nie upadł przy zejściu ze stołka – Z takim… z takim tatuażem to byśmy wyrazili tą naszo męsko miłość i nikt by nie miał wąpli… wątli… no, nikt by nie wątpił, że jesteśmy nadal do wzięcia – oznajmił dziarsko, biorąc ten wniosek z dupy nie wiadomo skąd, i dopił jednym haustem swoje piwerko, a potem sam wstał i zarzucił swoje ramię na Fillina. - Chcę… chcę twój ryj na całym bicku i będę już zawsze nosił tylko koszulki bez rękawów – zapowiedział podekscytowany, potykając się w progu, i ruszyli w stronę studia tatuażu.