Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Postanowił wpaść do jednego z barów, czemu nie? Chętnie by się czegoś napił. Jak postanowił to tak zrobił. Jego wybór padł na Bar Pod Okiem Bazyliszka. Pare osób polecało mu to miejsce, twierdząc, że naprawdę warto je odwiedzić. Sam się zaraz przekona. Wszedł i zajął wolny stolik. Na szczęście jakiś był. W barze było dość głośno, nie mógł się skupić na własnych myślach. Siedząc sięgnął po menu. Zaczął je przeglądać szukając czegoś co miał zamówić. Tyle tego jest, nie mógł się zdecydować. Westchnął. Postanowił, że może zapyta jakiejś kelnerki. Rozejrzał się po sali. Nie dostrzegł żadnej kelnerki, która mogłaby mu pomóc, Wszystkie było zapracowane...chwila właśnie jedna szła w jego kierunku. Widać, była bardzo zajęta. Thomas zdecydował, że zaczeka. Odwrócił głowę i miał zamiar znów zabrać się za menu, w nadziei wybrania sobie czegoś bez zawrania głowy kelnerką, które jak zauważył miały pełne ręce roboty, gdy nagle usłyszał trzask rozbijanego szkła. Poczuł coś mokrego na kolanie. Spojrzał i po chwilii zrozumiał co się stało. Jedna z tych kelnerek przewróciła się i wylała na niego całą zawartość tych tac. No pięknie. Kiedy usłyszał jak dziewczyna zaczęła go przepraszać tylko się uśmiechnął. -Nie martw się, wypadki chodzą po ludziach-odpowiedział spoglądając na dziewczynę i wycierając oblane kolano-Nie ma potrzeby byś oddawała pieniądze za spodnie, nic się nie stało-powiedział Thomas. Zmoczone kolano to przecież nie koniec świata. Rozumiał zakłopotanie tej dziewczyny, ale spodnie wystarczyło wyprać, a jeśli nie udałoby się tego doprać no to cóż. To tylko spodnie -A z tobą...w porządku?-zapytał chłopak zerkając na odłamki szkła porozrzucane po podłodze.
Och, jak ona się wygłupiła. Teraz cały lokal będzie ją miał za jakąś niezdarę! Policzki Beth przybrały kolor karmazynowy, unikała wzroku każdego, kto tylko na nią patrzył. I do tego wylała to wszystko na tego biednego mężczyznę! Jaki wstyd! A na dodatek... Wait. Czy on się... Uśmiechnął? Serio, nie przejmował się tym, że jego kolana są nasiąknięte alkoholem? A na dodatek nie chciał pieniędzy za zniszczone spodnie... Wpatrywała się w niego chwilę, nie mając bladego pojęcia co odpowiedzieć. Zaraz jednak się otrząsnęła i zaczęła zbierać grubsze kawałki szkła. Te szklanki się już do niczego nie nadawały. Dzięki Merlinowi, zaraz kończyła. Słysząc głos chłopaka, podniosła wzrok. - Mi? Och, nic mi się nie stało. Krew nie leci, więc jest wszystko okej. - Szybko zmiotła drobinki szkła i wytrzepała ręce. Nie chciała mieć szkła powbijanego w jej delikatną skórę. Podała dłoń klientowi. -Mam na imię Beth. Jestem chyba największą niezdarą chodzącą po tej planecie. - Zachichotała. - A ciebie jak zwą?
Plama nie schodziła, czyli będzie musiał tak wracać. Z piękną plamą na kolanie. Nie miał innego wyjścia. Spojrzał na kelnerkę, gdy odpowiedziała mu na pytanie czy nic jej nie jest, odetchnął z ulgą. Zbieranie porozrzucanego szkła nie jest najlepszą zabawą. Sam się o tym przekonał, w dzieciństwie nie raz upuścił coś szklanego robiąc sobie przy tym krzywdę. Nie tylko sobie, ale też innym. Podsumowując był fajtłapą. Był! Teraz raczej patrzy pod nogi. -To dobrze-odparł Thomas, kiedy usłuszał, że nic jej się nie stało. Teraz wpatrywał się w plamę na spodniach. W sumie to przez tą całą sytuację zapomniał po co tu przyszedł. Raczej koniec przygód na dziś, chłopakowi w zupełności wystaczy plama na kolanie. -Ja jestem Thomas-powiedział chłopak. Stwierdzenie największej niezdary na świecie rozśmieszyło go. Obdarował Beth serdecznym uśmiechem.
Rozejrzała się po pubie. Życie tutaj zaczynało już biegnąć normalnym rytmem. Czyli mnóstwo nachlanych facetów podrywających kelnerki. Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że teraz to życie przez następne 8 godzin jej nie dotyczy. Uśmiechnęła się szeroko, nie kryjąc własnego szczęścia. Tak długo czekała na tę chwilę! W podskokach schowała się na zapleczu, przebrała w coś luźnego i dołączyła do Thomasa, dosiadając się nonszalancko do jego stolika. Miała wrażenie, że go kojarzyła... Tylko skąd? Kiedy się przedstawił, wybuchła śmiechem. No jasne! Thomas! Znajomy, może nawet zakrawający się o przyjaciela chłopak z jej roku. Rzuciła mu się na szyję. Jakoś nie miała problemu z wyrażaniem własnych emocji. - Thomas! No jasne! Jak ja cię dawno nie widziałam! Opowiadaj, co tam u ciebie słychać!
Gdy się przedstawił zaczął rozmyślać nad imieniem tej dziewczyny. Bethany. Kojarzył to imię, tylko skąd? Spojrzał na nią, przyglądając się jej uważnie. No tak, to ona. Był naprawdę zdziwiony. Znali się za czasów szkolnych a potem...kontakt się urwał. Każdy zajął się swoim życiem i zaniedbał stare przyjaźnie. W sumie to dobrze się kiedyś dogadywali, była jego przyjaciółką. Kiedyś. Teraz gdy znów miał ją przed sobą poczuł radość. Uśmiechnął się. Beth zniknęła na chwilę by przebrać się z roboczego ubrania, po czym wróciła, dosiadając się do niego. Nie minęła chwila a poczuł jak rzuciła mu się na szyję. Bez zastanowienia przytulił ją. Tak bardzo za tym tęsknił. -Wiesz, że tęskniłem?-zapytał nadal w nią wtulony-U mnie w sumie nic szczególnego się nie działo, do teraz- odpowiedział chichocząc. -A u Ciebie Beth?
Zupełnie nic się nie zmienił. Te same, ciemne włosy, to samo świdrujące spojrzenie, przez które miała wrażenie, że zaraz się roztopi. Uśmiechnęła się w duchu słysząc, że za nią tęsknił. - Ja za tobą też, Tommy... - nie wiedziała, skąd przyszło jej to zdrobnienie. Może przez ckliwość tej chwili.... Opuściła wzrok na stół trochę zmieszana swoim nagłym wybuchem emocji. Zaczęła zeskrobywać brud z mebla. Uśmiechnęła się, gdy oznajmił jej, że do jej spotkania nic szczególnego się nie działo. Wzruszyła ramionami, dając mu do zrozumienia, że u niej to samo. - Wiesz, stara bida. Mieszkam to tu, to tam i ciułam tutaj na własne lokum. - W tym momencie posąg bazyliszka zionął ogniem, wywołując równocześnie popłoch i podziw wśród nieprzyzwyczajonych klientów. Westchnęła, spoglądając na mężczyznę. - A może poszlibyśmy na jakiś spacer? Nie lubię tutaj siedzieć nadgodziny. No chyba, że masz ochotę na drinka. Poczekaj chwilkę, pójdę po torbę. - wstała, pobiegła na zaplecze i chwyciła sportową torbę z całym jej dobytkiem. Po minucie wróciła do Thomasa.
Tak bardzo za nią tęsknił. Miał wrażenie jakby od ich ostatniego spotkania minęła wieczność. Nie zmieniła się bardzo, ale lekkie zmiany było widać. Zdecydowanie wydoroślała i...wyładniała. Zawsze mu się podobała, ale starał się to ukrywać. Ich relacje nigdy nie przekraczały poziomu "przyjaciele". Nigdy sobie czegoś innego nie wyobrażał, nie chciał psuć przyjaźni jaka między nimi była. Również nie próbował jej nic o tym mówić, wyśmiałaby go i tyle. Nic by w ten sposób nie osiągnął. Spojrzał na nią, puszczając ją z objęć. Czyli u niej też nic nadzwyczajnego. No tak. Sam osobiście był znudzony swoim życiem, nic nowego. Słysząc propozycję spaceru ożywił się. -Jasne, spacer z tobą, brzmi fajnie-powiedział Thomas ponownie chichocząc. Poczekał na Beth. -Gdzie wybieramy się na ten spacer?-zapytał spoglądając na nią gdy wróciła ze swoją torebką.
Postukała palcem w podbródek, jak to miała w zwyczaju, gdy myślała. Coś jednak zmieniło się w nim, przez te parę lat. Już nie działał tak impulsywnie jak niegdyś, zmądrzał i wydoroślał. Na dodatek, zrobił się z niego całkiem przystojny facet. Ciężko jej było to przed sobą wyznać, ale... Może tak za parę lat... Nie, nie nie nie nie. To jest twój przyjaciel Beth. Pewnie i tak ugania się za nim wiele lasek. Sama nie rób mu problemu. Westchnęła, szukając w swojej pamięci jakiegokolwiek uroczego zakątka. Spojrzała na niego nieśmiało, poprawiając ramiączko torby. I nagle... Tak! To będzie to! Uśmiechnęła się zwracając się do niego. - Mam nadzieję, że założyłeś wygodne buty, bo idziemy aż za Londyn. - Spojrzała na swoje ukochane tenisówki, mając nadzieję, że i dzisiaj jej nie zawiodą. Pomachała wszystkim na pożegnanie, przytrzymała drzwi, aby Thomas mógł wyjść i odetchnęła z ulgą. Wolność. - Tędy. - Powstrzymując się od złapania go za dłoń szła upojona spokojem i obecnością Walkera.
z/t x2
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Musiała być szalona. Musiała być szalona, skoro przyszła do takiego miejsca. Naprawdę nie interesowało ją przebywanie w lokalach o tak podejrzanych reputacjach, pełnych zakapturzonych czarodziejów, którzy tylko czekali na zagubione uczennice. Naeris pożałowała, że zdecydowała się szukać tego baru, gdy natknęła się na posąg bazyliszka. Nie miała zbyt dobrych skojarzeń z tym gadem, ale to naprowadziło ją na trop. Choć pewnie, gdyby nie instrukcje ciotki, nigdy by tutaj nie trafiła. Co za, przepraszam za wyrażenie, idiota nawet nie oznakowuje baru? Spodziewała się, że w środku będzie tak mrocznie. Zdjęła kaptur czarnej bluzy i rozejrzała się, usiłując dojrzeć coś w tych ciemnościach. Podeszła do baru niepewnie, zastanawiając się czy jest warto. Co prawda, czuła wielką ciekawość i chyba jedynie dlatego się na to odważyła, ale co jeśli pożałuje, że tu przyszła? Zresztą i tak już było za późno na wycofanie się. - Przepraszam. - zwróciła się do mężczyzny za barem. - Szukam... pana Jamesa White'a. To imię słyszała wiele razy od ciotki. Opowiadała o chłopaku z Hogwartu, w którym się na zabój zakochała. Tyle się już nasłuchała niesamowitych opowieści o nim, że aż zainteresowała się, co w nim może być takiego. Zapewne ciotka idealizowała go przez wielki sentyment. W wizji Sereny był zabójczo przystojnym, odpowiedzialnym, odważnym, inteligentnym, kulturalnym i ambitnym mężczyzną. W skrócie ideałem. Naeris dziwiła się, że ciotka mimo swojego wieku jeszcze nie wyrosła z fascynacji nim - przecież nie widziała się z nim ani razu przez długie lata. Sama wątpiła, czy potrafiłaby go rozpoznać. Wiele razy wróżyła z kart ich przyszłość, ale ta nigdy nie układała się pomyślnie, co wcale nie zniechęcało Sereny. No cóż, miłość nie wybiera. Naeris poprawiła lekko włosy, oczekując na jakąś odpowiedź. Co dalej zrobi za bardzo nie wiedziała.
Skoro ona była szalona, ponieważ tutaj przyszła, to kim był Pan White, decydując się na pracę tutaj? Cóz... Prawdopodobnie większym wariatem od niej. No tak, bo normalnym to na pewno nie można było go nazwać, tak czy siak... Takie miejsce mu pasowało. Nie zwracał na siebie szczególnej uwagi, a co do ludzi przychodzących tutaj... Heh, potrafił sobie z nimi poradzić, co pokazał niejednokrotnie, Ci, którzy byli stałymi klientami doskonale wiedzieli, że nie należy z nim zaczynać. I tak było dobrze. On nie wtrącał się w ich sprawy, oni nie wchodzili mu w drogę. Wracając do teraźniejszości... Oczywiście nie spodziewał się wizyty krewnej swojej byłej dziewczyny z czasów szkoły. Czy właściwie w ogóle pamiętał ciotkę Panny Sourwolf? Pewnie, że tak. Pamiętał każdą swoją kobietę. Chociaż... Ten ich związek nie miał dla niego szczególnego znaczenia, było, minęło - uwierz - miał poważniejsze problemy na głowie, a co do wspominania... Wspominał inne rzeczy. Straszniejsze. Mimo wszystko... Gdy Naeris podeszła do baru stał odwrócony do niej plecami. Ubrany był w ciemne jeansy, a na tułów miał zarzucony tego samego koloru sweter z podwiniętymi do łokci rękawami. Na odsłoniętym przedramieniu - a konkretnie lewym widniał tatuaż, mogła go dostrzec, gdy się wreszcie do niej odwrócił - a zrobił to, gdy tylko usłyszał swoje imię. Jego twarz... Cóż, jej wyraz wskazywał kompletną obojętność, obrzucił zimnym spojrzeniem cały lokal, aż spojrzał w oczy stojącej przed nim blondynce. - Właśnie go znalazłaś. Chociaż do Pana chyba mi daleko... - powiedział opierając się o blat i nie odrywając od niej spojrzenia. - W czym mogę pomóc? I przede wszystkim... Skąd znasz moje nazwisko?
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Cudownie, powinna się cieszyć, bo od razu go znalazła. Ale była tak kompletnie nieprzygotowana. Właściwie w drodze zastanawiała się, co powiedzieć i układała sobie nawet parę scenariuszy, by uniknąć właśnie takiej dziwnej i głupiej ciszy, jak tej, która nastała teraz. Po prostu patrzyła na tego mężczyznę i zastanawiała się, czy właśnie tak go sobie wyobrażała. Ciotka nie przesadzała, kiedy mówiła o tym, że był przystojny. Jako że Krukonka sama w miarę interesowała się tatuażami, dostrzegła ten na jego ramieniu. Semper Fidelis? Doskonale znała łacinę, więc od razu zorientowała się, że znaczy to "zawsze wierny". Nie wiedziała tylko, czemu skojarzyło się jej to z wojskiem. - Nie... nie potrzebuję pomocy. - powiedziała, gdy zorientowała się, że tak długo go sobie oglądała. Pewnie poczuł się, jak jakiś eksponat. Naeris rozważała, czy nie warto zawrócić i wyjść z tego parszywego baru, ale ciekawość kazała jej pozostać. Choć to, jak przeszył ją tym chłodnym spojrzeniem odebrało jej prawie całą pewność siebie. Czuła się przy panie White jak wyjątkowo mała i słaba dziewczynka. Musiała zrobić coś z rękoma, więc zaczęła skubać dół swojej czarnej bluzy. Naprawdę, jej ciotka zakochała się w kimś takim? No dobra, nie znała go, ale już sam wygląd budził w niej jakieś dziwne uczucie niepokoju. Do tego tatuaże i to wrażenie, że bardziej nadawałby się na ochroniarza niż na barmana. Może po prostu mocno się zmienił. Może kiedyś był całkiem inny. Zignorowała to co powiedział o tym "panie". Choć wyglądał na niewiele starszego, czuła się w obowiązku zwracać się do niego oficjalnie. - Nazywam się Naeris Sourwolf. - odpowiedziała ze spuszczonym wzrokiem. - Moja ciotka pana zna... znała. Miała nadzieję, że to nazwisko zaplątało się gdzieś w jego pamięci. Może przypomni sobie szczuplutką dziewczynę z jego domu, zawsze noszącą wielkie okulary? Wielbiącą wróżbiarstwo i astronomię bardziej niż cokolwiek innego? Naeris odchrząknęła cicho.
Co tutaj robił? Kompletnie nie wiedział. Ostatnimi czasy nie wiedział sam co się z nim dzieje. Dziewczyna która go ponoć kochała zostawiła go, znaczy nie powiedziała mu tego dosłownie ale zniknęła bez słowa. Wszelakie listy i próby kontakty spełzły na niczym. Bardzo za nią tęsknił, podobnie jak za swoją siostrą Orianą. Cholera. Czy to wszystko przez niego? Przez niego wszyscy się od niego odwracają. Ale wiedział, że Oriane się od niego nie odwróci, po prostu miała jakiś swój czas i potrzebowała go tylko dla siebie. Nie było tam miejsca dla Maxa. Sam były puchon postanowił nic do niej nie pisać, ponieważ każdy ma swoje sprawy, a doskonale wiedział, że jak tylko by chciała to sama by się do niego odezwała. Postanowił odwiedzić bar, który to ostatnio był jego oazą. Wszedł od razu rozpinając kurtkę, oraz rozluźniając szalik. Rozejrzał się, było dość wcześnie dlatego też pewnie nie było wiele ludzi. Ale na tym mu zależało najbardziej, nie miał ochoty patrzeć na dziwne twarze, które za chwilę zaczęłyby go obgadywać, jak on tego cholera nie lubił. Zamówił słabego drinka, nie miał zamiaru się dzisiaj upić, był dopiero środek dnia więc kto wie co go jeszcze dzisiaj czeka. Zasiadł za barem nachylając się nad stolikiem. Na podejrzliwe pytania barmana jedynie odburkiwał, ażeby nie uważał go za jakiegoś gbura, bo do takich na pewno Max nie należał.
Umówił się dzisiaj z Alice na mały trening. Mieli spotkać się rano, trochę polatać, a potem wybrać się coś zjeść. W ostatniej jednak chwili musiał odwołać ich spotkanie ponieważ drużyna ogłosiła nadzwyczajne zebranie. Chodziło o taktykę na najbliższy mecz, a to zdecydowanie było najważniejsze na świecie (wybacz Alciu!). Spędził tam kilka godzin wśród Os z Wimbourne, a po wszystkim wybrał się z niektórymi zawodnikami do Baru, żeby się na spokojnie czegoś napić. W końcu i Kostkowi należy się czasem jakieś wyjście do ludzi, prawda? Ile można siedzieć na miotle i bawić się zniczem... Dobra, prawdę mówiąc zamierzał wrócić do domu i jeszcze potrenować, ale kumple z drużyny wręcz siłą zmusili go do wyjścia tutaj. Po wejściu do baru najpierw zajął ze znajomymi stolik, pozostawił kurtkę na krześle odsłaniając w ten sposób swoje dżinsy oraz granatową koszulę. Elegancki, jak zawsze. Zaraz po tym ruszył w stronę baru by tam zamówić sobie jakiś słabszy alkohol. On się nigdy nie upija, a już szczególnie o tej porze. Podchodząc do baru nie zauważył nawet obok kogo stanął - po prostu się nie rozglądał. Natomiast niedaleko Maxa zabrzmiał jakże znajomy głos: - Malinowy Znikacz, poproszę...
Sekunda za sekundą, minuta za minutą. Czas leciał nieubłaganie. Ta samotność można powiedzieć dobijała go niesamowicie, nawet nie miał z kim porozmawiać. Znajomi, przyjaciele, cholera gdzie oni są? Dlaczego siedział tutaj sam? Max i to pewnie doskonale Constantine wiedział uwielbiał grać w Quidditcha, był w domowej drużynie jako ścigający, słyszał o tych drużynach, ale jednak nie zdecydował się tam pójść i postarać się o posadę. W szkolnej drużynie był naprawdę dobry, ale teraz? Na studiach nie używał miotły, kto wie czy dałby sobie teraz z nią radę. Łyk za łykiem i nawet nie spostrzegł, że grupa ludzi weszła do baru. Czy robili hałas czy nie, Max tego kompletnie nie słyszał. Był zajęty jedynie swoimi myślami. Do czasu, aż usłyszał ten głos. Jego oczy zrobiły się co najmniej trzy razy większe. Co to było? Myślał. Dopiero gdy uniósł głowę spostrzegł bardzo, ale to bardzo mu znajomego chłopaka. Constantine... Czy to było nie cudne imię? Na samo skojarzenie miękło mu serce. Chłopak był kiedyś bardzo blisko z nim, ale jednak to jakoś ucichło i skończyło się. Czy żałował? Był gówniarzem, więc sam nie potrafił stwierdzić czy to było uczucie czy też zabawa. Gdy tylko ujrzał twarz chłopaka nie wiedział co powiedzieć, jakie ruchy wykonać. - Eeee. Ludzi nie poznajesz? - uniósł brwi przyglądając mu się. Cholera, jeszcze bardziej przystojniejszy niż był wcześniej. Des odeszła na dalszy plan, a teraz chłopak który stał koło niego sprawił, że lekki uśmiech pojawił się na jego ustach.
Kostek natomiast przez wiele lat był kapitanem drużyny, najlepszym szukającym oraz bardzo dobrym zawodnikiem. Nie interesował się niczym innym, a do tego świetnie się uczył. Nic więc dziwnego, że po ukończeniu szkoły starał się trafić do drużyny. I to kilka razy. Udało się to dopiero niecały rok temu, ale i tak w przerwie między studiami, a drużyną nie robił nic innego. Ostro trenował. Teraz w jego głowie było tylko to. Przynajmniej tak mu się wydawało. Eeee. Ludzi nie poznajesz? Ze skupienia nad poczynaniami barmana nad jego drinkiem wyrwał go głos. Poznałby go wszędzie, nawet nie musiał się zastanawiać. Odwrócił się w stronę jego szkolnego, młodszego kumpla. I nie tylko kumpla. Nie mógł opanować uśmiechu na swojej twarzy. Miał z nim tak wiele dobrych wspomnień. - Kope lat - Powiedział wystawiając rękę w jego kierunku chcąc się przywitać. Nic się nie zmienił. Choć gdyby się tak przyjrzeć można powiedzieć, że dojrzał. Nie był już tym samym, młodym chłopaczkiem z Hogwartu. Spotykali się po drugim zerwaniu z Vittorią i przed trzecim zejściem się z nią. To był na prawdę dobry czas. Do teraz nie pamiętał i nie mógł zrozumieć jak to się stało, że potem go znów dla niej zostawił. Był naiwny i bardzo szybko się angażował. Ta cecha pozostała mu aż do dziś. - Co tu robisz? Mieszkasz w Londynie? - Zainteresował się dosiadając się do Maxa. Kumple mogą poczekać. Takie spotkanie może się w końcu już nie powtórzyć w najbliższym czasie! Ile on mógł mieć teraz lat... 21 chyba. Kto wie, czy gdzieś się nie dorobił żony - w końcu spotykał się z jakąś dziewczyną z tego, co pamiętał. Jak jej tam było... Nie przypomni sobie.
Doskonale pamiętał, że w czasie kiedy się 'kumplowali' wiele razy rozmawiali o tej dyscyplinie sportu czarodziei. Może też dlatego ich tak do siebie ciągnęło? Oby dwoje uwielbiali ten sport. Latanie na miotle było naprawdę fascynujące, nawet dla czarodzieja czystej krwi jakim jest Max. Był uczony przez ojca od małego, że latanie na miotle jest naprawdę extra zabawą. Być może dzięki niemu tak bardzo lubił ten sport. Ale gdy skończył szkołę, nie miał na to czasu, ani ochoty ani przede wszystkim wiary w siebie. Max był raczej osobnikiem, który się szybko poddawał. Więc nie ma się co dziwić, że szybko sobie odpuścił, a kto wie czy gdyby o to nie walczył nie byłby razem z nim w tej samej drużynie. Chłopak był starszy od niego o pięć lat, byli przydzieleni do innych, lecz zaprzyjaźnionych domów, więc na dobrą sprawę powinni się nawet nie znać. Jednak coś ich do siebie wtedy ciągnęło. Max był wtedy dzieciakiem, ale jak na swój wiek potrafił rozmawiać z dorosłymi. A jednak puchon musiał coś w sobie mieć skoro krukon wtedy się nim zainteresował, prawda? Być może Max był tylko dla niego zabawką, ale były krukon nie pasował mu do takiego charakteru. Owszem, taką samą cechę posiada i Max. Byli można powiedzieć do siebie bardzo podobni, a to ponoć przeciwieństwa się przyciągają, ale czy warto wierzyć i stosować to przysłowie? Max nigdy nie przejmował się opiniami innych, zawsze starał się robić to co uważa za słuszne. Wiele przez to stracił, ale też i wiele zyskał. Przywitał się oczywiście z chłopakiem uśmiechając się cały czas do niego. Odwrócił się, ażeby zobaczyć z kim to zaszedł do tego baru, ale szybko wrócił wzrokiem do chłopaka widząc grupkę ludzi. Trochę posmutniał bo myślał, że jednak trochę czasu ze sobą spędzą. - Tak, mieszkam w Lodynie, ale zastanawiam się nad przeprowadzką do Doliny Godryka, jednak nie wiem czy stać mnie na jakiekolwiek mieszkanie tam. - powiedział do niego. Na całe szczęście chłopak postanowił się do niego dosiąść. Nawet nie zorientował się, że nadal trzyma chłopaka za rękę, jednak nie miał najmniejszego zamiaru jej puszczać, a co on zrobi to już jego sprawa.
I Kostek od małego miał styczność z Quidditchem. Co więcej, on był tresowany na zawodnika. W domu nie mówiło się o niczym innym. Najnowsze miotły, triki zawodników, wyniki ostatnich rozgrywek, Osy z Wimbourne, tłuczki, kafle, znicze. Nie rozmawiał z ojcem nigdy o niczym innym. Na każde święta życzył sobie jakieś akcesoria do tego właśnie sportu. Od zawsze wiedział, że będzie zawodnikiem. Do tego dążył każdego dnia. Patrzył, jak ojciec zasypuje Osy podaniami o jego przyjęcie i dostane odmowy ze względu na komplet szukających. To była obsesja. Z czasem Kostek wpadł w taką monotematyczność, że i z innymi ludźmi potrafił tylko o tym mówić. Wiele osób więc traciło nim zainteresowanie już przy pierwszym spotkaniu. Ale nie Max. Młodszy kolega potrafił nie tylko rozmawiać z nim o Quidditchu, ale też przebić się głębiej by poruszyć przeróżne tematy, o których okazało się, że Kostek też ma jakieś pojęcie. Po prostu nie potrafił tego z siebie wydobyć sam. Widział w nim coś więcej niż zawodnika. Więcej, widział w nim dobrego partnera. I dobrze im razem było. Max nad wyraz dojrzały, ale jednocześnie nadawał jego życiu takiej dziecięcej radości. Miał tak skrajnie inne podejście do życia. Kostkowi brakowało takiej swobody i lekkości w czasach szkolnych - i to bardzo. No i dawny puchon działał na niego jak magnes. Oj, to naprawdę były wspaniałe wspomnienia. -Mieszkam w Dolinie Godryka. Zawodnicy dostają dom za darmo, więc skorzystałem. Choć na razie mam chochliki na strychu i nie mogę się ich pozbyć - Cóż za zbieg okoliczności! Jeszcze parę lat temu od razu zaproponowałby mu wynajem pokoju. Teraz? Nie był taki pewny jakie Max ma do niego podejście. A jednak fakt iż wciąż nie puścili swojej ręki... Dopiero gdy barman podał mu drinka musiał się oswobodzić z uścisku, by wziąć go i od razu zapłacić. Spojrzał czy Lamberd coś pije, ale dostrzegając, że również coś ma zaniecha propozycji postawienia mu trunku. Sam upił łyk swojego rozkoszując się malinowy posmakiem. Kurcze, ostatnio pił brzoskwinie w miodzie - tani drink nie dorównuje tamtemu smaku. Choć podobno wszystko lepiej smakuje w dobrym towarzystwie, a to jest oczywiście równie mile jak przy spotkaniu z Alice. Oj Max Max. Kostek nawet nie zdawał sobie sprawy jak za tobą tęskni. -Pracujesz gdzieś? - Zapytał chcąc pociągnąć rozmowę i tym samym dać mu do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Kumple poczekają.
To ich z pewnością łączyło i ciągnęło do siebie. Chęć kształcenia się w tym kierunku, jednak to Kostkowi udało się zdobyć jakieś ponadpodstawowe umiejętności w tym sporcie, a Max? Max sobie po prostu odpuścił, uznał, że się do tego nie nadawał i już. Czy teraz tego żałuje? Możliwe, że tak jest, ale dopóki nie rozmawiał z nikim na ten temat to nie czuł takiej tęsknoty. W szkole uwielbiał grać i wiele młodszych kolegów nauczał latania na miotle. Chłopcy z drużyny i nie tylko zazdrościli mu, że potrafił tak dobrze posługiwać się miotłą. Potrafił robić wszelakie manewry w powietrzu przy czym robił niesamowitą furorę na meczach, ale czy Kostek o tym wiedział? Raczej nie. Gdy ten opuścił szkołę, Max dopiero w tych latach dołączył do szkolnej drużyny i popisywał się swoimi zdolnościami. Kostka właśnie pamiętał takiego jakim był teraz, więc tak naprawdę chłopak nic się nie zmienił, przynajmniej w oczach chłopaka. Na pewno wydoroślał i wyprzystojniał, ale jak na razie tylko taką zmianę zauważył w jego skromnej osobie. Lata kiedy byli przy sobie blisko wspominał bardzo dobrze. Mimo iż był młodym czarodziejem i powinien o tym jak najszybciej zapomnieć to jednak nie zapomina się jednych z ładniejszych momentów w jego życiu. Czy nadal coś do niego czuł? Teraz to trudno mu przyznać się do tego, bo sam nie był pewny. Na pewno był na razie w pewnym transie, bo jednak za nim tęsknił tylko sam nie wiedział czy jako za przyjacielem czy też mężczyzną, którego wcześniej pamiętał. - Chochliki mówisz... Jeżeli będziesz potrzebować pomocy i wsparcia z walce z nimi to wiesz jak się nazywam, chyba że zapomniałeś... - mruknął do niego szczerząc nieco swoje zęby. Naprawdę był jedynym powodem teraz ażeby się uśmiechał. Nic innego go w tym momencie nie cieszyło. Gdy tylko puścił jego dłoń Max nieco otrzeźwiał. Zdał sobie sprawę gdzie jest i co tutaj robi i z kim spędza ten wolny czas. - Nie, szukam czegoś, ale ciężko jest... - mruknął, było mu nieco wstyd, ale co miał zrobić? Przecież nie znajdzie pracy od tak. Na razie finansowo wspierają go rodzice więc to mu jak na razie wystarcza, ale wiedział, że z biegiem czasu i to mu się skróci i będzie musiał się jeszcze bardziej postarać niżeli do tej pory.
Była już naprawdę pijana. Pijaniutka, że aż żal było wracać do domu. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby Carma piła cokolwiek innego niż skarby francuskiej ziemi, ale tym razem wino musiało pójść w odstawkę - jej znajomy zaparł się, że nie pozwoli na tak smutny rodzaj staczania się w swoim towarzystwie. I udało mu się Carmę namówić na wieczór z ognistą, chociaż Charisme piła ten rodzaj alkoholu może... Ze dwa razy w swoim krótkim życiu? Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to w tym, by po prawie połowie butelki bawić się już naprawdę wspaniale i nie zwracać uwagi na właściwie żaden aspekt swojego życia doczesnego. Z całej tej euforii stworzył się niewielki problem - kolega, swoją drogą świeżo poznany, Carma nie znała nawet jego imienia - zaginął gdzieś w czeluściach pubu, prawdopodobnie próbując odnaleźć koleżanki Charisme ze św. Munga. Tego wieczoru oblewały fakt, że srebrnowłosa postanowiła porzucić zawód uzdrowiciela na rzecz rozwijania kariery naukowej... Czego nie rozumiał prawdopodobnie nikt, a sama zainteresowana też nie dzieliła się powodem swojej decyzji z innymi osobami. Wzruszała jedynie ramionami, robiąc do tego najbardziej niewinną minę, na jaką było ją stać, głęboko w duchu zachowując dla siebie najgłupszy powód na świecie - chęć i potrzebę opieki nad młodszym bratem. Minęły niecałe dwa miesiące od początku roku szkolnego w Hogwarcie, a ten pacan już wpakował się w serię tarapatów. Obiecała matce, że doprowadzi go do końca edukacji, choćby miała sobie wyrwać wszystkie włosy z głowy, a obietnice zawsze spełniała. Nawet te złożone matce. I gdy tak rozmyślała o stanie emocjonalnym swojej rodziny, śmierci ojca, który trzymał ich wszystkich w jakichkolwiek w ryzach, przy okazji zarzucając wszechświatu istną niesprawiedliwość za taką kolej rzeczy - podświadomie trafiła do baru, podskakując na wysoki hoker i wypatrując po drugiej stronie blatu jakiegokolwiek barmana. Mógł być nawet ten niezbyt przystojny, a co tam! Nie wiedziała, że nie pasuje do całego tego towarzystwa nawet za knut. Wyglądała jak mała laleczka z długimi, błyszczącymi włosami, do tego w obcisłym, czarnym kombinezonie, który na pewno nie zapewniał jej bycia incognito. Do tego roztaczała wokół siebie aurę typową dla siebie - całkowicie naiwną i beztroską. Nic nie wróżyło pomyślnego zakończenia wieczoru. A barman wcale nie chciał podejść. Może stwierdził, że już wystarczy jej rozrywek jak na tę noc?… - Masz ognia? - zapytała z mięciutkim, francuskim akcentem osobę siedzącą obok, nie uważając, by jakiekolwiek zaklęcie mogło jej się w tym stanie udać. Ostatecznie była odpowiedzialną kobietą i zawsze tak robiła. Nawet nie obróciła głowy w stronę milczącej postaci, szukając wśród swojego dobytku paczki papierosów, a gdy w końcu ją odnalazła, z satysfakcją wyciągnęła najmniej połamanego papierosa. No i oczywiście, chciała też poczęstować osobę pytaną. - Oh, non… Tylko nie ty… - mruknęła, nie do końca zdając sobie sprawę, że drugą część wypowiedzi również powiedziała na głos. Nie potrzebowała nawet ułamka sekundy, by zorientować się, obok kogo usiadła. Momentalnie otrzeźwiała - przynajmniej na tyle, na ile mogła. Tej nocy nie zdarzyło się Carmie myśleć o Rasheedzie - dość wyjątkowo, bo zwykle jej upojony alkoholem umysł chętnie wracał do sentymentalnych wspomnień z jego osobą. Charisme była już nawet na spotkanie z nim gotowa - plotki roznosiły się szybko, a ostatecznie mieli zacząć pracować w tym samym miejscu - ale… Może nie akurat w tej chwili? To na pewno nie było dobre miejsce ani dobra chwila. Zaczerpnęła delikatnie powietrza, bo najwyraźniej zapomniała na dłuższą chwilę o oddychaniu, wpatrując się w dobrze jej znane niebieskie tęczówki. Powinna uciekać? Czuła połączenie lęku i ekscytacji, a z tego wszystkiego nie zauważyła nawet, jak z dłoni wypadła jej paczka papierosów. Nie miała bladego pojęcia, co powinna zrobić.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tymczasem on wcale nie był lepszy. Wydawałoby się, że odporność na stan upojenia alkoholowego bywa niezwykle przydatna. Zawsze wraca się do domu na dwóch nogach, bo przecież gdy inni padają pod stół, ty swobodnie odprowadzasz znajomych do Błędnego Rycerza. Kiedy inni plotą głupoty, Ty wciąż potrafisz trzymać język za zębami. To wszystko prawda i Rasheed zawsze był pewien, że lepiej jest być trzeźwym w swoim pijaństwie. Wszystko zmieniło się pół roku temu, kiedy trzeźwość przynosiła mu więcej szkody niż pożytku. Mało brakowało, aby kompletnie zawalił szkołę przez ciągłą potrzebę zajrzenia do kieliszka. Setki galeonów przepuszczonych na alkohol, nie martwiły go tak bardzo, jak ewentualna utrata wszelkich perspektyw. Ostatecznie i tak skończył w zupełnie innym miejscu, niż początkowo planował. Ministerstwo Magii nie oferowało wystarczająco dynamicznego rozwoju komuś takiemu jak on i póki co, dopóki pewne sprawy pozostawały nie do końca zamknięte, Rasheed był zdecydowany na pozostanie w miejscu sobie znanym i przezeń lubianym. Hogwart był mu teraz bliższy, niż jakikolwiek dom rodzinny w jakim bywał, a warto pamiętać, że Penelopa lubiła inwestować pieniądze męża w różne fanaberie - pewnie jakaś rezydencja na Malediwach i te sprawy. Nie zdziwiłoby go nawet to, gdyby rzeczywiście takową posiadali, chociaż sam nawet by o tym nie pomyślał. Póki co, oczywiście. Jeśli nie uda mu się wrócić do równowagi psychicznej to… no cóż, może Malediwy okażą się jedynym, rozsądnym rozwiązaniem. Chociaż, tam zajęcia dla siebie również nie potrafiłby znaleźć. Chyba, że oglądanie się za panienkami w bikini i wychylanie drinka za drinkiem, można było uznać za zajęcie godne czystokrwistego czarodzieja. Nie wiedział co dzieje się w barze. Nie rozglądał się jakoś zbyt usilnie, skupiony tylko i wyłącznie na kieliszku absyntu, którego butelkę zdążył otworzyć jedną kolejkę temu. Jego działanie było tak przyjemne, że nie był już teraz pewien dlaczego tak naprawdę nie zaczął właśnie od niego. Pewnie przez skutki uboczne, pomyślałby, gdyby tylko nie był zbyt wstawiony na takie rozmyślania. Zbliżając się do swojej górnej granicy wytrzymałości, najpierw niezdarnym zaklęciem uniósł papierosy z ziemi (jakby miał się pochylić to pewnie by już nie wstał), następnie odpalił Carmie papierosa, a dopiero później na nią spojrzał. Zerknąwszy tak, zlustrował ją uważnym spojrzeniem, mrużąc przy tym oczy ze skupieniem. Potem sam pozwolił sobie wyciągnąć z jej paczki papierosa. Ręce mu drżały, kiedy przysuwał różdżkę do cienkiej bibułki. Ostatecznie niewiele brakowało, aby osmalił sobie nos, ale fajkę w końcu zdołał przypalić. Zaciągnął się tak, jakby chciał wziąć w ten sposób normalny oddech. Odrobina popiołu natychmiast ukruszyła się z papierosa i spadła na spodnie Rasheeda. Lekko tlący się węgielek pewnie wypalił w nich dziurę, ale Sharker nie zwracał na to uwagi. Patrzył na Carmę z uwagą, jakby nie wierząc w to, że naprawdę ją tutaj widzi i może właśnie tak było. - A dlaczego? - Zapytał głupio, czując jak szum w głowie zaciemnia mu myślenie. Popatrzył z zastanowieniem na kieliszek przed sobą, aby po sekundzie zerknąć na Charisme. - Nie napijesz się ze starym przyjacielem? - Zaakcentował dobitnie to słowo, pochylając się, aby wyciągnąć zza baru czysty kieliszek. Zanim zdążył pomyśleć nad tym co robi, już podsuwał jej alkohol. Kolejna porcja popiołu odpadła z fajki, tym razem lądując na podłodze. Sharker wydmuchał dym ponad ich głowami.
Nie odrywała wzroku od przystojnej twarzy Rasheeda nawet na moment. Zmienił się. Zmizerniał, schudł? Od kiedy pamiętała był w dobrej formie i uwielbiała bliskość jego ciała bardziej, niż kogokolwiek innego. Sama była dość drobna, chociaż wzrost nie pozwalał na nazwanie jej osoby filigranową - mimo to, czuła się naprawdę malutka, gdy ją przytulał. I niesamowicie bezpieczna. Był od niej o wiele wyższy i nawet gdy siedzieli przy barze na wysokich, barowych krzesłach, dalej mógł rzucać jej spojrzenie z góry, które w jakiś dziwny sposób powodowało niemałe motyle w jej brzuchu i mięknięcie kolan. Na Merlina, tak cholernie za nim tęskniła. A teraz martwiła się zmianami, jakie w nim zaszły. Nawet jego spojrzenie wydawało się być bardziej zamglone. - Ummm, bo tak - odparła zażenowana własną reakcją, odwracając wzrok od świdrujących ją oczu byłego Ślizgona. Wzięła urywany oddech, dziwnie… Wystraszona? Ewentualnie niespokojna. A może smutna? Zmroziło ją na dźwięk słowa „przyjaciel”. Miała złe skojarzenia z jej ostatnimi słowami brzmiącymi mniej więcej „Powinniśmy być jedynie przyjaciółmi”. Nie powinni nimi być. Albo coś więcej, albo nic. Nie potrafiłaby patrzeć jak układa sobie życie z kimkolwiek innym, dlatego całkowicie urwała kontakt. Czuła się zraniona jego brakiem zainteresowania, gdy byli razem, przynajmniej w ostatnim etapie ich związku. Oczywiście w zerwaniu znajomości pomogła jej urażona duma Szweda, ale to ona nie chciała mieć z nim już nic do czynienia. Tylko… Tak właściwie to dlaczego? Czemu wolała uciekać zamiast próbować cokolwiek naprawiać? Chyba nie wierzyła, że Ślizgon byłby w stanie postarać się bardziej. - Czemu cię tutaj spotykam? - zapytała, zaciągając się papierosem i skupiając wzrok na kieliszku, który podstawił jej Rasheed. Gdyby była nieco bardziej trzeźwa, z pewnością wiedziałaby, że wypicie kolejnego rodzaju alkoholu na pewno skończy się dla niej tragicznie. Zgasiła w połowie wypalonego papierosa w popielniczce i ponownie spojrzała na swojego byłego. Zamiast trzeźwo myśleć, przysunęła się do Sharkera jeszcze bardziej, wsuwając swoje kolana pomiędzy jego. Jedną dłoń ułożyła w połowie uda chłopaka, a drugą złapała za kieliszek. - No cóż, skoro tak się zdarzyło… Po prostu się upijmy. Masz ochotę? To było najgłupsze posunięcie, jakiego mogła się podjąć. I, cholera, w dziwny sposób, z niesamowitej i ukrywanej przed samą sobą wielomiesięcznej tęsknoty, pragnęła go bardziej niż kiedykolwiek. Zachęcając do swojej propozycji, przesunęła paznokciami po materiale jego spodni, nie chcąc, by jej uciekł. Na zachętę.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Na gacie Merlina, czy jemu potrzeba było więcej zachęt? Carmie mogło wydawac się, że Sharker jest człowiekiem wykutym z marmuru. Niemalże zawsze wyniosły i dumny niczym paw, swoim zamknięciem w sobie na pewno nie pomagał w pozbyciu się tego złudnego wrażenia, jakie stwarzał na początku, przy pierwszym spotkaniu - że jest skończonym dupkiem. Może naprawdę tak było? Może nieprzyjemności związane z przebijaniem się do jego prawdziwego "ja" tak naprawdę nie rekompensowały niczego? Może wewnątrz był równie przegniły? To mogła oceniać tylko Charisme, Heikkonen, Svensson i Stone. Może jeszcze także kilkoro jego przyjaciół, ale oni nie znali go tak dobrze, tak... dogłębnie. Julia była niezaprzeczalnie jedyna osoba, której mógłby zwierzać się z miłosnych niepowodzeń, a chociaż nie robił tego często, w tej całej durnej dumie zapierając się, że poradzi sobie bez tego, to jednak zdarzyło się. To już było naprawdę wiele. Jednak nigdy jej o to nie zapytał. Dlaczego się z nim przyjaźniła i co tak naprawdę jej oferował prócz kąśliwego języka i irytującego sposobu bycia. Miał pieniądze, ale ona też miała. Miała też innych przyjaciół, więc nie potrzebowała akurat jego. On jej już szybciej. Często studziła jego zapał, gdy wpadał na jakieś mało inteligentne pomysły oraz wybijała mu z głowy fanaberie typu nowe, zaczarowane auto. Gdzie miałby je trzymać i po co mu ono, skoro i tak zawsze się teleportował? Charisme też w jakiś sposób potrafiła go ogarnąć, chociaz nie dało się ukryć, że często po prostu go zmiękczała. Była taka drobna w jego objeciach, niekiedy taka wrażliwa na jego nieprzyjemne uwagi. Jednocześnie chętna i powściągliwa, a on ku swojemu zdumieniu był w stanie na nią czekać. Nigdy na nikogo nie czekał. Nie rozumiał tej słabości, która kazała mu wciąż o niej pamiętać. Nawet wtedy, gdy kochał się jakiś czas temu w pijackim amoku z inną, przed oczami miał twarz Charisme. Ile razy nie próbowałby zapomnieć to za każdym razem wracał do punktu wyjścia. Nie chciał innej. Więc dlaczego teraz, gdy miał ja blisko siebie, czuł się dziwnie nie na miejscu? Łatwiej było się unikać, niż przyznawać do własnych błędów, zwłaszcza jemu, który zawsze uważał się za nieomylną alfę, niezrównaną omegę. Smakował papierosa, pozwalając dymowi na niespieszne umykanie mu spomiędzy warg nim wydmuchał resztę ponad ich głowy. Jej pytanie było dla niego niezwykle osobliwe i w pierwszej chwili zupełnie go nie zrozumiał. Przyjrzał jej się, po raz pierwszy czując się naprawdę pijanym. Ściągnął brwi. - Jak to czemu? - Zapytał, jakby spodziewał się, że mu to wyjaśni. Nie wyjasniała. - Po prostu piję. Ludzie czasem tego potrzebują, wiesz? - Po co jej się z tego tłumaczył? Mógł przecież zignorować rozmawianie. Proponował jej alkohol, a nie grę w pytania i odpowiedzi. - Ty nie? - Dodał jeszcze, szukając dłonią kieliszka. Potrącił go, rozlewając troche absyntu na lade. Wszystko dlatego, że nie odrywał od niej uważnego spojrzenia swoich szaroniebieskich oczu. Dopiero wtedy, gdy poczuł jej dotyk na swoim udzie, zerknął w stronę ręki pełznącej po jego spodniach. W dodatku to jej kolano pomiędzy jego nogami... Nieświadomie przesunął się nieco w jej stronę, nachylając się nieznacznie. Jej kolano dotykało teraz zbiegu jego ud i Carma mogła wyraźnie poczuć jak reagował na jej bliskość. Co poradzić, pijany Rasheed był więcej niż entuzjastycznie nastawiony do takich zabaw. Jego ręka uniosła kieliszek, wpuszczając pomiędzy pierzchnące wargi kolejną porcję trucizny. Nie powinien więcej pić, ale tak bardzo chciał zapomnieć, stracic kontrolę... sam już nie był pewien co bardziej w tym momencie go pociagało. - Mhm - zamruczał jedynie w odpowiedzi na jej propozycję. Kieliszek wrócił na blat, a jego język zlizał z ust resztki osiadłego na nim trunku. Jego papieros wylądował na podłodze. Nie był pewien, w którym momencie jego palce straciły kontrolę nad sytuacją. Wobec tej sprzyjającej okoliczności (nieoczekiwanie wolnej ręki) nie mógł przejśc obojętnie. Wysunął ramie przed siebie, nie mogąc się powstrzymać od muśnięcia jej karku palcami. Jego dotyk był troche niezdarny - absynt za mocno uderzał mu do głowy - ale intensywny. Zainspirował się jej poczynaniami. Podrapał ją lekko paznokciami po karku nim wsunął palce w jej włosy, w delikatnej pieszczocie gładząc skórę głowy w okolicach potylicy. - Gdzie byłaś? - Zapytał po prostu, patrząc się prosto w jej oczy. Jego twarz była wreszcie gładka, pozbawiona tych wszystkich negatywnych emocji, tego wiecznie towarzyszącego mu chłodu. Wydawał się byc po prostu smutny, ale i nieco podekscytowany. Niepewny, a jednocześnie zbyt pewien siebie, gdy tak układał drugą dłoń na jej biodrze. Najpierw znalazła miejsce na jej ramieniu, a nastepnie spełzła leniwie na jej piers i talię, aż do biodra. Zacisnął silnie palce na materiale jej ubrania. - Nie mogę... - westchnął. Alkohol nie sprzyjał wykazaniu się samokontrolą. Decyzja powstała w głowie szybciej od zastanowienia. Pochylił się ku niej, znajdując drogę do jej ust. Pocałował ją zaskakująco łapczywie, silnie napierając na jej wargi swoimi, zapewne zmuszając ja do odchylenia głowy. Z drugiej strony nie pozwalał jej na to swoją dłonią, obejmującą jej potylicę. Na tym zaprzestał. Jego usta niespodziewanie znieruchomiały, ale wciąż nie odrywał ich od jej warg. Dawał jej szansę na ucieczkę, chociaż tak naprawdę nie zamierzał jej tego oferować. Pragnął jej bliskości tak bardzo, że postapiłby tym samym wbrew swojej nature. Nieoczekiwanie zmieniając początkowe założenie, rozchylił jej wargi swoim językiem przysuwając się jeszcze bliżej. Jej kolano wbiło się jeszcze głebiej. Zacisnął nogi na jej udzie.
Zima zdołała urzekać mężczyznę wyłącznie swoim widokiem - skąpanym w śniegowych płatkach, upadających ze skłębień chmur koczujących pod niebem. Nic więcej - żadne, najmniejsze rodzinne akcenty, rozmowy z napotkanymi krewnymi oraz wypowiadane życzenia; oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę czy rozdawanie prezentów - wszystkie z tych chwil o wiele bardziej wydawały się uciążliwe niż sprowadzające radość. Podsumowując - t a k, Daniel Bergmann nie obdarzał entuzjastycznym podejściem świątecznego okresu, od zawsze, jeszcze od samej młodości - nie przynależąc w pełni do założonej na nowo rodziny. Większość tego rodzaju wydarzeń zwyczajnie zdołała go męczyć. Potrzebował się zaszyć. Gdzieś. Gdziekolwiek. Może dlatego - już od dłuższego czasu - był świadom istnienia zapomnianego lokalu. Obskurny wygląd nie napawał go wcale niesmakiem; wręcz przeciwnie, była to dobra alternatywa dla Dziurawego Kotła, przesiąkniętego nagromadzeniem osób. Idąc z alkoholowym trunkiem, wyszukując tych ulubionych stolików - na uboczu, z dogodnym punktem obserwowania - spostrzegł jakże znajomą sylwetkę, niewidzianą ostatnio i nieuchronnie przywołującą lekki łuk wschodzącego uśmiechu. Dezerter. Czasem żałował dynamicznych zmian - szczególnie ostatnio - mających miejsce wśród pracowników Hogwartu. Cholera jasna, niedługo przestanie już mieć sposobność do zamienienia słowa. Aidena Mograine’a zdołał zaś on polubić; mimo dzielącej ich ponad dekadę różnicy wieku, swojego czasu był równie nowy oraz nieobeznany w Hogwarcie. Było to punktem wyjścia wobec łączącej ich nici porozumienia - a wszystko później, samo z siebie zdołało bezproblemowo się toczyć. - Świat jednak jest mały - zauważył, na pograniczu zadziwienia kolejnym przypadkiem i wybuchnięcia śmiechem z powodu igraszek losu. Wszelkie stworzone wewnątrz głowy pytania dlaczego nie pracowali razem - postanowił zachować dla siebie. Jeżeli Aiden był sam, prawdopodobnie nie będzie mieć nic przeciwko nowemu towarzyszowi.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W ostatnim czasie znowu odkryła w sobie chęć do przemierzania ulic Londynu, odnajdywania coraz to nowszych, nieznanych dotychczas miejsc, w tym barów, w których odnajdywała chwilę relaksu po ciężkim dniu w restauracji. Nie widziała w tym oczywiście nic złego, bo nigdy przecież nie miała problemu z alkoholem a przynajmniej tak lubiła sobie powtarzać, gdy wypijała co najwyżej dwie ogniste na pojedynczym lodzie. Włóczenie się po mieście miało też zbawienny wpływ na jej myśli, które waliły się na głowę z siłą kilku ton i zmuszały ją do kolejnego rozdrapywania zagojonych ran, jak i na przygody, czyli zwyczajne wpadanie w kłopoty – nieodłączny znak rozpoznawczy pandy. Nie zawsze oczywiście je znajdywała, lecz dzisiejszego dnia czuła, że coś jeszcze się wydarzy; coś dziwnego, innego, niż to, co znała. Zgodnie z wyznaczonym rytmem po pracy udała się na spacer a kiedy zmarzła, odnalazła wejście do całkiem znajomego pubu. Chociaż nie przepadała za tym miejscem, wiedziała, że w okolicy nie znajdzie ani nic lepszego ani tym bardziej nic otwartego, gdzie będzie mogła się ogrzać przed długim powrotem do domu. Znalazła miejsce na uboczu i równie szybko pożałowała swojej decyzji, kiedy nie upłynęło nawet dziesięć minut a u jej boku znalazł się wątpliwej jakości rycerz. Z początku słuchała grzecznie, odpowiadając, że to nieodpowiedni moment, ale słowa odbijały się jak od ściany. Kiedy jednak mężczyzna nie dawał jej spokoju a właściwie posunął się o krok dalej, łapiąc w silny uścisk delikatny nadgarstek i wygadując kilka nieszczególnie przyjemnych rzeczy, posłała mu wyraźnie niezadowolone spojrzenie. W zwinnym ruchu wyszarpała rękę i chwytając swoje rzeczy ruszyła prosto przed siebie, co najwidoczniej jedynie zachęciło mężczyznę do dalszego podążania jej krokami. Z natury nie była osobą strachliwą, właściwie bywała zbyt pyskata co wpędzało ją w kłopoty, lecz dzisiejszego wieczoru nie miała siły na ratowanie się samodzielnie z opresji. Postanowiła zrzucić egoistycznie ten problem na kogoś innego, więc niewiele myśląc podeszła do pierwszego lepszego mężczyzny i jakby nigdy nic złożyła na jego ustach długi pocałunek. – Jesteś wreszcie – wyrzuciła z siebie wreszcie, jednocześnie posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie z nadzieją, że zrozumie a przynajmniej nie zażąda wyjaśnień dostrzegając kilka metrów za jej plecami podejrzanego typa.
Na nieszczęście (?) Selwyna, tym pierwszym lepszym mężczyzną okazał się być on. Ale wróćmy do samego początku tej opowieści. Miał co świętować tego wieczoru. Bardzo długi czas przygotowywał ten kontrakt i sądził (nieskromnie), że mógłby być to jeden z najważniejszych jego przetargów w karierze. A sam fakt, że w ogóle ktoś tak wysoko postawiony wziął jego kandydaturę pod uwagę sprawiał, że czuł się cholernie zaszczycony. Ariadne bardzo mu przy tym pomagała. Doglądała wszystkiego, sprawiała, że zwierzęta szybciej się oswajały i poprawiała warunki ich życia. Dzięki temu byli pierwszymi kandydatami. I, jak się później okazało, jedynymi. W końcu wszystko zostało zapięte na ostatni guzik i zwierzęta zostały wysłane. A on był z siebie cholernie dumny. Niestety, nie miał z kim świętować tego wielkiego dla niego dnia. Rodzina była zajęta swoimi sprawami. Przyjaciele nie mieli czasu, bo praca pochłaniała ich myśli zbyt często. Aurora gdzieś wyjechała, a on wylądował samotnie w jednym z Londyńskich barów na Pokątnej. Zatrzymał się tutaj tylko na chwilę. Ale sekundy zmieniły się w minuty. A minuty w godziny. I nim się obejrzał zrobiła się noc, a jemu coraz mniej chciało się wracać do, jak doskonale wiedział, pustego mieszkania. Lili była dzisiaj u dziadków, a on nie miał żadnych planów na wieczór. Tak więc ognista whisky towarzyszyła mu i bardzo dobrze się z tym faktem czuł. Miał właśnie wstać od zajmowanego stolika, kiedy to zauważył szybko zbliżającą się w jego kierunku dziewczynę i jakiś dziwny wyraz twarzy a jej licu. Nim zdążył pomyśleć, bądź chociażby cokolwiek burknąć, jej usta odnalazły jego usta w czymś na kształt zachłannego pocałunku. Na Merlina... Ile to czasu minęło od momentu, kiedy ostatni raz całował jakąś kobietę? I nie był to pocałunek na przywitanie, pożegnanie bądź taki, który ofiarowywał córce na dobranoc? Nawet nie chciał nad tym myśleć... W tym momencie miał kompletną pustkę w głowie i chyba tylko coś na kształt odruchu bezwarunkowego sprawiło, że jego dłoń jakby mimowolnie spoczęła na plecach dziewczyny. W końcu oderwała się od niego i zaczęła uporczywie mrugać. - Tak... jeste... - bąknął tylko, nie do końca rozumiejąc CO TU SIĘ WŁAŚNIE DZIAŁO?! Ale dopiero kiedy spojrzał za jej plecy i dostrzegł jakiegoś faceta, który przyglądał się jej nachalnie, zrozumiał, o co mogło jej chodzić. Wstał ze swojego miejsca i uśmiechnął się do niej szeroko. -Kochanie, już myślałem, że nie przyjdziesz. - powiedział, przytulając dziewczynę do swojej piersi, a w tym samym czasie posłał temu dziwnemu facetowi wzrok mówiący jasno "spierdalaj, bo pomogę Ci wyjść". Oby poskutkowało bo jedyne czego mu dzisiaj brakowało to bójka...
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Odetchnęła głęboko po raz pierwszy, gdy okazało się, że trafiła na osobę raczej rozumną i potrafiącą łączyć ze sobą fakty w trybie natychmiastowym. Odetchnęła ponownie, kiedy po chwili wtulania się w obcą, ciepłą pierś pachnącą nieznajomą mieszanką zapachów, dostała sygnał, że już po wszystkim a natręt widocznie odpuścił, odnajdując sobie inny cel tego wieczoru. Przez chwilę jeszcze pozostała w zastygłej pozycji, jakby dla upewnienia się, że rzeczywiście nic już jej nie grozi a gdy się odsunęła, nieśmiało zerknęła przez ramię na tył sali, z którego jeszcze przed chwilą uciekała. I na tym by poprzestała, poszła w swoją stronę w spokoju najchętniej bez słowa wyjaśnienia, gdyby nie to, że teraz czekała ją chyba najcięższa rzecz tego wieczoru i przeproszenie za ten nagły napad na czyjąś prywatność. Odsunęła się pół kroku, dopiero teraz konfrontując złote tęczówki z wyraźnie zaskoczonym wzrokiem Selwyna, ale nie odmówiła sobie dokładnego zlustrowania jego twarzy, poddania jej ocenie i uznania, że jak na przypadek i pierwszego lepszego trafiła całkiem nieźle. Był przystojnym mężczyzną; nie rozumiała więc dlaczego siedział tutaj sam. – Dziękuję, inaczej nie dałby mi spokoju – zaczęła, pozbierawszy wreszcie rozbiegane myśli w całość – mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, zazwyczaj mi się to nie zdarza – dodała, chociaż wiedziała, że w skali najgłupszych rzeczy, które zrobiła, najbardziej absurdalnych, ten wybryk plasował się gdzieś na końcu tabeli i był niczym w porównaniu z ostatnim spotkaniem z Henley'em. Tamten wieczór zresztą wciąż próbowała wyprzeć z pamięci lub chociaż wyparzyć alkoholem jego niesmak ze swojego organizmu. – Powinnam już iść, nim wróci – uśmiechnęła się, po chwili zawahania kontynuując – albo możemy się napić za nasze małe kłamstwo – mógł odmówić, nie miałaby mu tego za złe, skoro znalazła się w jego życiu przez przypadek, jednak była wychowanka domu Roweny nie wierzyła w przypadki; coś działo się z jakiegoś powodu, być może błahego, dlatego teraz oddała los w ręce Anthony'ego.