Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Rozliczeń dokonuj w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Przynajmniej mężczyźni zgadzali się już w jednej kwestii, mieli taki sam pogląd na sposób działania Ministerstwa Magii, a teraz pozostało tylko uzgodnienie reszty rzeczy, na co na pewno znajdzie się jeszcze czas. Shawn, bo tak przedstawiła się osoba, z która się spotkał, zaprezentował rozsądną, przynajmniej patrząc z jego perspektywy, wersję wydarzeń w przypadku, gdyby wszystko poszło źle. Zadaniem Rosjanina było do tego nie dopuścić. Szybko połączył nazwisko i imię z pewnym miejscem, które odwiedził jakiś czas temu i teraz zdawał sobie sprawę z tego, że miał pecha że go wtedy tam nie spotkał. Wszystko byłoby teraz łatwiejsze, bez żadnych podchodów mógłby napisać w sprawie spotkania u niego i już ominęliby te wszystkie formalności. Kiwnął tylko w stronę Reeda, który wyszedł z baru i został sam pogrążony we własnych myślach. Po kilku minutach również on udał się w drogę powrotną do domu.
Bar "Pod okiem Bazyliszka" nie cieszył się nigdy wielką sławą. Było to miejsce, do którego schodziły się głównie osobistości z niejasną przeszłością i o nietypowej aurze. Czasami dało się w lokalu załatwić szemrane interesy, czasami można było liczyć na dyskrecję. Zdarzało się też tak, że ktoś kogoś wsypał, miała miejsca ustawka lub po prostu było się w złym miejscu o złym czasie. Przeważnie jednak bar stał pusty, cichy i ciemny. I wyglądało na to, że właściciele chcą coś zmienić. Może to za sprawą wszechobecnych noworocznych postanowień, którymi zewsząd wszyscy się chwalili? Nieprzychylne komentarze i coraz to dziwniejsza klientela nie wpływały korzystnie przychód. Jak więc odczarować klimat takiego miejsca? Urządzić darmowy koncert! Muzyka ponoć łagodzi obyczaje, szczególnie ta na żywo. O pannie Williams i jej zespole właściciele usłyszeli przypadkiem, od jednego z milszych i normalniejszych gości. Podobno był wielce zafascynowany talentem młodych artystów i ich twórczością. Postanowili więc zaryzykować i zaprosić Darłoryje do "Bazyliszka". A że zaproponowali dobre wynagrodzenie, to... nie można było nie odmówić, prawda?
Do dyspozycji macie niewielką, prowizoryczną scenę obok baru. Właściciele nie mają wielkich wymagań - bylebyście tylko zadowolili gości i zrobili dobre wrażenie. Lokal nie wygląda super przyjaźnie, ale przecież nie można oceniać książki po okładce. Może piękny wokal sprawi, że bar Pod okiem Bazyliszka zyska dobrą renomę i stanie się centrum rozrywki?
__________________________
Rzuć kością kością litery, by poznać scenariusz i dowiedzieć się, jak przebiegł Twój występ. Koniecznie uwzględnij efekt z wylosowanej kostki i podlinkuj swój rzut. Pamiętaj, że jeśli napiszesz swój post na min. 3k znaków - otrzymasz 1pkt w rozliczeniach za pracę.
Efekty:
A - Choć daliście z siebie wszystko, a Ty śpiewałaś bez choćby jednego drobnego fałszu, to... nie otrzymaliście gromkich oklasków. Nie ma się co dziwić, skoro w sali zebrało się jedynie trzech klientów. B - W trakcie jednej piosenki na scenę wdziera się starszy czarodziej w podartych, brudnych szatach. Chwieje się, ledwie utrzymuje równowagę i czuć od niego wyraźny alkoholowy odór. Mimo wszystko zaczyna gibać się w rytm muzyki i odczyniać jakieś dzikie rzeczy. Chyba myśli, że jest zabawny. Zostawicie go tak czy wyprosicie? C - Koncert nie był za długi, ale na pewno można zaliczyć go do udanych, pomimo drobnych potknięć. Nic złego się nie zadziało, a publiczność dokazała. Właściciele lokalu są zadowoleni i zachowają Waszą wizytówkę. D - Nagle pęka Ci struna w gitarze. Idealnie w środku utworu! Cóż, zdarza się, zwyczajny pech i złośliwość rzeczy martwych. Spróbuj szybko wyjść z tej opresji. E - Po udanym koncercie podchodzi do Ciebie czarownica w średnim wieku i oznajmia, że jest właścicielką sklepu muzycznego w Centrum Affara. W ramach podziękowań za czarujący wieczór wyręcza Ci bon zniżkowy o wartości 30% na dowolny instrument. F - Choć daliście z siebie wszystko, a Ty śpiewałaś bez choćby jednego drobnego fałszu, to... nie otrzymaliście gromkich oklasków. Nie ma się co dziwić, skoro w sali zebrało się jedynie trzech klientów. G - Wow! Ależ to był koncert! Nikt nie spodziewał się, że odmienicie to miejsce nie do poznania! Publiczność bawiła się wspaniale, otrzymaliście gromkie brawa i musieliście zaśpiewać jeszcze trzy dodatkowe utwory, których nie mieliście na swojej liście. Zadowoleni właściciele postanowili dać Wam sowity napiwek. Otrzymujesz premię w wysokości 10% do swojego wynagrodzenia. H - Scena przygotowana przez właścicieli była bardzo prowizoryczna. Do tego stopnia, że... zapadła się pod stopami jednego z członków zespołu. Na dodatek złego ktoś z widowni się tym mocno obruszył, zaczął głośno buczeć i skandować. Właściciele baru starali się go uciszyć, ale niesmak po tej wpadce pozostał i chyba nie powtórzą eksperymentu z muzyką na żywo. I - Na początku frekwencja nie była ogromna, ale w miarę upływu czasu przybywało gości. Ktoś nawet zaczął bujać się pod sceną, ktoś inny nucił pod nosem słowa chwytliwego refrenu. Nie obyło się też bez prośby o bis. Dobra robota! J - Koncert nie był za długi, ale na pewno można zaliczyć go do udanych, pomimo drobnych potknięć. Nic złego się nie zadziało, a publiczność dokazała. Właściciele lokalu są zadowoleni i zachowają Waszą wizytówkę.
__________________________ W razie jakichkolwiek pytań/zażaleń/próśb/wątpliwości - pw @Éléonore E. Swansea lub GG/Discord
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kompletnie nie rozumiała całego tego zamieszania. Zniknięcie Solberga nie było czymś, co należało bagatelizować, choć chłopakowi zdarzało się znikać, i to nie raz. Kiedy więc porozmawiała z Felkiem na temat Ślizgona, postanowiła zahaczyć o mniejsze i większe puby w Londynie, w których to Szkot mógłby się zaszyć z butelką (lub kilkoma) ognistej. Chodziła więc od lokalu do lokalu, ze zdjęciem chłopaka na wizzbooku, szukając jakichkolwiek informacji na jego temat. Niestety, jej poszukiwania okazały się bezowocne. W kilku miejscach go kojarzono, ale nie widziano od dłuższego czasu, w innych nikt nie miał pojęcia, kim jest ten dryblas. Niezniechęcona zatrzymała się jeszcze „Pod okiem Bazyliszka”, ale kiedy okazało się, że i tam nikt nie widział Solberga, wypiła szybkie kremowe, wypaliła papierosa i aportowała się do Hogsmeade na dalsze poszukiwania.
Wycieczka do Londynu spowodowana była bardziej kwestiami praktycznymi niż walorami estetycznymi. Chłopak generalnie nie przepadał za zgiełkiem tego wielomilionowego miasta sentyment zostawiając sobie wobec mniejszych mieścin, takich chociażby jak Dover. Hogsmeade też było całkiem nieźle i dlatego ucieszył się w wyprowadzki właśnie tam. Z jednej strony był cały czas blisko Hogwartu, gdzie spędzał znamienitą część swojego życia, a zdrugiej miał nadal swój kat. Swóje cztery ściany. Na Pokątną trafił, ponieważ potrzebował kilku części wyposażenia do swojego pokoju. Bardziej niż na wyglądzie zależało mu na praktyce. Nie odmówiłby nowemu kociołkowi i kilku fiolkom składników, które ewidentnie mu się pokończyły. Niemniej ejdnak wciągnął go trochę Halloweenowy klimat, który towarzyszył tej ulicy. Cały Londyn zdawał się żyć świętem potworów i strachów, które miało miejsce dopiero za dwa dni. Niemniej ejdnak w witrynach sklepowych pełno było dyni, świec, p0rzebrań, kościotrupów. Słowem w klimat wciągnęli się wszyscy, Starzy i młodzi. I Coulter nie mógł odmówić, że była to całkiem przyjemna odskocznia po tym, jak okazało się, że nie mógł liczyć raczej na żądną imprezę. Z drugiej strony wizja Moiry polegającą na tym, że Vinzent i on przebrani bawią się gdzieś też zdawała się być kompletną abstrakcją. Był to z resztą kolejny dowód na to, że... Ścieżki przeznaczenia nie są stałe. Wchodząc do środka zamówił sobie rozgrzewającą kawę z kremowym, czekoladowym likierem. Nie było jeszcze tak późno, a nie miał ochoty na żaden z mocniejszych drinków. Przysiadł sobie spokojnie niedaleko wejścia obserwując okolicę wnętrza i odpoczywając. Nachodził się, a na pociąg powrotny miał jeszcze trochę czasu.
Tym, co zdecydowanie rzucało się ostatnio w oczy w przypadku Vinzenta, odkąd wrócił z wyprawy do Camelotu, było jego zadowolenie. Kiedy zorientował się, że po powrocie z zamczyska, przestał tracić wzrok tak często, jak do tej pory, uśmiech niemalże nie schodził mu z twarzy. Wreszcie mógł się bez problemów przemieszczać z miejsca na miejsca, nie musiał się martwić, że nagle utknie w środku miasta pośród mugoli... Lepiej po prostu być nie mogło! A może jednak? W każdym razie, korzystając przy okazji z wolnego popołudnia, zdecydował się uczcić zmniejszenie efektywności klątw poprzez zamówienie sobie bardzo drogiego i wykwintnego drinka w jednym z barów na ulicy Pokątnej. Ten dzień nie może być lepszy, pomyślał, sącząc powoli zamówiony przez siebie alkohol zmieszany z sokiem i przeglądając najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Na pierwszych stronach zdecydowanie rządziły przede wszystkim informacje o Halloween, Święcie Duchów i różnej maści imprezach organizowanych w związku z tym świętem. Co tu dużo mówić był to jeden z najważniejszych i najbardziej celebrowanych dni w roku społeczności czarodziejów. Nic dziwnego, że prasa poświęciła tak dużo miejsca tym wydarzeniom. Osobiście Vinzent nie planował żadnych dzikich imprez, chociaż zastanawiał się nad tym, czy się wykorzystać tej okazji, aby się nie rozerwać. Jego pozycja w szkole została już nieco ugruntowana. Nie martwił się zbytnio zwolnieniem za brak kwalifikacji czy problemy z uczniami, więc wydawało mu się, że śmiało może zacząć rozwijać swoje życie na terytorium Wielkiej Brytanii. Może pójście na jakieś przyjęcie na koniec października pozwoli mu się nieco wyszaleć po stresującym miesiącu i zacznie listopad w dobrym nastroju? W pewnym momencie rzuciła mu się w oczy sylwetka pewnego chłopaka, który siedział nieopodal wejścia do lokalu. Zachowywał się tak, jakby był gotowy w każdej chwili wstać i dosłownie wybiec na zewnątrz w tylko sobie znanym celu. Zmarszczył brwi, a po chwili uświadomił sobie, czemu tak właściwie zwrócił na niego uwagę. Czy to nie był... — Rylanie? — spytał poważnie, zjawiając się cichaczem przy studencie i stając za jego plecami. — Czy ty się nie powinieneś przypadkiem przygotowywać się w tej chwili do naszych korepetycji? Zagryzł dolną wargę, starając się nie parsknąć śmiechem. Rola wzbudzającego strach faceta raczej niezbyt do niego pasowała, ale to nie znaczyło, że nie mógł spróbować przywdziać takiej maski na minutę lub dwie, prawda?
Będąc kompletnie pochłoniętym czystą rozkoszą płynącą z kawy pozwolił samemu sobie na delikatną celebrację chwili. Chłoną każdą nutę przyjemnie rozgrzewającego napoju czując jak fala ciepła powoli ociepla go od środka. Przez to też kompletnie nie zauważył Vinzenta, który jakimś sposobem zakradł się do niego od tyłu, a co skutkowało nagłym poderwaniem się chłopaka i chwyceniem swojej sosnowej różdżki w dłoń. Niemniej jednak, kiedy udało mu się już poznać mężczyznę po głosie szybko odłożył przedmiot na blat odwracając się w jego kierunku. - Mógłbyś sobie odpuścić straszenie, do Halloween jeszcze trochę czasu. - Odparł kąśliwie pokazując na twarzy, że samo przestraszenie nie było zbyt przyjemnym uczuciem. Londyn co prawda był dla czarodziejów dość bezpiecznym miejscem, biorąc pod uwagę, że ostatnim ich zmartwieniem były jedynie klątwy. Niemniej jednak diabli wiedzą co tak właściwie może się jeszcze wydarzyć w najbliższej przyszłości i mimo tego, że Rylan był jasnowidzem to takiej przyszłości jeszcze nie widział. - A kiedy mamy? - Zapytał jednocześnie odwzajemniając przyjacielskie przedrzeźnianie się. - Kompletnie wypadło mi z głowy. - Mówiąc drugie zdanie wystawił delikatnie język mrugając w jego kierunku okiem. W międzyczasie pozwolił sobie na odsunięcie krzesła obok, tak by dopuścić Vinzenta i by ten mógł spocząć. Posłał mu w międzyczasie ciepły, zachęcający uśmiech i skinając głową w kierunku barmana by ten podał mu jeszcze jeden, taki sam rozgrzewający napój. - Co robisz w Londynie? - Zapytał nie obijając w bawełnę i starając się wybadać co tak właściwie sprowadza mężczyznę do miasta. Czy vinzent mógł tutaj mieszkać i na co dzień teleportować się do szkoły? W sensie wiedział, że teleportowanie się w obrębie szkoły było niemożliwe, ale może Niemiec miał jakieś układy z nową dyrektorką.
Vinzent cofnął się o pół kroku, gdy stał się świadkiem dosyć nagłej reakcji Krukona. Raczej nie jest zbyt świadomy otoczenia?, pomyślał, jednak szybko się za to zganił. W końcu mógł najzwyczajniej w świecie nie być przygotowany na to, że ktoś nie dość, że go zaczepi, to jeszcze zrobi to od tyłu, podkradając się niczym kot, prawda? Na widok dosyć nietęgiej miny młodzieńca, zdecydował się obdarzyć go przepraszającym uśmiechem. Skoro ich ścieżki przecięły się już w tym miejscu, to dobrze by było zacząć konwersację na dobrej stopie. — Wiesz, że niektórzy celebrują nieco dłużej niż jeden dzień? — spytał retorycznie. — W takim wypadku Halloween może stanowić swego rodzaju punkt kulminacyjny. Co zaś tyczyło się kwestii Londynu, to trudno było uznać to miejsce za bezpieczne, zwłaszcza podczas kryzysu klątw. Nawet w Hogwarcie, zanim grono nauczycielskie nie poczyniło odpowiednich zmian w wystroju, niektórzy uczniowie mieli nieco utrudnione życie, chociażby przez to, że zostali żywymi magnesami. Ulica Pokątna czy inne zakątki magicznej dzielnicy raczej nie przeszły tak drastycznych zmian. Eh, jak dobrze, że najgorsza część dramatu była już za nimi! Na pytanie o ich zajęcia dodatkowe, nachylił się nad Rylanem ze srogą minę, czym mógł przywodzić na myśl pewnego profesora Transmutacji ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. — Na początku przyszłego tygodnia — powiadomił go, bez mrugnięcia okiem. — Miałeś wybrać parę postaci wróżbitów i widzących, abyśmy mogli przeprowadzić debatę na ich temat. Już zapomniałeś? Nie było to wierutne kłamstwo. Przynajmniej nie w pełni. Vinzent określiłby raczej to raczej mianem wymyślonego na poczekaniu scenariusza przyszłych zdarzeń. W końcu żaden z nich nie zadeklarował do tej pory, co chciałby omówić na następnych zajęciach, więc teraz mógł wyjść z inicjatywą. Mężczyzna zajął miejsce obok Rylana, rozsiadając się na nim nonszalancko. — Ja? Ja po prostu świętuje koniec problemów ze wzrokiem. W końcu mogę się trochę nacieszyć życiem, po tych wszystkich problemach i wypadzie do Camelotu — przyznał z zadowoleniem, rozglądając się za barmanem. — A ty? Mam nadzieję, że się nie upijasz przed nadchodzącymi zajęciami... Paru profesorom mogłoby pęknąć serce, że ich zajęcia są tak ciężkie, że na trzeźwo nie można ich znieść. Uśmiechnął się pod nosem.
Dostał wiadomość od Paco, że ten wrócił już do Anglii, ale zamiast od razu umówić się w barze, musieli spotkanie nieco przełożyć. Cóż, na wypadek męża, czy raczej nierozważne wpadniecie w brzytwotrawę, nic nie można było zaradzić. Ostatecznie, kiedy Josh uznał, że Chris czuje się już lepiej, choć wciąż musiał leżeć z gorączką, zdecydował się umówić z Salazarem. Jeśli było coś, co mogło być uznane za tajemnice szczęśliwego związku introwertyka z ekstrawertykiem to tylko pozwalanie na te szaleństwa, które druga strona lubiła. Jednak Josh nie miał ochoty zostawiać męża tak po prostu samego, więc przed spotkaniem z dawnym znajomym, wybrał się wpierw do sklepu. Kupił model smoka, teleportował się do domu, aby zobaczyć, że mąż zdołał zasnąć. Zostawił mu więc list przy łóżku z pudełkiem ze smokiem i teleportował się w okolice baru "Pod okiem Bazyliszka". Potrzebowal chwili, żeby upewnić się, że wszystko ma, czego mógł potrzebować, a więc różdżkę. Wezwał do siebie Mędrkę, której nie widział w domu, a gdy z cichym trzaskiem skrzatów znalazła się obok, powiadomił ją, że wróci raczej późno, więc żeby odrobinę bardziej skupiła się na Chrisie, pilnując, aby wypił swój napar. Wiedział, że nie musi prosić o to skrzatki, ale nie zaszkodzi upewnić się, że coś zostanie zrobione. W końcu Mędrka popatrzyła na niego swoimi zielonymi oczami, przepełnionymi dezaprobatą dla jego planów wieczornych i zniknęła, wracając najpewniej do ich domu. - Paco! - Josh zakrzyknął, dostrzegając znajoma sylwetkę, przesuwając uważnie spojrzeniem po twarzy drugiego mężczyzny, gotów dostrzec wszystkie oznaki tego, czy Salazarowi polepszyło się w czasie wakacji, czy wręcz przeciwnie. - Wiem, że miałem zobaczyć twój hotel, ale pomyślałem, że sprawdzimy konkurencję, wytykając im kiepskie drinki na koniec - poinformował, mrugnąwszy zaczepnie, wskazując na wejście do baru, czekając jednak na decyzję znajomego. Jeszcze mieli możliwość zmienić zdanie i iść do jego hotelu napić się jego trunków, ale z nieznanych przyczyn Josha kusiło zrobić coś niesamowicie niedojrzałego, jak po spiciu się, wytknąć barmanowi że robi naprawdę kiepskie drinki.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Krótki wypad do antycznych krain, podczas którego zamierzał wypocząć, okazał się zdecydowanie bardziej intensywny niżeli można by się spodziewać. Niefortunna nauka patronusa już pierwszego wieczoru wyznaczyła zupełnie nieplanowany rytm podróży, początkowo niszcząc dobre, wakacyjne nastroje, ostatecznie zaś przenosząc Salazara i Maximiliana wprost do śnieżnej, norweskiej jaskini. Nie ma co, kilka dni równie popierdolonych, co i cała relacja tego nieprzewidywalnego duetu. Nic dziwnego, że po powrocie na wyspy nie potrafił odnaleźć dla siebie miejsca, a wypełnianie zawodowych obowiązków szło mu jak po grudzie. Nadal odczuwał również zanik księżyca, a tym samym na nowo rozpoczął kurację z udziałem różnego rodzaju eliksirów, niemagicznych środków nasennych i łapacza snów. Nie dało się jednak ukryć, że wyglądał znacznie lepiej niż jeszcze półtora tygodnia temu. Skóra na twarzy nie zdążyła zblednieć, a oczy nie zostały przyozdobione niezbyt pięknym sińcem. Miał nadzieję, że niedługo ten cyrk się skończy, ale póki co pocieszał się myślą o umówionych spotkaniach z Joshuą i Samanthą. Teleportował się pod drzwi wejściowe baru parę minut przed czasem, toteż w oczekiwaniu na swojego towarzysza, sięgnął po paczkę merlinowych strzał i odpalił papierosa, opierając się stopą o ceglany mur. Na moment odpłynął, zastanawiając się nad wszystkim tym, co poczuł i usłyszał w zaczarowanej jaskini i dopiero znajomy głos Walsha wyrwał go z letargu. Wyrzucił niedopałek na bruk i podszedł do mężczyzny, przyjacielsko obejmując go ramieniem. – Gdybym nie znał cię tak długo, poczułbym się urażony… – Zaczął tajemniczo, pochylając się nad jego uchem. – …ale rozumiem, że głupio byłoby zabrać mnie na randkę pod mój własny dach. – Mruknął prowokująco, z zaczepnym, czarującym uśmiechem wymalowanym na ustach. Nie to żeby zamierzał wkraczać między wódkę a zakąskę, ale skoro zaobrączkowanego Chrisa nie było w pobliżu, nie widział powodów, dla których nie mieliby się podroczyć. – Czasami warto podejrzeć jak radzi sobie konkurencja. – Dodał już nieco poważniejszym tonem, kiedy odsunął się od kompana na bezpieczną odległość. – Zapewniam, że będą kiepskie, ale może to i lepiej. Będziesz miał porównanie, kiedy wreszcie zdecydujesz się mnie odwiedzić. – Przekręcił wymownie głowę, wcale nie kryjąc się ze swoimi barmańskimi zdolnościami. Na razie jednak nie miał szansy się nimi poszczycić, za to zapraszającym gestem dłoni przepuścił Josha przodem, żeby wraz z nim udać się do lady baru. Intuicja podpowiadała mu, że nie zakończą tego wieczoru na dwóch czy trzech drinkach.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh odwzajemnił powitalny uścisk, nieznacznie nieruchomiejąc, gdy tylko poczuł oddech znajomego tuż przy swoim uchu. Od wakazji w Luizjanie zwracał większą uwagę na wszelkie niedomówienia, nieporozumienia, a nie mając pewności, jak wygląda kwestia posiadania partnera od strony Moralesa, Josh poczuł jak wszystko w nim samym krzyczy na alarm. Odsunął nieznacznie głowę od znajomego, spoglądając na niego z ukosa, gdy jednocześnie próbował go od siebie odsunąć, w tym samym czasie, co mężczyzna sam się wycofał. - Gdybym wiedział, że ma to być randka zabrałbym Chrisa ze sobą i spodziewał się, że i ty kogoś przyprowadzisz - odpowiedział, nie tracąc jednak uśmiechu z twarzy, który poszerzył się, gdy tylko zdał sobie sprawę, że Salazar jedynie droczył się z nim. To odkrycie sprawiło miotlarzowi niemałą ulgę, kiedy zaczynał obawiać się kolejnych nieporozumień, które mogłyby zaburzyć spokojem, jakim cieszył się od tak dawna. - Obiecuję następnym razem przyjść już do ciebie, bez żadnego kręcenia z testowaniem innych - obiecał, unosząc lekko dłoń, jakby składał właśnie przysięgę. - Zwyczajnie dawno nie byłem nigdzie, żeby się napić… Chris nie pije i nawet nie próbuję go namawiać, bo nie o to chodzi, żeby się zmuszać… A przyjaciele ostatnio bardziej zajęci własnymi prywatnymi sprawami… Alex będzie się żenić, Hux ma na głowie Gryfonów i partnerkę.. Mógłbym ze studentami się napić, ale to byłoby tak dziwne, że ostatecznie nigdzie nie chodziłem - zauważył, wzdychając cięzko, kiedy tylko dotarło do niego jak, wbrew pozorom, ubogie miał życie towarzyskie. Ostatecznie, choć był pantoflarzem, czego nie zamierzał ukrywać, Chris nie zabraniał mu wychodzenia, Josh zwyczajnie nie miał z kim. Prowadziło to do różnych sytuacji, jak i takich, gdzie wychodził z domu, żeby do utraty sił latać na miotle. Potrzebował ruchu, potrzebował rozładowywać rozpierającą go energię również inaczej niż w łóżku, a Chris to rozumiał. Szkoda tylko, że do tej pory Josh nie miał z kim korzystać z wyrozumiałości męża. Nie było to jednak coś, o czym zamierzał opowiadać Moralesowi. Przyjrzał się uważnie znajomemu, z uwagą przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, szukając oznak tego, że kiepsko się czuł. Jeśli jednak za ostatnim spotkaniem mógłby powiedzieć, że Paco wyglądał jak cień samego siebie, tak teraz przypominał zwykłego, niewyspanego czarodzieja. Nic, czym należałoby się przesadnie martwić, choć też nic pożądanego. - Opowiadaj jak wyjazd! Widzę że przydał się na coś i wypocząłeś, ale chcę wiedzieć więcej. Gdzie w końcu byłeś? - pytał, gdy wchodzili do środka, kierując się do baru. Wybierając dla siebie drink o wdzięcznej nazwie - malinowy znikacz - podejrzewał, że będzie jeszcze żałował tego wyjścia.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Potrafił przywdziać na twarz czarujący uśmiech, skusić uwodzicielskim tonem, a i często nawet zwyczajne pogawędki traktował niczym flirt, ale nie oznaczało to jeszcze, że zamierza swymi lakierowanymi, wypastowanymi butami wpieprzać się do poukładanego życia przyjaciela. Pomimo pokręconej relacji, jaka niegdyś ich łączyła, właśnie w ten sposób go bowiem traktował, a skoro Joshua odnalazł szczęście u boku niejakiego Chrisa, pozostawało mu życzyć współmałżonkom, aby przypadkiem nie pozabijali się, mieszkając pod jednym dachem… czyli wszystkiego dobrego. - Nie podejrzewałbym cię o takie propozycje… – Poruszył sugestywnie brwiami, unosząc jeszcze wyżej kąciki ust. – …myślałem, że obrączka na palcu odbiera ludziom fantazji, ale niewykluczone, że niesłusznie cię oceniłem. – Pozwolił sobie zarazem zażartować, skinieniem głowy wskazując, żeby weszli do środka wybranego przez mężczyznę lokalu. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem wychodził do baru innego niż ten położony piętro niżej, nie licząc obskurnych melin w obrębie śmiertelnego nokturnu, w których często bezpieczniej było umawiać się z szemranymi klientami. Nie do końca wiedział więc czego się spodziewać, ale już z założenia nieufnie podchodził do barmańskich umiejętności stojącego za ladą chłopaka. Dzieciak nie mógł być przecież lepszy od niego, czyż nie? – Zawsze byłem człowiekiem czynu. Nie obiecuj. Po prostu przyjdź. – Naprędce urwał temat, delikatnym wzruszeniem ramion pokazując jednak Walshowi że wcale nie czuje się urażony. Josh miał bowiem sporo racji. Czasami dobrze było zmienić otoczenie i sprawdzić, co takiego dzieje się u konkurencji. - Taa, słyszałem o Alexie. – Wtrącił, mimowolnie krzywiąc usta na samo wspomnienie przynależnego sztywniakowi z kijem w dupie imienia. – Sam chwaliła mi się pierścionkiem zaręczynowym. – Dodał już znacznie cieplejszym tonem, wszak z partnerką Voralberga od czasów szkoły czuł niemożliwą do opisania więź. Kochał ją na swój sposób, a chociaż nie potrafił zrozumieć jakim cudem zapalała głębszym uczuciem do tego krukońskiego kretyna, tak chcąc nie chcąc musiał uszanować jej wybór. – Wyposzczony… – Westchnął głośno, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. – Skoro szukałeś kompana do picia, to dobrze trafiłeś… – Przerwał na krótką chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. – …chociaż wolałbym takie określenia jak dżentelmen, entuzjasta albo koneser. – Dokończył zaczepnie, kiedy wreszcie dochodzili do baru, który może nie był tak bogato wyposażony jak jego własny, ale i nie świecił pustkami. Nie wyglądał wcale najgorzej, a i Paco zerknął ukradkiem w kartę drinków, starając się obiektywnie podejść do recenzji, jaką mieli wystawić lokalowi o poranku. - Nie wiem jakiego rodzaju opowieści oczekujesz. – Rzucił wymijająco, acz kolejne pytanie uzmysłowiło mu, że Joshua tak łatwo mu nie odpuści. – W Grecji, a dokładniej mówiąc w Atenach… – Zatrzymał się na moment, kiedy barman zechciał odebrać od nich zamówienia. Początkowo miał postawić na krwistą whisky, ale widząc że jego kamrat uraczył się delikatnym, malinowym znikaczem, poprosił o kieliszek smoczej krwi. – … no i w Norwegii. – Nie skłamał choć z oczywistych względów nie miał zamiaru wspominać przyjacielowi dlaczego naprawdę się tam znalazł. – Cariño znudziło się wygrzewanie tyłka na słońcu. – Przekręcił więc tylko wymownie głowę, z zaczepnym uśmiechem wymalowanym na ustach.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Co najwyżej odbiera pragnienie szukania zabawy poza domem… O ile jest jej odpowiednio wiele w domu – odparł Josh, uśmiechając się szeroko z wyraźnym błyskiem satysfakcji w spojrzeniu, zdradzający, jak bardzo miotlarz był zadowolony z małżeńskiego stanu. Były rzeczy, a które podejrzewał, że Chris w życiu nie zgodziłby się, ale nie był to temat tej rozmowy. Choć przez chwilę czuł się spięty, w ciągu dalszych żartów rozluźnił się, dochodząc do wniosku, że Salazar zdecydowanie nie próbował niczego dziwnego wcześniej. Było to przyjemne odkrycie, a jednocześnie kontrastujące z tym, co pamiętał z czasów studiów. Oczywiście, nigdy nie działo się nic wbrew woli tego drugiego, a jednak był zdania, że gdyby tylko cofnąć się do tamtych czasów, nie miałoby znaczenia, że jeden z nich jest w jakimkolwiek związku. Choć, gdyby tylko zastanowić się nad tym bardziej, Walsh w czasie szkoły nie traktował poważnie żadnego związku poza tym, jaki łączył go z miotłą i drużyną. Być może nie było to więc niczym, nad czym warto byłoby się dłużej pochylać i zastanawiać. - Słyszałem, że idziemy do nich razem na obiad. Mam ochotę założyć się, ale niestety też byłbyś przedmiotem zakładu, więc zostaje mi hazard z mężem… – powiedział, zanim jeszcze zdołał pytać o wyjazd Paco, mrugnąwszy zaczepnie do drugiego mężczyzny. Podejrzewał, że od razu załapie o co mógłby chcieć się założyć – po jak krótkim czasie wybuchnie większa kłótnia, albo zakończy się obiad, gdyż Alex i Salazar będą gotowi rzucić się sobie do gardeł. Inna sprawa, że wciąż nie rozumiał dlaczego Samantha zdecydowała się wystawiać ten obiad w domu Alexa. Dopóki nie zwiążą się ślubem, Josh nie postrzegał rezydencji Voralberga jako domu psychoterapeutki, co jedynie wywoływało u niego większą konsternację. Miał nadzieję, że kobieta nie będzie próbowała wymusić na jego własnym przyjacielu sympatii do Moralesa. Nic nie dzieje się z dnia na dzień, a podejrzewał, że ta dwójka również nie miała wielu okazji do normalnych rozmów i przekonania się, że właściwie nie są dla siebie wrogami. Przynajmniej tak widział to Josh, ale nie zamierzał bynajmniej rozmawiać o związku wspólnych znajomych z Paco, kiedy mieli pić i móc rozmawiać o swoich sprawach. Szczególnie wyjazd tego drugiego interesował miotlarza. Uniósł lekko brwi, słysząc to jego słowo, w duchu śmiejąc się do samego siebie, czy obecny cari?o miał jakiś numer porządkowy, czy też był kimś na stałe. Wiedział, że Salazar lubował się w młodszych i najwyraźniej nic się z czasem nie zmieniało. A jednak i w jego przypadku miał nadzieję, że ostatecznie znajdzie kogoś, z kim będzie wolał być dłużej niż tylko na czas zabawy. - Jakoś mnie to nie dziwi… Leżenie na plaży jest naprawdę nudne – odpowiedział, krzywiąc się na samą myśl, że miałby spędzać w taki sposób wolny czas. - A więc… Jaki jest twój obecny cari?o? – spytał, podrzucając lekko brwiami, gotów poznać wszystkie szczegóły, jakimi Salazar gotów był się podzielić.
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Potrzebowała rozluźnienia. Siedzenie nad nauką było owocne tylko do momentu, w którym faktycznie umysł nie zmęczył się wszystkimi informacjami, a za tą granicą była już przynajmniej pół godziny temu. Chciała zmienić perspektywę, chwilę odetchnąć, rozerwać się. Jeszcze nie wiedziała, czy czuła się bardziej na wieczór w samotności czy ze znajomymi, postanowiła zostawić to losowi lub po prostu późniejszej decyzji. Póki co czekała ją znacznie ważniejsza – co założy. Właściwy krój, długość, materiał i jego opięcie na ciele potrafiły naprawdę wiele zdziałać w kwestii dostępnego asortymentu za ladą jak i jego ceny, a i ona sama po prostu uwielbiała lśnić. Była nauczona salonowości, tego bycia damą, poruszania się o parę centymetrów wyżej od innych, z nieodpartą gracją i lekkością słowa. Cholernie to w sobie lubiła, do stopnia, w którym pielęgnowała te cechy nie jako lekcje z dworskich gierek, a bycie nieodłączną częścią jej samej. Nie było dnia, w którym Charlotte prezentowałaby się mniej niż nienagannie, kiedy z kolei wychodziła na miasto, szczególnie szukając doznań nocnego życia, jej standardy rosły wraz z obcasem jej szpilkach. Ten z kolei, cóż, był niebotyczny. Wysokie, czarne szpilki ze złotą podeszwą i taką samą, drogą, strojną siateczką przechodzącą po skórce całego buta sparowała z równie elegancką co wyzywającą sukienką. Nie bała się odważnych, dojrzałych krojów, a przy tej konkretnej kreacji było to zdecydowanie kluczowe. Wycięcia materiału w talii połączone były ze sobą złotymi łańcuszkami, nadającymi dodatkowego blasku odsłoniętej skórze. Ramiączka sukienki też zrobione były ze złotych łańcuszków i przeplatały się ze sobą na głęboko wyciętych plecach, tworząc intrygujące wzorki. Póki co zakryła je grubym futrem, nie chcąc zmarznąć w londyńską noc. Dobrała właściwą biżuterię, parę satynowych, czarnych rękawiczek i oczywiście, a jakże, czerwoną szminkę. Ostatnim, ale jakże istotnym, szczegółem było właściwe upięcie hollywoodzkich loków, tak dużą ilością dobrze ukrytych wsuwek, by włosy nawet nie śmiały się ruszyć ze swojego wyznaczonego miejsca. Była gotowa. Może i poszalała z wystawnością, może było to za dużo przepychu na wyjście do zwykłego pubu i może zajęła w nim swoje miejsce na granicy zuchwałości z arogancją, gdy trochę za wysoko podniosła nosek. Nikt jednak nie mówił, że lubiła wariactwa. Złapała jednego z barmanów uwodzicielskich wzrokiem, pewny siebie pół-uśmieszek zagościł na jej twarzy wraz z uniesieniem prawego kącika pomalowanych ust i zaczęła niezobowiązującą rozmowę, prosząc o pierwszy z prawdopodobnie kilku kieliszków wina tego wieczoru.
Adam nie wiedział kiedy to minęło tyle czasu. Pamiętał, jakby to było wczoraj. Jego pierwszą podróż do Hogwartu, zapoznanie się z przyjaciółmi (z którymi zresztą już nie otrzymywał absolutnie żadnego kontaktu), naukę nowych rzeczy jak i oderwanie od rodziców. Z tymi nigdy nie miał dobrego kontaktu, więc dla niego to było jak wygrana na loterii. Gdy tylko zyskał pełnoletność, rwał z nimi kontakt i zaczął żyć na własną kieszeń. Zapewne i im to przyniosło ulgę. Kto wie. Nawet nie wiedział, czy ktoś z jego rodziny jeszcze żyje. Nie bardzo go to nawet interesowało. Żałował, że nie spełnił swoich marzeń. Chciał być kimś, chciał, by go zapamiętano i wiedziano, kim jest. A jak się jego życie potoczyło? Jeszcze na studiach rozpoczął kurs barmański i zaczął polewać drinki innym. Nie raz widywał któreś ze swoich znajomych. Ale to nie było dla niego. Wolał pić niż polewać. Dlatego też zaraz po ukończeniu edukacji grywał na ulicach na swojej ukochanej gitarze. Kompletny amator. Miał już dwadzieścia piec lat, a nadal nie wiedział, kim chciał być. Na razie był nikim. By nie zamartwiać się tym więcej, postanowił wyjść na miasto. To zawsze mu poprawiało humor. Ubrał na siebie sprane dżinsy, białą koszulkę a na to flanelową koszulę w kratę. Nie skupiał się za bardzo na swoim wyglądzie, ale wyglądał całkiem dobrze. Schludnie i czysto. Wszedł do baru, w którym kiedyś spędzał dużo czasu i niemal od razu zobaczył przepiękną dziewczynę. Jak na jego gust była ubrana nieco za bardzo wyzywająco, ale to była tylko powłoka. Może miała gorszy dzień? Kiedy podszedł bliżej, zdał sobie sprawę, że kojarzył ją ze szkoły. Nie był pewien czy jest chętna na towarzystwo, ale zaryzykował i usiadł obok niej. Nie miał pojęcia jak zagadać, ale nie chciał walnąć jakimś głupim tekstem typu: "a co taka piękna dziewczyna robi tutaj sama?". To było strasznie oklepane nawet jak na niego. - Winko? Patrząc na Ciebie, to potrzebujesz czegoś znacznie mocniejszego- może i to nie było miłe z jego strony, ale wciąż ryzykował. Całe jego życie polegało na ryzyku. Nie, żeby miał coś przeciwko winu! Zdarzało mu się czasami wypić smoczą krew. Ale zakładał, że do baru nie przychodziło się po to. - Nie zaproponuje ci zezowatego Iwana ani nic takiego, ale co powiesz na rum porzeczkowy?- kontynuował.