Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Powoli zaczynała przyzwyczajać się do takiego Ezry. Nie zaakceptowała tego stanu, ale starała się nie brać tak tego do siebie. Nie pokazywała, że jego wieczna obojętność to w tej chwili jej największe wyzwanie. Kiedy wiosną odłożyła eliksir na bok, była pewna, że w razie czego, zawsze ma go po swojej stronie. Teraz traktował ją jak powietrze, był całkowicie nieobecny. No, przynajmniej dla niej. Jak widać, przy niektórych zdobywał się na odrobinę sił witalnych, nawet jeśli była to tylko głupia gra w karty. Poczuła zazdrość, ale też, a może przede wszystkim, niepokój. Nie miała pojęcia jak duży wpływ Cassius ma na Ezrę, a biorąc pod uwagę do czego ten doprowadził, wolałaby, żeby miał jak najmniejszy. Brak entuzjazmu ze strony chłopaków ani trochę jej nie zniechęcił. Prawdę mówiąc, ona też nie robiła tego dla przyjemności. Zbyt dużą niechęć wzbudzał w niej przeciwnik, żeby miała czerpać satysfakcje z takiej gry. Zresztą, w ostatnim czasie wcale nie miała ochoty na tego typu rozrywki. Zerknęła, jak Ezra przegrywa pierwszą rundę. Czyżby razem z trzeźwością w powietrze uleciało też jego wieczne szczęście? A może po prostu Cassius dysponował większym? Ona sama zbyt wiele go nie miała, a jednak pewną ręką sięgnęła po talie, przetasowała ją dokładnie i rozdała całej trójce. Upiła niewielkiego łyka bezalkoholowanego napoju i wlepiła uważne spojrzenie w swoje karty. Mogło być albo bardzo źle, albo bardzo dobrze. Nie miała niczego pewnego, ale miała potencjał na naprawdę mocny układ. Zastanowiła się chwilę, ile właściwie jest w stanie postawić. W między czasie wpadła na pomysł, ale nie była pewna, czy powinna wcielić go w życie tak szybko. Z drugiej strony, na co miała czekać? - Ile muszę postawić, żebyś w ramach przegranej przestał widywać się z Ezrą? Całkowicie - zapytała spokojnie, patrząc na ślizgona i zastanawiając się, czy istnieje taka stawka. Nawet gdyby się nie zgodził, to był świetny sposób na wybadanie jak bliska jest ich relacja. Spodziewała się, że taka propozycja może trochę zdziwić Cassiusa, który, prawdę mówiąc, nie mógł wiedzieć, dlaczego Heaven chce, żeby trzymał się od Ezry jak najdalej. Nawet nie spojrzała na reakcje krukona. Przyzwyczaiła się już do myśli, że jego niechęć do niej będzie tylko większa. Zaakceptowała te cenę. Zresztą, to był dopiero początek. Zamierzała mu pomóc tak desperackimi krokami, jakie tylko istniały. Nie zastanawiała się już nawet, czy nie postępuje zbyt nieostrożnie. Była gotowa odciąć go od nalogu, choćby siłą, nawet przykuwając go do kanapy i nie wypuszczając z domu. Gdyby znała czarną magię, nie zawachałaby się zmanipulować go zaklęciem. Ba, gdyby wiedziała, że jej siostra to potrafi, byłaby nawet skłonna poprosić ją o pomoc. W świecie Heaven nie istniało już chyba nic bardziej upokarzającego i Ezra był prawdopodobnie jedyną osobą, dla której faktycznie by to zrobiła. Przynajmniej z tych, które już przyszły na świat.
/potem wrzuce kostki bo nie pamietam a pisze z tel, ale chyba 2,4,5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wielu ludzi Ezra mógłby posądzać o troskę, jednak z Cassiusem nic nie było takie proste. Rzecz jasna każdy czymś się przejmował; rodziną, przyjaciółmi, a jeśli nimi nie, to chociaż przedmiotami o wyjątkowej wartości materialnej, tyle że Clarke do żadnej z tych podgrup się nie zaliczał, toteż nawet do głowy by mu nie przyszło, by doszukiwać się w Ślizgonie szlachetnych intencji. Albo po prostu zwyczaj nie doszukiwał się w wychowankach domu Węża dobrych intencji? (W szczególnych wypadkach ów nieufność rozszerzała się na kolejne osoby, więc może po prostu źle identyfikował źródło problemu...) - Coś mogę obiecać - stwierdził w beztroskiej ugodzie, która znacząco zbliżała się do lekceważenia, na później pozostawiając rozmyślanie, co dokładniej chłopak miał na myśli. We własnych oczach Clarke nigdy nie znajdował się w korzystniejszym stanie niż teraz. - Ale ty wymagasz tak wiele - westchnął jeszcze. Tak jak nazwisko byłego chłopaka łatwo umknęło ich uwadze, tak liczba składanych obietnic mogła rozmyć się wobec mnogości kolejnych padających propozycji. Kto by to wszystko spamiętał? - Cóż. I tak mnie możesz namalować. Przyjemność po twojej stronie - zauważył z dozą zrównoważonego humoru. Nie zdążył zebrać kart nim zrobiła to Heaven, pozostało mu się zatem biernie przyglądać, jak rozdziela trzy małe stosiki. I słuchać jakże niedorzecznych słów. - Nieważne ile ani co masz zamiar postawić, przebijam ofertę. Mnie na to stać - stwierdził w podobnie spokojnym tonie, praktycznie jednak wcinając się przyjaciółce w zdanie. Jeśli sądziła, że mogła po prostu przyjść i postawić tak abstrakcyjne żądanie, to zamierzał wyraźnie pokazać jej błąd w rozumowaniu. Tym bardziej, że z ich dwójki to Heaven była bezrobotna, to Heaven była w ciąży, to Heaven w rzeczywistości została odcięta od swojego majątku, rodziny i dobrego imienia. Był w tym jednak odrobinę ciekawy odpowiedzi Cassiusa, podniósł więc na niego wzrok, a pytanie wygięło wyraźnie jego łuk brwiowy. Można było niemal powiedzieć, że w tym momencie Heaven i Cassius wyceniali między sobą wartość Ezry - jaka ona była?
2,3,5
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Stracił zaangażowanie. W obliczu odpowiedzi Ezry nie pozostawało mu nic innego jak przyglądać mu się z odrobiną niechęci do jego stanu. Wyglądał tak marnie, że nawet „najmarniejsza marność” nie oddawałoby całego jego stanu w pigułce. W dodatku miał ewidentnie jakąś nową niańkę. Jeśli nie patrzyła się na niego wyzywająco to rwała się do tasowania kart. Prawdę mówiąc, jej obecność za moment mogła stać się zbyt nachalna i nieprzyjazna temu męskiemu otoczeniu, które być może chciałoby pomówić o czymś ciekawym. Tymczasem w obecności Heav, Cassius najwidoczniej szukał odpowiednich słów, zwłaszcza po jej pytaniu. Uniósł brew, prychnąwszy cicho. - A ile ja muszę postawić, żebyś nie wpierdalała się w coś co cię nie dotyczy? - Odpowiedział, zanim w ogóle zdążył zastanowić się nad wartością udzielanej odpowiedzi. Pewna myśl przyszła mu do głowy. Głupia i nie na miejscu, ale wzbudzająca emocje i warto byłoby skorzystać z okazji do tego, aby sprawdzić jak wiele wart jest dla niej ten naćpany idiota siedzący pomiędzy nimi. Ślizgon zerknął na Ezrę kątem oka, krzyżując z nim spojrzenia. - Nie możesz przebijać tej oferty - zwrócił się do niego. W jego oczach pojawiły się chochliki. Spojrzał na ciężarną dziewczynę zastanawiając się w jaki sposób mógłby ją najbardziej upokorzyć. Nienawidził, gdy ktoś wściubiał nos w nieswoje sprawy. - Postaw na szali własną cnotę. Tę, której najwidoczniej już od dawna nie masz i honor, którego również ci brak, skoro próbujesz odsuwać od niego kogoś, kto próbuje o niego walczyć. Jeśli przegrasz, oddasz się połowie Hogwartu. W tym stanie, z tym czymś co nosisz pod sercem. I nigdy, kurwa, więcej, nie będziesz się między nas mieszała. - Rzucił tak nieprawdopodobne słowa, absolutnie przekonany, że wyzwania nie podejmie. Nie znał Dear, nie wiedział do czego była zdolna, ale nieważne czy miała się zgodzić czy nie, nie zamierzał dostosować się do reguł, jakie próbowała ustalać w tej grze. Każdy kto go znał wiedział, że Swansea postępuje wyłącznie według tego co samodzielnie sobie ustali. - Tak go dopilnowałaś. Nie powinnaś tu w ogóle przychodzić. - Wyrzucił jej, zupełnie już zapominając, że Ezra jest obok i wszystko to słyszy. Gniew pełzał powoli wzdłuż jego żył, gdy losował karty i mierzył ją ostrym spojrzeniem. Nie było go w Hogwarcie, gdy Krukon tak się stoczył, za to ona była i pozwoliła mu na to wszystko.
Było wiele zasad, których musiała przestrzegać, będąc w ciąży. Żadnego palenia, picia, ekstremalnych sportów, denerwowania się. Znała je i starała się pilnować tego na tyle, na ile mogła. Jak widać, wytyczne wytycznymi, a życie życiem. Nie wszystko było realne. Na pewno nie w takim towarzystwie. Heaven znała wiele osób z ciężkim charakterem. Bezczelnych, wrednych, zarozumiałych. Pewnie nie byłaby w stanie ich nawet policzyć. Niejednokrotnie ktoś wyprowadził ją z równowagi, a nawet doprowadził do szału i zmusił do rękoczynów. Trzeba było jednak przyznać, że teraz, nad partią krwawego barona, Cassius Swansea wyznaczył nowy poziom, a poprzeczkę zawiesił przerażająco wysoko. Po jego pierwszym zdaniu siedziała spokojnie, w końcu nie spodziewała się, że przyjmie propozycję zakładu entuzjastycznie. Upiła łyk bezalkoholowego piwa i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. A on? Wprowadził ją w osłupienie. Zamilkła, czując, jak narasta w niej wściekłość. Jednocześnie nie mogła ona znaleźć nigdzie ujścia. Całe ciało Heaven odmawiało posłuszeństwa. Chciała wstać i go uderzyć. Wyjąć różdżkę. Jakkolwiek zareagować. Tylko jak? Nie znała reakcji współmiernej, do jego słów. Każda wydawała się niewystarczająca. W związku z tym, po prostu siedziała i się na niego patrzyła. Prawdę mówiąc, nie pamiętała sytuacji, w której tak bardzo odebrałoby jej mowę. - Tak. Go. Dopilnowałaś? - nie wierzyła własnym uszom. Żartował, prawda? To musiał być jakiś chory dowcip. Wzięła głęboki wdech, bo czuła, że zaraz wybuchnie. Była naprawdę wściekła. Miała ochotę wstać i się na niego rzucić, ale to prawdopodobnie byłoby skrajnie nieodpowiedzialne w jej stanie i o dziwo - wzięła to pod uwagę. Cóż, dla niej dziecko nie było tym czymś. Zamiast tego wyciągnęła różdżkę i wstała, żeby przyłożyć ją do szyi ślizgona. - Ja go dopilnowałam!? To ty go do tego doprowadziłeś, a teraz jesteś tak bezczelny, żeby zrzucać odpowiedzialność na mnie? Mam gdzieś, z kim zadaje się Ezra, nie wtrącam się w jego relację, chyba, że ich skutkiem jest chodzące zombie, zamiast normalnego człowieka. W dupie mam twoje intencje. Nie wierze, że chcesz o niego walczyć i nie ufam ci. Chce, żebyś trzymał się od niego z daleka, za każdą cenę- ona również zupełnie ignorowała znajdującego się obok Ezrę. Bo i co miała mu powiedzieć? Nic się dla niej teraz nie liczyło, nawet ich relacja, tylko to, żeby pozbyć się kogoś, kto prawdopodobnie mu zagraża. Nawet, jeśli Heaven częściowo się z nim zgadzała i wiedziała, że jest w tym sporo jej winy. To nie był czas na rachunek sumienia. - Pół Hogwartu to żadna liczba. Podaj ją - powiedziała chłodno i opadła z powrotem na swoje krzesło, patrząc mu prosto w oczy. Mogła postawić na szali znacznie więcej, niż honor. Zresztą. Ile razy się już go wyrzekła?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Tak jak Heaven próbowała odgrywać rolę opiekunki Ezry, tak on zupełnie nie poczuwał się do obowiązku stawania w obronie któregokolwiek z nich. Ostry język był jedną z jego najgorszych przywar, tak jak wybieranie stron bez względu na fakty. Aż do teraz. - Dlaczego? - zapytał, szczerze nie nadążając za słowami i skrytymi chytrze pod nimi intencjami współtowarzyszy. W tak oto dziwny sposób został odsunięty od gry, choć przecież to Heaven była wśród nich nieproszonym gościem. Powiódł spojrzeniem od Cassiusa do Dearówny, marszcząc w konsternacji czoło, ale ostatecznie odkładając dobrane karty na blat i oddając tę turę walkowerem. Odchylił się zatem na krześle, wzrokiem uciekając w głąb ciemnego lokalu, nawet on jednak zastygł w połowie pretensjonalnego gestu przywołania kogoś zza baru, kiedy tylko usłyszał wyzwanie rzucone przez Swansea. Niejeden badacz ludzkiej psychiki zapewne zwróciłby łakome spojrzenie na mimikę Clarke'a, spodziewając się burzliwej kaskady emocji lub choćby przebłysku troski, który przełamałby paskudne odrętwienie. Wyzwanie było wszak podłe. Podłe, ordynarne i gorszące. I Cassius Swansea zasługiwał, by jego własne słowa stały się jego pętlą na szyję. Ezra nie był jednak Śpiącą Królewną, nie wystarczał drobny bodziec jak ów metaforyczny pocałunek, by odwrócić całe wyrządzone zło. Więc jeśli takowa nadzieja nawet gdzieś się pojawiła, szybko można było schować ją pomiędzy bajki. - Trochę dramatyczne, ale niemal słodkie z twojej strony, Cassie - stwierdził po namyśle, nie odbierając - nie chcąc odbierać? - ciężkiej ciszy, która zaległa ze strony Heaven i którą być może dałoby się nawet kroić nożem. Potem jednak on sam musiał zamilknąć - odrobinę dziwnie było mu się przysłuchiwać tej wymianie zdań, kiedy miał świadomość, że to on stanowił jej punkt wyjściowy. Z drugiej strony sam Clarke czuł się mocno ze wszystkiego wyłączony; patrzył, ale nie znajdował w sobie motywacji, by zareagować. Wsłuchiwał się, a wszystko wylatywało zaraz drugim uchem. Osunął się trochę bardziej na krześle, a krótki, pusty śmiech wyrwał mu się równocześnie, gdy Heaven poderwała się z siedzenia, a mrowienie przemknęło przez zgięcie łokcia. Zaraz potem Ezra rozejrzał się niespokojnie; Cassius i Heaven stawali się zbyt głośni i zbyt teatralni. Spotkali się, by grać, nie zrzucać wzajemnie odpowiedzialność - zresztą po co, skoro całą przyjmował na siebie? - Przestańcie - zaprotestował, nie był to jednak sprzeciw szczególnie mocny. Bardziej przypominał dziecięce marudzenie, gdy coś nie szło po myśli... A tutaj zdecydowanie wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ezra w tym wszystkim był jedynie elementem całej układanki. Kompletnie pominięty przez Cassiusa, stał się jedynie cichym mruczeniem gdzieś na krawędzi jego świadomości, które można było w każdej chwili od siebie odsunąć. Zbyt cichy i mało aktywny, aby w ogóle zwracał na siebie jego rozognioną uwagę w przeciwieństwie do Heaven, której musiał wręcz się przyglądać, szczerze zafascynowany tym, że zwyczajnie zabrakło jej języka w gębie. Bezczelność, którą podszył swoje wyzwanie miała ją zranić. Miała wskazać jej, że w jego oczach jest warta dokładnie tyle co nic, skoro podczas jego nieobecności nie potrafiła powstrzymać przyjaciela od stoczenia się. A sam Ezra? Ezra był po prostu słaby i naiwny, skoro dał się pożreć pustemu nałogowi. Sam Cassius nałogów miał od zarąbania, ale żaden nigdy nie przyćmił jego upartej, egoistycznej osobowości, a narkotyki z pewnością odbierałyby mu kawałek samego siebie. Tego, którego to jako egocentryk kochał ponad wszelką miarę. Kiedy wreszcie odzyskała władzę nad sobą, podobała mu się o wiele bardziej. Wściekłość była tym co rozumiał najlepiej i co podzielał każdą komórką swojego ciała. - A ja w dupie mam to czego ty chcesz i co sobie myślisz. - Odpowiedział zupełnie na tym samym poziomie co ona, uśmiechając się z zadowoleniem, kiedy uświadomił sobie jak bardzo rozsierdził ją przeniesieniem winy na nią. Miała wyrzuty sumienia z tego powodu, tak podejrzewał. Gdyby nie czuła, że również zawiniła to czy byłaby w stanie aż tak się unieść? Szczerze wątpił. Nieoczekiwanie złapał ją za dłoń, niedelikatnie wykręcając jej nadgarstek, aby siłą przesunąć różdżkę w kierunku jej samej. - Strzelaj, skoroś taka chętna do bitki. - Wymruczał nisko, nieomal gardłowo, nie potrafiąc ukrywać jak bardzo raduje go sytuacja, w której się znaleźli, chociaż za kilka godzin, gdy znajdzie się samotnie w domu najpewniej miał żałować, że w tym wszystkim tak mało myślał o Ezrze. Że nie przyjął za ewentualność takiej sytuacji jak ta i jakby nie patrzeć faktycznie przyłożył rękę do jego stoczenia się. Teraz jednak przekonany był o własnej nieomylności. Puścił jej nadgarstek i otaksował ją chłodnym spojrzeniem, gdy opadała z powrotem na krzesło. Uśmiechnął się, nieco zbyt drwiąco, aby wyglądać poważnie. - Hogwart jest całkiem spory. Jesteś pewna, że zdążysz nawet z jasno określoną liczbą zanim urodzisz te poczwarkę niesioną pod sercem? - Zapytał, palcami łowiąc kolejne dwie karty brakujące mu do pełnego układu. - Sięgnij po karty. Nie zakładaj się o coś, czego nie możesz spełnić, bo możesz tego pożałować. - Dodał, poganiając ją do zebrania swojego układu najpewniej dla samego dopełnienia rundy. Poza urażeniem jej, nie miał zamiaru poważnie formułować tego zakładu, zwłaszcza, że nie miał on kompletnie żadnego wpływu na stan, w jakim znajdował się Ezra. - Zamiast tego lepiej zastanów się ze mną jak wyciągnąć z tego wszystkiego tego idiotę. - Odezwał się ponownie, spoglądając wymownie na Clarke’a i oczywiście nie przejmując się jawnym obrażaniem go przy nim samym. Krukon już sam siebie obraził, gdy przestał mieć umiar w sięganiu po jad.
Nawet zdziwił ją ten pewny ruch i naprawdę mocne wygięcie jej nadgarstka. Nie okazała zaskoczenia, ale prawdę mówiąc, na pierwszy rzut oka bez wahania by założyła, że w pozaróżdżkowej konfrontacji, Cassius byłby bez szans. Nawet w lekko pogorszonym stanie Heaven. Teraz jednak, czując silny, niełatwy do odparcia nacisk, nie była już tego taka pewna. Może i ciąża częściowo pozbawiła ją siły, ale nie do tego stopnia. A jednak. Jego zadowolenie rozdrażniło ją tylko bardziej. Ostatnie czego chciała, to sprawiać mu jakąkolwiek satysafkcję. Cierpliwość jednak nie była jej mocną stroną, a kontrolowanie emocji było jej zdaniem sztuką nie do opanowania. Nie, kiedy ktoś w taki bezpośredni i bezczelny sposób próbował ją obrazić. A jeszcze, jakby tego było mało, zachaczał o gorące tematy, koło któych dziewczyna nie była w stanie przejść obojętnie, nawet jeśli komentarze padały z ust zupełnie przypadkowej osoby. Kiedy opadła na krzesło, spojrzała tylko przelotnie na Ezre. To wszystko rozbijało się o niego. A on? Był obojętny. Mimo wszystkiego, co widział i słyszał, siedział zupełnie niewzruszony, nawet rzucił komentarz, którego wolałaby nie słyszeć. Próbowała sobie wmawiać, że to bez znaczenia, że to normalne i w tym momencie nie może być inaczej, ale to nie było proste. Nie, kiedy hormony szalały, a wszystko w okół jej się sypało. Nie wiedziała, ile jeszcze zniesie widok takiego Ezry. Jak długo w ogóle będzie w stanie na to patrzeć i jakkolwiek z tym walczyć? Było tylko gorzej. I z nim, i z nią. Wiedziała, że jak coś się nie zmieni, prędzej czy później będzie w tak dużej rozsypce, że nie będzie szans na poprawę. Była zdesperowana. Prawda była taka, że nie wiedziała czego się chwytać. Nawet pakt z diabłem byłby dość przekonujący. - Szkoda, że nie włączyłeś myślenia trochę wcześniej, teraz nie musielibyśmy się nad tym zastanawiać - prychnęła i dobrała dwie kolejne karty. Zakład dwójki ślizgonów przy tak kosmicznej stawce i tak nie miał sensu, bo zweryfikowanie tego później byłoby praktycznie niemożliwe. Nie zmieniało to jednak faktu, że Heaven faktycznie oddałaby wiele dla zlikwidowania problemu Ezry. Nie mogła być pewna, że jest nim Cassius, ale skoro to on był jego źródłem, to było jedyne rozwiązanie jakie póki co przychodziło jej do głowy. Cóż, jak można się było spodziewać, jej układ nie był najlepszy. Dobrze, że nie doszło do żadnego zakładu, bo chociaż karty miała niewiele gorsze, to jednak różnica była decydująca. - Skąd go bierze, od ciebie? - spojrzała na ślizgona, odrzucając karty na stół i biorąc łyka napoju, który ktoś odważnie nazwał czymś piwopodobnym. Szkoda, że w właściwościach było takie dalekie od oryginału. Jak na ten moment, stanowczo zbyt dalekie. Domyślała się, że jad bazyliszka mimo wszystko nie jest czymś, co zdobywa się tak od ręki. Drogę znalezienia lżejszych narkotyków potrafiła sobie wyobrazić, a nawet trochę ją znała, ale skąd Ezra, poruszający się w normalnym środowisku (jak widać z drobnymi wyjątkami) miał takie źródła?
/2,4,5,4,5
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie odpowiedział, nie miał na co. Pozwolił jej ciągnąć karty z talii, obracając swoją trójką z nienazwaną satysfakcją. Miał dzisiaj szczęście w kartach, co uświadomił sobie dopiero wówczas, gdy Heaven przegrała tę decydującą rundę. Poczuł się nieomal wspaniałomyślnie, że zwolnił ją z obowiązku puszczania się na lewo w prawo. - Trochę szkoda, mogłem chociaż zażądać sobie porządnego obciągania. - Zakpił, nie potrafiąc powstrzymać się przez wbiciem w nią ostatniej szpileczki przed tym nienazwanym paktem, do którego najwidoczniej dążyli. I spojrzał na prowodyra tej całej sytuacji, na jego kochanka z łazienki prefektów, z którym zawsze miło było się naćpać i napić, a jaki dał się pożreć artystycznej beztrosce. Zawsze cieszył jego oko, więc przyjemnie było go nawet wtedy szkicować, nawet jeśli te prace nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, a to co teraz z niego zostało nie nadawało się absolutnie do niczego. Smutna była to myśl, skłaniająca do refleksji. Zmuszająca do przerwania gry. - Nie, już dawno nie ode mnie. - Odpowiedział jej, zerkając na Heaven spode łba. Ubodło go to, że po tym wszystkim uważała, iż Ezra może brać jad właśnie od niego. Przecież przeszkadzał mu jego obecny stan równie mocno jak jej samej i tylko strzelałby sobie tym w kolana. Złożył wszystkie karty i uderzył nimi o wierzch talii. - Dowiem się tego. - Powiedział, a chociaż ton jego głosu nie wskazywał na to, była to naprawdę poważna obietnica. Połączona z przeciągłym spojrzeniem posłanym Clarke’owi sugerowała, że rzeczywiście Swansea nie miał spocząć dopóki nie dowie się skąd brał się wyniszczający go jad. - A ty w tym czasie przydaj się do czegoś i pozbywaj się każdego grama, który znajdziesz. Na moją odpowiedzialność. - Dodał jeszcze, rzucając Heav ostatnie przeciągłe spojrzenie. Zobowiązując ją do tego, jednocześnie podpisał z nią pakt o przywróceniu Ezry do stanu używalności. Szkoda tylko, że efektów nie mogliby mieć już jutro. Czasami tęskniło mu się za tym ciętym, krukońskim językiem, który teraz stanowił ledwie marną imitację tego, jaki poznał jakiś czas temu. Wstał z siedziska i szturchnął Ezrę w ramię. - Wisisz mi kasę, staruszku. - Uśmiechnął się, wiedząc że wyegzekwuje swój dług prędzej czy później, a potem odszedł wychodząc z baru i skręcając w najbliższą zacienioną alejkę. Jakoś tak stracił nastrój do dalszej gry.
| zt
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Czasem tak bywa w naszych nędznych życiach, że chcąc odkrywać coś nowego i niesamowitego trafiamy do miejsc, w których nie bywaliśmy i nie planowaliśmy bywać. Nigdy. Zamówiona przeze mnie Krwawa Whiskey może by smakowała dziwnie, gdybym nie pił już trzeciego innego alkoholu i po prostu czuję jedynie procenty, który kołaczą się w mojej słabej głowie. Czuję jak niespodziewanie moja głowa zsuwa się z ręki na której jest oparta i sam fakt, że w ostatniej chwili nie walę głową o bar, świadczy o tym w jakim już jestem stanie. - Cojess - mówię łapiąc z powrotem pion i szklankę, która też mi się wyślizgiwała z pijanego uścisku. Rozglądam się nieprzytomnie po miejscu. Pełnym dziwnych typków, podejrzanych ludzi, niektórych zerkających na nas dziwnie. Z pewnością fakt, że wyglądamy z moim najlepszym druhem odrobinę zbyt zwyczajnie na tą miejscówkę nie działa na naszą korzyść. Ale kto by to teraz zauważał? Z resztą musi to być specyficzne miejsce, skoro mój Boyd wyglądał na niewinnego chłopca pomiędzy tymi tu zgromadzonymi. Trudno sprecyzować jak tu dotarliśmy. Najpierw zaczęliśmy od paru piwkach po mojej pracy, potem uznaliśmy, że jako para atrakcyjnych kawalerów powinniśmy iść na clubbing. Gdzie potańczyliśmy odrobinę ze wstawionymi dziewczynami, nie rozróżniających nas równie od siebie, równie mocno co my ich. Oblaliśmy się drinkami, przepuściliśmy trochę pieniędzy, okrągła dziewczyna przy-atakowała mojego nieziemsko przystojnego przyjaciela i cudem odkleiłem ich od siebie, kiedy w końcu znalazłem Irlandczyka w jakimś kącie w klubie. Odegrałem przy tym jakże zabawną scenę zazdrości, po której obydwoje uznaliśmy, że niewystarczająco jeszcze wypiliśmy! Wtoczyliśmy się więc na ulicę (ja dosłownie, bo po drodze się przewróciłem wychodząc) i jakimś cudem znaleźliśmy się w najbardziej podejrzanym barze w Londynie. Ach to się nazywa udany weekend! - Barzo się kocham przyjaielu - mówię znienacka do mojego ziomka klepiąc go po łopatce i niechcący też po głowie, nagle czując potrzebę wyrażenia swojej jakże głębokiej po tylu kieliszkach miłości. - Barzo - dodaję jeszcze raz mądrze i biorę łyka whiskey, która przez moją nieuwagę leje mi się odrobinę po brodzie, więc wycieram ją jakże elegancko nadgarstkiem.
Wieczór zaczął się niewinnie, naprawdę, bo czymże jest kilka piwerek strzelonych po pracy – chleb powszedni, chciałoby się rzec, dlatego szkoda było im zmarnować tak pięknie zapowiadającą się noc na samo piwko i nie zawitać przy okazji w jakimś podrzędnym londyńskim klubie; i to właśnie podstępne kolorowe drinki stanowiły ich zgubę, która doprowadziła ich do stanu przedagonalnego i sprawiła, że wylądowali w tym obskurnym pubie. Normalnie nigdy by do niego nie zawitali, ale oficjalna wersja wydarzeń była taka, ze byli dziś żądni przygód, nieoficjalna zaś – że ten bar był najbliżej, Fillin nie dał rady już dalej iść, a Boyd nie dał rady go nieść, bo jedną rękę miał zajętą trzymaniem dojadanego właśnie kebaba, a drugą łapał lewitujące magiczne jajko. Na szczęście był tak znieczulony miksem wykwintnych trunków, że w ogóle nie ogarniał jak wygląda otoczenie dookoła, zapewne mógłby teraz zawitać w Komnacie Tajemnic i zostać zeżartym przez bazyliszka, i nie zaniepokoiłby się, że coś jest nie tak. Przelewał sobie właśnie wódę z kieliszka do kufla z piwem, gdy z ust Fillina padło niespodziewane wyznanie. - Fliilin – wybełkotał, z wrażenia nie celując w kufel tylko na lepiący się od brudu stolik – Ja siebie też… barzo… najbarzij – odwdzięczył się tym samym, a w oczach pojawiły się mu łzy wzruszenia, bo to był bardzo, kurwa, podniosły moment – Wieszco – postanowił podzielić się z nim swoją mądrością, gdy ten klepał go gdzieś po czole – Te baby wszyskie to z nimi nigdy nie wiadomo i te… te… związki to chuja warte, wiesz? Ale z tobą, bracie, to rekę bym se dał uciąć, a tam, chuj z ręką, ŻYCIE BYM ZA CIEBIE ODDAŁ MORDO – zakończył pompatycznie swoją przemowę i nachylił się, by go uściskać i poklepać po plecach, a już to zrobił i odsunął z powrotem z zamiarem oparcia się ze sporym impetem, w ferworze miłości do kumpla zapomniał że siedzi na taborecie i w efekcie wyrżnął w tył na podłogę, rujnując romantyczny moment. Zabolałoby, ale dzięki wódzie był chwilowo niezniszczalny jak każdy typowy menel, dlatego pozbierał się całkiem szybko, chociaż pokracznie, i zasiadł z powrotem, już nie ryzykując zbyt gwałtownych ruchów. -Nis mi nie jes, widzisz jak zwalasz mje z nóg – oznajmił, udając że nic się nie stało i nonszalancko sącząc swój trunek.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Kto by się spodziewał, że w wolny weekend pójdziemy na jakieś dłuższe chlanie! W końcu nie robimy tego aż tak często! A przynajmniej nie aż tak często decydujemy się na teleportację do Londynu (głównie przez kwestie techniczne, nie jesteśmy aż takimi mistrzami tego, a po pijaku to już w ogóle). Dziś jednak ewidentnie postanowiliśmy poszaleć. Może to i dobrze, że trafiliśmy do tego obskurnego baru, bo przecież gdzie indziej wpuściliby nas ot tak. Zwłaszcza mnie, bo jak zwykle byłem w znacznie gorszym stanie. Powinniśmy teraz się cieszyć, że nie jesteśmy w miejscu często uczęszczanym, bo żaden z nas na pewno nie chciałby w tej chwili spotkać żadnej zacnej kobiety, którą jakkolwiek adorujemy. Ja tez próbowałem złapać lewitujące jajko kiedy szedłem z moim ziomkiem, ale jak tylko rzuciłem się na nie, to moje niezręczne dziś palce jedynie musnęły jego powłokę, a jajko już dawno poleciało gdzieś w przestworza, a ja po raz drugi przeżyłem bliskie spotkanie z chodnikiem. Kiedy mój najlepszy przyjaciel robi sobie najlepszy istniejący drink - piwerko z wódeczką, ja akurat uznaję, że to świetny czas na romantyczne słowa. - So? - pytam szczerze zaciekawiony co chce mi zdradzić mój mądry przyjaciel i aż pochylam się w Twoim kierunku, gibając się lekko na prawo i lewo. Te stołki to jednak nie jest odpowiednie siedzisko dla kogoś w naszym stanie. - Chuja warte! - oznajmiam z mocą na temat związków czy dziewczyn i wznoszę toast moją odrobinę obleśną whiskey, na te mądre słowa. - Ja bym se dał... wszysco uciąć - oznajmiam kładąc rękę na sercu, żebyś uwierzył koniecznie w to co chcę Ci przekazać i jeszcze niemrawo klepię Cię po plecach, niemrawo, bo trochę trudno mi się utrzymać na taborecie w połączeniu z tymi czułościami. Ale okazuje się, że nie jestem sam, bo oto nagle spadasz na podłogę, a ja przerażony wstaję z miejsca, łapię się za bar kiedy o mało sam nie upadam i pochylam się ku Tobie, by bardzo pomocnie wciągnąć Cię z powrotem na taboret. Otrzepuję Ci ramiona, jakby to mogło cokolwiek pomóc bo spotkaniu z niezbyt czystą podłogą obleśnego baru. - Ej... ej powinniśmy... być dumni... z dumą ogłosić, że wiesz... co tam kobity jakieś - mówię i macham ręką na te wszystkie laski. - Musimy zrobić sobie dowód... naszej męskiej miłości... - próbuję bardzo wyraźnie wyartykułować te ostatnie słowa, by zabrzmiały tak pięknie i donośnie jak w mojej głowie.
Powinien był na wszelki wypadek powiedzieć Fillinowi, żeby lepiej sobie nic dla niego nie obcinał, bo aż tak wiele nie ma, żeby jeszcze sobie odejmować, ale nie byłby w stanie wykreować tak skomplikowanej myśli, nie mówiąc już o wydobyciu z siebie zdania złożonego, bo z wrażenia i wzruszenia i wielu emocji związanych z tym wyznaniem słowa ugrzęzły mu w gardle, i tylko pokiwał głową z aprobatą, wydając z siebie jakiś jęk godny ghula albo neandertalczyka, do którego zresztą stanem umysłu było mu całkiem blisko. Upadek ze stołka niestety wcale go nie otrzeźwił, więc gdy wpełzł na niego z powrotem, z przepełniającą serce wdzięcznością patrząc jak Fillin czułym gestem otrzepuje go z syfu, który się do niego poprzyklejał po spotkaniu z nie zamiataną trzysta lat podłogą, nie był ani o krztę bardziej elokwentny. Mimo wielkiego zamroczenie zamyślił się srogo nad propozycją przyjaciela, niczym prawdziwy wielki filozof siorbiąc przy tym piwerko. - Męskiej… miłości – powtórzył niewyraźnie, chwiejąc się niebezpiecznie na taborecie - Co chcesz se ustawić... status związku na wizbooku? - spytał głupio, rozważając to, co powiedział kolega i dochodząc do wniosku, że totalnie miał rację, chrzanić kobity, bo z nimi jak dotąd mieli same problemy i niesnaski, a sami ze sobą, proszę bardzo, tylko szczęście i wspaniałe przygody takie jak ta tutaj – Ociechuj, wiem, suchaj – wpadł na pomysł – Zrobimy sobie kurwa takie… takie podobne blizny, to będziemy wiesz, twardzielami przy okazji – zarzucił i czknął głośno, od razu dopracowując tę ideę na jeszcze lepszą – O o oo albo lepiej, znajdę tylko coś ostrego i ci wydziubię moje imię na ręce, i kurde, serduszko do tego, a potem ty mi, conie – oznajmił i rozejrzał się zaaferowany po stoliku, z braku lepszej opcji sięgając po jakąś wykałaczkę i już był gotowy wbijać ją w przedramię Fillina, przekonany że to genialny plan.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Całe szczęście, że nie mówisz mi takich okropnych rzeczy, bo najwyraźniej przy moim obecnym stanie emocjonalnym byłbym w stanie albo wdać się z Toba w bójkę, albo może popłakać nad tymi ostrymi słowami, które byś do mnie skierował. Na szczęście jedynie jęczysz jak Junior, co przyjmuję jako wyższa formę wyrażenia miłości. Dlatego tak heroicznie ratuję Cię z podłogi o otrzepuję z okropnego, lepiącego się kurzyska. Teraz ja z kolei zamyślam się nad propozycją ustawienia sobie związku na wizzie. - Myśisz, że to dobry pomys? - pytam marszcząc brwi, by chwilę pofilozofować wraz z moim ziomkiem. - Ale to co... już nigdy byśmy nizz z zadnnaa... ten teges? - pytam dociekliwie, bo zastanawiam się jak musielibyśmy to rozegrać. Czy to na pewno mądry plan? Faktycznie te kobiety to tylko problemy i przecież jak często staramy się, robimy piękne randki robimy, a potem... o olewają nas tylko przez jakieś kilka męskich bójek czy nieszkodliwych pocałunków z innymi paniami. - Czy ze my? - pytam jeszcze już sam nie wiedząc co mam o tym wszystkim myśleć. Jednak kiedy słyszę Twoje kolejne słowa już podniecam się świetnymi pomysłami. Mam wrażenie, że jesteśmy o krok od tego, żeby nie wymyślić jakiegoś naprawdę, perfekcyjnego planu. Blizny? Ekstra? Wykałaczki? Też! Ale jesteśmy chyba tak blisko czegoś niesamowitego... - TATUAŻE! Musimy sobie zrobić magiczne tatuaże! Tu o, niedaleko gdzieś coś jest! Na pewno otwarte! - krzyczę i już zwalam się ze stołka, by (złapać się Boyda) i wyruszyć do studia, które wydaje mi się wcale nie jest tak daleko. - Na przykład nasze podobizny! - oznajmiam bardzo podekscytowany pokazując na swoją klatę. W końcu kto by mi się oparł, jeśli po zdjęciu koszulki prezentowałbym wielką twarz Boyda, który uśmiecha się głupio z mojej klaty.
Zastanowił się chwilę nad kwestią owego tajemniczego ten teges, którą poruszył Fillin, bo oczywiście była to ważna sprawa, której on nie przemyślał głównie dlatego że jego podrywy były nieudolne i i tak nie gościł żadnych pań na swoim tapczanie więc było mu to wszystko jedno, a którą warto było wziąć pod uwagę przed podjęciem dalszych kroków. - Nieeee no, tak całkiem nie to nie, po prostu… wiesz… no… – wysilił wszystkie ostatnie działające komórki w mózgu do myślenia, by sformułować to zdanie, machając przy tym ręką jakby to miało mu pomóc w skupieniu się – Eeemocjonalnie będziemy sobie wierni i może... może pozostaniemy pszy tej umowie że w razie gdyby jeden z nas złamał obie ręce to wtedy wiesz... a jak se tam będziesz chciał riki tiki z Wiki, to wiesz – zakończył, zakładając że Fillin wie – Ale… no faktycznie, to chyba… to średni pomysł – dodał, stwierdzając jakimś cudem dość logicznie, że to mogłoby odstraszać potencjalne partnerki do cielesnych uciech. CO INNEGO TAKI TATUAŻ Z WIZERUNKIEM ZIOMKA – to było coś! To byłby dopiero wyraz miłości. Aż czknął z uciechy, gdy to usłyszał. - O kurwa, stary, noooo – zajęczał z aprobatą, przytrzymując Felka, by nie upadł przy zejściu ze stołka – Z takim… z takim tatuażem to byśmy wyrazili tą naszo męsko miłość i nikt by nie miał wąpli… wątli… no, nikt by nie wątpił, że jesteśmy nadal do wzięcia – oznajmił dziarsko, biorąc ten wniosek z dupy nie wiadomo skąd, i dopił jednym haustem swoje piwerko, a potem sam wstał i zarzucił swoje ramię na Fillina. - Chcę… chcę twój ryj na całym bicku i będę już zawsze nosił tylko koszulki bez rękawów – zapowiedział podekscytowany, potykając się w progu, i ruszyli w stronę studia tatuażu.
/ztx2
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Boris przyszedł do baru tego wieczora, nie by pić, wyjątkowo, lecz by spotkać się z osobą wskazaną mu przez Lexe. Wybranie publicznego, przyjemnego miejsca było najlepszym wyjściem dla obu czarodziejów. Elegancko ubrany Rosjanin rozsiadł się na wygodnym krześle, przy stole z boku sali i czekał aż nieznajomy wejdzie i skieruje się w jego stronę. Jeżeli wszystko poszłoby mu zgodnie z planem, już niedługo byłby zaznajomiony z dość ważną osobą dla jego najnowszej działalności. Im szybciej udałoby mu się skończyć to posiedzenie, tym szybciej mógłby wrócić do wymyślania planu "b" na wypadek wpadki.
Umówiony, Shawn wyszedł z mieszkania, specjalnie biorąc sobie dziś odrobinę wolnego, by móc przeprowadzić tą jedną rozmowę. W wewnętrznej kieszeni cienkiego płaszcza schował różdżkę, nie chcąc ograniczać się jedynie do magii bezróżdżkowej, o której zresztą z pewnością nie mieli pojęcia. Sama ta sytuacja była dość podejrzana, ale mężczyzna był zbyt ciekawy i miał za dużo interesów z tym związanych, by tego nie sprawdzić. Dostawszy list, długi czas zastanawiał się czy zjawić się na spotkanie i z pewnością by tego nie zrobił, gdyby lokalizacja była gdzieś na odludzi, czy w miejscu niekoniecznie neutralnym. W barze wszystko co powiedzą mogło przepaść w gwarze pijanych rozmów i krzyków, a i nikt nikogo nie zaatakuje, narażając się na dziesiątki świadków. Sam bar, w którym mieli się spotkać, nie był nowym miejscem dla Reeda, był tam czasem widziany i nieraz zdarzyło mu się porozmawiać z barmanem zza lady o jakiś nieistotnych rzeczach. Jego wygląd był dość charakterystyczny, z takich których się nie zapomina, więc też nie będzie tam postrzegany jako obcy i prędzej ludzie stanęliby po jego stronie, aniżeliby po tajemniczej osobie o inicjale „B”. Wchodząc do baru, od razu poczuł odór papierosów i potu, w półmroku widząc kilku czarodziejów. Każdy miał jakiegoś towarzysza rozmowy, prowadząc ją po cichu, mrucząc cicho, bądź wręcz odwrotnie, krzycząc grzmiąco, prosząc o kolejną kolejkę. Tak właśnie zapamiętał to miejsce. Na wejściu odpalił papierosa i trzymając go między dwoma srebrnymi palcami protezy, ruszył w kierunku jedynego, niepasującego elementu całej meliny, jaką był ten bar – szykownie ubranego mężczyznę, z starannie ogoloną brodą, siedzącego bez towarzystwa. Emanował elegancją, która byłaby ostatnią rzeczą, która by współgrała z ludźmi, którzy tu przychodzili się schlać. Shawn podszedł bliżej i usiadł naprzeciwko, nie wymieniając się żadnymi grzecznościami. Spojrzał obcemu prosto w oczy, nie przerywając kontaktu, przenikając go wzrokiem, trzymając papierosa niedaleko ust, będąc lekko pochylony, opierając się prawym łokciem o udo. Reed był pewny, że podszedł do właściwej osoby, jednak milczał, jedynie patrząc i dając swojemu nowemu towarzyszowi zacząć rozmowę.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Zagłębiony w czeluściach swego umysłu, Boris siedział z niemrawym wyrazem twarzy, aż w końcu na linii jego wzroku pojawiła się twarz mężczyzny, która była obca dla Rosjanina. Wpatrywali się przez chwilę w siebie nawzajem, prawdopodobnie próbując rozgryźć zamiary drugiej osoby. Po dłuższej chwili, Zagumov wyprostował się i szybkim ruchem ręki przejechał po podbródku i wargach, zanim przeszedł do sedna sprawy, powodu sprowadzenia gościa w to miejsce. -Nasza wspólna znajoma wspomniała, że możesz mi pomóc w pewnych czynnościach związanych z... - tutaj wziął głębszych oddech i odchrząknął- nie do końca czystymi praktykami. Artefakty i zgłębianie niepopularnych praktyk magicznych to coś, czego poszukuję, jeżeli można tak to nazwać.- dodał, lekko uśmiechają się. Miał nadzieję, że bycie bezpośrednim pomoże mu przekonać mężczyznę do pomocy. Jeżeli faktycznie był tak utalentowany, jak opisywała to Lexa, to mógłby okazać się niezastąpionym członkiem jego grupy.
Shawn od razu zauważył, że jego obecność wyciągnęła jego towarzysza z głębokich myśli, przyciągając go z powrotem do rzeczywistości. Poczekał chwile, dokładnie badając jego twarz, zapamiętując każdy jej centymetr kwadratowy, nawiązując również kontakt wzrokowy, z którego nie zamierzał uciekać, a wręcz przeciwnie, lustrując go spojrzeniem, tak intensywnie, że obcy mężczyzna mógł poczuć się nieswojo, surrealistycznie wręcz. „Kontakt” się odezwał, zacząwszy od sedna całego sensu ich spotkania. I dobrze, gdyż Shawn nie zamierzał tracić czasu na rzeczy nieistotne, cały czas mając się na baczności. Wcześniej obserwując cały bar, nie widział nieznajomych, niepasujących do obrazka twarzy, które mogły być zasadzką. Coraz bardziej był przekonany, że mężczyzna był sam. Wysłuchał go uważnie, dając mu w pełni dokończyć i nie odpowiadając od razu, dając wybrzmieć tajemniczej ciszy, która zapadła, a towarzyszyło jej jedynie spojrzenie Shawna, który nie odrywał wzroku od mężczyzny. - Po co – Reed wreszcie się zapytał, odnosząc się do poszukiwań artefaktów i zgłębiania tajnik magicznych, które nie bez powodu zostały zakazane i rzucone w niepamięć, przynajmniej przez większość społeczeństwa, którego część wciąż podnosiła się po stosunkowo niedawnej wojnie, która zakończyła się dopiero dwadzieścia lat temu. Reed nie zamierzał ustępować i zgadzać się na jakiekolwiek warunki, jeśli mu się nie spodobają, nawet jeśli Nessa sama ich skontaktowała. Sam też był ciekawy dlaczego i co tak naprawdę drzemało w drugim mężczyźnie, który wyglądem prędzej przypominał wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa Magii, aniżeli czarnoksiężnika.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Przez dość niezręczną ciszę, jaka zapanowała po jego krótkim monologu, irytujący pisk zaczął pobrzmiewać w bębenkach uszu. Rosjanin miał na tyle szczęście, że nie trwało to długo, krótkie, proste pytanie "Po co?". Banalny frazes o zgłębianiu magii od każdej możliwej strony mógłby nie podziałać na tego czarodzieja, lecz co innego mu pozostało? Chyba nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbować powiedzieć po prostu to co mu leży na sercu. -Uważam, że aby móc wykorzystać swój pełen potencjał, należy poznać wszystkie tajniki magiczne. - odpowiedział na pytanie- Artefakty natomiast mogą się okazać pomocne w nauce części zaklęć oraz obronie przed magią tego typu- przedmioty mogłyby się okazać przydatne także poza tymi prywatnymi "lekcjami", gdyby to Boris musiał w nagłym przypadku sprawić, że ktoś przestałby być groźny dla jego sprawy i osoby. -Teraz porozmawiajmy o tobie. Co umiesz, co możesz zapewnić mi i osobom, za które jestem w pewnym stopniu odpowiedzialny?- pytanie te zadał, ponieważ nie mógł pozwolić na to, żeby spotkanie w pewnych interesach przerodziło się w jednostronny wywiad. Pomimo rekomendacji musiał opamiętać się i nie brać wszystkiego w ciemno.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Cisza nie była dla mnie niezręczna, a wręcz wymagana. Traktowałem ją jako element całej rozmowy. Czasem cisza przekazywała więcej słów niż wypowiedziane zdania, dlatego też Reed jej nie tłumił, dając jej się w pełni wybrzmieć, dając chwile na „zbadanie” osoby naprzeciwko. Wysłuchawszy słów Borisa, twarz Shawna pozostała nieruszona, wyglądała identycznie, jakby nie dosłyszał, choć to wcale nie była prawda. W głowie analizował wszystko, irytując się na Nessę i człowieka przed sobą. Czy naprawdę nikt nie posiadał ambitniejszych pobudek do nauk czarnomagicznych i zakazanych? To zawsze musi być rozkwitanie własnego wachlarza umiejętności, w dość niepozorny sposób? - Jakie masz w tym doświadczenie na ten moment? – Zapytał, nieznacznie podnosząc brew, gdyż tak naprawdę taki pogląd miało się w momencie, gdy się dopiero wyrażało chęć nauki zakazanego ogniwa magii, a nie będąc już osobą doświadczoną. Shawna trapiła również kwestia tego, dlaczego w ogóle drugi mężczyzna chciał nauczać, nie ograniczając się do samorozwoju. Jego pytanie nieco zaskoczyło Reeda. Chyba nie sądził, że tak o zdradzi wszystko o sobie. - Znam się na rzeczy. Nie oczekuj, że od razu ci się przedstawię z imienia i nazwiska. Samo spotkanie jeszcze nie znaczy, że współpraca jest już podjęta, pamiętaj o tym. Nie wiem o całym przedsięwzięciu niczego, oprócz podstawowych informacji. Ile osób chcesz nauczać? Czy do składu osób, za które odpowiadasz zalicza się ktoś jeszcze oprócz Lary i Lexy? – Shawn zaznaczył ostatnim pytaniem, że został dobrze poinformowany. Jeśli miał się podjąć współpracy, musiał być pewien, że mu się to opłaci i nie przypłaci za to życiem. Ostatecznej decyzji i tak dzisiaj nie podejmie, będzie musiał przemyśleć to jeszcze w samotności. Spotkanie z mężczyzną brał za zbadanie gruntu, na jaki się wybierał – czy był to stabilny ląd, czy raczej cienki lód, pod którym się załamie.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Doświadczeniu w nauce czarnej magii nie miał, w ogóle nigdy nikogo niczego nie nauczył, bo do tej pory nawet nie próbował wpoić wiedzy w oporny umysł. Do tej pory należał jedynie do klubu pomagającym takim jak on w Rosji, a od tamtej pory styczność z czarną magią miał w naprawdę niewielu przypadkach, zapewne w przeciwieństwie do jego gościa. Był to jeden z powodów, dla którego potrzebował kogoś, kto jest doświadczony w ciemnej sztuce magicznej. Dzięki temu mógł zapewnić córce i nieznajomej profesjonalnego nauczyciela, dzięki czemu Boris samemu by się nie narażał na przypadkowe sprawdzenie różdżki w Ministerstwie. -Doświadczenia w prowadzeniu zajęć nie mam. Jedyne co mam to wiedza na temat zaklęć, które będą rzucać, dlatego potrzebuję twojej pomocy w tej kwestii- nie była to najlepsza "reklama" dla Zagumova, ale nie zamierzał kłamać, że ma jakieś doświadczenie w tej sprawie. Prędzej czy później wydałoby się, że machać różdżką to on umie, ale inni mało co by z tego wyciągnęli. -Na ten moment to jedynie dwie osoby, ale oczekuję, że w najbliższej przyszłości uda nam się pozyskać kolejnych uczniów. Wszyscy będą sprawdzeni, by nie wpaść w kłopoty spowodowane zbyt luźnym językiem jednego z chętnych.- Rosjanin specjalnie uniknął odpowiedzi na jedne z pierwszych słów mężczyzny. Nie oczekiwał niczego poza jakością jego artefaktów i odpowiedniej umiejętności w rzucaniu uroków.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawnowi w końcu nie udało się ukryć zaskoczenia, które nagle zawitało jego twarz, nie mogąc uwierzyć w to co słyszał. Miał już się odezwać, kiedy musiał zaniechać tej czynności, gdyż podeszła do nas kelnerka pytająca o zamówienie. Reed zamówił schłodzone jasne piwo, będąc lekko odcięty, jakby głęboko rozmyślał o tym, czego właśnie się dowiedział. Gdy kelnerka odeszła, czarnowłosy potrzebował jeszcze chwili, by wszystko sobie poukładać w myślach. - Czyli jedyne co masz to wiedza teoretyczna, to chcesz mi powiedzieć? Może zapytam inaczej. Użyłeś kiedyś tego typu zaklęcia? Zabiłeś kogoś? – Zapytał, nie bawiąc się już w podchody, jednocześnie dość otwarcie zaznaczając, że od tego zależało cało uczestnictwo Shawna w projekcie. - Ilu? Jaki jest twój limit? Chyba, że go nie ma? – Dopytał jadowicie, będąc coraz mocniej wzburzony całą sytuacją. W jaki sposób mężczyzna chciał dopilnować każdego? Nikt nie musiałby zdradzać nikogo, przy większej grupie można tylko strzelać, kiedy ktoś w końcu zostanie namierzony i przesłuchany. Wtedy obojętnie jak wielką lojalnością się szczycił, Ministerstwo wyciągnęłoby z niego wszystkiego, co potrzebowało, ostatecznie przekreślając cały ten ambitny plan edukacji zakazanego owocu. - Jeszcze ciekawi mnie jedna kwestia. Czemu chcesz oddać się nauczaniu tak specyficznej dziedziny, zamiast poddać się pełnemu samorozwojowi? – To też była bardzo istotna kwestia, która musiała prędzej czy później zostać poruszona.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Rosjanin dostrzegł w tym momencie, że rozmowa całkowicie porzuciła swoją elegancką osłonkę pod postacią unikania cierpkich słów. W zasadzie mu to pasowało, w końcu mógł być sobą. Pamiętać musiał jedynie o tym, żeby nie być zbytnio sobą, co by nie zrazić nowo poznanego mężczyzny. Na jego twarzy jednak pojawił się uśmieszek wywołany irytacją. -Rzucałem zaklęcia, które musiałem. Jeżeli kogoś zabiłem, to na pewno nie będę się tym chwalił przy pierwszej lepszej okazji- powiedział to co miał na sercu. Uważał próby pozyskania wiedzy na temat jego umiejętności w ten sposób za co najmniej nieskuteczne. Rzucał rozmaite czary podczas podróży po Europie oraz w czasach nauki w Durmstrangu, jednak nie zamierzał podawać takich informacji na samym początku znajomości. -Myślę, że dwie grupy po 2-4 osoby to byłaby maksymalna ilość na "instruktora". Można wtedy skupić się na każdym uczniu z osobna, co pozwoli im osiągnąć jak najwięcej- w tej kwestii Boris nie miał ambitnych planów ćwiczenia z dużymi grupami w skład których wchodziłyby zapewne młode osoby. W małych grupkach łatwiej byłoby im się przemieszać i uniknąć ewentualnej wpadki. Dopóki każdy z chętnych zachowywał się roztropnie, to jest nie robił niczego głupiego, nic nie powinno grozić adeptom sztuk czarnomagicznych. -Lexa, nasza koleżanka, sama się do mnie zgłosiła. Ja jestem tylko ojcem dającym głodnym dzieciom chleb wiedzy. Gdyby ktoś miał ambitniejsze plany co do użytkowania magii, to samemu nic nie zdziała.- dodał z lekko nonszalanckim, cichym śmiechem. Na pogłębienie własnej wiedzy o czarnej magii Zagumov miał jeszcze czas.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn nie zamierzał utrzymywać długo tych pozorów, chcąc jak najszybciej dojść do konsensusu i zbadać całą sprawę. Powstrzymywał się jedynie z zbyt ciętym językiem, który często nie pozwalał mu przeprowadzić sensownej rozmowy, która zmierzała za szybko na tory wzajemnej rywalizacji słownej. Odetchnął w myślach, kiedy Boris przynajmniej przyznał, że jego wiedza nie tyczy się jedynie znajomości inkantacji i ruchu nadgarstkiem, bez żadnego praktycznego użycia. Szczerze to Reed miał w dupie czy zabił i ile razy zabił, chodziło o samo to, czy mężczyzna potrafił przemóc się i rzucić czarnomagicznym urokiem. To tylko wydawało się tak proste i „edgy”, tak naprawdę wymagało to niezwykle spaczonej psychiki, pozbawionej wyrzutów sumienia, często zarażonej niesamowitą nienawiścią. Skinął głową, nie musząc wiedzieć póki co niczego więcej. Przechodząc do kolejnej sprawy, Shawn nieco się krzywił słysząc o ilości osób. Zdecydowanie za dużo. - Dwie osoby na jednego z nas to absolutne maksimum. Nawet jakbyś znalazł samych ambitnych uczniów, im ich więcej, tym większe ryzyko, że któregoś złapią i wydobędą z nich wszystko, co potrzeba, by nas pogrążyć. – Podzielił się swoją opinią, nie będąc optymistycznie nastawiony do sposobu, w jaki mężczyzna chciał do tego podejść. Jego niemal fanatycznego wyjaśnienia Shawn nie był w stanie zrozumieć i jedynie podniósł brew nieznacznie w geście znieważenia tego, co Boris powiedział. Ojcem dającym chleb wiedzy? Mogło to przejść, gdy się uczyło religii czy innej fanatycznej dziedziny, ale czarnej magii? - Chcesz mi powiedzieć, że stawiasz na szali własną potencjalną karierę i wolność, dla otoczki bycia tatusiem, który przekazuje dzieciaczkom wiedzę o tym jak wiele rozmaitych mają sposobów na torturowanie i zabijanie? – Zapytał ironicznie, nie zgadzając się z tym, że samemu się niczego nie zdziała. Reed niemalże całą swoją edukację opierał na samodzielnej nauce. Miał zdecydowanie więcej wiedzy, niż praktyki, choć tej drugiej też miał wystarczająco wiele, do czego chętnie się nie przyznawał, pozostawiał to w otoczce własnych sekretów.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Rosjanin postawił na nierównej szali swoją karierę i wolność, w dniu, kiedy postanowił wybrać się na wieczorny spacer wraz ze znajomymi do Borgina i Burksa, by wyciągnąć się z zadłużenia. -Zaufaj mi kiedy mówię, że Ministerstwo Magii nie jest na tyle kompetentne, by nam zaszkodzić, jeżeli będziemy ostrożni.- sam w tym siedział i wiedział co z czym się tam je (a raczej nie je). Brak działania, tony papierkowej roboty i dziesiątki niemal identycznych raportów i zgłoszeń związanych z napaściami, czarną magią i tak dalej.- A nawet gdyby ktoś nas zgłosił, to papiery z tym związane mogą zniknąć. Tyle razy to się zdarzało, w tym mrowisku, z górami zbudowanymi z teczek wypełnionych po brzegi zdjęciami, zeznaniami i poszlakami, że długo by wyliczać wszystkie przypadki.- kilka takich było nawet związanych z tym, że po prostu nie przekazał Aurorze odpowiednich dokumentów. Teraz jednak nikomu nie musi przekazywać, z wyłączeniem jednego departamentu i Ministra.- Chociaż oczywiście muszę przyznać ci rację... "S"... najlepiej będzie zminimalizować wszelkie ryzyko do minimum- zmniejszyć ryzyko, to także zmniejszyć ewentualne wydatki na naprawianie całego gówna, które mogło wyjebać z szamba, w momencie wyjścia prawdy na światło dzienne. -Te dzieci, są już dorosłe, a ja nie potrzebuję żadnej otoczki.- Boris postanowił, że nie wyjawi swoich innych motywacji, poza banałami, które opowiadał. Popatrzył nerwowo, na zegarek kieszonkowy, po czym zerknął wymownie na mężczyznę.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn popatrzył na niego jak idiotę. Dlaczego miałby ufać dopiero poznanemu mężczyźnie w sprawach tak istotnych jak Ministerstwo? Brzmiało to tak, jakby Boris chciał mu powiedzieć, że jego wujek jest ministrem magii i on mu powiedział, że słabo to teraz jest w ministerstwie, serio. Shawn upił parę głębszych łyków piwa, oblizując wargi po piance. - Ministerstwo nigdy nie było wystarczająco kompetentne, samo istnienie Nokturna dowodzi tej tezie, co nie oznacza, żebym miał ci w jakiejkolwiek sprawie ufać. – Powiedział bez ogródek swoim spokojnym tonem, przyglądając się złocistej cieczy w swoim szklanym kuflu. Każde kolejne zdanie Borisa upewniało Reeda w przekonaniu, że rozmawiał on z kimś wysoko postawionym w Ministerstwie. Nie zapytał o to jednak, pozostawiając takie kwestie domysłom – pokazałby cholerny brak profesjonalizmu, pytając o to wprost. - Zakładając, że się zgodzę na współpracę, przy jakimkolwiek zgłoszeniu, zrywam jakiekolwiek kontakty z tobą. Dlatego istotnym będzie niedopuszczenie do jakiegokolwiek zgłoszenia. – Podkreślił dość dobitnie, nie chcąc by w ogóle zakładano ujawnienie ich planów. Miło, że się zgadzał, Reed też ostatecznie postanowił, że nie będzie się bawić już w te otoczki. Jego imię było doskonale znane każdemu, kto miał jakąkolwiek styczność z Śmiertelnym Nokturnem. Będąc właścicielem Nokturna z krótką przerwą przez cztery lata zdołał wyrobić sobie własne imię wśród środowiska tego typu. - Shawn Reed. – Mężczyzna uważnie przyglądał się twarzy towarzysza, wyszukując w niej jakiejkolwiek oznaki rozpoznania jego imienia. Reed dopił swoje piwo i wstał, powoli kierując się ku wyjściu. Jeszcze rzucił jednym jadowitym spojrzeniem w stronę Borisa, dopowiadając: - Odezwę się. – Z tymi słowami opuścił mężczyznę samego wśród ludzi tak bardzo niepasujących do jego persony.