Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Chyba mocno jej się w tym momencie przydał, bo po chwili widział, jak facet, który do niedawna ją dręczył i uprzykrzał tej damie życie, odpuścił widząc, że jednak nie jest ona samotna. W sumie to trochę zaskakujące. Na tyle na ile Tony znał się na facetach (a mógł sądzić, że dosyć dobrze, skoro sam był jednym z nich) to wiedział, że ten drugi odpuszcza tylko w momencie, kiedy widzi, że nie ma szans, że przeciwnik jest silniejszy, atrakcyjniejszy, ma większą szansę powodzenia. Nie ma co, poczuł się połechtany, kiedy ten fakt dotarł do jego mózgu i się tam zagnieździł. W końcu, nigdy nawet nie przypuszczał, że mógłby być postrzegany w taki właśnie sposób przez innych facetów! Bo chyba można by było tak wywnioskować. Przynajmniej on się w taki właśnie sposób poczuł i nie zamierzał swojego punktu patrzenia na tę kwestię zmieniać. - Drobiazg, mam nadzieję, że faktycznie się odczepi. - rzekł po chwili zgodnie z prawdą. Jeśli dzięki temu, bądź co bądź, bardzo czułemu powitaniu z nieznaną kobietą, miała się ona poczuć bezpieczniej, to chyba to było w tym momencie najważniejsze. Nic nie mógł poradzić na to, że na jego ustach mimowolnie pojawił się uśmiech, a jedna jego brew powędrowała ku górze, kiedy słyszał kolejne jej słowa. - Zazwyczaj Ci się to nie zdarza? To ja nie chcę wiedzieć chyba, jakie inne sytuacje Cię spotykają. - zaśmiał się głośno, kiedy to powiedział. Dziewczyna na pierwszy rzut oka nie wyglądała na taką, która przyciąga do siebie same kłopoty. Co prawda, mógł się znacznie w tej kwestii mylić, istniało takie prawdopodobieństwo. Nie mniej jednak uważał, że od razu takie osądzanie było bezcelowe. I robić tego nie zamierzał. Nie zamierzał jej zatrzymywać, chociaż wyglądała bardzo podobnie do niego. Nie miała chyba w tym momencie nic lepszego do roboty, niż po prostu napić się z zupełnie obcym facetem, którego to dopiero co całowała. On chyba jednak potrzebował dzisiaj towarzystwa. - Możemy się napić. Jeśli chcesz to siadaj, zamówię dla nas. - odsunął przed nią jedno z krzeseł przy stoliku który zajmował. Ot, taki odruch bycia miłym dżentelmenem, którego nauczył się jeszcze podczas trwania swojego małżeństwa. -Swoją drogą, Anthony jestem. - dodał szeptem, bo nie uznał za stosowne w tej właśnie sytuacji podawać jej dłoń, kiedy to przed chwilą całowali się "na powitanie". Ruszył do baru i wziął dwie ogniste whisky po czym wrócił do stolika i usiadł na wcześniej zajmowanym miejscu.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie skomentowała jego słów, puszczając w niepamięć mężczyznę, który jeszcze przed chwilą stanowił potencjalne zagrożenie; wolała skupić się na swoim wybawcy. Zamiast tego wzruszyła wątłymi ramionami w odpowiedzi. – Lepiej, żebyś nie wiedział – odparła i nachyliła się konspiracyjnie ku niemu – czasami się dziwię, że w ogóle jeszcze chodzę po tej ziemi w jednym kawałku – dodała ciszej, zapobiegawczo, w razie gdyby okrutny los postanowił zweryfikować jej szczęście do wychodzenia cało z opresji. Ceniła sobie zarówno swoje nogi, jak i ręce, a właściwie całe ciało, więc nie potrzebowała kolejnych problemów, skoro dopiero co zażegnała jeden. Potem skorzystała z gestu nieznajomego i usiadła na krześle, dochodząc do wniosku, że skoro na niego czekała w powitalnym geście rzucając się biedakowi na szyję i łącząc ich wargi w nie byle jakim pocałunku, to winna była mu chociaż towarzystwo i jednego drinka, ot, ze zwykłej kultury. Również bez problemu dostrzegła, że mieli podobny nastrój, co szybko przełożyła sobie na swoje myślenie – być może to, że był pierwszym, na którego trafiła podczas swojej ucieczki nie było przypadkiem a miało swój cel? – Padme – nie odmówiła sobie kolejnego przyglądnięcia się mu i poddania kolejnej ocenie; zastanawiała się ile miał lat. Nie wyglądał na kogoś dużo starszego od niej, ale na pewno nie był dopiero co po studiach. Wystarczyło samo jego zachowanie, by była tego pewna. Gdy tylko pozbyła się płaszcza i przemoczonego szalika, ujęła w dłoń szklaneczkę, wolną ręką zgarniając pojedyncze pukle wilgotnych, ciemnych włosów za uszy. – Mam nadzieję, że nie czekałeś na nikogo, nie chciałabym ci narobić kłopotów – dopiero teraz uświadomiła sobie, że równie dobrze mogła uratować siebie a zepsuć wieczór komuś innemu tą nagłą napaścią, bo w swoim planie nie wzięła pod uwagę kilku detali. W tym właśnie potencjalnej randki, spotkania przyjaciół – ale wyglądasz tak, jakby coś cię gnębiło – była dobrym obserwatorem, tak samo jak słuchaczem, czego wyuczyła się pracując w cukierni w Hogsmeade. Teraz, pracując na kuchni, nie miała takiej możliwości i powoli zaczynała mieć z tym problem – czasami rozmowa z obcą osobą bywa prostsza – uśmiechnęła się zachęcająco, wnet mocząc wargi w trunku.
Dlaczego ludzie mówią coś takiego? To przecież oczywiste, że w momencie, kiedy ktoś sugerował "lepiej, żebyś nie wiedział" to od razu chciało się dokładnie wiedzieć o co chodzi. Selwyn nie był inny pod tym względem. I pewnie by to zrobił, gdyby gdzieś w głębi jego umysłu nie pojawiła się myśl, że chyba jednak nie wypada tak od razu wypytywać dziewczyny o wszystko. -Jeśli wolisz nie mówić. Chociaż nie jestem pewien, czy byłabyś w stanie mimo wszystko przebić moje różne przygody. - stwierdził dosyć luźnym tonem. Nie znał jej, to fakt, ale niekiedy po prostu ma się to przeświadczenie. On wiele w swoim życiu zrobił, zobaczył. I zamierzał jeszcze więcej! Nie podejrzewał, aby ona nie miała mniej problemów, ale coś mu mówiło, że wyglądała raczej na jedną z tych grzecznych niż niegrzecznych dziewczynek. Uśmiechnął się delikatnie w jej stronę. Prawda była taka, że od dawien dawna na nikogo nie czekał, jakkolwiek patetycznie to brzmiało. Nie było w jego życiu nikogo takiego, kto mógłby poczuć się zazdrosny, czy urażony podobnym gestem ze strony dziewczyny. Nawet nie szczególnie przeszkadzał mu ten fakt. W końcu jego żona odeszła już kilka lat temu. Zdołał częściowo się z tym pogodzić. Bo nie przypuszczał, aby kiedykolwiek potrafił całkowicie zapomnieć o Jaśminie. Chyba nawet by nie chciał wymazywać jej ze swoich wspomnień. Nie mógłby. - Nie, spokojnie. Nie czekam na nikogo, kto mógłby być o to zazdrosny. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo nie chciał, aby dziewczyna czuła się przez swoje zachowanie jakoś nieswojo czy źle. Nie było nikogo, kto uznałby to za niestosowne, on sam również nie zamierzał. Czy wyglądał na przygnębionego? Czy było to od razu widać dla kogoś, kto w ogóle go nie znał? Jeśli tak, to musiało być z nim serio cholernie źle. Tylko pytanie brzmiało, co właściwie powinien jej teraz powiedzieć... - Życie mnie gnębi. - stwierdził po prostu, parskając przy tym delikatnie śmiechem. To była chyba najbardziej adekwatna odpowiedź jaką mógł jej udzielić, bez konieczności od razu opowiadania o wszystkim, co go spotkało i doprowadziło do tego, że właśnie pił whisky w barze z nieznajomą. I jakby na potwierdzenie tego, co właśnie myślał, upił sporo trunku ze swojej szklanki, krzywiąc się przy tym delikatnie. Nigdy nie lubował się w tym trunku, ale teraz jakoś go znosił. Czyżby dorastał?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W słowach Anthony'ego wyczuła pewną zachętę, ale i nieme wyzwanie, które zamierzała podjąć, skoro swoich przygód nie uważała za coś wstydliwego. Ot, raczej żyła w przeświadczeniu, że miała niezwykle dużego pecha albo płaciła teraz za wszystkie złe rzeczy, które uczyniła w ciągu kilkunastu lat chodzenia po padole ludzkim. – W ostatnim czasie prawie zostałam otruta, zaraz po tym jak próbowano mnie sprzedać za dwadzieścia galeonów – wzruszyła ramionami, starając się utrzymać chociaż minimum powagi; na początku rzeczywiście myślała, że Henley postanowił ją zarówno sprzedać, jak i otruć szukając sproszkowanych ingrediencji w środku nocy po przerażonych aptekarzach i wtedy wcale nie było jej do śmiechu, gdy upadając drugi raz głową na ziemię w duchu rozliczała się ze swoich grzechów. Była jednak ciekawa reakcji nieznajomego i ewentualnej odpowiedzi: wątpiła, żeby był w stanie ją przebić. Później pokiwała głową na znak, że rozumie i przybrała odpowiedni do tego wyraz twarzy; wyraz osoby, której to uczucie nie było ani obce ani na tyle odległe, by była w stanie zapomnieć o swoich problemach, skrywanych pod porcelanową cerą i przyjaznym uśmiechem, który na przestrzeni lat i tak nieco zmarniał, nie przypominając uśmiechu tej samej dziewczyny, wychowanki Ravenclawu, zarażającej optymizmem innych. Mimo młodego wieku spotkała się z mniejszymi czy większymi problemami, których konsekwencje odczuwała do teraz, dlatego też szybko posłała mężczyźnie pokrzepiający uśmiech. Zgodnie z tym co powiedziała wcześniej, była skłonna go wysłuchać, porozmawiać, doradzić i pokazać inne, obiektywne punkty widzenia, i wiedziała już, że na jednym drinku i kilku minutach raczej się nie skończy; poprawiwszy się na krześle, odpowiednio do sesji terapeutycznej, objęła szklaneczkę obiema dłońmi. – Na początek, zwolnij z piciem. Nie jestem pewna czy moje silne ramiona udźwigną twój ciężar – stwierdziła pół żartem pół serio, bo w gruncie rzeczy sama powinna stronić od alkoholu, skoro mogła przejąć w genach skłonności do spożywania jego zbyt dużych ilości, a chciała dotrzymać mu tempa – życie bywa ciężkie, ale na pewno nie jest tak źle, prawda? – przyglądnęła mu się uważnie, jakby w obawie, że trafiła na osobę, która właśnie warzyła swoje losy na szali życia, lecz wygląd Selwyna nie wskazywał na to, by zamierzał zrobić coś głupiego. Z drugiej strony szybko uznała w myślach, że sama przecież nie zdradzała po sobie głębokiej depresji, więc może po prostu dobrze się maskował? – Z drugiej strony, popatrz, wyszedłeś do baru w podłym humorze i na dzień dobry obca kobieta rzuciła ci się na szyję. Szansa jedna na milion – teraz, gdy emocji powoli opadły a stres z niej uszedł, była w stanie zauważyć jak niemądrze się zachowała, chociaż wcale nie zamierzała płakać z tego powodu; szalone sytuacje przeważnie owocowały czymś prawdziwym, trwałym i ciekawym, co zdążyła zaobserwować nie tyle po swojej osobie a po bliskim otoczeniu.
On na szczęście nigdy nie był podtruwany. Co prawda niejednokrotnie zdarzało się, że miał różne inne dziwne przygody, ale chociaż nikt go nie truł. Jeśli już to sam podobne rzeczy sprowadzał na siebie. Śmiało można by powiedzieć, że był swoją własną zgubą. Cóż... zdarza się, prawda? - Nie no, ze mną nie było tak źle, aby ktoś chciał mnie sprzedać. Ale może równie ciekawe będzie to, że w ostatnim czasie musiałem uciekać przed bandą nawiedzonych węży? - śmiał się otwarcie. Miał przeświadczenie, że te słowa nie mogły brzmieć śmiesznie dla kogoś, kto po prostu ich słuchał, a nie doświadczył podobnych rzeczy co on. Zresztą, wtedy dla niego to też nie było śmieszne. Teraz potrafił o tym w ten sposób wspominać, w momencie gdy to zdarzenie miało miejsce, mało się nie posikał ze strachu, ale NIGDY NIKOMU nie zamierzał o tym wspominać... Nie i już. Czy serio mógł wyglądać tak źle? Jakby właśnie przyszedł do tego baru tylko po to, aby utopić swoje smutki w morzu ognistej i zaliczyć pierwszą lepszą kobietę, która rozłoży przed nim nogi? Jeśli tak, to chyba czas najwyższy, aby się trochę ogarnąć życiowo. Albo przynajmniej zacząć sprawiać lepsze wrażenie. Bo naprawdę, nie było z nim tak źle, jakby się mogło wydawać. Nie był człowiekiem chodząca depresja. Wbrew pozorom był zadowolony z życia, które prowadził. Ale jak każdy, miał czasami gorsze dni, a Padme niestety właśnie na taki w jego wykonaniu trafiła. - Jasne, że nie jest tak źle. - uśmiechnął się delikatnie, kiedy to powiedział i spojrzał jej prosto w oczy. A może sobie trochę poflirtuje? Zobaczy, czy dalej potrafi w ogóle to robić... W końcu minęło tyle lat od kiedy ostatni raz próbował czegoś podobnego. - W końcu siedzę z naprawdę piękną kobietą przy jednym stoliku i mogę z nią porozmawiać. Tylko skończony debil uznałby w tym momencie, że jest źle. - wyszczerzył się mocniej przy ostatnich słowach, jakby na powiedzenie, że on tym debilem nie jest. Nie było to do końca zgodne z prawdą, bo niekiedy zachowywał się jak skończony kretyn, ale o tym kobieta nie musiała wiedzieć... Upił trochę alkoholu i... omal go nie wypluł na blat stolika. Na szczęście miał dobry refleks i zdążył zakryć dłonią usta, aby nic nie wydostało się na zewnątrz. Musiało wyglądać to przynajmniej źle. No i tyle z jego flirtowania. Nawet jeśli miałby jakiekolwiek szanse u tej kobiety, to właśnie spalił sobie wszelkie mosty. Ale to nie jego wina. Tylko jej. To ona go rozbawiła. - Fakt, niecodzienna sytuacja. Może powinienem zagrać na jakiejś loterii czy coś, co sądzisz? - zdecydował się na pociągnięcie tego zabawnego, przynajmniej w jego odczuciu, wątku. Miło było tak po prostu siedzieć i rozmawiać, o wszystkim i o niczym, bez wcześniejszych uprzedzeń i myśli dotyczących drugiej osoby. Zacząć z nową, zupełnie czystą kartą, bez konieczności od razu zapisywania jej w całości. Po prostu, było miło.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nawiedzone węże nie były czymś, w co nie potrafiłaby uwierzyć, skoro sama posiadała na swoim koncie wiele absurdalnych sytuacji. Na szczęście nie ze zwierzętami w roli głównej, jeśli nie liczyć kota, który wielokrotnie przegonił ją półnagą po kamienicy i pobliskim ogrodzie. Wciąż nie rozumiała o co mu chodziło i czy tak bardzo próbował jej coś przekazać swoim zachowaniem – widocznie potrzebowała pomocy zwierzęcoustego. – Mój nawiedzony kot dostarcza sąsiadom rozrywki, kiedy próbuję go złapać ubrana w szlafrok lub koszulkę – nie wiedziała czemu zdecydowała się podzielić z nim akurat tym, ale nie wyglądała na osobę w jakikolwiek speszoną; cóż, pół kamienicy zdołało już oglądnąć jej biust. Miał szansę, tak przynajmniej myślała, dochodząc do wniosku jakiś czas temu, że być może koniec roku był odpowiednią okazją do poznania kogoś nowego, uporządkowania swoich spraw miłosnych i ustatkowania się, tym razem na dłużej. Nie odrzucała też okazji do niewinnego flirtu, czy bardziej grzesznego spotkania na jedną noc – nie miała z tym problemu, zważywszy na hedonizm, o którym zapomniała na jakiś czas. Nie wiedziała jak z osoby, która kierowała się spełnianiem swoich zachcianek i przyjemności stała się człowiekiem tak zabieganym, że wyspanie się i nałożenie maseczki na twarz stanowiło dla niej coś niewykonalnego, a fakt, że to zaspokajanie własnych potrzeb było początkiem jej problemów i zawirowań życiowych wyparła, najwyraźniej nie zamierzając dłużej się katować tym, na co już nie miała wpływu. Odwzajemniła więc uśmiech, szybko zauważając, że chyba nie do końca trafiła z oceną jego humoru – ale widocznie nie miał jej tego za złe. – To całkiem dobry pomysł – podjąwszy się narzuconej gry, dodała po chwili – wygląda na to, że jestem twoim talizmanem szczęścia – duszne pomieszczenie powoli zaczynało ją przytłaczać, bez względu na przyjemne towarzystwo, dlatego zerknęła mimowolnie w stronę wyjścia a potem po raz kolejny na Anthony'ego, z miną, jakby właśnie poddawała go w myślach niezwykle trudnej ocenie. – Przejdziemy się? – zaproponowała, kontrolnie spoglądając na zawartość obu szklanek, czy raczej ich brak – spacer z butelką alkoholu pod gwiazdami brzmi jak kolejna okazja nie do odrzucenia – uśmiechnęła się zachęcająco, subtelnie, przypadkowo muskając wierzch dłoni Selwyna opuszkami palców.
Skoro uważała, że jest jego talizmanem szczęścia, to chyba nie wypadało, aby teraz pozwolił jej zwiać, prawda? Szczęście powinno utrzymywać się jak najdłużej przy sobie, w szczególności jeśli ktoś miał takie "szczęście" jak Selwyn i wszelkie złe zdarzenia odnajdywały go jak po sznurku. Trunku w szklankach ubywało, a oni wciąż siedzieli w tym miejscu. Padme zaproponowała, aby się gdzieś przejść, co Tony'emu bardzo odpowiadało. Nie chciał dłużej tu siedzieć. Poza tym, powoli zaczął uważać, że marnowanie takiego wieczoru i takiego towarzystwa na siedzenie w pierwszym lepszym barze, to czysta głupota. Robił różne dziwne rzeczy, nie do końca logiczne i zgodne z ogólnie pojętymi zasadami, ale czegoś takiego robić nie zamierzał. Pewnie dlatego, kiedy tylko wspomniała o takiej sposobności, od razu podniósł się ze swojego krzesełka i podał jej dłoń, jak na dżentelmena przystało. - Widzę, że nie mogę odmówić, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że nawet bym tego chciał. - stwierdził z lekko nonszalanckim uśmiechem na ustach. Niebo było piękne tego wieczoru, może faktycznie powinni nacieszyć nim swoje oko? Założył swój płaszcz i pomógł przy podobnej czynności kobiecie. Potem podał jej swoje ramie, jeśli tylko chciałaby z niego skorzystąć. - To co, idziemy?- zapytał, a gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą, ruszył w stronę wyjścia. Ten spacer zapowiadał się naprawdę intrygująco, nie ma co.
Zt. x2
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie potrafił znaleźć sobie miejsca w tym przeklętym mieście. Jeszcze kilka lat temu Londyn był dla niego domem, który znał jak własną kieszeń; z którym – jeśli możliwym jest nazwać to w ten sposób – nawiązał nić wzajemnego porozumienia. Ta zerwała się przez lata jego nieobecności. Te same miejsca, nawet jeśli nie zmieniły się zbytnio, wydawały mu się odmienione; zimne, szare, ponure, spowite upiorną warstewką dymu i spalin wiszącą w co ciaśniejszych uliczkach. Obce i nieprzyjazne. Śnieg nie działał na korzyść tego miasta, a jedynie pogarszał sprawę, nabierając błotnistego koloru, rozchlapując się pod ciężkimi butami i zostawiając na nich warstewkę brudu. Zatrzymał się pod szyldem baru, przyjrzał mu uważnie i wyciągnął z kieszeni srebrną papierośnicę, w której zwykł trzymać stały zapas Niebieskich Gryfów. Wsunął jednego między wargi i, posługując się różdżką, odpalił go, zadowolony z ostrego smaku, którym natychmiast się zaciągnął. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział co to za miejsce, pojawiło się nagle, tak jak wiele innych, jakby wszystkie wyrosły jak grzyby po deszczu. To było dziwne, mylące uczucie. Zdawało mu się, że, nawet jeśli robią na nim zgoła inne niż niegdyś wrażenie, wciąż orientuje się w tych wszystkich starych zakamarkach, a tymczasem mógł jedynie błądzić po ulicach i trafiać na gorsze lub lepsze lokale. Głównie te gorsze, gwoli ścisłości. Wypuścił dym ku górze, opuścił głowę i powiódł wzrokiem po przemierzających chodniki postaciach. Nie widział jej niemal cztery lata i, co tu dużo mówić, rozpierała go ciekawość co do tego jak teraz wyglądała i jaka właściwie była. Czy zmieniła się bardzo? I czy dostrzeże jego zmianę? Na wszelki wypadek przykleił do warg standardowy, przesycony ironią uśmieszek – jakby kpił sobie z całego otaczającego go świata. Płatki śniegu powoli osiadały na czarnym płaszczu i ułożonych jak zwykle w artystyczny nieład włosach. Dopali i zaczeka na nią w środku.
Ledwo co spakowała się do tej niewielkiej torby, która miała służyć jej za cały bagaż na ferie, a mały koszmar zapukał w okno. Szczerze to nie wiedziała dlaczego miałaby udać się na ferie, w nieznane miejsce... Zapewne z nikim ciekawym pod ręką, gdzie będzie zdana na siebie oraz tych, którzy znajdą się w tym samym lokum co ona. Kwestia zabicia czasu i dobrego towarzystwa nigdy nie stanowiła problemu, w końcu lubiła niespodzianki. Myślała jednak, że nie w taki sposób spędzi wolne dni. Perspektywa spędzenia ich w rodzinnym domu nie wchodziła w rachubę, nawet jeżeli ojciec zamierzał wyjechać w jedną ze swoich cholernych delegacji. Sam odór jego wody kolońskiej przyprawiał ją o mdłości, a cały dom właśnie tak pachniał. Jaśminem, czymś ostrym i porażką. Koszmar zaciekawiony spojrzał przez jej ramię kiedy czytała list. Otwierała usta jakby czytała go na głos chociaż żaden dźwięk nie wyszedł z jej gardła. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź, nienawidziła poczty, dlatego chciała mieć to z głowy. Na drugi dzień ubrała tyle, żeby nie zamarznąć i nie za dużo, aby nie umrzeć z przegrzania. Nienawidziła zimy, bo ubrania zawsze ją ograniczały. Lubiła swobodę ruchu, a ta była najefektywniejsza kiedy miała na sobie niewiele, bądź kiedy mocno do niej przylegało. Kiedy kroczyła ulicami Londynu, wsunęła dłonie do kieszeni kurtki. Chłód źle działał na dłonie bez rękawiczek, a zamierzała je jeszcze zachować. Kiedy dostrzegła z daleka postać mężczyzny, uśmiechnęła się do siebie... Czy na wspominki? Kto ją tam wie. Zdążył odrzucić papierosa, zaciągając się jeszcze ostatni raz, a już stała przy nim, uważnie przyglądając się mocno zarysowanej linii szczęki. Owszem, wyglądał trochę inaczej jednak czy doszło do jakiś innych zmian? To się okaże. -Jak dobrze wiedzieć, że wciąż zatruwasz powietrze.-Uśmiechnęła się szeroko, pchając drzwi do środka i nie czekając na niego, rozpoczęła poszukiwania wolnego miejsca. Chciała się ogrzać, znaleźć ustronne miejsce i dowiedzieć się, czegoś takiego chciał po tylu latach rozłąki. Zdjęła okrycie i zawiesiła na jednym z krzeseł przy wolnym, nieco oddalonym stoliku. Cudem było, że o tej porze znaleźli coś wolnego. Kiedy już obydwoje zajęli swoje miejsca, nachyliła się lekko nad stołem i utkwiła w nim swoje spojrzenie. -To, co takie mam lub w czym mam pomóc, że się do mnie łaskawie odezwałeś?-Spytała spokojnie, a choć jej słowa nie zabrzmiały miło, jej twarz cały czas wydawała się być pogodna. Czyli przechodzimy do konkretów, cudownie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie miał wobec tego spotkania ogromnych wymagań, był wszak realistą. Niegdysiejsza znajomość, mimo że stosunkowo bliska, nie musiała przecież zwiastować udanego wieczoru. Nie zastanawiał się nad tym jak bardzo się zmieniła, zarówno z wyglądu i z charakteru, a miał ku temu dość konkretny powód – była nim świadomość zmian, które zaszły w nim samym przez te trzy i pół roku życia na emigracji. Wiedząc, że pod wieloma względami był już zupełnie innym człowiekiem, czuł, że bez względu na to jak domyślną i wnikliwą był osobą, nie jest w stanie przewidzieć toru, po jakim potoczyło się jej życie. A i to, o ile dobrze pamiętał, nie było nigdy proste i usłane różami. Wiódł beznamiętnym spojrzeniem po zbliżającej się ku niemu kobiecie, obserwując rytm i tempo jej kroków, oraz płynny, działający na wyobraźnię ruch bioder; nie od razu rozpoznał w niej Krukonkę, właściwie dopiero w chwili gdy mógł dostrzec jej usianą piegami twarz zrozumiał z kim ma do czynienia. Kącik jego ust drgnął w charakterystyczny sposób, choć ironiczny uśmiech pozostał w dokładnie tym samym miejscu i formie, w jakim sobie tego życzył. Ze zdziwieniem odnotował fakt, że ucieszył się na jej widok – a przynajmniej odetchnął z ulgą, że nie wystawiła go bezdusznie, –skazując na samotne picie przy kontuarze. Nie zdziwiłby się wcale; nie miał pojęcia w jakim stopniu przejęła się jego zniknięciem (i czy w ogóle), ale miała wszelkie prawo by czuć do niego żal. Zgniótł papierosa na pobliskim śmietniku i powoli wypuścił z siebie resztki dymu. — Skoro wszyscy umieramy, dobrze by było gdyby to otaczające nas cholerstwo też chyliło się ku zagładzie. Mam nadzieję, że przyczyniam się do tego choć odrobinę. — ruszył jej śladem i odpiął kilka guzików płaszcza, rozglądając się ze skrywanym zaciekawieniem. Osobliwe miejsce; może nie do końca wpasowywało się w jego gust, ale panujący wokół gwar dawał mu niezrozumiałe poczucie bezpieczeństwa. Harmider zatłoczonych barów, pubów i klubów przynosił mu spokój, pewnie dlatego, że był mu po prostu dobrze znany. Nie potrafiłby zliczyć wieczorów, kiedy po prostu siedział i wyłapywał strzępki odbywających się wokół rozmów, próbując złożyć je w interesującą całość. Zdjął płaszcz, odsłaniając czarny materiał koszuli. Zajął miejsce naprzeciwko niej i również się nachylił, wbijając w nią rozweselone spojrzenie zielonych oczu. — Widzę, że Ci się spieszy. — odparł, unosząc nieco brew. — A ja tymczasem mam ochotę spędzić miło czas w towarzystwie pięknej kobiety i interesy zsunąć na dalszy plan. Czego się napijesz? Nie potrafił oddać jej kontroli nad sytuacją i tempem spotkania, czuł w sobie potrzebę, by samemu dyktować warunki. W takiej sytuacji nie liczył się fakt, iż w liście sam wspomniał o przysłudze wcześniej niż by wypadało. Zachował się dokładnie tak, jakby nigdy nie miało to miejsca. Przy barze zamówił wybranego przez nią drinka i szklaneczkę serwowanej tu krwistej whisky, i z tym balastem powrócił do stolika. — Wspominałaś, że jutro wyjeżdżasz. Obudziła się w Tobie potrzeba integracji z innymi studentami, czy wcale nie jedziesz na ferie? — posłał jej uśmiech i uniósł szklaneczkę, patrząc na nią wymownie. — za co się napijemy?
Każde z nich miało swoje życie. Czasem miała wrażenie, jakby nie miała na nie żadnego wpływu. Co niekoniecznie jej pasowało... Kontrola była czymś, co pozwalało jej swobodnie funkcjonować w tym świecie, a choć nie była osobą, która z góry planuje to, co będzie robiła... Świadomość, że sama o tym decydowała, był wyzwalający. Czy była osobą sprzed jego wyjazdu? Trudno to stwierdzić, skoro czasem potrafiła zmienić swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni i to kilka razy w ciągu doby. Próbowała jedynie nacieszyć się jego towarzystwem, póki jeszcze tutaj był. Cała reszta nie miała najmniejszego znaczenia. W jej życiu nie było miejsca na żal... Rządziła nią pasja, a to, w jakim dokładnie kierunku ją zaprowadzi? Kto to wie. -Pozytywny jak zawsze.-Mruknęła, jednak w momencie, w którym skierowała się do drzwi, nie ukrywała szerokiego uśmiechu na ustach. Nie musiał jednak go widzieć, w końcu to takie niepodobne do niej. Miejsce jak każde inne, prawda? Miało swój urok i właśnie dlatego mogła poczuć się tutaj, chociaż odrobinę swobodnie. Na pierwszy rzut oka, jej osoba kompletnie tutaj nie pasowała, jednak coś w spojrzeniu i ruchach dziewczyny sprawiało wrażenie, że idealnie nadawała się na klienta tego przybytku. Nie było w niej nic ładnego. -Po prostu lubię wiedzieć, na czym stoję Słońce.-Uśmiechnęła się delikatnie i oparła podbródek na zaciśniętej pięści. Komplementy z jego strony były tak naturalne, że niemal ich nie zauważała. Wywróciła teatralnie oczyma, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym.-Sherry poproszę.-Powiedziała spokojnie. Obserwowała, jak mężczyzna oddala się do baru, aby zamówić im trunki. Była to leniwa czynność, która pozwoliła jej cieszyć się widokiem. Czy Nathaniel zdawał sobie z tego sprawę? Prawdopodobnie. W końcu to spojrzenie mogło przepalić to zbędne odzienie, które na sobie miał. -Może chcę ubarwić im trochę ten wyjazd?-Wzruszyła delikatnie ramionami.-Tutaj nic mnie nie trzyma, chyba że masz coś ciekawego do zaproponowania.-Uniosła brwi i uśmiechnęła się szeroko, unosząc szklankę sherry do góry. -Za Twoją pamięć. O mnie. Aby takie zaniedbanie miało miejsce ostatni raz.-Powiedziała, a po chwili można było usłyszeć brzęk charakterystyczny dla zetknięcia się dwóch szklanek. Uniosła naczynie do ust i skosztowała trunku... Napój rozszedł się po jej języku i po krętej drodze znalazł się w żołądku. Mogła powoli się rozgrzać, czego wcale nie sugerowała gęsia skórka pojawiająca się na jej karku.-Długo zostajesz?-Spytała spokojnie. Lucia nie zadawała pytań, które nie szły w jej interesie... Mógł odpowiedzieć lub kompletnie zignorować jej pytanie. Uśmiechała się prawym kącikiem ust, uważnie lustrując mężczyznę naprzeciwko niej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Pozytywne nastawienie do świata nigdy nie było jego mocną stroną, nawet za dawnych, bez wątpienia lepszych czasów. Był nazbyt uważny, nazbyt spostrzegawczy, by wciąż potrafić zachwycać się światem. Odkąd tylko pamiętał, czujnie obserwował otaczającą go rzeczywistość, poddawał ją wnikliwej analizie i wyciągał wnioski. Nie lubił i nie umiał zakładać różowych okularów, nie starał się niczego upiększać. Mimo to kłamstwo nie było mu obce, wręcz przeciwnie, stanowiło przydatne narzędzie, którym posługiwał się z niemałą wprawą, ale sam ze sobą pozostawał szczery; w każdym razie próbował i lubił myśleć, że tak jest. Lucia wprowadzała niegdyś w jego życie odrobinę nieprzewidywalności, swoją własną zmiennością nakłaniała go do porzucenia planów, które tak uwielbiał układać, a które dawały mu kontrolę (choćby i złudną) nad swoim życiem. Nie spostrzegł co prawda uśmiechu, lecz potrafił wyobrazić go sobie z zadowalającą ilością detali. — Na dwóch całkiem zgrabnych nogach. Mogę Ci też powiedzieć na czym siedzisz, przyjrzałem się kiedy wchodziliśmy. — odparł, pozwalając sobie na nieco wyraźniejszy, bardziej przyjemny i przede wszystkim szczerszy uśmiech. — Niewiele się zmieniło. — dodał, nachylając się bliżej niej i pozwalając sobie na rozbawioną nutę rozbrzmiewającą w tonie jego głosu. A może sama mu się wyrwała, ot tak, niekontrolowanie? Zaraz wyprostował się i ruszył w stronę baru, dość spiesznie, bo chciał jak najszybciej powrócić w słodko-cierpką aurę jej towarzystwa. Nie miał żadnej pewności, że spojrzenie jakie na sobie czuł pochodzi akurat od Lucii, przywykł wszak do tego, że gdziekolwiek by się nie pojawił, ludzie na niego patrzyli – nieważne czy ze względu na zainteresowanie, niechęć czy jakiekolwiek inne emocje. Tak po prostu było. Wtedy zwykł odwzajemniać spojrzenie, nie odwracając jako pierwszy wzroku; zazwyczaj ich to peszyło. Kiedy jednak ze szklaneczkami w dłoniach odwrócił się ku swojej towarzyszce, pojął, że to jej oczy wwiercają się w jego sylwetkę, niby to jak drapieżnik wypatrujący swojej ofiary; pytanie tylko kto był w tym przypadku ofiarą. Puścił do niej oczko, uniósł kącik ust i, lawirując między klientami tegoż przybytku, dotarł do ich stolika. Przyzwyczaił się już do jaskrawego światła przy stolikach i teraz mógł uważniej jej się przyjrzeć, z czego też skorzystał. — Sugerujesz, że zostałabyś, gdybym Cię poprosił? No no, co za deklaracja. Kusi mnie żeby z tego skorzystać, ale nie mam serca zatrzymywać Cię na Wyspach, są ostatnio jakieś ponure. — tak jakby zawsze nie były. Cholerny Londyn, cholerna Anglia i Szkocja. Cholerna Wielka Brytania. — Nie roztop tylko całej Islandii bo wtedy to nie tylko ja, ale i cały świat o Tobie nie zapomni. — dodał, unosząc swoją szklankę i stuknął się z nią delikatnie, po czym bez chwili zwłoki upił z niej łyka zimnego, aczkolwiek parzącego gardło trunku. Oblizał wargi, chłonąc z nich resztki smaku. Wolałby coś porządniejszego, ale trudno tu było o coś naprawdę dobrego, musiał więc się zadowolić tym co miał. Spojrzał w jej oczy kiedy padło niewygodne pytanie i wzruszył ramionami bez cienia wahania czy niepewności. — Mam nadzieję, że jak najdłużej. — kłamał, czy mówił prawdę? Sam nie potrafiłby orzec. Czuł wobec tego miasta głęboką odrazę, niechęć i nienawiść, ale był tutaj ze względu na matkę; gdyby choroba zeżarła ją do reszty, nic więcej by go tu nie trzymało, ale póki żyła, nie potrafił tak po prostu wyjechać. Zabawnym było dowiedzieć się o skrywanych sobie resztkach skrupułów w chwili, gdy tak bardzo komplikowały jego życie. Książkowy przykład ironii losu. — Dostałem posadę w Ministerstwie, więc nigdzie mi się nie spieszy. — Nie pamiętał czy za czasów szkolnych mówił jej jak wielką niechęcią darzy tę instytucję. Czy opowiadał o wielkich planach związanych z nauczaniem w Beauxbatons i czy pamiętała z jaką namiętnością zajmował się eliksirami? Pewnie tak, wówczas było to przecież całe jego życie. Wypił jeszcze dwa łyki, czując, że pierwszy zdecydowanie mu nie wystarczy. Po tych dwóch zrozumiał natomiast, że nie wystarczy mu nawet cała szklanka. — A Ty nie masz ochoty wyjechać stąd w cholerę? Gdzieś gdzie jest ciepło, żebyś nie musiała zakrywać się zbędnymi ubraniami. — oparł łokcie na stoliku, a podbródek złożył na splecionych dłoniach, nie spuszczając jej z oczu nawet na chwilę. Przyglądał się jej piegom, kształtowi jej brwi, wykrojowi ust, i próbował porównać to wszystko z obrazem sprzed czterech lat, który powinien mieć w pamięci; ten jednak był niewyraźny, jakby zamazany. Jej toast był zatem trafiony. — Albo gdzieś gdzie jest zimno, ale przynajmniej nie tak ponuro. Może na Islandii spotkasz jakiegoś huldrekalla, który zrzuci dla Ciebie swój ogon, kto wie. To byłby interesujący zwrot akcji. — zaśmiał się pod nosem, przysuwając znów szklaneczkę do warg.
Okłamywanie siebie to najlepsza forma noszenia różowych okularów. Lucia była zdania, że dopóki kłamstwo brzmi prawdziwie i sam mocno w nie wierzysz, wprowadzając je do rzeczywistości... Z czasem stanie się równie prawdziwe. W końcu czasem wystarczy kilka osób, aby plotka zmieniła się w historię... Dlaczego nie skorzystać z tego do nagięcia trochę rzeczywistości, a raczej, własnego życia? Było to egoistyczne podejście, jednak kto by się tym przejmował? Czy w tych czasach znajdzie się ktoś, kto nie patrzy na swój własny interes? To komplement? Powinna to zapisać w zeszycie dobrych uczynków na jedną duszę. Z pewnością byłaby święta za życia, gdyby coś takiego się liczyło. Uważała, że odrobina nieprzewidywalności w życiu człowieka sprawia, że ten naprawdę żyje. Potrafiła cieszyć się z niewielkich, naprawdę drobnych spraw, co wcale nie czyni z niej kogoś pozytywnego... Otworzyła usta nieco szczerzej, udając zdumienie.-Masz rentgen w oczach, czy ruszyłeś wodzę swojej fantazji?- Jednak nie mogła długo powstrzymać szczerego śmiechu, który zwyczajnie musiał z niej ulecieć. Kompletnie nie pasowało do ponurej aury miejsca, w którym się znajdowali. I jak zwykle, nie przeszkadzało jej to. Towarzystwo Nathaniel'a było niemal zbawienne, a choć nie przyznałaby tego nigdy głośno... Tego potrzebowała w tym momencie. Drapieżnik polujący na ofiarę... Mhm. Czy nie miała spojrzenia niewinnego dziewczęcia? Myślała, że dobrze ukrywa się ze swoimi niecnymi zamiarami, które uwzględniały bezwzględne wykorzystanie jego osoby. Powinna to przećwiczyć. Przegryzła lekko wargę, pozwalając, aby płyn rozszedł się po jej wnętrznościach, a choć ciepło rozchodzące się po jej ciele było zgubne, trzymała się go jak najmocniej. Nienawidziła zimy. Podniosła na niego swoje spojrzenie i delikatnie uniosła brew. -Tylko jeżeli masz coś interesującego do zaoferowania, nie myśl, że jestem bezinteresowna Nathanielu.-Uśmiechnęła się szeroko, nie było sensu ubarwiać jej podłego charakteru. Zawsze czegoś chciała, zawsze czegoś pragnęła. I zawsze było jej za mało. Taka już była.-Bycie na ustach całego świata to jedno z moich ukrytych marzeń.-Powiedziała, unosząc swój trunek. Czy wtedy byłaby dumą dla swojego zniewieściałego ojczulka? Jej największym marzeniem jest, aby kiedyś zasalutował jej w tym śmiesznym mundurku, aby mogła pozbyć się go raz i porządnie. Czy potrafiła wyczuć blef swojego towarzysza? Cóż, to jego sprawa, nic jej do tego. Mówił jej to, co chciał, aby usłyszała, a ona będzie spijała każde słowo z jego ust, bo najwidoczniej taka dzisiaj była jej rola. Akceptowała to. Na wspomnienie o Ministerstwie delikatnie zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie zrobiła się bardziej uważne.-Czemu?-Jedno pytanie, które wiązało się z gamą wielu wątpliwości i czystego nierozumienia. Oczywiście, że pamiętała... Bardzo często zdarzało się tak, że wiedziała bardzo wiele, bez świadomości drugiej strony. Brało się to z czystego zainteresowania, wścibstwa, czy dobrego zmysłu obserwacji... Jeżeli czegoś nie chciał jej powiedzieć, zwyczajnie jej nie powie. Nie obrazi się, nie odwróci na pięcie i nie wybiegnie stąd, przeklinając jego duszę. Nie miała pięciu lat. I już nie przeklinała byle kogo. Nic dziwnego, że był zamazany... Lucia była zapamiętywana jedynie w barwach, w których przedstawiała się w danym momencie. Jedynie złe wspomnienia wywierały ostry i konkretny obraz jej postaci. W końcu ludzie mają tendencje do zapamiętywania tylko tych złych chwil. Wzruszyła delikatnie ramionami.-Jak dobrze mnie znasz, owszem... Wolałabym udać się na jedną z plaż, gdzie mogłabym bez krzywych spojrzeń starszych Pań wkładać na siebie jak najmniejszą ilość materiału.-Uśmiechnęła się delikatnie, a choć obruszone miny tych wszystkich kobiet nie robiły na niej wrażenia, trzeba stwarzać pozory przyzwoitej panny. Oparła się o krzesło i przyjrzała się Nathaniel'owi, na jego słowa zaś wywróciła teatralnie oczyma.-I poświęcić się dla mnie w taki sposób? Ten ogon zdecydowanie ważyłby więcej, niże mogłabym unieść.-Powiedziała, a jej dolna warga zadrżała.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Mam dobrą pamięć do tego typu szczegółów — czy aby na pewno był to szczegół? Cóż, daleki był od okrzyknięcia tyłka Lucii kolejnym cudem świata, ale był też przekonany, że wielu obruszyłoby na tak jawne niedocenienie jej wdzięków. — Fantazja jest w porządku, ale preferuję przenoszenie jej na rzeczywistość. — wyglądało na to, że potrzebowali siebie nawzajem, z tą tylko różnicą, że Bloodworth poza czerpaniem przyjemności z przebywania w jej towarzystwie, zamierzał jeszcze wykorzystać ją w bardziej przyziemny sposób; to jednak za chwilę. — Uwierzyłbym w Twoją bezinteresowność tylko gdybyś opowiedziała mi o niej po stosownej dawce veritaserum. — przyznał zgodnie ze swoimi odczuciami. Nie próbował jej bynajmniej obrazić, oboje z całą pewnością mieli świadomość jak wyglądała rzeczywistość. Nie nazywał jej przecież diablicą dlatego, że miała usposobienie aniołka, nieprawdaż? Taka już była i on był zupełnie taki sam; wiecznie doszukiwał się korzyści w każdej, najbanalniejszej nawet czynności. A kiedy takową wywęszył, potrafił dążyć do niej z upartością godną najprawdziwszego osła, swoją ścieżkę ścieląc wieloma trupami. Nie był święty, miał tego świadomość i żyło mu się z nią nad wyraz wygodnie. Zajrzał prosto w jasne tęczówki dziewczyny, udając – tak przed nią, jak przed samym sobą – szczerość wypowiadanych przez siebie słów. Sam nie wiedział które z ich dwójki bardziej potrzebowało tego kłamstwa. Choć się znali, mógł w ciemno zakładać, że dziewczyna nawet w najmniejszym stopniu nie uważa jego prywatnych problemów za coś wartego jej uwagi. Może to i dobrze?... Może to i zdrowe? Jej pytanie sprawiło, że zmarszczył nieznacznie brwi, na chwilę zaburzając warstwę swojej nieodłącznej maski. Miał niewiele ponad kilka sekund by samemu sobie udzielić odpowiedzi na ile ma ochotę dzielić się swoimi rzeczywistymi odczuciami. Był tylko człowiekiem, miał więc w sobie najzwyklejszą w świecie potrzebę wygadania się z problemów; z drugiej zaś strony tylko perfekcyjny obraz jego osoby jaki utrwali w oczach otaczających go ludzi będzie mógł zapewnić mu sukces. Jeśli zacznie narzekać, kimże będzie poza zwykłą, szarą jednostką? — Bo dobrze płacą. — odparł, niezmiennie patrząc prosto w jej tęczówki. Nie była to do końca prawda, nie było to też kłamstwo – liczył przecież na szybki awans wiążący się bezpośrednio ze wzrostem płacy. — Poza tym okazuje się, że jestem w tym dobry. No i... — zamieszawszy zawartością swojej szklaneczki, przeniósł na nią wzrok, by obserwować jak whisky muska szklane ścianki. — ...tak czy siak w Kanadzie skończyłem studia prawnicze, więc najwyraźniej już w tamtym momencie się na to zgodziłem. Dlaczego zabrzmiało to tak gorzko? Nie miało, cholera. Zbliżył szklaneczkę do ust, postanawiając napełnić je alkoholem zanim powie coś czego rzeczywiście pożałuje. Nie to miejsce, nie ten czas; poza tym szkoda mu było psuć sobie (a może i jej?) humor, skoro mogli miło spędzić ten czas. A skoro chciał mieć taką możliwość, musiał wpierw załatwić formalności. Dotarło do niego, że odkładanie tego w nieskończoność wcale nie sprawi, że będzie to brzmiało lepiej. — Ta sprawa, którą do Ciebie miałem... właściwie mam dalej – wiąże się bezpośrednio z moją pracą. — odstawił szklaneczkę i przesunął opuszkiem palca po jej zimnym rancie. — Jeśli dobrze pamiętam, mówisz dobrze po rosyjsku? — zielone ślepia, nieco przymrużone, powróciły do jej twarzy. Wpatrywał się w nią tak, jakby miał wyczytać odpowiedź tylko dzięki wnikliwej obserwacji. Dostrzegł ciemniejszy niż reszta pieg tuż nosie i uniósł kącik ust, samemu do końca nie rozumiejąc dlaczego ten detal tak go ucieszył. — Tak się składa, że w moim zawodzie dobrze jest znać języki... a rosyjski jest wyjątkowo piękny i bardzo mnie do niego ciągnie.
Czyli mogło być tak, jak podejrzewała. Nie odezwałby się po tak długim czasie milczenia, gdyby naprawdę czegoś od niej nie potrzebował. Nie była naiwna, zdecydowanie nie chodziło o napawanie się widokami, jakimi mogła go obdarzyć. A szkoda, byłoby to o wiele przyjemniejsze zajęcie, niżeli to, które miał Nathaniel na myśli. Jej wargi drgnęły, jakby mężczyzna powiedział coś zabawnego. Owszem, jedynie ten eliksir byłby w stanie cokolwiek z niej wydusić, coś prawdziwego, coś, co nie było przysłonięte jej uroczym uśmiechem, czy sprawną manipulacją. Wzruszyła lekko ramionami, w końcu nie mówili o czymś zaskakującym. Wiedziała, że osobnik znajdujący się przed nią wiedział, jaki miała charakterek, w końcu nigdy nikogo nie udawała, a paskudztwa, które siedziały w jej głowie, często wychodzą na światło dzienne. Dogadywali się, bo wcale nie był od niej lepszy. Wbrew wszystkiemu, naprawdę była ciekawa, co się działo w jego życiu. Może i była interesownym człowiekiem, jednak nie zapadłby w jej pamięci, gdyby nie uznała go za wartego pozostania tam. Nie musiał zdradzać szczegółów, nie musiał zagłębiać się w sprawach, które zwyczajnie nie leżały w jej interesie. Jednak nie pierdoli głupot, nie kręci, ani nie omija nieprzyjemnych tematów. Lubiła klarowne sytuacje, lubiła, kiedy ktoś mówił jej wprost to, co miał na myśli. Żałosne. Kreowanie wizerunku nieskazitelnej osoby, takiej, która nie ma własnych problemów. A może to raczej smutne? Niemożność pokazania prawdziwych uczuć, zbyt obszerne analizowanie własnego wizerunku w oczach innych ludzi. Częściowo kompletnie obcych, takich, których opinia nigdy nie powinna się liczyć. Cóż, może dlatego nie posiadała przy swoim boku kogoś, kto wytrzymałby tam dłużej niż miesiąc? Była zbyt szczera? Ha! Jej wiara w siebie nigdy nie zostanie zachwiana. Uśmiechnęła się. No tak, żaden pieniądz nie śmierdział, prawda? Upiła nieskromny łyk ze swojej szklanki i przez moment jedynie mu się przyglądała, jakby ważąc jego słowa, zastanawiając się nad ich prawdziwością. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie powinna tego robić. Jeżeli chciał ją okłamywać, nie powinna mieć do niego pretensji. Jednak coś tu śmierdziało, o czym świadczyła zmarszczka między jej brwiami oraz spojrzenie, które mu rzuciła.-A robisz chociaż to, co lubisz?-Spytała spokojnie, za późno, aby przegryźć wargę i zamknąć się na wieki. I nadszedł czas, w którym dowiedzą się, po co tak naprawdę się tutaj zeszli. Cudownie! Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, jakby fakt, że pamiętał ten kompletnie niepotrzebny szczegół, był dosyć zabawny.-Za nieposłuszeństwo w nauce karano pasem po palcach, więc tak, znam ten język bardzo dobrze.-Powiedziała, a choć nie brzmiało to przyjemnie, wciąż się uśmiechała. Cóż, nie powiedziała, jak skończył jej nauczyciel, co było rekompensatą za wszystkie krzywdy tego świata. Pokiwała lekko głową.-Czyli chcesz, żebym Cię nauczyła.-Czyste stwierdzenie, przy którym dokończyła swój trunek. Spojrzała w oczy Nathanielowi i nie przestała się uśmiechać, jakby coś jeszcze się za tym gestem kryło.-Nie wiem tylko, czy jesteś na to gotowy. Miałam wojskowe wychowanie, nie będę więc wyrozumiałą nauczycielką.-Powiedziała, odkładając naczynie na stół. Ciepło, które rozeszło się po jej ciele, sprawiło, że miała ochotę się rozciągnąć. -I przede wszystkim, co oferujesz w zamian. W końcu kwestię bezinteresowności mamy za sobą i wiemy, że wymagam czegoś w zamian.-Pochyliła się lekko nad stołem, ciekawa jego propozycji. Musiał to wcześniej przemyśleć, ten pomysł chyba nie wpadł do jego głowy w jednym momencie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czy lubił to co robił? Łatwo było kłamać dopóki nie zadała tak trafnego, silnie uderzającego w jego wahania pytania; łatwo było omijać prawdę tak długo, jak jakaś jej cząstka mimo wszystko tkwiła w wypowiadanych przezeń słowach. Był dobrym kłamcą, ale wobec niej nie miał ochoty posługiwać się czystym fałszem, nie zasługiwała na takie traktowanie. Szybko dotarło do niego, że jego odpowiedź zainteresuje tak samo ją, jak i jego samego – że właściwie potrzebuje sobie jej udzielić, aby w końcu zrozumieć co takiego siedzi w jego głowie. Potrafił nie zastanawiać się nad tym czy lubi swoje zajęcie, umiał zupełnie zignorować swoje niepokoje, bo miał cel, do którego dążył bez względu na wszystko. Czerpanie przyjemności z wykonywania swojej pracy uważał za nieistotny jej element, myślał, że w ogóle nie jest mu to potrzebne, frustracja rosła jednak z każdym dniem, do tego stopnia, że mimo swojego uporu, musiał przyznać, że w jego życiu brakuje istotnego elementu. Pasji, którą miał w sobie kiedyś. Był jak niedokończony papieros nagle zgnieciony w zapalniczce. Przesunął językiem po wargach, z trudem odnajdując w sobie odpowiednie słowa. — Mogło być gorzej. Nie lubię wypełniania druczków, nadgodzin i siedzenia za biurkiem, ale załatwiam sporo spraw z Francuzami. — w ich zaś towarzystwie czuł się komfortowo. Tęskno mu było za Francją, za urokliwą Prowansją, dom dziadków był jedynym miejscem, do którego odnosił się z takim sentymentem i ciepłem. Bał się tam jednak wrócić, obawiał się, że wówczas dostrzeże jak bezbarwne stało się jego życie. — Chętnie ukarałbym każdego kto podniósł na Ciebie rękę, bynajmniej nie pasem. — uśmiechnął się kącikiem ust, choć jej słowa nie miały w sobie nic wesołego. — Mięknę przy Tobie i staję się okropnie sentymentalny. Obawiam się, że to niedobrze. I on wychylił cały alkohol, a potem machnął ręką, aby przyniesiono im drugą kolejkę tego samego trunku. Czymże była bowiem jedna szklaneczka, zaledwie kroplą w całym tym wielkim morzu jego potrzeb. — Przejrzałaś mnie. Owszem, chcę żebyś mnie nauczyła i bynajmniej nie boję się Twoich surowych technik. Wręcz przeciwnie, zaintrygowałaś mnie teraz, pozwól tylko, że to ja będę mimo wszystko trzymał pas. — z uwagą lustrował piegowatą twarz, próbując zrozumieć naturę zdobiącego jej uśmiechu – na próżno, gdyż ten pozostał dla niego nieodgadniony. Nie martwił go nieprzyjemny ton, nie należał do ludzi bojaźliwych, a jego instynkt samozachowawczy wyłączał się zupełnie w towarzystwie pięknych kobiet. Lucia bez wątpienia była jedną z nich. — Mogę zapłacić Ci w jaki tylko sposób zechcesz, stawka nie jest istotna. Zależy mi nie tylko na nauce, ale i miłym towarzystwie. Lubię łączyć przyjemne z pożytecznym. — również się nachylił, opierając łokcie na stoliku. Przesunął spojrzeniem po oświetlonej ostrym światłem twarzy dziewczyny. — Galeony? Pakiet przysług? Mogę uwarzyć dla Ciebie jakieś eliksiry. A może wystarczy Ci moje towarzystwo? — dało się słyszeć wesołość towarzyszącą ostatnim słowom, a na jego wargach na nowo wykwitł uśmiech. Przybliżył się jeszcze odrobinę, nagle czując wyraźnie jej zapach. — Jestem pewien, że potrafię odpowiednio Ci zapłacić.
Mógł zrobić wszystko, cokolwiek tylko chciał. Szczególnie w kwestii skłamania na temat, który jest dla niego niewygodny. To spotkanie nie miało być próbą tej znajomości, czy czasem spędzonym na wywlekaniu rzeczy, o których zwyczajnie nie chcieli rozmawiać. Lucia to rozumiała, Nate również to wiedział. Jednak fakt, że uważał, iż nie zasługiwała na czyste kłamstwo, w jakimś, nawet minimalnym stopniu, jej schlebiało. Czy to raczej dlatego, że znali się od tej nie najlepszej strony, czy dlatego, że z pewnością by go przejrzała? Teraz, czy po jakimś czasie. Pasja była wszystkim, co miała. To ona kierowała jej życiem, jakby była to jedyna rzecz, której naprawdę ufała. Nie własnemu osądowi czy czystemu sumieniu. Chciała i brała, również nie patrząc na ilość trupów, przez które musiała przejść, aby się tam dostać. Była impulsywna... Ktoś rzekłby, że chaotyczna. Jednak wszystko ze sobą współgrało, jakby znajdowało się na swoim miejscu. Dlatego nie zniosłaby pracy, z której nie czerpałaby czystej satysfakcji... Gdyby liczyły się tylko pieniądze i prestiż, który mogłaby dzięki temu zdobyć. Pieniądze nie były wyznacznikiem jej zadowolenia. Nie stawiały jej wyżej od innych. Nie potrzebowała ich, aby czuć się "kimś". Pomimo tych wszystkich skaz, była zajebistą wersją siebie. -Gdyby ktoś kazał mi siedzieć za biurkiem, pewnie nie ujrzałby światła dziennego.-Uśmiechnęła się lekko, wzruszając delikatnie ramionami. I choć nigdy nie zastanawiała się nad swoją karierą po zakończeniu nauki, chyba już wiedziała, czym będzie się zajmowała. I sformułowanie "będzie żyła" to naprawdę kwintesencja tych planów. Jego słowa przez moment brzęczały w jej głowie, mając zapewne kompletnie inne znaczenia dla niego, niż dla niej. Kąciki jej warg drgnęły, a w oczach pojawił się niepokojący błysk.-Nie mów dwa razy, Nate. -Była zdolna do zemsty, chociaż nie nosiła po tych wydarzeniach żadnych blizn. Uśmiechnęła się jedynie na jego następne słowa, jakby coś w sentymentalnym słowach, jakie wypowiedział, było coś urzekającego. W jej życiu nie było rycerzy. Kiedy kolejna rundka alkoholu zawitała na ich stole, objęła naczynie długimi palcami, opierając się wygodnie na krześle. Zamoczyła usta, czyżby sprawdzało jakość przyniesionego alkoholu? Nie chodziło o zastraszenie, a raczej o obietnicę zawartą w tych kilku słowach. Tak naprawdę to nie miała nic przeciwko nauce, szczególnie że nie był pierwszym lepszym uczniakiem. To mogła być przyjemna zabawa, a że ostatnio jej życie w takowej umierało... Zaczesała niesforny kosmyk włosów za ucho. Przeszli do konkretów, cudnie. Uśmiechnęła się szeroko, co oczywiście próbowała powstrzymać, zagryzając wargę. Jednak ta reakcja była silniejsza od niej, a jego uważne spojrzenie lustrujące jej twarz jedynie wzmacniało to uczucie. Czuła ciepło na policzkach, co zapewne nie jest winą wypitych procentów. -Jestem pewna, że należycie mi zapłacisz za mój cenny czas oraz wiedzę.-Uniosła kieliszek i upiła łyk sherry.-Towarzystwo to jedynie bonus. Zapłaty będę domagać się w swoim czasie, zapewne, wtedy kiedy będę czegoś potrzebowała. Przysługi, eliksiru... Czy tego spojrzenia, które gdyby chciało, mogłoby zabić... Lub dokonać innych, wielkich rzeczy.-Uśmiechnęła się lekko, pozwalając aby przeanalizował jej słowa na swój własny sposób.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jemu nikt nie kazał siedzieć za biurkiem i to właśnie było w tym najgorsze. Sam wybrał sobie ten los i choć nie był on taki znowu najgorszy, przygnębiał go fakt, że dobrowolnie skazał się na nudę aż do usranej śmierci. Wolałby gdyby był to przymus, mógłby wtedy buntować się i denerwować, krzyczeć i rzucać, swoim zwyczajem obmyślać na chłodno plany zemsty i uprzykrzenia tej osobie życia. A wobec siebie? Mógł truć swój organizm mieszanką nikotyny i etanolu, wtłaczanych w siebie każdego dnia. — Gdyby udało im się Ciebie za nim usadzić, pod koniec dnia byłoby obgryzione jakby siedziało tam wściekłe zwierzę. — zażartował z niej sobie, unosząc wysoko kąciki ust. Oczy błyszczały mu figlarnie, ożywione jej obecnością – ta, jak spodziewał się jeszcze przed spotkaniem, znacząco poprawiła jego samopoczucie. Powinien częściej spotykać się z ludźmi, stanie na uboczu i samotne wieczory w barze działały dobijająco. A kiedyś był przecież duszą towarzystwa. Objął szklaneczkę długimi palcami i wypił potężnego łyka, kiwając głową. Widział błysk w jej oku i choć dla wielu mógłby być on niepokojący, w nim wzbudzał co najwyżej ekscytację, zwiastował bowiem same interesujące rzeczy. Lubił jej uśmiech, ten konkretny, niekontrolowany, najwyraźniej szczery; uroczy i dziewczęcy. — Po prostu powiedz, a ja będę gotowy i do Twojej dyspozycji. — w tym momencie owe spojrzenie mogło dokonać głównie jednej rzeczy – nie wiadomo czy aż takiej wielkiej, choć z całą pewnością interesującej; mogło bez problemu ją rozebrać, co też poniekąd robiło. Przechylił szklaneczkę, by dopić jej zawartość, wyciągnął z kieszeni pieniądze za alkohol i położył je na stoliku. Potem wstał i musnął wargami rozgrzany – alkoholem? a może czymś zgoła innym? – policzek. — Odezwę się, Luci, teraz uciekam. Pięknie pachniesz. — mruknął wprost do jej ucha, owiewając go ciepłym, alkoholowym oddechem. To mówiąc, wyszedł, zarzucając na ramiona płaszcz.
| z/t
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Przyszedł pierwszy, jak nigdy. Wieczór jeszcze nie zdążył zapaść, a Cassius był już przygotowany na to spotkanie. W zdecydowanie mugolskim przyodziewku - czarnych spodenkach przed kolano i zielono - białej koszuli w palmy - nieco wyróżniał się z tłumu odzianych w czarodziejskie szaty ludzi tłoczących się przy barze. Prawdę mówiąc, najpewniej o to chodziło. Jednakże taki stan rzeczy miał też jeden ogromny plus, albowiem taki strój nie narażał go przecież na nieprzyjemności związane z niedostosowaniem ubioru do warunków panujących na zewnątrz. Upały były doprawdy nieznośne i Swansea doprawdy nie mógł się nadziwić wszystkim tym, którzy upierali się na wciskanie się w te grube, czarne szmaty. Ślizgon wcisnął się w jakiś kąt i począł bezmyślnie miąć w dłoniach, ubabranych po wnętrzu odrobiną niebieskiej farby, karty do gry w Krwawego Barona. Przez chwilę przyglądał się im, jakby jeszcze zastanawiał się czy dobór gry na pewno będzie właściwy, ale wkrótce przestał, woląc skupić się na obserwacji wchodzących i wychodzących z przybytku. Miał dzisiaj sporego pecha. W Bazyliszku nie było aż takiej rotacji ludzi jak chociażby w Trzech Miotłach, wobec czego zupełnie nie miał na kim zawiesić wzroku. Kiedy już jakaś dama zaszczycała te skromne progi, okazywało się, że jej uda trzęsą się jak galareta. Zaobserwował to natychmiast, gdy wspomniana podchodziła do lady i musiała go wyminąć. Inna z kolei była zapięta nieomal pod szyję, jakby była jakimś cholernym wampirem i bała się światła dziennego. Wobec tego, Swansea wsparł się leniwie o stolik lewym łokciem, a następnie złożył na dłoni brodę. Potem ze znudzeniem wpatrzył się w ziejący ogniem posąg, jakby miał nadzieję, że ten za moment zerwie się z miejsca i zatańczy fokstrota. Miał nadzieję, że nie będzie musiał długo czekać na Ezrę. W innym wypadku to spotkanie może w ogóle nie dojść do skutku.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Stosunek Ezry do szat zdecydowanie nie był tak ostry, jak ten Cassiusa - wbrew pozorom nie każda miała fakturę hogwarckich zasłon, a zaczarowane odpowiednio materiały w niczym nie ustępowały letnim mugolskim strojom. A być może nawet je przewyższały, wszak czarodzieje potrafili niezwykle udogodnić sobie życie! Nie miał zamiaru przesadnie się dla Cassiusa stroić - jego ciało okrywała zatem lekka tkana szata wpadająca barwą raczej w niespokojny granat niźli czerń, spod której wystawała klasyczna biała koszula, będąca już trochę firmowym znakiem Krukona. Trzeba było jednak przyznać, że to strój Swansea okazał się być praktyczniejszy, choćby ze względu na jego niepowtarzalność; spomiędzy tłumu nudnych przyodziewków Ezra bardzo łatwo wyłonił interesującą go sylwetkę. - Cassie - mruknął miękko na powitanie, łagodnie muskając opuszką linię żuchwy chłopaka i niedbale zahaczając przy tym o jego dolną wargę nim wyminął go i zajął miejsce naprzeciwko. Na krótki moment się skrzywił, porażony zbyt intensywnym światłem nad stolikiem, do którego zmęczone i odrobinę przekrwione oczy nie chciały łatwo przywyknąć. - Czemu zawdzięczam tę przyjemność, jaką jest twoje zaproszenie? - Przyjemności zupełnie to nie przypominało; błogi, nawet zadowolony uśmiech tańczył na wąskich wargach Clarke'a, jednakże można było podejrzewać, że pozostałby tam zastygły niezależnie od okoliczności. Towarzystwo Cassiusa miało w tym nikły udział. Cóż, a przynajmniej było mniej istotnym czynnikiem. Nie znaczyło to oczywiście, że nie cenił już obecności specyficznego Swansea - był artystą, był oryginalny, a co najważniejsze, nie stanowił obciążenia jak wielu innych ludzi. Ezra wiedział, że go lubił - z jadem i bez niego - nawet jeśli zamglone spojrzenie oszczędnie gospodarowało ciepłymi uczuciami. - Mam nadzieję, że gramy tylko o poważne stawki - dodał, wyciągając rękę, by z dłoni Cassiusa wyjąć karty do Krwawego Barona, przetasowanie ich biorąc za swoją naturalną powinność jako doświadczonego gracza.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jego spojrzenie odrobinę pojaśniało, kiedy wypływająca do baru nowa fala ludzi wyrzuciła z siebie znajomą sylwetkę. Otuloną w te okropne, ciemne łachy. Chwilowy zachwyt jego osobą natychmiast przygasł, co subtelnie znalazło odbicie w niezadowolonym grymasie, jaki wpełzł na Cassiusowe wargi. Czy Ezra to zauważył? Nie miał wątpliwości, a jednak postanowił w żaden sposób nie skomentować swojego fatalnego wyboru. - Ezra - mruknął więc tylko jego imię, jakby przywoływał w myślach jakąś paskudną obelgę. - Coś ty na siebie włożył? - Zapytał tylko, jakby z lekką zgrozą, natychmiast łapiąc go za bok i odciągając od jego szczupłej (za szczupłej) sylwetki fragment granatowego materiału. Puścił go, patrząc z niechęcią jak zwiewnie wraca on do jego ciała. Zamiast zabierać go do Paryża, powinien raczej zaciągnąć go do jakiegoś sklepu odzieżowego. Ironicznie, zważywszy na ich czystość krwi. Oderwał wzrok od jego przyodziewku wyłącznie dlatego, że zadano mu pytanie. Niebieskie, podbite lekką zielenią (najpewniej przez wybór intensywnie trawiastej koszuli) oczy odnalazły drogę do twarzy Clarke’a. Nie zareagował w żadnym stopniu na muśnięcie dłonią, które mu zaoferował, co tylko podkreślało nieszczególnie pozytywny humor, który dzisiaj mu towarzyszył. Nie wziął się on jednak znikąd, co mogło być już pewną nowością. Kiedy kilka tygodni temu wspólnie wyjeżdżali, Swansea miał wrażenie, że Krukon wyglądał jakoś tak… inaczej. Może trochę lepiej, niż dziś? Trudno było mu stwierdzić co sprawiało takie wrażenie, więc porzucił temat, oddając mu karty bez większej walki. - Nudzi mi się, Clarke. Mam ochotę ogołocić twoją sakiewkę i spożytkować jej zawartość na coś zabawniejszego od nudnych koszul i płaszczy. - Stwierdził, najpewniej piekielnie szczerze, chociaż lekko uszczypliwy uśmiech czający się w kąciku jego warg mógł sprawiać wrażenie, że o dziwo nie jest tak do końca poważny. Wpatrzył się w zgrabne ruchy jego palców, które z niesłychaną wprawą obracały kartami. - Oczywiście - potwierdził, gdy przyszło do określania stawki i natychmiast uśmiechnął się zaczepnie. - Tylko powiedz mi, Ezra. Ile jest dla Ciebie warta wieczna sława i chwała? - Zapytał, sprytnie kalkulując sobie w myślach zarówno zyski, jak i ewentualne straty. Wyprostował się na fotelu, czekając na swoje karty zanim odegnie się w tył i ułoży wygodniej.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Paradoksalny wydawał się fakt, że wychowany w mugolskim środowisku Ezra z takim upodobaniem zaadaptował magiczne trendy do swojej szafy, podczas gdy Cassius wolał paradować po ulicach Pokątnej w pstrokatych koszulach, niepasujących do jego statusu krwi. W innej sytuacji być może uznałby to za dobry motyw na przytyk, teraz jednak tylko wzruszył ramionami, nie potrafiąc jakoś się zaangażować. Ileż można było przejmować się kilkoma skrawkami materiału? - Szatę, jak mniemam. Standardowy strój czarodzieja - stwierdził niezrażony, pozwalając chłopakowi na odciągnięcie materiału, choć jakiś pierwotny odruch podszeptywał mu, by Cassiusową rękę lekko trzepnąć, coby bezczelne naruszanie przestrzeni Krukona nie weszło mu w nawyk. A przynajmniej się w nim nie utrwalało. Równie dobrze jednak Swansea mógłby zabawić się kreacją sklepowego manekina - odzew na gest niewiele się różnił. - Jeżeli ci się nie podoba, możesz spróbować ją ze mnie zdjąć - zauważył ugodowo, raczej stwierdzając niż zachęcając do takiego obrotu spraw. Od wyprawy do Paryża sporo się zmieniło nie tylko w wyglądzie Ezry, ale i w jego postrzeganiu rzeczywistości; być może Cassius nigdy nie zaproponowałby Krukonowi jadu bazyliszka, wiedząc że tym samym obedrze samego siebie z przewagi, jaką dawał mu wrodzony wdzięk. - Brzmi na sensowny argument - zgodził się z tą bezbarwną błogością, wystawiając talię do przełożenia - oczami wyobraźni widział już te dziecinne marudzenie Cassiusa w razie niesprzyjających kart. - Wieczna? Cassie, chyba nikt ci nie powiedział, jak niestałą kochanką jest sława - Zdobyć ją nie było łatwo, a zachować? Obrana aktorska kariera nauczyła go już, jak niemożliwym stawało się to zadaniem. Wystarczyła jedna chwila, by świat stracił rozdmuchane wcześniej zainteresowanie. Świadomość nie stanowiła jednak przeszkody wobec pragnień; wzruszył łagodnie ramionami, wreszcie rozdając karty. - Jestem gotowy postawić każdy galeon w mojej sakwie i te, których jeszcze nie mam. I tak nie przegram - stwierdził z prostą pewnością, nie skażając głowy przyszłościowym myśleniem. A powinien, skoro Heaven dopiero co straciła pracę i była pozostawiona przez swoich rodziców na lodzie z powodu ciąży. To zdecydowanie nie był dobry moment na zabawy hazardowe. - Sto galeonów. Na początek. - Krótkim spojrzeniem ogarnął własne karty zanim odłożył je na stół w oczekiwaniu, aż Ślizgon zdecyduje się na taktykę.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Odpowiedź ta, chociaż logiki odmówić jej nie można było, wcale go nie usatysfakcjonowała. - Chyba dwadzieścia lat temu - skwitował, powstrzymując się ostatkiem sił przed kolejnym krzywieniem się i wyrażaniem swojego zdania w sposób jeszcze bardziej narzucający się. Chociaż Cassius z reguły nie miał przed tym oporów, czasami był skłonny, aby nieco ponaginać własne zasady. Zdawał sobie sprawę, że była to najpewniej jedna z kluczowych cech, którą zrażał do siebie całkiem sporą grupę ludzi. Lubił Ezrę, do czego najpewniej przyczyniła się trochę ich wspólna wizyta w łazience, więc powstrzymał odrobinę tę swoją bardziej upierdliwą naturę, dając spokój tematowi ubrań… albo nie. - Zaszalej trochę, jest lato. Czarną możesz nosić jesienią. - Jego głos stał się nieco łagodniejszy, jakby naprawdę sądził, że w ten sposób uda mu się przekonać go do, chociażby, zmiany koloru ubrania zaklęciem. Słysząc jego odpowiedź, prychnął cicho, unosząc zaczepnie brew. - Lepiej poważnie się zastanów czy aby na pewno chcesz mi podsuwać takie pomysły. - Skwitował, uśmiechnąwszy się przy tym w ten cassiusowy, cholernie zaczepny sposób. Porzucił jednak jego rękaw, jakby zostawiał sobie ten plan na deser. Zerknął na talię kart, a następnie przełożył ją powoli, starając się zrozumieć co takiego mu się nie zgadzało. - Będzie wieczna. Przykleję cię trwałym przylepcem do ścian galerii. - Wyjaśnił, brnąc już powoli ku słowom mającym rozjaśnić mu to co miał na myśli. - Twój obraz, Clarke. Z pewnością będzie wart więcej, niż sto galeonów. - Zaproponował, chociaż ton jego głosu wcale nie wskazywał na to, jakby cokolwiek było tutaj do omówienia. Było to raczej stanowcze obwieszczenie, dość podobne do pewnego siebie stwierdzenia, z jakim Ezra uznał, że nie przegra tej gry. Swansea mógłby nawet w tym momencie przyznać mu rację. Nie grał nałogowo, a wręcz przeciwnie. Zdarzyło mu się grać raptem kilka razy. Jednakże jego wrodzona niechęć do przyznawania się do słabości sprawiała, że nie potrafiłby tak po prostu mu przytaknąć. - Chyba śnisz. Ogołocę cię do zera i będziesz skazany na uczęszczanie na szkolne uczty. - Stwierdził pewnie, a potem zerknął we własne karty. - Do końca edukacji. - Podsumował, chociaż ciężko było po nim poznać czy jest pewien siebie z uwagi na wylosowany układ czy po prostu był sobą.
Była zdesperowana. Prawdę mówiąc, nie wiedziała już czego się chwytać. Potrzebowała pracy, pilnie i bezwzględnie. Nawet dorabianie u Willa to było stanowczo za mało. Nie zdawała sobie sprawy, jak szybko rozchodzi się zła sława. Niesamowite, jak ludzie bywali mściwi. Kilka wylanych drinków i jedno (całkowicie zasłużone!) uderzenie w twarz i od razu wszyscy właściciele barów odsyłali ją z kwitkiem. Była wytrwała i uparta, odwiedziła znaczną większość miejsc w Hogsmeade i Londynie. Bar Pod okiem bazyliszka nie miał być wyjątkiem. Prawdę mówiąc zaszła do niego niemal bez nadziei. No i miała rację. Ledwo zdążyła się przedstawić i zrobić krótką autoreklamę (trudno, żeby była specjalnie długa w jej przypadku) i już widziała w spojrzeniu właściciela, że nie ma tu czego szukać. Burknęła coś tylko w odpowiedzi na to i oklapła na chwilę na barowym stołku. Poprosiła o piwo bezalkoholowe, bo przynajmniej jako klientkę jeszcze ją tu akceptowano. Ten dzień i tak już musiał się skończyć, a ona potrzebowała odsapnąć przed powrotem do mieszkania. Rozejrzała się po pomieszczeniu i kątem oka dostrzegła stolik, przy którym siedział Ezra. Nie był raczej stałym bywalcem barów. Zresztą, niby czego miałby tu szukać? A jednak. Dopiero po chwili w drugim mężczyźnie rozpoznała Cassiusa i aż się w niej zagotowało. Widocznie niszczenie innym życia nie było rozrywką, która łatwo się nudziła. Ciągle mu było mało? Podeszła do ich stolika akurat, kiedy trzymając karty w ręku wyznaczali stawkę. Cóż, ślizgon się nie szczypał. Narkotyki, hazard, strach się było zastanawiać co będzie następne. Posłała Ezrze czujne, trochę nieufne spojrzenie. Nie miała nawet cienia nadziei, że krukon wie co robi, ale liczyła, że chociaż w kwestiach finansowych zostało w nim minimum rozsądku. - Widzę co kolejna wasza rozrywka to lepsza. Po tej grze dołączam - rzuciła bez większego zastanowienia i przysunęła sobie krzesło z sąsiedniego stolika. Rozsiadła się na nim wygodnie, co było coraz trudniejsze z brzuchem, który zdawał się być większy z każdym dniem. Spojrzała na Cassiusa, upijając łyk piwopodobnego napoju. Dziwiła się samej sobie, że nie zaatakowała go na dzień dobry. Z drugiej strony wtedy jej towarzystwo nie byłoby mile widziane, ani nawet znośne, a skoro już Ezra musiał spędzać czas z chłopakiem, Heaven wolała mieć ich na oku. Posłała mu więc tylko niechętne spojrzenie, ale powstrzymała się przed komentarzem. Przynajmniej na razie. Każdy, kto choć trochę znał dziewczynę, domyśliłby się, że to nie potrwa wiecznie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Jest granatowa, to kolor - poprawił Cassiusa, który - jak na malarza - musiał mieć bardzo słabo rozwiniętą czułość na kolory, skoro tak nierozważnie szastał błędnymi stwierdzeniami. Clarke potrafił być równie uparty, co on i któryś z nich zawsze musiał trochę ustąpić drugiemu. Tyle że teraz kwestia, o którą niemal się spierali, była bardzo błaha i Ezra nie rozumiał, o co Swansea robi tyle szumu, ponieważ wcale nie był to pierwszy raz, kiedy nosił szatę, szczególnie w ostatnim czasie. Pod zwiewnym materiałem łatwiej było zamaskować nienaturalną chudość sylwetki, a kieszeń nie zdradzała postronnym swej zawartości przez odznaczający się kształt. Łagodny ton Ślizgona być może nawet miałby szansę zadziałać; Cassius miał dobry humor, a Ezra lubił go w dobrym humorze. Sęk w tym, że nie spieszyło mu się do czarowania. Ostatnio nie tylko miał problem z trafieniem w odpowiednie klawisze na pianinie i ze względu na trudności w nadążaniu za choreografią musiał zrezygnować z tanecznych partii, ale nawet przy najprostszych zaklęciach nie potrafił odnaleźć w sobie wystarczająco dużo skupienia. Spychał to jednak na drugi lub nawet trzeci plan - niewątpliwie była to przejściowa niemoc, którą przechodziło wielu artystów! - Tak bardzo do mnie tęsknisz, że chciałbyś mnie oglądać codziennie? - zapytał z małym uśmiechem. Oferta była uczciwa, w końcu galeria Swansea należała do elitarnych obiektów propagujących sztukę; własny obraz na jednej ze ścian poważnie łechtał ego. W dodatku stworzony rękami Cassiusa? Merlinie, czekało ich cholernie dobre spotkanie. - Z moimi kulinarnymi zdolnościami i tak jestem na to skazany. Leo był niewolnikiem od patelni - sprostował, wspomnienie o byłym chłopaku traktując dosyć... Obojętnie, w tonie, w którym wspomina się o konieczności zrobienia zakupów lub czyta nagłówki porannych gazet. Ezra w tym momencie zapomniał nawet o istnieniu Pana, skrzata domowego, dbającego, by Krukon jednak głodem nie przymierał. A także o swojej współlokatorce - Clarke rzucił krótkie spojrzenie Heaven, jakby nie do końca rozumiał, skąd dziewczyna się tu wzięła i z jakiej racji wtrąca się w ich rozmowę. I w ich rozrywkę! - Skoro musisz... - rzucił jednak, nie zwracając uwagi na napój, który sączyła przyjaciółka - choć przynajmniej powinien się zainteresować! - i po prostu dobierając kolejne dwie karty. Liczył, że zwycięskie dwie karty, nawet jeśli ich wartość była obiektywnie słaba.
6,5,2,3,5 - para piątek
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Spieranie się o wszystko było kwintesencją jego podejścia do życia. Jeżeli Cassius miał jakieś zdanie na dany, konkretny temat, wyrażał je natychmiast. W większości przypadków nie zrażał się odmową i w zależności od jego aktualnego humoru albo prowadził batalię dla samego sprzeczania się, albo odpuszczał, zupełnie nie interesując się dalszym losem swojej uwagi. Czy miała ona przejść bez echa czy dotrzeć do celu, cholernie wszystko jedno. Tym razem było inaczej i zapewne, gdyby Ezra poznał go chociaż odrobinę lepiej lub był w lepszym stanie to zdałby sobie sprawę z tego, że w jego uporze nie ma absolutnie żadnej złośliwości. Sama uwaga była rozpoczęta zaczepką, ale samo spieranie się było już objawem troski. Ironicznej, zważywszy na to, że Ślizgon z reguły dbał wyłącznie o własne interesy. Niemniej, wyjątkowo nabrał wody w usta, odpuszczając sobie dalsze komentarze, chociaż kosztowało go to zdecydowanie więcej, niż na to wskazywała jego rozluźniona pozycja i ogólnie lekko znudzona mina. - Hmm, może odrobinkę. - Zawiesił głos, udając że faktycznie nie do końca jest pewien czy zależało mu na Ezrze, a chociaż początek tej wypowiedzi miał żartobliwy ton, między słowami Cassius niespodziewanie spoważniał. - Tęskniłbym bardziej, jakbyś coś ze sobą zrobił. - Stwierdził, zerkając na niego nieco zbyt poważnie jak na niego. Nic jednak nie wyjaśniał, pozostawiając mu interpretację tego zdania. Widział, że jego oferta zrobiła pewne wrażenie, więc uśmiechnął się lekko, ale nie skomentował tego. Osiągnął swój cel, to wystarczyło. - No cóż, a więc… koniec z mrożoną pizzą do wieczornej serii seriali? - Spróbował zgadnąć, nieomal wywracając oczami na wspomnienie o Leonardo. „Niewolnik od patelni” pasował mu idealnie na synonim słowa „chłopak”. Tak samo jak „miłość” stojąca tuż obok „porażka”, albo „związek” i „ograniczenie”. Nie nawiązywał więc do niego, pozwalając wspomnieniu o Vin-Eurico na rozpłynięcie się w łagodnym gwarze panującym wewnątrz baru. W pewnym momencie Swansea uniósł spojrzenie na kobiecą postać dosiadającą się do ich stolika. Zerknął najpierw na jej twarz, potem (a jakże) przelotnie na jej biust, a następnie na widoczny brzuszek. - Jak chcesz - mruknął obojętnie, tracąc nią zainteresowanie nieomal od razu. Obecność lub nieobecność Heaven nie robiła mu absolutnie żadnej różnicy, zwłaszcza, jeżeli zamierzała dorzucić do puli swoją porcję złotych monet. Jeśli tymczasem mowa o puli… Cassius pociągnął śmiało kolejne dwie karty, z triumfalnym uśmiechem rozkładając je na stole. - Ha! - Zakomunikował wygraną, wskazując tym samym, że miał dwie pary.