Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Doskonale pamiętał, że w czasie kiedy się 'kumplowali' wiele razy rozmawiali o tej dyscyplinie sportu czarodziei. Może też dlatego ich tak do siebie ciągnęło? Oby dwoje uwielbiali ten sport. Latanie na miotle było naprawdę fascynujące, nawet dla czarodzieja czystej krwi jakim jest Max. Był uczony przez ojca od małego, że latanie na miotle jest naprawdę extra zabawą. Być może dzięki niemu tak bardzo lubił ten sport. Ale gdy skończył szkołę, nie miał na to czasu, ani ochoty ani przede wszystkim wiary w siebie. Max był raczej osobnikiem, który się szybko poddawał. Więc nie ma się co dziwić, że szybko sobie odpuścił, a kto wie czy gdyby o to nie walczył nie byłby razem z nim w tej samej drużynie. Chłopak był starszy od niego o pięć lat, byli przydzieleni do innych, lecz zaprzyjaźnionych domów, więc na dobrą sprawę powinni się nawet nie znać. Jednak coś ich do siebie wtedy ciągnęło. Max był wtedy dzieciakiem, ale jak na swój wiek potrafił rozmawiać z dorosłymi. A jednak puchon musiał coś w sobie mieć skoro krukon wtedy się nim zainteresował, prawda? Być może Max był tylko dla niego zabawką, ale były krukon nie pasował mu do takiego charakteru. Owszem, taką samą cechę posiada i Max. Byli można powiedzieć do siebie bardzo podobni, a to ponoć przeciwieństwa się przyciągają, ale czy warto wierzyć i stosować to przysłowie? Max nigdy nie przejmował się opiniami innych, zawsze starał się robić to co uważa za słuszne. Wiele przez to stracił, ale też i wiele zyskał. Przywitał się oczywiście z chłopakiem uśmiechając się cały czas do niego. Odwrócił się, ażeby zobaczyć z kim to zaszedł do tego baru, ale szybko wrócił wzrokiem do chłopaka widząc grupkę ludzi. Trochę posmutniał bo myślał, że jednak trochę czasu ze sobą spędzą. - Tak, mieszkam w Lodynie, ale zastanawiam się nad przeprowadzką do Doliny Godryka, jednak nie wiem czy stać mnie na jakiekolwiek mieszkanie tam. - powiedział do niego. Na całe szczęście chłopak postanowił się do niego dosiąść. Nawet nie zorientował się, że nadal trzyma chłopaka za rękę, jednak nie miał najmniejszego zamiaru jej puszczać, a co on zrobi to już jego sprawa.
I Kostek od małego miał styczność z Quidditchem. Co więcej, on był tresowany na zawodnika. W domu nie mówiło się o niczym innym. Najnowsze miotły, triki zawodników, wyniki ostatnich rozgrywek, Osy z Wimbourne, tłuczki, kafle, znicze. Nie rozmawiał z ojcem nigdy o niczym innym. Na każde święta życzył sobie jakieś akcesoria do tego właśnie sportu. Od zawsze wiedział, że będzie zawodnikiem. Do tego dążył każdego dnia. Patrzył, jak ojciec zasypuje Osy podaniami o jego przyjęcie i dostane odmowy ze względu na komplet szukających. To była obsesja. Z czasem Kostek wpadł w taką monotematyczność, że i z innymi ludźmi potrafił tylko o tym mówić. Wiele osób więc traciło nim zainteresowanie już przy pierwszym spotkaniu. Ale nie Max. Młodszy kolega potrafił nie tylko rozmawiać z nim o Quidditchu, ale też przebić się głębiej by poruszyć przeróżne tematy, o których okazało się, że Kostek też ma jakieś pojęcie. Po prostu nie potrafił tego z siebie wydobyć sam. Widział w nim coś więcej niż zawodnika. Więcej, widział w nim dobrego partnera. I dobrze im razem było. Max nad wyraz dojrzały, ale jednocześnie nadawał jego życiu takiej dziecięcej radości. Miał tak skrajnie inne podejście do życia. Kostkowi brakowało takiej swobody i lekkości w czasach szkolnych - i to bardzo. No i dawny puchon działał na niego jak magnes. Oj, to naprawdę były wspaniałe wspomnienia. -Mieszkam w Dolinie Godryka. Zawodnicy dostają dom za darmo, więc skorzystałem. Choć na razie mam chochliki na strychu i nie mogę się ich pozbyć - Cóż za zbieg okoliczności! Jeszcze parę lat temu od razu zaproponowałby mu wynajem pokoju. Teraz? Nie był taki pewny jakie Max ma do niego podejście. A jednak fakt iż wciąż nie puścili swojej ręki... Dopiero gdy barman podał mu drinka musiał się oswobodzić z uścisku, by wziąć go i od razu zapłacić. Spojrzał czy Lamberd coś pije, ale dostrzegając, że również coś ma zaniecha propozycji postawienia mu trunku. Sam upił łyk swojego rozkoszując się malinowy posmakiem. Kurcze, ostatnio pił brzoskwinie w miodzie - tani drink nie dorównuje tamtemu smaku. Choć podobno wszystko lepiej smakuje w dobrym towarzystwie, a to jest oczywiście równie mile jak przy spotkaniu z Alice. Oj Max Max. Kostek nawet nie zdawał sobie sprawy jak za tobą tęskni. -Pracujesz gdzieś? - Zapytał chcąc pociągnąć rozmowę i tym samym dać mu do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Kumple poczekają.
To ich z pewnością łączyło i ciągnęło do siebie. Chęć kształcenia się w tym kierunku, jednak to Kostkowi udało się zdobyć jakieś ponadpodstawowe umiejętności w tym sporcie, a Max? Max sobie po prostu odpuścił, uznał, że się do tego nie nadawał i już. Czy teraz tego żałuje? Możliwe, że tak jest, ale dopóki nie rozmawiał z nikim na ten temat to nie czuł takiej tęsknoty. W szkole uwielbiał grać i wiele młodszych kolegów nauczał latania na miotle. Chłopcy z drużyny i nie tylko zazdrościli mu, że potrafił tak dobrze posługiwać się miotłą. Potrafił robić wszelakie manewry w powietrzu przy czym robił niesamowitą furorę na meczach, ale czy Kostek o tym wiedział? Raczej nie. Gdy ten opuścił szkołę, Max dopiero w tych latach dołączył do szkolnej drużyny i popisywał się swoimi zdolnościami. Kostka właśnie pamiętał takiego jakim był teraz, więc tak naprawdę chłopak nic się nie zmienił, przynajmniej w oczach chłopaka. Na pewno wydoroślał i wyprzystojniał, ale jak na razie tylko taką zmianę zauważył w jego skromnej osobie. Lata kiedy byli przy sobie blisko wspominał bardzo dobrze. Mimo iż był młodym czarodziejem i powinien o tym jak najszybciej zapomnieć to jednak nie zapomina się jednych z ładniejszych momentów w jego życiu. Czy nadal coś do niego czuł? Teraz to trudno mu przyznać się do tego, bo sam nie był pewny. Na pewno był na razie w pewnym transie, bo jednak za nim tęsknił tylko sam nie wiedział czy jako za przyjacielem czy też mężczyzną, którego wcześniej pamiętał. - Chochliki mówisz... Jeżeli będziesz potrzebować pomocy i wsparcia z walce z nimi to wiesz jak się nazywam, chyba że zapomniałeś... - mruknął do niego szczerząc nieco swoje zęby. Naprawdę był jedynym powodem teraz ażeby się uśmiechał. Nic innego go w tym momencie nie cieszyło. Gdy tylko puścił jego dłoń Max nieco otrzeźwiał. Zdał sobie sprawę gdzie jest i co tutaj robi i z kim spędza ten wolny czas. - Nie, szukam czegoś, ale ciężko jest... - mruknął, było mu nieco wstyd, ale co miał zrobić? Przecież nie znajdzie pracy od tak. Na razie finansowo wspierają go rodzice więc to mu jak na razie wystarcza, ale wiedział, że z biegiem czasu i to mu się skróci i będzie musiał się jeszcze bardziej postarać niżeli do tej pory.
Była już naprawdę pijana. Pijaniutka, że aż żal było wracać do domu. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby Carma piła cokolwiek innego niż skarby francuskiej ziemi, ale tym razem wino musiało pójść w odstawkę - jej znajomy zaparł się, że nie pozwoli na tak smutny rodzaj staczania się w swoim towarzystwie. I udało mu się Carmę namówić na wieczór z ognistą, chociaż Charisme piła ten rodzaj alkoholu może... Ze dwa razy w swoim krótkim życiu? Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to w tym, by po prawie połowie butelki bawić się już naprawdę wspaniale i nie zwracać uwagi na właściwie żaden aspekt swojego życia doczesnego. Z całej tej euforii stworzył się niewielki problem - kolega, swoją drogą świeżo poznany, Carma nie znała nawet jego imienia - zaginął gdzieś w czeluściach pubu, prawdopodobnie próbując odnaleźć koleżanki Charisme ze św. Munga. Tego wieczoru oblewały fakt, że srebrnowłosa postanowiła porzucić zawód uzdrowiciela na rzecz rozwijania kariery naukowej... Czego nie rozumiał prawdopodobnie nikt, a sama zainteresowana też nie dzieliła się powodem swojej decyzji z innymi osobami. Wzruszała jedynie ramionami, robiąc do tego najbardziej niewinną minę, na jaką było ją stać, głęboko w duchu zachowując dla siebie najgłupszy powód na świecie - chęć i potrzebę opieki nad młodszym bratem. Minęły niecałe dwa miesiące od początku roku szkolnego w Hogwarcie, a ten pacan już wpakował się w serię tarapatów. Obiecała matce, że doprowadzi go do końca edukacji, choćby miała sobie wyrwać wszystkie włosy z głowy, a obietnice zawsze spełniała. Nawet te złożone matce. I gdy tak rozmyślała o stanie emocjonalnym swojej rodziny, śmierci ojca, który trzymał ich wszystkich w jakichkolwiek w ryzach, przy okazji zarzucając wszechświatu istną niesprawiedliwość za taką kolej rzeczy - podświadomie trafiła do baru, podskakując na wysoki hoker i wypatrując po drugiej stronie blatu jakiegokolwiek barmana. Mógł być nawet ten niezbyt przystojny, a co tam! Nie wiedziała, że nie pasuje do całego tego towarzystwa nawet za knut. Wyglądała jak mała laleczka z długimi, błyszczącymi włosami, do tego w obcisłym, czarnym kombinezonie, który na pewno nie zapewniał jej bycia incognito. Do tego roztaczała wokół siebie aurę typową dla siebie - całkowicie naiwną i beztroską. Nic nie wróżyło pomyślnego zakończenia wieczoru. A barman wcale nie chciał podejść. Może stwierdził, że już wystarczy jej rozrywek jak na tę noc?… - Masz ognia? - zapytała z mięciutkim, francuskim akcentem osobę siedzącą obok, nie uważając, by jakiekolwiek zaklęcie mogło jej się w tym stanie udać. Ostatecznie była odpowiedzialną kobietą i zawsze tak robiła. Nawet nie obróciła głowy w stronę milczącej postaci, szukając wśród swojego dobytku paczki papierosów, a gdy w końcu ją odnalazła, z satysfakcją wyciągnęła najmniej połamanego papierosa. No i oczywiście, chciała też poczęstować osobę pytaną. - Oh, non… Tylko nie ty… - mruknęła, nie do końca zdając sobie sprawę, że drugą część wypowiedzi również powiedziała na głos. Nie potrzebowała nawet ułamka sekundy, by zorientować się, obok kogo usiadła. Momentalnie otrzeźwiała - przynajmniej na tyle, na ile mogła. Tej nocy nie zdarzyło się Carmie myśleć o Rasheedzie - dość wyjątkowo, bo zwykle jej upojony alkoholem umysł chętnie wracał do sentymentalnych wspomnień z jego osobą. Charisme była już nawet na spotkanie z nim gotowa - plotki roznosiły się szybko, a ostatecznie mieli zacząć pracować w tym samym miejscu - ale… Może nie akurat w tej chwili? To na pewno nie było dobre miejsce ani dobra chwila. Zaczerpnęła delikatnie powietrza, bo najwyraźniej zapomniała na dłuższą chwilę o oddychaniu, wpatrując się w dobrze jej znane niebieskie tęczówki. Powinna uciekać? Czuła połączenie lęku i ekscytacji, a z tego wszystkiego nie zauważyła nawet, jak z dłoni wypadła jej paczka papierosów. Nie miała bladego pojęcia, co powinna zrobić.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tymczasem on wcale nie był lepszy. Wydawałoby się, że odporność na stan upojenia alkoholowego bywa niezwykle przydatna. Zawsze wraca się do domu na dwóch nogach, bo przecież gdy inni padają pod stół, ty swobodnie odprowadzasz znajomych do Błędnego Rycerza. Kiedy inni plotą głupoty, Ty wciąż potrafisz trzymać język za zębami. To wszystko prawda i Rasheed zawsze był pewien, że lepiej jest być trzeźwym w swoim pijaństwie. Wszystko zmieniło się pół roku temu, kiedy trzeźwość przynosiła mu więcej szkody niż pożytku. Mało brakowało, aby kompletnie zawalił szkołę przez ciągłą potrzebę zajrzenia do kieliszka. Setki galeonów przepuszczonych na alkohol, nie martwiły go tak bardzo, jak ewentualna utrata wszelkich perspektyw. Ostatecznie i tak skończył w zupełnie innym miejscu, niż początkowo planował. Ministerstwo Magii nie oferowało wystarczająco dynamicznego rozwoju komuś takiemu jak on i póki co, dopóki pewne sprawy pozostawały nie do końca zamknięte, Rasheed był zdecydowany na pozostanie w miejscu sobie znanym i przezeń lubianym. Hogwart był mu teraz bliższy, niż jakikolwiek dom rodzinny w jakim bywał, a warto pamiętać, że Penelopa lubiła inwestować pieniądze męża w różne fanaberie - pewnie jakaś rezydencja na Malediwach i te sprawy. Nie zdziwiłoby go nawet to, gdyby rzeczywiście takową posiadali, chociaż sam nawet by o tym nie pomyślał. Póki co, oczywiście. Jeśli nie uda mu się wrócić do równowagi psychicznej to… no cóż, może Malediwy okażą się jedynym, rozsądnym rozwiązaniem. Chociaż, tam zajęcia dla siebie również nie potrafiłby znaleźć. Chyba, że oglądanie się za panienkami w bikini i wychylanie drinka za drinkiem, można było uznać za zajęcie godne czystokrwistego czarodzieja. Nie wiedział co dzieje się w barze. Nie rozglądał się jakoś zbyt usilnie, skupiony tylko i wyłącznie na kieliszku absyntu, którego butelkę zdążył otworzyć jedną kolejkę temu. Jego działanie było tak przyjemne, że nie był już teraz pewien dlaczego tak naprawdę nie zaczął właśnie od niego. Pewnie przez skutki uboczne, pomyślałby, gdyby tylko nie był zbyt wstawiony na takie rozmyślania. Zbliżając się do swojej górnej granicy wytrzymałości, najpierw niezdarnym zaklęciem uniósł papierosy z ziemi (jakby miał się pochylić to pewnie by już nie wstał), następnie odpalił Carmie papierosa, a dopiero później na nią spojrzał. Zerknąwszy tak, zlustrował ją uważnym spojrzeniem, mrużąc przy tym oczy ze skupieniem. Potem sam pozwolił sobie wyciągnąć z jej paczki papierosa. Ręce mu drżały, kiedy przysuwał różdżkę do cienkiej bibułki. Ostatecznie niewiele brakowało, aby osmalił sobie nos, ale fajkę w końcu zdołał przypalić. Zaciągnął się tak, jakby chciał wziąć w ten sposób normalny oddech. Odrobina popiołu natychmiast ukruszyła się z papierosa i spadła na spodnie Rasheeda. Lekko tlący się węgielek pewnie wypalił w nich dziurę, ale Sharker nie zwracał na to uwagi. Patrzył na Carmę z uwagą, jakby nie wierząc w to, że naprawdę ją tutaj widzi i może właśnie tak było. - A dlaczego? - Zapytał głupio, czując jak szum w głowie zaciemnia mu myślenie. Popatrzył z zastanowieniem na kieliszek przed sobą, aby po sekundzie zerknąć na Charisme. - Nie napijesz się ze starym przyjacielem? - Zaakcentował dobitnie to słowo, pochylając się, aby wyciągnąć zza baru czysty kieliszek. Zanim zdążył pomyśleć nad tym co robi, już podsuwał jej alkohol. Kolejna porcja popiołu odpadła z fajki, tym razem lądując na podłodze. Sharker wydmuchał dym ponad ich głowami.
Nie odrywała wzroku od przystojnej twarzy Rasheeda nawet na moment. Zmienił się. Zmizerniał, schudł? Od kiedy pamiętała był w dobrej formie i uwielbiała bliskość jego ciała bardziej, niż kogokolwiek innego. Sama była dość drobna, chociaż wzrost nie pozwalał na nazwanie jej osoby filigranową - mimo to, czuła się naprawdę malutka, gdy ją przytulał. I niesamowicie bezpieczna. Był od niej o wiele wyższy i nawet gdy siedzieli przy barze na wysokich, barowych krzesłach, dalej mógł rzucać jej spojrzenie z góry, które w jakiś dziwny sposób powodowało niemałe motyle w jej brzuchu i mięknięcie kolan. Na Merlina, tak cholernie za nim tęskniła. A teraz martwiła się zmianami, jakie w nim zaszły. Nawet jego spojrzenie wydawało się być bardziej zamglone. - Ummm, bo tak - odparła zażenowana własną reakcją, odwracając wzrok od świdrujących ją oczu byłego Ślizgona. Wzięła urywany oddech, dziwnie… Wystraszona? Ewentualnie niespokojna. A może smutna? Zmroziło ją na dźwięk słowa „przyjaciel”. Miała złe skojarzenia z jej ostatnimi słowami brzmiącymi mniej więcej „Powinniśmy być jedynie przyjaciółmi”. Nie powinni nimi być. Albo coś więcej, albo nic. Nie potrafiłaby patrzeć jak układa sobie życie z kimkolwiek innym, dlatego całkowicie urwała kontakt. Czuła się zraniona jego brakiem zainteresowania, gdy byli razem, przynajmniej w ostatnim etapie ich związku. Oczywiście w zerwaniu znajomości pomogła jej urażona duma Szweda, ale to ona nie chciała mieć z nim już nic do czynienia. Tylko… Tak właściwie to dlaczego? Czemu wolała uciekać zamiast próbować cokolwiek naprawiać? Chyba nie wierzyła, że Ślizgon byłby w stanie postarać się bardziej. - Czemu cię tutaj spotykam? - zapytała, zaciągając się papierosem i skupiając wzrok na kieliszku, który podstawił jej Rasheed. Gdyby była nieco bardziej trzeźwa, z pewnością wiedziałaby, że wypicie kolejnego rodzaju alkoholu na pewno skończy się dla niej tragicznie. Zgasiła w połowie wypalonego papierosa w popielniczce i ponownie spojrzała na swojego byłego. Zamiast trzeźwo myśleć, przysunęła się do Sharkera jeszcze bardziej, wsuwając swoje kolana pomiędzy jego. Jedną dłoń ułożyła w połowie uda chłopaka, a drugą złapała za kieliszek. - No cóż, skoro tak się zdarzyło… Po prostu się upijmy. Masz ochotę? To było najgłupsze posunięcie, jakiego mogła się podjąć. I, cholera, w dziwny sposób, z niesamowitej i ukrywanej przed samą sobą wielomiesięcznej tęsknoty, pragnęła go bardziej niż kiedykolwiek. Zachęcając do swojej propozycji, przesunęła paznokciami po materiale jego spodni, nie chcąc, by jej uciekł. Na zachętę.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Na gacie Merlina, czy jemu potrzeba było więcej zachęt? Carmie mogło wydawac się, że Sharker jest człowiekiem wykutym z marmuru. Niemalże zawsze wyniosły i dumny niczym paw, swoim zamknięciem w sobie na pewno nie pomagał w pozbyciu się tego złudnego wrażenia, jakie stwarzał na początku, przy pierwszym spotkaniu - że jest skończonym dupkiem. Może naprawdę tak było? Może nieprzyjemności związane z przebijaniem się do jego prawdziwego "ja" tak naprawdę nie rekompensowały niczego? Może wewnątrz był równie przegniły? To mogła oceniać tylko Charisme, Heikkonen, Svensson i Stone. Może jeszcze także kilkoro jego przyjaciół, ale oni nie znali go tak dobrze, tak... dogłębnie. Julia była niezaprzeczalnie jedyna osoba, której mógłby zwierzać się z miłosnych niepowodzeń, a chociaż nie robił tego często, w tej całej durnej dumie zapierając się, że poradzi sobie bez tego, to jednak zdarzyło się. To już było naprawdę wiele. Jednak nigdy jej o to nie zapytał. Dlaczego się z nim przyjaźniła i co tak naprawdę jej oferował prócz kąśliwego języka i irytującego sposobu bycia. Miał pieniądze, ale ona też miała. Miała też innych przyjaciół, więc nie potrzebowała akurat jego. On jej już szybciej. Często studziła jego zapał, gdy wpadał na jakieś mało inteligentne pomysły oraz wybijała mu z głowy fanaberie typu nowe, zaczarowane auto. Gdzie miałby je trzymać i po co mu ono, skoro i tak zawsze się teleportował? Charisme też w jakiś sposób potrafiła go ogarnąć, chociaz nie dało się ukryć, że często po prostu go zmiękczała. Była taka drobna w jego objeciach, niekiedy taka wrażliwa na jego nieprzyjemne uwagi. Jednocześnie chętna i powściągliwa, a on ku swojemu zdumieniu był w stanie na nią czekać. Nigdy na nikogo nie czekał. Nie rozumiał tej słabości, która kazała mu wciąż o niej pamiętać. Nawet wtedy, gdy kochał się jakiś czas temu w pijackim amoku z inną, przed oczami miał twarz Charisme. Ile razy nie próbowałby zapomnieć to za każdym razem wracał do punktu wyjścia. Nie chciał innej. Więc dlaczego teraz, gdy miał ja blisko siebie, czuł się dziwnie nie na miejscu? Łatwiej było się unikać, niż przyznawać do własnych błędów, zwłaszcza jemu, który zawsze uważał się za nieomylną alfę, niezrównaną omegę. Smakował papierosa, pozwalając dymowi na niespieszne umykanie mu spomiędzy warg nim wydmuchał resztę ponad ich głowy. Jej pytanie było dla niego niezwykle osobliwe i w pierwszej chwili zupełnie go nie zrozumiał. Przyjrzał jej się, po raz pierwszy czując się naprawdę pijanym. Ściągnął brwi. - Jak to czemu? - Zapytał, jakby spodziewał się, że mu to wyjaśni. Nie wyjasniała. - Po prostu piję. Ludzie czasem tego potrzebują, wiesz? - Po co jej się z tego tłumaczył? Mógł przecież zignorować rozmawianie. Proponował jej alkohol, a nie grę w pytania i odpowiedzi. - Ty nie? - Dodał jeszcze, szukając dłonią kieliszka. Potrącił go, rozlewając troche absyntu na lade. Wszystko dlatego, że nie odrywał od niej uważnego spojrzenia swoich szaroniebieskich oczu. Dopiero wtedy, gdy poczuł jej dotyk na swoim udzie, zerknął w stronę ręki pełznącej po jego spodniach. W dodatku to jej kolano pomiędzy jego nogami... Nieświadomie przesunął się nieco w jej stronę, nachylając się nieznacznie. Jej kolano dotykało teraz zbiegu jego ud i Carma mogła wyraźnie poczuć jak reagował na jej bliskość. Co poradzić, pijany Rasheed był więcej niż entuzjastycznie nastawiony do takich zabaw. Jego ręka uniosła kieliszek, wpuszczając pomiędzy pierzchnące wargi kolejną porcję trucizny. Nie powinien więcej pić, ale tak bardzo chciał zapomnieć, stracic kontrolę... sam już nie był pewien co bardziej w tym momencie go pociagało. - Mhm - zamruczał jedynie w odpowiedzi na jej propozycję. Kieliszek wrócił na blat, a jego język zlizał z ust resztki osiadłego na nim trunku. Jego papieros wylądował na podłodze. Nie był pewien, w którym momencie jego palce straciły kontrolę nad sytuacją. Wobec tej sprzyjającej okoliczności (nieoczekiwanie wolnej ręki) nie mógł przejśc obojętnie. Wysunął ramie przed siebie, nie mogąc się powstrzymać od muśnięcia jej karku palcami. Jego dotyk był troche niezdarny - absynt za mocno uderzał mu do głowy - ale intensywny. Zainspirował się jej poczynaniami. Podrapał ją lekko paznokciami po karku nim wsunął palce w jej włosy, w delikatnej pieszczocie gładząc skórę głowy w okolicach potylicy. - Gdzie byłaś? - Zapytał po prostu, patrząc się prosto w jej oczy. Jego twarz była wreszcie gładka, pozbawiona tych wszystkich negatywnych emocji, tego wiecznie towarzyszącego mu chłodu. Wydawał się byc po prostu smutny, ale i nieco podekscytowany. Niepewny, a jednocześnie zbyt pewien siebie, gdy tak układał drugą dłoń na jej biodrze. Najpierw znalazła miejsce na jej ramieniu, a nastepnie spełzła leniwie na jej piers i talię, aż do biodra. Zacisnął silnie palce na materiale jej ubrania. - Nie mogę... - westchnął. Alkohol nie sprzyjał wykazaniu się samokontrolą. Decyzja powstała w głowie szybciej od zastanowienia. Pochylił się ku niej, znajdując drogę do jej ust. Pocałował ją zaskakująco łapczywie, silnie napierając na jej wargi swoimi, zapewne zmuszając ja do odchylenia głowy. Z drugiej strony nie pozwalał jej na to swoją dłonią, obejmującą jej potylicę. Na tym zaprzestał. Jego usta niespodziewanie znieruchomiały, ale wciąż nie odrywał ich od jej warg. Dawał jej szansę na ucieczkę, chociaż tak naprawdę nie zamierzał jej tego oferować. Pragnął jej bliskości tak bardzo, że postapiłby tym samym wbrew swojej nature. Nieoczekiwanie zmieniając początkowe założenie, rozchylił jej wargi swoim językiem przysuwając się jeszcze bliżej. Jej kolano wbiło się jeszcze głebiej. Zacisnął nogi na jej udzie.
Zima zdołała urzekać mężczyznę wyłącznie swoim widokiem - skąpanym w śniegowych płatkach, upadających ze skłębień chmur koczujących pod niebem. Nic więcej - żadne, najmniejsze rodzinne akcenty, rozmowy z napotkanymi krewnymi oraz wypowiadane życzenia; oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę czy rozdawanie prezentów - wszystkie z tych chwil o wiele bardziej wydawały się uciążliwe niż sprowadzające radość. Podsumowując - t a k, Daniel Bergmann nie obdarzał entuzjastycznym podejściem świątecznego okresu, od zawsze, jeszcze od samej młodości - nie przynależąc w pełni do założonej na nowo rodziny. Większość tego rodzaju wydarzeń zwyczajnie zdołała go męczyć. Potrzebował się zaszyć. Gdzieś. Gdziekolwiek. Może dlatego - już od dłuższego czasu - był świadom istnienia zapomnianego lokalu. Obskurny wygląd nie napawał go wcale niesmakiem; wręcz przeciwnie, była to dobra alternatywa dla Dziurawego Kotła, przesiąkniętego nagromadzeniem osób. Idąc z alkoholowym trunkiem, wyszukując tych ulubionych stolików - na uboczu, z dogodnym punktem obserwowania - spostrzegł jakże znajomą sylwetkę, niewidzianą ostatnio i nieuchronnie przywołującą lekki łuk wschodzącego uśmiechu. Dezerter. Czasem żałował dynamicznych zmian - szczególnie ostatnio - mających miejsce wśród pracowników Hogwartu. Cholera jasna, niedługo przestanie już mieć sposobność do zamienienia słowa. Aidena Mograine’a zdołał zaś on polubić; mimo dzielącej ich ponad dekadę różnicy wieku, swojego czasu był równie nowy oraz nieobeznany w Hogwarcie. Było to punktem wyjścia wobec łączącej ich nici porozumienia - a wszystko później, samo z siebie zdołało bezproblemowo się toczyć. - Świat jednak jest mały - zauważył, na pograniczu zadziwienia kolejnym przypadkiem i wybuchnięcia śmiechem z powodu igraszek losu. Wszelkie stworzone wewnątrz głowy pytania dlaczego nie pracowali razem - postanowił zachować dla siebie. Jeżeli Aiden był sam, prawdopodobnie nie będzie mieć nic przeciwko nowemu towarzyszowi.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W ostatnim czasie znowu odkryła w sobie chęć do przemierzania ulic Londynu, odnajdywania coraz to nowszych, nieznanych dotychczas miejsc, w tym barów, w których odnajdywała chwilę relaksu po ciężkim dniu w restauracji. Nie widziała w tym oczywiście nic złego, bo nigdy przecież nie miała problemu z alkoholem a przynajmniej tak lubiła sobie powtarzać, gdy wypijała co najwyżej dwie ogniste na pojedynczym lodzie. Włóczenie się po mieście miało też zbawienny wpływ na jej myśli, które waliły się na głowę z siłą kilku ton i zmuszały ją do kolejnego rozdrapywania zagojonych ran, jak i na przygody, czyli zwyczajne wpadanie w kłopoty – nieodłączny znak rozpoznawczy pandy. Nie zawsze oczywiście je znajdywała, lecz dzisiejszego dnia czuła, że coś jeszcze się wydarzy; coś dziwnego, innego, niż to, co znała. Zgodnie z wyznaczonym rytmem po pracy udała się na spacer a kiedy zmarzła, odnalazła wejście do całkiem znajomego pubu. Chociaż nie przepadała za tym miejscem, wiedziała, że w okolicy nie znajdzie ani nic lepszego ani tym bardziej nic otwartego, gdzie będzie mogła się ogrzać przed długim powrotem do domu. Znalazła miejsce na uboczu i równie szybko pożałowała swojej decyzji, kiedy nie upłynęło nawet dziesięć minut a u jej boku znalazł się wątpliwej jakości rycerz. Z początku słuchała grzecznie, odpowiadając, że to nieodpowiedni moment, ale słowa odbijały się jak od ściany. Kiedy jednak mężczyzna nie dawał jej spokoju a właściwie posunął się o krok dalej, łapiąc w silny uścisk delikatny nadgarstek i wygadując kilka nieszczególnie przyjemnych rzeczy, posłała mu wyraźnie niezadowolone spojrzenie. W zwinnym ruchu wyszarpała rękę i chwytając swoje rzeczy ruszyła prosto przed siebie, co najwidoczniej jedynie zachęciło mężczyznę do dalszego podążania jej krokami. Z natury nie była osobą strachliwą, właściwie bywała zbyt pyskata co wpędzało ją w kłopoty, lecz dzisiejszego wieczoru nie miała siły na ratowanie się samodzielnie z opresji. Postanowiła zrzucić egoistycznie ten problem na kogoś innego, więc niewiele myśląc podeszła do pierwszego lepszego mężczyzny i jakby nigdy nic złożyła na jego ustach długi pocałunek. – Jesteś wreszcie – wyrzuciła z siebie wreszcie, jednocześnie posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie z nadzieją, że zrozumie a przynajmniej nie zażąda wyjaśnień dostrzegając kilka metrów za jej plecami podejrzanego typa.
Na nieszczęście (?) Selwyna, tym pierwszym lepszym mężczyzną okazał się być on. Ale wróćmy do samego początku tej opowieści. Miał co świętować tego wieczoru. Bardzo długi czas przygotowywał ten kontrakt i sądził (nieskromnie), że mógłby być to jeden z najważniejszych jego przetargów w karierze. A sam fakt, że w ogóle ktoś tak wysoko postawiony wziął jego kandydaturę pod uwagę sprawiał, że czuł się cholernie zaszczycony. Ariadne bardzo mu przy tym pomagała. Doglądała wszystkiego, sprawiała, że zwierzęta szybciej się oswajały i poprawiała warunki ich życia. Dzięki temu byli pierwszymi kandydatami. I, jak się później okazało, jedynymi. W końcu wszystko zostało zapięte na ostatni guzik i zwierzęta zostały wysłane. A on był z siebie cholernie dumny. Niestety, nie miał z kim świętować tego wielkiego dla niego dnia. Rodzina była zajęta swoimi sprawami. Przyjaciele nie mieli czasu, bo praca pochłaniała ich myśli zbyt często. Aurora gdzieś wyjechała, a on wylądował samotnie w jednym z Londyńskich barów na Pokątnej. Zatrzymał się tutaj tylko na chwilę. Ale sekundy zmieniły się w minuty. A minuty w godziny. I nim się obejrzał zrobiła się noc, a jemu coraz mniej chciało się wracać do, jak doskonale wiedział, pustego mieszkania. Lili była dzisiaj u dziadków, a on nie miał żadnych planów na wieczór. Tak więc ognista whisky towarzyszyła mu i bardzo dobrze się z tym faktem czuł. Miał właśnie wstać od zajmowanego stolika, kiedy to zauważył szybko zbliżającą się w jego kierunku dziewczynę i jakiś dziwny wyraz twarzy a jej licu. Nim zdążył pomyśleć, bądź chociażby cokolwiek burknąć, jej usta odnalazły jego usta w czymś na kształt zachłannego pocałunku. Na Merlina... Ile to czasu minęło od momentu, kiedy ostatni raz całował jakąś kobietę? I nie był to pocałunek na przywitanie, pożegnanie bądź taki, który ofiarowywał córce na dobranoc? Nawet nie chciał nad tym myśleć... W tym momencie miał kompletną pustkę w głowie i chyba tylko coś na kształt odruchu bezwarunkowego sprawiło, że jego dłoń jakby mimowolnie spoczęła na plecach dziewczyny. W końcu oderwała się od niego i zaczęła uporczywie mrugać. - Tak... jeste... - bąknął tylko, nie do końca rozumiejąc CO TU SIĘ WŁAŚNIE DZIAŁO?! Ale dopiero kiedy spojrzał za jej plecy i dostrzegł jakiegoś faceta, który przyglądał się jej nachalnie, zrozumiał, o co mogło jej chodzić. Wstał ze swojego miejsca i uśmiechnął się do niej szeroko. -Kochanie, już myślałem, że nie przyjdziesz. - powiedział, przytulając dziewczynę do swojej piersi, a w tym samym czasie posłał temu dziwnemu facetowi wzrok mówiący jasno "spierdalaj, bo pomogę Ci wyjść". Oby poskutkowało bo jedyne czego mu dzisiaj brakowało to bójka...
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Odetchnęła głęboko po raz pierwszy, gdy okazało się, że trafiła na osobę raczej rozumną i potrafiącą łączyć ze sobą fakty w trybie natychmiastowym. Odetchnęła ponownie, kiedy po chwili wtulania się w obcą, ciepłą pierś pachnącą nieznajomą mieszanką zapachów, dostała sygnał, że już po wszystkim a natręt widocznie odpuścił, odnajdując sobie inny cel tego wieczoru. Przez chwilę jeszcze pozostała w zastygłej pozycji, jakby dla upewnienia się, że rzeczywiście nic już jej nie grozi a gdy się odsunęła, nieśmiało zerknęła przez ramię na tył sali, z którego jeszcze przed chwilą uciekała. I na tym by poprzestała, poszła w swoją stronę w spokoju najchętniej bez słowa wyjaśnienia, gdyby nie to, że teraz czekała ją chyba najcięższa rzecz tego wieczoru i przeproszenie za ten nagły napad na czyjąś prywatność. Odsunęła się pół kroku, dopiero teraz konfrontując złote tęczówki z wyraźnie zaskoczonym wzrokiem Selwyna, ale nie odmówiła sobie dokładnego zlustrowania jego twarzy, poddania jej ocenie i uznania, że jak na przypadek i pierwszego lepszego trafiła całkiem nieźle. Był przystojnym mężczyzną; nie rozumiała więc dlaczego siedział tutaj sam. – Dziękuję, inaczej nie dałby mi spokoju – zaczęła, pozbierawszy wreszcie rozbiegane myśli w całość – mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, zazwyczaj mi się to nie zdarza – dodała, chociaż wiedziała, że w skali najgłupszych rzeczy, które zrobiła, najbardziej absurdalnych, ten wybryk plasował się gdzieś na końcu tabeli i był niczym w porównaniu z ostatnim spotkaniem z Henley'em. Tamten wieczór zresztą wciąż próbowała wyprzeć z pamięci lub chociaż wyparzyć alkoholem jego niesmak ze swojego organizmu. – Powinnam już iść, nim wróci – uśmiechnęła się, po chwili zawahania kontynuując – albo możemy się napić za nasze małe kłamstwo – mógł odmówić, nie miałaby mu tego za złe, skoro znalazła się w jego życiu przez przypadek, jednak była wychowanka domu Roweny nie wierzyła w przypadki; coś działo się z jakiegoś powodu, być może błahego, dlatego teraz oddała los w ręce Anthony'ego.
Chyba mocno jej się w tym momencie przydał, bo po chwili widział, jak facet, który do niedawna ją dręczył i uprzykrzał tej damie życie, odpuścił widząc, że jednak nie jest ona samotna. W sumie to trochę zaskakujące. Na tyle na ile Tony znał się na facetach (a mógł sądzić, że dosyć dobrze, skoro sam był jednym z nich) to wiedział, że ten drugi odpuszcza tylko w momencie, kiedy widzi, że nie ma szans, że przeciwnik jest silniejszy, atrakcyjniejszy, ma większą szansę powodzenia. Nie ma co, poczuł się połechtany, kiedy ten fakt dotarł do jego mózgu i się tam zagnieździł. W końcu, nigdy nawet nie przypuszczał, że mógłby być postrzegany w taki właśnie sposób przez innych facetów! Bo chyba można by było tak wywnioskować. Przynajmniej on się w taki właśnie sposób poczuł i nie zamierzał swojego punktu patrzenia na tę kwestię zmieniać. - Drobiazg, mam nadzieję, że faktycznie się odczepi. - rzekł po chwili zgodnie z prawdą. Jeśli dzięki temu, bądź co bądź, bardzo czułemu powitaniu z nieznaną kobietą, miała się ona poczuć bezpieczniej, to chyba to było w tym momencie najważniejsze. Nic nie mógł poradzić na to, że na jego ustach mimowolnie pojawił się uśmiech, a jedna jego brew powędrowała ku górze, kiedy słyszał kolejne jej słowa. - Zazwyczaj Ci się to nie zdarza? To ja nie chcę wiedzieć chyba, jakie inne sytuacje Cię spotykają. - zaśmiał się głośno, kiedy to powiedział. Dziewczyna na pierwszy rzut oka nie wyglądała na taką, która przyciąga do siebie same kłopoty. Co prawda, mógł się znacznie w tej kwestii mylić, istniało takie prawdopodobieństwo. Nie mniej jednak uważał, że od razu takie osądzanie było bezcelowe. I robić tego nie zamierzał. Nie zamierzał jej zatrzymywać, chociaż wyglądała bardzo podobnie do niego. Nie miała chyba w tym momencie nic lepszego do roboty, niż po prostu napić się z zupełnie obcym facetem, którego to dopiero co całowała. On chyba jednak potrzebował dzisiaj towarzystwa. - Możemy się napić. Jeśli chcesz to siadaj, zamówię dla nas. - odsunął przed nią jedno z krzeseł przy stoliku który zajmował. Ot, taki odruch bycia miłym dżentelmenem, którego nauczył się jeszcze podczas trwania swojego małżeństwa. -Swoją drogą, Anthony jestem. - dodał szeptem, bo nie uznał za stosowne w tej właśnie sytuacji podawać jej dłoń, kiedy to przed chwilą całowali się "na powitanie". Ruszył do baru i wziął dwie ogniste whisky po czym wrócił do stolika i usiadł na wcześniej zajmowanym miejscu.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie skomentowała jego słów, puszczając w niepamięć mężczyznę, który jeszcze przed chwilą stanowił potencjalne zagrożenie; wolała skupić się na swoim wybawcy. Zamiast tego wzruszyła wątłymi ramionami w odpowiedzi. – Lepiej, żebyś nie wiedział – odparła i nachyliła się konspiracyjnie ku niemu – czasami się dziwię, że w ogóle jeszcze chodzę po tej ziemi w jednym kawałku – dodała ciszej, zapobiegawczo, w razie gdyby okrutny los postanowił zweryfikować jej szczęście do wychodzenia cało z opresji. Ceniła sobie zarówno swoje nogi, jak i ręce, a właściwie całe ciało, więc nie potrzebowała kolejnych problemów, skoro dopiero co zażegnała jeden. Potem skorzystała z gestu nieznajomego i usiadła na krześle, dochodząc do wniosku, że skoro na niego czekała w powitalnym geście rzucając się biedakowi na szyję i łącząc ich wargi w nie byle jakim pocałunku, to winna była mu chociaż towarzystwo i jednego drinka, ot, ze zwykłej kultury. Również bez problemu dostrzegła, że mieli podobny nastrój, co szybko przełożyła sobie na swoje myślenie – być może to, że był pierwszym, na którego trafiła podczas swojej ucieczki nie było przypadkiem a miało swój cel? – Padme – nie odmówiła sobie kolejnego przyglądnięcia się mu i poddania kolejnej ocenie; zastanawiała się ile miał lat. Nie wyglądał na kogoś dużo starszego od niej, ale na pewno nie był dopiero co po studiach. Wystarczyło samo jego zachowanie, by była tego pewna. Gdy tylko pozbyła się płaszcza i przemoczonego szalika, ujęła w dłoń szklaneczkę, wolną ręką zgarniając pojedyncze pukle wilgotnych, ciemnych włosów za uszy. – Mam nadzieję, że nie czekałeś na nikogo, nie chciałabym ci narobić kłopotów – dopiero teraz uświadomiła sobie, że równie dobrze mogła uratować siebie a zepsuć wieczór komuś innemu tą nagłą napaścią, bo w swoim planie nie wzięła pod uwagę kilku detali. W tym właśnie potencjalnej randki, spotkania przyjaciół – ale wyglądasz tak, jakby coś cię gnębiło – była dobrym obserwatorem, tak samo jak słuchaczem, czego wyuczyła się pracując w cukierni w Hogsmeade. Teraz, pracując na kuchni, nie miała takiej możliwości i powoli zaczynała mieć z tym problem – czasami rozmowa z obcą osobą bywa prostsza – uśmiechnęła się zachęcająco, wnet mocząc wargi w trunku.
Dlaczego ludzie mówią coś takiego? To przecież oczywiste, że w momencie, kiedy ktoś sugerował "lepiej, żebyś nie wiedział" to od razu chciało się dokładnie wiedzieć o co chodzi. Selwyn nie był inny pod tym względem. I pewnie by to zrobił, gdyby gdzieś w głębi jego umysłu nie pojawiła się myśl, że chyba jednak nie wypada tak od razu wypytywać dziewczyny o wszystko. -Jeśli wolisz nie mówić. Chociaż nie jestem pewien, czy byłabyś w stanie mimo wszystko przebić moje różne przygody. - stwierdził dosyć luźnym tonem. Nie znał jej, to fakt, ale niekiedy po prostu ma się to przeświadczenie. On wiele w swoim życiu zrobił, zobaczył. I zamierzał jeszcze więcej! Nie podejrzewał, aby ona nie miała mniej problemów, ale coś mu mówiło, że wyglądała raczej na jedną z tych grzecznych niż niegrzecznych dziewczynek. Uśmiechnął się delikatnie w jej stronę. Prawda była taka, że od dawien dawna na nikogo nie czekał, jakkolwiek patetycznie to brzmiało. Nie było w jego życiu nikogo takiego, kto mógłby poczuć się zazdrosny, czy urażony podobnym gestem ze strony dziewczyny. Nawet nie szczególnie przeszkadzał mu ten fakt. W końcu jego żona odeszła już kilka lat temu. Zdołał częściowo się z tym pogodzić. Bo nie przypuszczał, aby kiedykolwiek potrafił całkowicie zapomnieć o Jaśminie. Chyba nawet by nie chciał wymazywać jej ze swoich wspomnień. Nie mógłby. - Nie, spokojnie. Nie czekam na nikogo, kto mógłby być o to zazdrosny. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo nie chciał, aby dziewczyna czuła się przez swoje zachowanie jakoś nieswojo czy źle. Nie było nikogo, kto uznałby to za niestosowne, on sam również nie zamierzał. Czy wyglądał na przygnębionego? Czy było to od razu widać dla kogoś, kto w ogóle go nie znał? Jeśli tak, to musiało być z nim serio cholernie źle. Tylko pytanie brzmiało, co właściwie powinien jej teraz powiedzieć... - Życie mnie gnębi. - stwierdził po prostu, parskając przy tym delikatnie śmiechem. To była chyba najbardziej adekwatna odpowiedź jaką mógł jej udzielić, bez konieczności od razu opowiadania o wszystkim, co go spotkało i doprowadziło do tego, że właśnie pił whisky w barze z nieznajomą. I jakby na potwierdzenie tego, co właśnie myślał, upił sporo trunku ze swojej szklanki, krzywiąc się przy tym delikatnie. Nigdy nie lubował się w tym trunku, ale teraz jakoś go znosił. Czyżby dorastał?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W słowach Anthony'ego wyczuła pewną zachętę, ale i nieme wyzwanie, które zamierzała podjąć, skoro swoich przygód nie uważała za coś wstydliwego. Ot, raczej żyła w przeświadczeniu, że miała niezwykle dużego pecha albo płaciła teraz za wszystkie złe rzeczy, które uczyniła w ciągu kilkunastu lat chodzenia po padole ludzkim. – W ostatnim czasie prawie zostałam otruta, zaraz po tym jak próbowano mnie sprzedać za dwadzieścia galeonów – wzruszyła ramionami, starając się utrzymać chociaż minimum powagi; na początku rzeczywiście myślała, że Henley postanowił ją zarówno sprzedać, jak i otruć szukając sproszkowanych ingrediencji w środku nocy po przerażonych aptekarzach i wtedy wcale nie było jej do śmiechu, gdy upadając drugi raz głową na ziemię w duchu rozliczała się ze swoich grzechów. Była jednak ciekawa reakcji nieznajomego i ewentualnej odpowiedzi: wątpiła, żeby był w stanie ją przebić. Później pokiwała głową na znak, że rozumie i przybrała odpowiedni do tego wyraz twarzy; wyraz osoby, której to uczucie nie było ani obce ani na tyle odległe, by była w stanie zapomnieć o swoich problemach, skrywanych pod porcelanową cerą i przyjaznym uśmiechem, który na przestrzeni lat i tak nieco zmarniał, nie przypominając uśmiechu tej samej dziewczyny, wychowanki Ravenclawu, zarażającej optymizmem innych. Mimo młodego wieku spotkała się z mniejszymi czy większymi problemami, których konsekwencje odczuwała do teraz, dlatego też szybko posłała mężczyźnie pokrzepiający uśmiech. Zgodnie z tym co powiedziała wcześniej, była skłonna go wysłuchać, porozmawiać, doradzić i pokazać inne, obiektywne punkty widzenia, i wiedziała już, że na jednym drinku i kilku minutach raczej się nie skończy; poprawiwszy się na krześle, odpowiednio do sesji terapeutycznej, objęła szklaneczkę obiema dłońmi. – Na początek, zwolnij z piciem. Nie jestem pewna czy moje silne ramiona udźwigną twój ciężar – stwierdziła pół żartem pół serio, bo w gruncie rzeczy sama powinna stronić od alkoholu, skoro mogła przejąć w genach skłonności do spożywania jego zbyt dużych ilości, a chciała dotrzymać mu tempa – życie bywa ciężkie, ale na pewno nie jest tak źle, prawda? – przyglądnęła mu się uważnie, jakby w obawie, że trafiła na osobę, która właśnie warzyła swoje losy na szali życia, lecz wygląd Selwyna nie wskazywał na to, by zamierzał zrobić coś głupiego. Z drugiej strony szybko uznała w myślach, że sama przecież nie zdradzała po sobie głębokiej depresji, więc może po prostu dobrze się maskował? – Z drugiej strony, popatrz, wyszedłeś do baru w podłym humorze i na dzień dobry obca kobieta rzuciła ci się na szyję. Szansa jedna na milion – teraz, gdy emocji powoli opadły a stres z niej uszedł, była w stanie zauważyć jak niemądrze się zachowała, chociaż wcale nie zamierzała płakać z tego powodu; szalone sytuacje przeważnie owocowały czymś prawdziwym, trwałym i ciekawym, co zdążyła zaobserwować nie tyle po swojej osobie a po bliskim otoczeniu.
On na szczęście nigdy nie był podtruwany. Co prawda niejednokrotnie zdarzało się, że miał różne inne dziwne przygody, ale chociaż nikt go nie truł. Jeśli już to sam podobne rzeczy sprowadzał na siebie. Śmiało można by powiedzieć, że był swoją własną zgubą. Cóż... zdarza się, prawda? - Nie no, ze mną nie było tak źle, aby ktoś chciał mnie sprzedać. Ale może równie ciekawe będzie to, że w ostatnim czasie musiałem uciekać przed bandą nawiedzonych węży? - śmiał się otwarcie. Miał przeświadczenie, że te słowa nie mogły brzmieć śmiesznie dla kogoś, kto po prostu ich słuchał, a nie doświadczył podobnych rzeczy co on. Zresztą, wtedy dla niego to też nie było śmieszne. Teraz potrafił o tym w ten sposób wspominać, w momencie gdy to zdarzenie miało miejsce, mało się nie posikał ze strachu, ale NIGDY NIKOMU nie zamierzał o tym wspominać... Nie i już. Czy serio mógł wyglądać tak źle? Jakby właśnie przyszedł do tego baru tylko po to, aby utopić swoje smutki w morzu ognistej i zaliczyć pierwszą lepszą kobietę, która rozłoży przed nim nogi? Jeśli tak, to chyba czas najwyższy, aby się trochę ogarnąć życiowo. Albo przynajmniej zacząć sprawiać lepsze wrażenie. Bo naprawdę, nie było z nim tak źle, jakby się mogło wydawać. Nie był człowiekiem chodząca depresja. Wbrew pozorom był zadowolony z życia, które prowadził. Ale jak każdy, miał czasami gorsze dni, a Padme niestety właśnie na taki w jego wykonaniu trafiła. - Jasne, że nie jest tak źle. - uśmiechnął się delikatnie, kiedy to powiedział i spojrzał jej prosto w oczy. A może sobie trochę poflirtuje? Zobaczy, czy dalej potrafi w ogóle to robić... W końcu minęło tyle lat od kiedy ostatni raz próbował czegoś podobnego. - W końcu siedzę z naprawdę piękną kobietą przy jednym stoliku i mogę z nią porozmawiać. Tylko skończony debil uznałby w tym momencie, że jest źle. - wyszczerzył się mocniej przy ostatnich słowach, jakby na powiedzenie, że on tym debilem nie jest. Nie było to do końca zgodne z prawdą, bo niekiedy zachowywał się jak skończony kretyn, ale o tym kobieta nie musiała wiedzieć... Upił trochę alkoholu i... omal go nie wypluł na blat stolika. Na szczęście miał dobry refleks i zdążył zakryć dłonią usta, aby nic nie wydostało się na zewnątrz. Musiało wyglądać to przynajmniej źle. No i tyle z jego flirtowania. Nawet jeśli miałby jakiekolwiek szanse u tej kobiety, to właśnie spalił sobie wszelkie mosty. Ale to nie jego wina. Tylko jej. To ona go rozbawiła. - Fakt, niecodzienna sytuacja. Może powinienem zagrać na jakiejś loterii czy coś, co sądzisz? - zdecydował się na pociągnięcie tego zabawnego, przynajmniej w jego odczuciu, wątku. Miło było tak po prostu siedzieć i rozmawiać, o wszystkim i o niczym, bez wcześniejszych uprzedzeń i myśli dotyczących drugiej osoby. Zacząć z nową, zupełnie czystą kartą, bez konieczności od razu zapisywania jej w całości. Po prostu, było miło.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nawiedzone węże nie były czymś, w co nie potrafiłaby uwierzyć, skoro sama posiadała na swoim koncie wiele absurdalnych sytuacji. Na szczęście nie ze zwierzętami w roli głównej, jeśli nie liczyć kota, który wielokrotnie przegonił ją półnagą po kamienicy i pobliskim ogrodzie. Wciąż nie rozumiała o co mu chodziło i czy tak bardzo próbował jej coś przekazać swoim zachowaniem – widocznie potrzebowała pomocy zwierzęcoustego. – Mój nawiedzony kot dostarcza sąsiadom rozrywki, kiedy próbuję go złapać ubrana w szlafrok lub koszulkę – nie wiedziała czemu zdecydowała się podzielić z nim akurat tym, ale nie wyglądała na osobę w jakikolwiek speszoną; cóż, pół kamienicy zdołało już oglądnąć jej biust. Miał szansę, tak przynajmniej myślała, dochodząc do wniosku jakiś czas temu, że być może koniec roku był odpowiednią okazją do poznania kogoś nowego, uporządkowania swoich spraw miłosnych i ustatkowania się, tym razem na dłużej. Nie odrzucała też okazji do niewinnego flirtu, czy bardziej grzesznego spotkania na jedną noc – nie miała z tym problemu, zważywszy na hedonizm, o którym zapomniała na jakiś czas. Nie wiedziała jak z osoby, która kierowała się spełnianiem swoich zachcianek i przyjemności stała się człowiekiem tak zabieganym, że wyspanie się i nałożenie maseczki na twarz stanowiło dla niej coś niewykonalnego, a fakt, że to zaspokajanie własnych potrzeb było początkiem jej problemów i zawirowań życiowych wyparła, najwyraźniej nie zamierzając dłużej się katować tym, na co już nie miała wpływu. Odwzajemniła więc uśmiech, szybko zauważając, że chyba nie do końca trafiła z oceną jego humoru – ale widocznie nie miał jej tego za złe. – To całkiem dobry pomysł – podjąwszy się narzuconej gry, dodała po chwili – wygląda na to, że jestem twoim talizmanem szczęścia – duszne pomieszczenie powoli zaczynało ją przytłaczać, bez względu na przyjemne towarzystwo, dlatego zerknęła mimowolnie w stronę wyjścia a potem po raz kolejny na Anthony'ego, z miną, jakby właśnie poddawała go w myślach niezwykle trudnej ocenie. – Przejdziemy się? – zaproponowała, kontrolnie spoglądając na zawartość obu szklanek, czy raczej ich brak – spacer z butelką alkoholu pod gwiazdami brzmi jak kolejna okazja nie do odrzucenia – uśmiechnęła się zachęcająco, subtelnie, przypadkowo muskając wierzch dłoni Selwyna opuszkami palców.
Skoro uważała, że jest jego talizmanem szczęścia, to chyba nie wypadało, aby teraz pozwolił jej zwiać, prawda? Szczęście powinno utrzymywać się jak najdłużej przy sobie, w szczególności jeśli ktoś miał takie "szczęście" jak Selwyn i wszelkie złe zdarzenia odnajdywały go jak po sznurku. Trunku w szklankach ubywało, a oni wciąż siedzieli w tym miejscu. Padme zaproponowała, aby się gdzieś przejść, co Tony'emu bardzo odpowiadało. Nie chciał dłużej tu siedzieć. Poza tym, powoli zaczął uważać, że marnowanie takiego wieczoru i takiego towarzystwa na siedzenie w pierwszym lepszym barze, to czysta głupota. Robił różne dziwne rzeczy, nie do końca logiczne i zgodne z ogólnie pojętymi zasadami, ale czegoś takiego robić nie zamierzał. Pewnie dlatego, kiedy tylko wspomniała o takiej sposobności, od razu podniósł się ze swojego krzesełka i podał jej dłoń, jak na dżentelmena przystało. - Widzę, że nie mogę odmówić, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że nawet bym tego chciał. - stwierdził z lekko nonszalanckim uśmiechem na ustach. Niebo było piękne tego wieczoru, może faktycznie powinni nacieszyć nim swoje oko? Założył swój płaszcz i pomógł przy podobnej czynności kobiecie. Potem podał jej swoje ramie, jeśli tylko chciałaby z niego skorzystąć. - To co, idziemy?- zapytał, a gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą, ruszył w stronę wyjścia. Ten spacer zapowiadał się naprawdę intrygująco, nie ma co.
Zt. x2
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie potrafił znaleźć sobie miejsca w tym przeklętym mieście. Jeszcze kilka lat temu Londyn był dla niego domem, który znał jak własną kieszeń; z którym – jeśli możliwym jest nazwać to w ten sposób – nawiązał nić wzajemnego porozumienia. Ta zerwała się przez lata jego nieobecności. Te same miejsca, nawet jeśli nie zmieniły się zbytnio, wydawały mu się odmienione; zimne, szare, ponure, spowite upiorną warstewką dymu i spalin wiszącą w co ciaśniejszych uliczkach. Obce i nieprzyjazne. Śnieg nie działał na korzyść tego miasta, a jedynie pogarszał sprawę, nabierając błotnistego koloru, rozchlapując się pod ciężkimi butami i zostawiając na nich warstewkę brudu. Zatrzymał się pod szyldem baru, przyjrzał mu uważnie i wyciągnął z kieszeni srebrną papierośnicę, w której zwykł trzymać stały zapas Niebieskich Gryfów. Wsunął jednego między wargi i, posługując się różdżką, odpalił go, zadowolony z ostrego smaku, którym natychmiast się zaciągnął. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział co to za miejsce, pojawiło się nagle, tak jak wiele innych, jakby wszystkie wyrosły jak grzyby po deszczu. To było dziwne, mylące uczucie. Zdawało mu się, że, nawet jeśli robią na nim zgoła inne niż niegdyś wrażenie, wciąż orientuje się w tych wszystkich starych zakamarkach, a tymczasem mógł jedynie błądzić po ulicach i trafiać na gorsze lub lepsze lokale. Głównie te gorsze, gwoli ścisłości. Wypuścił dym ku górze, opuścił głowę i powiódł wzrokiem po przemierzających chodniki postaciach. Nie widział jej niemal cztery lata i, co tu dużo mówić, rozpierała go ciekawość co do tego jak teraz wyglądała i jaka właściwie była. Czy zmieniła się bardzo? I czy dostrzeże jego zmianę? Na wszelki wypadek przykleił do warg standardowy, przesycony ironią uśmieszek – jakby kpił sobie z całego otaczającego go świata. Płatki śniegu powoli osiadały na czarnym płaszczu i ułożonych jak zwykle w artystyczny nieład włosach. Dopali i zaczeka na nią w środku.
Ledwo co spakowała się do tej niewielkiej torby, która miała służyć jej za cały bagaż na ferie, a mały koszmar zapukał w okno. Szczerze to nie wiedziała dlaczego miałaby udać się na ferie, w nieznane miejsce... Zapewne z nikim ciekawym pod ręką, gdzie będzie zdana na siebie oraz tych, którzy znajdą się w tym samym lokum co ona. Kwestia zabicia czasu i dobrego towarzystwa nigdy nie stanowiła problemu, w końcu lubiła niespodzianki. Myślała jednak, że nie w taki sposób spędzi wolne dni. Perspektywa spędzenia ich w rodzinnym domu nie wchodziła w rachubę, nawet jeżeli ojciec zamierzał wyjechać w jedną ze swoich cholernych delegacji. Sam odór jego wody kolońskiej przyprawiał ją o mdłości, a cały dom właśnie tak pachniał. Jaśminem, czymś ostrym i porażką. Koszmar zaciekawiony spojrzał przez jej ramię kiedy czytała list. Otwierała usta jakby czytała go na głos chociaż żaden dźwięk nie wyszedł z jej gardła. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź, nienawidziła poczty, dlatego chciała mieć to z głowy. Na drugi dzień ubrała tyle, żeby nie zamarznąć i nie za dużo, aby nie umrzeć z przegrzania. Nienawidziła zimy, bo ubrania zawsze ją ograniczały. Lubiła swobodę ruchu, a ta była najefektywniejsza kiedy miała na sobie niewiele, bądź kiedy mocno do niej przylegało. Kiedy kroczyła ulicami Londynu, wsunęła dłonie do kieszeni kurtki. Chłód źle działał na dłonie bez rękawiczek, a zamierzała je jeszcze zachować. Kiedy dostrzegła z daleka postać mężczyzny, uśmiechnęła się do siebie... Czy na wspominki? Kto ją tam wie. Zdążył odrzucić papierosa, zaciągając się jeszcze ostatni raz, a już stała przy nim, uważnie przyglądając się mocno zarysowanej linii szczęki. Owszem, wyglądał trochę inaczej jednak czy doszło do jakiś innych zmian? To się okaże. -Jak dobrze wiedzieć, że wciąż zatruwasz powietrze.-Uśmiechnęła się szeroko, pchając drzwi do środka i nie czekając na niego, rozpoczęła poszukiwania wolnego miejsca. Chciała się ogrzać, znaleźć ustronne miejsce i dowiedzieć się, czegoś takiego chciał po tylu latach rozłąki. Zdjęła okrycie i zawiesiła na jednym z krzeseł przy wolnym, nieco oddalonym stoliku. Cudem było, że o tej porze znaleźli coś wolnego. Kiedy już obydwoje zajęli swoje miejsca, nachyliła się lekko nad stołem i utkwiła w nim swoje spojrzenie. -To, co takie mam lub w czym mam pomóc, że się do mnie łaskawie odezwałeś?-Spytała spokojnie, a choć jej słowa nie zabrzmiały miło, jej twarz cały czas wydawała się być pogodna. Czyli przechodzimy do konkretów, cudownie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie miał wobec tego spotkania ogromnych wymagań, był wszak realistą. Niegdysiejsza znajomość, mimo że stosunkowo bliska, nie musiała przecież zwiastować udanego wieczoru. Nie zastanawiał się nad tym jak bardzo się zmieniła, zarówno z wyglądu i z charakteru, a miał ku temu dość konkretny powód – była nim świadomość zmian, które zaszły w nim samym przez te trzy i pół roku życia na emigracji. Wiedząc, że pod wieloma względami był już zupełnie innym człowiekiem, czuł, że bez względu na to jak domyślną i wnikliwą był osobą, nie jest w stanie przewidzieć toru, po jakim potoczyło się jej życie. A i to, o ile dobrze pamiętał, nie było nigdy proste i usłane różami. Wiódł beznamiętnym spojrzeniem po zbliżającej się ku niemu kobiecie, obserwując rytm i tempo jej kroków, oraz płynny, działający na wyobraźnię ruch bioder; nie od razu rozpoznał w niej Krukonkę, właściwie dopiero w chwili gdy mógł dostrzec jej usianą piegami twarz zrozumiał z kim ma do czynienia. Kącik jego ust drgnął w charakterystyczny sposób, choć ironiczny uśmiech pozostał w dokładnie tym samym miejscu i formie, w jakim sobie tego życzył. Ze zdziwieniem odnotował fakt, że ucieszył się na jej widok – a przynajmniej odetchnął z ulgą, że nie wystawiła go bezdusznie, –skazując na samotne picie przy kontuarze. Nie zdziwiłby się wcale; nie miał pojęcia w jakim stopniu przejęła się jego zniknięciem (i czy w ogóle), ale miała wszelkie prawo by czuć do niego żal. Zgniótł papierosa na pobliskim śmietniku i powoli wypuścił z siebie resztki dymu. — Skoro wszyscy umieramy, dobrze by było gdyby to otaczające nas cholerstwo też chyliło się ku zagładzie. Mam nadzieję, że przyczyniam się do tego choć odrobinę. — ruszył jej śladem i odpiął kilka guzików płaszcza, rozglądając się ze skrywanym zaciekawieniem. Osobliwe miejsce; może nie do końca wpasowywało się w jego gust, ale panujący wokół gwar dawał mu niezrozumiałe poczucie bezpieczeństwa. Harmider zatłoczonych barów, pubów i klubów przynosił mu spokój, pewnie dlatego, że był mu po prostu dobrze znany. Nie potrafiłby zliczyć wieczorów, kiedy po prostu siedział i wyłapywał strzępki odbywających się wokół rozmów, próbując złożyć je w interesującą całość. Zdjął płaszcz, odsłaniając czarny materiał koszuli. Zajął miejsce naprzeciwko niej i również się nachylił, wbijając w nią rozweselone spojrzenie zielonych oczu. — Widzę, że Ci się spieszy. — odparł, unosząc nieco brew. — A ja tymczasem mam ochotę spędzić miło czas w towarzystwie pięknej kobiety i interesy zsunąć na dalszy plan. Czego się napijesz? Nie potrafił oddać jej kontroli nad sytuacją i tempem spotkania, czuł w sobie potrzebę, by samemu dyktować warunki. W takiej sytuacji nie liczył się fakt, iż w liście sam wspomniał o przysłudze wcześniej niż by wypadało. Zachował się dokładnie tak, jakby nigdy nie miało to miejsca. Przy barze zamówił wybranego przez nią drinka i szklaneczkę serwowanej tu krwistej whisky, i z tym balastem powrócił do stolika. — Wspominałaś, że jutro wyjeżdżasz. Obudziła się w Tobie potrzeba integracji z innymi studentami, czy wcale nie jedziesz na ferie? — posłał jej uśmiech i uniósł szklaneczkę, patrząc na nią wymownie. — za co się napijemy?
Każde z nich miało swoje życie. Czasem miała wrażenie, jakby nie miała na nie żadnego wpływu. Co niekoniecznie jej pasowało... Kontrola była czymś, co pozwalało jej swobodnie funkcjonować w tym świecie, a choć nie była osobą, która z góry planuje to, co będzie robiła... Świadomość, że sama o tym decydowała, był wyzwalający. Czy była osobą sprzed jego wyjazdu? Trudno to stwierdzić, skoro czasem potrafiła zmienić swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni i to kilka razy w ciągu doby. Próbowała jedynie nacieszyć się jego towarzystwem, póki jeszcze tutaj był. Cała reszta nie miała najmniejszego znaczenia. W jej życiu nie było miejsca na żal... Rządziła nią pasja, a to, w jakim dokładnie kierunku ją zaprowadzi? Kto to wie. -Pozytywny jak zawsze.-Mruknęła, jednak w momencie, w którym skierowała się do drzwi, nie ukrywała szerokiego uśmiechu na ustach. Nie musiał jednak go widzieć, w końcu to takie niepodobne do niej. Miejsce jak każde inne, prawda? Miało swój urok i właśnie dlatego mogła poczuć się tutaj, chociaż odrobinę swobodnie. Na pierwszy rzut oka, jej osoba kompletnie tutaj nie pasowała, jednak coś w spojrzeniu i ruchach dziewczyny sprawiało wrażenie, że idealnie nadawała się na klienta tego przybytku. Nie było w niej nic ładnego. -Po prostu lubię wiedzieć, na czym stoję Słońce.-Uśmiechnęła się delikatnie i oparła podbródek na zaciśniętej pięści. Komplementy z jego strony były tak naturalne, że niemal ich nie zauważała. Wywróciła teatralnie oczyma, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym.-Sherry poproszę.-Powiedziała spokojnie. Obserwowała, jak mężczyzna oddala się do baru, aby zamówić im trunki. Była to leniwa czynność, która pozwoliła jej cieszyć się widokiem. Czy Nathaniel zdawał sobie z tego sprawę? Prawdopodobnie. W końcu to spojrzenie mogło przepalić to zbędne odzienie, które na sobie miał. -Może chcę ubarwić im trochę ten wyjazd?-Wzruszyła delikatnie ramionami.-Tutaj nic mnie nie trzyma, chyba że masz coś ciekawego do zaproponowania.-Uniosła brwi i uśmiechnęła się szeroko, unosząc szklankę sherry do góry. -Za Twoją pamięć. O mnie. Aby takie zaniedbanie miało miejsce ostatni raz.-Powiedziała, a po chwili można było usłyszeć brzęk charakterystyczny dla zetknięcia się dwóch szklanek. Uniosła naczynie do ust i skosztowała trunku... Napój rozszedł się po jej języku i po krętej drodze znalazł się w żołądku. Mogła powoli się rozgrzać, czego wcale nie sugerowała gęsia skórka pojawiająca się na jej karku.-Długo zostajesz?-Spytała spokojnie. Lucia nie zadawała pytań, które nie szły w jej interesie... Mógł odpowiedzieć lub kompletnie zignorować jej pytanie. Uśmiechała się prawym kącikiem ust, uważnie lustrując mężczyznę naprzeciwko niej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Pozytywne nastawienie do świata nigdy nie było jego mocną stroną, nawet za dawnych, bez wątpienia lepszych czasów. Był nazbyt uważny, nazbyt spostrzegawczy, by wciąż potrafić zachwycać się światem. Odkąd tylko pamiętał, czujnie obserwował otaczającą go rzeczywistość, poddawał ją wnikliwej analizie i wyciągał wnioski. Nie lubił i nie umiał zakładać różowych okularów, nie starał się niczego upiększać. Mimo to kłamstwo nie było mu obce, wręcz przeciwnie, stanowiło przydatne narzędzie, którym posługiwał się z niemałą wprawą, ale sam ze sobą pozostawał szczery; w każdym razie próbował i lubił myśleć, że tak jest. Lucia wprowadzała niegdyś w jego życie odrobinę nieprzewidywalności, swoją własną zmiennością nakłaniała go do porzucenia planów, które tak uwielbiał układać, a które dawały mu kontrolę (choćby i złudną) nad swoim życiem. Nie spostrzegł co prawda uśmiechu, lecz potrafił wyobrazić go sobie z zadowalającą ilością detali. — Na dwóch całkiem zgrabnych nogach. Mogę Ci też powiedzieć na czym siedzisz, przyjrzałem się kiedy wchodziliśmy. — odparł, pozwalając sobie na nieco wyraźniejszy, bardziej przyjemny i przede wszystkim szczerszy uśmiech. — Niewiele się zmieniło. — dodał, nachylając się bliżej niej i pozwalając sobie na rozbawioną nutę rozbrzmiewającą w tonie jego głosu. A może sama mu się wyrwała, ot tak, niekontrolowanie? Zaraz wyprostował się i ruszył w stronę baru, dość spiesznie, bo chciał jak najszybciej powrócić w słodko-cierpką aurę jej towarzystwa. Nie miał żadnej pewności, że spojrzenie jakie na sobie czuł pochodzi akurat od Lucii, przywykł wszak do tego, że gdziekolwiek by się nie pojawił, ludzie na niego patrzyli – nieważne czy ze względu na zainteresowanie, niechęć czy jakiekolwiek inne emocje. Tak po prostu było. Wtedy zwykł odwzajemniać spojrzenie, nie odwracając jako pierwszy wzroku; zazwyczaj ich to peszyło. Kiedy jednak ze szklaneczkami w dłoniach odwrócił się ku swojej towarzyszce, pojął, że to jej oczy wwiercają się w jego sylwetkę, niby to jak drapieżnik wypatrujący swojej ofiary; pytanie tylko kto był w tym przypadku ofiarą. Puścił do niej oczko, uniósł kącik ust i, lawirując między klientami tegoż przybytku, dotarł do ich stolika. Przyzwyczaił się już do jaskrawego światła przy stolikach i teraz mógł uważniej jej się przyjrzeć, z czego też skorzystał. — Sugerujesz, że zostałabyś, gdybym Cię poprosił? No no, co za deklaracja. Kusi mnie żeby z tego skorzystać, ale nie mam serca zatrzymywać Cię na Wyspach, są ostatnio jakieś ponure. — tak jakby zawsze nie były. Cholerny Londyn, cholerna Anglia i Szkocja. Cholerna Wielka Brytania. — Nie roztop tylko całej Islandii bo wtedy to nie tylko ja, ale i cały świat o Tobie nie zapomni. — dodał, unosząc swoją szklankę i stuknął się z nią delikatnie, po czym bez chwili zwłoki upił z niej łyka zimnego, aczkolwiek parzącego gardło trunku. Oblizał wargi, chłonąc z nich resztki smaku. Wolałby coś porządniejszego, ale trudno tu było o coś naprawdę dobrego, musiał więc się zadowolić tym co miał. Spojrzał w jej oczy kiedy padło niewygodne pytanie i wzruszył ramionami bez cienia wahania czy niepewności. — Mam nadzieję, że jak najdłużej. — kłamał, czy mówił prawdę? Sam nie potrafiłby orzec. Czuł wobec tego miasta głęboką odrazę, niechęć i nienawiść, ale był tutaj ze względu na matkę; gdyby choroba zeżarła ją do reszty, nic więcej by go tu nie trzymało, ale póki żyła, nie potrafił tak po prostu wyjechać. Zabawnym było dowiedzieć się o skrywanych sobie resztkach skrupułów w chwili, gdy tak bardzo komplikowały jego życie. Książkowy przykład ironii losu. — Dostałem posadę w Ministerstwie, więc nigdzie mi się nie spieszy. — Nie pamiętał czy za czasów szkolnych mówił jej jak wielką niechęcią darzy tę instytucję. Czy opowiadał o wielkich planach związanych z nauczaniem w Beauxbatons i czy pamiętała z jaką namiętnością zajmował się eliksirami? Pewnie tak, wówczas było to przecież całe jego życie. Wypił jeszcze dwa łyki, czując, że pierwszy zdecydowanie mu nie wystarczy. Po tych dwóch zrozumiał natomiast, że nie wystarczy mu nawet cała szklanka. — A Ty nie masz ochoty wyjechać stąd w cholerę? Gdzieś gdzie jest ciepło, żebyś nie musiała zakrywać się zbędnymi ubraniami. — oparł łokcie na stoliku, a podbródek złożył na splecionych dłoniach, nie spuszczając jej z oczu nawet na chwilę. Przyglądał się jej piegom, kształtowi jej brwi, wykrojowi ust, i próbował porównać to wszystko z obrazem sprzed czterech lat, który powinien mieć w pamięci; ten jednak był niewyraźny, jakby zamazany. Jej toast był zatem trafiony. — Albo gdzieś gdzie jest zimno, ale przynajmniej nie tak ponuro. Może na Islandii spotkasz jakiegoś huldrekalla, który zrzuci dla Ciebie swój ogon, kto wie. To byłby interesujący zwrot akcji. — zaśmiał się pod nosem, przysuwając znów szklaneczkę do warg.
Okłamywanie siebie to najlepsza forma noszenia różowych okularów. Lucia była zdania, że dopóki kłamstwo brzmi prawdziwie i sam mocno w nie wierzysz, wprowadzając je do rzeczywistości... Z czasem stanie się równie prawdziwe. W końcu czasem wystarczy kilka osób, aby plotka zmieniła się w historię... Dlaczego nie skorzystać z tego do nagięcia trochę rzeczywistości, a raczej, własnego życia? Było to egoistyczne podejście, jednak kto by się tym przejmował? Czy w tych czasach znajdzie się ktoś, kto nie patrzy na swój własny interes? To komplement? Powinna to zapisać w zeszycie dobrych uczynków na jedną duszę. Z pewnością byłaby święta za życia, gdyby coś takiego się liczyło. Uważała, że odrobina nieprzewidywalności w życiu człowieka sprawia, że ten naprawdę żyje. Potrafiła cieszyć się z niewielkich, naprawdę drobnych spraw, co wcale nie czyni z niej kogoś pozytywnego... Otworzyła usta nieco szczerzej, udając zdumienie.-Masz rentgen w oczach, czy ruszyłeś wodzę swojej fantazji?- Jednak nie mogła długo powstrzymać szczerego śmiechu, który zwyczajnie musiał z niej ulecieć. Kompletnie nie pasowało do ponurej aury miejsca, w którym się znajdowali. I jak zwykle, nie przeszkadzało jej to. Towarzystwo Nathaniel'a było niemal zbawienne, a choć nie przyznałaby tego nigdy głośno... Tego potrzebowała w tym momencie. Drapieżnik polujący na ofiarę... Mhm. Czy nie miała spojrzenia niewinnego dziewczęcia? Myślała, że dobrze ukrywa się ze swoimi niecnymi zamiarami, które uwzględniały bezwzględne wykorzystanie jego osoby. Powinna to przećwiczyć. Przegryzła lekko wargę, pozwalając, aby płyn rozszedł się po jej wnętrznościach, a choć ciepło rozchodzące się po jej ciele było zgubne, trzymała się go jak najmocniej. Nienawidziła zimy. Podniosła na niego swoje spojrzenie i delikatnie uniosła brew. -Tylko jeżeli masz coś interesującego do zaoferowania, nie myśl, że jestem bezinteresowna Nathanielu.-Uśmiechnęła się szeroko, nie było sensu ubarwiać jej podłego charakteru. Zawsze czegoś chciała, zawsze czegoś pragnęła. I zawsze było jej za mało. Taka już była.-Bycie na ustach całego świata to jedno z moich ukrytych marzeń.-Powiedziała, unosząc swój trunek. Czy wtedy byłaby dumą dla swojego zniewieściałego ojczulka? Jej największym marzeniem jest, aby kiedyś zasalutował jej w tym śmiesznym mundurku, aby mogła pozbyć się go raz i porządnie. Czy potrafiła wyczuć blef swojego towarzysza? Cóż, to jego sprawa, nic jej do tego. Mówił jej to, co chciał, aby usłyszała, a ona będzie spijała każde słowo z jego ust, bo najwidoczniej taka dzisiaj była jej rola. Akceptowała to. Na wspomnienie o Ministerstwie delikatnie zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie zrobiła się bardziej uważne.-Czemu?-Jedno pytanie, które wiązało się z gamą wielu wątpliwości i czystego nierozumienia. Oczywiście, że pamiętała... Bardzo często zdarzało się tak, że wiedziała bardzo wiele, bez świadomości drugiej strony. Brało się to z czystego zainteresowania, wścibstwa, czy dobrego zmysłu obserwacji... Jeżeli czegoś nie chciał jej powiedzieć, zwyczajnie jej nie powie. Nie obrazi się, nie odwróci na pięcie i nie wybiegnie stąd, przeklinając jego duszę. Nie miała pięciu lat. I już nie przeklinała byle kogo. Nic dziwnego, że był zamazany... Lucia była zapamiętywana jedynie w barwach, w których przedstawiała się w danym momencie. Jedynie złe wspomnienia wywierały ostry i konkretny obraz jej postaci. W końcu ludzie mają tendencje do zapamiętywania tylko tych złych chwil. Wzruszyła delikatnie ramionami.-Jak dobrze mnie znasz, owszem... Wolałabym udać się na jedną z plaż, gdzie mogłabym bez krzywych spojrzeń starszych Pań wkładać na siebie jak najmniejszą ilość materiału.-Uśmiechnęła się delikatnie, a choć obruszone miny tych wszystkich kobiet nie robiły na niej wrażenia, trzeba stwarzać pozory przyzwoitej panny. Oparła się o krzesło i przyjrzała się Nathaniel'owi, na jego słowa zaś wywróciła teatralnie oczyma.-I poświęcić się dla mnie w taki sposób? Ten ogon zdecydowanie ważyłby więcej, niże mogłabym unieść.-Powiedziała, a jej dolna warga zadrżała.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Mam dobrą pamięć do tego typu szczegółów — czy aby na pewno był to szczegół? Cóż, daleki był od okrzyknięcia tyłka Lucii kolejnym cudem świata, ale był też przekonany, że wielu obruszyłoby na tak jawne niedocenienie jej wdzięków. — Fantazja jest w porządku, ale preferuję przenoszenie jej na rzeczywistość. — wyglądało na to, że potrzebowali siebie nawzajem, z tą tylko różnicą, że Bloodworth poza czerpaniem przyjemności z przebywania w jej towarzystwie, zamierzał jeszcze wykorzystać ją w bardziej przyziemny sposób; to jednak za chwilę. — Uwierzyłbym w Twoją bezinteresowność tylko gdybyś opowiedziała mi o niej po stosownej dawce veritaserum. — przyznał zgodnie ze swoimi odczuciami. Nie próbował jej bynajmniej obrazić, oboje z całą pewnością mieli świadomość jak wyglądała rzeczywistość. Nie nazywał jej przecież diablicą dlatego, że miała usposobienie aniołka, nieprawdaż? Taka już była i on był zupełnie taki sam; wiecznie doszukiwał się korzyści w każdej, najbanalniejszej nawet czynności. A kiedy takową wywęszył, potrafił dążyć do niej z upartością godną najprawdziwszego osła, swoją ścieżkę ścieląc wieloma trupami. Nie był święty, miał tego świadomość i żyło mu się z nią nad wyraz wygodnie. Zajrzał prosto w jasne tęczówki dziewczyny, udając – tak przed nią, jak przed samym sobą – szczerość wypowiadanych przez siebie słów. Sam nie wiedział które z ich dwójki bardziej potrzebowało tego kłamstwa. Choć się znali, mógł w ciemno zakładać, że dziewczyna nawet w najmniejszym stopniu nie uważa jego prywatnych problemów za coś wartego jej uwagi. Może to i dobrze?... Może to i zdrowe? Jej pytanie sprawiło, że zmarszczył nieznacznie brwi, na chwilę zaburzając warstwę swojej nieodłącznej maski. Miał niewiele ponad kilka sekund by samemu sobie udzielić odpowiedzi na ile ma ochotę dzielić się swoimi rzeczywistymi odczuciami. Był tylko człowiekiem, miał więc w sobie najzwyklejszą w świecie potrzebę wygadania się z problemów; z drugiej zaś strony tylko perfekcyjny obraz jego osoby jaki utrwali w oczach otaczających go ludzi będzie mógł zapewnić mu sukces. Jeśli zacznie narzekać, kimże będzie poza zwykłą, szarą jednostką? — Bo dobrze płacą. — odparł, niezmiennie patrząc prosto w jej tęczówki. Nie była to do końca prawda, nie było to też kłamstwo – liczył przecież na szybki awans wiążący się bezpośrednio ze wzrostem płacy. — Poza tym okazuje się, że jestem w tym dobry. No i... — zamieszawszy zawartością swojej szklaneczki, przeniósł na nią wzrok, by obserwować jak whisky muska szklane ścianki. — ...tak czy siak w Kanadzie skończyłem studia prawnicze, więc najwyraźniej już w tamtym momencie się na to zgodziłem. Dlaczego zabrzmiało to tak gorzko? Nie miało, cholera. Zbliżył szklaneczkę do ust, postanawiając napełnić je alkoholem zanim powie coś czego rzeczywiście pożałuje. Nie to miejsce, nie ten czas; poza tym szkoda mu było psuć sobie (a może i jej?) humor, skoro mogli miło spędzić ten czas. A skoro chciał mieć taką możliwość, musiał wpierw załatwić formalności. Dotarło do niego, że odkładanie tego w nieskończoność wcale nie sprawi, że będzie to brzmiało lepiej. — Ta sprawa, którą do Ciebie miałem... właściwie mam dalej – wiąże się bezpośrednio z moją pracą. — odstawił szklaneczkę i przesunął opuszkiem palca po jej zimnym rancie. — Jeśli dobrze pamiętam, mówisz dobrze po rosyjsku? — zielone ślepia, nieco przymrużone, powróciły do jej twarzy. Wpatrywał się w nią tak, jakby miał wyczytać odpowiedź tylko dzięki wnikliwej obserwacji. Dostrzegł ciemniejszy niż reszta pieg tuż nosie i uniósł kącik ust, samemu do końca nie rozumiejąc dlaczego ten detal tak go ucieszył. — Tak się składa, że w moim zawodzie dobrze jest znać języki... a rosyjski jest wyjątkowo piękny i bardzo mnie do niego ciągnie.
Czyli mogło być tak, jak podejrzewała. Nie odezwałby się po tak długim czasie milczenia, gdyby naprawdę czegoś od niej nie potrzebował. Nie była naiwna, zdecydowanie nie chodziło o napawanie się widokami, jakimi mogła go obdarzyć. A szkoda, byłoby to o wiele przyjemniejsze zajęcie, niżeli to, które miał Nathaniel na myśli. Jej wargi drgnęły, jakby mężczyzna powiedział coś zabawnego. Owszem, jedynie ten eliksir byłby w stanie cokolwiek z niej wydusić, coś prawdziwego, coś, co nie było przysłonięte jej uroczym uśmiechem, czy sprawną manipulacją. Wzruszyła lekko ramionami, w końcu nie mówili o czymś zaskakującym. Wiedziała, że osobnik znajdujący się przed nią wiedział, jaki miała charakterek, w końcu nigdy nikogo nie udawała, a paskudztwa, które siedziały w jej głowie, często wychodzą na światło dzienne. Dogadywali się, bo wcale nie był od niej lepszy. Wbrew wszystkiemu, naprawdę była ciekawa, co się działo w jego życiu. Może i była interesownym człowiekiem, jednak nie zapadłby w jej pamięci, gdyby nie uznała go za wartego pozostania tam. Nie musiał zdradzać szczegółów, nie musiał zagłębiać się w sprawach, które zwyczajnie nie leżały w jej interesie. Jednak nie pierdoli głupot, nie kręci, ani nie omija nieprzyjemnych tematów. Lubiła klarowne sytuacje, lubiła, kiedy ktoś mówił jej wprost to, co miał na myśli. Żałosne. Kreowanie wizerunku nieskazitelnej osoby, takiej, która nie ma własnych problemów. A może to raczej smutne? Niemożność pokazania prawdziwych uczuć, zbyt obszerne analizowanie własnego wizerunku w oczach innych ludzi. Częściowo kompletnie obcych, takich, których opinia nigdy nie powinna się liczyć. Cóż, może dlatego nie posiadała przy swoim boku kogoś, kto wytrzymałby tam dłużej niż miesiąc? Była zbyt szczera? Ha! Jej wiara w siebie nigdy nie zostanie zachwiana. Uśmiechnęła się. No tak, żaden pieniądz nie śmierdział, prawda? Upiła nieskromny łyk ze swojej szklanki i przez moment jedynie mu się przyglądała, jakby ważąc jego słowa, zastanawiając się nad ich prawdziwością. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie powinna tego robić. Jeżeli chciał ją okłamywać, nie powinna mieć do niego pretensji. Jednak coś tu śmierdziało, o czym świadczyła zmarszczka między jej brwiami oraz spojrzenie, które mu rzuciła.-A robisz chociaż to, co lubisz?-Spytała spokojnie, za późno, aby przegryźć wargę i zamknąć się na wieki. I nadszedł czas, w którym dowiedzą się, po co tak naprawdę się tutaj zeszli. Cudownie! Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, jakby fakt, że pamiętał ten kompletnie niepotrzebny szczegół, był dosyć zabawny.-Za nieposłuszeństwo w nauce karano pasem po palcach, więc tak, znam ten język bardzo dobrze.-Powiedziała, a choć nie brzmiało to przyjemnie, wciąż się uśmiechała. Cóż, nie powiedziała, jak skończył jej nauczyciel, co było rekompensatą za wszystkie krzywdy tego świata. Pokiwała lekko głową.-Czyli chcesz, żebym Cię nauczyła.-Czyste stwierdzenie, przy którym dokończyła swój trunek. Spojrzała w oczy Nathanielowi i nie przestała się uśmiechać, jakby coś jeszcze się za tym gestem kryło.-Nie wiem tylko, czy jesteś na to gotowy. Miałam wojskowe wychowanie, nie będę więc wyrozumiałą nauczycielką.-Powiedziała, odkładając naczynie na stół. Ciepło, które rozeszło się po jej ciele, sprawiło, że miała ochotę się rozciągnąć. -I przede wszystkim, co oferujesz w zamian. W końcu kwestię bezinteresowności mamy za sobą i wiemy, że wymagam czegoś w zamian.-Pochyliła się lekko nad stołem, ciekawa jego propozycji. Musiał to wcześniej przemyśleć, ten pomysł chyba nie wpadł do jego głowy w jednym momencie.