Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Jej uwagę zwróciło zamieszanie za plecami - Billie znalazła się w bardzo niewygodnej sytuacji i stanowiącej zagrożenie. Elaine zdążyła zawołać tylko imię kuzynki, gdy po chwili dwóch panów (w tym rzecz jasna jej brat) opanowali sytuację. Wpatrywała się w dziewczynę z lekkim przerażeniem lecz sądząc po jej zachowaniu wszystko było już pod kontrolą. Poklepała brata po ramieniu i posłała mu ciepły uśmiech. Jak zawsze jest niezawodny i czujny - nie pozwoli, by komukolwiek ze Swansea działa się krzywda. Musiała odwrócić się przodem do nauczyciela, który bezpardonowo zaczął opowiadać o temacie lekcji, jakimś manewrze, a mówił to tonem jakby przybył na stypę. Nie da się go lubić i już. Gdy Billie wyznaczono na prowadzącą rozgrzewkę Elaine miała odruch protestu - czemu wybrał najmłodszą, a nie któregoś z chłopaków? Co za typ... Mimo wszystko wykonywała wszystkie polecone przez Billie ćwiczenia i posyłała jej ciepłe uśmiechy ilekroć ich wzrok się krzyżował. Popatrzyła na obręcze i poprawiła włosy tak, by nie wyrwały się ze spinki podczas szybkiego lotu. Ustawiła się w kolejce za kuzynką i gdy otrzymała znak, wystartowała. Panowała nad miotłą, pochylała się nad nią, niemal dotykając brodą trzonka i przelatywała przez sam środek obręczy. Poszło jej dobrze, mogła być z siebie dumna, jednak gdy zataczała większy zakręt, okazało się, że zrobiła to zbyt... zamaszyście przez co miała problem z wyhamowaniem. Skrzywiła się i przechyliła całe ciało na jedną stronę, aby nie wpakować się wprost w Matthew i Gabrielle, czego nie udało się jej uniknąć. Wpadła na @Matthew C. Gallagher lecz ten był tak miły, że ją asekurował swoimi mięśniami - oczywiście nie miał wyboru, ale tego Elaine nie zamierzała rozważać. - Uo. Sorry, jakoś tak mnie rzuca w twoją stronę. Dobrze, że nie do gardła, hm? - posłała mu odrobinę złośliwy uśmieszek, kiedy to prostowała się na miotle i ją odsuwała na wymaganą odległość. Na Gabrielle nie popatrzyła. Nie mogła. Nie dzisiaj. Bez zbędnych uprzejmości nakierowała miotłę z powrotem do Elijaha.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Jeremy lubił, kiedy dziewczyny do niego lgnęły. Naprawdę nie miał nic przeciwko takim bliskościom, a jednak w tej sytuacji wolałby złożyć reklamację i dodać aneks do niepisanej umowy - przytulanie i łamanie przyzwoitej odległości absolutnie nie na niebezpiecznej wysokości. Elijah przyleciał niczym błyskawica i uratował ich oboje przed niechybnym upadkiem z jakichś dwudziestu metrów. Mimo wszystko dopóki nie poczuł, że Krukonka trzyma się stabilnie o własnych siłach, miał pewne opory przed wypuszczeniem jej łokci. Kiedy to się udalo, wyszczerzył się do niej i wskazał brodą na jej doczepione do jego koszuli piąstki. Poklepał ją delikatnie po ramieniu, by go łaskawie puściła i nie próbowała znów zamordować. - No dzięki, Eli - "szkoda, że na Jerry'ego", jakbym właśnie jej nie asekurował... - mruknął z pretensją w głosie. Mimo wszystko Jeremy to Jeremy, dwie sekundy później zapomniał o sprawie i na jego ustach znów pojawił się standardowy uśmieszek. - Wiwat Eli, a mnie nikt nie doceni? - te słowa skierował do Billie i popatrzył na nią z miną niesłusznie zbitego psa. Nie dane było dalej się przekomarzać w tych jakże uroczych tonach (ach, kto by pomyślał, że był taki czujny na komplementy, uwagę i docenienie), bowiem nauczyciel demonstrował manewr. Jeremy skrzywił się - zakręty nie wyglądały na zbyt proste. Rozgrzał się naśladując wszystko pod Billie (oprócz potencjalnego spadania) i ustawił trzeci w kolejce do ćwiczenia. Wywrócił oczami, kiedy chciała uzyskać jego opinię na temat wybijania zębów - pesymistka jak nic. Wykrzywił się widząc, że uderzyła się w nogę i nim jeszcze doleciała do "mety", sam wystartował. Odruchowo zwolnił, robił to ćwiczenie pierwszy raz w życiu wszak nie chodził na treningi quidditcha. Póki jednak dolatywał bezproblemowo do obręczy, szczerzył się po swojemu. Dopiero na zakręcie - czyli dokładnie tam, gdzie Billie - za wcześnie obniżył lot i przypierdzielił nogą w metalową obręcz. - Kurrr.....czaczkiwidziałemtam. - syknął i przechylił się, by rozmasować kończynę. Podryfował do Krukonki ze zbolałą miną. - To co, jakiś wspólny masażyk po lekcji? - zapytał stosunkowo cicho, aby słowa nie poleciały eterem. - Jakieś piwo albo... ym, czekolada przed? Pogadamy sobie... czemu na przykład chciałaś mnie zabić. - posłał jej oszałamiający uśmiech, a zaciskał zęby, bo stopa pulsowała i domagała się uwagi.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Przeczytał już chyba wszystkie dostępne książki o quidditchu, więc manerw mimo swej dziwnej nazwy był mu znany, przynajmniej teoretycznie. W praktyce ćwiczył go kilkukrotnie, ale nie był pewien czy na tej lekcji, pod presją czasu i surowego spojrzenia Limiera uda mu się wykonać go perfekcyjnie. Dlatego też słuchał uważnie wszystkiego, co ma im do powiedzenia nauczyciel, a następnie skoncentrował się na rozgrzewce, którą miała poprowadzić panna Swansea. Kilka okręgów ramionami, splecenie palców i ich rozruszanie, a potem trzy kółka wokół boiska, oczywiście na miotłach, w konkretnych interwałach. Chociaż była to jedynie rozgrzewka, nie oszczędzał się. Chciał po prostu jak najlepiej wypaść, jeśli chodzi już o sam temat lekcji. Miał nadzieję, że pójdzie na pierwszy ogień, ale okazało się, że dziewczyny z Ravenclaw były od niego szybsze w podjęciu decyzji. Rozpoczęła więc Billie, dla której nie był to szczęśliwy trening. Widział jak rąbnęła stopą o jedną z obręczy, aż sam jęknął z bólu. Cholera, przydałby się chyba na to jakiś zimny okład. Następną osobą była Elaine, za którą właściwie trzymał kciuki. Trudno powiedzieć czy bardziej z sympatii czy może przez wcześniejszą kontuzję jej młodszej kuzynki. Jak się okazało, fortuna bardziej jej dopisała. Piękny zygzakowaty lot pozwolił jej przelecieć przez wszystkie obręcze bez najmniejszego szwanku. Dopiero w drodze powrotnej Krukonka zbyt mocno weszła w zakręt i… wpadła na niego. Zdążył tylko otworzyć swe ramiona i jakoś ją zaasekurować, by nie zrobiła sobie większej krzywdy. Odczuł lekki ból, ale poza tym nic mu nie było. - Jeśli faktycznie nie do gardła, to jak najbardziej mi to odpowiada. – Mruknął do niej z wesołkowatym uśmiechem, choć przez to małe zamieszanie ominął swoją kolejkę, a do lotu przygotował się już Dunbar. Jemu kibicował najbardziej, ale chyba jego modły na niewiele się zdały. Gryfon miał po prostu pecha albo za bardzo zapatrzył się wcześniej na Billie, bo skończył mniej więcej tak samo jak ona. Chciał go zapytać czy nie zrobił sobie niczego poważnego, ale widząc jak rozmawia z Krukonką, stwierdził że najwyraźniej wszystko w porządku i sam wziął się do roboty. Złapał mocniej koniuszek swojej miotły, by nabrać odpowiedniej prędkości, a następnie zygzakowatym albo jak kto woli slalomowym ruchem zaliczył wszystkie osiem obręczy, perfekcyjnie wręcz przelatując przez sam ich środek. Cóż, jego obawy o to, że nie pamięta jak to się robiło były najwyraźniej bezpodstawne. Większym problemem było to, że kiedy wracał już na swoje miejsce, tym razem to on zapatrzył się na Elaine i podobnie do niej za mocno szarpnął za swój kij. Starał się w ostatniej chwili jakoś wyhamować swój lot, ale nie udało mu się to w stu procentach. Wpadł na nią, na szczęście z niezbyt dużą prędkością, więc chyba nikomu nic złego się nie przydarzyło. - Cóż, chyba mnie omotałaś, bo ja też na Ciebie lecę. – Niby udawał, że ciężko wzdycha, ale w jego głosie dało się słyszeć wyraźną nutę rozbawienia. Wyglądało na to, że na tych zajęciach są na siebie skazani.
Kostka: 5
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Mieli szczęście, że przed rozpoczęciem lekcji Limier miał w nosie czy jego podopieczni spadają z mioteł, czy nie; gdyby zwrócił na to większą uwagę, mogliby nawet stracić punkty, co w obecnym wyścigu ze Ślizgonami byłoby nader niefortunne. Mieli również szczęście, że udało im się opanować sytuację i Billie, po uprzednim zmaltretowaniu odzienia Jerry'ego, bezpiecznie powróciła na miotłę. W istocie, mieli dużo szczęścia i chyba wykorzystali je już na początku zajęć, gdyż potem większości z nich zdecydowanie go zabrakło. Ale o tym zaraz. Elijah podniósł wzrok na Jeremy'ego i uniósł nieznacznie kąciki ust w raczej oszczędnym uśmiechu. Znał go przecież, wiedział, że żartował; uraziło go to chyba bardziej niż się spodziewał, ale swoim zwyczajem Dunbar zapomniał o sprawie w ciągu kilku sekund. Poklepał się kumpla po ramieniu. - No, nie dąsaj się, stary, uratowałeś właśnie łabędzia, to powód do dumy - ostatnio jest nas coraz mniej. Kto wie, może ocaliłeś gatunek bliski wyginięcia. - oczywiście żartował bo świat wciąż był pełen Swansea - i to dosłownie, bo przecież zagraniczne wyjazdy i emigracja nie były im obce. Niemniej, matka zaczęła ostatnio przebąkiwać coś o wnukach, zerkając przy tym na niego wymownie. Nie chciał o tym nawet słyszeć. Chętnie by sobie pogawedzil, ale Limier postanowił uciąć wszelkie rozmowy i przejść do rzeczy… i o dziwo się z nim zgadzał. Niegdyś uważał, że mężczyzna jest za ostry i wymagający, a teraz zaczynał doceniać jego metody. Świat upadł chyba na głowę - albo to on upadł. Z chęcią przystąpił do rozgrzewki, którą poprowadziła (jakże zachwycona) Billie, a potem ustawił się w kolejce do wykonania przelotu. Nie spieszyło mu się, wręcz przeciwnie, wolał polecieć jako ostatni, a przyjrzeć się temu w jaki sposób leciały dziewczyny. Obie należały przecież do drużyny, a skoro nie musiał skupiać się na ogarnaniu treningu i nie dźwigał na swoich barkach ciężaru odpowiedzialności za to co dzieje się na boisku, mógł obserwować je spokojnie i wyciągać odpowiednie wnioski. Kiedy Billie uderzyła się w stopę, skrzywił się ale nijak tego nie komentował. Leciala wolno, choć wziął to za wynik wcześniejszego niedoszłego wypadku. Elaine poradziła sobie bardzo dobrze, ale na koniec wleciała prosto w Gallaghera, na co Swansea westchnął tylko ciężko. Co za dzień, że wszyscy na siebie wpadają? W końcu przyszła kolej na niego; poruszał jeszcze głową i ramionami, a potem ruszył ku pierwszej obręczy, skupiając się jakby od tego miało zależeć jego życie. Może zresztą zależało? Próbował znaleźć w nim ostatnio jakiś sens i ćwiczenia fizyczne bardzo mu w tym pomagały, więc latanie było dla niego swego rodzaju podtrzymywaniem tlącego się w nim płomienia, który nie był obecnie zbyt jasny. Ktoś mógłby powiedzieć, że to marny powód do zycia i może nawet miałby rację, ale chwytał się czego mógł. Cóż innego mu pozostało, skoro nawet aparat nie wzbudzał w nim ostatnio takich jak niegdyś emocji? Nim się obejrzał, pokonał siedem obręczy, a kiedy przeleciał przez sam środek ósmej, z radości wykonał całkiem widowiskowy obrót. Czuł, że ten przelot - jakże udany, bo przecież szybki i bezbłędny - dostarczył mu potrzebnej dawki endorfin. Był dla niego jak zastrzyk energii… kiedy więc musiał się w końcu zatrzymać, poczuł niedosyt i dotarło do niego jak bardzo chciałby móc nigdy się już nie zatrzymywać.
Obserwował uczniów uważnie, jednak nie interweniował, bowiem nie było takiej potrzeby. Jednym poszło dobrze, innym gorzej, ale żadne nie spadło ani nie zbliżyło się zanadto do ziemi. Jeśli uczniowie myśleli, że na tym koniec to byli w grubym błędzie. Wychodzi na to, że profesor Limier uwziął się dzisiaj na te obręcze. - W porządku. Zobaczymy czy w tym zadaniu będziecie wyglądać jak nieopierzone kurczaki, które pierwszy raz na oczy widzą miotłę. Pomijam oczywiście kapitana Swansea, któremu poszło najlepiej. - wyróżnił Krukona i zrobił to z satysfakcją oraz premedytacją. Najlepsi zajdą wysoko, a Limier nie lubił słabeuszy o czym hogwardzka dziatwa musiała wiedzieć. - "Na trzy" wszyscy mają wzlecieć za mną. Raz...dwa...trzy! - wzbił się w powietrze, wysoko, naprawdę wysoko, bo doszedł do dwudziestu metrów nad ziemią, nakazując tym samym uczniom dostosowanie się do jego polecenia. Nakazał wszystkim ustawić się w rzędzie. - Zapewne kapitan domyśla się jakie za moment nastąpi ćwiczenie. Nazywa się ono Jastrzębią Iluzją. Jak się co mądrzejszy musi domyślać, będziecie pikować. Nie na oślep jak pisklaki, ale przez specjalnie wyczarowany tor. Ale najpierw - GALLAGHER. - zawołał głośniej i popatrzył na niego surowo. - Rozdaj wszystkim kaski. - nakazał, przywołując do siebie malutką walizeczkę, która po otwarciu okazywała się mieć bardzo głębokie dno, w którym łatwo zmieściłoby się ludzkie ciało. - Założyć i czekać na komendę. - powiedział do nich jak do żołnierzy i odleciał kawałek. Piętnaście minut zajęło mu wyczarowanie dziwnego rodzaju obręczy oddzielonych od siebie zaledwie trzema metrami. Każda kolejna była niżej, aż ostatnia wisiała jakieś kilka metrów nad murawą. Obręcze te nie były metalowe. Przypominały... chmurki albo watę cukrową, jeśli ktoś się już uprze. Nauczyciel wrócił przed oblicze uczniów i skontrolował czy każdy ma z nich poprawnie założony kask. Nie miał w planach żadnych ofiar, ale sądząc po pierwszej części zadania, mogłyby się takowe zdarzyć. - Standardowo, ustawcie się w kolejce. Zadanie zostanie zaliczone jeśli przemkniecie przez wszystkie koła i niech was nie zwiedzie ich faktura. Trzy obręcze przed murawą należy zwolnić. Nie zapomnijcie lepiej o tym, bo zostawicie na trawie coś więcej niż swoją godność. - klasnął w dłonie, a sam zniżył się na tyle, by móc w każdej chwili interweniować.
Kostki:
Zadanie 2. Każdy z Was ma na głowie kask. Wszyscy mają ustawić się jedno za drugim na wysokości 20 metrów, czyli stosunkowo wysoko. Waszym zadaniem jest zaimitowanie Jastrzębiej Iluzji, a żeby było łatwiej w powietrzu są wyczarowane ciasne, wąskie puchate obręcze. Niech Was nie zmyli faktura! Jeśli trącicie je choćby włosem, te "pękają" i obsypują Cię sporą ilością brokatu. Nie dadzą się tak łatwo zmyć, zwłaszcza z ubrań.
1 - wiatr Ci nie sprzyja, może zadanie za trudne albo to nie Twój dzien? Przeleciałeś przez pierwszą obręcz, ale dwie następne trąciłeś miotłą w efekcie czego rozproszyły się i opadły na Ciebie przyklejając się do ubrania i włosów. Mimo wszystko pikowałeś i nabierałeś prędkości - zdecydowanie zbyt szybko. Usłyszałeś gdzieś z boku krzyk nauczyciela, byś opanował miotłę dokładnie sekundę po tym jak zdałeś sobie sprawę, że nie wyhamujesz w pełni. Rzuć literką. Spółgłoska - gwałtownie pociągnąłeś trzonek przez co straciłeś równowagę. Nie walnąłeś w ziemię, a w zasłony na trybunach, a dopiero potem ramieniem w najniżej stojąca ławkę. Wybierz sobie szkodę z niżej wymienionych: skręcenie nadgarstka, liczne acz małe poranienie ramienia lub wybicie palca. Samogłoska - wiedziałeś, że zaboli. Kątem oka zobaczyłeś, że ktoś (Limier) rzuca na Ciebie zaklęcie w momencie, gdy miałeś wyrżnąć w murawę. Coś Cię zepchnęło z toru lotu, spadłeś z miotły półtora metra nad ziemią, poturlałeś się po trawie dobre kilka metrów. Poczułeś ból. Masz naderwane ścięgno przedramienia i wymagana jest wizyta w skrzydle szpitalnym.
2-3 - nie musisz ozdabiać się na dyskotekę - trąciłeś aż trzy obręcze, które się na Ciebie wysypały. Trochę brokatu wpadło nawet do gardła i nosa. Pikujesz dzielnie, na polecenie nauczyciela zwalniasz by się nie połamać. Mimo wszystko przy ostatniej obręczy okazało się, że lecisz za nisko. Udaje Ci się wybić do góry, ale za to trącasz głową obręcz, której brokat wpada Ci do oczu. Niegroźnie, ale łzawią i pieką przez Twoje dwa następne posty.
4-5 - trochę się pospieszyłeś. Ominąłeś drugą obręcz! Ta splunęła brokatem na Ciebie, ale nie z Tobą takie numery! Ominąłeś większy atak, ale za to witki Twojej miotły będą mienić się brokatem. Pamiętaj, by ją porządnie wyczyścić i wysmarować. Pikujesz przez same centrum obręczy, wszystko idzie jak z płatka. Przy samym końcu za bardzo zwolniłeś (co wytknął Ci nauczyciel), ale wybiłeś się do góry bez żadnych problemów.
6 - poczułeś wiatr w witkach miotły. Przykleiłeś się do miotły, a nawet wykazałeś się bystrością, bo zdjąłeś wierzchnią szatę, aby nie łopotała i nie dotykała obręczy. Przecisnąłeś się przez wszystkie, wyciągnąłeś odpowiednią prędkość i perfekcyjnie w ostatniej sekundzie wybiłeś się przy murawie. By się popisać zademonstrowałeś na końcu spiralę, na którą nauczyciel kiwnął głową z aprobatą. Brawo!
UWAGA. Wszystkie obrażenia (oprócz naderwania ścięgna) Limier może wyleczyć, jeśli zawrzecie w poście informację, że go o to prosicie.
Przepraszam za dzień zwłoki. Post kończący pojawi się 25 czerwca o godzinie 20:00 z racji mojej zgłoszonej nieobecności. W tej części lekcji nie można już dołączyć.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Prawie wszystkim, poza Elijah, przydarzyły się mniejsze lub większe błędy, jednak nikt nie zrobił sobie podczas ćwiczenia poważniejszej krzywdy i to prawdopodobnie z tego względu profesor nie zamierzał reagować. Takie chłodne podejście do tematu kompletnie Matta nie zdziwiło – w końcu mieli do czynienia z Limierem. Właściwie dziwił się jedynie, że nauczyciel nie opatrzył ich lotów jakimś opryskliwym komentarzem, ograniczając się wyłącznie do komplementu dla młodego Swansea, ale może to i lepiej. Miał już takich pod dostatkiem podczas treningów z Willem. A czy czuł jakąś zawiść w stosunku do Krukona? Właściwie nie… tak jak za nim nie przepadał, akurat w tej sytuacji winszował mu sukcesu. Sam także był usatysfakcjonowany swoją próbą, bo gdyby nie zagapił się podczas ostatniej prostej na Elaine, zapewne wyszłoby mu podobnie. Teraz chciał się jedynie skoncentrować na kolejnym zadaniu, więc na komendę profesora wzbił się wyżej na swojej miotle, podążając jego śladem. Wreszcie gdzieś pomiędzy instrukcjami do jego uszu dotarło jego imię. - Się robi, panie profesorze! – Odsalutował niczym żołnierzyk, wyciągając z walizki kaski. Surowe spojrzenie Limiera nie robiło już na nim wrażenia. Zresztą mimo tego dość oschłego charakterku, lubił gościa. Doceniał jego umiejętności i to, że wiele razy pomógł mu w jego treningach. Wykonał więc jego polecenie i po chwili każdy z obecnych na lekcji miał już swoje osprzętowanie. A czego by nie powiedzieć, akurat przy Jastrzębiej Iluzji kaski mogły się przydać. Tak jak nie lubił kasku nosić i zwykle tego nie robił, tak tym razem sam również zapiął go tak, aby pasował. Zaraz po tym wysłuchał słów mężczyzny, dokładnie przyglądając się wyczarowanym przez nauczyciela miotlarstwa obręczą i ustawił się w kolejce jako pierwszy, oczekując na jego komendę. Wreszcie ruszył jak z bicza strzelił – jak się okazało trochę za szybko, przez co ominął drugą obręcz, a ta splunęła na niego brokatem. Ah, a więc to takie nieprzyjemności przygotował dla nich Limier. Matt zręcznie ominął atak w ten sposób, że jedynie witki jego miotły mieniły się teraz kolorem. No trudno, wyczyści to wszystko i wysmaruje po zajęciach. Na razie stało przed nim ogromne wyzwanie. Pikował więc dalej przez sam środek obręczy, praktycznie perfekcyjnie. Dopiero przy samym końcu za bardzo zwolnił, ale to mu nie przeszkodziło, bo bez problemu wybił się do góry. Może i nie było idealnie, ale na pewno nie miał na co narzekać. Oba zadania wyszły mu całkiem nieźle, a przynajmniej wiedział nad czym powinien jeszcze popracować. Po wykonanej pracy zajął miejsce w szeregu, przypatrując się poczynaniom innych uczniów. W końcu ten sezon quidditcha się już skończył, ale kto wie… może pozwolą mu wrócić do drużyny na następny rok szkolny? Wówczas dobrze byłoby znać swojego przeciwnika.
Kostka: 5
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Szczerze współczuł reszcie, która dostała ochrzan od nauczyciela, choć trzeba przyznać, że i tak było lepiej niż można się było spodziewać. Czyżby Limier był dzisiaj w dobrym humorze? Na jego... cóż, roboczo nazwijmy to pochwałą; na jego pochwałę skinął nieznacznie głową, choć generalnie nie wyglądał jakby zrobiło to na nim wrażenie. Zrobiło mu się miło, ale wobec przyjemności jaką czerpał z przelotu było to niczym – zaledwie małą kroplą w wielkim morzu. Wzbił się ku górze i zmarszczył nieznacznie brwi kiedy jego nazwisko znów zostało wyróżnione. Tak, domyślał się co będą teraz robić, choć spodziewał się, że nie jest wcale jedynym, który to wiedział. Przyjął od Matta kask, wybąkiwując pod nosem jakieś podziękowania, a potem ustawił się w kolejce do przelotu, tym razem będąc na jej początku. Nie miał cierpliwości by czekać, chciał lecieć już, teraz, w tym momencie. Obserwował jak zrobił to Gallagher, a potem sam poleciał ku obręczom. Prawdopodobnie wcześniejszy sukces nieco przesłonił mu rzeczywistość. Był zanadto pewny siebie, nazbyt nieuważny. Okazało się, że tym razem wcale nie miało mu pójść tak dobrze, lecąc bowiem, trącił aż trzy obręcze, zasypując się brokatem, który poniósł się w powietrzu; z daleka musiał to być naprawdę piękny widok, ale Elijah w tym momencie nie do końca potrafił na to z perspektywy estetyki. Miał brokat we włosach, na skórze, a każdym zakamarku szaty, a co gorsza w nosie i chyba nawet w gardle, gdyż coś zaczęło go nieprzyjemnie drapać. Nie miał jednak czasu rozczulać się nad sobą, musiał uważać aby zwolnić w odpowiednim momencie, w innym razie wylądowałby w Skrzydle Szpitalnym. Prawie mu się to udało, nie zauważył bowiem, że za bardzo obniżył swój lot. Poderwał miotłę do góry, ale zahaczył głową o obręcz, zsypując na siebie kolejną już porcję brokatu. Chwała Merlinowi, że był to koniec jego lotu, bo do oczu wpadło mu go tyle, że przez moment zupełnie nic nie widział. Pokracznie wylądował na murawie i zaczął nie tylko trzeć piekące oczy, ale i kichać... brokatem. Zajebiście.
Lekcja trwała w najlepsze, a im dalej w las, tym Jeremy odnosił wrażenie, że nauczyciel chce trenować nie uczniów, a zawodników quidditcha. Czy aby nie przesadzał z tym wzlatywaniem na kilkanaście metrów nad ziemią? Pikowanie? A co, jeśli ktoś - absolutnie nie on - nie jest tak zżyty z miotłą jak na przykład Elijah - kapitan Ravenclawu? Dunbar wymamrotał pod nosem jakąś cichą wiązankę, by nikt nie usłyszał, jednak jego mina mówiła wiele - niezbyt podobał mu się pomysł celowego i błyskawicznego zbliżania się do murawy. Wziął kask od Matthew i dziwił się, że ten podchodzi do tego z takim spokojem. Gdy przyszła kolej Jeremy'ego, nie wyglądał na zbyt pewnego siebie. Ślizgonowi poszło bezbłędnie, a Elijah skończył z lekkim oślepieniem. Ciekawe co spotka jedynego Gryfona na lekcji. Rozpoczął pikowanie. Leciał, leciał, leciał... z opóźnieniem zorientował się, że jeszcze ani razu nie trącił obręczy. Czy aby... czy aby mu wyszło? Był w niezłym szoku, kiedy nie oberwał w żaden sposób. W jego mniemaniu poszło mu całkiem dobrze. Nie przejął się opinią nauczyciela jakoby zwolnił za bardzo. Jeśli miał do wyboru aprobatę Limiera bądź nieuszkodzoną głowę, wybierał to drugie. Nieco zziajany, z głośno dudniącym sercem zatrzymał miotłę gdzieś w losowym miejscu i spoglądał na resztę z zainteresowaniem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
W milczeniu wysłuchała treści kolejnego zadania. Pokiwała głową, w myślach obliczyła odległości między obręczami i próbowała oszacować kiedy nabierze największej prędkości i w którym momencie wypadałoby zwolnić. Widok obsypanego brokatem Elijaha nieco przygasił jej ambicje. Skoro Eli miał problem ze zmieszczeniem się w obręczy - a ta była wszak stosunkowo ciasna, to czy Elaine miała szansę się przebić? Miała okazję do sprawdzenia się, bo właśnie nadeszła jej kolej. Zacisnęła blade palce na trzonku miotły, pochyliła się nisko i zaczerpnęła głęboko tchu. Zaczęło się. Momentalnie została zasypana brokatem i cudem, naprawdę cudem, udało się jej osłonić głowę przed mieniącą się kurtynę, która mogła znacznie wpłynąć na potencjalny bezpieczny sposób lądowania. Jęknęła, jednak nie przerwała lotu. Nabierała tempa, zupełnie, jakby chciała jak najszybciej znaleźć się na murawie. Mięśnie Elaine spinały się, usłyszała nakaz zmiany tempa, co też odruchowo spełniła. Nie chciała być krwawą miazgą. Przy samej końcówce uderzyła głową w niematerialną obręcz przez co straciła zdolność widzenia. Ni to krzyknęła, ni to jęknęła, ot zatoczyła się na miotle i cudem zatrzymała dwa metry nad ziemią. Trąc oczy naparła na trzonek nakazując miotle wysadzić ją na trawie. Gdy tylko zeszła z miotły, upadła na trawę. Nie uchyliła powiek przez dobre kilka minut.
Obserwował uczniów i raz na jakiś czas rzucał hasło, by zwolnić tempo lotu. Mimo, że narzucił uczniom poprzeczkę, to wolałby, aby obyło się bez większych szkód fizycznych. Lazare nie był nauczycielem, który "odpuszczał" z racji na zbliżający się koniec roku. Dawał popalić do samego końca, a nagradzał ocenami. Tak też planował i dzisiaj, a więc gdy młodzieży ustawiła się z powrotem w rzędzie, podleciał ku nim i zlustrował wzrokiem bez cienia uśmiechu na twarzy. - Na dzisiaj koniec. Pozostałe manewry będą przedstawiane dopiero w przyszłym roku. Oceny zostaną wystawione na tablicy głównej za kilka godzin. Pamiętajcie, że aby zyskać mistrzostwo w dziedzinie należy ćwiczyć. Nie tylko w ciągu roku szkolnego, ale i w wakacje. Dziękuję, możecie zbierać się do szatni. - upewnił się, że nikt nie potrzebuje medycznej pomocy i rozesłał uczniów i studentów. Zajął się uprzątnięciem boiska i nim upłynęła piętnasta minuta, profesor opuścił to miejsce.
[zt dla wszystkich] Dziękuję za udział w lekcji.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
O zorganizowaniu treningu dla Krukonów myślał jeszcze w trakcie pobytu na Saharze. Ba, myślał o nim jeszcze przed wyjazdem na wakacje, pierwszego dnia po zakończeniu poprzedniego semestru. Quidditch zupełnie zawrócił mu w głowie i sprawiał, że miał ochotę bez przerwy ćwiczyć... i co gorsza, chciał by reszta drużyny robiła to równie intensywnie i przykładnie. Zdobycie tegorocznego pucharu po utraconej w zeszłym roku szansie (z własnej zresztą głupoty), stało się jego małą obsesją. Właśnie dlatego o terminie pierwszego treningu swoim Kruczkom powiedział już przy śniadaniu poprzedzającym pierwsze tegoroczne zajęcia. Co więcej, rozesłał do nich listy, upewniając się, że na pewno nie zapomną i był gotów zaciągnąć ich tam siłą, w razie gdyby chcieli protestować. Nie mieli czasu do stracenia, trzeba było korzystać z pięknej wrześniowej pogody! A trzeba przyznać, że z tą trafił całkiem nieźle. W momencie kiedy wyszedł na błonia, było pochmurno, ale nie deszczowo, a temperatura, mimo że było już popołudnie, utrzymywała się na komfortowym poziomie, pozwalając na założenie nieco cieplejszych ubrań... no, przynajmniej na początku, nim zaczną się ruszać. Wziął ze sobą potrzebny mu sprzęt, w tym nowiusieńkie miotły należące do krukońskiej drużyny i stanął na środku boiska, czekając aż wszyscy przyjdą na miejsce.
Szczerze powiedziawszy była zaskoczona pomysłem zorganizowania treningu tak szybko. Zaplanowała sobie spokojne wdrażanie się w system lekcyjny, umówienie się na podział obowiązków z Ezrą i Riley'em, a tymczasem musiała wszystek przesunąć przez pomysł Elijaha. Nie było jej to na rękę, jednak nie mogła odmówić. Ubrała się wygodnie, sportowo z kilkoma krukońskimi akcentami. Mogło się jej nie podobać tak szybkie organizowanie ćwiczeń, jednak rozumiała brata. Przegrana w zeszłym roku mocno go zabolała. Brakowało im tak niewiele, a jednak nie zdołali utrzymać pozycji. Przybiegła na boisko jako pierwsza, a i po drodze związywała jeszcze blond włosy. - Nie próżnujesz, zaskoczyłeś mnie. - podeszła do brata i przytuliła go czule na powitanie. - Oj, znam tę minę, Eli. Ty masz jakiś skomplikowany plan na dziś, prawda? - przyglądała się bacznie ukochanej twarzy bliźniaka i po chwili pokręciła głową z uśmiechem błąkającym się na ustach. - Zostaw nam tylko trochę energii do popołudniowych wykładów, dobrze kochany? - zaśmiała się cicho i stanęła stosunkowo blisko, na wypadek, gdyby potrzebował siostrzanego wsparcia. W oczekiwaniu na resztę zajęła się doprowadzaniem stroju do porządku.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nowy sezon Quidditchowy nie interesował mnie aż tak bardzo, abym cieszył się z powodu jego rozpoczęcia. Prawdę mówiąc po poprzednim wciąż miałem lekki uraz do latania na miotle. Nie tylko ze względu na fakt, że zdarzało mi się z niej spadać, ale również przez wzgląd na uporczywe zakłócenia magii, które niezwykle utrudniały nie tylko czarowanie, ale również treningi i mecze. Mimo wszystko postanowiłem, że i w tym roku będę kontynuował grę w domowej drużynie chociażby po to, aby nie przyrosnąć do pracowni na zapleczu sklepu Fairwynów. Ostatnimi czasy zdecydowanie więcej czasu spędzałem właśnie w niej, aniżeli w lesie czy porabiając cokolwiek innego co nie byłoby wertowaniem ksiąg. Przy okazji zapominałem też o regularnym jedzeniu, więc wkrótce okazało się, że jeszcze bardziej zeszczuplałem. Nie mogłem pozwolić sobie na dalsze zaniedbania toteż w dniu dzisiejszym stawiłem się na boisku z zamiarem wykazania się. Nie przed kapitanem drużyny, oj nie, a raczej przed samym sobą. Nie posiadałem żadnych umiejętności, którymi mogłem komukolwiek zaimponować, więc pozostawało mi jedynie staranie się dla samego siebie. Poza tym, kapitan osobiście zaprosił nas przy śniadaniu dnia poprzedniego, więc nie wypadało tak po prostu się nie pojawić. Wkroczyłem więc na boisko, darując sobie dzisiaj zbędne elementy ekwipunku, które zwykle targałem ze sobą na mecz. Miałem na sobie jedynie magiczną koszulkę Quidditchową oraz rękawice, które wsunąłem do kieszeni, aby czekały na swoją kolej. - Cześć - przywitałem się krótko i zwięźle już z oddali, gdy dostrzegłem dwie jasnowłose postaci na boisku. Zbliżywszy się bardziej zauważyłem, że jedną z nich jest Elaine. Uśmiechnąłem się do niej ciepło, ale nie miałem na tyle odwagi, aby przeszkadzać jej podczas rozmowy z bratem. Dałem im rozmawiać, a sam rozejrzałem się spokojnie po boisku.
Wyszedł z zamku na tyle wcześnie, żeby przed zaplanowanym treningiem zdążyć chwilę porozmawiać ze swoimi kuzynami. Tak naprawdę nigdy nie interesował się Quidditchem jakoś bardzo i nie był w nim tak dobry jak bliźniaki. Jednak przez tyle lat zabawy z nimi z zdążył polubić tę grę na tyle, żeby odczuwać przyjemność z samej rozgrywki. No i z wygranych. Rok wcześniej bardzo mało im brakło do wygrania całych rozgrywek, nie dziwiło go więc, że Elijah zaplanował trening na samym początku roku szkolnego. Może nie uważał, że zamęczanie członków drużyny miało dawać jakieś wielkie pozytywne efekty, ale nie zamierzał kwestionować wyborów kapitana. Co więcej zamierzał wspierać swojego kuzyna w każdej możliwej kwestii. Chyba większość co znała tę trójkę Swansea wiedziała, że zadarcie z jednym z nich, kończy się konfliktem z całą trójką. Gabriel szedł powoli w stronę boiska, dojadając tosta, którego zgarnął po drodze z Wielkiej Sali. Pogoda była miła, wiał ciepły wiatr, wydawało się, że to był idealny dzień na solidny wycisk od Elijah. Podchodząc do kuzynów już z daleka machał im wolną ręką, która nie była zajęta jedzeniem. Kiedy w końcu do nich dotarł najpierw przywitał się z Rileyem, po czym przytulił Eliego i Elaine, wsłuchując się w ich rozmowę. - Merlinie, Elijah, daj nam zejść z boiska o własnych siłach. Po zeszłym sezonie mój bogin zamienia się w Ciebie, goniącego mnie z pałką i każącego znowu przećwiczyć pikowanie - mruknął takim tonem, że ciężko było stwierdzić czy żartuje, czy nie. Gabriel nie był jakimś orłem z Quidditcha, ale skoro mógł pomóc swojemu kuzynowi to zamierzał to robić. To było dość kochane, że Elijah pozwalał mu grać. Pewnie znalazłby kogoś lepszego, ale chyba wierzył w jego ukryty talent. A ten musiał skrywać się bardzo głęboko.
Finnigan już w chwili wysłania sowy żałowała, że zgodziła się przyjść na trening. Niestety w tamtym momencie nie miała pomysłu na to jak to cofnąć ("Accio list! Przecież to było oczywiste, Finnigan!"), jak zwykle to bywa w chwilach stresu. Uznała, że nie przyjście byłoby nie uprzejme, a co gorsza, nie wiedziałaby jak zachować się potem wobec Elijah Swansea. Prawdopodobnie uznałaby, że nie może już nigdy spojrzeć mu w oczy, a unikanie go... Unikanie kogokolwiek z tego samego domu w Hogwarcie byłoby niemożliwe, chyba, że zamieszkałoby się na stałe w kuchni i rzuciło studia. Tak więc Finn była zmuszona przyjść na trening przez swój brak umiejętności społecznych. Pocieszała się chociaż, że po tym treningu będzie miała okazję poćwiczyć zaklęcie obliviate, jeśli będzie chciała przeżyć resztę życia bez wspominania każdej nocy tego dnia z zażenowaniem. Finnigan latała na miotle... Kiedyś. Musiała latać, co nie? W końcu były obowiązkowe zajęcia w pierwszej klasie... W których Finn musiała uczestniczyć... Nawet, jeśli tego nie pamięta... ... Ale! Zna teorię! W końcu nie przegapiła żadnego meczu Irlandii od kiedy skończyła cztery lata! To musi jakoś pomóc jej w niewygłupieniu się przed wszystkimi na treningu, prawda? ...prawda? ...Ten trening może się dla niej skończyć tylko wylądowaniem w skrzydle szpitalnym. Mając nadzieję, że jej pozytywne nastawienie do tego treningu nie jest wymalowane na twarzy Finn, podeszła nieśmiało do tych kilku ludzi, którzy już się pojawili. Zastanawiała się ilu z nich było w drużynie, a ilu zostało namówionych przez Elijah Swansea na przyjście. Wiedziała tak mało o quidditchu w Hogwarcie, że na dobrą sprawę, wszyscy, którzy już przyszli, mogli być w krukońskiej drużynie. - Hej - powiedziała próbując wyglądać na wyluzowaną osobę, ale w głębi duszy niczego nie pragnęła bardziej niż schowanie się w najciemniejszym kącie biblioteki.
Można było pomyśleć, że wielka śliwa - pamiątka po lekkomyślnych rozgrywkach, w które się wplątała - zdobiąca drobną twarzyczkę Billie przez jakąś jedną trzecią wakacji wybije jej z głowy na jakiś czas zapał do miotlarstwa. Nic takiego jednak się nie wydarzyło; Swansea prędzej martwiła wyglądem swoje kuzynostwo niż siebie. Teraz opuchlizna zdążyła już zejść i tylko mocniejszy nacisk czasem przypominał bólem o urazie. Bardzo się zatem ucieszyła, jak przezornie Elijah podszedł do tematu treningu - jeszcze nikt nie mógł mu się wymówić obowiązkami szkolnymi, liczyła zatem na boisku spotkać pokaźną grupkę entuzjastów quidditcha. Zresztą, pogoda była idealna na wyciągnięcie mioteł, szczególnie kiedy porównywała ją do suchego powietrza i żaru Sahary. Kiedy podchodziła, dostrzegła trochę niezręcznie stojącą @Finnigan O'Callaghan. Była niemal pewna, że nigdy z dziewczyną nie rozmawiała, a już na pewno nigdy nie widziała jej na treningu. To jednak absolutnie nie przeszkodziło Billie w zaczepieniu starszej Krukonki. - Ale masz super fryzurę. Wygodnie tak. Ja już kilka razy zjadałam własne włosy podczas gry - zaśmiała się, wskazując na wysoki kucyk, który w teorii miał uniemożliwiać niesfornym puklom wpadanie do oczu i ust. W teorii. - O, wiesz, że wyglądasz trochę jak żeńska wersja Gabrysia? To znaczy Gabriela. Tego tam, obok bliźniaków. - Wskazała na kuzyna palcem, nie przejmując się, jak nieładne to było. Zaraz całej trójce pomachała, całkowicie pozbawiając się już dyskrecji i zapewne dodatkowo ściągając uwagę na nową koleżankę. - Latałaś wcześniej? Jak nie, to się nie przejmuj, ja zaczęłam rok temu dopiero, a Elio jest super kapitanem i nie musisz się przejmować, jak coś nie wyjdzie. Mi rzadko wychodzi, a on dalej mnie tu chce. I to nawet nie dlatego, że jest moim kuzynem! Tak myślę przynajmniej - zatrajkotała, z szerokim uśmiechem wzruszając ramionami i wreszcie, w przerwie na oddech, dając dojść do głosu Finnigan.
Finnigan nie była pewna czy kiedykolwiek rozmawiała z dziewczyną, która do niej podeszła. Ba, nie była pewna czy kiedykolwiek ją widziała! Nie no, musiała ją widzieć, skoro też jest Krukonką. Ale raczej nie zwróciła na nią większej uwagi. Choć na pewno ją skądś kojarzy... Dziewczyna zagadała do niej i nawet pochwaliła jej włosy. Finnigan nigdy nie wiedziała jak odbierać komplementy dotyczące wyglądu. O wiele bardziej preferowała, gdy ktoś ją chwalił za wiedzę lub kompetencje. Wyglądu w większości się nie wybiera (chyba, że jest się metamorfomagiem albo utalentowanym makijażystą), więc Finn nigdy nie odbierała takich pochwał jako komplementu. Inaczej jednak sprawa stała, gdy chodziło o fryzurę lub ciuchy. Akurat to było zależne głównie od gustu i charakteru osoby. - Dzięki - bąknęła Finnigan nadal czując się rozdarta jak powinna przyjąć ten komplement. Gdy dziewczyna wskazała na Gabriela Swansea, Finn jakby dostała olśnienia. Ah tak, to kolejna Swansea! Chelsea...? Wilhelmina...? No, jedna ze Swansea, jakkolwiek brzmiało jej imię. Chyba połowa studentów będących na roku Finnigan należała do tej rodziny, więc chcąc nie chcąc O'Callaghan zwracała uwagę na to nazwisko. Nie mogła też zaprzeczyć uwadze dziewczyny. Nie wiedziała jednak jak ją skomentować. Zazwyczaj nie słyszy się takich rzeczy, więc Finn została trochę zbita z tropu. - Nie, nie latałam od... dawna - przyznała Finnigan, gdy dziewczyna skończyła trajkotać. Zastanowiła się chwilę nad słowami dziewczyny. - Czy właśnie dobry kapitan nie powinien starać się by jego drużynie wychodziło? Znaczy, bez względu na relacje ze swoją drużyną oraz chęci poszczególnych członków, nie powinien starać się, aby jego drużyna nie miała słabego ogniwa i ewentualnie próbować jak najszybciej wyeliminować wszelkie słabości poszczególnych członków? - zapytała nieco w zamyśleniu. Nie chciała nic dodawać o jawnym nepotyźmie biorąc pod uwagę ilość członków rodu Swansea zebranych na boisku. Zazwyczaj Finn nie lubiła nadużywać słów, ale była jedną z tych osób, które dużo mówiły, i to bez większego namysłu, gdy były w sporym stresie. - Ah, znaczy, nie wiem jak to wygląda tutaj w drużynie w rzeczywistości. Po prostu przez twoje słowa wyobraziłam sobie Elijah jako typowego trenera z filmów, którego największą siłą jest wiara we własnych zawodników, nawet jeśli im nie idzie. Dzięki czemu zawodnicy ostatecznie pokonują własne słabości i pokonują wszystkich przeciwników. Niestety tego typu fikcja nie przekłada się na rzeczywistość - dodała nie zastanawiając się, czy jej rozmówczyni zna takie mugolskie pojęcie jak "film". Ledwo Finn powiedziała te słowa, kiedy w końcu skojarzyła fakt, że Swansea Nr.4 próbowała uspokoić ją przed lataniem, a nie po prostu zagaić rozmowę. Jak się na to powinno odpowiadać? - Ale dziękuję. Trochę mniej się stresuję, kiedy wiem, że nie będę aż tak oceniana za błędy - skłamała. Oczywiście, że nadal jej się nie widziało ośmieszenie się przed innymi Krukonami.
Finnigan najwyraźniej zbyt poważnie odbierała komplementy, szczególnie te padające z ust Billie Jean. Młoda Swansea posiadała wyjątkowo trudny do poskromienia język i komentowanie rzeczywistości przychodziło jej bardzo prosto, także w momentach, które temu nie sprzyjały. Skoro nie znała w żaden sposób charakteru Finni, trudno byłoby jej ocenić cokolwiek poza powierzchownością. Nie spodziewała się, że dziewczyna mogłaby odebrać jej słowa jakoś negatywnie - przecież powszechnie wiadomo było jak wielki procent społeczności szkolnej przyprawiał Gabriel o palpitacje serca. Uznanie jej jako żeńskiego sobowtóra było w takim razie komplementem najwyższych lotów! Na szczęście Billie była przyzwyczajona, że nie wszyscy łapali jej strumień myśli, więc tylko skinęła głową, nie przestawiając olśniewać uśmiechem. Nawet jeśli opinie wygłaszane przez koleżankę wydały jej się trochę... dziwne. Bardzo pesymistyczne, trochę zbyt oceniające. Zmarszczyła więc brwi w konsternacji, uważnie słuchając jej przemyśleń i nie mogąc pozbyć się wrażenia, że została źle zrozumiana. - Och, ależ tak. Eliminujemy słabości, ale nie słabszych zawodników... Dlatego trening mamy już teraz, zanim uczniowie innych domów zdążą wstać od stołów w wielkiej sali i dlatego Elio tak prześladuje wszystkich Krukonów o tę drużynę. Bo wiesz, rok temu trochę byliśmy w rozsypce... na meczach grała jedenastolatka i niewidomy! No i może nie wygraliśmy, ale ta wiara jednak trochę motywuje i gdyby nie Elijah, wcale bym się do quidditcha nie garnęła - wytłumaczyła pospiesznie, spoglądając krótko na kuzyna. Nie chciała, aby przez jej nieprzemyślane słowa obca dziewczyna miała nieprawdziwą opinię na temat prowadzenia drużyny przez Elio. - Nie spodziewałam się, że mogę to lubić, wiesz? A potem złapałam nam dwa razy znicza. Słodka Roweno, nawet nie wiesz jakie to niesamowite uczucie! A mecz i trening to dwie różne rzeczy, tu o wiele łatwiej zrobić z siebie idiotkę. - Zresztą, Finni miała się o tym wkrótce przekonać. Billie nie wiedziała jeszcze, co tym razem wymyślił dla nich Elijah, ale była pewna, że na zwykłych kółkach wokół boiska się nie skończy. Kreatywność w końcu leżała w genach Swansea. Ściągnęła wargi, stwierdzając, że może bezpieczniej będzie porzucić ten temat; najwyraźniej nie posiadała daru pocieszenia ludzi i absolutnie mogła z tym żyć. - Opowiedz mi coś więcej o filmach! Wydaje mi się, że coś kiedyś obiło mi się o uszy... Tworzysz jakieś? - zapytała w swej naiwności uznając, że było to tak proste jak sięgnięcie przez nią po szkicownik i ołówek. Z kulturą mugolską nie była Billie zbytnio zapoznana; tylko tyle, ile w rozmowach przemycili znajomi z niższym statusem krwi. A i tak słowa szybko umykały z jej pamięci, bo mając tyle czarodziejskich rzeczy do zapamiętania, kto by jeszcze przejmował się mugolskimi?
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Długo się wahała. Z jednej strony z całego serca pragnęła przyjść, aby polepszyć swoje umiejętności w lataniu na miotle, a z drugiej bała się, że zrobi z siebie pośmiewisko i będzie kulą u nogi. Z jednej strony chciała mieć dodatkową okazję do poznania z innymi uczniami i studentami, a z drugiej strony obawiała się, że są osoby, które mają jej już dość. W pierwszej chwili entuzjazm aż ją rozpierał, gdy usłyszała, że Eliah jest kapitanem drużyny i mimo zapewnień chłopaka, że trening będzie naprawdę ciężki, upierała się, że chce na niego przyjść. Krukon chyba nie miał serca jej odmówić, więc w końcu umówili się, że jeżeli nadal będzie miała ochotę, to może śmiało przyjść. Zmieniała zdanie wielokrotnie, aż w końcu zdecydowała, że nie może przepuścić takiej okazji. Z resztą co gorszego od publicznego płaczu (który zdążyła już zaliczyć dwukrotnie!) może ją spotkać? Nie miała ze sobą szaty do latania, więc ubrała po prostu swój cieplejszy strój treningowy, który nakłada do biegania w chłodniejsze poranki. Gdy odnalazła małe boisko, wszyscy obecni czekali już na instrukcje kapitana, więc zbliżając się do nich, czuła lekkie zażenowanie, że przyszła tak późno. - Cześć - przywitała się z grupą, niestety nie kojarząc wszystkich z imienia. - Dziękuję Tobie, że zgodziłeś się, żebym ja z Wami ćwiczyła. - dodała, patrząc z uśmiechem na Elijaha. Mówiąc do niego nabrała nieco pewności, że ten trening był jednak dobrym pomysłem. Przez ten czas poznała go z dobrej strony, mimowolnie kojarząc jego osobę z rycerzem na białym koniu. Miała nadzieję, że nie zbłaźni się dziś w jego oczach, ale wiedziała jedno - nie zamierza już płakać w jego obecności. Niezależnie od tego, jak ten trening się potoczy, musi pokazać się od tej silnej strony, nad którą pracuje już tyle czasu. - Gdy będę Wam przeszkadzać, to wtedy możecie mówić i Ja zniknę. - powiedziała poważnie do wszystkich, chcąc im dać do zrozumienia, że jest świadoma, że to ich trening i jest tutaj tylko dzięki ich uprzejmości. Nie była pewna czy ułożyła zdanie poprawnie, ale wydawało jej się, że użyła poprawnych słów, więc każdy powinien domyślić się z nich jakiegoś sensu.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć chciał wyglądać jak na niewzruszonego i twardego kapitana przystało, kącik ust zadrgał mu zdradziecko na uwagę wygłoszoną przez siostrę, choć ostatecznie nie wykwitł w pełnym uśmiechu. Plan? Jego planem było dać im jak najmocniejszy wycisk, tak by dostrzegli, jak dużo czeka ich pracy, nim osiągną zadowalający poziom. Mieli potencjał, wiedział o tym, ale trzeba było odpowiednio go ukierunkować. Nie był pewien czy wie jak tego dokonać, ale, cóż, zamierzał przynajmniej spróbować. Jak zwykle na samym początku pojawił się w nim lęk, że przyjdzie jego siostra (którą zresztą przytulił do siebie bez słowa i ucałował w miękki policzek), ale zaraz pojawiła się reszta – wpierw Riley, którego powitał zarówno słowem, jak i skinieniem głowy, a potem Gabriel, który otrzymał od niego delikatny uśmiech – ten przeznaczony dla członków rodziny. Drużyna powoli się zbierała, a on jednocześnie rozluźniał się i prostował coraz bardziej. Było mu miło, że go nie olali, ale nie potrafił tego do końca okazać, dlatego stał prosty jak struna, bo wydawało mu się, że w ten sposób łatwiej będzie im go słuchać. Czy miał rację? Nie wiadomo. Oczy pojaśniały mu kiedy zauważył zbliżającą się do nich Finnigan, którą osobiście napastował w listach. Dziewczyna nie była członkinią drużyny, ale bardzo zależało mu na tym, żeby zobaczyć ją na treningu. Chciał zobaczyć nie tylko jak lata, ale i jak dogaduje się z pozostałymi Krukonami. Liczył. że może przekona ją do tego, że warto dołączyć do drużyny, choć nie zamierzał stosować wobec niej taryfy ulgowej. Cieszył się, że już na starcie udało jej się nawiązać kontakt z Billie. Na samym końcu przyszła Pandora, którą powitał ciepłym uśmiechem; potem zerknął na zegarek i odchrząknął. Nie zjawili się jeszcze wszyscy, ale nie mieli przecież całego dnia! Trzeba było zaczynać. – Witam Was na pierwszym treningu w tym sezonie! – powiedział możliwie jak najdonioślej, chcąc zwrócić uwagę wszystkich Krukonów i uciąć ewentualne rozmowy – Myślę, że nie muszę tego mówić, ale przypomnę Wam na wszelki wypadek – tym razem lecimy prosto po puchar quiddditcha i dlatego będziemy trenować częściej i intensywniej niż do tej pory. Finnigan i Pandora – tu wskazał na dziewczęta – są tu dziś gośćmi, ale chciałbym żebyście traktowali je jak członków drużyny. Póki co możecie zostawić miotły, na początek zrobimy szybką rozgrzewkę, a potem przebiegniecie się wokół boiska. Dziesięć. Razy. Popatrzył po ich twarzach, doszukując się w nich jakiejś reakcji, ale nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, podjął swój wywód. – Zastanawiałem się czego nam brakuje i doszedłem do wniosku, że jesteśmy za słabi fizycznie. Właśnie dlatego chcę żebyśmy więcej czasu poświęcili na aktywność na ziemi, jako że latanie na miotłach raczej nie sprawia nam problemu. Dziesięć okrążeń, ni mniej, ni więcej. Będę patrzył czy nie oszukujecie. Na miotły wsiądziemy dopiero w późniejszej części treningu. Jakieś pytania? Nie pytam Was o zażalenia, te możecie składać dopiero po treningu. Skrzyżował ręce na piersi, czekając na ewentualne wątpliwości; w razie potrzeby rozwiał je bez wyjątku. Dopiero po tym wstępie przeszedł do rozgrzewki, którą sam poprowadził – ćwiczenia rozciągające, skupiające się głównie na dolnych partiach ciała i po części ramionach. Bieg postanowił obserwować bez własnego udziału – o swoją formę nie musiał się martwić, Elaine mu świadkiem jak pilnie trenował od maja.
Po rozgrzewce rzucacie jedną kością na bieg wokół boiska! Przerzuty nie obowiązują na tym etapie treningu.
Kości:
1. Wytrwale pokonujesz kolejne okrążenia, starając się nie marudziś przesadnie. W pewnym momencie zauważasz, że u jednego z twoich butów rozwiązała się sznurówka, zatrzymujesz się więc, żeby ją zawiązać. Kiedy kucasz, dostrzegasz w trawie coś błyszczącego... Ruć kostką jeszcze raz: Parzysta: okazuje się, że to zgubiona przez kogoś przypominajka. Jeśli chesz, możesz zabrać ją ze sobą (o przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie). Nieparzysta: masz dziś sporo szczęścia, znajdujesz 15 galeonów! Zysk odnotuj w odpowiednim temacie. 2. Bez względu na to, czy aktywność bez użycia miotły podoba ci się, czy nie, raczej nie marudzisz. Po prostu robisz to, co zrobić należy i dość rzetelnie wykonujesz polecenie kapitana, nie ociągając się ani przez moment. Po ostatnim okrążeniu czujesz się zmęczony i potrzebujesz chwili na uregulowanie oddechu, ale towarzyszy ci też przyjemne poczucie, że zrobiłeś kawał dobrej roboty. 3. Udawało ci się utrzymać niezłe tempo i nawet nie złapać zbyt dużej zadyszki, ale niestety nie zauważyłeś, że jedna ze sznurówek się rozwiązała. Na początku ostatniego okrążenia nastąpiłeś na nią drugą nogą i potknąłeś się, lądując jak długi w powstałym po ostatnich deszczach błocie. Masz nieco ostarte dłonie i kolana oraz doszczętnie pogruchotaną dumę, ale poza tym nic ci nie jest. 4. Czy Swansea do reszty zwariował?! Przyszedłeś na trening żeby trochę sobie polatać, a on każe ci biegać? Elijah do wora, wór do jeziora, czy coś takiego. Chyba sobie nie myśli, że zrobisz aż dziesięć okrążeń? Ociągasz się, non stop zostając w tyle i w momencie kiedy ostatnia osoba przed tobą przerywa bieg, powinieneś zrobić jeszcze dwa okrążenia. Ani myślisz jednak się do tego przyznać. Ruć kostką jeszcze raz: Parzysta: upiekło ci się! Kapitan był najwyraźniej za bardzo skupiony na tych, którzy już skończyli swój bieg, żeby dostrzec, że wcale nie przebiegłeś tyle, ile ci nakazał. Pozostaje ci się tylko cieszyć – dzięki swojej przebiegłości nie jesteś tak zmęczony jak twoi towarzysze. Nieparzysta: wygląda na to, że Swansea dokładnie liczył ile kto biegnie i ani myśli odpuszczać. Nie tylko kazał ci przebiec dodatkowe trzy okrążenia, ale i do końca treningu jest na ciebie ewidentnie wkurzony. 5. Pokonałeś to boisko... a może to boisko pokonało ciebie? Czujesz jakbyś zaraz miał wyzionąć ducha, płuca bolą z każdym oddechem, o ten zaś nie jest wcale tak łatwo. Czy ktoś ma może wodę? Masz ochotę położyć się na zimnej, wilgotnej trawie i po prostu umrzeć. A to przecież tylko rozgrzewka. 6. Kapitan prosił o to żeby przyłożyć się do wykonywanego ćwiczenia, więc się przykładasz! Na tyle, że, pochłonięty biegiem, nie dostrzegłeś, że z kieszeni wypadło ci 10 galeonów. Czymże jest bowiem lżejsza kieszeń wobec przygniatającego cię ciężaru istnienia? Stratę odnotuj w odpowiednim temacie.
Elijah zdecydowanie był typem przywódcy, za którym Pandora poszłaby nawet na kraniec świata. Miała słabość do przemówień, które emanowały pasją i motywacją, bez zbędnego patosu. Słuchała chłopaka z zapartym tchem i rosnącym sercem, starając się ukryć dłońmi gęsią skórkę na swoich przedramionach. Ona sama nigdy nie była typem liderki. Nigdy nawet nie próbowała postawić się w takiej roli, bojąc się odpowiedzialności za przegraną całego zespołu. Lubiła rywalizację i codziennie walczyła, aby zdusić w sobie manię wygrywania, jednak bardzo rzadko decydowała się na pracę w grupie. Może czas nad tym popracować? Uniosła nieco brwi ze zdziwienia, ukradkiem spoglądając na długość boiska. Dziesięć okrążeń? Brzmi jak dystans, z którym powinna sobie bez problemu poradzić, ale była pewna, że nie wszyscy z obecnych regularnie biegają, więc zdecydowanie niektórzy z nich będą jutro wspominać Elijaha przy każdym bolesnym kroku. Nie miała własnej miotły, więc nie musiała niczego odstawiać i od razu ochoczo zabrała się za rozgrzewkę, stając z tyłu, aby nie krępować się, że wypina się w czyjąś stronę. Układ był nieco inny od tego, który wykonywała codziennie rano, co odczuła zwłaszcza w górnych partiach ciała. Od razu obiecała sobie, że dołączy kilka z tych ćwiczeń do swojej rozgrzewkowej rutyny, aby popchnąć dalej swój progres. Rozciągnęła się po raz ostatni i zaczęła pierwsze okrążenie, które pokonała bez problemu, co zachęciło ją do zwiększenia tempa. Powoli zaczynała odczuwać ciepło na twarzy i wiedziała, że na pewno jej buzia przypomina już dorodnego pomidorka. Nie przejmowała się rozwichrzonymi kosmykami włosów, które uciekły spod gumki, ani drobnymi kroplami potu, będąc świadoma, że jest przecież na treningu, gdzie taki efekt jest wręcz pożądany. Przy siódmym okrążeniu zaczynała żałować, że nadała sobie tak szybkie tempo, jednak wiedziała, że jeżeli teraz zwolni, ciężko będzie jej utrzymać stałą prędkość przez pozostałe okrążenia. Nie była pewna czy chciała po prostu zaimponować Eliemu, a może pokazać grupie, że się do czegoś nadaje, ale na pewno przy ostatnich kilku metrach myślała tylko o dumie z samej siebie, że udało jej się przebiec ten dystans w rekordowym czasie. Nie potrafiła ukryć uśmiechu zadowolenia, ale jednocześnie z całego serca pragnęła teraz paść na wilgotną trawę i łapczywie łykać zimne powietrze. Nie powstrzymywała ją nawet wiedza o tym, że musi najpierw wykonać kilka ćwiczeń rozciągających i od razu usiadła na ziemi, starając się uspokoić puls. Po chwili przymknęła oczy, widząc przed oczami latające iskierki, po czym z rozsądku zaczęła się rozciągać, jednak zrezygnowała w połowie. Odgarnęła z twarzy kosmyki włosów i spojrzała na boisko, które wydawało jej się teraz spoczywać za mgłą. Jej klatka unosiła się i opadała gwałtownie, a same płuca piekły, jakby wciągała do nich ogień piekielny zamiast powietrza. Miała tylko tyle czasu na odpoczynek, ile zajmie wszystkim ukończenie dziesięciu okrążeń. Uśmiechnęła się delikatnie do siebie, pochylając głowę w dół, aby skrócić uczucie omdlenia. Chyba jednak przesadziła. Boisko pokonało ją wykorzystując jej ambicję, aby być najlepszą. Dopiero teraz zrobiło jej się trochę głupio, że pobiegła jakby w ogóle ważne było kto skończy pierwszy. To nawet nie był jej trening, nie była Krukonem. Nie chodziło o nią, a mimo to nie mogła oprzeć się pokusie, aby się wykazać. Czasem chęć zysku, którego nie potrzebujemy, powoduje stratę i tak było tym razem. Miała jednak nadzieję, że nie straci zbyt wiele w oczach innych.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Na widok Riley'a uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na jego skromne nieme powitanie. Gabriela wyściskała i wybuchnęła śmiechem, głośno i wesoło, słysząc ich wzajemne przekomarzania. Pogroziła kuzynowi, by pilnował swojego bogina, bowiem Elijah nie jest straszny, a kochany i dzisiaj włączył mu się jedynie tryb surowego kapitana. Poklepała brata po ramieniu na znak, że nie oczekiwała taryfy ulgowej, której w sumie nigdy jej nie dawał. Odsunęła się kilka kroków, aby mógł witać się z innymi, a sama zawiązywała buty, poprawiała rękawiczki, coś tam majstrowała przy miotle, obserwując kątem oka przybyłych. - Nie będziesz przeszkadzać, kochana. - odezwała się do Pandory zanim zerknęła na Elijaha w poszukiwaniu potwierdzenia własnych słów - może miał inne zdanie, a ona się pospieszyła z zapewnieniami? A jednak intuicja jej nie zawiodła, dziewczyna z wymiany mogła zostać. Schowała ręce do kieszeni, gdy trening się rozpoczął. Słuchała brata, widziała błyski w jej oczach i zaczynała w myślach przyznawać Gabrielowi rację - dostaną dzisiaj wycisk. Przełknęła ślinę słysząc o dziesięciu okrążeniach. Dziesięć?! Przecież ona przy czwartym wypluwa płuca… Popatrzyła na brata niepewnie. Znów zamieniał się w surowego kapitana, zeszłoroczna przegrana nie przejdzie bez echa. Trudno, najwyżej wypluje płuca w imię dobrego treningu. Rozgrzewała się nie spuszczając wzroku z brata, choć miała ogromną ochotę zerknąć na ćwiczącego Riley'a. Dyskretnie to zrobiła, nie mogąc się temu oprzeć, a gdy zmieniali sposób ćwiczenia, zwyczajnie podeszła do niego. - Będą zakwasy. - szepnęła do chłopaka i zademonstrowała zbolałą minę. - Elijahowi włączył się tryb surowego kapitana. Oj, nasze płuca będą dziś krzyczeć z bólu. - zamknęła usta, kiedy rozpoczęto biegi. Niechętnie, bo niechętnie, ale ruszyła biegiem obok Riley'a. Niestety po szóstym okrążeniu gdzieś go zgubiła. Mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa, nogi nie chciały nieść, a dyszała niczym lokomotywa parowa. Dobrze, że się dziś mało malowała inaczej makijaż zmieszałby się z potem. Łapała łapczywie oddech i zmuszała się do biegu, powtarzając sobie w myślach, że Elijah robi to dla dobra drużyny. Przecież Elaine miała kiepska kondycję fizyczną! Nie musiała biec szybko, czas ją położył na łopatki - dosłownie. Nie wiedziała czy przebiegła dziewięć czy dziesięć okrążeń, pomyliła się w obliczeniach. I tak nie mogłaby kontynuować biegu, bowiem w pewnym momencie potknęła się i upadła na kolana na murawie. Oddychała głośno, a pot spływał ciurkiem po jej skroniach i szyi, przyklejając koszulkę do ciała. Widziała niepodoal Pandorę w identycznym stanie, jednak nie miała możliwości do niej zagadać zajęta hiperwentylacją. Musiałaby się do niej doczołgać, a na to nie miała już sił. Zamknęła oczy i próbowała do siebie dojść w akompaniamencie wyjących z bólu mięśni. A to dopiero połowa treningu…
Swansea Nr.4 zbiła Finn z tropu tym pytaniem. - To zależy od definicji filmu. Filmiki na telefonie kręci chyba każdy. Ale to co zwykle nazywa się filmami jest zwykle produkowane przez wielkie wytwórnie za mnóstwo pieniędzy z profesjonalistami oraz drogim sprzętem. Ja sama nie jestem wielką miłośniczką kina, ale są też ludzie, którzy kręcą filmy z pasji używając tylko tego co mają pod ręką. Z tej definicji tworzenia filmów - nie, nie tworzę żadnych - wytłumaczyła Finnigan. Chciała zapytać o coś jeszcze, ale doszła kolejna osoba i Elijah rozpoczął trening. Finnigan była trochę ciekawa nowoprzybyłej. Nie miała jeszcze okazji rozmawiać z kimkolwiek z innej szkoły magicznej niż Hogwart, więc miała ochotę dorwać kogoś i wypytać o wszystko o co mogła. Kiedy Elijah skończył mówić, Finnigan miała ochotę wytknąć Swansea Nr.4, że ją okłamała. "Super kapitan"? Raczej potwór! DZIESIĘĆ OKRĄŻEŃ! Jak on oczekiwał, że ktokolwiek zdoła to wykonać bez wyzionięcia ducha? Przecież w Hogwarcie nie ma nawet zajęć z wychowania fizycznego! Chyba, że liczyć bieganie na zajęcia po drugiej stronie zamku. Byłoby miło, gdyby Elijah chociaż ostrzegł ją przed tym listownie, wtedy stanowczo by nie przyszła na ten trening. Okazało się jednak, że to rozgrzewka była najbardziej męcząca w tym treningu. Finn musiała ćwiczyć mięśnie o których przez lata zapomniała. Nie musiała być jasnowidzką, by widzieć zakwasy w najbliższej przyszłości. Zaczynając pierwsze okrążenie Finn nawet nie myślała żeby biec. Trucht. Spokojny trucht. Nic co by miało ją zmęczyć, w końcu musiała oszczędzać siły na resztę okrążeń albo też, co gorsza, na resztę treningu. Ostatni raz musiała okrążać boisko w podstawówce i pamiętała jak najpewniejsze swojej kondycji dzieciaki próbowały biec jak najszybszym tempem i nierzadko kończyły ostatnie okrążenie idąc. Równy oddech, patrzenie przed siebie, nie myślenie o biegu, tylko o czymś innym... Ciekawe kiedy wprowadzono WF do angielskich szkół? Czy była to od początku część curriculum, czy dopiero później uznano, że żal patrzeć na niemogących pokonać schodów uczniów. Czy WF zawsze wyglądał tak jak teraz wygląda? Co ubierano na zajęcia, kiedy nie było jeszcze dresów? Czy przed średniowiecznymi bitwami wojsko musiało robić rozgrzewki? Czy te rozgrzewki robili w kolczugach? Czy... Jakimś cudem Finnigan złapała równowagę, nim wyrżnęła twarzą w ziemię. Miała już za sobą połowę okrążeń i jej sznurówki zdążyły się w tym czasie rozwiązać, a teraz w końcu dały o sobie znać. Finn kucnęła by doprowadzić je do porządku. Coś błysnęło w trawie obok niej. Wzięła to do ręki. Przypominajka! Będzie musiała spytać się potem, czy nikt jej nie zgubił, ale teraz musi skupić się na reszcie truchtu. Zastanawiając się nad tym jak w starożytnej Sparcie wyglądały rozgrzewki i inne ćwiczenia ("Ciekawe czy też robili pajacyki...") przetruchtała resztę okrążeń. Była o wiele mniej zmęczona niż się spodziewała. To jest, nie umierała. Ale z chęcią zaszyłaby się w bibliotece i nie pokazywała nikomu z krukońskiej drużyny Quidditcha na oczy przez resztę studiów. - Hej, czy ktoś... - zaczęła, gdy skończyli okrążenia, ale złamał jej się głos. Wzięła głęboki wdech i wydech, aby uspokoić oddech. - Hej, czy ktoś zgubił może przypominajkę? - spytała pewniejszym siebie głosem pokazując znalezisko. Nie czułaby się fair, gdyby wcieliła zasadę "znalezione nie kradzione" bez próby znalezienia właściciela.
Z radosnego zaczytania w lektury na temat małych europejskich gryzoni wyrwały ją migające za oknem postacie. Gdy obejrzała się w stronę widzianego z biblioteki małego boiska, dostrzegła grupkę ludzi zebranych w dosyć oczywistym celu - quidditchowania. Davies zaświeciły się oczy na tyle, że zamknęła książkę, pospiesznie udała się do bibliotekarki, oświadczając, że wypożycza wybraną przez siebie literaturę, po czym schowała wszystkie zabawki do plecaka i wyszła z pomieszczenia z rysującym się na twarzy uśmiechem. Gdy tylko minęła próg, rzuciła się biegiem po schodach, po drodze unikając zderzenia z grupką młodszych uczniów, raz wpadając z rozbiegu w ścianę (przeklęta, świeżo lakierowana na początku roku podłoga) i raz niemalże nie trafiając w drzwi, gdy łokciem solidnie obiła drewnianą framugę. Oprócz tego - podróż minęła błyskawicznie i bez przygód, a nawet szkolny schowek na miotły zdążyła nawiedzić, bo własnego szybującego mopa jeszcze nie zdążyła się dorobić. Kiedy dotarła na plac gry, nawet się nie zatrzymywała. Plecak wraz z jakimś Zmiataczem, czy inną Kometą odstawiła w jakieś bezpieczne miejsce, dołączając przy tym do pozostałych biegających w kółko szaleńców. Czy kapitan Swansea był jedynym, który uznawał istnienie rozgrzewki? - Jeżeli nie masz nic przeciwko, powygłupiam się z Wami. - napomknęła jedynie, nie powstrzymując się od wyszczerzenia ząbków, kiedy podczas pierwszego z kółek minęła metamorfomaga. Po kilku okrążeniach okazało się, że zaczynała powoli biegać wokół krukońskich trupów, choć przecież miała za sobą dodatkowy dystans dzielący boisko od szkolnej biblioteki. Od komentarzy się jednak wstrzymywała, bardziej oczekując kolejnej części treningu, aniżeli skupiając się na tym, co otrzymywali aktualnie. Pod koniec ćwiczenia, dostrzegła, że rozwiązał jej się but i niechętnie przerwała tak dobrze dotychczas wychodzący jej trucht. Schyliła się, a zaraz po tym dostrzegła na ziemi porzuconą przypominajkę. Sięgnęła po nią, aby następnie, po upewnieniu się, że buty już jej nie zaskoczą, ruszyła w dalszą trasę. Zatrzymała się dopiero po wykonaniu zadania, jednocześnie zaliczając metę przy swoich rzeczach, co było o tyle wygodnie, że przypominajkę mogła ukryć w plecaku i nie martwić się o jej los podczas powietrznych akrobacji.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie trzeba chyba dodawać, że presja, którą Elijah właśnie na nas zrzucił wcale nie była szczególnie motywująca dla kogoś, kto całe swoje życie traktował Quidditch raczej jako zwyczajną zabawę, aniżeli faktyczne wyzwanie. Nie byłem osobą, której zależało na zwycięstwach i sportowych sukcesach do tego stopnia, aby zażynać się na treningach wobec czego jedynie pobladłem, kiedy Swansea tak stanowczo obwieścił, że mają przebiec tych dziesięć okrążeni chociażby mieli przy tym zejść. Kiedy podeszła do mnie Elaine, właśnie przełykałem głośno ślinę, czując że nasza współpraca będzie w tym roku zdecydowanie cięższa, niż w zeszłym. - Mniejsza o zakwasy, ja się boję o swoje życie. - Przyznałem, a chociaż miał to być jedynie żart to jakoś nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że był on jakiś taki podejrzanie realny. - Mam słabą kondycję, więc mam nadzieję, że Twój brat jest cierpliwy. - Dodałem jeszcze wraz z nerwowym śmiechem i wtedy też przyszło nam rozpocząć katorgę. Tak jak się tego spodziewałem, nie dawałem sobie rady tak dobrze jak reszta. Cholera, potrafiłem doskonale się wspinać, chować i skradać. Gołymi rękoma zdzierać skórę z niewielkich zwierząt, łamać kości lub taszczyć daleko spore kawały drewna różdżkowego. Jednakże nic z tego nie miało mi się dzisiaj przydać. Już podczas gonitwy z Zilyą, jaka zapędziła nas w objęcia trolli odkryłem, że jestem po prostu słabym biegaczem. Wytrzymałość? Moja praktycznie nie istniała, a przynajmniej nie miałem jej w nogach. Nie trzeba więc wspominać, że już po połowie miałem serdecznie dość. Płuca paliły mnie żywym ogniem, a każdy dodatkowy oddech sprawiał, że czułem się jak pijany. Nogi ledwie słuchały się poleceń, kiedy kazałem im uparcie brnąć dalej. Mimo wszystko naprawdę nie chciałem zawieść kapitana. Miał rację, gdy wspominał o słabej kondycji. Miałem nadzieję, że następnym etapem rozgrzewki będzie wiszenie na miotle na czas, może wtedy zdołałbym jakoś odrobić złe wrażenie jakie właśnie robiłem. Kiedy zatrzymałem się na moment, aby złapać oddech, natychmiast opadłem na murawę na klęczki. Odkaszlnąłem, aby pozbyć się duszącej chrypy związanej z wysiłkiem. Na Merlina, chyba powinienem w końcu rzucić palenie… Po krótkiej chwili wstałem, aby podbiec do pozostałych, ale właśnie w tym momencie kapitan skazał mnie na jeszcze trzy okrążenia. I na nic zdały się tutaj moje przerażone spojrzenia, nie chciał mi odpuścić. Wobec tego reszta drużyny miała sporo czasu na odpoczynek, bowiem zanim udało mi się nadrobić brakujące okrążenia to prawie umarłem z wyczerpania, dzięki czemu biegłem po prostu nieprzyzwoicie długo. Czy moje ledwo poruszające się nogi mogły być jakimkolwiek wytłumaczeniem? Chyba nie. Elijah i tak patrzył na mnie spode łba.
Carson swojego czasu latała dla drużyny Krukonów z mniejszymi i większymi sukcesami, lecz niestety w Red Rock rozleniwiła się nieco, porzucając miotlarską pasję w kąt na rzecz innych rzeczy. Po powrocie do Hogwartu, a w zasadzie już w wakacje podczas wyjazdu, postanowiła sobie wrócić do formy, toteż ucieszyła się na informację o organizowanym przez Elijaha treningu. Co prawda nie omieszkała wywrócić nieco oczami na kapitańskie obwieszczenie - osobiście uważała, że w szkole panowało zdecydowanie zbyt duże stężenie Swanseizmu w powietrzu niż zanim wyjechała. Zostawić ich na chwilę i panoszą się po całej szkole... Ostatecznie spóźniła się nieco przez to, że musiała załatwić parę spraw z niektórymi nauczycielami w związku z wyrównywaniem różnic programowych po wymianie, a także w calu konsultacji, by nadal mogła uczęszczać na niektóre przedmioty mimo niespecjalnie wysokich ocen. Tragedia, która spadła na jej rodzinę, mocno odbiła się na jej świadectwie, więc teraz musiała pokazać podwójnie, że zależało jej na szkole i na wynikach. Powrót do drużyny miał być kolejnym dowodem, że wracała na swoją pozycję w szkole. - Co się dzieje? - rzuciła nieco zdezorientowana do Elijaha, gdy zjawiła się na małym boisku i dostrzegła biegających w kółko Krukonów. Dowiedziawszy się, że pracować mają nad kondycją fizyczną, wzruszyła ramionami i bez dalszego wypytywania dołączyła do biegających, by wykonać swoich dziesięć kółek. Nie zamierzała oszukiwać, więc choć została prawdopodobnie ostatnia na bieżni, dokończyła zadanie. Złapała zadyszkę, lecz nie poszło jej najgorzej - opłacało się latami trenować na błoniach... Szkoda, że podczas biegu wypadło jej 10 galeonów.