Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
Nakir musiał przyznać sam przed sobą, że całkiem dobrze się bawił, czując dreszcz adrenaliny przebiegający po plecach, choć wiedział, że podobny stan nie będzie trwał bezustannie. Potrzebował dowiedzieć się czegoś więcej, nabrać pewności co do tego, czy Urg naprawdę był zamieszany w przemyt towarów i oszukiwanie klientów, czy miał zwyczajnie pecha. Póki co jego zachowanie było... Jak dla Whitelighta zbyt spokojne, ale może po prostu goblin był głodny. Mężczyzna zaśmiał się odwracając głowę od Urga na tyle, żeby nie wpatrywać się w niego, ale wciąż widzieć jego ruchy. Odnosił wrażenie, że goblin dobrze się bawił obserwując go i choć wyraźnie był zdenerwowany, zdawał się spokojny. Tak spokojny, jak ktoś kto był pewien, że nic mu nie grozi. Ulfrik nie wydał swoich kompanów, więc jeśli współpracowali, rzeczywiście nie miał czym się martwić. Jeszcze. - Koło Graniaste to też muszą był tłuczki a nie... - burknął jeszcze, prychając pod nosem - Ciekawe, czy wujek będzie mieć spokój... Mówiłem mu, żeby lepiej sam zaczął dbać o dostawy, ale nie... uparł się na firmę... Jak tak dalej pójdzie Jedyna Taka padnie, ale nie, stary zgred tego nie widzi... Niech go licho... - mamrotał do siebie, szarpiąc nieco za włosy, zupełnie, jakby zatracał się na nowo w swoich myślach, niepomny na to, że przecież mógł być słyszany. Czuł różdżkę w rękawie szaty, gotów do reakcji w przypadku awantury, ale nie zwracał uwagi na odsłoniętą sakwę pełną krasnoludzkiego złota. Przydatne w trakcie podobnych akcji. - A z resztą, przydałoby mu się... Quidditchowy zgred... Pewnie nawet nie zorientowałby się - prychnął sięgając po kufel, z którego znów udawał że pije i kolejny raz oblał się piwem, przeklinając pod nosem.
- Słuchaj, no, młokosie, jak chcesz sobie mamrotać, to możesz iść za gospodę i podyskutować ze zgniłą kapustą. Twój poziom. Interesów tak nie zrobisz - stwierdził Urg, wyraźnie zniecierpliwiony i rozbawiony tym, jak zachowywał się Nakir, chociaż jego spojrzenie stało się uważniejsze. I zdecydowanie nie było w nim niczego, co mogło sugerować, że jest zainteresowany interesami, wręcz przeciwnie, był wyraźnie zainteresowany tym, z kim właściwie miał do czynienia, a cała jego postawa wskazywała na to, że lepiej było się stąd zbierać, jeśli nie chciało się źle skończyć. Nie groził, nie robił niczego podobnego, jedynie sugerował, że dobrze by było, gdyby auror postanowił jednak dać mu spokój, bo jedynie goblinie matki wiedziały, co inaczej go czeka. I nie chodziło o to, że Urg coś podejrzewał - jeszcze nie - ale o to, że wyraźnie nie chciał zostać wciągnięty w marny, żałosny wręcz interes, jaki przyniósłby mu więcej problemów, niż czegokolwiek innego. A gdyby tego było mało, on naprawdę chciał zjeść w spokoju posiłek, bez konieczności patyczkowania się z tym dzieciakiem, który powodował, że miał ochotę zeżreć jego. Żeby przestał w końcu gadać.
- Interesów? - Nakir zapytał, odwracając się w stronę goblina z szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę po prostu patrzył na goblina z miną pozbawioną wyrazu, tak często ćwiczoną w rodzinnym domu, że opanował ją do perfekcji. Była to mina, która pozwalała mu unikać problemów, przez którą ojcu nie chciało się nie raz strzępić języka. Szeroko otwarte oczy, spuszczone spojrzenie, które wbił poniżej oczu goblina - żałosny obraz, czego auror był pewien, ale nie zamierzał rezygnować. Zaraz jednak uniósł dłoń, kiwając palcem, jakby zaczynał rozumieć. Chwiejnie podniósł się ze swojego miejsca i dosiadł bezpośrednio do stolika Urga, jakby się nad czymś zastanawiał. - Interesów nie chciałem, ale… Jaki masz na myśli? - zapytał, stukając palcem w Proroka Codziennego. - Goblin goblinowi nierówny i nie powiedziałbym, że każdy z was jest no… W końcu u Gringotta to tylko wasi pracują, nie? Masz na myśli takie coś jak to tu? - zapytał, nie zmieniając wyrazu twarzy. Granie ułatwiało mu rosnące speszenie swoim zachowaniem, wywołujące powoli rumieniec na jego twarzy. To był moment, którego nigdy nie lubił - kiedy czuł się wciąż pewny tego, co robił, jak podchodził do sprawy, a jednocześnie jakby coś próbowało mu powiedzieć, że powinien odpuścić i zająć się pracą zza biurka.
Urg popatrzył na niego, jak na idiotę, za którego wyraźnie go miał, a potem wsunął do ust spory kawałek mięsa, który starannie przeżuł. Przygłup. Dokładnie tym był w jego oczach Nakir, a na takich nie warto było strzępić języka, bo to do niczego nie prowadziło. Przypatrywał się temu opijusowi, odnosząc wrażenie, że ten jakoś za bardzo interesował się Kołem Graniastym, co wcale nie brzmiało dobrze. Nie znosił, kiedy dookoła jego pracy robiło się zamieszanie, bo przez to zdecydowanie mógł stracić klientów, a niektórych niełatwo było przekonać do swoich usług. Zdecydowanie niełatwo i właśnie z tego powodu Urg nie zamierzał dłużej bawić się w tę grę, jaką tutaj rozgrywali. - Morda tak zalana, że sam nie wie o czym mówi - stwierdził, śmiejąc się nieprzyjemnie. - Mniej taniego piwa, chłopaczku i może przypomnisz sobie własne mamrotanie. Zjeżdżaj. Obrzydzasz mi jedzenie - powiedział, żując zawzięcie i machnął ręką, jakby zamierzał uderzyć jakąś natrętną muchę. I nie było inaczej, bo dokładnie tak postrzegał Nakira, który brzęczał mu nad uchem i doprowadzał go do prawdziwej furii. A jak było wiadomo, goblinów się nie drażniło, tym bardziej takich, które trzymały w dłoni nóż. Bo kto wie, gdzie ten nóż mógł się znaleźć.
Dla Nakira zachowanie goblina, czy raczej słowa, jakich używał, wystarczały jako potwierdzenie, że powinni go obserwować. Musieli w jakiś sposób zyskać informacje o tym, gdzie dowozili konkretni dostawcy, aby obserwować Urga. Wiedzieli już, że Koło Graniaste wykorzystywało do dostaw graniany (stąd podobno była nawet nazwa firmy, choć to nie było im do niczego potrzebne, ale właściciel wydawał się dumny z takiego połączenia), co znacznie utrudniało śledzenie w powietrzu. Ostatecznie nawet na Błyskawicy byłoby ciężko dogonić graniana, więc musieli czekać na goblina w miejscu dostaw, w konkretnych sklepach, pubach, aptekach, tam, gdzie miał dowieźć towar, a gdzie najprawdopodobniej zaczynał robić przekręty. Jednak, żeby cokolwiek z tego się udało, Nakir potrzebował przekonać swoich przełożonych, że ma rację, a póki co nie byli tak chętni do obserwowania goblinów, uznając, że zaczekają na kolejne zgłoszenie. - Tego nie da się obrzydzić - stwierdził Nakir, spoglądając na jedzenie, które tak pochłaniało uwagę Urga, a później znów na niego. Widział, że goblin tracił już cierpliwość, a więc należało mieć się na baczności i uważać na to, co trzymał w dłoniach - w tej chwili sztućce. - Woła jakby coś miał potem od zalanych wyzywa... Eeee... Nic nie wie - dodał jeszcze, samemu unosząc dłoń, jakby nie chciał dłużej goblina słuchać, zastanawiając się, czy byłby w stanie rzucić na niego zaklęcie namiaru tak, aby ten się nie zorientował, jednak jego położenie nie ułatwiało tego, więc musiał jeszcze zaczekać. Trochę cierpliwości, jeszcze trochę…
Wnioski być może były słuszne, być może nie. Trudno było powiedzieć w tej chwili, trudno było w ogóle stwierdzić, jak się sprawy przedstawiały, skoro Nakir dopiero spotkał Urga. Ten zaś nie był zbyt przyjemnym rozmówcą i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał udzielać jakichś informacji. Nic również nie wskazywało na to, żeby miał być podejrzanym, choć oczywiście robienie niektórych interesów mogło, a nawet powinno, podpadać pod coś zdecydowanie nieodpowiedniego. Co do tego sam Urg nie miał żadnych wątpliwości, ale też nie zamierzał o tym mówić, bo to do niczego nie prowadziło. I chociaż nie zamierzał nic mówić, zaśmiał się, nim zareagował odruchowo na ruch Nakira. Choć właściwie auror mógł stwierdzić, że był w tym również cień złości i narastającej irytacji, bo widać było, że Urg naprawdę nie życzył sobie towarzystwa przy tej kolacji. Skoro zaś je otrzymał, chciał się go jak najszybciej pozbyć, przy okazji dając młokosowi raz na zawsze nauczkę. Nóż poszedł w ruch, prosto, szybko i całkiem nieźle, nim Urg zniknął, w zamieszkaniu jakie powstało. Wybiegł, a może zrobił coś innego, trudno powiedzieć, tak czy siak zostawił za sobą coś nieprzyjemnego.
Rzuć kość k6: 1 i 5 - zostajesz trafiony w udo, nóż rozcina materiał spodni, a tobie zostaje na skórze przeciągła rana, widać ostrze było zdecydowanie ostrzejsze, niż się spodziewałeś; 2 i 4 - nóż trafia w twoją wyciągniętą rękę, w okolice nadgarstka i to na pewno chroni cię przed głębszą raną, ale i tak czujesz dojmujący ból; 3 i 6 - nóż prześlizguje się po twoim ramieniu, zostawiając na nim stosunkowo głęboką i na pewno nieprzyjemną ranę.
Niezależnie od wyniku, musisz napisać jednopostówkę na przynajmniej 2 000 opisującą proces leczenia rany, by nie wdała się w nią infekcja. Kto wie, co było na tym nożu?
Nakir miał świadomość, że bazując na przeczuciu nie było możliwości, aby daleko zaszedł i jeszcze przekonał przełożonych do swoich racji. Jednak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że trafił na właściwy trop i nawet jeśli Urg nie był bezpośrednio zamieszany w interes Ulfrika, mógł wiedzieć, kto z pracowników Koła Graniastego również oszukiwał klientów. Należało go obserwować i w odpowiednim momencie wziąć na przesłuchanie. Jednak to nie był ten dzień, choć można było uznać, że częściowo dostał to, czego chciał - powód aby zatrzymać Ura - napaść na aurora. Niestety, nie zdążył złapać goblina. Pierwsze co poczuł to cień satysfakcji, że w końcu coś zaczyna się dziać. Zaraz po tym przyszedł ból, który próbował zignorować, jednak nie zdążył sięgnąć po różdżkę. Barman zauważył poruszenie, czarodzieje najbliżej nich zareagowali na nagłe poruszenie, a kiedy dostrzegli krew, powstała jeszcze większa wrzawa. Urg zdołał umknąć. Whitelight mógł jedynie udawać dalej pijanego czarodzieja, trzymając się wolną ręką za nadgarstek. Ktoś wołał o uzdrowiciela, inni kazali mu teleportować się do szpitala, a inni kazali wypieprzać z gospody, zanim zapaskudzi ją krwią. To była rada, której auror posłuchał i wyszedł z gospody tak szybko, jak tylko mógł, rozglądając się po ulicy, ale goblina nie było nigdzie widać. W końcu westchnął i teleportował się prosto do szpitala.
z.t.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nie bywała w takich przybytkach po godzinach i niektórzy złośliwie (a może i słusznie) twierdzili, że podobne spelunki nie pasują do jej arystokratycznego akcentu i dobrych manier. Mogłaby się z nimi spierać, ale właściwie po co? Jednak tym razem potrzebowała swojego partnera, a nie mogąc go nigdzie znaleźć, uznała, że zajrzy do jego ulubionego lokalu. Jared twierdził, że po prostu lubi wiedzieć, co w trawie piszczy i dlatego przesiaduje w tym obskurnym pubie, podsłuchując rozmowy różnych szemranych typów, ale Isolde miała na ten temat własne zdanie i podejrzewała, że po prostu lubi tę atmosferę, a do samego Hogsmeade ma sentyment od czasów szkolnych. Ona sama mieszkała w Hogsmeade od czasów studiów, kiedy to została dumną właścicielką własnego mieszkania, ale coraz częściej rozważała kupno domu w jakiejś spokojnej okolicy. Jednak za każdym razem jakiś drwiący głosik w jej głowie zadawał zasadnicze pytanie: po co ci dom, skoro jesteś sama, bo odrzuciłaś mężczyznę, który chciał stworzyć z tobą rodzinę? Za każdym razem ogarniał ją żal i jakby chcąc ukarać samą siebie, odrzucała pomysł przeprowadzki. Zresztą przywykła do swojego mieszkania w Hogsmeade - przez lata uwiła sobie sympatyczne gniazdko, które doskonale oddawało jej charakter. Jedynym problemem był fakt, że z każdego kąta wyzierały cienie ludzi, którzy zniknęli z jej życia, pozostawiając po sobie pustkę i popychając ją w objęcia pracoholizmu. Wkroczyła do gospody zdecydowanym krokiem, starając się nie marszczyć nosa i nie pokazywać po sobie, jak bardzo nie lubi takich miejsc. Chciała pogadać z Jaredem o postępach w ich wspólnym śledztwie i poinformować go o faktach, które wypłynęły dosłownie kilka godzin temu, potwierdzając ich przypuszczenia i dając większe szanse na przyskrzynienie kilku handlarzy narkotyków. Miała na sobie długi czarny płaszcz i szal w kolorze indygo, a pod spodem dżinsy i czarną bluzkę - jakimś cudem mimo prostoty tego stroju wyglądała bardzo szykownie, a jej stanowcze ruchy i smukła sylwetka sprawiały, że bardzo wyraźnie czuła na sobie męskie spojrzenia. Ohyda. - Tutaj jesteś, chwała Merlinowi. Słuchaj, chyba mamy przełom w sprawie i chciałam z tobą o tym pogadać, jeśli nie jesteś zbyt zajęty zalewaniem swoich ostatnich szarych komórek - powiedziała szeptem, bezceremonialnie siadając naprzeciwko Jareda, który znalazł sobie jakiś samotny kąt. Przed nim stał pusty talerz i kilka pustych szklanek, które nasunęły Isolde przypuszczenie, że mogła się spóźnić i że jej partner okaże się zupełnie bezużyteczny. Niejeden auror miał problemy z alkoholem, ale Jared do nich nie należał - spędzali zbyt wiele czasu razem, żeby zdołał przed nią ukryć uzależnienie. On po prostu czasem lubił sobie wypić i Isolde nauczyła się już, że jej babskie gderanie tego nie zmieni. Cóż, nie był jej mężem ani facetem, więc póki nie zawalał przez to roboty, nie miała nic do powiedzenia.
Ostatnio zmieniony przez Isolde Bloodworth dnia 22/3/2024, 18:11, w całości zmieniany 2 razy
Tak, było to jedno z wielu miejsc, w których można było go znaleźć. Odwiedzał je za każdym razem, gdy sprawa wymagała troszkę więcej czasu i bardziej ślamazarnej roboty. Bardzo często zdarzało się, że czekali na jeden konkretny moment, który pomógłby im ruszyć do przodu. A tym momentem często był strzępek informacji zdobyty na barze, podsłuchana rozmowa czy zagranie w karty z przypadkowymi jegomościami. Nie było to miejsce do spędzania przyjemnego popołudnia po całym dniu pracy. Nie zaprosiłby tutaj wybraki swojego serce, aby popatrzeć jej głęboko w oczy i podziwiając, jak płomień bijący ze świec tańczy na jej twarzy. Jednym z powodów, dla których zawitał do Świńskiego Łba kilka godzin temu, nie był jedynie rekonesans, który mógłby pomóc im w sprawie. Był głodny, zły i zwyczajnie zmęczony. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem położył się o przyzwoitej godzinie i obudził się po zdrowych godzinach snu. Nigdy nie narzekał, to wręcz do niego niepodobne. Jednak pozytywne myśli go opuściły, a afirmacja nie działała w przypadku jego osoby. Nie wychodzili z roboty. Towarzyszyła im nawet w tych najprywatniejszych chwilach, które nie powinny być przeznaczone dla niczyich oczu. To nie był jeden z takich momentów, jednak nie obraziłby się, gdyby praca nie przyszła za nim jak smród z rynsztoka. Oczywiście porównanie tej wyrafinowanej piękności do rynsztoka to małe niedopowiedzenie, ale chyba wiadomo, że to nie jej osoby dotyczyło. Westchnął, odchylając się na oparciu krzesła, a jego mina wyrażała jedynie, że przerwała mu coś niezwykle istotnego. Tylko Bloodworth mogła wejść do takiej speluny i wyglądać jakby wyrwała się z jakiegoś katalogu. I chociaż nie będzie suszyła mu głowy, jej spojrzenie zdecydowanie mu wystarczyło za naganę. Położył palec na ustach, chcąc dać jej do zrozumienia, że cisza była w tym momencie wskazana. Jeszcze zanim usiadła, odsunął nogą krzesło, które znajdowało się naprzeciwko niego, prawie je przewalając. Zacisnął zęby, czekając na uderzenie, jednak nic podobnego nie nastąpiło. Kiedy usiadła, zobaczył, że para siedząca niedaleko wstała i ruszyła do wyjścia, uprzednio płacąc przy barze. Westchnął ciężko i chwycił swoją jeszcze wypełnioną szklankę, drugą dłonią przytrzymują się krawędzi stołu.-Popsułaś moją przykrywkę pijanego samotnika.-Mruknął, chociaż ton jego głosu oraz nieco mętne spojrzenie sugerowało, że upojenie alkoholem się zgadzało. Moment, w którym powinien zaprzestać był chyba dwie szklaneczki temu. Teraz... Teraz to już czysta rozpusta. Opróżnił naczynie i przetarł twarz, mocniej trąc oczy, jakby chciał się rozbudzić. Nie chciał być gburem, ale nie miał w tym momencie siły na to, co zamierzała mu przekazać. Chyba przekaz do niego doszedł, ale pozostałe szare komórki broniły się przed faktami.-Nie dzisiaj. Aktualnie jestem bezdomny... Kto wie, może sam zatrudnię się u naszego nicponia, żeby zarobić na porządne lokum.-Uśmiechnął się, chociaż nie było w tym geście normalnej wesołości i szczerości co zawsze. Paskudny, naprawdę paskudny dzień. Ciężko zsunął dłoń z krawędzi stołu i zaczął poszukiwać papierośnicy, chyba... Chyba został mu ostatni papieros. Merlinie. Odsunął głowę do tyłu, cały czas poszukując upragnionego przedmiotu. Chociaż wyglądało to, raczej jakby poklepywał się po piersi, niż faktycznie próbował coś wyciągnąć.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Rzeczywiście, praca aurora wymagała poświęceń i nie za bardzo szanowała koncept czasu wolnego od zadań służbowych. Mimo to oboje twardo się jej trzymali, trochę rujnując sobie życie prywatne, a może tylko zwalając winę za własne uczuciowe niepowodzenia na nienormowany czas pracy, wyższą konieczność, dobro magicznej społeczności i inne takie głupstwa. Isolde wiedziała, że nie powinna mu zawracać głowy po godzinach, ale oboje długo pracowali nad tą sprawą i nie mogli doczekać się przełomu, który najwyraźniej pojawił się teraz, drwiąc sobie z faktu, że dwoje aurorów miało akurat wolne. Uniosła lekko brwi, widząc ten nieudolny przejaw galanterii względem jej osoby i jednak zdecydowała się na samodzielne odsunięcie krzesła. Powiodła spojrzeniem za odchodzącą parą, ale na tyle przelotnie, że nie mogło to wzbudzić podejrzeń, a potem skupiła wzrok na swoim partnerze. - Samotnika - być może, ale pijany jesteś nadal. Jared, być może działałeś pod przykrywką dwa czy trzy drinki temu. Teraz po prostu pijesz po godzinach. I to jest teoretycznie w porządku - dodała niechętnie, bo samotne picie zawsze ją martwiło. Nie raz i nie dwa musiała wlec do domu zalanych w pestkę przyjaciół, którym właśnie posypało się życie, a ona włóczyła się po barach, próbując ich odnaleźć. Merlin jej świadkiem, że zawsze miała niezdrową skłonność do ratowania ludzi z opresji, nawet jeśli wcale nie chcieli być przez nią ratowani. Spojrzała na niego z niepokojem i zgodnie z jego sugestią porzuciła temat przełomu w śledztwie. Wyglądało na to, że tym razem Jared nie pił dla rozrywki, ale topił smutki. Nigdy do końca nie rozumiała, na czym polega różnica, ale w końcu była odchuchaną jedynaczką z dobrego domu, która wymyśliła sobie, że pójdzie w ślady ojca i zostanie aurorem. Grzeczne dziewczynki nie zalewały się w podrzędnych pubach. - Czekaj... jak to jesteś bezdomny? Myślałam, że dobrze się dogadujesz z tą kobietą, od której wynajmu... - urwała i spojrzała na niego przenikliwie, gryząc nerwowo dolną wargę. - Nie przespałeś się z nią, prawda? - zapytała, choć chyba znała odpowiedź. Za połowę kłopotów Jareda odpowiadały kobiety, a za drugą - alkohol. Westchnęła ciężko i podniosła się z miejsca, żeby pochylić się nad stołem i zwinnym gestem wyłowić z kieszeni jego kurtki papierośnicę. Nie miała nawet siły mu tłumaczyć, że to niezdrowe i że przy ich trybie pracy musi szczególnie o siebie dbać. - I co teraz? - zapytała, mimo że przypuszczała, że jej partner nie ma absolutnie żadnego planu i właśnie dlatego pije.
Jared nie nawiązywał relacji z jednego, dość istotnego powodu. A przynajmniej tak mu się wydaje, że to jest właśnie ten powód. Nie potrzebował tego. W zupełności wystarczyło mu to, co aktualnie posiadał, a praca dostarczała mu wystarczającej ilości rozrywki. Być może był ofermą jeżeli chodziło o utrzymywanie kontaktów... Nie pamięta nawet kiedy ostatnim razem rozmawiał z kumplami, z którymi trzymał się za czasów szkolnych, a później na studiach. Zawsze znajdował się wśród ludzi... Nigdy jednak faktycznie nie uczestniczył w ich życiu. Zawsze było coś bardziej przyciągającego uwagę. -Teoretycznie? To już człowieku nie należy się chwila wytchnienia, a nawet wylanie za kołnierz czegoś mocniejszego?-Retoryczne pytania, które nie czekały na odpowiedź. Nie szukał powodu do picia, bo byłoby to po prostu przygnębiającego. Czemu mieli mieć okazję do tego, aby zamoczyć język w tym przepysznym trunku? Nie oczekiwał, ani nie potrzebował ratunku... Tak samo jak kazań dotyczących jego nawyków... Żywieniowych i życiowych. Rzucił jej spojrzenie pełne nagany oraz jakiegoś dziwnego żalu, jakby miała go za jakiegoś niezwykle niewyżytego wyrostka, rzucającego się na wszystko, co się ruszało. To nie była do końca prawda, chociaż było w niej wiele suchych faktów. Nigdy nie poszukiwał towarzyszki, to one same go znajdowały. Zdesperowane i pragnące uwagi. Dlaczego miał nie dawać im tego, czego tak skrycie pragnęły? Był idealnym towarzyszem, na krótką chwilę, zanim dojrzymy blasku okrutnego poranka i powrotu do rzeczywistości. Nie sądził, aby mogła to kiedykolwiek zrozumieć.-Powiedzmy, że tym razem mam czyste rączki.-Podniósł dłonie, jakby dla potwierdzenia swoich słów. Położył je nawet na miejscu, gdzie powinno się znajdować serce, jakby to miało jedynie dodać mu wiarygodności.-To jej rączki były tam, gdzie nie powinny. Nie moja wina, że jej partner wparował w najmniej odpowiednim momencie.-I nie wiedział czemu, ale nagle ogarnęła go fala irytacji, która ewoluowała do złości. Był zajebiście sprawny, jak na wlewaną w siebie ilość alkoholu, nawet papierosy nie sprawiały, że jego kondygnacja cierpiała. Kardio koleżanko... A wiadomo co jest najlepszą formą kardio, którą osoba jego pokroju może wykonywać. I tak patrzał mętnie za przedmiotem, który wylądował w jej drobnych dłoniach. I kolejny przypływ negatywnych emocji, który nie był dla niego czymś naturalnym. Nie miewał się unosić, nieważne, w jakim stanie aktualnie się znajdował. Jednak widok czegoś, czego pragnął, co znajdowało się w dłoniach innych niż jego. Złość wymalowana na jego twarzy zaalarmowała Isolde, która prawdopodobnie wiedziała, co zaraz nastąpi. Chwycił chwiejny stolik od dołu i przewrócił go na bok. Huk i dźwięk rozbitego szkła zagłuszył szepty i niektóre głośniejsze rozmowy. Wszyscy patrzyli teraz w ich kierunku, na przewrócony stolik, zszokowaną kobietą i ciężko duszącego mężczyznę. A dziwne, mebel nie był wcale taki ciężki. W momencie, w którym kurz opadł, zmarszczył mocno brwi, jakby dopiero teraz zorientował się, co nastąpiło. -Kurwa.-Mruknął pod nosem, sięgając po nóżki stolika i podnosząc go. Kucnął niezgrabnie i zaczął zbierać szkło.-Muszę stąd wyjść.-Powiedział.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde westchnęła cicho, nie odpowiadając na jego pytanie. Oczywiście, oboje zasługiwali nie tylko na chwilę wytchnienia, ale na porządny urlop, podczas którego mogliby sączyć drinki z palemką i niczym się nie przejmować, bo ktoś inny ratowałby świat czarodziejów przed złoczyńcami. Nie miała zamiaru go drażnić, tłumacząc, że samotne picie w barze jest czym innym niż radosne zalewanie się z kolegami. Pewnie i tak za bardzo się wtrącała, ale po prostu się o niego martwiła - od kilku lat byli partnerami w pracy i spędzali ze sobą więcej czasu niż wielu ich znajomych z własnymi małżonkami. To o czymś świadczyło. Był niewątpliwie atrakcyjnym facetem i Isolde wiele razy widziała, jak kobiety wręcz mu się narzucały. To nie tak, że miała do niego pretensje o to, że korzystał z okazji, ale po prostu zbyt często te okazje drogo ich kosztowały, kiedy gniew porzuconej kochanki (albo jej zdradzonego partnera) skupiały się na Jaredzie. - To rzeczywiście pech... - przyznała z rezygnacją Isolde, doskonale rozumiejąc, że nie ma już odwrotu i że Jared nieodwołalnie stracił dach nad głową. Swoją drogą, byli tak różni, jak tylko się dało - ona czystokrwista czarownica o blond włosach i arystokratycznym akcencie, on - irlandzki mugolak o ciemnych włosach i poplątanej historii życiowej - a mimo to stanowili zdumiewająco zgrany i sprawny duet, choć może w tej chwili nie było tego widać. Znała tę minę i w pewnym sensie była przygotowana na wybuch, ale nie spodziewała się jego intensywności. Wydała z siebie tylko zduszony okrzyk, kiedy wywrócił stolik, tłukąc szklanki i talerze. Siedziała nadal na swoim miejscu, ściskając w dłoniach jego papierośnicę. - Chciałam ci tylko pomóc ją wyjąć, a nie zabrać - bąknęła cicho, wyraźnie oszołomiona tym wybrykiem. Jared nigdy nie bywał agresywny, a przynajmniej nie w stosunku do niej. To było coś nowego i musiała przyznać, że poczuła się bardzo niepewnie. Co gorsza zwrócili na siebie uwagę pozostałych bywalców gospody. Posłała uśmiech właścicielowi tego przybytku, który już do nich zmierzał, wyraźnie rozzłoszczony. Delikatnie wzięła go za łokieć i odprowadziła na bok, by zamienić z nim kilka słów i trochę go ugłaskać - najwyraźniej skutecznie, bo po chwili machnął ręką i wrócił za kontuar. Isolde z kolei wróciła do Jareda. - Mhm, tak będzie najlepiej. Chodź, może trochę się przewietrzymy? Duszno to - rzuciła łagodnie, pomagając mu zaklęciem uprzątnąć resztkę szkła, a potem prowadząc go do wyjścia. Zastanawiała się, czy zawinił wróżkowy pył, alkohol czy ogólna beznadzieja jego obecnego położenia, ale właściwie nie miało to większego znaczenia. Chciała tylko upewnić się, że Jared nie wpadnie w tarapaty - nie wda się w bójkę ani nie zrobi niczego innego, co mogłoby źle się skończyć.
Nie poświęcał się altruistycznie. Nie był dobrym człowiekiem. Nie gonił przestępców, nie uczestniczył w niebezpiecznych akcjach dlatego, że chciał, aby ten świat stał się lepszy. Owszem, niesamowicie wkurwiała go niesprawiedliwość tego świata. Ba. Znał oba światy i każdy był nieźle popieprzony na swój własny sposób i przede wszystkim, na dostępne w tym świecie możliwości. Hurley musiał działać, nie potrafiąc siedzieć w jednym miejscu. Czy to chęć wykazania się? Czy zwyczajne autodestrukcyjne zachowanie... Bardzo często zwyczajnie nie rozumiał powodów, dla których dzieje się tak wiele... I może to pragnienie poznania tematu, zbadania go od wewnątrz... Rozbrojenia na czynniki pierwsze, bo może, ale tylko może wtedy będzie umiał naprawdę zrozumieć ludzi i tego, co nimi kierowało. Dziwne. On nigdy tak tego nie widział. Pewnie dlatego, że zawsze stawiał sprawę jasno, nie był w tym obsceniczny, zachowując pełen szacunek do płci przeciwnej. W końcu tyle wisiało na ich ramionach. A co do braku dachu nad głową, nie wiedział, czy określenie sypiania po motelach, pensjonatach i pokojach nad barami, można nazywać posiadaniem swojego miejsca. To chyba przez ojca, który całe swoje życie poświęcił właśnie temu, goszczeniu innych ludzi i tworzeniu atmosfery, jakby faktycznie mieli dokąd wracać po pełnym wrażeń dniu. Sam wiele lat przyglądał się jego pracy, czasem pomagając podczas wakacyjnej przerwy. Nie posiadał do tego ręki, a może zwykłej cierpliwości. Zgrany duet... Nie usłyszy tego sformułowania opuszczającego jego usta. Ba, nawet przez myśl nie dopuszcza do siebie możliwości, że znalazł kogoś, z kim sam może wytrzymać dłużej niż tych kilka przymusowych godzin. Nie odczuwał chęci ucieczki kiedy ślęczeli nad sprawozdaniami w zamkniętym pomieszczeniu. A to przecież czysty horror dla kogoś, kto ceni przestrzeń i wolność. Wydaje się, że to właśnie przez te z pozoru dzielące różnice potrafili się dogadać. Żadne z nich nie umiało postawić się na miejscu drugiego, dosłownie nie mając zielonego pojęcia o tym, jakie to uczucie znaleźć się po tej drugiej stronie. Mieli czyste karty, wchodząc do tego układu, tak nieświadomie zbawienne. Wiedział. Wiedział o tym doskonale. Jednak nie mógł się powstrzymać, czując przymus do zrobienia czegoś, czego normalnie by nie zrobił. Po pierwsze, nigdy w stosunku do jej osoby, czy w jej obecności. Oczywiście różnie postępował podczas ich wspólnych misji, jednak to zachowanie czysto zawodowe, kierowane silną wolą złapania przestępcy, zasługującego na wszystko, co go czeka kiedy tylko jego ręce go dosięgną. Po drugie, nie przyciągał uwagi. Raczej starał się trzymać na uboczu, tak, aby w takim miejscach i momentach ludzie nie posiadali wrażenia bycia obserwowanymi. To było szokujące, nawet dla niego, co mogła zobaczyć w jego lekko rozszerzonych oczach zaraz po samym wydarzeniu. Kiedy kobieta poszła załagodzić sytuację, on posłusznie zbierał to co znajdowało się w zasięgu jego wzroku oraz ręki. I być może wydawał się zachowywać spokój i względną trzeźwość, ale prawda była taka, że obraz się chwiał, mocniej niż przed wielkim wybuchem. Wstał z klęczek, krzywiąc się, jakby dopiero teraz poczuł lata nadstawiania karku i niebezpiecznych upadków. Kiwnął lekko głową, całkowicie się z nią zgadzając. Chwycił kurtkę wiszącą na oparciu swojego krzesła i zarzucił ją sobie przez ramię. Jego druga ręka powędrowała na ramię Isolde, przyciągając ją do siebie i uśmiechając się szeroko, jakby chcą zachować pozory i wyjść stąd bez większego szwanku. Jared nigdy nie grał w pozory, to nie ten typ faceta, który gra dobrą minę do złej gry. I właśnie dlatego jej potrzebował. Uzupełniała jego brak ogłady swoją arystokratyczną nadętością. Chociaż, on równie dobrze mógł pochodzić z jakiegoś wielkiego rodu, kto wie, w końcu nikt nie wie, w jakim to rynsztoku jego matka wycisnęła go na świat. Może podrzucili do go sierocińca nie dlatego, że rodzina była za biedna, ale może dlatego, że lepiej było zapomnieć o istnieniu bękarta, który popsuje wieki czystej linii.-Udawaj, że bawisz się teraz tak dobrze jak ja.-Powiedział, a jego uśmiech się poszerzył. Pociągnął ją w kierunku wyjścia, doskonale wiedząc, że zamierza dzisiaj przespać się w pokoju gościnnym Isolde. Może to zbyt wielka pewność siebie, a może zwyczajnie wykorzystywał fakt, że była tak usilnie pomocna wobec ludzi, których nazywała swoimi bliskimi. Jeżeli taka jest prawda, nie powinna zaliczać go do tego grona. Był chodzącym zagrożeniem.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Czasem nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Jared, mimo swoich bogatych doświadczeń, nadal nie pojął, jak zawiłe bywa rozumowanie kobiet i że dla wielu nawet jasne postawienie sprawy i wyznaczenie granic znajomości niewiele znaczy. Że łudzą się, że one go zmienią, oswoją, udomowią, że Jared obudzi się przy nich rano i niespodziewanie dla samego siebie dojdzie do wniosku, że nie potrafi i nie chce bez nich żyć. Sama nigdy nie wpadła w pułapkę takiego myślenia z żadnym mężczyzną, ale wiedziała, że wiele kobiet nie może oprzeć się pokusie romantyzowania i ratowania "zagubionych" mężczyzn. I szacunek Jareda nie miał tu nic do rzeczy, bo chodziło o zawiedzione nadzieje, urażoną dumę, a nie o jego faktyczne przewinienia. Isolde czasem się zastanawiała, dlaczego przydzielono ją właśnie Jaredowi i jakim cudem udało im się sprawić, że pracowali zgodnie, dopełniając się wzajemnie i ufając sobie bez zastrzeżeń. Ona potrafiła łagodzić konflikty, uśmiechając się uprzejmie i mówiąc z eleganckim akcentem, podczas gdy on z powodzeniem zjednywał sobie ludzi jako "równy chłop". Ona była ostrożna i przewidująca, a on podejmował trudne decyzje, wykazując się refleksem i zdecydowaniem. Ona znała świat czarodziei od podszewki, łącznie z niuansami wyższych sfer, podczas gdy on posiadał wiedzę na temat świata mugoli, której jej brakowało. Martwiła się. Martwiła się tym niekontrolowanym wybuchem agresji, jego upojeniem i sytuacją życiową, ale wiedziała, że musi trochę pohamować swoje zapędy, jeśli nie chce go rozzłościć jeszcze bardziej. Nie zaprotestowała, kiedy objął ją w ten sposób - wiele razy grali parę, a ona błyskawicznie potrafiła wchodzić w narzuconą jej rolę. Objęła go w pasie, przytulając się do jego boku, co wywołało w niej dziwne uczucia i uświadomiło, jak bardzo brakowało jej fizycznej bliskości. Odepchnęła jednak tę nieprofesjonalną myśl i roześmiała się dźwięcznie w odpowiedzi, jakby powiedział coś szalenie zabawnego. - Kotku, nie możesz tak rozrabiać! - skarciła go żartobliwie, posyłając porozumiewawcze spojrzenie właścicielowi pubu, który tylko pokręcił głową, ale nie próbował ich zatrzymać. Tak, uważała go za kogoś bliskiego - za kogoś, kto wiele razy uratował jej życie i któremu ona odwdzięczała się tym samym. Za kogoś, z kim harmonijnie współpracowali od lat, odnosząc całkiem zadowalające sukcesy. Za kogoś, komu mogła zaufać jako człowiekowi, choć być może nie jako mężczyźnie. Tego ostatniego nigdy nie próbowała i nie zamierzała. Być może była naiwna, uważając, że ją i Jareda łączy jakaś więź... a może była bardziej przenikliwa niż on i lepiej rozumiała zawiłości ludzkich emocji. Kiedy odeszli na bezpieczną odległość od gospody, Isolde odetchnęła z ulgą, ale nie uwalniała się z uścisku Jaredna, na wypadek gdyby ktoś ich obserwował. - Może prześpisz się dziś u mnie w gościnnym, a jutro pomyślimy, co dalej? Gdzie masz swoje rzeczy? - zapytała łagodnie, zerkając na niego z kiepsko skrywaną troską. Jego obecność nie była jej szczególnie na rękę, ale taka już była - nie mogła mu przecież odmówić pomocy w takiej sytuacji.
Syndrom pod tytułem ja go naprawię? czy on mi tego na pewno nie zrobi? Trzeba przyznać, że kobiety znajdowały się na podobnym poziomie co czarna magia. Dla wielu niezrozumiała, pociągająca, pochłaniająca... Tak dogłębnie, że aż wypala człowieka od środka, nie pozostawiając tam miejsca na nic innego. I trzeba dodać, że łatwiej zrozumieć jest czarną magię, niż nie jedną z kobiet. I może to jego zrozumienie i szacunek dla płci przeciwnej, nijak się miało do tego, co faktycznie o nich myślał. Wielbił je, owszem, ale to byłoby na tyle. Za dużo o nich nie rozmyślał. Nie miejmy wątpliwości co do tego, co związało ich losy. Jared nie potrafił pracować w parze, za wszelką cenę chcąc pozostać indywidualistą. Był paskudny, odstraszając innych swoich sposobem bycia, ale i podejścia do pracy. I zdecydowanie robił to z premedytacją, uważając, że świetnie poradzi sobie sam. Nie powinien jednak tak funkcjonować, nikt nie powinien tego robić, w końcu ile to zdarza się sytuacji, w których to niezbędne jest posiadanie pleców i dodatkowej pary oczu. Zawsze wydawało mu się, że to zbyt wielka odpowiedzialność i tak jak na szali mógł bezceremonialnie postawić swoje życie, nigdy nie zrobi tego z innym. Idealne dopasowanie brzmi komicznie i nigdy by w nie nie uwierzył, gdyby sam tego nie doświadczył. Niezaprzeczalnie uzupełniali swoje wzajemne braki, chociaż Jared nie posiada niedociągnięć. Jest perfekcyjny w swojej nieokrzesanej i prymitywnej istocie. Nie ukrywajmy. Kto nie chciałby odgrywać roli jego partnerki? Był wysoki, przystojny, jeszcze nie na tyle stary, aby jęczeć z bólu podczas wstawania z krzesła, chociaż w brodzie dopatrzeć się można było szarych, pojedynczych włosków... Uroki często wysoce stresującej pracy. Dzisiaj najwidoczniej potrzebował (nigdy tego nie przyzna) swojego filaru moralności i trzeźwości, aby nie wyjść na skończonego kretyna, który pije na umór i wywołuje burdy bez powodu. Znał właściciela przybytku, który był na tyle fajnym gościem, że nie zadawał zbyt wielu pytań. Dla niego, Jared był zwykłym pijanym kretynem i w tym momencie całkowicie mu to pasowało. Biło od niej dziwne i usypiające ciepło. Zdecydowanie czuł się przy niej zbyt swobodnie. Dostąpiło go uczucie znużenia, co sama Isolde mogła wywnioskować po przecieraniu oczu, za którym kryło się mętne spojrzenie. Uniósł lekko brwi kiedy sens jej wypowiedzi do niego dotarł. Miał rację. Nie przybiłby jednak sobie piątki z oczywistych względów, to, że się nie mylił, niekoniecznie oznaczało coś dobrego. Przeniósł na nią spojrzenie, tym razem spoglądające na jej osobę wyraźniej i chociaż nie zastanawiał się nad innym wyborem dotyczącym noclegu, tak mogło się wydawać. -Jak zwykle świetnie radzisz sobie w beznadziejnych sytuacjach.-Mruknął, kiwają głową na znak, że akceptuje ten rodzaj wyjścia z sytuacji.-W biurze?-Doskonale wiedziała, że jeżeli nie musi, to tam nie zagląda... Był ostatnią osobą, która swoją pracę wykonywałaby w takim miejscu... Zamknięty w czterech ścianach, przykuty do krzesła za ciężkim dębowym biurkiem... Powiesiłby się i nie ma tu miejsca na przenośnie. -Jutro... Przy kawie zakropionej ognistą!-Rzadko miewał mieszać alkohol z kawą, chociaż nie powie, że na kaca to połączenie idealnie zdaje swój egzamin. Przynajmniej wychodzenie z tego okropnego stanu na dzień po staje się o wiele przyjemniejsze.
/zt x2
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Dzisiaj odniosłem niesamowite zwycięstwo - w Gospodzie pod Świńskim Łbem leciała muzyka. Co prawda staroświecka, z jakichś lat... trzydziestych? Zawodzenie jakiejś czarodziejki nagranie na zniszczonej płycie... ale czy to miało znaczenie? W końcu mi się coś udało! Długo siedziałem przy barze namawiając na to barmana. Mówiłem, mówiłem i mówiłem, opowiadałem o swoim życiu i nadal nie wiem dlaczego mnie nie wyrzucił. Co prawda miałem jak na siebie dość zwykłą szatę, to trzymałem też w dłoniach wielki, złoty płaszcz, przez który mogłem wyglądać jak ktoś kto ma więcej galeonów niż było w rzeczywistości. Była to jednak tylko pamiątka z lat mojej mediolańskiej świetności. Może dzięki niej wysłuchał moich problemów sercowych i życiowych? I teraz przytargałem moją piękną wierzchnią szatę w to obrzydliwe miejsce. Co prawda wcześniej byłem w normalnym barze, nawet zacząłem flirtować po kilku kieliszkach z jakimiś ludźmi, ale nagle całkiem przeszła mi na to ochota i zniknąłem z pola widzenia jak tylko poszli do toalety. Może to miejsce nie wyglądało na coś w moim stylu i na co dzień z pewnością nie było, ale po wypiciu kilku drinków, zapaleniu czegoś od jakiegoś ziomka, nic nie miało dla mnie znaczenia. Już nie miałem siły się uśmiechać, sztucznie, a w domu bym tylko palił te śmieszne papierosy, które usypiają, leżąc w wannie, a to nie należało do najmądrzejszych rzeczy, które miałem ostatnio nawyk robić po alkoholu. Dlatego można uznać, że wręcz dbam o siebie nie zostając w domu! Mimo że teraz - kiedy leżałem na moim drogim płaszczu, który rozłożyłem jak obrus na brudnym stole, raczej nie wyglądałem jak ktoś kto przemyślał swoje działania. A przecież nawet poszedłem do miejsca gdzie nie znajdą mnie uczniowie! Potrzebowałem tylko krótkiej, odżywczej drzemki przy piwku i muzyce, z nadzieją że nikt nie postanowi mnie tu okraść czy zamordować. Nie to, że byłem w stanie cokolwiek zrobić jeśli ktoś by spróbował.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Muzyka "Pod Świńskim Łbem" była czymś niespotykanym, więc nic dziwnego, że Max postanowił sprawdzić, co tam się odwala. Nie był za bardzo w imprezowym nastroju, ani stroju, ale nie spodziewał się, że będzie tu specjalnie odstawał od towarzystwa nawet z podkrążonymi oczami i bladą cerą, która powracała jako stały element jego wyglądu. Tym razem na szczęście nie była to wina używek wszelakich, co w pewien sposób nawet mogło być pocieszające. Wlazł do lokalu i zamówił sobie trochę Ognistej, rozglądając się, czy jest tu coś wartego jego zostania na dłużej. Szybko uznał, że raczej średnio, a nie było też żadnej znajomej mordy, która umiliłaby mu ten czas. Postanowił więc wypić drinka i się zawijać, ale właśnie w tej chwili jego wzrok spoczął na kimś, kto widocznie miał już dość imprezy. Normalnie przeszedłby obok tego obojętnie, ale nie znał i nie widział wielu czarodziejów, którzy mieliby obok siebie coś tak walącego po mordzie, jak złoty płaszcz. Podszedł do leżącego delikwenta, czym zdobył pewność, że miał przed sobą Raina. -Kiepski przykład dla studentów, profesorze. - Zaśmiał się, bo obydwoje wiedzieli, że Max nie brał przykładu z nikogo, czy było to warte uwagi, czy też nie. -Wszystko w porządku? - Zapytał zaraz, bo może jednak Issy był na tyle najebany, że potrzebował jakiegoś wsparcia, a to Solberg rozumiał bardziej niż połowę decyzji szkolnej kadry.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Potrzebuję chwili żeby zorientować się, że mowa jest o mnie. Jednak na słowo profesor podnoszę się nagle do pionu i poprawiam prędko włosy, jakby to miało mi jakoś pomóc w udawaniu że wszystko ze mną dobrze. Po drodze gdzieś potrącam alkohol, który zakupiłem i tylko cud sprawił, że wszystko nie rozlało się na moją drogą szatę. Aż wzdycham z ulgą, zapominając że przecież właśnie ktoś zorientował się kim jestem. - Jestem w Świńskim Łbie - oznajmiam albo może pytam siebie, mojego nowego towarzysza, barmana, sam nie wiem. Średnio przytomnym spojrzeniem przejeżdżam po wnętrzu karczmy, które potwierdza że wiem gdzie jestem, całkiem spory sukces, a potem przenoszę wzrok na mojego nowego kompana. Aż odetchnąłem lekko z ulgą widząc kto mnie zaczepia. Prawdopodobnie jakby był to jakikolwiek inny uczeń, musiałbym spłonąć ze wstydu w najlepszym wypadku, odejść z pracy w najgorszym. Przecieram zaspane oczy i staram się pozbierać do kupy. Naprawdę nie powinienem obcować przesadnie z alkoholem z moją w głową. - W najlepszym - odpowiadam Maxowi, a raczej bełkoczę to pod nosem. - Właśnie miałem wychodzić po udanej imprezie z przyjaciółmi - dodaję średnio wyraźnie i macham ręką na puste krzesła. Skoro już udało mi się zasnąć w takiej menelni, to w domu też mi się uda. Dlatego robię to co mówię, wstaję z miejsca, ale chwieję się na moich za wysokich butach i o mało nie upadam na głowę. Wtedy też przypominam sobie moje dzisiejsze zwycięstwo. - Załatwiłem muzykę! Teraz można tu tańczyć - oznajmiam jeszcze Maxowi i uśmiecham się niezwykle radośnie, jakby to była najcudowniejsza rzecz na świecie.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obserwował ten zryw z nieskrywanym uśmiechem. Wiele myśli krążyły teraz po jego głowie, a wszystkie odstawiał na bok, zapijając je sobie drineczkiem. Nieczęsto tu zaglądał, od kiedy trochę lepiej się w życiu prowadził i musiał przyznać, że trochę brakowało mu tego speluniarskiego klimatu. -Dokładnie tak. - Potwierdził, czekając dokąd to wszystko ich zaprowadzi dalej. Skoro Rain kumał tyle, to nie było z nim tak źle. Zabawne, jak piękne spotkania mieli poza szkołą. Za pierwszym razem Solberg prawie go rozjechał, teraz patrzył na zapitą mordę... W pewien sposób role zostały odwrócone i Max czuł skonfundowanie, ale i bawił się raczej dobrze. Czy było to miłe? Może niekoniecznie, ale też nie wyrażał tego na głos. -To, że była udana to nie wątpię. - Spojrzał na puste krzesła, unosząc jedną brew. Już miał coś mówić, gdy Issy wstał, chwiejąc się niebezpiecznie. Max od razu podniósł się, wspierając czarodzieja na sobie. -Hej, spokojnie. - Nie miał pojęcia, jak on był w stanie w tych butach łazić na co dzień. Było to godne podziwu, a w stanie wskazującym, to już w ogóle zakrawało o jakiś cud, czy nieznaną Solbergowi magię. -Czyli to Twoja sprawka? No powiem Ci, że nieźle przekminione. - Nie kłamał. "Świński Łeb" dawno potrzebował czegoś podobnego, by zachęcić klientów i nieco ocieplić wizerunek, choć jak na gust Solberga, lepiej żeby podobne imprezki nie odbywały się zbyt często. -Jak wracasz na parkiet, to proponuję zdjąć buty. Wywalisz się na twarz i będzie, że biję nauczycieli po godzinach. - Zaśmiał się, biorąc kolejnego łyka Ognistej. Trochę liczył, że Rain jednak postawi na wycieczkę do domu, ale z drugiej strony, kim on był, żeby odmawiać komuś dobrej zabawy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Czyli przynajmniej byłem świadomy otoczenia i dotarłem tam gdzie miałem. To był zdecydowany plus! Mógłbym jeszcze ustalić ile dokładnie już tu leżałem i czy przypadkiem nikt nie ukradł mi wszystkich galeonów z kieszeni, ale jeszcze nie doszedłem do stanu w którym mógłbym zajmować się tymi rzeczami. - Specjalnie tu jestem. Żeby nie spotkać uczniów - oznajmiam i przy drugim zdaniu pochylam się w kierunku Maxa, by powiedzieć to czymś co miało być dramatycznym szeptem, ale jak wyszło - sam nie potrafiłbym teraz stwierdzić. Faktycznie nasze spotkania wydawały się niefortunne i gdyby był moim kolegą ze szkoły uznałbym to za co najmniej bardzo zabawne. A ponieważ był moim uczniem, już nie byłem taki uchachany jak Solberg. Dlatego postanawiam uciec z miejsca zbrodni, ale niestety - idzie mi to jeden na dziesięć. Zwyczajnie potykam się o swoje nogi, buty, szatę, sam nie wiem i tylko Ślizgon ratuje mnie od spotkania z bardzo brudną podłogą. - Oesu o mały włoss - bełkoczę, trzymając przedramię Maksymilana i oddycham z ulgą. Uśmiecham się znowu z zadowoleniem kiedy chwali moje zdolności merytoryczne w postaci przekonania barmana do puszczenia muzyczki i chichoczę z zadowoleniem. Szczerze mówiąc nie rozumiem czemu mam zdjąć buty, ale mówię jakieś zdjaac? no dobra i nadal się go przytrzymując ściągam je nagle z jakiegoś powodu i kładę na krześle. Nagle tracę wiele centymetrów kiedy stoję przy Maxie. - Chodź będziemy pierwszymi tancerzami tego pubu!! Świncerzami - oznajmiam i łapię dłonie Solberga, by stanąć na środku i wykonywać niesamowite ruchy. Czyli kręcić się z nim i iść do przodu do tyłu, na dodatek licząc coś pod nosem, jakby faktycznie wydawało mi się, że znam jakiś niesamowity układ do tej muzyki.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie pomyślał, by zatroszczyć się o posiadane przez Raina rzeczy, bo sam nigdy nie zwracał na to specjalnie uwagi. Bardziej interesował go stan samego czarodzieja, a skoro ten kontaktował, to już mieli połowę sukcesu. Teraz tylko przypilnować, by nie zrobił nic skrajnie debilnego, nic w stylu...cóż Solberga. -Chyba nie ma miejsca, gdzie by Ci się to udało. Rozłazimy się jak karaluchy. - Zaśmiał się, bo taka była prawda. Sam miał wrażenie, że gdziekolwiek się nie ruszy, tam jakaś znajoma morda się znajdzie, choć oczywiście przybytki takie jak "Świński Łeb" nie były aż tak popularne wśród młodzieży. Dzisiejsza impreza mogła jednak przyciągnąć uwagę innych tak, jak przyciągnęła uwagę Maxa. Ucieczka może nie była durnym planem, ale już wdrożenie go w życie nie wyszło tak, jak powinno. Solberg, gotów na podobne akcje, przytrzymał Issyego, co by ten się nie wyjebał spektakularnie, chociaż nie potrafił powstrzymać parsknięcia śmiechem. Fakt, jak bardzo role w jego życiu się czasem odwracały był dla niego niesamowitym przeżyciem. -Trzymam Cię. Wyskakuj z tych butów. - Zapewnił go, jednocześnie dla ich wspólnego bezpieczeństwa, nieco bardziej stanowczo ponawiając swoje poprzednie słowa. Utrzymanie pijanego czarodzieja, gdy ten zdejmował obcasy, chwiejąc się co chwila, nie było łatwym wyzwaniem. Miał wrażenie, że to powinien być jakiś oficjalny trening wzmacniający mięśnie. Trochę liczył na to, że zdoła go jednak wyciągnąć z tego baru, ale się przeliczył chłopak, gdy nim się obejrzał, profesor już zaciągał go na parkiet, chwytając za dłonie. Jedna brew Maxa uniosła się w geście zdziwienia, bo sprawy przyjmowały dość dziwny dla niego obrót. -Świncerze niech będą. Ale jeden taniec i muszę wracać. Godzina policyjna, profesorze. - Powołał się na szkolny regulamin licząc na to, że najebany Rain nie połączy kropek, jak bardzo nie miało to sensu w kontekście charakteru Maximiliana. Ślizgon postanowił jednak chociaż spróbować jakoś z tej sytuacji wybrnąć tak, żeby na następnej lekcji mogli normalnie wzajemnie na siebie spojrzeć. Co innego przejechać nauczyciela skuterem, a co innego wdawać się z nim w pijackie harce tak blisko szkoły. -Widać, kto tu nadaje trendy. - Skomentował kocie ruchy Raina, próbując jakkolwiek dostosować się do tego, ale muzyka ewidentnie mu w tym przeszkadzała. Wiedział, że z najebanym nie ma co walczyć, więc się starał. Chociaż tyle. -Powinieneś pomyśleć o jakimś konkursie tanecznym, albo chociaż warsztatach dla uczniów. - Może i brzmiał poważnie, ale w środku świetnie się bawił. Wiedział, że Rain to artystyczna dusza i normalnie radzi sobie lepiej niż dobrze, ale obecnie brzmiało to jak największy absurd w jego głowie. Z drugiej strony taki konkurs mógłby wnieść do szkoły coś ciekawszego niż kolejne monotonne lekcje, na których musieli się po prostu pojawiać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees