W północno-wschodniej części dziedzińca na parterze stoi wysokie i wiekowe drzewo pod którym można znaleźć kilka ławek. Są one zwykle licznie oblegane w czasie cieplejszych dni. Na niektórych z nich można znaleźć pamiątki pozostawione przez uczniów: tajemnicze podpisy, klasyczne serduszka, czy charakterystyczne inicjały autorów, które po dodaniu sumują się w "wielką miłość".
Tak szczerze? Też by się nie zdziwił. Wręcz jako pierwszego podejrzanego, wskazałby siebie. Bo czemu nie? Źle mu z oczu patrzy, w ogóle jakiś taki dziwny i nieprzyjemny się wydaje. Ludzie potrafili sobie wiele rzeczy dopowiedzieć, co się stanie, kiedy większość okaże się prawdą? Perwersem nigdy nie był. Chyba. - Ależ wierzę! Rzekłbym, że często jesteście gorsze od facetów w tej kwestii. Kto wie co, siedzi pod tymi waszymi główkami.- Zadrżał na samą myśl o tym, że miałby tam zajrzeć. Było to miejsce nieznane i dzikie. Czyli w sumie takie, jakie powinno go interesować. Uśmiechnął się lekko.- Nie wiedziałem, że wolno wam zdradzać wasze brudne sekreciki drugiej połówce tego świata. Nie zostaniesz wykluczona czy coś w tym stylu?- Był dzisiaj nadzwyczaj rozmowny. Nienormalna? Nie odczuwał żadnego dyskomfortu, rzekłby, że lepiej mu było w towarzystwie jakieś obcej i prawdopodobnie "nienormalnej" dziewczyny niż w swoim osamotnieniu. A to już coś. A może po prostu psychole mają to do siebie, że nieważne jak tragiczna będzie rozmowa, znajdą jeden temat, którego będą się trzymać. Jeżeli ma to być dziwna fantazja czy możliwości uśmiercenia przez gałąź. Czemu nie. Gdyby go nie trzymała, zapewne uniósłby dłonie w obronnym geście. Czyżby poznał kogoś równie upartego co on? W jego przypadku często skutkowało to obitym ryjem. - I Ty wciąż z tym nic nie zrobiłaś?- Mógł użyć siły. Ale nie chciał. Po co... Po co miałby oglądać jej plecy, kiedy w końcu zorientuje się, że jest z niego niezły pojeb. Prawie prychnął, słysząc jej słowa. Nikt jeszcze nie zarzucił mu takiej bzdury. Troska. Pf.- Jaka troska. Nawet ja wiem, że lepiej to załatwić teraz. Mam sprawne paluszki. Nie martw się.- Powiedział. Tak. To była stuprocentowa prawda. Wyciągnął wolną dłoń i zamachał palcami, prezentując swoje umiejętności. Nie używał zaklęć. Jeszcze zanim stały się one problemem. -Słuchaj, jak chcesz pretekstu do obmacywania mnie, to znajdziesz zdecydowanie lepsze. -Powiedział, unosząc jedną brew do góry. Zaśmiał się, nawet gdyby chciał, nie byłby to przyjemny dźwięk. - Ah ten odwieczny kompleks mamusi. Aż tak źle chyba ze mną nie jest.- I co takiego mogła zapamiętać. Zapewne nic szczególnego. Już prawie zapomnianego siniaka pod okiem, spojrzenie, które już dawno straciło tę żywą moc. Teraz jednak lekko się uśmiechał. Rozbawiony. Oparł głowę o pień. Jeżeli nie da dłoni, bywa. Z drugiej strony jak trochę rozświetli im się widok. Będzie mogła bezceremonalnie mu się przyglądać. A to przecież zaszczyt. Z drugiej strony czuł się trochę nieswojo, gdy tak wlepiała w niego swoje ślepia. Rzadko tego doświadczał albo z powodu tego, że po prostu nikt tego nie robił lub dlatego, że nie dawał nikomu na to odpowiedniej ilości czasu. Nie wiadomo co tam jeszcze dostrzegą, wiedział jedno. Na pewno mu się to nie spodoba.
Zaśmiała się nawet z jego słów, co było wyznacznikiem tego, że się go nie boi, jak prawdopodobnie większość osób, a jednak oszczędziła sobie opowieści, że ona też nie bardzo umie w świat kobiet i nie rozumie pewnych zachowań. - Szczerze mówiąc, mam to w dupie. - Na dobrą sprawę już była wykluczona i sama tego dokonała, znacznie bardziej odnajdując się w samotnym życiu ze swoim kotem, kadzidłami i wizjami, które niejednokrotnie spędzały jej sen z powiek. Nie umiała rozmawiać o sukienkach i nowych trendach w modzie, nawet niespecjalnie lubiła się malować, mimo to zdarzały się dni, kiedy wyglądała naprawdę kobieco. - Nie wstydzę się swoich brudnych sekrecików. - Przynajmniej części z nich; o tej drugiej połowie nikt nie wiedział i tak było dobrze. - A ty? I twoje sekreciki? - Odbiła piłeczkę, bo skoro wkroczyli w grząski temat kobiecych sekretów, to również chciała posłuchać o sekretach drugiej strony. Sama się dziwiła, że jeszcze nie zrobiła pięknego zwrotu na pięcie, zwieńczonego spektakularnym trzaśnięciem drzwi, ale najwidoczniej poznawanie dziwaków było kolejną jej tradycją. Aleksander lubował się w zakazanych artefaktach, Daniel miał rozdwojenie jaźni - czymże więc był przy tym samotnik, który ukrywał się przed ludźmi? Domyślała się, że pod tą otoczką znajduje się o wiele więcej i pragnęła się przekonać, że ma rację. - Zdecydowanie bardziej wolałabym je sprawdzić w innej sytuacji. - Te paluszki, rzecz jasna. Na przykład podczas zielarstwa przy wyskubywaniu nasion z roślin, czy przy odmierzaniu odpowiedniej ilości składników na eliksirach. Albo w kilku innych rzeczach, a nie w takiej sytuacji, jak ta. Niechętnie i z wielkimi oporami wreszcie wysunęła skaleczoną dłoń, otworzyła ją i podsunęła chłopakowi pod nos, a jednocześnie odwróciła głowę. Nie chciała go rozpraszać i niespecjalnie chciała patrzyć jak wydłubuje jej drzazgi ze skóry. Wystarczy, że będzie to czuć, ale nie piśnie słowem, próbując pokazać jak bardzo jej to nie rusza. - Stoimy pod drzewem, na środku dziedzińca, więc tu co najwyżej mogę pomacać cię po ręce. - Wiele zdążyła zapamiętać z jego twarzy, zauważyć pozostałości po siniaku pod okiem i kilka zadrapań, których istnienia nie skomentowała. Nie, dopóki trzymał jej rękę, przeprowadzając skomplikowany zabieg na żywym organizmie. - Ale jak zaboli, to przestanę cię macać. Albo pomacam tak, że i ciebie zaboli. - Zmarszczyła czoło, zaciskając zęby i zastanawiała się czy już skończył, czy w ogóle dopiero miał zamiar zacząć.
Bać się go? Nie. Po prostu unikać. Nigdy nie narzekał, że nie wchodzi ludziom w paradę, ani, że oni w jego. Tak żyło się znacznie lepiej. Przynajmniej jemu. Wiedział, że niektóre osoby miały kompletnie odmienne zdanie na ten temat. Zaśmiał się, słysząc jej słowa. Naprawdę. Większość osób chce gdzieś przynależeć, chce znać swoje miejsce na świecie, zobaczyć, że sam nie stoi w tym całym bagnie. Nie widział sensu w szukaniu, miejsca czy kogoś podobnego do siebie. Pewnie szybko sielanka by się zakończyła i skończyliby tę znajomość w dosyć nieprzyjemnych warunkach. Nieważne. -To znaczy, że chętnie mi o nich opowiesz? Normalnie nie mogę się doczekać.-Powiedział, rzucając niedopałek na ziemię i przygniatając go wierzchem buta. Chyba nie zamierzała go teraz tak zostawić, z tą niewiedzą, dodatkowo robiąc mu niezłego smaka na informacje, które mógłby poznać.-Trzymamy się bardzo dobrze, dziękuje, że pytasz.-Dodał. Czy naprawdę warto byłoby wyciągać wszystko na wierzch? Wątpił, że to, co ma za uszami, dotyczyło wszystkich reprezentantów "jego strony". Na pewno jednak z kimś by się identyfikowały. Najwidoczniej miała niesamowitego pecha, a może po prostu coś ciągnęło do niej tych wszystkich popaprańców. Los chciał, aby na jej drodze trafił zwykły szaraczek. Niemalże niczym niewyróżniający się facet. Z pewnością nie ujrzy go w prawdziwej formie, kiedy znajdują się po tej stronie bramy. Rzeczywistość dosięga go jedynie w tych najciemniejszych zaułkach. -Oj z pewnością byś chciała.-Powiedział spokojnie. Tak, jakby te słowa nie miały drugiego dna. No proszę cię, on i jakieś drugie dno? Walił prosto z mostu. Co kwalifikowało go często do pozycji prostaka. Klasnąłby, gdyby tylko mógł. Czymże ją przekonał? Jego dar w tej kwestii trochę kulał i zwykle uciekał się do innych środków perswazji. Mógł być z siebie dumny, czyżby to początek nowego Lennoxa? Meh, na pewno nie. Ujął jej dłoń i odsunął się od drzewa, odwracając się w kierunku światła, które dawało mu naprawdę sporę pole. W końcu nie było aż tak ciemno, a jego wzrok był całkiem niezły, przynajemniej, kiedy jeszcze ostatnio sprawdzał. Przyjrzał się drzazgom i mógłby przysiąc, że na jego wargach pojawił się ślad uśmiechu, którego starannie ukrywał. Czy była to reakcja na odwrócenie wzroku przez dziewczynę? Oczywiście. -Nie wiem, czy próbujesz mnie rozproszyć, czy nie, ale chyba lepiej by było, gdybym skupił się na robocie, a nie na rozmowie z Tobą.-Powiedział, unosząc spojrzenie znad jej dłoni. Prawda była taka, że skupić potrafi się w naprawdę fatalnych warunkach, rozmowa była tylko dodatkiem do całego procesu.-Tylko się nie wierć, bo inaczej będę musiał rozciąć tę delikatną skórę, aby dostać się głębiej do resztek drzazg.-Owszem, mógł to zrobić, o ile coś by tam zostało. Jednak te małe skurwiele były dosyć sporej wielkości i było ich tylko cztery. Na szczęście dla niej. -To groźba czy obietnica?-Mruknął, z tą zabawną zmarszczką między brwiami. Dwie z drzazg wyszły bez problemu, za to dwie pozostałe musiał podejść. Lekko zacisnął skórę wokół jednej i szybko z precyzją chirurga usunął problem. Czwartą musiał wysunąć pod kątem i proszę... Jej dłoń była tylko lekko czerwona w miejscach, w których wcześniej znajdowało się drewno. Zdmuchnął resztki kory, która jeszcze znajdowała się na jej dłoni i przyjrzał się krytycznie swojemu dziełu.-Dobra. Jak coś będzie Cię później boleć, to znaczy, że dostało się głębiej. Wtedy rozcinanie będzie już konieczne.-Wyprostował się.-I co, aż tak źle było, że musiałaś tyle gadać?-Był prawdziwym bohaterem, prawie jak rycerz na białym koniu. W tym wypadku, bez konia, miecza, zbroi... I miana rycerza.
- Jeśli ładnie poprosisz, to się zastanowię. - Skwitowała krótko temat. Mogła mu poopowiadać o kobiecych dziwactwach i o innych absurdalnych rzeczach. Mogła zdradzić dzikie fantazje, wytwarzane przez babski mózg i rzeczy, których inne dziewczęta pewnie się wstydzą, a na samą myśl płoną dziewiczym rumieńcem. Mogła zrobić to nawet w bardzo ładny sposób, na ucho, ale z pewnością nie w tym miejscu i nie o tej porze, kiedy przemarzła i marzyła o napiciu się gorącej czekolady, a potem zakopaniu pod kołdrą. Nie urządzało jej stanie na środku dziedzińca. Nieśmiało zerknęła kątem oka na to co wyczyniał z jej ręką, a kiedy przeszedł do naciskania skóry, aż przestąpiła z nogi na nogę. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie, szczególnie przy ostatniej drzazdze, która najwidoczniej dziwnie weszła w skórę - wtedy odruchowo złapała chłopaka za nadgarstek, zaciskając na nim swoje chude palce. - A co byś wolał? - Nie wiedziała: może lubił, jak kobiety mu groziły bolesnym obmacywaniem? Nie czytała mu przecież w głowie. Gdy zaś powiedział, że skończył, rozluźniła znacznie uścisk. - I już? Gdzie całus na gojenie się? - Spytała, przyglądając się zaczerwienionej dłoni, tak samo intensywnie jak on. Cóż, nie zrobił jej krzywdy, nie musiała niczego amputować ani nikomu robić krzywdy. Przynajmniej teraz mogła zacisnąć ją w pięść, czy chociaż schować do kieszeni płaszcza - niemal od razu to uczyniła, zabierając i drugą rękę. Zmarzła, zaś pojawiająca się na jej ciele gęsia skórka powodowała, że nie mogłaby skłamać. - Jest mi zimno, tobie chyba też. Dalej będziemy tu tak stać? - Spytała wreszcie, zerkając w kierunku wejścia do szkoły.
-Tak się nie bawię.-Powiedział, prawie wydął wargi jak jedno z tych zawiedzionych dzieci, które nie dostają tego, czego chciały. Jeszcze nigdy o nic nie prosił i zamierzał się tego trzymać. Miał jakiś konkretny powód? Mhm, Może po prostu były inne sposoby na to aby dostać to, czego się chciało. A Z racji tego, że nie był dobry w normalnych relacjach z ludźmi... Wychodziło jak wychodziło. Były więc dwie opcje albo się nad nim zlituje i zacznie swoje niesamowite opowieści (które zapewne i tak nie pomogą mu niczego zrozumieć, bo może nawet nie chce tego robić lub nigdy nie będzie wstanie tej wiedzy podołać) lub będzie równie uparta, jak on. - Co się stanie, jak powiem, że zostawiam to Twojej wyobraźni? - Wzruszył lekko ramionami. Ciekaw, cóż takiego mogłoby siedzieć w jej głowie. Polecił głową.- Jeszcze czego. Miałabyś za dobrze.- Już miał rzucić bardzo ciekawą anegdotkę o kobietach i ich fanaberiach, ale się powstrzymał. Obyło się bez większych szkoda, prawda. Może czas obrać kompletnie inny kierunek po ukończeniu szkoły? Mógłby zajmować się tym zawodowo. Ważne, aby dobrze płacili. - Dobra. Odprowadzę Cię do szkoły, a potem przejdę się jeszcze po błoniach. - Uśmiechnął się lekko.- Ja nigdy nie mam dosyć.-Tak. Może był lekkim maszynistą i zamierzał dalej marznąć na dworze. A chociaż propozycja była kusząca, nie byłby sobą, gdyby ot, tak wybrał ją ponad siebie i swoje nikomu niezrozumiałe zachcianki. W każdym bądź razie ruszył w kierunku szkoły. Zerknął tylko szybko za siebie czy za nim szła, jak się okazało pomimo drobnego wyglądu bardzo dobrze radziła sobie z wiatrem i fatalnym warunkami pogodowymi, bo szybko go wyprzedziła. Wizja ciepłego miejsca musiała być naprawdę kusząca.
Wzruszyła ramionami, posyłając mu - zapewne ledwo dostrzegalny - perfidny uśmiech. Pierwsza zasada rozmów z kobietami: szybko zmieniały zdanie. I o ile wcześniej była skłonna mu powiedzieć o wszystkich brudnych sekretach damskiego świata, tak teraz musiał ją do tego zachęcić, podjąć się głupiej gierki, którą ponownie chciała rozegrać. Nie zważywszy na konsekwencje i dawne obietnice przed lustrem - rozdawanie kart zawsze było jej ulubionym zadaniem, manipulowanie sytuacją. Chciała zresztą sprawdzić jak zachowa się w obliczu takiej sytuacji Lennox. Skoro już wyszedł z czeluści piekieł musiała skorzystać. Kolejny komentarz spowodował, że uniosła wysoko brew. - Moja wyobraźnia jest nieograniczona, brudna i lepiej, żeby nic jej nie zostawiać. - Przyznała szczerze, nie ukrywając specjalnie faktu, że jest psychopatką, wariatką, uśpioną nimfomanką i wiele, wiele innych. - Nigdy nie wiesz, kiedy wyobrażam sobie ciebie nago. Co, jeśli robię to właśnie teraz? - W rozmowie była zaskakująco bezpośrednia i całkowicie omijała standardy oraz granice dobrego wychowania. Posłała mu nawet wymowne spojrzenie, zaraz po tym mierząc go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem, z kolei dolną wargę przygryzła sugestywnie, zastanawiając się jak zareaguje tym razem. Dziwiła się, że ktokolwiek był z nią w stanie wytrzymać jako (niezbyt) wierną partnerką. Fakt, że obiecał odprowadzić ją do szkoły był miły - nie przepadała za samotnymi spacerami korytarzami w podziemiach zamku. Wspomniana wyobraźnia potrafiła czasami płatać jej figle, stawiając na jej drodze wyimaginowane stwory, potwory i mary nocne, które tkwiły tylko i wyłącznie w głowie brunetki. Ruszyła za nim, chociaż kilka metrów dalej zatrzymała się w miejscu jak wryta. Nie odezwała się, nie zareagowała też na silny wiatr, który w tej chwili mógł ją spokojnie porwać, póki co szarpiąc jej włosami oraz szatą na boki. Nie opierała się również przed tym, co miało nadejść - obiecała sobie, że nie będzie blokować już żadnych wizji, by po raz kolejny nie wrócić do ciotki na pranie mózgu, więc poddała się temu. Schemat powtórzył się: z szerokimi do granic możliwości, jak po wstrzyknięciu sobie jadu bazyliszka, źrenicami wgapiała się w martwy punkt nie widząc przed sobą nic - w myślach zaś widziała rozmawiającego z nią przed chwilą chłopaka i to, jak po raz kolejny wpada w kłopoty. Widziała zakrwawione i stłuczone dłonie i pobitego, leżącego bez ruchu na ziemi przeciwnika. Jasna cera, blond włosy... nie kojarzyła go, zresztą, w szkole było wielu blondynów. Nie umiała przypisać sytuacji ani miejsca, ani konkretnej daty. Wokół było ciemno, jednak nie była pewna, czy znajdowali się jeszcze w szkole czy już poza jej terenem. Ocknęła się, wyłapując przed sobą jedynie przez ułamek sekundy oczy Ślizgona, zaraz po tym osunęła się bezwładnie na ziemię urywając w połowie wypowiadane słowo. Coraz częściej zdarzało jej się tracić przytomność nawet po tych niewyczerpujących i nieangażujących wizjach.
Nigdy nie rozumiał kobiet. Nigdy też nie starał się ich zrozumieć, nie miało to większego sensu, prawda? Szybka zmiana tematu i manipulacja powodowała, że człowiek mógł się nieźle pogubić. Zapewne one same w pewnym momencie gubiły się w tych wszystkich swoich podchodach. Nie wchodził w takie układy. Lepiej, aby się nie dowiedział, że stawiała go w takiej pozycji. Do czego był zdolny? Nie ma rzeczy niemożliwych. Tego się trzymał. Sam też był ciekawy. -Robisz się coraz bardziej interesująca. Nie wiem tylko, czy próbujesz mnie zachęcić, czy sprawdzić, czy sobie odpuszczę.-Uśmiechnął się szeroko, był to gest, który Ophelia określiła jako "wilczy". A z racji tego, że dawno przyjęli, że miała rację, nie spierał się. Wróżył kłopoty, te przyjemne. Spojrzał na nią i wybuchnął śmiechem. Ta bezceremonialność! Cudownie.-Czekaj, mam się obrócić, abyś mogła mnie sobie dalej wyobrażać?-Uniósł lekko dłonie i jak powiedział, tak zrobił. Teraz miała idealny widok na jego tyłek. Odwrócił się w jej stronę, chowając swoje walory, utkwił w niej swoje spojrzenie i uniósł dłoń, aby wydobyć jej wargę spod nacisku jej zębów. Miał tak stać i wodzić za nią maślanym wzrokiem? Nie ten typ. Tak, miły to na pewno jego drugie imię. Po prostu chciał ją jeszcze przez moment wykorzystać, w końcu była jego sposobem na uratowanie się od szaleństwa. Człowiek, który większość czasu spędza w swojej samotni, od czasu do czasu powinien do kogoś otworzyć buzię. Czy przygotować jeden ze swoich popisowych ciosów. Nie przejmował się ciszą, która zapadła. Dokładnie tak, jakby była na miejscu. Dopiero kiedy zorientował się, że nie było jej przy nim, odwrócił się w poszukiwaniu dziewczyny. I dostrzegł ją jak stała kilka metrów przed nim. Patrząc w jego kierunku ale nie na niego. Zmarszczył brwi, bo coś zdecydowanie mu tu nie pasowało. Podszedł do niej szybko, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nawet nie poznał jej imienia. -Co się stało?-Pochylił się lekko. Jakby to, że spojrzy jej w twarz, miało jakoś pomóc. Nie miał zielonego pojęcia, co się właśnie dzieje ani to, jak powinien się zachować. Położył dłonie na jej ramionach, coś mu podpowiadało, że nie na pewno w grę nie wchodziły krzyki ani potrząsanie. Trwało to dosłownie chwilę, a jej wzrok na moment wrócił do rzeczywistości i już myślał, że jej przeszło... Dosłownie w momencie, w którym tak pomyślał, ona zaczęła osuwać się na ziemię. Cholera. Nawet nie zarejestrował tego, co mówiła. Nie było na to czasu. Chwycił ją mocniej i uniósł. Nie musiał chyba mówić, że pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Naśmiewanie się z rycerzy i ich lśniących zbroi nie było już takie zabawne, kiedy kierował się do szkoły, niosąc na rękach dziewczynę. To musiał być spektakularny widok. Wszedł do szkoły.
Bycie asystentem nauczyciela nie należało do szczególnie wdzięcznych zadań, jednakże @Tilda Thìdley dawała sobie radę z nadążaniem za nauczycielem transmutacji. Niestety oprócz obowiązków związanych ze zgłębianiem transmutacji Tilda miała na swojej głowie mniej fascynujące czynności jak chociażby sprawdzanie klasówek albo patrolowanie korytarzy. Tego wieczoru Tilda miała za zadanie obejść dziedziniec - początkowo wszystko było w porządku, a w oczy kobiety nie rzucił się żaden niesforny uczeń, który łamałby ciszę nocną. Wszystko zmieniło się, gdy dziewczyna dostrzegła dziwny błysk w okolicy ławek - błyskawicznie pobiegła w tamtą stronę, gdzie ku jej przerażeniu wybuchł pożar, najprawdopodobniej spowodowany niedopałkiem pozostawionym przez któregoś ze studentów. Nie był on wprawdzie duży, ale trawił swoim ogniem jedną ławkę nieopodal drzewa - jego rozprzestrzenienie na drzewo mogło mieć tragiczne skutki! Czy Tildzie uda się zachować zimną krew i zapanować nad swoim strachem?
Rzuć kostką, żeby sprawdzić co stało się dalej! 1,2 - próbujesz ugasić ogień, lecz niestety blokuje Ci się różdżka, a na dodatek płomień przenosi się na Twoją kurtkę. Zrzucasz ją z siebie dostatecznie szybko, więc unikasz jakichkolwiek obrażeń i pośpiesznie wzywasz na pomoc któregoś z nauczycieli. Udaje się opanować płomienie, niestety Twoja kurtka jest dość mocno zniszczona! Musisz zapłacić za jej naprawę 15 galeonów - odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 3,4 - mimo silnej awersji do ognia zachowujesz zimną krew i pomocą jednego zaklęcia błyskawicznie opanowujesz sytuację. Może to nic wielkiego, ale dyrektor docenia Twój wyczyn i nagradza Cię małą premią w postaci 20 galeonów - odnotuj zysk w odpowiednim temacie. 5,6 - Masz dzisiaj szczęście! Na miejscu oprócz Ciebie był również jeden z Twoich starszych kolegów, więc zanim zdążyłaś dobiec do ognia i rzucić odpowiednią formułę mężczyzna ugasił pożar za Ciebie. Mimo wszystko nie obyło się bez strachu - to był dość ciężki tydzień, więc wykorzystaj weekend na odpoczynek!
Patrolowanie korytarzy w dzień oraz w nocy było prawdopodobnie moim ulubionym zajęciem w pracy asystentki. Nauczyciele często wysługiwali się swoimi asystentami właśnie w tego typu zajęciach, na które im zwyczajnie szkoda było czasu i nerwów, lecz ja nie czułam się żaden sposób wykorzystana. Możliwość spacerowania po Hogwarcie była wisienką na torcie w całym moim powrocie do zamku, ponieważ mogłam bez problemu chłonąć wszystkie te widoki, odkrywać nowe miejsca, ukryte korytarze, klasy i przejścia, oglądać i zagadywać obrazy, wspominać dawne czasy. I jeszcze mi za to płacili, wprost wybornie! Dziedziniec nie był moim ulubionym miejscem, ale nie narzekałam. Co prawda zdecydowanie bardzie wolałam patrolować zamkowe piętra, gdyż nie musiała się wtedy ubierać w dwie warstwy odzienia wierzchniego, lecz dzisiaj nawet to mi nie przeszkadzało. Oddychałam zimnym, lutowym powietrzem, czując szczypiący w policzki mróz. Wodziłam wzrokiem po usypanych kupkach śniegu w rogach dziedzińca, po ławkach znaczonych zębem czasu i po krużgankach, które były niemal filmowym miejscem na spotkania zakochanych. Westchnęłam cicho, analizując ową scenerię i przywołując z pamięci wszystkie przedstawienia teatralne, których scenografia uwzględniała podobne obiekty, gdy nagle coś błysnęło. Początkowo myślałam, że mi się wydawało, lecz gdy spojrzałam uważniej, dostrzegłam języki ognia czające się przy wielkim drzewie. Na moment zamarłam - ogień, tutaj, teraz? Lecz szybko pozbierałam się do kupy. Ruszyłam szybkim krokiem w tamtym kierunku, wyciągając zza pazuchy różdżkę i celując w ogień. Udało mi się szybko z nim uporać. Po wszystkim drżącymi rękami włożyłam różdżkę z powrotem na jej miejsce, a mój wzrok błądził po ziemi w poszukiwaniu powodu, dla którego drzewo w ogóle stanęło w ogniu. Niedopałki? Co za idioci...
Ucieszył się, że koleżanka z tego samego domu, acz zupełnie innego rocznika zgodziła się na to spotkanie. Przez cały dzień chodził zamyślony, co mogą porabiać, zastanawiał się również, gdzie mogą iść. Szczerze powiedziawszy, z wielką chęcią poszedłby z nią do Hogsmeade. Napić się czegoś ciepłego... ah, jak bardzo tego pragnął! Ale wolał nie zapeszać, bo dziewczyna zwyczajnie mogłaby się nie zgodzić. Postanowił więc, że to jej da wolną kartę. W końcu jest kobietą, prawda? A on postara się być prawdziwym gentlemanem. Cóż, z jego gadulstwem to dość trudne, ale... w sumie, co ma piernik do wiatraka? Przynajmniej on sam tak uważał. Przybył w umówione wcześniej miejsce i od razu siadł sobie na ławce. Zaczął machać nogami.. To dość infantylne, zgadza się, acz co się dziwić komuś w jego wieku? Nagle wzięło mu się na wspominki. Pomyślał o Winter, którą spędził parę chwil. Owszem, początkowo nie było miło, ale, przynajmniej według samego Arkadiusza, z czasem atmosfera zaczęła się... polepszać? To odpowiednie określenie? Zarzucił nogę na nogę i zaczął nucić pod nosem osobliwą melodię. Nie wiedział, skąd ta wzięła się nagle w jego umyśle. Tak czy owak, nucił ją i pewnie nuci w tym samym momencie, w którym pojawiła się jego starsza koleżanka...
Przez ostatnie miesiące, Mirabelle dużo myślała, nad swoim życiem i o tym, co chce z nim później zrobić. Nie była pewna czy powinna iść w ślady swojej matki, czy zabrać się za jakiś mugolski zawód. Przekręciła się na drugi bok, przypominając sobie, że była umówiona na spotkanie z młodszym od siebie puchonem. Tak jak zawsze o tej porze, musiała zrobić sobie krótką drzemkę, by nie zasnąć w jakimś nieodpowiednim miejscu, gdzie mogłaby trafić na zimny bruk czy nawet trawę. Nie chciała też, by przypadkowi obserwatorzy bali się o nią i – co gorsza – wołali kogoś ze skrzydła szpitalnego. Zaraz po zjedzeniu małego obiadu, udała się do swojego pokoju z prędkością światła. Czuła, jak obejmuje ją senność, sprawiając, że jej powieki stawały się coraz cięższe. Usiadła na skraju swojego łóżka, przeciągnęła się i równocześnie rozejrzała w poszukiwaniu stojącego zegarka. Dostrzegła go kilka chwil później, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Szybko zdała sobie sprawę, że była już spóźniona, a Arek na pewno już na nią czekał! Zerwała się z łóżka, złapała za zasłony i jednym ruchem je odsłoniła, wpuszczając do środka ledwo widoczne przebłyski światła. Było już coraz ciemniej i mimo że była czternasta, na niebie nie było widać słońca, które zostało zasłonięte przez gęste chmury. Mira cicho westchnęła, tęskniła za uczuciem ciepła na twarzy, niespowodowanego przez kominek czy rumieńce, często goszczące na jej twarzy. Chwilę wpatrywała się w okno, ale po chwili przypomniała sobie, po co wstała. Ruszyła szybkim krokiem do swojej szafy, by zarzucić jakiś płaszcz i niedługo po tym, szła już w stronę dziedzińca, na umówione miejsce z młodzieńcem. Zgodziła się z nim spotkać nie dlatego, że go lubiła, choć była to prawda. Nie miała czasu na jakieś pogaduszki, była zbyt zajęta nauką. Tym razem jednak postanowiła zrobić wyjątek, dla tego uroczego chłopca z delikatnymi loczkami wokół twarzyczki. Zawsze rozczulała się na jego widok, a słowa dziecka tylko pogłębiały przyjemne uczucie w jej sercu. Potrafił rozjaśnić jej dzień, nawet wtedy, gdy myślała o swoim ojcu. Uśmiech z twarzy Mirabelle nagle zgasł, pozostawiając po sobie ślad, który w szybkim czasie zmienił się w grymas. Nie dostała odpowiedzi na żaden swój list, a nawet nie miała pewności, że do niego trafiają. Był na zamkniętym oddziale już tak długo… A może w ogóle go tam nie było, a ciotka chciała sprawić jej przykrość? Dziewczyna szybko pokręciła głową, odrzucając taką możliwość. Ta kobieta była zbyt kochana, by mogła zrobić coś tak okropnego w stosunku do swojej siostrzenicy. Zanim się obejrzała, była już przy ławkach, pod wielkim drzewem na dziedzińcu. Uśmiechnęła się szeroko, gdy spostrzegła chłopca, siedzącego i machającego uroczo nogami. Podeszła bliżej i usłyszała, że nuci jakąś znaną jej piosenkę, ale nie mogła sobie przypomnieć jaką. — Witaj, Arek! Przepraszam bardzo za spóźnienie, ale coś mnie zatrzymało. Mam nadzieję, że nie nudziłeś się za bardzo! — powiedziała dosyć głośno, siadając obok niego na ławce. Zastanawiała się, o czym chciał pogadać młodszy kolega. Zazwyczaj młodsi puchoni szukali jej, żeby dawała im korepetycje, co robiła z wielką chęcią. Założyłaby się, że ma w Hufflepuff reputację dobrej nauczycielki, dającej ciastka i inne przysmaki. Założyła ręce na piersiach i zaczęła pocierać swoje ramiona, mimo że miała na nich płaszcz.
Ostatnio zmieniony przez Mirabelle Reiter dnia Sob Lis 17 2018, 13:37, w całości zmieniany 1 raz
Siedział na ławce, nucił melodię i czekał na starszą koleżankę. W głowie już zaczęły mu się tworzyć pomysły co powiedzieć, o czym mówić... a wiemy, że gadulstwo to jego chleb powszedni. Uwielbiał mówić, nawet jeśli wygaduje bzdury. Cóż, dla niego najważniejsze by w ogóle coś mówić. Opowiadać. Zadawać pytania i w równie wylewny sposób odpowiadać na nie. Ta melodia nie dawała mu spokoju. Wszczepiła się w jego młody umysł i nie chciała za wszelką cenę puścić. I to pewnie dlatego nie zauważył nawet, że Mirabelle podeszła do niego. Zwrócił na nią uwagę dopiero, gdy ta zawarła głos. Chłopak przestał nucić muzyczną kompozycję i spojrzał na jej twarz, przy czym żeby to uczynić, Arkadiusz musiał podnieść głowę ku górze. Potem to nie było aż tak bardzo potrzebne, gdyż dziewczyna zajęła miejsce na ławce, obok niego. Arka nieco zbiła z tropu ta bliskość fizyczna, mimo że inni na pewno by nie pomyśleli o tym w tych kategoriach. Może dlatego, że rzadko bywał w podobnej sytuacji. Uśmiechnął się, gdy ta usiadła. Mimo tego, co opisaliśmy chwilę temu, czuł się coraz to śmielej. Już nie odczuwał skrępowania. Nie odczuwał dyskomfortu ani niczego w tym stylu. Gdy tylko dziewczyna zajęła miejsce na ławce, gdzie siedział Arkadiusz, ten ostatni postanowił wreszcie się odezwać. - W porządku. Nic się nie stało. Wiesz, podczas twojej nieobecności miałem szansę kontemplować to wielkie drzewo – tu wskazał pokaźną roślinę palcem wskazującym. - Ciekawe, ile ma lat.... jak sądzisz? Bo ja wolę nie zgadywać, nie mam nosa do takich rzeczy. Nie mam nosa do oceniania wieku czegokolwiek... no, może poza ludźmi. – uśmiechnął się ku niej szeroko - Tak czy owak, oglądałem sobie to drzewo i w ten sposób się bardzo zrelaksowałem. Oj tak. Tobie też to polecam, byś i ty patrzyła na okazy zieleni kiedy tylko możesz. Bo wiesz na pewno, że zieleń działa dobrze na oczy? Jeśli nie, to jestem szczęśliwy, że to właśnie ja mogłem cię w tym uświadomić. Jeśli tak, to i tak lepiej, to w końcu prawda powszechna. – najwidoczniej jego angielski poprawiał się. Z każdym dniem, i to jego kolejny pretekst, by dużo mówić – w ten sposób bowiem "trenuje" swoje umiejętności z tej kategorii – A w ogóle, to jak przekręcę jakieś słowo, coś powiem niepoprawnie, proszę, uświadom mnie w tym, dobrze? Dobrze? Bardzo proszę! No bo mój angielski nie jest idealny... ale ćwiczę się w tym. – i zaiste, idealny nie był, ale w jakim stopniu, to ocenić tu i teraz mogła to tylko Mirabelle. - Wiesz, dzisiaj cały dzień myślałem o naszym spotkaniu. Byłem taki podekscytowany! Nawet sobie nie wyobrażasz. – tu następuje krótka pauza, by Arek mógł się namyśleć, acz nie trwała ona dłużej niż trzy sekundy. No dobra. Ewentualnie cztery. Ale, w sumie, co to za różnica? - Ale nareszcie, nadeszła pora spotkania. Słuchaj... co porobimy? Posiedzimy tutaj i pogadamy, a może gdzieś pójdziemy? Może do Hogsmeade, co ty na to? Do jakiejś kawiarenki, pubu? Chętnie wypiłbym coś ciepłego... czekoladę, herbatę albo cappuccino. Bo czarnej kawy nie wezmę, bo się jej brzydzę. Tatuś za to ją uwielbia. Mnie obrzydza sam zapach. A może to się kiedyś zmieni? Jak sądzisz? – uśmiechnął się ponownie – Dobra. To jakie mamy plany na dzisiaj? – puścił jej porozumiewawcze oczko.
Arek przypominał jej samą siebie, gdy była szczęśliwym dzieckiem w dwóch kucykach. Tak jak on, mówiła dużo, co czasami irytowało ludzi. Poza tym aspektem ten blondasek był naprawdę pocieszny, zawsze poprawiał jej humor, nawet wtedy, gdy nikt inny nie potrafił. Za każdym razem miała ochotę wytarmosić go za policzki, tak samo, jak robiła to jej babcia, gdy była zbyt słodka. Mira westchnęła głośno, a potem wygodniej oparła się o tył drewnianej ławki, pozwalając, by jej włosy zwisały bezwładnie. Odkąd chłopiec zaczął mówić, dziewczyna poczuła ulgę, że nie był zły za jej delikatne spóźnienie. Wspomniał o starym drzewie nad nimi, a Mirabelle automatycznie podniosła głowę i zaczęła wpatrywać się w roślinę. Zastanawiała się nad jego niepozornym pytaniem, odnoszącym się do wieku tego drzewa. Zamyśliła się, podczas gdy chłopiec mówił dalej, nie przerywając ani na chwilę. Dopiero po krótkim czasie ocknęła się i spojrzała z powrotem w jego stronę, uśmiechając się delikatnie. Skinęła głową na wiadomość o tym, że zieleń dobrze działa na oczy, sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, choć wcześniej o tym nie słyszała. Mały był mądry, skoro wiedział takie rzeczy, a ona nie. Zawsze była pewna jego inteligencji, zauważyła ją od razu, gdy się spotkali. Było to widać w jego oczach, że kiedy dorośnie, będzie stworzony do wyższych celów. Arek poprawił swój język angielski, potrafił teraz wypowiadać coraz więcej słów, bez zatrzymania ani zająknięcia. Była dumna z tego małego szkraba, który z kolejnym dniem starał się jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się szeroko i skinąwszy głową, chciała coś mu odpowiedzieć, żeby nie myślał, że się nie interesuje. Zanim się namyśliła, chłopiec znowu zaczął mówić, tym razem szybciej niż poprzednio. Pokręciła głową z niedowierzaniem, ale nie miała zamiaru mu przerywać, bo sama nie lubiła, gdy ktoś robił to jej. Oparła ramię na rączce ławki, spoglądając przed siebie. Analizowała każde słowo chłopaka, żeby zastanowić się co będzie dla nich najkorzystniejsze. Kiedy skończył, w końcu odetchnęła z ulgą i oblizała suche wargi, by zaraz zacząć mówić. — Myślę, że to, czy polubisz kawę, zależy od twojego gustu. Ja nadal jej nie lubię, a jestem już dosyć wyrośnięta — odparła na ostatnie pytanie, rozbawiona jego niewinnością. Pokręciła głową z niedowierzaniem, a następnie ponownie zwróciła wzrok w jego stronę. — Jest dosyć chłodno i chyba zbiera się na burzę — skomentowała, wskazując na pochmurne niebo i wstając z ławki. — Pójdźmy do Hogsmeade, chętnie napiłabym się kakao, nie wiem jak ty. — Otrzepała tył swoich spodni, a następnie odwróciła się do niego, czekając na odpowiedź. W ustach miała już smak idealnie zrobionego czekoladowego napoju, z piankami i ciasteczkami w środku.
Owszem, Arek uwielbia gadać. Ale nie oznacza to, iż nie potrafi słuchać. Owszem, to drugie przychodziło mu nieco gorzej, niż pierwsze, ale i tak miał dobrze rozwiniętą umiejętność słuchania. Dla niektórych takie coś może okazać się nieodpowiednie. Ale nie dla niego. Nie dla Arkadiusza. W końcu skończył mówić, bo – co zdarza mu się wyjątkowo rzadko – zabrakło mu słów, jakich mógłby użyć, do których mógłby się uciec w chwili milczenia. Ale wiedział też, że nie może mówić ciągle. To by było uciążliwe. Nie myślał jednak o sobie w takich kategoriach. Co to to nie. Nie sądził, że jego gadulstwo to coś złego. Zwłaszcza, że bardzo lubi mówić. Jak już wiemy, to jego chleb powszedni. Kiedy zaś wspomniała o kawie, miał już w głowie pomysł, co na to odpowiedzieć. Czyżby szykował się kolejny monolog z jego strony? - Ah, więc podzielasz moje zdanie. Widzisz, ile nas łączy? Ten sam dom, niechęć do kawy... kto wie, może łączy nas jeszcze więcej? Więcej, niż sądzimy. Dlatego sądzę, że mimo iż znamy się już dość dobrze, musisz mi opowiedzieć o sobie jeszcze coś więcej. Nie sądzisz? Bo ja tak właśnie sądzę. Po co? No bo wtedy może wyjdzie na jaw, co nas jeszcze łączy! To bardzo dobry pomysł, a skoro godzisz się na niego, może opowiesz mi o sobie, jak już zajdziemy do jakiegoś miłego miejsca w Hogsmeade? Co ty na to? – uniósł znacząco jedną brew ku górze. Nie wiedział, co ona sądzi o nim. Może dowie się, gdy usiądą przy czymś ciepłym w jakimś miłym, przytulnym, a co najważniejszy – ciepłym miejscu w Hogsmeade? Szczerze powiedziawszy, nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiał. Może warto zainteresować się tym tematem? - To co idziemy? – spytał, wstając i otrzepując z grubsza swe odzienie. A raczej – wygładzając, w końcu musi jakoś wyglądać, skoro idą do takiego miejsca, jak Hogsmeade, prawda? I zapomniał odpowiedzieć na jej pytanie... dlatego od razu się poprawił, odpowiadając: - Kakao, albo coś innego... jeszcze nie do końca wiem, co wybiorę. - ach, i znowu ten jego rozbrajający uśmiech pojawił się na jego obliczu.
Kolejny dyżur poza zamkiem, ileż tego można, Danielu Bergmannie? Kolejne spędzanie czasu wśród zatęsknionych za używkami uczniami. Oj tak, tego na pewno Ci brakowało, gdy Bennett postanowiła wepchnąć właśnie Twoją osobę na większość z możliwych dyżurów w najmniej przyjaznych ku temu miejscach. Proste pytanie w jej stronę nie pozostawiło żadnej odpowiedzi, zamiast tego, pod kopułą czaszki, nadal znajdowały się zdania zakończone pytajnikami. No cóż – mogłeś jedynie teatralnie westchnąć, ponarzekać w myślach, kiedy to postanowiłeś wziąć się za swoje nauczycielskie obowiązki, starając się dopiąć wszystko na ostatni z możliwych guzików. Zima nadal dawała o sobie znać – poniekąd, jakby nie było, luty został zarezerwowany na delikatne przejaskrawienia, niektóre promienie słońca przedzierały się przez fasadę chmur zdobiących niebo. Być może klimat Wielkiej Brytanii zdawał się być wyjątkowo bezlitosny, niemniej jednak ten dzień, okrywając się płaszczem, musiałeś spędzić odrobinę na zewnątrz.
Rzuć kostką! 1, 6 - postanawiasz patrolować teren za pomocą postaci kruka – wzbijasz się zatem w powietrze, penetrując wzrokiem i błyskiem niebieskich tęczówek teren. Okazało się, że był to niemalże strzał w dziesiątkę; zauważasz uczniów powoli zamieniających się w studentów przy ławkach, którzy postanowili zapalić papierosy. Klasyka. Udaje Ci się tym samym ich odpowiednio zatrzymać, wlepić odpowiednią ilość punktów minusowych oraz przy okazji odprawić na szlaban. Tym samym zyskujesz jeden punkt do transmutacji – zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 2, 4 - nikogo tutaj nie ma. Nie było. Jedynie błoga cisza przedzierająca się poprzez delikatny powiew wiatru muskający Twoja skórę. Spojrzałeś na drewniane deski, z których została wykonana ławka; dostrzegasz na niej coś nietypowego. Rzuć jeszcze raz kostką! Nieparzysta – okazuje się, że są to nasiona jakiejś bliżej nieokreślonej rośliny, pozostawione prawdopodobnie przez ucznia zafascynowanego zielarstwem. Fruwokwiat – czy jesteś jednak w stanie rozpoznać roślinę? Jeżeli masz minimum 5 pkt z Zielarstwa, robisz to bez większego problemu. W przeciwnym przypadku – zmuszony jesteś poprosić o pomoc bardziej doświadczoną osobę. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! Parzysta – niestety, tylko przewidziało Ci się. Nie ma tutaj niczego, co mogłoby być godne Twojej profesorskiej uwagi; jedynie cisza zdaje się udzielać odpowiedzi na proste pytanie – czas ruszyć do zamku. 3, 5 - zauważasz coś poruszającego się w wiecznie zielonych zaroślach; nie wiesz, co to jest, nie reaguje na żadne słowa, więc postanawiasz podejść oraz sprawdzić, co dokładnie zakłóca Twój wewnętrzny spokój. Niebieskie tęczówki zwróciły się w stronę hałasu, kroki zaś skierowały wprost w jego stronę – czy rozważnie, tego nie wiedziałeś. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta – okazuje się, że tym, co zakłóciło Twój wewnętrzny spokój, był… porzucony przez kogoś mały puszek pigmejski. Przestraszony oraz zimny, cóż się mogłeś dziwić, że postanowił wskoczyć na Twoje ręce. Niezależnie od nastawienia, od tego, czy chcesz go przygarnąć, czy też i nie, czy zwierzęta za Tobą przepadają – zwierzątko podąża za Twoją sylwetką, w wyniku czego ostatecznie jesteś zmuszony go ze sobą wziąć… A co z nim dalej zrobisz, to już zależy od Ciebie. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie! Nieparzysta – jeden krok zakończył się wyjątkowo niefortunnie; nie zauważyłeś dziury, przez którą skręciłeś sobie kostkę. Ból na pewno nie był przyjemny, nie pozwalając w żaden sposób na dalsze poruszanie się po tychże terenach. Możesz przyjąć, że zamieniłeś się w kruka bądź zwyczajnie grupka młodzieży zauważyła Twój problem, postanawiając tym samym pomóc. Jesteś zobowiązany do napisania jednego krótkiego posta w gabinecie pielęgniarki.
Kolejny dyżur. Kolejny, obciążający go obowiązek nieprzyjemnie zrzucony, ugniatający barki. Schemat wręcz identyczny - rytuał - nieustannych przechadzek w obrębie terenu Hogwartu. Chcąc nie chcąc, spotkał się też z wątpliwym zobowiązaniem przeczesywania nie tyle - wnętrza samego zamku, co również obserwowania okolic. Ostatnie z minionych zdarzeń, zaistniałe w przypadku krużganków, zdołało wyostrzyć zmysły. Spowodowało również kaskadę rozmaitych pouczeń - także, w obrębie grona nauczycieli. Nakazywano sprawdzać wnikliwie, połacie okolic szkoły. Incydent, spowodował zawiadomienie rodziców i owocował przykuciem do szpitalnego łóżka. Osobiście, sam Bergmann, nie mógł uczynić nic ponad - różdżka, kąsana przez anomalie magii, zdołała być nieposłuszną - wyłącznie, zaprowadził ofiary własnej lekkomyślności do szpitalnego skrzydła. Wymierzył szlaban, chociaż, analogiczne wprost sytuacje mogły się bez wątpienia powtórzyć. Lata nagromadzonych doświadczeń, dokładnie wyrzeźbionych w obrębie skarbu pamięci - zdołały już ukształtować Bergmanna. Zdołały wytworzyć, dodatkowy mur nieufności pod względem uczniów; w zasadzie - nigdy, przesadnie nikomu nie zwykł zaufać, tym bardziej nieupierzonym i uporczywym w swojej niechlubnej większości istotom. Znużony przebiegiem dyżuru, postanowił zdobyć się na odmianę. Metamorfoza w kruka, pozwalała mężczyźnie prześledzić teren o wiele szybciej, niźli w przypadku kolejnych, stawianych kroków. Miał zamiar wykonać lot, całkowicie niespieszny oraz następnie powrócić do korytarzy zamku. Intuicja, jednakże słusznie biła na alarm - o czym, był w stanie bezsprzecznie przekonać się za niedługo. Tymczasem, zmienił się w swoją zwierzęcą postać; ciemną, wręcz zdolną zlewać się z atramentem nocy, wyróżnioną jedynie przez jasność swoich tęczówek. Szybował, rozpościerając skrzydła na tle zakrytego chmurami nieba. Banał. Częsty niezmiernie banał. Dostrzegł, niedługo później na ławce grupę studentów. Zapach wypalanego tytoniu mile podrażniał nozdrza (sam, niebywale chętnie zaczerpnąłby nikotyny), chociaż zasady - głosiły całkowicie inaczej. Był jednak ponad zasięgiem ich ramion, w przeciwieństwie do kilku, nieświadomych jeszcze młodzieńców. Przysiadł, nieopodal; tak, aby ich nie rozproszyć. Niedługo później, spokojnym, chociaż zdecydowanym krokiem znalazł się przy nich oraz obwieścił znienawidzoną formalność. Szlaban. Punkty ujemne dla domów. Cóż. Przynajmniej zdołał wypełnić sprawnie ową wątpliwą przyjemność.
|zt
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn bardzo powoli przyzwyczajał się do swojej nowej pracy i nowego trybu życia. W szkole pracował prawie miesiąc, a on dalej musiał sobie przypominać, że teraz jest nauczycielem, nie uczniem, choć niektórzy studenci wyglądali dużo starzej od niego. Reed był jednak nowym nabytkiem Hogwartu i widział, że wiele spojrzeń się na nim zatrzymywało, często z dość dziwnym wyrazem twarzy. Był niemalże pewien, że mało kto postrzega go jako nauczyciela, prędzej jako przyjezdnego – był przecież cały w tatuażach, miał lekko buntowniczą mimikę i do tego ta niespotykana srebrna ręka, którą mógł ruszać jak zwykłą, biologiczną. Na lekcjach nie szukał sympatii uczniów, nie był też pewien czy robi je nawet dla nich, a nie dla samego siebie. Ciekawe było poruszanie niecodziennych tematów i słuchanie opinii młodych ludzi, ich różnorodność wyborów była dla niego lekko intrygująca. Dlatego też starał się przygotowywać do swoich lekcji, żeby nie wiały nudą. Na razie miał zajęcia jedynie z młodszymi klasami, po których ewidentnie widział, że uczniowie się go bali. Za niedługo będzie czas i na studentów i to w nich Reed miał nadzieje. Tego dnia jednak, pozwolił sobie na chwile spokojnego wyjścia na dziedziniec i nieprzejmowania się swoim wizerunkiem. Usiadł na ławce w cieniu drzewa, gdzie miał widok na cały plac, jednocześnie samemu nie rzucając się w oczy. Metalową dłonią trzymał kubek z kawą, pod pachą zaś miał rolkę pergaminu, która była wypracowaniem jednego z uczniów, który szczególnie przykuł jego uwagę. Chłopiec z czwartej klasy zaczął opisywać szczegółowo dlaczego centaury są zagrożeniem dla społeczeństwa, cytując „są to największe koniary jakie można spotkać na świecie, jedyne co mogą dać światu to własną głupotę”. Reed nie do końca rozumiał tego dzieciaka, ale lektura tej wypowiedzi mocno poprawiła mu humor. Największym utrapieniem pracy w Hogwarcie był zakaz palenia. Shawn musiał się z tym kryć, czując się przy tym jak piątoklasista, który ucieka na błonie popalić sobie fajki kupione przez starszego kolegę, a boi się konsekwencji. Na szczęście do gabinetu nikt mu raczej nie wchodzi bez pytania, więc tam może się czuć w pełni swobodnie, w każdej chwili mógł jednym machnięciem dłoni przewietrzyć cały pokój. Upił łyk czarnej parzonej, rozkoszując się w jej gorzkim smaku, który ostatnimi czasy mocno przypadł mu do gustu i skupił się na pracy, czasem przerzucając wzrok na dziedziniec, gdzie można było ujrzeć paru uczniów, kilka par i ogólnie pełen spokój.
Pewnego dnia wolnego od nauki, Arek, przechadzając się po terenach przynależących do szkoły, natknął się na pewne wielkie drzewo z ławeczkami stojącymi nieopodal. Chłopiec poczuł, że już tu kiedyś był, acz nie był pewien co do czasu i czy był wówczas sam, a może z jedną bądź większą ilością osób? Tak czy owak, nie było to tu i teraz aż tak ważne, bardziej istotne, czy zdecyduje się zająć którąś z ławek. Nie widział w pobliżu żadnych innych osób. Dobrze, czy źle? Z jednej strony dobrze, będzie miał czas na osobiste przemyślenia i wyciszenie się. Z drugiej zaś - jego potrzeba "rozmowy" wzmogła się, bardzo chciał podjąć się rozległego monologu, ale niestety, nikogo tu nie było, o czym już wiemy. Finalnie usiadł na omawianym wcześniej siedzisku i postanowił się nieco zrelaksować. Ot, w tym celu zamknął powieki, te same który chroniły oczy nad wyraz ciekawe świata, z taką samą pasją oglądające to, co piękne, wartościowe, czytające zazwyczaj materiały o starożytnych runach, a wiadomo, że Arek miał po prostu na ich punkcie fioła. A właśnie! Chyba powinien gdzieś tu mieć książkę o takiej tematyce! Szybko sięgnął do swojej torby, którą uprzednio położył tuż obok siebie a potem kompletnie o niej zapominając, i wyjął z niej książkę o... no, wiadomo chyba o co chodzi, nieprawdaż? O starożytne runy właśnie. Z wielką pasją, widoczną w oczach w których płonęły małe iskierki, zaczął chłonąć litery. Te zmieniały się w słowa, składające się na zdania. Zdania te informowały każdego czytelnika o runach. Ah, chłopiec był w siódmym niebie, zapoznając się z tego typu treściami. Na chwilę oderwał wzrok od (przynajmniej dla niego) fascynującej lektury, gdyż zauważył mętnym wzrokiem, jak zbliża się ku niemu jakaś nieodgadniona postać...
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Do dwudziestej drugiej była jeszcze ponad godzina, więc wysyłanie sobie wierszyków z córką nauczyciela i późniejsze spotkanie się z nią na fajkę, wydało się Rowle'owi idealnym pomysłem na wieczór. Bo kto lubił palić w samotności? Zaintrygowany młodą pisarką, zwlókł się z łóżka i wciągnął czarne spodnie od dresu, białe adidasy i zieloną bluzę z kapturem, a na to kurtkę. Wcale jej nie miał za złe, że zwlokła go z łóżka. Wziął paczkę oraz upewnić się, że w kieszeni wierzchniego odzienia wciąż ma zapalniczkę, zanim złapał za obiecaną czapkę, wsunął ją w kieszeń i wyszedł z dormitorium. Droga na dziedziniec z lochów była szybka, a on i tak pokonał ją truchtem, nie chcąc, żeby dziewczyna marzła. Pchnął drewniane, ciężki drzwi, które oznajmiły jego przyjście przeraźliwym skrzypieniem, a następnie rozejrzał się dookoła, poszukując znajomej sylwetki. Gdy tęczówki o mętnym, zielonym kolorze napotkały siedzącą na ławce ślizgonkę, wyszczerzył się i ruszył w jej stronę. Zlustrował ją bezwstydnie wzrokiem, stając naprzeciw. - Nie czekałaś za długo, kwiatuszku? - zaczął zadziornie, puszczając jej oczko i nawiązując do ich wcześniejszej wymiany zdań na wizengerze. Zaraz jednak zapiął kurtkę i wsunął kaptur na głowę, chowając brązowe włosy przed mroźnym, zimowym powietrzem. Dzięki otaczających ich śnieżnym zaspom było naprawdę jasno. Chłopak kucnął przed nią, sięgając z kieszeni swoją czapką i wsuwając jej na głowę, salutując następnie, niczym jakiś kapitan. - Tak, jak obiecałem! Chcesz fajkę? Mieszane mam. Nie wiem, którą wylosujesz, ale jeden rodzaj jest niesamowicie mocny. Dodał jeszcze, wyciągając paczkę w jej stronę i jedną z fajek wsuwając sobie pomiędzy usta. Niezależnie od tego, czy miała swoje, czy skorzystała z jego zasobów, odpalił je za pomocą zapalniczki. Magiczny przedmiot miał kształt rogogona węgierskiego. Wstał, przeciągnął się leniwie i oparł o olbrzymi dąb, wsuwając wolną dłoń do kieszeni, a drugą delektując się używką, zaraz po schowaniu smoka do kieszeni. Zaciągnął się mocno, czując przyjemnie łaskoczący dym w płucach. Gdy po dłuższej chwili szary dym uciekł mu spomiędzy warg, obrócił głowę w stronę dziewczyny, patrząc na nią ze wciąż widocznym błyskiem w oczach. - Od dawna taka z Ciebie poetka, Shercliffe? Nie było złośliwości czy kpin w jego tonie, bo laska otwarcie używająca brzydkich słów i niepiekląca się o epitety ze słownika dla niegrzecznych, była na wagę złota w tych czasach.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Nie czekała długo, to należało mu przyznać i pomimo mrozu, o którym mu wspomniała, nie miała nic przeciwko chwili samotności w tak uroczej scenerii. Siedziała po turecku w czarnych, znoszonych jeansach i tego samego koloru bluzce z ostentacyjnym napisem, głoszącym: Clever as the devil and twice as pretty. Przed wyjściem, zamiast kurtki, narzuciła na siebie wełniany, oversizeowy kardigan w odcieniu ciemnej zieleni, jak na Ślizgonkę przystało, a gdy dostrzegła zbliżającego się chłopaka, opuściła stopy na udeptaną ścieżkę pod ławką, ukazując dopełniające jej stylizację kapcie w kształcie wielkich, wilczych łap o wysuniętych pazurach, które pomimo wędrówki z dormitorium jakimś cudem pozostawały suche. — Do wieczności jeszcze sporo brakuje, więc wyrobiłeś się przed czasem, poeto — pochwaliła, odpowiadając mu uniesieniem kącika ust w równie zadziornym grymasie. Pozwoliła nasunąć sobie czapkę na głowę, poprawiając ją tylko, kiedy Charlie się odsunął. Nakryła nią szczelniej uszy, bo wbrew dosyć niedbałemu pod względem doboru do temperatury strojowi, jedynie w uszy było jej faktycznie zimno. — Dziękuję — mruknęła. Odmówiła jednak sięgnięcia po jednego z jego papierosów i wyciągnęła własną paczkę najzwyklejszych, mugolskich, bo te jakoś odpowiadały jej najbardziej. Wsunęła filtr do ust i pochyliła się, by odpalić używkę od płomienia. Na moment zawiesiła spojrzenie na samej zapalniczce, a potem przeniosła je na towarzysza. Wcisnęła się w kąt ławki, jedną nogę pozostawiając na ziemi, a stopę drugiej wspierając na szczeblach ogrodowego mebla. — A co? Urzekła cię moja artystyczna dusza, Rowle? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, z początku jedynie się z nim drocząc. Potem jednak zaciągnęła się, wypuściła gęsty obłok dymu i odetchnęła. — Jakoś tak wyszło, chyba od zawsze — sprostowała, wzruszając nieznacznie ramionami. Oparła dłoń o ugięte kolano i przechyliła głowę. — Heroizm ślizgonów tak mnie inspiruje — dodała już w ramach drobnego żartu.
Nie wyglądała na znudzoną i zniecierpliwioną, więc automatycznie uznał, że zapulsował. Nigdy nie mieli okazji dłużej rozmawiać, jedynie krótkie konwersacje w pokoju wspólnym lub podczas wspólnych imprez domu po wygranych meczach, Kolejna ślizgonka, której natura zdawała się skrajnie różnić od koleżanek, a Charlie bardzo lubił takowe rozwiązywać. Przesunął dłonią po buzi, poprawiając kaptur i prychając pod nosem, jak poczuł pod palcami świeży zarost. Tak strasznie nie lubił się golić! Rozważał nawet kiedyś zapuszczenie wąsa, ale chyba jednak wyglądałby zbyt głupio. Zawiesił spojrzenie zielonych oczu na brunetce. - A czekałabyś wieczność? - zapytał z błyskiem w oczach, szczerząc się nonszalancko i przyglądając się dokładnie jej buzi, bo akurat kucnął. Ubieranie czapki niczym małemu dziecku dało mu możliwość dostrzeżenia dwóch ciemnoniebieskich kryształów, wpatrujących się w niego zza wachlarza rzęs. Zawsze miała takie ładne oczy? Wydał z siebie ciche mruknięcie zadowolenia, gdy mu podziękowała i zgarnął jej kosmyk włosów za ucho, delikatnie wciskając pod czapkę. - Pasuje Ci ta czapka. Mogę Ci pożyczyć na dłużej, jeśli chcesz! Zaproponował entuzjastycznie, wstając i przesuwając dłońmi po spodniach dresowych, zdawał się zrzucać z nich drobinki niewidzialnego kurzu — który w rzeczywistości na pewno utkwił w materiale. Mocny dym wypełnił płuca, a on skrzywił się nieco na widok jej papierosów. Jako zagorzały zwolennik czystości krwi i pomysłów Voldemorta, nie mógł tego nie skomentować. - Jak taka fajna dziewczyna, jak Ty, może palić takie mugolskie, brudne gówno? Brzmiał całkiem poważnie, unosząc przy tym jedną brew, chociaż nie wiedział, czy w ogóle będzie chciała mu na to pytanie odpowiedzieć. Na jej słowa wzruszył ramionami, może nieco nawet zadowolony. Nikt mu nigdy nie wierzył, że ma duszę prawdziwego artysty! - Niesamowicie. Przecież tu jestem, nie? Mało kto mnie skłania do wstania z łóżka i ubrania się, jak już gniję w gaciach pod kołdrą.- zaczął z tym swoim zaczepnym, figlarnym tonem. Obserwowana wcześniej przez niego przestrzeń, została porzucona na korzyść jej buzi. Wypuścił dym, strzepując popiół gdzieś na bok. Gdy odchyliła głowę i oparła się dłonią o kolano, wyglądała naprawdę uroczo. Zwłaszcza w jego czapce i brązowych kaskadach włosów, które próbowały za wszelką cenę spod niej uciec. - A ja głupi łudziłem się, że obudziłem w Tobie talent i zostałem Twoją prywatną inspiracją. Złamałaś mi serce, Shercliffe. A może raczej, Key? - zapytał retorycznie, nachylając się nieco w jej stronę z uśmiechem, zagłębiając się jeszcze na chwilę w jej oczach. Wcale nie podobało mu się, że każdego ze ślizgonów uważała za heroicznego, bo Nox na pewno takowy nie był. Zrobił krok w jej stronę, przywierając mocniej plecami do kory drzewa, po czym kucnął pod nim, wsuwając papierosa do ust. Chciał mieć ją bliżej, bardziej na oku.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Przyjrzała się Charliemu nieco uważniej, szacując w duchu na ile mogła potraktować jego słowa jako kpinę, a na ile jako zwykły żart. Ostatecznie jednak uznała, że to nie ma większego znaczenia, bo już dawno nauczyła się trzymać opinię innych w głębokim poważaniu, jeśli nie była poparta sensownymi argumentami. Dlatego też pokręciła lekko głową. — Nie, pisałam ci już, że jestem zbyt niecierpliwa na wieczność — przypomniała mu, mając na myśli jedną z wiadomości, w której podkreśliła, że akurat wiecznie czekać nie będzie. I chociaż wszystkie jej mięśnie zastygły w gotowości do uskoczenia na bok, gdy naruszył jej przestrzeń osobistą, pozostała w miejscu i nie dała niczego po sobie poznać. Nieoczekiwany dotyk, jakkolwiek drażniący by nie był, trwał zaledwie chwilę i była w stanie to tolerować, skoro to ona poprosiła Ślizgona o czapkę. Z czystego lenistwa, należy dodać, a więc musiała zaakceptować konsekwencje swoich czynów. Keyira zmarszczyła delikatnie brwi na propozycję zatrzymania czapki. Zaciągnęła się dymem, przetrzymując go w płucach nieco dłużej niż to było konieczne, a potem wypuściła ze świstem i oblizała usta, krzywiąc się nieznacznie na posmak dymu. — Liczysz na to, że będziesz mnie w niej oglądał częściej, Rowle? — zapytała zaczepnie, strzepując popiół na ziemię, nim ponownie wsunęła filtr między wargi, by móc wesprzeć się obiema dłońmi i poprawić pozycję na nieco wygodniejszą. — Podziękuję — zaśmiała się pod nosem i pokazała mu język. Jego kolejne słowa sprawiły tylko, że umilkła na moment. No tak, zupełnie zapomniała jaki Charlie potrafił być uprzedzony do mugoli. Niech szlag trafi Voldemorta i jego ignorancję, o poplecznikach nie wspominając... Następnie westchnęła ciężko i wycelowała w towarzysza palce, przytrzymujące fajkę w powietrzu. — Hej — upomniała go, choć bez szczególnej przygany w głosie. — Możesz myśleć o mugolach co ci się podoba, ale tylko ci najbardziej ograniczeni nie potrafią docenić przydatności wynalazków — oznajmiła, całkiem szczerze, bo tak właśnie uważała. — Nie zbrzydnę od mugolskich fajek, nie martw się, a jeśli tak... Pozwę producenta — zapewniła, cofając dłoń, by raz jeszcze się zaciągnąć. — Tak więc do tego czasu, Rowle, bądź tak miły i nie krytykuj moich wyborów — dodała, ale nie była ostra. Mówiła bardziej tak, jakby była znudzona. Zaśmiała się jednak, choć bez szczególnego przekonania, kiedy Charlie podkreślił jak wyjątkowa była to sytuacja. — A więc mam uwierzyć, że twój ewentualny nałóg nie miał w tej sytuacji nic do rzeczy? — mruknęła, podchwytując jego ton. — Od razu czuję się bardziej doceniona — prychnęła, ale była wyraźnie rozbawiona. Obserwowała czujnie zmianę jego pozycji, kapciem w kształcie łapy muskając zaspę obok, kiedy zaczęła bujać nogą. — Zostanie czyjąś muzą to raczej niewielka aspiracja, Charlie — zauważyła, posyłając mu kolejny, nieznaczny uśmiech. Zwracając się do niego po imieniu jednocześnie udzieliła zgody na to, by i on zwracał się do niej wedle uznania. — Gdzie się podziały marzenia o zostaniu ministrem magii? Albo treserem smoków? Wielkim podróżnikiem...?
Czuł na sobie jej wzrok, jednocześnie zastanawiając się, co kryło się za pięknymi oczyma. O czym myślała? Oceniała go? Niewiele o niej wiedział, a tajemnice tylko sprawiały, że w oczach bruneta była jeszcze bardziej atrakcyjna. Rowle zawsze mówił tak, jak myślał i to, co chciał, dopasowując ton do kontekstu wypowiedzi, więc na próżno było szukanie pomiędzy słowami ukrytych przesłanek, cichych docinków. Gdy chciałby kpić, robiłby to otwarcie. - Myślałem, że zmienisz zdanie, skoro już mnie wyciągnęłaś z łóżka. - odparł zgodnie z prawdą, wzruszając delikatnie ramionami. Po ustach błądził mu łobuzerski uśmiech, pojawiły się dołeczki w policzkach. Niesforne kosmyki brązowych włosów opadały na czoło za każdym razem, gdy ruszał głową. Ucieszył się, że dała mu ubrać czapkę, przez co doszedł do wniosku, że ma w sobie brunetka coś uroczego. Zadowolony z siebie odsunął się, nie chcąc bez zaproszenia naruszać jej przestrzeni. Wydawało się, że nie jest fanką tego typu zachować, a on je szanował, zwłaszcza u porządnych dziewcząt z dobrego domu. Pociągnął papierosa jej śladem, czując relaks i spokój. Namiastka wyciszenia przyszła sama, dawno nie był tak łagodny w swoim zachowaniu oraz słowach. Zaśmiał się na jej słowa, kiwając głową i rozkładając bezradnie ręce, niczym przyłapany na kradzieży. W jednej z dłoni trzymał swoją fajkę. - Bam! Przejrzałaś mnie! - przyznał się od razu ze skruszoną miną biednego pieska, w której był całkiem niezły. Zaraz jednak roześmiał się raz jeszcze, przygryzając na chwilę dolną wargę. Poza urokiem było w niej coś zabawnego i chyba sobie pulsowała. Była niezwykła swoboda konwersacji z nią, nawet tak niedostępną. Ten zaczepny ton głosu dawał mu jednak iskrę nadziei, że spojrzy na niego przychylniej i może da się ponieść chwili, dzikości. - Jeszcze będziesz żałować i sama po nią przyjdziesz! Tylko wtedy nie wiem, czy Ci dam. Też jej pokazał język, puszczając oczko. Przysunął papierosa do ust, odwracając wzrok. Znów poczuł w ustach cierpki smak dymu, a następnie łaskotanie w płucach. Dostrzegając milczenie i wyraz twarzy dziewczyny, westchnął bezgłośnie, a szara smuga uciekła spomiędzy warg. Jego antymugolskie poglądy nie były tajemnicą, dumnie o nich mówił — ku niezadowoleniu siostry. - Mogą mieć dobre wynalazki, nie przeczę. Pokazuje to tylko, że wcale nie potrzebują magii i nie powinni jej używać. Jednak nie chciałbym z nich korzystać. - zaczął z delikatnym wzruszeniem ramion, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy. Mówił ze spokojem, daleko było do przestawienia klepki i wybuchu agresji. Głupie papierosy brudasów nie mogły przecież spowodować armagedonu, jedynie zostawić maleńki minus przy jej nazwisku. Nie tracił jednak jeszcze nadziei. Jej kolejne słowa o producencie sprawiły jednak, że parsknął śmiechem. - Szkoda by było, gdybyś zbrzydła, naprawdę. To byłaby olbrzymia strata dla społeczeństwa! Mogę Ci obiecać, że się postaram! Zapewnił tylko, ruszając się z miejsca. Przesunął się, kucając i zerkając na niebo, obserwując jednocześnie żar fajki, która powoli się kończyła. Dobrze, że jeszcze miał ponad połowę paczki. Kiwnął głową, posyłając jej krótkie spojrzenie. - Absolutnie nie, stanowi tylko maleńki dodatek. Prawie Ci wierzę, ale chociaż się uśmiechasz. Z tym Ci jeszcze ładniej, Key. Odparł ze wzruszeniem ramion i tym swoim nonszalanckim błyskiem w oku, który podkreślił łobuzerskim uśmiechem. Przesunął po niej wzrokiem, bujała nogą — czyżby była zrelaksowana i nie bawiła się w towarzystwie ślizgona aż tak źle? Odwzajemnił uśmiech, wydając z siebie mruknięcie zastanowienia. Właśnie Rowle, gdzie były te marzenia? - To tylko przystanek w podróży. - przerwał w końcu milczenie, całkiem pewnym tonem. Wrócił mętnymi, zielonymi ślepiami do jej tęczówek. - Nie wiem, chyba mają urlop. Ciągle się kształtują. A jakie Ty masz marzenia?
Najohydniejsza pora roku się kończyła, dlatego jej podły humor również uciekał w zapomnienie. Czekała na pierwsze promienie słoneczne od bardzo dawna. Dlatego, kiedy tylko pierwsze przebiły się przez gęste chmury, postanowiła wyjść z zamczyska. Był dzień wolny, dlatego nie było mowy o założeniu mundurka szkolnego, tak strasznie krępującego jej ruchu. Narzuciła na siebie za duży sweter i wyszła z dormitorium, bez konkretnego celu, co chyba nie było niczym dziwnym w jej przypadku. Plan działania nie był jej mocną stroną, gdyż zawsze stawiała na spontaniczność i szybkość reagowania na nadążające się okazje. Kiedy wyszła na dziedziniec, tak naprawdę chciała udać się gdzie indziej. Jednak kiedy zobaczyła Wierę, która siedziała na jednej z ławek, postanowiła do niej podejść, prawdopodobnie w celu porwania jej na spacer... Lub do wioski, gdzie mogłyby się napić. Każdy dzień był dobry na Piwo Kremowe, do których zaczynała się przekonywać. Zaszła ją od tyłu i pochyliła się nad nią.-Cześć! Co tam ukrywasz.-Zawołała, może troszkę zbyt głośno. Podniosła się, uważając na ewentualnego liścia, gdyby przypadkiem dziewczyna miała coś takiego jak niekontrolowane odruchy. Kiedy zobaczyła, że dziewczyna trzyma w dłoniach karty do durnia, jej oczy się rozświetliły. Od razu zajęła miejsce przed nią, siadając na ławie okrakiem.-Teraz musimy zagrać!-I właśnie to są te możliwości, które pojawiają się znikąd.
Wiera R. Krawczyk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : rude włosy, piegi, wyzywające stroje
Zima nie tylko Luc dołowała. Wiera lubiła zimę tylko na początku. Potem śnieg już nie sprawiał takiej przyjemności jak na samym początku. Padał śnieg, mało kto rzucał się śnieżkami, mało kto wychodził nawet na zewnątrz z powodu niezbyt sprzyjającej pogody. Natomiast kiedy nieco się ociepliło, zrobiło się straszne błoto i wtedy już całkiem nie miała ochoty wyjść na zewnątrz. Jednak teraz było całkiem inaczej. Robił się sucho, a i wiatr wcale nie był taki groźny, ale trzeba wspomnieć, że trochę się przeliczyła. Jakiś czas temu myślała, że naprawdę jest ciepło i można odsłonić trochę ciała. W rezultacie dostała smoczej ospy. Cholerstwo było zaraźliwe i paskudne. Wylądowała w mungu z zieloną twarzą. Słyszała, że niektóre przypadki mogą nawet doprowadzić do śmierci, dlatego tak ją to wszystko zaniepokoiło. Jednak wszystko przebiegło pomyślnie i w końcu mogła stanąć na nogi. Czy dostała nauczkę? Niezupełnie. Oto teraz siedziała tutaj w skromnym stroju, który podkreślał jej dekolt oraz szczupłe nogi. Była taka ładna pogoda, że aż żal było siedzieć w szkole. Zabrała ze sobą karty do durnia, bo może trafi się ktoś chętny, a to była przecież jej ulubiona gra. Już miała się zwijać, kiedy ktoś zaszedł ją od tyłu. Przestraszyła się nie na żarty. Już miała zbesztać tę osobę, kiedy okazało się, że to nie kto inny jak Luc. Lubiła tę dziewczynę. Była taka ładna i mądra. Miała coś w sobie. - To karty do durnia. Do trzech kolejek?- zapytała, unosząc pytająco brew. Wokół kręciła się grupka osób, wiedziała, że podczas gry robiło się dziwne rzeczy jak na przykład taniec bez muzyki czy działanie amortencji. Nie przeszkadzało jej to jakoś zbytnio. Obserwatorzy są wszędzie.
Ostatni raz chorowała... Jeju, chyba jak miała pięć lat. Dodatkowo była to zwyczajna mugolska choroba. Czy to dobrze, czy źle? Gorzej, jak trzepnie ją, kiedy będzie stara, a przeżywalność tej choroby zależy od młodego wieku. Wolała na sam koniec zrobić coś bardziej spektakularnego, niż skonać we własnym łóżku. Wiedziała, że nie otrzyma słów reprymendy, a nawet gdyby Wiera faktycznie miała coś przeciwko jej zachowaniu, zachowa to dla siebie. Uśmiechnęła się szeroko, jakby refleksy we włosach dziewczyny dodawały jej większego uroku. Lucia rzadko kiedy komuś czegoś zazdrościła, a kiedy już to robiła, było to raczej w dobrej wierze i w dobrym guście. W tym przypadku zazdrościła tego koloru włosów, z którym jej towarzyszka się urodziła. Ritcher wielokrotnie zmieniła kolor swoich, a pomimo tego, że lubi naturalność w pełnej swojej postaci, to nie pogardziłaby czymś tak unikalnym. Bo przyznajmy szczerze, rudy był unikalny, szczególnie taki ładny odcień. -Nie musisz dwa razy pytać. Zacznę.-Klasnęła lekko w dłonie, przygotowując się do gry. Nie miała częstych okazji do gier, bo po pierwsze, preferowała inne, a po drugie, nie miała z kim. Każdą wolną chwilę starała się spędzać intensywnie, zwykle są to wyjścia lub aktywność fizyczną, którą sobie specjalnie ceni. Gry karciane? Ewentualnie po pijaku i to w jakieś opuszczonej sali, jakby robiło się coś złego. A może tylko ona tak trafiała. -Zobaczymy czy na trzech się skończy.-Zaśmiała się lekko, odrzucając włosy do tyłu i związując je w luźny kucyk. Podobno, kiedy kobieta związuje sobie włosy, to znak, że zaczyna robić się poważnie. Nie miewała w zwyczaju przegrywać, a chociaż liczył się tu los, zabawnie będzie obserwować magiczne wyzwania, które narzucają im karty. Ośmieszanie się na arenie szkolnej raczej jej nie przeszkadzało. Rzuciła dwiema kośćmi... Cesarzowa, niemal czuła jak jej wargi rozciągają się bardziej. Ciekawy wybór, ciekawe czy Wiera ją przebije. Spojrzała na Puchonkę.