W północno-wschodniej części dziedzińca na parterze stoi wysokie i wiekowe drzewo pod którym można znaleźć kilka ławek. Są one zwykle licznie oblegane w czasie cieplejszych dni. Na niektórych z nich można znaleźć pamiątki pozostawione przez uczniów: tajemnicze podpisy, klasyczne serduszka, czy charakterystyczne inicjały autorów, które po dodaniu sumują się w "wielką miłość".
- No cóż... różnie z nimi bywa, zresztą jak ze wszystkimi. Muszę jednak stwierdzić, że po tylu latach pracy w zawodzie z osiemdziesiąt procent Szkotów jak nie więcej była pozbawiona kultury. Odpowiedział na zadane mu pytanie. Jego uwagę przykul notes mężczyzny, w którym to ten jakaś chwile temu cos notował. Dopiero kiedy Connor otworzył ponownie usta James powrócił wzrokiem do pociągłej twarzy mężczyzny o mocno zarysowanych kosciach policzkowych. - W Hogwarcie pracuje od dwunastu, czternastu... Zaczął liczyć ściszonym głosem usiłując się połapać w tym wszystkim. - Ach tak! W tym roku będzie to już z szesnaście lat jak tu pracuje, natomiast ten młody człowiek jest tu od pierwszego roku, wiec naturalnie już trochę go znam. James odpowiedział drapiąc się po głowie jak by czegoś zapomniał. Wydawało się ze wszystko jest w najlepszym porządku, a jednak cos go dręczyło. - Oh mówimy tu o wychowaniu, a sam się nawet nie przedstawiłem. Nazywam się James Everett. Wyciągnął rękę z kieszeni czarnego, wełnianego płaszczu, by podać mężczyźnie rękę.
Connor jakko człowiek ceniący sobie kulturę i sam ją przestrzegający, nie był zbytnio zadowolony z tej iformacji jaką przekazał mu James. Starszy mężczyzna pracuje tutaj już szesnaście lat? No to naprawdę dużo, aż o cztery lata dłużej niż on. Pokiwał z uznaniem głową w górę i w dół, w sumie to bardziej się kiwając niż dygając. Z dużym uśmiechem uścisnął dłoń mężczyzny, kiedy ten się mu przedstawił - Bardzo miło mi poznać, panie James, kogoś takiego jak pan. Nie chciałem się wypytywać o twoje imię, sądziłem że jest pan z tych co niespecjalnie lubią zdradzać swoje imię. Już kilka takich osób dane było mi spotkać Szesnaście lat...Gdyby nie przeprowadzka do Londynu, następnie kilka lat pracowania na różnych posadach, nazbierałoby mu się piętnaście lat w Salem - Uczyłem w Salem dwanaście lat, może w najbliższym czasie podzieliłby się pan ze mną swoimi doświadczeniami z eliksirów? Tak z ciekawości dotyczącej branży zapytam, spotkał pan kiedyś eliksir do którego podchodził pan kilka razy by go przyrządzić? Szczerze mówiąc na szkoleniu kazano mi stworzyć Eliksir Żywej Śmierci i sam nie pamiętam ile razy źle dobrałem ilość Piołunu... taki pechowy składnik. Zawsze muszę z nim przedobrzyć
Wiec uczył w Salem. James miał dobre stosunki z uczniami, którzy to uczęszczali do Salem. Zazwyczaj wykazywali się nie najgorszym zasobem wiedzy w dziedzinie eliksirów. - Nic bardziej mylnego. Naturalnie cenie sobie prywatność, jednak podstawą, jaką jest moje imie zawsze się dziele. - Odpowiedział lekko zmieszany. Był ciekaw, gdzie poznał ludzi do tego stopnia tajemniczych, o ile można to tak nazwać. - Niestety nigdy nie miałem do czynienia z Salem osobiście. Za to dane było mi nauczać uczniów z Salem i muszę przyznać, ze ich zasob wiedzy był naprawdę nie najgorszy. - Odparł, a jego myśli natychmiastowo zajęły się pytaniem zadanym przez Connora. Jego pamięć wydawała się dość zamglona na dany moment. - Cóż trudno powiedzieć... W swoim życiu uwarzyłem tyle eliksirów ze trudno jest to wszystko spamiętać. Nie bardzo pamiętam bym miał z czymś większe trudności niż z eliksirem dekompresyjnym, ale to było jeszcze za moich czasów szkolnych. - Odpowiedział by zaraz dodać cos jeszcze. - Co do eliksiru żywej śmierci to w moim przypadku obeszło się bez problemów, w prawdzie z tego, co pamiętam egzaminator mial jakies uwagi, jednak obeszło się bez dodatkowego podejścia. - Dodał zamyślony, usiłując sobie przymknięć wydarzenia przed szesnastu lat. Mial tylko nadzieje ze ten nie uzna go za osobe zarozumiala czy zbyt pewna siebie.
Pogoda robiła się bardzo słoneczna i na zewnątrz temperatura sięgała nawet piętnastu stopni, więc Nebraska nie mogła powstrzymać się przed siedzeniem na dziedzińcu lub na błoniach przez większą część dnia. Uwielbiała czuć powiew wiatru we włosach i zdecydowanie lepiej skupiała się na lekturze książek na ławce pod drzewem, niż w tej w sali lekcyjnej. Tym razem jednak studiowała coś zupełnie innego. Tuż przed wyjściem z wielkiej sali zerknęła na tablicę ogłoszeń, na której znalazła kilka przyklejonych plakatów i broszurek nawołujących o poszukiwaniu gitarzysty lub gitarzystki do uczniowskiego zespołu. Jones nie ukrywała zainteresowania i odpięła jedną z ulotek, zabierając ją ze sobą na dziedziniec i studiując każde słowo, które na niej widniało. Nazwiska uczniów niestety niewiele jej mówiły, ponieważ nie poznała zbyt wielu ludzi odkąd rozpoczęła naukę w Hogwarcie, natomiast z samego zdjęcia też czerpała niewiele informacji, bowiem jej pamięć do twarzy była wręcz tragiczna i miała problem z rozpoznaniem ludzi ze swojego roku, co dopiero ludzi ze starszych klas. Na korytarzach zazwyczaj wpatrywała się w mapkę, by trafić do odpowiednich sal, a nie po twarzach ludzi, toteż od tej chwili powzięła za cel, by zlokalizować ludzi z tego zespołu i zapytać, czy ogłoszenie nadal jest aktualne. W zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbowała swoich sił. Będąc w zespole na pewno szybciej wkręci się w tutejsze towarzystwo, a może po prostu znajdzie w końcu jakieś fajne zajęcie w tym zamku, który jak na razie nie serwował jej nic specjalnego, poza ładnymi widokami z wieży. Siedziała na jednej z ławek pod wielkim drzewem, zerkając raz na ulotkę i raz na ludzi, którzy wychodzili przez drzwi, by zaznać odrobiny słońca.
Żując jedną ze swoich ogromnych kanapek, przechadzała się po dziedzińcu, szukając znajomych. Zupełnie wszystkich gdzieś wcięło i Gemma była już niemal pewna, że zapomniała o jakichś zajęciach, ale nie zaszkodziło jeszcze poszukać. Najlepiej gdzieś, gdzie świeciło słonko i śpiewały ptaki. W ten sposób znalazła się pod wielkim dębem i z nudów zaczęła studiować wyryte tam napisy, tak jakby wśród wielu "XXX tu był" mogła natrafić na jakieś wskazówki o lokalizacji jej ziomeczków. W sumie to wielu z nich było tu podpisanych, tak samo z resztą jak ona, ale nie były to na tyle świeże ryty, żeby uznać je za dobry trop. Usiadła w końcu na jednej z wolnych ławek, dochodząc do wniosku, że ma już dość, a tu jest przyjemnie, więc niech to oni szukają jej. Żałowała tylko, że nie wzięła sobie żadnej książki, ani właściwie niczego, czym można by się zająć. Jak wiadomo, kiedy dzieci się nudzą zamieniają się w wandali. Nie inaczej było z Gemmą, która już po niecałej minucie zaczęła wycinać na oparciu nowy napis. Albo raczej promocję: "ENEMA cures everything".
Nebbie wpatrywała się w trzymaną w rękach ulotkę ze zdjęciem ludzi z zespołu i przegrzebywała w pamięci wszystkie twarze, które do tej pory zdążyła zobaczyć na korytarzach w szkole, próbując wyłapać chociażby tę rudą dziewczynę, której nazwisko coś jej mówiło. Możliwe, że siedziała niedaleko niej na lekcji, może nawet na starożytnych runach? Fairwyn mówił coś o jakiejś Gemmie. Hm, jest to jakiś trop! Poczuła, że odrobinę polepsza się jej humor. Podniosła głowę i rozejrzała się dookoła, lustrując twarze przechodzących uczniów i studentów. Później znów zerknęła na ulotkę, tym razem skupiając się na postaci gitarzysty, który swoją drogą był całkiem przystojny i wyglądał na dużo starszego niż ona sama. Miała wątpliwości, czy powinna się zgłosić, bo na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, jaką muzykę gra cała ta ekipa. A co, jeśli nie ma wystarczających umiejętności? Była dobra, dużo ćwiczyła, już od długiego czasu przyjaźni się ze swoją gitarą, ale może potrzebowała takiej specjalnej? Albo magicznej np? Nie miała magicznej gitary i co teraz? Tak bardzo się zamyśliła, że przez moment przestała zwracać uwagę na obiekt jej poszukiwań, który pojawił się tuż obok i zaczął skrobać na sąsiedniej ławce jakieś napisy. Do rzeczywistości przywrócił ją dźwięk skrobania, dopiero wtedy obróciła głowę i przyjrzała się temu, co robiła dziewczyna. - Nie wydaje mi się, żeby to było dozwolone - powiedziała, ale tylko dla zgrywy, o czym koleżanka mogła się dowiedzieć z jej łobuzerskiego uśmiechu. Lubiła wszelkie przejawy niesubordynacji, nawet takie niewielkie jak drążenie napisów w ławce. - Hej, Ty jesteś Gemma, prawda? - zakrzyknęła nagle, rejestrując dokładnie twarz rudzielca. Machnęła jej przed twarzą ulotką. - Wyglądasz zupełnie jak dziewczyna z ulotki. To ty? Czy jesteś jej siostrą bliźniaczką? - dodała.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- A, jebać system - odparła radośnie na uwagę Gryfonki, tonem, jakby oznajmiała, że "a, dzisiaj zwiążę włosy w kucyk." Z drugiej strony, dlaczego nie? Wydrapywanie napisu na ławce nie było w końcu obalaniem rządu. Aż podskoczyła, kiedy dziewczyna krzyknęła. Przed oczami mignęła jej ulotka i Gemmie na ułamek sekundy stanęło serce. Cholera! A była pewna, że wszystkie już zdjęła. - Gemma? Nie, sory. Nie znam żadnej - pośpiesznie wstała z ławki i wyrwała piegusowi ulotkę, zgniatając ją. Już miała stamtąd uciekać, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma prawa "wyglądać jak dziewczyna" z TEJ ulotki, bo tam nie było żadnych dziewczyn. Szybko rozłożyła zmięty kawałek papieru i parsknęła śmiechem. Usiadła z powrotem, oddając Gryfonce ulotkę. - Myślałam, że to poprzednia - wyjaśniła - Za tamtą zebrałam ochrzan. Biorąc pod uwagę, że wcześniejsza ulotka nawoływała do "pierdolenia systemu", to konsekwencje jakie na nią spadły, były śmieszne. Musiała tylko przestać je rozwieszać i posprzątać te, które walały się po całym zamku. Najgorsza z tego wszystkiego była niesprecyzowana groźba. Puchonka nie miała pojęcia, co czeka ją po wykorzystaniu ostatniej szansy, którą dała jej profesor Percy i wcale nie chciała się dowiadywać. Szkopuł w tym, że sprzątnięcie wszystkich ulotek, które przez kilka miesięcy garściami rozrzucała na korytarzach i przyklejała ludziom do pleców, było niezwykle trudnym zadaniem, nawet z pomocą skrzatów, z którymi trzymała sztamę. Pierwsza ulotka wyszła z obiegu ze dwa miesiące temu, Gemma jednak w dalszym ciągu, obawiała się, że gdzieś jeszcze przewracały się jej kopie. Do tego stopnia, że zdarzało jej się zapominać, że wypuściła nową, ocenzurowaną wersję. - To jak? Chcesz autograf, czy wolisz je sama rozdawać?
Nebraska nie miała pojęcia, co się właśnie stało, gdy dziewczyna najpierw wyparła się tego, kim jest, mimo że Gryfonka wyraźnie widziała, że na ulotce, którą trzymała w ręce widniało jej zdjęcie. Nie mogła nawet zweryfikować, czy mówiła prawdę, czy kłamała, bo kiedy chciała zerknąć ponownie na broszurę, ta wyrwała jej ją z ręki. - Hej! - krzyknęła i chciała odzyskać to, co ta szurnięta laska jej zabrała. Jeśli faktycznie nie była Gemmą Twisleton, jakim innym sposobem miałaby ją znaleźć? Już chciała doskoczyć do niej i odebrać jej "swoją własność", ale ruda chyba ogarnęła, że zrobiła błąd i prawie natychmiast oddała jej ulotkę, co prawda już trochę zmiętą, ale w całości. Nebbie odebrała kartkę i spojrzała na koleżankę nierozumiejącym wzrokiem. - To w końcu jesteś Gemmą czy nie? - zapytała jeszcze, chcąc mieć pewność chociaż w tym aspekcie sprawy. Bo jeśli nie była szukaną przez nią basistką, to Nebbie marnowała swój i jej czas na bezsensowne pogaduszki. - Jest to dla mnie istotna informacja, bo jeśli to Ty, to wiedz, że szukam Cię już od dobrego tygodnia po korytarzach - poinformowała ją, robiąc poważną minę, żeby sobie nie pomyślała przypadkiem, że stała się obiektem jakiegoś żartu. - Interesuje mnie wolne miejsce w twoim zespole. O ile jeszcze jest wolne - dodała na koniec. A uwagę o autografach zostawiła bez komentarza. Nie zamierzała się ani płaszczyć, ani wywyższać, nie zamierzała robić w ogóle niczego w tym temacie. Interesowało ją tylko, czy może się jeszcze wkręcić w zespół, czy sprawa jest z góry przegrana.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- Jasne - odparła, wskazując na własne zdjęcie - Jakbyś szukała idioty, który podpisuje się własnym nazwiskiem pod nielegalnymi treściami, to zawsze będę ja. Przynajmniej była szczera. Czasem aż z bardzo, ale ktoś musiał nadrabiać za wszystkie oszustwa tego świata. Tak po prawdzie, to Gemma nie była pewna, czy dobrze zinterpretowała słowa profesor Percy i czy nowa ulotka, oczyszczona z bluzgów, mogła zdobić szkolne korytarze, czy też miała dożywotni zakaz promowania Enemy. Jak dotąd jednak nikt nie zwrócił jej uwagi, można więc było zaryzykować. Nic dziwnego, że dziewczyna nie mogła jej znaleźć na korytarzach. Zaszły tydzień był tak słoneczny, że Gemma niemal zamieszkała na błoniach. Pokój wspólny Pucholandii, kuchnia i błonia były na szczęście blisko siebie, więc nie musiała za dużo się przemieszczać. A lekcje? Bądźmy szczerzy, kariera naukowa nie była jej pisana. - Zależy - po co ona to mówi? Po mękach jakie przeżyła próbując skompletować zespół, powinna przyjąć choćby i półgłuchego dudziarza z rozedmą, a ona jeszcze jakieś warunki stawiała - Are you ready to rock? - wyszczerzyła zęby. Dobra, to może i nie był żaden wymagający warunek. Jednak ze szczęścia mózg Gemmy tańczył właśnie pogo i nie był w stanie zajmować się takimi bzdurami jak zdolności Gryfonki. Właściwie to w idea Enemy polegała na tym, żeby się dobrze bawić, najważniejszy był w związku z tym entuzjazm.
Nebbie zaśmiała się na uwagę nowej koleżanki i jakoś tak się rozchmurzyła. Fajnie, że w tym zamku są osoby, które mają do powiedzenia coś więcej niż tylko schematycznie wyuczone small talki. Nebraska łaknęła kontaktu z osobami, które miały podobną osobowość do niej i jak na razie Gemma spełniała wszystkie jej "wymagania". Miała już dość do bólu nudnych osób, które potrafiły zagadywać ją wyłącznie o naukę i o różnice, jakie dostrzega między tą a poprzednią szkołą - Merlinie, kogo to obchodziło? Uśmiechnęła się radośnie, słysząc jej słowa i entuzjastycznie odparła: - Yes! - Bo oczywiście, że była gotowa! W zasadzie znalezienie ulotki o poszukiwaniach członków zespołu sprawiło, że nabrała nadziei na jakąkolwiek asymilację w nowym środowisku. Będąc w Enemie będzie miała więcej okazji do spotykania się z ludźmi, do imprezowania i zawsze to jakaś ciekawsza rzecz do powiedzenia o sobie przy pierwszym spotkaniu. - Tak w ogóle to jestem Nebraska, Nebraska Jones - przedstawiła się jeszcze, wyciągając przed siebie rękę.
//Wybacz, że tak krótko, ale kompletnie nie mam weny na ten post, a nie chcę Cię blokować
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- Fajne imię - uśmiechnęła się do dziewczyny - Hej, niech zgadnę: jak się przedstawiasz, to wszyscy pytają cię, czy jesteś z Nebraski? Dopiero teraz uświadomiła sobie, że tak na dobrą sprawę, to Nebbie była pierwszą osobą, która zgłosiła się sama, po zobaczeniu ulotki. Lope i Destiny ściągnęła do zespołu niemal na siłę (i wyszła na tym, jak wyszła), Melchiora i Levi'ego też sama wyhaczyła, a Dramę i Vala poleciło rodzeństwo. Coś chyba było w tym, że Amerykanie byli mniej powściągliwi. Najchętniej przyjęłaby Nebraskę w ciemno, wypadało jednak, chociażby dla zasady, odegrać jakąś rekrutacyjną scenę. Usiadła prosto, założyła nogę na nogę i złożyła dłonie w piramidkę. - Jakie ma pani doświadczenie w grze na gitarze? - może i ktoś kupiłby jej poważną postawę, gdyby nie roześmiane oczy. Zresztą sama długo tak nie wytrzymała w tej pozycji. Nie była tak wyprostowana odkąd zdjęła po raz ostatni gorset ortopedyczny - Później pokażesz co potrafisz - mrugnęła do niej, nieelegancko rozwalając się na ławce - Na razie możemy po prostu pogadać, bo mi tu zajebiście dobrze.
- Dzięki - powiedziała krótko, nie chcąc komentować uwagi o jej rzekomo fajnym imieniu. Co prawda nic do niego nie miała, zawsze mogło być gorzej i mogła nazywać się Gwendolyn albo Dolores, więc Nebraska nie była taka zła na co dzień, o ile ktoś nie miał zamiaru robić sobie żartów, o których chwilkę potem wspomniała sama Gemma. Nebbie przewróciła oczami i parsknęła śmiechem - Słyszę je dość często, średnio dwa na dzień - powiedziała, naginając nieco własne statystyki. Biedna Nebbie jeszcze wtedy nie wiedziała, że w niedalekim czasie usłyszy prawdopodobnie najgłupszy tekst na temat jej imienia z ust Ezry Clarke... Obserwowała Gemmę, jak układała się na ławce, zakładając nogę na nogę i nagle poczuła się trochę zestresowana. W sumie dziewczyna mogła jej nie przyjąć, ale z tonu jej późniejszej wypowiedzi wywnioskowała, że w sumie cieszy się, że Nebbie sama się do niej zgłosiła. - Gram już kilka lat, ale jestem raczej samoukiem. Grywam w domu. I niestety nie mam magicznego sprzętu, więc nie wiem czy to w czymś przeszkadza, czy nie - odparła na jej pytanie. - Jeśli chodzi o muzykę to znacznie szybciej się uczę niż tych wszystkich szkolnych pierdół - dodała jeszcze, bo Gemma mogła ją kojarzyć z jakichś lekcji, a na tego typu zajęciach Nebbie rzadko prezentowała wysoki poziom swoją wiedzą i umiejętnościami. - Chętnie pokażę, pewnie - uśmiechnęła się szeroko. No, chyba miała zespół! - Planujecie w najbliższym czasie jakieś spotkanie albo próbę? Bardzo chętnie bym przyszła - powiedziała, też wygodniej rozsiadając się na ławce.
- Co jest? – Dove mruknęła, kiedy idąc przez dziedziniec poczuła szarpnięcie w okolicy ramienia a następnie błogą lekkość. Szybko też usłyszała głuchy dźwięk kiedy cała zawartość jej torby wylądowała na trawie. Wywracając oczami, dziewczyna uklęknęła i zaczęła zbierać książki, papiery i notesy. Powodem całego zamieszania były szwy które puściły w torbie, otwierając jej dno na świat i zatrzymując Dove.
Po chwili Puchonka była przekonana że zebrała już wszystko i dopiero w tym momencie w oczy rzuciła jej się książka której wcześniej nie widziała. Mrużąc lekko oczy, przeczytała tytuł „Życie i upadek Toma Riddle’a. Studium postaci”. – Dziwne. Nie przypominam sobie żebym to wypożyczała – Dove mruknęła, bardziej do siebie niż do kogokolwiek kto mógłby znajdować się w pobliżu. W gruncie rzeczy w najbliższym otoczeniu nie widziała nikogo.
Dove usiadła na pobliskiej ławce i otworzyła książkę. Była stara i zniszczona, pachniała piwnicą i wilgocią. Doprawdy, skąd ta książka wzięła się w jej torbie? Jakikolwiek przypadek to sprawił, czarownica siedziała teraz z tomem w ręku i zaczęła czytać.
Nicodéme często wychodził na zewnątrz z oczywistego względu- było tutaj o wiele mniej ludzi. Chłopak przy osobach których nie znał zaczynał się stresować. Był nieśmiały, czego nienawidził. Przez to nie mógł normalnie funkcjonować i chociaż starał się jak mógł, nie potrafił dogadać się z ludźmi. Wziął ze sobą mugolskie książki swojej matki i swój szkicownik. I tak nie miał nic innego do roboty, więc obijanie się do końca dnia było genialnym planem. Francuz uwielbiał rysunki architektury w plenerze, w swoim szkicowniku miał ich pełno, narysował już chyba cały Hogwart z każdej perspektywy. W weekendy udaje się do Hogsmeade, żeby odizolować się jeszcze bardziej i poszerzyć swoje artystyczne horyzonty. Dziś musiał wystarczyć mu dziedziniec. Pod wielkim drzewem zawsze były wolne ławki i d'Impérieux zapewne bez zastanowienia usiadłby na jednej z nich i wyciągnął szkicownik gdyby nie to, że jego uwagę przykuła pewna dziewczyna. A raczej nie ona, bo mimo, iż była piękna, bardziej zainteresowała go książka, którą czytała. Wystarczyło, że zobaczył nazwisko "Riddle" na okładce i już nie mógł oderwać od niej wzroku. Wahał się czy podejść, czy nie podejść. W rzeczywistości to był najgorszy moment w jego nieśmiałości, bo po prostu nie mógł się przekonać do kontaktu z drugą osobą. Gdyby podszedł, cały stres by zniknął. Ale on wolał to przeczekać. Usiadł na ławce obok i zaczął rysować, co nie szło mu zbyt dobrze, gdyż całą swoją uwagę skupiał na dziewczynie. Kim ona była? Interesowała się Voldemortem? MUSIAŁ się dowiedzieć, zostawił wszystkie swoje rzeczy i podszedł do blondynki czytającej książkę. -Nie przeszkadzam?- nachylił się nad nią, ale delikatnie, nienachalnie. -Zobaczyłem co czytasz i musiałem podejść- uśmiechnął się, oczekując na jakąkolwiek reakcję.
Clary miała dzisiaj fajny dzień, po tym co wydarzyło się u Kierana już naprawdę nic nie mogło jej popsuć humoru. Szczerze mogłaby nawet pogodzić się ze swoim największym wrogiem. Nikt nie mógł sprawić, żeby poczuła się źle. Była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Po powrocie do Hogwartu, nie chciała siedzieć w pokoju z założonymi rękoma. Nigdzie nie mogła znaleźć Clarissy pewnie zaszyła się w pokoju albo w domu z synkiem, więc nie chciała nawet do niej pisać. Pewnie gdzieś się nie długo znajdą i dziewczyna będzie jej mogła o wszystkim opowiedzieć. Siedząc na łóżku postanowiła znaleźć sobie jakieś zajęcie. Na spacer nie miała ochoty, ostatnio chyba pobiła rekord kilometrów jakie można przejść po Hogwarcie. Czuła jakby żaden zakątek nie był jej już teraz obcy. Chociaż już wcześniej nie był, ale po ostatnich wędrówkach mogłaby powiedzieć, gdzie i kiedy i w jakiej pozycji widziała wiszącego pająka. Rozejrzała się po pokoju i w kącie zauważyła od dawna nie ruszany szkicownik. - Dziewczyno, kiedy Ty ostatnio rysowałaś? - powiedziała sama do siebie. To prawda, ostatnio Clary nie miała czasu nawet na rysowanie, albo po prostu się wymigiwała. Cała ta początkowa sytuacja z Kieranem wypompowała ją z jakichkolwiek chęci do życia. Jednak teraz miała ich nadmiar. Wzięła pod rękę zeszyt i wyszła z pokoju. Powoli schodząc po schodach zastanawiała się gdzie najlepiej się udać aby w spokoju porysować. Nie wpadło jej nic innego do głowy niż ławki na dziedzińcu. Pewnie będą się kręcić ludzie, ale jej to nie przeszkadzało. Chciała po prostu usiąść i spokojnie oddać się swojej pasji. A może coś ciekawego się wydarzy, dawno nie słyszała żadnych plotek o ludziach, to idealny moment żeby podsłuchać przechodniów. Usiadła na jednej z ławek, na której zazwyczaj siadała ze swoimi przyjaciółmi. Można powiedzieć, że to była taka jej ławka, nie siadała na żadnej innej. Była więc szczęśliwa, gdy zauważyła, że nikt na niej nie siedzi. Dziwnie byłoby jej zmienić nawyki. Usiadła otwierając szkicownik. Miała w głowie idealną wizję, pary wtulonej na łożu. Chciała oddać wszystkie emocje jakie panują między tą dwójką więc bez zastanowienia zaczęła rysować.
Wrzesień. Dawno nie widział tak cudnego lata, które powoli przeistaczało się w jesień. Trawa na błoniach pożółkła, a liście powoli traciły swoją zieleń, która przemieniała się w burgund i złoto. Caspar kroczył przez dziedziniec, dzierżąc podręcznik zaklęć pod pachą. Westchnął ciężko, gdy jego but natknął się na kałużę – wytarł go pobieżnie o trawę, kręcąc głową, ale nadal nie tracił humoru. W końcu optymiście trudno było popsuć humor, byle kałuża nie będzie dla niego oznakiem porażki! Jednak trzeba było przyznać, że zbliżająca się jesień nie była tylko i wyłącznie zapowiedzią pięknie prezentujących się drzew, ale również nieustannego deszczu, wiatru i chłodu. Ubrany w gruby, granatowy sweter i szalik w barwach Ravenclawu nie wyglądał na takiego, który chciałby cieszyć się ostatnimi promykami słońca. Większość uczniów znajdujących się na dziedzińcu ciągle żyła wspomnieniami z ubiegłego lata i jeszcze nie przestawili się na naukę w Hogwarcie. Ich priorytety ciągle znajdowały się na tropikalnych plażach i alpejskich szlakach górskich albo... w łóżkach. Tak, w łóżkach. Przechodząc przez trawnik na ukos i zatrzymując się nieopodal drzewa, miał idealny widok na szkicownik jednej ze studentek. Rysowała łóżko i przytulającą się parę – wspomnienie czy też pragnienie? Chciał wiedzieć, kurczę, ale chyba nie wypadało zagadywać do samotnych dziewcząt na dziedzińcu, które później nie okazywały się wcale takie samotne. Kojarzył ją – zawsze siedziała przy stole Gryffindoru i była zaledwie rok starsza od niego! Jednak nadal nikt ich sobie nie przedstawił. Na szczęście jego niewyparzony język postanowił zdecydować za niego. – Ona ma taki wyraz twarzy, jakby zaraz chciała się pokłócić o kołdrę – rzucił przez ramię dziewczynie, pojawiając się dość znienacka. Stał za nią i wyglądał trochę tak, jakby się skradał, a on po prostu... cóż, szedł nie od tej strony, co trzeba. Pewnie gdyby szedł z drugiej, nie miałby nawet szans na zobaczenie tego rysunku! – Dziewczyny się strasznie kłócą o kołdrę – dodał w zamyśleniu, jakby był niesamowitym znawcą tematu. A nie był. Poprawił swoje okulary w czerwonych oprawkach na nosie i uśmiechnął się do niej przelotnie, opierając się łokciami o oparcie ławki i nadal patrząc ciekawskim wzrokiem na szkicownik.
Dziewczyna rysowała w zamyśleniu. Wyłączyła się całkowicie z otaczającego ją świata. Zawsze tak robiła gdy rysowała, była tylko ona kartka i ołówek. Słyszała gdzieś z daleka śmiech ludzi, jednak całkowicie nie zwracała na to uwagi. Chciała po prostu rysować, w głowie miała już kolejne pomysły. Jak dobrze pójdzie to spędzi tutaj calusieńki dzień. Chyba, że zrobi jej się zimno to będzie musiała przenieść swoje rysowanie do pokoju. Jednakże na razie było jej całkiem ciepło więc nie chciała rezygnować z możliwości rysowania na świeżym powietrzu. Wiadomo powietrze, tlen i w ogóle lepiej działają niż kurz, który panuje w jej pokoju. Nagle ktoś do niej podszedł, dziewczyna podskoczyła jak oparzona. Minęła chwila zanim doszło do niej co w ogóle chłopak w jej stronę powiedział. Serce biło jej chyba dwa razy szybciej niż normalnie. Nie lubiła tego, nie lubiła gdy ktoś przeszkadza jej w rysowaniu. Nawet Kieran tego nie robił, chociaż jemu mogłaby wybaczyć. No ale już dobra, podszedł okej dzisiaj dziewczyna miała za dobry humor żeby wściekać się na kogokolwiek. - Matko wystraszyłeś mnie - nie była w stanie powiedzieć niczego innego, najpierw musiała się uspokoić bo czuła, że jej serce zaraz wyskoczy. - Eh.. może masz rację - zaczęła przyglądać się swoim postacią. Fakt dziewczyna wcale nie wygląda na zadowoloną z leżenie w tym łóżku. Pewnie wolałaby leżeć sama i mieć całe łoże tylko i wyłącznie dla siebie. - Może powinnam zmienić tytuł obrazu na "Cisza przed burzą"- Clary zaczęła się śmiać. Było widać, że naprawdę ma dobry humor. Popatrzyła się na chłopaka, nie znała go. Tyle osób jest w tej szkole, że ciężko wszystkich spamiętać. Był przystojny to fakt, ale na pewno młodszy od niej. Poza tym Clary o czym Ty myślisz masz swojego faceta, no ale chyba ocenić można. Popatrzyła na szalik młodzieńca, Ravenclaw. Teraz tą buźkę zaczęła kojarzyć, widziała go raz czy dwa jak spoglądała na swoją siostrę, która też należy do tego domu. - Ja się nie kłócę - uśmiechnęła się szeroko. To prawda, Clary mogłaby i spać bez kołdry nie robi jej to żadnej różnicy. Nie raz nie dwa budziła się w nocy a kołdra leżała gdzieś w kącie albo na podłodze.
Rozejrzał się dookoła siebie, jakby sprawdzał, czy nieopodal nie znajduje się żaden strażnik starszej Gryfonki. Już raz postanowił dotrzymać towarzystwa pewnej Puchonce w Wielkiej Sali podczas śniadania, przysiadł się do niej, zaczął częstować ją miętówkami, ona zaczęła tak słodko chichotać, a potem znikąd pojawił się jakiś student i kazał mu spieprzać w podskokach, bo to na niego czekała dziewczyna, a nie na Caspara. Tamtym razem musiał obejść się smakiem, niestety. Nie, żeby ciągle myślał o dziewczynach – no, dobra, czasem myślał – jednak w Hogwarcie jego priorytetem była nauka. Naprawdę chciał osiągnąć w życiu coś wielkiego, a uganianie się za dziewczynami przez całą szkołę niekoniecznie miało mu w tym pomóc. Fajnie byłoby mieć oparcie w jakiejś delikatnej niewieście, fakt. Fajnie byłoby dostawać buziaki w szyję albo być mizianym po ciemnej czuprynie, ale hej! Od czego miał Brandy? No tak. Od pajacowania. Brandy, niestety, nie była typową dziewczyną i powinien się do tego przyzwyczaić już dawno; nigdy go nie wspierała, jeśli już to pogrążała jeszcze bardziej w kłopotach. Nie miała w sobie ani krzty delikatności albo taktu, więc nic dziwnego, że traktował ją jak bardziej jak kumpla niż dziewczynę, do której mógłby się przytulać. A przytulała go raz w roku, w urodziny, a i tak zwykle bywało to niezwykle niezręczne doświadczenie. W każdym razie – obszedł ławkę dookoła i zajął miejsce obok Clary, znowu bezceremonialne zaglądając jej przez ramię z miną znawcy i krytyka rysunkowego. – Nie chciałem cię przestraszyć, wybacz. Myślałem, że mnie usłyszałaś, te liście w końcu tak szeleszczą –wskazał dłonią za siebie i pierwsze listki spoczywające na trawie. Jak Clary mogła go nie usłyszeć? Przecież się nie skradał ani nie rzucił żadnego zaklęcia uciszającego. Gdy dziewczyna zaczęła przyglądać się swojemu rysunkowi, on robił to samo; podążał za jej spojrzeniem i kiwał głową. Powoli załączał mu się tryb do wciskania kitu przypadkowym osobom. – "Cisza przed burzą"? To takie... oklepane. Może... "Milczenie wśród puchowych poduch zwiastujące rozłam związku"? – zaśmiał się, teraz już całkiem jawnie strojąc sobie żarty. To nie było nic osobistego! Po prostu taki już był. Często żartował i nie brał życia na poważnie, przynajmniej dopóki na horyzoncie nie pojawiały się kłopoty. Gdy Gryfonka stwierdziła, że nigdy nie prowadzi wojen dotyczących kołdry, spojrzał na nią ze zdziwieniem. – To pewnie jesteś słaba w tę grę. Nie potrafisz pokazać swojej dominacji! Pozwalasz przypadkowym osobom na kontrolę w Twoim własnym łóżku – wytknął jej z szerokim uśmiechem na ustach. Szybko zbaczał z tematu na temat, jeszcze szybciej zjednywał sobie czyjeś serca. To był wrodzony urok osobisty. Nie czerwienił się, gdy rozpoczął taki, a nie inny, temat z nieznajomą. Była starsza – na pewno zdążyła już spać z chłopakiem w jednym łóżku. A jeśli nie, to na pewno kiedyś przygarnęła do siebie przyjaciółkę lub koleżankę. Albo siostrę, ewentualnie brata. A jak była mała to może spała z rodzicami!
Clary nie posiadała strażnika. Chyba, że zaraz wyskoczy gdzieś Kieran co bardzo możliwe. Chociaż pewnie nadal siedzi w domu, może w końcu ktoś go zobaczy w murach szkoły. Chyba będzie trzeba zrobić jakąś imprezę. Był na jednych zajęciach? Może dwóch? No ale teraz powinno być już wszystko okej. No chyba, że panna Fajfer zajdzie w ciąże, ale o tym jednak dziewczyna wolała nie myśleć. Chłopak przypominał jej młodego Kierana, taki zadziorny i przystojny. Może nie był zadziorny tego jeszcze Clary nie wiedziała, ale z wyglądu na takiego się prezentował. No ale cóż, po pierwsze była zajęta po drugie i tak chłopak był młodszy. Pewnie dostałaby po łbie od Kierana i Clarissy za chociażby próbę flirtowania plus jakoś nie miała na to aktualnie ochoty. Teraz jej zadaniem powinna być tylko i wyłącznie nauka. No ostatecznie rysowanie i spotykanie się z Kieranem. To naprawdę dziwne, że wypuszcza ją gdziekolwiek samą. Zazdrośnik jak nie wiem, Clary miała tylko nadzieję, że nie będzie tędy przechodzić. Pewnie skończyłoby się to jednym wielkim krzykiem, bo przecież pewnie coś już planowali robić, ahh. - Jak rysuję to rzadko skupiam się na tym co się dzieje dookoła. - to prawda, pasja jest strasznie wciągająca. Nie raz mama musiała drzeć się milion razy gdy ta w pokoju siedziała i rysowała. Później się do tego przyzwyczaiła i po prostu dawałam dziewczynie święty spokój. Dlatego właśnie Clary lubi rysować w miejscach gdzie nikogo nie ma. Ostatni raz spojrzała na swój zeszyt po czym zamknęła go i odłożyła na bok. - O boże, nie. - dziewczyna zaśmiała się. Chłopak wydawał się całkowicie w porządku. Nie było w nim nic chamskiego. Dziewczyna spojrzała przed siebie oceniając okolicę. A mogła narysować drzewo, przecież w drzewie nie ma nic do przyczepienia się. - Nie po prostu, nie jestem aż taką fanatyczką spania pod kołdrą - dla Clary ostatecznie kołdra by mogła nieistnieć. Rzadko bywało jej zimno, poza tym jakoś nie przypomina sobie sytuacji by się z kimś o tą kołdrę biła. Albo była zbyt pijana żeby o tym myśleć albo spała z takimi osobami, z którymi problem kołdry w łóżku nie był żadnym problemem.
Wieczorny papieros był tradycją, wrytą na stałe w rytuał jej dziennych obowiązków. Niezależnie od warunków pogodowych, kiepskiego zdrowia i wielu innych czynników wymykała się na szkolne błonia, by w ciszy i spokoju wypalić wiśniowego papierosa, a potem zaczerpnąć świeżego powietrza przed zejściem w czeluście zamku do ponurych komnat Slytherinu. Dziś plan był taki sam, choć w trakcie zdążyła go lekko zmodyfikować, zatrzymując się w najodleglejszym miejscu dziedzińca, pod wielkim drzewem, które idealnie kryło przed wścibskimi spojrzeniami przechodniów. Zaczynało padać - w zasadzie od dłuższej chwili kropiło, z każdą minutą coraz mocniej i mocniej, a przeszywający wiatr, który się zerwał omiatając zamknięty dziedziniec kilkukrotnie, zdążył już wywołać na jej bladym, wątłym ciele gęsią skórkę. To jednak nie zrażało dziewczyny; przycisnąwszy się do drzewa, naciągnęła na głowę kaptur płaszcza, niemal kolorystycznie się z nim stapiając, a jedynym co zdradzało jej obecność była żarząca się końcówka papierosa i głośne przekleństwo, kiedy niechcący zdarła sobie skórę z wewnętrznej strony dłoni o chropowatą korę. Pieczenie podpowiadało jej, że zapewne poza zabrudzoną raną, ma powbijaną w nią drzazgi - teraz jednak nie mogła tego sprawdzić, kiedy nie widziała na dalej niż kilka metrów.
Zamknął z trzaskiem książkę i wyjrzał przez okno. Zadziwiające było to, że osoba jego pokroju siedziała sobie swobodnie przy jednej z ławek w bibliotece. Gdzieś na uboczu, ale zawsze. Pewnie, gdyby ktoś, kto go znał, zobaczył chłopaka w tym momencie, nie zostawiłby na nim suchej nitki. Najwidoczniej dbanie o swoje złe imię było trochę trudniejsze i wymagało wielu poświęceń, kto by się tym przejmował. Jeszcze raz spojrzał na przestrzeń za oknem. Pogoda nie zwiastowała niczego dobrego, nie czekał go więc przyjemny spacerek wśród śpiewających ptaszków, lub innych, dziwacznych kreatur. Co go więc podkusiło, aby w ogóle wyjść ze szkoły? Postanowił, że nie będzie się dłużej nad tym zastanawiał i po prostu wyszedł z pomieszczenia. Wrócił się do lochów po swoją kurtkę i zarzucił ją szybko, jeszcze zanim znalazł się na zewnątrz. Cholera, cholera, cholera. Było zimno. Jednak jak na gruboskórnego człowieka przystało, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Czego nie mogły powiedzieć czubki jego palców, które powoli stawały się czerwone. Prawie tak samo, jak jego świeże blizny. Ah, to było na ostatnim wyjściu szkolnym do Hogsmeade. W tym momencie powód tego całego wydarzenia nie miał większego znaczenia, a przede wszystkim sensu. Wsunął donie do kieszeni spodni i ruszył wzdłuż ścieżki. Nie mając zielonego pojęcia, dokąd zmierza, nawet nie zorientował się, kiedy zboczył z tej drogi. Ahoj przygodo! Podpowiadała jego druga podświadomość, ta żądna wiedzy i nieznanego. W pewnym momencie zatrzymał się, dostrzegłszy postać, która stała trochę dalej. Walka z wiatrem, aby papieros szybko nie zgasł? Nawet nie wiedział, co go pokusiło, aby bezceremonialnie sobie podejść i oprzeć się o to samo drzewo. Dopiero teraz dostrzegł jej poranione dłonie. Między jego brwiami pojawiła się lekko zmarszczka, a kiedy dostrzegł postać zza kaptura, zorientował się, że często widywał ją w salonie. Nie lubił tam zaglądać, a tu proszę. -Obędzie się bez szwów.-Mruknął.
Ręka zapiekła, ale przestała na to zwracać uwagę niemal w tym samym momecie, gdy zza drzewa wyszedł ktoś nieznajomy. Instynktownie odsunęła się do tyłu, chociaż wcale nie przeraził ją ten atak na jej święty spokój. Po tym co przeszła niewiele było ją jeszcze w stanie przerazić. - Bez szwów może tak, bez wyjmowania drzazg nie sądzę. Poza tym, skąd ta pewność? Nawet nie widziałeś. - Zerknęła na otwartą dłoń, która na szczęście nie była jej wiodącą, a potem z powrotem przeniosła ciekawskie spojrzenie na chłopaka. - Nie za zimno na wycieczki? - Nigdy nie rozumiała wychodzenia bez powodu w taką pogodę i zastanawiała się co tacy ludzie mają w głowach. W jej przypadku odpowiedz była prosta: nic. Albo silne uzależnienie. Brak rękawiczek również dawał jej się we znaki, zaś chłopak nie wyglądał na zbytnio zmarzniętego. Uniosła więc zdziwiona brew. - Papieroska? - Spytała wreszcie, podsuwając mu pod nos paczkę; nie znała go, więc nie wiedziała czy pali czy nie. Zresztą, ledwo pamiętała jego imię, o twarzy nie wspominając - był dla niej człowiekiem widmo, którego rzadko spotykała na swojej drodze.
Nie miał w zwyczaju przeszkadzać ludziom. Prawda jest taka, że rzadko kiedy wchodził komuś w paradę. Nie czuł takowej potrzeby. Po prostu, jeżeli nie wchodziło mu się w drogę, mało obchodziło go życie społeczne. Jeżeli o niego chodzi, to chyba takowego nie posiada. Smutne ale prawdziwe. - Skąd ta pewność? Może mam bardzo podziel na uwagę i oczy dookoła głowy.- Wzruszył ramionami. Po prostu lubił obserwować, a nie miał dzisiaj nic lepszego do roboty, więc mógł sobie pozwolić na ekscesy... Takie jak rozmowa z kimkolwiek. Pech chciał, że to ona stała mu na drodze. Była pierwszą, jaka zwróciła jego uwagę. Powinien jej współczuć czy raczej gratulować? Kolejne wzruszenie ramionami. Czy był niewzruszony pogodą? Może. Co innego mówiły jego palce, ale te nie mogły go w tym momencie zdradzić. -Idealna pora na pooddychanie świeżym powietrzem, nie uważasz? Nigdy nie wiadomo czy jakaś urwana gałąź zaraz nie przeleci Ci nad głową. -Powiedział, może trochę głośniej niż powinien, aby było go słychać. Odchrząknął, chcąc pozbyć się chrypy, na marne. Nie dość, że dziwak, to jeszcze brzmiący jak gbur. Może chciał zwyczajnie się trochę po torturować, może zamarznąć gdzieś za drzewem i umrzeć w spokoju. Nie byłoby to wcale przyjemne, ale skuteczne. - Uczono mnie, że nie powinno się odmawiać.- Było to gówno warte, ale się tego trzymał. Przechwycił paczkę i wyjął papierosa, którego odpalił końcem różdżki. Gdyby miał swoją mugolską zapalniczkę, byłoby o wiele łatwiej. Cóż, lepiej jest utrudniać sobie życie, prawda? Nic dziwnego, że go nie kojarzyła. Może być z siebie dumny, że jego odstępstwo od całej reszty w końcu się opłaciło. Nie bez powodu trzymał się z daleka. Teraz. Gdyby tylko usłyszał jej stwierdzenie, autentycznie by się uśmiechnął. -Pokaż.- Wskazał głową dłonie, które gdzieś schowała. Nie gryzł, więc mogła czuć się chociaż trochę bezpiecznie. Sam wyciągnął swoją dłoń. I jego mały brudny sekrecik z tym całym niewzruszeniem pogodą poszedł się jebać.
Zmarszczyła skonsternowana czoło słysząc jego odpowiedź. Śledził ją? Obserwował od dłuższego czasu? Przecież było ciemno, w dodatku padało, a ona chyba już osiągnęła najwyższy poziom ukrywania się przed kimkolwiek. Świadomość, że najwidoczniej żyła w błędzie od dawna ukuła jej kobiece ego na tyle mocno, że usta brunetki wykrzywiły się w cierpkim grymasie, ledwo i tak zauważalnym w panującym mroku. - Obserwowałeś mnie? - Spytała więc, szybciej niż zdążyła w ogóle pomyśleć nad sensem tego pytania. Nie widziała zresztą żadnego powodu, dla którego miałoby tak być, chociaż w przypadku tej osoby nie mogła niczego być pewna. Nie znała go, rzadko widywała, a jednak pojawił się raz w jej wizji - o tym nie zamierzała wspominać. Zdążyła przypisać go do listy osób, które nie wierzyły w istnienie jasnowidzów i w prawdziwość iść przepowiedni, więc nie chciała strzępić języka na daremno. A może powinna go ostrzec przed czyhającym niebezpieczeństwem? Z rozważań wyrwało ją stwierdzenie o przelatującej nad głową gałęzi i spowodowało, że machinalnie uniosła wzrok do góry. Nie pomyślała o tym, że przy porywistym wietrze faktycznie coś może zaraz na nią spaść. - Nie przewidywałam w dniu dzisiejszym śmierci od uderzenia gałęzi. Z pewnością byłoby to spektakularne, a z drugiej strony nie mam ambicji na długą, żmudną śmierć. Bo raczej nie umierasz od razu. Chyba, że masz wyjątkowo dużo szczęścia i dostajesz gałęzią prosto w głowę albo upadasz głową na jakiś kamień. - Nawet nie próbowała odgadywać jego myśli, w gruncie rzeczy trochę sobie żartowała. Zgarnęła przyklejone do twarzy kosmyki włosów, które wraz z zsunięciem się kaptura unosiły się z każdym podmuchem wiatru, wchodząc jej do oczu i ust. Nie zwróciła też zbytnio uwagi na ciszę, która między nimi chwilowo zapadła - doceniała towarzystwo, przy którym mogła w spokoju zapalić, pomilczeć, a nie dwoić się i troić, by zabawić towarzysza rozmową. Rozejrzała się ponownie, strzepując popiół na ziemię, zaś zranionej ręki nie wsuwała wciąż do kieszeni. Bała się tych przeklętych drzazg, tym bardziej prośba (rozkaz?) chłopaka wywołał w niej wewnętrzny sprzeciw. - Nie ma mowy. Jest ciemno, nie będziesz mi grzebać w ręce. - Dostrzegła drżenie dłoni chłopaka, a przy tym udowodniła sobie, że wcale nie jest taki niewzruszony, jakim próbuje być. Zamiast tego dopaliła papierosa, zgasiła niedopałek i wolną, zdrową dłonią złapała go za rękę. - Zacznij nosić rękawiczki. - Sama nie miała najcieplejszych rąk, a jednak wydawało jej się, że wciąż były cieplejsze niż Lennoxa.
Bez przesady. Niech nie popada w paranoję, choć komu on to mówił. Sam nie był lepszy... Może nawet gorszy. Czasem wystarczyło jedno słowo, spojrzenie, które niekoniecznie mu się podobało. I tyle mu wystarczyło. Powodów do oskarżeń nie było końca. Ale spokojnie, nie śledził jej, nie obserwował... Przynajmniej nie tak długo, jakby jej się to zdawało. -Oczywiście. Nie mam nic lepszego do roboty. Łażę za dziewczynami, aby potem je zaczepiać i wykorzystywać do własnych, niecnych celów.-Powiedział, wywracaj teatralnie oczyma. Potrafił tak? Mógł pozwolić sobie na słaby uśmieszek. Byłby to naprawdę zabawny widok. I oczywiście miała wszelkie prawo do tego, aby myśleć o nim, cokolwiek jej się żywię podobało. Nie znała go. On nie znał jej. Równie dobrze mógłby powiedzieć, że to z nią coś jest nie tak. I zaraz sama wykorzysta go do jakiś swoich tajemnych planów. Widziała go w swojej wizji? Był to jakiś sposób na podryw? Nie nadążał za trendami. A tak serio, czemu nie? Zaczęliby tę znajomość całkiem ciekawie, poza tym chętnie posłuchałby co go tam czekało. Niebezpieczeństwo? Równie dobrze mogłoby mu się coś stać, jedząc śniadanie, z drugiej tryb jego życia nie pozwalał mu na ułudę bezpieczeństwa i sielankowego życia. Niech go więc zaskoczy i powie mu coś, czego sam nie wie. -Wystarczy, że trafi Cię w odpowiednie miejsce i po Tobie. Tak naprawdę, czasem wystarczy lekkie pęknięcie... -Wzruszył lekko ramionami. Wiele razy to widział. Wtedy jednak w ruch szły pięści... Nie była to gałąź, ale pod wpływem wiatru i samej ciężkości naprawdę wiele można zdziałać. Jednak nie chciał wychodzić na kolesia, z bardzo dziwnymi zainteresowaniami oraz posiadającym niepokojące kompendium wiedzy. Lepiej było się zamknąć. Zaciągnął się dymem, przez chwilę przytrzymując go w płucach. Aż do ostatniej chwili. Uczucie pieczenia, pomimo tego, że potrafiło być nieprzyjemne dla większości, mu całkiem się podobało. Pozwalało poczuć... Cóż, cokolwiek, a w tym momencie najbardziej mu na tym zależało. - Ten problem jest do rozwiązania. Lepiej, abyś pozbyła się tego od razu, o wiele gorzej będzie, jak dostaną się głębiej. Wtedy będzie zwyczajnie nieprzyjemnie. -Mruknął, czekając. Mówił już lżejszym głosem, bo może to stanowiło problem (bo przecież nie mogło chodzić o niego) Czemu chciał ją przekonać? Czemu w ogóle to robił? Co go to do cholery obchodziło.-Znam się na tym.-Dodał. I wypraszam sobie, niczego nie udawał. Po prostu w ręce zawsze było mu zimno. W sumie ciekawe, cały czas używa tylko ich, a gdy przychodzi co do czego... Może po prostu nie używa ich odpowiednio. Nie w sposób, który doskonale zna. -Nie matkuj mi, bo sama zachowujesz się jak dziecko.- Zerknął na dłoń, która złapała jego. Trochę tak, jakby domagał się tej odpowiedniej. Jej dłoń była zdecydowanie cieplejsza i była również uczuciem całkowicie mu obcym. Nigdy specjalnie mu to nie przeszkadzało. Sposobem na to, aby krążenie wróciło do normy, było granie... Czego już nie robił. Od bardzo dawna.
Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby ktokolwiek w szkole miał podobne upodobania i jeśli akurat byłby nim on. Niewiele o nim wiedziała, z tendencjami do bycia człowiekiem widmo był prawie idealnym kandydatem na takie stanowisko, a mimo to uśmiechnęła się szeroko, niezbyt odpowiednio do tematu, jaki poruszyli. Nie sądziła, że rzeczywiście ją obserwował i śledził, a znalazł się tutaj zupełnie przypadkowo, po prostu. - Niecnych celów? Możemy o tym porozmawiać. Nie uwierzysz, kobiety czasami mają dziwne fantazje. - Była bezpośrednia, z pewnością nie należała do normalnych. Teraz zastanawiała się jak szybko chłopak od niej ucieknie, uznając, że jest psychicznie chora. Poruszonej kwestii zabicia przez drzewo już nie poruszyła; pokiwała głową na znak, że rozumie, choć w zasadzie zaciekawiła się skąd wiedział o takich rzeczach - o to zamierzała jednak zapytać w odpowiednim czasie. Z ręką z kolei dalej szła w zaparte - było ciemno, przecież nie widział w ciemnościach jak kot, a rzucanie zaklęć przy zakłóceniach magii mogło jej co najwyżej uciąć rękę. W tej kwestii stała się bardzo nieufna i wolała mozolnie wyciągać drzazgi pęsetą, niźli zastanawiać się, czy zaklęcie podziała tak, jak należy. - Już jest nieprzyjemnie - przyznała - a jednak dalej zastanawia mnie twoja troska. - Nie posądzała go o altruizm, nie wisiał jej żadnej przysługi - może był psychopatą, który napawał się bólem innych? Ona śmiała się z ludzkiego nieszczęścia, czyżby właśnie miała zwrócić się jej karma? Przewróciła oczami, ale poza tym nic sobie nie zrobiła z uwagi chłopaka. Zamiast tego zmusiła go do zaciśnięcia dłoni w pięść, którą ponownie okryła swoją dłonią, a i nawet wyjęła z kieszeni tą drugą, ostrożnie układając ją od dołu. Tym samym zbliżyła się do niego nieco, opierając się bokiem o drzewo. - No już, już. Mamusia ociepli rączki. - Parsknęła ironicznie, odnajdując w półmroku oczy chłopaka; wlepiła w nie błękitne tęczówki i zamilkła. Wreszcie mogła przyjrzeć się jego twarzy i - co ważne - zapamiętać ją.