W północno-wschodniej części dziedzińca na parterze stoi wysokie i wiekowe drzewo pod którym można znaleźć kilka ławek. Są one zwykle licznie oblegane w czasie cieplejszych dni. Na niektórych z nich można znaleźć pamiątki pozostawione przez uczniów: tajemnicze podpisy, klasyczne serduszka, czy charakterystyczne inicjały autorów, które po dodaniu sumują się w "wielką miłość".
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pogoda była raczej chujowa, ale nie bardzo mu to przeszkadzało. Dzięki temu, że się ochłodziło i wiało, nie było aż tak wielu chętnych do przesiadywania na ławkach na dziedzińcu, większość osób trzęsła oczywiście dupami i wolała siedzieć gdzieś pozamykana, niż powdychać trochę świeżego powietrza. Nic zatem dziwnego, że Max korzystał z okazji i po prostu siedział sobie sam, w dupie mając wszystko, cały świat i każdego, kto marudziłby na to, że uwalił się z nogami na ławce, że pewnie z jego trampek leci błoto i chuj wie co jeszcze. Podciągnął nieco rękawy swetra, w prawej dłoni przekręcał jedną z kart tarota, którego cała talia leżała przed nim, a na kolanach miał rozłożoną wielką knigę dotyczącą wróżbiarstwa. Trzymał ją tak, że na upartego szło nawet zobaczyć, co dokładnie teraz czyta, chociaż nie sądził, żeby jakiś popierdoleniec był na tyle jebnięty, żeby chciało mu się wyczyniać jakieś zjebane wygibasy, by coś z tego wyszło. Zerknął na trzymaną w dłoni kartę, jakby od niej miało zależeć całe jego życie, a później znowu porównał ją z zapisami z książki, której lekturą umilał sobie czas, po czym ujął w dłonie pozostałe karty i zaczął je po prostu tasować. Ćwiczeń w końcu nigdy zbyt wiele, czyż nie? Od czasu rozmowy z profesor Albescu wszystko mu się nieco popierdoliło w głowie, nic zatem dziwnego, że usiłował teraz to ustawić, stworzyć jakąś własną hierarchię, czy chuj wie co, a na pewno próbował zapanować nad swoim darem w takim stopniu, by być w stanie decydować, co dalej, a nie tylko czekać pokornie na kolejne wizje, które mogły, ale wcale nie musiały go nawiedzić. Chwilowo uzdrawianie poszło w kąt, ale wcale nie na długo, kurwa, potrzebował po prostu przerwy, by móc się skupić na swoim pojebanym darze, a co za tym idzie - na jego kontrolowaniu. Byłby w chuj zajebistym uzdrowicielem, gdyby nagle w połowie jakiegoś zabiegu pierdolił wszystko, bo akurat właśnie przyszłość postanowiła sobie z nim pogawędzić. Kurwa, wtedy na pewno nigdzie by go nie przyjęli, a nie o to tutaj chodziło, czy coś. Musiał więc skoncentrować się na jednym i drugim, czego nie robił nigdy do tej pory i czuł się jak jakiś jebany kujon, który siedzi i wbija sobie wiedzę do łba.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Pokonywał całą długość krużganek, a odnosił wrażenie, że porusza się niczym człowiek potraktowany imperiusem. Dopadła go rutyna, a od niej niedaleko było to niebezpiecznego marazmu, którego wolał uniknąć. Idąc korytarzem starał się skoncentrować na samej czynności stawiania nogi za nogą i odganiania tym samym cisnących się do głowy wspomnień związanych z tym miejscem. Planował jeden dzień naprzód i starał się nie myśleć za bardzo o przyszłości. Próbował pomijać zastanowienie nad dzisiejszą nocą, podczas której może ponownie lunatykować i zniszczyć coś albo gdzieś się zgubić. Sprytek miał z nim przechlapane, gdy to musiał co trzecią noc ściągać swojego właściciela z dachu albo nakłaniać, aby się chociaż ubrał, jeśli idzie szukać w ciemnym lasku jeziora. Do tego wszystkiego doszła irracjonalna obawa, że najdzie go armia mugoli z pistoletami, a to już wystarczająco wycieńczało jego umysł. Zszedł z terenu krużganek i skręcił w kierunku białej ławki, która okazała się już zajęta przez jakiegoś wściekle wyglądającego chłopaka. Tasował karty tarota, a to było już bodźcem interesującym odkąd dwie wizje dwóch różnych jasnowidzów w odstępie półrocznym w większości ziściło się cztery miesiące temu. Ruszył się zatem i usiadł na drugim krańcu ławki. - Cześć. - rzucił, a swoją torbę postawił na zimnej trawie. Najwyraźniej zapomniał zapytać czy może się dosiąść, ale został tak zainteresowany, że nie zwracał uwagi na uprzejmości. - Próbujesz wróżyć z kart? - uniósł jedną brew, a brodą wskazał trzymaną przez niego talię. - Dobry w tym jesteś? Chętnie zostanę ofiarą wróżby. - zaproponował swoją zacną osobę, wygłodniałą większej ilości zajawek z przyszłości, aby upewnić się jak bardzo mogą się spełnić. Choć miał nie wybiegać myślami naprzód to wróżba mogła dać mu chociażby najmniejsze ostrzeżenie przed tym, co może nadejść, a miał swoje za uszami, a plany niezbyt przyjemne. Nie wyglądał na osobę, która zamierzała sobie kpić albo śmiać się z tej dziedziny magii. Minęły już czasy gdy gardził wróżbiarstwem. Dziś nabierał do niego coraz większego szacunku, choć niekiedy przeplatanego lękiem.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie spodziewał się, że ktokolwiek postanowi do niego podejść. Bo na chuj? Nie był żadnym pierdolonym bożyszczem, nie był prefektem, kapitanem, chuj wie kim, nic zatem dziwnego, że na widok siadającego chłopaka uniósł lekko brwi. Nie żeby ta ławka była zarezerwowana, żeby była jakoś oznaczona, że należy do niego, czy kurwa, coś, ale w życiu chyba by nie wpadł na to, że zostanie zaszczycony czyjąś obecnością. Nie to, że był jakimś jebanym odludkiem, że był z nim generalnie problem, że miał nasrane w głowie, chociaż z tym ostatnim to pewnie wiele osób by się nie zgodziło, ale jakoś po prostu nie spodziewał się, że teraz ktoś postanowi ruszyć dupę i zacznie go o coś męczyć. Nie miał problemu z własną samooceną, czy czymś podobnym, ale jednak musiał przyznać, że był nieco zdziwiony, nic więc dziwnego, że mechanicznie się przywitał, a następnie parsknął cicho pod nosem. Serio? Pytać jasnowidza o to, czy jest dobry we wróżbiarstwie, to trochę jak pytać animaga, czy jest niezły w transmutacji. - Powiedzmy, że profesor Albescu uważa, iż zdolność wykorzystywania trzech zmysłów w moim wieku jest naprawdę niezła - powiedział na to nieco zaczepnie, a jego ciemne oczy błysnęły, gdy przyglądał się Puchonowi. Nie znał go, ale co z tego? Poza tym, co, kurwa, miał dostać pierdolca, bo ten się do niego dosiadł i na dokładkę był tak całkowicie bezpośredni? No i chuj. To było całkiem niezłe, a skoro na dokładkę wykazywał zainteresowanie tematem wróżb, to Max nie zamierzał go stąd wypierdalać. Trzeba było mu również oddać, że był całkiem przystojny, więc było na czym oko zawiesić, a tego Max nie mógł w żaden sposób przegapić. - Postaw pytanie, a karty na pewno ci odpowiedzą - rzucił na to, przekrzywiając nieznacznie głowę, po czym wsparł ją na dłoni i czekał na ruch chłopaka. Nie musiał się nigdzie spieszyć, nie miał takiej potrzeby, a skoro jego rozmówca postanowił go zaczepić, co było w chuj intrygujące, to najwyraźniej on również nie musiał zapierdalać nie wiadomo, kurwa, gdzie i po co. Skoro tak, mogli bawić się w stawianie tarota, chociażby do rana, a Brewerowi nie przeszkadzałoby to ani trochę. W gruncie rzeczy to właśnie karty były jego najlepszymi przyjaciółmi, ale innymi rzeczami także wzgardzić nie zamierzał. Skoro pod ręką miał jednak tarota, to właśnie jego planował użyć, żeby dopełnić swoistej obietnicy, jaką właśnie całkiem luźno rzucił, robiąc z tego całkiem zaczepną uwagę, bo do chuja pana, czemu by właściwie nie? Nikt mu nie bronił, nie zamierzał bawić się w bycie świętym, czy chuj coś tam, więc po prostu korzystał z tego, co dostawał. Bo mógł, a to mu w pełni odpowiadało.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Gdy Gryfon podniósł wzrok Finna tknęło wrażenie, że ma do czynienia z buntownikiem i człowiekiem o silnym charakterze. Być może grubo się mylił, a jednak z oczu chłopaka wyzierała pewność siebie, a i wzrok wydawał się być wyzywający. Lubił osoby o silnej woli i osobowości, imponowały mu, a i wydawały się znacznie ciekawsze niż inne miernoty, które wydawały się mdłe i nijakie. Wystarczyło jedno spojrzenie Gryfona, a Finn się po prostu uśmiechnął. Miło, przyjemnie, życzliwie i szczerze. - To świadczy o bystrości i inteligencji, więc chyba pcham się w dobre ręce, mam rację? - zapytał odrobinę zaczepnie, bo oczywiście miał na myśli wróżenie, którym się jawnie zainteresował. Nie miał ochoty myśleć o wizji profesor Jones (dobrze, że wyjechała, przynajmniej nie wpatrywała się w niego takim niespokojnym wzrokiem), której nie potrafił zignorować. Tak samo nie chciał myśleć o przeczuciach Caelestine. Wolał sprawdzić co przewidują dla niego karty tarota, a skoro trafił na teoretycznie odpowiednią osobę to nic nie stało na przeszkodzie, aby się tego dowiedzieć. Każde, nawet najmniejsze ostrzeżenie przed przyszłością może być na wagę złota. Nie znał zasad panujących w akurat tym sposobie wróżenia, a więc to wszystko było dla niego nowością. Nie wiedział, że musi zadawać jakiekolwiek pytanie, aby karty miały mu odpowiadać i to wyraźnie go zbiło z pantałyku. Potrzebował chwili zastanowienia, tak też w trakcie pomyślunku podrapał się po skroni i szukał uniwersalnego pytania, które nie wzbudzi podejrzeń. Westchnął, popatrzył przez chwilę w niebo i zbierał słowa pośród wielu cisnących się na usta. Musiał dobrać najmniej inwazyjne. - Wiem. - skrzyżował spojrzenie z chłopakiem i pojął, że znów zaczynał od rozmowy i zapominał się najpierw zapoznać z rozmówcą. To wchodziło mu już niemal w krew, a powinien zmienić ten niemądry nawyk. - Dokąd doprowadzą mnie intensywne treningi zaklęć? - chciał wiedzieć czy osiągnie mistrzostwo, bowiem przykładał się do ćwiczeń zbyt gorliwie. Nie potrafił przestać, przyzwyczaił się do rzucania inkantacjami na prawo i lewo, a więc ciekaw był zwieńczenia tej ciężkiej pracy. Wiedział już, że drugie pytanie będzie dotyczyło poziomu jego umiejętności magicznych - jak wiele jest jeszcze przed nim pracy? Czy wykracza już nimi poza standard czy dalej jest daleko od perfekcji? Wbił natarczywy wzrok w ciemne ślepia Maxa i świdrował go spojrzeniem, domagając się niemo reakcji.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Był pewny siebie i właściwie nie dawał sobie wchodzić na łeb. Robił, co chciał, a przynajmniej tak zawsze uważał, utemperowany nieco przez Rose i jej zamiary, ustawiony nieco do pionu przez Alise, zaczął ostatecznie myśleć o własnej przyszłości, a nie tylko babrać się w niej, kiedy nadchodziły nowe, w chuj pojebane wizje. Niemniej jednak był na pewno ostatnią osobą do tego, żeby przed kimś trząść dupą, czy czuć jakiś niesamowity respekt, o ile ktoś sobie na to nie zasłużył. Być może profesor Albescu miała do tego predyspozycje, ale wiązało się to znowu z jej darem i faktem, że po prostu go rozumiała. To nie była jednak chwila na takie rozmyślania, a już na pewno nie teraz, kiedy chłopak rzucił taką, a nie inną uwagą. - Najlepsze - powiedział na to zaczepnie Max, a jego ciemne oczy błysnęły, kiedy spoglądał na Puchona spod przymkniętych powiek. Przetasował karty, położył na ławce książkę, którą czytał i podwinął jedną nogę, by na niej przysiąść, a później czekał na pytanie, jakie chciał postawić chłopak. Nawet mu, kurwa, brew nie drgnęła, gdy je usłyszał, a później pozwolił na to, by ten patrzył wprost w jego oczy, pochylił się nawet lekko, prowokacyjnie w jego stronę, aż w końcu, nie patrząc na nie początkowo, położył trzy jebane karty na okładce książki, by zerknąć na nie i z miejsca zmarszczył dość mocno brwi. Ryzyko. Problemy. Zniszczenia. Wzlot, by upaść. Poczuł nieprzyjemne ukłucie z tyłu głowy, ale nie chciał się teraz na tym skupiać, w tym bowiem momencie rozmawiał z kartami i za ich wskazaniem dyskutował z przeszłością. - As Kielichów symbolizuje to, co było, pragnienie posiadania czegoś... większego. Większych zdolności, w tym wypadku, ale los nie dał ci tego, czego chciałeś, nie w takim nadmiarze, jakiego pragnąłeś - zaczął więc, wskazując na pierwszą z kart. Przesunął ostrożnie palce na kolejny z wizerunków i zerknął przelotnie na Puchona. - Sześć Buław opowiada o tym, co jest. A jest zajebiście, to twój najlepszy czas, masz to, czego chciałeś, doskonale ci idzie, trwa twój złocisty pochód ku chwale - dodał, a później położył dłoń przy ostatniej z kart i zamilkł. Uniósł wejrzenie ciemnych oczu i wbił je wprost w oczy Finna, jakby chciał z nich coś wyczytać, jakby w nich mógł znaleźć dodatkowe informacje, ale właściwie nie musiał tego sprawdzać. Umiał wyczuć, co dokładnie oznacza karta, na którą spoglądał i podejrzewał, że nie takiej odpowiedzi spodziewać się będzie Puchon, ale karty, jego zdaniem, nie kłamały. Płatały figle, czasem coś zakrywały, jednak nie były w stanie w pełni ukryć przyszłości. Oczywiście, jego pierdolone wizje były dokładniejsze, pokazywały mu stricte to, co się wydarzy, a nie prowadziły z nim jakieś pojebane dyskusje, ale nie chciał jeszcze z nimi dyskutować. Chociaż czul już, że przyszłość na niego napiera, żądając czegoś więcej. - Wieża - powiedział cicho. - Upadek. Symbolizuje zawalenie się życia, utratę czegoś cennego, upadek zdrowia, coś, co dotyka bezpośrednio ciebie i ciebie niszczy. Jeśli pójdziesz tą drogą, zapłacisz za nią wysoką cenę - wyjaśnił w końcu, nie odrywając od niego spojrzenia.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Być może nie powinien traktować poważne wszystkich wróżb wszak wiele z nich to bujda, żarty i kpina. Niestety nie potrafił ich do końca lekceważyć z prostego i wiadomego powodu - dwie osoby przypadkowo zajrzały w przyszłość i to, co tam ujrzały ziściło się pół roku później. Choćby chciał to nie był w stanie w pełni nie przejmować się jasnowidzami. Chłopak tasował karty z wprawą, a skoro miał rekomendacje nauczycielki i przyznał również, że jest w tym dobry to nie miał powodu aby mu nie wierzyć. Poza tym kierowało nim teraz zaciekawienie i miał nadzieję, że nie będzie traktował zbyt poważnie słów, które mogą paść. Nigdy nie mógł wyjść spod wrażenia, iż wystarczy aby odpowiednie ręce potasowały karty, rozłożyły je i potem odpowiednie usta je interpretowały. Ot, cała magia wróżenia z przedmiotów. Wydawało się to banalnie proste, ale nie ośmieliłby się samodzielnie sobie wróżyć. Wykorzystywał zatem do tego obcego chłopaka, skoro ten nie wykazywał sprzeciwu. Max wytrzymywał spojrzenie i dziarsko je odwzajemniał, a to też przemawiało na jego korzyść i niejako potwierdzało podejrzenia Finna - to człowiek o silnym charakterze, a więc warto poświęcić mu więcej uwagi aniżeli innym. Pierwsza karta zgadzała się z tym, co odczuwał. Pragnął jak najwięcej umiejętności, podążał do wyciśnięcia z siebie całego potencjału po to, aby stać się najlepszym... z tym, że nie chodziło tutaj tylko o samą żądzę posiadania wiedzy ale też o nakarmienie jego manii polegającej na zabezpieczaniu się w każdy możliwy sposób przed nadchodzącym (w jego wyobrażaniach i przekonaniach) niebezpieczeństwem. Zacisnął usta i przypilnował się, aby nie pokiwać głową. Nie musi zdradzać czy to prawda czy nie. - Najlepszy czas? Teraz? - nie potrafił powstrzymać nuty rozczarowania. Inaczej wyobrażał sobie "złocisty pochód ku chwale", przecież nie umiał jeszcze tak wielu rzeczy, a nie dostał od profesora Voralberga wezwania do nauki indywidualnej. Wykrzywił usta, ale zaraz się ogarnął, aby wyczekać cierpliwie na treść trzeciej karty. Nie stało się to tak szybko, bowiem czuł na sobie spojrzenie ciemnych tęczówek. Przeniósł wzrok z ostatniej karty na chłopaka i czekał, pozwalając mu próbować czytać sobie z jego twarzy co tylko chciał - a nie sądził, aby mógł wyciągnąć z niego zbyt wiele istotnych detali. Ciche nazwanie karty nie wróżyło (o ironio) niczego dobrego. Nawet nie zauważył, że wstrzymał oddech i ściągnął łopatki w tył. - Jävla skit. - syknął, bowiem nie zdołał umniejszyć swojej reakcji. Zacisnął pięści i nabrał ochoty rozwalenia czegoś na drobny wiór, bowiem słowa chłopaka mogły mocno pokrzyżować mu jego plany. - Nie znasz nawet mojego imienia więc to niemożliwe, że mógłbyś wiedzieć... że coś planuję. Coś większego i ta karta mi miesza. - wykrzywił się w grymasie. - Utrata czegoś cennego... kuźwa, co jeszcze mam stracić. Za co. - zdenerwował się. Karta "wieży" dotknęła go do żywego. Piekła świeżym bólem, z którym nie dało się pogodzić. Nie potrafił zatrzymać się przed sparingami, to nałóg, obsesja, a jeśli zapłaci za to wysoką cenę... Chciałby olać tę wróżbę, udawać, że to śmieszny żart, ale nie potrafił się przestawić. Spiętymi plecami dotknął oparcia ławki i mielił w ustach obcojęzyczne przekleństwa. - Jakie jest prawdopodobieństwo, że wróżby się spełnią? - popatrzył na Gryfona i starał się nie kierować na niego złości, która wesoło hasała teraz tuż pod jego skórą. Utrata cennego... nie, nie zdoła przeżyć utracenia czegoś więcej. Nie potrafił tracić, przeżywał to z ogromnym trudem, a zmiana planów była niczym przymus odstawienia narkotyku. Burzył się i jednocześnie zdradzał jak bardzo dzisiejsze popołudniowe wróżenie go dotknęło.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Co prawda Brewer nie należał do osób, które przepowiadając przyszłość, a później patrząc, jak się spełnia, rzucały jakieś pierdolone: a nie mówiłem, ale i tak trudno byłoby mu powiedzieć, że nie, że wizje się nie sprawdzają, że nie ma w nich ziarna prawdy, że są jakieś pojebane i tylko oszukują człowieka. Wiedział, że przyszłość nie kłamie, ale znając ją, można próbować ją zmienić, nagiąć, szukać właściwych rozwiązań, które, kurwa, doprowadzą do innego finału. To jednak było dość spore pierdolenie, dość spore trudności, w które Max też nie do końca chciał wierzyć. Bo owszem, dwa razy udało mu się zmienić to, co zobaczył, ale wszystko podyktowane było lękiem. Ostatecznie jednak nie mógł zatrzymać śmierci Rose, chociaż, jak łatwo się domyślić, kurewsko o tym marzył. Co z tego, skoro nie było mu to po prostu dane. Ludzie czasami otrzymywali ostrzeżenie, a i tak jak skończone, pojebane lemingi zapierdalali nad urwisko i radośnie z niego skakali mówiąc, że przecież to niemożliwe i nie tak miało to wyglądać. Co miał im wtedy, kurwa, powiedzieć? - Możesz się z tym nie zgadzać, ja ci tylko mówię to, co widzę - powiedział na to i lekko wzruszył ramionami, po czym spojrzał na niego z zaciekawieniem, kiedy ten wypowiedział się nagle w obcym języku. Jak podejrzewał Max, właśnie zaczął przeklinać, co spowodowało, że kąciki ust Gryfona zadrżały lekko, jakby w rozbawieniu, ale tak naprawdę ne było mu zbytnio do śmiechu. Nie lubił, kiedy okazywało się, że wróżby są tego typu, kiedy nagle wpadał na jakąś gównianą minę, bo mimo wszystko ludzie nie lubili tego słuchać i reagowali bardzo różnie. Teraz też było podobnie, a Max tylko zaśmiał się i wzniósł oczy ku niebu, by po chwili wbić wejrzenie ciemnych tęczówek wprost w oczy Finna i nie poruszał się już wcale, jakby w ten sposób chciał go przykuć do miejsca, żeby nie rzucał się jak jakaś jebana ryba wyjęta z wody. Przesunął palcami po ostatniej karcie, jakby chciał wyczuć jej fakturę i kształt obrazu, który się na niej znajdował. Doskonale wiedział, jak wygląda wieża, ale teraz jakby dopiero się na niej skupił, pierwszy raz od dawna, pierwszy raz, kurwa, w życiu. - Nie wiem, ale to nie ma znaczenia dla kogoś, kto jest jasnowidzem - powiedział na to po prostu, nieco zaczepnie, a później pokręcił nieznacznie głową, wciąż jeszcze rozbawiony jego reakcją i tym, że chciał mimo wszystko zatrzymać tę przepowiednię, że chciał ją powstrzymać, że nie chciał dopuścić do tego, by jej słowa miały jakiekolwiek znaczenie, a jednocześnie chyba zdawał sobie sprawę z tego, że to tak po prostu nie działa w żaden sposób. - Ostrzegłem cię, ale ty zrobisz, co chcesz.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wkurzył się na wróżbę, bo nie była ani trochę wygodna, a jeśli jej wierzył (a nie umiał jej zlekceważyć) to przymuszała go do zmiany planów, a tego chciał uniknąć. Nie potrafił zrezygnować z ćwiczeń, czuł nieprzyjemny ciężar na żołądku na myśl, że miałby przestać. Nie po to zamęczył Dinę warzeniem Morphiusa, aby teraz cały plan poszedł na nic. Nie potrafił ukryć niezadowolenia, ale zdawał sobie sprawę, że Max nie był tutaj ani trochę winien. Popatrzył chłodno z ukosa na chłopaka, gdy ten po prostu zaśmiał się. Nie było w tym absolutnie nic zabawnego, nie widział, że to niewygodna wróżba? Z drugiej strony co go to miało obchodzić. Mało kogo obchodziło, że się staczał raz po raz i co tu dużo mówić, najwyraźniej jest to nieuniknione. - No nie gadaj, że jesteś jasnowidzem. - krew odpłynęła z jego twarzy, bo właśnie teraz wszystkie szanse zlekceważenia wróżby poszły się pieprzyć. - Cholera by to. Trzeci jasnowidz w zamku, ja to mam szczęście. No tak, dlatego trafiłem w dobre ręce. - ale nie brzmiał przy tym zbyt szczęśliwie, a raczej zmartwił się słowami chłopaka. Bardzo głośno westchnął i pochylił się, aby oprzeć łokcie o kolana. - Często masz te... no, wizje czy jak się to nazywa? Na czym to polega? - zapytał pomimo kiepskiego już humoru. - Dostałem dwie tak jakby wizje od dwóch jasnowidzów i zostały wywołane w bardzo różne sposoby. Ich treść była do siebie bardzo podobna i mało tego, ziściły się jakieś pół roku później, choć nie kropka w kropkę. Stąd moje pytanie. - wyjaśnił, mimo że chłopak nie dociekał, ale wolał w razie czego uprzedzić potencjalne pytanie. Oddałby naprawdę wiele (ale nie za wiele), aby potrafić zlekceważyć "Wieżę". Co tu ukrywać, wystraszył się.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Czy się dziwił? Ani trochę. Ale naprawdę, ludzie potrafili dostawać takiego pierdolca, gdy okazywało się, że wróżba nie szła po ich myśli, że Max zastanawiał się czasami, na chuj pytają. Nie dało się przecież zakładać z góry, że każda odpowiedź będzie dobra, że wszystko będzie dokładnie tym, czego oczekiwali, prawda? Chociaż, chuj tam wie, może zakładali z góry, że wróżbici ustawiali karty tak, by odpowiadały pragnieniom, z jakimi do nich przychodzili, ale dla nich Brewer miał smutną wiadomość - przyszłość rządziła się własnymi, jebanymi zasadami i nie dało się jej w żaden sposób po prostu okiełznać, była, jaka była i chuj. Robiła sobie co chciała, a tylko nielicznym pozwalała na to, by do niej zajrzeli, aczkolwiek to jeszcze i tak nic nie oznaczało i na nic nie wskazywało. Było. Istniało. I tyle. - Komuś wyraźnie się coś popierdoliło, że szlamie trafił się taki dar - rzucił na to, dość zaczepnie, po czym lekko uniósł brwi. Trzeci? Czyżby wcześniej rozmawiał z Albescu? Wiedział jeszcze o tym debilu od Krukonów, który nie dość, że ślepy, to jeszcze posiadający wizje, latał na jakiejś jebanej miotle i próbował grać w drużynie, to było dopiero pojebane, ale Max wolał w to nie wnikać. Teraz zresztą bardziej interesowało go to, jak chłopak zareaguje na jego słowa, bo to była ciekawa próba. Niektórzy burzyli się, kiedy tak się określał, inni się dziwili, ale właściwie nigdy nikomu nie przyszło do głowy, żeby zapytać, czemu tak o sobie mówi, co nim kieruje i ile w tym jest właściwie ziaren prawdy. Zaraz jednak to on się zdziwił, bo nie sądził, żeby Puchon chciał wiedzieć coś jeszcze. Zgarnął karty, złożył je i automatycznie przetasował, siadając teraz tak, że jedną nogą dotykał nogi Finna. - Wizje. Pytasz o mnie, czy pytasz ogólnie? Bo to nie jest tak, że każdy przeżywa je tak samo i widzi to samo. Dostałeś przepowiednie słowną? Czy jaką? - rzucił na to i spojrzał na niego uważnie, znowu wbijając spojrzenie ciemnych tęczówek w jego oczy. Czy się bał? Czy był raczej wściekły? Tego Max nie mógł odczytać, nie mógł wiedzieć, mógł się jedynie domyślać, ale zgadywanie nie było tutaj jego mocną stronę. Kurwa, zresztą, na chuja pana miał to robić?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- O kim ty mówisz? - nie miał pojęcia, że mowa jest o profesorce Albescu. Tknęło go nazywanie kogoś szlamą, a to wzbudziło w nim wiele uczuć. Mimo długiej przyjaźni z Charliem nie potrafił nienawidzić mugoli i świata niemagicznego. Nie czuł się wśród nich w pełni komfortowo, ale też nie umiał nimi gardzić. Zmrużył jedynie powieki, ale nie padł żaden komentarz na ten temat. Dopóki wprost nie zostanie zapytany to nie musiał się wypowiadać. Nie czuł też nagłej potrzeby stawania w obronie obcej osoby, która została nazwana przez Maxa szlamą. Gdyby chodziło o kogoś mu znajomego albo w jakiś sposób bliskiego to jego usta z pewnością nie pozostałyby zamknięte. Przyzwyczaił się też do polityki Charliego i niejednokrotnie słuchał jednym uchem jacy mugolacy to źli i niedobrzy et ce tera et ce tera. Odchylił nieco głowę, gdy ten zmienił pozycję i wprawił w ruch jego komórki nerwowe, a wszystko to przez przypadkowe i zwyczajne zetknięcie się w jednym miejscu. Odruchowo powiódł wzrokiem do ich kolan i zastanawiał się na ile mu to przeszkadza a na ile może to zignorować. Nie miał pojęcia czemu ale uniósł policzek w półuśmiechu i podniósł wzrok na rozmówcę. - Pytam o ciebie. - sprecyzował i położył łokieć o oparcie ławki. - Jedna osoba po prostu to zobaczyła w jakiejś poplątanej wizji jednak szczegółów mi nie zdradziła. Druga osoba podzieliła się ze mną swoimi... wyśnionymi przeczuciami. W drugiej sytuacji trochę to zlekceważyłem, no ale cóż... - potarł kciukiem brodę i kącik ust. - Jasnowidzenie można w jakimś stopniu wyćwiczyć albo opanować? - powiódł wzrokiem po jego twarzy i spostrzegł, że chłopak wygląda znacznie dojrzalej niż inni studenci. Z pewnością nie wyglądał na siedemnaście lat, a na jakieś dwadzieścia dwa. Zastanawiał się czy to już ten moment, kiedy zaczyna zwracać uwagę na detale wyglądu obcej osoby z powodu narastającego poczucia samotności. - Ile masz właściwie lat...? - zapytał z uśmiechem czającym się na ustach. Nie umknęło mu istnienie tatuaży, bowiem jeden z nich wystawał z jednej strony nadgarstka.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Przekrzywił lekko głowę, przyglądając się jednocześnie Finnowi. Zastanawiał się, jakie tak naprawdę wywarło to na nim wrażenie, bo to była kwestia dość intrygująca, chociaż oczywiście, nie zakładał z góry, że na tyle wciągająca, by poświęcać mu wiele swojego czasu. To samo tyczyło się samego chłopaka. Owszem, był przystojny, owszem, interesował się w jakiś tam jebany sposób wróżbiarstwem i chciał wiedzieć, co tarot ma mu, kurwa, do powiedzenia, ale tak naprawdę Max nie mógł wiedzieć, jaki ten jest i czy jest sens nadal go zaczepiać. Dla własnej rozrywki? Może. - O sobie - powiedział zatem całkiem gładko i po prostu poruszył lekko ramieniem, na znak, że chuja go to generalnie obchodzi, ale oczywiście znał osoby, dla których był czymś gorszym niż gówno przyklejone do podeszwy buta. Domyślał się, że takie jednostki frustrowały się wręcz niemiłosiernie, kiedy myślały o tym, że one mają co najwyżej jakąś jebaną srakę, a on posiada dar, który nie jest ofiarowany każdemu czarodziejowi, jak jakieś pierdolone cukierki na szkolnym festynie. Uśmiechnął się do niego nieznacznie, gdy i ten wykonał podobny gest, ciekaw mimo wszystko, dokąd jeszcze zaprowadzi ich to spotkanie, bo w gruncie rzeczy pewnie nie miałby nic przeciwko temu, żeby stało sie ono nieco pełniejsze, ale na razie nie zamierzał mówić tego na głos, bo tam chuj, nie do końca wiadomo było, jak Puchon może zareagować, a mimo wszystko Maxowi nie chciało się z nim pierdolić na jakieś zaklęcia, gdzie po prostu skończyłby pewnie rozsmarowany na ścianie. - Straciłeś kiedykolwiek przytomność? Albo topiłeś się? To uczucie, kiedy tracisz kontakt z rzeczywistością i śnisz na jawie, widzisz to, co ma się stać, czasem tak boleśnie dokładnie, że rozpoznajesz jebany pokrowiec na imbryk, a czasem nie masz pojęcia, co właściwie obserwujesz - powiedział po chwili, kiedy jego spojrzenie poszybowało w górę, w stronę nieba, kiedy lekko rozchylił wargi, starając się dobrać jakieś słowa do tego, co mu chodziło po głowie. To nie do końca było to, więc tylko potrząsnął głową, bo pierdolił jak pokruszony. Nie dało się opisać wizji, po prostu, one były i chuj z nimi. - Tak i nie, to w chuj skomplikowane zagadnienie, profesor Albescu usiłuje wskazać mi właściwą drogę - dodał, by zaraz zrobić w powietrzu cudzysłów, a potem zaśmiał się, kiedy Finn zadał swoje pytanie, zaś jego ciemne oczy błysnęły mocno, zdradzając rozbawienie, które pojawiło się właściwie w momencie. - Prawie osiemnaście. To dobra odpowiedź, czy jestem za młody? - rzucił jeszcze.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Dlaczego nazywasz się szlamą? - zapytał całkowicie zbity z pantałyku - Jak mniemam, jasnowidzenie nie jest ci na rękę? - wywnioskował i wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Skoro pochodził z niemagicznej rodziny to jakim cudem posiadał tak niezwykłą umiejętność? - Ciekawe... to bardzo ciekawe. - żałował, że wiedza na przyczyny takiej a nie innej sytuacji nie zostanie odnaleziona ani w księgach ani w głowach wiekowych i doświadczonych starców. Zdawał sobie sprawę, że bezpardonowo wprosił się do towarzystwa Maxa i prawdopodobnie mu przeszkadza w nauce używając jego jasnowidzenia do swoich własnych problemów. To było silniejsze od niego, a powinien chociażby okazać w jakiś sposób wdzięczność, aby nie wyjść na egoistę. Nie był pewien z jakiej przyczyny na ustach chłopaka pojawił się ten uśmiech, ale był na swój sposób tajemniczy. Z żywym zainteresowaniem słuchał opisu wizji i nie zazdrościł mu ich posiadania, choć zapewne bywały przydatne. - Brzmi kiepsko. - stwierdził fakt. - Bardzo, bo musisz to czuć. Miałem zapytać czy nie chcesz wywołać wizji w ramach ćwiczeń - oczywiście z opcją zapłaty - ale skoro odczuwasz to tak wyraźnie to może zaniecham tego. - jego wzrok padł na eksponowaną szyję, gdy ten spoglądał w kierunku nieba. Cóż za fantastyczna linia szyi... nie powinien spoglądać na nią niczym wygłodniały wampir. - W ten sposób mogą mi wróżyć tylko masochiści. - uśmiechnął się dwoma kącikami ust, bo czemu nie. Nigdy nie topił się, bowiem woda była jego ulubionym żywiołem i kochał pływactwo. Tracił przytomność wielokrotnie, ale też nawet te doświadczenie nie pozwoli mu zrozumieć co Max musiał czuć przy napadach jasnowidzenia. Z opóźnieniem dostrzegł rozbawienie w jego ciemnych ślepiach, bowiem przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od jego szyi. Kilkakrotnie zamrugał i skrzyżował z nim spojrzenie. Nie miał pojęcia skąd ten ubaw. - Chyba nieumyślnie zabrzmiałem jakbym miał ci zaproponować coś demoralizującego albo nielegalnego. - udało mu się wpaść na podejrzenia potencjalnych przyczyn tego śmiechu czającego się w kącikach jego ust. - Gdzie moje maniery... dziękuję za wróżbę i cóż, wróżyłeś Finnowi. - wyciągnął w jego kierunku dłoń do uścisku - stanowczego, silnego ale bez przesady. Powinien najpierw się przedstawiać, a nie dopiero po fakcie, kiedy już kogoś zagadał, zaczepił i skorzystał na spotkaniu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- A dlaczego nie? Są ludzie, którzy uważają to za najgorszą obrazę na świecie, lepiej więc pluć im w twarz i samemu tak o sobie mówić niż później znosić ich śmiech - stwierdził na to i zaśmiał się po prostu. Może nie był w pełni mugolakiem, w końcu rodzina jego matki miała magiczne korzenie, przynajmniej o tyle, o ile wiedział, ale jak marne? Nie był nawet pewien, czy skrytka, jaką posiadał w banku, należała faktycznie tylko do niej, do dziadków, czy jak to wyglądało. Nie wiedział o nich właściwie nic, więc błąkał się całkowicie we mgle, wiedział jednak tylko, że gdyby istniały jakieś pierdolone testy na czystość krwi, to nawet nie przebiłby jakichś trzydziestu procent, jak podejrzewał. Jego nazwisko nie figurowało w żadnych jebanych spisach, nie było niesamowicie popularne, więc podejrzewał, że dziadek albo babka pochodzili z całkiem mugolskiej rodziny, a może oboje? Może któreś zaś było charłakiem? Miał mnóstwo pytań, ale nie sądził, by kiedykolwiek uzyskał na nie odpowiedzi, a grzebanie w tym gównie, szukanie cudzych wspomnień, gdy ci już nie żyli, było raczej jebanym pierdoleniem się z jakimś zasraństwem, którego nawet nie chciał ruszać. Więc łatwiej było mu mówić o sobie per szlama, niż udawać, że jest inaczej. - Ci, którzy nie wiedzą, jak ono działa, nazywają je darem. Ja nazywam je przekleństwem. Nie, nie znali się na tyle, żeby mu o wszystkim opowiadał. Kurwa, jak mało osób wiedziało o tym, że badali go psychiatrzy, że lekarze rozkładali ręce, opowiadali o zmianach w mózgu, wymyślonych przyjaciołach, rozdwojeniach jaźni i chuj wie czym jeszcze. To były tajemnice, które mógł wyjawić komuś naprawdę ważnemu. Kiedy Puchon mówił, przesunął lekko opuszkami palców po szyi, a potem zerknął na chłopaka i pokręcił lekko głową, widząc, że ten nie do końca rozumie pewne kwestie. - Wizji nie da się tak po prostu sprowadzić. Chcą? Przychodzą. Mają coś do powiedzenia? To mówią. To trochę jak napady padaczkowe, o ile wiesz, o co chodzi - rzucił na to, a potem zaśmiał się w głos, bo proszę bardzo, chłopak jednak w końcu wpadł na to, co było takie zabawne i w gruncie rzeczy, nieco niemoralne. Wyciągnął do niego rękę i uścisnął jego dłoń, może nieco za długo, może ciut mocniej, jakby chciał coś podkreślić albo zasugerować, a potem sięgnął po karty i przekręcił je w palcach. - Wróżył ci Max - odparł na to i wykonał coś na kształt półukłonu, nie ruszając się z ławki, a wymachując ręką, gestykulując ten cały ukłon i chuj wie co jeszcze, musnął palcami nogę Finna, ledwie po niej przejechał, ot, całkowicie przecież przypadkowo. - Na wróżby zapraszamy codziennie w godzinach od dziesiątej do siedemnastej oraz na wizzengera o każdej porze dnia i nocy, zadaj jedynie pytanie - dodał jeszcze w formie durnego żartu, a potem zerknął na Puchona ciekaw, czy ten teraz spierdoli, czy wda się z nim w rozmówki małe i duże.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
W życiu nie przypuszczałby, że Max mówi o sobie samym. To było tak zaskakujące, że nawet Finnowi zabrakło na moment języka w gębie. - Czyli wolisz sam siebie poniżać takim określeniem zanim zrobi to ktoś inny? A nie rozważałeś walnięcia zaklęciem w zęby za obrazę albo nie wiem, zignorowanie mniej zdolnych intelektualnie? - może i był nieco zepsuty, ale to nie znaczy, że agresywny. Nie szukał zwady z nikim, a jeśli ktoś silił się po to, aby go obrazić to z reguły lekceważył szczenięce i nudne jak flaki z olejem wyzwiska. Nie był na nie nigdy narażony i nie potrafił zrozumieć podejścia Maxa. Preferował pogardę i zajęcie się czymś pożytecznym aniżeli zadbaniem o to, aby wszyscy go lubili. Polecał to też Maxowi, wszak w oczach Finna poniżanie się tym nazewnictwem nie miało najmniejszego sensu. Powoli skinął głową, gdy chłopak nazwał jasnowidzenie przekleństwem. Nie zamierzał się z tym kłócić bowiem nie potrafił sobie wyobrazić co ten przechodzi i jak wiele dostarcza mu to kłopotów. Zaakceptował takie podejście i tyle w temacie. Nie miał pojęcia nic na temat ataków padaczkowych, ale to skojarzyło mu się od razu z napadami paniki, a tego niestety zaznał i aż wykrzywił usta w grymasie. - To zabrzmiało jak choroba przewlekła. - a z tym też niestety miał styczność i to solidną, więc niejako zaczynał coraz wyraźniej rozumieć spostrzeżenie Gryfona. Uściśnięcie dłoni miał silne o kilka sekund zbyt długie, a on jak głupi zwrócił na to uwagę, a potem na jego oczy, jakby próbował wyciągnąć z nich powód tych dodatkowych sekund dotyku. A potem kolejne "przypadkowe" muśnięcie przy tym śmiesznym półukłonie, a to już skalało blade czoło Finna zmarszczką, bo tego nie mógł już zignorować ani tego, że od tych zbyt częstych przypadków kuje go coś w okolicach brzucha. - Ho ho, a potem będziesz pomścić na mnie jak będę cię budzić w środku nocy z milionem zapytań... - uśmiechnął się nieco szerzej, bo właśnie miał ochotę to zrobić. Budzić go w nocy pikaniem wizznegera. - Hm, a gdybym próbował zwabić jakąś wizję... skusić... - a przy tym patrzył mu w oczy, bo widział, że ten nie miał problemu z nieustannym utrzymywaniem kontaktu wzrokowego - ... na przykład przez notoryczne kręcenie się wokół ciebie... - nachylił się nieznacznie w jego stronę i zniżył głos do subtelnego szeptu. Ten szept nie był przypadkiem. - ... to jak blisko musiałbym stać, żeby się mną zainteresowała? Chociaż jedna... malutka... - wzrok uciekł w kierunku jego gryfońskiego krawatu opiętego wokół szyi, która aż prosiła się o zabarwienie różem od ciepła rzuconego w nią zaklęcia albo ciepła pochodzącego od dotyku. Nim minęła druga minuta nachylania się w jego stronę wyprostował plecy i ponownie położył łokieć na oparciu ławki. - To byłby eksperyment czy da się taką wywołać. Oczywiście zapłacę, jeśli do niej dojdzie... - uśmiechnął się z nutą tajemnicy w głosie i błękicie jego oczu. Musiał sprawdzić czy wizje Maxa też się sprawdzają. Potrzebował trzeciego dowodu, że przyszłość może zostać sprawdzona w teraźniejszości, a wówczas nie będzie mieć żadnych wątpliwości by wszystkie przejawy wróżb traktować śmiertelnie poważnie.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max przekrzywił nieznacznie głowę, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział Finn, a potem znowu spojrzał w niebo, jakby starając się dobrać odpowiednie słowa do myśli, jakie spokojnie, dość leniwie przesuwały się przez jego głowę, kiedy zastanawiał się nad całą tą sprawą. Dlaczego tak robił? - Może lubię szokować innych. Albo pokazywać im, że w gruncie rzeczy chuja mnie obchodzi, jak mnie nazywają. Szlama to dokładnie to samo, co nazwanie kogoś kutasem, a jestem pewien, że jednym i drugim epitetem mógłbym oberwać nie raz - powiedział w końcu, nieco chyba rozbawiony takim, a nie innym postawieniem tematu, ale jak widać - Max był nieco dziwny, podchodził do całej sprawy tak, jak chyba nikt inny i jeśli Finn po prostu nie zamierzał się przejmować albo pokazywać, że w jakiś sposób coś podobnego mogło go dotknąć, tak Brewer po prostu pluł innym w twarz, samemu się obrażając i śmiejąc się z tego w głos. Może był dziwny, może to było chore, ale tak po prostu było mu łatwiej i z tym dokładnie czuł się dobrze, więc nie zamierzał w ogóle przejmować się tym, jak inni mogą na niego patrzeć. - Bo tym jest. Nigdy się tego nie wyzbędziesz i nie masz pewności, w którym momencie cię pierdolnie - powiedział prosto i pokręcił lekko głową na znak, że nic z tym nie zrobi. Ale tak, dokładnie tym było jasnowidzenie, tak to odbierał, tak to czuł i nawet za mocno się przed tym nie bronił, bo nie miał co do tego najmniejszych podstaw. Nie chciał się jednak na tym skupiać, bo jego rozmówca, jak widać, odpowiadał na jego zaczepki, co bardzo mu się podobało. I zdecydowanie planował coś z tym zrobić, aczkolwiek nie wiedział jeszcze do końca - co. - Musielibyśmy nieco poeksperymentować - powiedział na to, a jego ciemne oczy zabłyszczały, widać było, że wyraźnie zaprasza go do zabawy i spojrzał bezczelnie na jego usta, po czym nieznacznie przekrzywił głowę i zaśmiał się cicho, po czym mrugnął do Finna, gdy ten wspomniał o zapłacie. - Pomyślę nad ceną - dodał jeszcze, rozsiadając się wygodnie. Właściwie to był zadowolony, chociaż karty faktycznie nie były zbyt łaskawe. Ostatecznie jednak to nie była jego sprawa, przekazał jedynie to, co miały do powiedzenia, nie zamierzał za mocno się w tym grzebać, nie oszukiwał, nie kręcił i nie robił nie wiadomo czego. Po prostu działał, a skoro najwyraźniej przyszłość rysowała się w takich, a nie innych barwach, to nie zamierzał Finna oszukiwać, tym bardziej że to nie przyniosłoby nikomu żadnych pozytywnych skutków. Co chłopak z tym zrobi - jego sprawa. Co zrobi z samym Maxem - również jego sprawa, ale Gryfon pewnie tak łatwo nie odpuści. Skoro już zaczynał bawić się w kota, chciał sprawdzić, czy zdoła się dostać do mysiej nory.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie mógł zrozumieć jego podejścia a przecież próbował. Nie mieściło mu się to w głowie i pomimo udzielonych wyjaśnień nie mógł się zgodzić z żadnym ze słów. - Gdyby cię nie obchodziło to byś siebie nie nazywał szlamą, a miałbyś w poważaniu co kto myśli. - skomentował to zwięźle, bowiem odnosił wrażenie, że Max ma swoje zdanie zakorzenione bardzo głęboko i prędko go nie zmieni, a sam Finn cóż... nie był pewien czy miałby ochotę wejść wśród te korzenie by zrobić coś tak absurdalnie dobrego (tak mu się wydawało) dla drugiej osoby czym byłaby poprawa własnej oceny. Zdenerwowanie ustąpiło samoistnie i zapewne wróci z potrojoną siłą którejś z nadchodzących nocy. Dzięki temu mógł uśmiechnąć się nieco dłużej, gdy ten puszczał oczko i obiecywał dalsze eksperymenty. Sęk w tym, że nie był już pewien czy mówili o eksperymentowaniu na wróżbach czy sposobach ich wywoływania, a to drugie zapowiadało się intrygująco. - Okej. - jakże zwięzła wypowiedź na dwa zdania. Zerknął na złożone karty i jedynie ciężko westchnął. - Oby następna wróżba była przyjaźniejsza, bo w tym tempie zacznę wszędzie widzieć ponuraki. - niby żartował a niby nie. Nigdy nie wiadomo co mogło chodzić mu po głowie. Tak czy siak zerknął na zegarek na lewym nadgarstku i zaczął się podnosić do pionu, bowiem zasiedział się tu całe swoje okienko. - To do później. - skinął mu głową, a gdy ruszał w kierunku krużganków to jeszcze lekko ścisnął jego bark. Rozeszli się w swoje strony ze swoimi planami na następny krok.
Kto by się spodziewał, że może spotkać cię coś takiego? Z jakiegokolwiek powodu znajdowałeś się właśnie tutaj, pomiędzy krużgankami, w okolicy ławek ustawionych pod wielkim drzewem, spotkało cię nieszczęście! Niespodziewanie na twoją głowę @Leonardo Taylor Björkson spadła doniczka, całe szczęście odwrócona, tak więc ostatecznie wylądowała na tobie jak jakiś hełm. Pełna była oczywiście ziemi, było w niej również sporo piasku i biednych roślin, które rozsypały sie teraz na twoich ramionach i u twoich stóp. Jeśli jesteś w stanie się rozejrzeć, dostrzeżesz na pewno Irytka, który kręci się w pobliżu i najwyraźniej zabiera się do ponownego ataku na jakiegoś biednego studenta czy Merlinowi ducha winnego ucznia. Skąd miał te doniczki i co z nimi właściwie robił? Po co? Jak do tego doszło? Uwielbiał rozrabiać. A skoro doniczki dopiero co zostały rozstawione tutaj przez gajowego, trzeba było się ich jak najszybciej pozbyć! Biedne rośliny, biedni uczniowie, którzy musieli znowu bronić się przed Irytkiem, który za bardzo kombinował. @Aoife Ó Grádaigh mogła stać się jego kolejną ofiarą. To samo można było również powiedzieć o frukokwiecie, który znajdował się w kolejnej doniczce. Uprawa miała pójść na marne, bo duch był najwyraźniej w nastroju do prawdziwych psot, a żadne zioła i rośliny go nie interesowały! Co teraz? - Teraz może coś mądrego wyrośnie ci na głowie! - rzucił jeszcze wielce ubawiony duch w stronę chłopaka.
W ten piękny, słoneczny, aczkolwiek nieco wietrzny dzień Leonardo postanowił udać się na spacer na szkolne błonia. Uwielbiał to miejsce, każdą wolną chwilę spędzał poza murami zamku. Jeśli tylko nie padało. Za każdym razem, widząc za oknem deszcz, zaszywał się w swoim dormitorium z książką i kubłem gorącej herbaty. Uwielbiał tak spędzać chłodne, jesienne wieczory. Od jakiegoś czasu zaczął jednak rozważać przeniesienie się na stałe do swojego mieszkania w Londynie. Może je odremontuje, tak, żeby nie kojarzyło się za bardzo z Sylvestrem? Może je sprzeda i kupi jakieś inne? Z drugiej strony, było ono w świetny stanie i nie widział powodu żeby się go pozbywać, a za remontowaniem mieszkania znajdował jeszcze mniej argumentów. Zdecydowanie powinien z kimś o tym porozmawiać, może wyszłoby mu to na dobre. Idąc tak przez dziedziniec nie rozglądał się za bardzo dookoła, toteż nie mógł wiedzieć, że na jego zdrowie i życie czycha szkolny psotnik - Irytek. Nagle usłyszał jakieś szuranie, ale było już za późno. Nastała ciemność. - Co do cholery... - wymamrotał, czując silny ból głowy. Uderzenie było tak mocne, że aż usiadł. Przez chwilę obok ciemności w jego oczach pojawiły się gwiazdki. - Ja pierdole.. - warknął, ściągając ze swojej głowy jakiś dziwny przedmiot. Zorientował się, że dookoła niego leży pełno ziemi i małych roślinek, a to co trzyma w ręku, to nic innego jak doniczka, która spadła mu na głowę. Rozejrzał się dookoła, szukając miejsca, z którego mogła ona spaść. Nie dostrzegł nikogo, dlatego też ostrożnie wstał, walcząc z lekkimi zawrotami głowy. Po chwili zobaczył Irytka. - Bardzo zabawne, Ty mały, wredny, nędzny... - rzucił stek przekleństw w stronę ducha, zastanawiając się czy dorzuci do niego doniczką, którą trzymał dalej w dłoni. Taki właśnie był Leonardo. Każdy czarodziej na początku na pewno pomyślałby o rzuceniu jakiegoś zaklęcia, żeby przywołać Irytka do porządku. Jego pierwszą myślą było: załatwię go jego własną bronią. Był pierwszy do wdawania się w bójki na pięści, ostatni do rzucania na siebie klątw i uroków. Uważał, że wszystko można załatwić mogolskimi sposobami, a i efekt jest o wiele bardziej spektakularny.
Ao akurat siedziała na jednej dalszej ławeczce z podręcznikiem do zielarstwa, nucąc jakąś piosenkę, która najpewniej zaśpiewana w okolicach Belfastu sprawiłaby, że, w najlepszym wypadku, lokalni mieszkańcy patrzyliby na nią bardzo krzywo. Właściwie sama z siebie nie przepadała za książkowym wkuwaniem informacji, ale miała w tym cel. Od pewnego czasu namawiała grono gogiczne do tego, aby mogła samodzielnie zacząć zajmować się niektórymi co ciekawszymi z punktu widzenia eliksirowarstwa roślinami, więc może wbrew sobie ale czytała definicyjki, formułki i inne tragicznie usypiające rzeczy.
Właściwie byłaby zasnęła, gdyby nie to że z transu wyrwał ją głośny dźwięk rozbitej doniczki i dość znajomy głos. Z natury nie miała nic do szkolnego poltergeista. Rozumiała jego sentyment w przeciwieństwie do prefektów czy większości grzecznych gryfonów, ale tak się składa że ostatnio miała z nim zatarg. Jego dowodem był zwisający z jej szyi nadpalony krawat, uszkodzony podczas jednej sesji z kociołkiem, w której przeszkadzał owy szkodnik. Zerwała się więc na nogi, wycelowała różdżkę tam, skąd zdawało się dochodził głos i nabrała powietrza w płuca. - Irytek, ty tchórzliwa kupo gobliniego gówna, wyłaź tutaj - dało się usłyszeć wyraźny, choć dość wysoki wrzask - Mamy ze sobą do pogadania. Przyjęła postawę bojową. Różdżka do przodu, nogi w swobodnej pozycji do szybkich uników i... czekała.
Irytek, jak to Irytek, bawił się doskonale. Szukał sobie właśnie nowej ofiary, przy okazji radośnie rechocząc, bo w sumie to wszystko niesamowicie mu się podobało, a skoro jeden z uczniów został już ukoronowany doniczką, to przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby i innych obdarzyć takim zaszczytem, prawda? A to, że przy okazji niszczył całkiem świeżą pracę gajowego? I co z tego? - Ho ho ho! Mamy bohatera! - oznajmił poltergeist i zacmokał rozbawiony, po czym niemalże tanecznym krokiem przemieścił się tak, żeby pozrzucać kolejne doniczki, przy okazji wyśpiewując sobie głośno coś, co brzmiało jakoś mocno niecenzuralnie, ale pewności mieć nie można, bo fałszował, jak się dało. Popatrzył wyraźnie rozbawiony na Ślizgonkę, która postanowiła wyskoczyć do niego z różdżką. Chociaż śmieszniejszy był ten Gryfon z doniczką! Ależ byli komiczni w swym gniewie. - Tutaj celuj, tutaj! - powiedział nadstawiając policzek i uderzając w niego palcem, jednocześnie cmokając, jakby chłopaka chciał pocałować, po czym odleciał gdzieś na bok i przemknął przez stertę worków z ziemią, żeby rozrzucić je dookoła, a później wrzasnąć na całe gardło: - ŚMIECĄ, ŚMIECĄ! WSZYSTKO NISZCZĄ! - bo przecież wydzieranie się w taki sposób było niesamowicie zabawne, a ściągnięcie tutaj jakiegoś nadgorliwego prefekta, w którego mógłby rzucić kupą ziemi zmieszanej ze smoczym łajnem było jeszcze komiczniejsze. - Brudasy! Wstyd, wstyd, wstyd!
Gdy Leonardo bohatersko próbował wycelować w Irytka doniczką, obok pojawiła się jakaś młodziutka dziewczyna z różdżką. Przez moment nie wiedział skąd się wzięła i chciał zapytać: co Ty tutaj robisz, nie potrzebuję Twojej pomocy, poradzę sobie sam. Po chwili jednak uznał, że im więcej osób zajmie się Irytkiem, tym większe szanse na skuteczne powodzenie tego przedsięwzięcia. Spojrzał więc na nią jeszcze raz, uśmiechając się tylko z wdzięcznością. - Co dwie głowy to nie jednak, chociaż rzucanie zaklęć w tego małego gamonia może nic nie dać - mruknął do dziewczyny, robiąc unik przed kolejną spadającą doniczką. - Uważaj, bo zaraz i Ciebie spotka taki los jak mój - zaśmiał się cicho, strzepując ze swoich ramion resztki ziemi i roślinek. Wyglądał komicznie, był upaćkany ziemią od głowy, poprzez barki, ramiona, ręce, aż do stóp. Trudno, wróci do zamku i weźmie prysznic oraz przebierze się z tych brudnych ciuchów, to żaden problem. Problemem był fakt, że głowa, która bolała go po uderzeniu doniczką z pewnością tak szybko nie przestanie go boleć. Może nawet to wredne stworzenie nabiło mu guza? Irytek dalej wygadywał swoje obelgi pod nosem, co chwilę zwalając coś i brudząc dookoła niemiłosiernie. Ciekawe, kto to wszystko później posprząta. Niby wiedział, że zawsze może użyć zaklęcia Chłoszczyść, ale dalej strasznie irytował go bałagan, który coraz bardziej się powiększał. - Nie musisz mi powtarzać dwa razy! - wrzasnął do poltergeista, rzucając w niego doniczką akurat w momencie, gdy ten był zajęty rozrzucaniem worków z ziemią. Czy w tej szkole tylko jemu muszą przytrafiać się takie głupie historie? Czy każde jego wyjście z dormitorium musi sprawiać, że dzieje się coś nieplanowanego? Lubił nieprzewidywalność swojego życia, ale chciałby od czasu do czasu po prostu wyjść na błonia, usiąść sobie gdzieś na ławce i cieszyć się czerwcowym powietrzem. Nie potrzebował za każdym razem spotykać na swojej drodze problemów. Szczytem była zamiana płci, która dopadła go w poprzednim miesiącu. Teraz za każdym razem po obudzeniu się zastanawiał się, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku i pierwsze co robił, to biegł w stronę lustra, żeby sprawdzić jak wygląda. Jeśli tak będzie dalej, to nabawi się traumy.
Ona jedynie uśmiechnęła się szlemowsko, otwierając torbę, która zwisała jej przez ramię i pokazując gryfonowi kolekcję buteleczek z niepokojąco wyglądającymi płynami. Miały różne barwy, niektóre z nich płynnie je zmieniały, inne tworzyły osad... - Doniczka też mu wiele nie zrobi, ale może któryś z moich nieudanych eksperymentów... - prawie zachichotała szepcząc to ku niemu, zanim spojrzała na Irytka - Właśnie nie bohater. Przyszłam tu po zemstę! - wrzasnęła jego stronę, chwytając za swoją nadpaloną część garderoby i pokazując mu - Pamiętasz? Włożyłeś mi go do ognia kiedy ważyłam eliksir, teraz przygotuj się na to aby zapłacić za to ty cholerna pokrako. Chciałą odwrócić uwagę aby jej "towarzysz" mógł wykonać pierwszy rzut w miarę z zaskoczenia, podczas gdy ona gotowała się na to aby jak najszybciej rzucić lewiosę na cokolwiek, co poltergeist postanowi w nich rzucić.
Ależ to było zabawne! A ta lecąca doniczka to najwyraźniej było dla Irytka coś, po prostu boki zrywać. Najwyraźniej duch był wręcz przeszczęśliwy, a kiedy dziewczyna się do niego odezwała i zaczęła wymachiwać krawatem, podleciał do niej, wywijając jakieś koziołki aż w końcu zawisł w powietrzu wyglądając tak, jakby leżał sobie bardzo wygodnie na brzuchu. - Masz zły adres! Prawdziwy z ciebie delikates - zaśpiewał duch z wielką radością, a jego oczy, o ile to możliwe?, jakby błysnęły złością. Skoro oni zaczęli w niego rzucać różnymi rzeczami, to on też mógł to zrobić, prawda? Na dokładkę właśnie sami pokazali, że śmiecą, brudzą i są całkowicie nieporządni! Och, jakże to radowało jego serce, jakże mu się podobała ta niesamowita sztuka, jaką tutaj pokazywali. - Fawley będzie nie-po-cie-szo-ny! - zarechotał jeszcze, a później sięgnął z wielką przyjemnością po ziemię. - WOJNA! - rzucił, śmiejąc się zachwycony i już w ich stronę poszybowały grudy błota, gliny i brudu, z korzeniami i ze wszystkim, co się tam tylko znalazło, a Irytek celował naprawdę uważnie i nie zamierzał się ograniczać do jakiegoś jednego, marnego rzutu! A ponieważ na razie jego przeciwnicy jeszcze nie odpowiadali, to miał taktyczną przewagę.
Każde z was rzuca kością: Parzysta gruda ziemi pakuje się prosto w twoją twarz, rozsypując się na niej i klejąc się do skóry, piach dostaje się do twoich oczu, co wcale nie jest takie przyjemne. Na całe szczęście ziemi nie było aż tak dużo! Nieparzysta ziemia co najwyżej cię obsypuje, kiedy tak te wielkie pociski latają po okolicy, trafiając w drzewo, w krużganki i... przypadkowych uczniów, którzy nie wiedzieli jeszcze, co się tutaj dzieje.
– ...wszyscy myślą, że Wespucci jest taki zły, ale, no nie wiem – urwała na chwilę swoje trajkotanie, żeby wzruszyć ramionami. Wyszły akurat razem z Bonnie na dziedziniec; dzisiejsze lekcje dobiegły końca, a Bird była przeciwniczką siedzenia w lochach, o ile nie było takiej potrzeby albo jeśli na zewnątrz nie rozpętała się burza gradowa (bo w zwykłą lub śnieżną wciąż czasami była skłonna zamienić cztery ściany na plenerowe przygody). Przy okazji wyciągnęła też koleżankę z klasy, zgadując, że może też mieć potrzebę pooddychania po ciężkim dniu lekcyjnym. – Można być aż tak złym i mieć taką rękę do roślin, jak on? Jak sądzisz? – Była ciekawa zdania Webber na ten temat, w końcu miała w rodzinie nauczyciela zielarstwa, może miała lepsze pojęcie na ten temat. Akurat docierały do wiekowego drzewa, kiedy nagle coś całkiem sporego łupnęło z łoskotem o ziemię tuż przed nimi, niemal odsyłając Bird na tamten świat. – Matko Boska i wszyscy święci! – wykrzyknęła z zaskoczeniem, cofając się o krok i łapiąc za medalik na szyi. – Myślałam, że to był taki żart z tymi chochlikami! – Rano była święcie przekonana, że magicznie zwielokrotniony głos Ajaxa był efektem zabawy jakiegoś dowcipnisia, zwłaszcza że cały dzień jakimś sposobem omijały ją sceny chaosu będące efektami inwazji. A tu jednak nie – chochliki postanowiły, że świetnym pomysłem będzie wyrzucenie zbroi w całej swojej okazałości z okna zamku. Bird dostrzegła jednego z nich grającego im na nosie, zanim odleciał siać dalszy zamęt. – Jakie to niegrzeczne – stwierdziła trochę słabo Burroughs, aż musząc sobie przykucnąć, bo ciągle była w szoku, od którego aż rozbolała ją głowa. Jeszcze nie dostrzegła delikatnego ruchu przyłbicy, w której dwa niuchacze rozeznawały się w sytuacji, w której się znalazły.
kostki na inwazję:6, I -> nieparzysta więc aż dwa mi uciekają :( Łącznie złapię 4.
Poprawiła plecak na ramieniu i zmrużyła oczy kiedy z zimnego zamku przeszły w plener gdzie słońce dawało po oczach. Wsunęła kosmyk za ucho i zaczerpnęła świeżego powietrza. Spacer po ciężkim dniu okazuje się świetnym pomysłem; powinna częściej słuchać Bird. - Wespucci zły? Jest wspaniały i mądry! Nie wiem kto śmie mówić w ten sposób. Może i jest stary ale dużo wie. - wyraziła swoje zdanie na temat nauczyciela zielarstwa, a trzeba zaznaczyć, że Bons tym przedmiotem fascynowała się nie od dziś. Pasja zaszczepiona przez matkę rozwijała się swoim tempem, a więc ktokolwiek by nie uczył zielarstwa to na start ma już szacunek Bons. Skoncentrowana na oddychaniu świeżym powietrzem nie zorientowała się, że coś jest nie tak dopóki znienacka nie huknęła przed nimi blaszana zbroja. Bons podskoczyła, krzyknęła ze strachu od razu kładąc rękę na wysokości serca jakby chcąc je powstrzymać przed wyskoczeniem na zewnątrz. Plecak zsunął się z jej ramienia i upadł na trawę, a sama dziewczyna wykrzywiła się od hałasu. W ciągu jednej sekundy teren zmienił się w niesamowite pobojowisko. - Słodki Merlinie, one chyba to zrzucają z piętra. Zobacz, tam jest otwarte okno! - wskazała na ścianę zamkową i okiennicę z której chochliki właśnie zrzucały wielki kufer. - Niech mnie sklątka pożre, uważaj Bird! - odruchowo złapała ją za nadgarstek i pociągnęła w tył, samej też odskakując dobre pół metra. W tym samym momencie dosłownie centymetr od tamtego miejsca spadł wielgachny kufer. - Swann ma rację. One opanowały zamek! - zbroja, kufer już leżały rozwalone u ich stóp, a chochliki cały czas latały wte i we wte gotowe rzucać w nie ciężką amunicją. Nie było tu Boyda, Filina, Tadzia ani Skylera za których plecami możnaby się schować więc po prostu trzymała teraz łokieć Bird i wpatrywała się oszołomiona w pobojowisko. Dopiero za chwilę dotrze do niej, że powinny zacząć działać.
Ptaszka prawie klasnęła w dłonie. Wreszcie ktoś, kto widział to samo co ona! – To samo im powtarzam! – zawołała, może trochę za głośno, ale długo sądziła, że jest jedyną osobą w zamku, która docenia starego zielarza. – Może jest trochę surowy, ale... w sumie też bym nie była zadowolona z faktu, że ktoś mi zabija rośliny – stwierdziła, silnie empatyzując z biednym Wespuccim, który pewnie musiał oglądać unicestwienie niejednego cennego pędu. Zielarstwo szybko jednak wyparowało jej z głowy w obliczu powstałego zamętu. Gdy siedziała tak w szoku, pocierając pulsujące skronie, zupełnie nie dotarło do niej, że to nie był koniec chochliczego zamachu na ich życie. Dopiero na słowa Bonnie odwróciła głowę w stronę okna, z którego złośliwe stworzenia wytaszczały właśnie wielki kufer. Nie zdążyłaby nawet zareagować, gdyby Webber nie odciągnęła jej na bok. – Bons, chyba uratowałaś mi właśnie życie – stwierdziła z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w rozbity kufer i ubrania i bibeloty rozsypane po okolicy, stojąc blisko Puchonki, bo to ona z nich dwóch miała lepszy refleks. Bird rzuciła szybkie spojrzenie na okno, ale wyglądało na to, że wyrzucanie przez nie przedmiotów się skończyło, więc znów przeniosła wzrok na rozciągający się przed nimi bałagan. Nagle dotarł do niej skowyt poruszającej się zbroi, potęgując ucisk w skroniach i rozchodzący się od nich ból – Burroughs przez chwilę myślała, że ta zaczyna się kręcić swoim zwyczajem, ale potem na chwilę niuchacz wychylił się zza przyłbicy. – Bons, niuchacze! – puknęła ją kilka razy w ramię w emocjach, przypominając sobie komunikat z rana. – Swann kazał łapać niuchacze, szybko! – Jeszcze zanim skończyła to mówić, rzuciła się do przodu, bo przyłbica zbroi zaczęła przemieszczać się przez dziedziniec. Nawet nie pomyślała o tym, żeby użyć różdżki – po prostu rzuciła się do przodu, robiąc wślizg po trawie (rujnując tym samym swój sweter). Gagatek niemal jej się wymknął, bo po wślizgu ledwie musnęła przyłbicę opuszkami palców, ale miała szczęście, bo niuchacz wpadł na jakiś kamień, który znacząco go spowolnił, dzięki czemu Burroughs go dorwała. – Chodź do cioci, malutki – powiedziała do niego, próbując utrzymać go w uścisku, co nie było takie proste, bo szarpał się niesamowicie, próbując uciec. – Mam go! – wykrzyknęła zadowolona, ale za chwilę stanęła zdezorientowana, bo dostrzegła, że stworzeń było dużo więcej, a ona miała tylko dwie ręce. Spojrzała bezradnie na Bonnie.