Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Nie. Nie idzie na żaden bal, przecież wolał siedzieć w oknie i obserwować gwiazdy. Nie chciał dziś przebywać w gronie ludzi których w większosci nie znał, a jedynie kątem oka spoglądał na nich kiedy wychodzili w stronę Wielkie Sali. Już dłuższy czas trwało oderwanie się od jakiegokolwiek towarzystwa, zostało mu niebo, przez ten czas nie patrzył na nie tak jak miał w zwyczaju. Nie chciał odkrywać i poznawać, po prostu myślał. Jedyne co go od tego odrywało to lekcje czy sprawy firmy, które i tak starał się odpychać na drugi plan na tyle ile mógł. Nie wiedział co się ostatnio z nim działo, z miejsc gdzie przebywał zostawały mu wspomnienia których nie chciałby mieć, faile. Czy rzeczywiście ostatnimi czasy był tak bardzo rozkojarzony, że nie mógł złapać dzikiego gnoma z adhd i wściekiem dupy? Nie, on po prostu wolał wpaść do sadzawki. Siedział tak jakby chcąc ograniczyć te wpadki do minimum, ale ile można? Nie mógł tak wegetować do końca życia. Takie to było życie czasem coś wychodzi, a czasem taplasz się w błocku. Wracając myślami do balu zastanawiał się czy Cordelia znalazła już jakiegoś towarzysza. Właściwie nie zależało mu do końca aby iść tą imprezę, a jedynie na tym żeby się z nią spotkać. Jeśli to by nie wyszło najpewniej wybrałby się na samotną przechadzkę po Londynie, może w końcu zdecydowałby się na kupno tego przeklętego domu. Lekko poddenerwowany odsunął się od okna z zamiarem natychmiastowego wyjścia. Jednak po szybkim ogarnięciu swojego stroju uznał, że jest trochę mało wyjściowy, szczególnie jak na tego typu eventy. Poszedł więc się przebrać, a wybór nie był trudny, kilka minut później wyglądał mniej więcej tak. Wzruszył lekko ramionami, aby nieco się rozluźnić i odgonić złe myśli, następnie pośpiesznym krokiem opuścił dormitorium. W drodze do sali napisał do Delii list, a będąc już przy drzwiach oparł się o ścianę nieopodal oczekując jej przybycia. Nie miał pojęcia ile jej to zajmie, czas oczekiwania zdecydowanie mógł się przedłużyć przez to, że zaprosił ją dosłownie pięć minut przed, ale przecież nie przeszkadzało mu to zbytnio. Miał tylko nadzieję, że pojawi się przed powrotem jego przemyśleń.
Był i sobie z tym kompletnie nie radził. Brakowało mu bliskiej osoby przy której mógłby być sobą. Bez oszukiwania i zatajania różnych rzeczy i spraw. Co nie było proste, bo zazwyczaj odtrącał wszystkich szybciej niż przebijali się przez jego pancerz. Z Isolde był inaczej. Nie rozumiał tego i chyba nigdy nie rozpracuje na jakiej zasadzie ta przyjaźń miała rację bytu. Od czego się zaczęła i dlaczego za każdym razem wytrzymywała wszelkie próby jakim poddał ją Madness. Zazwyczaj to on przychodził do Isolde po radę albo dobre słowo, ale nie uważał, żeby to było jednostronne. Wszystko działało w dwie strony tylko on w przeciwieństwie do niej nie ciągnął za język, a czekał aż sama powie. Gdyby i ona przybrała taką taktykę mało by słów od niego usłyszała. Bo niby wiedział i chciał mówić, ale ostatecznie wybierał milczenie i dopiero marudzenie Isolde ustawiało go jako tako do pionu. Nigdy nie był zbyt wylewny, a na pewno lepiej mu się zwierzało kiedy wypił i był w miejscu bezpiecznym. Nie tam gdzie każdy może go usłyszeć. Może i wzięła na siebie rolę starszej siostry, ale Madness tak o niej nie myślał. Może to dlatego, że nie rozumiał takiej relacji. Był jedynakiem przez większość życia, no do czasu aż nie znalazła go Voice, której jeden brat to mało i odnalazła jeszcze jednego co radośnie oznajmiła mu w ostatnich listach. Zawsze byli tylko we dwójkę z Raseri i przez jakiś czas ten układ się sprawdzał. Później poszedł do szkoły i wszystko zaczął robić na własną rękę. Może gdyby nie trafił do ślizgonów dzisiaj inaczej by wszystko wyglądało. Niby podążał własną ścieżką, ale otoczenie też miało na niego wpływ i tego nie mógł się wypierać. - Ja jebie, czym oni się zachwycają? - patrząc na niektórych rzygać mu się chciało. Wielka sala może i wyglądała inaczej niż na co dzień, ale według niego nie było czym się podniecać. Zresztą z jego ulubionego święta halloween zrobili jakąś szopkę z kwiatami w tle. Gdyby nie był tak mocno zakopany w tym wszystkim z czym przyszło mu się zmierzyć na pewno długo i boleśnie komentowałby każdy jeden element wystroju nie pozostawiając nikomu złudzeń. To było okropne i nawet nie można było udawać, że jest inaczej. Jego najbardziej w tym wszystkim uderzało, że im bardziej chce wyłączyć uczucia tym mocniej okazywało się, że tego się nie da zrobić. Często doświadczał czegoś nowego z czym zupełnie sobie nie radził. Czego nie znał i zamiast próbować to w jakikolwiek sposób zrozumieć, wolał schować gdzieś głęboko udając, że tego w ogóle nie było. Sprawdzało się to na chwilę albo dwie, ale na dłuższą metę było to najgorsze z możliwych rozwiązań. Nie bawił się w małe łyki, opróżnił trzy kieliszki z rzędu i dopiero przed czwartym zrobił sobie małą przerwę. Akurat w czas kiedy Isolde zaczęła mówić. Oczywiście, że pamiętał kiedy tak mówił, ale nie sądził, że było to związane z facetem, zawałem, żoną i spierdoleniem. To znaczy zdawał sobie sprawę, że wtedy jeszcze nie wiedziała o trzech ostatnich rzeczach i tylko ta pierwsza miała swój czas. Bo gdyby było inaczej to już totalnie pozbawione by to było sensu. Rozumiał ją? W jakiś sposób na pewno i na swój wyjątkowy chciał jej pokazać, że jest z nią. W słowach by się zupełnie teraz nie odnalazł, więc tego nie próbował. Zamiast tego zmniejszył dzielący ich dystans, zabrał jej już pusty kieliszek i przyciągnął ją do siebie na kilka chwil. To takie nie madnessowe, że sam się sobie dziwił, ale uznał, że w tej chwili przytulenie będzie najlepsze. - Mam mu skopać dupę? Powiesz tylko słowo. I to bez żadnych przysług w zamian. Wyjątkowa propozycja, więc korzystaj póki możesz - pewnie na dopełnienie wszystkiego powinien pogłaskać ją po głowie czy coś, jednak to z pewnością byłoby za dużo. Zamiast tego ponownie wcisnął jej w dłoń pełen kieliszek. Niby dla innych mogło się to wydać banalne, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że to Madness - Tylko nie becz - dodał, tak na wszelki wypadek jakby przyszło jej to do głowy. Okazywał tak jej swoją troskę, żeby nie było. Nie chciał przecież żeby wszyscy oglądali ją zapłakaną i rozmazaną.
To nie o to szło, że sobie nie życzył takiego powitania. Po prostu.. cholera jasna. No. Są jakieś zasady. Okej, może nie był tradycjonalistą, jakąś konserwą, natomiast w takich sytuacjach zazwyczaj trzymał się bardzo tych zasad. W końcu savoir vivre to podstawa, prawda? Prawda! A zwłaszcza, gdy się tak wygląda. W sensie, wyglądał na dojrzałego, ułożonego człowieka. I to nie tak, że nie życzył go sobie. Po prostu zwyczajnie nie przystoiło to na takiej zabawie. Ale spokojnie, podobnie by zareagował, gdyby chciała go tak przywitać w pracy. Są pewne sytuacje, w których nie należy się jakoś obnosić ostentacyjnie ze swoimi uczuciami. A to była właśnie jedna z tych. – To ja przepraszam, wiesz.. Zwyczajnie jestem uczulony na takie rzeczy w pewnych sytuacjach, czy miejscach. I to jest taki przykład. – odparł rzeczowo, układając przy tym wargi w przepraszającym uśmiechu. Musiało to zabawnie wyglądać, zwłaszcza że cala postawa jego ciała zdawała się nie przystawać do jego słów. A potem.. Potem przyszła ona. Des. Miło było ją zobaczyć. Zwłaszcza, że jej obecność mogła ich jakoś uchronić przed ewentualną gówno burzą na tak głupi temat. Inna sprawa, że… naprawdę miło było ją widzieć. Co tu więcej powiedzieć? No, może to, że Joshi wcale nie zdawal sobie sprawy z tego, że te dwie panie mogą się nie lubić, że może powstać między nimi jakaś nić nieporozumienia, i że to własnie on będzie tą ością niezgody między nimi. Pewnie jakiś normalny facet wpadłby na ten pomysł, widać Jezus miał z tym problem. Stąd gdy Scarlett zieleniała ze złości, ten tylko zastanawiał się, czy coś się stało, ale stwierdził że pytać nie będzie. I może dodać warto jeszcze to, iż ucieszył się niezmiernie, widząc jej entuzjastyczną reakcje. Praca z nim przyjemnością, no no.. – Zatem. Za naszą współpracę. – rzekł, wciąż uśmiechnięty wznosząc ten mały toast, by następnie zwilżyć swoje usta winem. Całkiem smaczne. Trzeba powiedzieć, ktokolwiek wybierał trunki na tę zabawę miał serio dobry gust. I chwała Merlinowi, bo nie ma nic gorszego niż zły alkohol i zła kawa. - Zapozować? W sumie, to nie ma takiej potrzeby. Planowałem po prostu porobić tu ludziom zdjęcia, bez przyjmowania jakiś większych póz, ale skoro tak chcesz.. – odparł Scarlett, zgadzając się na jej propozycje. Co zrobić, skoro tak bardzo chciała, nic nie stało na przeszkodzie. Toteż, gdy już przyjęła pozę, zrobił jej kilka fotek. Poinformował także, że będą do odebrania jakieś kilka dni po zakończeniu imprezy. Po wszystkim podał Szkarłatkowi aparat i zanim cokolwiek zdążyła odpowiedzieć, poprosił ją o popilnowanie go. – Pani tańczy, prawda? – spytał Des, delikatnie ujmując jej dłoń i postępując kilka kroków w kierunku parkietu. Miał nadzieję na twierdzącą odpowiedź.
Jemu naprawdę podobał się wystrój i zupełne inne podejście do halloween niż miało to miejsce zazwyczaj. Dlatego cieszył się, że Gabrielowi to również przypadło do gustu. Nic by się nie stało gdyby miał inne zdanie, ale teraz razem mogli się tym wszystkim zachwycać. A Jesper we wszystkim odnajdywał coś o czym na pewno przez długi czas nie zapomni. Już wcześniej zdążył zauważyć, że Gabe jest dobry z zaklęć, ale kiedy usłyszał o patronusie uśmiechnął do niego szerzej. Zazdrościł mu, ale w pozytywnym sensie, nie było w tym żadnej zawiści. Zawsze cieszył się kiedy innym coś wychodziło, więc i tak było tym razem. - Woow! Pięknego masz patronusa, mój pewnie nigdy nie przybierze cielesnej formy i będzie tylko nikłą mgiełką - zawsze jak wspominał o tym miał smutną minę, a później przez dłuższy czas wcale się nie odzywał, ale dzisiaj było inaczej. Szkoda mu było wieczoru na zamartwianie się czymkolwiek. Nawet jeżeli chodziło o patronusa, którego nie raz sobie wyobrażał - Też tak szybko machał skrzydełkami? Zastanawiałeś się dlaczego przybrał taki kształt? - sam bez końca próbowałby to zinterpretować i zrozumieć. Czuł się dobrze z Gabrielem i nadal do niego nie dochodziło, że dał się wyciągnąć na taką imprezę. Oczywiście, że nie żałował i po raz pierwszy od dawna ten tłum uczniów go nie przerażał. - Twoi koledzy z Salem się wyróżniają, nie chciałeś przyjść z nimi? - spytał trochę niepewnie, bo bał się tego co mógłby ewentualnie usłyszeć. Nie powinien w ogóle zadawać tego pytania, ale teraz go już nie cofnie. Ceres i Winnie przyciągały uwagę z daleka, ale Jesper nie pożerał ich wzrokiem jak robiło to kilku panów obecnych na sali - Odważne są i chyba lubią jak inni na nich patrzą - teraz na powrót wrócił do podążaniem wzrokiem za małymi ptaszkami, które co i raz latały wokół jego głowy. - Będzie śmiesznie, zobaczysz - naprawdę tak uważał. Dlatego dał się pociągnąć w stronę wróżbiarki i od razu wyciągnął rękę, aby wylosować kwiatek - Kiedyś już chyba taki widziałem, ale zupełnie nie wiem jak się nazywa - powiedział, zanim zostało mu wszystko wyjaśnione. Skrzywił się lekko, bo jakoś zupełnie mu to nie pasowało. Widać Gabriel miał rację, nie chciał go jednak zniechęcać i z ciekawością czekał na to, co on usłyszy i wylosuje.
Nie mogłem się kłócić z przyszłością przepowiedzianą przez tajemniczą zielarkę. Winnie musiała być dzisiaj najważniejszą królową, skoro tak było zapisane w kwiatach. Nie miałem z czego zrobić jej korony, a w tej chwili miałem wrażenie, że tylko jej brakuje. Chwilę mi zajęło wymyślenie teorii, która wyjaśni jak Winnie mogłaby być ważniejszą królową, a w tym czasie bawiłem się pasmem jej włosów, w domyśle robiąc z niego loki, tak naprawdę po prostu je plącząc. Moje zdolności manualne w tym czasie pozostawiały wiele do życzenia. - Dobra, więc ty jesteś królową z urodzenia, a ja jestem królem bo po prostu mnie wzięłaś na męża - wyjaśniłem w końcu, próbując teraz odplątać palce z jej długich włosów. Była moją królową. Miała mały nosek, na którym zapragnąłem złożyć spontaniczny pocałunek. Była tak blisko, i cudownie znajomo pachniała. Co poczułem szczególnie, gdy zaraz po pocałowaniu jej noska, skierowałem się w stronę jej szyi. Chyba chciałem po prostu oprzeć głowę o jej ramię, ale to na pewno ten znajomych zapach sprawił, że wolałem zostawić na jej szyi przyjacielskiego buziaka. Przyszło mi wtem do głowy, że to mało. Dlaczego by nie wykorzystać tej słodkiej atmosfery, zrządzenia losu i nie postarać się żeby było nam jeszcze milej? Nie widziałem żadnych przeciwwskazań. To też szybko przeszedłem do czynów i ochoczo pocałowałem moją tylko-przyjaciółkę-byłą-dziewczynę w usta. Szumiało mi w głowie, było tak przyjemnie ciepło. Daleki byłem od myśli o opamiętaniu się, znacznie bardziej wolałem przysunąć się do niej bliżej, zupełnie zatapiając w tym doskonałym sposobie na spędzanie wieczoru. Przyznaję, prędko dość uzmysłowiłem sobie, że jeszcze piękniej byłoby, gdybyśmy teraz szybko znaleźli się w pustym miejscu, a ja mógłbym sobie nie tylko przypomnieć smak jej ust, ale i nieco namacalniej sprawdzić kształty jej ciała. Czy na przykład nie zmieniły się od tamtego pamiętnego czasu, czy coś w tym stylu. Myśli te nawet jeszcze bardziej się nasiliły, gdy po wypadnięciu zza budki i oderwaniu się od jej ust, rzuciłem okiem na jej ciało mocno odkryte skąpą sukienką. Moja ręka już gdzieś wędrowała z jej bioder, w stronę pleców, a i nawet niżej. Gdy to nagle zza dźwięków muzyki dotarł do mnie inny, znajomy głos. - Aha. Tak, tak. Tam jest zielarka - wskazuję bezmyślnie ręką w jakimś kierunku (idealnie, prędko odrywając ją od tyłka Wins), gdy fala pytań zalewa mnie na przemian z myślami o tym, co właściwie się dzieje. Działo. Idąc w ślad za Winnie przełknąłem tęgą ilość wina, licząc, że alkohol szybko zmyje znajomy smak ust, który wciąż mocno czułem. Chryste, byłem takim durniem. - Nie wiem czy jest jak się jeszcze bardziej postarać, bo już wyglądacie lepiej od każdej laski z tej szkoły - mówię, na wszelki wypadek patrząc na Ceres, jakbym obawiał się, że jeśli tylko spojrzę w stronę Hensley, wszyscy dowiedzą się, co przed chwilą wyrabialiśmy. Oczywiście nie żeby był to jakiś powód do wstydu czy coś. Raczej chodziło po prostu o to, że przecież zerwaliśmy tak dawno temu, że już nic nas nie łączyło i w ogóle byliśmy tylko przyjaciółmi. Najwyraźniej był to typ przyjaciół, którzy średnio powinni się razem upijać. Temat Cartera zaskakująco mocno mnie zainteresował, bo o ile normalnie pewnie ani bym się tym nie zaciekawił, tak teraz znalazłem pewnego rodzaju idealne odwrócenie uwagi. Tylko wymieniłem z Winnie ostatnie spojrzenie, myśląc, że teraz to zostaniemy królami, ale zażenowania. Ewentualnie braku zdrowego rozsądku.
Nauczycielka Quiddicha zjawiła się przed drzwiami Wielkiej Sali. Miała na sobie ubrane czarne spodnie, bluzkę z długimi rękawami z ciemnego materiału a na to narzucona długa, chociaż dość przewiewna szata no i wysokie, brązowe buty z cienkiej skóry. Wiedziała co to za "przedstawienie" a tak naprawdę przychodziła tutaj by posłuchać muzyki i kupić perfumy. O tak, bardzo lubiła te a nie inne perfumy i praktycznie co roku kupowała trzy rodzaje zapachowe. Bezowe, Piwoniowe i Hiacyntowe były jej faworytami. Wchodząc do sali skinęła paru osobom głową, uśmiechnięta że Wielka Sala tak ładnie wygląda. Podeszła do stoiska z perfumami i wzięła po jednej buteleczce z ulubionych zapachów. Zapłaciła sprzedawczyni-zielarce 15 galeonów i postanowiła usiąść sobie na jakimś obiekcie aby posłuchać muzyki i znaleźć inspirację. Sama by pobrzdąkała na gitarze, jednak ta kapela dawała już tyle "hałasu", że nikt by na nią nie zwrócił uwagi. Aż sama zaśmiała się pod nosem z tej myśl
Słowa Josha były dla niej znaczące i uznała, że raczej weźmie je sobie do serca i następnym razem będzie miała na uwadze jego stosunek do okazywania uczuć w takich sytuacjach jak bal na którym właśnie się znajdowali. Towarzystwo Destiny dosyć ją irytowało. Patrzyła na nią z wyższością jakby Scar była dzieckiem, do tego młoda Gryfonka odnosiła wrażenie, że dziewczyna uważa się za lepszą od niej. Fakt faktem, miała dopiero te siedemnaście lat i bez makijażu wyglądała młodziej, a to wszystko dzięki temu, że dobrze dbała o swoją cerę. Zupełnie olała Ślizgonkę, gdy Joshua zgodził się zrobić jej kilka zdjęć. Dobrze się czuła przed obiektywem, dlatego też przybieranie póz i zmiana mimiki wychodziło jej naturalnie. Zadowolona z siebie uśmiechnęła się na wieść, że zdjęcia będą do odebrania za kilka dni. A więc kolejna okazja do spotkania, Panie Mistaen. Spojrzała starszemu w oczy i już miała się odezwać, jednak Josh podał jej swój aparat i poprosił o popilnowanie go. Posłała mu pytające spojrzenie, jednak on już na nią nie patrzył. Prosił do tańca Ślizgonkę. Jung odruchowo zacisnęła zęby i palce na trzymanym w rękach aparacie, jednak w ostatniej chwili się opamiętała. Wiedziała, że nieźle jej się oberwie jeśli zniszczy sprzęt Joshuy. Poszła usiąść i dopiła swoje wino. Po cholerę tu przychodziłam?, spytała samą siebie w myślach. Czy była zazdrosna? Scarlett sama tego nie wiedziała, ale chyba tak. W końcu liczyła na to, że jeśli Mistaen zjawi się na balu pozwoli jej zostać swoją towarzyszką. Że to z nią zatańczy. Że będą razem pić wino, rozmawiać, śmiać się. A teraz? Siedziała samotnie trzymając w dłoniach jego aparat i patrząc z niedowierzaniem jak Josh i Destiny zmierzają w stronę parkietu. I coś ją w środku bolało. Być może przez to, że był jedyną osobą, którą kiedykolwiek obdarzyła zaufaniem i w jakiś sposób pokochała. Może nie jak partnera, ale jak brata którego nigdy nie miała albo bardzo dobrego przyjaciela. I miała żal o to, że spędza czas ze Ślizgonką a nie z nią. Dlaczego taki był? Przez to, że była młodsza od Destiny? Przez to, że pocałowała go nie wiedząc o jego zasadach? W sumie, to nie było ważne. Czuła się źle z tym, że zostawił ją samą sobie, jednak starała się nie dać tego po sobie poznać. Z obojętną miną rozglądała się po Wielkiej Sali przesuwając wzrokiem po tych wszystkich ludziach, lekko stukając opuszkiem palca w obudowę aparatu. To jednak cholernie przygnębiające, pomyślała z lekkim uśmiechem na ustach. I postanowiła, że gdy tylko zwróci właścicielowi trzymany w dłoniach sprzęt, pójdzie w jakieś zaciszne miejsce, żeby czymś uspokoić emocje.
Wiadomość o balu dotarła nawet do Nastii. Halloween było jej ulubionym świętem, uwielbiała je od dziecka. O wiele bardziej cieszyła się na myśl o zbieraniu cukierków i przebieraniu w straszne potwory, niż o Bożym Narodzeniu i kolacji Wigilijnej. Te Święta też lubiła, lecz Święto Zmarłych podbiło jej serce i nigdy z niego nie wyjdzie. Nie była zbyt podekscytowana tym balem, obawiała się, że Halloween straci swój urok, gdy zobaczy tę imprezę. Na samym początku wydawało się, że jednak się nie zawiedzie. Podchodząc jednak do Wielkiej Sali coraz bardziej traciła ochotę na zabawę. Mimo, że jakoś szczególnie jej nie miała. Nie przyszłaby, gdyby nie to, że została zaproszona przez Aidena. Głupio było się nie zgodzić, biorąc pod uwagę fakt, że to jest jednak impreza towarzyska. Na bale nie chodzi się samemu, przynajmniej Ona tak uważała, gotycka księżniczka idąca przez korytarz z dumnie uniesioną głową, jakby nie zwracająca uwagi na innych. Była tylko ona i jej partner. Szła razem z Aidenem u boku. Na początku trochę się stresowała, ale... Nie może być wiecznie taka, jak teraz. Pora na zmiany, z tą "sztywnością" i milczeniem nie zdobędzie wielu znajomych w tej szkole. Każdy by ją przytłumił. Dziewczyna miała na sobie gorsetową sukienkę w której prezentowała się cholernie dobrze. Do sukienki dopasowała czarne pończochy i botki na obcasie, czuła się pewnie. Przecież nie należała do tych nieśmiałych, mimo tego, że na ogół właśnie za taką ją uważano. Weszli do Wielkiej Sali. Usta dziewczyny wykrzywiły się w lekkim grymasie, gdy zobaczyła tyle kolorów. Czuła się jak na studniówce, nie imprezie Halloweenowej. Westchnęła cicho, po czym weszła dalej. - Nie jestem zachwycona. Powinni się bardziej postarać. Przemówiła do chłopaka, obserwując zgromadzonych ludzi. Była już Morticia i Friday, posłała im miłe, szerokie uśmiechy. Zdziwiła się jednak, że nie byli razem. - Cóż, liczę na to, że nie będzie najgorzej. Powiedziała z uśmiechem, podnosząc wzrok na chłopaka.
List od Ettore nadszedł wyjątkowo niespodziewanie. Cordelia nie miała sił na to, aby wybierać się dziś na jakikolwiek bal. Prawdę mówiąc to nie miała najmniejszej ochoty na to, aby w ogóle opuszczać dormitorium Ślizgonów. Wisielczy nastrój był skutkiem jednego, nieprzewidzianego wypadku - odejścia Rains. Czy Nashword była w stanie przewidzieć, że jej własna siostra zniknie kilka miesięcy po tym, jak ona zapisała się do Hogwartu? Najpewniej, gdyby tak było, nawet nie trudziłaby się pakowaniem walizek. Po co miałaby to robić? Może wtedy Rains przyjechałaby do niej, do Stavefjord? Ciemnowłosa nawet nie była pewna czy tego właśnie chciała. Pobyt w Wielkiej Brytanii stanowił dla niej tajemniczą odmianę, tak zresztą przedziwną i obcą. O stokroć bardziej wolałaby wrócić do Ardeal, ale nie sama. Okazało się, że nie odnalazła zbyt wielu przyjaciół, więc w gruncie rzeczy nie byłoby jej trudno odejść, a z drugiej strony pewnie brakowałoby jej Ettore. Dzieliło ich mnóstwo schodów i kilka innych spraw, ale okazało się, że ten zapatrzony w gwiazdy chłopak bardzo pomagał jej w codziennym wytrwaniu na zajęciach. Przypadkowe spotkania i kilka przyjaznych słów skutecznie podnosiły ją na duchu. Uśmiechnęła się więc znad kubka gorącego kakao, kiedy otrzymała jego list. Akurat przesiadywała na parapecie, wpatrując się w wieczorne niebo, naznaczone blaskiem tysiąca gwiazd, więc stukanie w szybę dość niespodziewanie przywróciło ją do świata żywych. Nie odpisała mu. Wolała od razu skupić się na podjęciu decyzji co do wyprawy, jaką jej proponował. Po kilku minutach westchnęła pokonana. Będzie strasznie słabym towarzystwem, w to nie wątpiła. Pociągnąwszy ostatni łyk ciepłego napoju, Meredith zsunęła się z wysokiego parapetu, aby przygotować się do wyjścia. Zajęło jej to zaskakująco niewiele czasu, jak na nią oczywiście, ale i tak pozwoliła Halvorsenowi czekać zapewne ponad pół godziny, jeśli nie dłużej. Ostatecznie wyszła z podziemi w czarnej sukience upstrzonej srebrnymi gwiazdami. Na stopach miała okrutnie wysokie szpilki, dodające jej niemalże piętnaście centymetrów. Mogła sobie na nie pozwolić bez większego kłopotu. Ettore był niemożliwie wysoki, a ona dość niska. Teoretycznie powinna być teraz wzrostu przeciętnej dziewczyny w butach z podwyższeniem. *finally* Włosy lekko zakręciła zaklęciem i musnęła twarz delikatnym makijażem. Kiedy zbliżyła się do Ettore, uśmiechnęła się nieśmiało, nagle czując się skrępowana jego obecnością. - Cześć. - przywitała się, odgarniając włosy na lewe ramię. Przy tym ruchu dało się odczuć delikatną nutę orchidei, konwalii, bergamotki, tulipana, frezji oraz magnolii i mimozy zmieszanych ze sobą w jeden, ciepły zapach składający się na dzisiejsze perfumy Nashword. Lubiła ten zapach, dlaczego więc nie miałby jej towarzyszyć na balu? - Idziemy? - wskazała ruchem dłoni (zdążyła nawet umalować paznokcie na kolor przypominający mocny nude) w stronę, zapewne zatłoczonej i nieprzyzwoicie głośnej Wielkiej Sali.
Tuna już dawno miała ochotę na bal. Dokładnie tak. Ona artystka miała ochotę wybrać się na bal i pobujać w takt zaczarowanych nut. Co w tym złego? Nic przecież, prawda? W każdym razie, nie miała pary, ale jakoś strasznie jej nie zależało, żeby ją mieć. Potrafiła być sama. W każdym razie, wiedziała, że spotka tu jakiś znajomych, przecież na brodę Merlina to miał być bal szkolny, a nie jakieś spotkanie tajnego stowarzyszenia. Jakoś strasznie też się na to wydarzenie nie szykowała. Kilka godzin wcześniej wzięła kąpiel, która zapewniła jej roznoszenie za sobą woni pomarańczy i czekolady. W dormitorium wrzuciła na siebie sukienkę dobrała do tego granatowy naszyjnik i granatowe botki na obcasie. Więcej nie szalała. Nie musiała. widoczność w tłumie zapewniały jej włosy. Poza tym, jeśli komuś miałaby się spodobać, to taka jaka jest, a nie z milionem tapety na twarzy. Wielka Sala zmieniona została, jak za każdym razem, gdy organizowano tu jakiś event. Tuna weszła na salę i zrobiła kilka kroków w jej głąb. A potem po prostu zatrzymała się i zadarła głowę, coby dokładnie zbadać każdy kawałek pomieszczenia, kompletnie nie przejmując się, że stoi komuś na drodze.
Całe życie w błogostanie, ooch. Chociaż mocno spóźniony aczkolwiek z olśniewającym uśmiechem na swych wargach, do Wielkiej Sali wparował właśnie nikt inny jak Cichy. Chłopaczyna chociaż ewidentnie podirytowany łaził przez ostatnie dni i wszelkie mikstury dziwny trafem wybuchały w jego kociołku - tak dzisiaj zaprezentował hogwarckiej i salemskiej społeczności cały swój wyluzowany imidż. Bo nie odnajdzie w dzisiejszym tłumie tej najbardziej denerwującej osoby. Bo jej tutaj nie ma. Nie ma, nie ma, nie ma. Blythe nie ma, och; zanucił cicho pod nosem i poprawiając fikuśny cylinder na swym łbie, zlustrował ślepiami całe otoczenie raz jeszcze aby upewnić się stuprocentowo, że tutaj jest bezpieczny. Naprawdę miał dość tych dziwnych sensacji w żołądku na samą myśl o ciemnowłosej. I to nie ma nic wspólnego z tym, że cholernie za nią tęsknił ani też z tym, iż miał ochotę udusić dziewczę i zakopać ją sześć metrów pod ziemią - ewentualnie otruć czymś paskudnym. Wykrzywiając wargi, potrząsnął jednakowoż głową, by pozbyć się tych nienormalnych myśli i podkasając rękawy luźnej, aksamitnie czarnej koszuli do łokcia, spróbował się ponownie uśmiechnąć do mijających go osób. W międzyczasie zdążył wychylić jeden kieliszek wina, który zgrabnie podebrał z tacy i westchnął z błogością. Tak, to jest właśnie to. Dzisiaj się bezapelacyjnie schla jak gorzałochłon albo jeszcze lepiej! Postara się jakoś doprawić smakowo ten cudny napój. I pewnie od razu by się zabrał za rozpijanie towarzystwa gdy po drodze mignęła mu blond czupryna. Znajoma, blond czupryna. Zmrużywszy oczy, wbił więc w swą ofiarę spojrzenie godne łowcy czarownic i nie minęła chwila a już podbił do Ceres i łagodnie dotknął dłonią jej ramienia i nachylił się nad jej uchem. - O, bogini! Jutro po północy porywam cię na łono natury. - zaintonował miękkim szeptem wprost do jej ucha i pokazowo ujął w dwa palce, kosmyk jej jasnych włosów jakoby tworząc kurtynę oddzielającą jego i jasnowłosą od reszty jej towarzystwa, by nie mieli możliwości podsłuchu. Uśmiechnął się także całkiem naturalnie do dziewczyny i ucałował jej czoło z jednoczesnym wsunięciem jej do dłoni złotej monety. Monety, która będzie jej jutro sygnalizować przybycie tegoż szalonego krukona czyli jego artystyczne włamanie się do jej amerykańskiego dormitorium. Zasalutował jej również zabawnie, iż wykonał swoje zadanie i wyprostowawszy się, zmierzył swym wzrokiem resztę jej towarzystwa. - Winnie, Zoell, Cyrus. - powitał każdego z osobna z tym swoim krzywym uśmieszkiem i przekrzywiając do boku głowę, cmoknął lekko językiem i kurtuazyjnie ściągnął ze swego łba cylinder po czym wyrzucił go gdzieś w sam środek tańczących. - Życzę miłej zabawy. - rzekł konspiracyjnie i tak samo jak szybko się koło nich pojawił tak zniknął i po chwili niemalże wpadł na różowowłosą istotkę. Zmierzył jej tył dość nieprzychylnym spojrzeniem bo kto na Merlina stoi na środku przejścia i uprzejmie tarasuje sobą drogę? - Leighton jesteś niemożliwa. Nie dość, że twoje różowe kudły zasłaniają połowę widoczności w Wielkiej Sali, to drugie tyle zasłania twoja skromna osoba. - powitał ją z aroganckim uśmiechem gdy się nad nią nachylił i z iście groźną miną, dmuchnął w jej łepetynę, by rozwiać jej włosy. Objął ją także ramieniem i odwracając dziewczę przodem do siebie nagle stanął jak wryty bo wyczuł subtelną woń od krukonki i nie mogąc się powstrzymać, uniósł prowokująco brew do góry. - Pachniesz czekoladą. - rzucił niby to oskarżycielsko w jej stronę lecz już po chwili zaoferował jej swoje ramię i przybrał niby to niewinną i na wpoły znudzoną minę. - Obawiam się, że właśnie straciłaś swojego partnera na dzisiejszy bal. I zyskałaś w pakiecie mnie. Co ty na to?
Tuna była teraz w swoim świecie. Co prawda kilka osób ją trąciło, czy wpadło na nią, ale to większego znaczenia dla niej nie miało, bowiem właśnie w tej chwili na czynniki pierwsze rozbierała dekorację sali. Cóż, lubiła to, jak przystrajano Wielką Salę na różne święta i do tej pory nie była w stanie zrozumieć jak udawało im się osiągać tak niesamowite efekty, trzeba było jednak przyznać, że robiły one wrażenie. Jej wzrok prześlizgiwał się z jednego kawałka sufitu na następny, nie opuszczając nawet jednego kawałka. A potrącenie przez kogoś nawet nie wyprowadzało jej z równowagi, czy, co ważniejsze, nie psuło szyku podziwiania zdobień. Ale przecież nie mogło być tak dobrze, żeby do końca mogła wgapiać się w sufit. Znaczy nie do końca imprezy. Do końca swoich rozmyślań o nim, bo gdy była gdzieś w połowie usłyszała za sobą głos. -Sam jesteś niemożliwy. - odpowiada mu Leighton, jeszcze zanim ten obejmuje ją ramieniem. Dobre sobie. Ona zasłania widoczność w sali. To grzech choćby tak myśleć. Ale w sumie, czego można było się spodziewać po Cichym. - Widoczność w Wielkiej Sali przysłania twoje ego, Ettréval. No i gdzie z tymi łapami się ona tam pcha. Że co, że niby może tak Utkę traktować, a potem ją ramieniem obejmować. Dobre sobie. Tuna łapie jego dłoń i ściąga ją z siebie stając przodem do Quietusa. Staje jednak w odległości bezpiecznej, czyli jakiś krok od niego, choć podświadomość i lojalność wobec przyjaciółki podpowiada jej, że już dawno powinna obrócić się na pięcie i odejść. I właśnie gdy ma zamiar to zrobić ten przebiegły krukon wyrzuca jej, że pachnie czekoladą. Czyli co, nie dość, że widoczność zasłania, to jeszcze źle pachnie. Ten to doprawdy dżentelmen na sto procent. -Mandragora na patyku była by przyjemniejszym partnerem niż Ty. -oznajmia, wywracając oczami. Kręci też lekko głową, jakby nie mogąc zrozumieć, jak można mieć taki tupet. A co do porównania cóż w sumie jakby Tuna się postarała z pewnością znalazłaby jakieś lepsze, ale to też było całkiem sobie. Prawda?
Oczywiście, toast! Uniosła kieliszek nieco wyżej niż przedtem. Kiedy patrzyła na Scarlett, chciało jej się śmiać. Wiedziała, że Destiny ją denerwuje samą obecnością. Do tego można by pomyśleć, że więcej swojej uwagi Joshua poświęca Sharewood. Nie miała nic przeciwko. W końcu przyszła tu sama, więc spędzanie czasu z wolnym facetem było jej na rękę. Nie wiedziała co się dzieje, gdy zobaczyła, że mężczyzna oddaje aparat swojej przyjaciółce. Myślała, że to on jest od robienia zdjęć. Usłyszawszy pytanie znajomego otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie mogła wypowiedzieć nawet jednego słowa. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu ją zatkało. Zawsze wie, jak się wysłowić, ale nie teraz. Co w nią wstąpiło? Cóż, stała obok przystojnego mężczyzny, to musiało jakoś na nią wpłynąć. To było do mnie? Po prosił do tańca Des, a nie Jung? Najwyraźniej! Poczuła satysfakcję widząc minę młodszej dziewczyny. Ślizgonka nie uważała się za lepszą, tylko za starszą. Koniec końców na jedno wychodzi... Jest lepsza. - Oczywiście! Nie przepuściłabym takiej okazji!- uśmiechnęła się. Powolnym krokiem zbliżali się do parkietu. Sharewood jeszcze raz obejrzała się za siebie widząc samotną dziewczynę. Poczuła żal do Scarlett. W końcu to jeszcze dziecko, a Des zepsuła jej wieczór. Jednak postanowiła się tym nie przejmować. Pięciu lat nie ma, żeby sobie na balu nie poradzić, pomyślała.
- Mandragora ma ode mnie bardziej podniecający głos, racja. - przytaknął krukonce z wielce złośliwym uśmieszkiem i dumnie wypiął pierś do przodu gdy różowowłosa wyznała mu przed chwilą - iż to właśnie jego cudne ego, przysłania dzisiejszy, urokliwy wygląd całej Wielkiej Sali. Nie porzucając jednak swojej rozbawionej miny, zadarł prawy kącik ust do góry w nieco łagodniejszym uśmiechu i niedbale wetknął dłonie do kieszeń spodni. Obserwując więc z góry, młodsze od siebie dziewczę, przekrzywił nieznacznie głowę na lewą stronę i wlepiając w nią intensywne spojrzenie swych ciemnych ślepi, westchnął dramatycznie. - Leighton. - wypowiedział miękko jej nazwisko i robiąc krótką pauzę, zacisnął niepewnie swe spierzchnięte usta. Cholera co jej miał powiedzieć? A raczej co chciał jej powiedzieć? Znalazł się na tym balu przez czysty przypadek. Gdyby wszystko było po staremu to z pewnością dzisiaj, ku jego boku stałaby inna istota o przekornym uśmiechu i ciętym ozorze i nie miałby większych oporów, by nie zaciągnąć ów istoty do najciemniejszego kąta, by zaznać chociaż trochę przyjemności. Nawet nie wiedział kiedy na jego twarzy wymalowała się oznaka mentalnego rozdarcia i pojawił się ten dziwaczny błysk w oku, jakby właśnie mu się ziemia usunęła z spod stóp. Aczkolwiek Cichy był dobrym aktorem. Sekundowe rozbicie psychiczne zamaskował swoim krzywym uśmiechem i pokonał tą maleńką odległość pomiędzy nim a Leightonową jednocześnie rozkładając przy tym ręce, aby dać jej tym samym do zrozumienia, że jej do licha nie skrzywdzi. - Pozwól mi to przetrwać. - poprosił niemalże szeptem i w tej samej chwili znienawidził sam siebie za tą cholerną słabość. Nie musiał mówić nic więcej, nie miał nawet ochoty, by rozwodzić się nad swoimi poplątanymi uczuciami. Chciał jedynie zapomnieć się dzisiaj, odsunąć na bok wszelkie troski i jeszcze gorsze problemy, które zatruwały jego umysł oraz rozrywały jego biedne serce. Bo ile człowiek może znieść sprzecznych odczuć nim dozna smaku szaleństwa? Ettréval nie miał bladego pojęcia. Wiedział jedynie tyle, że stał właśnie nad samym brzegiem jeziora chaosu. I wystarczy jeden nieprecyzyjny ruch, by ono go wciągnęło. Dzisiaj natknął się na Ceres aczkolwiek nie zamierzał jej psuć zabawy dnia swoimi problemami. Tuttie mogła się dzisiaj więc okazać jedyną osobą, zdolną do sprowadzenia go z powrotem do świata żywych. Niepewnie dotknął jej nadgarstka i powoli zacisnął na nim swoje długie palce, podświadomie nie pozwalając jej aby go odtrąciła. Nie teraz i nie w tej chwili. Zwilżając swoje wargi spojrzał prosto w oczy młodszej koleżanki z domu Ravenclaw i pytająco zadarł brew do góry. - Zostaniesz więc dzisiaj moją towarzyszką? Solennie obiecuję, że nie skończysz jako składnik do mojego potajemnego eliksiru ani cię nie zjem i nie obleję niczym żrącym. Nie wykorzystam cię również w żaden sposób, za to obronię cię przed napastliwymi gamoniami i nawet zatańczę. - wypalił na jednym oddechu i wyginając wargi w lekki półuśmiech, zatrzymał wzrok na jej różowych włosach. - I nawet przeżyję ten twój masakryczny kolor włosów. - jęknął z większym rozbawieniem i od razu poczuł jak ciężar z jego serca spadł odrobinę. A raczej o połowę.
-I wygląd. Nie zapominaj o wyglądzie. - odcięła się prawie natychmiast Tuna, chociaż miała wrażenie, że jakakolwiek próba urażenia starszego krukona i tak spali na panewce, albo spłynie jak po ścianie, czy coś. Tylko chyba on potrafił ucieszyć się z słów, które tak mocno wchhodzą na jego ego. A przecież męskie ego to świętość! Czy może coś jej się pomyliło? Albo coś przeoczyła. Szukała odpowiedzi w swojej głowie, gapiąc się gdzieś ponad jego ramieniem. Jedno słowo, jej nazwisko dokładniej i jego głos zwróciły jej uwagę i jej spojrzenie z jakiegoś odległego punktu wróciło do twarzy chłopaka. Neptune splotła dłonie na piersi nie odzywając się a tylko obserwując go. Skoro chciał jej coś powiedzieć, to teraz był to najlepszy moment, bo w swoich zamiarach miała za chwilę odwrócić się na pięcie i oddalić się od niego jak najbardziej się dało. Pozwoliła mu do siebie podejść, choć jej zmysły aż wyły w środku, by zrobić krok do tyłu. Zamarła. Opuściła splecione dłonie wzdłuż ciała, nie wiedząc co powiedzieć. "Pozwól mi to przetrwa" przeleciało przez jej głowę kilka razy odbijając się i wracając. Powiedział to tak cicho, że przez chwilę myślała, że się przesłyszała. Może chciała by tego nie mówił. By nie stawiał jej w takiej sytuacji. Lubiła go. Lubiła też Utopię. A teraz stała między młotem a kowadłem. Ale przecież, przecież to chyba nie zbrodnia, gdy spędzi z nim trochę czasu. Prawda? Jest jej znajomym, Utopia nie powinna się o to gniewać, czyż nie? Jednak gdzieś w środku czuła, że będzie, Ale jego głos. Jego słowa, tak bardzo zblałe. Wręcz proszące. Powinna mu pomóc, w końcu jak już mówiłam, był jej znajomym. Znajomi sobie pomagają, tak? Jego ciepła dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Ich spojrzenia spotkały się. Wiedziała, że to nie powinno się dziać, że było w tym coś złego, ale jednocześnie było jej dobrze. Uśmiechnął się, a i ona po jego wywodzie wpuściła na usta lekki uśmiech. Ostatnie zdanie jednak sprawiło, że zmarszczyła nos i wydęła usta. Po czym wolną dłoń ufromowała w pięść i walnęła go w ramię. -Ja muszę przeżyć z twoją masakryczną twarzą, zobacz ile poświęcam. - odcięła mu się, pomimo poważnej, czy nawet naburmuszonej miny w oczach gościł uśmiech. Quietus Ettréval-jej partner na bal. Czuła, że będzie z tego draka. Ale jak to ona, zamierzała odbudowywać połamane, niż chronić przed zepsuciem.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wypad na bal o takiej tematyce jak tegoroczna chyba niespecjalnie pociągał Sharkera. Tak się złożyło, że miał wcześniej dostęp do większości zaplanowanych kwestii, więc mógł je na spokojnie ocenić, a gdyby nie @Oriane L. Carstairs, najpewniej przesiedziałby cały weekend w swoim domu, nie trudząc się nawet wyjściem z pokoju. To nie tylko nie były jego klimaty, ale również od jakiegoś czasu po prostu wolał spędzać czas samemu lub z Julią, nie wychylając zza drzwi nawet czubka nosa, o ile nie było to całkowicie konieczne. Chyba czas najwyższy coś z tym zrobić, zwłaszcza, że jego aspołeczność zaczynała najwyraźniej męczyć nawet samą skrzatkę domową, mającą powyżej uszu jego kaprysów. Nie mogła dać mu do zrozumienia, że ostatnio jest nieznośny, ale miała przecież swój charakter. Wiedział kiedy jego zachowanie spada poniżej krytyki, a wystarczyło mu jedno spojrzenie, żeby zaczął rozumieć, że nie tylko jemu działa to na nerwy. Nadszedł więc czas na wynurzenie się z tej jaskini rozpaczy i narzekania. Wbił się w coś zupełnie niezobowiązującego, gdyż na jego strój składały się jeansy, jasna koszulka i dopiero wtedy w miarę eleganckie okrycie ramion. Niestety nie mógł zabrać swoich ukochanych okularów przeciwsłonecznych (głównie z powodu wpływu tajemniczego monoklu na jego widzenie), ale znalazło się miejsce na zegarek i tym musiał się zadowolić. Gdzieś po drodze do Wielkiej Sali minęło mu kilka znajomych twarzy, ale nie zawracał sobie nimi głowy. Dzisiaj liczyła się tylko Oriane. - Cześć - przywitał się z nią, gdy wreszcie natrafili na siebie w tym dzikim tłumie. Jego mina wyraźnie mówiła co sądził o tej imprezie, ale może dzień był jeszcze do uratowania. - Gotowa na super zabawę? Jego pytanie aż ociekało sarkazmem, ale mimo wszystko nie tracił nadziei. Nastawił jej ramię, aby mogli wykonać ceremonialne przejście po sali w poszukiwaniu atrakcji. A nuż coś go zaciekawi…
Ostatnio zmieniony przez Rasheed Sharker dnia Pon 12 Paź 2015 - 18:33, w całości zmieniany 1 raz
A jaka dziewczyna nie zarumieniłaby się na takie zareagowanie na jej strój, ona bądź co bądź się z tego cieszyła. Kto wie może jeszcze nie raz go tak zaskoczy.. Dzisiejszego dnia chyba nic nie mogło popsuć jej humoru. W końcu po raz pierwszy idzie na bal i to nie sama.. Idzie z Alanem który był jej no właśnie.. Przyjacielem ? Lokatorem ? A może kimś więcej? Cóż na razie był po prostu Alanem. Beti nie zdziwiłaby się gdyby jakiś chłopak właśnie poszedł na bal w jeansach i koszuli. Do niektórych jest to nawet podobne. Przecież nie wszyscy lubią, chcą wbijać się w garnitur. A inni lubią po prostu być buntownikami. Proszę, nawet umiał zawiązać sobie krawat. Znów jej zaimponował. Pewnie nic wielkiego, ale sama pamiętała ile razy jej ojciec, a raczej mężczyzna który dał jej życie., prosił jej mamę o zawiązanie krawatu. -Więc idziemy- Posłała mu jeden ze swoich uśmiechów i poszła w stronę drzwi. Przynajmniej teraz gdy stała obok Alana w swoich koturnach, nie było aż tak bardzo widać różnicy w wzroście. -Cóż... Jakoś chyba to będzie. Od razu przepraszam jak cie podeptam .- Pokręciła głową z uśmiechem i wyszła z Pokoju Wspólnego Krukonów. Idąc w stronę Wielkiej Sali, gdzie odbywał sie wielki bal. Ogarniało ją szczęście oraz leciutki dreszczyk podniecenia. Spojrzała się na ukradkiem na Alana i zagryzła delikatnie wargę. -To co wchodzimy ? ?- Spytała od gdy na horyzoncie było już widać drzwi od Wielkiej Sali.
Ostatnio Fly złapała się na tym, że nie za bardzo kontaktuje z otaczającą ją rzeczywistością. Kolejne dni przepływały jej przez palce, wydając się identyczne. Wszystko robiła machinalnie, bez większej refleksji. Kolejna lekcja, esej, uśmiech, zwykła rozmowa, książka, spacer, sen. Nawet spotkania z Twanem, który od dłuższego czasu nie przypominał siebie nie sprawiały jej takiej przyjemności. I to nie znaczy, że chodziła przygnębiona, czy płakała po kątach. Funkcjonowała w miarę normalnie. Chociaż, coraz częściej łapała się na wystawaniu w oknie w połowie wysokości wieży astronomicznej i patrzeniu się w dal. Nie za bardzo wiedziała co się dzieje. Nie umiała określić co się zmieniło. Co i raz wspominała swoje pierwsze dni w zamku, kiedy przestraszona zaczynała czwartą klasę. Patrząc z perspektywy lat, wydaje jej się, jakby była zupełnie inna osobą. To nie ona szaleńczo zakochała się w Twanie, nie ona z trudem wyplątała się z dziwnej relacji z Nate'm, chowała pod stolikiem w kawiarni szukając królika Hani, gdy jakiś wariat rzucał zaklęciami. Co gorsza, nie umie stwierdzić, czy się zmieniła, czy co w ogóle się z nią dzieje.Tak, zmieniła się w jakimś stopniu na pewno. To tylko dojrzewanie, dorosłość? Twan nawet nie musiał specjalnie przekonywać ją do tego balu. Po prostu zgodziła się, nie przemyślawszy odpowiedzi. Nie potrzebowała, w końcu może pójść. Znajdzie sukienkę, uczesze się i pójdzie. Wyciągnęła z szafy sukienkę, którą kiedyś kupił jej Twan, ale której nie miała okazji założyć. Zaplotła warkocz, owijając go wokół głowy, założyła jakieś delikatne balerinki i wspięła się z puchońskiego dormitorium na parter. Nie oczekując niczego specjalnego przekroczyła próg Wielkiej Sali. Otworzyła szerzej oczy i zatrzymała się na chwilę. Chłonęła tę niesamowitą atmosferę dopóki ktoś, chcąc wejść, pchnął jej brutalnie. Wykonała kilka chwiejnych kroków, niestety miękka ziemia i świeża trawa utrudniły jej złapanie równowagi. W efekcie, jakiś kawałek od wyjścia wylądowała tyłkiem na ziemi. Na szczęście nawet nie zabolało. Posiedziała tak chwilkę, próbując ogarnąć co się stało. Ujarzmiła kilka włosków, które uciekły jej z fryzury, skontrolowała, czy sukienka przykrywa wszystko co powinna i posiedziałaby sobie tak jeszcze, ale ktoś nieopatrznie postawił sptopę bardzo blisko jej dłoni. Czym prędzej ją zabrała i w obawie przed ewentualnymi następnymi uszkodzeniami wstała. Otrzepała się i rozejrzała wkoło. Pierwszym, kogo zobaczyła był Benj, który właśnie uważnie jej się przyglądał. Znając jej szczęście, pewnie patrzył na jej machinacje od jakiegoś czasu. - Cześć. - wypaliła, uśmiechając się lekko.
Kiedy to ostatni raz była na jakiejś imprezie zrobionej w dormitorium czy balu? No kiedy? Odpowiedź była prosta - bardzo dawno. Rzadko uczestniczyła w wydarzeniach takich jak choćby nawet bal na który zdecydowała się pójść dziś wieczorem z Rasheed'em. Nie lubiła głośniej muzyki, tłumu ludzi z którego zawsze ktoś musiał na nią wpaść, podeptać czy uderzyć łokciem. Były to nieprzyjemne doznania i zdecydowanie wolała ich unikać. Dlaczego więc zdecydowała się pójść na jedno z niezbyt przyjemnych doznań z Rasheed'em? Odpowiedź była prosta. Tylko i wyłącznie dlatego, iż to właśnie on ją o to poprosił. W końcu, czego nie robi się dla ludzi z którymi dobrze się żyje. Tak więc założyła jedną z jej ulubionych sukienek, spięła włosy i wyszła. Na partnera nie musiała długo czekać. Stojąc przed Wielką Salą wpatrywała się z obojętnością w mijane osoby. Nie rozumiała w jaki sposób ich ekscytacja przekraczały normalny limit. Było to dla niej jedną z wielu zagadek. Widząc zbliżającego się chłopaka uśmiechnęła się uroczo. - Cześć. - odpowiedziała na jego przywitanie. Chciała dodać coś jeszcze ale zrezygnowała. Samo "cześć" w zupełności wystarczyło. - Już bardziej gotowa nie będę. - odpowiedziała puszczając mu przy tym oczko. Skorzystała z jego ramienia i wraz z nim weszła do Wielkiej Sali. - Zastanawiałam się czy i dziś weźmiesz ze sobą okulary. - zaśmiała się krótko - Jednak nawet bez nich wyglądasz dobrze. - uśmiechnęła się. Po chwili jej wzrok z twarzy towarzysza powędrował w stronę sufitu nad nimi. Musiała przyznać, iż podobało się jej to co widziała.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde ze swej natury nie lubiła wyciągać z ludzi zeznań siłą. Ale w przypadku Madnessa było inaczej, bo wiedziała, że te wszystkie sekrety i problemy bardzo mu ciążą, jednak nie potrafi zdobyć się na szczerość i zwierzenia sam z siebie. Był jak uparta ostryga, którą trzeba było otworzyć, a Isold powoli nabierała w tym wprawy, choć nadal nie było to łatwe zadanie. Nieważne, co robił, był tylko człowiekiem i jak każdy człowiek potrzebował czasem wyrzucić z siebie to, co zatruwało go od środka. Starała się go nie oceniać, mimo że często była przerażona jego decyzjami. Czasem czuła się okropnie zagubiona, próbując udzielić mu jakiejś rady, zdając sobie sprawę, że ich bagaż doświadczeń jest zupełnie inny i że naprawdę nie wie, jak dostosować to do charakteru i sytuacji Madnessa. Starała się jak mogła, ale cóż... nie zawsze wychodziło. Isolde wiedziała, że może na niego liczyć. Może nie był mistrzem w pocieszaniu ani udzielaniu dobrych rad, ale przecież wcale tego nie oczekiwała. Przywykła do tego, że sama musi podejmować decyzje i liczyć się z konsekwencjami. Choć tego ostatniego naprawdę nie cierpiała. Ona również była jedynaczką, ale miała tendencję do przelewania nadmiaru siostrzanych uczuć na swoich przyjaciół. Szczególnie tych trochę pogubionych. Wywróciła oczami i westchnęła z wyrzutem. Czy on naprawdę musiał tak przeklinać i marudzić? Oczywiście, że musiał, w końcu to Madenss. Najchętniej pewnie by widział całą salę skąpaną we krwi. Ech, te ponure, ślizgońskie klimaty. - Nie wiem, o co ci chodzi. Mnie się podoba. Ale wy, ślizgoni, uwielbiacie lochy, łańcuchy i wilgoć - skrzywiła się ostentacyjnie, nie mogąc sobie odmówić tej drobnej przyjemności. Czym byłaby ich przyjaźń bez dogryzania sobie? Jego tempo picia trochę ją przerażało. Ona, jako dobrze wychowana, młoda dama, piła jednak z pewnym namaszczeniem i umiarem, zresztą w okolicach drugiego kieliszka alkohol przestawał jej smakować. Poza tym, ktoś z nich powinien być trzeźwy... na Madnessa specjalnie nie liczyła. Zupełnie ją zaskoczył. Przez pierwsze dwie sekundy pozwoliła się obejmować, zupełnie zesztywniała ze zdumienia. Nie dlatego że nie życzyła sobie takiej bliskości, wręcz przeciwnie - była jej w tym momencie naprawdę potrzebna. Po prostu nie spodziewała się po nim takiej wylewności (bo jak na Madnessa to zdecydowanie była wylewność) i kompletnie straciła głowę. Jednak po chwili rozluźniła się i wtuliła w niego z ulgą, mając wrażenie, że z serca spada jej wielki ciężar. Uśmiechnęła się smutno, mimo dławienia w gardle, i pokręciła głową, przyjmując z powrotem swój kieliszek, z którego upiła duży łyk, wiedząc, że to głupi pomysł. - Gdybym wiedziała, gdzie jest, sama bym to załatwiła. Ale dzięki. - Odgarnęła z czoła niesforne kosmyki włosów, odetchnęła głęboko, próbując wziąć się w garść i trzymać fason, po czym posłała mu niewyraźny uśmiech. - Spokojnie, oszczędzę ci tej sceny. Zresztą... - dodała po chwili wahania. - Chyba wypłakałam cały swój przydział na najbliższe kilka lat. - Rozejrzała się po sali. - To co? Wróżby, tatuaże...? Chyba że masz ochotę podbić parkiet? - Przekrzywiła lekko głowę, mając nadzieję, że nie wybierze ostatniej opcji, bo z niej niezbyt dobra tancerka. Miała poważny problem z fizyczną bliskością, chociaż Madnessa znała tak dobrze, że istniała jakaś tam szansa, że nie zrobią z siebie widowiska.
Każdy powinien zapoznać się z tym postem, ponieważ dotyczy on wszystkich obecnych, a szczególnie @Ceres O'Shea i jej partnera.
Och, cóż to za wspaniały bal. Kwiatki, perfumy, itd. Trochę szkoda, aby to wszystko uległo nagłej zmianie, prawda? Chociaż... to chyba nie aż taka szkoda, skoro niektórym i tak nie podobało się to co zastali. Ech ci Amerykanie - Ci byli szczególnie marudni. Nie dość, że Hogwart przyjął ich w swoje mury to jeszcze narzekali. Chyba nic dziwnego, że uczniowie tutejszej szkoły byli nieufni ich względem. Salem zostało zniszczone, kto wie co takiego tam wyprawiali? Nawet nie przydzielono ich do domów, lecz to nie przeszkadzało im w jako takim zadomowieniu się i bawieniu na balu. Weźmy na przykład pannę Ceres O'Shea, był to idealny przykład. Piękna suknia, ale jak to bez żadnych dodatków? Czyżby odważyła się oddalić od przedmiotu który przytargała ze sobą z poprzedniej szkoły? Takie niedopatrzenie... Możliwe, że na początku będąc zajęta rozmową ze znajomymi nie zauważyła pewnego dziwnego szczegółu. Do czasu. Przy ścianie niedaleko siebie spostrzegła swój parasol. Tak, ten konkretny parasol. Zapewne, w tym właśnie momencie zrozumiała, że posiadanie go nie będzie takie wspaniałe. W końcu jak on tu się znalazł i co oznacza jego obecność? Otóż nic dobrego, o czym jednak jeszcze nie wiedziała. Chcąc odzyskać swoją własność szybkim krokiem oddaliła się od reszty, żeby zgarnąć przedmiot. Oczywiście, że chciała to zrobić niepostrzeżenie, jednak parasolka na to nie pozwoliła. Im bliżej niej podeszła, tym zimniejsza temperatura zaczęła panować w pomieszczeniu. W momencie dotknięcia rączki przez dłoń Ceres na sali zaczął padać śnieg. Ojej, czy teraz każdy dowie się co ukrywała? Możliwe, że ktoś to skojarzy, jednak biały puch spadający z sufitu to nie wszystko. Kiedy to już panna O'Shea chciała podnieść przeklętą rzecz spomiędzy chmur, które się wytworzyły wydobył się piorun, który trafił prosto w jej kreację. Chyba nie trzeba było rozprawiać nad tym jak zareagowała? Na szczęście nie było to zabójcze uderzenie, o nie, przecież parasolka potrzebowała właściciela, jednak fragmentem sukni, tym tuż przy jej nogach zajął się płomień. Ktoś ruszy jej na ratunek? A może sama sobie z nim poradzi? Niestety nie dało się już uniknąć chociażby lekkiego oparzenia. Pozostałe 'efekty specjalne' niespodziewanie zniknęły, jednak przybyli i tak mieli już mokre ubrania. Niefart.
______________________
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
To nie mogło się dobrze skończyć, czuł to całym sobą. Cała ta podejrzana atmosfera pełna ekscytacji i radości. Bleh. Już dawno z tego wszystkiego wyrósł, a mimo wszystko zawsze kończyło się tak samo. Przychodził i się nudził. Albo przychodził z kimś, kogo zupełnie nie znał, bo tak wypadło w losowaniu par. Albo w ogóle nikt nie przychodził, mimo, że powinien i tak to się kończyło. Awersja chyba zostanie mu do końca, ale co szkodziło im chociaż spróbować się dobrze bawić? Przekroczenie progu zdawało się mieć niemalże ceremonialny wydźwięk. Teoretycznie nadal mogli się wycofać, ale i tak już się stało. Byli na balu. W Wielkiej Sali wyłożonej mchem, gdzie przy uchu ćwierkały ptaki, a w powietrzu unosił się złoty pyłek. Olaboga. - Chyba by mi się przydały. - stwierdził najpierw, krzywiąc się w niezadowoleniu. - Najlepiej takie różowe. Cóż, wielka szkoda, że mimo wszystko o nich nie pomyślał… albo właśnie pomyślał, ale z nich zrezygnował. No nic, trudno. Teraz przez cały wieczór będzie się męczył i patrzył na to wszystko. W sumie nie było aż tak źle, ale kto mu bronił dramatyzować? Ot i typowy Rekin. Zaraz jednak uśmiechnął się. - Widzisz, niespodzianka stulecia już odkryta. - stwierdził, robiąc do niej minę i pociągnął ją w stronę środka sali, rozglądając się jednocześnie za jakimiś atrakcjami, które przykułyby jego uwagę. Niestety dość szybko okazało się, że to zdecydowanie nie był jego klimat. Wolałby chyba się wymknąć i skorzystać z tego, że zamek jest pusty, no ale… No ale wtedy z nieba zaczął padać śnieg. Rasheed zdążył rzucić jakiś komplement na temat dzisiejszej prezencji swojej towarzyszki, kiedy zanotował, że na ich włosach zaczyna osadzać się biały puch. - Co do cholery? - mruknął pod nosem i rozejrzał się akurat w czas, żeby dostrzec błysk pioruna gdzieś w kącie sali. Towarzyszącemu mu swędu nie dało się z niczym pomylić. - Ktoś uznał, że prostowanie włosów przy użyciu błyskawic to dobry pomysł? - spróbował zażartować, chociaż niespecjalnie go to bawiło. Teoretycznie powinien wszystko skontrolować, ale wcale nie miał ochoty na użeranie się z jakimiś psotnymi dzieciakami. Zakręcili się więc wśród tłumu tak, aby Rasheed mógł rzucić okiem na dogasającą Ceres i w zasadzie to by było na tyle w temacie jego ingerencji. Salem… no pięknie. - Masz ochotę na skorzystanie z jakichś atrakcji? - zapytał Oriane, wracając do świata żywych i wskazał jej kilka z nich, oddając jej pałeczkę. - Przy fontannie jest zielarka, tam wróżą z kwiatów, a tu niedaleko jest nawet stoisko z pachnidłami.
Nie trzeba było mistrzowsko opanowywać legilimencji, by dostrzec, że Winnie wprawiła się w mocno szampański nastrój, który udzielił się też najwyraźniej Lynfordowi. Spojrzałaś na Hensley, później na Cyrusa, powtórzyłaś czynność siedem razy, bardzo powoli, jakby analizując ich zmieszanie. Nie mogłaś wiedzieć, co właśnie miało miejsce, nie snułaś też żadnych podejrzeń, ale ich zachowanie wydało ci się mocno podejrzane. To, że Winnie nie wywinie się od dywanika było pewne, a nawet, gdyby teraz wyznała ci prawdę... cóż, twoją jedyną reakcją zapewne byłoby wzruszenie ramion. Zdaje się, iż pod tym względem byłaś absolutnie nudną, amerykańską nastolatką, niezainteresowaną nowinkami o tym, kto z kim wymieniał się śliną bądź innymi płynami ustrojowymi. - Jesteście pijaniutcy – stwierdzasz jedynie, sama popadając w niekontrolowany chichot i uznając, że tego wieczoru używki zdecydowanie za mało namieszały ci w głowie. Choć nie mogłaś przecież przesadzać – zawsze potrafiłaś rozróżnić szkolny bal czy fetę urządzaną dla najwybitniejszych czarodziejów z całej Ameryki od wypadu z przyjaciółmi, podczas których nie posiadałaś absolutnie żadnych zahamowań. O ile Katya była Królową Kwiatów, Winnie Królową Teksasu, tak ciebie z powodzeniem można było koronować na Królową Melanżów. – To źle? Wiesz, może ktoś w końcu uwierzy, że wcale nie chcemy ich wszystkich spalić – machnęłaś teatralnie ręką - Cy, jesteś pewien, że żadna dziewczyna z Hogwartu ci się nie podoba? Jakbyś się dobrze rozejrzał, może znalazłbyś taką, która uwierzy w twoje bajki? Gdybyś tylko wiedziała, co działo się zaledwie pięć minut temu... Wprawiona w koktajlowy nastrój i zajęta rozmową z przyjaciółmi lekko podskoczyłaś, czując, jak obca dłoń przesuwa się po twoim ramieniu – jak się okazało, nie była ci aż tak bardzo nieznana. Quiet zniknął jednak równie szybko, jak się pojawił, w dość enigmatyczny sposób wsuwając ci w dłoń zimny, okrągły przedmiot. Opuszkami palców wybadałaś monetę, dość szybko dochodząc do wniosku, że jego szalony umysł (czasami zastanawiałaś się, czy nie przewyższał twojego, ale nie mogłas tak po prostu dopuścić do siebie tej myśli, prawda?) już utkał plan na jutro. Nie dało się ukryć, że wywołał na twojej twarzy ten rodzaj uśmiechu, który rzadko błąkał się po twojej ślicznej buzi. Cała ta egzaltowana szarmanckość miała jakiś niezaprzeczalny urok. To, co wydarzyło się później, ciężko było ogarnąć umysłem. Początkowo zastanawiałaś się, czy może jednak nie przesadziłaś z peruwiańskim ziołem, bo byłaś pewna, że swoją zdobycz pozostawiłaś w odpowiednim miejscu, gdzie nikt nie miał prawa jej znaleźć (wszak ciężko było paradować po szkole z parasolem), trudno było jednak pomylić ten jeden z jakimkolwiek innym. Zwykle potrafiłaś zachować zimną krew, tak też było i tym razem – choć świadomość, iż parasol po prostu cię ś l e d z i ł wydała ci się nieco przerażająca. Przeprosiłaś Winnie, Zoella i Cyrusa, nieco skołowana krocząc w stronę przedmiotu, starając się wyglądać zupełnie naturalnie, choć kątem oka obserwowałaś, czy przypadkiem nikt nie śledzi cię spojrzeniem. Doprawdy złotko, ciebie nie dało się nie śledzić spojrzeniem. Po raz pierwszy tego wieczoru pożałowałaś, że posiadałaś talent w zwracaniu na siebie uwagi. Z każdym krokiem byłaś coraz bardziej pewna, iż nie jest to żadna kolejna wizja, bo temperatura w Wielkiej Sali znacznie uległa zmianie – a przecież nie mogłaś pozwolić, by k t o k o l w i e k dotknął twojej zdobyczy. Delikatnie ujęłaś za rączkę, myśląc tylko o tym, by jak najszybciej zmyć się z balu, ale nie okazało się to takie proste. Ze sklepienia zaczął sypać najprawdziwszy śnieg, zmieniając powitanie wiosny w zimowy koszmar. Nie było ucieczki, należało płynąć z prądem. I chyba twój parasol za bardzo wziął to do siebie, bo zesłał na ciebie grom – nie wiesz, ile woltów przeszyło twoje ciało, ale sen się ziścił, choć zamiast płonących butów, to twoja sukienka zajęła się ogniem. I pomimo tego, iż wiele razy miałaś do czynienia z tym żywiołem, nigdy wcześniej nie poddawałaś mu się bez specjalnego zaklęcia, które niwelowało działanie płomieni. Spokój, który zwykle ci towarzyszył, zupełnie wymknął się spod kontroli. Co się stało z zaradną Luną? Za dużo wrażeń jak na jeden wieczór? Przecież to twój żywioł. Trudno było jednak myśleć o zabawie, kiedy na oczach Hogwartczyków - nie tylko, wszak na balu pojawili się również dorośli czarodzieje – wydarzyło się coś, co pachniało równie mocno podejrzanie, co pożar w Salem. I tym razem to ty, nie kto inny, byłaś twarzą całego zajścia. Choć w jednej chwili zapałałaś do parasola szczerą nienawiścią (Nienawiścią! Kto by pomyślał, że jesteś w stanie odczuwać aż tak skrajne emocje w stosunku do rzeczy martwych?), nie zamierzałaś mu się poddać. Zapanowując nad paniką zgasiłaś swoją suknię (A może zrobił to ktoś z twoich przyjaciół? Sama nie byłaś pewna, komu zawdzięczałaś życie. Czy też raczej zachowanie resztek godności) i pomimo tego, że dłonie trzęsły ci się jak u schorowanej staruszki, a cała kreacja prezentowała się mizernie – sukienka straciła co najmniej połowę długości, a twoje włosy były mocno zjeżone – postanowiłaś wrócić do gry, jak zawsze z nieodłącznym uśmiechem, choć w głębi duszy nieco przerażona całą sytuacją. - Sufit oszalał! – skwitowałaś, stając ponownie pośród Salemczyków. – Myślałam, że ten parasol uchroni mnie przed śniegiem, ale to chyba nie był najmądrzejszy pomysł – zaśmiałaś się, licząc na to, że nikt nie zauważy, iż pogoda ześwirowała dopiero po tym, jak go ujęłaś. W tym gronie nie stanowiło to różnicy, ale dla pozostałych... – Pogoda w tych stronach jest naprawdę szalona, ale nie sądziłam, że aż tak. Chyba spiekłam sobie łydki, mimo, iż nie było słońca – dopiero teraz zauważyłaś, ze skóra na nich nie jest już tak gładka jak wcześniej, a gdzieniegdzie było widać czerwone plamy, które powoli zaczynały cię nieprzyjemnie szczypać. Coś ci podpowiadało, że tego wieczoru już nie dasz rady dać popisu swoich umiejętności tanecznych. Jakbyś w ogóle nie miała dość popisów. Jakichkolwiek. Królowa Melanżów. Teraz już zasłużona.
Zatem taniec. Skoro nie przepuści takiej okazji to i on powinien zadbać o to, by wszystko przebieglo bez większych zakłóceń. Tylko.. co to za okazja? Przecież.. to tylko Jezus. Przeciętny barista z Hogsmaede, który tak naprawdę niczego nie robi większego poza ogarnięciem swojego życia, po niedawnych kryzysach. Parzeniem kawy, piciem dobrego wina, szwendania się po Hogsmaede i.. no w sumie tyle .Sporadycznie zrobi jakieś zdjęcia, nic poza tym. Jaka tu była okazja? Może szło o dalsze dokopanie Scarlett i pokazanie jej kim chłopak był bardziej zainteresowany? Ciężko było jednoznacznie stwierdzić, z resztą on sam się tym za bardzo nie przejmował. Prowadząc swoją partnerkę w kierunku miejsca do tańca rozważał jedynie nad tym, by nie pomylić jakiś kroków, albo co gorsza deptać jej po palcach. Nim jednak znaleźli jakieś dogodne miejsce Joshi przyuważył, że Destiny odwróciła się tam raz czy dwa. Co tam dojrzała? Może potencjalnego partnera dzisiejszego wieczoru? Albo zmieniła zdanie? – Coś się stało? – spytał, patrząc wraz z nią. – Właściwy mężczyzna się odnalazł? – zapytał, przystając. Nie bardzo wiedział, a wolał to wyjaśnić. Ostatecznie nie chciał wprowadzać ewentualnych zgrzytów pomiędzy nią, a partnerem. Przecież. Chyba nie o to szło, prawda? I już mieli ruszać dalej, mieli. Nagle jednak sufit zaczął odstawiać swoje dziwne harce. Było to naprawdę nie do pomyślenia, niemniej doskonale Mistaen pamiętał tutejsze sklepienie oraz jego magiczne właściwości. Niejednokrotnie zdarzało się mu zmieniać nastrój zabawy. A może ktoś mu teraz pomógł? Na przykład rzucając jakieś zaklęcie? Trudno było powiedzieć, natomiast w krótkim czasie zostali uraczeni dość ciekawą zmianą warunków pogodowych. Szybko bowiem to „niebo” nad nimi zachmurzyło się mrocznie i gęsto. Następnie spadł śnieg, by w końcu uderzył piorun i wszystkich zlał deszczyk. Cudownie, cudownie. To była jakaś atrakcja? Nie bardzo miał pojęcie, cóż. A może głupi żart? Jeśli to drugie, wielce nieudane. W każdym razie przemoczony niemalże do suchej nitki spojrzał na swoją partnerkę w podobnym stanie. – Wierz mi lub nie, ale nadal wyglądasz pięknie. – rzekł z uśmiechem, nie bardzo próbując ją pocieszyć. Tak było, więc czemu miał kłamać? Prawdę powiedział, nic więcej. Szybko jednak dobył różdżkę i rzucił na dziewczę zaklęcie powodujące niejako wyschnięcie ubrań i całego jej ciała. Przecież nie godziło się, by chodziła taka przemoczona. Znaczy tak sądził. Było inaczej? Co do aparatu którym tak bardzo straszyłem. Spokojnie, póki co ważniejsza była Destiny..
Było jej głupio. Było jej gorąco i głupio. Jeszcze Ceres patrzy na nich jakby mogła przeniknąć ich umysły. Może by ją to nie obchodziło nic a nic, co wyprawia Winnie po pijaku. Może Zoell również machnąłby rękę, czy wzruszył ramionami. Ale jest odrobinę zła, że dopuszcza do takich niezręcznych sytuacji dla siebie. Hensley wciąż co jakiś czas dotyka swoich ust, a potem zapija winem smak ust byłego chłopaka. Uparcie patrzy gdzieś w lewą stronę, kiedy ten chwali ich wygląd. Ma nadzieję, że jakiś koszmarny rumieniec nie przysłania jej teraz policzków. A jeśli tak, to wszyscy zrzucą to na nadmiar alkoholu. - Jesteśmy bardzo, bardzo pijani. Dlatego tak tu sobie robimy jakieś głupoty – mówi i patrzy na Ceres, chociaż tak naprawdę tłumaczy to Cyrusowi, który stoi obok. Pewnie jej przyjaciółka nie widzi za bardzo sensu w jej wypowiedziach. Winnie w przeciwieństwie do swojej BFF najwyraźniej nie wiedziała kiedy były melanże na których nie powinna zażywać wiele używek, a kiedy nie. Dla niej każda impreza była po prostu czasem na upicie się i robieniem niemądrych rzeczy. - Podoba ci się jakaś? – pyta pijana Hensley, odwracając się w końcu do swojego przyjaciela. Unosi brwi pytająco, jakby miała jakieś prawo robić mu wyrzuty, wypytywać o to, czy cokolwiek w tym stylu. Może nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na jej wyczekujące spojrzenie, przez pojawienie się byłego Salemczyka, który wykonał jakieś dziwaczne rzeczy i uciekł, zanim Wins zdążyła cokolwiek powiedzieć. Chociaż i tak była zbyt skupiona na swoich obecnych problemach. Już zapomniała, że miała być zażenowana, teraz czeka na tłumaczenie się ex chłopaka, dlaczego ją całuje, skoro ma tutaj inną dziewczynę! Czy o to właściwie w ogóle chodziło? Ceres oddala się, a zdziwiona Winona czuje na odkrytych ramionach chłodne powiewy. Najwyraźniej ktoś postanowił ostudzić jej dzisiejszą gorącą chęć na romanse. Marszczy brwi i próbuje nieudolnie okryć się rękami. - Co do… - zaczyna przekleństwo Winnie, ale wtedy z zaczarowanego nieba uderza piorun. Hensley śledzi go wzrokiem i widzi jak wali prosto w jej najlepszą przyjaciółkę, stojącej teraz trochę dalej od nich. Winona krzyczy bardzo głośno. Kielich wypada jej z dłoni, a ona dalej stoi i piszczy. Może trzeźwa Winnie biegłaby na pomoc. Ratowałaby przyjaciółkę z płomieni, gasząc jej kieckę. Jednak Wins jest pijana i na dodatek od wydarzeń w Salem panicznie boi się ognia. Automatycznie biegnie ku Cyrusowi i wpada w jego znajome ramiona, by obronił ją przed gorącymi płomieniami, które na pewno zaraz ich pochłoną. Kurczowo obejmuje go, próbując ukryć głowę w jego marynarce i szlochając mu na piersi. Jej przyjaciółka umarła. Na pewno spłonęła. Nie w Salem to tutaj. Co za okrutny los. Kiedy słyszy głos Ceres, Winnie wymyka się z objęć przyjaciela i łapie zachłannie dziewczynę. - Piorun cię poraził – oznajmia jej roztrzęsionym głosem. – Myślałam, że spłonęłaś – martwi się, drży cała i nie puszcza koleżanki. Hensley zachowuje się trochę jakby to ona właśnie o mało nie została chodzącą pochodnią. Ceres jest niesamowicie spokojna. Winnie pewnie stałaby tak z nią do końca świata. Dopiero po chwili ktoś pewnie odkleja ją od miażdżonej Ceres, a przerażona dalej Wins szuka pociechy w znajomych ramionach Lynforda. W tej chwili średnia z niej pogromczyni płomieni z Salem.
Uśmiechnęła się, dalej spoglądając na salę. Po tylu latach (szesnastu gdzieś) w tych murach.. Nie można tak po prostu wejść i wyjść. Ten rok pozwolił jej zapomnieć jak to jest być częścią szkoły, odpocząć od krzyków, wyczulić się na nie.. Bal z Piątkiem przypomniał jej, że nie ma w tym nic złego. Kochała być nauczycielką, widzieć jak dorastają, przecież była dokładnie taka sama jak oni. Pomińmy wspomnienia, bo nie są aż tak ważne. Znaczy, są, ale nie w tej chwili. -Jak mogłabym zapomnieć. Zawsze gdy wracam masz przerażoną minę, jakbyś zobaczył ducha. Naprawdę wyglądam tak staro? -Zaśmiała się, choć przestała w chwili gdy chwycił jej dłoń. Spojrzała na niego z powagą i wtedy dostała całusa. Uniosła kąciki ust, bo przecież ten mały gest nic nie znaczył, prawda? -Friday, wiesz, że nieładnie jest zabawiać się ze starymi nauczycielkami? -Szepnęła, zbliżając się do niego... dokładnie w tej chwili z sufitu zaczął padać biały puch. Jakim, do cholery, cudem nagle zaczął padać śnieg, a później deszcz i jeszcze ten piorun.. To właśnie na jego dźwięk podskoczyła jak małe dziecko i wtuliła się w Piątka. Dzięki Bogu, że nie włożyła wysokich obcasów, chłopak pozostał troszeczkę wyższy. Jedyne co widziała, to piorun trafiający w jakąś uczennicę. Kątem oka zerknęła na dziewczynę i nie wierzyła własnym oczom. -Święty Boże. -Szepnęła, widząc płomienie, więc zamknęła oczy i odwróciła głowę w drugą stronę, mając nadzieje, że ktoś zareaguje. Ona zajęta była wtulaniem się w swego towarzysza. Najwidoczniej dopadł ją szok i nadzwyczajny paraliż, bo naprawdę nic nie mogła zrobić. Kiedy wyrwała się z niej taka słaba dziewczynka? Z tego co pamięta, nigdy taka nie była. Tak słaba, bezsilna.. przerażona. -Znasz tę dziewczynę? -Wypaliła, jak gdyby właśnie to było najważniejsze w tej chwili. Spojrzała na nią ukradkiem ostatni raz, ale już się nie paliła. Szła uśmiechnięta jakby nigdy nic, tak po prostu. Nastka odsunęła się od niego, zmarszczyła brwi i rozejrzała się po sali. Westchnęła, skrzywiła się i zachichotała, bo prawdę mówiąc nic innego nie przyszło jej do głowy. -Zapomniałam jak to jest być w Hogwarcie. -Uśmiechnęła się i wyciągnęła jedyną wsuwkę czy inne ustrojstwo trzymające jej włosy razem. I tak była cała mokra, dzięki temu może szybciej wyschną.