Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
No i zaczyna się nam tu kształtować historia rodem z tych, które Charlotte wieczorami opowiada swojemu ojcu. Wszelkie uczniowskie awantury, spiski, ciekawostki - Thomas Mayfire znał je na wylot. To właśnie w ten sposób ojciec z córką spędzali większość wakacyjnych wieczorów, ona opowiadała mu aktualne ciekawostki, a on wymieniał je na te, które były najciekawsze z jego czasów. I w ten sposób spędzali ze sobą dziesięć razy więcej czasu, niż Charlie powinna poświęcić dla matki. Ale tak było już praktycznie od samego początku. Elisabeth była na uboczu, a reszta trzyosobowej rodzinki miała swój zatajony świat. Ale wracając do tematu! W przedziale rosła negatywna atmosfera, która wydawała się niedługo przerodzić w prawdziwą bójkę. Tyle że, chwila chwila! O co konkretnie chodziło? Tak więc Windsorówna, słuchając uważnie wszystkich zachodzących dookoła rozmów - bo co miała innego robić - doszła do kilku prostych wniosków. Po pierwsze, Camille, Robert i Naoki zdawali się nie mieć zielonego pojęcia o co wszystkim chodziło. Po drugie, Ślizgon i najświeższy z gości byli chyba... braćmi? Po trzecie, Francuzik migdalił się nieznośnie z pierwszą Krukonką, która zawitała w przedziale, chociaż ten szczegół szatynka zauważyła kątem oka, nie własnymi uszami. No i co dalej? Skromniejszy z braci najwidoczniej zrobił dziecko tej drugiej Krukonce, co już jest dobrym materiałem na historyjkę. W międzyczasie uśmiech Bruna został odbity równie toksycznym i wymuszonym uśmiechem Charlotte. Poza faktem, że ten chłopak był zadufanym w sobie cepem, to chyba rozprowadzał eliksiry odurzające po całej szkole. I że niby nikt mu tego nie sprawdza? Nie ma żadnych zaklęć alarmujących o tak podejrzanej zawartości kufrów? Bezsens! No ale nic. Bedau zagadał do tej cichej Puchonki, na co ona odważnie odpowiedziała. Miała pełnię racji, a Brytyjka, jak to ona, zaczęła głośno klaskać i kiwać lekko głową. Typowy wzrok "tak, słuchajcie jej bo dobrze gada!" przeleciał po wszystkich twarzach w przedziale, zatrzymując się na dłuższą chwilę u Marigold. Przez głowę Charlotte przeleciało słowo "kretynka", jak gdyby ktoś je w niej znikąd wyczarował. Ale po części było prawdziwe, bowiem taka Char nie mogła sobie wyobrazić zachodzenia w ciążę przed skończeniem studiów. Nie dość, że będzie problem w szkole, to ogólna opinia wszystkich o danej dziewczynie - w tym przypadku Mari - pogorszy się, i to mocno. Nie wspominając już o tym, że najpewniej zostanie wyrzucona z Hogwartu, chociaż na chwilę obecną Lotta nie umiała znaleźć powodu, dla którego dyrektor miałby tą Krukonkę wyrzucić. W końcu zatraciła się w wakacje, a nie podczas roku szkolnego, prawda? Ale to nieważne. Ważniejsze jest to, że jeden z braci, oczywiście ten o wiele bardziej pyszny, wręczył ukochanej drugiego jakiś podejrzany eliksir. Windsorówna obserwowała chłopaka uważnie, marszcząc wyraźnie brwi. - No zaraz, co ty tam wyrabiasz? - powiedziała podniesionym tonem, wyjmując spod szaty swoją różdżkę i celując nią leniwie w eliksir trzymany przez Griffiths. Krótkie "Accio!" rozbrzmiało w przedziale, a podejrzana buteleczka zaraz wylądowała w dłoni Gryfonki. Brązowooka przyjrzała się jej uważnie, obracając szkło między palcami. - Nie mów, że to jakiś środek aborcyjny... - mruknęła, przechodząc wzrokiem na Bruna, który... odliczał? Nie mogło to oznaczać niczego dobrego, chociażby dlatego, że chłopak dotychczas pokazywał się z tej a nie innej strony.
Marigold wstała cała zdenerwowana. - Po pierwsze - zwróciła się do Ślizgona nieco zdenerwowana Mari bo miała dosyć już tego - Huan wcale nie zrobił mi dziecka, a jest wspaniałym kochankiem i nikogo więcej nie chcę, a jeżeli Ci nie odpowiada nasze przyszłe małżeństwo to po prostu zostaw nas! Bo my na pewno nie będziemy słuchać tego co Ty mówisz. Każdy ma własne życie, ale widocznie o tym zapomniałeś. Jeżeli jesteś jego naprawdę bratem to powinieneś go wspierać, a nie dołować. Widzisz, że on sam się denerwuje, nie ma nic prawie czasu, a zagrożenie z strony wilkołaków wciąż istnieje, a na dodatek Ty robisz problemy. A jeśli Ci to nie pasuje to Krukoneczka pokaże Ci na co ją stać - warknęła ostro niczym prawdziwa Ślizgonka. Nikt by się nie spodziewał, że Marigold tak zareaguje, ale przecież wszystko jest normalne. Ona po prostu broni swojego ukochanego, nawet jeśli sama rodzina jego zagraża. - Poza tym jeszcze nie skończyłam , a gdybym nawet była w ciąży to bym urodziła! Nie jestem takim człowiekiem jak Ty! I nie jestem w ciąży! NIE! Panna Griffiths bardzo długo mówiła, ale zaczęło się coś złego dziać. Oddychała ciężko i na dodatek krew z nosa zaczęła lać, była cała czerwona z nerwów. Wyglądało na to jakby miała za chwilę zemdleć po prostu. Czyżby to tylko nerwy? Marigold usiadła ostrożnie i wyjęła białą chusteczkę, aby zatamować krwotok. Czuła się źle. Spojrzała z ogromną tęsknotą na ukochanego, pragnęła się do niego przytulić. Wiedziała dobrze, że nie czas na dziecko. Musi najpierw ukończyć szkołę, zdobyć pracę, a potem pomyśleć o dzieciach...
Bruno naprawdę starał się spuścić trochę z tonu, bo prosiła go o to Melody. Chwilę z zamkniętymi oczami poleżał na jej ramieniu, rozkoszując się tą bliskością, gdy Charlotte postanowiła naprawdę udawać odważną idiotkę. Był ciekaw, czy tiara wahała się z przydzieleniem jej do domu. Pasowała zdecydowanie do Puffu! Gdy tylko zabrała mu eliksir z rąk, otworzył szeroko usta wsysając powietrze. Wstał gwałtownie, nie zwracając uwagi na to, że mógł potrącić ramię Melody. Przeprosi ją niebawem. Nie miał zielonego pojęcia, czy nikt nie słyszał o jego napadach złości, lecz w Gryffindorze powinno aż huczeć od tego, jak potraktował Elenę Marion. Prawie ją udusił za tę jej głupotę. Nic się nie zdało to liczenie od dziesięciu w dół. - Widzę, że ktoś naprawdę chciał się pochwalić swoją głupotą! – warknął, wyjmując różdżkę. (kostka parzysta, zaklęcie udane). Nie minęła minuta, gdy dziewczyna wisiała do góry nogami przywieszona do sufitu wagonu. Różdżka jak i fiolka z eliksirem opadła na podłogę. Bruno na szczęście ochronił ową próbówkę, wręczając ją osobiście Marigold. Zaraz odwrócił się w stronę Windsorówny, mierząc ją spojrzeniem. - Jeszcze raz, głupia szlamo, w ten sposób potraktujesz mój eliksir – zaczął, wskazując na chwiejącą się Gryffonkę – To gorzko tego pożałujesz! Jak śmiesz myśleć, że zrobiłbym krzywdę własnemu bratu?! – krzyknął, nie kontrolując się. Naprawdę miał ochotę ją udusić, lecz zdecydowanie Azkaban mu się nie podobał. Był raz tam w odwiedzinach ze swoim psychiatrą. Ta tylko myśl powstrzymywała go przed założeniem pętli z własnych dłoni na szyi dziewczyny. - Mari, bo tak masz na imię, prawda? –zwrócił się do niej milszym tonem, lecz przygryzał lekko szczęki, siląc się na to opanowanie – Oczywiście, że jest to eliksir na Twoje mdłości. Nie zmienię przeszłości i że poleciałaś na mojego brata, ale nie mam zamiaru patrzeć jak kobieta, nosząca w sobie mojego bratanka, cierpi przez długą podróż pociągiem – mówił wolno jakby próbował dobrać odpowiednie słownictwo. Powrócił na swoje miejsce, patrząc jak Gryfonka się szarpie. - Będziesz w końcu grzeczna czy chcesz sobie jeszcze tak powisieć? – spytał, zaszczycając ją sztucznym uśmiechem. Nagle spojrzał na Mari, która wyraźnie osłabła. Znalazł się przy niej, klęcząc. - Hej, hej, co Ci jest? - spytał zatroskany. Olał oczywiście wszystkie teksty, które wykrzyczała, bo skoro nie była w ciąży, to dlaczego wcześniej o tym opowiadała? - Mam apteczkę, co Cię boli, co się dzieję? - mówił przejęty, podając jej świeżą chusteczkę. Naprawdę nie byłby wstanie zrobić krzywdy nikomu, kto był bliski jego bratu.
No i się zaczęło. Charlotte chciała spojrzeć na eliksir podarowany Mari, ta wstała i zaczęła demonstrować swoje zdanie na temat całego konfliktu, po czym upadła, a Bruno miał napad furii, w wyniku czego Gryfonka wisiała do góry nogami. O boże... westchnęła w myślach Mel. Musiała działać, nie mogła przecież pozwolić na to, by tak się dalej działo. Bruno wyzywał Lottę, ona zaś uklęknęła przy Mari. Nie obchodziło ją, czy dziewczyna jest w ciąży czy nie, gotowa była uwierzyć w jej słowa. To, że się źle poczuła sprawiło, że opiekuńcza Mel od razu ją obejrzała (tak jakby znała się na pierwszej pomocy i wgl. heh). Zatrzymała krwotok prostym zaklęciem i spytała się co się dzieje. Nagle przy niej znalazł się Ślizgon, który chyba dopiero teraz zauważył co się stało i naprawdę się musiał zmartwić, bowiem w jego głosie brzmiała prawdziwa troska. Poznałaby się na tym, gdyby udawał. Z chęcią by pomogła, dobrze jednak wiedziała, że Bruno sam sobie najlepiej poradzi, w końcu na eliksirach i pierwszej pomocy znał się pewnie lepiej niż ona. Stwierdziła, że lepiej będzie jak ściągnie w końcu na ziemię biedną Gryfonkę. - Liberacorpus - mruknęła i machnęła lekko różdżką. Teraz dziewczyna stała już na twardym gruncie. Nie zamierzała strofować czy wkurzać się na Bruna choć to on doprowadził do tego zamieszania. Sam dobrze o tym wiedział i pewnie nie było mu z tym dobrze. A Charlotte...ona już pewnie powie jemu co sądzi o wieszaniu ludzi do góry nogami.
Camille zbytnio nie uczestniczyła w tej całej kłótni, zwyczajnie nie chciała się plątać w jakieś konflikty, lecz gdy ujrzała dziewczynę wiszącą do góry nogami, naprawdę się wkurzyła. Czy Ci Ślizgoni nie mieli wcale za grosz uprzejmości? Nagle Marigold zbladła, Cam ujrzała jedynie jej zakrwawiony nos, a nad nią w ciągu sekundy znaleźli się owy Ślizgon i jego kochaneczka. - Nagle się zainteresowałeś narzeczoną swojego brata? - zakpiła z niego. Serio, ta cała sytuacja wydawała się śmieszna. Czyżby biedny brat szydził z drugiego zazdrości? Cam zastanawiała się, co tak naprawdę nim kieruje. Do głowy przychodziła jej jedynie zazdrość, nic więcej. Może mu przykro, z powodu tego, że nie ma już z bliźniakiem takiego kontaktu jak wcześniej? Brakuje mu go, czy coś w tym stylu. - Serio, ta cała wasza kłótnia, czy co to jest, jest dosłownie śmieszna. Nie rozumiem kompletnie ludzi, którzy wtykają nosa nie w swoje sprawy. - prychnęła i popatrzyła znacząco na Ślizgona. Nie bała się jego zdania, ani jego opinii. Nie obchodziło jej to wcale, co może owy chłopak pomyśleć o jej słowach, że się wkurzy, czy cokolwiek. Miała zamiar bronić koleżanki, tak się zachowują przyjaciele. Co do wyrażania głośno swojego zdania nie czuła żadnego skrępowania. Wolność słowa, czy coś w tym stylu.
Panna Griffiths otworzyła oczy. Co się przed chwilą stało, czy zemdlała? Jak się wcześniej zachowywała, czy nie uszkodziła innych? I czemu ta Gryfonka wisi w powietrzu? Co się do cholery jasnej dzieje?! Ujrzała iż ten Ślizgon co chciała zaatakować właśnie próbował się nią zaopiekować w tak prosty sposób. Zrobiło się jej głupio bo przecież to brat jego ukochanego. Musiała go jakoś załagodzić. - W porządku... Nic mi nie jest - powiedziała do Ślizgona - Przepraszam, że tak naskoczyłam, ale bałam się o Huana. I wierz mi, ale nie jestem w ciąży. Mówię tak bo kiedyś tak będzie to nasze wspólne marzenie; założyć rodzinę. - Nie chcę, abyśmy byli wrogami bo przecież niedługo będziemy rodziną. Twój brat bardzo Cię kocha i nie chcę, abyście się kłócili przeze mnie... Ja sama nie mam rodzeństwa... - tłumaczyła - Ja chcę kochać Twojego brata, a kiedyś razem z nim umrzeć... Marigold przestała mówić. Z bladego policzka spłynęły łzy na podłogę, w tej chwili przypomniało się jej całe dzieciństwo gdy bardzo długo została sama, nikt nie mógł ją przytulić, ani pocieszyć. To właśnie wtedy sobie przysięgła, że będzie we wszystkim najlepsza, nawet w nauce. Los chciał jej pomóc i trafiła do Ravenclawu... Nie wiedziała, że będzie tak ciężko. Chwilami chciała umrzeć, zniknąć z tego świata. Na szczęście to wszystko minęło. - Jestem beznadziejna... - wyszeptała i przymknęła oczy.
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Puchon tylko poprawił swoje ubranie,spoglądając raz na ukochana to na brata z koleżaneczką którzy przed kilkoma minutami by się pozabijali,spojrzał w okno kiedy ruszyli dawno zostawił peron i resztę innych spraw. Uśmiechnął się do ukochanej i brata widzącego jak jej pomaga,co jej jest? spytał lekko zmartwiony widząc ukochana blada.Spoglądał przez okno jak mkną rożne krajobrazy i zmieniają krztalt. Hogwart znowu się nauka, prace domowe ,egzaminy i tak do następnych wakacji z rodzina i znajomymi.Pomyślał możne za rok zaproszę rodzinę do własnego domu oczywiście jak już nie będziemy ze sobą drzeć kotów.
Oczywiście, że w Wiosce Sakura czuł się świetnie. On się tam wychował – jeździł na wakacje do dziadków. A teraz? W pogoni za pewną osobą, która bóg wie gdzie się straciła i zaprzepaściła szansę na kolejne cycki w przedziale, pognał do Hogwartu by kiedy tylko wylądują u jego bram zacząć pierwszy rok studiów i pierwszy swój jakikolwiek rok w angielskiej szkole. Dziękował tacie, że niegdyś tak go katował z językami – nawet, jeśli zawiedzie go angielszczyzna, to ma chociażby włoski! Fajnie, że chłopak zwrócił na niego większą uwagę. Czyli jednak nie zginął po drodze tutaj! To bardzo dobrze, bo wolałby naprawdę nie być duchem z pociągu. To by było dziwne... Chociaż ah, te ciągłe podróże. - Shindo Naoki – Przedstawił się tradycyjnie najpierw imieniem, potem nazwiskiem i równie tradycyjnie schylając lekko głowę na moment. Oczywiście powinien jeszcze powiedzieć standardową formułkę „Yoroshiku onegai shimasu”, co znaczyło mniej więcej „Proszę zaopiekuj się mną”. Mówiło się to w Japonii zamiast zwykłego „Miło mi Cię poznać”. Ale odpuścił sobie, bo i tak by Robert nie zrozumiał. - To mój pierwszy rok w Hogwarcie, studia – Nawiązał do jego przedstawienia się trochę bardziej rozsiadając się na krześle. Przyjrzał się teraz chłopakowi dokładnie. Oczywiście nie tak, jak powinny to robić kobiety oceniając, czy jest przystojny i czy można go schrupać. Zrobił to również z powodu oceny, ale jako narcyz szukał po prostu w innych osobach wad, żeby nie było, że ktoś jest bardziej idealny niż on. W końcu Bóg Naoki może być tylko jeden. Co wynikło z jego obserwacji? Zachowa to dla siebie... Na razie. - Nie widziałem Cię na wakacjach, które uczniowie u nas spędzali. Byłeś? - Mówiąc „u nas” miał oczywiście na myśli cudowną, Japońską wioskę, do której bardzo mu tęskno, jednak jak na razie nie będzie biadolił. Ma w końcu ważną misję do spełnienia. Sprawa życia i śmierci.
Ach, Bruno! Przecież Charlotte wcale niczego nie udawała! Racja, może nie myślała zbyt długo nad tym, co robi, ale właśnie na tym polegała jej osobowość. Dziewczyna walczyła o swoje przekonania wszędzie, gdzie taka walka była potrzebna, niespecjalnie patrząc na konsekwencje. Właśnie dzięki takiej waleczności Windsorówna poleciała prosto do Gryffindoru, zamiast do twego kochanego Hufflepuffu. Ale to nie o tym teraz mowa. W tej samej chwili, kiedy to podejrzany eliksir znalazł się w dłoni szatynki, jej oczy wylądowały na Francuziku, który zachowywał się co najmniej dziwnie. Może i Gryfoni plotkowali jak się tylko dało o napadach furii Bruna Bedau, ale Charlie nie miała o tym zielonego pojęcia, nawet pomimo faktu, że przecież próbowała być na czasie ze wszelkimi nowinkami. Do jej uszu docierały niestety tylko niektóre, dlatego też słysząc wzmiankę o swojej rzekomej głupocie, Brytyjka zaśmiała się pogardliwie, nie zwracając nawet uwagi na wyjmowaną przez Ślizgona różdżkę. I tu był największy błąd. Gdyby brązowooka skupiła się trochę bardziej na obecnej sytuacji, pewnie rzuciłaby z miejsca Protego, a tak zawisła w powietrzu do góry nogami. Jej wściekłość była chyba trochę łatwiejsza do opanowania niż ta, którą "szczycił się" Bedau. Zamiast zechcieć chłopaka udusić, ona wolała mu tylko zniekształcić tą lalusiowatą twarzyczkę, jednak jak to zostało wcześniej wspomniane, eukaliptusowa różdżka wylądowała na ziemi. - Ty sukinsynu! - wrzasnęła Gryfonka, uprzednio piszcząc z zaskoczenia. Wisząc tak bezradnie, mogła się jedynie wiercić na wszystkie strony. W pewnym momencie chyba nawet zaczepiła rękawem szaty o głowę Camille, jednak nie mogło się to skończyć niczym więcej niż nieco potarganymi włosami. A potem słychać było tylko kolejne obelgi pod adresem młodszego z bliźniaków. Jednakże prawdziwe przedstawienie zaczęło się wtedy, kiedy Charlotte została nazwana szlamą. Dziewczyna aż zamarła, wisząc w bezruchu i wpatrując się pełnym furii wzrokiem w znienawidzonego już Bruna. Ta zniewaga krwi wymaga! Jak on śmie nazywać Charlotte Alice Mayfire-Windsor, córkę para dziedzicznego brytyjskiej Izby Lordów a przy tym pracownika Ministerstwa Magii Thomasa Mayfire'a i Elisabeth Mayfire-Windsor, dziedziczki tronu Wielkiej Brytanii szlamą? Z całą pewnością błękitna krew Charlie była warta czegoś więcej niż określania jej szlamowatą! To jedno, głupie słowo wstrząsnęło Windsorówną raz a dobrze. Uciszyła się, budując w duchu potężny wybuch złości. Najlepszym tego znakiem była drgająca, lewa brew. Najciekawsze w całej sytuacji jest to, że Marigold też miała parę słów do powiedzenia, tylko jej najwidoczniej słaby organizm nie wytrzymał całej dawki emocji. Głupio tak było obserwować to zajście z perspektywy obróconej o sto osiemdziesiąt stopni, ale na razie nie istniało żadne inne wyjście. Całe szczęście, że oprócz Bedau do Krukonki skoczyła jego kochanka, inaczej Charlotte miałaby całkiem poważne podstawy do obaw o życie tamtej dziewczyny. A skoro mowa o kochance Francuzika, to ona wydawała się być najnormalniejszą z całego towarzystwa. Naoki i Robert zachowywali się, jakby cała sytuacja w ogóle ich nie dotyczyła. Cóż, po części mieli rację, bo do nich nikt nic nie miał, ale żeby nawet nie postawić się w obronie wiszącej bezbronnie Gryfonki i zmuszać Mel do ratowania jej? Co za maniery! No ale tak czy inaczej, krótkie "dzięki" poleciało w stronę Blackcherry, kiedy Brytyjka znów stanęła na własnych nogach, po czym podniosła swoją różdżkę. Odchrząknąwszy głośno, wpatrywała się iście morderczo w Bruno. - Właśnie nazwałeś Charlotte Alice Mayfire-Windsor, przyszłą dziedziczkę brytyjskiego tronu z czarodziejskiej gałęzi Windsorów głupią szlamą... Everte Statum! - powiedziała podniesionym tonem, celując w Ślizgona. (Rzut) Biedna Charlie, nie pomyślała o żadnych konsekwencjach wysyłając Francuza na bliższe spotkanie z zamkniętymi drzwiami do przedziału. Zwłaszcza, że pociąg całkiem niedawno ruszył, co oznaczało nauczycieli kontrolujących tegoroczną frekwencję. Czyżby zbliżały się kłopoty i ujemne punkty dla Gryffindoru? Cóż, jeśli będzie to połączone ze zmniejszeniem tupetu młodszego Bedau, to można śmiało powiedzieć, że było warto.
[misie, z racji tego, że Madison to mnie przyjeżdża, to zrobię zt Brunem, bo nie będę jak miała na świeżo śledzić naszą walkę. Kostki wyszły parzyste, więc zaklęcie się udaje, a z Charlotte może po prostu dokończymy kłótnie vel pojedynek w Hogwarcie, aby nie było, że uciekam i nie daję Ci odpowiedzieć? :”)] Rzeczywiście, może Bruno był trochę zbyt nerwowy i gwałtowny, ale nikt nie będzie wmawiał mu, że chciał zrobić coś własnemu bratu! Kochał go ponad wszystko. Nawet taki potwór jak pan Bedau może kogoś kochać! Melody na pewno nie będzie zadowolona z tego obrotu sprawy, ale znała go jak nikt inny. Wybaczy mu, prawda? Zaraz Puchoneczka zaczęła monolog, który nie miał ani nóg ani rąk, więc Bruno machnął tylko na nią ręką. Jak może się teraz wymądrzać jak Marigold krwawi? Teraz tu ona się liczyła, a nie prywatne chęci wygadania się panny Payton. Zwłaszcza, że chyba niewyraźnie słuchała, bo był bardzo milutki dla Marigold! Pokiwał głową, gdy narzeczona rzucała w niego brutalną prawdą. Dzieci, ślub? To tak strasznie brzmiało dla Bruna. Bardzo odlegle! Gdy zaczęła płakać, Bruno aż znieruchomiał. Co się na Merlina robi gdy kobieta zalewa się łzami? Stanął jak poparzony naprzeciwko niej, skupiając się tylko na jej osłabieniu. Wyjął czekoladę z kieszeni. - Masz, dobrze Ci to zrobi – tylko tyle powiedział, bo nie wiedział, jak powinni brzmieć słowa pocieszenia. Zerknął na brata, który zachowywał się jak totalna ciota. Już Bruno bardziej zainteresował się obcą dla niego osobą niż Puchonek, który powinien pomagać światu. Jedyne co zrobił, to poprawienie swojego ubrania. Na Merlina, ratunku. Zamiast jej pomóc, to gapił się przez okno. - Narzeczona Ci ryczy, a Ty gapisz się jak pojebany w to okno zamiast chociażby ją przytulić? – warknął na niego. Co z niego za Francuz, zero romantyzmu! Zabrał bratu bluzę, która wieszała na wieszaku, a następnie podał Marigold. Naprawdę i to on w tym przedziale był niby chamem! A potem się zaczęło. Charlotte naprawdę charakteryzowała się nietuzinkową odwagą. Nie dość, że go wyzwała, to jeszcze krzyczała jakby prosiła się, aby nauczyciel wpadł do przedziału i zabrał im punkty. Co jak co, ale puchar mają Ślizgoni! Chciał podać Marigold eliksir na nabranie sił, gdy z hukiem wyleciał przez drzwi przedziału, uderzając o ścianę. - Zapłacisz mi za to! – warknął, wyjmując ponownie różdżkę. Szybkim krokiem podszedł do Windsorówny, która charakteryzowała się taką czystością krwi jak jego skarpetki, unosząc ją lekko ku górze i przyszpilając do ściany. - Naucz się w końcu maleńka, aby nie podskakiwać żadnemu ślizgonowi. Radziłbym Ci naprawdę uważać, wielka Charlotte Alice Mayfire – Windsor. Nie będę Ci ukrócał tych marzeń o tronie brytyjskim, lecz zamilknij, bo żal Ciebie słuchać. – pogłaskał ją po policzku, przykładając różdżkę do krtani. Rzucił jęzlepa, który przykleił jej język do podniebienia. Teraz przynajmniej nie będzie musiał jej słuchać! Ani nikt inny. I to on niby miał za wysokie mniemanie o sobie! Puścił ją, a ta huknęła na swoje miejsce. - Teraz będziesz grzeczna. Idę zapalić, z tej głupoty gryffoneczki aż zgłodniałem. – oznajmił, patrząc przepraszająco na Melody. Tak naprawdę musiał się uspokoić. Wyciągnął na chwilę dłoń do Melody jakby chciała wyjść z nim, lecz nie czekał długo. Wiedział, że jak nie opuści tego pomieszczenia to zrobi krzywdę kolejnej osobie. [zt]
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
No skoro brat zarządził i sobie w końcu poszedł to Huan nie czekając na nic podszedł do Mari objął ja i zaczął przytulić, nie martw sie brat chyba to zrozumie i da nam spokój być może jeszcze kiedyś nam pomoże. -Mari wszystko dobrze już nic nie jest ci pocalowal ja w czoło,wziął chusteczki i pomógł jej wydrzeć tam gdzie jeszcze krwawila. Tylko dojedz do szkoły cała spojrzał na nią i resztę uczniów.
Dobra. Miała już naprawdę dosyć tej wymiany obelg pomieszanych z zaklęciami. Co to w ogóle jest? Poza tym bardzo wkurzył ją brat Bruna który zachowywał się jak dupa wołowa, za przeproszeniem oczywiście, bo sorry, jego NARZECZONA się unosi, tłumaczy przed jego bratem a on co? I gdyby Ślizgon go nie przywołał do porządku, pewnie dalej siedziałby i uśmiechał do szyby czy coś w tym stylu. Okazywał Mari mniej zainteresowania niż Cam albo Lotta, które w końcu wcale nie były w to zamieszanie, bo to nie ich druga połówka krwawiła i płakała tłumacząc się przez łzy. Co ona w nim widzi, pomyślała zirytowana Melody. No ale cóż, miłość najwidoczniej rzeczywiście jest ślepa. Dobra, Marigold dostała od Bruna czekoladę a Huan widocznie skruszony przytulił ją i zaczął się nagle się interesować tym, co jej się stało. W tym czasie Charlotte rzuciła panem Bedau o drzwi a ten oddał jej jęzlepem, po czym spojrzał na Mel wyciągając dłoń. Z chęcią by się uwolniła z tego całego bałaganu ale (w sumie nie wiadomo czemu) czuła się odpowiedzialna za to, by w końcu ogarnąć chaos w przedziale. Tak więc została na miejscu, od razu uwalniając po raz kolejny pannę Windsor, tym razem od jęzlepa. Potem pomogła podnieść się Mari i usiadła po jej drugiej stronie. - Wcale nie jesteś beznadziejna, jesteś genialna. -powiedziała do niej stanowczo. - Nikt nie potrafi rysować z takim realizmem. Kto jeszcze czyta tyle książek? Kto na twoim miejscu broniłby siebie i Huana tak zajadle przed raniącymi słowami Bruna? Kto ma tak dobre serce? Powiem ci. Takie osoby to rzadkość. Jesteś jak skarb. - skończyła mówić, nic więcej nie było bowiem potrzebne, poza odrobiną ciepła i czułości, którą mogła dostać od Puchona. Potem usiadła obok Charlotte i nie zastanawiając się zbytnio, rzekła: - Przepraszam cię za niego. Jest trochę podenerwowany tym, że są mniej zażyli z bratem, poza tym myślał, że ciąża to powód dla którego się żeni. Takie osoby jak on ciężko pojmują najbardziej naturalny powód do takiego czynu. Poza tym, twoje słowa sprawiły, że po prostu wybuchł. Ja wiem, że on nie powinien tak robić. On też to wie. Była absolutnie pewna, że dziewczyna zaraz jej powie, że nie powinna się tłumaczyć, bo to on zrobił a nie ona. I zacznie na niego złorzeczyć, do czego ma absolutne prawo. Jednak jej to nie obchodziło, uważała, że powinna tak zrobić. Po prostu.
On jednak nie miał takiego szczęścia, nie miał daleko do Japonii, tylko bezpośrednio samolotem, jednak w sumie nigdy go nie ciągnęło w te strony. Tak w sumie, dobrze, że Hogwart zorganizował te wakacje, nawet dobrze mu to zrobiło, lepsze to niż siedzenie całe miesiące w domu w USA. W przedziale wyniknął jakiś incydent, postanowił się nie wtrącać, bo jeszcze on dostałby niepotrzebny opierdziel od nauczyciela, a nawet rok szkolny się nie zaczął. Jednak zaklęcia w pociągu nie były chyba dobrym pomysłem. Na pewno ktoś za chwilę złoży temu przedziałowi wizytę, mowa tu oczywiście o personelu. Niestety nie udało mu się doszukać w pamięci zaklęcia, które odwróciłoby działanie jęzlepa, więc nie mógł pomóc Gryfonce, dlatego powrócił do rozmowy z Naokim. Pierwszoroczny, nie widział go wcześniej w szkole, więc pewnie zapisał się na studia dopiero od tego roku. Też nie widział go na wakacjach, więc w ogóle nie przejął się jego pytaniem, uśmiechnął się do niego i powiedział. - Byłem, jednak pojawiłem się tutaj dosyć późno i nie udało mi się spotkać wiele osób. - rozsiadł się na krześle, po czym szturchnął go trochę i powiedział do niego po cichu. - Może trzeba jej pomóc? Nie znam zaklęcia a chyba trochę jej niekomfortowo bez umiejętności mówienia. - musiał przyznać mu rację, miał nadzieję, że on to zaklęcie zapamiętał.
- Dziękuję Melody. To piękne słowa, jeszcze nikt mi tak nie powiedział... Przez chwilkę było jej głupio, że zrobiła tak, a nie inaczej, ale no cóż trudno. Musi to jakoś przeczekać. Nie wiadomo dlaczego zrobiło się jej bardzo słabo, ale być może to wina jakieś choroby, która niedługo już być teraz może zaskoczyć. Przez te całe zdarzenie bardzo się zawiodła na Huanie. O matko! Czy on tak samo zareaguje jak coś się stanie ich dziecku, czy on na pewno jest odpowiedzialny? Potrafi się zaopiekować się maleństwem gdy wyjdą na swoje i staną się rodziną? Niestety zaczęły się pojawiać pierwsze wątpliwości tego całego ślubu. Może faktycznie warto jeszcze raz to przemyśleć? Dostała od Bruna czekoladę. Nawet się ucieszyła gdyż lubiła słodycze, a ona prędzej czy później jakoś też mu podziękuje. Musi bo by było to nieuczciwe. Kto wie może gdyby bardziej się starała, byłaby milsza to nawet by się z nim i zaprzyjaźniła. Nie zaszkodzi spróbować. Ugryzła kawałek, przełknęła i faktycznie poczuła się lepiej. Resztę schowała do wnętrza torby szkolnej. Ta podróż jakoś nie specjalnie przyjemna, no, ale może w końcu przydarzy się coś miłego. Jak będzie w szkole to koniecznie będzie musiała wysłać list do matki gdyż pewnie ta się martwi niepotrzebnie jak zwykle, ale przecież to matka. - Przepraszam was dziewczyny... - powiedziała szczerze - Nie mam pojęcia skąd on o tym o wszystkim wie, ale wiedźcie, że nie chcę dziecka dopóki nie ukończę studiów i nie zdobędę odpowiedniej pracy. Naprawdę... tak mi głupio - oznajmiła smutno - A ty jak się czujesz? - zwróciła się do Gryffonki - Czy wszystko w porządku?
Ochochoch! Bardzo lubię pączki i słucham głośno muzyki, kiedy moje wnuczęta próbują mi wmówić, że nie są głodne. Przecież są na pewno! Każdy potrzebuje dobrej kanapki ze sporą dawką marmolady o smaku truskawek i jagód! Ochoch! Dyskoteka gra! Dla mnie powrót do szkoły maluszków oznaczał mniej więcej tyle, co powrót do pracy. Od lat jeździłam pociągiem ze wszystkimi skarbeczkami i sprzedawałam im małe co nieco dla ich maluśkich brzuszków. Na pewno mnie kochają. Przecież kiedy tylko pociąg rusza to od razu wyjeżdżam z wózeczkiem i wiozę jedzonko. Tak oto przemierzałam ten korytarzyk gdzie znów panowały wesołe głosiki. Chciałam wszystkich wyściskać, ale ja tu niestety tylko sprzedaję słodycze! Ech, szkoda. Zatrzymałam się przed drzwiami przedziału numer VI i uśmiechnęłam się od razu szeroko do nich wszystkich kiedy tylko udało mi się je otworzyć. - Witajcie skarbeńki, małe co nieco? - Spytałam mile wyciągając cennik.
Paczka pasztecików z dyni (w środku cztery sztuki) - 6 galeonów Lukrowe pałeczki - 8 galeonów Cukrowe pióra do ssania - 9 galeonów Czekoladowa żaba - 7 galeonów Wylosuj kartę, którą zawierała żaba: Jedynka, dwójka, trzy, cztery, pięć, sześć! Oczywiście losujemy w temacie do losowania Pieprzne diabełki (dym leci z ust) - 6 galeonów Miętowe ropuchy (w paczce cztery) "Skaczą w żołądku" - 5 galeonów Karaluchy w syropie - 4 galeony Lizaki w kolorze krwistych befsztyków - 3 galeony za sztukę Super guma Drooblesa "wydmuchiwane szafirowe baloniki unoszą się w powietrzu przez wiele dni" - 4 galeony Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta - 9 galeonów
Chyba to nie był dobry pomysł usiąść w tym przedziale. Nim się spostrzegł zawrzała z nim ogromna kłótnia – aż miał ochotę wstać i najzwyczajniej w świecie wyjść i zmienić przedział. Chociaż kiedy pociąg jechał to na pewno wszystko było pełne i nikt się nie zamieni, bo znając życie w Hogwarcie wszyscy znają tamtą dwójkę i wiedzą, że to tak między nimi wygląda. Chore... Boże, gdzie on jedzie... W każdym razie tak jak Robert nie miał zamiaru się wtrącać. Szczególnie, że ślizgon opuścił wagon. Gdyby jednak tak się nie stało, a ilość zaklęć rzuconych by się zwiększyła, lub stałyby się bardziej niebezpieczne, to użyłby kilku swoich sztuczek z działu sztuki walki z wykorzystaniem punktów witalnych. - Rozumiem. I jak wrażenia? - Spytał oczywiście lubiąc słuchać, jak inni się wyrażają o jego kraju. Oczywiście wtedy, kiedy robili to pochlebnie. W innym wypadku przerwałby i zmienił temat. Podrapał się po policzku i spojrzał w stronę gryfonki. Jęzlep, paskudne zaklęcie. - Ma co chciała, dajmy spokój. Jak dorosną i będą potrafili się pohamować, to wtedy może łaskawie pomogę – Znał zaklęcie, jak mógłby nie znać! Ale jakoś nieee chciał się pakować w kłopoty pierwszego dnia, no bo dajcie spokój! Jeszcze by wyszło, że brał w tym udział gdyby użył Finite. Potem go będzie jakiś wielki dyrektor Hogwartu gonił. Wtem do ich przedziału doszła jakaś kobieta. Wstał trochę z siedzenia zerkając na ogrom tego, co miała w wózku. No proszę. Kto by pomyślał, że znajdzie tam coś, czego tak dawno nie jadł! Fasolki wszystkich smaków. - Fasolki poproszę. Dwie paczki - Uśmiechnął się do kobiety, a kiedy otrzymał to, co chciał usiadł jedną z paczek chowając do podręcznej torby, która leżała obok niego, a która wcześniej nie rzucała się w oczy, bo była na prawdę bardzo mała - taka, jak na telefon. Ah, zaklęcie zmniejszająco-zwiększające wykonane przez jego dziadka na prawdę się przydawało
On jednak lubił oglądać sprzeczki, w większości przypadków śmiał się z nich, bo były one spowodowane przez zwykłą ludzką głupotę, albo błahostki, jednak gdy zaklęcia zaczęły wchodzić w grę to już nie było tak śmiesznie. Wrażenia? Chyba już komuś opowiadał, co by wolał, a co nie. - Nie ukrywam, że wolałbym zobaczyć Tokio, jednak architektura wioski bardzo mi się podobała, pierwszy raz widziałem takie zabudowania na żywo. - rozważył to, co Naoki powiedział jako kolejną wypowiedź, taka postawa w sumie też jest dobra, chociaż ten ślizgon naprawdę wydawał się bardzo nieciekawy. Tak więc zignorował wypowiedź Naokiego, a do przedziału weszła kobieta, co roku tak chodzi, sprzedając słodycze. Robert nie miał ochoty na słodycze, więc tylko pokiwał głową, że ich nie chce a potem się do niej uśmiechnął. Wzrokiem przeszedł cały przedział, patrząc na każdego, nie bardzo wesoły ten początek roku.
Podróż ledwie się zaczęła, a jeden z przedziałów już był coraz bliżej wybuchu z nadmiaru negatywnych emocji. A to Huan nie potrafił się zaopiekować własną narzeczoną, a to Bruno był kompletnym sukinsynem, a to Charlotte oburzyła się z powodu usłyszenia zwrotu "głupia szlamo" skierowanego w jej stronę... Wszystko mogło się zawsze skończyć tysiąc razy gorzej! Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od momentu, kiedy młodszy Bedau wyleciał przez drzwi, ku ogromnej uciesze Windsorówny. Prawdę mówiąc, dziewczyna nie spodziewała się aż tak dobrego efektu, więc zaczęła się sama do siebie - trochę głupio zresztą - śmiać, obserwując pełnego furii chłopaka. Słysząc pierwszą groźbę skierowaną w swoją stronę, szatynka prychnęła tylko głośno i spojrzała znudzona na Ślizgona. Znowu dała ciała, pozwalając mu na przyszpilenie się do ściany. Całe szczęście, że chociaż patrzyła na niego morderczym wzrokiem, bo gdyby dała jakikolwiek znak, że została zaskoczona lub przestraszona, pewnie mogłaby równie dobrze dać się ośmieszyć na oczach całego Hogwartu. Tu chodzi o dumę, drodzy państwo! I właśnie ta sama duma powstrzymała Charlie przed splunięciem Bruno w twarz. Zniżenie się do jego poziomu, a nawet do poziomu niższego niż ten, na którym tkwił Francuzik byłoby nie do przyjęcia. Dlatego też, zachowując względny spokój, Lotta odwróciła twarz w lewo, drgając od dotyku chłopaka. Już wiedziała, jak on się czuł, kiedy mówiła po francusku. Doprawdy ohydne. Rzucony na nią jęzlep nie powstrzymał huczących w głowie myśli, które należało opanowywać. W tym przypadku, nawet gdyby osiemnastolatek nie postanowił skleić Brytyjce języka, to nie odezwałaby się słowem. Musiała się wreszcie opanować, a fakt, że jej nowy wróg postanowił się ulotnić, tylko w tym zamiarze pomagał. Tak więc, usiadłszy na swoim miejscu, Windsorówna tylko oddychała głęboko, powoli wracając do oryginalnego, nieco znudzonego stanu, w którym to tkwiła wsiadając do tego przeklętego przedziału. W tym czasie Melody znów uwolniła ją od głupawych zaklęć Bruna, a ona znowu musiała jej podziękować. Na razie jednak uśmiechnęła się tylko nikle, po czym wbiła wzrok z powrotem w przestrzeń za oknem. Dobrze było spojrzeć na coś nowego, zamiast wpatrywać się ciągle w peron dziewięć i trzy czwarte. W międzyczasie, Blackcherry zajęła się pocieszaniem Marigold - i bardzo dobrze, bo Charlie poległaby w tym zadaniu na samym starcie. Po tych kilkunastu ciepłych, najprawdopodobniej podnoszących na duchu słowach, Mel przysiadła się do Charlotte. Dziewczyna spojrzała na nią nieco zdziwiona, lecz ów wyraz twarzy zmienił się momentalnie, zaraz po pierwszym słowie wypowiedzianym przez Melodię. - Skoro on nie pojmuje miłości, to czemu z nim w ogóle jesteś? - spytała Brytyjka, patrząc Krukonce prosto w oczy, unosząc przy tym brew w pytającym geście - Zresztą, nieważne. Nazwał mnie szlamą, więc nie mogłam ot tak mu odpuścić. Przynosi wstyd czystokrwistym. A ty nie masz mnie za co przepraszać. - dodała. Mówiąc o czystokrwistych, miała tu na myśli chociażby swojego ojca. Nikt nie był tak tolerancyjny jak on, nikt nie dawał tak dobrego przykładu i nikt nie miał tak dobrej opinii. Aż tu nagle pojawia się taki wypierdek, który myśli, że jest lepszy od wszystkich. - Cóż, mam nadzieję że to ty mówisz prawdę, bo jeśli w szkole rozniesie się plotka o czyjejś ciąży... Może być nieciekawie. I dzięki, jestem cała. - mruknęła w odpowiedzi na pytanie Mari, po czym westchnęła głęboko. Bardziej chcąc niż nie chcąc, została w całe to zamieszanie wplątana. Teraz będzie się czuła odpowiedzialna za to, żeby wspomnianą plotkę dementować na każdym kroku. Ale zostawmy to chociaż na chwilę. Do przedziału zawitała pani ze słodyczami, ta sama, która każdego roku widywała Charlie i praktycznie każdego roku sprzedawała jej chociaż jedną z tych wszystkich słodkości. Oczywiście nie można było dać tradycji się przerwać, więc Gryfonka wstała bez wahania i podeszła do wózka, prosząc o dwie czekoladowe żaby. Kiedy transakcja została dopełniona, Windsorównie obiło się o uszy to, co Naoki mówił do Roberta. Dziewczyna spojrzała na niego urażonym wzrokiem. - Łaskawie pomożesz? - spytała - Ty głąbie, nie obchodzi cię fakt, że tamten Francuzik naskoczył na bezbronną dziewczynę? I jeszcze ŁASKAWIE pomożesz, kiedy to my DOROŚNIEMY! Brawo, brawo. - skończyła, klaszcząc niezdarnie w dłonie, bowiem w jednej trzymała już dwie żaby. Pokręciwszy z żalem głową, wróciła na swoje miejsce i podała jedno z opakowań swojej wybawicielce. - No to ten... Pomogłaś mi już dwa razy, a nawet się niespecjalnie znamy, więc myślę, że... powinnam się odwdzięczyć. Ach, no i właśnie! Jestem Charlotte, jak już pewnie... ekhem... zdążyłaś usłyszeć. Ale mów mi Charlie. - powiedziała do Blackcherry, najwidoczniej zdając sobie sprawę z pewnego rodzaju niezręczności sytuacji. Wolała jednak dopełnić chociaż tej formalności, dając tym samym Huanowi zająć się swoją narzeczoną, chociaż wnioskując po tym, co działo się do teraz, niespecjalnie można było na niego liczyć. Co zaś tyczy się Camille - ją też wolała na razie zostawić w spokoju. W końcu Puchonka stwierdziła, że ta cała kłótnia jest śmieszna, a tym samym pewnie niespecjalnie widziała Charlie jako tą "dorosłą" i "stającą w czyjejś obronie". Chociaż kto ją tam wie, prawda?
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Skoro w końcu przyjechała mila staruszka z rożnymi słodkościami Huan wiec podszedł rozejrzał się w poszukiwaniu Fasolek wszystkich smaków oraz Paczka pasztecików z dyni, och jak mu tego brakowało. -Uśmiechnął się do kobiety i poprosił fasolki wszystkich smaków,paczka pasztecików z dyni,odliczył dana kwotę wręczając ja w dłoń kobiety.Kiedy dostał to swoje zamówienie z wózka podszedł do Mari całując w policzek, po czym wręczył jej pasztecika i fasolki.-To ja powinienem przez te zderzana cale, może ten ślub to zły pomysł? - Przepraszam cie Mari czy ty aby nie chora- powiedział szczerze i to prosto z serca chyba się będzie liczyć uśmiechnął się i złapał ja za dłoń.
Och, och, oooooch! Ten pociąg był taki super ekstra! Mała Jackie podróżowała po nim wesoło, podskakując sobie raźnie. Burza rudych włosów, grube okulary, powiększające oczy oraz małe mleczne ząbki (do pełnego kompletu brakowało jej dwóch górnych jedynek i dolnych dwójek) sprawiały, że wyglądała przerażająco i uroczo zarazem. Niestety była z niej bardzo bezpośrednia dziewczynka, która lubiła rozrabiać. Jak powszechnie wiadomo, rude jest wredne. Ale drugoroczna Jackie nie trafiła do Slytherinu, by była szlamą (teraz wszyscy płaczą). W każdym razie nie przeszkodziło jej to w męczeniu tych głupich pierwszoroczniaków, które ostatecznie całą chmarą rzuciły się na biedną Gryfonkę, wyganiając ją z przedziału. Potem trafiła na jakiegoś złego nauczyciela, który na wstępie wlepił jej szlaban, gdy zapaskudziła toaletę. Zapewne był to Lucas Godfrey, ale skąd bidulka miała to wiedzieć, skoro go nie znała? Naprawdę nie mam pojęcia jakim cudem Jackie nie trafiła do Slytherinu, przecież była przebiegła i sprytna. Znalazła pełny przedział i wepchnęła się do niego, aby przemierzyć go i usiąść na kolanach Naoki Shindo, któremu zaczęła wyjadać fasolki wszystkich smaków, które wprost uwielbiała. Rączki miała cieplutkie, dlatego zaraz zaczęły się kleić, ale nie przeszkodziło jej to w pogłaskaniu Japończyka po włosach i ucałowania go w policzek, na którym został piękny, mokry ślad. Niestety, Jacki cierpiała na ślinotok. - Ale jesteście super! - krzyknęła, pryskając śliną na Huana Bedau i Marigold Griffiths. Potem zeskoczyła z kolan super Krukona, który zyskał u niej punkt i może liczyć na to, że kiedyś da mu się zaprosić na randkę do Miodowego Królestwa. Jackie uśmiechnęła się do wszystkich i poczłapała do Roberta Hendersona, który nie wyglądał dziś na zadowolonego. Dziewczynka postanowiła więc umilić mu podróż i wzięła za ręce (które zaraz przyjęły lepkość łapek drugoroczniaczki), aby wyciągnąć na środek przedziału i zatańczyć taniec deszczu, śpiewając piosenkę z Fineasza i Ferba "Latający Rybiarz". Cały przedział bawił się razem z nimi. Ukłoniła się swojemu partnerowi i podeszła do Gryfonki. - Charlotte Alice Mayfire-Windsor - zwróciła się do niej. Słyszała jak wrzeszczy swoje imię, było ją słychać na drugim końcu pociągu. A potem z przedziału wyszedł jakiś Ślizgon. - Ktoś cię szuka, masz coś do zrobienia - powiedziała, ciągnąc ją na zewnątrz, na korytarz. - Jakaś toaleta czy coś takiego, kto by tam wiedział! - krzyknęła, chcąc wrobić Charlotte w odwalenie swojego szlabanu.
Cam chyba musiała przysnąć, bo zauważyła że wiele ją ominęło. W przedziale nie było już francuzika, z Marigold wszystko było w porządku. Kłótnia została skończona jak mniemam. Nagle całkiem się ocknęła i zauważyła osobnika z wózkiem ze słodyczami. W sumie miała na coś ochotę, ale stwierdziła, że wytrwa jeszcze kilka godzin bez jedzenia. Nic jej nie będzie. Grzecznie podziękowała skinieniem głowy, i zwróciła się do siedzących w przedziale. - Eeee. - zająknęła się. - Może mnie ktoś oświecić co się działo, bo chyba tak jakby usnęłam. - uśmiechnęła się zawstydzona. Często zdarzało jej się usypiać w trakcie jazdy, a to z powodu jej choroby lokomocyjnej, która nigdy nie dawała jej spokoju w każdym możliwym środku transportu. Po orzeźwiającej i relaksującej drzemce czuła się o niebo lepiej, i nie musiała się już martwić o ból brzucha, czy nadchodzące wymioty. Spojrzała za okno, pociąg musiał ruszyć bo zauważyła pojawiające i znikające krajobrazy. Wreszcie znajdzie się w szkole, z przyjaciółmi. Ale nauka...
- Tokio jest ciekawe, ale nie wytrzymałbyś tam tyle czasu, co w wiosce. To jedno z najbardziej zatłoczonych miast na świecie. Jeśli ktoś się tam nie urodził, to nawet z mapą ciężko mu się jest odnaleźć kiedy obok ciebie przepychają się ludzie idąc we wszystkie możliwe strony – Przeczesał palcami swoje nienagannie ułożone włosy. Tak właśnie uważał o swoim domu. I wolał spędzać czas w domu dziadków, bo tam było zdecydowanie ciszej i spokojniej niż w mieszkaniu nieopodal stacji Shibuya. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy ktoś wszedł do przedziału. Dopiero, kiedy ów ktosiek zaczął ładować mu się na kolana, a potem dobierać do jego fasolek, których jeszcze nawet nie otworzył. Lubił dzieci, ale bez przesady. Nic więc dziwnego, że niemal od razy postanowił małą zrzucić. Szczególnie, kiedy wyciągała łapy do jego włosów. PASKUDZTWO! I ten buziak. Nie miała wyboru, musiała zlecieć z jego kolan nawet, gdyby sama nie zwiała, bo po prostu wstał. Ale nie zdążył jej złapać, bo poleciała do Roberta. Uh! Od razu wyjął z kieszeni chusteczkę żeby wytrzeć policzek. - Co za paskuda – Mruknął chwilowo ignorując rozmownika i szukając różdżki, żeby zaklęciem chłoszczystości doprowadzić włosy do czystości. Nie musiały być ułożone, byle by tylko nie sklejone ze sobą. FUJ!
Dlaczego z nim jesteś? To pytanie rozbrzmiewało echem w jej głowie. Nie umiała odpowiedzieć. Czy oni w ogóle byli razem? Nigdy się nie afiszowali z tym co ich łączy. Nigdy też nie określali tego słowem 'związek' albo 'bycie razem'. Sama nie wiedziała co ma o tym myśleć. Ale uwielbiała jego towarzystwo i nie potrafiła odmówić sobie przyjemności widywania się z nim. Tak więc pominęła to pytanie, a milczenie było wystarczająco wymowne. Zaraz potem od Gryfonki otrzymała czekoladową żabę, która sprawiła, że Mel się uśmiechnęła. Nie było to potrzebne, nie chciała wyrazów wdzięczności. Chciała po prostu pomóc. - Dzięki, nie musiałaś. Masz bardzo ładne imię, a Charlie brzmi bardzo fajnie. - powiedziała, całkiem szczerze, bo i 'Charlotte' i zwrot który dziewczyna preferowała bardzo przypadł jej do gustu. - Ja jestem Melody, ale mów do mnie Mel lub Melly. Jak wolisz. Zaraz potem odpakowała czekoladową żabę, której nie przytrzymała wystarczająco mocno i dlatego skoczyła na jej ukochany T-shirt, zostawiając brązowe ślady. Na szczęście nie uciekła daleko, to też Krukonka w porę ją złapała i zjadła. - Cholera! - wyraziła swoje niezadowolenie. Miała na sobie koszulkę z logiem i maskotką zespołu Skonfundowane Wile, słodkie odciski łap znajdowały się zaś na czaszce Eddiego. Tak perfidnie. Naprawdę, ona ma pecha. Zaraz jednak przypomniała sobie, że używanie zaklęć nie jest zakazane, machnęła więc różdżką, mrucząc 'Chłoszczyść' i wizerunek kojarzący się z piosenką 'The Trooper' znów był czysty. Nagle wpadła na pomysł, by trochę ożywić swój T-shirt i w tym celu skierowała na niego różdżkę i wymówiła słowa kolejnego czaru. Chciała sobie porozmawiać z Charlie ale jej już nie było bo do przedziału wparowała mała dziewczynka ze ślinotokiem, trochę polepiła się do Naokiego, trochę do Roberta, a potem wywlokła pod jakimś pretekstem Gryfonkę z przedziału. Eh, dzieci..., westchnęła w myślach Melody.
- Myślę, że dałbym sobie radę, przez całe życie mieszkałem w wielkich miastach i naprawdę się przyzwyczaiłem, większa ilość ludzi w mieście nie jest dla mnie żadnym problemem. - podrapał się po głowie. Po tej malutkiej rozmowie przyszła do ich przedziału jakaś rudowłosa dziewczynka, nie znał jej, pewnie była z pierwszego, albo drugiego roku. Od razu wskoczyła na Naokiego, wyjadając mu wszystkie fasolki, potem dała mu soczystego całusa w policzek, Robert zaśmiał się, gdy to zobaczył. Jednak potem jej sklejone ręce dotknęły rąk Roberta, zaczęła nucić jakąś piosenkę, nawet nie zdążył się dobrze w nią wczuć, a ona już się skończyła, gdy ona się ukłoniła, on również to zrobił i usiadł na swoim miejscu, spojrzał na swoje ręce, palce tak mu się pokleiły, że nie mógł ich od siebie oderwać, złapał za swoją różdżkę i wykonał zaklęcie "Chłoszczyść", aby szybko się umyły i nie były poklejone. - Jak tam Twoje fasolki, Naoki? Ja się nieźle bawiłem z młodą, nie licząc poklejonych rąk. - schowaj swoją różdżkę, po czym uśmiechnął się do niego.
- A skąd jesteś? - Spytał jeszcze nim chwilę później jakaś zmora postanowiła lekko nadpsuć jego pierwszą w życiu podróż do Hogwartu. Czy to dlatego, że w ich przedziale dzieją się takie szalone rzeczy to i ów dzieciak musiał się tu wpakować? W każdym razie jakoś udało mu się doprowadzić do ładu i miał nadzieję, że ten lekki rozgardiasz na głowie w ogóle nie przyćmiewa jego urody. A znając życie było teraz wręcz przeciwnie. W końcu taki rozczochrany musiał wyglądać co najmniej przeuroczo. Ale to nie zmienia faktu, że dziecko było jak trąba powietrzna. A tego zjawiska atmosferycznego raczej nikt nie pożąda. - Garściami brała... Miałem nosa, żeby wziąć dwie paczki – Prawie puste pudełko odłożył kawałek dalej i wytarł ręce o spodnie. Nie były już uklejone, ale po prostu miał wrażenie, że są brudne. - Nieźle bawiłeś mówisz... Nowy obiekt westchnień? - Wytknął lekko język w jego stronę co było idealnym dopełnieniem do lekko dokuczliwej uwagi. Oczywiście nie chciał go obrazić ani nic, tylko trochę się przekomarzać. Naprawdę przepadał za robieniem tego. - A tak poważnie, jak już zeszło na ten temat. Masz kogoś?
Tak, to ten przedział. Tym razem właściwy. Właśnie tutaj znajdowała się osoba, której życie dzisiejszego wieczora miało zmienić się diametralnie. Drzwi były niedomknięte. Cóż za niedopatrzenie osób w przedziale! Osób, które miały okazję zobaczyć, jak drzwi rozsuwają się, a do środka wsuwa się wielki, włochaty łeb, błyszcząc obnażonymi kłami, z których gęsta ślina skapnęła prosto na Camille, za to Naoki, Robert i Melody mogli policzyć wszystkie zęby wilkołaka, który rozwarł paszczę w przeraźliwym skowycie, w następnej chwili doskakując do Huana. Ten miał mniej szczęścia od innych, bo zacisnęła się ona w uścisku na jego ramieniu; kły przebiły skórę, a Georgia poczuła metaliczny smak krwi. Szarpnęła. Chłopak zleciał na ziemię. Zmusiła się, by puścić jego ramię, tym razem złapała za łokieć, ale lżej i wywlokła Bedau z przedziału. Wymijając uczniów na korytarzu, dosięgnęła przedziału z bagażami, w którym się zmieniała, by wrócić do ludzkiej postaci, założyć zrzucone wcześniej ubrania, chwycić Puchona i teleportować się z pociągu do kryjówki lunarnych.