Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
Miłej podróży!
______________________
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sro Sie 14 2013, 11:27, w całości zmieniany 1 raz
W duchu skakała z radości, że Quincey postanowił nie ignorować jej obecności i sam rozpoczął rozmowę. Kiedy zadał pytanie przez kilka chwil musiała wytężyć umysł, aby zrozumieć, o co pyta chłopak. Wróciła pamięcią do wspólnie spędzonej nocy, nieważne jak perwersyjnie to brzmiało. - Tak, mam całkiem niezły zmysł orientacji - odparła, mimo wszystko zadowolona z siebie. Tą jedną rzeczą mogła się pochwalić. Jej nigdy nie dotyczyło błądzenie... no może oprócz jednego, jedynego razu. Zawtórowała mu autentycznie rozbawionym śmiechem. Fakt, że był odrobinę nieprzytomny po nocy, którą spożytkowali na rozmowę trochę go usprawiedliwiał. Zdarza się. Kiedy wspomniał o opowieści, Mel rzuciła niespokojne spojrzenie na resztę towarzyszy. Nieszczególnie było jej w smak opowiadanie historii przy większej grupce słuchaczy. Na szczęście wydawali się być w miarę zajęci sobą, więc liczyła, że ewentualnie uda jej się mówić wyłącznie do Quinceya. - Jeśli tylko chcesz - zgodziła się przenosząc wzrok na jego twarz. Miał w sobie coś takiego, że nie chciała mu odmawiać. W końcu, jedna historia to dla niej nic takiego. - Ale liczę, że kiedyś też mi coś opowiesz. Zerknęła przelotnie na dziewczynę, która weszła do przedziału. Shane. Kolejna nieznajoma. Dawno nie miała tylu okazji, aby poznać nowe osoby. I pewnie zazwyczaj bardziej byłaby nimi wszystkimi zainteresowana, ale w tej chwili miała rozmówcę, a nie lubiła dzielić swojej uwagi na dwa. - Ja byłam. Niesamowite przeżycie - rzuciła Melody z ciepłym uśmiechem, ale równie szybko straciła zainteresowanie. Przywitała się także z Xavierem, który pojawił się zaraz po Shane. Zachichotała słysząc monolog Flory. W tej jednej chwili wydawała się być bardzo pozytywną osobą, a w dodatku gadatliwą, co przypadło mel do gustu. - Byłeś na święcie Holi? Szkoda, że z tego zrezygnowałam...
Uśmiechnął się szeroko, kiedy Flora wspomniała o tym magicznym, zielonym proszku. Chyba nigdy nie zapomni tego momentu, kiedy uświadomił sobie, że potrafi wyśpiewać wszystko, co tylko zapragnie. Nawet przedstawiał się śpiewająco. Niesamowite uczucie! - Taaak. - Rzucił przeciągle, a na słowa Melody odwrócił się w jej stronę. Kto by pomyślał, nie? W końcu to kobiety są uważane za te, które okręcą się trzy razy wokół własnej osi i już nie mają pojęcia, gdzie, cholera, są. W każdym razie, nie zamierzał podawać swoich przemyśleń do opinii publicznej, bo jeszcze oberwie, czy coś. Posłał jej tylko lekki uśmiech i kiwnął głową na znak, że zrozumiał, a kiedy rozejrzała się po przedziale, z jakiegoś powodu wiedział, że pomyślała o tym, co on. Zbyt dużo ludzi. - Z pewnością. - Odparł, kiedy wyraziła swoją nadzieję na historię Quinceya. - Tylko, że nie mam takiego talentu, jak ty. To znaczy, do opowiadania. Czasami czuję się, jak analfabeta. - Parsknął śmiechem i pokiwał z niedowierzaniem. - Bo wiesz, ja mam wybujałą wyobraźnię, ale zero zdolności do mówienia, pisania i takich tam. - Posłał jej lekki uśmiech, jakby w ogóle się tym faktem nie przejmując. Bo tak istotnie było. Nie zaprzątał sobie głowy takimi rzeczami, a raczej doskonalił te umiejętności, które od losu dostał. Nie był jednym z tych, co to narzekają i marnują cały swój czas na użalanie się nad sobą. Był od tego daleki. Na pytanie Melody kiwnął ochoczo głową. - Byłem. - Na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech. - Niesamowity wieczór, serio. Obsypali mnie takimi proszkami i one były magiczne. Normalnie potrafiłem śpiewać, czujesz to? I wszystkich przytulałem, byłem nie do poznania. Takie święto, na którym można było się poczuć swojo. - Właśnie tak. Ludzie bawili się razem, nikt nie patrzył na nikogo krzywo, a gdyby takiego nastawienia można było doświadczać na co dzień, świat stałby się piękniejszym miejscem. Takim, o jakim Quincey zawsze marzył. Takim utopijnym, niestety.
Z jednej strony to dobrze, że nikt nie odzywał się do rodzeństwa Zoellis. To sporo ułatwiało i Xavier mógł się skupić na udzieleniu Mili odpowiedzi, ale z drugiej strony to jednocześnie oznaczało, że są mocno wyalienowani ze społeczeństwa. Jemu to pasowało, miał powód, żeby unikać ludzi. Był przecież spaczony, oni wszyscy ulegliby masowemu przerażeniu aż do szpiku kości, gdyby tylko dostał tutaj ataku... Fantom odwiedza? Xavier nie chciał go ani tu, ani nigdzie indziej, ale że zbytnio nie miał wyboru, to dziękował Merlinowi, że przynajmniej teraz był oszczędzony. Słuchał Mili gdzieś po drodze całując ją w skroń, żeby uciszyć jej strach przed pasażerami. Nie miała się czego bać, była uroczą Puchonką z tego co się dowiedział, i powinna raczej wychodzić do ludzi. Była wyjątkowa, mogło im coś wywróżyć, przewidzieć, opowiedzieć o wielkiej huśtawce w ogrodzie, czy wycieczce w góry. Czy to nie była ich rodzinna tradycja? A zamiast tego wolała odpowiadać mu na pytanie... Przytulił ją mocniej do siebie posyłając parę słów wprost do ucha: - Ja wiem... Ja obiecuję, że wrócę, ale na razie nie mam na to jeszcze siły. Obiecuję jednak, że na święta pojedziemy już tam razem. Bardzo mi przykro z powodu Charlesa... Czy Venice nadal próbuje zrobić różdżkę z wykorzystaniem twojego włosa do rdzenia? W sumie to całkiem uroczy pomysł, może mógłbym nią czarować? - Spytał i od razu wyplątał się z dość jednoznacznego uścisku i popatrzył na wszystkich z zainteresowaniem. Mimo tego, że się im przedstawił nie pamiętał już ich imion. Cóż zrobić? Chyba nic. - Ach, wakacje w Indiach. - Mruknął pod nosem, mimo tego że tam był pamiętał dobrze tylko książki, które przeczytał i wyścig z Zilką, który wygrali. Właściwie... To gdzie ona była?
Och, gdyby tak wszyscy zaczęli przełamywać swoje bariery, to mogłoby z tego wyjść niezłe przedstawienie. W końcu jakby nie patrzeć Flora tych granic miała od cholery, a co za tym idzie, prędzej by język połamała niż udało jej się wydukać chociaż jedno, sensownie i logicznie brzmiące zdanie. Oczywiście w momencie gdyby zaczęła się uzewnętrzniać, w innej sytuacji jest to raczej niemożliwe. I tak patrzyła na Rience’a, który wydał jej się przezabawnym kolesiem, pomijając oczywiście tą otoczkę, przez którą jej serce biło nieco szybciej niż zazwyczaj. Zresztą, musiała się na kimś skupić skoro Melody i Quincey bardzo nieładnie ją olali. Zrobiła więc minkę w podkówkę, opuściła ramiona, a po chwili przeniosła wzrok na Shane, która była bardzo milcząca. Ciekawe skąd to wynika, pewnie jakaś wrodzona nieśmiałość, coś jak u Flory, ale ona z tym sobie radziła słowotokiem, który przelewał się przez jej gardło i usta szybciej niż to ustawa przewiduje. Czasem można mieć problem ze zrozumieniem dziewczęcia, dlatego całe szczęście, że Hargreaves nie wykorzystywał swoich niesamowitych zdolności, dzięki którym Flo zmarłaby na palpitację serca. -A teraz już jesteś zdrowy? O, rety. W ogóle jesteś dla mnie miły. Moje ostatnie dni w Indiach raczej kończyły się tragicznie, bo wszyscy na mnie fuczeli, jakbym im co najmniej kota pogryzła, a wcale tego nie zrobiłam, chociaż w sumie bym mogła. No, ale z drugiej strony to nie w moim stylu, nie jestem kotożerna. No, ale wracając do Holi, to wiesz, w moim kuferku mam mnóstwo kolorowego proszku. Jak chcesz, to mogę Ci pokazać jak to kapitalnie działa, ale może nie tu, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę jak zaczniesz skakać, śpiewać, machać rękami i w ogóle. No super. – Dalej gadała jak najęta, kiwając jeszcze dodatkowo dla swoich słów z aprobatą, a na samo wspomnienie Lynwood uśmiechnęła się szerzej. Zanim jednak przeszła do swojego monologu odnośnie tego jak super było w Kanadzie, to przecież trzeba było pokazać wszystkim, że ignorowanie drugiego człowieka nie jest miłe. Dlatego też spojrzała na Xaviera i na jego „ach, Indie” parsknęła śmiechem. Dlaczego ktoś jest tak bardzo zdystansowany? To pewnie chodzi o tę nonszalancką postawę, która wręcz bije po oczach, gdy się tylko na niego spojrzy. -Wiesz, wakacje w Indiach były ekstra. Te latające dywany. Holi. No wszystko. Tyle kolorowych miejsc. Nie podobało Ci się? Daj spokój, przecież to bardzo super i w ogóle, mega niesamowite. I takie łał. – Wyszczerzyła ząbki, by znów wpaść w swój potok słów, który widocznie nie ma końca. -A Lynwood? Och, to było niesamowite! Pieczenie ciastek, nawet latałam na miotle z takim… Nie pamiętam, ale latałam i w ogóle wiecie było tak ekstra, dużo się działo. No tak, wiem gadam tak bez sensu, ale to przez to, że zjadłam za dużo słodyczy i w ogóle. Chyba cukier na mnie źle działa. Smutne. – Skrzywiła się nieco, bo nagle pociąg zbyt ostro zahamował, a cała zawartość jej herbaty wylądowała na niej i… O, boże! Dlaczego to musiało akurat trafić na jej uda, brzuch i jeszcze miejsca intymne. Zawyła aż z bólu, a po chwili dłońmi zaczęła machać by tylko ostudzić nieco swoje ciało, ale to się na nic nie zdało. -O, rety. No ja to zawsze wpadnę w kłopoty. Co ja mam robić? Znacie się na magii leczniczej. Proszę, na pewno znacie jakieś zaklęcia. Ściągnę spodnie, owinę się czymś. No… No… Co ja mam robić? Brat mnie przecież zaraz powiesi. – Zaczęła lamentować, a w popłochu powoli rozpinała swoje jeansy, które zsunęła do połowy ud. Jedyne o co się modliła, to by Seth tu nie wpadł, bo przecież chyba by ją z miejsca zastrzelił avadą. Zaraz jednak usiadła i zaczęła się zasłaniać, jeszcze bardziej raniąc swoje drobne nogi, bo materiał bluzki niemiłosiernie zahaczał o czerwone plamy. Smutne. Ta Flo, to naprawdę ma pecha.
Szturchnął łokciem Florkę, która chyba poczuła się zignorowana, a przynajmniej tak wnioskował po jej minie. Smutna podkówka mówiła sama za siebie. Kiedy odwróciła się w jego stronę posłał jej szeroki uśmiech. - Faceci są upośledzeni, wiesz? - Och, wysunął taką opinię, za którą mógłby dostać porządny wpierdol od któregoś z nich. - I nie mają podzielnej uwagi. Tu ktoś coś do mnie mówi, tam też i już wszystko mi w głowie wiruje, jak w mugolskiej pralce. - Pstryknął palcami prawej dłoni i wykonał nią obrót dokładnie taki, jakby chciał jej pokazać, w jaki sposób odbywa się wspomniane wirowanie, po czym parsknął śmiechem. - Widziałaś kiedyś pralkę? Zajebiście ułatwia życie, całkiem fajna sprawa. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów, po czym omiótł wzrokiem cały przedział, w którym było coraz więcej ludzi. Mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że wszyscy dotarli już na swoje miejsca. Tak, czy inaczej, przestało to być ważne, kiedy poczuł, że pociąg gwałtownie hamuje. Ledwo uniknął oparzenia wrzątkiem Flory, udało mu się także przesunąć, zanim z góry spadł kufer i generalnie z całego zamieszania wyszedł cało. Najwyraźniej inni nie mieli takiego szczęścia. Flora syknęła aż z bólu, kiedy na jej nogach wylądował cały kubek gorącej herbaty. Krukon mało się zastanawiając, wyjął z kieszeni różdżkę. Zmarszczył na chwilę brwi, chcąc zaplanować jako tako swoje działania i już po chwili wykonał obrót i wypowiedział pierwsze zaklęcie. - Silverto! - Florka właśnie zaczęła ściągać spodnie, co sprawiło, że Quincey poczuł nagłą potrzebę odwrócenia wzroku, coby nie wyjść na zboczeńca... No, ale stwierdził, że są ważniejsze od tego sprawy i nawet, jeśli dostanie w twarz za podglądanie jej, to może nie aż tak solidnie, bo w końcu ją ratuje, nie? Chociaż, po tych impulsywnych Gryfonach, to nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać! W każdym razie, jej spodnie wyschły pod wpływem zaklęcia osuszającego, a już po chwili różdżka Jarvisa obróciła się jeszcze raz, by wypłynął z niej strumień zimnej, na pewno kojącej wody. Mugole zawsze mówili, żeby oparzoną część ciała od razu podłożyć pod lodowatą wodę. Oby mieli rację. - Asinta mulaf! - Wypowiedział jeszcze, chcąc uśmierzyć z pewnością doskwierający Florze ból, po czym wypuścił wstrzymywane powietrze i spojrzał na nią dość zaniepokojony, oczekując reakcji. Miał tylko nadzieję, że jej nie uszkodził i, że nie pogorszył tylko sprawy. - Lepiej? - Wciąż trzymał różdżkę w pogotowiu na wypadek, gdyby okazało się, że coś jej jeszcze dolega.
- Nie bądź głupi.- Szybko zabrała dłoń z jego spodni i przeniosła ją na własne kolana, by przez chwile szorować nadgarstkiem o nadgarstek. – To zupełnie nieudany eksperyment. Nie jestem magicznym stworzonkiem. Tego, co we mnie siedzi nie ma w moich włosach. – Inaczej już bym je wyrwała.- To raczej nie wypali. Musi w końcu przyznać, że z kamienia mąki nie utoczy. Mila wzruszyła lekko ramionami gubiąc spojrzenie we własnych kolanach. Nawet pomimo jego kojącej obecności nie mogła nie zauważać, że nie są sami. Ok, starała się przygotować, ok, nie odczuwała tego już tak bardzo, jak jeszcze rok, dwa lata temu. Mimo wszystko nie umiała się wyzbyć tego podgryzającego od środka uczucia niepewności, jakby była otoczona przez stado krwiożerczych potworów. Koniec końców, nawet, jeżeli to czarodzieje, byli także ludźmi, prawda? Ludzie zaś to najkrwawszy gatunek stworzeń. Kiedy zaś sama nie pojawiła się w Indiach i nie miała wspólnych wspomnień, którymi mogłaby się dzielić, wolała zawrzeć gębę i siedzieć cichutko, chłonąc obce emocje i wsłuchując się w ton rozmowy, by choć trochę zapamiętać. Jeżeli już musiała się do czegoś przyznać, z pewnością był to fakt, iż w przedziale musiała być największym pechowcem. Zupełnie, jakby wyszła z kojca pełnego dróg, czarnych kotów i stłuczonych luster. Ledwie oni popadli w zachwyt nad wakacjami, pociąg stanął, w przedziałach podniósł się krzyk i rumor upadających rzeczy, zapanowała ogólna panika. Niektórzy mogli dzierżyć wspomnienia z lat wcześniejszych i oczekiwać niebezpieczeństwa, inni zaś po prostu nie wiedzieli, co się dzieje i co robić, tak więc ogólny szok nie oszczędził chyba nikogo, nawet jej, chociaż tego nie była w stanie już stwierdzić. Leżała. W momencie, gdy pociąg gwałtownie zatrzymywał się w miejscu, zgodnie z wszelakimi prawami fizyki niezabezpieczony odpowiednio bagaż tracił stabilność ułożenia i kierowany siłą bezwładności atakował wszystko, co stanęło mu na drodze. Nieszczęśliwie tym razem była to właśnie Mila, chociaż nie dałaby sobie ręki uciąć, że była jedyną, która oberwała. Jeszcze w momencie, gdy traciła przytomność słyszała paniczny krzyk drugiej dziewczyny pomieszany z rzeszą innych głosów. Ciężkie pudło opatrzone inicjałami „XYZ” opadło na podłogę, przygniatając komuś stopę, komuś ocierając łydkę, kogoś po prostu strasząc. Jej postanowiło zafundować krwawiącą ranę, przymusowy sen i chwilowe wyłączenie ze świadomego działania, co już samo w sobie było wyjątkowo niesprawiedliwe i groteskowe. Tak, proszę państwa, wygląda braterska troska~ Dziewczyna osunęła się z siedzenia jak kawał surowego mięsa i zaścieliła podłogę skazana na pomoc osób, które pozostały trzeźwe, żywe i opanowane. Teraz chyba pozostawało jedynie czekać. Słodkie uczucie, dryfować w ciemności i nie słyszeć nic poza uporczywym biciem serca.
Jej słowotok wydawał mu się czymś przyjemnym i zabawnym zarazem. Była taka inna od reszty… nieśmiała i pozytywnie rozgadana. Rience chciałby aby mówiła wciąż i wciąż. Mógłby wtedy ułożyć się wygodnie na swoim miejscu i przymknąć oczy, aby zrelaksowany jej monologiem móc należycie odpocząć, od czasu do czasu wtrącając swoje uwagi. Nie żeby była nudna, nie o to chodzi. Po prostu czuł się dobrze w jej towarzystwie, co było zabawne, zwłaszcza, że wcześniej nie mieli zbyt wielu okazji do tego, aby zamienić ze sobą słowo. Być może zanadto ją onieśmielał, aby do niego zagadała? Kto wie, bo i on specjalnie się nie interesował tym, aby uzyskać z nią jakiś kontakt, co nie było jakieś bardzo dziwne. Przeniósł się do Hogwartu na studia. Nie dość, że znalazł się w obcym kraju, to jego towarzystwo całkowicie się zmieniło i miewał problem z przystosowaniem się. W dodatku całe dnie spędzał też w bibliotece, nie mogąc nadziwić się ilością interesujących tomów z zakresu jaki go interesował, więc trudno jest się dziwić, że ich znajomość była do tej pory taka dość… bezbarwna. Kiwnął głową, słysząc o co zapytała. Zdecydowanie już wyleczył się ze skutków tej dziwacznej, indyjskiej choroby. Wystarczyła do tego krótka wizyta w Medis Punkcie i wypicie wywaru podanego przez pielęgniarkę, aby momentalnie stanął na nogi, co bardzo było mu na rękę, bo chociaż nie mógł kontynuować zwiedzania okolicy to chociaż załapał się na powrót pociągiem. Nie lubił się spóźniać na ucztę powitalną, a na pewno by to zrobił gdyby musiał podróżować przez sieć fiuu lub teleportując się. Ach te korki w komunikacji! Słysząc jej następne słowa, jego mina stała się dość mocno neutralna, a potem nawet nieco niezadowolona. - Furczeli na Ciebie? I co to znaczy, że mogłabyś pogryźć kota? - zdziwił się, lekko unosząc jasne brwi do góry, ale zaraz pokręcił krótko głową wzdychając i najwyraźniej uznając, że się przesłyszał. Jeszcze tego nie widzieli, aby uczennica gryzła innym koty! W każdym razie w miarę jak padały kolejne słowa, jego mimika twarzy się zmieniała, dość drastycznie nawet. Z neutralności przeszedł nagle w szczerą radość i szczęście, że zaproponowała mu tak świetną zabawę. Wyszczerzył zęby w entuzjastycznym uśmiechu. - Och, pewnie! To może jak wrócimy do Hogwartu? Jeszcze będzie ciepło, więc na pewno znajdziemy jakieś fajne miejsce, tylko najlepiej gdzieś na błoniach, ale z daleka od lasu, żebyśmy w jakimś dzikim wybuchu po proszku nie zapragnęli zwiedzać Zakazanego. Wiesz, nie żebym to uważał za zły pomysł, ale jeszcze pomyślą ze demoralizuje młodszych i dadzą nam szlaban, a to trochę bez sensu, bo ten czas spędzony na szlabanach moglibyśmy spędzić razem i porozmawiać czy coś i… - w tym momencie urwał, bo przedziałem gwałtownie szarpnęło. Hargreaves, który się tego absolutnie nie spodziewał, gładko zasunął się ze swojego miejsca, co chyba wywołało w nim takie samo zdziwienie jak w reszcie, która zaraz będzie mogła ujrzeć wyjątkowo nieprzyjemną scenę. Jasnowłosy chłopak nie potrafiąc znaleźć oparcia w czymkolwiek, spadł wprost na podłogę, prosto na lewą rękę, która wygięła się w dziwaczny sposób. Wrzasnął krótko z bólu i powoli zebrał się w sobie, przenosząc ciężar ciała na nogi, gdy wstał, ponownie siadając. - Co to, kurwa, było? - zapytał cicho, a poirytowanie mieszało się w nim z chęcią głośnego westchnienia, aby ulżyć sobie w bólu. - Któreś z was zna się na uzdrawianiu? Ponowił pytanie, nieświadom tego, że Flora i Mila też właśnie przeżywają mały kryzys, bo całkowicie skupił się na sobie, jak zwykle zresztą, gdy działo się coś ważnego. Taki tam mały egoista. Ułożył rękę na kolanach, starając się powstrzymać, zagryzając mocno wargi, ale i tak wydarł się przez nie cichy syk. Ocenił straty. - Złamana…
Mimo tego, że na pierwszy rzut oka wyglądała na mało zainteresowaną opowieściami z Indii, ponieważ w dalszym ciągu bazgrała coś w notatniku z zaciekawieniem słuchała relacji nieznajomych. Nigdy tam nie była więc nie miała pojęcia czego można było się spodziewać po tym kraju. Wyglądało na to, że wyjazd wszystkim się spodobał przez co nieco żałowała tego, że nie mogła tam pojechać. Tak czy inaczej wiedziała że miała ważniejsze sprawy na głowie, po prostu musiała wrócić do domu. No nic najwyżej wybierze się tam innym razem, swoją drogą była ciekawa gdzie wybiorą się za rok, no o ile postanowi zostać w Hogwarcie. Póki co średnio podobało jej się w nowej szkole, a teraz siedząc w przedziale z innymi zapowiadało się na zmianę oceny tego miejsca. Nie udzielała się w rozmowie dopóki nie padło w jej kierunku pytanie. - Ja niestety nie byłam w Indiach, przed wakacjami musiałam wrócić do domu. Sprawy rodzinne. Jak dla mnie pomysł wybrania się tam za rok jest całkiem dobry, nie wiem jak inni - powiedziała po czym spojrzała na reakcję innych, po chwili dodała - Co do Lynwood to także mnie to ominęło, najwyraźniej mam tendencje do przegapiania wszystkich ciekawszych wydarzeń. Westchnęła cicho jednocześnie wracając do swojego poprzedniego zajęcia, rozmyślała nad świętem Holi, to musiało być coś, może dałoby się coś takiego powtórzyć za jakiś czas? Przecież nie trzeba było być w Indiach żeby zorganizować tego typu 'imprezę'. Nawet nie zarejestrowała tego że ktoś właśnie o tym mówił, chyba... W każdym razie jej rozkminy przerwało coś zupełnie niespodziewanego, nagle w przedziale zapanował chaos, latające kufry, krew, połamane kości, nieprzytomna dziewczyna. Kurwa co się dzieje? Wyglądało na to, że ktoś inteligentny inaczej postanowił zatrzymać pociąg zaciągając hamulec awaryjny, czy jak to się tam zwało, nvm. Na szczęście jakimś cudem nic jej się nie stało tak więc od razu zabrała się do pomocy. Widziała, że ktoś już pomaga jednej z dziewczyn, jednak były jeszcze dwie osoby których stan nie był najlepszy. Najpierw postanowiła pomóc koleżance która była nieprzytomna. - Ferula - rzuciła zaklęcie aby opatrzyć ranę, kilka sekund później dodała - Rennervate - po wszystkim pomogła jej usiąść na siedzeniu. Odwróciła się w kierunku kolegi, przycupnęła przy nim skupiając się na zaklęciu - Coite Reparro - machnęła różdżką, uff chyba po wszystkim, cóż za akcja. Wyglądało na to że zaklęcie pomogło więc i jego usadziła na miejscu. Zarejestrowała że sytuacja została opanowana jednak tak czy inaczej zapytała - Ktoś jeszcze potrzebuje pomocy? Oparła się o drzwi przedziału i westchnęła ciężko, fajne atrakcje zapewnili im podczas tej podróży.
Sytuacja:1 Pomagam:Mili i Riencowi :) Kostka: 1
Ostatnio zmieniony przez Shane Vicious Villadsen dnia Wto Sie 19 2014, 23:54, w całości zmieniany 1 raz
Orientacja w terenie zapewne wykształciła się w Mel podczas wypraw z przybranym bratem. Albo był to nieodłączny element przemiany, którą przeszła. W każdym razie z pewnością było to bardzo pomocne. Gdyby ktoś nie wiedział, Melody była zatwardziałą feministką i w odpowiedzi na każdy stereotyp miała ochotę wydrapać komuś oczy. - Praktyka czyni mistrza. Jeśli jesteś kreatywny to już połowa, a reszta sama jakoś pójdzie. W dodatku, w takim dobrym towarzystwie, patrz moim, z pewnością ci się uda - oznajmiła przekonywującym tonem. Nie mogła powstrzymać cichego parsknięcia, kiedy usłyszała jak określił się Quincey. Nie wydawał się być jednak tym faktem rozczarowany, co natychmiast dodało mu do osobowości jakieś pięćdziesiąt punktów. W końcu osoby jęczące nad swoim brakiem pewnych umiejętności potrafią nieźle dać w kość. Przechyliła głowę słuchając krótkiej relacji Quinceya, nieświadomie zasysając wargę, jak zawsze gdy się skupiała. Ona nie czuła potrzeby wpychania się na święto Holi, które znane było jako dosyć huczne. W zupełności zadowoliła się kilkoma dodatkowymi godzinami w ramionach Morfeusza, indyjskim jedzeniem i od czasu do czasu niszczącym płuca papierosem. - Ty śpiewający jak królowa oper? I jeszcze darmowe przytulanie? Chcesz sprawić, żebym żałowała, że nie poszłam? [b] - zapytała żartobliwym tonem, jednocześnie dźgając go lekko w ramię i wyginając usta w podkówkę. Chciała dodać coś jeszcze, ale przeszkodziło jej w tym gwałtowne hamowanie, które zrzuciło ją z siedzenia. [b] - Co do cholery? Jedyne co rejestrowała to walające się po przedziale kufry i rany towarzyszy podróży. Co za kretyn to spowodował?... Chciała pomóc, oczywiście, że tak, była tylko jedna mała przeszkoda... Ona sama tej pomocy potrzebowała. Z sykiem wciągnęła powietrze uświadamiając sobie, że odłamek plastiku, który wbił jej się w oko mógł pozbawić ją wzroku. Inni mogli mieć gorzej, ale inni w tym momencie byli najmniejszym zmartwieniem Mel. - Ja potrzebuję - zgłosiła się natychmiast, słysząc pytanie padające z ust Shane. Nie znała jej umiejętności, ale czy miała prawo narzekać? Quincey zajmował się Florą, więc nie chciała zawracać mu głowy. Co jeszcze czeka ich podczas tej podróży?
Zamieszania ciąg dalszy, myślała że już po wszystkim jednak w całym tym zgiełku nie zauważyła Melody z którą zdecydowanie było coś nie tak, chociaż nie zauważyła tego od razu w jej oku tkwiło coś bliżej niezidentyfikowanego. Jasne, udawało jej się wykonać zadania Sfinksa jednak dopiero teraz mogła się wykazać w swojej dziedzinie, w końcu najlepiej szło jej uzdrawianie. Miała nadzieję że i tym razem uda jej się pomóc, jednak to było o wiele bardziej zaawansowana 'operacja'. Podeszła do niej i po szybkich oględzinach zabrała się do roboty. Zajęło jej to trochę więcej czasu, przecież nie wystarczyło tylko rzucić prostym zaklęciem, na szczęścia jakimś cudem udało jej się usunąć plastik z oka. A więc kolejna udana operacja, czyżby odnalazła swoje powołanie? Możliwe. - Episkey - rzuciła, aby finalnie zakończyć swoją 'robotę' - Myślę, że powinno być ok. Przez jakiś czas nie ruszała się z miejsca, dopiero teraz cały stres związany z tym wszystkim ukazał się w dość widoczny sposób, jej ręce trzęsły się tak że nie mogła tego opanować, patrzyła się w jeden punkt na ścianie, po prostu nie kontaktowała. W końcu od niej zależało czy dziewczyna nie będzie miała dalszych problemów z okiem.
Melody pozwoliła Shane zbadać przypadek z jakim zmuszona będzie się mierzyć. Zaufała jej, a skoro dziewczyna spoglądała na to tak profesjonalnym okiem... Cóż, czuła, że prawdopodobnie dokonała właściwego wyboru. Usłyszała, jak Shane mruczy pod nosem zaklęcia do usunięcia plastiku. Rozumiała, że nie jest to prosta operacja, dlatego nie pozwalała sobie nawet na najdrobniejsze drgnięcie jakiegokolwiek mięśnia, co mogłoby przeszkodzić koleżance. Kiedy ta zakończyła pracę zaklęciem Episkey Mel odczuła ulgę przemieszaną z przypływem sympatii dla dziewczyny. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Jest świetnie, dziękuję - zapewniła szczerze. Blackthorne widziała, że Shane wreszcie zaczyna odczuwać cały ten stres. Położyła dłoń na jej ramieniu, a kąciki jej ust wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Uratowałaś moje oko. Także... teraz jestem twoją dłużniczką. Jakbyś kiedyś czegoś potrzebowała, możesz walić do drzwi nawet w środku nocy. A po powrocie zabieram cię na coś mocnego, w ramach trochę lepszych podziękowań. Poznanie jej "rycerza" pod postacią Shane leżało teraz w interesie Melody. Odsunęła się na krok i rozejrzała po przedziale, żeby ocenić szkody. Właściwie chyba większość doszła już do siebie. Przynajmniej dobre i to.
Oczywiście, że Flora się poczuła bardzo urażona zachowaniem Quinceya, które było poniżej krytyki, ale cóż… Nie wszyscy krukoni znają się na dobrym wychowaniu i manierach. Trzeba im to wybaczyć. Jednak właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że niektórzy po prostu jej nie słuchali, a to było bardzo smutne i przykre. Przecież powinni. Selene bardzo dużo mówiła, ale mówiła przede wszystkim z sensem, mimo że jej monologi raczej miały długość porównywalną do Nilu. Zmarszczyła brwi gdy zaczął mówić o pralce, no przecież Flo to miała bardzo niski status krwi, dlatego takie przedmioty jak mp3, telefony, laptopy czy nawet pralki i telewizory były jej bardzo dobrze znane. To dość zabawne, kiedy tak naprawdę czarodzieje nie mają o niczym pojęcia, a tu hops… Flora może opowiedzieć o tym i o tamtym. -Jasne, Quincey. Jeszcze tego pożałujesz. A co do Indii… Ja jestem za. W sumie było tam naprawdę cudownie. Chociaż pewnie Hampson wyśle nas gdzie indziej. – Wyszczerzyła się szerzej, by po chwili wbijać w niego spojrzenie, a potem przenieść je na She. Wróciła jednak do Rienca, który w tym momencie był bardzo intrygującą opcją, zwłaszcza, że pierwszy raz tak się przed kimś otworzyła. I pierwszy raz tyle mówiła. To było nadzwyczajnie niesamowite i nie potrafiła zrozumieć skąd się to wszystko bierze, ale… Była szczęśliwa, że on tutaj jest. Że po prostu jedzie tym samym pociągiem. W tym samym przedziale, że to wszystko jest takie – inne. Jednak zanim udało jej się przesiąść do niego, zanim wypowiedziała jakiekolwiek słowa, zanim… Matkoboskaiwszyscświecinajebanymniebie! Dlaczego to musiało spotkać właśnie ją? Podniosła spojrzenie na Quinceya i zaczęła ciężko oddychać. Wszystko było wręcz cudowne, pomógł jej, ale teraz siedziała trzęsąc się jak galaretka, bo zimna woda sprawiła, że mimo iż miejsce było nadzwyczajnie ostudzone, to jej skóra nie przywykła do takich skoków temperatur. Czy naprawdę przez całą podróż będzie musiała siedzieć bez spodni, w samych majtkach? Co za życie. -Dzięki, Jarvis. – Spojrzała na niego nieco zaskoczona, że w ten sposób udzielił jej pomocy, ale przecież to bardzo miłe. Zanim się jednak zorientowała, już dostrzegła, że jakaś dziewczyna leży na podłodze, potem Rience, którego ręka wyglądała naprawdę źle. Serce biło jej jak szalone, bo rzadko kiedy miała możliwość zobaczyć na własne oczy coś takiego, ale całe szczęście, że Shane znała się na magii leczniczej i wszystko potoczyło się względnie dobrze. W tym momencie to było najważniejsze. -Ej, wszystko w porządku? – Przesiadła się do blondyna, by spojrzeć na jego rękę i pomimo, że paradowała w samych majtkach, to miała na tyle długą tunikę, że zasłaniała jej kościsty tyłek. Dopiero teraz wszyscy mogli zobaczyć jak malutka jest i, że to naprawdę nadzwyczajne, że nikt nie myli jej z drugo-trzeciorocznymi, czy nawet z pierwszakami. Lekko ułożyła dłoń na jego poturbowanej ręce, a opuszkami palców pogładziła to miejsce, wlepiając w nie spojrzenie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego co robi i dopiero gdy podniosła spojrzenie na chłopaka, odsunęła gwałtownie dłoń. Całe szczęście, że wybawiono ją z opresji w jeszcze inny sposób, a gdy tylko ujrzała wózek ze słodyczami, postanowiła od razu kupić kilka rzeczy, a gdy tylko je dostała, wręczyła z szerszym uśmiechem na ustach czekoladową żabę krukonowi. W końcu mówią, że przez to można się poczuć lepiej. -Po za tym… Nie przejmuj się szlabanami. Demoralizacja gryffonów występuje na porządku dziennym, więc jeśli zapewnisz mi niesamowitą wycieczkę, z wieloma przygodami, to… Obiecuję, że ten czas spędzimy fajnie, a po za tym… Moja siostra jest prefektem i dobra znajoma też, więc może po prostu uda mi się załatwić wspólny szlaban? – Uśmiech nie schodził jej z twarzy, bo jak można było łatwo wywnioskować z Florki było niezłe ziółko, tylko teraz trzeba się przekonać jak bardzo może się bawić i szaleć, nie myśląc o konsekwencjach. Jednak zanim do tego dojdziemy to zwróćmy uwagę, że niesforne dziewczę samodzielnie zajada się fasolkami wszystkich smaków. Taki ignorant, że nie spytała czy ktoś chce. Niedobra ona!
No cóż, Rience niespecjalnie przejmował się w tym momencie otoczeniem, zdecydowanie zbyt mocno skupiając się na sobie. Nie było to coś specjalnie dziwnego, bo przecież złamał sobie rękę i w ogóle panika tak bardzo wow. Szczerze mówiąc, nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji, która wymagałaby pomocy uzdrowiciela… no dobra, może parę razy zachorował na tyle poważnie, aby rodzina szukała pomocy doświadczonego lekarza, ale zawsze zrzucał to na fakt, że był wcześniakiem i spędził początek swojego życia w inkubatorze, oglądając świat przez szklanką szybkę. Nietrudno było mu się rozchorować, co udowodnił w Indiach, podczas pierwszej wizyty w Indirze, ale nigdy nie znalazł się w sytuacji, w której coś sobie złamał czy skręcił, więc nawet nie mógł powiedzieć czy zdarza mu się to często, bo ma słabe kości. Niemniej jednak runięcie całym ciężarem na dziwnie wykręconą i niedającą dostatecznego podparcia rękę musiało poskutkować tym czym poskutkowało. Ból zawładnął już niemalże całym jego umysłem. Promieniował od złamanej kości tak, jakby języki ognia lizały leniwie drewno dogasające w ognisku, słowem: bolało go jak skurwysyn i nic nie mógł na to poradzić. Nie próbował nawet ruszać kończyną, a po prostu zastygł w bezruchu, momentalnie spinając wszystkie mięsnie, aby nie wykonać czasem nieopatrznego ruchu, co zresztą zdarzało mu się w przeszłości. Powodowało to tylko dużo niepotrzebnego stresu i masę zbędnego bólu, więc teraz odetchnął głęboko, starając się opanować. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to co się dzieje wokół niego, a zresztą nie ma co się dziwić, bo szum krwi w uszach wyraźnie zniechęcał od integracji. Mimo wszystko lekko drgnął, gdy delikatny głos odezwał się tuż przy nim. Powoli odwrócił głowę w stronę dziewczyny i słabo się uśmiechnął, spoglądając na jej twarz i czując kojący dotyk na rannej ręce. Poczuł delikatne mrowienie w miejscu, w którym jej palce zetknęły się z jego skórą i gdy podniosła wzrok, spojrzał prosto w jej tęczówki, naznaczone przez los heterochromią, nieświadomie wysyłając w to krótkie skrzyżowanie spojrzeń, ładunek oszałamiającego uroku wpadającego w hipnozę wil. Flora zaraz jednak odwróciła wzrok, więc iskra jaka przez sekundę mogła zagościć w powietrzu nagle się rozpłynęła, a Shane już tańczyła różdżką w jego stronę, naprawiając mu rękę. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. - Dziękuję. - powiedział i podniósł się z miejsca, aby pocałować ją krótko w policzek. - Uratowałaś moją podróż. Po tym wszystkim opadł ponownie na swoje miejsce przy oknie, badając to czy ręka zrosła się należycie. Na próbę pomachał nią krótko i zaczął zginać oraz prostować palce, przy okazji manewrując łokciem. Wszystko wyglądało dobrze, a skończył te próby sprawności akurat w momencie, w którym Flo odeszła od wózka ze słodyczami. On sam niespecjalnie miał ochotę na słodycze. Nie był ich miłośnikiem, a spożycie ograniczało się do kilku kostek czekolady na parę miesięcy. O wiele bardziej wolał łyk ciepłej, słodkiej i mocnej herbaty czy orzeźwiający sok wieloowocowy. Niemniej jednak, gdy dziewczyna wyciągnęła w jego stronę czekoladową żabę, uśmiechnął się do niej i przyjął ją, bo przecież nie wypadało odmówić. Zresztą po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że w sumie to nawet ma na nią ochotę. To wszystko przez te rękę! - Dzięki. - podziękował rudowłosej, wskazując jej miejsce obok siebie i chcąc aby z nim usiadła. Wysłuchał jej słów, ciesząc się, że trafił na gadułę. Rozmowa sama się kręciła! - Uuu, widzę, że masz wtyki u władzy. Zacząłem rozmawiać z dobrą osobą. - zachichotał krótko po tych słowach i rozpakował fragment żaby, jeszcze jednak nie biorąc jej do ust. - Super, cieszę się, serio. Opowiedz mi coś o sobie, chce Cię posłuchać. Poprosił ją, znowu spoglądając na nią w ten dziwny, elektryzujący sposób, nim przysunął głowę żaby i wsunął ją między swoje wargi z zamiarem skonsumowania.
Otworzyła oczy i potrząsnęła głową. Nie wiedziała, co się stało i czemu tak właściwie patrzy na ludzi z poziomu podłogi. Przez pierwsze sekundy zamazany obraz przedziału mieszał się w niejednolitą plamę i dopiero, gdy usadzona na siedzeniu oparła się i pomasowała stłuczoną głowę, zaczynała normalnie postrzegać. Ciągle jednak miała mętlik w głowie i nie odnajdywała się w sytuacji. - Ja, um… Dziękuję, chyba. Kiwała głową jak ruchoma zabawka i tarła zasklepioną ranę. Starała się jednak nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, bowiem nawet mimo dobrej opieki ciągle było jej jakoś tak dziwnie. Szumiało jej w uszach i ciągle czuła tępy, lekki ból gdzieś z tyłu. Ukradkiem rozejrzała się po ludziach i odnotowała, że powoli wracają do zupełnej normalności. Ktoś zmienił miejsce, ktoś ciągnął opowieść, w której nie potrafiła uczestniczyć… Well, nic nie zmieniło się przez ten rok. Człowiek jako zwierzę stadne. Taki właśnie temat powinna wybrać do kolejnych, poważnych rozważań na temat własnej odrębności. Nabrała ochoty by cicho wysunąć się z przedziału i przycupnąć gdzieś na korytarzu. Mało miejsca, fakt, jednak zdawało jej się to idealną alternatywą do braku tematu na pogawędkę. Poza tym, no proszę, wszystko wróciło do względnej normy prócz niej samej. Rozkojarzenie opanowało część mózgu odpowiadającą za postrzeganie. Wow, było tak kolorowo i głośno. Odwróciła głowę, chyba zbyt nachalnie wpatrując się w kobietę, która niedługo po nieszczęśliwym wypadku zapukała w drzwi przedziału. Przez chwilę nie rozumiała, kim jest i co się właściwie dzieje. Dłuższą chwilę zajęło jej pojęcie, że przyjechały przekąski. Uniosła się, dość niezgrabnie i łapiąc za ściany przedziału także doczłapała się do wózka. - Czekoladową żabę i cappuccino poproszę. – pisnęła cicho i zaraz dodała: Mogę jeszcze prosić, by zaniosła pani jedną żabę i imbirową mątwę do przedziału dla prefektów? Zapłacę od razu, oczywiście. – Jakby na potwierdzenie wyciągnęła kilka galeonów z sakiewki. Gdy kobieta skinęła głową i dobrotliwie uśmiechając się, spisała co ma zrobić, Mila wykorzystała okazję i za przyzwoleniem oderwała kawałek pergaminu. Starannie wykaligrafowała jedno, krótkie „Dziękuję!”. Po wszystkim usiadła, dzierżąc w łapkach kubek ciepłej kawy.
Gdy po wcześniejszym, gwałtownym hamowaniu pociągu wydaje Wam się, że wszystko jest już w porządku i nic więcej nie może zburzyć idealnej atmosfery tej podróży, staje się coś niezwykłego. Mniej więcej w trzech czwartych czasu Waszej podróży w przedziale zaczyna panować chaos. Na początku nikt nie wie, co się właściwie stało i dlaczego z ust Waszego kolegi wydobył się tak przeraźliwie głośny, cienki pisk. Jeden z pasażerów (osoba, która pisze posta jako pierwsza po tej informacji) poczuł na swoim ciele coś mokrego i obślizgłego. Nagle zrywa się on z miejsca, panikując i rozglądając się ze zdziwieniem po całym przedziale. Reszta patrzy na niego zdezorientowana, starając się dostrzec, co się dzieje. W tym momencie wszyscy rzucacie jedną kostką – osoba z największą liczbą oczek zauważa ropuchę i zobowiązana jest przejść się do przedziału prefektów, żeby zgłosić jej zaginięcie i zostawić ją u nich. Kto chciałby opiekować się takim paskudztwem?
No smutne. Padło na Florę, ale lepiej mieć to za sobą niż jeszcze rozwodzić się na wiele zdań, jakie to jej życie jest okropne. Zanim jednak dojdziemy do ropuchy, trzeba oczywiście nadmienić kilka kwestii. Flora była uosobieniem delikatności i niewinności mimo, że zdarzało jej się czasem rzucać mięsem, ale przecież chyba każdy to robi, zwłaszcza gdy się zorientuje. Ona to robiła dość często, ale język trzymała za zębami, bo przecież Seth od razu na nią krzyczy, że młode damy tak się nie zachowują. Jakie znowu młode, przecież była już w siódmej klasie, a to znaczy, że jest bardzo dojrzała. Przynajmniej w jej mniemaniu. Niemniej jednak w tym momencie tkwiła właśnie obok Rienca, a kwestię tego, że go dotknęła nie potrafiła zwalić na nic konkretnego. Dla niej to było wręcz oczywiste, że chciała uśnieżyć jego ból, to że nie wyszło to już zupełnie inna kwestia. Natomiast opuszki palców, które wędrowały po krukońskiej ręce by sprawdzić fakturę skóry stawały się odważniejsze. Dopiero po chwili zostały oderwane, bo wpędzało ją to w niemałe zakłopotanie. Nigdy czegoś takiego nie robiła, ewentualnie tylko i wyłącznie po koleżeńsku, a tak? Jeszcze patrzyła w jego śliczne oczy i miała wrażenie, że ktoś wierci jej dziurę w brzuchu. Czy to normalne? Dla Flory takie nie było. Próbowała się jakoś z tego wykaraskać i całe szczęście jej się udało. Oczywiście do momentu, w którym nie patrzyła na to jak Rience wsuwa sobie żabę w usta, bo to było dla niej śmieszne, ewentualnie urocze, jak kto woli. Pokręciła przecząco głową, a po chwili uśmiechnęła się pod nosem i sama zaczęła zajadać się swoimi smakołykami. -Haha, jasne… – Przytaknęła mu na kwestię władzy, a zaraz potem wróciła w jego stronę głowę. Mówienie o sobie? To najgorsze czego od niej wymagał, dlatego tak cholernie miała wrażenie, że to się popsuje. Ona nie umiała tego robić. Była po prostu Florą. Tego nie da się opisać, w żaden konkretny sposób. -Jestem Selene. Księżyc. Lyons. Młoda. Flora. Mała. Ewentualnie Pops, ale nie wiem skąd się to wzięło, wiec po prostu udajmy, że tego nie wiesz, nie? No kolejną kwestią jest to, że jestem gryffonką, na siódmym roku. Gram na fortepianie. Łał, serio… To takie strasznie. Nie umiem sobie mówić, ale wiesz mam wrażenie serio, że coś po mnie chodzi. To takie durne, no bo… Mhm, jakby nie patrzeć serio… Czuję się dziwnie. I… O.o.o… o Merlinie…. O. o. o. Ratunku. O.o.o… – Głos Flory początkowo był bardzo delikatny, a z każdą sekundą, gdy miała wrażenie, że coś po niej łazi zaczął się zmieniać. Stawał się wysoki i przeraźliwie piskliwy, przez co mogła spłoszyć kilka osób, ale kiedy zorientowała się, że to żaba, chwyciła się mocniej siedzenia, by odchylić głowę w tył i zacząć głębiej oddychać, dla uspokojenia nerwów i serca. -Weźcie to! Weźcie to! Weźcie! Weźcie! Weźcie! Weźcie! – I im głośniej mówiła, krzyczała, tym sytuacja stawała się coraz gorsza, bo w pewnym momencie Flo po prostu zemdlała.
Ratujcie mnie przed żabą!
Całe szczęście wszystko skończyło się dobrze, gdyż Rience, wyjątkowo przejęty trudnym stanem Florki, przypomniał sobie zaklęcie służące do cucenia nieprzytomnych, ale wpierw pozbył się tej okropnej ropuchy, rzucając ją w stronę Shane, bo ta nie wyglądała na taką, która mdleje po ujrzeniu płaza. Po tym wszystkim zaprosił ją na gorącą czekoladę chcąc jej pilnować do końca podroży i w ten sposób sobie dotarli do Hogwartu.
- Tak więc będę cię częściej potrzebował. Skoro mam się nauczyć opowiadać takie historie. - Z uśmiechem zwrócił się do Melody. W rzeczy samej, dobry nauczyciel, to podstawa, nie? A jeśli dodamy do tego chęci i zapał Quinceya, to na pewno wyjdzie coś fajnego. Roześmiał się głośno, kiedy Krukonka zaczęła mówić o święcie Holi i wyraziła swoje zdziwienie jego postawą, której nie było dane dziewczynie oglądać. Może i lepiej? Jeszcze by sobie pomyślała, że Jarvis to jakiś narwaniec, co to wszystkich przytula, a do tego każde słowo zamienia w piosenkę. A może nie? Może jest jedną z tych osób, które cenią ludzi z poczuciem humoru i dystansem do siebie? No bo pomimo wszystkich swoich wad, Jarvis właśnie taki był. Nawet bez magicznych, czy niemagicznych proszków. Potrzebował tylko czasu, by trochę się otworzyć. - No mówię ci! Po prostu nie poznawałem samego siebie, ale wiesz, fajnie tak na jeden wieczór stać się kimś zupełnie innym. - Jeszcze przed całym zamieszaniem, powodowanym gwałtownym hamowaniem pociągu, skierował swoje spojrzenie na Florę. Nadal była zła, a on nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Dlatego westchnął tylko ciężko, mając nadzieję, że jej przejdzie, a sytuacja poprawiła się chyba, kiedy uratował ją przed oparzeniami. Choć, kto ją tam wie? - Spoko, nie ma sprawy. - Rzucił w odpowiedzi na jej podziękowania i posłał Gryfonce lekki uśmiech. - To takie przeprosiny. Żebyś nie była zła tak długo. - Spuścił wzrok na chwilę, a kiedy podniósł głowę, zobaczył, że nie tylko Flora wpadła w tarapaty. Otworzył szerzej oczy, widząc to, co działo się w przedziale. Wyjął różdżkę z kieszeni, gotów pomóc każdemu z osobna, kiedy znaleźli się także inni ochotnicy i pozostało mu tylko patrzeć, jak ratują poszkodowanych pasażerów. - O rety. - Wyrwało się Quinceyowi, a kiedy sytuacja została w miarę opanowana, dodał. - Żyjecie? Kurwa, co to było... - Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym omiótł przedział wzrokiem. Kiedy usłyszał krzyk Flory, wciągnął tylko powietrze, zastanawiając się, co tym razem się wydarzy. Skierował na nią swój wzrok. Na Gryfonce siedziała żaba. Zwykła, najzwyklejsza ropucha. Jedna z tych, które Jarvis lubił obserwować, będąc w lesie. No, jak nie ma nic innego do roboty, to się chwytasz pierwszego, lepszego zajęcia, nie? Tak więc Jarvis obserwował żaby, no i trzeba przyznać, że wcale się przy tym nie nudził. Już wyciągnął rękę w stronę małego stworzonka, by pomóc zarówno jemu, jak i Florze, która najwyraźniej się płazów bała. Niestety, nie zdążył nic zrobić, bo dziewczyna... Zemdlała. Całe szczęście, że jeden z pasażerów, najprawdopodobniej Krukon, przypomniał sobie zaklęcie cucące i Flora oprzytomniała. - Masakra, co? - Zwrócił się w stronę Melody, kiedy zamieszanie ustało.- Takiej podróży, to jeszcze nie było... Swoją drogą, ciekawe, czyja to żaba?
- Podstawą skutecznej nauki jest systematyczność, dlatego uważam, że dla dobra nabywania nowej umiejętności, powinniśmy spotykać się jak najczęściej - zgodziła się. W kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki, kiedy dziewczyna odpowiadała mu zadowolonym uśmiechem. Melody pamiętała własne wybryki i jak tysiące razy robiła z siebie kretynkę przy znajomych. Ale dlaczego miałaby żałować rzeczy, które sprawiły jej radość? Uwielbiała ludzi z dystansem do siebie, przecież przejmując się wszystkim, można się po prostu wykończyć. A w gruncie rzeczy, poczucie humoru posiada każdy. Lepsze lub gorsze, wystarczy tylko je wydobyć. - Chyba rozumiem. - Oczywiście, że tak. To właśnie dzięki temu uczuciu tak uwielbiała imprezy. Dać się ponieść fali. Po tym całym hamowaniu Melody myślała, że reszta drogi upłynie w spokoju. Nie mogli mieć tak ogromnego pecha, prawda?... Błąd. Pisk Flory porównywalny był z irytującym dźwiękiem gwizdka, przynajmniej w odczuciu Krukonki. Zerknęła na towarzyszkę marszcząc brwi, pomiędzy którymi pojawiła się charakterystyczna zmarszczka rozdrażnienia. Z początku nie rozumiała, dlaczego dziewczyna robi zamieszanie i doszła do tego z kilkusekundowym opóźnieniem. Niby Krukonka, a coś ciężko szło jej tego dnia kojarzenie faktów... Na Gryfonce siedziała ropucha. Usta Melody wykrzywiły się w niechęci, zakrawającej na obrzydzenie. Nie lubiła żab ani żadnych oślizgłych stworzonek, więc nie wykonała nawet najmniejszego ruchu, aby pomóc koleżance. Wybacz Flora. Nawet kiedy Gryfonka zemdlała coś w mózgu Mel stawiało opór, ale głupio jej byłoby nic nie zrobić, więc już wyciągała różdżkę, aby ocucić towarzyszkę i zabrać ropuchę z dala. Uprzedził ją Rience i choć nie powinna się tak czuć, oblała ją ulga. - Kiedy krzyknęła myślałam, że to jakiś alarm - zażartowała przewracając oczami. - No cóż... na pewno nie moja, żaby nawet kijem bym nie dotknęła. Ale to było nawet zabawne doświadczenie.
Chuchała, dmuchała i obchodziła się z kubkiem jak z porcelanowym jajeczkiem, byleby tylko nie udało jej się doprowadzić do tego samego, co Florze. Delikatnie studziła kawę i upijała łyk po łyku, wodząc spojrzeniem pomiędzy pozostałymi w przedziale i wsłuchując się w ich historie, chociaż zainteresowanie ulatywało jak para. Nie umiała się jakoś skupić. Głowa wciąż pulsowała tępym bólem, myśli galopowały od jednego krańca czaszki do drugiego. Mila marszczyła brwi i nos, przybierając zamyślony wyraz twarzy, a dolna warga nieświadomie wędrowała po brzegu kubeczka. Z letargu wyrwał ją dopiero krzyk. No i masz. Może nie zrobiła sobie spektakularnej plamy na spodniach, może nie wylała na siebie całej zawartości, jednak gdy nią szarpnęło w szoku, Mila syknęła i schowała między usta poparzony język. Auć, to trońkę zapiekło. Z pewnym opóźnieniem zarejestrowała, iż głównym powodem zamieszania jest tym razem jedynie drobna gryfonka, która chyba postanowiła zrobić sobie dzisiaj podróż życia. Zaskoczona wcisnęła się w bok brata i przycisnęła kubek do piersi, chociaż to nie ropucha wywołała u niej taką reakcję. Mila spanikowała, chociaż dobrych kilka sekund zajęło jej uświadomienie sobie, że coś się dzieje. Ktoś znowu zemdlał, ktoś cucił, ktoś odsuwał się we wstrętem, ktoś z niedowierzeniem, ktoś krzyczał, klął, śmiał się… Dużo się działo. Nie spodziewała się, że zwyczajna, kilkugodzinna podróż może okazać się taka… Emocjonująca? Jednak dla niej było to zbyt wiele. Wcisnęła kubek w ręce Xaviera, wstała, czule spojrzała na ropuszkę i nawet zastanowiła się, czy by jej nie zabrać, jednak to by oznaczało, że odpowiedzialnie musi udać się do innych ludzi i zaalarmować ich, że COŚ się stało. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnowała nim uszeregowała myśli. Rzuciła Zoellisowi przepraszające, bezradne spojrzenie, rozsunęła drzwi i szybko wysunęła się na korytarz. To nie był jej dzień. /zt
Może i wyjdzie to najwyższa kostka, bo jak znam swojego farta polecą same 1 i 2, jednak z braku możliwości (Oj chętnie udałabym się do przedziału dla prefektów.) proszę o przejęcie ropuszki przez inną, najwyższą kostkę. Życzę udanej podróży. Kostka: 5