Niewielka stacja kolejowa znajdująca się się w wiosce zawsze kojarzy się z początkiem roku szkolnego, kiedy pełna jest uczniów przyjeżdżających do Hogwartu. Jednak na co dzień widuje się tu niewielu ludzi. Pociąg do Londynu kursuje tu każdego dnia, rzadziej można tu natrafić na te odjeżdżające w innych kierunkach.
Bilet pociągiem do Londynu (podróż trwa ok. pół dnia) – 7gBilet Błędnym Rycerzem do Londynu (podróż o wiele szybsza) – 9g
No tak, to wyszło dobrze. Podejrzanie dobrze. Aż jakaś stara czarownica wychyliła się z budynku stacji i pogroziła dziewczynom palcem, ale Arla nie zwracała na nią żadnej uwagi. Po prostu ruszyła w stronę powalonej Ofelii, susem przesadziła nad torami i już była obok niej. - Żyjesz? Przepraszam, nie znamy się, nie wiedziałam, czego się spodziewać. - Wyciągnęła do niej rękę i pomogła jej wstać, a kiedy upewniła się, że dziewczyna jest w dobrym stanie, poklepała ją czule po ramieniu. - Na pewno bawimy się dalej? - Bo przecież miała na to ochotę, ale nie chciała mieć ofiar na koncie. Nie znały się aż tak dobrze. Upewniona w kontynuowaniu zabawy, wróciła na swoją pozycję wyjściową. Miała chwilę czasu, więc otarła pot z twarzy i na nowo zebrała włosy w kitkę. Przetarła różdżkę o krawędź kurtki i chwyciła ją mocniej, tym razem w lewą rękę. - Na trzy, raz... Dwatrzy! - I uniosła akację przed siebie, gotowa do odparcia ataku.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
- Dzięki, już jest dobrze. - Zaśmiałam się zawstydzona - To była dopiero rozgrzewka... Przygotuj się... - Warknęłam żartobliwie i przygotowałam się do ataku. Zdecydowałam się na użycie zaklęcia, którego jeszcze nie opanowałam, ale od zawsze chodziło mi na myśli. Jest to idealny moment na spróbowanie: - To zaczynam! - Ścisnęłam różdżkę mocno w dłoni. -Petrificus Totalus!- Udało mi się dobrze wymówić zaklęcie i poprawnie wykonać ruch różdżką, a chwilę potem wyleciał z niej biały promień mierzony prosto na krukonkę. W moich oczach pojawiły się gwiazdki. Wreszcie udało mi się rzucić zaklęcie poziom wyżej! Zaklęcie jednak nie było zbyt mocne, więc szybko się uspokoiłam i czekałam na ruch drugiej blondynki...
Uwielbiała zaklęcia petryfikujące, chociaż to one tak skutecznie dały się jej we znaki na ostatnich zajęciach. Kiedy więc dostrzegła znajomy, biały błysk gnający w jej kierunku, zamachnęła się różdżką i doskonale wiedziała, w jaki sposób się przed nim obronić. Niewerbalne Protego wstrzymało gwiżdżącą błyskawicę Petrificusa, a następnie odesłało ją wprost do nadawcy - niecelnie, ale jednak, bo zaklęcie przemknęło niewiele ponad głową Ofelii. - Chcesz Petrificusa? To masz Petrificusa. Petrificus Totalus! - Wykonała różdżką drobny obrót, wypuszczając zaklęcie z poziomu biodra, nie wymachując akacją jak jakaś idiotka. Zrobiła to zdecydowanie, finezyjnie i pewnie siebie. A różdżka zrozumiała. I już zaklęcie mknęło w stronę Ofelii...
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Zacisnęłam zęby, gdy moje zaklęcie zostało odbite prosto na mnie. W ostatnim momencie zdążyłam odskoczyć, żeby nie zostać spetryfikowaną. Nie miałam nawet chwili na wytchnienie, bo już leciała na mnie następna biała smuga, która w ostatnim momencie, jakby rozpłynęła się pod wpływem niewerbalnej bariery. Odetchnęłam z ulgą i poprawiłam kosmyki blond włosów, żeby nie zasłaniały mi przeciwniczki: - Tylko na tyle cię stać? - Spróbowałam sprowokować krukonkę aroganckim tonem. Nie miałam już czasu na kontratak, więc wyczekiwałam następnego zaklęcia ze strony drugiej blondynki.
Decydowanie się na dogryzanie, zamiast rzucania zaklęcia, było zjawiskiem typowym dla uczniowskich i studenckich pojedynków. Przypominało walczącym, że to tylko zabawa, chociaż nie zawsze przyczyniało się do ostudzenia gorącej atmosfery sporu. Tak było i tym razem. Arleigh uśmiechnęła się, ale nie oznaczało to, że odpuści. Miała w repertuarze coś jeszcze. Swoje ulubione, banalne, proste jak cholera, a jednak jakże przyjemne zaklęcie. - Expelliarmus! - I w stronę Ofelii poszybował błysk jasny, przywodzący na myśl białobłękitną błyskawicę uderzającą w wieże Hogwartu przy okazji każdej letniej burzy. Huk spłoszył okoliczne ptaki i poniósł się lasem w kierunku zamku. Kobieta pilnująca stacji była już chyba mocno poirytowana, ale Arleigh to nie obchodziło. To zaklęcie się jej udało. I różdżka przeciwniczki wylądowała w jej wyciągniętej w górę dłoni.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Nie spodziewałam się teraz tego zaklęcia. Jakże szybkiego i prostego zaklęcia. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a różdżka zniknęła z moich rąk. Westchnęłam ciężko i spuściłam głowę. - To Ci się udało. - Jęknęłam i oparłam się dłonią o biodro. - To co, zamiana stron? - Uśmiechnęłam się po chwili, licząc na dogrywkę. Teraz wiem, że dziewczyna jest na nieco wyższym poziomie, niż ja, a to wręcz dodało mi zapału. W mgnieniu oka steleportowałam się na drugi peron, odzyskałam różdżkę i cierpliwie poczekałam, aż przeciwniczka ustawi się na swoim miejscu. - Zaczyna przegrany, czyli ja... - Przypomniałam zasady, gdy przeciwniczka się ustawiła na swoim miejscu. - Orbis! - Rzuciłam po chwili, a z różdżki wyleciały świetliste pętle. Liczyłam, że wreszcie nie uda jej się obronić mojego zaklęcia... @Arleigh Armstrong
Ukłoniła się przeciwniczce, kiedy ta uznała jej zwycięstwo. Któż nie lubił sobie czasem posłuchać o tym, że mu się udało? Arla lubiła, chociaż nie pociągajmy tego od razu do miana próżności. - No raz na czas mi się udaje. Chociaż muszę przyznać, jesteś dużo bardziej wymagającym przeciwnikiem, niż ten kubeł. - Uśmiechnęła się serdecznie, chcąc podkreślić, że złośliwość jest zaledwie żartobliwa. Nie chciała zrażać do siebie kolejnej osoby na starcie, a to zdarzało jej się naprawdę często i całkowicie niechcący. Tepnęła się na drugi peron i aż wykręciła pirueta, wywalając się na ziemię. - No comment on that, please. - Wstała, otrzepała się i chwyciła za akacjowy uchwyt swojej różdżki. Pod palcami wyczuwała chłodny metal, wibrujący już i gotowy do akcji. Jak jego pani. Orbis! - Protego! - Macki utkane z samego światła oplotły się wokół wytworzonej przez nią bariery i minęło kilka długich sekund, zanim rozpadły się na iskrzące się skrawki. Arleigh była zaskoczona tym doborem zaklęcia, ale rada, że sobie z nim poradziła. - Everse... Status? - Zamotała się zupełnie, inkantując kolejne zaklęcie, które nie tylko wyglądało całkiem inaczej, niż miało, bo różdżka rozbłysła żółtym światłem, zamiast przywalić Ofelii czystym powietrzem, to jeszcze zaklęcie pofrunęło lotem dziwacznym i spiralnym, tylko po to, by wybuchnąć w powietrzu niczym sztuczne ognie. - Tadam! - Miała nadzieję, że zamarkuje tym samym ewidentną porażkę, albo chociaż wyjdzie z niej z twarzą.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Choć na ogół nie lubię takiej brutalnej rozrywki, to przy bezpiecznym podejściu nawet mi się podoba. Pętle oplotły się wokół bariery Arleigh, żeby następnie zniknąć. Dziewczyna jest naprawdę dobra w te klocki. Będę musiała się postarać, żeby ją trafić. Spodziewając się silnego zaklęcia od mojej przeciwniczki, pewnie siebie stanęłam, mając Protego na końcu języka. Jednak zaklęcie nie poleciało we mnie, a w niebo i następnie pięknie rozbłysło. - Woow... przynajmniej umiesz zrobić pokaz! - Zaśmiałam się, po czym zaklaskałam, patrząc na twory na niebie. Dałam jeszcze sekundę przeciwniczce, żeby ta mogła się przygotować do rzucenia defensywnego zaklęcia. -Drętwota!- Z mojej różdżki wydostał się strumień jasnego światła. Uderzyła we mnie fala rozpędzonego powietrza, co znaczyło, że zaklęcie nie wyszło byle jak. Ciekawe, czy uda jej się to odbić...
Równocześnie była i nie była zadowolona ze swojego fajerwerku. Nie, żeby taki był jej cel, było zgoła inaczej, aczkolwiek... Jak już się błaźnić, to finezyjnie. Nie miała czasu na zachwycanie się tą finezją, a nawet nie zdołała się w żaden sposób odgryźć, bo już leciała w jej stronę Drętwowa. Lubiła to zaklęcie i znała je na wylot, toteż obrona nie należała do najtrudniejszych. Zamiast zasłaniać się różdżką, wycelowała nią prosto w nadlatujące zaklęcie i spokojnie inkantowała Accenure. Czerwony błysk odbił się od niewidocznego muru i pomknął w bok, sycząc przy tym przeraźliwie. To było mocne zaklęcie. Arli ulżyło, że nie zetknęła się z nim bezpośrednio. Tak, czy siak, nie miała czasu na wyprowadzenie kontry i spróbowała utrzymać swoje Accenure wystarczająco długo, żeby ochronić się nim jeszcze w kolejnym ataku.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Zacisnęłam zęby na widok odbitej drętwoty. Na szczęście wiem, czym się broni Arleigh. Accenure jest bardzo przydatnym zaklęciem. Do głowy przyszło mi tylko jedno zaklęcie, które powinno sobie poradzić na tą barierę. Problem w tym, że nie za bardzo umiem je rzucać, ale spróbuję go użyć. Wzięłam głęboki wdech i mocniej niż zwykle skupiłam się na inkatancji i ruchu nadgarstka: -Bombarda! - Wycelowałam w barierę krukonki, a po chwili usłyszałam nawet głośny huk. Wątpiłam, że zaklęciu udało się to zniszczyć, ale byłam dumna, że w ogóle zadziałało.
Arleigh aż mina zrzedła, kiedy dostrzegła delikatne pęknięcia zarysowujące się na gęstniejącym, wzbierającym przed nią powietrzu. Kurz podniósł się z ziemi, a deszcz rozstąpił się nad nią na chwilę, kiedy naprawdę solidna Bombarda prawie posłała jej mur do diabła. Skupiła się jednak jak mogła, wystawiła nawet przed siebie drugą rękę i rozczapierzyła szeroko dłoń, jak gdyby chcąc podtrzymać mur w pionie. Syknęła przez zaciśnięte zęby i dźgnęła różdżką powietrze. Końcówka akacji rozjarzyła się jasnym światłem, a tarcza wzniosła się jakby nieco wyżej i wyraźnie nasiąkała zebranym z powietrza kurzem i wodą, stając się widoczną gołym okiem. Wytrzymała Bombardę, ale czy wytrzyma kolejne zaklęcie?
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Tak jak myślałam. Bariera nadal się utrzymywała, ale udało mi się ją trochę uszkodzić. Brakowało tylko jeszcze trochę, a zamieni się w pył. Ścisnęłam różdżkę mocniej w dłoni. Do głowy nie mogło mi przyjść już żadne inne zaklęcie, choć... może Expulso da radę? Siła odśrodkowa powinna idealnie rozsadzić ochronę mojej przeciwniczki. Zamachnęłam się pewnie i równie dobrze wymówiłam zaklęcie: -Expulso!- Poczułam ciśnienie wydobywające się z końca mojej różdżki, które nagle popędziło prosto na epicentrum mojej bombardy. Byłam już pewna, że Krukonce nie uda się dłużej utrzymać Accenure.
W 'Standardowej księdze zaklęć, tom VII' czytamy, że zaklęcia obronne, szczególnie zaś strukturalne, chociaż kuszące i proste w użyciu, ze względu na możliwość utrzymania ich niewielkim kosztem, słabną, z każdym kolejnym zaklęciem, które w nie godzi. Arleigh albo nie pamiętała tego fragmentu, albo po prostu go przeoczyła. W każdym razie, gdyby pamiętała o nim lepiej, ta runda pojedynku mogłaby się skończyć zgoła inaczej. Tymczasem, skończyła się jednoznacznie. Kiedy w jej stronę pognało Expulso, to mimo maksymalnego skupienia, pewności siebie, wkurwu i w ogóle wszystkiego, co tam można w sobie poczuć broniąc się przed tak prostym, ale przecież silnym zaklęciem, mur upadł. Wydawało się wręcz, jakby powietrze pękło na dwoje i przepuściło przez szczelinę falę ciśnienia, która miotnęła Arlą jak szmacianką lalką. Przed oczami mignęło jej najpierw niebo, potem ziemia, potem znowu niebo, a na końcu niepokojąco bliska ściana budki biletowej. Trach. Poczuła znajomy ból w okolicy żeber i zachłysnęła się powietrzem. Ostatnio czuła się tak po bliskim spotkaniu z tłuczkiem i wiedziała już, że to problem z żebrami. Połamanymi, obtłuczonymi, sam Merlin raczy wiedzieć. Spróbowała się podnieść, ale zaraz znowu zjechała po ścianie do siadu. - To ci się udało. - Sparafrazowała puchonkę, chociaż nie była pewna, czy ta w ogóle ją słyszy.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Zaklęcie przeszło idealnie przez barierę krukonki, lecz to, co się jej stało chwilę później, mocno mnie przeraziło. Byłam zbyt skupiona na zniszczeniu zaklęcia, że zapomniałam o osobie, która za nim stała. W mgnieniu oka znalazłam się przy dziewczynie i wiedziałam, że jest coś nie tak. Zbyt groźnie to wyglądało. - Gdzie cię boli? - Spytałam zmartwiona, próbując wyszukać wzrokiem jakieś otwarte złamanie. - Klatka piersiowa? - Zadałam dziewczynie pytanie i nie czekając na odpowiedź, chwyciłam za różdżkę. -Surexposition!- Z różdżki wydobył się snop iskier pozwalający mi prześwietlić klatkę piersiową badanej dziewczyny. Obejrzałam dokładnie jej żebra i nie zauważyłam żadnego świeżego złamania, czy pęknięcia. Odetchnęłam z ulgą i zwróciłam się do dziewczyny: - Na szczęście nic poważnego się nie stało. Przepraszam, teraz ja przesadziłam. - Zaśmiałam się nerwowo, licząc, że dziewczyna nie jest na mnie zła. Ponownie przyłożyłam różdżkę do jej ciała, ale tym razem do miejsca, w którym chyba dosyć niedawno dziewczyna oberwała od czegoś twardego. -Episkey!- Ponownie rzuciłam zaklęcie i można było usłyszeć charakterystyczne pyknięcie w klatce piersiowej Arleigh. Jeżeli zaklęcie byłoby mocniejsze, blondynka mogłaby skończyć z odmą. - Na Twoje nieszczęście zaklęcie trafiło we wcześniej uszkodzone żebro. Teraz powinnaś poczuć się lepiej. Jeżeli dalej Cię boli, to mogę rzucić zaklęcie znieczulające? - Zadawałam jej pytania, wstawając z ziemi, a następnie podałam jej rękę, aby również jej pomóc w tej czynności. - Na pewno wszystko ok? - Spytałam jeszcze raz ze ściskającym mnie poczuciem winy w gardle.
Nie mówiła nic, była po prostu wdzięczna za otrzymywaną pomoc. Chociaż ostatnimi czasy zaczęła się trochę doszkalać z lecznictwa, to jej umiejętności nadal nie wychodziły poza 'Zadowalający' z OWuTeMów. Kiedy żebra stuknęły czy tam kliknęły, aż odetchnęła, ale ból ustąpił, a przynajmniej zmniejszył się odczuwalnie. Złapała Ofelię za rękę i uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Dzięki, naprawdę. Miałam tu chyba nadal jakiś fakap po tłuczku. - Wyszczerzyła się i wstała. Otrzepała się, sprawdziła, czy nie podarła nigdzie ciuchów i dopiero teraz rozejrzała się w poszukiwaniu różdżki. Na szczęście nie była daleko. - Okej, no to jest dwa-jeden dla mnie. Gramy do remisu, albo do trzech, okej? - I nie czekając na zgodę tepnęła się na drugi peron, upadając co prawda na kolano, ale już przynajmniej nie na tyłek. - No, kurde, czuję się dużo lepiej. Magomedykiem jesteś jakimś, czy co? - Zawołała jeszcze i ponownie przyjęła pozycję wyjściową.
- Rictusempra! - Machnęła różdżką i posłała fioletowy obłoczek wkurwu i łaskotek prosto w stronę zapewne-spodziewającej-się-ataku Ofelii. Nadal była jednak ciut obolała i poczuła, jak wymach nadwyrężył jej mięśnie brzucha. Musi być ostrożniejsza.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Ucieszyłam się, że z dziewczyną wszystko w porządku i już ją nic nie boli, chociaż nie wiedziałam, czy dalszy pojedynek to dobry pomysł. Kiwnęłam tylko głową i ustawiłam się na swoim miejscu, czekając na zaklęcie od przeciwniczki. - Magomedykiem? Hah, można tak powiedzieć - Zawołałam z drugiej strony torów, lekko się rozpraszając. Nagle zorientowałam się, że jakiś urok leci w moją stroną. Zamachnęłam się różdżką, aby rzucić typowe Protego, ale różdżka w ostatnim momencie wyślizgnęła mi się z ręki. Gdy dostałam zaklęciem, poczułam silne łaskotki i mimowolnie zaczęłam wydawać z siebie ryki, przypominające śmiech, cały czas trzymając się za brzuch. Po kilku sekundach się uspokoiłam i otarłam łzy spowodowane nagłym wybuchem szczęścia i zabrałam swoją różdżkę z peronu: - Dobra, wygrałaś! Mam nadzieję, że teraz lepiej poradzisz sobie na lekcjach - Ponownie przeniosłam się na peron do dziewczyny i podałam jej rękę, aby pogratulować jej wygranej. - Muszę przyznać, że dawno się tak dobrze nie bawiłam! - Uśmiechnęłam się do dziewczyny i zaczęłam stawiać pierwsze kroki w kierunku zamku - Wracamy? - Zapytałam ciepło i obie ruszyłyśmy w stronę szkoły.
zt x2
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Wcale nie zamierzała nigdzie jechać, kiedy niespiesznym, spacerowym krokiem wchodziła na peron stacji kolejowej w Hogsmeade; zjawiła się na nim trochę z przypadku, trochę ze względu na nostalgiczne wspomnienie niesamowicie smacznych zapiekanek, które sprzedawali kiedyś w budce w pobliżu stacji. Przypomniała sobie o nich podczas porannej zmiany w pracy, kiedy to nudziła się niemiłosiernie, bo była w sklepie sama, klientów przyszło raptem trzech i ani nie miała do kogo otworzyć ust ani jak zapewnić sobie rozrywki, bo z roztargnienia zapomniała zabrać z zamku chociażby jakiejś książki do dyskretnego czytania pod ladą. Wracając, postanowiła więc zahaczyć o stację i uraczyć się tym niesamowitym smakołykiem z czasów dzieciństwa. Budka, jak się okazało, stała w tym samym miejscu co kiedyś i miała się dobrze, niestety, pech chciał że Zosia oprócz czytadła do roboty zapomniała też portfela, więc gdy przyszło do płacenia za pachnącą pieczarkami bagietkę, musiała nerwowo przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu zapomnianych tam wcześniej drobniaków - trwało to dłuższą chwilę, aż uzbierała prawie całą kwotę. Prawie. Było jej niesamowicie wstyd, zwłaszcza że pani z obsługi nie wyglądała na ani trochę sympatyczną; rozejrzała się więc pospiesznie dookoła i zagaił stojącego za nią (wyglądającego dużo milej niż pani zapiekankarka) chłopca czy nie pożyczy jej galeona. Pożyczył. I w dodatku był znajomy. Myślami natychmiast powędrowała do pamiętnej imprezki urodzinowej w puchońskiej komunie, kojarząc jego postać właśnie z tymi okolicznościami. - Eugeniusz! Dziękuję ci najserdeczniej z całego serca, oddam oczywiście w najbliższym czasie albo po prostu weź sobie gryza - zawołała, podkładając mu pod nos zapiekankę i spojrzała na stojący na stacji pociąg, wzdychając. - Nie masz czasem ochoty tak... wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... - zapytała nostalgicznie - Kto to śpiewał... Marleigh Hazelton? Moja babcia o niej mówi, że to kobieta-bombarda, ale osobiście nie wiem czy to na pewno taki komplement, ja bym chyba wolała kobietę-lumos, żeby mi rozjaśniała życie a nie wybuchała... tak czy owak... pociągi... - straciła nieco wątek i po raz kolejny westchnęła, by w sekundę bardzo się ożywić, kiedy pociąg ruszył. Coś w jej mózgu kliknęło. Doskonały pomysł. Prawie upuściła zapiekankę. - Ej... wsiadamy?! - wypaliła zanim pomyślała, bezwiednie ciągnąc Jinxa za rękę by pobiec za toczącym się powoli wagonem.
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Na stacje kolejową trafiłem częściowo z wrodzonej życzliwości i uczynności, która kazała mi dopomóc starszej czarownicy siłującej się z dwoma kuframi i klatką z wyjątkowo skrzekliwą sową, a częściowo przez kościsty palec tejże staruszki (albo różdżkę, nie byłem pewny i wolałem nie ryzykować) wbity mi pod żebra wraz z tyradą na temat tego, jaka ta młodzież w tych czasach jest niewychowana. Nie byłem pewny, czy ktokolwiek posiadający sowę z charakterem wściekłego dobermana mógł mówić coś na temat wychowania, ale uznałem, że takiego duetu lepiej nie drażnić, więc faktycznie dałem się zaprzęgnąć do ciągnięcia kufrów i wsadziłem wiedźmę do odpowiedniego pociągu - i powinno być mi zapisane, że nie wepchnąłem jej pod któryś z nich, kiedy trzeci raz już słuchałem, jak to nasza generacja jest zdegenerowana i pozbawiona wartości. Po takich traumatycznych doświadczeniach pomóc mogła już tylko wyłącznie sławna zapiekanka z budki. - Ależ nie ma sprawy, Zosia - macham ręką, jakbym sam wiecznie nie balansował na granicy bankructwa, gdzie jeden galeon może robić ogromną różnicę w jakości życia. - Nie wybaczyłbym sobie, gdybym- o okej - zgadzam się, bo dodatkowy gryz zapiekanki jest wart więcej niż galeon. Śmieję się zaraz lekko na chaotyczne rozważania Zoe, myśląc sobie, że mi kobieta-bombarda wcale by nie przeszkadzała - w końcu brak nudy jest tym, co cenię sobie najbardziej. - Hm? Ale- - chcę wskazać na budkę, z której nie zdążyłem jeszcze dostać mojej własnej bagietki, ale Krukonka już ciągnie mnie w stronę wagonu. Diagnoza jest jedna. Zwariowała. A to pech. Ze śmiechem pozwalam skrzydełkom Talarii poderwać się do góry, by ułatwiły nam pogoń za rozpędzającym się wagonem, więc też to ja wyprzedzam teraz Zoe i mocniej chwytam jej dłoń, coby na pewno mi się nie wyślizgnęła. - Na trzy skaczemy... Trzy! - wołam trochę niespodziewanie, bo bez odliczania, ale uznaję, że znajdujemy się wystarczająco blisko, aby trafić na platformę. Wiem, że mi jest łatwiej - Talaria po prostu mnie asekuruje, ale i tak pociągnięcie od strony Zoe sprawia, że barkiem uderzam w bok wagonu. Ból jednak ginie zupełnie w euforii. - Jesteś szalona. Na pewno nie robiłaś tego jeszcze nigdy? - kwituję ze śmiechem, w tonie sugerującym, że to był komplement najwyższej klasy. Patrzę na nią jakby na nowo, bo z pewnością nie spodziewałem się po Krukonce tyle spontaniczności. Wesołe ogniki błyszczą mi w oczach, a ciężki oddech ucieka spomiędzy warg. Puszczam rękę Zosi, jakbym dopiero przypomniał sobie, że wciąż ją trzymam. - No i co teraz? - dopytuję, ciekawy co jeszcze znajduje się w tej krukoniej głowie. - W najgorszym wypadku to pociąg transportujący więźniów do Azkabanu. To dopiero byłby ciekawy wypad za miasto - zauważam, zupełnie ignorując, że sławne więzienie znajdowało się pośrodku morza i raczej pociągi tam nie dojeżdżały. - A tobie co się marzy zobaczyć?
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Ciężko opisać słowami radość i ekscytację, które towarzyszyły jej w momencie spontanicznego biegu za pociągiem, który Jinx nie tylko bez zastanowienia zaaprobował, ale i przejął stery; kiedy rzuciła tą propozycję, przez moment dopuszczała przykrą możliwość, że chłopak rozsądnie jej odmówi albo w ogóle spojrzy z politowaniem i sobie pójdzie i absolutnie nie miałaby pretensji, gduby tak zrobił. Pewnie większość logicznie myślących ludzi tak właśnie by zareagowała - całe szczęście, że najwyraźniej oboje nie należeli do tej grupy. Byłoby wtedy niesamowicie nudno. Ściskała z przejęciem jego dłoń, gdy wskakiwali do środka, a ponieważ jednocześnie chciała uchronić się przed zgubieniem zapiekanki, podczas lądowania nieco się zachwiała, wpychając towarzysza na wagon. - Ojej, przepraszam - zmartwiła się natychmiast, wyciągając rękę żeby pogładzić go kojącym gestem po stłuczonym ramieniu, jakby miało to zadziałać przeciwbólowo; widząc jednak że nic mu nie jest (nic dziwnego, z takim bicepsem ze stali to pewnie zderzenie było bardziej nieprzyjemne dla wagonu...), prędko się rozpromieniła i wyszczerzyła od ucha do ucha, spontanicznym uśmiechem który babcia zawsze nazywała nieeeleganckim. - Czego, bycia szaloną? Nie, dopiero zaczynam - zachichotała - Rany, co za fantastyczne uczucie! No właśnie nie mam pojęcia, co dalej, i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Po prostu... teraz podążamy za chwilą - oznajmiła uroczystym tonem, zagryzając tę decyzję i przyspieszony oddech solidnym kęsem zapiekanki, którą zaraz oddała Jinxowi, a sama prawie się zakrztusiła ze śmiechu, gdy ten wysnuł teorię o potencjalnym, jakże przyjemnym, celu ich podróży. - Słuchaj - orzekła, ocierając pobieżnie policzek z keczupu - Jak dla mnie bomba! Potem ewakuujemy przez okno na twoich niesamowitych skrzydlatych butach i będziemy mieć świetną anegdotę na spotkania z rodziną. "Co porabiałeś w weekend? A, uciekłem z Azkabanu" - stwierdziła, nie tracąc animuszu ani pogody ducha i oparła się plecami o brudną ścianę wagonu, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że wzbogaca swój gustowny płaszcz w haftowane słoneczka o szpetne brunatne smugi. Nie musiała się ani chwili zastanawiać, gdy padło pytanie o jej wymarzoną destynację, bo przecież myślała o tym tak wiele razy, że nie dałoby się ich zliczyć. - Kosmos, las deszczowy i Santorini - wymieniła starannie wyselekcjonowane miejsca - Mam nadzieję, że tam właśnie ten pociąg jedzie, do kosmicznej dżungli na romantycznej wyspie. W sumie... czy planety i gwiazdy nie są wyspami? Tak dryfują... Hm. A ty? - zdawała sobie sprawę, że jej życzenie może być trudne do spełnienia więc liczyła, że Jinx marzy o wyprawie do jakiegoś Peterborough i przynajmniej jedno z ich marzeń się dziś spełni. - Nigdy nie jechałam na gapę - wyznała, przypominając sobie nagle o tym fakcie i zerknęła przez szarawą szybę w drzwiach na wnętrze pociągu - Nie możemy tam wejść, prawda, bo wtedy na bank pójdziemy siedzieć, jak nas przyłapią? - spytała, zakładając z góry że Jinx jest bardziej doświadczony w podobnych przygodach.