Często w trakcie podróży do/z Hogsmeade uczniowie robią sobie tutaj przerwę. Nie brakuje tu zieleni, ławek i kamiennych stołów z ustawionymi na nich magicznymi szachami czarodziejów.
Cóż, sama Victoria pewnie nie powiedziałaby, że w jej życiu wiele się zmieniło, bo po prostu tak o tym nie myślała i nie podchodziła do tego w taki właśnie sposób, dla niej wiele rzeczy było stałych i niezmiennych, zdawały się w ogóle nie poruszać, nie płynąć, a zamieniać coś w rodzaju bagnisk, to jednak były już tylko i wyłącznie jej odczucia i na pewno nie zamierzała się nimi dzielić, nie czuła takiej potrzeby, więc po prostu radziła sobie, jak się dało. Niektóre sprawy odkładała na bok, pozwalając, by rozpadały się tam stopniowo na części pierwsze. Nie musiała od razu wiedzieć wszystkiego, zajmować się wszystkim i na wszystkim się skupiać, a jeśli coś chwilowo nie było jej potrzebne, to trafiało dokładnie tam. Nie traktowała również, powiedzmy, związku z Fillinem jako czegoś, co było w jej życiu najważniejsze, zupełnie w ten sposób o tym nie myślała i zdaje się, że daleka była od tych nastolatek, które robiły wiele hałasu o nic. Pewnie była, w jakimś sensie, nietypowa, ale ani trochę jej to nie przeszkadzało. Teraz zresztą miała coś innego na głowie i po prostu z zainteresowaniem przyglądała się swemu rozmówcy, by sprawdzić, czy wie, z kim ma do czynienia, jednak nic na to nie wskazywało, co skwitowała lekkim uniesieniem brwi. - Dziękuję - powiedziała miękko, aczkolwiek nie wiedziała, czy właściwie tak powinna postąpić, niemniej jednak wydawało jej się to właściwymi słowami. Na kwestię dotyczącą studiów właściwie zdołała jedynie skinąć głową, kiedy chłopak ponownie się odezwał. Ciekawa była, czy spłoszył go jej wiek - choć była już pełnoletnia - czy może wspomnienie o mężczyźnie, który nie byłby zbyt zadowolony z tego, że ktoś zaprasza ją na randkę. W gruncie rzeczy równie dobrze mogłaby mówić o swoim bracie albo ojcu, ale w sumie niewiele ją to obchodziło, tak naprawdę, randek za mocno od życia nie potrzebowała, chociaż musiała przyznać, że spotkania z Fillinem były naprawdę miłymi przerywnikami od codzienności. Nie wymagała ich jednak codziennie, a na dokładkę nie wyobrażała sobie jakoś za mocno tak o, powiedzieć, że idzie z kimś na randkę, teraz, już i natychmiast. Znowu, być może była dziwna, ale ani trochę się tym nie przejmowała. Życzyła chłopakowi miłego dnia, nie komentując tego, że zupełnie nie wie, gdzie niby miałaby go znaleźć, ale znowu, to aż tak mocno jej nie interesowało. Dość prędko zresztą powróciła do czytania książki, którą miała tutaj ze sobą przyniesioną, nie zamierzając się dłużej kłopotać kwestiami, jakie dotyczyły nieznajomego. Zakładała bowiem, że już nigdy więcej się nie spotkają, toteż nie miała powodów do tego, by w ogóle zaprzątać sobie nim głowę. Tak było o wiele lepiej i to właśnie jej odpowiadało, więc spokojnie powróciła do lektury, ciesząc się ciepłem tego wiosennego dnia.
//zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wracał właśnie z miasteczka, gdzie załatwiał kilka spraw związanych z dostawami. Pogoda nie była zbyt sprzyjająca, zanosiło się chyba na deszcz, ale to nie przeszkadzało mu w niespiesznym spacerze, ostatecznie miał już nic do zrobienia tego dnia i mógł całkiem spokojnie położyć się, poczytać albo zająć czymś innym, co tylko przyjdzie mu do głowy. Spacer zaś był równie dobrą rozrywką, jak każda inna, a ponieważ przyzwyczajony był do pracy w najróżniejszych warunkach, nie ograniczał się ani trochę, ani nie zamierzał biec na złamanie karku do chaty. Pewnie nawet gdyby padało, nie miałby potrzeby natychmiastowego znalezienia się w bezpiecznym schronieniu, należał bowiem do tych osób, które były w stanie cieszyć się właściwie każdą możliwą pogodą i nie cierpiał jakoś szczególnie z powodu zmian atmosferycznych. Niemniej jednak jesień, gdy stawała się dość szara, a przez to ponura, przynosiła ze sobą typową melancholię, niepewność i mnóstwo wspomnień, do których niekoniecznie chciał wracać. Na razie nie było tak źle i po prostu cieszył się tym, co miał, ale prawdę powiedziawszy, byłoby o wiele lepiej, gdyby jednak miał z kim porozmawiać, żeby nie koncentrować się na tym wszystkim, co z jakiegoś powodu przychodziło mu do głowy. Od nadmiaru myśli można było poczuć się co najmniej niekomfortowo, nic zatem dziwnego, że Chris po prostu potrzebował czegoś, by móc się na tym w pełni skupić. Choć, oczywiście, spacer był naprawdę przyjemny. Uśmiechnął się lekko, gdy spostrzegł przed sobą młodego profesora transmutacji. Nie znali się co prawda za dobrze, nie mieli również zbyt wielu szans na przeprowadzenie normalnej rozmowy, ale mimo wszystko Christopher uznał, że warto zwrócić się do mężczyzny, tym bardziej że nie wiedział, jak ostatecznie skończyła się jego wakacyjna przygoda. Sam usnął w domu Perpetui, zbyt zmęczony, by wybrać się do siebie, ale Camael również został tamtego dnia ranny i nie było to z całą pewnością coś przyjemnego, nic zatem dziwnego, że gajowy doszedł do wniosku, iż powinien się tą kwestią nieco bardziej zainteresować. - Mam nadzieję, że ma się pan już dobrze, profesorze - odezwał się w formie powitania, po czym skinął głową mężczyźnie. Nie zamierzał mu się narzucać, tak więc gdyby ten tylko chciał odejść, nic nie stało na przeszkodzie, ostatecznie bowiem pogoda nie zachęcała do pogawędek na środku drogi, a Christopher nie miał pojęcia, czy Camael nie spieszy się na jakieś ważne spotkanie. Nic jednak nie stało na przeszkodzie do tego, by chociaż spróbować, w końcu nie mógł spędzić całego życia gdzieś w cieniu, z dala od pozostałej kadry, unikając ich jak ognia albo zachowując się jak zahukany w sobie nastolatek, który nie ma pojęcia, jak w ogóle rozmawiać z innymi ludźmi. Nie był na pewno tak odważny, by z miejsca wyskakiwać do wszystkich z przyjacielskimi zaczepkami, ale doskonale wiedział, że całkowita izolacja nie jest czymś, na czym powinno mu zależeć, to nie było w żadnym sensie zdrowe, ani do niczego potrzebne. W takim razie mógł zacząć od małych kroczków, prawda?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
W pewnych aspektach jego życie wracało do normy, bowiem chociaż wciąż zażywał co wieczór eliksir spokoju, zamiennie z nasennym, to dawki były coraz mniejsze, a i jego głowa bardziej uporządkowana. Nie wspominał ostatnich miesięcy zbyt dobrze, wciąż odtwarzając w umyśle tę jedną cholerną chwilę, kiedy to przyszło mu się zmierzyć ze swoim największym lękiem, a z tym – nie radził sobie zbyt dobrze. Dziękował Merlinowi za to, że tamtego dnia Perpetua sama do niego przyszła, ponieważ Camael z jakiegoś powodu sam do niej pójść nie chciał. Nie wiedział co by się z nim aktualnie działo, gdyby nie upór kobiety, zawdzięczał więc jej wiele. Szedł spokojnie, wracając z Hogsmeade. Lubił w wolnych chwilach wychodzić z zamkowych murów, bo choć jesieni nie znosił, przez paskudny deszcz, który jedynie pogłębiał jego melancholię, to korzystał z ostatnich momentów w miarę dobrej pogody. Zimy nie lubił jeszcze bardziej, nawet jeśli do świąt było jeszcze daleko, to już rozmyślał o tym, jak bardzo jego rodzina będzie nań naciskać – a tego nie trawił. Wrócił do Anglii i nie miał żadnych wymówek, które pomagały mu w poprzednich latach, został więc na lodzie i już przeszukiwał swoją głowę, by znaleźć odpowiednie wyjaśnienie, dlaczego też nie może pojawić się w rodowej posiadłości, której tak bardzo nienawidził. Jednocześnie nie mógł przestać myśleć o Beatrice. O tym, co między nimi zaszło i o tym, że nie miał pojęcia co to znaczyło, a także, że jeszcze nie porozmawiali. Z jego winy. Doskonale wiedział jak zła musi aktualnie być, ale nic nie mógł poradzić na fakt swojej ostatniej niedyspozycyjności, spowodowanej ogromnym chaosem w jego głowie, którego za żadne skarby nie potrafił uporządkować – jak na złość, kiedy już wydawało mu się, że się z tym uporał, czarnowłosa sylwetka pojawiała się w jego głowie, wszystko komplikując. Szedł więc przez miasteczko, raz po raz przykładając papierosa do swoich warg i zaciągając się nikotyną, popijając też kawę z Hogs Cafe, o które nie mógł nie zahaczyć, kiedy zza jego pleców dotarł doń znajomy głos. Odwrócił się do jego właściciela i rozciągnął usta w uprzejmym uśmiechu, kierując spojrzenie niebieskich tęczówek na Christophera. — Zdecydowanie lepiej, dziękuję. — odparł i poczekał aż się zrównają, by wznowić powolnego kroku w stronę zamku. Nie spodziewał się, że ktoś go zaczepi, ale nie miał bynajmniej tego O’Connorowi za złe. Bądź co bądź, razem wtedy tkwili w felernym wypadku na plaży i Camael nie miał pojęcia jak to wszystko by się skończyło, gdyby był tam sam. Nie tylko Perpetui był coś winien. — A pan? — zapytał, używając tych samych formalności co starszy mężczyzna, choć osobiście uważał je za zbędne. Nie chciał się jednak narzucać, ani wychodzić przed szereg, będąc zdania, że wobec kogoś starszego zwyczajnie mu nie wypadało.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Można było powiedzieć, że pozornie wszystko było dobrze. Ostatecznie wrócili z Luizjany w jednym kawałku, nic nie wskazywało na to, by spotkało ich coś w istocie groźnego, a tamta fala, choć przerażająca i niosąca ze sobą najróżniejsze skutki, nie była wcale tak potworna, jak pierwotnie się wydawało. Pod tym jednak kryły się inne rzeczy, inne sprawy, które zaprzątały umysły mężczyzn, które powodowały, że koncentrowali się na rzeczach niekoniecznie najważniejszych. A może właśnie wręcz przeciwnie, może były to sprawy, które w istocie były jednymi z najważniejszych w ich życiu, kto wie? Ponieważ jednak Chris nie należał do osób, które się komuś zwierzają i nie sądził, by podobnie było w sprawie młodego profesora, nie istniał powód, dla którego mieliby zacząć tę rozmowę od czegoś zbyt intymnego. Niewinne pytanie wydawało mu się najodpowiedniejsze w tym momencie, tym bardziej że faktycznie ciekaw był, jak Camael się czuł, pamiętał doskonale jego lęk, to, jak nie umiał do końca dojść do siebie, jak musiał ze sobą walczyć, by jednak w pełni stanąć na nogi i opuścić plażę, która od tamtej pory nie kojarzyła się O'Connorowi z bezpieczeństwem, czy choćby cieniem uroku. - Na szczęście Perpetua wyleczyła mnie dość szybko i obyło się bez jakichś większych powikłań, chociaż miała początkowo małe wątpliwości - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Nie wyglądał za dobrze, kiedy do niej przyszedł, kiedy prosił ją o pomoc, był zmęczony, ledwo mówił, kaszlał już wtedy krwią i potwornie chciało mu się spać. Dobrze, że nie zwlekał, tylko postanowił zareagować jak najszybciej na swój niezbyt dobry stan, wskazujący na to, że dzieje się coś poważniejszego, niż zwyczajne przeziębienie. Nie było jednak sensu zbyt długo o tym dyskutować, ot, wspomnienie wakacji, które na pewno nie było najprzyjemniejsze, a ponieważ Christopher nie znał zbyt dobrze młodego nauczyciela, nie mógł wypytywać go o inne przygody, czy atrakcje, jakie go spotkały na tym wakacyjnym wyjeździe. Jedyne czego się domyślał to to, że mężczyzna musiał znać się z Perpetuą, być może nawet się przyjaźnili, gdy brać pod uwagę jej reakcję, gdy wspomniał, z kim był na tej nieszczęsnej plaży. - Wypoczęci uczniowie są bardziej nieznośni, niż na koniec roku? - zapytał więc może nieco niepewnie, ale faktycznie takie zwyczajne rozmowy z osobami, których nie znał najlepiej, były dla niego zawsze nieco kłopotliwe. Nie należał do najbardziej otwartych osób, czasami coś go niepokoiło, czasami czegoś się po prostu wstydził i dokładnie tak czuł się w tej chwili, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien za mocno odstawać od reszty, że jeśli naprawdę chce wypełniać dobrze swoje obowiązki, to powinien się nieco otworzyć na pozostałą kadrę, powinien próbować z nią rozmawiać, współpracować, robić cokolwiek podobnego, byle tylko nie zostać gdzieś w tyle. Camael wydawał mu się zaś kimś, z kim byłby w stanie nawiązać nieco bliższe więzi, choć oczywiście, to mogły być tylko i wyłącznie pozory, nic więcej.
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Whitelight nie myślał o wakacjach. Nauczycielskie obowiązki pochłonęły go całkowicie, na szczęście, bowiem w przeciwnym wypadku myślałby zdecydowanie zbyt dużo. I tak łapał się na chwilach słabości, kiedy jego świadomość i skupienie dryfowały w kierunkach, którymi Camael niespecjalnie chciał się zajmować, a raczej wsunąć pod dywan i nigdy nie wyciągać, chociaż wiedział, że jest to niemożliwe i prędzej czy później będzie musiał się ze wszystkim zmierzyć. Tak przecież robili dorośli ludzie, czyż nie? Czasem mu się wydawało, że wciąż jest zagubionym nastolatkiem i uparcie musiał sobie przypominać, że wcale tak nie jest, a potem żałował. Bo chociaż jego młodość do najwspanialszych nie należała, to nie miewał problemów z rodzaju tych priorytetowych i nie czuł presji, że powinien to i tamto. Teraz było inaczej, czuł, że musi zrobić konkretne rzeczy, że wymagano od niego konkretnych zachowań, kiedy on przez od ponad dwóch miesięcy nie przespał spokojnie ani jednej nocy. Chaos. Właśnie to miał w głowie i nie miał zielonego pojęcia jak sobie z nim poradzić, jak uporządkować własne myśli. Dlatego też więcej czasu spędzał pod postacią kota – wtedy wszystkie emocje stawały się łatwiejsze, a właśnie tego potrzebował. — Cieszę się — skinął głową — ten zwykły spacer pociągnął za sobą więcej konsekwencji niż ktokolwiek się spodziewał. — powiedział, trochę wbrew sobie wracając do tamtych chwil, ponownie czując słaby posmak soli w ustach, choć doskonale wiedział, że to tylko głupie wrażenie. Musiał żyć dalej, bo chociaż otarł się o swój największy lęk, to czas mijał i był przekonany, że na jego niekorzyść. Dopalił papierosa, który był jego nieodłączną częścią, czymś znajomym, co nie zmieniało się od lat pośród wiru wydarzeń, wpływających na całe jego życie. Paczka lordków i magiczna zapalniczka była czymś, bez czego nie wychodził. Pamiętał, że Christopher ostatnim razem odmówił zaproponowanego papierosa, więc tym razem Camael nawet nie proponował. Spalił niedopałek krótkim machnięciem różdżką i schował magiczny przedmiot do specjalnej kieszonce płaszcza, by ostatecznie ukryć zmarznięte dłonie w jego większych kieszeniach. Jesień na dobre zapukała już w okna. — Czasem mam wrażenie, że zawsze tacy są — zaśmiał się — Ale nie mogę narzekać, byłbym hipokrytą z racji tego jaki ja byłem w ich wieku. — wzruszył ramionami, doskonale pamiętając jak problematycznym uczniem był, a do jego świadomości napłynęły obrazy ze szkolnych lat, kiedy jedno źle wypowiedziane zaklęcie wypełniło połowę Wielkiej Sali pucharami na wodę. Jego początki z transmutacją nie były łatwe, a szlabanu po tamtym wydarzeniu nie zapomni chyba do końca życia, podobnie jak listu od ojca. Camael polubił O’Connora, chociaż zbyt dobrze go nie znał. Te kilka spotkań wystarczyło mu jednak do względnej oceny i uznawał mężczyznę za niezwykle uporządkowanego i uprzejmego. Jednak nie w ten zimny i oschły sposób, z którym Cam spotykał się w rodzinnym domu – gdzie wszyscy byli uprzejmi, mimo że ich słowa sprawiały, że przechodził dreszcz po kręgosłupie. — Chociaż ja przynajmniej nie zajmuję się szkodami, które wyrządzą, a obiło mi się o uszy, że czasem pomagasz Fawley’owi? —zapytał zupełnie naturalnie, z czystą ciekawością w głosie, bowiem nie miał pojęcia jakie są dokładne obowiązki gajowego. @Christopher O'Connor
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris spodziewał się, że mężczyzna nie będzie zbyt chętnie wracał do tego, co się wydarzyło, ale mimo wszystko chciał po prostu przekonać się, jak ten się czuje i czy aby na pewno wszystko jest w porządku, wiedział doskonale, co się wtedy stało, jak to wyglądało, zdawał sobie sprawę z tego, jak niebezpieczne to było, a ostatecznie, do czego mogło to doprowadzić. To, że stali tutaj dzisiaj obaj, było właściwie doskonałym zrządzeniem losu, który nie postanowił ich utopić i zmieść z powierzchni ziemi. Taka opcja również istniała, o czym obaj musieli pamiętać, choć nie było to na pewno coś, na czym chciałoby się jakoś mocno koncentrować. Dlatego też należało po prostu przyjąć, że życie toczyło się dalej, a oni mieli szczęście, bo faktycznie nie wydarzyło się nic więcej, nie ponieśli większych strat i teraz spokojnie mogli powiedzieć, że wszystko idzie w jak najlepszą stronę. Dokładnie tak to odbierał i dokładnie tak zamierzał to traktować, więc na słowa Camaela jedynie nieznacznie skinął głową. Ledwie dostrzegalnie zmarszczył nos, gdy mężczyzna kończył palić, bowiem ostatecznie to nie była jego sprawa, ten był dorosły, wiedział co robi, a używki były jedynie wyborem danej osoby. Tyle i aż tyle. - Chyba jak większość z nas. Ale połowie nauczycieli nie przeszkadza to w wygłaszaniu długich kazań. Cóż, pewnie sam bym się do nich zaliczał, może dlatego, że wiem, z czym pewne rzeczy się wiążą. Jak chociażby bieganie po Zakazanym Lesie, co wydaje się być niesamowicie wspaniałą rozrywką - stwierdził, a później nieświadomie uniósł rękę, by położyć dłoń na piersi. Rany już dawno się zagoiły, właściwie na próżno było tam szukać śladów głębokich poparzeń od kwasu, ale i tak doskonale pamiętał tamten ból, to wszystko, co go wtedy zaatakowało, pamiętał zaciskające się żuwaczki, pamiętał głos akromantuli i wiedział, że mają jeszcze niewyrównane rachunki. Miał nadzieję, że nikt nie będzie na tyle szalony, by próbować dostać się tak daleko, by próbować zrobić coś, co raczej nie powinno mieć miejsca. Pamiętał doskonale, jak razem z Charliem robili wiele nielegalnych rzeczy, ale mając te trzydzieści lat, czasami miał wielką ochotę walnąć prosto w łeb swoje młodsze wcielenie, na opamiętanie i z nadzieją, że mimo wszystko nabrałby od tego rozumu. - Tak, zdarza nam się współpracować, kiedy okazuje się, że szkody czy zniszczenia w zamku są zbyt wielkie. Powiedzmy, że jestem w stanie zrozumieć przegniłe deski pomostu albo zniszczoną łódkę, ale niesamowicie denerwuje mnie, gdy dla własnej przyjemności niszczą roślinność albo atakują magiczne stworzenia. Nawet jeśli te są właściwie szkodnikami. Mam wtedy przemożną ochotę transmutować winowajców w... króliki, żeby przez jakiś czas musieli żywić się tym, co znajdą i uciekali przed większymi drapieżnikami. Chociaż pewnie równie zabawnie wyglądaliby przemienieni w fotele - srwierdził, kręcąc nieznacznie głową. To prawda, że za niektóre rzeczy miał ochotę poważnie ukarać niemądrych uczniów, czy nawet studentów i pewnie nie ograniczałby się w tym jakoś mocno. Choć, z drugiej strony, miał świętą cierpliwość i rzadko kiedy udawało się komuś go naprawdę zdenerwować. Czasami marzył o tym, by móc pod postacią zwierzęcia śledzić natrętów, którym podoba się łamanie zasad, tylko po to, by z przyjemnością później ich zaskoczyć, przyłapując na gorącym uczynku. Gdy tylko o tym pomyślał, westchnął nieco tęsknie, spojrzał w stronę Zakazanego Lasu i poczuł, że znowu go tam ciągnie, że znowu w jego głowie rodzi się to pytanie, co by dostrzegł, gdyby mógł przemykać cicho wśród drzew, gdyby mógł skradać się niepostrzeżenie i obserwować to, co go otaczało.
Marzył o cieplutkim słodkim piwie kremowym który na niego czekał w pubie "Pod Trzema Miotłami". Wyczekiwał tego weekendu jak szalony byleby wyrwać się z zimnego zamku i zaczerpnąć świeżego powietrza prosto z czarodziejskiego miasteczka. Przed nim i za nim kręciło się wiele uczniów z młodszych roczników a także z piątego na którym to utknął przez oblanie SUMów. Ręce miał wciśnięte w kieszenie szaty i szedł powoli, coraz to wolniej pozwalając dziatwie wyprzedzić go na tyle, aby nie musiał być otoczony przez ich nudne gadulstwo. Nie obchodził go wczorajszy elegancki krawat profesora Schercliffe'a ani kolejna fala złości profesor Dear. On chciał napić się piwa i miał nadzieję, że spotka w pubie kogoś z wyższych roczników bo nie zamierzał siedzieć z dzieciakami. Zerknął nieufnie na zbierające się na niebie chmury i cicho westchnął. Już tęsknił za słońcem choć ledwie skończyło się ciepłe lato. Eskil był człowiekiem bardzo ciepłolubnym i wszelakie ochłodzenia wywoływały w nim dyskomfort. Potrzeba wyjścia na zewnątrz była jednak silniejsza aniżeli niechęć do marznięcia. Poprawił czapkę na uszach i stawiał krok za krokiem rozglądając się przy okazji czy nie znajdzie znajomej twarzy. Niemal się potknął o własne nogi kiedy obok jego stóp zmaterializował się znikąd czyjś kot. Zatrzymał się i przykucnął, pozwalając tym samym całej rzeszy uczniów zostawić go w tyle. - A ty co tu robisz? - wyciągnął rękę w kierunku kotowatego będąc przekonanym, że ten od razu mu zaufa. Tak też było, dobrze to wyczuł. Zanurzył zmarznięte palce w miękkim futerku za uszami kota i po chwili wziął go sobie na ręce. Żaden kot nie będzie marzł kiedy Eskil jest w pobliżu. - Fajny jesteś. Co ty na to żebym cię ukradł? Masz ochotę zostać moim kotem? Tylko wiesz, mam kameleona i nie jest on jedzeniem. - nie rozglądał się za właścicielem zwierzaka wychodząc z założenia, że to nie w jego interesie jest odnajdywanie roztrzepanych ludzi z tendencją do gubienia swoich pupili. Ruszył naprzód gotów przemycić cudzego kota do pubu.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wyjście do Hogsmade było tym, co najzwyczajniej w świecie mi się należało. Miałam po dziurki w nosie Hogwartu, chociaż dopiero co się w nim pojawiłam po długiej przerwie. Niemniej, kompletnie odwykłam od tego, że nie mogę wyjechać na drugi koniec świata, tylko po to, aby zobaczyć jak żyją ludy w dzikich lasach tropikalnych. Już teraz serdecznie żałowałam tego, że zgodziłam się na układ z rodzicami. Narzekanie nie należało do moich tradycyjnych form spędzania wolnego czasu, dlatego zamiast tego, wolałam zwyczajnie wyjść i gdzieś się przejść. Łudziłam się, że może jeszcze nie wszystko w Hogsmade zostało przeze mnie zwiedzone. A może jeszcze znajdę chociaż jakąś łąkę, która została przeze mnie zapomniana… Naprawdę mocno się łudziłam… Szłam wolnym krokiem przed siebie, nie rozglądając się dookoła. Było chłodno, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Wolałam taką pogodę niż upały. Wystarczyło przecież założyć cieplejszą kurtkę i buty, co też uczyniłam. Szłam przed siebie, co niedługo poprawiając przewieszoną przez ramię torebkę. Dopiero, kiedy praktycznie, że spadła mi ona z ramienia, to zauważyłam, coś, co przykuło mój wzrok. A w zasadzie kogoś… Lucyfer, zwany również moim kotem, bezczelnie błąkał się po ścieżce, która prowadziła do sąsiadującej z Hogwartem wioski. Od razu rozpoznałam tak charakterystyczne dla Lucka pręgi na grzbiecie i łapkach. No przecież nie pomyliłabym go z żadnym innym sierściuchem. – Kici kici! Lucek, chodź tutaj – zawołałam. Kot spojrzał w moją stronę i widziałam w jego oczach że ma nerwa w dupie, tym samym również i mnie tam umieścił. I jakby na potwirdzenie moich domysłów, kot perfidnie odwrócił się tyłkiem w moją stronę i ruszył żwawo przed siebie. – Wracaj tutaj sierściuchu zapchlony! – ryknęłam, ale te tylko prychnął (no rękę bym sobie dała uciąć, że to zrobił!), nie zwracając na mnie uwagi. Gdyby ktoś nie wiedział, dogonienie kota, gdy ten nie chciał być złapanym, graniczyło z cudem. Biegłam za nim, ale nim się obejrzałam, jakiś chłopak pochylał się w stronę mojego zwierzaka i perfidnie brał go na ręce! – Ej, ty! – krzyknęłam w jego stronę. Od razu wyciągnęłam różdżkę z torebki, gotowa trzasnąć w gościa jakąś odpowiednią klątwą. – Łapy precz od mojego Lucyfera, bo ci je urwę przy samej dupie! – zagroziłam pewnym siebie tonem. Dopiero, kiedy chłopak odwrócił się w moją stronę, zaklęłam siarczyście w myślach. Przecież… polowałam na niego już jakiś czas… Ale chyba teraz nie zrobiłam najlepszego wrażenia. - Znaczy... on ma już właściciela, więc nowego nie dostanie - zreflektowałam się mając nadzieję, że w ten sposób uratuję mojego kota i swoją reputację. Szlag by to...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wystarczą cztery łapy i kilka wąsów aby skutecznie umilić spacer do Hogsmeade. Teraz to nawet taka ponura pogoda nie była w stanie przebić się przez zachwyt kocią obecnością. Co tu dużo mówić, uwielbiał zwierzaki każdej postaci, a one czuły to i same doń lgnęły. Wykorzystywał to, a skoro trafił mu się taki elegancki egzemplarz to nie byłby sobą gdyby nie przystanął przy puchatym kotowatym. Nie słyszał nawoływań, a nawet jeśli docierały do jego uszu ukrytych pod grubą czapą to nie zwracał na to żadnej uwagi. Zatrzymał się w połowie drogi i odwrócił przez ramię z wysoko uniesionymi brwiami bowiem nigdy w życiu nie spodziewał się usłyszeć gróźb w tym miejscu i tym czasie. - Eeee....? - brawo, to bardzo mądra reakcja. Minę też miał cokolwiek zdezorientowaną. Rozejrzał się wokół siebie a nuż dziewczyna wykręca różdżkę w kogoś za nim? - Ty mówisz do mnie? - zapytał dla pewności ale owszem, z tych okrągłych oczu w ciągu jednej sekundy ciskały błyskawice, a kolejnej sekundzie jakoś tak się dziewczyna zreflektowała. Uniósł kota bliżej swojej brody i ku jego zadowoleniu palcami jednej ręki począł go drapać pod pyszczkiem. - O nie, ale ja już go kocham. I on mnie też. - oznajmił wesoło i drapał szczodrze kotowatego, ochoczo zanurzając palce w gęstym futrze. Kotowaty był wyjątkowo atrakcyjnym kotem, bezapelacyjnie pasował do Eskila! - Nie zareagował za bardzo na twoją obecność, skąd mam mieć pewność, że jest twój? Lucyfer? O Merlinie, ale zajebiste imię. Cześć Lucuś, cześć. Kto jest cudnym kotkiem? Kto kocha Eskila? No kto? - uśmiechał się szeroko słysząc pełen aprobaty mrauk. Nawet teraz kiedy na niebie pojawiały się zaledwie pojedyncze promyki słońca to wydawały się odnajdywać drogę do Eskila, aby przy uśmiechu rozjaśniać jego skórę. Nie wyglądał na osobę skłonną tak łatwo oddać znalezisko.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Posiadałam zupełnie inny problem, niż chłopak, który nagle przede mną wyrósł. Ja, pomimo, że bardzo się starałam, nie przyciągałam do siebie magicznych zwierząt. Te uciekały ode mnie, chociaż nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Przecież byłam dla nich miła. Chciałam je karmić i przytulać, głaskać i w ogóle. No ale cóż... jak widać, nawet mój prywatny kot w obecnej chwili wolał tego oto chłopaka, niż swoją własną właścicielkę. Już ja się z nim policzę, kiedy tylko wrócimy do zamku... Oj, bardzo sumiennie się z nim rozliczę, za tę niebywałą zdradę. Rozejrzałam się wokół, pewna, że są tu jeszcze jacyś ludzie. Tych jednak nie było i nic nawet nie zwiastowało, aby za chwilę mieli się pojawić. Skąd więc tak durne pytanie? Przecież to oczywiste, że mówiłam bezpośrednio do skretyniałego chłopaka, który dręczył mojego kota. - On cię nie kocha. On tylko żebrze o jedzenie - stwierdziłam, prychając przy tym. Doskonale znałam zagrywki Lucyfera i wiedziałam, że żadne jego działanie nie pozostawało bezinteresownym. Zawsze, ale to zawsze miał jakiś ukryty cel, z którym nieczęsto chciał się zdradzać wprost. - Poza tym, jakby nie był mój, to bym nie wiedziała, jak ma na imię, oraz że w prawej przedniej łapce nie ma jednego pazura - jedna moja brew powędrowała ku górze, kiedy to mówiłam. Doskonale pamiętałam, jak Lucek, będąc kocięciem postanowił udowodnić, jaki to odważny i pełen werwy jest. Zaatakował znacznie większego ptaka, który perfidnie wyrwał mu pazur, a ten już nigdy nie odrósł. - Oddawaj mojego kota! - zawołałam jeszcze, tupiąc przy tym nogą, jak małe dziecko. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam i co ten gest miał mi dać. Przecież nie nastraszę kociego porywacza tupnięciem. Dopiero po chwili dotarło do mnie imię tego chłopaka, a jedna brew od razu automatycznie uniosła się ku górze. Przyglądałam mu się dłuższą chwilę, próbując znaleźć jakieś alegorie, ale te uparcie uciekały z przed moich oczu. Chłopak nie wyglądał jak willowaty. Raczej jak za bardzo wyrośnięty dzieciak. Nie miał w sobie nic z tych wspaniałych kobiet, które miałam okazję spotkać w życiu. - A ty nie jesteś przypadkiem ten willowaty? - zapytałam po chwili, kompletnie niepodobnym do poprzedniego tonem. Bo jeśli to prawda, to przecież powinnam być milsza. I naciągnąć chłopaka na kilka malutkich zwierzeń...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Parsknął śmiechem kiedy bardzo "subtelnie" sprostowała, że to nie miłość przemawiała przez ten mruk a przymilanie się z powodu nieśmiertelnego kociego głodu. - Chyba uda mu się coś ode mnie wyżebrać. Znajdę mu pyszności gdzieś w Hogsmeade. - dostawał jakieś tam mierne kieszonkowe od babci, miał kilka wiecznych długów jednak kocie potrzeby momentalnie wskakiwały na pierwszy plan. Co jak co ale do zwierząt miał słabość i mógł zachowywać się nielogicznie. Obejrzał jego prawą łapkę, ucisnął miękkie poduszeczki skłaniając kotowatego do wysunięcia pazurów i musiał przyznać dziewczynie rację. Ta tupnęła nogą co ponownie zagoniło jego brwi do wygięcia się w wyrazie zdziwienia. - No dooooooobra, skoro muszę to niech ci będzie bo jeszcze wydłubiesz mi różdżką oko. - westchnął z żalem i wyciągnął kocura w stronę dziewczyny oddając jej własność. - Ładny kot i świetne imię. Wymyślisz mi imię dla kameleona? - bo był w tym kiepski i dlatego też od wakacji jego nabytek nie posiadał żadnego miana. Co prawda nie miał przy sobie zielonego jegomościa ale skoro wszyscy nazywali zwierzaki to i on powinien. Myślenie jednak było takie męczące, może dziewczyna zrobi to za niego? Nie miałby nic przeciwko! Z Lucyferem trafiła idealnie. Popatrzył na nią z ukosa kiedy zadała pytanie w tak dziwny sposób. Zmarszczył nos. - Czemu zabrzmiało to jakbyś pytała czy jestem jakiś chory? - bo takie odniósł wrażenie. "Wilowaty" brzmiało niemalże jak "trędowaty" w tym ciągu modulacyjnym. Powoli ruszył naprzód w kierunku Hogsmeade z góry zakładając, że nieznana mu dziewczyna pójdzie za nim. Im dłużej stał tym było mu zimniej zwłaszcza bez mruczącego kota. - Bystre umysły zauważą, że z tą wilowatością mogłoby tak być, ale zdradzę ci, że w przeciwieństwie do reszty to tylko Ślizgoni udowadniają, że mają coś w głowie. - chwała Slytherinowi! Ale przed profesor Dear lepiej uciekać. Aż obejrzał się przez ramię czy przypadkiem nie snuje się za nim niczym zjawa. Póki co unikanie jej wychodziło mu perfekcyjnie. Jeszcze trochę a stanie się jego boginem, a tego wolałby nie sprawdzać. Wzdrygnął się z zimna.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Po co miałam udawać, że jest inaczej. Znałam doskonale Lucyfera od momentu, kiedy jako małego kitku dostałam go od ojca. Wiedziałam doskonale, do czego jest zdolny i jakie potrzeby posiada. Więc kiedy zaczął tak wspaniale miauczeć do swojego nowego kolegi to mogło to oznaczać tylko dwie rzeczy: albo na mnie wrzeszczy, że jestem wyrodnym właścicielem, który go nie karmi, albo właśnie próbował wyżebrać jedzenie od biednego chłopaka. W końcu jednak Eskiel chyba uwierzył, że nie kłamię, bo i po co miałabym to robić? Chociaż w sumie, już kilku było takich, co to próbowali sobie przywłaszczyć Lucyfera. Muszę przyznać, że ta cholera wyróżniała się na tle kotków, które zamieszkiwały Hogwart. Przyjęłam kota z powrotem w swoje ręce. O dziwo, nie wyrwał się od razu na wolność, tylko zaczął mruczeć. Podrapałam go za uchem, ale uznał, że tego za wiele i wyrwał się z moich objęć. I tyle widzieli mojego kociego towarzysza. - Dzięki, też mi się wydaje, że pasuje do tej cholery - stwierdziłam, patrząc w stronę oddalającego się, puchatego ogona. Przeniosłam spojrzenie na chłopaka. - Musiałabym go najpierw zobaczyć. Ciężko wymyślić imię dla zwierzaka, którego nie znasz - mruknęłam, już spokojniejszym tonem, bo w końcu uratowałam zwierzaka od niechybnej adopcji. No i bezwiednie ruszyłam za nim, kiedy zaczął się oddalać. Przecież nie mogłam odpuścić takiej okazji. Jakby to o mnie świadczyło? - Ej, nie obrażaj się! To nie miało zabrzmieć w ten sposób - próbowałam się jeszcze tłumaczyć, mając nadzieję, że nie zaprzepaściłam szansy na rozmowę z chłopakiem. Dreptałam obok, słuchając jego kolejnych słów i za cholerę nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Daj spokój, przecież to oczywiste, że nic ci nie dolega - stwierdziłam po chwili, zerkając na niego kątem oka. Postanowiłam, że to ten moment, aby dodać to, co miałam powiedzieć już wcześniej. - Poza tym, widziałam wile, jak jeździłam po świecie. I wiem, że tobie daleko do ich furii i szału. Więc jesteś raczej normalny, co chyba tylko potwierdza, że jestem normalną ślizgonką - uśmiechnęłam się szeroko w jego stronę ciekawa, jak zareaguje na te słowa. Przygryzłam dolną wargę, patrząc na krajobraz przed nami. - A w ogóle, to może odpowiesz mi na kilka pytań? Chciałam napisać obszerny artykuł odnośnie właśnie tej genetycznej zdolności, a opinia chłopaka, który ma w sobie ten gen, byłaby na pewno dla mnie cenną - schlebiałam mu. Mówiłam tak, aby uzyskać jak najwięcej. Zresztą, nie pierwszy raz. Uśmiechałam się czarująco kusząc i nęcąc. Może nie przesadziłam...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Poczuł się usatysfakcjonowany kiedy kot zrezygnował z objęć Ślizgonki i poszedł sobie swoimi drogami. To zawsze sprawiało, że poprzednia osoba, u której kot wcześniej tkwił, czuła się niemalże jak wybrana. Odprowadził wzrokiem puszysty ogon. - Wygląda jak zwyczajny kamaleon, długo śpi i zjada tylko świerszcze, nic innego. - wzruszył ramionami jakby ten opis miał być wystarczający by nadać mu jakieś imię. - Nie wyróżnia się niczym szczególnym. - nie odkrył w nim żadnej magicznej właściwości i istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że kameleon takowej nie posiada. Wypuścił powietrze z płuc w momencie kiedy zaczęło trochę już kropić. Miał przed sobą jeszcze trochę trasy do tego pubu ale dziewczyna wciągnęła go w rozmowę i mimowolnie szedł wolniej. - Ale zabrzmiało, no ale loooz. - machnął ręką bo choć na początku było to nieprzyjemne to za wszelką cenę chciał uniknąć etykietki obrażalskiego. Zbył więc ten temat stwierdziwszy, że szkoda zachodu na kręcenie nosem z tego powodu. Zatrzymał na niej swoje jasne spojrzenie i się zaśmiał krótko acz z wyraźnym rozbawieniem. - Przecież mnie nie znasz i nie wiesz czy mi daleko do furii. - była aż zanadto pewna siebie! - Widziałaś wile i wyszłaś z tego żywa? No tak, dziewczyny mają z nimi łatwiej. - podrapał się po chłodnym policzku ścierając z niego krople zimnego deszczu. - Profesor Whitehorn też jest pół wilą. Czemu akurat ja? - wizja artykułu na własny temat kojarzyła mu się z zyskaniem popularności jednak nie był zanadto bezinteresowny. Chciał wybadać sytuację bowiem dziewczyna zaskakiwała go niemalże co słowo. - I gdzie wyślesz ten artykuł? I dlaczego nazywasz to genetyczną zdolnością? Przecież to nie jest umiejętność, której można się nauczyć. - w sumie nieczęsto spotykał osoby, które wykazywały tak wyraźną ochotę dowiedzenia się czegoś o jego pochodzeniu. Przykładem była Sophie, która przez pewien czas uciekała odeń wzrokiem po tym jak zobaczyła jego zdeformowaną twarz. Wzdrygnął się niby od zimna. Nie powiedział nie i nie powiedział jeszcze tak, ale ewidentnie zyskała sobie jego ciekawość. - A w ogóle to jak ty masz na imię? - zagadała go na tyle, że zapomniał zapytać wcześniej.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc zapewnienia chłopaka co do tego, jakiego to posiada kompletnie normalnego kameleona. Dla mnie każde zwierze było niesamowicie indywidualną i niepowtarzalną jednostką. Nie wyobrażałam sobie nadać mu imię tylko na podstawie tak ogólnych informacji, jak te, które on właśnie mi podał. Mój Lucyfer był tego najlepszym przykładem. Nim otrzymał taki właśnie przydomek, musiało minąć trochę czasu. I musiałam się upewnić, że lepszego nie znajdę. - Każde zwierze wyróżnia się czymś szczególnym. Może po prostu tego jeszcze nie znalazłeś u swojego kameleona - zabrzmiało to nieco w filozoficzny sposób, ale przynajmniej zgodnie z moimi prywatnymi odczuciami. Nie kłamałam. Nie zamierzałam tego robić. Zamiast tego, szłam dalej dzielnie obok chłopaka, który miał to nieszczęście, że stał się moim celem. Lucek postanowił nas opuścić i udać się w sobie tylko znanym kierunku i celu. Uśmiechnęłam się szerzej, kiedy wspomniał o swojej furii. - No, nie znam cię. Ale patrz, jakbyś miał faktycznie pokazać mi swoją furię, to zrobił byś to już od razu po tym, jak cię tak paskudnie nazwałam, za co jeszcze raz cię przepraszam - wydawało mi się, że moje myślenie jest w tym momencie bardzo logicznym. Niemniej, zawsze istniała szansa, że już za chwilę pożałuję moich słów względem chłopaka. Choć nie powiem, dla takiego widoku, warto było poświęcić przykładowo wzrok. Przewróciłam oczami, kiedy wspomniał o tym, jak o kobiety mają łatwiej z zobaczeniem wili i wyjściem z tego cało. Nie zamierzałam teraz opowiadać o swoich wizytach w innych krajach, między innymi w Bułgarii. - Bo profesor Whitehorn nawet nie wiem, która to, bo jestem w szkole ponownie od miesiąca, a ty wydajesz się bardziej przystępny? - mój ton sugerował, jakby to było nazbyt oczywiste. Nie zamierzałam się poddać. Wiedziałam, że prędzej czy później chłopak mi ulegnie, jeśli nie z własnej, dobrej woli, to po to, aby w końcu mieć ode mnie spokój. - Nigdzie go nie wyślę. Zamieszczę na wizzbooku. Nie piszę do żadnych gazet, bo stwierdziłam, że w obecnych czasach, nie tędy droga. Mugole idą do przodu więc my też powinniśmy. Chcę, aby to przeczytały obserwujące mnie osoby - uśmiechnęłam się ponownie w jego stronę, pewna co do swoich racji. Pisanie do proroka w obecnej chwili nie miało większego sensu. W końcu i tak mało kto po niego sięgał. - No bo to przecież cecha dziedziczna, prawda? Jak sam mówisz, nie można się tego nauczyć, tylko można odziedziczyć po rodzicu. Więc jest to cecha genetyczna. Czytałam, że wynika z mutacji pewnego fragmentu DNA, ale nie wiem dokładnie - zamyśliłam się chwilę, bo książka, która stanowiła odnośnie wil i ich zdolności, była przeze mnie czytana bardzo dawno temu. Istniało więc spore prawdopodobieństwo, że nie miałam racji. -Robin. Robin Doppler. Wróciłam na studia do Hogwartu - postanowiłam od razu powiedzieć mu nieco więcej, niż sam chciał się dowiedzieć. Podobnież zawsze to lepiej stanowiło o człowieku.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Eskil naprawdę nie rozumiał dziewczyn. Ba, nigdy nie próbował ale teraz w trakcie rozmowy z Robin próbował nadążyć za jej tokiem myślenia i niestety odnosił wrażenie, że zgubił się gdzieś po drodze. Dziewczyna była tak bezpośrednia i ekspresyjna, że nie wiedział gdzie ma już podziać oczy ani co czuć. Powinien cieszyć się, że starsza od niego koleżanka w ogóle się z nim gdzieś pokazuje (ba, będzie szpanować przed kolegami znajomościami), ale był cokolwiek skonfundowany natłokiem informacji i kolejnymi przeprosinami Merlin jeden wie za co. - yyy... musiałbym być niecierpliwym cholerykiem żeby denerwować się o taką pierdołę i wtedy no wiesz, wywoływać tę no... gębę. Czekaj, czy ty sugerujesz, że chciałabyś to zobaczyć? - znowu przystanął i popatrzył na Ślizgonkę jakby spadła z księżyca i oznajmiła, że przespała się z Merlinem we własnej osobie. Nigdy nie spotkał jeszcze osoby, która byłaby ciekawa harpiej odmiany półwila! Co prawda sam Eskil żywił ciekawość jak to wygląda u innych jednak jedyną półwilą jaką "wyczuwał" była profesor Whitehorn a ona była przesłodzona i zbyt łagodna w jego ocenie. Robin wywołała na jego twarzy pełen satysfakcji uśmiech kiedy nazwała go bardziej "przystępnym" co zinterpretował sobie w taki sposób, że jest po prostu fajniejszy, lepszy i ciekawszy niż nauczycielka, która czy tego chce czy nie to nie może pokazywać swojej drugiej odsłony. - Myślisz, że ludzi zainteresuje wpis o półwilach? I co byś chciała tam opisać? - dopytywał, naciskał aby zdradziła coś więcej, ale im dłużej rozmawiali tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Mógłby zyskać popularność! Eskil lubił być podziwiany i oglądany, a najlepiej jeszcze adorowany jednak pobyt w Hogwracie dobitnie uzmysłowił mu, że wygląd to niestety nie jest wszystko (a szkoda!). - No, czyli to nie jest zdolność, a cecha dziedziczna. Co prawda podobno połówki umieją tam hipnotyzować czy coś ale to chyba przychodzi z czasem. Nie wiem, nie wiem jak to działa, nigdy nie rozmawiałem o tym z innym półwilem. - tutaj pierwszy raz na głos zdradził komuś obcemu, że istotnie nie miał do czynienia "z innymi" zatem był wilowatą amebą w kwestii panowania nad swoimi "cechami" drugiego dziedzictwa. Może Lucas miał rację mógłby jakoś poćwiczyć powstrzymywanie pojawiania się harpiej gęby gdy ktoś zalezie mu za skórę? - Ale masz fajne imię! - zareagował czysto spontanicznie, a powód jej nieobecności w szkole nie zainteresował go na tyle, aby miał o to dopytywać. - Ale to nie jest takie no wiesz, też imię dla chłopaków? - zapytał rozbrajająco wprost, ale też nie kryła się za tym żadna złośliwość - ot, ciekawość.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nawet nie dziwiło mnie to, że chłopak mógł nie do końca pojmować, co w zasadzie pragnęłam mu przekazać. Przywykłam do bardzo szybkiego mówienia o tym, co myślę, bez większego zastanawiania się nad poprawnością swoich racji czy myśli. Trzeba było nie lada energii, aby bezproblemowo za tym nadążyć i w zasadzie zdziwiłabym się, gdyby Eskiel zrozumiał od razu wszystko z mojego małego słowotoku, który właśnie mu serwowałam. Uśmiechnęłam się szeroko w jego kierunku, kiedy wspomniał o swojej drugiej twarzy. - Widzisz? I właśnie to dowodzi, że w sumie to chyba wcale nie jesteś aż tak strasznym wilowatym, jak mówisz. Wile, które widziałam w Bułgarii wybuchały z byle powodu. No, to był bardzo nieciekawy widok - zamilkłam na chwilę, aby zastanowić się nad drugą częścią jego wypowiedzi. Czy chciałabym to zobaczyć? Jasne, że tak! W końcu, kto mógłby pochwalić się podobnym wyczynem? Doprowadzenie wili (lub jak w tym wypadku, jej potomka) do stanu, gdzie pokazali oni swoją prawdziwą twarz? Dla mnie brzmiało jak wyzwanie, którego nie zamierzałam odrzucić! - Jasne, że tak! To musi wyglądać niesamowicie! Strasznie, ale niesamowicie - dalej uśmiechałam się szeroko, nawet nie wiedząc, czy to, co mówię, ma w ogóle jakikolwiek sens, czy jest go raczej kompletnie pozbawionym. Pewne natomiast było jedno, widziałam, że chłopak powoli skłaniał się ku mojej propozycji. Małymi kroczkami przeciągałam go na swoją stronę. Gdyby to wszystko dobrze rozegrać... Nie, nie mogłam odpuścić w takim momencie! - Jasne, że zainteresuje! Po pierwsze dlatego, że napiszę go ja - tu znów obdarzyłam go szerokim uśmiechem. - A po drugie dlatego, że to jest fascynujący temat! Wasze zdolności są nie do wyobrażenia dla przeciętnego czarodzieja i chciałabym mieć możliwość napisać o tym więcej. I nie ukrywam, że twoja pomoc w tym temacie byłaby nieocenioną - westchnęłam głośno, uśmiechając się lecz tym razem w znacznie bardziej kokieteryjny sposób. Już wyczułam, że chłopak lubił, kiedy dobrze o nim mówiono. I zamierzałam mówić o nim tak dobrze, jak tylko tego zapragnie. Prychnęłam na wzmiankę o swoim imieniu. Eskiel ewidentnie nie miał zielonego pojęcia o tym, jak blisko prawdy w tym momencie się znajdował. Chyba należało go o tym uświadomić. - Dzięki. I tak, to jest męskie imię - przewróciłam oczami, na samo wspomnienie opowieści, którą właśnie zamierzałam mu zaserwować. - Moja szalona matka była święcie przekonana, że urodzi syna. A że urodziłam się ja, to mały szczegół, imię już miała wybrane. Zmieniła się tylko płeć - wzruszyłam ramionami, jakby to było cokolwiek kompletnie normalnym. Chociaż nie zamierzałam mówić głośno, że tak naprawdę mam na imię Roberta. Tego nikt nie musiał wiedzieć...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zachłysnął się napływem informacji. Robin znała się na wilach! On nie. Czy nie powinno być na odwrót? Nigdy nie kwapił się do poszukania czegokolwiek w bibliotece (usypiał przy samym zapachu pergaminów i atramentu), a jego samodzielne próby odkrycia swojej matki skończyły się tym, że niemalże zginął. Coraz bardziej przekonywała go do tego cokolwiek szalonego pomysłu. - Wiem, że wile zmieniają się z sekundy na sekundę, bo są kapryśne i nie lubią gdy się im odmawia. Nie spotkasz spokojnej wili. - nawet on to wiedział choć wiedza dziewczyny mocno mu zaimponowała. Rozprawiała o tym dziedzictwie z taką pasją, że poczuł się nagle tak szczerze i mocno lubiany choć przecież się prawie nie znali. Zatrzymał się ponownie - piąty raz na tym krótkim odcinku. - UWAŻASZ TO ZA NIESAMOWITE?! - wybałuszył na nią oczy, bowiem nikt nigdy w jego szesnastoletnim życiu nie określił jego nieludzkiego dziedzictwa jako coś niesamowitego, jeśli w grę wchodziły te ruchome i wrażliwe cechy wili. - Skoro widziałaś je w Bułgarii to znaczy, że wiesz jak wygląda pełna twarz wili. I ty mówisz, że to niesamowite? - nie rozumiał jak można patrzeć na taką szpetotę i nazwać ją niesamowitą. Zrobiło mu się gorąco, jakby strumień idealnie ciepłej wody spłynął po jego karku, ramionach, wzdłuż kręgosłupa, a buchająca para rozgrzała zziębniętą skórę. Kiedy uśmiechnęła się do niego w ten inny sposób wszelkie opory Eskila uleciały. Uśmiechnął się, trochę zakłopotany, ale niejako już wystarczająco udobruchany i przeciągnięty na jej stronę. Może to jedynie wrażenie, ale przy tej mimice na moment skóra jego twarzy rozjaśniła się, a usta kusząco pociemniały. Z tak wielu aspektów półwila nie zdawał sobie sprawy! - Ciekawe kiedy zmienisz zdanie. - rzucił jeszcze bowiem nie chciało mu się wierzyć, że nie cofnęłaby się o krok na widok deformacji twarzy. W sumie chętnie by jej ją zademonstrował, aby się przekonać jednak wstyd przyznać - nie umiał tego wywołać. - O, to mam podobnie z imieniem. Babcia nadała mi paskudne imię to sobie je zmieniłem, a ty czemu nie zmieniłaś sobie na inne? - dla niego było oczywistym aby nie reagować na paskudnie brzmiącego "Edwarda" i siłą rzeczy uzyskać zgodę na nazywanie go "Eskilem". Mogli ruszyć naprzód.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Niewątpliwie należałam do grona tego typu ludzi, którzy zainteresowani jakimś tematem, uparcie dążyli do tego, aby uzyskać jak najwięcej informacji. Wile oraz ich niesamowite, magiczne zdolności zaintrygowały mnie już dawno, jednak dopiero rok temu miałam sposobność ku temu, aby odpowiednio zbadać zagadnienie. Nic więc dziwnego, że kiedy dowiedziałam się, że w szkole jest kilku potomków wil, a w dodatku przynajmniej jeden mężczyzna, to chciałam z nim na ten temat porozmawiać. Zbadać jego odczucia oraz stosunek do całej sprawy. I, co najważniejsze, zobaczyć na własne oczy, do czego może być zdolny, gdyby odpowiednio go zmotywować, do pokazania swojej drugiej twarzy. - Jasne, że tak - wzruszyłam lekko ramionami, jakby właśnie zapytał mnie, czy mam ochotę na czekoladę, a nie, czy w moim mniemaniu, to mroczniejsze oblicze wil jest ciekawym. - Fascynuje mnie, jakie reakcje potrafią zachodzić w ludzkim ciele oraz przekształcenia. Więc tak, to wasze drugie oblicze jest fascynujące - uśmiechnęłam się do niego, aby jeszcze raz pokazać, że faktycznie właśnie tak uważam. Nie mógł w żaden sposób zmusić mnie do tego, abym uznała, że jest inaczej. Po prostu taka opcja kompletnie nie wchodziła w grę i nawet nie brałam jej pod uwagę. - Nie zmienię zdania. - teraz to ja zatrzymałam się ponownie na moment, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Musiałam zadrzeć w tym celu podbródek ku górze, bo chłopak jednak był ode mnie przynajmniej kilkanaście centymetrów wyższy... Serio, co te dzieciaki teraz jedzą, że rosną takie gigantyczne?! Schowałam dłonie do kieszeni kurtki, bo chłód coraz mocniej dawał mi się we znaki. - Intrygujesz mnie, więc jak miałabym teraz odpuścić możliwość głębszego zbadania tematu? - moje pytanie było przynajmniej bezpośrednie. Może nawet ktoś powiedziałby, że kompletnie nieodpowiednie, ale ja się tym nie przejmowałam. Ponownie wzruszyłam ramionami, kiedy nawiązał do mojej krótkiej opowieści oraz do możliwości zmiany imienia. - W sumie, to je lubię. Jest dosyć unikatowe i uważam, że całkiem nieźle do mnie pasuje. I jest śmiesznie, kiedy gdzieś się zapisuje, pojawiam na miejscu i okazuje się, że jestem kobietą - znów pokazałam znaczą część swojego uzębienia w szerokim uśmiechu. Niewątpliwe, moje imię nie należało do standardowych, z pośród tych, które można było nadać dziewczynką. Ale z drugiej strony, czy moja rodzina kiedykolwiek była normalną?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Słuchał Robin i słuchał, a im dłużej karmiła go swoimi słowami naładowanymi entuzjazmem tym coś mu zaczęło się tu nie zgadzać. Podrapał się po policzku i zaraz schował rękę do kieszeni jesiennej szaty. Te nagłe zatrzymywania się nie sprzyjały zmniejszania odcinka między zamkiem a Hogsmeade. Póki co nie myślał o ciepłym kremowym piwie, Robin zajęła jego pełną uwagę. - Przecież metamorfomadzy mogą więcej ci pokazać... tych zmian na ciele. I w Hufflepuffie jest jeden, w Ravenclawie też się znajdzie... - sprawdzał ją z innej strony ciekaw czy jej zainteresowanie wynikało z zamiłowania do adrenaliny czy istotnie jest tak jak mówi i ciekawość miała znacznie głębsze podłoża. To nie tak, że był chorobliwie podejrzliwy. Ślizgonka prezentowała sobą zupełnie odmienny sposób zachowania wobec tej gorszej części potomków wili. Jeszcze chwilę wcześniej wyszczerzyłby się od ucha do ucha na wiadomość, że ją w jakiś sposób intryguje. Teraz już wiedział co mu się nie zgadzało. - Nie, nie intryguję cię ja jako ja tylko moje pochodzenie. Tak to wygląda, mam rację? - nie mówił tego z jakimś szczególnym wyrzutem, ot potrzebował sprecyzować. Z drugiej strony nie powinien się jej dziwić. Znaczniej rzadziej pojawia się męski potomek wili, zazwyczaj dominuje ten damski. Uważała go za ewenement i chciałby mieć ten tytuł! Sęk w tym, że był kiepskim półwilem. Nie wiedział jak jej to powiedzieć. Może lepiej w ogóle nie mówić? Albo powiedzieć raptem połowę rzeczy? Przygryzł kącik ust i zastanawiał się jak to ugryźć. - Tylko ja nie umiem na zawołanie no wiesz... wywoływać tych cech, Robin. - póki co nie precyzował które konkretnie ma na myśli. - To jak... eee... uczulenie? Znaczy się no, pojawia się nagle kiedy natrafi się na coś... alergicznego. - czuł, że brzmi jak skończony głupek ale nie umiał wymyśleć odpowiedniego porównania. Komentarz dotyczący jej imienia usłyszał jednak nań nie zareagował, bo dalsze historie teraz go nie interesowały. - Jakbyś miała to zobaczyć to musiałabyś za mną łazić dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale to bez sensu. Może coś wymyśli się po drodze. - wypuścił powietrze w płuc, które zmieniło się przed jego ustami w biały obłoczek.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ktoś mógłby założyć, że robiłam to wszystko tylko w jednym celu, jakim było osiągnięcie zamierzonego efektu. Tylko że nie było to do końca zgodne z prawdą. Owszem, zależało mi na tym, aby z ust Eskila dowiedzieć się więcej na temat wil i przekazywania tego genu kolejnym pokoleniom, jednak nie tylko o to mi chodziło. Owszem, może początkowo tylko to miała na celu, ale im dłużej rozmawiałam z chłopakiem, tym więcej ciekawych aspektów zauważałam. Był po prostu inny, a ja sama lubiłam inność. Dlaczego więc nie pozwolić sobie na bytowanie w towarzystwie ludzi, którzy mogli być dla mnie ciekawi? - No są metamorfomadzy, ale na tym się nie znam - przyznałam rozbrajająco szczerze, wyrażając to również za pomocą lekko zakłopotanego uśmiechu na ustach. No bo taka była prawda, metamorfomadzy mnie nie interesowali. A jakoś tak wyszło, że kiedy pierwszy raz spotkałam na swojej drodze wile, to postanowiłam dowiedzieć się na ich temat znacznie więcej. Podrapałam się po głowie i dopiero po chwili usłyszałam kolejne jego słowa. Momentalnie wróciłam wzrokiem w kierunku jego twarzy, któremu nie było już tak blisko, do tego miłego, który prezentowałam wcześniej. Oskarżenie mogłoby być trafnym ale te kilkadziesiąt kroków temu. - Jak śmiesz tak mówić - pokręciłam głową nie bojąc się wyrazić mojej dezaprobaty względem zarzucanego mi czynu. - Jak w taki sposób traktujesz każdego kto w ogóle chce nawiązać z tobą kontakt, to nie dziwię się, że włóczysz się do Hogsmade sam - wypaliłam dodatkowo po chwili, dokładnie lustrując ślizgona wzrokiem. Zawzięcie dalej myślałam, kiedy chłopak kontynuował swój wywód odnośnie tego w jaki to sposób mógłby sprawić, aby faktycznie uwidoczniła się ta jego druga, gorsza w opinii większości, twarz. Starałam się nie pokazać po sobie, że w środku ogarniała mnie ekscytacja, dalej udając obrażoną księżniczkę, której coś bardzo mocno nie przypadło do gustu. Westchnęłam w końcu dosyć głośno, może nieco zbyt teatralnie jak na tego typu rozmowę. - Jak będziesz chciał porozmawiać na ten temat, to daj mi znać. Wtedy coś na pewno się wymyśli. Poza tym, nie tylko w tym celu musisz się do mnie odzywać, możesz w każdym dowolnym - postanowiłam jeszcze dodać i w końcu nie wytrzymałam, więc naturalny dla mnie uśmiech wrócił na wargi, tym samym pokazując, że te moje poprzednie słowa nie były do końca poważne.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Mówię tak bo to tak wygląda jak spojrzysz na to z dystansu. - wykrzywił usta w grymasie. Nie, nie domyślił się, że powinien przeprosić dziewczynę za ten zarzut. Przez moment poczuł, że zależy jej tylko na jego pochodzeniu ale skoro zaprzeczyła z tak rozbrajającą szczerością to nie miał raczej powodu, aby nie zmienić zdania. - Uwierz mi, mało kto ogarnia kim jestem jak na mnie spojrzy. Częściej po prostu są skłonni uwierzyć, że tylko się wyróżniam wyglądem i nic więcej. - wzruszył ramionami i zastanowił się czy może jego przekonanie o własnej urodzie nie jest zbyt wygórowane. Tylko u niektórych osób dostrzegał chociażby namiastkę zaskoczenia wobec jego cech fizycznych. Czasami żałował, że nie rzucał się bardziej w oczy wszak lubił być podziwiany i oglądany jednak to też było takim dźgnięciem w żebra, aby jednak nie wyobrażał sobie za dużo. - Dlatego mówię głośno, że tylko bystrzy są w stanie mnie podejrzewać o konszachty z wilami. - wzniósł oczy ku niebu i starał się wyglądać na wyluzowanego choć to nie do końca mu wychodziło. Zabolały go jej słowa, bowiem istotnie do Hogsmeade częściej chodził sam niż z innymi. Tłumaczył to sobie, że jego ludzie znajdują się w szóstej klasie (do której nie zdał), a po prostu jakoś nie pchało go do nawiązywania relacji z młodszymi od siebie. Sam nie wiedział dlaczego tak jest, ale też nie chciał pokazywać Robin, że to go ubodło. - No dobra. Pomyślę, a jak będę chciał kombinować to wyślę ci sowę z wiadomością. A teraz... nie wiem jak ty, ale jest już cholernie zimno. Idziesz dalej szukać Lucyfera czy ogrzejesz się przy miodzie? - to zabrzmiało jak zaproszenie... którym w istocie było. Skinął jej głową i przyspieszył kroku byleby się bardziej rozgrzać.
| zt x2
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Ten mecz towarzyski trochę spadł mu z nieba, bo gdyby nie to wydarzenie, Antoszek pewnie nadal by się głowił nad tym jaką sensowną atrakcję zapewnić uczniom na wycieczce, którą był zobowiązany zorganizować choć wcale nie budziło to w nim wielkiego zachwytu. Nie narzekał jednak, bo liczył na to że młodzież zaaferowana meczem nie będzie mieć czasu ani przestrzeni w umysłach, by wpadać na jakieś durne pomysły... chyba. Zjawił się na miejscu zbiórki dużo wcześniej, by czekać już na pierwszych wycieczkowiczów, oczywiście ubrany w firmowy polarek idealny na jesienną pogodę oraz uzbrojony w plecak i listę uczestników, którą zamierzał skrzętnie sprawdzić, by mieć pewność że na wyjazd nie wślizgnie się przypadkiem ktoś, kto nie powinien. A jeśli chodzi o tych, którzy zdecydowanie p o w i n n i już być na miejscu (znaczy @Huxley Williams), oczywiście ich brakowało. Nie zdziwił się szczególnie, że jego towarzysz niedoli nie zjawił się na zbiórce z aż takim wielkim wyprzedzeniem, w końcu był znacznie bardziej wyluzowany i beztroski niż on sam, ale i tak nie mógł powstrzymać rozglądania się po okolicy, czy aby przypadkiem już się nie zbliża. Na horyzoncie zamajaczyły jakieś rozchichotane osobniki, a choć nie miał pewności czy idą do niego, sięgnął do kieszeni plecaka by wydobyć z niej Czarbuprofen. Nie bolała go głowa, po prostu się przygotowywał.
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
z kim: zależy czy ktoś by mnie chciał, jeśli będę z kimś szlamowatym to zastrzegam sobie prawo do milczenia i ignorowania tej osoby, pozdrawiam cieplutko.
Przychyla się, aby zawiązać sznurówkę przy sportowych butach czarnych jak noc, on sam wygląda, jakby dopiero co wrócił z pogrzebu. Ciemny kolor garderoby to to, co go wyróżnia wśród kolorowych hipisowskich hogwarczyków, ale nie w domu pogrzebowym. Jest ciepło, jakby lato jeszcze biło się resztkami sił z jesienią o podium, a jednak ostatnio ma wrażenie, że marznie, jakby jego organizm przeczuwał, że zbliżają się zima i czas na letarg, dlatego ma na sobie sweter. Nie podoba mu się to. Totalnie uważa, że ta wycieczko-lekcja nie jest dla niego. Podszkolić się z uzdrawiania brzmi naprawdę zachęcająco, ale obserwowanie meczu Quidditcha to proszenie się o traumatyczne doznania. Już planuje, jak tu ominąć tę część, którą co niektórzy uważają za najlepszą. Najwyżej kogoś zapyta o sprawozdanie z meczu, może rzuci kilka galeonów jakiemuś naiwniakowi za napisanie — nie dba o to. Poprawia ramiona plecaka, w którym są potrzebne rzeczy na wycieczkę; ubrania i przekąski. Idzie w stronę miejsca zbiórki. Szybko dostrzega profesora Avgusta, ale Williamsa jeszcze nie ma. - Dzień dobry.- Jego głos brzmi bardzo cicho niczym szept niż radosne powitanie. Nie oczekuje odpowiedzi, nie oczekuje też, że ktoś go usłyszy, nie obraziłby się na pana Antoshe.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Powrót do pełni sił po odwiedzinach Avalonu i starciu z pradawnym smokiem na pewno był możliwy, ale Mulan zdawała sobie sprawę, że będzie to proces powolny. Zwłaszcza, że spore osłabienie towarzyszyło jej praktycznie przez cały czas już samo w sobie świadczyło o tym, że jednak nie było najlepiej. Huang jednak nie zamierzała pozwolić na to, aby coś podobnego ją powstrzymało. W końcu pracowała normalnie z zaawansowanym stadium Herpevirusa dlatego nic dziwnego, że w obliczu zwykłego osłabienia miałaby się zachować zupełnie inaczej. Otóż nic nie było takie proste jak się wydawało. Na początku wydawało jej się, że nie było to nic poważnego, ale po jakimś czasie dostrzegła powracające migreny, które w jej przypadku okazały się tak ciężkie, że praktycznie zwalały ją z nóg. Chciałaby się temu opierać, ale nie potrafiła. Mogła tylko pogodzić się ze swoim losem i liczyć na to, że nie przyszpili jej to jakoś szczególnie zwłaszcza na zajęciach Antoszki. Wolałaby przy nim nie łapać niedyspozycji.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Szła dziarsko na miejsce zbiórki, ubrana jakby się wybierała na Syberię, bo w grubym polarze i puchowej kamizelce (którą dostała od Cilliana na grzybobrania i wędkowanie), ale odkąd wróciła z tego przeklętego Avalonu ciągle marzła. Nic jednak nie było w stanie popsuć jej wybitnego humoru. Ani zmęczenie, ani dożywotni szlaban od rodziców ani nawet fakt, że Riki zeżarł ostatni kawałek pizzy i musiała zjeść na śniadanie jakąś gotową z d r o w ą sałatkę z osiedlowego Żaberta. - Przekonałam ich tylko i wyłącznie dlatego, że to szkolna wyprawa pod opieką nauczycieli. Fiadh pierwszy raz wysłała mi wyjca, czaisz to? Nie wiem czym oni się tak przejęli, jesteśmy bohaterami narodowymi, a obsrali się jakbyśmy wrócili stamtąd połamani albo ledwo żywi - rozemocjonowana relacjonowała Ryśkowi starcie z mamą, która oszalała na wieść, że wybrali się na spacyfikowanie smoka. - Co prawda Jacek mi mówił, że cała chata obklejona jest artykułami z gazet, w których wspomniane jest nasze nazwisko i fotki z uroczystej gali wręczania nagród, więc pewnie przejdzie im za jakiś miesiąc... Oby. Spodziewaj się więc częstych kontroli na chacie, bo mama zarzekała się, że nie znamy dnia ani godziny i jak będzie trzeba to nas do kaloryfera przywiąże łańcuchem i nie powstrzyma ją żadna opieka społeczna - parsknęła, niewiele robiąc sobie z tych gróźb. Żyli - i to się liczyło. Na miejscu kiwnęła uprzejmie głową w stronę Antoszy. - Dzień dobry! - posłała mu szeroki uśmiech, nie spodziewając się z jego strony wylewnej odpowiedzi, a następnie siorbnęła herbaty z termosu, żałując, że nie dodała tam kapki rumu.
z kim: kogo mi los przydzieli, Terry przegada każdego c:
Ogromnie cieszył się na tę wycieczkę - jeszcze nigdy nie był na prawdziwym meczu quidditcha, a poza szkolnymi rozgrywkami niewiele wiedział na temat świata czarodziejskiej gry miotlarskiej. Spędzając tyle czasu wśród nastoletnich czarodziejów i czarownic mimochodem poznał kilka drużyn, miał jednak problemy z rozróżnieniem ich od siebie, nie miał także zielonego pojęcia, kto gdzie gra. Mecz towarzyski w Hogsmeade stanowił więc doskonałą okazję, by młody Puchon przekonał się, skąd właściwie całe to zamiesznie wokół quidditcha. Wiedział, że kilku uczniów zgłosiło się do aktywnego udziału, Terry liczył jednak po cichu, że poza znajomymi twarzami będzie mu dane zobaczyć w akcji profesjonalnych graczy. Jeśli się przeliczy, to trudno, sam mecz na pewno dostarczy wystarczająco emocji, nie mógł jednak pohamować rumieńców podekscytowania, kiedy w sobotę stawił się na zbiórce, ubrany w ulubiony ciepły sweter i wygodne sportowe buty. Przez ramię zwisał mu wysłużony plecak, do którego spakował kilka zapasowych ubrań, szczoteczkę do zębów i - oczywiście - pokaźną garść słodyczy. - Dzień dobry! - wykrzyknął zdecydowanie zbyt optymistycznie, ale co mógł poradzić, był w naprawdę wyśmienitym humorze. Skinął głową stojącemu obok profesora Ślizgonowi, posłał mu nawet delikatny uśmiech, nie ośmielił się jednak na cieplejsze powitanie, widząc z daleka poważną twarz młodego Deara. Czy on zawsze chodził gotowy na pogrzeb? - Co pan myśli o warunkach profesorze? Będzie co oglądać? - zapytał nauczyciela, którego uważał za absolutny autorytet w kwestii gier miotlarskich, stawiając go nawet przed opiekunem własnego domu. Słyszał, że czarodziej sam był kiedyś topowym graczem, roztaczał też aurę wzbudzającego szacunek autorytetu. Terry wiele by dał, za osobisty trening z Avgustem, do tej pory nie odważył się jednak zapytać, czy istnieje taka możliwość. - Zdradzi Pan, gdzie pojedziemy na ten biwak? - Puchon strzelał pytaniami niczym z karabinu, nie mogąc długo powstrzymać ciekawości. Uwielbiał wycieczki, biwaki, campingi - słowem wszelkiej maści przygody. Szczególnie jeśli podobny wypad organizuje szkoła, a co za tym idzie nie grozi za niego szlaban. Nie był w stanie zliczyć, ile razy z Harmony złamali szkolny regulamin tylko po to, by poczuć się jak mali odkrywcy. Rozejrzał się, jednak nie zauważył nigdzie ulubionej Gryfonki. Może przyjdzie później?